Cmentarz
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Cmentarz
Cmentarz założony w erze wiktoriańskiej, bujnie porośnięty drzewami, krzakami oraz kwiatami i chwastami, które wyrosły tu wyłącznie w sposób naturalny. Otoczony jest kamiennym murkiem. Rzędy niezliczonych mogił ciągną się długimi sznurami przecinanymi alejkami, krzewami, żywopłotami i drzewami, podczas gdy zimna mgła przysłania niekiedy pole widzenia, mogłoby się zdawać, że cmentarz unosi się w powietrzu, gdzieś między chmurami, w tej ciszy, tym chłodzie. Niesamowite tło stanowią zapierające dech w piersiach widoki na panoramę Londynu, rozciągające się na południe od głównej stacji metra. Jest to jedno z największych i najstarszych miejsc pochowku w całej Wielkiej Brytanii. Architektura sięgająca dziewiętnastego wieku wzbudza ogromny podziw i jest inspiracją dla wielu artystów. Ta różnorodna sceneria od kilkunastu lat zaczęła powoli popadać w ruinę, zyskując jeszcze więcej na swym nietypowym uroku. W oddali, w jednym z zachodnich sektorów, znajduje się miejsce pochówku czarodziejów - osłonięte magią i rzędami brzóz, jeszcze cichsze i smutniejsze, z posągami aniołów, kamiennymi ławeczkami i wiecznie płonącymi ognikami.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Zaklęcia Ramseya i Alisy nie powiodły się.
|Kolejka: Ramsey, Alisa, Cornelia
Na odpis macie 24 godziny.
|Kolejka: Ramsey, Alisa, Cornelia
Na odpis macie 24 godziny.
Kiedy z krańca różdżki nie wydobył się zielonkawy blask nie był wcale zaskoczony. Choć idealnie leżała mu w dłoni, choć nie różniła się wiele od poprzedniej potrzebowała wciąż czasu, aby zgrać się z Ramseyem. On musiał ją wyczuć, pozwolić by magia przepływała przez jego lewę ramię i wydobywała się z szarobrązowego drewna judaszowca, a jego obecny stan umysłu nie ułatwiał sprawy. Był poirytowany, a wyraz twarzy Cornelii wzbudzał w nim jeszcze większą niechęć i odrazę. Pragnął się jej pozbyć, gwałtownie, cicho, raz na zawsze. Nieudane zaklęcie go osłabiło, a przecież wciąż nie był w pełni sił po wizycie w domu Potterów. Na moment wstrzymał oddech i przymknął oczy, gdy czarna magia wyssała z niego nieco witalnych sił, lecz nie opuścił różdżki ani o cal. Ostatnio łatwo tracił koncentrację, a przecież nigdy wcześniej mu się to nie zdarzało. Jego rozbiegane myśli pałętały się bezsensu, uniemożliwiały zadanie jednego, właściwego ciosu.
Niech będzie.
— Los jej sprzyja — powiedział, spoglądając na Alisę, a później na niedoszłą ofiarę, która przecież wciąż była pod wpływem zaklęcia, które nakazywało jej przebić sobie krtań własną różdżką. Za niecierpliwość przypłacił niewielką porażką, ale nie poczuł smaku goryczy w ustach. Westchnął, a na jego twarzy znów pojawił się ten sam, co zawsze spokój.— A może i nie? — Zaśmiał się krótko, bo jej obecna sytuacja przypominała ruletkę. Musiała zginąć. Ale albo on odbierze jej życie, albo zrobi to sobie sama. Wycofał się bliżej kuzynki i obrócił różdżkę w palcach, układając ją w dłoni wygodniej. — I co? Żegnaj, Cornelio, jeszcze raz. Avada Kedavra!
Niech będzie.
— Los jej sprzyja — powiedział, spoglądając na Alisę, a później na niedoszłą ofiarę, która przecież wciąż była pod wpływem zaklęcia, które nakazywało jej przebić sobie krtań własną różdżką. Za niecierpliwość przypłacił niewielką porażką, ale nie poczuł smaku goryczy w ustach. Westchnął, a na jego twarzy znów pojawił się ten sam, co zawsze spokój.— A może i nie? — Zaśmiał się krótko, bo jej obecna sytuacja przypominała ruletkę. Musiała zginąć. Ale albo on odbierze jej życie, albo zrobi to sobie sama. Wycofał się bliżej kuzynki i obrócił różdżkę w palcach, układając ją w dłoni wygodniej. — I co? Żegnaj, Cornelio, jeszcze raz. Avada Kedavra!
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Poruszył ją instynkt i to on też zawiódł, gdy nieeleganckim, prawie że barbarzyńskim ruchem nadgarstka wywołała różdżką świst. Co ona w ogóle mogła wiedzieć o czymkolwiek. Niewdzięczna suka, która najwyraźniej zachłysnęła się dobrą wolą Ramseya. Zamierzała to naprawić, lecz klątwa której imię wypowiedziała się nijak nie ujawniła. Usta Alisy ułożyły się w wąską kreskę co było wyrazem buzującego w niej gniewu. Zmrużyła powieki zaciskając dłoń mocniej na różdżce. Była gotowa zatopić grot w miękkich tkankach. Kto wie, może klątwa działająca od wewnątrz lepiej rzucać od środka...? Jej pomysły stawały się coraz to bardziej skrajne, a wszystko za sprawą dziwnie ogarniającej jej bezradności. Usłyszała jednak głos Ramseya, jego inkantację. Ostatecznie Avada zadźwięczała pomyślnie w ciemności. Alisa stała w milczeniu i przyglądała się skutkom magii. Miała szczęście. Tak, miała. Zasługiwała na coś gorszego. Dużo gorszego.
To już.
Widziała to w jego oczach, tę odejmowaną w ułamku sekundy decyzję. To było jej ostatnie, osobiste zwycięstwo, wątpliwość, którą zasiała w jego skamieniałym sercu. Nie musiał uwierzyć, to nie było konieczne - wiedziała jednak, że nigdy już nie będzie pewny. Będzie wmawiał sobie za każdym razem, że było to kłamstwo umierającej, mające jedynie zburzyć jego wiarę w krew Mulciberów, ale tak naprawdę nigdy nie odsunie od siebie tej niepewności. Bez względu na ilość zapewnień, bez względu na wewnętrzne przekonania, trucizna będzie sączyć się powoli i nieskończenie. Już zawsze.
