Siedem lat temu, dworek Rosierów
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślub Caesara i Marianne, dworek Rosierów
Dla Evandry był to jeden z najgorszych dni w życiu. Nie dość, że jej brat żenił się z Rosierówną, to jeszcze żenił się z miłości, z czym nijak nie mogła się pogodzić. Zawłaszczył sobie jej marzenie, a teraz jeszcze je realizował, by już niebawem zapomnieć o całym świecie, a zwłaszcza o niej. Całą przeklętą ceremonię kornie reprezentowała ród Lestrange’ów, nie pozwalając sobie na choćby najmniejszy grymas niezadowolenia – choć obecność jeszcze dwóch, na dodatek tak samo ubranych Rosierówien, dodatkowo irytowała, doprowadzając Evandrę na skraj wytrzymałości. Po tym jak młoda para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a niewiasty zapłakały nad pięknem zaślubin – lub, jak ona, nad straconym bratem – rozpoczęło się gustowne, eleganckie wesele, na które przybyli nawet członkowie rodów z Francji. Dopiero wtedy mogła uciec, zejść z widoku i skryć się wśród swoich, niechętnie wysłuchując peanów pochwalnych na cześć ślicznej Marianne.
Chmurna zasiadła przy jednym z pięknie zastawionych stoliczków, zajmując miejsce tuż obok kuzynki Adelajdy; niedbale poprawiła swą suknię, której piękno, z uwagi na tragizm całej sytuacji, przestało na nią oddziaływać. Cóż jej po najlepszej jakości materiałach, po pięknych kwiecistych aplikacjach, jeśli czuła się tutaj jak na pogrzebie...? Na uzewnętrznienie niezadowolenia pozwoliła sobie jedynie przelotnie – prędko wróciła do gry, przyjmując na usta uprzejmy uśmiech; jedynie jej oczy pozostały chłodne, gniewne. Bezwiednie założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który musiał wyplątać się ze splecionego na czubku głowy warkocza i podjęła kurtuazyjną rozmowę z siedzącym obok kuzynostwem z Francji, płynnie porozumiewając się w obcym dla siebie języku. Od czasu do czasu bezwiednie zerkała kątem oka w kierunku starszego brata świeżo upieczonej pani Lestrange, żałując, że nie chodził do Hogwartu i nie mogła wiedzieć o nim więcej. Czy raczej – nie mogła wiedzieć, czy jest tak samo rozczarowujący, co i wszyscy inni młodzieńcy, z którymi miała nieszczęście obcować. Lecz to zainteresowanie było przyćmione rozżaleniem, złością i rozpaczą, toteż nie miała chęci ani siły, by zabawić się w prowokowanie do rozmowy.
Było już po północy, gdy z zamyślenia i ożywionej rozmowy wyrwał ją jakiś nieznany z imienia Rosier, grzecznie prosząc do tańca – i choć nie miała najmniejszej ochoty, by zjawiać się na zajmowanym przez Caesara i jego małżonkę parkiecie, to wiedziała, że nie może odmówić. Czy ze względu na matkę, czy brata-zdrajcę. Zmuszając się do niewielkiego, niezbyt radosnego uśmiechu powstała z miejsca i niechętnie podała mu delikatną, wypielęgnowaną dłoń, mając płonną nadzieję, że impertynent okaże się dobrym tancerzem.
Dla Evandry był to jeden z najgorszych dni w życiu. Nie dość, że jej brat żenił się z Rosierówną, to jeszcze żenił się z miłości, z czym nijak nie mogła się pogodzić. Zawłaszczył sobie jej marzenie, a teraz jeszcze je realizował, by już niebawem zapomnieć o całym świecie, a zwłaszcza o niej. Całą przeklętą ceremonię kornie reprezentowała ród Lestrange’ów, nie pozwalając sobie na choćby najmniejszy grymas niezadowolenia – choć obecność jeszcze dwóch, na dodatek tak samo ubranych Rosierówien, dodatkowo irytowała, doprowadzając Evandrę na skraj wytrzymałości. Po tym jak młoda para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a niewiasty zapłakały nad pięknem zaślubin – lub, jak ona, nad straconym bratem – rozpoczęło się gustowne, eleganckie wesele, na które przybyli nawet członkowie rodów z Francji. Dopiero wtedy mogła uciec, zejść z widoku i skryć się wśród swoich, niechętnie wysłuchując peanów pochwalnych na cześć ślicznej Marianne.
Chmurna zasiadła przy jednym z pięknie zastawionych stoliczków, zajmując miejsce tuż obok kuzynki Adelajdy; niedbale poprawiła swą suknię, której piękno, z uwagi na tragizm całej sytuacji, przestało na nią oddziaływać. Cóż jej po najlepszej jakości materiałach, po pięknych kwiecistych aplikacjach, jeśli czuła się tutaj jak na pogrzebie...? Na uzewnętrznienie niezadowolenia pozwoliła sobie jedynie przelotnie – prędko wróciła do gry, przyjmując na usta uprzejmy uśmiech; jedynie jej oczy pozostały chłodne, gniewne. Bezwiednie założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który musiał wyplątać się ze splecionego na czubku głowy warkocza i podjęła kurtuazyjną rozmowę z siedzącym obok kuzynostwem z Francji, płynnie porozumiewając się w obcym dla siebie języku. Od czasu do czasu bezwiednie zerkała kątem oka w kierunku starszego brata świeżo upieczonej pani Lestrange, żałując, że nie chodził do Hogwartu i nie mogła wiedzieć o nim więcej. Czy raczej – nie mogła wiedzieć, czy jest tak samo rozczarowujący, co i wszyscy inni młodzieńcy, z którymi miała nieszczęście obcować. Lecz to zainteresowanie było przyćmione rozżaleniem, złością i rozpaczą, toteż nie miała chęci ani siły, by zabawić się w prowokowanie do rozmowy.
*
Było już po północy, gdy z zamyślenia i ożywionej rozmowy wyrwał ją jakiś nieznany z imienia Rosier, grzecznie prosząc do tańca – i choć nie miała najmniejszej ochoty, by zjawiać się na zajmowanym przez Caesara i jego małżonkę parkiecie, to wiedziała, że nie może odmówić. Czy ze względu na matkę, czy brata-zdrajcę. Zmuszając się do niewielkiego, niezbyt radosnego uśmiechu powstała z miejsca i niechętnie podała mu delikatną, wypielęgnowaną dłoń, mając płonną nadzieję, że impertynent okaże się dobrym tancerzem.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wzrok Tristana momentalnie przeniósł się na blade kruche dłonie niewiasty, gdy pochwaliła się grą na harfie, jej długie, smukłe palce rozkosznie potwierdzały jej słowa. Był urzeczony, a oczyma wyobraźni nawet widział Evandrę w tym ogrodzie, w towarzystwie tak kobiecego instrumentu, grająca w otoczeniu szkarłatu krzewów różanych. Skinął głową na komplement, choć z lekkim opóźnieniem, złoszcząc się na siebie – zaczynał tracić głowę jak Maynard, a na to nie mógł sobie przecież pozwolić. Równie mocno ujęło go wyznanie o śpiewie niewiasty, śpiewała jego matka, śpiewała jego siostra, a nawet jego pierwsza dziecięca miłość. Poniekąd utożsamiał kobiecość z melodią głosu, ale tego akurat mógł się spodziewać, rozpoznać po wyćwiczonym brzmieniu. Mowa jej ciała nie mogła kłamać, nosiła w sobie kobiecą wrażliwość. Jego serce zatrzymało się w ruchu, a ramię oblało się przyjemnym dreszczem, gdy obdarzyła go gestem, który w innych okolicznościach można by odczytać jako przyjacielski.
- Kobiecy głos najpiękniej brzmi wyeksponowany męskim pianinem, gdy delikatność ściera się z brutalnością. Uwielbiam grać dla Marianne, panno Lestrange i z nie mniejszym uwielbieniem zagrałabym dla panny. Panny głos zdaje się płynąć poezją nawet w rozmowie, takiej jak ta. Dostrzegłem to już wcześniej, nie ośmielę się jednak spróbować choćby sobie wyobrazić, jak pięknie brzmi on podczas śpiewu. - Wiele młodych panien uczono muzyki, by uczynić je bardziej atrakcyjnymi dla kawalerów, by rodzice mogli bardziej przebierać pośród kandydatów; sam nie dalej jak tydzień temu uczestniczył w kameralnym przyjęciu Traversów, gdzie ich córka dała żenujący popis, wobec którego musiał akompaniować. Był wówczas naprawdę szczęśliwy, że dziewczyna nie zachwyciła również uzdolnionej matki Tristana i swaty nie doszły do skutku. - Zaś dama przy harfie zachwyca samym tym widokiem, nawet i bez wprawienia strun w dźwięczny ruch. Poruszyłbym niebo i ziemię, by móc zostać tego świadkiem, panno Lestrange. Mam nadzieję, że okazja taka nadejdzie szybko. - Ciekaw był zarówno śpiewu, jak i gry, wyczucie Evandry podczas tańca, słodycz jej głosu, były dla niego jak obietnice nieprzebranych muzycznych rozkoszy.
Smutek, jaki później pojawił się w jej oczach, był dojmujący, a przenikające przez niego ciepło uchwyciło go za serce. Zatrzymał to spojrzenie i nie chciał dać mu umknąć, skracając między nimi dystans, znalazłszy się już tak tak blisko niewiasty, jak dalece było to niestosowne. Lecz byli tutaj przecież sami, nie widzieli ich jej rodzice, nie widziała ich jego matka. Wrażliwość, emocjonalność, prawdziwość i wyraźne zobojętnienie na szlachecki przepych sprawiały, że Evandra jawiła się przed nim jako istota coraz mniej realna, coraz bardziej eteryczna. Nachylił się nad nią, pozwalając sobie na kolejny zbyt poufały gest, chcąc raz jeszcze poczuć mocniejsze uderzenie jej delikatnych, kwiatowych perfum, które zaczarowały go jeszcze na parkiecie. Cieszyło go, że się nie cofnęła, że pozwoliła mu na tę śmiałość. Potrafiła docenić poezję, skinął głową, lecz nie był pewien, czy w tej pozycji było to dla Evandry w ogóle zauważalne. Jej dotyk był jak balsam na złość, jej opiekuńczość, kojący ton głosu... Tristan zapomniał o Jacquesie, zapomniał o swojej irytacji; Evandra jawiła się przed nim jako kwintesencja delikatnej kobiecości, której woal potrafił przysłonić całą resztę świata.
Wolną dłonią odnalazł piąstkę niewiasty trzymającą ofiarowaną jej różę, którą przypadkowo go dotknęła i wycofała tak szybko, zbyt szybko, aż w końcu ujął ją, powoli, delikatnie, subtelnie, jakby gładził sarnę, która w każdej chwili może odskoczyć i uciec od niego w nieznane, oddał się chwili, dał się ponieść emocjom. Usiłował zagnieździć swoją dłoń mocniej, objąć jej piąstkę, zakleszczyć; obiecać schronienie tym zbyt śmiałym gestem. Pragnął unieść ją nieco wyżej, ku wysokości jej serca.
Uchwyt rozluźnił się jednak wyraźnie, gdy wspomniała o przyszłym ślubie. Dostrzegał w nich tragizm, podwójny; nawet, gdyby zapragnął postarać się o jej rękę... napotkałby wiele trudności. Evandra była naprawdę niezwykle piękna, dałby sobie odciąć dłoń za to, że jej matka rzeczywiście jest wilą, co niewątpliwie oznaczało, że będzie miała wielu adoratorów, z którymi trudno byłoby mu konkurować; jak chociażby jego dwaj najzdolniejsi w rodzinie kuzyni, których niewiasta, co gorsza, zdążyła już poznać. Nie wątpił w to, że zainteresują się nią również Crouchowie. I że zarówno jej, jak i jego rodzice, nie będą chętni do powielania raz zawartego sojuszu; w takim przypadku mariaż Marianne byłby pozbawiony sensu. Lecz jakże dramatycznym byłoby ofiarowanie jej mężczyźnie, który nie pojmie i nie doceni jej niezwykłej wrażliwości... Oczy Tristana pochmurnie pociemniały.
- To byłoby okrutne i bezduszne – szepnął boleśnie, nachylając się bliżej jej lica. Co prawda rozmawiał z matką Evandry, lecz od niej mógł usłyszeć jedynie informacje oficjalne, bez takich, które pozostawały między matką a córką; nie mógł dokładnie wiedzieć, jakie zamiary mieli względem niej rodzice. - Jak słyszałem, oficjalnych kandydatów jeszcze do panny nie dopuszczano – rzekł, ostrożnie, cicho; z jednej strony obawiając się tym, że spłoszy ją jego zainteresowanie, z drugiej wiedząc, że doskonalszej chwili do wyznań nie znajdzie. - Ma panna niezwykłą urodę, sam słyszałem o niej pogłoski, uszom jednak nie dowierzałem. W najśmielszych snach nie mógłbym również przypuszczać, że pięknu temu towarzyszy taka głębia. Będzie miała panna wielu adoratorów i da mi panna wiele szczęścia, jeśli wśród nich obdarzy mnie choć jednym łaskawym spojrzeniem. - Umilkł na krótki by moment, by zaraz odezwać się szeptem. Jego wzrok wciąż wydawał się chmurny, wzburzony. - Ziemskiego w sobie bowiem nic nie miała — ani w uśmiechu, ani w kształtach ciała, ni w mowie, w której święci niebem brzmieli...
Przeniósł spojrzenie na dzielącą ich różę, Evandra niebawem podobna będzie temu kwiatu; świeżym, kwitnącym pękiem, który ktoś musiał będzie wziąć pod opiekę, by nie uschnął samotnie.
Wiedza, pragnienie ambicji niewiasty, nieszczególnie mu imponowały; był wychowany w przekonaniu, że kobieta nie dorówna intelektualnie mężczyźnie i deklarację tę wziął za typowy dziewczęcy kaprys. Dalsza wizja rozrysowana przez dziewczę uderzyła go jednak dużo bardziej, podkreślając tę kobiecą delikatność, troskliwość... Choć burzliwość nie zniknęła z jego spojrzenia, na usta Tristana również wstąpił zuchwały uśmiech.
- Gdyby tak było, nie spacerowałbym tutaj teraz z panną, panno Lestrange – odparł śmiało, z przekorą; Tristan w życiu nie bał się ryzyka, przeciwnie, czuł, że ryzyko go uzależnia, dokładnie tak, jak uzależniało go towarzystwo samej Evandry. Tego jednak rzec na głos nie śmiał, przed Evandrą wszak chciał się zaprezentować najlepiej, a skłonności do ryzyka nie czyniły z niego odpowiedzialnego mężczyzny i sam Tristan musiał być tego świadomym.
- Kobiecy głos najpiękniej brzmi wyeksponowany męskim pianinem, gdy delikatność ściera się z brutalnością. Uwielbiam grać dla Marianne, panno Lestrange i z nie mniejszym uwielbieniem zagrałabym dla panny. Panny głos zdaje się płynąć poezją nawet w rozmowie, takiej jak ta. Dostrzegłem to już wcześniej, nie ośmielę się jednak spróbować choćby sobie wyobrazić, jak pięknie brzmi on podczas śpiewu. - Wiele młodych panien uczono muzyki, by uczynić je bardziej atrakcyjnymi dla kawalerów, by rodzice mogli bardziej przebierać pośród kandydatów; sam nie dalej jak tydzień temu uczestniczył w kameralnym przyjęciu Traversów, gdzie ich córka dała żenujący popis, wobec którego musiał akompaniować. Był wówczas naprawdę szczęśliwy, że dziewczyna nie zachwyciła również uzdolnionej matki Tristana i swaty nie doszły do skutku. - Zaś dama przy harfie zachwyca samym tym widokiem, nawet i bez wprawienia strun w dźwięczny ruch. Poruszyłbym niebo i ziemię, by móc zostać tego świadkiem, panno Lestrange. Mam nadzieję, że okazja taka nadejdzie szybko. - Ciekaw był zarówno śpiewu, jak i gry, wyczucie Evandry podczas tańca, słodycz jej głosu, były dla niego jak obietnice nieprzebranych muzycznych rozkoszy.
Smutek, jaki później pojawił się w jej oczach, był dojmujący, a przenikające przez niego ciepło uchwyciło go za serce. Zatrzymał to spojrzenie i nie chciał dać mu umknąć, skracając między nimi dystans, znalazłszy się już tak tak blisko niewiasty, jak dalece było to niestosowne. Lecz byli tutaj przecież sami, nie widzieli ich jej rodzice, nie widziała ich jego matka. Wrażliwość, emocjonalność, prawdziwość i wyraźne zobojętnienie na szlachecki przepych sprawiały, że Evandra jawiła się przed nim jako istota coraz mniej realna, coraz bardziej eteryczna. Nachylił się nad nią, pozwalając sobie na kolejny zbyt poufały gest, chcąc raz jeszcze poczuć mocniejsze uderzenie jej delikatnych, kwiatowych perfum, które zaczarowały go jeszcze na parkiecie. Cieszyło go, że się nie cofnęła, że pozwoliła mu na tę śmiałość. Potrafiła docenić poezję, skinął głową, lecz nie był pewien, czy w tej pozycji było to dla Evandry w ogóle zauważalne. Jej dotyk był jak balsam na złość, jej opiekuńczość, kojący ton głosu... Tristan zapomniał o Jacquesie, zapomniał o swojej irytacji; Evandra jawiła się przed nim jako kwintesencja delikatnej kobiecości, której woal potrafił przysłonić całą resztę świata.
Wolną dłonią odnalazł piąstkę niewiasty trzymającą ofiarowaną jej różę, którą przypadkowo go dotknęła i wycofała tak szybko, zbyt szybko, aż w końcu ujął ją, powoli, delikatnie, subtelnie, jakby gładził sarnę, która w każdej chwili może odskoczyć i uciec od niego w nieznane, oddał się chwili, dał się ponieść emocjom. Usiłował zagnieździć swoją dłoń mocniej, objąć jej piąstkę, zakleszczyć; obiecać schronienie tym zbyt śmiałym gestem. Pragnął unieść ją nieco wyżej, ku wysokości jej serca.
Uchwyt rozluźnił się jednak wyraźnie, gdy wspomniała o przyszłym ślubie. Dostrzegał w nich tragizm, podwójny; nawet, gdyby zapragnął postarać się o jej rękę... napotkałby wiele trudności. Evandra była naprawdę niezwykle piękna, dałby sobie odciąć dłoń za to, że jej matka rzeczywiście jest wilą, co niewątpliwie oznaczało, że będzie miała wielu adoratorów, z którymi trudno byłoby mu konkurować; jak chociażby jego dwaj najzdolniejsi w rodzinie kuzyni, których niewiasta, co gorsza, zdążyła już poznać. Nie wątpił w to, że zainteresują się nią również Crouchowie. I że zarówno jej, jak i jego rodzice, nie będą chętni do powielania raz zawartego sojuszu; w takim przypadku mariaż Marianne byłby pozbawiony sensu. Lecz jakże dramatycznym byłoby ofiarowanie jej mężczyźnie, który nie pojmie i nie doceni jej niezwykłej wrażliwości... Oczy Tristana pochmurnie pociemniały.
- To byłoby okrutne i bezduszne – szepnął boleśnie, nachylając się bliżej jej lica. Co prawda rozmawiał z matką Evandry, lecz od niej mógł usłyszeć jedynie informacje oficjalne, bez takich, które pozostawały między matką a córką; nie mógł dokładnie wiedzieć, jakie zamiary mieli względem niej rodzice. - Jak słyszałem, oficjalnych kandydatów jeszcze do panny nie dopuszczano – rzekł, ostrożnie, cicho; z jednej strony obawiając się tym, że spłoszy ją jego zainteresowanie, z drugiej wiedząc, że doskonalszej chwili do wyznań nie znajdzie. - Ma panna niezwykłą urodę, sam słyszałem o niej pogłoski, uszom jednak nie dowierzałem. W najśmielszych snach nie mógłbym również przypuszczać, że pięknu temu towarzyszy taka głębia. Będzie miała panna wielu adoratorów i da mi panna wiele szczęścia, jeśli wśród nich obdarzy mnie choć jednym łaskawym spojrzeniem. - Umilkł na krótki by moment, by zaraz odezwać się szeptem. Jego wzrok wciąż wydawał się chmurny, wzburzony. - Ziemskiego w sobie bowiem nic nie miała — ani w uśmiechu, ani w kształtach ciała, ni w mowie, w której święci niebem brzmieli...
Przeniósł spojrzenie na dzielącą ich różę, Evandra niebawem podobna będzie temu kwiatu; świeżym, kwitnącym pękiem, który ktoś musiał będzie wziąć pod opiekę, by nie uschnął samotnie.
Wiedza, pragnienie ambicji niewiasty, nieszczególnie mu imponowały; był wychowany w przekonaniu, że kobieta nie dorówna intelektualnie mężczyźnie i deklarację tę wziął za typowy dziewczęcy kaprys. Dalsza wizja rozrysowana przez dziewczę uderzyła go jednak dużo bardziej, podkreślając tę kobiecą delikatność, troskliwość... Choć burzliwość nie zniknęła z jego spojrzenia, na usta Tristana również wstąpił zuchwały uśmiech.
