Siedem lat temu, dworek Rosierów
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Dla Evandry był to jeden z najgorszych dni w życiu. Nie dość, że jej brat żenił się z Rosierówną, to jeszcze żenił się z miłości, z czym nijak nie mogła się pogodzić. Zawłaszczył sobie jej marzenie, a teraz jeszcze je realizował, by już niebawem zapomnieć o całym świecie, a zwłaszcza o niej. Całą przeklętą ceremonię kornie reprezentowała ród Lestrange’ów, nie pozwalając sobie na choćby najmniejszy grymas niezadowolenia – choć obecność jeszcze dwóch, na dodatek tak samo ubranych Rosierówien, dodatkowo irytowała, doprowadzając Evandrę na skraj wytrzymałości. Po tym jak młoda para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a niewiasty zapłakały nad pięknem zaślubin – lub, jak ona, nad straconym bratem – rozpoczęło się gustowne, eleganckie wesele, na które przybyli nawet członkowie rodów z Francji. Dopiero wtedy mogła uciec, zejść z widoku i skryć się wśród swoich, niechętnie wysłuchując peanów pochwalnych na cześć ślicznej Marianne.
Chmurna zasiadła przy jednym z pięknie zastawionych stoliczków, zajmując miejsce tuż obok kuzynki Adelajdy; niedbale poprawiła swą suknię, której piękno, z uwagi na tragizm całej sytuacji, przestało na nią oddziaływać. Cóż jej po najlepszej jakości materiałach, po pięknych kwiecistych aplikacjach, jeśli czuła się tutaj jak na pogrzebie...? Na uzewnętrznienie niezadowolenia pozwoliła sobie jedynie przelotnie – prędko wróciła do gry, przyjmując na usta uprzejmy uśmiech; jedynie jej oczy pozostały chłodne, gniewne. Bezwiednie założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który musiał wyplątać się ze splecionego na czubku głowy warkocza i podjęła kurtuazyjną rozmowę z siedzącym obok kuzynostwem z Francji, płynnie porozumiewając się w obcym dla siebie języku. Od czasu do czasu bezwiednie zerkała kątem oka w kierunku starszego brata świeżo upieczonej pani Lestrange, żałując, że nie chodził do Hogwartu i nie mogła wiedzieć o nim więcej. Czy raczej – nie mogła wiedzieć, czy jest tak samo rozczarowujący, co i wszyscy inni młodzieńcy, z którymi miała nieszczęście obcować. Lecz to zainteresowanie było przyćmione rozżaleniem, złością i rozpaczą, toteż nie miała chęci ani siły, by zabawić się w prowokowanie do rozmowy.
*
Było już po północy, gdy z zamyślenia i ożywionej rozmowy wyrwał ją jakiś nieznany z imienia Rosier, grzecznie prosząc do tańca – i choć nie miała najmniejszej ochoty, by zjawiać się na zajmowanym przez Caesara i jego małżonkę parkiecie, to wiedziała, że nie może odmówić. Czy ze względu na matkę, czy brata-zdrajcę. Zmuszając się do niewielkiego, niezbyt radosnego uśmiechu powstała z miejsca i niechętnie podała mu delikatną, wypielęgnowaną dłoń, mając płonną nadzieję, że impertynent okaże się dobrym tancerzem.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Marianne była tego dnia szczęśliwa – a to uszczęśliwiało jego, ojciec przekazał ją dzisiaj w dobre, a co najważniejsze opiekuńcze ręce Ceasara; ich miłość była odczuwalna i podnosząca na duchu. Przyszłość tych dwojga musiała ułożyć się dobrze, a ten ślub było najlepszym, co mogło ją spotkać. Przynajmniej to Tristan próbował powtarzać sobie od rana. Lestrange'owie byli odpowiednim rodem, szlachetnym, utrzymującym godne tradycje.
Marianne wyglądała zjawiskowo, piękniej, niż kiedykolwiek wcześniej, Druella i Darcy jako druhny wzbudzały zachwyt wszystkich gości nie tylko wdziękiem i urodą, ale również manierami oraz elokwencją, zaś trzecia spośród nich... Zdążył się dowiedzieć, że nazywa się Evandra i jest siostrą Ceasara – połowicznie, z innej matki. I zdążył zauważyć, że urodę ma zdecydowanie po niej, obie błyszczały pośród gości jak najpiękniejsze diamenty, od których trudno było mu oderwać oko; do jednego z pierwszych tańców poprosił macochę pana młodego, w zgodzie z dobrą manierą wychwalając przed nią zarówno zalety Ceasara biorącego pod pieczę jego siostrę, jak i powabny urok Evandry – z reakcji kobiety na jego zainteresowanie wywnioskował, że nie jest jeszcze nikomu przeznaczona. Dowiedział się również od niej, że jeszcze nie opuściła Hogwartu.
Nazbyt był jej ciekawy, by mogły jego uwadze umknąć ukradkowe spojrzenia szlachcianki – poznać tego po sobie jednakże nie dał, każdorazowo zasłaniając mimowolny uśmiech kielichem z winem. Uciekał w zamyślenie od rozmów z kuzynostwem, przyglądając się jej gestom podczas prowadzonej rozmowy; ruchom malinowych ust, uderzeniami wachlarzy czarnych rzęs. Przyuważyła to droga kuzynka Sophie, drażniąc się z nim pół przyjacielsko, pół złośliwie, nie zapominając wytknąć mu sąsiedztwa Evandry, skompromitowanej Adelaidy. Tristan zdawał się tym jednak nie przejmować; czekał, jak wytrawny myśliwy na swoją zwierzynę.
Gdy Evandra ruszyła w tan z jego francuskim krewnym, uniósł swój kieliszek i odszedł od stołu, stając samotnie na skraju parkietu, na drodze ku stolikowi, do którego winien wrócić nieporadny tancerz; wydać się mógł pochmurny i srogi. Usiłował uchwycić spojrzenie niewiasty, by choć na moment odwrócić jej uwagę od mężczyzny, który pierwszy odważył się ją poprosić o towarzystwo.
Marianne wyglądała zjawiskowo, piękniej, niż kiedykolwiek wcześniej, Druella i Darcy jako druhny wzbudzały zachwyt wszystkich gości nie tylko wdziękiem i urodą, ale również manierami oraz elokwencją, zaś trzecia spośród nich... Zdążył się dowiedzieć, że nazywa się Evandra i jest siostrą Ceasara – połowicznie, z innej matki. I zdążył zauważyć, że urodę ma zdecydowanie po niej, obie błyszczały pośród gości jak najpiękniejsze diamenty, od których trudno było mu oderwać oko; do jednego z pierwszych tańców poprosił macochę pana młodego, w zgodzie z dobrą manierą wychwalając przed nią zarówno zalety Ceasara biorącego pod pieczę jego siostrę, jak i powabny urok Evandry – z reakcji kobiety na jego zainteresowanie wywnioskował, że nie jest jeszcze nikomu przeznaczona. Dowiedział się również od niej, że jeszcze nie opuściła Hogwartu.
Nazbyt był jej ciekawy, by mogły jego uwadze umknąć ukradkowe spojrzenia szlachcianki – poznać tego po sobie jednakże nie dał, każdorazowo zasłaniając mimowolny uśmiech kielichem z winem. Uciekał w zamyślenie od rozmów z kuzynostwem, przyglądając się jej gestom podczas prowadzonej rozmowy; ruchom malinowych ust, uderzeniami wachlarzy czarnych rzęs. Przyuważyła to droga kuzynka Sophie, drażniąc się z nim pół przyjacielsko, pół złośliwie, nie zapominając wytknąć mu sąsiedztwa Evandry, skompromitowanej Adelaidy. Tristan zdawał się tym jednak nie przejmować; czekał, jak wytrawny myśliwy na swoją zwierzynę.
Gdy Evandra ruszyła w tan z jego francuskim krewnym, uniósł swój kieliszek i odszedł od stołu, stając samotnie na skraju parkietu, na drodze ku stolikowi, do którego winien wrócić nieporadny tancerz; wydać się mógł pochmurny i srogi. Usiłował uchwycić spojrzenie niewiasty, by choć na moment odwrócić jej uwagę od mężczyzny, który pierwszy odważył się ją poprosić o towarzystwo.
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Choć myślała, że nic nie zirytuje jej już bardziej, to gubiący rytm, nieumiejętnie prowadzący partner doprowadził ją do szewskiej pasji. Wyczekiwała końca tańca niczym zbawienia, nawet nie kryjąc już furii tak dobrze widocznej w zmrużonych gniewnie oczach czy zaciśniętych mocno ustach. I nie myślała w tej chwili o wrażeniu jakie robi, o etykiecie, czy o pozorach – była zła, upokorzona i miała dosyć, choć przed nią było jeszcze wiele godzin męczarni. Jeszcze w trakcie ostatnich taktów zauważyła stojącego na skraju parkietu Tristana, lecz nie poświęciła mu wtedy większej uwagi, nadal skupiając się na swej osobistej tragedii, będąc trawioną ognistą furią. Czy ten głupiec naprawdę sądził, że potrafi tańczyć? Czy właśnie to Rosierowie uważali za taniec...?
Gdy tylko muzyka ucichła, ostro i wbrew etykiecie podziękowała mu za odprowadzenie do stolika, lecz najwidoczniej skołowany, nie rozumiejący odmowy Francuz podążył za nią, wyglądając, jakby miał problem ze zrozumieniem, co się tak właściwie dzieje. Dopiero teraz, choć nadal zarumieniona i zła, zwróciła na Tristana większą uwagę; może również dlatego, że stał jej na drodze, wyraźnie wpatrując się w ich stronę. Więc i on widział tę katastrofę, tę porażkę, tę... Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego; było w nim coś drapieżnego, coś niepokojącego. Mimo to Evandra nie planowała korzystać z szansy, nie planowała nawiązywać kontaktu, myśląc już tylko o tym, by wrócić do stolika, a najlepiej opuścić przeklętą salę balową, wyjść na świeże powietrze, odetchnąć.
Próbowała prezentować się najlepiej jak tylko potrafiła, znów próbując przyjąć na twarz maskę wyniosłości, pomnikowego opanowania; jej alabastrową cerę nadal zdobił rumieniec złości. Wtem, w chwili, gdy schodziła już, szybkim krokiem, z parkietu, starając się nie spoglądać na Tristana choćby kątem oka, jego nieostrożny, zapatrzony w nią kuzyn przydepnął jej suknię, podkopnął obcas i sprawił, że Evandra – jak gdyby nadal mało jej było upokorzeń – straciła równowagę.
Gdy tylko muzyka ucichła, ostro i wbrew etykiecie podziękowała mu za odprowadzenie do stolika, lecz najwidoczniej skołowany, nie rozumiejący odmowy Francuz podążył za nią, wyglądając, jakby miał problem ze zrozumieniem, co się tak właściwie dzieje. Dopiero teraz, choć nadal zarumieniona i zła, zwróciła na Tristana większą uwagę; może również dlatego, że stał jej na drodze, wyraźnie wpatrując się w ich stronę. Więc i on widział tę katastrofę, tę porażkę, tę... Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego; było w nim coś drapieżnego, coś niepokojącego. Mimo to Evandra nie planowała korzystać z szansy, nie planowała nawiązywać kontaktu, myśląc już tylko o tym, by wrócić do stolika, a najlepiej opuścić przeklętą salę balową, wyjść na świeże powietrze, odetchnąć.
Próbowała prezentować się najlepiej jak tylko potrafiła, znów próbując przyjąć na twarz maskę wyniosłości, pomnikowego opanowania; jej alabastrową cerę nadal zdobił rumieniec złości. Wtem, w chwili, gdy schodziła już, szybkim krokiem, z parkietu, starając się nie spoglądać na Tristana choćby kątem oka, jego nieostrożny, zapatrzony w nią kuzyn przydepnął jej suknię, podkopnął obcas i sprawił, że Evandra – jak gdyby nadal mało jej było upokorzeń – straciła równowagę.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan skrzętnie krył rozbawienie; zwykle pełen animuszu Maynard zdecydowanie nie był dzisiaj sobą – trudno mu się dziwić, przy kobiecie tak pięknej niejeden straciłby rozum. Pociągnął ostatni łyk wina i odłożył pusty już kryształ na brzeg pobliskiego stołu – szczęśliwym trafem nie podjęli się drugiego tańca, choć nie mógł być pewien, dla kogo to było najbardziej szczęśliwe: dla niego, dla Evandry, czy może dla samego Maynarda. Złość malowniczo ubarwiała nieskazitelną twarz dziewczęcia – kłamstwem byłoby rzec, że szkodząc piękności – niewątpliwie ten nieporadny taniec wzbudził w niej wyłącznie irytację. Niewiasta, prócz zjawiskowej urody, zdała mu się podobną do pozostałych panien z dobrych domów – rozkapryszoną, nazbyt pewną siebie i aż nazbyt świadomą swoich walorów.
Zbierał w myślach piękne słowa, gdy kierowała się w jego kierunku, jakby spłoszona nazbyt nachalnie unikając jego spojrzenia – nie mógł wziąć tego inaczej, niż jak za dobrą monetę. I już chciał skłonić się przed nią, by poprosić o powrót na parkiet, gdy ta nobliwa, arogancko dumna panna runęła przed nim jak długa. Jego usta nawet nie drgnęły, Tristan powstrzymał zarówno śmiech, jak i drwiący uśmiech. Nie dostrzegł w wypadku winy kuzyna, wiedział wszakże, że pierwsze bale młodych dam często opiewały w podobne wypadki.
- Panno Lestrange – zwrócił się ku niej, nim Maynard zdołał zareagować, nie przejmując się oczyma kilkorga pobliskich krewnych, które ostały się skierowane ku nim, zwabione hukiem upadku niewiasty. Błyskawicznie przestąpił tak, by znaleźć się tuż obok niej, nachylił się i oplótł prawym ramieniem jej talię, lewą podtrzymując jej drobną dłoń. Nie było w jego dotyku niczego niewłaściwego; usiłował jedynie pomóc jej powstać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ułatwiała tego ani suknia, ani gorset ściskający jej talię, ani zapewne obcasy wysokich bucików. Z samej bliskości był jednakże rady, słodki, kwiatowy zapach niewiasty przyjemnie pieścił jego zmysły, a ciepło jej ciała... Tristan zwolnił uścisk, gdy tylko Evandra odzyskała równowagę.
- Proszę się nie przejmować, podobne upadki zdarzają się często, a pamięć gości weselnych jest zwykle ulotna. - Wiedział, że to nieprawda; jego siedzące nieopodal ciotki będą to zapewne długo wspominać. Maynard jeszcze dłużej, ale ten zniknął mu już z oczu. - Mam nadzieję, że nic się pannie nie stało. - Usiłował odnaleźć przenikliwym spojrzeniem jej sarnie oczy, udając troskę. - Sala jest duszna - dodał, pragnąc usprawiedliwić jej upadek; wszakże nie mógł wyniknąć z niezdarności istoty tak eterycznej – może przyniosę pannie szklankę wody?
Zbierał w myślach piękne słowa, gdy kierowała się w jego kierunku, jakby spłoszona nazbyt nachalnie unikając jego spojrzenia – nie mógł wziąć tego inaczej, niż jak za dobrą monetę. I już chciał skłonić się przed nią, by poprosić o powrót na parkiet, gdy ta nobliwa, arogancko dumna panna runęła przed nim jak długa. Jego usta nawet nie drgnęły, Tristan powstrzymał zarówno śmiech, jak i drwiący uśmiech. Nie dostrzegł w wypadku winy kuzyna, wiedział wszakże, że pierwsze bale młodych dam często opiewały w podobne wypadki.
- Panno Lestrange – zwrócił się ku niej, nim Maynard zdołał zareagować, nie przejmując się oczyma kilkorga pobliskich krewnych, które ostały się skierowane ku nim, zwabione hukiem upadku niewiasty. Błyskawicznie przestąpił tak, by znaleźć się tuż obok niej, nachylił się i oplótł prawym ramieniem jej talię, lewą podtrzymując jej drobną dłoń. Nie było w jego dotyku niczego niewłaściwego; usiłował jedynie pomóc jej powstać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie ułatwiała tego ani suknia, ani gorset ściskający jej talię, ani zapewne obcasy wysokich bucików. Z samej bliskości był jednakże rady, słodki, kwiatowy zapach niewiasty przyjemnie pieścił jego zmysły, a ciepło jej ciała... Tristan zwolnił uścisk, gdy tylko Evandra odzyskała równowagę.
- Proszę się nie przejmować, podobne upadki zdarzają się często, a pamięć gości weselnych jest zwykle ulotna. - Wiedział, że to nieprawda; jego siedzące nieopodal ciotki będą to zapewne długo wspominać. Maynard jeszcze dłużej, ale ten zniknął mu już z oczu. - Mam nadzieję, że nic się pannie nie stało. - Usiłował odnaleźć przenikliwym spojrzeniem jej sarnie oczy, udając troskę. - Sala jest duszna - dodał, pragnąc usprawiedliwić jej upadek; wszakże nie mógł wyniknąć z niezdarności istoty tak eterycznej – może przyniosę pannie szklankę wody?
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Czem prędzej chciała opuścić parkiet, owszem, śpieszyła się, była rozkojarzona z powodu gniewu, wymówek można było znaleźć wiele, lecz tym, co odróżniało ją od większości młódek, była wrodzona gracja i odziedziczony po matce powab, zaś godziny praktyki wprawnego poruszania się na wysokich, niewygodnych obcasach sprawiały, że nie powinna obawiać się takich niefortunnych upadków. Były one charakterystyczne dla trzpiotowatych, niezdarnych, niezbyt rozgarniętych panien, które traciły rozum przy każdym większym spotkaniu rodzinnym, o tak wielkich uroczystościach jak bale nie wspominając... lecz nie dla niej. Zaś teraz wszyscy, dosłownie wszyscy, będą myśleć o niej w ten sposób, postrzegać przez pryzmat tego faux pas, a już zwłaszcza ci przebrzydli Rosierowie, ci...
Nim Evandra runęła na posadzkę, poczuła wyraźne kopnięcie w chybotliwą szpilkę, a jednocześnie gwałtowne pociągnięcie za delikatny materiał sukni. Tristan, nim znalazła się na ziemi, mógł dostrzec zdziwienie przelotnie zastępujące narastającą jeszcze, o ile to możliwe, złość, chęć mordu. Na szczęście zareagowała odruchowo i wyciągnęła przed siebie ręce, by choć odrobinę zamortyzować upadek. Stłumiła syknięcie, gdy poczuła ból kolana – lecz dotkliwszy okazał się dla niej ból upokorzenia. Kolejnego upokorzenia, którego sprawcą był ten przeklęty Francuz. Przez krótką chwilę wahała się, co zrobić, mając kompletną pustkę w głowie; ogarnęła ją panika. Chciała skryć się przed natrętnym wzrokiem gości, chciała zniknąć, zapomnieć o całym tym feralnym dniu... Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że podniesienie się do pionu, zwłaszcza w tym stroju i w tym stanie, nie pozwoli jej na rehabilitację w ich oczach. Zaś pomocy od tego Maynarda, czy jak go tam zwali, przyjąć nie zamierzała – prędzej wydłubałaby mu oczy i posłała do siedmiu piekieł, spędzając resztę tej przeklętej ceremonii na środku posadzki.
