Gabinet Madeline Slughorn
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Gabinet Madeline Slughorn
Madeline Slughorn mogła wydawać się nienależącą do świata, w którym się obracała. Pannie ze szlachetnego domu nie wypadało przecież brudzić sobie rąk pracą z obłąkanymi i niestabilnymi psychicznie czarodziejami. I chociaż szepty oraz plotki, które otaczały jej osobę, sprowadzały się właśnie do jej rodowych korzeni, nawet ci będący jej największymi przeciwnikami musieli przyznać, iż była dobra w tym, co robiła. Pacjenci wchodzący do jej gabinetu mogli spodziewać się subtelnej woni kadzidła, która witała ich od pierwszego kroku postawionego za progiem. Kanapa stojąca pod ścianą, na której wisiały milczące portrety, zachęcała zarówno swoim kolorem jak i miękkością - przychodzący do niej po pomoc mogli wybrać między nią a krzesłem stojącym naprzeciw biurka, na którym oprócz zgromadzonych dokumentów, pióra oraz kałamarzu znajdowały się ususzone rośliny, zapisane pajęczym pismem notatki czy kamienie oraz kryształy. Ściana za biurkiem pokryta była w całości księgami, z których większość traktowała o magii leczniczej, urazach magipsychiatrycznych oraz eliksirach.
Z wdzięcznością przyjęła szklankę wody. Wciąż mogła normalnie oddychać, ale była uważna na każde przyśpieszenie bicia serca, każde wspomnienie silnego stresu, każdy nierówny oddech. Regularne picie wody pomagało, uspokajało, skłaniało do wrażliwości na sygnały własnego ciała.
Pomimo poważnej miny i nieco chłodnego profesjonalizmu, Madeline też wydawała się wrażliwa. Na swój sposób. Odgadła w końcu niezadane pytanie (a raczej przypuszczenie) Isabelle na temat tego, czy wie wszystko o Stonehenge i potrafiła obiektywnie spojrzeć na własną pozycję. Belle spróbowała uśmiechnąć się blado.
-Masz rację, trudno mi mówić o Stonehenge z innymi szlachciankami, wiedząc, że wszyscy już wiedzą...ale z drugiej strony, rada jestem z Twojej pozycji. Nigdy jeszcze nie byłam u magipsychiatry, ale nie wiem czy inny doktor zrozumiałby w pełni stres, wymagania i konwenanse, jakie nad nami ciążą. - zwierzyła się. Panna Slughorn wydawała się taka opanowana, taka...silna. Ale sama Isabelle opanowała do perfekcji granie idealnej damy i wiedziała, że wymagania wobec szlachcianek to ciężar dla tych, które interesują się czymś więcej niż bale i szukanie idealnego narzeczonego. W tym gabinecie Madeline wydawała się kobietą spełnioną, ale Isabelle podejrzewała, że zapłaciła już jakąś cenę za rozwój naukowy i możliwość własnej praktyki. Czy były nią krzywe spojrzenia innych, czy starszy narzeczony? Cóż, nie jej sprawa.
Skinęła głową, odruchowo mocno splatając palce. Nie była nieszczera - wręcz przeciwnie, wyrzucała sobie często zbytnią prostolinijność. Była za to zamknięta w sobie. Trudno było jej mówić bez sprecyzowanych oczekiwań. Mówiła to, co inni chcieli usłyszeć. Najlepiej, gdy zadawali konkretne pytania albo mieli konkretne oczekiwania. Gdy miała sama odgadywać, czego od niej chcą, gubiła się. I chociaż była tutaj jako klient i to ona powinna mieć oczekiwania, a nie Madeline, trudno jej było uciec od utartych schematów myślowych. Całe życie radziła sobie dzięki schematom, tak jakby szlachecka etykieta była dla niej łamigłówką do rozwiązania, labiryntem do przejścia.
Westchnęła. Niedawno uwarzyła dla siebie eliskir uspokajający, ale nie poprosiła jeszcze ojca o wymierzenie jej dawki. Bała się, że uzależni się od ziół i chemii, a chciała sobie radzić z chorobą na tyle naturalnie, na ile to możliwe. Wierzyła, że odpowiedni styl życia działa cuda. I działał, póki była szczęśliwa i spokojna. Czy Percy zdawał sobie sprawę, że swoim postępowaniem w Stonehenge dosłownie mógł ją zabić? Jeszcze nigdy nie miała tak silnego ataku i od tej pory nieustannie lękała się o siebie, a przede wszystkim o dziecko.
-Nie byłam na szczycie i teraz...wyrzucam to sobie. Chciałabym to zobaczyć, chciałabym być naocznym świadkiem, widzieć i słyszeć Percy..Percivala. - chciała oduczyć się zdrobnienia imienia własnego męża. Nie było już Percy'ego Notta, był Percival Blake. -Może to pozwoliłoby mi...zrozumieć. - zmarszczyła lekko brwi. Jej logiczny umysł nadal nie pojmował irracjonalnej zdrady Percivala, a brak klarownego wyjaśnienia był dla niej najgorszą torturą. -Może dostrzegłabym coś w jego tonie, mowie ciała. Teraz już nigdy się nie dowiem, nie przeżyję tamtej chwili. Wszystko zrelacjonował mi ojciec, próbując być delikatnym, znając ryzyko mojej choroby. Ale gdy tylko zrozumiałam, że mąż został wydziedziczony a nasze małżeństwo jest unieważnione, wpadłam w najcięższy w moim życiu atak. Lękałam się pewnie o przyszłość naszego dziecka... - przygryzła wargi, nadal nie mówiąc jeszcze czegoś Madeline, nie przyznając się, że ich małżeństwo było inne niż zwyczajne aranżowane związki. Czyżby miłość do własnego męża była teraz dla niej powodem do wstydu?
Pomimo poważnej miny i nieco chłodnego profesjonalizmu, Madeline też wydawała się wrażliwa. Na swój sposób. Odgadła w końcu niezadane pytanie (a raczej przypuszczenie) Isabelle na temat tego, czy wie wszystko o Stonehenge i potrafiła obiektywnie spojrzeć na własną pozycję. Belle spróbowała uśmiechnąć się blado.