Gdyby miała jeszcze siłę na cokolwiek, zaczęłaby się śmiać z nieudanych zaklęć, które miały ją zabić, ale nie była w stanie nawet się bać. Myśleć o ucieczce. Bo jak, bo dokąd? Nie miała różdżki, nie miała mocy na awaryjną teleportację ani nawet szans uchylenia się. Byli przecież tak blisko i tylko jakiś szalony traf mógł sprawić, że obojgu nie udało się za pierwszym razem.
Widzisz, Graham? Nie jest tak źle. Do trzech razy sztuka.
To nie mogło trwać wiecznie. Ciało było zmęczone, umysł wyczerpany, a ona już przyzwyczaiła się do myśli o śmierci. Sama jej przecież szukała, nie raz, nie dwa, w Tamizie. Miała strzec się ognia, ale odnalazła go dopiero teraz, w sercach Mulciberów celujących w nią swoimi różdżkami. Nie było już odwrotu. Podobno przed śmiercią człowiekowi przelatuje przez głowę całe życie, ale ona nic takiego nie widziała. Przypomniała jej się tylko piosenka Elvisa. And now the end is near, so I face the final curtain... Aż śmieszne, że w takim momencie wybrzmiewał jej w głowie Presley, a nie, majestatycznie, jakiś marsz żałobny czy elegia. Nawet mogłaby zanucić. Gdyby tylko miała jeszcze siłę.
Może tak naprawdę wszyscy byli szaleni? To siedziało w niej przecież jeszcze zanim wsunął jej obrączkę na palec. Vasyl, Graham, Ramsey. Przeznaczenie pchało ją w ramiona Mulciberów i nieważne jak bardzo obecni tutaj próbowali temu zaprzeczać, była częścią tej rodziny. Jej obłędu, uporu i walki o własne zasady, nawet jeżeli znajdowali się po przeciwnych stronach barykady. Powiedziałaby do zobaczenia, ale nie miała wątpliwości, że Alisa i Ramsey trafią tam, gdzie sama nie chciała się znaleźć. Aż tak bardzo nie czuła się z nimi związana.
Raz. Dwa. Do trzech razy sztuka.
Chciała patrzeć mu prosto w oczy, nim zamknie je po raz ostatni, ale spojrzenie uciekło do pobliskiego nagrobka. Dopiero wtedy zacisnęła mocno powieki, odcinając się od świata zewnętrznego i słysząc jedynie wypowiadaną inkantację.
C i e m n o ś ć.
Graham?
Widziała to w jego oczach, tę odejmowaną w ułamku sekundy decyzję. To było jej ostatnie, osobiste zwycięstwo, wątpliwość, którą zasiała w jego skamieniałym sercu. Nie musiał uwierzyć, to nie było konieczne - wiedziała jednak, że nigdy już nie będzie pewny. Będzie wmawiał sobie za każdym razem, że było to kłamstwo umierającej, mające jedynie zburzyć jego wiarę w krew Mulciberów, ale tak naprawdę nigdy nie odsunie od siebie tej niepewności. Bez względu na ilość zapewnień, bez względu na wewnętrzne przekonania, trucizna będzie sączyć się powoli i nieskończenie. Już zawsze.
Gdyby miała jeszcze siłę na cokolwiek, zaczęłaby się śmiać z nieudanych zaklęć, które miały ją zabić, ale nie była w stanie nawet się bać. Myśleć o ucieczce. Bo jak, bo dokąd? Nie miała różdżki, nie miała mocy na awaryjną teleportację ani nawet szans uchylenia się. Byli przecież tak blisko i tylko jakiś szalony traf mógł sprawić, że obojgu nie udało się za pierwszym razem.
Widzisz, Graham? Nie jest tak źle. Do trzech razy sztuka.
To nie mogło trwać wiecznie. Ciało było zmęczone, umysł wyczerpany, a ona już przyzwyczaiła się do myśli o śmierci. Sama jej przecież szukała, nie raz, nie dwa, w Tamizie. Miała strzec się ognia, ale odnalazła go dopiero teraz, w sercach Mulciberów celujących w nią swoimi różdżkami. Nie było już odwrotu. Podobno przed śmiercią człowiekowi przelatuje przez głowę całe życie, ale ona nic takiego nie widziała. Przypomniała jej się tylko piosenka Elvisa. And now the end is near, so I face the final curtain... Aż śmieszne, że w takim momencie wybrzmiewał jej w głowie Presley, a nie, majestatycznie, jakiś marsz żałobny czy elegia. Nawet mogłaby zanucić. Gdyby tylko miała jeszcze siłę.
Może tak naprawdę wszyscy byli szaleni? To siedziało w niej przecież jeszcze zanim wsunął jej obrączkę na palec. Vasyl, Graham, Ramsey. Przeznaczenie pchało ją w ramiona Mulciberów i nieważne jak bardzo obecni tutaj próbowali temu zaprzeczać, była częścią tej rodziny. Jej obłędu, uporu i walki o własne zasady, nawet jeżeli znajdowali się po przeciwnych stronach barykady. Powiedziałaby do zobaczenia, ale nie miała wątpliwości, że Alisa i Ramsey trafią tam, gdzie sama nie chciała się znaleźć. Aż tak bardzo nie czuła się z nimi związana.
Raz. Dwa. Do trzech razy sztuka.
Chciała patrzeć mu prosto w oczy, nim zamknie je po raz ostatni, ale spojrzenie uciekło do pobliskiego nagrobka. Dopiero wtedy zacisnęła mocno powieki, odcinając się od świata zewnętrznego i słysząc jedynie wypowiadaną inkantację.
C i e m n o ś ć.
Graham?
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Blef. Tym było w rzeczywistości ostatnie wypowiedziane przez nią słowo. Było też pożegnaniem. Było ironią, żartem, zaszczytem, który dźwięczał głucho w jego uszach, gdy powtarzał mroczną, zabójczą inktantację po raz kolejny.Mulciber był jej oprawcą, mordercą, zbrodniarzem, ostatnią osobą na którą patrzyła i wobec którejkolwiek coś czuła, niezależnie czy była to nienawiść, gniew, czy żal. Śmiał się, bo to właśnie słodycz jego nazwiska spływała po jej ustach, kiedy odbierał jej ostatni oddech, niezależnie jaka była jej intencja.
Zielone światło, jak dziki wąż, ruszyło w jej kierunku, by zacisnąć się wokół szyi i błyskawicznie, niewidzialnym supłem wycisnąć z niej całe życie. Błyszczące, pokryte łzami oczy znieruchomiały, zaszły mgłą, utrwalając ostatni obraz jaki przed sobą miała — właśnie jego. Prawie wzruszył go ten widok. Zastygłe do tej pory w kącikach krople spłynęły po coraz chłodniejszych policzkach, gdy leciała bezwolnie na ziemię.