Niespodziewanie z ratunkiem przyszedł ktoś inny, kogo głosu nie znała, a kto otoczył ją silnym ramieniem i delikatnie ujął za dłoń. Niestety, jak spostrzegła po chwili, gdy już zdecydowała się odważnie unieść zaszklony jeszcze wzrok i skonfrontować z przeklętą rzeczywistością, był to Tristan.. Tristan, który z pierwszego rzędu obserwował jej haniebny upadek, Tristan, który również był Rosierem, a który, przede wszystkim, również był przebrzydłym mężczyzną.
Jej oddech nadal był ciężki, a policzki nadal oblekał szkarłatny rumieniec, gdy towarzysz znów doń przemówił, próbując czarować słowem i uspokajać skołatane nerwy. Evandra próbowała, mimo nadal odczuwalnego bólu, powrócić do dumnej, wyniosłej postawy; spojrzała ku górze, ku jego twarzy, eksponując przy tym swą łabędzią szyję i wygięła usta w niewielkim wymuszonym uśmiechu.
- Dziękuję, panie Rosier – odpowiedziała cicho, do tego niezbyt wdzięcznie, lecz nie wyrywała się z jego uścisku. Doskonale wiedziała, że jego słowa podszyte są obłudą, zaś on sam pomagał jej z jednego powodu. Gdyby była brzydsza, gdyby jej matka nie była wilą...
– Dziękuję również za tę wyjątkową wyrozumiałość, lecz troską powinien pan obdarzyć pańskiego kuzyna. Wyglądał, jakby jej potrzebował – dodała złośliwie, dosyć wyraźnie sugerując rzeczy, których sugerować nie powinna. – Zaś mnie szklanka wody nie wystarczy, zdecydowanie powinnam opuścić tę przeklętą salę, więc jeśli pan wybaczy... – Nie czekając na jego reakcję spojrzała w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej zniknąć, zaszyć się w ogrodach, odpocząć. Obejrzeć przy okazji stan swoich kolan.
Nim Evandra runęła na posadzkę, poczuła wyraźne kopnięcie w chybotliwą szpilkę, a jednocześnie gwałtowne pociągnięcie za delikatny materiał sukni. Tristan, nim znalazła się na ziemi, mógł dostrzec zdziwienie przelotnie zastępujące narastającą jeszcze, o ile to możliwe, złość, chęć mordu. Na szczęście zareagowała odruchowo i wyciągnęła przed siebie ręce, by choć odrobinę zamortyzować upadek. Stłumiła syknięcie, gdy poczuła ból kolana – lecz dotkliwszy okazał się dla niej ból upokorzenia. Kolejnego upokorzenia, którego sprawcą był ten przeklęty Francuz. Przez krótką chwilę wahała się, co zrobić, mając kompletną pustkę w głowie; ogarnęła ją panika. Chciała skryć się przed natrętnym wzrokiem gości, chciała zniknąć, zapomnieć o całym tym feralnym dniu... Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że podniesienie się do pionu, zwłaszcza w tym stroju i w tym stanie, nie pozwoli jej na rehabilitację w ich oczach. Zaś pomocy od tego Maynarda, czy jak go tam zwali, przyjąć nie zamierzała – prędzej wydłubałaby mu oczy i posłała do siedmiu piekieł, spędzając resztę tej przeklętej ceremonii na środku posadzki.
Niespodziewanie z ratunkiem przyszedł ktoś inny, kogo głosu nie znała, a kto otoczył ją silnym ramieniem i delikatnie ujął za dłoń. Niestety, jak spostrzegła po chwili, gdy już zdecydowała się odważnie unieść zaszklony jeszcze wzrok i skonfrontować z przeklętą rzeczywistością, był to Tristan.. Tristan, który z pierwszego rzędu obserwował jej haniebny upadek, Tristan, który również był Rosierem, a który, przede wszystkim, również był przebrzydłym mężczyzną.
Jej oddech nadal był ciężki, a policzki nadal oblekał szkarłatny rumieniec, gdy towarzysz znów doń przemówił, próbując czarować słowem i uspokajać skołatane nerwy. Evandra próbowała, mimo nadal odczuwalnego bólu, powrócić do dumnej, wyniosłej postawy; spojrzała ku górze, ku jego twarzy, eksponując przy tym swą łabędzią szyję i wygięła usta w niewielkim wymuszonym uśmiechu.
- Dziękuję, panie Rosier – odpowiedziała cicho, do tego niezbyt wdzięcznie, lecz nie wyrywała się z jego uścisku. Doskonale wiedziała, że jego słowa podszyte są obłudą, zaś on sam pomagał jej z jednego powodu. Gdyby była brzydsza, gdyby jej matka nie była wilą...
– Dziękuję również za tę wyjątkową wyrozumiałość, lecz troską powinien pan obdarzyć pańskiego kuzyna. Wyglądał, jakby jej potrzebował – dodała złośliwie, dosyć wyraźnie sugerując rzeczy, których sugerować nie powinna. – Zaś mnie szklanka wody nie wystarczy, zdecydowanie powinnam opuścić tę przeklętą salę, więc jeśli pan wybaczy... – Nie czekając na jego reakcję spojrzała w kierunku wyjścia, chcąc jak najszybciej zniknąć, zaszyć się w ogrodach, odpocząć. Obejrzeć przy okazji stan swoich kolan.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Złość, tak doskonale widoczna na twarzy dziewczęcia, ni trochę nie zraziła Tristana – przeciwnie, tego oczekiwał właśnie od rozkapryszonej pannicy z dobrego domu. Jednym jest, że Maynard nie popisał się w tańcu, a zupełnie czymś innym i dodatkowym, że niewiasta upokorzyła się przed gośćmi, niezdarnie upadając, prawdopodobnie zostając gwiazdą wieczoru w ustach zawistnych starych ciotek – w sposób bynajmniej mało pochlebny. Sam Tristan nie uważał, by szkodziło jej to szczególnie; każdy tutaj obecny, a już na pewno on sam, zapamięta przede wszystkim jej zjawiskową urodę, wybiegającą daleko przed kanony kobiecego piękna.
Nie zdumiał go szklany wzrok Evandry, na szlachetnych salonach każda młoda dama, a zwłaszcza najmłodsze, walczyły o jak najlepszy wizerunek. Naturalnie, dramat był wyolbrzymiony, ale taka już jest kobieca słabość – do dramatyzowania. W istocie, zaskoczyło Tristana, jak prędko jego towarzyszka zebrała się w sobie i butną postawą odzyskała godność, kącik jego ust drgnął delikatnie. Zachwycała, nieskazitelnym licem, powabem i gracją; zupełnie jak jej matka. Brak wdzięczności z jej strony nieszczególnie go zabolał, domyślał się, jak wysokie te panna musi mieć o sobie mniemanie. Wymuszona grzeczność była jedynie należną mu kurtuazją, nie miał jednak zamiaru dać jej się spławić tak łatwo. Skłonił lekko głowę, gdy wyraziła oschłe podziękowania.
- Mojemu drogiemu kuzynowi zajmie trochę czasu dojście do siebie i pojęcie trudnej sytuacji, w której się znalazł, panno Lestrange – przytaknął jej, z lekko drwiącym uśmiechem. - Zapewniam pannę, że zwykle pamiętał, którą nogą należy poruszyć, aby się nie przewrócić, jednakże, daruj śmiałość, damy o urodzie tak zjawiskowej niewątpliwie nie spotkał nigdy dotąd. Jestem jednak pewien, że zdoła uporać się ze swoimi emocjami sam, a moja wyrozumiałość nie jest podyktowana niczym ponad troską o panny zdrowie. - Skłonił przed nią głowę raz jeszcze, pragnąc tym samym ukorzyć się na wypadek, gdyby, co zasugerowała wyraźnie, posądzała go o inne zamiary. Naturalnie miała rację, ale Tristan nie mniej naturalnie kłamał. Mimo odważnej ekspozycji jej szyi, jego wzrok pozostał w kontakcie ze źrenicami.
- Zdecydowanie, zgiełk, duchota i hałas nie pomogą na słabości, panno Lestrange – przytaknął jej po raz drugi, szybkim i zwinnym ruchem wypełniając pustą szklaneczkę na pobliskim stole wodą z kryształowej karafki stojącej opodal. Uniósł naczynie i przekazał je niewieście, tym samym, podążając za jej spojrzeniem, przestąpił tak, by zasłonić jej widok na wyjście z sali balowej. - Zapewne zmogło pannę zmęczenie i późna pora, nam jednak nie wypada opuścić tego przyjęcia zbyt wcześnie. Winna panna zaczerpnąć świeżego powietrza i nabrać sił, Casear nie darowałby mi jednak, gdybym zezwolił pannie na samotny, nocny spacer w podobnym stanie. Nalegam na zgodę na moje towarzystwo, z przyjemnością pokażę pannie nasze ogrody. Są o wiele piękniejsze od wszechobecnego tutaj blichtru i pychy możnych, zapewne odnajdzie się w nich panna lepiej. - Uszom Tristana nie umknęło przekleństwo w ustach wytwornej damy; przyjęcie wyraźnie ją denerwowało, a on, cóż, byłby głupi, gdyby nie spróbował tego wykorzystać. Zgiął lewe ramię, spoglądając nań wyczekująco.
Nie zdumiał go szklany wzrok Evandry, na szlachetnych salonach każda młoda dama, a zwłaszcza najmłodsze, walczyły o jak najlepszy wizerunek. Naturalnie, dramat był wyolbrzymiony, ale taka już jest kobieca słabość – do dramatyzowania. W istocie, zaskoczyło Tristana, jak prędko jego towarzyszka zebrała się w sobie i butną postawą odzyskała godność, kącik jego ust drgnął delikatnie. Zachwycała, nieskazitelnym licem, powabem i gracją; zupełnie jak jej matka. Brak wdzięczności z jej strony nieszczególnie go zabolał, domyślał się, jak wysokie te panna musi mieć o sobie mniemanie. Wymuszona grzeczność była jedynie należną mu kurtuazją, nie miał jednak zamiaru dać jej się spławić tak łatwo. Skłonił lekko głowę, gdy wyraziła oschłe podziękowania.
- Mojemu drogiemu kuzynowi zajmie trochę czasu dojście do siebie i pojęcie trudnej sytuacji, w której się znalazł, panno Lestrange – przytaknął jej, z lekko drwiącym uśmiechem. - Zapewniam pannę, że zwykle pamiętał, którą nogą należy poruszyć, aby się nie przewrócić, jednakże, daruj śmiałość, damy o urodzie tak zjawiskowej niewątpliwie nie spotkał nigdy dotąd. Jestem jednak pewien, że zdoła uporać się ze swoimi emocjami sam, a moja wyrozumiałość nie jest podyktowana niczym ponad troską o panny zdrowie. - Skłonił przed nią głowę raz jeszcze, pragnąc tym samym ukorzyć się na wypadek, gdyby, co zasugerowała wyraźnie, posądzała go o inne zamiary. Naturalnie miała rację, ale Tristan nie mniej naturalnie kłamał. Mimo odważnej ekspozycji jej szyi, jego wzrok pozostał w kontakcie ze źrenicami.
- Zdecydowanie, zgiełk, duchota i hałas nie pomogą na słabości, panno Lestrange – przytaknął jej po raz drugi, szybkim i zwinnym ruchem wypełniając pustą szklaneczkę na pobliskim stole wodą z kryształowej karafki stojącej opodal. Uniósł naczynie i przekazał je niewieście, tym samym, podążając za jej spojrzeniem, przestąpił tak, by zasłonić jej widok na wyjście z sali balowej. - Zapewne zmogło pannę zmęczenie i późna pora, nam jednak nie wypada opuścić tego przyjęcia zbyt wcześnie. Winna panna zaczerpnąć świeżego powietrza i nabrać sił, Casear nie darowałby mi jednak, gdybym zezwolił pannie na samotny, nocny spacer w podobnym stanie. Nalegam na zgodę na moje towarzystwo, z przyjemnością pokażę pannie nasze ogrody. Są o wiele piękniejsze od wszechobecnego tutaj blichtru i pychy możnych, zapewne odnajdzie się w nich panna lepiej. - Uszom Tristana nie umknęło przekleństwo w ustach wytwornej damy; przyjęcie wyraźnie ją denerwowało, a on, cóż, byłby głupi, gdyby nie spróbował tego wykorzystać. Zgiął lewe ramię, spoglądając nań wyczekująco.
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Jak na nieszczęście, Tristan nie należał do grona mężczyzn, którzy kornie uciekali dostrzegając jej furię, słysząc jej złośliwości. I o ile jeszcze niedawno wiele oddałaby za taką pogawędkę, to teraz, w tych okolicznościach, chciała już tylko spokoju, ciszy i samotności. Brat Marianne niezaprzeczalnie był przystojnym, niezwykle czarownym młodzieńcem o nienagannych manierach – lecz to tacy zazwyczaj okazywali się najbardziej rozczarowujący. Powierzchowni, obłudni, cierpiący na atrofię serc, wszyscy po kolei deptali jej, naiwne dosyć, nadzieje na więź bliższą i bardziej złożoną od pokazywania się razem na bankietach. Tylko Caesar potrafił ożenić się z miłości, tylko jej drogi, wrażliwy brat potrafił spojrzeć na kobietę tak, jak powinien...
- Mogłabym polemizować, które z nas znalazło się w trudniejszej sytuacji, panie Rosier – odpowiedziała prędko, napędzana palącą złością, złością na Maynarda, na to pasmo upokorzeń, którego był prowodyrem; zmrużyła gniewnie oczy, ledwo panując nad miotającymi nią uczuciami, nad przeplatającymi się wstydem i gniewem. Możliwe, że Tristan zbyt długo trzymał jej dłoń, zbyt długo stał tuż obok, lecz nieobyta jeszcze, a do tego pałająca rządzą mordu Evandra nie zwróciła na to większej uwagi, choć jej ciało nie omieszkało zareagować na niespodziewaną bliskość mężczyzny szybszym biciem serca czy niespodziewanym ciepłem w okolicach żołądka.
Komplement zbyła krzywym uśmiechem, boleśnie przypominając sobie wszelkie niewesołe przemyślenia na temat mężczyzn i kierujących nimi wartości. Tyle razy słyszała już pochwały swej urody, że nie robiły one na niej najmniejszego wrażenia. Banały.
- Rozumiem, panie Rosier, i doceniam. Wszak jesteśmy teraz rodziną, a członkowie rodziny winni się o siebie troszczyć, nieprawdaż? – Przekrzywiła lekko głowę, wolną ręką odgarniając opadający na czoło niesforny loczek; gdyby jego troska zaiste podyktowana była jedynie tym względem, gdyby nauczona doświadczeniem oraz zapoznana z opowieściami matki nie wiedziała, co nim kieruje...
Mimo to z wdzięcznością przyjęła wypełnioną wodą szklaneczkę i bez zwłoki uniosła ją do ust, upijając z niej kilka niewielkich łyków; w sali zaiste panowała duchota, a ten gwar doprowadzał ją, zwłaszcza teraz, do szaleństwa , zaczynała ją boleć głowa. Cały ten kram stawał się nieznośny. Poruszyła ustami, jak gdyby chciała zaprzeczyć, lecz nie wydobyło się z nich żadne słowo; zmarszczyła tylko brwi, rozważając wypowiedziane przez górującego nad nią wzrostem młodzieńca słowa. Choć, oczywiście, mogła robić co tylko chciała, nie powinna opuszczać budynku samotnie, zwłaszcza o tej porze – Caesar nie byłby zadowolony, o rodzicach nie wspominając. Zaś Tristan był gospodarzem, nikt nie powinien posądzić ich o cokolwiek zdrożnego, nie powinna skompromitować się tym jeszcze bardziej. Poza tym – ogrody... Evandra kochała ogrody, kochała piękne, wielobarwne kwiaty o słodkich, kojących zapachach, a Rosierowie przecież słynęli z najlepszych, najbardziej zadbanych, najróżnorodniejszych...
Po chwili zawahania skinęła mu krótko głową, oddając mu również szklaneczkę, by odstawił ją na blat pobliskiego stolika.
- Niech pan prowadzi, panie Rosier – odpowiedziała gładko, już lepiej panując nad swoim melodyjnym, wyćwiczonym w śpiewie głosem, korzystając z wyciągniętego ramienia mężczyzny; miała nadzieję, że nogi nie ugną się pod nią po raz kolejny. – Z chęcią skorzystam z okazji i obejrzę te legendarne, wychwalane pod niebiosa ogrody Rosierów... – dodała z nutą radosnej przekory, po raz pierwszy, nieco mimowolnie, odsłaniając się z prawdziwymi uczuciami. – Ogrody, w których, dla odmiany, panują spokój i błoga cisza.
Evandra dała się poprowadzić do wyjścia z sali, które jawiło się jej teraz jedynym ratunkiem, od czasu do czasu zerkając ku twarzy towarzyszącego jej Tristana; wolała już poświęcać uwagę jemu, niż spoglądających na nich gości. Gdyby tak naprawdę mogli zapomnieć o tej gafie...
Odetchnęła z ulgą, gdy znaleźli się już na świeżym powietrzu. Od razu wzniosła oczy ku niebu – pięknemu, pokrytemu pięknymi, jakże licznymi gwiazdami...
- Mogłabym polemizować, które z nas znalazło się w trudniejszej sytuacji, panie Rosier – odpowiedziała prędko, napędzana palącą złością, złością na Maynarda, na to pasmo upokorzeń, którego był prowodyrem; zmrużyła gniewnie oczy, ledwo panując nad miotającymi nią uczuciami, nad przeplatającymi się wstydem i gniewem. Możliwe, że Tristan zbyt długo trzymał jej dłoń, zbyt długo stał tuż obok, lecz nieobyta jeszcze, a do tego pałająca rządzą mordu Evandra nie zwróciła na to większej uwagi, choć jej ciało nie omieszkało zareagować na niespodziewaną bliskość mężczyzny szybszym biciem serca czy niespodziewanym ciepłem w okolicach żołądka.
Komplement zbyła krzywym uśmiechem, boleśnie przypominając sobie wszelkie niewesołe przemyślenia na temat mężczyzn i kierujących nimi wartości. Tyle razy słyszała już pochwały swej urody, że nie robiły one na niej najmniejszego wrażenia. Banały.
- Rozumiem, panie Rosier, i doceniam. Wszak jesteśmy teraz rodziną, a członkowie rodziny winni się o siebie troszczyć, nieprawdaż? – Przekrzywiła lekko głowę, wolną ręką odgarniając opadający na czoło niesforny loczek; gdyby jego troska zaiste podyktowana była jedynie tym względem, gdyby nauczona doświadczeniem oraz zapoznana z opowieściami matki nie wiedziała, co nim kieruje...