- Gdyby tak było, nie spacerowałbym tutaj teraz z panną, panno Lestrange – odparł śmiało, z przekorą; Tristan w życiu nie bał się ryzyka, przeciwnie, czuł, że ryzyko go uzależnia, dokładnie tak, jak uzależniało go towarzystwo samej Evandry. Tego jednak rzec na głos nie śmiał, przed Evandrą wszak chciał się zaprezentować najlepiej, a skłonności do ryzyka nie czyniły z niego odpowiedzialnego mężczyzny i sam Tristan musiał być tego świadomym.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Przez chwilę kusiło ją nawet, by zaśpiewać coś, cokolwiek, by zaprezentować Tristanowi kolejny ze swych niewątpliwych atutów – wszak nie musiała wątpić w odziedziczony po matce, a rozwijany stale talent – lecz powstrzymała się, przynajmniej chwilowo. Czy winna odkrywać przed nim wszystkie karty, na dodatek tak wcześnie? I dlaczego też zależało jej, by zrobić na nim wrażenie, by zaintrygować i zapaść mu w pamięć na dłużej...? Nim przestała dotykać jego silnego, umięśnionego ramienia, minęło zdecydowanie więcej czasu niż powinno; u boku Tristana czuła się bezpiecznie, co więcej, czuła się jak prawdziwa, dorosła już kobieta – toteż pławiła się w tych, nieznanych do tej pory, doznaniach bez opamiętania, dziękując Merlinowi za tę chwilę kojącej intymności.
- Proszę, niech pan okaże odrobinę cierpliwości, niech pan nie wyobraża sobie mnie przy harfie, ani mego głosu podczas śpiewu... Wszak nie chciałabym zawieść pana oczekiwań. – Kokietowała go, przekrzywiając głowę tak, by jeszcze frywolniej prezentować swą łabędzią szyję; złożyła miękkie, różane wargi w zalotnym uśmiech, gdy sama wyobraziła sobie ich wspólny występ. Czy mogłaby zyskać lepszą okazję do zaprezentowania swych wdzięków? Nie wątpiła również w łatwość, z jaką Tristan potrafił akompaniować, toteż sama rozanieliła się na myśl o takim wybornym duecie. – Byłabym rada, gdyby najbliższe spotkanie rodzinne mogło zostać uświetnione naszym wspólnym występem. – Komplementy Tristana, choć pozornie przypominały większość słyszanych przez nią pochlebstw, zaczęły jawić się jako wyznacznik czegoś głębszego, bardziej interesującego; Evandra nie rumieniła się, lecz przez chwilę obawiała się, że zacznie, gdy przyjemne ciepło jęło rozgrzewać okolice mostka, a później spłynęło w dół, do żołądka.
Wzniosła na niego nieco onieśmielone spojrzenie, gdy tak pochylił się nad nią, gdy ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko – wszak były to pierwsze romantyczne chwile jej życia – lecz trwogę prędko zastąpiło zmysłowe, płomienne pragnienie, by dokończył dzieła i został tym, który skradnie jej pierwszy pocałunek. Serce miotało się w jej piersi niczym ptak, próbując wyrwać się na wolność ze złotej klatki żeber. Nie zamierzała uciekać, posłusznie poddając się czarowi tego magicznego, hipnotyzującego momentu; nawet gdy mężczyzna powoli, lecz pewnie uchwycił ją za dłoń, gdy zamknął ją w uścisku swojej, większej i silniejszej, nie wyrywała się, naiwnie delektując się tym zniewalającym doznaniem, delikatnym dotykiem jego skóry... W tej chwili nie pamiętała już o konwenansach, o etykiecie, o obowiązkach względem rodziny; obchodziło ją jedynie swoje własne szczęście, swoje egoistyczne, palące pragnienie, by przez chwilę decydować sama o siebie, by móc, po prostu, działać pod wpływem impulsu, skorzystać z tej idealnej okazji...
Drgnęła, gdy dłoń Tristana skierowała się wyżej, ku jej piersi; choć była śmiała w słowach, to nadal była jedynie niedoświadczonym, niewinnym podlotkiem, który nie znał reguł tej gry – cielesnej, damsko-męskiej, zmysłowej. Rozwarła wargi, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, gdy mężczyzna rozluźnił swój uścisk; żałowała wypowiedzianych słów, żałowała goryczy, która skłoniła go do takiego zachowania, lecz wierzyła, że jeszcze jest nadzieja...
Jej pierś zafalowała mocniej, gdy mężczyzna pochylił się jeszcze niżej; stresowała się, tremowała, lecz silniejsze było pożądanie. Ból, który dosłyszała w tym gorącym szepcie, przejął ją dreszczem; spoglądała na Tristana rozwartymi szeroko, błyszczącymi od smutku i wzruszenia oczętami barwy szafiru. To byłoby okrutne i bezduszne, lecz czy nie tak właśnie postępował każdy z arystokratycznych rodów? Czy nie traktowali ich jedynie jako karty przetargowe, jako piękny dodatek, klejnot, który sprzedadzą za najwyższą cenę? Nawet jej własna rodzina, nawet jej wżeniona w ten układ matka... Może gdyby i ją ktokolwiek zmuszał do obliczonego na zysk, wypranego z miłości mariażu, może wtedy miałaby dla niej choć odrobinę litości.
Pokręciła łagodnie głową, unosząc kąciki ust w niewielkim, lecz jakże bolesnym, smutnym uśmiechu. Znów bała się zaufać swemu głosu. Choć może nie powinna poruszać z Rosierem takich tematów, może nie powinna obciążać go swymi obawami i lękami, to ulotna, zwiewna magia tej chwili kazała jej mówić; następnym razem, kiedy się spotkają, będzie już za późno.
- Wszyscy nosimy na sobie brzemię obowiązku i nie zawsze władni jesteśmy czynić to, czego pragnie serce – odpowiedziała również szeptem, z wyczuwalną rozpaczą, z trudem panując nad ściskającym jej gardło żalem. Byli więźniami konwenansów, byli jedynie własnością swych rodów. Minęła chwila, nim była w stanie znowu przemówić. – Nie chcę ich – dodała cicho, z rozpaczą, uciekając przed nim szklistym, zdradzającym słabość wzrokiem. Powinna cierpieć z godnością, powinna grać niewzruszoną, opanowaną, świetnie wychowaną i idealnie odnajdującą się w tych warunkach pannę na wydaniu. – Chcę tak jak Caesar, chcę... – umilkła, powoli wznosząc na niego swe zrozpaczone, nieszczęśliwe spojrzenie; wierzyła, że ono przemówi doń lepiej niż słowa.
Poezja przyprawiła ją o drżenie; Evandra bała się, że nogi znów odmówią jej posłuszeństwa, że od nadmiaru uczuć, od tego uderzającego ciepła, może jeszcze zemdleć, odpłynąć w krainę niebytu. Całe szczęście, że mężczyzna stał tak blisko – z pewnością pochwyciłby ją, nim padłaby na ziemię.
- Powinien pan już wiedzieć, panie Rosier, na przykładzie tejże smoczycy, że kobiet nie należy drażnić, o ile dba się o swoje bezpieczeństwo – odpowiedziała w podobnym tonie, co poprzednio, z zuchwałością i przestrogą, przelotnie odsuwając smutki na bok, skupiając się na ich ekscytującej wymianie zdań, na tej bliskości dwóch wrażliwych, arystycznych dusz. Chwilę wahała się, lecz, tym razem, postanowiła iść za głosem serca, wyzbywając się wszelkich zbędnych kalkulacji. Poruszyła dłonią, w której nadal ściskała piękny kwiat, próbując zachęcić Tristana do ponowienia poprzedniej pieszczoty; niech ściśnie, niech da jej poczucie bezpieczeństwa, niech zamknie ją w swym silnym uścisku.
- Le soleil dans le ciel s’est évanoui, Qui saura nous guider dans la nuit? – zanuciła cicho, już lepiej panując nad swym głosem, modulując go najpiękniej jak tylko potrafiła. Smutek nadal jej nie opuszczał, lecz chciała dla niego śpiewać, chciała go oczarować, chciała, by pokazał jej Paryż.
- Proszę, niech pan okaże odrobinę cierpliwości, niech pan nie wyobraża sobie mnie przy harfie, ani mego głosu podczas śpiewu... Wszak nie chciałabym zawieść pana oczekiwań. – Kokietowała go, przekrzywiając głowę tak, by jeszcze frywolniej prezentować swą łabędzią szyję; złożyła miękkie, różane wargi w zalotnym uśmiech, gdy sama wyobraziła sobie ich wspólny występ. Czy mogłaby zyskać lepszą okazję do zaprezentowania swych wdzięków? Nie wątpiła również w łatwość, z jaką Tristan potrafił akompaniować, toteż sama rozanieliła się na myśl o takim wybornym duecie. – Byłabym rada, gdyby najbliższe spotkanie rodzinne mogło zostać uświetnione naszym wspólnym występem. – Komplementy Tristana, choć pozornie przypominały większość słyszanych przez nią pochlebstw, zaczęły jawić się jako wyznacznik czegoś głębszego, bardziej interesującego; Evandra nie rumieniła się, lecz przez chwilę obawiała się, że zacznie, gdy przyjemne ciepło jęło rozgrzewać okolice mostka, a później spłynęło w dół, do żołądka.
Wzniosła na niego nieco onieśmielone spojrzenie, gdy tak pochylił się nad nią, gdy ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko – wszak były to pierwsze romantyczne chwile jej życia – lecz trwogę prędko zastąpiło zmysłowe, płomienne pragnienie, by dokończył dzieła i został tym, który skradnie jej pierwszy pocałunek. Serce miotało się w jej piersi niczym ptak, próbując wyrwać się na wolność ze złotej klatki żeber. Nie zamierzała uciekać, posłusznie poddając się czarowi tego magicznego, hipnotyzującego momentu; nawet gdy mężczyzna powoli, lecz pewnie uchwycił ją za dłoń, gdy zamknął ją w uścisku swojej, większej i silniejszej, nie wyrywała się, naiwnie delektując się tym zniewalającym doznaniem, delikatnym dotykiem jego skóry... W tej chwili nie pamiętała już o konwenansach, o etykiecie, o obowiązkach względem rodziny; obchodziło ją jedynie swoje własne szczęście, swoje egoistyczne, palące pragnienie, by przez chwilę decydować sama o siebie, by móc, po prostu, działać pod wpływem impulsu, skorzystać z tej idealnej okazji...
Drgnęła, gdy dłoń Tristana skierowała się wyżej, ku jej piersi; choć była śmiała w słowach, to nadal była jedynie niedoświadczonym, niewinnym podlotkiem, który nie znał reguł tej gry – cielesnej, damsko-męskiej, zmysłowej. Rozwarła wargi, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, gdy mężczyzna rozluźnił swój uścisk; żałowała wypowiedzianych słów, żałowała goryczy, która skłoniła go do takiego zachowania, lecz wierzyła, że jeszcze jest nadzieja...
Jej pierś zafalowała mocniej, gdy mężczyzna pochylił się jeszcze niżej; stresowała się, tremowała, lecz silniejsze było pożądanie. Ból, który dosłyszała w tym gorącym szepcie, przejął ją dreszczem; spoglądała na Tristana rozwartymi szeroko, błyszczącymi od smutku i wzruszenia oczętami barwy szafiru. To byłoby okrutne i bezduszne, lecz czy nie tak właśnie postępował każdy z arystokratycznych rodów? Czy nie traktowali ich jedynie jako karty przetargowe, jako piękny dodatek, klejnot, który sprzedadzą za najwyższą cenę? Nawet jej własna rodzina, nawet jej wżeniona w ten układ matka... Może gdyby i ją ktokolwiek zmuszał do obliczonego na zysk, wypranego z miłości mariażu, może wtedy miałaby dla niej choć odrobinę litości.
Pokręciła łagodnie głową, unosząc kąciki ust w niewielkim, lecz jakże bolesnym, smutnym uśmiechu. Znów bała się zaufać swemu głosu. Choć może nie powinna poruszać z Rosierem takich tematów, może nie powinna obciążać go swymi obawami i lękami, to ulotna, zwiewna magia tej chwili kazała jej mówić; następnym razem, kiedy się spotkają, będzie już za późno.
- Wszyscy nosimy na sobie brzemię obowiązku i nie zawsze władni jesteśmy czynić to, czego pragnie serce – odpowiedziała również szeptem, z wyczuwalną rozpaczą, z trudem panując nad ściskającym jej gardło żalem. Byli więźniami konwenansów, byli jedynie własnością swych rodów. Minęła chwila, nim była w stanie znowu przemówić. – Nie chcę ich – dodała cicho, z rozpaczą, uciekając przed nim szklistym, zdradzającym słabość wzrokiem. Powinna cierpieć z godnością, powinna grać niewzruszoną, opanowaną, świetnie wychowaną i idealnie odnajdującą się w tych warunkach pannę na wydaniu. – Chcę tak jak Caesar, chcę... – umilkła, powoli wznosząc na niego swe zrozpaczone, nieszczęśliwe spojrzenie; wierzyła, że ono przemówi doń lepiej niż słowa.
Poezja przyprawiła ją o drżenie; Evandra bała się, że nogi znów odmówią jej posłuszeństwa, że od nadmiaru uczuć, od tego uderzającego ciepła, może jeszcze zemdleć, odpłynąć w krainę niebytu. Całe szczęście, że mężczyzna stał tak blisko – z pewnością pochwyciłby ją, nim padłaby na ziemię.
- Powinien pan już wiedzieć, panie Rosier, na przykładzie tejże smoczycy, że kobiet nie należy drażnić, o ile dba się o swoje bezpieczeństwo – odpowiedziała w podobnym tonie, co poprzednio, z zuchwałością i przestrogą, przelotnie odsuwając smutki na bok, skupiając się na ich ekscytującej wymianie zdań, na tej bliskości dwóch wrażliwych, arystycznych dusz. Chwilę wahała się, lecz, tym razem, postanowiła iść za głosem serca, wyzbywając się wszelkich zbędnych kalkulacji. Poruszyła dłonią, w której nadal ściskała piękny kwiat, próbując zachęcić Tristana do ponowienia poprzedniej pieszczoty; niech ściśnie, niech da jej poczucie bezpieczeństwa, niech zamknie ją w swym silnym uścisku.
- Le soleil dans le ciel s’est évanoui, Qui saura nous guider dans la nuit? – zanuciła cicho, już lepiej panując nad swym głosem, modulując go najpiękniej jak tylko potrafiła. Smutek nadal jej nie opuszczał, lecz chciała dla niego śpiewać, chciała go oczarować, chciała, by pokazał jej Paryż.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Myśli Tristana uciekały szybko; zapomniał już o weselu, o tym, że nie powinni byli na tak długo opuszczać sali balowej. Marianne niewątpliwie była już zniecierpliwiona, być może rodzice Evandry również już jej szukali. Liczyło się dla niego tylko tu i teraz, słodki czar młodziutkiej siostry pana młodego, jej wdzięk, kokieteria, z którą tak łatwo go mamiła. Jego usta rozchyliły się bezwiednie, gdy z frywolnością odsłoniła swoją szyję; pochylił się nad nią niżej, ku ramieniu. Choć nie musnął nawet jej schłodzonej nocnym powietrzem skóry, mogła poczuć na sobie jego ciepły, z trudem kontrolowany, oddech. Nie wiedział już, na ile to wszystko było prawdziwe, a na ile jedynie śnił; pragnął jednak śnić tym snem jak najdłużej. Nigdy dotąd żadna kobieta nie zachwyciła go urodą tak mocno, jak Evandra. I dawno już nie spotkał duszy równie pięknej. Chciał zatrzymać w sobie tę chwilę na zawsze. Wyczuwając, że niewiasta poszukuje jego spojrzenia, powoli uniósł głowę, przesuwając ją stanowczo zbyt blisko słodkiego lica dziewczęcia, rozkoszując się tym lękiem, niepokojem towarzyszącym niewinnej młódce przy tak romantycznym uniesieniu. Błądził spojrzeniem od nieprzebranego błękitu jej oczu ku miękkości jej różanych warg. Lekko przekrzywił głowę, zbliżył się ku nim, pragnąc skraść pocałunek, lecz zamarł tuż przed tym, jak zetknęły się ich usta. Czuł jej oddech, tak słodki i rozkoszny jak nigdy; czuł, jak mrowi się jego skóra. Na twarzy, na ramionach, na karku. Rozchylił usta, poruszył nimi, pragnąc obsypać Evandrę kolejnymi komplementami... lecz umilkł, na myśl przychodziły mu jedynie słowa głęboko niestosowne, na które była jeszcze zbyt młoda, zbyt...
- Uśmiechy słodkie te dziewicze – szepnął, nim zdążył pomyśleć, ledwie dosłyszalnie; poruszając ustami przypadkiem musnął jej wargi. - Stają u wrzących moich żądz na straży. Ogień udręczeń lżej się w piersiach żarzy, pókim w głaz wryty patrząc w twe oblicze.
Onieśmielenie w jej oczach poruszyło go bez reszty, stała przed nim jak nimfa, pośród różanych krzewów, na tle zmarszczonego morza... na tle majaczącej za odległą gęstą mgłą Francji. Była jak Francja; choć obca, to jednak bliska, wysublimowana, piękna i przynosząca słońce pośród londyńskich mżawek i deszczy. Jak poezja, delikatna i płynąca wszechrzeczą. Winna być od niej świetlista aura, jak od anioła zstępującego z niebios. Przechylił znów głowę, odsuwając usta od jej warg; jego spojrzenie spłynęło ku jej falującej piersi, uwydatnioną upiętym zapewne pod suknią gorsetem. Ostatni raz czuł się podobnie, nim trafił do Munga, gdy w rezerwacie podano mu makowe mleko. Nie mógł patrzeć na tę rozpacz. Nie mógł słuchać tej rozpaczy. Istoty tak niezwykłe cierpieć nie powinny nigdy.
Uścisnął ponownie jej dłoń, gdy tylko wyczuł ku temu subtelną zachętę, ramieniem mocniej przyciągnął ku sobie drugą rękę dziewczęcia. Chciał, by poczuła w nim wsparcie, pragnął jej zaufania. Chciał być dla niej ostoją, siłą, chciał jej obiecać, przy nim nie cierpiałaby przecież nigdy. Tyle nieszczęścia kłębiło się w jej pięknych oczach, szklistość, która przysłoniła jej źrenice, rozdarła mu serce.
- Niech się panna nie wstydzi uczuć, ich brak winien być dla ludzi wstydem. Niech się panna łez nie wstydzi, choć każda jedna na wskroś przeszywa moje serce. Nikt pannie nigdy nie uczyni krzywdy – rzekł, wciąż szeptem, pragnąc ukoić jej smutek. - Przysięgam – zaakcentował, nieco głośniej, znów szybciej, niż pomyślał. - Przysięgam, nie pozwolę.
Nachylił się, niby przypadkowo, nad jej piersią, podążając ustami ku trzymanej w ręku dłoni. Zgiął się w głębokim, służalczym ukłonie, by musnąć jej wierzch ustami, nie odejmując spojrzenia od jej oczu; pragnął tym gestem okazać jej oddanie, wdzięczność, przypieczętowując obietnicę składaną wszakże całkowicie poważnie.
- Będę jak lew walczyć do upadłego. - Mówił już głośniej, pozornie ostrożnie ważąc słowa, w rzeczywistości nie myśląc wcale. - Choćbym miał wszystkich tych umizgujących się przy pannie kawalerów rozpędzić w cztery świata strony, choćbym miał się narazić na gniew panny ojca.... W nieszczęściu nie byłbym w stanie panny nigdy pozostawić. Za jeden uśmiech na tym smutnym licu, za jedno spojrzenie z iskrą radości... Więcej w zamian nic nie chcę. Nie zbliży się do panny nikt, kto szczęścia pannie nie da. - Wyprostował się, dystansu między nimi przy tej okazji nie skracając. - I choć nie ośmieliłbym się o tym śnić nawet.... - Urwał, jak gdyby wypowiadane słowa sprawiały mu teraz większą trudność, w głosie dało się rozpoznać bolesną nutę. - Gdyby panna mnie uczyniła tym wybranym... - Głos ugrzązł mu w gardle, odjął spojrzenie na bok. - Niech mi panna wybaczy śmiałość, nie powinienem się tak zapędzać...
Dopiero, gdy Evandra wspomniała o drażnieniu kobiet, choć oczy pozostały w smutku, uśmiechnął się ku niej samym kącikiem ust.
- Nawet ta smoczyca, choć potężniejsza od jakiegokolwiek stworzenia, jakie większość z nas na oczy widziało, wymaga opieki. Czasem dla dobra niewiasty warto narazić się na gniew. - Skłonił się subtelnie, w pokornym geście przeprosin. I głowy nie podniósł, gdy zaczęła śpiewać. Miała głos anioła, delikatny, dziewczęcy, niewinny jak cała ona; jego brzmienie przypominało mu wiele kobiet, lecz wybijało się ponad je wszystkie. Ponad kołysanki śpiewane przez matkę, ponad piękną guwernantkę śpiewającą przy jego pianinie, ponad nadzwyczajnie utalentowany, ale jednak siostrzany głos Marianne, odbijający się echem po długich korytarzach ich rodzinnego dworku. Równał się ze śpiewem nimf, które tym sposobem umilały posiłki w sali obiadowej Beuxbatons. Głos ten go zaczarował; chciał móc słuchać go częściej, codziennie, zawsze. Pragnął go. Od dawna niczego nie napisał, wreszcie napotkał kobietę, która mogłaby zostać jego muzą.
Uniósł spojrzenie; jawiło się w nim czyste uwielbienie.
- Proszę – szepnął, płynnie przechodząc, urzeczony piosenką, na język francuski, w którym Evandra zaczęła śpiewać, prawdopodobnie nawet samemu nie zdając sobie z tego sprawy. - Proszę nie przestawać. Chciałbym... Chciałbym móc kiedyś napisać coś na ten głos, panno Lestrange. - Osunął ramię, usiłując uchwycić również jej drugą dłoń i gestem zachęcić, by usiadła wraz z nim na ławeczce.
- Uśmiechy słodkie te dziewicze – szepnął, nim zdążył pomyśleć, ledwie dosłyszalnie; poruszając ustami przypadkiem musnął jej wargi. - Stają u wrzących moich żądz na straży. Ogień udręczeń lżej się w piersiach żarzy, pókim w głaz wryty patrząc w twe oblicze.