— Z popielnika na Cornelkę iskiereczka mruga. Chodź, opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa— zanucił cicho, powoli opuszczając różdżkę. Szaleńczy uśmiech nie schodził mu twarzy, gdy zrobił krok w kierunku bezwładnej kukły, która w pozie wyrzuconej na śmietnik lalki rozłożyła się na wilgotnej ziemi. Kucnął obok niej, by odgarnąć jej krańcem różdżki pojedyncze kosmyki z twarzy i po raz ostatni spojrzeć na dziewczęcą buźkę swojej szwagierki. — Była sobie raz królewna, pokochała grajka... Król wyprawił im wesele i skończona bajka — ostatnie słowa już dopowiedział niecierpliwie, powracając do swojego poważnego, neico znudzonego wyrazu twarzy.
Cornelia Mulciber. Cóż za oszczędność czasu, wystarczy jedynie otworzyć trumnę i wepchnąć ją do niej. Trafiona zaklęciem niewybaczalnym. Odeszła na grobie swojego ukochanego, wpadając wprost w jego martwe, gnijące ramiona. Jak uroczo. Całokształt obrazka lada dzień dopełnią pełzające w pustych oczodołach larwy.
Nie przeciągając, wstał, unosząc rękę wysoko w kierunku nocnego nieba.
— Morsmordre!
Jasna iskra poszybowała w stronę chmur, które zdawały się umykać przed mroczną siłą. Lśniąca czaszka zabłysła na niebie, a wypełzający z niej wąż zakołysał się gwieździstym blaskiem. Mroczny Znak zdobił miejsce zbrodni. Niech wszyscy się dowiedzą. Niech zrozumieją. Niech się boją.
Zniknął w czarnej mgle tuż po tym, jak spojrzał na Alisę. Ich zadanie zostało wypełnione.
|zt
Zielone światło, jak dziki wąż, ruszyło w jej kierunku, by zacisnąć się wokół szyi i błyskawicznie, niewidzialnym supłem wycisnąć z niej całe życie. Błyszczące, pokryte łzami oczy znieruchomiały, zaszły mgłą, utrwalając ostatni obraz jaki przed sobą miała — właśnie jego. Prawie wzruszył go ten widok. Zastygłe do tej pory w kącikach krople spłynęły po coraz chłodniejszych policzkach, gdy leciała bezwolnie na ziemię.
— Z popielnika na Cornelkę iskiereczka mruga. Chodź, opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa— zanucił cicho, powoli opuszczając różdżkę. Szaleńczy uśmiech nie schodził mu twarzy, gdy zrobił krok w kierunku bezwładnej kukły, która w pozie wyrzuconej na śmietnik lalki rozłożyła się na wilgotnej ziemi. Kucnął obok niej, by odgarnąć jej krańcem różdżki pojedyncze kosmyki z twarzy i po raz ostatni spojrzeć na dziewczęcą buźkę swojej szwagierki. — Była sobie raz królewna, pokochała grajka... Król wyprawił im wesele i skończona bajka — ostatnie słowa już dopowiedział niecierpliwie, powracając do swojego poważnego, neico znudzonego wyrazu twarzy.
Cornelia Mulciber. Cóż za oszczędność czasu, wystarczy jedynie otworzyć trumnę i wepchnąć ją do niej. Trafiona zaklęciem niewybaczalnym. Odeszła na grobie swojego ukochanego, wpadając wprost w jego martwe, gnijące ramiona. Jak uroczo. Całokształt obrazka lada dzień dopełnią pełzające w pustych oczodołach larwy.
Nie przeciągając, wstał, unosząc rękę wysoko w kierunku nocnego nieba.
— Morsmordre!
Jasna iskra poszybowała w stronę chmur, które zdawały się umykać przed mroczną siłą. Lśniąca czaszka zabłysła na niebie, a wypełzający z niej wąż zakołysał się gwieździstym blaskiem. Mroczny Znak zdobił miejsce zbrodni. Niech wszyscy się dowiedzą. Niech zrozumieją. Niech się boją.
Zniknął w czarnej mgle tuż po tym, jak spojrzał na Alisę. Ich zadanie zostało wypełnione.
|zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Postać A: To działo się w nocy, z kwietnia na maj. Musiałaś zasnąć, to wyglądało jak sen: dziwne obrazy, symbole, widoki z przeszłości i twarze martwych dziś ludzi, których kiedyś znałaś; początkowo pogodni, spokojni, po chwili - rozerwani na strzępy przez niewidzialny wybuch, pośrodku którego się znajdowałaś. Mimowolnie obejrzałaś się wokół siebie, stałeś w nicości, która nagle zaczynała się spłaszczać - i miażdżyć cię. Obudziłaś się daleko od miejsca, w którym tamtego dnia spałaś.
Obrażenia: psychiczne (40) od czarnej magii, tłuczone (40) od czarnej magii
Postać B: W nocy, z ostatniego dnia kwietnia na maj, niezależnie od tego, czy spałaś w swoim łóżku, cudzym, czy wpatrywałaś się w nocny krajobraz, nagle - gdy patrzyłeś, lub gdy otworzyłaś oczy, przebudzona dziwnym przeczuciem - twoim oczom ukazała się napływająca fala mrocznej najczarniejszej magii. Była czarna czernią, której nigdy dotąd nie widziałaś - nieprzenikliwą, wciągającą, jak otchłań, spoglądająca na ciebie jak niebezpieczny drapieżnik. Nie zdążyłaś wydać z siebie krzyku, wypowiedzieć ani słowa, nawet odwrócić głowy: ciemność cię pochłonęła i razem z tobą popłynęła dalej, a ty czułaś, jak jej czarna moc przenika cię do kości, odbierając siły witalne, zabierając przytomność. Opadłaś na kolana, wspierając się dłońmi, lecz gdy zdołałaś wreszcie otworzyć oczy: zauważyłaś, że znajdowałaś się gdzieś zupełnie indziej, niż wcześniej.