Mimo to z wdzięcznością przyjęła wypełnioną wodą szklaneczkę i bez zwłoki uniosła ją do ust, upijając z niej kilka niewielkich łyków; w sali zaiste panowała duchota, a ten gwar doprowadzał ją, zwłaszcza teraz, do szaleństwa , zaczynała ją boleć głowa. Cały ten kram stawał się nieznośny. Poruszyła ustami, jak gdyby chciała zaprzeczyć, lecz nie wydobyło się z nich żadne słowo; zmarszczyła tylko brwi, rozważając wypowiedziane przez górującego nad nią wzrostem młodzieńca słowa. Choć, oczywiście, mogła robić co tylko chciała, nie powinna opuszczać budynku samotnie, zwłaszcza o tej porze – Caesar nie byłby zadowolony, o rodzicach nie wspominając. Zaś Tristan był gospodarzem, nikt nie powinien posądzić ich o cokolwiek zdrożnego, nie powinna skompromitować się tym jeszcze bardziej. Poza tym – ogrody... Evandra kochała ogrody, kochała piękne, wielobarwne kwiaty o słodkich, kojących zapachach, a Rosierowie przecież słynęli z najlepszych, najbardziej zadbanych, najróżnorodniejszych...
Po chwili zawahania skinęła mu krótko głową, oddając mu również szklaneczkę, by odstawił ją na blat pobliskiego stolika.
- Niech pan prowadzi, panie Rosier – odpowiedziała gładko, już lepiej panując nad swoim melodyjnym, wyćwiczonym w śpiewie głosem, korzystając z wyciągniętego ramienia mężczyzny; miała nadzieję, że nogi nie ugną się pod nią po raz kolejny. – Z chęcią skorzystam z okazji i obejrzę te legendarne, wychwalane pod niebiosa ogrody Rosierów... – dodała z nutą radosnej przekory, po raz pierwszy, nieco mimowolnie, odsłaniając się z prawdziwymi uczuciami. – Ogrody, w których, dla odmiany, panują spokój i błoga cisza.
Evandra dała się poprowadzić do wyjścia z sali, które jawiło się jej teraz jedynym ratunkiem, od czasu do czasu zerkając ku twarzy towarzyszącego jej Tristana; wolała już poświęcać uwagę jemu, niż spoglądających na nich gości. Gdyby tak naprawdę mogli zapomnieć o tej gafie...
Odetchnęła z ulgą, gdy znaleźli się już na świeżym powietrzu. Od razu wzniosła oczy ku niebu – pięknemu, pokrytemu pięknymi, jakże licznymi gwiazdami...
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie śmiałbym się wówczas sprzeczać, panno Lestrange. Daruj jednak memu kuzynowi brak taktu, nie on pierwszy stracił dziś przy pannie głowę. - Bynajmniej nie miał na celu ułagodzenia jej gniewu; nie podobało mu się, że Maynard cały wieczór kręcił się w pobliżu Evandry. Tristan spędził większą część balu na parkiecie, głównie z siostrami, nie mógł mieć na nią oka przez cały ten czas i nie był pewien, na ile starał się o tę znajomość jego kuzyn, ani – w jaki sposób reagowała na to sama Evandra. Przez ciągłe podkreślanie jego wad oraz wyolbrzymianie jego mimo wszystko błahej – przynajmniej w oczach Tristana – porażki, miał nadzieję podsycić awersję wobec krewnego; lubił go, ale nie aż tak. Również nie poczyniła na nim wrażenia krzywa mimika kapryśnej pannicy, gdy pochwalił jej urodę – mógł się domyślać, że dziewczę takie jak ona, słyszało podobne komplementy o wiele częściej, niż każda inna jej krewna znajdująca się na tym balu, a może nawet częściej, niż one wszystkie razem wzięte.
Dopiero wspomnienie o rodzinie wywołało u niego dziwne, niechętne uczucie; nie, zaprzeczył w myślach niemal natychmiast, nie byli rodziną. Nie łączyły ich żadne więzy krwi.
- Naturalnie, panno Lestrange – przytaknął jej bez zawahania. - A rodzina winna sobie ufać. - Nie chciał dłużej ciągnąć tematu; nie miał zamiaru dodawać, że chciałby, by wobec jego sióstr każdy postąpił podobnie. Bo nie chciałby. Powiódł jednako spojrzeniem za jej drobną rączką odgarniającą lok włosów z czoła. Nie potrafił odnaleźć porównania, które byłoby godne jej urody, kiedy wpatrywał się w nią, wyczekując odpowiedzi. Była zjawiskowa, jak nimfa z lasów wokół Beuxbatons, jak wodna syrena, jak... Tak, Tristan słyszał pogłoski dotyczące jej matki, gdy stał tutaj z Evandrą, po tańcu z jej rodzicielką, wydały mu się one teraz bardziej prawdopodobne, niż kiedykolwiek wcześniej. Kącik jego ust drgnął lekko ku gorze, gdy wreszcie okazała mu łaskę i zgodziła się na jego propozycję.
Posłusznie odstawił szklaneczkę na brzeg pobliskiego stołu, nawet nie spojrzał, czy stawia ją prosto ani we właściwym miejscu.
- Z przyjemnością, panno Lestrange – odparł dopiero po chwili, wpierw delektując się jej słodkim głosem. Był śpiewny, dźwięczny, przypominał mu nieco głos Marianne, co wprawiło go w kolejną konsternację, nie mógł sobie jednak pozwolić na dłuższą chwilę milczącej zadumy. Silnym ramieniem poprowadził ją na zewnątrz, ku ogrodom, które znał tak dobrze. Były inspirujące. - Jestem pewien, że się nie zawiedziesz. Postaram się pokazać ci te najpiękniejsze zakątki, pocieszone tym widokiem oczy niewątpliwie odejmą choć część słabości i pozwolą odpocząć. - Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, Tristan zabrał Evandrę na jedną z bocznych ścieżek, słabiej oświetlonych, zdawać by się mogło niezbyt tłumnie odwiedzanych przez gości. Szedł krokiem wolnym, by nie odczuła trudu nadążenia za mężczyzną, wzdłuż krzewów pachnących forsycji. Przyjemny chłód wieczornej pory oraz bijąca od niedalekich klifów bryza nieco go rozbudziły.
- Niebo jest dzisiaj piękne – rzekł, dostrzegłszy, iż dziewczę wygląda gwiazd. - Upstrzone gwiazdami, zupełnie jak gdyby chciały przekazać, że sprzyjają miłości naszego rodzeństwa, życzą im szczęścia. O wiele szczerzej, niż połowa tych uśmiechniętych gęb z przyjęcia, z którymi musieliśmy się dzisiaj witać, a które dużo szczęśliwsze byłyby na ich pogrzebie. Spójrz, tuż nad nami. Gwiazdozbiór łabędzia, czy mógł się dla nich pojawić pomyślniejszy omen? - Tristan miał nadzieję, że Evandra albo, jak on, nie przykładała się szczególnie do nauki mapy nieba w szkole, albo, znużona przyjęciem, nie przyłoży zbyt wielkiej wagi do jego rozpoznania przy tak dużej liczbie widocznych gwiazd. Nie miał pojęcia, jak odnaleźć na niebie gwiazdozbiór łabędzia, ani zresztą jakikolwiek inny; Darcy pewnie wyśmiałaby jego wywód. - Czuć lekki wiatr, panno Lestrange – dodał po chwili, również po to, by odwrócić jej uwagę od gwiazd. - Czy nie powinienem się wrócić po panny nakrycie?
Dopiero wspomnienie o rodzinie wywołało u niego dziwne, niechętne uczucie; nie, zaprzeczył w myślach niemal natychmiast, nie byli rodziną. Nie łączyły ich żadne więzy krwi.
- Naturalnie, panno Lestrange – przytaknął jej bez zawahania. - A rodzina winna sobie ufać. - Nie chciał dłużej ciągnąć tematu; nie miał zamiaru dodawać, że chciałby, by wobec jego sióstr każdy postąpił podobnie. Bo nie chciałby. Powiódł jednako spojrzeniem za jej drobną rączką odgarniającą lok włosów z czoła. Nie potrafił odnaleźć porównania, które byłoby godne jej urody, kiedy wpatrywał się w nią, wyczekując odpowiedzi. Była zjawiskowa, jak nimfa z lasów wokół Beuxbatons, jak wodna syrena, jak... Tak, Tristan słyszał pogłoski dotyczące jej matki, gdy stał tutaj z Evandrą, po tańcu z jej rodzicielką, wydały mu się one teraz bardziej prawdopodobne, niż kiedykolwiek wcześniej. Kącik jego ust drgnął lekko ku gorze, gdy wreszcie okazała mu łaskę i zgodziła się na jego propozycję.
Posłusznie odstawił szklaneczkę na brzeg pobliskiego stołu, nawet nie spojrzał, czy stawia ją prosto ani we właściwym miejscu.
- Z przyjemnością, panno Lestrange – odparł dopiero po chwili, wpierw delektując się jej słodkim głosem. Był śpiewny, dźwięczny, przypominał mu nieco głos Marianne, co wprawiło go w kolejną konsternację, nie mógł sobie jednak pozwolić na dłuższą chwilę milczącej zadumy. Silnym ramieniem poprowadził ją na zewnątrz, ku ogrodom, które znał tak dobrze. Były inspirujące. - Jestem pewien, że się nie zawiedziesz. Postaram się pokazać ci te najpiękniejsze zakątki, pocieszone tym widokiem oczy niewątpliwie odejmą choć część słabości i pozwolą odpocząć. - Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, Tristan zabrał Evandrę na jedną z bocznych ścieżek, słabiej oświetlonych, zdawać by się mogło niezbyt tłumnie odwiedzanych przez gości. Szedł krokiem wolnym, by nie odczuła trudu nadążenia za mężczyzną, wzdłuż krzewów pachnących forsycji. Przyjemny chłód wieczornej pory oraz bijąca od niedalekich klifów bryza nieco go rozbudziły.
- Niebo jest dzisiaj piękne – rzekł, dostrzegłszy, iż dziewczę wygląda gwiazd. - Upstrzone gwiazdami, zupełnie jak gdyby chciały przekazać, że sprzyjają miłości naszego rodzeństwa, życzą im szczęścia. O wiele szczerzej, niż połowa tych uśmiechniętych gęb z przyjęcia, z którymi musieliśmy się dzisiaj witać, a które dużo szczęśliwsze byłyby na ich pogrzebie. Spójrz, tuż nad nami. Gwiazdozbiór łabędzia, czy mógł się dla nich pojawić pomyślniejszy omen? - Tristan miał nadzieję, że Evandra albo, jak on, nie przykładała się szczególnie do nauki mapy nieba w szkole, albo, znużona przyjęciem, nie przyłoży zbyt wielkiej wagi do jego rozpoznania przy tak dużej liczbie widocznych gwiazd. Nie miał pojęcia, jak odnaleźć na niebie gwiazdozbiór łabędzia, ani zresztą jakikolwiek inny; Darcy pewnie wyśmiałaby jego wywód. - Czuć lekki wiatr, panno Lestrange – dodał po chwili, również po to, by odwrócić jej uwagę od gwiazd. - Czy nie powinienem się wrócić po panny nakrycie?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie odniosła się do tracenia przez młodzianów głów, gdyż nudziły ją te komplementy – zwłaszcza w tej chwili, gdy była zła, upokorzona, a Rosier nie mówił jej niczego, czego by już nie wiedziała. Jak mieli ich nie tracić, skoro jej matka była wilą? Czy którakolwiek panna na sali mogła pochwalić się tym samym...? Posłała mu niewyraźny, niezbyt radosny uśmiech, nie po raz pierwszy i nie ostatni głupio przeklinając swe dziedzictwo. Wzmianki o zaufaniu nie skomentowała nawet słowem. Wszak komu mogła powierzyć swe sekrety, w czyje ręce złożyć swe bezpieczeństwo – nie wyznaczały tego więzy krwi, a czyny. Zaś nieznany jej do tej pory Tristan, o którym wiedziała tylko i aż tyle, że pracował w rezerwacie smoków i zwracał na siebie uwagę większości młodych panien na wydaniu, mógł jedynie pomarzyć o wkupieniu się w jej łaski i zaskarbieniu sobie jej zaufania. By przestała odbierać wypowiadane przez niego słowa dwojako i doszukiwać się w jego zachowaniu tej płytkiej męskiej powierzchowności, którą zdążyła już poznać.
Czuła na sobie jego wzrok, i choć nie lubiła, gdy dostrzegano w niej jedynie ponadprzeciętną urodę, to zdecydowanie lubiła ją podkreślać, by prezentować się możliwie jak najlepiej. Chciała błyszczeć, chciała okazać się najpiękniejszą, najinteligentniejszą, najbardziej utalentowaną... Toteż uwaga, którą poświęcał jej Tristan, zachęcała do jeszcze wyraźniejszego eksponowania łabędziej szyi, do niedbałego poprawiania kosmyków, które po tylu godzinach zabawy zdążyły się już wymsknąć z misternego upięcia, wytrwałego ściągania łopatek.
Po opuszczeniu dusznej, gwarnej sali czuła się zdecydowanie lepiej. Nawet chłód nocy wydał się jej teraz przyjemny i kojący, choć suknia uszyta została z eterycznego, delikatnego materiału, a jej mleczną skórę pokryła gęsia skórka. W końcu mogła odetchnąć pełną piersią, wdychać słodką woń kwiatów, cieszyć oczy widokiem rozległych, magicznie oświetlonych ogrodów – zdecydowanie czuła się tu lepiej, spokojniej.
Gdy towarzysz odezwał się znowu, przeniosła wzrok z gwiazd wprost na jego lico, obdarzając go nieprzeniknionym, nieco zagadkowym spojrzeniem. Miłość – to jedno słowo sprawiło, że serce załomotało jej głucho, że złość i rozgoryczenie znów wezbrały... Jednak Evandra na powrót przyjęła na twarz kamienną maskę, godnie reprezentując ród Lestrange’ów, nie zdradzając się ze swymi prawdziwymi uczuciami.
- Żałuję, że wesele nie odbywa się pod gołym niebem – przerwała w końcu swe milczenie z pewną nostalgią, potwierdzając spostrzeżenie Tristana, ale nie kontynuując tematu samego małżeństwa czy przyszłej pomyślności państwa Lestrange. Nie wiedziała również, czy wypadało jej odnosić się do niewybrednego komentarza dotyczącego gości. Choć odczucia miała podobne, nie sądziła, by winna się nimi dzielić z dopiero co poznanym przedstawicielem innego arystokratycznego rodu. – Jest pan surowy w swych osądach, panie Rosier – zauważyła tylko enigmatycznie, przezornie uciekając od niego wzrokiem; znów skierowała go ku górze, nieco rozkojarzona poszukując wspomnianego przed chwilą gwiazdozbioru. W tej chwili nie potrafiła nawet wytknąć Tristanowi kłamstwa.
- Dziękuję, panie Rosier, lecz jest to zbędne. Zamiast zostawiać mnie samą, na pastwę kolejnego z pańskich kuzynów, zdecydowanie winien pan opowiedzieć mi coś więcej na temat tych zapierających dech w piersiach ogrodów. Podobno macie najpiękniejsze róże na Wyspach, niektórzy mówią też, że w całej Europie... – urwała, oczekując reakcji towarzysza; ostrożnie stawiała krok za krokiem, obawiając się kolejnego upadku, głupio wątpiąc w swą grację. Choć silne ramię Tristana, ogół jego wyćwiczonej, atletycznej sylwetki, zapewniały jej bezpieczeństwo, nie dopuszczała do siebie myśli, by mogła się w jego towarzystwie choćby potknąć. Już dość błędów jak na jeden wieczór.
– Przyznaję, że te użyte do dekoracji ceremonii przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. – Kącik jej miękkich, różanych ust drgnął lekko; powiodła wzrokiem wzdłuż linii szczęki młodziana, podziwiając prawdziwie arystokratyczne rysy twarzy, bujne włosy, przenikliwe oczy. Nic dziwnego, że kuzynka Adelajda patrzyła ku nim z niekłamaną zawiścią. – Lecz jakie najpiękniejsze zakątki miał jeszcze pan na myśli? Fontannę, altanę...? – Ogrody Rosierów fascynowały ją, to prawda, lecz innym powodem, dla którego tak bardzo dopytywała o ich układ, była niechęć do poruszania tematu pary młodej, ich wielkiego dnia, ich miłości, przyszłego szczęścia lub jego braku. Gdy wiatr zawiał mocniej, mimowolnie zmniejszyła dzielącą ich odległość, próbując skryć się u jego boku, lecz była to tylko krótka chwila; przecież nikt nie chciał, by posądzono ich o jakąś poufałość.
– I dlaczego, powracając jeszcze do pana troskliwości, nie uratował mnie pan od towarzystwa pańskiego kuzyna wcześniej? – zapytała niby to obojętnie, choć naprawdę oczekiwała jego odpowiedzi w zadziwiającym ją samą napięciu. Zdziwiło ją, że Tristan nie poprosił jej do tańca, ba, czuła się odrobinę urażona tym faktem. Przecież widziała, że nie stronił od parkietu, nie zajmował się jedynie swymi siostrami... Tańczył nawet z jej matką.
Czuła na sobie jego wzrok, i choć nie lubiła, gdy dostrzegano w niej jedynie ponadprzeciętną urodę, to zdecydowanie lubiła ją podkreślać, by prezentować się możliwie jak najlepiej. Chciała błyszczeć, chciała okazać się najpiękniejszą, najinteligentniejszą, najbardziej utalentowaną... Toteż uwaga, którą poświęcał jej Tristan, zachęcała do jeszcze wyraźniejszego eksponowania łabędziej szyi, do niedbałego poprawiania kosmyków, które po tylu godzinach zabawy zdążyły się już wymsknąć z misternego upięcia, wytrwałego ściągania łopatek.
Po opuszczeniu dusznej, gwarnej sali czuła się zdecydowanie lepiej. Nawet chłód nocy wydał się jej teraz przyjemny i kojący, choć suknia uszyta została z eterycznego, delikatnego materiału, a jej mleczną skórę pokryła gęsia skórka. W końcu mogła odetchnąć pełną piersią, wdychać słodką woń kwiatów, cieszyć oczy widokiem rozległych, magicznie oświetlonych ogrodów – zdecydowanie czuła się tu lepiej, spokojniej.
Gdy towarzysz odezwał się znowu, przeniosła wzrok z gwiazd wprost na jego lico, obdarzając go nieprzeniknionym, nieco zagadkowym spojrzeniem. Miłość – to jedno słowo sprawiło, że serce załomotało jej głucho, że złość i rozgoryczenie znów wezbrały... Jednak Evandra na powrót przyjęła na twarz kamienną maskę, godnie reprezentując ród Lestrange’ów, nie zdradzając się ze swymi prawdziwymi uczuciami.