Onieśmielenie w jej oczach poruszyło go bez reszty, stała przed nim jak nimfa, pośród różanych krzewów, na tle zmarszczonego morza... na tle majaczącej za odległą gęstą mgłą Francji. Była jak Francja; choć obca, to jednak bliska, wysublimowana, piękna i przynosząca słońce pośród londyńskich mżawek i deszczy. Jak poezja, delikatna i płynąca wszechrzeczą. Winna być od niej świetlista aura, jak od anioła zstępującego z niebios. Przechylił znów głowę, odsuwając usta od jej warg; jego spojrzenie spłynęło ku jej falującej piersi, uwydatnioną upiętym zapewne pod suknią gorsetem. Ostatni raz czuł się podobnie, nim trafił do Munga, gdy w rezerwacie podano mu makowe mleko. Nie mógł patrzeć na tę rozpacz. Nie mógł słuchać tej rozpaczy. Istoty tak niezwykłe cierpieć nie powinny nigdy.
Uścisnął ponownie jej dłoń, gdy tylko wyczuł ku temu subtelną zachętę, ramieniem mocniej przyciągnął ku sobie drugą rękę dziewczęcia. Chciał, by poczuła w nim wsparcie, pragnął jej zaufania. Chciał być dla niej ostoją, siłą, chciał jej obiecać, przy nim nie cierpiałaby przecież nigdy. Tyle nieszczęścia kłębiło się w jej pięknych oczach, szklistość, która przysłoniła jej źrenice, rozdarła mu serce.
- Niech się panna nie wstydzi uczuć, ich brak winien być dla ludzi wstydem. Niech się panna łez nie wstydzi, choć każda jedna na wskroś przeszywa moje serce. Nikt pannie nigdy nie uczyni krzywdy – rzekł, wciąż szeptem, pragnąc ukoić jej smutek. - Przysięgam – zaakcentował, nieco głośniej, znów szybciej, niż pomyślał. - Przysięgam, nie pozwolę.
Nachylił się, niby przypadkowo, nad jej piersią, podążając ustami ku trzymanej w ręku dłoni. Zgiął się w głębokim, służalczym ukłonie, by musnąć jej wierzch ustami, nie odejmując spojrzenia od jej oczu; pragnął tym gestem okazać jej oddanie, wdzięczność, przypieczętowując obietnicę składaną wszakże całkowicie poważnie.
- Będę jak lew walczyć do upadłego. - Mówił już głośniej, pozornie ostrożnie ważąc słowa, w rzeczywistości nie myśląc wcale. - Choćbym miał wszystkich tych umizgujących się przy pannie kawalerów rozpędzić w cztery świata strony, choćbym miał się narazić na gniew panny ojca.... W nieszczęściu nie byłbym w stanie panny nigdy pozostawić. Za jeden uśmiech na tym smutnym licu, za jedno spojrzenie z iskrą radości... Więcej w zamian nic nie chcę. Nie zbliży się do panny nikt, kto szczęścia pannie nie da. - Wyprostował się, dystansu między nimi przy tej okazji nie skracając. - I choć nie ośmieliłbym się o tym śnić nawet.... - Urwał, jak gdyby wypowiadane słowa sprawiały mu teraz większą trudność, w głosie dało się rozpoznać bolesną nutę. - Gdyby panna mnie uczyniła tym wybranym... - Głos ugrzązł mu w gardle, odjął spojrzenie na bok. - Niech mi panna wybaczy śmiałość, nie powinienem się tak zapędzać...
Dopiero, gdy Evandra wspomniała o drażnieniu kobiet, choć oczy pozostały w smutku, uśmiechnął się ku niej samym kącikiem ust.
- Nawet ta smoczyca, choć potężniejsza od jakiegokolwiek stworzenia, jakie większość z nas na oczy widziało, wymaga opieki. Czasem dla dobra niewiasty warto narazić się na gniew. - Skłonił się subtelnie, w pokornym geście przeprosin. I głowy nie podniósł, gdy zaczęła śpiewać. Miała głos anioła, delikatny, dziewczęcy, niewinny jak cała ona; jego brzmienie przypominało mu wiele kobiet, lecz wybijało się ponad je wszystkie. Ponad kołysanki śpiewane przez matkę, ponad piękną guwernantkę śpiewającą przy jego pianinie, ponad nadzwyczajnie utalentowany, ale jednak siostrzany głos Marianne, odbijający się echem po długich korytarzach ich rodzinnego dworku. Równał się ze śpiewem nimf, które tym sposobem umilały posiłki w sali obiadowej Beuxbatons. Głos ten go zaczarował; chciał móc słuchać go częściej, codziennie, zawsze. Pragnął go. Od dawna niczego nie napisał, wreszcie napotkał kobietę, która mogłaby zostać jego muzą.
Uniósł spojrzenie; jawiło się w nim czyste uwielbienie.
- Proszę – szepnął, płynnie przechodząc, urzeczony piosenką, na język francuski, w którym Evandra zaczęła śpiewać, prawdopodobnie nawet samemu nie zdając sobie z tego sprawy. - Proszę nie przestawać. Chciałbym... Chciałbym móc kiedyś napisać coś na ten głos, panno Lestrange. - Osunął ramię, usiłując uchwycić również jej drugą dłoń i gestem zachęcić, by usiadła wraz z nim na ławeczce.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Gdy poczuła na delikatnej, zmarzniętej skórze ramienia jego ciepły, przyśpieszony oddech, bezwiednie przymknęła powieki i rozchyliła lekko wargi, zatracając się w tym zniewalającym doznaniu w pełni. Znieruchomiała przy tym, jakby obawiając się, że nawet gwałtowniejszy oddech może wyrwać ich z tego czarownego i pięknego, lecz przy tym eterycznego, ulotnego snu – rozsądek i wychowanie próbowały walczyć z odruchami rozpłomienionego, roznamiętnionego ciała, lecz na próżno. Jak winna zachowywać się w takiej sytuacji, jako przykładna, doskonale wychowana arystokratka? Oburzyć, uciec? Tego nie brała pod uwagę nawet przez chwilę, choć z pewnością konwenanse wymagały od niej drastycznego odcięcia się od źródła rajskiej przyjemności, zakazywały takich tkliwości i wytęsknionych młodzieńczych wzruszeń.
Była bliska omdlenia, gdy Tristan przechylił głowę i zaczął się doń przybliżać, jeszcze bardziej skracając dzielący ich dystans; czy tak smakowało zauroczenie? Miała ochotę dotknąć jego lica, miała ochotę utonąć w jego silnych ramionach, odczuć na sobie nie tylko jego oddech, ale i dotyk – lecz cóż pomyślałby sam Tristan, gdyby przyznała się do takich nieprzystojnych pragnień? Przecież była damą, niewinną i dobrze wychowaną, przecież mieli tylko rozmawiać, przecież nienawidziła płci przeciwnej...
Serce waliło Evandrze jak młot, gdy mężczyzna musnął w końcu jej wargi, przyprawiając ją o wyczuwalne drżenie; westchnęła cicho, tęsknie, rozpływając się z rozkoszy. Zacytowana przez niego bezwstydna poezja tylko zwielokrotniła zmieszanie, oblekając blade policzki szkarłatnym rumieńcem, zmuszając do wstydliwego spuszczenia wzroku – lecz dla młódki, wbrew wpajanym jej manierom, było to spełnienie marzeń o prawdziwych emocjach, o pasji i wrażliwości. Wszak Tristan rozumiał jej bolączki, doceniał piękno sztuki i czarował ją słowami najzdolniejszych poetów, niczym wymyślony przez nią, nieistniejący ideał. A może jednak istniejący...?
- Tristanie... – wyszeptała cicho, z uczuciem, znów wznosząc na niego zamglone wstydliwym pożądaniem spojrzenie; nie mogła długo uciekać od niego wzrokiem, kiedy byli tak blisko, kiedy znów ścisnął jej dłoń, silnie, lecz z wyczuciem przyciągnął bliżej, do swego boku. Ból mieszał się z ekstazą, zaś wszelkie zalety Tristana tylko potęgowały cierpienie – wszak czy matka nie wspominała ostatnio o tym starym Crouchu, z uwagą oczekując jej reakcji? Czy nie podkreślała na każdym kroku zalet samego kandydata, jak i koneksji rodu?
Przysięgam. Nie umiała powstrzymać łez, gdy mężczyzna żarliwie obiecywał jej opiekę, ratunek przed straszliwym losem; żałość przemieszała się ze zniewalającym wzruszeniem, smutek z tragicznym pięknem chwili. Mówił prawdę...? Zacisnęła mocniej usta, by zatuszować ich drżenie; wbrew zachętom nie chciała okazywać rozpaczy, zalewać go morzem niewieścich łez. Czy nie powinni spędzać tego czasu w milszej atmosferze? Powrócić do tematu Francji, muzyki, sztuki...? Był jej rycerzem na białym koniu, był obrońcą i aniołem stróżem, czułym na cierpienie, wrażliwym, a przy tym silnym, żywiołowym, męskim.
Rumieniec nie opuszczał jej lic, kiedy Tristan skłonił się nisko i ucałował wierzch jej dłoni, znajdując się nadzwyczaj blisko falującej wciąż piersi. Jednak, mimo tego dziewiczego onieśmielenia i wstydu, nie mogła spuścić wzroku, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w te ciemne, ujmujące oczy mężczyzny, próbując z nich coś wyczytać, jednocześnie pozwalając czytać siebie niczym otwartą księgę.
Z każdym kolejnym słowem Tristan prędko zdobywał jej kruche, niewieście serce, obiecując ratunek od najgorszych z dręczących ją obaw; gdyby tylko zaproponował jej teraz wspólną ucieczkę do Francji, z dala od ich rodzin, od tych cichych arystokratycznych zbrodni, z pewnością zgodziłaby się, nie potrzebując do szczęścia niczego więcej, niż tej wolności – i jego protekcji.
Gdy dosłyszała zmianę w jego głosie, gdy dostrzegła jak towarzysz ucieka od niej wzrokiem, coś ścisnęło jej serce, przejęło bliźniaczym bólem; wyswobodziła jedną z dłoni i, bez dłuższego zastanowienia, wzniosła ją do lica mężczyzny, delikatnie próbując nakłonić go do ponownego spojrzenia jej w oczy. Zapędził się, zaiste – oboje zapędzili się już dawno, nie tego spodziewała się po tym spacerze, lecz dla niej było to magiczne, nieoczekiwane doznanie, spotkanie z kimś równie czułym i nieobojętnym, kimś...
- Gdyby to zależało ode mnie... – Gładziła go po twarzy, dając ponieść się chwili, słuchając głosu serca. Spróbowała uśmiechnąć się doń, mimo smutku okazać mu swą przychylność. – Gdyby... Lecz moja matka chce wydać mnie za Jamesa C-Croucha – zająknęła się niespodziewanie, gdy rozpacz znów powróciła z całą swą siłą, gdy stanęły jej przed oczami najokropniejsze obrazy. Umilkła na chwilę, próbując zapanować nad głosem, czując jak serce pęka jej na dwoje. – Wolałabym już uciec, wyprzeć się wszystkich, niż... – Pokręciła gwałtownie głową, próbując pozbyć się natrętnych, przerażających myśli, które usilnie do niej powracały. – Jestem za młoda – jęknęła z rozpaczą, buntując się przeciwko małżeństwu, kandydatowi, jak i obleśnej wizji prędkiego zajścia w ciążę. Nie tak miało to wyglądać. – Dlaczego Caesar mógł inaczej, dlaczego... – urwała znów, bojąc się uczuć, które zaczęły przejmować nad nią kontrolę, bojąc się złości, która jęła gorzeć w jej sercu.
Kąciki ust Evandry drgnęły lekko, gdy towarzysz kontynuował temat smoczycy, następnie skłonił się kornie, przepraszająco. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć, nie teraz, nadal zbyt rozemocjonowana i zgaszona. Bez cienia sprzeciwu zasiadła z Tristanem na jednej ze znajdujących się w altanie ławeczek, nie dbając o niemoralną odległość, która ich dzieliła, nie odsuwając się nawet o centymetr; potrzebowała teraz jego silnego męskiego ramienia, jego wsparcia i ciepła.
Ułożyła głowę na ramieniu mężczyzny, impulsywnie ściskając jego dłoń, splatając razem ich palce; było to dla niej nowe, lecz łatwe, naturalne. A przynajmniej łatwe względem niego, wszak innych do siebie nie dopuszczała, będąc wiecznie wyniosłą i posągową. Cieszyła się tą bliskością, zakazaną intymnością, marząc, by ta noc trwała wiecznie. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by móc dalej mówić; z ociąganiem poruszyła głową, z początku niepewnie zerkając ku jego licu – nie był zły za ten wybuch? Wyprostowała się bardziej, przypominając sobie o przerwanym śpiewie, o radości, jaką mu nim sprawiła. Bała się słów przeprosin, bała się wrażenia, jakie mogła po sobie pozostawić, toteż podjęła znów, z początku cicho:
- Meurtrière est la guerre qui trahit tous nos serments, Sanguinaire le feu de la fin des temps…
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że Tristan, jako wieloletni mieszkaniec Francji, z pewnością wyłapie w jej śpiewie jakieś błędy wymowy lub zawiedzie się jej akcentem, teraz jednak było już za późno na zmianę decyzji. Evandra wyśpiewała całą piosenkę, a im dłużej śpiewała, tym spokojniejsza była, a jej głos stawał się pewniejszy – myślała już jedynie o tym, o kojącym śpiewie, o melodii i czarze, który mogła tą melodią utkać. Gdy skończyła, wygięła usta w niewielkim, wdzięcznym uśmiechu, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.
- Byłaby to dla mnie prawdziwa przyjemność – odpowiedziała również po francusku, próbując wyczuć nastrój towarzysza, upewnić się, czy nie odebrał jej zachowania niewłaściwie.
Była bliska omdlenia, gdy Tristan przechylił głowę i zaczął się doń przybliżać, jeszcze bardziej skracając dzielący ich dystans; czy tak smakowało zauroczenie? Miała ochotę dotknąć jego lica, miała ochotę utonąć w jego silnych ramionach, odczuć na sobie nie tylko jego oddech, ale i dotyk – lecz cóż pomyślałby sam Tristan, gdyby przyznała się do takich nieprzystojnych pragnień? Przecież była damą, niewinną i dobrze wychowaną, przecież mieli tylko rozmawiać, przecież nienawidziła płci przeciwnej...
Serce waliło Evandrze jak młot, gdy mężczyzna musnął w końcu jej wargi, przyprawiając ją o wyczuwalne drżenie; westchnęła cicho, tęsknie, rozpływając się z rozkoszy. Zacytowana przez niego bezwstydna poezja tylko zwielokrotniła zmieszanie, oblekając blade policzki szkarłatnym rumieńcem, zmuszając do wstydliwego spuszczenia wzroku – lecz dla młódki, wbrew wpajanym jej manierom, było to spełnienie marzeń o prawdziwych emocjach, o pasji i wrażliwości. Wszak Tristan rozumiał jej bolączki, doceniał piękno sztuki i czarował ją słowami najzdolniejszych poetów, niczym wymyślony przez nią, nieistniejący ideał. A może jednak istniejący...?
- Tristanie... – wyszeptała cicho, z uczuciem, znów wznosząc na niego zamglone wstydliwym pożądaniem spojrzenie; nie mogła długo uciekać od niego wzrokiem, kiedy byli tak blisko, kiedy znów ścisnął jej dłoń, silnie, lecz z wyczuciem przyciągnął bliżej, do swego boku. Ból mieszał się z ekstazą, zaś wszelkie zalety Tristana tylko potęgowały cierpienie – wszak czy matka nie wspominała ostatnio o tym starym Crouchu, z uwagą oczekując jej reakcji? Czy nie podkreślała na każdym kroku zalet samego kandydata, jak i koneksji rodu?
Przysięgam. Nie umiała powstrzymać łez, gdy mężczyzna żarliwie obiecywał jej opiekę, ratunek przed straszliwym losem; żałość przemieszała się ze zniewalającym wzruszeniem, smutek z tragicznym pięknem chwili. Mówił prawdę...? Zacisnęła mocniej usta, by zatuszować ich drżenie; wbrew zachętom nie chciała okazywać rozpaczy, zalewać go morzem niewieścich łez. Czy nie powinni spędzać tego czasu w milszej atmosferze? Powrócić do tematu Francji, muzyki, sztuki...? Był jej rycerzem na białym koniu, był obrońcą i aniołem stróżem, czułym na cierpienie, wrażliwym, a przy tym silnym, żywiołowym, męskim.
Rumieniec nie opuszczał jej lic, kiedy Tristan skłonił się nisko i ucałował wierzch jej dłoni, znajdując się nadzwyczaj blisko falującej wciąż piersi. Jednak, mimo tego dziewiczego onieśmielenia i wstydu, nie mogła spuścić wzroku, niczym zahipnotyzowana wpatrując się w te ciemne, ujmujące oczy mężczyzny, próbując z nich coś wyczytać, jednocześnie pozwalając czytać siebie niczym otwartą księgę.
Z każdym kolejnym słowem Tristan prędko zdobywał jej kruche, niewieście serce, obiecując ratunek od najgorszych z dręczących ją obaw; gdyby tylko zaproponował jej teraz wspólną ucieczkę do Francji, z dala od ich rodzin, od tych cichych arystokratycznych zbrodni, z pewnością zgodziłaby się, nie potrzebując do szczęścia niczego więcej, niż tej wolności – i jego protekcji.
Gdy dosłyszała zmianę w jego głosie, gdy dostrzegła jak towarzysz ucieka od niej wzrokiem, coś ścisnęło jej serce, przejęło bliźniaczym bólem; wyswobodziła jedną z dłoni i, bez dłuższego zastanowienia, wzniosła ją do lica mężczyzny, delikatnie próbując nakłonić go do ponownego spojrzenia jej w oczy. Zapędził się, zaiste – oboje zapędzili się już dawno, nie tego spodziewała się po tym spacerze, lecz dla niej było to magiczne, nieoczekiwane doznanie, spotkanie z kimś równie czułym i nieobojętnym, kimś...
- Gdyby to zależało ode mnie... – Gładziła go po twarzy, dając ponieść się chwili, słuchając głosu serca. Spróbowała uśmiechnąć się doń, mimo smutku okazać mu swą przychylność. – Gdyby... Lecz moja matka chce wydać mnie za Jamesa C-Croucha – zająknęła się niespodziewanie, gdy rozpacz znów powróciła z całą swą siłą, gdy stanęły jej przed oczami najokropniejsze obrazy. Umilkła na chwilę, próbując zapanować nad głosem, czując jak serce pęka jej na dwoje. – Wolałabym już uciec, wyprzeć się wszystkich, niż... – Pokręciła gwałtownie głową, próbując pozbyć się natrętnych, przerażających myśli, które usilnie do niej powracały. – Jestem za młoda – jęknęła z rozpaczą, buntując się przeciwko małżeństwu, kandydatowi, jak i obleśnej wizji prędkiego zajścia w ciążę. Nie tak miało to wyglądać. – Dlaczego Caesar mógł inaczej, dlaczego... – urwała znów, bojąc się uczuć, które zaczęły przejmować nad nią kontrolę, bojąc się złości, która jęła gorzeć w jej sercu.
Kąciki ust Evandry drgnęły lekko, gdy towarzysz kontynuował temat smoczycy, następnie skłonił się kornie, przepraszająco. Nie była jednak w stanie odpowiedzieć, nie teraz, nadal zbyt rozemocjonowana i zgaszona. Bez cienia sprzeciwu zasiadła z Tristanem na jednej ze znajdujących się w altanie ławeczek, nie dbając o niemoralną odległość, która ich dzieliła, nie odsuwając się nawet o centymetr; potrzebowała teraz jego silnego męskiego ramienia, jego wsparcia i ciepła.
Ułożyła głowę na ramieniu mężczyzny, impulsywnie ściskając jego dłoń, splatając razem ich palce; było to dla niej nowe, lecz łatwe, naturalne. A przynajmniej łatwe względem niego, wszak innych do siebie nie dopuszczała, będąc wiecznie wyniosłą i posągową. Cieszyła się tą bliskością, zakazaną intymnością, marząc, by ta noc trwała wiecznie. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by móc dalej mówić; z ociąganiem poruszyła głową, z początku niepewnie zerkając ku jego licu – nie był zły za ten wybuch? Wyprostowała się bardziej, przypominając sobie o przerwanym śpiewie, o radości, jaką mu nim sprawiła. Bała się słów przeprosin, bała się wrażenia, jakie mogła po sobie pozostawić, toteż podjęła znów, z początku cicho:
- Meurtrière est la guerre qui trahit tous nos serments, Sanguinaire le feu de la fin des temps…
Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że Tristan, jako wieloletni mieszkaniec Francji, z pewnością wyłapie w jej śpiewie jakieś błędy wymowy lub zawiedzie się jej akcentem, teraz jednak było już za późno na zmianę decyzji. Evandra wyśpiewała całą piosenkę, a im dłużej śpiewała, tym spokojniejsza była, a jej głos stawał się pewniejszy – myślała już jedynie o tym, o kojącym śpiewie, o melodii i czarze, który mogła tą melodią utkać. Gdy skończyła, wygięła usta w niewielkim, wdzięcznym uśmiechu, zastanawiając się nad doborem odpowiednich słów.
- Byłaby to dla mnie prawdziwa przyjemność – odpowiedziała również po francusku, próbując wyczuć nastrój towarzysza, upewnić się, czy nie odebrał jej zachowania niewłaściwie.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wstyd i rumieniec na jej słodkim licu, spuszczony wzrok oraz łza zaplątana o długą, czarną rzęsę, rozbudzały w nim całkiem inne, nieznane dotąd uczucia. Evandra była prawdziwa. Jej maniery, wrażliwość, głos, nie były wyuczone, nie zostały stworzone jako dodatkowy atut towaru; jej zapierająca dech w piersi uroda wydawała się jedynie zwierciadlanym odbiciem jej idealnej duszy. Cóż bardziej wyjątkowego od niej mógłby spotkać... w życiu?