Obrażenia: psychiczne (60) od czarnej magii
Ostatnimi czasy nierzadko zdarzało jej się zasnąć nad otwartą księgą bądź zwojami pergaminów zapisanymi notatkami z poprzednich lat nauki; egzaminy zbliżały się wielkimi krokami i pragnęła być do nich wzorowo przygotowana, by zdobyć najwyższe oceny. Wielki, prawdziwy świat był już na wyciągnięcie ręki, dzieliły ją od niego jeszcze tylko dwa niepełne miesiące, tym częściej więc przesiadywała w dormitorium do późna, z łoża z baldachimem czyniąc swoją małą twierdzę. Tak było i tym razem – zaczytana w notatkach z Historii Magii straciła poczucie czasu i zasnęła chwilę przed północą, wciąż jeszcze ubrana w szkolny mundurek. Głowa opadła jej na pergamin, stwarzając niebezpieczeństwo zabrudzenia policzka atramentem. Lecz nie było to jedyne niebezpieczeństwo, jakie miało spotkać ją tej nocy.
Obudziło ją dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, lecz zanim zdążyła choćby na dobre się wybudzić, ciemność wyciągnęła po nią swoje zachłanne dłonie, porywając Marine do dziwacznego tańca. Poczuła, jak najczarniejsza magia przenika ją do szpiku kości, paraliżuje, oślepia i pozbawia przytomności, by po chwili wybudzić i na nowo zaatakować okropnymi doznaniami. Lestrange nie zdołała krzyknąć, choć wydawało jej się, że usiłuje to zrobić od kilkunastu sekund; żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła. Chciała zamknąć oczy, zasłonić uszy, lecz przed ciemnością nie dało się uciec.
Nie wiedziała, jak długo to wszystko trwało, chociaż dla niej wydawało się wiecznością – w pewnym momencie po prostu poczuła, że spada, lecz nie był to upadek z miękkiego łóżka na dywan. Powierzchnia była twarda, mokra i zimna, a ból stłuczonych kolan jeszcze przez chwilę nie pozwalał dziewczynie się ocknąć. Dopiero po jakimś czasie odetchnęła i otworzyła oczy, słusznie obawiając się, co dookoła siebie zastanie.
Była pewna, że nie będzie to ślizgońskie dormitorium, lecz nie spodziewała się także widoku, jaki rozpościerał się dookoła – rzędy brzóz i posągi aniołów być może wyglądały majestatycznie w dzień, lecz nocną porą cmentarzysko sprawiało mroczne, złowrogie wrażenie, a Marine była już przecież wystarczająco przerażona. Oddychała szybko, nie próbując jeszcze się podnosić; palce wbiły jej się w ziemię tak mocno, że czuła ją nawet pod paznokciami. Nie mogła zrozumieć dlaczego się tutaj znalazła i jakim cudem złowroga magia okazała się na tyle potężna, by wynieść ją z bezpiecznego Hogwartu, na terenie którego wszelka teleportacja była niemożliwa. Sytuacja napawała ją strachem, a okolica wcale nie poprawiała tego wrażenia. Chciała krzyczeć o pomoc, lecz reszta zdrowego rozsądku kazała jej się opamiętać i milczeć – nie wiedziała przecież, czy w pobliżu nie znajduje się ktoś, kto mógłby zrobić jej jeszcze większą krzywdę.
Może to tylko sen, kolejna wymyślna pułapka Morfeusza…
Na czworakach pokonała kilka metrów, obserwując okolicę; nie zauważyła nawet zbłąkanego kota, dlatego wreszcie zdecydowała się stanąć na nogi, choć uczyniła to dość chwiejnie. Nie było czasu na poprawianie szkolnej szaty czy włosów, lecz odruchowy gest wygładzania materiału sprawił, że Lestrange odnalazła w kieszeni swoją różdżkę, a to znalezisko minimalnie ją uspokoiło. Dobrze, więc potencjalnie będzie mogła się bronić, być może uda jej się teleportować…
Spokój nie trwał jednak długo, bo mijając kolejne nagrobki zauważyła leżące w oddali ciało. Wyciągnęła różdżkę, zastygła bez ruchu i naiwnie czekała na rozwój wydarzeń.
153/213 | -10 do rzutów.
Obudziło ją dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, lecz zanim zdążyła choćby na dobre się wybudzić, ciemność wyciągnęła po nią swoje zachłanne dłonie, porywając Marine do dziwacznego tańca. Poczuła, jak najczarniejsza magia przenika ją do szpiku kości, paraliżuje, oślepia i pozbawia przytomności, by po chwili wybudzić i na nowo zaatakować okropnymi doznaniami. Lestrange nie zdołała krzyknąć, choć wydawało jej się, że usiłuje to zrobić od kilkunastu sekund; żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła. Chciała zamknąć oczy, zasłonić uszy, lecz przed ciemnością nie dało się uciec.
Nie wiedziała, jak długo to wszystko trwało, chociaż dla niej wydawało się wiecznością – w pewnym momencie po prostu poczuła, że spada, lecz nie był to upadek z miękkiego łóżka na dywan. Powierzchnia była twarda, mokra i zimna, a ból stłuczonych kolan jeszcze przez chwilę nie pozwalał dziewczynie się ocknąć. Dopiero po jakimś czasie odetchnęła i otworzyła oczy, słusznie obawiając się, co dookoła siebie zastanie.
Była pewna, że nie będzie to ślizgońskie dormitorium, lecz nie spodziewała się także widoku, jaki rozpościerał się dookoła – rzędy brzóz i posągi aniołów być może wyglądały majestatycznie w dzień, lecz nocną porą cmentarzysko sprawiało mroczne, złowrogie wrażenie, a Marine była już przecież wystarczająco przerażona. Oddychała szybko, nie próbując jeszcze się podnosić; palce wbiły jej się w ziemię tak mocno, że czuła ją nawet pod paznokciami. Nie mogła zrozumieć dlaczego się tutaj znalazła i jakim cudem złowroga magia okazała się na tyle potężna, by wynieść ją z bezpiecznego Hogwartu, na terenie którego wszelka teleportacja była niemożliwa. Sytuacja napawała ją strachem, a okolica wcale nie poprawiała tego wrażenia. Chciała krzyczeć o pomoc, lecz reszta zdrowego rozsądku kazała jej się opamiętać i milczeć – nie wiedziała przecież, czy w pobliżu nie znajduje się ktoś, kto mógłby zrobić jej jeszcze większą krzywdę.