- Żałuję, że wesele nie odbywa się pod gołym niebem – przerwała w końcu swe milczenie z pewną nostalgią, potwierdzając spostrzeżenie Tristana, ale nie kontynuując tematu samego małżeństwa czy przyszłej pomyślności państwa Lestrange. Nie wiedziała również, czy wypadało jej odnosić się do niewybrednego komentarza dotyczącego gości. Choć odczucia miała podobne, nie sądziła, by winna się nimi dzielić z dopiero co poznanym przedstawicielem innego arystokratycznego rodu. – Jest pan surowy w swych osądach, panie Rosier – zauważyła tylko enigmatycznie, przezornie uciekając od niego wzrokiem; znów skierowała go ku górze, nieco rozkojarzona poszukując wspomnianego przed chwilą gwiazdozbioru. W tej chwili nie potrafiła nawet wytknąć Tristanowi kłamstwa.
- Dziękuję, panie Rosier, lecz jest to zbędne. Zamiast zostawiać mnie samą, na pastwę kolejnego z pańskich kuzynów, zdecydowanie winien pan opowiedzieć mi coś więcej na temat tych zapierających dech w piersiach ogrodów. Podobno macie najpiękniejsze róże na Wyspach, niektórzy mówią też, że w całej Europie... – urwała, oczekując reakcji towarzysza; ostrożnie stawiała krok za krokiem, obawiając się kolejnego upadku, głupio wątpiąc w swą grację. Choć silne ramię Tristana, ogół jego wyćwiczonej, atletycznej sylwetki, zapewniały jej bezpieczeństwo, nie dopuszczała do siebie myśli, by mogła się w jego towarzystwie choćby potknąć. Już dość błędów jak na jeden wieczór.
– Przyznaję, że te użyte do dekoracji ceremonii przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. – Kącik jej miękkich, różanych ust drgnął lekko; powiodła wzrokiem wzdłuż linii szczęki młodziana, podziwiając prawdziwie arystokratyczne rysy twarzy, bujne włosy, przenikliwe oczy. Nic dziwnego, że kuzynka Adelajda patrzyła ku nim z niekłamaną zawiścią. – Lecz jakie najpiękniejsze zakątki miał jeszcze pan na myśli? Fontannę, altanę...? – Ogrody Rosierów fascynowały ją, to prawda, lecz innym powodem, dla którego tak bardzo dopytywała o ich układ, była niechęć do poruszania tematu pary młodej, ich wielkiego dnia, ich miłości, przyszłego szczęścia lub jego braku. Gdy wiatr zawiał mocniej, mimowolnie zmniejszyła dzielącą ich odległość, próbując skryć się u jego boku, lecz była to tylko krótka chwila; przecież nikt nie chciał, by posądzono ich o jakąś poufałość.
– I dlaczego, powracając jeszcze do pana troskliwości, nie uratował mnie pan od towarzystwa pańskiego kuzyna wcześniej? – zapytała niby to obojętnie, choć naprawdę oczekiwała jego odpowiedzi w zadziwiającym ją samą napięciu. Zdziwiło ją, że Tristan nie poprosił jej do tańca, ba, czuła się odrobinę urażona tym faktem. Przecież widziała, że nie stronił od parkietu, nie zajmował się jedynie swymi siostrami... Tańczył nawet z jej matką.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Krzywy uśmiech, który Tristan potraktował jako podziękowanie, odwzajemnił płytkim skinieniem głowy; Evandra nie rumieniła się na komplementy jak większość panien z dobrych domów, a skromność zdawała się być ostatnim przymiotem, jaki można by jej przypisać. Niewiasta była doskonale świadoma swoich atutów i nie utraciła animuszu nawet pomimo niewątpliwie niezdarnej wpadki przy parkiecie. Choć nie był do tego przyzwyczajony, podobała mu się ta gra; nieco trudniejsza, niż inne – prawdziwe wyzwanie... Jego spojrzenie, jak zahipnotyzowane, w istocie wiodło za każdym ruchem jej drobnej rączki, gdy unosiła ją ku niesfornym, smaganym delikatnym, nadmorskim wiatrem włosom. W tej zwiewnej sukni, oświetlona blaskiem pełnego księżyca, przypominała mu nieuchwytną nimfę, która przypadkiem zbłąkała się w ich ogrodach; wilo, cna wilo...
Zdziwiło go, że nie podjęła tematu ślubu; dziewczęta zwykle nie potrafiły przestać o nich mówić. Tajemnica w jej oczach zdawała mu się z każdym kolejnym wypowiadanym przez nią słowem coraz bardziej pociągająca. Chciał przedrzeć się przez tę kurtynę i poznać jej myśli, a im mocniej je kryła, tym bardziej tego pragnął. I on przyjął jednak na twarz maskę, z której niewiele dało się wyczytać.
- Lepiej się panna czuje na łonie przyrody? - zapytał, skręcając wraz z dziewczyną w bok, w głąb ogrodów, w udeptaną ścieżkę. Dróżka zdawała się węższą niż poprzednia, Tristan usunął się lekko w bok, na trawę, by Evandra mogła stawiać kroki bez skrępowania i aby ich widok nie zdał się nikomu niewłaściwy. Zwolnił, pozornie, by ułatwić jej spacer po nieco bardziej kamienistym podłożu, nie tracąc jednak nadziei, że w podobnych warunkach będzie bardziej potrzebowała jego pomocy. - Może winniśmy być więc wdzięczni, że goście pozostali w środku. W innym przypadku zniszczyć mogliby nawet ten widok. - Gęste, rozłożyste gałęzie drzew mogły sprawiać wrażenie intymności, a powietrze słodził zapach francuskiego tamaryszku. Jednolite forsycje jęły przeobrażać się w nieuporządkowany ciąg wielobarwnych krzewów i kwiatowych drzew tworzących kalejdoskop przepięknych kolorów oraz intensywny bukiet wyśmienitych zapachów. - Proszę o wybaczenie, panno Lestrange – odparł na jej naganę, choć bez skruchy. - Zarówno myśli, jak i sposobu, w jaki je wyraziłem. Nie jest to słownictwo odpowiednie dla uszu tak wytwornej damy, przemówiło przeze mnie zmęczenie. - Lekko po raz wtóry skinął głową, uśmiechając się kącikiem ust na wzmiankę o kolejnym kuzynie.
- Gdyby jednak chłód zdał się pannie nazbyt dotkliwy, proszę powiedzieć, wrócimy do środka. Nie chciałbym, by przeze mnie zmogło pannę przeziębienie. - Odgarnął z dróżki wąską gałązkę bzu, która, wymknąwszy się niesfornie, zatarasowała im przejście; puścił niewiastę przodem. - Doprawdy, w Europie? - W jego głosie zadźwięczała subtelna drwina. - Amerykanie twierdzą więc, że hodują piękniejsze? Sprawi mi panna niezwykłą przyjemność, panno Lestrange, jeśli pozwoli pokazać sobie najpiękniejsze różane zakątki tego ogrodu. Słowa mogą być czcze, lecz oczy zwieźć jest o wiele trudniej. - Odwzajemnił jej uśmiech i skłonił się w podzięce, usłyszawszy komplement; Rosierowie nigdy nie kryli dumy z tego, z czego byli powszechnie znani. - Nieopodal znajduje się drewniana altana otoczona krzewami róż, nad urokliwą sadzawką – rzekł, po chwili zamyślenia. - Ochroni pannę przed wiatrem. - Tristan przysunął ramię nieco bliżej swojego ciała, tym samym przyciągając niewiastę bliżej, w odpowiedzi na jej reakcję na chłodniejsze powietrze. - Drzewa i krzewy, które tutaj panna widzi, są pielęgnowane już od przeszło czterystu lat, i od równie dawna zachwycają swoją urodą. Szczepy naszych róż nie rosną nigdzie poza naszymi włościami. Te najpiękniejsze rzadko ścinamy do wazonów, zieleń zbyt pięknie kontrastuje z ich odcieniem... lecz Marianne bardzo chciała mieć je przy sobie w dniu, w którym żegna się z rodziną. - Z ostatniego zdania dało się wyczuć nostalgiczną nutę.
Jej ostatnie pytanie mu schlebiało; wiedział, że cierpliwość popłacała, zwłaszcza wśród kobiet przywykłych do adoracji. Wszak kot też wpierw czyha, nim skoczy na mysz, by uśpić jej czujność.
- Ponownie proszę o wybaczenie – odparł kornie. - Nie mogłem przewidzieć, że Maynard pogubi przy pannie nogi. - Gdyby ktoś ofiarował mu sykla za każde kłamstwo wypowiedziane tego wieczoru, nazajutrz kupiłby sobie kasyno. - Nie narzekała panna na brak towarzystwa, mam nadzieję, że moi pozostali krewni pozostawili po sobie lepsze wrażenie. - Nie miał; ale próbował wyczuć, czy z kimś jeszcze Evandra rozmawiała na przyjęciu dłużej, był nastawiony na rywalizację. Niebywała uroda niewiasty przyciągała wielu adoratorów. - Bardzo żałuję, że nie było takiej sposobności wcześniej... i liczę na to, że po powrocie poświęci mi panna choć jeden taniec, a tymczasem uczynię, co w mojej mocy, by zatrzeć nieprzyjemne wrażenie.
Zdziwiło go, że nie podjęła tematu ślubu; dziewczęta zwykle nie potrafiły przestać o nich mówić. Tajemnica w jej oczach zdawała mu się z każdym kolejnym wypowiadanym przez nią słowem coraz bardziej pociągająca. Chciał przedrzeć się przez tę kurtynę i poznać jej myśli, a im mocniej je kryła, tym bardziej tego pragnął. I on przyjął jednak na twarz maskę, z której niewiele dało się wyczytać.
- Lepiej się panna czuje na łonie przyrody? - zapytał, skręcając wraz z dziewczyną w bok, w głąb ogrodów, w udeptaną ścieżkę. Dróżka zdawała się węższą niż poprzednia, Tristan usunął się lekko w bok, na trawę, by Evandra mogła stawiać kroki bez skrępowania i aby ich widok nie zdał się nikomu niewłaściwy. Zwolnił, pozornie, by ułatwić jej spacer po nieco bardziej kamienistym podłożu, nie tracąc jednak nadziei, że w podobnych warunkach będzie bardziej potrzebowała jego pomocy. - Może winniśmy być więc wdzięczni, że goście pozostali w środku. W innym przypadku zniszczyć mogliby nawet ten widok. - Gęste, rozłożyste gałęzie drzew mogły sprawiać wrażenie intymności, a powietrze słodził zapach francuskiego tamaryszku. Jednolite forsycje jęły przeobrażać się w nieuporządkowany ciąg wielobarwnych krzewów i kwiatowych drzew tworzących kalejdoskop przepięknych kolorów oraz intensywny bukiet wyśmienitych zapachów. - Proszę o wybaczenie, panno Lestrange – odparł na jej naganę, choć bez skruchy. - Zarówno myśli, jak i sposobu, w jaki je wyraziłem. Nie jest to słownictwo odpowiednie dla uszu tak wytwornej damy, przemówiło przeze mnie zmęczenie. - Lekko po raz wtóry skinął głową, uśmiechając się kącikiem ust na wzmiankę o kolejnym kuzynie.
- Gdyby jednak chłód zdał się pannie nazbyt dotkliwy, proszę powiedzieć, wrócimy do środka. Nie chciałbym, by przeze mnie zmogło pannę przeziębienie. - Odgarnął z dróżki wąską gałązkę bzu, która, wymknąwszy się niesfornie, zatarasowała im przejście; puścił niewiastę przodem. - Doprawdy, w Europie? - W jego głosie zadźwięczała subtelna drwina. - Amerykanie twierdzą więc, że hodują piękniejsze? Sprawi mi panna niezwykłą przyjemność, panno Lestrange, jeśli pozwoli pokazać sobie najpiękniejsze różane zakątki tego ogrodu. Słowa mogą być czcze, lecz oczy zwieźć jest o wiele trudniej. - Odwzajemnił jej uśmiech i skłonił się w podzięce, usłyszawszy komplement; Rosierowie nigdy nie kryli dumy z tego, z czego byli powszechnie znani. - Nieopodal znajduje się drewniana altana otoczona krzewami róż, nad urokliwą sadzawką – rzekł, po chwili zamyślenia. - Ochroni pannę przed wiatrem. - Tristan przysunął ramię nieco bliżej swojego ciała, tym samym przyciągając niewiastę bliżej, w odpowiedzi na jej reakcję na chłodniejsze powietrze. - Drzewa i krzewy, które tutaj panna widzi, są pielęgnowane już od przeszło czterystu lat, i od równie dawna zachwycają swoją urodą. Szczepy naszych róż nie rosną nigdzie poza naszymi włościami. Te najpiękniejsze rzadko ścinamy do wazonów, zieleń zbyt pięknie kontrastuje z ich odcieniem... lecz Marianne bardzo chciała mieć je przy sobie w dniu, w którym żegna się z rodziną. - Z ostatniego zdania dało się wyczuć nostalgiczną nutę.
Jej ostatnie pytanie mu schlebiało; wiedział, że cierpliwość popłacała, zwłaszcza wśród kobiet przywykłych do adoracji. Wszak kot też wpierw czyha, nim skoczy na mysz, by uśpić jej czujność.
- Ponownie proszę o wybaczenie – odparł kornie. - Nie mogłem przewidzieć, że Maynard pogubi przy pannie nogi. - Gdyby ktoś ofiarował mu sykla za każde kłamstwo wypowiedziane tego wieczoru, nazajutrz kupiłby sobie kasyno. - Nie narzekała panna na brak towarzystwa, mam nadzieję, że moi pozostali krewni pozostawili po sobie lepsze wrażenie. - Nie miał; ale próbował wyczuć, czy z kimś jeszcze Evandra rozmawiała na przyjęciu dłużej, był nastawiony na rywalizację. Niebywała uroda niewiasty przyciągała wielu adoratorów. - Bardzo żałuję, że nie było takiej sposobności wcześniej... i liczę na to, że po powrocie poświęci mi panna choć jeden taniec, a tymczasem uczynię, co w mojej mocy, by zatrzeć nieprzyjemne wrażenie.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Evandra ciągle czuła na sobie uważny wzrok Tristana – wzrok, który przyjemnie mrowił skórę i pozostawiał ją w przedziwnym, nieznanym do tej pory napięciu – lecz jego lico zostawało dla niej nieprzeniknione. Doskonale wiedziała, jakie potrafi wywrzeć na mężczyźnie wrażenie, jednak nie wiedziała, jakie zrobiła na nim. W przeciwieństwie do swego pokracznego kuzyna, Tristan nie stracił przy niej głowy, nie wypadł z rytmu, wciąż będąc uosobieniem dworskiej etykiety, wciąż pamiętając o wszelkich konwenansach... Studiował magię poza granicami kraju, we francuskim Beauxbatons, zaś Francja słynęła z pięknych, niezwykle urodziwych kobiet, spośród których wiele miało w swych rodach wile przodkinie. Może więc dzięki temu wcale nie robiła na nim tak piorunującego wrażenia? Lecz cóż z Maynardem, rodowitym Francuzem, którego odporność na niewieście atuty winna być jeszcze większa...?
- Zdecydowanie, panie Rosier – przytaknęła, składając usta w niewielkim, lecz wyjątkowo szczerym uśmiechu. Z zadowoleniem wiodła wzrokiem po dających im schronienie soczyście zielonych wachlarzach liści, które tylko potęgowały poczucie spokoju, odcięcia od gwarnej, zamkniętej w czterech ścianach ceremonii. Z wyraźnym zachwytem wdychała intensywne zapachy mijanych kwiatów i krzewów, próbując wyobdrębnić i rozpoznać każdy kolejny, z wieloma miała jednak problem; najwidoczniej Lestrange’owie nie posiadali ich w swych ogrodach. – Z chęcią spędziłabym tutaj resztę wieczoru – dodała ciszej, z wyczuwalnym smutkiem, nim zdążyła ugryźć się w język. By zatuszować tę nieostrożność, kontynuowała: - I znów, ma pan rację, panie Rosier. Nawet wolę sobie nie wyobrażać, jak wiele magii tego ogrodu zdołałby skraść głośny, nieostrożny tłum gości weselnych, a przecież gdyby dołożyć jeszcze do tego muzykę... Cieszę się, że pozostał on nienaruszony i mógł stać się, dzięki pana dobroci, moją oazą spokoju.
Zdecydowanie nie nawykła jeszcze do bywania na salonach, mając przecież jeszcze rok do pierwszego Sabatu. Przyzwyczajona była do częstego obcowania z naturą, do morskiej bryzy i długich spacerów po wybrzeżu, zaś spędzanie tak wielu godzin w towarzystwie nastręczało jej jeszcze pewne problemy.
Po feralnym, jakże widowiskowym upadku nieco pobolewało ją kolano, obawiała się również o swe delikatne kostki, toteż odkąd tylko zboczyli na węższą, bardziej kamienistą ścieżkę, zaczęła jeszcze bardziej uważać na to, jak i gdzie stawia kolejne kroki, mimowolnie mocniej ściskając silne ramię Tristana. Gdy tylko młodzieniec odgarnął z dróżki gałązkę bzu, niższa od niego Evandra skorzystała z okazji i zrobiła kilka ostrożnych kroków do przodu, pozbawiona jego asekuracji.
- Niech się pan nie martwi, panie Rosier – odpowiedziała ze śmiechem, zalotnie spoglądając na niego przez ramię. – Umiem już uwarzyć eliksir pieprzowy. Poza tym, czy nie uważa pan, że takie widoki – wolną dłonią zatoczyła niewielki łuk, drugą na powrót lokując na jego ramieniu – są warte każdego poświęcenia? - Zrównali na powrót krok, toteż Evandra musiała zerkać ku górze, by dojrzeć lico wyższego Tristana. – Niestety, nie wiem, co twierdzą Amerykanie, panie Rosier. Nie miałam okazji debatować z nimi na temat waszej rodowej chluby. – Skinęła mu krótko głową, pozwalając sobie na podobnie niewinną drwinę. Słuchała go w ciszy, z zainteresowaniem, bez oporu skracając dzielący ich dystans; wszak sytuacja była wyjątkowa, chodziło przecież tylko i wyłącznie o ten zimny wiatr i jego kolejne nieprzyjemne podmuchy. Mimo to, nie skarżyła się, ani nie zamierzała jeszcze wracać na salę. Na wzmiankę o altanie skinęła mu znów głową, unosząc kąciki ust w grzecznym uśmiechu. Pozwalała się prowadzić tam, gdzie młodzieniec uznał za słuszne, na dodatek po całym wieczorze tańców czuła, że musi przysiąść na chwilę, odpocząć.