- Evandro – szepnął z szacunkiem, gdy ona pierwsza zwróciła się do niego imieniem, dając mu przyzwolenie na zacieśnienie więzów. Choć właśnie po to wziął ją na ten spacer, z daleka od ludzi, nie potrafił teraz wykorzystać tego, co już zdobył, w sposób, jaki pierwotnie planował. Jego serce płonęło, oddech szybszym już być nie mógł, z wolna tracił przy niej zmysły. Pragnął wziąć ją w ramiona i nigdy już nich nie wypuścić; całkowicie zapominając o wszystkich przeszłych uniesieniach, podczas których wydawało mu się, że czuł to samo. Nie mógł czuć – Evandra była przecież inna, tak dalece wyjątkowa... Z trudem powstrzymywał swoje ciało przed nazbyt gwałtowna reakcją, obawiając się, że dając jej upust mógłby ją zanadto zranić, splamić tę dziewiczą doskonałość. Dlatego też, gdy wyswobodziła jedną z dłoni, a jego ręka niemal odruchowo popłynęła w kierunku jej talii, zatrzymała się w połowie jak sparaliżowana. Zgodnie z jej wolą spojrzał na nią, lecz już po krótkiej chwili przymknął powieki, rozkoszując się słodkim zapachem i delikatnością skóry jej kruchej dłoni. Nie śmiał się poruszyć, nawet zatrzymał oddech, w obawie, że jakiekolwiek drgnienie mogłoby obudzić dziewczę z tego miłosnego transu. Gdyby to zależało od niej, rzekła, a jego usta po raz pierwszy naprawdę złożyły się w uśmiech, jego serce rozpaliło się mocniej, pożądaniem, zachwytem i nadzieją złączonymi w jedno.
Kiedy wspomniała o Jamesie, poczuł, jak wzbiera się w nim fala zazdrości i moc buntu przeciwko niesprawiedliwości – dlaczego? Mieliby ją oddać jego kuzynowi? Jej matka o nim nie wspominała, kiedy z nią rozmawiał, czy to oznaczało, że kontrakt nie był jeszcze przesądzony? Wszakże nie mogła się nie domyślić, w jakim celu Tristan pytał o jej córkę; czy zabawiła się jego kosztem? Nie mógłby pozwolić na ich zaręczyny, nie bez walki, Evandra była zbyt delikatna, zbyt krucha... Zbyt idealna, by poślubić mężczyznę o tyle starszego! Czy spojrzał na nią dzisiaj choć na chwilę? Czy... Czy posiadał cokolwiek, czym nie mógłby się poszczycić Tristan? Rody najchętniej wydawały córki za mężczyzn wysoko postawionych, rokujących na wysokie stanowiska ministerialne, którzy bez wątpienia będą w stanie zapewnić swoim kobietom bogactwo i opiekę. Tristan takiej pracy nie miał – ale James też nie. W jego spojrzeniu zatlił się ból, uciekł od jej wzroku. W rozemocjonowanym milczeniu usiadł wraz z nią na ławeczce, czule przyjmując przy ramieniu jej wspartą głowę; rzeczywiście, gniewne iskierki zaklęte w jego oczach przestrzegały przed złością... ale nie był zły na nią. Jej bliskość przywoływała najprzyjemniejsze doznania.
Śpiew Evandry poniósł się słodkimi trelami po otwartej przestrzeni, nad falującą morską wodą. Miała niesamowite wyczucie taktu, trafiała w kolejne nuty z mistrzowską precyzją, a niedoskonały francuski akcent tylko dodawał jej uroku. Rozkoszował się zarówno początkiem, gdy jej głos był przejęty smutkiem, jak i końcem, gdy odzyskała pewność siebie; nie chciał jej przerywać – miast tego zaciskał palce na jej dłoni, pragnąc jej dodać śmiałości. Utkana przez nią melodia uspokajała zarówno ją, jak i jego, upewniając go w przekonaniu, że ich losy złączyło jakoweś magiczne przeznaczenie, którego z całą pewnością nie zerwie zdarzenie tak błahe, jak plany zaręczyn z Jamesem. Dopiero, gdy niewiasta skończyła, przysunął głowę bliżej niej, wpierw biorąc ja pod brodę, chwilę potem w emocjach, nad którymi nie panował, zanurzając twarz w jej lśniących, złotych włosach, nie myśląc wcale o tym, że mógłby zniszczyć jej misterne upięcie, ani o reakcji jego matki, gdy powrócą na elegancką salę balową. Zapach, delikatność jej fryzury działał na niego jak opary opium; czy mógłby dać odfrunąć takiej ptaszynie? Śpiewała piękniej niż słowiki. Chciał ją objąć, przyjąć bliżej siebie, ochronić ją przed wszystkim... powstrzymywał się wysiłkiem niezwykle dla niego ciężkim. Nie odezwał się od razu, milczał, zniewolony sakralnością tej niezwykłej chwili.
- Od ciebie z dala żyłem w ciągłej zimie – szepnął, już po angielsku; słowa Szekspira najpiękniej brzmią w języku poety, a Tristan nie chciał też zbyt długo męczyć Evandry obcą mową. - Gdy ciebie nie ma, nawet ptaki milkną lub taki smutek rozbrzmiewa w ich śpiewie, że drżąc przed zimą, liść blednie na drzewie. Twój śpiew rozświetla mroki nocy, Evandro, przepędza wiatry i mrozy. Oddałbym wszystko, by móc słuchać go częściej.
Odsunął lekko głowę, biorąc Evandrę pod brodę; obawiając się, że nazbyt ją onieśmieli.
- Czy James zainteresował się tobą dzisiaj choć przez chwilę? - powrócił do tematu dopiero teraz, dokładnie go sobie przez czas trwania piosnki przemyślawszy. - Zapytał o samopoczucie, przyniósł kielich wody? Czy choć próbował z tobą dziś pomówić? - Lekkie drżenie mogło wskazywać obawę. Tristan go nie widział, ale nie obserwował przecież Evandry nieprzerwanie, musiał pełnić obowiązki gospodarza. - Do upadłego, Evandro – przypomniał. - Jeśli tylko tego nie chcesz... Przysięgam. - Tristanowi nie przyszłoby do głowy, że jakikolwiek mężczyzna mógłby się chcieć sprzeciwić mariażowi z kobietą o takiej urodzie; nie miał też pojęcia, w jaki sposób miałby dopełnić ewentualnej obietnicy, nad tym jednak w tym momencie nie myślał.
- Calais jest niedaleko. A stamtąd rzut kamieniem do Paryża... - Urwał, spoglądając na niewiastę, skąpana światłem księżyca, w którym tak wyraźnie zarysowały się ścieżki łez spływających po jej gładkim licu. Tristan, jako jedyny syn, nie mógłby sobie pozwolić na taką swawolę, mimo tęsknoty za Francją kochał też smoki z Devon. Ale to nie zdrowy rozsądek przemawiał przez niego tego wieczoru. - Przy mnie będziesz bezpieczna, Evandro, nie pozwolę, by ktokolwiek zrobił ci krzywdę. Ślub z Jamesem byłby dla ciebie jak mord na słowiku, który dopiero uczy się latać. - Mogła się wahać, jeśli jednak tliła się w niej choć krztyna wahania, Tristan chciał ją wyplenić na swoją korzyść. James nie był nieczułym draniem, za jakiego Evandra, z racji wieku, zapewne go brała, ale nie chciał, by o tym wiedziała. Wolał podsycić wstręt, jakim ją z racji wieku przepełniał. - Jeśli nie uda się w inny sposób... Pokażę ci piękno Sekwany, różnorodność tamtejszych ogrodów, Montmarte i Montparnasse... Tam nikt cię nie znajdzie, nikt do niczego nie zmusi. Uczynię wszystko, by na twojej twarzy pojawił się uśmiech... nawet kosztem utraty wszystkiego, co mamy tutaj. Czym jest to całe bogactwo i wszystkie zaszczyty wobec twojego cierpienia? Czym... byłby mój świat bez ciebie? - Umilkł, unosząc lekko głowę, by móc spojrzeć dziewczęciu prosto w oczy, wolną ręką zamknął jej dłoń w uścisku obydwóch. - Jeśli tylko mi na to pozwolisz, Evandro. Nie musisz słuchać nikogo oprócz głosu własnego serca.
- Evandro – szepnął z szacunkiem, gdy ona pierwsza zwróciła się do niego imieniem, dając mu przyzwolenie na zacieśnienie więzów. Choć właśnie po to wziął ją na ten spacer, z daleka od ludzi, nie potrafił teraz wykorzystać tego, co już zdobył, w sposób, jaki pierwotnie planował. Jego serce płonęło, oddech szybszym już być nie mógł, z wolna tracił przy niej zmysły. Pragnął wziąć ją w ramiona i nigdy już nich nie wypuścić; całkowicie zapominając o wszystkich przeszłych uniesieniach, podczas których wydawało mu się, że czuł to samo. Nie mógł czuć – Evandra była przecież inna, tak dalece wyjątkowa... Z trudem powstrzymywał swoje ciało przed nazbyt gwałtowna reakcją, obawiając się, że dając jej upust mógłby ją zanadto zranić, splamić tę dziewiczą doskonałość. Dlatego też, gdy wyswobodziła jedną z dłoni, a jego ręka niemal odruchowo popłynęła w kierunku jej talii, zatrzymała się w połowie jak sparaliżowana. Zgodnie z jej wolą spojrzał na nią, lecz już po krótkiej chwili przymknął powieki, rozkoszując się słodkim zapachem i delikatnością skóry jej kruchej dłoni. Nie śmiał się poruszyć, nawet zatrzymał oddech, w obawie, że jakiekolwiek drgnienie mogłoby obudzić dziewczę z tego miłosnego transu. Gdyby to zależało od niej, rzekła, a jego usta po raz pierwszy naprawdę złożyły się w uśmiech, jego serce rozpaliło się mocniej, pożądaniem, zachwytem i nadzieją złączonymi w jedno.
Kiedy wspomniała o Jamesie, poczuł, jak wzbiera się w nim fala zazdrości i moc buntu przeciwko niesprawiedliwości – dlaczego? Mieliby ją oddać jego kuzynowi? Jej matka o nim nie wspominała, kiedy z nią rozmawiał, czy to oznaczało, że kontrakt nie był jeszcze przesądzony? Wszakże nie mogła się nie domyślić, w jakim celu Tristan pytał o jej córkę; czy zabawiła się jego kosztem? Nie mógłby pozwolić na ich zaręczyny, nie bez walki, Evandra była zbyt delikatna, zbyt krucha... Zbyt idealna, by poślubić mężczyznę o tyle starszego! Czy spojrzał na nią dzisiaj choć na chwilę? Czy... Czy posiadał cokolwiek, czym nie mógłby się poszczycić Tristan? Rody najchętniej wydawały córki za mężczyzn wysoko postawionych, rokujących na wysokie stanowiska ministerialne, którzy bez wątpienia będą w stanie zapewnić swoim kobietom bogactwo i opiekę. Tristan takiej pracy nie miał – ale James też nie. W jego spojrzeniu zatlił się ból, uciekł od jej wzroku. W rozemocjonowanym milczeniu usiadł wraz z nią na ławeczce, czule przyjmując przy ramieniu jej wspartą głowę; rzeczywiście, gniewne iskierki zaklęte w jego oczach przestrzegały przed złością... ale nie był zły na nią. Jej bliskość przywoływała najprzyjemniejsze doznania.
Śpiew Evandry poniósł się słodkimi trelami po otwartej przestrzeni, nad falującą morską wodą. Miała niesamowite wyczucie taktu, trafiała w kolejne nuty z mistrzowską precyzją, a niedoskonały francuski akcent tylko dodawał jej uroku. Rozkoszował się zarówno początkiem, gdy jej głos był przejęty smutkiem, jak i końcem, gdy odzyskała pewność siebie; nie chciał jej przerywać – miast tego zaciskał palce na jej dłoni, pragnąc jej dodać śmiałości. Utkana przez nią melodia uspokajała zarówno ją, jak i jego, upewniając go w przekonaniu, że ich losy złączyło jakoweś magiczne przeznaczenie, którego z całą pewnością nie zerwie zdarzenie tak błahe, jak plany zaręczyn z Jamesem. Dopiero, gdy niewiasta skończyła, przysunął głowę bliżej niej, wpierw biorąc ja pod brodę, chwilę potem w emocjach, nad którymi nie panował, zanurzając twarz w jej lśniących, złotych włosach, nie myśląc wcale o tym, że mógłby zniszczyć jej misterne upięcie, ani o reakcji jego matki, gdy powrócą na elegancką salę balową. Zapach, delikatność jej fryzury działał na niego jak opary opium; czy mógłby dać odfrunąć takiej ptaszynie? Śpiewała piękniej niż słowiki. Chciał ją objąć, przyjąć bliżej siebie, ochronić ją przed wszystkim... powstrzymywał się wysiłkiem niezwykle dla niego ciężkim. Nie odezwał się od razu, milczał, zniewolony sakralnością tej niezwykłej chwili.
- Od ciebie z dala żyłem w ciągłej zimie – szepnął, już po angielsku; słowa Szekspira najpiękniej brzmią w języku poety, a Tristan nie chciał też zbyt długo męczyć Evandry obcą mową. - Gdy ciebie nie ma, nawet ptaki milkną lub taki smutek rozbrzmiewa w ich śpiewie, że drżąc przed zimą, liść blednie na drzewie. Twój śpiew rozświetla mroki nocy, Evandro, przepędza wiatry i mrozy. Oddałbym wszystko, by móc słuchać go częściej.
Odsunął lekko głowę, biorąc Evandrę pod brodę; obawiając się, że nazbyt ją onieśmieli.
- Czy James zainteresował się tobą dzisiaj choć przez chwilę? - powrócił do tematu dopiero teraz, dokładnie go sobie przez czas trwania piosnki przemyślawszy. - Zapytał o samopoczucie, przyniósł kielich wody? Czy choć próbował z tobą dziś pomówić? - Lekkie drżenie mogło wskazywać obawę. Tristan go nie widział, ale nie obserwował przecież Evandry nieprzerwanie, musiał pełnić obowiązki gospodarza. - Do upadłego, Evandro – przypomniał. - Jeśli tylko tego nie chcesz... Przysięgam. - Tristanowi nie przyszłoby do głowy, że jakikolwiek mężczyzna mógłby się chcieć sprzeciwić mariażowi z kobietą o takiej urodzie; nie miał też pojęcia, w jaki sposób miałby dopełnić ewentualnej obietnicy, nad tym jednak w tym momencie nie myślał.
- Calais jest niedaleko. A stamtąd rzut kamieniem do Paryża... - Urwał, spoglądając na niewiastę, skąpana światłem księżyca, w którym tak wyraźnie zarysowały się ścieżki łez spływających po jej gładkim licu. Tristan, jako jedyny syn, nie mógłby sobie pozwolić na taką swawolę, mimo tęsknoty za Francją kochał też smoki z Devon. Ale to nie zdrowy rozsądek przemawiał przez niego tego wieczoru. - Przy mnie będziesz bezpieczna, Evandro, nie pozwolę, by ktokolwiek zrobił ci krzywdę. Ślub z Jamesem byłby dla ciebie jak mord na słowiku, który dopiero uczy się latać. - Mogła się wahać, jeśli jednak tliła się w niej choć krztyna wahania, Tristan chciał ją wyplenić na swoją korzyść. James nie był nieczułym draniem, za jakiego Evandra, z racji wieku, zapewne go brała, ale nie chciał, by o tym wiedziała. Wolał podsycić wstręt, jakim ją z racji wieku przepełniał. - Jeśli nie uda się w inny sposób... Pokażę ci piękno Sekwany, różnorodność tamtejszych ogrodów, Montmarte i Montparnasse... Tam nikt cię nie znajdzie, nikt do niczego nie zmusi. Uczynię wszystko, by na twojej twarzy pojawił się uśmiech... nawet kosztem utraty wszystkiego, co mamy tutaj. Czym jest to całe bogactwo i wszystkie zaszczyty wobec twojego cierpienia? Czym... byłby mój świat bez ciebie? - Umilkł, unosząc lekko głowę, by móc spojrzeć dziewczęciu prosto w oczy, wolną ręką zamknął jej dłoń w uścisku obydwóch. - Jeśli tylko mi na to pozwolisz, Evandro. Nie musisz słuchać nikogo oprócz głosu własnego serca.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Choć była pewna swych umiejętności, choć odzyskała spokój i opanowanie, to z lękiem oczekiwała reakcji na swój śpiew – czy nie rozczarowała Tristana barwą głosu, czy nie zraziła swym akcentem? Wszak jego marzycielskie wyobrażenia mogły znacznie odbiegać od rzeczywistości, zaś ona powinna raczej rozniecać jego fantazje niż tak szybko i szczerze wykładać karty na stół. Jednak tej nocy daleko było do normalności, zaś im – do opanowanych, skrytych za maskami obojętności arystokratów.
Przymknęła powieki, by nacieszyć się urokiem tej magicznej chwili, gdy poczuła słodki ciężar jego głowy, gdy tak wsparł się na niej i okazał czułość. Nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia, choć pozwalała sobie na poufałości, za które niejedna z panien straciła dobre imię. To jednak nie miało znaczenia, kiedy trwali w tym miłosnym uniesieniu, z dala od zgiełku wesela, z dala od ich krytycznych spojrzeń.
Gdy Tristan impulsywnie zanurzył twarz w jej misternej fryzurze, tym samym dając upust swym emocjom, i ona – nieświadomie, jak przez sen – sięgnęła wolną dłonią ku jego szyi, ku jego licu, znów chcąc je pogładzić, choćby musnąć. Gdyby tylko mogła, gdyby to od niej zależało... Tristan jawił się jej jako ideał, rycerz w lśniącej zbroi, który uratuje ją od niewoli, a przy tym poeta o wrażliwym sercu, dobrze wychowany... Niedostępny, zakazany, co tylko potęgowało tragizm jej obecnego położenia.
Coś chwyciło ją za serce, gdy towarzysz znów zaczął cytować poezję, tym razem przemawiając do niej sonetem Szekspira; czy naprawdę tak myślał? Czy mówiąc wszystko miał na myśli... wszystko?
- Chociaż słowami tego nie wypowie, chciej pojąć, co tu ciche serce głosi... – wyszeptała w odpowiedzi z pasją, z uniesieniem; jej policzki znów oblał rumieniec, zaś skórę znów zmrowiał przyjemny dreszcz, lecz mimo to chciała więcej. – Chciałabym każdego dnia słuchać twej poezji, Tristanie, każdego wieczoru usypiać cię śpiewem... – urwała, zdając sobie sprawę z kruchości gruntu po którym zaczęła stąpać, choć nie żałowała tych płomiennych wyznań, nie żałowała tej chwili szczerości.
Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie zdobyła się nawet na najcichszy szept. Czy się nią zainteresował? Czy zadbał o jej samopoczucie, próbował z nią rozmawiać...? Nie. James był obojętny na jej wdzięki, co przyjęła z niemałą ulgą. Choć z drugiej strony, gdyby naprawdę miała zostać jego żoną, gdyby już zawsze miała żyć w takim chłodzie, takiej obojętności... Dosłyszała w głosie Tristana obawę; w odpowiedzi ścisnęła jego dłoń mocniej, drugą znów musnęła jego szyję, lico, chcąc upewnić go co do swej przychylności.
- Pan Crouch nie poświęcił mi nawet spojrzenia – odpowiedziała cicho, gdy już zdołała zapanować nad swym głosem; wszak na wspomnienie Jamesa znów przejął ją smutek, znów pojawiła się gorycz. Jeśli Tristan mówił prawdę, jeśli chciał o nią walczyć, odstraszyć wszelkich kandydatów... – Nie mogę tak, w ten sposób... Nie chcę go, nie chcę takiego życia... – szeptała gorączkowo, z narastającą trwogą, próbując przylgnąć do niego mocniej, znaleźć w nim oparcie. – Zabierz mnie od niego, proszę – dodała z naciskiem, z desperacją i rozpaczą. Nie mogła pogodzić się z takim losem, zwłaszcza teraz, gdy poznała Tristana, gdy w końcu ktoś poruszył ją, chwycił za serce. Może tak właśnie miało być, może miała go spotkać w tym tragicznym dniu i zrozumieć, może...
Wzniosła na niego z początku zaskoczony, zdumiony wzrok, gdy zaczął roztaczać przed nią przepiękną, diablo kuszącą wizję ucieczki, z nim, u jego boku; nie sądziła, że towarzysz weźmie jej słowa na poważnie, że uwierzy w chęć porzucenia rodu i bogactwa w imię wolności, że wyrazi podobną chęć, dla niej. Po chwili wpatrywała się w niego już tylko ze wzruszeniem, z wdzięcznością i czułością, z błyszczącymi od łez oczami; ich twarze znów znajdowały się blisko, zbyt blisko, zaś jej dłoń dalej wodziła po policzku mężczyzny, jak gdyby młódka bała się, że już nigdy nie będą mogli być ze sobą, że ten czarowny sen zaraz pryśnie i znów zostanie sama. Kusił, przyciągał niczym ogień ćmę, obiecywał cuda, lecz Evandra wierzyła mu na słowo, nie mogąc odnaleźć w jego głosie fałszu; jeśli zaryzykuje i porzuci całe dotychczasowe życie, jeśli zawierzy Tristanowi swój los, czy nie spotka jej zawód? Czy brat wybaczy, czy zrozumie... Czekała na niego tyle czasu, by w końcu odnaleźć, w najmniej oczekiwanym momencie; łączyło ich coś wyjątkowego, coś, co miało przetrwać, mimo rozłąki, mimo wszelkich przeciwności losu.