-Masz rację, trudno mi mówić o Stonehenge z innymi szlachciankami, wiedząc, że wszyscy już wiedzą...ale z drugiej strony, rada jestem z Twojej pozycji. Nigdy jeszcze nie byłam u magipsychiatry, ale nie wiem czy inny doktor zrozumiałby w pełni stres, wymagania i konwenanse, jakie nad nami ciążą. - zwierzyła się. Panna Slughorn wydawała się taka opanowana, taka...silna. Ale sama Isabelle opanowała do perfekcji granie idealnej damy i wiedziała, że wymagania wobec szlachcianek to ciężar dla tych, które interesują się czymś więcej niż bale i szukanie idealnego narzeczonego. W tym gabinecie Madeline wydawała się kobietą spełnioną, ale Isabelle podejrzewała, że zapłaciła już jakąś cenę za rozwój naukowy i możliwość własnej praktyki. Czy były nią krzywe spojrzenia innych, czy starszy narzeczony? Cóż, nie jej sprawa.
Skinęła głową, odruchowo mocno splatając palce. Nie była nieszczera - wręcz przeciwnie, wyrzucała sobie często zbytnią prostolinijność. Była za to zamknięta w sobie. Trudno było jej mówić bez sprecyzowanych oczekiwań. Mówiła to, co inni chcieli usłyszeć. Najlepiej, gdy zadawali konkretne pytania albo mieli konkretne oczekiwania. Gdy miała sama odgadywać, czego od niej chcą, gubiła się. I chociaż była tutaj jako klient i to ona powinna mieć oczekiwania, a nie Madeline, trudno jej było uciec od utartych schematów myślowych. Całe życie radziła sobie dzięki schematom, tak jakby szlachecka etykieta była dla niej łamigłówką do rozwiązania, labiryntem do przejścia.
Westchnęła. Niedawno uwarzyła dla siebie eliskir uspokajający, ale nie poprosiła jeszcze ojca o wymierzenie jej dawki. Bała się, że uzależni się od ziół i chemii, a chciała sobie radzić z chorobą na tyle naturalnie, na ile to możliwe. Wierzyła, że odpowiedni styl życia działa cuda. I działał, póki była szczęśliwa i spokojna. Czy Percy zdawał sobie sprawę, że swoim postępowaniem w Stonehenge dosłownie mógł ją zabić? Jeszcze nigdy nie miała tak silnego ataku i od tej pory nieustannie lękała się o siebie, a przede wszystkim o dziecko.
-Nie byłam na szczycie i teraz...wyrzucam to sobie. Chciałabym to zobaczyć, chciałabym być naocznym świadkiem, widzieć i słyszeć Percy..Percivala. - chciała oduczyć się zdrobnienia imienia własnego męża. Nie było już Percy'ego Notta, był Percival Blake. -Może to pozwoliłoby mi...zrozumieć. - zmarszczyła lekko brwi. Jej logiczny umysł nadal nie pojmował irracjonalnej zdrady Percivala, a brak klarownego wyjaśnienia był dla niej najgorszą torturą. -Może dostrzegłabym coś w jego tonie, mowie ciała. Teraz już nigdy się nie dowiem, nie przeżyję tamtej chwili. Wszystko zrelacjonował mi ojciec, próbując być delikatnym, znając ryzyko mojej choroby. Ale gdy tylko zrozumiałam, że mąż został wydziedziczony a nasze małżeństwo jest unieważnione, wpadłam w najcięższy w moim życiu atak. Lękałam się pewnie o przyszłość naszego dziecka... - przygryzła wargi, nadal nie mówiąc jeszcze czegoś Madeline, nie przyznając się, że ich małżeństwo było inne niż zwyczajne aranżowane związki. Czyżby miłość do własnego męża była teraz dla niej powodem do wstydu?
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Prowadząc rozmowę z Isabelle Madeline czuła się w swoim żywiole i nie potrafiła wyobrazić sobie, aby kiedykolwiek mogła robić coś zupełnie innego. Jej dni, gdyby nie były wypełnione pracą, byłyby niesamowicie nudne. Od zawsze dziwiła się każdej innej szlachciance, która postanowiła poświęcić swoje życie na zajmowanie się domostwem. Jej praca była dla niej najważniejszą rzeczą, jaką posiadała. Poświęciła wiele, w tym relacje z własnym bratem, aby dojść do miejsca, w którym się znajdowała i zamierzała bronić tej pozycji niczym lwica swoich młodych.
- Dziękuję za zaufanie. Cieszę się, że postanowiłaś zasięgnąć pomocy magipsychiatry – bez względu na wybór osoby. Czasem ciężko jest przyznać się do potrzeby pomocy, wiele osób ma tendencję do usilnych prób radzenia sobie z problemami samemu, jednak prawda jest taka, iż często nie jest to ani zdrowie, ani tym bardziej możliwe – powiedziała, uśmiechając się. Nie zamierzała dłużej rozdrabniać się na błahe pogawędki odnośnie potrzeby jej zawodu; nigdy nie czuła się w potrzebnie do bronienia ani swojej pracy, ani swoich życiowych wyborów. Choć w rzeczywistości istniały osoby, które usiłowały ją kontrolować, ona odpowiadała tylko i wyłącznie przed samą sobą.
W spokoju wysłuchiwała słów Isabelle, od czasu do czasu zapisując krótkie notatki i obserwując uważnie wszelkie zmiany wyrazu twarzy oraz gesty, które towarzyszyły wypowiedzi kobiety. Wbrew powszechnym przekonaniom, w tych drobnych ruchów można było wyczytać równie wiele jak z samych słów, a czasem nawet więcej. Gdy spora część ludzi potrafiła dość dobrze kontrolować swój głos oraz odpowiednio i ostrożnie dobierać słowa do danej sytuacji, kontrolowanie ruchów dłoni czy twarzy nie było aż tak łatwe i w większości przypadków przychodziło mimowolnie.