- Już pan za nią tęskni – zauważyła cicho, bezbłędnie rozpoznając pobrzmiewającą w jego głosie nutę nostalgii, błądząc uważnym wzrokiem po jego skąpanym w blasku księżyca licu. Nie była zdziwiona; przecież sama, gdyby tylko mogła, nie pozwoliłaby Ceasarowi na opuszczenie ich domu, na założenie własnej rodziny... Oboje znajdowali się w podobnej sytuacji, toteż Evandra odczuła pewną nić porozumienia; bo o ile wszystko inne mogło być zwykłą arystokratyczną grą pozorów, o tyle utrata ukochanego rodzeństwa była smutnym faktem, faktem, który ich łączył.
Prędko odwróciła wzrok, wypatrując na horyzoncie wspomnianej altany; jej twarz znów skryła się za kamienną maską, by skryć ból, który uderzył w nią z całą mocą, kiedy jej myśli mimowolnie wróciły do niewesołych przemyśleń dotyczących tego przeklętego ślubu. Przypominała rzeźbę z alabastru, wyniosłą i bladą, kiedy tak próbowała zapanować nad powracającymi rozgoryczeniem i dojmującym smutkiem.
- Nietrudno było pozostawić po sobie lepsze wrażenie – odparła z nutą złośliwości; przez Maynarda stała się obiektem kpin i plotek, toteż nie zamierzała rezygnować choćby z najlichszej okazji, by z niego zakpić. – Pozostali pana krewni dbali o moje bezpieczeństwo z lepszym skutkiem, choć muszę przyznać, że mam niemały problem ze spamiętaniem, który z nich został trzykrotnym mistrzem pojedynków Beauxbatons, a który założył własną hodowlę abraksanów – kontynuowała stosunkowo neutralnym tonem głosu, choć te wszystkie przechwałki niezmiernie ją znudziły. Posłała Tristanowi krótki, oszczędny uśmiech, gdy udzielił odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Nie usatysfakcjonowała jej. – Niczego nie mogę panu obiecać, panie Rosier, lecz również żywię nadzieję, że uda nam się jeszcze zatańczyć tej nocy. Wszak winnam dowiedzieć się, czy prowadzi pan lepiej od... Maynarda. A jakie wrażenie zrobiły na panu moje krewne? Czyż nie poznał pan wielu z nich w trakcie swych studiów we Francji? – zapytała, wolną dłonią chwytając materiał swej sukni; byli już coraz bliżej altany i chciała uchronić jej delikatny materiał od przybrudzenia.
- Zdecydowanie, panie Rosier – przytaknęła, składając usta w niewielkim, lecz wyjątkowo szczerym uśmiechu. Z zadowoleniem wiodła wzrokiem po dających im schronienie soczyście zielonych wachlarzach liści, które tylko potęgowały poczucie spokoju, odcięcia od gwarnej, zamkniętej w czterech ścianach ceremonii. Z wyraźnym zachwytem wdychała intensywne zapachy mijanych kwiatów i krzewów, próbując wyobdrębnić i rozpoznać każdy kolejny, z wieloma miała jednak problem; najwidoczniej Lestrange’owie nie posiadali ich w swych ogrodach. – Z chęcią spędziłabym tutaj resztę wieczoru – dodała ciszej, z wyczuwalnym smutkiem, nim zdążyła ugryźć się w język. By zatuszować tę nieostrożność, kontynuowała: - I znów, ma pan rację, panie Rosier. Nawet wolę sobie nie wyobrażać, jak wiele magii tego ogrodu zdołałby skraść głośny, nieostrożny tłum gości weselnych, a przecież gdyby dołożyć jeszcze do tego muzykę... Cieszę się, że pozostał on nienaruszony i mógł stać się, dzięki pana dobroci, moją oazą spokoju.
Zdecydowanie nie nawykła jeszcze do bywania na salonach, mając przecież jeszcze rok do pierwszego Sabatu. Przyzwyczajona była do częstego obcowania z naturą, do morskiej bryzy i długich spacerów po wybrzeżu, zaś spędzanie tak wielu godzin w towarzystwie nastręczało jej jeszcze pewne problemy.
Po feralnym, jakże widowiskowym upadku nieco pobolewało ją kolano, obawiała się również o swe delikatne kostki, toteż odkąd tylko zboczyli na węższą, bardziej kamienistą ścieżkę, zaczęła jeszcze bardziej uważać na to, jak i gdzie stawia kolejne kroki, mimowolnie mocniej ściskając silne ramię Tristana. Gdy tylko młodzieniec odgarnął z dróżki gałązkę bzu, niższa od niego Evandra skorzystała z okazji i zrobiła kilka ostrożnych kroków do przodu, pozbawiona jego asekuracji.
- Niech się pan nie martwi, panie Rosier – odpowiedziała ze śmiechem, zalotnie spoglądając na niego przez ramię. – Umiem już uwarzyć eliksir pieprzowy. Poza tym, czy nie uważa pan, że takie widoki – wolną dłonią zatoczyła niewielki łuk, drugą na powrót lokując na jego ramieniu – są warte każdego poświęcenia? - Zrównali na powrót krok, toteż Evandra musiała zerkać ku górze, by dojrzeć lico wyższego Tristana. – Niestety, nie wiem, co twierdzą Amerykanie, panie Rosier. Nie miałam okazji debatować z nimi na temat waszej rodowej chluby. – Skinęła mu krótko głową, pozwalając sobie na podobnie niewinną drwinę. Słuchała go w ciszy, z zainteresowaniem, bez oporu skracając dzielący ich dystans; wszak sytuacja była wyjątkowa, chodziło przecież tylko i wyłącznie o ten zimny wiatr i jego kolejne nieprzyjemne podmuchy. Mimo to, nie skarżyła się, ani nie zamierzała jeszcze wracać na salę. Na wzmiankę o altanie skinęła mu znów głową, unosząc kąciki ust w grzecznym uśmiechu. Pozwalała się prowadzić tam, gdzie młodzieniec uznał za słuszne, na dodatek po całym wieczorze tańców czuła, że musi przysiąść na chwilę, odpocząć.
- Już pan za nią tęskni – zauważyła cicho, bezbłędnie rozpoznając pobrzmiewającą w jego głosie nutę nostalgii, błądząc uważnym wzrokiem po jego skąpanym w blasku księżyca licu. Nie była zdziwiona; przecież sama, gdyby tylko mogła, nie pozwoliłaby Ceasarowi na opuszczenie ich domu, na założenie własnej rodziny... Oboje znajdowali się w podobnej sytuacji, toteż Evandra odczuła pewną nić porozumienia; bo o ile wszystko inne mogło być zwykłą arystokratyczną grą pozorów, o tyle utrata ukochanego rodzeństwa była smutnym faktem, faktem, który ich łączył.
Prędko odwróciła wzrok, wypatrując na horyzoncie wspomnianej altany; jej twarz znów skryła się za kamienną maską, by skryć ból, który uderzył w nią z całą mocą, kiedy jej myśli mimowolnie wróciły do niewesołych przemyśleń dotyczących tego przeklętego ślubu. Przypominała rzeźbę z alabastru, wyniosłą i bladą, kiedy tak próbowała zapanować nad powracającymi rozgoryczeniem i dojmującym smutkiem.
- Nietrudno było pozostawić po sobie lepsze wrażenie – odparła z nutą złośliwości; przez Maynarda stała się obiektem kpin i plotek, toteż nie zamierzała rezygnować choćby z najlichszej okazji, by z niego zakpić. – Pozostali pana krewni dbali o moje bezpieczeństwo z lepszym skutkiem, choć muszę przyznać, że mam niemały problem ze spamiętaniem, który z nich został trzykrotnym mistrzem pojedynków Beauxbatons, a który założył własną hodowlę abraksanów – kontynuowała stosunkowo neutralnym tonem głosu, choć te wszystkie przechwałki niezmiernie ją znudziły. Posłała Tristanowi krótki, oszczędny uśmiech, gdy udzielił odpowiedzi na zadane przez nią pytanie. Nie usatysfakcjonowała jej. – Niczego nie mogę panu obiecać, panie Rosier, lecz również żywię nadzieję, że uda nam się jeszcze zatańczyć tej nocy. Wszak winnam dowiedzieć się, czy prowadzi pan lepiej od... Maynarda. A jakie wrażenie zrobiły na panu moje krewne? Czyż nie poznał pan wielu z nich w trakcie swych studiów we Francji? – zapytała, wolną dłonią chwytając materiał swej sukni; byli już coraz bliżej altany i chciała uchronić jej delikatny materiał od przybrudzenia.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan odwzajemnił uśmiech; skwaszona Evandra zdawałoby się po raz pierwszy obdarzyła go cieplejszym gestem – jak promień słońca odbity przebłyskiem pośród śnieżnej zamieci. Choć uśmiech był nikły, to zdawał się mu dawać więcej nadziei, niż wszystkie pozostałe. Doceniła również uroki ogrodów Rosierów – któżby nie docenił? Z zadowoleniem podglądał jej zachwyt, mając nadzieję, że w ferworze radości zapomni o troskach i zmęczeniu, oddając się słodkiej niefrasobliwości. Byli tutaj sami, Tristan umyślnie za cel objął część ogrodu, która na ten wieczór, choć pozostała otwarta, to nie przeznaczono jej dla gości. Gęste kwitnące krzewy oraz rozłożyste drzewa zasłoniły ich przed oczami innych, dając poczucie intymności i odosobnienia, dzięki czemu mógł podejmować śmielsze gesty, nie narażając ani siebie, ani Evandry, na nieprzychylne spojrzenia starszych ciotek. I w istocie, pomyślał, wychwytując jej zalotne spojrzenie, samotnia dodała niewieście śmiałości. Uśmiechnął się, lecz jego wzrok pozostał nieprzenikniony.
- Cóż stoi na przeszkodzie? - zapytał, być może nieco zbyt odważnie, zbyt wyzywająco, nie odejmując spojrzenia od jej sarnich źrenic. Gdyby tylko otrzymał takową możliwość, niewątpliwie spędziłby z nią tutaj nie tylko resztę wieczoru, ale i noc aż do świtu, podziwiając urodę alabastrowej rzeźby jej ciała i złote wstęgi jej przepięknie lśniących w blasku gwiazd włosów. Była jak jej matka, tylko młodsza i przepełniona niewinną świeżością. Była dostojnie piękna. - Skłamałbym okrutnie, gdybym przytaknął, że muzyka również zniszczy ten krajobraz. Winna panna kiedyś tutaj przybyć na koncert, szkarłatne pęki róż zdają się rozkwitać pieszczone słodkimi dźwiękami melodii. Być może teraz, po ślubie, będzie miała panna ku temu okazję?
Pośpieszył za nią, znów służąc jej ramieniem; mimowolnie miał napięte mięśnie. Zdawał sobie sprawę z tego, że wybrał ścieżkę dla kobiety w kreacji balowej trudną – zrobił to umyślnie, wybierając dróżkę boczną miast głównej, szerszej, wygodniejszej, wyłożonej większymi kamieniami. O potknięcie nie było trudno, dlatego musiał wykazać się silnym ramieniem, w którym Evandra faktycznie zdoła odnaleźć oparcie, jeśli zajdzie taka potrzeba; i myśl tą, choć natrętną, starał się kryć. Zapewne podpadłby Evandrze o wiele bardziej niż Maynard, gdyby nie udało mu się jej podtrzymać.
- Nie jest łatwy – zauważył, odnosząc się do eliksiru pieprzowego; nie dowierzał zdolnościom kobiety. Przystanął przed drewnianą pergolą obrośniętą bluszczem i pnącą krwistą różą, szarmancko kłaniając się przed towarzyszką i gestem zapraszając ją do przejścia. Sam ruszył za nią, dalsza droga była już dużo wygodniejsza. - Dlatego też nalegam, panno Lestrange, na ostrożność. Na szczęście nie jesteśmy już daleko, proszę iść przodem. - Ze pergolą lewy kraniec ścieżki graniczył, zgodnie z obietnicą, z malowniczą sadzawką o przejrzystej wodzie, na tafli której unosiły się białe lilie, ciszę przecinał nocny żabi rechot. Sama altana znajdowała się na wzniesieniu, prowadziły do niej skromne drewniane schodki. Zapewne był to już sam kraniec ogrodu, wyraźnie słychać było szum spienionych fal; wzniesienie opadało prosto do morza, a z altany rozciągał się widok na upstrzone klifami morze ginące w oddali we mgle. Zarówno wokół niej, jak i po prawej stronie ścieżki, rozciągały się bujne krzaki pąsowych róż.
- I słusznie panna uczyniła – przytaknął bez zawahania. - Bo i tak by nie uwierzyli, że jest tutaj tak pięknie. Mam nadzieję, że panny również ten widok nie zawiódł – mówił z czystej kurtuazji, był pewien, że ta część ogrodu wywrze na Evandrze odpowiednie wrażenie. Twierdze najstarszych rodzin angielskich potrafiły robić wrażenie; chlubą tej były właśnie róże. Zamilkł na dłuższy czas, kiedy niewiasta słusznie zauważyła jego tęsknotę. Nie wstydził się jej, Marianne była jego siostrą – zdziwiło go jednak, że jej głos zdał się nagle cichszy; czy dlatego była tak przygnębiona? Choć nigdy nie sądził, że wykorzysta osobę siostry w celu zaskarbienia sobie przychylności kobiety, nie odczuł większych skrupułów.
- Zawsze byliśmy blisko... czekają mnie jeszcze dwie takie uroczystości. To nie jest łatwe, ale jestem pewien, że nie muszę pannie tego tłumaczyć, panno Lestrange. Zapewne odczuwa to panna nie mniej dotkliwie? - Nie dało się usłyszeć w jego głosie ani dociekliwości, ani złośliwości; pobrzmiewała jedynie nostalgia i melancholia, szczere w odczuciach, nieszczere w zamiarach. Jego usta złożyły się w nostalgiczny uśmiech, gdy Evandra po raz kolejny wyraziła dosadnie swoje odczucia względem Maynarda; ten wyścig jego kuzyn przegrał w przedbiegach. Uśmiechem zamaskował też ukłucie zazdrości, które niewątpliwie pojawiło się przy jego sercu.
- Jacques był dwukrotnym mistrzem – wtrącił z wyraźnym przekąsem; za trzecim razem odebrał mu ten tytuł, ale jego kuzyn nie raczył o tym fakcie poinformować swojej rodziny. Oczy Tristana, mimo uśmiechu, zaszły ciemniejszymi chmurami. Ponuro przemilczał hodowlę abraksanów Artura; rzeczywiście była imponująca. - Zapewniam, że prowadzę lepiej, panno Lestrange. I jestem też pewien, że obietnica tego tańca mi się należy, w zamian za uratowanie od zgiełku i blichtru weselnego przyjęcia. - Bynajmniej nie miał zamiaru odpuścić zbyt łatwo.
Pytanie o krewne Evandry nie było wygodne, Tristan nie odpowiedział od razu.
- Rzeczywiście, damy wywodzące się od francuskiej gałęzi panny rodziny były chlubą Beuxbatons. Wszyscy byliśmy bardzo dumni z ich osiągnięć – rzekł wymijająco, przystając przy jednym z różanych krzewów nieopodal altany i zerwał jedną z mniej skromnych łodyżek uwieńczoną okazałym kwiatem. Obrócił ją delikatnie w dłoniach, po czym jął oskubywać z kolców, powoli pokonując schodki altany. - Panna, panno Lestrange, była kiedyś we Francji? Jeśli dobrze słyszałem, kończy panna Hogwart?
- Cóż stoi na przeszkodzie? - zapytał, być może nieco zbyt odważnie, zbyt wyzywająco, nie odejmując spojrzenia od jej sarnich źrenic. Gdyby tylko otrzymał takową możliwość, niewątpliwie spędziłby z nią tutaj nie tylko resztę wieczoru, ale i noc aż do świtu, podziwiając urodę alabastrowej rzeźby jej ciała i złote wstęgi jej przepięknie lśniących w blasku gwiazd włosów. Była jak jej matka, tylko młodsza i przepełniona niewinną świeżością. Była dostojnie piękna. - Skłamałbym okrutnie, gdybym przytaknął, że muzyka również zniszczy ten krajobraz. Winna panna kiedyś tutaj przybyć na koncert, szkarłatne pęki róż zdają się rozkwitać pieszczone słodkimi dźwiękami melodii. Być może teraz, po ślubie, będzie miała panna ku temu okazję?
Pośpieszył za nią, znów służąc jej ramieniem; mimowolnie miał napięte mięśnie. Zdawał sobie sprawę z tego, że wybrał ścieżkę dla kobiety w kreacji balowej trudną – zrobił to umyślnie, wybierając dróżkę boczną miast głównej, szerszej, wygodniejszej, wyłożonej większymi kamieniami. O potknięcie nie było trudno, dlatego musiał wykazać się silnym ramieniem, w którym Evandra faktycznie zdoła odnaleźć oparcie, jeśli zajdzie taka potrzeba; i myśl tą, choć natrętną, starał się kryć. Zapewne podpadłby Evandrze o wiele bardziej niż Maynard, gdyby nie udało mu się jej podtrzymać.
- Nie jest łatwy – zauważył, odnosząc się do eliksiru pieprzowego; nie dowierzał zdolnościom kobiety. Przystanął przed drewnianą pergolą obrośniętą bluszczem i pnącą krwistą różą, szarmancko kłaniając się przed towarzyszką i gestem zapraszając ją do przejścia. Sam ruszył za nią, dalsza droga była już dużo wygodniejsza. - Dlatego też nalegam, panno Lestrange, na ostrożność. Na szczęście nie jesteśmy już daleko, proszę iść przodem. - Ze pergolą lewy kraniec ścieżki graniczył, zgodnie z obietnicą, z malowniczą sadzawką o przejrzystej wodzie, na tafli której unosiły się białe lilie, ciszę przecinał nocny żabi rechot. Sama altana znajdowała się na wzniesieniu, prowadziły do niej skromne drewniane schodki. Zapewne był to już sam kraniec ogrodu, wyraźnie słychać było szum spienionych fal; wzniesienie opadało prosto do morza, a z altany rozciągał się widok na upstrzone klifami morze ginące w oddali we mgle. Zarówno wokół niej, jak i po prawej stronie ścieżki, rozciągały się bujne krzaki pąsowych róż.
- I słusznie panna uczyniła – przytaknął bez zawahania. - Bo i tak by nie uwierzyli, że jest tutaj tak pięknie. Mam nadzieję, że panny również ten widok nie zawiódł – mówił z czystej kurtuazji, był pewien, że ta część ogrodu wywrze na Evandrze odpowiednie wrażenie. Twierdze najstarszych rodzin angielskich potrafiły robić wrażenie; chlubą tej były właśnie róże. Zamilkł na dłuższy czas, kiedy niewiasta słusznie zauważyła jego tęsknotę. Nie wstydził się jej, Marianne była jego siostrą – zdziwiło go jednak, że jej głos zdał się nagle cichszy; czy dlatego była tak przygnębiona? Choć nigdy nie sądził, że wykorzysta osobę siostry w celu zaskarbienia sobie przychylności kobiety, nie odczuł większych skrupułów.
