Siedem lat temu, dworek Rosierów
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślub Caesara i Marianne, dworek Rosierów
Dla Evandry był to jeden z najgorszych dni w życiu. Nie dość, że jej brat żenił się z Rosierówną, to jeszcze żenił się z miłości, z czym nijak nie mogła się pogodzić. Zawłaszczył sobie jej marzenie, a teraz jeszcze je realizował, by już niebawem zapomnieć o całym świecie, a zwłaszcza o niej. Całą przeklętą ceremonię kornie reprezentowała ród Lestrange’ów, nie pozwalając sobie na choćby najmniejszy grymas niezadowolenia – choć obecność jeszcze dwóch, na dodatek tak samo ubranych Rosierówien, dodatkowo irytowała, doprowadzając Evandrę na skraj wytrzymałości. Po tym jak młoda para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a niewiasty zapłakały nad pięknem zaślubin – lub, jak ona, nad straconym bratem – rozpoczęło się gustowne, eleganckie wesele, na które przybyli nawet członkowie rodów z Francji. Dopiero wtedy mogła uciec, zejść z widoku i skryć się wśród swoich, niechętnie wysłuchując peanów pochwalnych na cześć ślicznej Marianne.
Chmurna zasiadła przy jednym z pięknie zastawionych stoliczków, zajmując miejsce tuż obok kuzynki Adelajdy; niedbale poprawiła swą suknię, której piękno, z uwagi na tragizm całej sytuacji, przestało na nią oddziaływać. Cóż jej po najlepszej jakości materiałach, po pięknych kwiecistych aplikacjach, jeśli czuła się tutaj jak na pogrzebie...? Na uzewnętrznienie niezadowolenia pozwoliła sobie jedynie przelotnie – prędko wróciła do gry, przyjmując na usta uprzejmy uśmiech; jedynie jej oczy pozostały chłodne, gniewne. Bezwiednie założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który musiał wyplątać się ze splecionego na czubku głowy warkocza i podjęła kurtuazyjną rozmowę z siedzącym obok kuzynostwem z Francji, płynnie porozumiewając się w obcym dla siebie języku. Od czasu do czasu bezwiednie zerkała kątem oka w kierunku starszego brata świeżo upieczonej pani Lestrange, żałując, że nie chodził do Hogwartu i nie mogła wiedzieć o nim więcej. Czy raczej – nie mogła wiedzieć, czy jest tak samo rozczarowujący, co i wszyscy inni młodzieńcy, z którymi miała nieszczęście obcować. Lecz to zainteresowanie było przyćmione rozżaleniem, złością i rozpaczą, toteż nie miała chęci ani siły, by zabawić się w prowokowanie do rozmowy.
Było już po północy, gdy z zamyślenia i ożywionej rozmowy wyrwał ją jakiś nieznany z imienia Rosier, grzecznie prosząc do tańca – i choć nie miała najmniejszej ochoty, by zjawiać się na zajmowanym przez Caesara i jego małżonkę parkiecie, to wiedziała, że nie może odmówić. Czy ze względu na matkę, czy brata-zdrajcę. Zmuszając się do niewielkiego, niezbyt radosnego uśmiechu powstała z miejsca i niechętnie podała mu delikatną, wypielęgnowaną dłoń, mając płonną nadzieję, że impertynent okaże się dobrym tancerzem.
Dla Evandry był to jeden z najgorszych dni w życiu. Nie dość, że jej brat żenił się z Rosierówną, to jeszcze żenił się z miłości, z czym nijak nie mogła się pogodzić. Zawłaszczył sobie jej marzenie, a teraz jeszcze je realizował, by już niebawem zapomnieć o całym świecie, a zwłaszcza o niej. Całą przeklętą ceremonię kornie reprezentowała ród Lestrange’ów, nie pozwalając sobie na choćby najmniejszy grymas niezadowolenia – choć obecność jeszcze dwóch, na dodatek tak samo ubranych Rosierówien, dodatkowo irytowała, doprowadzając Evandrę na skraj wytrzymałości. Po tym jak młoda para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a niewiasty zapłakały nad pięknem zaślubin – lub, jak ona, nad straconym bratem – rozpoczęło się gustowne, eleganckie wesele, na które przybyli nawet członkowie rodów z Francji. Dopiero wtedy mogła uciec, zejść z widoku i skryć się wśród swoich, niechętnie wysłuchując peanów pochwalnych na cześć ślicznej Marianne.