Może to tylko sen, kolejna wymyślna pułapka Morfeusza…
Na czworakach pokonała kilka metrów, obserwując okolicę; nie zauważyła nawet zbłąkanego kota, dlatego wreszcie zdecydowała się stanąć na nogi, choć uczyniła to dość chwiejnie. Nie było czasu na poprawianie szkolnej szaty czy włosów, lecz odruchowy gest wygładzania materiału sprawił, że Lestrange odnalazła w kieszeni swoją różdżkę, a to znalezisko minimalnie ją uspokoiło. Dobrze, więc potencjalnie będzie mogła się bronić, być może uda jej się teleportować…
Spokój nie trwał jednak długo, bo mijając kolejne nagrobki zauważyła leżące w oddali ciało. Wyciągnęła różdżkę, zastygła bez ruchu i naiwnie czekała na rozwój wydarzeń.
153/213 | -10 do rzutów.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ostatnio nie sypiała zbyt dobrze. Dar jasnowidzenia pozwalał jej na zobaczenie pewnych obrazów choć bardzo często były to tylko pojedyncze symbole, których znaczenia musiała się domyślić. Starała się nie zawracać sobie tym głowy zbyt długo jednak to powracało do niej silniejsze, bardziej przytłaczające. Zganiała to wszystko na odsiecze i te złe rzeczy, które przytrafiły się im przyjaciołom w ich trakcie. Słyszała o ranach, o narażonych życiach, o cudzie, który w pewien sposób sprowadził ich do domu i była mu wdzięczna po stokroć. Czasem czuła się bezużyteczna choć doskonale wiedziała dlaczego nie może ryzykować życia na każdym kroku. Poświęcać się tak jakby tego chciała. Wszystko co robiła; to, że walczyła ze złem tego świata było napędzane myślą o najbliższych. O nowym, lepszym świecie dla Miriam i Edwina. Jej dzieci, które kochała ponad wszystko na tym świecie. Nigdy nie przepadała za swoim darem. Był on skomplikowany, nigdy nie przynosił jej niczego dobrego, a jedynie niepokój i wyczerpanie. W pewien sposób był też niebezpieczny i raczej bezużyteczny. Nie mogła go użyć kiedy tylko chciała. Magia pojawiała się w niej sama przywołując wizje, obrazy, symbole i dźwięki choć nigdy nie były one na tyle konkretne by bez większego problemu odnaleźć w nich sens i z nich skorzystać. Kiedy wizje pojawiały jej się w głowie musiała kilka razy dobrze przemyśleć czy aby na pewno dotyczyły tego czego myśli, że dotyczyły. Wbrew wszystkiemu to ciągła obawa o złą interpretacje sprawiała, że nie chciała ich posiadać. Po co komuś dar skoro nie można z niego skorzystać tak jakby się tego chciało? Po co komuś dar skoro nie można tym darem pomagać innym? Dzisiejszego wieczora gdy kładła się do łóżka czuła niepokój. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego w końcu w ostatnim czasie czuje go naprawdę często gdyby nie fakt, że rozchodzący się po skórze dreszcz nie przypominał tego co czuła każdego dnia lub nocy. Czuła się tak jakby intuicja próbowała ją ostrzec. W pewnych momentach musisz sobie zdawać sprawę z tego, że zaczynasz wariować. Nie da się całkowicie normalnie przechodzić obok tego co się w ich świecie działo. Nie da się bez szwanku myśleć o zabijanych czarodziejach, uczestniczyć w misjach, w których musisz podnieść różdżkę na kogoś innego i całkowicie bez szwanku przechodzić z życia rodzinnego do życia pełnego cierpienia i bólu. Nic dziwnego, że reagujesz na każdy dźwięk, a twoje ciało czekając na najgorsze nie chce usnąć. Przyzwyczaili się do tego by oczekiwać najgorszego. Te wszystkie dobre rzeczy pojawiające się na ich drodze zadawały się być jedynie przedsmakiem prawdziwego bólu. Czy nie jest tak, że najbardziej umierasz wtedy gdy jesteś szczęśliwy? Nie mogła zasnąć. Przewracając się z boku na bok spoglądała na wykrzywioną grymasem twarz męża. Ostatnie wydarzenia i jemu dały w kość. Ciągle miała przed oczami jego zmęczone oczy przykryte żalem, w uszach rozbrzmiewał drżący od smutku głos gdy powiedział, że dziewczynka zmarła, a on nic nie mógł na to poradzić. Chciałby zabrać od niego ten ból. Rozłamać na pół bo odkąd się poznali wszystkim się dzielili. Dlaczego więc nie mogli podzielić się tym czego człowiek nie powinien sam dźwigać? Kiedy w końcu udało jej się zasnąć, a sny znowu nawiedziły jej myśli poczuła się jakby błądziła we mgle. Twarze kiedyś znanych jej osób nawiedzały ją teraz w myślach. Patrzyła na ich uśmiechnięte twarze, które po chwili zmieniały się w stosy rozczłonkowanych ciał. Chciała się obudzić. Marzyła o tym by otworzyć oczy i spojrzeć na sufit w sypialni. Uspokoić oddech. Kolejny raz wmówić sobie, że to tylko sen i już nigdy nie zamykać oczu. Jednak sen nadal trwał, a ona stała pośrodku… niczego. Opatulona ciemnością z każdej strony. Krzyk uwiązł jej w gardle, nie mogła złapać tchu. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale kiedy w końcu otworzyła oczy, a jej ręka zacisnęła się na trawie zamiast na delikatnym włóknie pościeli wiedziała, że nie jest już w domu. Przewróciła się na plecy by złapać dech. W głowie jej się kręciło, a ucisk w klatce piersiowej wcale nie zelżał. Gdy otworzyła oczy zobaczyła ciemne niebo. Gdzie właściwie się znajdowała? Musiała znaleźć różdżkę. Musiała wrócić do domu.
133/213; -15 do rzutów
133/213; -15 do rzutów
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Sytuacja, w jakiej się znalazła, posiadała wszelkie znamiona snu, a jednak Marine była pewna, że tym razem wszystko jest jak najbardziej rzeczywiste. Wielka siła czarnej magii, teleportacja poza mury Hogwartu, przerażająca lokalizacja – lepszych składników koszmaru nie powstydziłaby się nawet jej wyobraźnia, a Lestrange po raz pierwszy od dawna żałowała, że ta nie płata jej teraz figli. Czuła, że coś jest nie tak, że wszystko jest nie tak, a mimo to jest także boleśnie wręcz prawdziwe.