- Tristanie – wyszeptała cicho, prawie bezgłośnie, znów przymykając powieki; kilka łez spłynęło po jej zarumienionych od emocji policzkach. Przycisnęła usta do jego żuchwy, by następnie powędrować nimi wyżej, niczym w amoku, składając kolejny pocałunek na licu, w okolicy kości policzkowej. Czym byłby jego świat bez niej...? Czy mógłby powiedzieć jej cokolwiek piękniejszego? Jeśli powinna słuchać głosu własnego serca, głosu tak mocno potępianego przez matkę, przez arystokratyczne konwenanse, jeśli nie liczyło się nic więcej, nic ponad jej uczucia, spragnione serce... – Zabierz mnie – powtórzyła z tym samym ogniem, w gorączce i szaleństwie. - We śnie pochlebnym byłeś mym kochankiem i byłeś królem – wyszeptała mu wprost do ucha, drażniąc je ciepłym, przyśpieszonym oddechem. – Zabierz mnie, ucieknij ze mną, zwróć mi wolność, Tristanie. – Spojrzała mu znów w oczy, roztrzęsiona i rozemocjonowana jego słowami, jego szaloną, lecz wspaniałą propozycją. Nie zastanawiała się teraz nad powinnościami względem rodziny, nad etykietą, nad wstydem, który zaraz znów sprowadzi ją na ziemię. – Zaopiekuj się mną – Złożyła na jego ustach delikatny, niewinny pocałunek, bez opamiętania oddając się miłosnemu uniesieniu, lecz mimo tej skromności i łagodności, zaskoczyła ją własna śmiałość; spuściła wzrok, znów obawiając się jego reakcji, wstydząc się swej wylewności. Rumieńce nadal ozdabiały jej bladą, alabastrową skórę, kiedy tak wahała się co czynić, kiedy umilkła onieśmielona; dłoń, którą do tej pory wodziła po jego licu, przeniosła na ich złączone w uścisku ręce.
- Ucieknijmy – ponowiła cicho, nadal nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy; nie chciała jednak, by ten wstyd zrozumiał jako odmowę, by zrezygnował z ratunku. – Lecz najpierw powróćmy na bal, wszak tak prosiłeś o wspólny taniec... – Bała się, do czego mogłoby dojść, gdyby zostali tutaj dłużej, sami, z dala od wzroku innych.
Przymknęła powieki, by nacieszyć się urokiem tej magicznej chwili, gdy poczuła słodki ciężar jego głowy, gdy tak wsparł się na niej i okazał czułość. Nie miała najmniejszych wyrzutów sumienia, choć pozwalała sobie na poufałości, za które niejedna z panien straciła dobre imię. To jednak nie miało znaczenia, kiedy trwali w tym miłosnym uniesieniu, z dala od zgiełku wesela, z dala od ich krytycznych spojrzeń.
Gdy Tristan impulsywnie zanurzył twarz w jej misternej fryzurze, tym samym dając upust swym emocjom, i ona – nieświadomie, jak przez sen – sięgnęła wolną dłonią ku jego szyi, ku jego licu, znów chcąc je pogładzić, choćby musnąć. Gdyby tylko mogła, gdyby to od niej zależało... Tristan jawił się jej jako ideał, rycerz w lśniącej zbroi, który uratuje ją od niewoli, a przy tym poeta o wrażliwym sercu, dobrze wychowany... Niedostępny, zakazany, co tylko potęgowało tragizm jej obecnego położenia.
Coś chwyciło ją za serce, gdy towarzysz znów zaczął cytować poezję, tym razem przemawiając do niej sonetem Szekspira; czy naprawdę tak myślał? Czy mówiąc wszystko miał na myśli... wszystko?
- Chociaż słowami tego nie wypowie, chciej pojąć, co tu ciche serce głosi... – wyszeptała w odpowiedzi z pasją, z uniesieniem; jej policzki znów oblał rumieniec, zaś skórę znów zmrowiał przyjemny dreszcz, lecz mimo to chciała więcej. – Chciałabym każdego dnia słuchać twej poezji, Tristanie, każdego wieczoru usypiać cię śpiewem... – urwała, zdając sobie sprawę z kruchości gruntu po którym zaczęła stąpać, choć nie żałowała tych płomiennych wyznań, nie żałowała tej chwili szczerości.
Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz nie zdobyła się nawet na najcichszy szept. Czy się nią zainteresował? Czy zadbał o jej samopoczucie, próbował z nią rozmawiać...? Nie. James był obojętny na jej wdzięki, co przyjęła z niemałą ulgą. Choć z drugiej strony, gdyby naprawdę miała zostać jego żoną, gdyby już zawsze miała żyć w takim chłodzie, takiej obojętności... Dosłyszała w głosie Tristana obawę; w odpowiedzi ścisnęła jego dłoń mocniej, drugą znów musnęła jego szyję, lico, chcąc upewnić go co do swej przychylności.
- Pan Crouch nie poświęcił mi nawet spojrzenia – odpowiedziała cicho, gdy już zdołała zapanować nad swym głosem; wszak na wspomnienie Jamesa znów przejął ją smutek, znów pojawiła się gorycz. Jeśli Tristan mówił prawdę, jeśli chciał o nią walczyć, odstraszyć wszelkich kandydatów... – Nie mogę tak, w ten sposób... Nie chcę go, nie chcę takiego życia... – szeptała gorączkowo, z narastającą trwogą, próbując przylgnąć do niego mocniej, znaleźć w nim oparcie. – Zabierz mnie od niego, proszę – dodała z naciskiem, z desperacją i rozpaczą. Nie mogła pogodzić się z takim losem, zwłaszcza teraz, gdy poznała Tristana, gdy w końcu ktoś poruszył ją, chwycił za serce. Może tak właśnie miało być, może miała go spotkać w tym tragicznym dniu i zrozumieć, może...
Wzniosła na niego z początku zaskoczony, zdumiony wzrok, gdy zaczął roztaczać przed nią przepiękną, diablo kuszącą wizję ucieczki, z nim, u jego boku; nie sądziła, że towarzysz weźmie jej słowa na poważnie, że uwierzy w chęć porzucenia rodu i bogactwa w imię wolności, że wyrazi podobną chęć, dla niej. Po chwili wpatrywała się w niego już tylko ze wzruszeniem, z wdzięcznością i czułością, z błyszczącymi od łez oczami; ich twarze znów znajdowały się blisko, zbyt blisko, zaś jej dłoń dalej wodziła po policzku mężczyzny, jak gdyby młódka bała się, że już nigdy nie będą mogli być ze sobą, że ten czarowny sen zaraz pryśnie i znów zostanie sama. Kusił, przyciągał niczym ogień ćmę, obiecywał cuda, lecz Evandra wierzyła mu na słowo, nie mogąc odnaleźć w jego głosie fałszu; jeśli zaryzykuje i porzuci całe dotychczasowe życie, jeśli zawierzy Tristanowi swój los, czy nie spotka jej zawód? Czy brat wybaczy, czy zrozumie... Czekała na niego tyle czasu, by w końcu odnaleźć, w najmniej oczekiwanym momencie; łączyło ich coś wyjątkowego, coś, co miało przetrwać, mimo rozłąki, mimo wszelkich przeciwności losu.
- Tristanie – wyszeptała cicho, prawie bezgłośnie, znów przymykając powieki; kilka łez spłynęło po jej zarumienionych od emocji policzkach. Przycisnęła usta do jego żuchwy, by następnie powędrować nimi wyżej, niczym w amoku, składając kolejny pocałunek na licu, w okolicy kości policzkowej. Czym byłby jego świat bez niej...? Czy mógłby powiedzieć jej cokolwiek piękniejszego? Jeśli powinna słuchać głosu własnego serca, głosu tak mocno potępianego przez matkę, przez arystokratyczne konwenanse, jeśli nie liczyło się nic więcej, nic ponad jej uczucia, spragnione serce... – Zabierz mnie – powtórzyła z tym samym ogniem, w gorączce i szaleństwie. - We śnie pochlebnym byłeś mym kochankiem i byłeś królem – wyszeptała mu wprost do ucha, drażniąc je ciepłym, przyśpieszonym oddechem. – Zabierz mnie, ucieknij ze mną, zwróć mi wolność, Tristanie. – Spojrzała mu znów w oczy, roztrzęsiona i rozemocjonowana jego słowami, jego szaloną, lecz wspaniałą propozycją. Nie zastanawiała się teraz nad powinnościami względem rodziny, nad etykietą, nad wstydem, który zaraz znów sprowadzi ją na ziemię. – Zaopiekuj się mną – Złożyła na jego ustach delikatny, niewinny pocałunek, bez opamiętania oddając się miłosnemu uniesieniu, lecz mimo tej skromności i łagodności, zaskoczyła ją własna śmiałość; spuściła wzrok, znów obawiając się jego reakcji, wstydząc się swej wylewności. Rumieńce nadal ozdabiały jej bladą, alabastrową skórę, kiedy tak wahała się co czynić, kiedy umilkła onieśmielona; dłoń, którą do tej pory wodziła po jego licu, przeniosła na ich złączone w uścisku ręce.
- Ucieknijmy – ponowiła cicho, nadal nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy; nie chciała jednak, by ten wstyd zrozumiał jako odmowę, by zrezygnował z ratunku. – Lecz najpierw powróćmy na bal, wszak tak prosiłeś o wspólny taniec... – Bała się, do czego mogłoby dojść, gdyby zostali tutaj dłużej, sami, z dala od wzroku innych.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan objął towarzyszkę, kiedy zaczęła lgnąć bliżej niego, z łatwością wyczuwając jej niemą prośbę. Ułożył dłoń na jej talii, a gdy usłyszał z jej ust słodycz poezji, pożądliwie, zachłannie wbił palce; panny z dobrych domów często znały poezję, ale nieczęsto ją rozumiały. Evandra jawiła się przed nim jako uosobienie kobiecości, piękna i wrażliwości; jako rzadkiej odmiany słowik, któremu nie mógł tak po prostu dać odlecieć. Objął ją ramieniem silniej, chcąc dać u swego boku schronienie, oparcie, chcąc stać się murem chroniącym ją przed światem. Chciał tego, chciał słuchać jej śpiewu, chciał cytować jej Petrarkę, chciał zabrać ją do Paryża i oddać się nieziemskim rozkoszom nad spienioną, falującą Sekwaną. Nie myślał teraz ani o konsekwencjach, ani o przeszkodach, ani nawet o tym, że na sali balowała piękna Adelajda. Jego młode kochliwe serce oddaliło się od rozumu bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Bolał go jej smutek i bolała go gorycz, bolała niesprawiedliwość. Crouch nie mógł jej dostać; Evandra z nikim przecież nie będzie równie szczęśliwa, co z nim.
- Tak będzie, Evandro – obiecał, nie odejmując spojrzenia od jej oczu. - Poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba. Nikt mi ciebie nie odbierze. James jest chłodnym, obojętnym draniem. – Miał nadzieję, że kuzyn nigdy nie dowie się, w jaki sposób Tristan go opisał. - Jesteś zbyt krucha, zbyt delikatna, by oddać się w ręce takiego człowieka. Zapomnij o swoich troskach, nie pozwolę cię skrzywdzić w tak okrutny sposób. - Dotyk niewiasty, jej dłoń sunąca wzdłuż jego lica, szyi, pozostawiała po sobie postawiony włos i na wskroś przeszywający dreszcz. Emocje buzujące w powietrzu, zmieszane ze zniewalającym zapachem dziesiątek rosnących tu róż, odjęły mu ostatnie resztki rozumu.
Rozchylił usta, gdy dostrzegł łzy spływające po jej policzkach, chcąc ofiarować jej kolejne słowa pocieszenia, umilkł jednak równie prędko, gdy obdarowała go rozkosznym pocałunkiem. Znieruchomiał, obawiając się ją spłoszyć, odrzucić natarczywością. Odwzajemniał jej spojrzenie, a jego źrenice żarzyły się pożądaniem, uwielbieniem i zachwytem. Gdy powiodła ku jego ustom, wyszedł jej naprzeciw, delikatnie, subtelnie, niemal nieśmiało, zmuszając się do powstrzymywania swoich roztańczonych żądz na wodzy.
- Słuchać oczyma to mądrość miłości – dokończył za nią, jeszcze nim złączyli się w pierwszym, tak słodkim pocałunku. Rumieniec, za którym skryła się jej twarz, zdał mu się tak przepięknie niewinnym i dziewczęcym; wypowiadane słowa przyprawiały go o obłęd, ciepłe powietrze przy skórze mocniej rozpalało nieprzyzwoite żądze. Nazwała go kochankiem, władcą, a to wszystko słowami poety, nie mogła wypowiedzieć nic, co trafiłoby w jego serce celniej. Poczuł nad nią swojego rodzaju siłę, poczuł, że musiał jej strzec; jego ręka mocniej wpiła się w jej talię, wolną uchwycił jej obydwie dłonie, gdy Evandra przysunęła drugą ku ich ściśniętym dłoniom. - Dla mnie twa miłość lepsza niż ród stary, droższa niż skarby i strojów przepychy, milsza niż sokół, konie i ogary... Drwię, mając ciebie, z całej ludzkiej pychy – również szeptał, o miłości należało mówić szeptem. Tristan nie myślał o konsekwencjach swoich słów, w emocjonalnym zrywie niepokornego serca obiecywał Evandrze coś, czego, nazajutrz zapewne pojmie, dokonać by nie mógł. Pragnął jej jednak tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu niczego nie pragnął.
Miała jednak rację, spędzili tutaj już i tak zbyt wiele czasu – obawiał się, że jego matka nie będzie zadowolona. Nie wypuszczając jej z objęć, zupełnie ośmielony już, nachylił się nad nią i ucałował jej alabastrową, łabędzią szyję, ucałował jej wierzch, bok i przód, dochodząc aż do obojczyka, nieprzyzwoicie nachylając się aż ku piersiom; powstał jednak po tej pieszczocie nagle i gwałtownie, nie chcąc zapędzić się w kuszących czułościach zbyt daleko. Zsunął dłoń z jej talii, lecz dłoni z uścisku nie wypuścił, pragnąc dać jej oparcie, kiedy i ona będzie wstawać. Wolną ręką sięgnął natomiast po różę złożoną na ławeczce, wciąż soczystą i pąsową, zupełnie jak jej lico, i wręczyć jej kwiat po raz drugi. Mógłby obsypywać ją różami codziennie, zasługiwała na to.
- Jeszcze rok – rzekł, nieprzerwanie szepcząc. - Jeszcze przez rok będą cię chronić mury Hogwartu. A gdy je opuścisz, ja je zastąpię. Przysięgam, będę czekał... choć nie wiem, czy przetrwam tak długą rozłąkę. Obiecaj, proszę, że będziesz odpisywać na moje listy – Patrzył w jej oczy z pasją i żarem. - Bez tej obietnicy na salę wrócić nie mogę. Tęsknota mnie ususzy... - Uścisnął jej dłonie mocniej, pragnąc dać jej silniejsze oparcie, kiedy będzie wstawać, ale też chcąc mocniej posmakować jej bliskości, której kres był przecież tak bliski. - Wybacz śmiałość prośby, jeśli zda ci się niestosowną, lecz pragnę cię prosić również, byś pozostawiła mi po sobie pamiątkę, bym miał się czym wspomóc w trudniejszych chwilach. Wstążkę, pukiel włosów, cokolwiek, co zatrzyma zapach twojej skóry. Chcę mieć go przy sobie, Evandro, gdy będziesz... tak daleko. Teraz wróćmy na tę salę, oczarujmy gości wspólnym tańcem i trwajmy w słodkiej modlitwie, by koniec tej uroczystości trwał jak najdłużej. Zamknijmy w tej chwili wieczność. - Nachylił się, by raz jeszcze szarmancko musnąć ustami wierzch trzymanej dłoni. - Niech nic cię dłużej nie trapi, wyzwolę cię od wszystkich tych problemów. Nie dam skrzywdzić.
- Tak będzie, Evandro – obiecał, nie odejmując spojrzenia od jej oczu. - Poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba. Nikt mi ciebie nie odbierze. James jest chłodnym, obojętnym draniem. – Miał nadzieję, że kuzyn nigdy nie dowie się, w jaki sposób Tristan go opisał. - Jesteś zbyt krucha, zbyt delikatna, by oddać się w ręce takiego człowieka. Zapomnij o swoich troskach, nie pozwolę cię skrzywdzić w tak okrutny sposób. - Dotyk niewiasty, jej dłoń sunąca wzdłuż jego lica, szyi, pozostawiała po sobie postawiony włos i na wskroś przeszywający dreszcz. Emocje buzujące w powietrzu, zmieszane ze zniewalającym zapachem dziesiątek rosnących tu róż, odjęły mu ostatnie resztki rozumu.
Rozchylił usta, gdy dostrzegł łzy spływające po jej policzkach, chcąc ofiarować jej kolejne słowa pocieszenia, umilkł jednak równie prędko, gdy obdarowała go rozkosznym pocałunkiem. Znieruchomiał, obawiając się ją spłoszyć, odrzucić natarczywością. Odwzajemniał jej spojrzenie, a jego źrenice żarzyły się pożądaniem, uwielbieniem i zachwytem. Gdy powiodła ku jego ustom, wyszedł jej naprzeciw, delikatnie, subtelnie, niemal nieśmiało, zmuszając się do powstrzymywania swoich roztańczonych żądz na wodzy.
- Słuchać oczyma to mądrość miłości – dokończył za nią, jeszcze nim złączyli się w pierwszym, tak słodkim pocałunku. Rumieniec, za którym skryła się jej twarz, zdał mu się tak przepięknie niewinnym i dziewczęcym; wypowiadane słowa przyprawiały go o obłęd, ciepłe powietrze przy skórze mocniej rozpalało nieprzyzwoite żądze. Nazwała go kochankiem, władcą, a to wszystko słowami poety, nie mogła wypowiedzieć nic, co trafiłoby w jego serce celniej. Poczuł nad nią swojego rodzaju siłę, poczuł, że musiał jej strzec; jego ręka mocniej wpiła się w jej talię, wolną uchwycił jej obydwie dłonie, gdy Evandra przysunęła drugą ku ich ściśniętym dłoniom. - Dla mnie twa miłość lepsza niż ród stary, droższa niż skarby i strojów przepychy, milsza niż sokół, konie i ogary... Drwię, mając ciebie, z całej ludzkiej pychy – również szeptał, o miłości należało mówić szeptem. Tristan nie myślał o konsekwencjach swoich słów, w emocjonalnym zrywie niepokornego serca obiecywał Evandrze coś, czego, nazajutrz zapewne pojmie, dokonać by nie mógł. Pragnął jej jednak tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu niczego nie pragnął.
Miała jednak rację, spędzili tutaj już i tak zbyt wiele czasu – obawiał się, że jego matka nie będzie zadowolona. Nie wypuszczając jej z objęć, zupełnie ośmielony już, nachylił się nad nią i ucałował jej alabastrową, łabędzią szyję, ucałował jej wierzch, bok i przód, dochodząc aż do obojczyka, nieprzyzwoicie nachylając się aż ku piersiom; powstał jednak po tej pieszczocie nagle i gwałtownie, nie chcąc zapędzić się w kuszących czułościach zbyt daleko. Zsunął dłoń z jej talii, lecz dłoni z uścisku nie wypuścił, pragnąc dać jej oparcie, kiedy i ona będzie wstawać. Wolną ręką sięgnął natomiast po różę złożoną na ławeczce, wciąż soczystą i pąsową, zupełnie jak jej lico, i wręczyć jej kwiat po raz drugi. Mógłby obsypywać ją różami codziennie, zasługiwała na to.
- Jeszcze rok – rzekł, nieprzerwanie szepcząc. - Jeszcze przez rok będą cię chronić mury Hogwartu. A gdy je opuścisz, ja je zastąpię. Przysięgam, będę czekał... choć nie wiem, czy przetrwam tak długą rozłąkę. Obiecaj, proszę, że będziesz odpisywać na moje listy – Patrzył w jej oczy z pasją i żarem. - Bez tej obietnicy na salę wrócić nie mogę. Tęsknota mnie ususzy... - Uścisnął jej dłonie mocniej, pragnąc dać jej silniejsze oparcie, kiedy będzie wstawać, ale też chcąc mocniej posmakować jej bliskości, której kres był przecież tak bliski. - Wybacz śmiałość prośby, jeśli zda ci się niestosowną, lecz pragnę cię prosić również, byś pozostawiła mi po sobie pamiątkę, bym miał się czym wspomóc w trudniejszych chwilach. Wstążkę, pukiel włosów, cokolwiek, co zatrzyma zapach twojej skóry. Chcę mieć go przy sobie, Evandro, gdy będziesz... tak daleko. Teraz wróćmy na tę salę, oczarujmy gości wspólnym tańcem i trwajmy w słodkiej modlitwie, by koniec tej uroczystości trwał jak najdłużej. Zamknijmy w tej chwili wieczność. - Nachylił się, by raz jeszcze szarmancko musnąć ustami wierzch trzymanej dłoni. - Niech nic cię dłużej nie trapi, wyzwolę cię od wszystkich tych problemów. Nie dam skrzywdzić.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Evandra nie mogła sobie wymarzyć odpowiedniejszej scenerii czy lepszego kandydata do pierwszych romantycznych uniesień zwieńczonych pierwszym zakazanym pocałunkiem. Widok na morze, woń najpiękniejszych na całych Wyspach, sławnych róży Rosierów i on. Na myśl o aranżowanym, beznamiętnym małżeństwie ogarniała ją bezbrzeżna rozpacz; zaś Tristan uczył ją czym są prawdziwe emocje, czym jest zauroczenie, czułość... Evandra nie chciała przestawać, choć powrót na salę, powrót do niesatysfakcjonującej normalności był nieuchronny – co tylko podsycało pragnienia.