W przypadku Isabelle, bladość twarzy mogła wskazywać, iż temat, który poruszyła Madeline był dla niej dość delikatny, a sama dziewczyna obawiała się otwarcie o nim mówić. Zaciśnięte dłonie i splecione palce świadczyły o tym, iż była ona zdenerwowana i, być może, starała się powstrzymać przed powiedzeniem wszystkiego, co kłębiło jej się w myślach. Po dość długim już czasie praktyki w szpitalu lady Slughorn potrafiła zauważyć kłamstwo oraz próbę powstrzymania się od wyjawienia całej prawdy. Oczywiście nie spodziewała się, aby przy pierwszym spotkaniu Isabelle opowiedziała jej o wszystkich swoich uczuciach, lękach oraz problemach, jednak coś podpowiadało jej, iż w historii, którą otrzymywała, brakowało kilku szczegółów.
- Hmm, rozumiem – skwitowała krótko jej słowa, dając sobie chwilę na przemyślenie jej wypowiedzi i znalezienie odpowiedniej reakcji. Musiała przyznać, iż Isabelle znajdowała się w dość ciężkiej sytuacji, która dla wielu mogła być stresująca. W jej stanie – będąc w ciąży i cierpiąc na klątwę Ondyny – ataki stresu mogły być fatalne w skutkach, zarówno dla niej jak i dla dziecka – Wiem, że zabrzmi to niezwykle banalnie, jednak przeszłość nie powinna być czymś, czym powinnaś się za bardzo przejmować. Nie możesz zmienić tego, co już się wydarzyło – zaczęła spokojnie i rzeczowo; być może kobieta słyszała podobną radę od innych osób, ale Madeline w pełni wierzyła w to, iż przeszłość powinno się zostawić w tyle – Rozumiem, jeśli nie czujesz się na siłach, by o tym rozmawiać, jednak muszę zapytać. Jakie uczucia Ci towarzyszą, gdy myślisz o Percivalu? Jesteś na niego zła za to, co zrobił? Obwiniasz go za swój stan, za to, że nie wziął pod uwagę dobra twojego oraz waszego dziecka? Jak wyglądało wasze małżeństwo? – zapytała powoli. Nie chciała posuwać się zbyt daleko, aby nie zrazić do siebie Isabelle, ale z drugiej strony potrzebowała dokładnego wglądu w całą sytuację. Coś podpowiadało jej, że sama mogłaby odpowiedzieć sobie na to pytanie, jednak częścią procesu odzyskania zdrowia oraz kontroli nad własnymi emocjami było przyznanie się na głos do problemu.
- Dziękuję za zaufanie. Cieszę się, że postanowiłaś zasięgnąć pomocy magipsychiatry – bez względu na wybór osoby. Czasem ciężko jest przyznać się do potrzeby pomocy, wiele osób ma tendencję do usilnych prób radzenia sobie z problemami samemu, jednak prawda jest taka, iż często nie jest to ani zdrowie, ani tym bardziej możliwe – powiedziała, uśmiechając się. Nie zamierzała dłużej rozdrabniać się na błahe pogawędki odnośnie potrzeby jej zawodu; nigdy nie czuła się w potrzebnie do bronienia ani swojej pracy, ani swoich życiowych wyborów. Choć w rzeczywistości istniały osoby, które usiłowały ją kontrolować, ona odpowiadała tylko i wyłącznie przed samą sobą.
W spokoju wysłuchiwała słów Isabelle, od czasu do czasu zapisując krótkie notatki i obserwując uważnie wszelkie zmiany wyrazu twarzy oraz gesty, które towarzyszyły wypowiedzi kobiety. Wbrew powszechnym przekonaniom, w tych drobnych ruchów można było wyczytać równie wiele jak z samych słów, a czasem nawet więcej. Gdy spora część ludzi potrafiła dość dobrze kontrolować swój głos oraz odpowiednio i ostrożnie dobierać słowa do danej sytuacji, kontrolowanie ruchów dłoni czy twarzy nie było aż tak łatwe i w większości przypadków przychodziło mimowolnie.
W przypadku Isabelle, bladość twarzy mogła wskazywać, iż temat, który poruszyła Madeline był dla niej dość delikatny, a sama dziewczyna obawiała się otwarcie o nim mówić. Zaciśnięte dłonie i splecione palce świadczyły o tym, iż była ona zdenerwowana i, być może, starała się powstrzymać przed powiedzeniem wszystkiego, co kłębiło jej się w myślach. Po dość długim już czasie praktyki w szpitalu lady Slughorn potrafiła zauważyć kłamstwo oraz próbę powstrzymania się od wyjawienia całej prawdy. Oczywiście nie spodziewała się, aby przy pierwszym spotkaniu Isabelle opowiedziała jej o wszystkich swoich uczuciach, lękach oraz problemach, jednak coś podpowiadało jej, iż w historii, którą otrzymywała, brakowało kilku szczegółów.
- Hmm, rozumiem – skwitowała krótko jej słowa, dając sobie chwilę na przemyślenie jej wypowiedzi i znalezienie odpowiedniej reakcji. Musiała przyznać, iż Isabelle znajdowała się w dość ciężkiej sytuacji, która dla wielu mogła być stresująca. W jej stanie – będąc w ciąży i cierpiąc na klątwę Ondyny – ataki stresu mogły być fatalne w skutkach, zarówno dla niej jak i dla dziecka – Wiem, że zabrzmi to niezwykle banalnie, jednak przeszłość nie powinna być czymś, czym powinnaś się za bardzo przejmować. Nie możesz zmienić tego, co już się wydarzyło – zaczęła spokojnie i rzeczowo; być może kobieta słyszała podobną radę od innych osób, ale Madeline w pełni wierzyła w to, iż przeszłość powinno się zostawić w tyle – Rozumiem, jeśli nie czujesz się na siłach, by o tym rozmawiać, jednak muszę zapytać. Jakie uczucia Ci towarzyszą, gdy myślisz o Percivalu? Jesteś na niego zła za to, co zrobił? Obwiniasz go za swój stan, za to, że nie wziął pod uwagę dobra twojego oraz waszego dziecka? Jak wyglądało wasze małżeństwo? – zapytała powoli. Nie chciała posuwać się zbyt daleko, aby nie zrazić do siebie Isabelle, ale z drugiej strony potrzebowała dokładnego wglądu w całą sytuację. Coś podpowiadało jej, że sama mogłaby odpowiedzieć sobie na to pytanie, jednak częścią procesu odzyskania zdrowia oraz kontroli nad własnymi emocjami było przyznanie się na głos do problemu.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Westchnęła ciężko, spoglądając na obrazy na ścianie. Nie przyznała się magipsychiatrze, że do przyjścia tutaj nakłonił ją ojciec. Zresztą, może się domyślała. Po jej słowach Isabelle wywnioskowała, że Madeline jest wprawiona w odczytywaniu mowy ciała. W normalnej sytuacji pilnowałaby się przy niej - jako szlachcianka, nie chciała nikomu zdradzać zbyt wiele, zwłaszcza nawet innym szlachciankom. Teraz jednak zaufała jej zapewnieniu, że wszystko zostanie między nimi i postanowiła się odprężyć - na tyle, na ile mogła. Tematy, które miały poruszać, były niezrozumiałe dla samej Isabelle, a teraz miała podzielić się nimi z prawie nieznajomą.