Chmurna zasiadła przy jednym z pięknie zastawionych stoliczków, zajmując miejsce tuż obok kuzynki Adelajdy; niedbale poprawiła swą suknię, której piękno, z uwagi na tragizm całej sytuacji, przestało na nią oddziaływać. Cóż jej po najlepszej jakości materiałach, po pięknych kwiecistych aplikacjach, jeśli czuła się tutaj jak na pogrzebie...? Na uzewnętrznienie niezadowolenia pozwoliła sobie jedynie przelotnie – prędko wróciła do gry, przyjmując na usta uprzejmy uśmiech; jedynie jej oczy pozostały chłodne, gniewne. Bezwiednie założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który musiał wyplątać się ze splecionego na czubku głowy warkocza i podjęła kurtuazyjną rozmowę z siedzącym obok kuzynostwem z Francji, płynnie porozumiewając się w obcym dla siebie języku. Od czasu do czasu bezwiednie zerkała kątem oka w kierunku starszego brata świeżo upieczonej pani Lestrange, żałując, że nie chodził do Hogwartu i nie mogła wiedzieć o nim więcej. Czy raczej – nie mogła wiedzieć, czy jest tak samo rozczarowujący, co i wszyscy inni młodzieńcy, z którymi miała nieszczęście obcować. Lecz to zainteresowanie było przyćmione rozżaleniem, złością i rozpaczą, toteż nie miała chęci ani siły, by zabawić się w prowokowanie do rozmowy.
*
Było już po północy, gdy z zamyślenia i ożywionej rozmowy wyrwał ją jakiś nieznany z imienia Rosier, grzecznie prosząc do tańca – i choć nie miała najmniejszej ochoty, by zjawiać się na zajmowanym przez Caesara i jego małżonkę parkiecie, to wiedziała, że nie może odmówić. Czy ze względu na matkę, czy brata-zdrajcę. Zmuszając się do niewielkiego, niezbyt radosnego uśmiechu powstała z miejsca i niechętnie podała mu delikatną, wypielęgnowaną dłoń, mając płonną nadzieję, że impertynent okaże się dobrym tancerzem.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Myślała, że nie może być jeszcze bardziej wściekła, lecz Tristan odsłaniał przed nią nowe horyzonty - nowe oblicza furii, zawodu i wstydu. Gdy, w odpowiedzi na jej protest, posunął dłoń jeszcze dalej, władczo i zuchwale lokując ją w miejscu, którego dobrze wychowani młodzieńcy winni unikać niczym ognia, miała ochotę wyrwać się i opuścić salę w trybie natychmiastowym. Za kogo on ją miał? Co jej w ten sposób sugerował...? Zacisnęła usta w wąską linię, na jej bladych policzkach wykwitły rumieńce, cały świat zawirował jej przed oczami. Przecież winna unikać stresu, uważać na siebie... Lecz jak, jak unikać go przy takiej osobie, takim zdeprawowanym utracjuszu, bezwzględnym kłamcy?
Wiedziała, że niebawem gorzko tego pożałuje, znów spędzi pół nocy na opanowywaniu krwotoku, na piciu paskudnych eliksirów wzmacniających, lecz jeszcze nie teraz. Nie chciała i nie mogła uciekać; musiała poznać prawdę. Prychnęła cicho, gdy otarł się plecami o innego młodzieńca; każdemu mogło się zdarzyć, lecz jemu nie miała zamiaru przepuścić. Przedłużające się milczenie również nie działało na jego korzyść. Wiedziała, że uderzała celnie, widziała, że trafia w samo sedno, a każda kolejna chwila ciszy tylko podkopywała istniejącą jeszcze gdzieś na dnie serca nadzieję. Nie potrafił odeprzeć zarzutów, przybierając na twarz maskę obojętności, emanując nie mniejszą wściekłością. Nie obchodziło jej, co dokładnie jest obiektem jego złości - odbierała ją personalnie, jako najgorszy omen.