- Zawsze byliśmy blisko... czekają mnie jeszcze dwie takie uroczystości. To nie jest łatwe, ale jestem pewien, że nie muszę pannie tego tłumaczyć, panno Lestrange. Zapewne odczuwa to panna nie mniej dotkliwie? - Nie dało się usłyszeć w jego głosie ani dociekliwości, ani złośliwości; pobrzmiewała jedynie nostalgia i melancholia, szczere w odczuciach, nieszczere w zamiarach. Jego usta złożyły się w nostalgiczny uśmiech, gdy Evandra po raz kolejny wyraziła dosadnie swoje odczucia względem Maynarda; ten wyścig jego kuzyn przegrał w przedbiegach. Uśmiechem zamaskował też ukłucie zazdrości, które niewątpliwie pojawiło się przy jego sercu.
- Jacques był dwukrotnym mistrzem – wtrącił z wyraźnym przekąsem; za trzecim razem odebrał mu ten tytuł, ale jego kuzyn nie raczył o tym fakcie poinformować swojej rodziny. Oczy Tristana, mimo uśmiechu, zaszły ciemniejszymi chmurami. Ponuro przemilczał hodowlę abraksanów Artura; rzeczywiście była imponująca. - Zapewniam, że prowadzę lepiej, panno Lestrange. I jestem też pewien, że obietnica tego tańca mi się należy, w zamian za uratowanie od zgiełku i blichtru weselnego przyjęcia. - Bynajmniej nie miał zamiaru odpuścić zbyt łatwo.
Pytanie o krewne Evandry nie było wygodne, Tristan nie odpowiedział od razu.
- Rzeczywiście, damy wywodzące się od francuskiej gałęzi panny rodziny były chlubą Beuxbatons. Wszyscy byliśmy bardzo dumni z ich osiągnięć – rzekł wymijająco, przystając przy jednym z różanych krzewów nieopodal altany i zerwał jedną z mniej skromnych łodyżek uwieńczoną okazałym kwiatem. Obrócił ją delikatnie w dłoniach, po czym jął oskubywać z kolców, powoli pokonując schodki altany. - Panna, panno Lestrange, była kiedyś we Francji? Jeśli dobrze słyszałem, kończy panna Hogwart?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
- Czy to nie pan powiedział, że jednak nie wypada opuścić tego przyjęcia zbyt wcześnie? A czy nie tak zostałoby odebrane nasze zachowanie, gdybyśmy spędzili resztę wieczoru z dala od czujnego wzroku naszych krewnych? – Gdy tylko dosłyszała tę zmianę tonu głosu Tristana, jej usta wygięły się w tajemniczym, zalotnym uśmiechu. W odpowiedzi i swój zmodulowała w sposób bardziej frywolny, melodyjny, podejmując tę grę, choć podejmować jej nie powinna. Lecz dopóki wszystko pozostawało tylko przyjemną, niewinną rozmową, niczym więcej... Nie spuściła wzroku, bez cienia wstydu wytrzymując jego natarczywe, pociemniałe spojrzenie; chciała wyczytać z jego oczu prawdę, której, jak każdy prawdziwy arystokrata, nie wypowiedziałby na głos.
- Och, panie Rosier, mam nadzieję, że otrzymam taką możliwość, wszak koncerty na łonie takiej przyrody muszą być niezwykle poruszające. – Choć Evandra starała się panować nad swą mimiką, jej twarz rozpromieniła radość, która ścisnęła wrażliwe na sztukę serce na samo wyobrażenie tak wspaniałego wydarzenia; może jednak mariaż Caesara i Marianne miał swoje dobre strony... – Lecz gdyby tak połączyć tę muzykę z gwarem rozmów, z odgłosami nieodłącznymi weselu... – Urwała, pozwalając sobie na ciche westchnięcie. Ścisnęła ramię Tristana nieco mocniej, kiedy dostrzegła na ścieżce większy kamień i przelękła się kolejnego faux pass. – Sama chciałabym tutaj zagrać. A czy pan, panie Rosier, gra na jakimś instrumencie? – Obdarzyła go zaciekawionym spojrzeniem, prawie nie zauważając, że dotarli już do czarującej pergoli, a kojący szum morza nasilił się, zagłuszając odległe śmiechy. Byli tu sami, całkiem sami, odcięci od reszty gości, od ich niechcianych, nachalnych spojrzeń; towarzyszyły im jedynie gwiazdy, nocna muzyka świerszczy zmieszana z rechotem żab... Evandra nie wiedziała już, czy dreszcze, które przebiegały po jej delikatnej skórze, były jedynie efektem chłodnych powiewów wiatru, czy może też tego dziwnego uczucia, które ją nawiedziło, tej ckliwości, tego dziwnego wzruszenia, napięcia, które towarzyszyło jej przy Tristanie. W tej przepięknej okolicy o prawdziwie magicznej, romantycznej atmosferze serce zaczynało jej bić szybciej; zawsze lubiła noc, lecz rzadko kiedy miała okazję do takich spacerów. A już tym bardziej spacerów w męskim towarzystwie, w tak pięknej okolicy...
Wszak jej towarzysz był już mężczyzną i wiele różniło go od tych niedojrzałych podlotków, z którym miała okazję obcować w szkole. Lecz czy przez to tym bardziej nie powinna się go obawiać? Jego, i jego dorosłych pragnień? Na szarmancki ukłon odpowiedziała równie kulturalnym dygnięciem, by następnie, zgodnie z jego wolą, wyprzedzić mężczyznę i przejść przez pergolę, która była niczym brama do zaczarowanego ogrodu. Evandra miała problem, by uwierzyć własnym oczom; coś ścisnęło jej serce jeszcze mocniej, zaś jej skórę przeszył kolejny dreszcz, gdy dojrzała krzaki pełne pysznych, zniewalających zapachem róż, gdy objęła wzrokiem skąpaną w blasku księżyca altanę i przejrzystą sadzawkę pełną lilii wodnych. Nieświadomie przystanęła, na krótką chwilę przestając oddychać – gdyby mogła spędzać tutaj wieczory, gdyby mogła grać w tej altanie, gdyby...
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy Tristan stanął u jej boku. By zamaskować uwielbienie, jakim obdarzyła ten widok, sięgnęła dłonią ku kolejnemu ze zbłąkanych kosmków włosów, odwracając wzrok w bok; na szczęście kojący mrok nocy był tutaj jej sprzymierzeńcem.
- Trudno byłoby uwierzyć na słowo, że mogą istnieć takie widoki – przyznała cicho, już lepiej panując nad swym głosem; nie chciała zdradzać się przed dopiero co poznanym mężczyzną z tą typowo niewieścią słabością, jaką musiała być taka nadwrażliwość. Z przyjemnością odetchnęła głębiej, korzystając z rześkiego, wilgotnego powietrza, dopiero po chwili powracając wzrokiem ku twarzy towarzysza – czy i on reagował tak samo mocno, czy i jego poruszało niezaprzeczalne piękno krajobrazu...? Tristan milczał, wyraźnie zamyślony, pogrążony w nolstalgii i melancholii; smutek powrócił i do niej, gdy tak próbowała objąć rozumem wszelkie zmiany, do których dojdzie w najbliższym czasie, zmiany na gorsze.
- Niestety, panie Rosier, muszę przyznać, że podzielam pana uczucia – odpowiedziała po chwili, gdy zbliżali się już do imponującej altany. – Żywię tylko nadzieję, że pozostałe z pana sióstr trafią na równie dobrych kandydatów, żeby i kolejne ceremonie ślubne można nazwać świętami miłości, nie zaś pogrzebami niewieścich marzeń. – Trudno było zinterpretować jej opanowany, beznamiętny ton głosu; miotało nią zbyt dużo sprzecznych emocji, by mogła pozwolić im wypłynąć na wierzch przy kimś obcym. Dojmujący ból skrywała pod kamienną maską stworzoną dla dopełnienia etykiety, dla skrycia swej prawdziwej natury. Mimo tej gry pozorów łączył ich prawdziwy smutek.
- Dwukrotnym? – podjęła, gdy dosłyszała przekąs w głosie Tristana; kąciki jej ust drgnęły. – A pan, panie Rosier, ile razy zdobył pan ten tytuł? – Choć nie interesował jej nudny Jacques, chciała poznać źródło tego przytyku, chciała również dowiedzieć się czegoś więcej o swym wybawicielu. Niedbale musnęła jego ramię swą wypielęgnowaną dłonią, gdy skuliła się przed kolejnym mocniejszym powiewem wiatru.
– Należy? – powtórzyła z naciskiem, wyginając usta w enigmatycznym uśmiechu. – W takim razie pozostaje się panu cieszyć z mej tragedii, skoro dzięki niej zyskał pan okazję do ratunku, a finalnie – należny panu taniec. Pozwoli pan również, że to ja ocenię pańskie umiejętności. Jak sam pan powiedział... Słowa mogą być czcze – kontynuowała, pozwalając sobie na niewielką przekorę. Gdy Tristan odstąpił od jej boku i przystanął przy jednym z krzaków róż, Evandra powoli ruszyła w górę schodków, wzrokiem wodząc od smukłych kolumn po wijące się po nich bluszcze. Po chwili przystanęła przy jednej z nich, opierając się o nią kruchą dłonią; odwróciła się licem w kierunku podążającego jej śladem towarzysza, podziwiając rozciągający się z altany widok. Uważnie obserwowała jak oczyszczał kwiat z kujących kolców, jak powoli pokonywał dzielącą ich drogę skąpany w mlecznym blasku księżyca – i tym razem dziękowała za swe wile dziedzictwo, z szybszym biciem serca spozierała na niesioną dla niej różę.
- Byłam, panie Rosier, lecz zdecydowanie za krótko, nie zdążyłam nacieszyć oczu urokiem tamtejszych widoków. A pan, nie tęskni za Francją? Nie chciał pan zamieszkać w niej na stałe? – Im bliżej podchodził Tristan, tym mocniej górował nad nią wzrostem, toteż z każdym stawianym przez niego krokiem Evandra musiała spozierać coraz to wyżej. Mimowolnie wyprostowała się jak struna i stanęła tak, by wyeksponować wcięcie w talii i zrobić na wchodzącym po schodkach mężczyźnie jak najlepsze wrażenie. Grała w grę, której zasad jeszcze nie rozumiała.
- Przede mną jeszcze rok nauki – przyznała ze spokojem, choć nie wiedziała, czy nie był to przytyk. Dzieliło ich kilka długich lat, szczególnie długich, gdy patrzyło się na nie z tej perspektywy; kiedy ona nadal pobierała nauki, zaś Tristan był już dorosłym mężczyzną. – A później kilka lat kursu uzdrowicielskiego – dodała. – Zaś pan, jeśli dobrze słyszałam, pracuje teraz w rezerwacie smoków? – podjęła, wodząc uważnym wzrokiem po jego przystojnym, doskonale widocznym teraz licu.
- Och, panie Rosier, mam nadzieję, że otrzymam taką możliwość, wszak koncerty na łonie takiej przyrody muszą być niezwykle poruszające. – Choć Evandra starała się panować nad swą mimiką, jej twarz rozpromieniła radość, która ścisnęła wrażliwe na sztukę serce na samo wyobrażenie tak wspaniałego wydarzenia; może jednak mariaż Caesara i Marianne miał swoje dobre strony... – Lecz gdyby tak połączyć tę muzykę z gwarem rozmów, z odgłosami nieodłącznymi weselu... – Urwała, pozwalając sobie na ciche westchnięcie. Ścisnęła ramię Tristana nieco mocniej, kiedy dostrzegła na ścieżce większy kamień i przelękła się kolejnego faux pass. – Sama chciałabym tutaj zagrać. A czy pan, panie Rosier, gra na jakimś instrumencie? – Obdarzyła go zaciekawionym spojrzeniem, prawie nie zauważając, że dotarli już do czarującej pergoli, a kojący szum morza nasilił się, zagłuszając odległe śmiechy. Byli tu sami, całkiem sami, odcięci od reszty gości, od ich niechcianych, nachalnych spojrzeń; towarzyszyły im jedynie gwiazdy, nocna muzyka świerszczy zmieszana z rechotem żab... Evandra nie wiedziała już, czy dreszcze, które przebiegały po jej delikatnej skórze, były jedynie efektem chłodnych powiewów wiatru, czy może też tego dziwnego uczucia, które ją nawiedziło, tej ckliwości, tego dziwnego wzruszenia, napięcia, które towarzyszyło jej przy Tristanie. W tej przepięknej okolicy o prawdziwie magicznej, romantycznej atmosferze serce zaczynało jej bić szybciej; zawsze lubiła noc, lecz rzadko kiedy miała okazję do takich spacerów. A już tym bardziej spacerów w męskim towarzystwie, w tak pięknej okolicy...
Wszak jej towarzysz był już mężczyzną i wiele różniło go od tych niedojrzałych podlotków, z którym miała okazję obcować w szkole. Lecz czy przez to tym bardziej nie powinna się go obawiać? Jego, i jego dorosłych pragnień? Na szarmancki ukłon odpowiedziała równie kulturalnym dygnięciem, by następnie, zgodnie z jego wolą, wyprzedzić mężczyznę i przejść przez pergolę, która była niczym brama do zaczarowanego ogrodu. Evandra miała problem, by uwierzyć własnym oczom; coś ścisnęło jej serce jeszcze mocniej, zaś jej skórę przeszył kolejny dreszcz, gdy dojrzała krzaki pełne pysznych, zniewalających zapachem róż, gdy objęła wzrokiem skąpaną w blasku księżyca altanę i przejrzystą sadzawkę pełną lilii wodnych. Nieświadomie przystanęła, na krótką chwilę przestając oddychać – gdyby mogła spędzać tutaj wieczory, gdyby mogła grać w tej altanie, gdyby...
Ocknęła się dopiero wtedy, gdy Tristan stanął u jej boku. By zamaskować uwielbienie, jakim obdarzyła ten widok, sięgnęła dłonią ku kolejnemu ze zbłąkanych kosmków włosów, odwracając wzrok w bok; na szczęście kojący mrok nocy był tutaj jej sprzymierzeńcem.
- Trudno byłoby uwierzyć na słowo, że mogą istnieć takie widoki – przyznała cicho, już lepiej panując nad swym głosem; nie chciała zdradzać się przed dopiero co poznanym mężczyzną z tą typowo niewieścią słabością, jaką musiała być taka nadwrażliwość. Z przyjemnością odetchnęła głębiej, korzystając z rześkiego, wilgotnego powietrza, dopiero po chwili powracając wzrokiem ku twarzy towarzysza – czy i on reagował tak samo mocno, czy i jego poruszało niezaprzeczalne piękno krajobrazu...? Tristan milczał, wyraźnie zamyślony, pogrążony w nolstalgii i melancholii; smutek powrócił i do niej, gdy tak próbowała objąć rozumem wszelkie zmiany, do których dojdzie w najbliższym czasie, zmiany na gorsze.
- Niestety, panie Rosier, muszę przyznać, że podzielam pana uczucia – odpowiedziała po chwili, gdy zbliżali się już do imponującej altany. – Żywię tylko nadzieję, że pozostałe z pana sióstr trafią na równie dobrych kandydatów, żeby i kolejne ceremonie ślubne można nazwać świętami miłości, nie zaś pogrzebami niewieścich marzeń. – Trudno było zinterpretować jej opanowany, beznamiętny ton głosu; miotało nią zbyt dużo sprzecznych emocji, by mogła pozwolić im wypłynąć na wierzch przy kimś obcym. Dojmujący ból skrywała pod kamienną maską stworzoną dla dopełnienia etykiety, dla skrycia swej prawdziwej natury. Mimo tej gry pozorów łączył ich prawdziwy smutek.
- Dwukrotnym? – podjęła, gdy dosłyszała przekąs w głosie Tristana; kąciki jej ust drgnęły. – A pan, panie Rosier, ile razy zdobył pan ten tytuł? – Choć nie interesował jej nudny Jacques, chciała poznać źródło tego przytyku, chciała również dowiedzieć się czegoś więcej o swym wybawicielu. Niedbale musnęła jego ramię swą wypielęgnowaną dłonią, gdy skuliła się przed kolejnym mocniejszym powiewem wiatru.
– Należy? – powtórzyła z naciskiem, wyginając usta w enigmatycznym uśmiechu. – W takim razie pozostaje się panu cieszyć z mej tragedii, skoro dzięki niej zyskał pan okazję do ratunku, a finalnie – należny panu taniec. Pozwoli pan również, że to ja ocenię pańskie umiejętności. Jak sam pan powiedział... Słowa mogą być czcze – kontynuowała, pozwalając sobie na niewielką przekorę. Gdy Tristan odstąpił od jej boku i przystanął przy jednym z krzaków róż, Evandra powoli ruszyła w górę schodków, wzrokiem wodząc od smukłych kolumn po wijące się po nich bluszcze. Po chwili przystanęła przy jednej z nich, opierając się o nią kruchą dłonią; odwróciła się licem w kierunku podążającego jej śladem towarzysza, podziwiając rozciągający się z altany widok. Uważnie obserwowała jak oczyszczał kwiat z kujących kolców, jak powoli pokonywał dzielącą ich drogę skąpany w mlecznym blasku księżyca – i tym razem dziękowała za swe wile dziedzictwo, z szybszym biciem serca spozierała na niesioną dla niej różę.
- Byłam, panie Rosier, lecz zdecydowanie za krótko, nie zdążyłam nacieszyć oczu urokiem tamtejszych widoków. A pan, nie tęskni za Francją? Nie chciał pan zamieszkać w niej na stałe? – Im bliżej podchodził Tristan, tym mocniej górował nad nią wzrostem, toteż z każdym stawianym przez niego krokiem Evandra musiała spozierać coraz to wyżej. Mimowolnie wyprostowała się jak struna i stanęła tak, by wyeksponować wcięcie w talii i zrobić na wchodzącym po schodkach mężczyźnie jak najlepsze wrażenie. Grała w grę, której zasad jeszcze nie rozumiała.
- Przede mną jeszcze rok nauki – przyznała ze spokojem, choć nie wiedziała, czy nie był to przytyk. Dzieliło ich kilka długich lat, szczególnie długich, gdy patrzyło się na nie z tej perspektywy; kiedy ona nadal pobierała nauki, zaś Tristan był już dorosłym mężczyzną. – A później kilka lat kursu uzdrowicielskiego – dodała. – Zaś pan, jeśli dobrze słyszałam, pracuje teraz w rezerwacie smoków? – podjęła, wodząc uważnym wzrokiem po jego przystojnym, doskonale widocznym teraz licu.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- To, co nam wypada, panno Lestrange, bardzo często znajduje się niezmiernie daleko od tego, czego pragniemy – odparł, nie odejmując zahipnotyzowanego spojrzenia od błękitu jej oczu. Niewątpliwie w jego źrenicach kryło się to, czego Evandra w nich poszukiwała, pragnienie, tęsknota i podziw. Niewiasta zdała mu się tajemniczo pociągającą, podsycała jego zainteresowanie każdym drobnym gestem, każdym melodyjnym wtrąceniem i słowem, w których doszukiwał się dwuznaczności. Umyślnie to zainteresowanie podsycała, zwodząc go zalotnie niedopowiedzeniami, Tristan poddawał się temu jak ślepiec. Jej frywolność, lekkość i słodycz głosu oczarowała go bez reszty, była chwilą, której nie mógł dać pozwolić odejść. Nie krył zadowolenia, gdy jej twarz rozpromieniała się tak wyraźnie na wspomnienie o muzyce; czyżby Evandra potrafiła docenić sztukę? Naprężył ramię, spojrzał z niepokojem na dziewczynę, kiedy ścisnęła go mocniej.