-Nie mogę, ale to nie zmniejsza wyrzutów sumienia. I tego...tego, że moje małżeństwo było najwyraźniej zbudowane na kłamstwie. - pierwsze zdanie było przemyślane, drugie wyrzuciła z siebie nagle, zaskakując siebie samą. Zmarszczyła brwi, a w jej oczach zapłonął ogień, którego niewiele osób się spodziewało. Który zwykle ujarzmiała, któremu pozwoliła płonąć tylko wtedy, gdy pozbywała się perpektywy małżeństwa z niechcianym adoratorem i gdy prosiła ojca o pozwolenie na ślub z Percivalem. Który wygasł zupełnie, gdy była szczęśliwą żoną, a teraz zaczął płonąć.
-Jestem wściekła. - przyznała, podjudzona i zachęcona tylko przez Madeline. Po raz pierwszy ktoś otwarcie spytał ją, czy jest zła. Inni tylko jej "współczuli." Na nich też była zła.
-Nic nie wyjaśnił, nie dał mi żadnych podejrzeń. Wiedziałam, że nie kocha mnie płomienną miłością, ale wiedziałam, że mnie lubi. Myślałam, byłam przekonana, że mnie szanuje, że jest oddany mi i dziecku, że jesteśmy szczęśliwą parą. Że jesteśmy ze sobą z wyboru, który szczęśliwie pokrył sie z oczekiwaniami naszych rodzin. Tymczasem on wybrał coś innego, nie uprzedziwszy mnie nawet. Nie wiem co...ani kogo, i nie wiem dlaczego. - wyrzuciła z siebie potok słów, czerwieniejąc na twarzy i zaciskając piąstki.
-Gdyby był choć trochę odpowiedzialny, nie zostawiłby we mnie dziecka. - dodała z goryczą, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Kochała to dziecko i niedługo będzie wstydzić się tych słów. Ale Percy wyglądał na takiego ucieszonego perspektywą zostania ojcem, a ona myślała, że niemowlę jeszcze ich do siebie zbliży. Tymczasem ono też się dla niego nie liczyło, a zdrada ojca zabrała jego potomkowi perspektywy i szlachectwo.
-Nie mogę, ale to nie zmniejsza wyrzutów sumienia. I tego...tego, że moje małżeństwo było najwyraźniej zbudowane na kłamstwie. - pierwsze zdanie było przemyślane, drugie wyrzuciła z siebie nagle, zaskakując siebie samą. Zmarszczyła brwi, a w jej oczach zapłonął ogień, którego niewiele osób się spodziewało. Który zwykle ujarzmiała, któremu pozwoliła płonąć tylko wtedy, gdy pozbywała się perpektywy małżeństwa z niechcianym adoratorem i gdy prosiła ojca o pozwolenie na ślub z Percivalem. Który wygasł zupełnie, gdy była szczęśliwą żoną, a teraz zaczął płonąć.
-Jestem wściekła. - przyznała, podjudzona i zachęcona tylko przez Madeline. Po raz pierwszy ktoś otwarcie spytał ją, czy jest zła. Inni tylko jej "współczuli." Na nich też była zła.
-Nic nie wyjaśnił, nie dał mi żadnych podejrzeń. Wiedziałam, że nie kocha mnie płomienną miłością, ale wiedziałam, że mnie lubi. Myślałam, byłam przekonana, że mnie szanuje, że jest oddany mi i dziecku, że jesteśmy szczęśliwą parą. Że jesteśmy ze sobą z wyboru, który szczęśliwie pokrył sie z oczekiwaniami naszych rodzin. Tymczasem on wybrał coś innego, nie uprzedziwszy mnie nawet. Nie wiem co...ani kogo, i nie wiem dlaczego. - wyrzuciła z siebie potok słów, czerwieniejąc na twarzy i zaciskając piąstki.
-Gdyby był choć trochę odpowiedzialny, nie zostawiłby we mnie dziecka. - dodała z goryczą, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Kochała to dziecko i niedługo będzie wstydzić się tych słów. Ale Percy wyglądał na takiego ucieszonego perspektywą zostania ojcem, a ona myślała, że niemowlę jeszcze ich do siebie zbliży. Tymczasem ono też się dla niego nie liczyło, a zdrada ojca zabrała jego potomkowi perspektywy i szlachectwo.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Madeline dość często podejrzewała, iż nie ma w sobie zbyt wiele empatii. Na dłuższą metę nie ruszało jej czyjeś cierpienie i zazwyczaj, wysłuchując historii swoich pacjentów, nie czuła do nich współczucia. Z jakiegoś powodu od zawsze odnosiła wrażenie, iż emocje, szczególnie te dotyczące relacji między ludźmi, jedynie wszystko utrudniają. Pod tym względem aranżowane małżeństwa były dla niej logiczne – choć w dalszym ciągu nie lubiła samej idei bycia w pełni uzależnioną od drugiego człowieka, o wiele łatwiej było znieść małżeństwo, gdy w grę nie wchodziła miłość.