Choć w życiu już nigdy nie miała zamiaru mu zaufać, w tańcu musiała posłusznie poddawać się jego woli; gdy niespodziewanie i despotycznie przechylił ją w tył, brakło jej tchu w piersi, świat zawirował znowu. Odruchowo mocniej ścisnęła jego dłoń, pewniej chwyciła się jego ramienia, nieco desperacko, jak gdyby był ostatnią nadzieją... Bydlak.
Jeśli myślał, że ułagodzi ją jak każdą inną, że przyobleczenie paskudnej prawdy w poezję wystarczy, to grubo się mylił. Z początku nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Co minęło to minęło...? A więc przyznawał się, wprost mówił o swym romansie, o zbezczeszczeniu arystokratki? Evandra nawet przez chwilę nie sądziła, że do tego dojdzie; że Tristan wybierze tę drogę, miast upartego wmawiania jej, że jest ofiarą pomówień, zwykłej zazdrości, że...
Zaskoczenie, niemożebne zdziwienie były doskonale widoczne w jej przejrzystych, jasnych oczach, jednak tylko przez chwilę. Muzyka cichła ogłaszając koniec tańca, koniec wieczoru, koniec znajomości. Stała jak sparaliżowana, próbując to zrozumieć, próbując ułożyć to sobie w głowie, dlatego w pierwszej chwili nie zrzuciła jego dłoni z biodra, nie wyrwała się z jego ramion, zbyt pochłonięta szaleńczą gonitwą myśli. Ten spacer po ogrodzie, te pochopne słowa, porywy młodzieńczego serca... A on je zdeptał, zabił ich uczucie w zarodku, przekreślił je jeszcze nim się spotkali; był bydlakiem, okrutnikiem i kłamcą. Jak śmiał dotykać jej tymi brudnymi rękoma...? Jak śmiał narażać ją na śmieszność? Mogła wydawać się nieco nieobecna, jednak jego kolejne słowa przyniosły kres odrętwieniu.
Evandra żałowała w tej chwili jednego - że nie jest prawdziwą wilą, że nie potrafi przemienić się w podobnego harpii stwora i nie ma władzy nad ogniem. O ile wcześniej była zła, rozgoryczona i zawiedziona, to teraz - gdy miała już pewność, a Tristan przekazał jej prawdę w tak bezwzględny sposób - była w amoku, nieprzytomna z wściekłości, ślepo poddana władzy furii. Nie obchodziła jej reszta gości, jej dobre imię, etykieta; liczył się tylko on - a raczej nienawiść, którą go darzyła.
Oddychała szybko, ciężko, kiedy zamaszyście zrzucała z siebie jego dłoń, odsuwała się na bezpieczną odległość, obdarzając go iście bazyliszkowym wzrokiem. Oddychała szybko, gdy - nie myśląc wiele - wymierzyła mu siarczysty policzek, czując jak łzy złości napływają do oczu, a słabość nadchodzi wielkimi krokami. Nie powinna się denerwować, pozwalać sobie na takie wybuchy...
- Jak śmiałeś. Jak śmiałeś - wysyczała szybko, z obrzydzeniem, z niedowierzaniem. - Uwłacza mi Twoja obecność, uwłacza mi każda chwila, którą spędziliśmy razem, a nasze rody nigdy nie powinny nawiązywać sojuszu, skoro Rosierowie tak właśnie traktują kobiety, bez szacunku, bez krztyny szacunku... Co minęło to minęło? - powtórzyła za nim z drwiną. - Gardzę Tobą i przeklinam chwilę, w której się poznaliśmy. Zbliż się do mnie choćby o krok, a gorzko tego pożałujesz - zakończyła twardo, żałując, że nie ma przy sobie różdżki, że nie może zrobić mu prawdziwej krzywdy, że nie wie w co uderzyć, żeby zabolało najmocniej. Bo Tristan powinien cierpieć. Cierpieć tak, jak Adelajda, cierpieć tak jak ona w tym momencie.