Przeklinała swą płochość i wstydliwość, była przerażona emocjonalnością i wrażliwością – nigdy nie sądziła, że może tak omdlewać w męskich ramionach, może rumienić się od wypowiadanych szeptem słów poezji. Choć pragnęła romantyzmu i szczerości uczuć, nigdy nie podejrzewała, że mogą się one objawiać w tak niekontrolowany, nieposkromiony sposób. Tristan mógł z niej czytać niczym z otwartej księgi – jej reakcje były doskonale widoczne i wielce wymowne, dziewicze i nieprzekłamane. Czuła się naga, podstępnie odarta z dystansu i obojętności, lecz mimo tego bezpieczna.
Gdy ich wargi złączyły się w delikatnej, nieśmiałej pieszczocie, młódka przez chwilę zapomniała gdzie się znajduje i jak nieszczęśliwy był to dlań dzień. Gdy Tristan dalej przemawiał doń poezją utalentowanego Szekspira, nadal nie śmiała wznieść na niego wzroku, zawstydzona zarówno swą śmiałością, jak i nieprzystojnymi, zdecydowanie niewłaściwymi myślami. Gdyby tak nie musieli wracać na salę, gdyby mogli spędzić w tej altanie całą długą noc... Gdyby naprawdę uciekli do Francji... Wyznania towarzysza napawały nadzieją i nieznaną do tej pory słabością; myślała o sobie jak o kruchej, delikatnej i wrażliwej, jak o róży, która tak potrzebuje troskliwej opieki i którą trzeba chronić przed złoczyńcami chcącymi ją zerwać, zabić, zniszczyć. Zapominała o swych troskach, skupiając się już jedynie na pięknie tej magicznej chwili.
- Tristanie – powtórzyła imię z czułością, napawając się jego brzmieniem. Gdy śmiało sięgnął do jej szyi i zaczął składać nań kolejne spragnione pocałunki, zamiast stawić opór, opamiętać się i bronić, mimowolnie jęła ułatwiać mu dostęp, oddychając przy tym ciężej, wydając z siebie ciche bezwstydne jęknięcie. Cóż to, że nachylał się tuż nad jej piersią, że powinna lękać się takiej bliskości, unikać takiej poufałości jak ognia. Co powiedziałaby na to matka, co powiedziałby na to brat... - Prócz ciebie, panem mym nikt być nie może – dodała nadal w amoku, roznamiętniona przez odważne pieszczoty, nagle i gwałtownie porzucona. Powiodła za nim pociemniałym, zemdlonym wzrokiem – dlaczego przestał? dlaczego nie mogli tak spędzić reszty tej czarownej nocy...? – lecz prędko zaczęła przytomnieć, przypominać sobie o swych obowiązkach, o pozorach, które musieli zachować. Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden, choćby najcichszy dźwięk. Spuściła wzrok, próbując zapanować nad zdobiącymi jej lico rumieńcami, i powstała z ławeczki, korzystając przy tym z silnego ramienia Tristana. Przyjęła różę z wyraźną wdzięcznością, choć nadal nie wypowiedziała słowa, walcząc z zalewającą ją falą uczuć. Nie chciała odchodzić, wracać na salę, lecz lękała się również tego, do czego mogłoby między nimi dojść, gdyby nie przerwali w tym momencie, gdyby nikt ich nie mógł znaleźć...
Nie wie, czy przetrwa tak długą rozłąkę...? Evandra spojrzała na niego z lękiem, bo choć znali się tak krótko, choć ich uczucie dopiero wzrastało, nie wyobrażała sobie takiego prozaicznego końca. Czymże był rok naprzeciw wieczności, a ona chciała go na zawsze, na wyłączność, wszak gdzież miałaby szukać tak wrażliwego, tak szlachetnego...
- Jeśli tylko będziesz pisać, Tristanie, możesz spodziewać się mojej rychłej odpowiedzi – wyszeptała z uniesieniem, spoglądając w jego pociemniałe od pożądania oczy bez strachu. – Niech ten rok cię nie odstraszy, mój miły, mój rycerzu – dodała żarliwie, po raz pierwszy przeklinając swój wiek; gdyby skończyła już pobieranie nauk, młodzieniec mógłby ją uratować choćby dziś, jutro, raz na zawsze kładąc kres wszelkim zmartwieniom, ratując od jałowego małżeństwa. - Nie śmiem przeklinać godzin nieskończonych,czekając, władco, wiernie przy zegarze. – Patrzyła na niego z niewinną, dziewiczą naiwnością, z tym silnym pragnieniem, by wakacje trwały długo, dłużej niż zwykle, a kolejne spotkanie rodzinne trafiło się jutro, pojutrze. Chciała poznać go lepiej, chciała śpiewać przy akompaniamencie jego pianina, chciała wspierać się na tym silnym ramieniu i zapomnieć o troskach.
Pierś znów zafalowała jej mocniej, gdy towarzysz szarmancko ucałował wierzch jej dłoni, gdy przemawiał tak śpiewnie i wytwornie; Evandra, choć opanowania i zdystansowana na co dzień, zadziwiająco łatwo straciła dla niego głowę, nieopatrznie pozwalając na tę grę pięknych słów i niejednoznacznych gestów, grę, w której Tristan miał wiele większe doświadczenie.
Wygięła usta w niewielkim, nieco smutnym uśmiechu i poprosiła mężczyznę o użyczenie jej swej różdżki – wszak ona nie mogła mieć przy sobie własnej, nie w tym stroju. Wyraźnie musnęła jego dłoń, wpatrując się w niego z żalem i tęsknotą, i odebrała od niego magiczny przedmiot, chcąc bezzwłocznie spełnić jego prośbę. Nie wstążka miała mu przypominać o tej chwili, a właśnie pukiel włosów, jej włosów, który – w skutek zanużenia lica w misternym upięciu – wydostał się na wolność. Z uświęceniem wypowiedziała cicho zaklęcie i, nie odejmując wzroku od lica mężczyzny, odcięła aksamitny kosmyk, wręczając mu go ze smutkiem, lecz również ufnością w ich więź, związek dusz.
- Za każdym razem, gdy na niego spojrzysz, pomyśl o mnie i o tej chwili, o tym magicznym wieczorze – szeptała dalej niczym natchniona, nie wstydząc się tego miłosnego uniesienia. – Czekaj na mnie, jak i ja będę czekać na ciebie, a po roku rozłąki uratuj i już nie opuszczaj – dodała krótko, z żałością i mocą, nie myśląc teraz o swych planach na przyszłość, o swej ambicji zostania uzdrowicielką, o wyzwoleniu i niezależności. – A teraz... – zawahała się, powoli opanowując wzruszenie, znów przypominając sobie o smutnej rzeczywistości, o całym tym weselu i powinnościach, jakie na niej ciążyły, jako na druhnie, siostrze pana młodego. – Wracajmy i tańczmy, dopóki będziemy mieć siły. Zaś ty, mój drogi, skup się na tym, by przede wszystkim oczarować nim mnie... W trakcie tańca będę myśleć tylko o nas, nie zaś o reszcie gości. – Uśmiechnęła się doń zagadkowo, zakładając za ucho kosmyk włosów, poprawiając misterne, nieco naruszone przez mężczyzne upięcie; wolała uniknąć plotek, by jeszcze ten rok przeżyć w spokoju, by nie prowokować nazbyt nerwowej matki. Uniosła wyżej różę, znów napawając się jej rajskim zapachem, a następnie, po chwili namysłu, również wczepiła ją we włosy.
Powrót zajął im swoje, lecz dla Evandry nadal trwał zbyt krótko – znów powracał ten przeklęty gwar i hałas, znów widziała zbyt wielu ludzi.Lecz mimo to czuła się lepiej niż uprzednio, czerpiąc siłę z towarzystwa Tristana. On ją rozumiał, on również był ponad to...
Przeklinała swą płochość i wstydliwość, była przerażona emocjonalnością i wrażliwością – nigdy nie sądziła, że może tak omdlewać w męskich ramionach, może rumienić się od wypowiadanych szeptem słów poezji. Choć pragnęła romantyzmu i szczerości uczuć, nigdy nie podejrzewała, że mogą się one objawiać w tak niekontrolowany, nieposkromiony sposób. Tristan mógł z niej czytać niczym z otwartej księgi – jej reakcje były doskonale widoczne i wielce wymowne, dziewicze i nieprzekłamane. Czuła się naga, podstępnie odarta z dystansu i obojętności, lecz mimo tego bezpieczna.
Gdy ich wargi złączyły się w delikatnej, nieśmiałej pieszczocie, młódka przez chwilę zapomniała gdzie się znajduje i jak nieszczęśliwy był to dlań dzień. Gdy Tristan dalej przemawiał doń poezją utalentowanego Szekspira, nadal nie śmiała wznieść na niego wzroku, zawstydzona zarówno swą śmiałością, jak i nieprzystojnymi, zdecydowanie niewłaściwymi myślami. Gdyby tak nie musieli wracać na salę, gdyby mogli spędzić w tej altanie całą długą noc... Gdyby naprawdę uciekli do Francji... Wyznania towarzysza napawały nadzieją i nieznaną do tej pory słabością; myślała o sobie jak o kruchej, delikatnej i wrażliwej, jak o róży, która tak potrzebuje troskliwej opieki i którą trzeba chronić przed złoczyńcami chcącymi ją zerwać, zabić, zniszczyć. Zapominała o swych troskach, skupiając się już jedynie na pięknie tej magicznej chwili.
- Tristanie – powtórzyła imię z czułością, napawając się jego brzmieniem. Gdy śmiało sięgnął do jej szyi i zaczął składać nań kolejne spragnione pocałunki, zamiast stawić opór, opamiętać się i bronić, mimowolnie jęła ułatwiać mu dostęp, oddychając przy tym ciężej, wydając z siebie ciche bezwstydne jęknięcie. Cóż to, że nachylał się tuż nad jej piersią, że powinna lękać się takiej bliskości, unikać takiej poufałości jak ognia. Co powiedziałaby na to matka, co powiedziałby na to brat... - Prócz ciebie, panem mym nikt być nie może – dodała nadal w amoku, roznamiętniona przez odważne pieszczoty, nagle i gwałtownie porzucona. Powiodła za nim pociemniałym, zemdlonym wzrokiem – dlaczego przestał? dlaczego nie mogli tak spędzić reszty tej czarownej nocy...? – lecz prędko zaczęła przytomnieć, przypominać sobie o swych obowiązkach, o pozorach, które musieli zachować. Poruszyła ustami, jak gdyby chciała coś powiedzieć, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden, choćby najcichszy dźwięk. Spuściła wzrok, próbując zapanować nad zdobiącymi jej lico rumieńcami, i powstała z ławeczki, korzystając przy tym z silnego ramienia Tristana. Przyjęła różę z wyraźną wdzięcznością, choć nadal nie wypowiedziała słowa, walcząc z zalewającą ją falą uczuć. Nie chciała odchodzić, wracać na salę, lecz lękała się również tego, do czego mogłoby między nimi dojść, gdyby nie przerwali w tym momencie, gdyby nikt ich nie mógł znaleźć...
Nie wie, czy przetrwa tak długą rozłąkę...? Evandra spojrzała na niego z lękiem, bo choć znali się tak krótko, choć ich uczucie dopiero wzrastało, nie wyobrażała sobie takiego prozaicznego końca. Czymże był rok naprzeciw wieczności, a ona chciała go na zawsze, na wyłączność, wszak gdzież miałaby szukać tak wrażliwego, tak szlachetnego...
- Jeśli tylko będziesz pisać, Tristanie, możesz spodziewać się mojej rychłej odpowiedzi – wyszeptała z uniesieniem, spoglądając w jego pociemniałe od pożądania oczy bez strachu. – Niech ten rok cię nie odstraszy, mój miły, mój rycerzu – dodała żarliwie, po raz pierwszy przeklinając swój wiek; gdyby skończyła już pobieranie nauk, młodzieniec mógłby ją uratować choćby dziś, jutro, raz na zawsze kładąc kres wszelkim zmartwieniom, ratując od jałowego małżeństwa. - Nie śmiem przeklinać godzin nieskończonych,czekając, władco, wiernie przy zegarze. – Patrzyła na niego z niewinną, dziewiczą naiwnością, z tym silnym pragnieniem, by wakacje trwały długo, dłużej niż zwykle, a kolejne spotkanie rodzinne trafiło się jutro, pojutrze. Chciała poznać go lepiej, chciała śpiewać przy akompaniamencie jego pianina, chciała wspierać się na tym silnym ramieniu i zapomnieć o troskach.
Pierś znów zafalowała jej mocniej, gdy towarzysz szarmancko ucałował wierzch jej dłoni, gdy przemawiał tak śpiewnie i wytwornie; Evandra, choć opanowania i zdystansowana na co dzień, zadziwiająco łatwo straciła dla niego głowę, nieopatrznie pozwalając na tę grę pięknych słów i niejednoznacznych gestów, grę, w której Tristan miał wiele większe doświadczenie.
Wygięła usta w niewielkim, nieco smutnym uśmiechu i poprosiła mężczyznę o użyczenie jej swej różdżki – wszak ona nie mogła mieć przy sobie własnej, nie w tym stroju. Wyraźnie musnęła jego dłoń, wpatrując się w niego z żalem i tęsknotą, i odebrała od niego magiczny przedmiot, chcąc bezzwłocznie spełnić jego prośbę. Nie wstążka miała mu przypominać o tej chwili, a właśnie pukiel włosów, jej włosów, który – w skutek zanużenia lica w misternym upięciu – wydostał się na wolność. Z uświęceniem wypowiedziała cicho zaklęcie i, nie odejmując wzroku od lica mężczyzny, odcięła aksamitny kosmyk, wręczając mu go ze smutkiem, lecz również ufnością w ich więź, związek dusz.
- Za każdym razem, gdy na niego spojrzysz, pomyśl o mnie i o tej chwili, o tym magicznym wieczorze – szeptała dalej niczym natchniona, nie wstydząc się tego miłosnego uniesienia. – Czekaj na mnie, jak i ja będę czekać na ciebie, a po roku rozłąki uratuj i już nie opuszczaj – dodała krótko, z żałością i mocą, nie myśląc teraz o swych planach na przyszłość, o swej ambicji zostania uzdrowicielką, o wyzwoleniu i niezależności. – A teraz... – zawahała się, powoli opanowując wzruszenie, znów przypominając sobie o smutnej rzeczywistości, o całym tym weselu i powinnościach, jakie na niej ciążyły, jako na druhnie, siostrze pana młodego. – Wracajmy i tańczmy, dopóki będziemy mieć siły. Zaś ty, mój drogi, skup się na tym, by przede wszystkim oczarować nim mnie... W trakcie tańca będę myśleć tylko o nas, nie zaś o reszcie gości. – Uśmiechnęła się doń zagadkowo, zakładając za ucho kosmyk włosów, poprawiając misterne, nieco naruszone przez mężczyzne upięcie; wolała uniknąć plotek, by jeszcze ten rok przeżyć w spokoju, by nie prowokować nazbyt nerwowej matki. Uniosła wyżej różę, znów napawając się jej rajskim zapachem, a następnie, po chwili namysłu, również wczepiła ją we włosy.
Powrót zajął im swoje, lecz dla Evandry nadal trwał zbyt krótko – znów powracał ten przeklęty gwar i hałas, znów widziała zbyt wielu ludzi.Lecz mimo to czuła się lepiej niż uprzednio, czerpiąc siłę z towarzystwa Tristana. On ją rozumiał, on również był ponad to...
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan odważnie patrzył jej w oczy, kiedy słuchał jej wyznań; prócz ciebie, panem mym nikt być nie może. Evandra jawiła się przed nim delikatna i subtelna jak słodka muzyka, jak sonata księżycowa, mimo pozornej łagodności przeszywająca na wskroś emocją, smutkiem, siłą i wrażliwością. Patrząc na nią, widział łabędzia tańczącego na gwieździstym niebie, pełnego kobiecego piękna, smukłego i zwinnego, tęskniącego za wolnością. Pocałunek smakował jak miód, słodki, ciepły, pachnący kwiatami. Pierwotnie niewinna schadzka mająca być dla niego ucieczką od monotonii szlacheckiej uroczystości przeobraziła się w spotkanie pełne prawdziwie miłosnych uniesień. Tristan oddychał ciężko, znajdując się tak blisko tak młodej jeszcze dziewczyny i przylgnął ku niej bliżej, gdy wstała, wciąż nie zsuwając dłoni z jej smukłej talii. Przysunął usta bliżej jej ucha, lecz nim wypowiedział chociaż jedno słowo, sięgnął nimi raz jeszcze ku jej skórze, czule całując skórę pod nim, tym razem uważając już na jej poprawione uczesanie. Czas płynął wolniej, zatrzymał się dla nich dwojga. Na dzisiaj i na zawsze. Każde kolejne poetyckie słowo, jakie wypłynęło z jej ust, wywoływało dreszcze na jego i tak schłodzonej wiatrem skórze.
- Uschnę z tęsknoty, Evandro - wyszeptał natychmiast, odnajdując jej lękliwe spojrzenie; nie chciał, by młódka źle zrozumiała jego poprzednie słowa. - Nie stanę równo na nogi, nie karmiąc oczu twoim widokiem. Twój głos jest jak nektar, pój mnie nim, a przetrwam. Będę miał jego brzmienie w pamięci, czytając listy od ciebie i z utęsknieniem będę oczekiwał wizyty. Miłość Marianne i Caesara budzi wzruszenie wszystkich tu obecnych, lecz dopiero o naszej będą pisać poematy. - Głos jego, wciąż szepczący, przepełniony był pewnością słów, które wypowiadał. Był silny, jak silny potrafił być jedynie żywioł.
Przyjął odcięty kosmyk włosów od Evandry, z niemal nabożną czcią, gładząc palcem złote nicie; miękkie jak jedwab, silne jak trzcina, i włożył go do brustaszy wizytowej szaty na piersi. Ten kosmyk był dla niego jak obietnica, kłódka bez klucza, wiążąca ze sobą ich zawiłe losy.
- Będę czekał - dodał tonem właściwie przysięgi. - A kosmyk będę trzymał przy sercu aż do dnia spotkania. Choćbym miał cię wydrzeć z dna najgłębszej piwnicy lub z piętra najwyższej wieży, nigdy nie dam cię sobie odebrać, Evandro. - Przez dłuższą chwilę po prostu stał i patrzył na towarzyszkę, podziwiając jej alabastrową urodę podkreśloną blaskiem nocnego księżyca, na tle błyszczącej tafli wody pobliskiej sadzawki, otoczona zapachem czerwonych róż. Była jak nimfy z Beuxbatons. Mogłaby tańczyć, śpiewać i pływać w rzece razem z nimi. Mogła wszystko, a on chciał dać jej wszystko, chciał pozwolić jej roztoczyć piękno, które w sobie kryła - a które mogło zostać tak brutalnie stłamszone przez kogoś, kto nie pojmie cuda jej wrażliwej duszy.
- Chodźmy, Evandro - szepnął. - Pora na nas. Świadkami tego wieczoru były nam wyłącznie róże, a te potrafią milczeć. Będą nam sprzyjać... moja słodka nimfo. Są posłańcami miłości. Księżyc świeci tylko kochankom, on też przekona przewrotny los, by obrócił się ku nam z pomyślnością. Oddaj mi się... oddaj mi się w tańcu. - Nim wyszli na dróżkę, na której mogli już spodziewać się weselnych gości, Tristan, prócz użyczenia dziewczęciu ramienia, z czułością trzymał ją za smukłą, delikatną dłoń. Dopiero po wyjściu między ludzi, by nie zhańbić jej honoru, odsunął się odeń na bardziej przyzwoitą odległość, tak, by nikt nie mógł oskarżyć ich o nic zdrożnego. Skłonił się przed Evandrą, jak dżentelmen przed damą, gdy powrócili do sali balowej.
- Przyniosę ci wodę, Evandro, długo nas tutaj nie było - zaproponował, wspominając w pamieci również powód, dla którego opuścili duszne pomieszczenie. - Odpocznij, zaraz po ciebie przyjdę - obiecał, odchodząc do jednego z pobliskich stolików.
- Uschnę z tęsknoty, Evandro - wyszeptał natychmiast, odnajdując jej lękliwe spojrzenie; nie chciał, by młódka źle zrozumiała jego poprzednie słowa. - Nie stanę równo na nogi, nie karmiąc oczu twoim widokiem. Twój głos jest jak nektar, pój mnie nim, a przetrwam. Będę miał jego brzmienie w pamięci, czytając listy od ciebie i z utęsknieniem będę oczekiwał wizyty. Miłość Marianne i Caesara budzi wzruszenie wszystkich tu obecnych, lecz dopiero o naszej będą pisać poematy. - Głos jego, wciąż szepczący, przepełniony był pewnością słów, które wypowiadał. Był silny, jak silny potrafił być jedynie żywioł.
Przyjął odcięty kosmyk włosów od Evandry, z niemal nabożną czcią, gładząc palcem złote nicie; miękkie jak jedwab, silne jak trzcina, i włożył go do brustaszy wizytowej szaty na piersi. Ten kosmyk był dla niego jak obietnica, kłódka bez klucza, wiążąca ze sobą ich zawiłe losy.
- Będę czekał - dodał tonem właściwie przysięgi. - A kosmyk będę trzymał przy sercu aż do dnia spotkania. Choćbym miał cię wydrzeć z dna najgłębszej piwnicy lub z piętra najwyższej wieży, nigdy nie dam cię sobie odebrać, Evandro. - Przez dłuższą chwilę po prostu stał i patrzył na towarzyszkę, podziwiając jej alabastrową urodę podkreśloną blaskiem nocnego księżyca, na tle błyszczącej tafli wody pobliskiej sadzawki, otoczona zapachem czerwonych róż. Była jak nimfy z Beuxbatons. Mogłaby tańczyć, śpiewać i pływać w rzece razem z nimi. Mogła wszystko, a on chciał dać jej wszystko, chciał pozwolić jej roztoczyć piękno, które w sobie kryła - a które mogło zostać tak brutalnie stłamszone przez kogoś, kto nie pojmie cuda jej wrażliwej duszy.