Isabelle zdawała się być zupełnie odwrotnym przypadkiem. Lady Slughorn odnosiła wrażenie, iż przynajmniej z jej strony uczucia, którymi darzyła swojego byłego męża, utrudniały jej pogodzenie się z tą sytuacją. Owszem, gdyby Madeline sama znalazła się w podobnej sytuacji również odczuwałaby wstyd, złość i poniżenie, ale nie musiałaby zmagać się z zupełnie przeciwnym uczuciem, które choć tylko jedno, dominowałoby ponad wszystkimi innymi.
Nie była jednak pewna, czy ktokolwiek mógłby znaleźć lekarstwo na miłość. Kiedyś wydawało jej się, że kochała jedną osobę w swoim życiu. Osobę, która była jej całym światem, która dzieliła z nią życie i zdawała się być nieodłączną częścią jej osobowości. Szybko jednak odkryła, iż żyjąc na własną rękę oddzielona grubym murem od wszelkich uczuć, które istniały między nią a jej bratem, była o wiele silniejsza. Jakby nie patrzeć to on odsunął się od niej, gdy zaufała mu dzieląc się wszelkimi marzeniami oraz ambicjami. To on stanął po stronie rodziny, nie jej, zmuszając ją do małżeństwa i porzucenia swojej pracy. Jak mogłaby kochać kogoś, komu nie zależało na jej szczęściu?
Na słowa kobiety pokiwała jedynie głową. Niestety w zakresie jej możliwości oraz obowiązków nie leżało roztkliwianie się nad przeszłością. Na dobrą sprawę Madeline odnosiła wrażenie, iż w każdym małżeństwie istniała chociaż odrobina kłamstwa. Częścią ludzkiej natury była konieczność ukrywania tego, czego się wstydzili lub czego się obawiali. Ona sama trzymała sekrety, których nie zamierzała wyjawić nikomu, a w szczególności swojemu przyszłemu mężowi.
- To w pełni zrozumiałe, że jesteś wściekła. Szczególnie jeśli wcześniej nic nie wskazywało na to, że może dojść do podobnej sytuacji. Biorąc z kimś ślub pokładamy w tej osobie pełne zaufanie w to, że będzie ona brać pod uwagę również nas podejmując jakiekolwiek życiowe decyzje. W twoim przypadku to zaufanie zostało złamane, więc masz prawo do tego, by być wściekłą – powiedziała spokojnie, myśląc o tym, jak wiele prawdy znajdowało się w jej słowach. Czy ona ufała Amadeusowi? Czy mogła być pewna, że gdyby został przyparty do muru nie wybrałby swoich ideałów, czy nawet własnego dobra, ponad nią? Po ślubie zostaną związani nie tylko nazwiskiem, ale również konsekwencjami potencjalnych czynów oraz decyzji, które w ich towarzystwie będą wpływać na ich oboje. Madeline nie była pewna, czy jest w stanie powierzyć swoje życie i dobro komukolwiek, a już szczególnie komuś takiemu jak Amadeus, o kim wiedziała naprawdę niewiele - Wspomniałaś, że wasze małżeństwo było szczęśliwe i że doszło do niego z wyboru. Czy jest jakaś szansa, że silne emocje, które odczuwasz, są wywołane również miłością do męża? – zapytała wprost, nie chcąc dłużej unikać tematu. Bez względu na to, jak bolesne mogło być przyznanie się do tych uczuć, lady Slughron wierzyła, iż wypowiedzenie ich na głos przyniesie jej pacjentce pewną ulgę.
Isabelle zdawała się być zupełnie odwrotnym przypadkiem. Lady Slughorn odnosiła wrażenie, iż przynajmniej z jej strony uczucia, którymi darzyła swojego byłego męża, utrudniały jej pogodzenie się z tą sytuacją. Owszem, gdyby Madeline sama znalazła się w podobnej sytuacji również odczuwałaby wstyd, złość i poniżenie, ale nie musiałaby zmagać się z zupełnie przeciwnym uczuciem, które choć tylko jedno, dominowałoby ponad wszystkimi innymi.
Nie była jednak pewna, czy ktokolwiek mógłby znaleźć lekarstwo na miłość. Kiedyś wydawało jej się, że kochała jedną osobę w swoim życiu. Osobę, która była jej całym światem, która dzieliła z nią życie i zdawała się być nieodłączną częścią jej osobowości. Szybko jednak odkryła, iż żyjąc na własną rękę oddzielona grubym murem od wszelkich uczuć, które istniały między nią a jej bratem, była o wiele silniejsza. Jakby nie patrzeć to on odsunął się od niej, gdy zaufała mu dzieląc się wszelkimi marzeniami oraz ambicjami. To on stanął po stronie rodziny, nie jej, zmuszając ją do małżeństwa i porzucenia swojej pracy. Jak mogłaby kochać kogoś, komu nie zależało na jej szczęściu?
Na słowa kobiety pokiwała jedynie głową. Niestety w zakresie jej możliwości oraz obowiązków nie leżało roztkliwianie się nad przeszłością. Na dobrą sprawę Madeline odnosiła wrażenie, iż w każdym małżeństwie istniała chociaż odrobina kłamstwa. Częścią ludzkiej natury była konieczność ukrywania tego, czego się wstydzili lub czego się obawiali. Ona sama trzymała sekrety, których nie zamierzała wyjawić nikomu, a w szczególności swojemu przyszłemu mężowi.