Rzuciła mu ostatnie jadowite spojrzenie i, by nie zmienić zdania, szybko odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę wyjścia. Dopiero wtedy zaczęła płakać.
Wiedziała, że niebawem gorzko tego pożałuje, znów spędzi pół nocy na opanowywaniu krwotoku, na piciu paskudnych eliksirów wzmacniających, lecz jeszcze nie teraz. Nie chciała i nie mogła uciekać; musiała poznać prawdę. Prychnęła cicho, gdy otarł się plecami o innego młodzieńca; każdemu mogło się zdarzyć, lecz jemu nie miała zamiaru przepuścić. Przedłużające się milczenie również nie działało na jego korzyść. Wiedziała, że uderzała celnie, widziała, że trafia w samo sedno, a każda kolejna chwila ciszy tylko podkopywała istniejącą jeszcze gdzieś na dnie serca nadzieję. Nie potrafił odeprzeć zarzutów, przybierając na twarz maskę obojętności, emanując nie mniejszą wściekłością. Nie obchodziło jej, co dokładnie jest obiektem jego złości - odbierała ją personalnie, jako najgorszy omen.
Choć w życiu już nigdy nie miała zamiaru mu zaufać, w tańcu musiała posłusznie poddawać się jego woli; gdy niespodziewanie i despotycznie przechylił ją w tył, brakło jej tchu w piersi, świat zawirował znowu. Odruchowo mocniej ścisnęła jego dłoń, pewniej chwyciła się jego ramienia, nieco desperacko, jak gdyby był ostatnią nadzieją... Bydlak.
Jeśli myślał, że ułagodzi ją jak każdą inną, że przyobleczenie paskudnej prawdy w poezję wystarczy, to grubo się mylił. Z początku nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Co minęło to minęło...? A więc przyznawał się, wprost mówił o swym romansie, o zbezczeszczeniu arystokratki? Evandra nawet przez chwilę nie sądziła, że do tego dojdzie; że Tristan wybierze tę drogę, miast upartego wmawiania jej, że jest ofiarą pomówień, zwykłej zazdrości, że...
Zaskoczenie, niemożebne zdziwienie były doskonale widoczne w jej przejrzystych, jasnych oczach, jednak tylko przez chwilę. Muzyka cichła ogłaszając koniec tańca, koniec wieczoru, koniec znajomości. Stała jak sparaliżowana, próbując to zrozumieć, próbując ułożyć to sobie w głowie, dlatego w pierwszej chwili nie zrzuciła jego dłoni z biodra, nie wyrwała się z jego ramion, zbyt pochłonięta szaleńczą gonitwą myśli. Ten spacer po ogrodzie, te pochopne słowa, porywy młodzieńczego serca... A on je zdeptał, zabił ich uczucie w zarodku, przekreślił je jeszcze nim się spotkali; był bydlakiem, okrutnikiem i kłamcą. Jak śmiał dotykać jej tymi brudnymi rękoma...? Jak śmiał narażać ją na śmieszność? Mogła wydawać się nieco nieobecna, jednak jego kolejne słowa przyniosły kres odrętwieniu.
Evandra żałowała w tej chwili jednego - że nie jest prawdziwą wilą, że nie potrafi przemienić się w podobnego harpii stwora i nie ma władzy nad ogniem. O ile wcześniej była zła, rozgoryczona i zawiedziona, to teraz - gdy miała już pewność, a Tristan przekazał jej prawdę w tak bezwzględny sposób - była w amoku, nieprzytomna z wściekłości, ślepo poddana władzy furii. Nie obchodziła jej reszta gości, jej dobre imię, etykieta; liczył się tylko on - a raczej nienawiść, którą go darzyła.