- Chodźmy, Evandro - szepnął. - Pora na nas. Świadkami tego wieczoru były nam wyłącznie róże, a te potrafią milczeć. Będą nam sprzyjać... moja słodka nimfo. Są posłańcami miłości. Księżyc świeci tylko kochankom, on też przekona przewrotny los, by obrócił się ku nam z pomyślnością. Oddaj mi się... oddaj mi się w tańcu. - Nim wyszli na dróżkę, na której mogli już spodziewać się weselnych gości, Tristan, prócz użyczenia dziewczęciu ramienia, z czułością trzymał ją za smukłą, delikatną dłoń. Dopiero po wyjściu między ludzi, by nie zhańbić jej honoru, odsunął się odeń na bardziej przyzwoitą odległość, tak, by nikt nie mógł oskarżyć ich o nic zdrożnego. Skłonił się przed Evandrą, jak dżentelmen przed damą, gdy powrócili do sali balowej.
- Przyniosę ci wodę, Evandro, długo nas tutaj nie było - zaproponował, wspominając w pamieci również powód, dla którego opuścili duszne pomieszczenie. - Odpocznij, zaraz po ciebie przyjdę - obiecał, odchodząc do jednego z pobliskich stolików.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Gdy powrócili do sali balowej, a cały ten gwar, cały przepych uderzył w nią ze zdwojoną siłą, znów miała ochotę uciec, skryć się przed natarczywym wzrokiem niezliczonych gości weselnych - lecz teraz nie była już sama. Przy Tristanie czuła się pewniej, bezpieczniej; choć nadal pamiętała o swej wpadce, to nie bała się już śmiechów czy pobłażliwych spojrzeń. Wszak miała w nim oparcie, wszak łączyło ich coś wyjątkowego...
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy skierował swe kroki ku jednemu z pobliskich stolików z zamiarem przyniesienia jej wody. Godzina była już późna, bardzo późna i większość bawiących się opadła z sił, niektórzy udali się nawet na spoczynek. Z początku - zbyt zajęta uważnym obserwowaniem starszego, jawiącego się jej jako wybawienie młodziana - nie zauważyła zmierzającej w jej kierunku, wyraźnie poddenerwowanej kuzynki Adelajdy. Jednak gdy tylko ją ujrzała, gdy skupiła na niej swą uwagę, Evandra prędko przypomniała sobie zazdrosne, nienawistne spojrzenia, którymi jeszcze tak niedawno ją obdarzała i wygięła usta w niewielkim, uprzejmym uśmiechu, gdy tak oczekiwała na słowo wyjaśnienia. Wszak czego mogła chcieć? By wielkodusznie przedstawiła ją Rosierowi? A może jedynie zależało jej na odciągnięciu jej od niego, na osłabieniu kontaktu...?
Skamieniała, gdy kuzynka zaczęła mówić, szybko, ze łzami w oczach, gdy zaczęła ostrzegać przed Tristanem, odsłaniać przed nią paskudne tajemnice czarownego młodzieńca. Podobno całe Beauxbatons huczało od plotek o jego kolejnych miłosnych podbojach - nie mogła w to uwierzyć. A może nie chciała? Jeszcze przez chwilę łudziła się, że to może kwestia innego języka, może po prostu jest już zbyt późno, może kuzynka majaczy... Lecz wtedy Adelajda - z odwagą, którą dopiero później miała w pełni zrozumieć - wyznała jej, że Tristan skradł jej największy skarb i porzucił, choć i ją wabił poezją, mamił pięknymi obietnicami wspólnej przyszłości.
Zbladła, oblały ją zimne poty; czy mogła żartować z niej w tak perfidny sposób? Czy mogła robić to jedynie z zazdrości? Szlachcianki nie potrzebowały poważniejszych powodów, by bawić się w manipulacje, by bez skrupułów burzyć spokój innych... lecz to nie była jakaś szlachcianka, tylko jej rodzina, krew z krwi, Lestrange, do tego prawdziwie zapłakana i rozemocjonowana. Gdyby francuzka umiała tak grać na zawołanie, byłaby najlepszą aktorką na Wyspach, lecz ta myśl wcale nie poprawiła Evandrze humoru. Czuła się oszukana, ośmieszona, zraniona; nie potrafiła okazać jej w tej chwili należytego współczucia, znacznie mocniej przeżywając swój zawód, próbując opanować złość i smutek, zachować kontrolę nad swoimi emocjami. Komu mogła wierzyć? Komu chciała wierzyć?
Gdy tylko Tristan na powrót zaczął się zbliżać, Adelajda prędko uciekła; tym razem ona wyszła z sali, by odszukać spokoju w przepięknych ogrodach Rosierów. Czyżby i dla niej znaczyły one coś więcej? Czyżby i ona otrzymała taką różę...?
Z wdzięcznością przyjęła przyniesioną szklankę wody, próbując wyczytać z jego lica coś, cokolwiek - znaleźć na nim jakieś pęknięcie, dostrzec grymas złości spowodowany pojawieniem się byłej ukochanej.
- Dziękuję - odpowiedziała nieco lakonicznie, nie potrafiąc nazwać dominującego uczucia, nie wiedząc już co myśleć ani co robić. Czy mógł ją tak okłamać? Spojrzała gdzieś w bok, upijając kilka łyków przyjemnie chłodnej wody i oddała młodzianowi szklaneczkę; wyprostowała plecy, dumnie wypięła pierś i odgarnęła opadający na czoło kosmyk włosów, obdarzając towarzysza uważnym, nieco smutnym spojrzeniem. Nikt nie mógł jej tak traktować, ośmieszać...
- Czas zatańczyć, Tristanie - dodała tylko, wciąż walcząc sercem i rozumem. Co jest prawdą? Czym jest prawda?
Odprowadziła go wzrokiem, kiedy skierował swe kroki ku jednemu z pobliskich stolików z zamiarem przyniesienia jej wody. Godzina była już późna, bardzo późna i większość bawiących się opadła z sił, niektórzy udali się nawet na spoczynek. Z początku - zbyt zajęta uważnym obserwowaniem starszego, jawiącego się jej jako wybawienie młodziana - nie zauważyła zmierzającej w jej kierunku, wyraźnie poddenerwowanej kuzynki Adelajdy. Jednak gdy tylko ją ujrzała, gdy skupiła na niej swą uwagę, Evandra prędko przypomniała sobie zazdrosne, nienawistne spojrzenia, którymi jeszcze tak niedawno ją obdarzała i wygięła usta w niewielkim, uprzejmym uśmiechu, gdy tak oczekiwała na słowo wyjaśnienia. Wszak czego mogła chcieć? By wielkodusznie przedstawiła ją Rosierowi? A może jedynie zależało jej na odciągnięciu jej od niego, na osłabieniu kontaktu...?
Skamieniała, gdy kuzynka zaczęła mówić, szybko, ze łzami w oczach, gdy zaczęła ostrzegać przed Tristanem, odsłaniać przed nią paskudne tajemnice czarownego młodzieńca. Podobno całe Beauxbatons huczało od plotek o jego kolejnych miłosnych podbojach - nie mogła w to uwierzyć. A może nie chciała? Jeszcze przez chwilę łudziła się, że to może kwestia innego języka, może po prostu jest już zbyt późno, może kuzynka majaczy... Lecz wtedy Adelajda - z odwagą, którą dopiero później miała w pełni zrozumieć - wyznała jej, że Tristan skradł jej największy skarb i porzucił, choć i ją wabił poezją, mamił pięknymi obietnicami wspólnej przyszłości.
Zbladła, oblały ją zimne poty; czy mogła żartować z niej w tak perfidny sposób? Czy mogła robić to jedynie z zazdrości? Szlachcianki nie potrzebowały poważniejszych powodów, by bawić się w manipulacje, by bez skrupułów burzyć spokój innych... lecz to nie była jakaś szlachcianka, tylko jej rodzina, krew z krwi, Lestrange, do tego prawdziwie zapłakana i rozemocjonowana. Gdyby francuzka umiała tak grać na zawołanie, byłaby najlepszą aktorką na Wyspach, lecz ta myśl wcale nie poprawiła Evandrze humoru. Czuła się oszukana, ośmieszona, zraniona; nie potrafiła okazać jej w tej chwili należytego współczucia, znacznie mocniej przeżywając swój zawód, próbując opanować złość i smutek, zachować kontrolę nad swoimi emocjami. Komu mogła wierzyć? Komu chciała wierzyć?
Gdy tylko Tristan na powrót zaczął się zbliżać, Adelajda prędko uciekła; tym razem ona wyszła z sali, by odszukać spokoju w przepięknych ogrodach Rosierów. Czyżby i dla niej znaczyły one coś więcej? Czyżby i ona otrzymała taką różę...?
Z wdzięcznością przyjęła przyniesioną szklankę wody, próbując wyczytać z jego lica coś, cokolwiek - znaleźć na nim jakieś pęknięcie, dostrzec grymas złości spowodowany pojawieniem się byłej ukochanej.
- Dziękuję - odpowiedziała nieco lakonicznie, nie potrafiąc nazwać dominującego uczucia, nie wiedząc już co myśleć ani co robić. Czy mógł ją tak okłamać? Spojrzała gdzieś w bok, upijając kilka łyków przyjemnie chłodnej wody i oddała młodzianowi szklaneczkę; wyprostowała plecy, dumnie wypięła pierś i odgarnęła opadający na czoło kosmyk włosów, obdarzając towarzysza uważnym, nieco smutnym spojrzeniem. Nikt nie mógł jej tak traktować, ośmieszać...
- Czas zatańczyć, Tristanie - dodała tylko, wciąż walcząc sercem i rozumem. Co jest prawdą? Czym jest prawda?
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan widział Adelaidę przy Evandrze. Widział i obserwował jej reakcję, której, nie był głupi, mógł się przecież spodziewać. Nie zdążył się jednak na tę okoliczność przygotować. Dokładnie przyglądał się każdemu gwałtownemu gestowi, każdemu ruchowi jej rozedrganych ust, kiedy przemawiała do Evandry tak emocjonalnie. Cóż mogła jej zdradzić? Całą prawdę? Wątpliwe. Nagiąć pewne fakty? Być może. Lecz czy Evandra skora byłaby w to uwierzyć po tym wszystkim, co ich połączyło? Czy...
Wypełnił szklankę wodą, nie odrywając spojrzenia od dziewcząt, po czym, niewiele myśląc, ruszył w ich kierunku. Miał nadzieję, że zdąży, nim Adelaida dojdzie do konkretów, miał nadzieję, że wystraszona konfrontacją odejdzie i da Evandrze spokój. Miał nadzieję, że nie chlaśnie ozorem o jeden raz za dużo. Obawy kłębiły się w nim jedna po drugiej, a serce kołatało z przejęcia, lecz Tristan pozostał niewzruszony i nie dał tego po sobie poznać. Udał, że nie dostrzegł Adelaidy, a następnie wręczył pannie Lestrange szklaneczkę z wodą. Lakoniczne podziękowania nie sprawiły, że poczuł się przy niej pewniej, lecz przecież równie dobrze mogły zostać wywołany zwyczajnym zmęczeniem, długo spacerowali przecież po ogrodach rezydencji. Niewątpliwie była również zmarznięta. Na smutne spojrzenie, jakim go obdarzyła, odpowiedział dworskim ukłonem, prosząc do tańca. Choć wątpliwości się w nim nawarstwiały, wiedział, że nie mógł po sobie zdradzić, że coś rzeczywiście mogłoby być nie tak. Łudził się, że Adelaida nie miała dość odwagi, by przedstawić kuzynce całą prawdę. Nie mogła mieć, w jej interesie było, żeby ich słodko-gorzka tajemnica nigdy nie wyszła na jaw.
Zaprowadził Evandrę na parkiet, ułożył dłoń na jej wątłej talii i delikatnie ujął jej kruchą, delikatną rączkę, wraz z nią oddając się brzmieniu rozkosznej, romantycznej muzyki. Późna pora sprzyjała odważnym utworom, których na mniej francuskich salonach być może by nie usłyszeli, Tango Roxanne dopiero zabrzmiało pierwsze nuty. Tristan był dobrym tancerzem - techniczne braki, jakie jeszcze w zbyt młodym wieku posiadał, nadrabiał stanowczością i pewnością siebie, a muzyka wywołała u niego pożar roziskrzonych przez Evandrę emocji. Patrzył w jej oczy zbyt głęboko, nawet na moment nie odejmując odeń spojrzenia, jakby chciał ją nim przeszyć na wskroś. Pasja była jak żywioł, gniew na Adelaidę, niepewność zdarzenia oraz zauroczenie przepiękna Evandrą ścierały się w nim jak burzowe chmury gotowe cisnąć gromem. Dotykał jej łapczywie, a jednak ostrożnie, ruchami przepełnionymi tęskną aurą namiętności, przywierał jej ciało do swojego na granicy przyzwoitości dopuszczalnej na eleganckim parkiecie. Tango wyzwalało ogień pożądania, na który przy podobnej muzyce wyjątkowo mogli sobie pozwolić. Niczego, ani nikogo, poza nią nie widział.
- Twoja kuzynka nie wyglądała najlepiej - odezwał się, gdy, mocno do niego przywartą, przechylił ją w tył, nachylił się nad jej mleczną szyją. - Gorzej się poczuła? - Ton jego głosu, choć przepełniony pasją bliskości ciepłego ciała partnerki, zdał się surowy i chłodny, kontrastowo beznamiętny. Być może nie powinien był wcale pytać, a jedynie oddać się tanecznemu romansowi, być może jedynie kusił los, lecz ciekawość nadto zżerała go od środka, boleśnie drażniąc go przy każdym bardziej prowokującym ruchu Evandry.
Wypełnił szklankę wodą, nie odrywając spojrzenia od dziewcząt, po czym, niewiele myśląc, ruszył w ich kierunku. Miał nadzieję, że zdąży, nim Adelaida dojdzie do konkretów, miał nadzieję, że wystraszona konfrontacją odejdzie i da Evandrze spokój. Miał nadzieję, że nie chlaśnie ozorem o jeden raz za dużo. Obawy kłębiły się w nim jedna po drugiej, a serce kołatało z przejęcia, lecz Tristan pozostał niewzruszony i nie dał tego po sobie poznać. Udał, że nie dostrzegł Adelaidy, a następnie wręczył pannie Lestrange szklaneczkę z wodą. Lakoniczne podziękowania nie sprawiły, że poczuł się przy niej pewniej, lecz przecież równie dobrze mogły zostać wywołany zwyczajnym zmęczeniem, długo spacerowali przecież po ogrodach rezydencji. Niewątpliwie była również zmarznięta. Na smutne spojrzenie, jakim go obdarzyła, odpowiedział dworskim ukłonem, prosząc do tańca. Choć wątpliwości się w nim nawarstwiały, wiedział, że nie mógł po sobie zdradzić, że coś rzeczywiście mogłoby być nie tak. Łudził się, że Adelaida nie miała dość odwagi, by przedstawić kuzynce całą prawdę. Nie mogła mieć, w jej interesie było, żeby ich słodko-gorzka tajemnica nigdy nie wyszła na jaw.
Zaprowadził Evandrę na parkiet, ułożył dłoń na jej wątłej talii i delikatnie ujął jej kruchą, delikatną rączkę, wraz z nią oddając się brzmieniu rozkosznej, romantycznej muzyki. Późna pora sprzyjała odważnym utworom, których na mniej francuskich salonach być może by nie usłyszeli, Tango Roxanne dopiero zabrzmiało pierwsze nuty. Tristan był dobrym tancerzem - techniczne braki, jakie jeszcze w zbyt młodym wieku posiadał, nadrabiał stanowczością i pewnością siebie, a muzyka wywołała u niego pożar roziskrzonych przez Evandrę emocji. Patrzył w jej oczy zbyt głęboko, nawet na moment nie odejmując odeń spojrzenia, jakby chciał ją nim przeszyć na wskroś. Pasja była jak żywioł, gniew na Adelaidę, niepewność zdarzenia oraz zauroczenie przepiękna Evandrą ścierały się w nim jak burzowe chmury gotowe cisnąć gromem. Dotykał jej łapczywie, a jednak ostrożnie, ruchami przepełnionymi tęskną aurą namiętności, przywierał jej ciało do swojego na granicy przyzwoitości dopuszczalnej na eleganckim parkiecie. Tango wyzwalało ogień pożądania, na który przy podobnej muzyce wyjątkowo mogli sobie pozwolić. Niczego, ani nikogo, poza nią nie widział.
- Twoja kuzynka nie wyglądała najlepiej - odezwał się, gdy, mocno do niego przywartą, przechylił ją w tył, nachylił się nad jej mleczną szyją. - Gorzej się poczuła? - Ton jego głosu, choć przepełniony pasją bliskości ciepłego ciała partnerki, zdał się surowy i chłodny, kontrastowo beznamiętny. Być może nie powinien był wcale pytać, a jedynie oddać się tanecznemu romansowi, być może jedynie kusił los, lecz ciekawość nadto zżerała go od środka, boleśnie drażniąc go przy każdym bardziej prowokującym ruchu Evandry.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Nie wiedziała co myśleć i co czynić, kiedy Tristan złożył przed nią dworski ukłon i kornie poprowadził ją na parkiet. Czy na pewno chciała z tym teraz tańczyć? Teraz, gdy zapłakana Adelajda zasiała w jej sercu ziarno zwątpienia, odmalowała młodziana najciemniejszymi z możliwych barw? Pierś zafalowała jej mocniej, gdy znów znalazł się blisko niej, objął, a niedawne wspomnienia radości, czarowne wizje wspólnej przyszłości starły się z jakże przyziemną opinią bałamutnika i kobieciarza.
Choć spodziewała się jakiejś powolnej, nieco smętnej melodii - a może podświadomie oczekiwała takiej, ze względu na późną godzinę i narastający smutek - to pierwsze takty tanga nie sprawiły jej zawodu. Buzujące w niej skrajne emocje szukały ujścia, a taki taniec, zmysłowy i ekscytujący, był idealny, by dać im upust. Ród Lestrange'ów, jako familia o francuskich korzeniach, również uczył swych latorośli tanga, mimo to Evandra - gdyby tylko miała nad sobą pełną kontrolę i przemawiał przezeń zdrowy rozsądek - nie czuła się w nim zbyt pewnie; nie raz i nie dwa zarzekała się, że tańczyć go nie zamierza, czy to z obawy o swe niewystarczające umiejętności, czy ze względu na władczą pozycję partnera i jego nieprzyzwoitą wprost bliskość. Teraz jednak nie było czasu na zastanowienie, nie było również mowy o ucieczce z parkietu - skoro los tak chciał...!
Choć panna z dobrego domu, którą bez wątpienia była, najpewniej nie powinna pozwalać sobie na tak zuchwały, długotrwały kontakt wzrokowy, Evandra nie miała najmniejszego zamiaru przerywać tej wymiany spojrzeń. Miast tego zmrużyła tylko ślepia, ze wzrastającymi gniewem i zaciętością, otumaniona melodią, intymnością i poczuciem zdrady. Próbowała wyczytać z jego oczu, czy wszystko to, co zarzucała mu kuzynka Adelajda, mogło być prawdą. Mamił, wykorzystywał i porzucał? Byłby do tego zdolny, ten wrażliwy, troskliwy poeta...? Jak wiele dziewcząt potraktował w ten sposób? I czy ją samą również chciał zhańbić, zbezcześcić, skompromitować?
Zacisnęła mocniej usta, gdy echem powrócił do niej plan wspólnej ucieczki do magicznego, jakże romantycznego Paryża. Ciekawe cóż nim powodowało, gdy proponował ratunek, gdy stapiał lód jej serca ckliwą poezją i niewybrednymi komplementami, ofiarowywał róże i prowadził w najodleglejszy zakątek ogrodu...
Była zła, ba!, była wściekła i całą tą wściekłość próbowała wyrazić w tańcu, choć najmądrzej pewnie byłoby wyrwać się z jego uścisku i uciec, zniknąć w labiryncie korytarzy, miast tego wolała go drażnić miękkością swej alabastrowej skóry i odważnymi pozami, w których eksponowała łabędzią szyję, młodą pierś czy krągłe biodra. Niech wie, co mógł mieć, a czego nigdy nie dostanie!
Jeszcze teraz, w tej magicznej, intymnej chwili, gdy byli tuż przy sobie, ciało przy ciele, przegięci w prawie miłosnym uniesieniu, musiał zapytać o nią - o porzuconą kuzynkę. Zagotowała się w niej krew, a zdrowy rozsądek zniknął pod natłokiem furii.
- Myślałam, że już utraciłeś nią wszelkie zainteresowanie, lecz widzę, że Adelajda zajmuje w twym... sercu specjalne miejsce, skoro myślisz o niej nawet w takiej chwili - wysyczała jadowicie, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem, prędko, może nazbyt prędko, wracając do pionu. Utwór nadal trwał, tango jeszcze nie miało się ku końcowi, choć z pewnością lepiej dla nich byłoby rozejść się, jak najszybciej, by nie kusić dłużej losu.
Choć spodziewała się jakiejś powolnej, nieco smętnej melodii - a może podświadomie oczekiwała takiej, ze względu na późną godzinę i narastający smutek - to pierwsze takty tanga nie sprawiły jej zawodu. Buzujące w niej skrajne emocje szukały ujścia, a taki taniec, zmysłowy i ekscytujący, był idealny, by dać im upust. Ród Lestrange'ów, jako familia o francuskich korzeniach, również uczył swych latorośli tanga, mimo to Evandra - gdyby tylko miała nad sobą pełną kontrolę i przemawiał przezeń zdrowy rozsądek - nie czuła się w nim zbyt pewnie; nie raz i nie dwa zarzekała się, że tańczyć go nie zamierza, czy to z obawy o swe niewystarczające umiejętności, czy ze względu na władczą pozycję partnera i jego nieprzyzwoitą wprost bliskość. Teraz jednak nie było czasu na zastanowienie, nie było również mowy o ucieczce z parkietu - skoro los tak chciał...!