Wciąż jeszcze szumiało jej w głowie, gdy poruszała się pomiędzy nagrobkami, próbując jakoś się uspokoić i odnaleźć wyjście z sytuacji. Doprowadzała się do porządku każdą myślą i każdym oddechem, jednak lekkie drżenie dłoni, w której trzymała różdżkę, było przykrą oznaką tego, że przegrywała z samą sobą. Nienaturalna cisza sprawiała jej dyskomfort, a każde mrugnięcie obarczone było ryzykiem ponownego wpadnięcia w szpony szalejącej magii. Klątwy? Czy ktoś upatrzył ją sobie na cel i próbuje doprowadzić ją do szaleństwa? Czy to jej ojciec zawinił komuś, kto teraz odgrywa się na jego córce? Każda sekunda spędzona na cmentarzu przynosiła kolejne pytania, jednocześnie nie zapewniając ani jednej odpowiedzi.
Nie wiedziała nawet, gdzie dokładnie się znajdowała; nie bywała na cmentarzach na tyle często, by umieć rozpoznawać poszczególne z nich. Matka była pochowana w rodzinnym mauzoleum na Wyspie Wight, inni krewni także spoczywali w okolicach swych rodowych posiadłości, tak więc Lestrange nie potrafiła określić swej lokalizacji. Angielskie nazwiska na nagrobkach i płonące ogniki pomogły jej stwierdzić, że nie opuściła granicy kraju, a cmentarz nie jest mugolski, choć żadna z tych rzeczy nie podniosła jej na duchu.
A obecność ciała, leżącego na ziemi, także nie przynosiła ulgi – z odległości, w jakiej się znajdowała, nie była w stanie ocenić, czy postać jest żywa czy martwa, lecz dzięki długim blond włosom rozpoznała w niej kobietę. Minęło kilka najdłuższych sekund w życiu Marine, lecz nieznajoma nagle się poruszyła! Lestrange natychmiast cofnęła się za jeden z posągów i z ukrycia obserwowała rozwój sytuacji; różdżkę wciąż trzymała w pogotowiu, lecz gdy minęło kilka chwil, a kobieta nie podniosła się, Ślizgonka ruszyła w jej stronę ostrożnym, powolnym krokiem. Coś podpowiadało jej, że nie pierwszy raz widzi tę sylwetkę, lecz dopiero gdy podeszła bliżej, stając może trzy metry od ciała, ujrzała dobrze twarz… znajomej.
- Lady Prewett? – profilaktycznie nie postąpiła już kroku do przodu, oczekując na odzew ze strony Lorraine – To ja, Marine Lestrange – dodała, w razie gdyby jej nagłe pojawienie się zostało odebrane jako próba ataku lub czegoś równie niecnego.
Ich rody żyły w zgodzie opartej głównie na dobrym sąsiedztwie, więc pomimo różnicy wieku Marine była w stanie rozpoznać starszą szlachciankę. Natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy to czarnomagiczne zaklęcie złączyło ze sobą ich losy przez przypadek, czy może istniał w tym wszystkim jakiś ukryty sens?
- Nie wiem, gdzie się znajdujemy ani co się stało – przyznała od razu, zanim czarownica zdążyła w ogóle o to zapytać – Czy wszystko w porządku?
Zdecydowała się wreszcie na postąpienie kilku kroków w przód i wyciągnięcie dłoni do dochodzącej do siebie lady Prewett. Razem na pewno będą w stanie zdziałać o wiele więcej, lecz myśl ta przynosiła pannie Lestrange tylko odrobinę ulgi.
- Cave Inimicum – machnęła różdżką, usiłując upewnić się, że na razie nic im nie zagraża.
153/213 | -10 do rzutów.
Wciąż jeszcze szumiało jej w głowie, gdy poruszała się pomiędzy nagrobkami, próbując jakoś się uspokoić i odnaleźć wyjście z sytuacji. Doprowadzała się do porządku każdą myślą i każdym oddechem, jednak lekkie drżenie dłoni, w której trzymała różdżkę, było przykrą oznaką tego, że przegrywała z samą sobą. Nienaturalna cisza sprawiała jej dyskomfort, a każde mrugnięcie obarczone było ryzykiem ponownego wpadnięcia w szpony szalejącej magii. Klątwy? Czy ktoś upatrzył ją sobie na cel i próbuje doprowadzić ją do szaleństwa? Czy to jej ojciec zawinił komuś, kto teraz odgrywa się na jego córce? Każda sekunda spędzona na cmentarzu przynosiła kolejne pytania, jednocześnie nie zapewniając ani jednej odpowiedzi.
Nie wiedziała nawet, gdzie dokładnie się znajdowała; nie bywała na cmentarzach na tyle często, by umieć rozpoznawać poszczególne z nich. Matka była pochowana w rodzinnym mauzoleum na Wyspie Wight, inni krewni także spoczywali w okolicach swych rodowych posiadłości, tak więc Lestrange nie potrafiła określić swej lokalizacji. Angielskie nazwiska na nagrobkach i płonące ogniki pomogły jej stwierdzić, że nie opuściła granicy kraju, a cmentarz nie jest mugolski, choć żadna z tych rzeczy nie podniosła jej na duchu.
A obecność ciała, leżącego na ziemi, także nie przynosiła ulgi – z odległości, w jakiej się znajdowała, nie była w stanie ocenić, czy postać jest żywa czy martwa, lecz dzięki długim blond włosom rozpoznała w niej kobietę. Minęło kilka najdłuższych sekund w życiu Marine, lecz nieznajoma nagle się poruszyła! Lestrange natychmiast cofnęła się za jeden z posągów i z ukrycia obserwowała rozwój sytuacji; różdżkę wciąż trzymała w pogotowiu, lecz gdy minęło kilka chwil, a kobieta nie podniosła się, Ślizgonka ruszyła w jej stronę ostrożnym, powolnym krokiem. Coś podpowiadało jej, że nie pierwszy raz widzi tę sylwetkę, lecz dopiero gdy podeszła bliżej, stając może trzy metry od ciała, ujrzała dobrze twarz… znajomej.
- Lady Prewett? – profilaktycznie nie postąpiła już kroku do przodu, oczekując na odzew ze strony Lorraine – To ja, Marine Lestrange – dodała, w razie gdyby jej nagłe pojawienie się zostało odebrane jako próba ataku lub czegoś równie niecnego.
Ich rody żyły w zgodzie opartej głównie na dobrym sąsiedztwie, więc pomimo różnicy wieku Marine była w stanie rozpoznać starszą szlachciankę. Natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy to czarnomagiczne zaklęcie złączyło ze sobą ich losy przez przypadek, czy może istniał w tym wszystkim jakiś ukryty sens?
- Nie wiem, gdzie się znajdujemy ani co się stało – przyznała od razu, zanim czarownica zdążyła w ogóle o to zapytać – Czy wszystko w porządku?