Oddychała szybko, ciężko, kiedy zamaszyście zrzucała z siebie jego dłoń, odsuwała się na bezpieczną odległość, obdarzając go iście bazyliszkowym wzrokiem. Oddychała szybko, gdy - nie myśląc wiele - wymierzyła mu siarczysty policzek, czując jak łzy złości napływają do oczu, a słabość nadchodzi wielkimi krokami. Nie powinna się denerwować, pozwalać sobie na takie wybuchy...
- Jak śmiałeś. Jak śmiałeś - wysyczała szybko, z obrzydzeniem, z niedowierzaniem. - Uwłacza mi Twoja obecność, uwłacza mi każda chwila, którą spędziliśmy razem, a nasze rody nigdy nie powinny nawiązywać sojuszu, skoro Rosierowie tak właśnie traktują kobiety, bez szacunku, bez krztyny szacunku... Co minęło to minęło? - powtórzyła za nim z drwiną. - Gardzę Tobą i przeklinam chwilę, w której się poznaliśmy. Zbliż się do mnie choćby o krok, a gorzko tego pożałujesz - zakończyła twardo, żałując, że nie ma przy sobie różdżki, że nie może zrobić mu prawdziwej krzywdy, że nie wie w co uderzyć, żeby zabolało najmocniej. Bo Tristan powinien cierpieć. Cierpieć tak, jak Adelajda, cierpieć tak jak ona w tym momencie.
Rzuciła mu ostatnie jadowite spojrzenie i, by nie zmienić zdania, szybko odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę wyjścia. Dopiero wtedy zaczęła płakać.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan nie spodziewał się uderzenia, jego twarz podążyła za ciosem. Od policzka dużo bardziej zabolała go duma, choć pora była już późna i większość starszych ciotek poszła już spać, w okół wciąż kręcili się bliżsi i dalsi krewni, wiele twarzy, których nie był nawet w stanie poznać. Był pewien, że gdzieś nieopodal znajdowali się również jego rodzice, zapewne również siostry - i być może to zdarzenie widzieli. Duma najmocniej zabolała go jednak przed samą Evandrą, która triumfowała nad nim teraz niczym wszechmocna boginka. Zacisnął zęby, odwrócił się z powrotem ku dziewczynie - a wzrok jego mógłby zabijać. Mierzyli się nawzajem jak dwa rozzłoszczone wilki skłócone o padlinę. Wpatrywał się w nią zbyt uważnie i zbyt intensywnie, by nie dostrzec zaczerwienionych oczu. I patrzył wciąż, gdy wypowiadała te bolesne słowa, rzucając nimi w niego jak kamieniami, gniotąc i depcząc jego rozdarte na pół serce. Pluła jadem mocniej niż bazyliszek, zionęła ogniem bardziej niż najbardziej impulsywna ze smoczyc. Nie rozglądał się w okół, nie dbał już o nic.
Dziewczyna przebiła się przez tańczące pary i odeszła - zniknęła, jak ulotny sen, niespełnione marzenie o doskonałości. Jak zjawa, zbyt piękna, by mogła być realna. Zbyt krucha, zbyt delikatna, by móc ją przyrównać do innych kobiet. I wreszcie zbyt mądra, by pozostała tutaj przy nim. Czuł się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę, jak zwierzę nęcone przynętą ku wnykom. Była inna niż wszystkie kobiety, jakie poznał. Nie tylko od nich piękniejsza, pełniejsza kociej gracji i łabędziego wdzięku, nie tylko utalentowana... była dla niego kimś więcej. Znali się przecież tak krótko, zaledwie ten jeden wieczór, lecz jak wiele ich tego dnia połączyło? Poezja, muzyka, piękno krajobrazu? Płynęli przez świat na jednej fali, byli sobie przeznaczeni. Tristan nigdy wcześniej nie był zakochany - i nie był pewien, czy to dobrze, czy źle.