- To w pełni zrozumiałe, że jesteś wściekła. Szczególnie jeśli wcześniej nic nie wskazywało na to, że może dojść do podobnej sytuacji. Biorąc z kimś ślub pokładamy w tej osobie pełne zaufanie w to, że będzie ona brać pod uwagę również nas podejmując jakiekolwiek życiowe decyzje. W twoim przypadku to zaufanie zostało złamane, więc masz prawo do tego, by być wściekłą – powiedziała spokojnie, myśląc o tym, jak wiele prawdy znajdowało się w jej słowach. Czy ona ufała Amadeusowi? Czy mogła być pewna, że gdyby został przyparty do muru nie wybrałby swoich ideałów, czy nawet własnego dobra, ponad nią? Po ślubie zostaną związani nie tylko nazwiskiem, ale również konsekwencjami potencjalnych czynów oraz decyzji, które w ich towarzystwie będą wpływać na ich oboje. Madeline nie była pewna, czy jest w stanie powierzyć swoje życie i dobro komukolwiek, a już szczególnie komuś takiemu jak Amadeus, o kim wiedziała naprawdę niewiele - Wspomniałaś, że wasze małżeństwo było szczęśliwe i że doszło do niego z wyboru. Czy jest jakaś szansa, że silne emocje, które odczuwasz, są wywołane również miłością do męża? – zapytała wprost, nie chcąc dłużej unikać tematu. Bez względu na to, jak bolesne mogło być przyznanie się do tych uczuć, lady Slughron wierzyła, iż wypowiedzenie ich na głos przyniesie jej pacjentce pewną ulgę.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jak mogłaby kochać kogoś, komu nie zależało na jej szczęściu? - Isabelle powinna była usłyszeć tą złotą myśl Madeline i przemyśleć własną relację z Percivalem. Swoją zdradą unieszczęśliwił ją, upokorzył i poniżył, odebrał perspektywy ich dziecku. Mimo wszystko nadal wierzyła, że miał jakiś powód, usiłowała zrozumieć i rozpaczliwie czekała na jakiś znak życia od niego. Bała się, że wplątał się w coś niedobrego i chciała mu jakoś pomóc. Czasami jednak targały nią wręcz przeciwne uczucia. Oprócz wściekłości, odczuwała irracjonalną (a może racjonalną?) zazdrość - niepokój, że przy jego boku pojawił się ktoś atrakcyjniejszy, ktoś ważniejszy od własnej żony. Już wcześniej czuła się niespokojnie w towarzystwie zbyt zażyłych znajomych Percivala, a gdy męża zabrakło przy jej boku, strach jeszcze się wzmógł.
Podniosła wzrok na Madeline, gdy ta odgadła - a raczej wywnioskowała - coś, co sama Isabelle czuła bardzo wyraźnie. Co zdefiniowało ostatnie lata jej życia, a potem zostało brutalnie zdeptane. Przez nestora, politykę, samego Percivala.
Westchnęła ciężko, mrugając bardzo szybko. Na jej policzki wypłynął rumieniec, ale nie odwróciła wzroku, patrzyła wprost na magipsychiatrę.
-Tak. - odparła prosto i zwięźle. Wyprostowała się i mimo znękanej miny oraz bladej cery, nagle wydała się pewniejsza siebie i silniejsza. Tak, jakby to wyznanie...a może samo uczucie...dodawało jej energii do tego, by żyć dalej. By szukać ratunku dla siebie i dziecka i nie tracić nadziei, że może kiedyś uda się jej uratować samego Percivala. Zarazem to samo uczucie kazało jej nie spać po nocach, wpędzało we wstyd i rozpacz. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy ktoś, kto nigdy tego nie przeżył, był w stanie to zrozumieć. Nie sądziła, aby lady Slughorn była szaleńczo zakochana w lordzie Crouch. Ale nie była tutaj przed arystokratką, tylko przed profesjonalistką, więc tak usiłowała ją traktować.
Opanowała łzy i nie rozkleiła się.
-On nie kochał mnie tak mocno. - wyznała, bębniąc palcami w oparcie fotela. Sporo kosztowało ją przyznanie tego przed kimś, a także przed samą sobą. Chciała wierzyć, że Percival kochał ją chociaż trochę, ale czasami bała się, że nie kochał jej wcale. Na pewno nie był to taki płomienny poryw serca jak z jej strony.
-Może gdybym nie okazywała mu prawdziwych uczuć, szanowałby mnie bardziej. - dodała ciszej. Kiedyś widziała w miłości siłę, gwarant ich związku małżeńskiego i coś, co może cieszyć Percivala. Ale większość arystokratek była dla mężów chłodniejsza, grała z nimi w gry zamiast okazywać emocje wprost. Może miały rację.
Podniosła wzrok na Madeline, gdy ta odgadła - a raczej wywnioskowała - coś, co sama Isabelle czuła bardzo wyraźnie. Co zdefiniowało ostatnie lata jej życia, a potem zostało brutalnie zdeptane. Przez nestora, politykę, samego Percivala.
Westchnęła ciężko, mrugając bardzo szybko. Na jej policzki wypłynął rumieniec, ale nie odwróciła wzroku, patrzyła wprost na magipsychiatrę.
-Tak. - odparła prosto i zwięźle. Wyprostowała się i mimo znękanej miny oraz bladej cery, nagle wydała się pewniejsza siebie i silniejsza. Tak, jakby to wyznanie...a może samo uczucie...dodawało jej energii do tego, by żyć dalej. By szukać ratunku dla siebie i dziecka i nie tracić nadziei, że może kiedyś uda się jej uratować samego Percivala. Zarazem to samo uczucie kazało jej nie spać po nocach, wpędzało we wstyd i rozpacz. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy ktoś, kto nigdy tego nie przeżył, był w stanie to zrozumieć. Nie sądziła, aby lady Slughorn była szaleńczo zakochana w lordzie Crouch. Ale nie była tutaj przed arystokratką, tylko przed profesjonalistką, więc tak usiłowała ją traktować.
Opanowała łzy i nie rozkleiła się.
-On nie kochał mnie tak mocno. - wyznała, bębniąc palcami w oparcie fotela. Sporo kosztowało ją przyznanie tego przed kimś, a także przed samą sobą. Chciała wierzyć, że Percival kochał ją chociaż trochę, ale czasami bała się, że nie kochał jej wcale. Na pewno nie był to taki płomienny poryw serca jak z jej strony.
-Może gdybym nie okazywała mu prawdziwych uczuć, szanowałby mnie bardziej. - dodała ciszej. Kiedyś widziała w miłości siłę, gwarant ich związku małżeńskiego i coś, co może cieszyć Percivala. Ale większość arystokratek była dla mężów chłodniejsza, grała z nimi w gry zamiast okazywać emocje wprost. Może miały rację.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Madeline nie była od tego, by udzielać porad w sprawach sercowych. W większości przypadków kobiety z problemami tego typu nie cierpiały na żadne poważne przypadki, które mogłyby wymagać jej interwencji. Zazwyczaj były to najnormalniejsze odczucia związane z przeżywaniem złamanego serca, na którego tak naprawdę nie było lekarstwa; należało je przeczekać, a raczej nauczyć się żyć ze świadomością, że część twojej duszy w pewien sposób uległa zniszczeniu.