Zdecydowała się wreszcie na postąpienie kilku kroków w przód i wyciągnięcie dłoni do dochodzącej do siebie lady Prewett. Razem na pewno będą w stanie zdziałać o wiele więcej, lecz myśl ta przynosiła pannie Lestrange tylko odrobinę ulgi.
- Cave Inimicum – machnęła różdżką, usiłując upewnić się, że na razie nic im nie zagraża.
153/213 | -10 do rzutów.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Marine Lestrange' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lorraine nie potrafiła złapać wewnętrznej równowagi. Obrazy snów nawiedzających jej głowę jeszcze chwile wcześniej męczyły ją teraz na jawie. Czuła jak nie potrafi się podnieść, jak lęk dociera do najgłębszych części jej świadomości. Czym to właściwie było? Skąd w jej snach tyle agresji, bólu i śmierci? Czy to była kolejna wizja atakująca ją pogrążoną we śnie? Było wiele pytań, na których teraz nie chciała i nie mogła się skupić. Różdżka leżała w jej dłoni idealnie się w nią wpasowując. Od pierwszego dnia, gdy skończyła dziesięć lat i udała się po nią do sklepu Ollivandera na Pokątną, właśnie tak się wpasowywała. Tylko teraz nie było w niej mocy, nie czuła w niej oparcia, deski ratunku. Różdżka była brzytwą, której musiała się chwycić jeśli chciała wrócić do domu, ale miała też świadomość, że to właśnie ona winna temu, że się tutaj znalazła. W tym momencie zapomniała o wszystkim. Pozwoliła myślom brnąć głębiej w te przykre wizje nie mogąc skupić się na niczym innym. Dopiero dźwięk głosu kobiety sprawił, że oprzytomniała. Usiadła szybko wyciągając w jej kierunku różdżkę. Minęła chwila nim kobieta zrozumiała, że stojąca przed nią czarownica nie jest wrogiem, a wręcz przeciwnie… sprzymierzeńcem. Opuściła różdżkę z wyraźną ulgą. Choć w jej głowie nadal przeważała niepewność i lęk to wiedziała, że nie może pozwolić by to przerażające uczucie pustki i śmierci wróciło i zawładnęło nią całą. - To… cmentarz? - zapytała rozglądając się po otoczeniu bo dopiero teraz widziała coś więcej niż gwiaździste niebo. Podniosła się czując ból w wielu miejscach. Teleportacja musiała wyrzucić ją na dużej wysokości. - Co się stało? - mruknęła skupiając wzrok na kobiecie, która była o wiele przytomniejsza od niej. Gdy z różdżki buchnęło jasne światło informujące ich o tym, że znajdują się tutaj same pomyślała o dzieciach. A co jeśli Archibaldowi przytrafiło się coś podobnego? A co jeśli dzieciom przytrafiło się coś podobnego. Skinęła głową na jej pytanie. - Już lepiej. - mruknęła. Szatynka miała racje. Musieli się stąd wydostać i to jak najszybciej jednak nie wiedziała czy mogą śmiało się teleportować, nie wiedziała nawet gdzie się znajdują. Skupiła się na tym by odpędzić wszystkie negatywne myśli i zacząć myśleć jak strateg. - Myślisz lady, że teleportacja jest tutaj możliwa? - zapytała właściwie nieświadomie używając szlacheckiego sformułowania. Uczono ich by wyrażać się w ten sposób w nocy o północy, ale w końcu były takie momenty, w których te tytuły nikomu nie były potrzebne. Liczyło się to by przeżyć, a ta sytuacja zdecydowanie należała do tego typu. Może powinny znaleźć bramy cmentarza by przynajmniej sprawdzić jak daleko od swoich posiadłości się właśnie znajdowały?
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Dopiero kiedy napotkała inną osobę, pomyślała o swoich bliskich i tym, czy znajdują się oni bezpiecznie w swoich domach, czy też zostali porwani przez ciemność i przeniesieni daleko od znajomego miejsca oraz tym bardziej własnej strefy komfortu. Marine zaczynała przyjmować do wiadomości, że sytuacja ta nie mogła być jednostkowa, nie mogła przytrafić się właśnie jej. Dlaczego ze wszystkich czarodziejów w całej Wielkiej Brytanii los złączył ją właśnie z lady Prewett? Szukała w myślach powiązania, jakiejkolwiek wskazówki, lecz jej opinia coraz bardziej przychylała się ku wersji z przypadkiem. A więc całe szczęście, że nie natrafiła tu na kogoś, kto miałby wobec niej niecne zamiary.
- Jesteśmy bezpieczne. Na razie – poinformowała kobietę o skutkach rzuconego zaklęcia; choć ono się powiodło, różdżka w dłoni Lestrange drżała lekko, gdy ta chowała ją do kieszeni szaty.
Obserwując uważnie twarz Lorraine zauważyła na niej nieznajomy grymas, którego natychmiast pozazdrościła – Marine pomyślała, ze tak musi właśnie wyglądać kobieta, martwiąca się o swoje dzieci. Matka.
Próbując schować tę dziwną i głupią myśl gdzieś na dnie umysłu, Ślizgonka usiłowała na powrót skupić się na zaistniałej sytuacji. Nie wiedziała, czy ta potężna czarna magia może jeszcze powrócić, porwać je znowu lub wyrządzić krzywdę znacznie większą, niż samo poczucie przerażenia. Liczyła się więc każda minuta, należało działać.
- Tak, chociaż nie umiem lady powiedzieć który – głęboko zakorzeniona etykieta nie pozwoliła jej na większą poufałość. Opuściła różdżkę i ponownie rozejrzała się dookoła, usiłując odnaleźć coś, cokolwiek, co okaże się wskazówką odnośnie miejsca, w jakim się znajdują – Najlepiej będzie, jeśli po prostu pójdziemy przed siebie – zaproponowała, spoglądając na Lorraine wyczekująco.
Chociaż nie znała jej na tyle, by obdarzyć bezgranicznym zaufaniem, nie zdecydowałaby się na samotną wędrówkę po cmentarzu w poszukiwaniu bramy lub jakiegokolwiek wyjścia. Los związał je ze sobą, więc Lestrange zamierzała jeszcze przez chwilę to wykorzystać.
- Wydaje mi się, że jest możliwa, ale… - boję się spróbować – wolałabym nie ryzykować rozszczepienia. Znajdźmy stąd jakieś wyjście i poszukajmy pomocy.