- Muzyka nie lubi chaosu – zgodził się z nią, z łagodnym uśmiechem. - A panna, panno Lestrange, wydaje się to doceniać. Nie miałem pojęcia, że posiada panna pod tym względem szczególne uzdolnienia, choć nie pojmuję, jak mogłem się tego nie domyślić, obserwując panny grację i wyczucie podczas tańca, nawet pomimo nieudolności Maynarda. Na jakim instrumencie panna koncertuje? - Wzrok Tristana zdał się nabierać głębi, odkrywanie Evandry okazało się o wiele bardziej inspirujące, niż sądził początkowo. - Ja, tak – przytaknął, choć zdawkowo, zniecierpliwiony oczekiwaniem na jej odpowiedź. - Lecz nie śmiałbym nazywać tego umiejętnością, panno Lestrange, w świetle moich sióstr mój talent jest naprawdę zdawkowy. Odebrałem nauki gry na pianinie, a muzyka jest mi niezwykle bliska. Świat bez niej byłby ubogi i przykry. Liczę na to, że w istocie pewnego dnia będę miał okazję pannę tutaj usłyszeć. - Z prawdziwą rozkoszą przyglądał się zachwyconej Evandrze; zapewne Tristan nie wyglądał na równie zachłyśniętego krajobrazem, widywał go już w końcu wcześniej, wcale nie rzadko. Jego rodzina mieszkała blisko głównej rodowej posiadłości, a jego matka uwielbiała tutaj przebywać, podobnie zresztą jak sama Marianne. To z nią spacerował w pobliżu altany najczęściej, Evandra nieco zaczynała mu ją nieco przypominać, ogładą, taktem, wdziękiem, niezaprzeczalnym pięknem i wrażliwym sercem.
Odjął od niej spojrzenie, przenosząc je na trzymaną w ręku pąsową różę; chwilę dumał nad jej słowami. Tęskniła za bratem, lecz być może za tą tęsknotą kryło się coś jeszcze – obawa?
- To piękne życzenia, panno Lestrange, pokładam nadzieję w ich spełnieniu. - Tym razem nie musiał kłamać; Marianne opuszczała rodzinny dom i choć Tristan to rozumiał, taka była kolej rzeczy, przeznaczenia błękitnej krwi nie dało się oszukać, to nie potrafiłby się pogodzić z wydaniem jej za mężczyznę, który mógłby ją skrzywdzić. Obowiązek pozostawał obowiązkiem, spodziewanie się, że Druella i Darcy również będą miały tyle szczęścia, byłoby z jego strony zbyt naiwne. Miał jednak nadzieję, że trafią na mężczyzn, którzy będą je traktować tak, jak na to zasługują. - Niewiele szlacheckich ceremonii zaślubin jest równie radosnych, zwłaszcza dla panny młodej, co dzisiejsze. Kruche niewieście serca wystawiane są na ciężkie i brutalne próby. Mamy trudne czasy, panno Lestrange, lecz dla kobiet trudne czasy nie mijają nigdy. Przyszłość pozostaje nieznana, a że często zaskakuje, nie warto się nią zadręczać zbyt wcześnie. Skupmy się na dzisiejszym szczęściu naszych bliskich, nie traci panna brata, a zyskuje dozgonną przyjaźń moją i mojej rodziny. Uczucie między panną a panny bratem pozostanie żywe niezależnie od tego, gdzie i z kim Ceasar będzie mieszkał. Niech panna da wiarę moim słowom, siostry tak łatwo z serca pozbyć się nie da. - Znalazłszy się już na szczycie schodków prowadzących do wnętrza altany, przy Evandrze, skłonił się przed nią i wręczył jej obraną z kolców różę. Znalazł się przy niej w odległości być może nazbyt poufałej, jego serce zabiło mocniej; skąpana w świetle księżyca wyglądała jak cudowna zjawa, marzenie senne, złudzenie, które może zaraz zniknąć. Jego wzrok mimowolnie na dłuższą chwilę uciekł z jej oczu na jej ciało, łabędzią szyję, subtelnie wyeksponowaną pierś i wąską talię. - Niech kwitnące róże wdzięków podcina sierpem zdrajca blady, miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące: ona trwa - i trwać będzie aż po sam skraj zagłady. - Delikatnym gestem spróbował wziąć ją pod ramię i podprowadzić ku widokowi na otwarte morze.
- Raz – odparł lakonicznie, nie był zadowolony z tego, że nie mógł się pochwalić wynikiem równie imponującym, co jego kuzyn, lecz nieczęsto zdarzali się uczniowie, którzy tytuł ten zdobywali więcej niż raz. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo po jego oczach było widać niezadowolenie. - Jacques kończył wtedy szkołę, z wyróżnieniem. Przeze mnie nie był w stanie odebrać dyplomu osobiście. Być może niedokładnie pamięta całe zajście, dlatego lubi sobie przypisywać moje zwycięstwo. - Nie powinien zapewne zdradzać podobnych szczegółów swojego mimo wszystko kuzyna, czuł się jednak zagrożony bliskością Jacquesa; miał lepsze osiągnięcia.
- Nie potrafiłbym panny okłamać, więc zmuszony jestem powiedzieć prawdę, dzisiejszego wieczoru rzeczywiście zaciągnąłem pokaźny dług wdzięczności u Maynarda – odparł, z uśmiechem zbyt pewnym siebie. - Niecierpliwię poczekam więc na panny ocenę, przyjmując panny słowa jako obietnicę. - Była jak motyl, wiotki, niewinny i piękny, którego strach było mu uchwycić w dłonie, by go nie spłoszyć, ani nie skrzywdzić. Przeniósł wzrok, już poważniejszy, na morze ginące w nadmorskiej nocnej mgle.
- Francja prosto przed nami, panno Lestrange, Calais. Nie tak daleko, w słoneczny dzień ją widać. Mam nadzieję, że pewnego dnia będzie miała pana okazję poznać ten kraj lepiej, jestem pewien, że zachwyci pannę nie mniej, niż mnie – rzekł, nostalgia go nie opuściła. Paryż, miasto miłości, słodkie wino, piękne kobiety i słynne Moulin Rouge, gdyby tylko mógł, nigdy nie wracałby do deszczowej Anglii i londyńskich mgieł. - Rzeczywiście spędziłem tam wiele lat, powrót do domu nie był łatwy. Lecz, niestety, wszyscy nosimy na sobie brzemię obowiązku i nie zawsze władni jesteśmy czynić to, czego pragnie serce. Ojciec chciał mnie w Dover. Muszę przyznać, że po dzisiejszym dniu będę o wiele mniej żałował tej decyzji. - Spojrzał na lico towarzyszki, krótki czas błądząc spojrzeniem po jej długich rzęsach, miękkich ustach. Skinął głową. - Zapewne zajęta jest panna przygotowaniami do końcowych egzaminów – odparł, nie było w jego głosie kpiny. Gdyby poznał Evandrę dwa lata starszą, niewątpliwie byłaby już zeswatana, z taką urodą... wiedział, że będą się o nią zabijać, kiedy po raz pierwszy pojawi się na Sabacie. I myśl ta go niepokoiła. - Kurs uzdrowicielski? - powtórzył, nie kryjąc zaskoczenia. Nie była to kariera, na którą pozwalano wielu szlachciankom. - Dość... niecodzienne plany, panno Lestrange. Jakie myśli za nimi stoją? Zgadza się – przytaknął jej słowom, choć na jego twarzy nadal nie pojawił się uśmiech; nie był dumny z tego, jak radził sobie przy smokach. Początki bywają trudne, mówili, lecz nikt nie ostrzegł, jak bardzo trudne; a pokładano w nim przecież niezwykle wysokie oczekiwania, co najmniej tak wysokie, jak w stosunku obydwóch poznanych przez Evandrę kuzynów. Miał w przyszłości utrzymać rodzinę, a był na najlepszej drodze do zostania kaleką. - Nieopodal Dover znajduje się pokaźny rezerwat albionów. - Milcząco wpatrywał się w zmarszczone morze; pracował od niedawna, nie mógł pochwalić się osiągnięciami, które mogłyby uczynić na Evandrze wrażenie; nie sądził, by same obcowanie ze smokami było wystarczające. Zamiast imponującej hodowli abraksanów, miał jedynie pod rękawem szaty warstwę niezbyt imponujących poparzeń. Wyolbrzymione opowieści mógł sprzedawać pannom na Nokturnie, nie jej, dla której sprostowanie ich pozostawało kwestią kilku chwil. - To naprawdę piękne stworzenia, panno Lestrange. Diablo piękne i diablo niebezpieczne. Opiekuję się głównie jedną ze smoczyc, lecz ta, jak to z kobietami bywa, miewa swoje nastroje. – Kącik jego ust uniósł się lekko w przekorze.
- Muzyka nie lubi chaosu – zgodził się z nią, z łagodnym uśmiechem. - A panna, panno Lestrange, wydaje się to doceniać. Nie miałem pojęcia, że posiada panna pod tym względem szczególne uzdolnienia, choć nie pojmuję, jak mogłem się tego nie domyślić, obserwując panny grację i wyczucie podczas tańca, nawet pomimo nieudolności Maynarda. Na jakim instrumencie panna koncertuje? - Wzrok Tristana zdał się nabierać głębi, odkrywanie Evandry okazało się o wiele bardziej inspirujące, niż sądził początkowo. - Ja, tak – przytaknął, choć zdawkowo, zniecierpliwiony oczekiwaniem na jej odpowiedź. - Lecz nie śmiałbym nazywać tego umiejętnością, panno Lestrange, w świetle moich sióstr mój talent jest naprawdę zdawkowy. Odebrałem nauki gry na pianinie, a muzyka jest mi niezwykle bliska. Świat bez niej byłby ubogi i przykry. Liczę na to, że w istocie pewnego dnia będę miał okazję pannę tutaj usłyszeć. - Z prawdziwą rozkoszą przyglądał się zachwyconej Evandrze; zapewne Tristan nie wyglądał na równie zachłyśniętego krajobrazem, widywał go już w końcu wcześniej, wcale nie rzadko. Jego rodzina mieszkała blisko głównej rodowej posiadłości, a jego matka uwielbiała tutaj przebywać, podobnie zresztą jak sama Marianne. To z nią spacerował w pobliżu altany najczęściej, Evandra nieco zaczynała mu ją nieco przypominać, ogładą, taktem, wdziękiem, niezaprzeczalnym pięknem i wrażliwym sercem.
Odjął od niej spojrzenie, przenosząc je na trzymaną w ręku pąsową różę; chwilę dumał nad jej słowami. Tęskniła za bratem, lecz być może za tą tęsknotą kryło się coś jeszcze – obawa?
- To piękne życzenia, panno Lestrange, pokładam nadzieję w ich spełnieniu. - Tym razem nie musiał kłamać; Marianne opuszczała rodzinny dom i choć Tristan to rozumiał, taka była kolej rzeczy, przeznaczenia błękitnej krwi nie dało się oszukać, to nie potrafiłby się pogodzić z wydaniem jej za mężczyznę, który mógłby ją skrzywdzić. Obowiązek pozostawał obowiązkiem, spodziewanie się, że Druella i Darcy również będą miały tyle szczęścia, byłoby z jego strony zbyt naiwne. Miał jednak nadzieję, że trafią na mężczyzn, którzy będą je traktować tak, jak na to zasługują. - Niewiele szlacheckich ceremonii zaślubin jest równie radosnych, zwłaszcza dla panny młodej, co dzisiejsze. Kruche niewieście serca wystawiane są na ciężkie i brutalne próby. Mamy trudne czasy, panno Lestrange, lecz dla kobiet trudne czasy nie mijają nigdy. Przyszłość pozostaje nieznana, a że często zaskakuje, nie warto się nią zadręczać zbyt wcześnie. Skupmy się na dzisiejszym szczęściu naszych bliskich, nie traci panna brata, a zyskuje dozgonną przyjaźń moją i mojej rodziny. Uczucie między panną a panny bratem pozostanie żywe niezależnie od tego, gdzie i z kim Ceasar będzie mieszkał. Niech panna da wiarę moim słowom, siostry tak łatwo z serca pozbyć się nie da. - Znalazłszy się już na szczycie schodków prowadzących do wnętrza altany, przy Evandrze, skłonił się przed nią i wręczył jej obraną z kolców różę. Znalazł się przy niej w odległości być może nazbyt poufałej, jego serce zabiło mocniej; skąpana w świetle księżyca wyglądała jak cudowna zjawa, marzenie senne, złudzenie, które może zaraz zniknąć. Jego wzrok mimowolnie na dłuższą chwilę uciekł z jej oczu na jej ciało, łabędzią szyję, subtelnie wyeksponowaną pierś i wąską talię. - Niech kwitnące róże wdzięków podcina sierpem zdrajca blady, miłości nie odmienią chwile, dni, miesiące: ona trwa - i trwać będzie aż po sam skraj zagłady. - Delikatnym gestem spróbował wziąć ją pod ramię i podprowadzić ku widokowi na otwarte morze.
- Raz – odparł lakonicznie, nie był zadowolony z tego, że nie mógł się pochwalić wynikiem równie imponującym, co jego kuzyn, lecz nieczęsto zdarzali się uczniowie, którzy tytuł ten zdobywali więcej niż raz. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo po jego oczach było widać niezadowolenie. - Jacques kończył wtedy szkołę, z wyróżnieniem. Przeze mnie nie był w stanie odebrać dyplomu osobiście. Być może niedokładnie pamięta całe zajście, dlatego lubi sobie przypisywać moje zwycięstwo. - Nie powinien zapewne zdradzać podobnych szczegółów swojego mimo wszystko kuzyna, czuł się jednak zagrożony bliskością Jacquesa; miał lepsze osiągnięcia.
- Nie potrafiłbym panny okłamać, więc zmuszony jestem powiedzieć prawdę, dzisiejszego wieczoru rzeczywiście zaciągnąłem pokaźny dług wdzięczności u Maynarda – odparł, z uśmiechem zbyt pewnym siebie. - Niecierpliwię poczekam więc na panny ocenę, przyjmując panny słowa jako obietnicę. - Była jak motyl, wiotki, niewinny i piękny, którego strach było mu uchwycić w dłonie, by go nie spłoszyć, ani nie skrzywdzić. Przeniósł wzrok, już poważniejszy, na morze ginące w nadmorskiej nocnej mgle.
- Francja prosto przed nami, panno Lestrange, Calais. Nie tak daleko, w słoneczny dzień ją widać. Mam nadzieję, że pewnego dnia będzie miała pana okazję poznać ten kraj lepiej, jestem pewien, że zachwyci pannę nie mniej, niż mnie – rzekł, nostalgia go nie opuściła. Paryż, miasto miłości, słodkie wino, piękne kobiety i słynne Moulin Rouge, gdyby tylko mógł, nigdy nie wracałby do deszczowej Anglii i londyńskich mgieł. - Rzeczywiście spędziłem tam wiele lat, powrót do domu nie był łatwy. Lecz, niestety, wszyscy nosimy na sobie brzemię obowiązku i nie zawsze władni jesteśmy czynić to, czego pragnie serce. Ojciec chciał mnie w Dover. Muszę przyznać, że po dzisiejszym dniu będę o wiele mniej żałował tej decyzji. - Spojrzał na lico towarzyszki, krótki czas błądząc spojrzeniem po jej długich rzęsach, miękkich ustach. Skinął głową. - Zapewne zajęta jest panna przygotowaniami do końcowych egzaminów – odparł, nie było w jego głosie kpiny. Gdyby poznał Evandrę dwa lata starszą, niewątpliwie byłaby już zeswatana, z taką urodą... wiedział, że będą się o nią zabijać, kiedy po raz pierwszy pojawi się na Sabacie. I myśl ta go niepokoiła. - Kurs uzdrowicielski? - powtórzył, nie kryjąc zaskoczenia. Nie była to kariera, na którą pozwalano wielu szlachciankom. - Dość... niecodzienne plany, panno Lestrange. Jakie myśli za nimi stoją? Zgadza się – przytaknął jej słowom, choć na jego twarzy nadal nie pojawił się uśmiech; nie był dumny z tego, jak radził sobie przy smokach. Początki bywają trudne, mówili, lecz nikt nie ostrzegł, jak bardzo trudne; a pokładano w nim przecież niezwykle wysokie oczekiwania, co najmniej tak wysokie, jak w stosunku obydwóch poznanych przez Evandrę kuzynów. Miał w przyszłości utrzymać rodzinę, a był na najlepszej drodze do zostania kaleką. - Nieopodal Dover znajduje się pokaźny rezerwat albionów. - Milcząco wpatrywał się w zmarszczone morze; pracował od niedawna, nie mógł pochwalić się osiągnięciami, które mogłyby uczynić na Evandrze wrażenie; nie sądził, by same obcowanie ze smokami było wystarczające. Zamiast imponującej hodowli abraksanów, miał jedynie pod rękawem szaty warstwę niezbyt imponujących poparzeń. Wyolbrzymione opowieści mógł sprzedawać pannom na Nokturnie, nie jej, dla której sprostowanie ich pozostawało kwestią kilku chwil. - To naprawdę piękne stworzenia, panno Lestrange. Diablo piękne i diablo niebezpieczne. Opiekuję się głównie jedną ze smoczyc, lecz ta, jak to z kobietami bywa, miewa swoje nastroje. – Kącik jego ust uniósł się lekko w przekorze.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Evandra poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś odpowiedzieć, lecz powstrzymała się, poprzestając na obdarzeniu Tristana kolejnym niejednoznacznym, wdzięcznym uśmiechem. Kokieteria przychodziła jej naturalnie; wszak w odległej części ogrodu, w której przebywała tylko i wyłącznie w towarzystwie pociągającego ją młodzieńca, mogła zachowywać się tak, jak tylko podpowiadał jej instynkt kobiety, półwili. Oczywiście, nadal obowiązywały ją wszelkie zasady etykiety, nadal krępowały ją niezliczone konwenanse, lecz czy te niewinne spojrzenia i uśmiechy mogły kogokolwiek oburzać...? Zacieśniała więzy z rodziną panny młodej, Caesar winien być kontent.