Co więcej, w przypadku lady Carrow, Madeline nie była pewna, iż stanowiła najbardziej odpowiednią osobę do powiedzenia jej, co powinna w tej kwestii uczynić. Jej podejście w większości kwestii znacznie różniło się od tego promowanego przez szlacheckie rody. W tym wypadku musiała więc odstawić na bok własne przekonania oraz opinie, mając na uwadze dobro Isabelle. Choć gdyby to ona znalazła się na jej miejscu, pierwszym co by uczyniła to skontaktowanie się z Percivalem.
Pokiwała głową na wyznanie Isabelle, już wcześniej domyślając się odpowiedzi. Zaczynała wątpić w to, iż będzie w stanie jej pomóc. Owszem, mogła zalecić jej eliksir uspokajający, który byłby w stanie złagodzić odczucia związane ze zwiększonym stresem, jednak na dobrą sprawę kobieta musiała jedynie zaakceptować to, co się stało, i postarać się żyć z nową sytuacją, w której się znalazła. Madeline doskonale rozumiała jak to jest znaleźć się w okolicznościach, na które nie ma się żadnego wpływu. Mimo wszystko jej samej udało się w jakiś sposób odzyskać chociażby częściową kontrolę i, jeśli Isabelle w rzeczywistości była taką, jaką się wydawała, lady Slughorn była pewna, iż i dla niej jest to możliwe. Nie mogła niestety powiedzieć tego samego o jej dziecku, które zostało napiętnowane mianem bękarta i traktowane będzie w ten sposób przez całe swoje życie, a przynajmniej do czasu, gdy szlacheckie standardy nie ulegną pewnym zmianom.
- Miłość - zaczęła Madeline, mając wrażenie, iż to słowo nie do końca do niej pasuje - jest kapryśnym i trudnym uczuciem - dokończyła, posyłając jej pokrzepiający uśmiech i odkładając pióro na blat - Nie mamy wpływu na to, w kim się zakochujemy, tak samo jak nie możemy kontrolować uczuć, którymi darzą nas inni ludzie - wyjaśniła, chociaż wydawało się do być dość oczywiste - Są w życiu kwestie, które niestety leżą poza naszym zasięgiem. Uczucie niewiedzy czy braku kontroli potrafi być frustrujące, a nawet stresujące. W twoim przypadku miłość do byłego męża, brak kontroli nad sytuacją, w której zostałaś postawiona oraz niewiedza odnośnie jego motywów są czynnikami wysoko stresogennymi, w konsekwencji wpływając na twoje samopoczucie i wywołując ataki związane z Klątwą Ondyny. Dlatego też myślę, że w twoim przypadku najlepszym, co możesz uczynić jest stopniowe zaakceptowanie wszystkich okoliczności oraz nauczenie się czerpania z nich tego, co dobre - powiedziała spokojnie, patrząc uważnie na swoją pacjentkę - Niestety na złamane serce nie ma dobrego lekarstwa. Można jednak nauczyć się z tym żyć. Jeśli więc zdecydujesz się odwiedzać mnie regularnie, przynajmniej przez jakiś czas, myślę, iż możemy nad tym wspólnie popracować - terapia nie była czymś, co Madeline praktykowała zbyt często. Nie znaczyło to jednak, iż nie potrafiła tego zrobić; jednak większość osób, które przychodziły do niej po pomoc, cierpiały na pewne choroby, które mogła wyleczyć za pomocą eliksirów. Nie sądziła jednak, iż w przypadku lady Carrow było to do końca możliwe - Nie chcę trzymać cię za długo, domyślam się, iż otwarcie się na te delikatne tematy przed zupełnie obcą osobą jest dość wyczerpujące, a w twoim stanie zdecydowanie potrzebujesz jak najwięcej odpoczynku. Mam jeszcze kilka pytań - uśmiechnęła się, tym razem bardziej oficjalnie, ponownie biorąc do dłoni pióro - Jak wygląda twoja sytuacja ze snem? Miewasz w tej kwestii jakieś problemy? Czy zauważyłaś nagły brak apetytu, bądź wręcz przeciwnie - jedzenie zbyt dużo i zbyt często, niż zazwyczaj? Czy ostatnimi czasy odczułaś niechęć do wykonywania czynności, które wcześniej sprawiały ci przyjemność? - zadawała pytania powoli, pozwalając kobiecie odpowiedzieć na poprzednie zanim wypowiedziała kolejne, kiwając uważnie głową i notując wszystko, co powiedziała jej Isabelle.
Co więcej, w przypadku lady Carrow, Madeline nie była pewna, iż stanowiła najbardziej odpowiednią osobę do powiedzenia jej, co powinna w tej kwestii uczynić. Jej podejście w większości kwestii znacznie różniło się od tego promowanego przez szlacheckie rody. W tym wypadku musiała więc odstawić na bok własne przekonania oraz opinie, mając na uwadze dobro Isabelle. Choć gdyby to ona znalazła się na jej miejscu, pierwszym co by uczyniła to skontaktowanie się z Percivalem.
Pokiwała głową na wyznanie Isabelle, już wcześniej domyślając się odpowiedzi. Zaczynała wątpić w to, iż będzie w stanie jej pomóc. Owszem, mogła zalecić jej eliksir uspokajający, który byłby w stanie złagodzić odczucia związane ze zwiększonym stresem, jednak na dobrą sprawę kobieta musiała jedynie zaakceptować to, co się stało, i postarać się żyć z nową sytuacją, w której się znalazła. Madeline doskonale rozumiała jak to jest znaleźć się w okolicznościach, na które nie ma się żadnego wpływu. Mimo wszystko jej samej udało się w jakiś sposób odzyskać chociażby częściową kontrolę i, jeśli Isabelle w rzeczywistości była taką, jaką się wydawała, lady Slughorn była pewna, iż i dla niej jest to możliwe. Nie mogła niestety powiedzieć tego samego o jej dziecku, które zostało napiętnowane mianem bękarta i traktowane będzie w ten sposób przez całe swoje życie, a przynajmniej do czasu, gdy szlacheckie standardy nie ulegną pewnym zmianom.