Ruszyły przed siebie, mijając nagrobki i posągi rozświetlane przez ogniki płonące nieustannie, najpewniej pozostawione przez bliskich pochowanych tu czarodziejów. Marine modliła się w duchu, by okazało się, ze droga do domu nie będzie ani za długa, ani za trudna. Jednocześnie wciąż targał nią strach i poczucie bezsilności, więc mogła się spodziewać, że nawet jeśli do tego domu powróci, nic nie będzie już takie samo. Czarna magia potrafiła przecież pozostawić w człowieku niewidoczne, lecz wieczne ślady.
- Jesteśmy bezpieczne. Na razie – poinformowała kobietę o skutkach rzuconego zaklęcia; choć ono się powiodło, różdżka w dłoni Lestrange drżała lekko, gdy ta chowała ją do kieszeni szaty.
Obserwując uważnie twarz Lorraine zauważyła na niej nieznajomy grymas, którego natychmiast pozazdrościła – Marine pomyślała, ze tak musi właśnie wyglądać kobieta, martwiąca się o swoje dzieci. Matka.
Próbując schować tę dziwną i głupią myśl gdzieś na dnie umysłu, Ślizgonka usiłowała na powrót skupić się na zaistniałej sytuacji. Nie wiedziała, czy ta potężna czarna magia może jeszcze powrócić, porwać je znowu lub wyrządzić krzywdę znacznie większą, niż samo poczucie przerażenia. Liczyła się więc każda minuta, należało działać.
- Tak, chociaż nie umiem lady powiedzieć który – głęboko zakorzeniona etykieta nie pozwoliła jej na większą poufałość. Opuściła różdżkę i ponownie rozejrzała się dookoła, usiłując odnaleźć coś, cokolwiek, co okaże się wskazówką odnośnie miejsca, w jakim się znajdują – Najlepiej będzie, jeśli po prostu pójdziemy przed siebie – zaproponowała, spoglądając na Lorraine wyczekująco.
Chociaż nie znała jej na tyle, by obdarzyć bezgranicznym zaufaniem, nie zdecydowałaby się na samotną wędrówkę po cmentarzu w poszukiwaniu bramy lub jakiegokolwiek wyjścia. Los związał je ze sobą, więc Lestrange zamierzała jeszcze przez chwilę to wykorzystać.
- Wydaje mi się, że jest możliwa, ale… - boję się spróbować – wolałabym nie ryzykować rozszczepienia. Znajdźmy stąd jakieś wyjście i poszukajmy pomocy.
Ruszyły przed siebie, mijając nagrobki i posągi rozświetlane przez ogniki płonące nieustannie, najpewniej pozostawione przez bliskich pochowanych tu czarodziejów. Marine modliła się w duchu, by okazało się, ze droga do domu nie będzie ani za długa, ani za trudna. Jednocześnie wciąż targał nią strach i poczucie bezsilności, więc mogła się spodziewać, że nawet jeśli do tego domu powróci, nic nie będzie już takie samo. Czarna magia potrafiła przecież pozostawić w człowieku niewidoczne, lecz wieczne ślady.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lorraine nie zastanawiała się teraz nad żadnymi powiązaniami. Nie wiedziała co się stało, że tutaj wylądowały i jak to się stało, że los akurat związał ze sobą ich życia w tym okropnym miejscu, ale za dużo innych rzeczy atakowało jej myśli w tym momencie. Z każdym krokiem, z każdym spojrzeniem martwiła się bardziej. Nie o siebie, nie o świat, który mógłby właśnie płonąć, o dzieci, którym mogło przydarzyć się przecież to samo. Milion czarnych scenariuszy zaatakowało jej umysł. Pierwsza teleportacja, pierwszy raz użyta magia. Nawet przez chwile nie łudziła się, że mogą właśnie bezpiecznie spać w swoich łóżkach nie wiedząc, że coś złego przytrafiło się ich mamie. Czuła to w kościach, czuła w sercu, a lady była jedynie potwierdzeniem tego, że to nie przydarzyło się tylko jej. W innych sytuacjach prawdopodobnie pomyślałaby, że to jej dar jasnowidzenia kolejny raz odebrał jej panowanie na własnym ciałem. Już tak wcześniej się zdarzało. Kiedy przychodziła do niej wizja nie miała żadnego wpływu na to co się będzie z nią działo. Często była to tylko chwilowa utrata świadomości, ale w przeszłości zdarzały się momenty, w których na dość długi czas traciła całkowity kontakt z rzeczywistością. Nigdy jednak nie było tak by wizje nawiedzały ją we snach, ale to dzisiejszej nocy widziała swoją symboliką przypominało jej właśnie wizje. Przeniosła spojrzenie na kobietę i skinęła głową. Miała racje. Gdziekolwiek się teraz znajdowały musiały znaleźć wyjście. Spacer po cmentarzu w środku nocy nie wydawał się być najrozsądniejszy tym bardziej gdy było się szlachcianką. Jej jednak to nie przeszkadzało. Zakon pokazał jej, że jest wiele miejsc na świecie, do których nie powinna mieć wstępu, a jednak miała. Zaczęła się rozglądać szukając jakiejś podpowiedzi jednak nic nie wpadało jej teraz do głowy. Cieszyła się, że nie jest tutaj sama. Choć kobiety nie miały ze sobą kontaktu, właściwie spotykały się jedynie na szlacheckich uroczystościach to jednak znajoma twarz zawsze dodawała pewności. - Tak, nie powinnyśmy ryzykować. - mruknęła ruszając przed siebie. Nie wiedziała jak długo szły zanim dotarły do bramy cmentarza. Widząc napis nad bramą zrozumiała gdzie się znajdują i jak daleko tak naprawdę miały do domu. Nie było możliwości by mogła pokonać tą odległość pieszo dlatego trzeba było znaleźć miejsce, magiczne miejsce, w którym znajdowałby się kominek. Choć Lorraine niezbyt przepadała za tego typu transportem to o wiele bardziej niż za rozszczepieniem czy tygodniowym spacerem. Chociaż znała tę część Londynu to nie miała bladego pojęcia gdzie powinni się udać by takie miejsce znaleźć. - Chyba powinnyśmy iść w stronę miasta. Dobrze się lady czuje? Jest lady w stanie iść? - zapytała zastanawiając się czy kobieta zna te okolice. Na pewno w mieście będzie jakaś gospoda, która nie zna godzin zamknięcia i będą w stanie stamtąd teleportować się prosto do domu. Miała tylko nadzieje, że nie przyniesie im to jeszcze większych kłopotów. Tych miały już w nadmiarze.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Cmentarz
Szybka odpowiedź