Wsparł się o pobliski stół, ujął do ręki szklankę zimnej wody i przyłożył ją do piekącego policzka - od razu lżej. Evandra miała charakterek, bez wątpienia, co jeszcze mocniej utwierdzało go w przekonaniu o jej wilim pochodzeniu. Czerwieniły jej się oczy. Wściekła się, ale cierpiała. Przeciwieństwem miłości nie była nigdy nienawiść, a obojętność - tylko ona świadczyła przecież o braku uczuć, braku przywiązania, braku zazdrości... Nienawiść daleko od miłości nie stała, a tak płomienny wybuch mógł wziąć jedynie za dobrą monetę. Zaimponował mu jej charakter, nie każda niewiasta zdobyłaby się na taki gest, ani nie każda przeszłaby ku niemu tak szybko i z taką łatwością. Słowa, o które się obruszyła, były jedynie słowami - mało znaczącymi, a nade wszystko przeszłymi. Emocje się w nim kotłowały, złość walczyła z żalem, cierpienie ze złością. Evandra wyjęła z jego piersi serce i je zmiażdżyła, lecz on również posiadł jej uczucia. I wierzył, że odzyska jej zaufanie równie łatwo, jak łatwo je utracił.
Czas policzyć się z Adelaidą - to ta wywłoka skończyła tę słodką chwilę. To jej rewelacje sprawiły, że ich szczęście runęło jak domek z kart. Trzasnął trzymaną szklanką o parkiet i w kilka chwil zniknął z sali balowej, najpewniej poszukując dawnej kochanki.
koniec
Dziewczyna przebiła się przez tańczące pary i odeszła - zniknęła, jak ulotny sen, niespełnione marzenie o doskonałości. Jak zjawa, zbyt piękna, by mogła być realna. Zbyt krucha, zbyt delikatna, by móc ją przyrównać do innych kobiet. I wreszcie zbyt mądra, by pozostała tutaj przy nim. Czuł się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę, jak zwierzę nęcone przynętą ku wnykom. Była inna niż wszystkie kobiety, jakie poznał. Nie tylko od nich piękniejsza, pełniejsza kociej gracji i łabędziego wdzięku, nie tylko utalentowana... była dla niego kimś więcej. Znali się przecież tak krótko, zaledwie ten jeden wieczór, lecz jak wiele ich tego dnia połączyło? Poezja, muzyka, piękno krajobrazu? Płynęli przez świat na jednej fali, byli sobie przeznaczeni. Tristan nigdy wcześniej nie był zakochany - i nie był pewien, czy to dobrze, czy źle.
Wsparł się o pobliski stół, ujął do ręki szklankę zimnej wody i przyłożył ją do piekącego policzka - od razu lżej. Evandra miała charakterek, bez wątpienia, co jeszcze mocniej utwierdzało go w przekonaniu o jej wilim pochodzeniu. Czerwieniły jej się oczy. Wściekła się, ale cierpiała. Przeciwieństwem miłości nie była nigdy nienawiść, a obojętność - tylko ona świadczyła przecież o braku uczuć, braku przywiązania, braku zazdrości... Nienawiść daleko od miłości nie stała, a tak płomienny wybuch mógł wziąć jedynie za dobrą monetę. Zaimponował mu jej charakter, nie każda niewiasta zdobyłaby się na taki gest, ani nie każda przeszłaby ku niemu tak szybko i z taką łatwością. Słowa, o które się obruszyła, były jedynie słowami - mało znaczącymi, a nade wszystko przeszłymi. Emocje się w nim kotłowały, złość walczyła z żalem, cierpienie ze złością. Evandra wyjęła z jego piersi serce i je zmiażdżyła, lecz on również posiadł jej uczucia. I wierzył, że odzyska jej zaufanie równie łatwo, jak łatwo je utracił.
Czas policzyć się z Adelaidą - to ta wywłoka skończyła tę słodką chwilę. To jej rewelacje sprawiły, że ich szczęście runęło jak domek z kart. Trzasnął trzymaną szklanką o parkiet i w kilka chwil zniknął z sali balowej, najpewniej poszukując dawnej kochanki.
koniec
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Siedem lat temu, dworek Rosierów
Szybka odpowiedź