Choć panna z dobrego domu, którą bez wątpienia była, najpewniej nie powinna pozwalać sobie na tak zuchwały, długotrwały kontakt wzrokowy, Evandra nie miała najmniejszego zamiaru przerywać tej wymiany spojrzeń. Miast tego zmrużyła tylko ślepia, ze wzrastającymi gniewem i zaciętością, otumaniona melodią, intymnością i poczuciem zdrady. Próbowała wyczytać z jego oczu, czy wszystko to, co zarzucała mu kuzynka Adelajda, mogło być prawdą. Mamił, wykorzystywał i porzucał? Byłby do tego zdolny, ten wrażliwy, troskliwy poeta...? Jak wiele dziewcząt potraktował w ten sposób? I czy ją samą również chciał zhańbić, zbezcześcić, skompromitować?
Zacisnęła mocniej usta, gdy echem powrócił do niej plan wspólnej ucieczki do magicznego, jakże romantycznego Paryża. Ciekawe cóż nim powodowało, gdy proponował ratunek, gdy stapiał lód jej serca ckliwą poezją i niewybrednymi komplementami, ofiarowywał róże i prowadził w najodleglejszy zakątek ogrodu...
Była zła, ba!, była wściekła i całą tą wściekłość próbowała wyrazić w tańcu, choć najmądrzej pewnie byłoby wyrwać się z jego uścisku i uciec, zniknąć w labiryncie korytarzy, miast tego wolała go drażnić miękkością swej alabastrowej skóry i odważnymi pozami, w których eksponowała łabędzią szyję, młodą pierś czy krągłe biodra. Niech wie, co mógł mieć, a czego nigdy nie dostanie!
Jeszcze teraz, w tej magicznej, intymnej chwili, gdy byli tuż przy sobie, ciało przy ciele, przegięci w prawie miłosnym uniesieniu, musiał zapytać o nią - o porzuconą kuzynkę. Zagotowała się w niej krew, a zdrowy rozsądek zniknął pod natłokiem furii.
- Myślałam, że już utraciłeś nią wszelkie zainteresowanie, lecz widzę, że Adelajda zajmuje w twym... sercu specjalne miejsce, skoro myślisz o niej nawet w takiej chwili - wysyczała jadowicie, obdarzając go nienawistnym spojrzeniem, prędko, może nazbyt prędko, wracając do pionu. Utwór nadal trwał, tango jeszcze nie miało się ku końcowi, choć z pewnością lepiej dla nich byłoby rozejść się, jak najszybciej, by nie kusić dłużej losu.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Tristan wciąż odważnie patrzył Evandrze w oczy, kiedy wysyczała ku niemu kąśliwą uwagę; ognisty taniec, któremu się poddali, roziskrzył ogień również u niego i nie był w stanie zapanować nad emocjami. Wzmocnił uścisk na jej ciele, wbijając palce pianisty w chronione sztywnym gorsetem żebra, dłoń zacisnął na jej nadgarstku; zupełnie jakby bał się, że będzie chciała uciec - kurczowo usiłował ją przy sobie utrzymać, gdyby trzeba było, nawet zmusić do dokończenia tego przepełnionego pasją tańca. Wierzył, że muzyka gra na jego korzyść, wierzył, że wrażliwe serce Evandry da się ponieść tym nieposkromionym falom uczuć, emocji i nastrojów. Agresywne skrzypce zaskrzypiały głośniej, nadając takt melodii tanga, tańca przepełnionego miłością, nienawiścią. Zazdrością i obsesją. Przez jego usta nie przemknął najmniejszy grymas, Adelaida nic dla niego nie znaczyła. Od odpowiedzi uratowały go kolejne takty, ich ciała oddaliły się od siebie na krótki moment, Tristan ponownie nachylił się nad nią, gdy ku niemu powróciła, znów zakleszczając jej ciało w zaborczym uścisk, a on poczuł, jak ogień przeszywa go na wskroś, ogień pełen miłosnego uniesienia i pełen bólu - jego wzrok na krótki moment uciekł ku potężnym drzwiom sali balowej, skąd uciekła już Adelaida. Jego obawy okazały się uzasadnione, dziewczyna musiała rozmawiać z Evandrą, ale ile jej powiedziała? Co jej powiedziała? Wywłoka, gdyby miała choć za grosz godności, milczałaby jak grób. Z wolna dawał się opętać demonom gniewu, wściekły, że jego dawna kochanka musiała zniszczyć tak słodką chwilę.
- To twoja krewniaczka, lecz być może znasz ją krócej i słabiej, niż ja, stąd twój brak zrozumienia - odparł w końcu, powracając ku niej spojrzeniem, nieprzeniknionym i przepełnionym bliżej nieokreśloną, iskrzącą emocją. Jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej ciała, zachodząc być może zbyt nisko na krągłość biodra. - Moje myśli zaprzątasz jedynie ty, Evandro, od dziś już na zawsze. - W czarnych jak smoła źrenicach, zamiast uwielbienia, tańczyły jednak iskry złości. Jego spojrzenie było nieprzeniknione i przepełnione ognistym chłodem; rzeczywiście uciekał myślami od tej chwili i od tego tańca, choć cieleśnie poddawał mu się bez reszty. Po zakończeniu balu będzie musiał znaleźć tę skretyniałą trzpiotkę i się z nią porządnie rozmówić. - Martwią mnie kłamstwa, których mogła nakłaść ci do głowy. - W jego głosie nie brzmiał jad, lecz podjął wyzwanie postawione mu przez Evandrę, nie uciekał ani nie pobłażał. Ton bił lodowatą aurą, tak mocno kontrastując z ogniem jego serca i ciała, chciał ją uciszyć. Chciał, by przestała zaprzątać sobie głowę Adelaidą, przeszłość nie miała znaczenia, a w przyszłości widział jedynie ją. Wzburzony emocją tanga nie potrafił jednak podjąć tematu neutralnie, zawładnięty pasją nie miał w sobie również dość cierpliwości, by podjąć się tłumaczenia - to nie była ku temu odpowiednia chwila. Chwila piękna jak uschnięty płatek róży, który Adelaida zapragnęła skruszyć jednym, pozbawionym wrażliwości ruchem palca. Jak dobrze, że nie miał już nic wspólnego z tą przepełnioną zawiścią czarownicą; gromadzące się w nim uczucia kłębiły się jak czarne burzowe chmury, tak doskonale odzwierciedlone w jego spojrzeniu. Evandra musiała dać mu się przekonać, już przecież oddała się w jego ramiona w tym brutalnym tańcu, oddała się również jemu, taką złożyła obietnicę na ich romantycznej schadzce w świetle księżyca. Głupotą było sądzić, że gniew przegna z delikatnej piersi Evandry wątpliwość, lecz serce z umysłem nie współgrało nigdy.
- To twoja krewniaczka, lecz być może znasz ją krócej i słabiej, niż ja, stąd twój brak zrozumienia - odparł w końcu, powracając ku niej spojrzeniem, nieprzeniknionym i przepełnionym bliżej nieokreśloną, iskrzącą emocją. Jego dłoń przesunęła się wzdłuż jej ciała, zachodząc być może zbyt nisko na krągłość biodra. - Moje myśli zaprzątasz jedynie ty, Evandro, od dziś już na zawsze. - W czarnych jak smoła źrenicach, zamiast uwielbienia, tańczyły jednak iskry złości. Jego spojrzenie było nieprzeniknione i przepełnione ognistym chłodem; rzeczywiście uciekał myślami od tej chwili i od tego tańca, choć cieleśnie poddawał mu się bez reszty. Po zakończeniu balu będzie musiał znaleźć tę skretyniałą trzpiotkę i się z nią porządnie rozmówić. - Martwią mnie kłamstwa, których mogła nakłaść ci do głowy. - W jego głosie nie brzmiał jad, lecz podjął wyzwanie postawione mu przez Evandrę, nie uciekał ani nie pobłażał. Ton bił lodowatą aurą, tak mocno kontrastując z ogniem jego serca i ciała, chciał ją uciszyć. Chciał, by przestała zaprzątać sobie głowę Adelaidą, przeszłość nie miała znaczenia, a w przyszłości widział jedynie ją. Wzburzony emocją tanga nie potrafił jednak podjąć tematu neutralnie, zawładnięty pasją nie miał w sobie również dość cierpliwości, by podjąć się tłumaczenia - to nie była ku temu odpowiednia chwila. Chwila piękna jak uschnięty płatek róży, który Adelaida zapragnęła skruszyć jednym, pozbawionym wrażliwości ruchem palca. Jak dobrze, że nie miał już nic wspólnego z tą przepełnioną zawiścią czarownicą; gromadzące się w nim uczucia kłębiły się jak czarne burzowe chmury, tak doskonale odzwierciedlone w jego spojrzeniu. Evandra musiała dać mu się przekonać, już przecież oddała się w jego ramiona w tym brutalnym tańcu, oddała się również jemu, taką złożyła obietnicę na ich romantycznej schadzce w świetle księżyca. Głupotą było sądzić, że gniew przegna z delikatnej piersi Evandry wątpliwość, lecz serce z umysłem nie współgrało nigdy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pierś zafalowała jej mocniej, gdy - mimo jej słów - Tristan nie spuścił wzroku, nie speszył się. Co prawda nie spodziewała się, by miał przyznać się wprost, bez ogródek, albo jął kajać się niczym przyłapany na gorącym uczynku młodzian, jednak... Jednak wyczekiwała czegoś; czegoś, co mogłoby przywrócić jej nadzieję lub załagodzić wzrastający gniew, lecz każde kolejne posunięcie Rosiera tylko rozjątrzało świeżą ranę, coraz wyraźniej pokazując jej, że Adelajda nie mogła kłamać. Słowa kuzynki echem odbijały się po jej głowie, niczym wyrok, niczym najgorsza klątwa, stwarzając odpowiedni kontrast do przystojnego lica młodzieńca, które znajdowało się tak blisko, za blisko. Dlaczego nie ujrzała w jego oczach choćby cienia zaskoczenia? Dlaczego przyciągnął ją bliżej, szczelniej zamknął w klatce swych ramion? Odpowiedź była dziecinnie prosta, a przy tym niezwykle brutalna; na tyle brutalna, że złamała jej niewinne, przepełnione naiwną nadzieją serce na dwoje.
- Znam ją zdecydowanie słabiej, nigdy nie miałyśmy okazji, żeby zbliżyć się do siebie na tyle, co wy - wysyczała, gdy znów znaleźli się blisko, ciało przy ciele, a jakiś ogień nieznanego pochodzenia zaczął trawić jej wnętrzności. W odpowiedzi na jego dłoń zachłannie zsuwającą się w dół po jej biodrze, poruszyła się niespokojnie, nie do taktu, byle tylko przestał i nie przekraczał granicy; co on sobie myślał, że będzie kolejną? Że przed dwudziestym rokiem życia zbałamuci wszystkie panny od Lestrange'ów, by wyszaleć się przed zaaranżowanym przez rodziców ślubem? Nieświadomie wbiła mu paznokcie w skórę, patrząc na niego z rozpaczą i wściekłością. Nie chciała uciekać przed końcem tańca; dopóki tango trwało, dopóty chciała być przy nim, korzystać z ostatnich chwil razem, dowiedzieć się wszystkiego, co mógł - i chciał - jej powiedzieć... Utwierdzić się w przekonaniu, że powinna uciec. Chciała krzyczeć, chciała też płakać, klnąc na swą naiwność i jego bezwzględność. Pozwalała mu się prowadzić, dumnie zadzierając głowę do góry, nie zwracając najmniejszej uwagi na resztę sali, na wirujące gdzieś w oddali pary.
- Mnie zaś martwią kłamstwa, które Ty zdążyłeś nakłaść mi do głowy w ciągu krótkiego spaceru, martwi mnie, że w mojej rodzinie pojawi się taki łgarz, oszust - odpowiedziała natychmiast, łamiącym się ze wzburzenia głosem. Daleka była od perfekcyjnego opanowania, trzymania nerwów na wodzy, zaś chłód z jakim przemawiał tylko potęgował miotającą nią furię. On również był zły. Nie zaskoczony, załamany czy zlękniony... Zły. I to tylko dlatego, że ich brudny sekret wyszedł na światło dzienne, że Adelajda postanowiła ją ostrzec i oszczędzić tej hańby.
Z ulgą przyjęła chwilę, kiedy oddalili się od siebie, zerwali na moment kontakt wzrokowy; nie chciała, by dostrzegł w jej oczach coś, czego później mogłaby się wstydzić.
- I Ty, Ty ważysz się cytować francuską poezję, Ty, który nie masz serca, nie wiesz czym jest miłość - dodała impulsywnie, z oburzeniem i wstrętem, gdy przyciągnął ją bliżej, a ich usta prawie się zetknęły w kolejnym pocałunku; choć z drugiej strony ciągle chciała, by tańczył z nią dalej, by znalazł magiczne wytłumaczenie i ukoił ten nieznośny ból.
- Znam ją zdecydowanie słabiej, nigdy nie miałyśmy okazji, żeby zbliżyć się do siebie na tyle, co wy - wysyczała, gdy znów znaleźli się blisko, ciało przy ciele, a jakiś ogień nieznanego pochodzenia zaczął trawić jej wnętrzności. W odpowiedzi na jego dłoń zachłannie zsuwającą się w dół po jej biodrze, poruszyła się niespokojnie, nie do taktu, byle tylko przestał i nie przekraczał granicy; co on sobie myślał, że będzie kolejną? Że przed dwudziestym rokiem życia zbałamuci wszystkie panny od Lestrange'ów, by wyszaleć się przed zaaranżowanym przez rodziców ślubem? Nieświadomie wbiła mu paznokcie w skórę, patrząc na niego z rozpaczą i wściekłością. Nie chciała uciekać przed końcem tańca; dopóki tango trwało, dopóty chciała być przy nim, korzystać z ostatnich chwil razem, dowiedzieć się wszystkiego, co mógł - i chciał - jej powiedzieć... Utwierdzić się w przekonaniu, że powinna uciec. Chciała krzyczeć, chciała też płakać, klnąc na swą naiwność i jego bezwzględność. Pozwalała mu się prowadzić, dumnie zadzierając głowę do góry, nie zwracając najmniejszej uwagi na resztę sali, na wirujące gdzieś w oddali pary.
- Mnie zaś martwią kłamstwa, które Ty zdążyłeś nakłaść mi do głowy w ciągu krótkiego spaceru, martwi mnie, że w mojej rodzinie pojawi się taki łgarz, oszust - odpowiedziała natychmiast, łamiącym się ze wzburzenia głosem. Daleka była od perfekcyjnego opanowania, trzymania nerwów na wodzy, zaś chłód z jakim przemawiał tylko potęgował miotającą nią furię. On również był zły. Nie zaskoczony, załamany czy zlękniony... Zły. I to tylko dlatego, że ich brudny sekret wyszedł na światło dzienne, że Adelajda postanowiła ją ostrzec i oszczędzić tej hańby.
Z ulgą przyjęła chwilę, kiedy oddalili się od siebie, zerwali na moment kontakt wzrokowy; nie chciała, by dostrzegł w jej oczach coś, czego później mogłaby się wstydzić.
- I Ty, Ty ważysz się cytować francuską poezję, Ty, który nie masz serca, nie wiesz czym jest miłość - dodała impulsywnie, z oburzeniem i wstrętem, gdy przyciągnął ją bliżej, a ich usta prawie się zetknęły w kolejnym pocałunku; choć z drugiej strony ciągle chciała, by tańczył z nią dalej, by znalazł magiczne wytłumaczenie i ukoił ten nieznośny ból.
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kiedy się poruszyła, Tristan jedynie mocniej zamknął dłoń na jej biodrze, zanadto wczuwając się we władczą postawę mężczyzny w tangu - chciał ją uspokoić i pokazać, kto był w tym tańcu górą. Wpatrywał się w jej oczy dumnie i stanowczo, nie mrugając nawet powieką na żadne z akcentowanych słów. Doskonale dostrzegał w nich aluzje, lecz nie miał zamiaru się w nich pogrążać; Adelaida nie mogła tak impertynencko, tak prostacko zniszczyć tego romantycznego wieczoru! On również zapomniał o otaczającym ich świecie, nie zwracał uwagi na inne pary, temu prawie nie zauważył, jak otarł się plecami, z własnej winy zapewne, z innym młodzieńcem. Prowokująco zerknął na niego spode łba, lecz nie wypowiedział ani słowa. Nie odejmował wzroku od jej źrenic, jedynie kątem oka podziwiając jej dumnie zadartą brodę, łabędzią szyję i mleczny dekolt nad jedwabną suknią, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że Evandra była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznał. Wilą, bez wątpienia.
Przez jego twarz przemknął krótki grymas, kiedy wbiła paznokcie w jego dłoń, lecz usta ledwie chwilę potem ułożyły się w prostą kreskę, a z lica trudno było wyczytać cokolwiek ponad obojętną bezwzględność. Przechylił ją mocno w tył, gdy zarzuciła mu kłamstwo; tak była mu jeszcze bardziej poddana. Musiała ufać, że ją utrzyma, a on tak doskonale mógł poczuć ciepło jej ciała i kamień kości pod grubym materiałem gorsetu. Nie odpowiedział od razu, poszukując w splątanych myślach odpowiednich słów. Nie bał się. Nie wierzył, że ich więź mogła zerwać się z taką łatwością, po kilku słowach dziewczyny, której Evandra nawet dobrze nie poznała. Wierzyła jej jednak. I nazbyt wyraźnie tryskała ku niemu jadem zazdrości, Tristan nie mógł zacząć przy niej brnąć w sieć kłamstw - w końcu i tak dowiedziałaby się prawdy, która wówczas zraniłaby ją po tysiąckroć mocniej, niż teraz. Wierzył, że ułagodzi jej złość, jak zawsze łagodził złość swoich kochanek.
- Słowa moje są okrutne - rzekł powoli, wpatrując się prosto w jej oczy. - Co minęło to minęło. Tam, gdzie wczoraj biło źródło, dzisiaj wszystko wyginęło.
Wyprostował się, unosząc również Evandrę; muzyka powoli cichła, ale Tristan nie puścił dłoni dziewczyny, wciąż trzymał również drugą na jej biodrze, zbyt odważnie, niż powinien. Chciał zatrzymać ją na kolejny taniec, choć był wściekły - na nią, na siebie, ale najbardziej - na tę wywłokę Adelaidę. I wściekłość dało się wyczytać zarówno z jego twarzy, jak i głosu.
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem, co minęło się nie zmieni - dodał, pieczętując swoje słowa; choćby chciał odwrócić wskazówki zegara, nie mógł już tego uczynić. Jego krótki, choć płomienny, romans z kuzynką Evandry był dla niego jedynie ulotną chwilą, krótkotrwałą przyjemnością, a dziś znaczył dla niego mniej niż proch rozsypany na wietrze. Nie miał żadnego znaczenia i zapewne nawet by o nim nie wspomniał, gdyby ktoś nie uczynił tego za niego. Poluźnił uścisk, rozkoszując się miękkością aksamitu delikatnej skóry jej dłoni, pragnął jej bliskości. Musiała to zrozumieć.
Przez jego twarz przemknął krótki grymas, kiedy wbiła paznokcie w jego dłoń, lecz usta ledwie chwilę potem ułożyły się w prostą kreskę, a z lica trudno było wyczytać cokolwiek ponad obojętną bezwzględność. Przechylił ją mocno w tył, gdy zarzuciła mu kłamstwo; tak była mu jeszcze bardziej poddana. Musiała ufać, że ją utrzyma, a on tak doskonale mógł poczuć ciepło jej ciała i kamień kości pod grubym materiałem gorsetu. Nie odpowiedział od razu, poszukując w splątanych myślach odpowiednich słów. Nie bał się. Nie wierzył, że ich więź mogła zerwać się z taką łatwością, po kilku słowach dziewczyny, której Evandra nawet dobrze nie poznała. Wierzyła jej jednak. I nazbyt wyraźnie tryskała ku niemu jadem zazdrości, Tristan nie mógł zacząć przy niej brnąć w sieć kłamstw - w końcu i tak dowiedziałaby się prawdy, która wówczas zraniłaby ją po tysiąckroć mocniej, niż teraz. Wierzył, że ułagodzi jej złość, jak zawsze łagodził złość swoich kochanek.
- Słowa moje są okrutne - rzekł powoli, wpatrując się prosto w jej oczy. - Co minęło to minęło. Tam, gdzie wczoraj biło źródło, dzisiaj wszystko wyginęło.
Wyprostował się, unosząc również Evandrę; muzyka powoli cichła, ale Tristan nie puścił dłoni dziewczyny, wciąż trzymał również drugą na jej biodrze, zbyt odważnie, niż powinien. Chciał zatrzymać ją na kolejny taniec, choć był wściekły - na nią, na siebie, ale najbardziej - na tę wywłokę Adelaidę. I wściekłość dało się wyczytać zarówno z jego twarzy, jak i głosu.
- Nie patrz na mnie takim wzrokiem, co minęło się nie zmieni - dodał, pieczętując swoje słowa; choćby chciał odwrócić wskazówki zegara, nie mógł już tego uczynić. Jego krótki, choć płomienny, romans z kuzynką Evandry był dla niego jedynie ulotną chwilą, krótkotrwałą przyjemnością, a dziś znaczył dla niego mniej niż proch rozsypany na wietrze. Nie miał żadnego znaczenia i zapewne nawet by o nim nie wspomniał, gdyby ktoś nie uczynił tego za niego. Poluźnił uścisk, rozkoszując się miękkością aksamitu delikatnej skóry jej dłoni, pragnął jej bliskości. Musiała to zrozumieć.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Siedem lat temu, dworek Rosierów
Szybka odpowiedź