Przelotnie przeniosła wzrok na rozciągającą się przed nimi ścieżkę, by prędko powrócić nim na lico towarzysza; może i nie powinna zachowywać się tak śmiało, może nawet bezwstydnie, lecz nigdy wcześniej nie czuła się tak... Nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie nawet, że kiedykolwiek będzie tak podekscytowana wymianą zdań z przedstawicielem płci przeciwnej, z mężczyzną, który z definicji przecież winien być powierzchowny i nieczuły...
- Umie pan czarować słowem, panie Rosier. Gram na harfie, lecz nie śmiem wypowiadać się na temat swych zdolności – odpowiedziała gładko, melodyjnie, dostrzegając malujące się na jego twarzy zadowolenie. Kochała muzykę, kochała śpiew i taniec, lecz nie znała, prócz kilku chlubnych wyjątków, wielu młodzieńców, którzy myśleliby o tych rodzajach sztuki podobnie. Pozory to jedno, lecz prawdziwe odczucia – drugie.
- Miło mi to słyszeć, panie Rosier, że spotykam kogoś, kto podziela moje odczucia. Bez muzyki, bez śpiewu, trudno byłoby znosić wszelkie okropności, które zostały nam przeznaczone. Lecz pan – przeniosła wolną dłoń na jego silne, umięśnione ramię, którego idealna rzeźba doskonale rysowała się pod materiałem wykwintnej szaty wyjściowej – pan z pewnością jest zbyt skromny. Lubię śpiewać przy akompaniamencie pianina, dlatego żywię nadzieję, że i ja będę mogła, w niedalekiej przyszłości, wysłuchać pana gry, a może nawet stać się częścią pańskiego występu.
Caesar, jej ukochany brat Caesar, był dlań wzorem mężczyzny – wrażliwy na sztukę, opiekuńczy, zdolny do miłości... Przy tym nadal męski, odważny i zuchwały; im bardziej Tristan wpisywał się w ten obraz, tym bardziej Evandra nie chciała wracać na wesele. Wszak było jeszcze tyle tematów do poruszenia, tyle nieśmiałych gestów do wymiany.
Gdy zapadła między nimi cisza, młódka nie próbowała jej przerwać; i ona popadła w zadumę nad smutnym losem niewiast. Znów w serce zakuła ją zazdrość na samą myśl, że i wśród arystokracji zdarzały się mariaże z miłości, że mogłaby być tą wybraną – lecz nie będzie. Na co jej aspiracje, na co ambicje, kiedy, koniec końców, i tak zostanie zmuszona siłą do przyjęcia oświadczyn kogoś, kto nie zada sobie trudu poznania jej wnętrza, kto będzie jej całkowicie obcy, odpychający i wstrętny. Zacisnęła mocniej usta, słuchając Tristana w ciszy; pierś zafalowała jej mocniej, gdy próbowała powstrzymać ten zdradziecki, dojmujący smutek, gdy walczyła ze wzbierającym żalem i goryczą. I choć jej lico pozostawało gładkie, dumne, choć nie pozwoliła sobie na najlichszy grymas smutku czy złości, to zdradzały ją oczy – nad nimi nie nauczyła się jeszcze panować. Czy naprawdę rozumiał położenie, w jakim znajdowała się każda młoda arystokratka...? Czy rozumiał tragizm jej losu, czy zdawał sobie sprawę z ogromu krzywdy, jaką wyrządzi jej rodzina? Tego nie mogła wiedzieć. Lecz ujęła ją przenikliwość towarzysza i troska, delikatność, wrażliwość z jaką przemawiał; zdradzieckie serce zabiło mocniej, zaś w oczach Evandry pojawiło się coś oprócz rozpaczy, coś cieplejszego. Wdzięczność.
Na ukłon odpowiedziała krótkim, lecz pełnym gracji dygnięciem.
- Dziękuję, panie Rosier – odpowiedziała oszczędnie, przypadkowo muskając jego dłoń, gdyż nie ufała jeszcze swojemu głosu; czuła jednak, że jeśli będzie kontynuować temat, jeśli znów zacznie myśleć o Caesarze, straci nad sobą kontrolę i odsłoni przez Tristanem więcej, niż planowała. Odszukała zdradliwym wzrokiem jego oczy, powoli unosząc piękny, pełny pąk kwiatu ku swej twarzy i zdobyła się na niewielki, melancholijny uśmiech. Nie cofnęła się, nawet o tym nie myślała, choć dzieląca ich odległość była, według zasad, zbyt mała. Dla niej nie była. Jeszcze nigdy nie stała tak blisko żadnego mężczyzny, jeszcze nigdy nie czuła takiego napięcia, przyjemnego napięcia wzbudzającego coraz to nowsze dreszcze ekscytacji, lecz... Lecz czy było w tym coś złego? Prawie czuła ciepło jego ciała, prawie mogła sobie wyobrazić, jakby tak mogli... Jak normalni czarodzieje...
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wzrok mężczyzny zjechał w dół, że pochłania teraz atuty zdecydowanie inne, niż jej anielskie lico, lecz nie miała nic na przeciw – gdy Tristan przemówił do niej poezją, gdy poruszył odpowiednią strunę w jej sercu, pierś Evandry znów zafalowała mocniej, lecz tym razem powód był nieco inny, nie tak dramatyczny. Wpatrywała się w nieco z fascynacją, obawiając się, że, wbrew założeniom, to ona padła ofiarą jakichś nieznanych jej czarów.
- Nie wiedziałam, że jest pan również miłośnikiem poezji, panie Rosier – powiedziała cicho, czule, ledwo dosłyszalnie, lecz wiedziała, że, z uwagi na niewielką odległość, towarzysz powinien zrozumieć ją bez trudu. Nie stawiała oporu, kiedy delikatnie ujął ją za ramię i skierował ku zapierającemu dech w piersiach widokowi na morze. Wzruszona, znów wzniosła kwiat ku twarzy, chcąc zapamiętać tę chwilę na długo – ten widok, ten zapach, to uczucie, które towarzyszyło jej przy Tristanie. Bała się, że wraz z nadejściem poranka świat znów wróci do normy, a to zraniłoby ją na długo.
Odjęła wzrok od wzburzonych morskich fal, by ulokować go na twarzy młodziana; nawet mrok nocy nie był w stanie zatuszować widocznego w jego oczach niezadowolenia. Delikatnie dotknęła jego ramienia, próbując ukoić w ten sposób dręczący go ból.
– Pokonał pan dwukrotnego mistrza – zauważyła cicho kojącym tonem głosu. – A stanięcie w szranki z kuzynem musiało być dodatkowo trudne z uwagi na wiążące was więzy krwi. – Chwilę milczała, nim dodała: - Cieszę się, że to nie pan wylądował w Skrzydle Szpitalnym.
Po odzyskaniu przez towarzysza charakterystycznej lekkości i zuchwałości, młódka zmrużyła znów oczy, próbując zapanować nad uśmiechem powoli wpełzającym na jej usta.
– Jest pan zbyt pewny siebie, panie Rosier – skomentowała, odwracając od niego wzrok, podziwiając znów toń bezkresnego morza. Między smukłymi palcami wciąż obracała otrzymaną różę, pilnując jej niczym największego, najdroższego sercu skarbu. Tęsknie spoglądała w kierunku bliskiej, lecz nadal zbyt odległej Francji.
- Kiedy już zostanę wydana za jakiegoś nudnego, całkowicie obojętnego mi kandydata – który jednak zachwyci mą rodzinę oferowanymi za mnie dobrami – może namówię go na taką podróż – odpowiedziała z bólem, z rozgoryczeniem, nim zdążyła ugryźć się w język. – Niech mi pan wybaczy, panie Rosier, nie powinnam – zreflektowała się prawie natychmiast, przez chwilę obawiając się reakcji, jaką wywołało jej szczere, lecz zgryźliwe wyznanie. Uniosła na niego wzrok dopiero wtedy, gdy poczuła błądzące po swej twarzy spojrzenie.
– Jest pan niepoprawny – odpowiedziała w reakcji na zawoalowany komplement, tym razem nie reagując już na niego złością; wszak Tristan pokazał już, że nie jest taki, jak inni. – Zgadza się – przyznała, trochę żałując wzmianki o swych dalszych planach. Nie wstydziła się tego, że chciała się kształcić czy pracować. Nie podobało jej się tylko zaskoczenie, z jakim spojrzał na nią towarzysz; mogła nie psuć tej magicznej chwili, nie łamać niepisanych zasad gry.
– Chcę posiadać wiedzę, panie Rosier – odparła cicho, po chwili namysłu. – Wiedzę, dzięki którym będę mogła pomagać śmiałkom stającym każdego dnia w obliczu niebywałego zagrożenia, kiedy już zły los okaże się dla nich mniej łaskawy niż zwykle – dodała z niewielkim, niejednoznacznym uśmiechem, oczyma wyobraźni widząc mężczyznę w towarzystwie pięknej, lecz niebywale groźnej bestii. Praca w rezerwacie smoków imponowała jej dużo bardziej niż posiadanie hodowli skrzydlatych koni, lecz tego nigdy nie przyznałaby wprost, zachwyty pozostawiając dla siebie. Poza tym, czy Tristan nie poszedł również za głosem serca, nie przeciwstawił się rodzinie, gdy postanowił zostać opiekunem...? – Możnaby pomyśleć, że lubi pan kobiety z charakterem, skoro wybrał pan taki zawód. Lecz rozumiem, że zamiłowanie do ryzyka tyczy się tylko i wyłącznie pracy – odpowiedziała zuchwale, maskując uśmiech kwiatem.
Przelotnie przeniosła wzrok na rozciągającą się przed nimi ścieżkę, by prędko powrócić nim na lico towarzysza; może i nie powinna zachowywać się tak śmiało, może nawet bezwstydnie, lecz nigdy wcześniej nie czuła się tak... Nigdy wcześniej nie wyobrażała sobie nawet, że kiedykolwiek będzie tak podekscytowana wymianą zdań z przedstawicielem płci przeciwnej, z mężczyzną, który z definicji przecież winien być powierzchowny i nieczuły...
- Umie pan czarować słowem, panie Rosier. Gram na harfie, lecz nie śmiem wypowiadać się na temat swych zdolności – odpowiedziała gładko, melodyjnie, dostrzegając malujące się na jego twarzy zadowolenie. Kochała muzykę, kochała śpiew i taniec, lecz nie znała, prócz kilku chlubnych wyjątków, wielu młodzieńców, którzy myśleliby o tych rodzajach sztuki podobnie. Pozory to jedno, lecz prawdziwe odczucia – drugie.
- Miło mi to słyszeć, panie Rosier, że spotykam kogoś, kto podziela moje odczucia. Bez muzyki, bez śpiewu, trudno byłoby znosić wszelkie okropności, które zostały nam przeznaczone. Lecz pan – przeniosła wolną dłoń na jego silne, umięśnione ramię, którego idealna rzeźba doskonale rysowała się pod materiałem wykwintnej szaty wyjściowej – pan z pewnością jest zbyt skromny. Lubię śpiewać przy akompaniamencie pianina, dlatego żywię nadzieję, że i ja będę mogła, w niedalekiej przyszłości, wysłuchać pana gry, a może nawet stać się częścią pańskiego występu.
Caesar, jej ukochany brat Caesar, był dlań wzorem mężczyzny – wrażliwy na sztukę, opiekuńczy, zdolny do miłości... Przy tym nadal męski, odważny i zuchwały; im bardziej Tristan wpisywał się w ten obraz, tym bardziej Evandra nie chciała wracać na wesele. Wszak było jeszcze tyle tematów do poruszenia, tyle nieśmiałych gestów do wymiany.
Gdy zapadła między nimi cisza, młódka nie próbowała jej przerwać; i ona popadła w zadumę nad smutnym losem niewiast. Znów w serce zakuła ją zazdrość na samą myśl, że i wśród arystokracji zdarzały się mariaże z miłości, że mogłaby być tą wybraną – lecz nie będzie. Na co jej aspiracje, na co ambicje, kiedy, koniec końców, i tak zostanie zmuszona siłą do przyjęcia oświadczyn kogoś, kto nie zada sobie trudu poznania jej wnętrza, kto będzie jej całkowicie obcy, odpychający i wstrętny. Zacisnęła mocniej usta, słuchając Tristana w ciszy; pierś zafalowała jej mocniej, gdy próbowała powstrzymać ten zdradziecki, dojmujący smutek, gdy walczyła ze wzbierającym żalem i goryczą. I choć jej lico pozostawało gładkie, dumne, choć nie pozwoliła sobie na najlichszy grymas smutku czy złości, to zdradzały ją oczy – nad nimi nie nauczyła się jeszcze panować. Czy naprawdę rozumiał położenie, w jakim znajdowała się każda młoda arystokratka...? Czy rozumiał tragizm jej losu, czy zdawał sobie sprawę z ogromu krzywdy, jaką wyrządzi jej rodzina? Tego nie mogła wiedzieć. Lecz ujęła ją przenikliwość towarzysza i troska, delikatność, wrażliwość z jaką przemawiał; zdradzieckie serce zabiło mocniej, zaś w oczach Evandry pojawiło się coś oprócz rozpaczy, coś cieplejszego. Wdzięczność.
Na ukłon odpowiedziała krótkim, lecz pełnym gracji dygnięciem.
- Dziękuję, panie Rosier – odpowiedziała oszczędnie, przypadkowo muskając jego dłoń, gdyż nie ufała jeszcze swojemu głosu; czuła jednak, że jeśli będzie kontynuować temat, jeśli znów zacznie myśleć o Caesarze, straci nad sobą kontrolę i odsłoni przez Tristanem więcej, niż planowała. Odszukała zdradliwym wzrokiem jego oczy, powoli unosząc piękny, pełny pąk kwiatu ku swej twarzy i zdobyła się na niewielki, melancholijny uśmiech. Nie cofnęła się, nawet o tym nie myślała, choć dzieląca ich odległość była, według zasad, zbyt mała. Dla niej nie była. Jeszcze nigdy nie stała tak blisko żadnego mężczyzny, jeszcze nigdy nie czuła takiego napięcia, przyjemnego napięcia wzbudzającego coraz to nowsze dreszcze ekscytacji, lecz... Lecz czy było w tym coś złego? Prawie czuła ciepło jego ciała, prawie mogła sobie wyobrazić, jakby tak mogli... Jak normalni czarodzieje...
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wzrok mężczyzny zjechał w dół, że pochłania teraz atuty zdecydowanie inne, niż jej anielskie lico, lecz nie miała nic na przeciw – gdy Tristan przemówił do niej poezją, gdy poruszył odpowiednią strunę w jej sercu, pierś Evandry znów zafalowała mocniej, lecz tym razem powód był nieco inny, nie tak dramatyczny. Wpatrywała się w nieco z fascynacją, obawiając się, że, wbrew założeniom, to ona padła ofiarą jakichś nieznanych jej czarów.
- Nie wiedziałam, że jest pan również miłośnikiem poezji, panie Rosier – powiedziała cicho, czule, ledwo dosłyszalnie, lecz wiedziała, że, z uwagi na niewielką odległość, towarzysz powinien zrozumieć ją bez trudu. Nie stawiała oporu, kiedy delikatnie ujął ją za ramię i skierował ku zapierającemu dech w piersiach widokowi na morze. Wzruszona, znów wzniosła kwiat ku twarzy, chcąc zapamiętać tę chwilę na długo – ten widok, ten zapach, to uczucie, które towarzyszyło jej przy Tristanie. Bała się, że wraz z nadejściem poranka świat znów wróci do normy, a to zraniłoby ją na długo.
Odjęła wzrok od wzburzonych morskich fal, by ulokować go na twarzy młodziana; nawet mrok nocy nie był w stanie zatuszować widocznego w jego oczach niezadowolenia. Delikatnie dotknęła jego ramienia, próbując ukoić w ten sposób dręczący go ból.
– Pokonał pan dwukrotnego mistrza – zauważyła cicho kojącym tonem głosu. – A stanięcie w szranki z kuzynem musiało być dodatkowo trudne z uwagi na wiążące was więzy krwi. – Chwilę milczała, nim dodała: - Cieszę się, że to nie pan wylądował w Skrzydle Szpitalnym.
Po odzyskaniu przez towarzysza charakterystycznej lekkości i zuchwałości, młódka zmrużyła znów oczy, próbując zapanować nad uśmiechem powoli wpełzającym na jej usta.
– Jest pan zbyt pewny siebie, panie Rosier – skomentowała, odwracając od niego wzrok, podziwiając znów toń bezkresnego morza. Między smukłymi palcami wciąż obracała otrzymaną różę, pilnując jej niczym największego, najdroższego sercu skarbu. Tęsknie spoglądała w kierunku bliskiej, lecz nadal zbyt odległej Francji.
- Kiedy już zostanę wydana za jakiegoś nudnego, całkowicie obojętnego mi kandydata – który jednak zachwyci mą rodzinę oferowanymi za mnie dobrami – może namówię go na taką podróż – odpowiedziała z bólem, z rozgoryczeniem, nim zdążyła ugryźć się w język. – Niech mi pan wybaczy, panie Rosier, nie powinnam – zreflektowała się prawie natychmiast, przez chwilę obawiając się reakcji, jaką wywołało jej szczere, lecz zgryźliwe wyznanie. Uniosła na niego wzrok dopiero wtedy, gdy poczuła błądzące po swej twarzy spojrzenie.
– Jest pan niepoprawny – odpowiedziała w reakcji na zawoalowany komplement, tym razem nie reagując już na niego złością; wszak Tristan pokazał już, że nie jest taki, jak inni. – Zgadza się – przyznała, trochę żałując wzmianki o swych dalszych planach. Nie wstydziła się tego, że chciała się kształcić czy pracować. Nie podobało jej się tylko zaskoczenie, z jakim spojrzał na nią towarzysz; mogła nie psuć tej magicznej chwili, nie łamać niepisanych zasad gry.
– Chcę posiadać wiedzę, panie Rosier – odparła cicho, po chwili namysłu. – Wiedzę, dzięki którym będę mogła pomagać śmiałkom stającym każdego dnia w obliczu niebywałego zagrożenia, kiedy już zły los okaże się dla nich mniej łaskawy niż zwykle – dodała z niewielkim, niejednoznacznym uśmiechem, oczyma wyobraźni widząc mężczyznę w towarzystwie pięknej, lecz niebywale groźnej bestii. Praca w rezerwacie smoków imponowała jej dużo bardziej niż posiadanie hodowli skrzydlatych koni, lecz tego nigdy nie przyznałaby wprost, zachwyty pozostawiając dla siebie. Poza tym, czy Tristan nie poszedł również za głosem serca, nie przeciwstawił się rodzinie, gdy postanowił zostać opiekunem...? – Możnaby pomyśleć, że lubi pan kobiety z charakterem, skoro wybrał pan taki zawód. Lecz rozumiem, że zamiłowanie do ryzyka tyczy się tylko i wyłącznie pracy – odpowiedziała zuchwale, maskując uśmiech kwiatem.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Siedem lat temu, dworek Rosierów
Szybka odpowiedź