- Miłość - zaczęła Madeline, mając wrażenie, iż to słowo nie do końca do niej pasuje - jest kapryśnym i trudnym uczuciem - dokończyła, posyłając jej pokrzepiający uśmiech i odkładając pióro na blat - Nie mamy wpływu na to, w kim się zakochujemy, tak samo jak nie możemy kontrolować uczuć, którymi darzą nas inni ludzie - wyjaśniła, chociaż wydawało się do być dość oczywiste - Są w życiu kwestie, które niestety leżą poza naszym zasięgiem. Uczucie niewiedzy czy braku kontroli potrafi być frustrujące, a nawet stresujące. W twoim przypadku miłość do byłego męża, brak kontroli nad sytuacją, w której zostałaś postawiona oraz niewiedza odnośnie jego motywów są czynnikami wysoko stresogennymi, w konsekwencji wpływając na twoje samopoczucie i wywołując ataki związane z Klątwą Ondyny. Dlatego też myślę, że w twoim przypadku najlepszym, co możesz uczynić jest stopniowe zaakceptowanie wszystkich okoliczności oraz nauczenie się czerpania z nich tego, co dobre - powiedziała spokojnie, patrząc uważnie na swoją pacjentkę - Niestety na złamane serce nie ma dobrego lekarstwa. Można jednak nauczyć się z tym żyć. Jeśli więc zdecydujesz się odwiedzać mnie regularnie, przynajmniej przez jakiś czas, myślę, iż możemy nad tym wspólnie popracować - terapia nie była czymś, co Madeline praktykowała zbyt często. Nie znaczyło to jednak, iż nie potrafiła tego zrobić; jednak większość osób, które przychodziły do niej po pomoc, cierpiały na pewne choroby, które mogła wyleczyć za pomocą eliksirów. Nie sądziła jednak, iż w przypadku lady Carrow było to do końca możliwe - Nie chcę trzymać cię za długo, domyślam się, iż otwarcie się na te delikatne tematy przed zupełnie obcą osobą jest dość wyczerpujące, a w twoim stanie zdecydowanie potrzebujesz jak najwięcej odpoczynku. Mam jeszcze kilka pytań - uśmiechnęła się, tym razem bardziej oficjalnie, ponownie biorąc do dłoni pióro - Jak wygląda twoja sytuacja ze snem? Miewasz w tej kwestii jakieś problemy? Czy zauważyłaś nagły brak apetytu, bądź wręcz przeciwnie - jedzenie zbyt dużo i zbyt często, niż zazwyczaj? Czy ostatnimi czasy odczułaś niechęć do wykonywania czynności, które wcześniej sprawiały ci przyjemność? - zadawała pytania powoli, pozwalając kobiecie odpowiedzieć na poprzednie zanim wypowiedziała kolejne, kiwając uważnie głową i notując wszystko, co powiedziała jej Isabelle.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Isabelle nie byłaby szczęśliwa wiedząc, że nawet jej magipsychiatra uważa sytuację za beznadziejną i wątpi w możliwość pomocy. Z drugiej strony, trochę się tego spodziewała. Nic nie zwróci już nazwiska Percivalowi i jej dziecku. A poprzez lata obarczone Klątwą Ondyny, nauczyła się żyć w trudnych i nierozwiązywalnych warunkach.
Ojciec-zdrajca i śmiertelnie chora matka. - pomyślała mimowolnie o przyszłości swojego dziecka i jeszcze raz przypomniała sobie, że musi być silna dla niego.
Odwzajemniła blado uśmiech Madeline, zastanawiając się, czy jest szczery, czy też to część jej pracy. Część szlachcianek czytała romansidła i marzyła o miłości, znalezionej w rodzie wybranym przez nestora. Sporo, tak jak kuzynka Percivala Elise, było pragmatycznych i wiedziało, że małżeństwo to aranżowany układ. Coś podpowiadało Isabelle, że panna Slughorn należy do tej drugiej grupy.
-Tego, co dobre. - powtórzyła gorzko. -Cóż, postaram się pamiętać o tym, że ja zachowałam nazwisko - i resztki honoru - i mogę żyć pod protekcją ojca i reszty Carrowów. - szczęście w nieszczęściu, że nie uznano jej za zdrajczynię. Byłoby to boleśnie niesprawiedliwe, ale szlachcianki wpadały w kłopoty z bardziej błahych przyczyn. Sama Isabelle była ciekawa, jakich argumentów, sztuczek i układów użyła Madeline, aby praktykować magipsychiatrię. Jako prywatna alchemiczka, Isabelle też mogła przyjmować klientów, ale ich reputacja i pochodzenie musiały być odpowiednie. Jak jednak kontrolować takie rzeczy w Mungu? Nie sądziła, by szpital robił dla Madeline wyjątek i podsyłał jej tylko pacjentów o odpowiednim statusie krwi i poglądach - choć może? Przywileje szlachty ułatwiały mnóstwo rzeczy, więc może również pracę.
-Chętnie umówię się na kolejną wizytę. - przyznała, sama zaskoczona tym, jak swobodnie rozmawiało się jej z magipsychiatrą. Myślała, że będzie gorzej, albo bezowocnie. A czuła się trochę spokojniejsza.
-Niestety, z powodu mojego stanu nie potrafię podać dokładnej daty, zaawansowana ciąża nie sprzyja podróżom...czy muszę stawić się w Mungu, czy istnieje możliwość, byś odwiedziła Sandal Castle? Oczywiście za dodatkową opłatą. Wtedy łatwiej mi będzie określić, kiedy będę dostępna. - zaproponowała, marszcząc lekko brwi i zastanawiając się nad logistyką.
-Mam koszmary, które budzą mnie w środku nocy. A potem cały dzień jestem zmęczona. I trudno mi zmusić się do jedzenia. Ale się staram, dla dziecka. - przyznała, ze smutkiem myśląc o własnej słabości. -Na szczęście zainteresowania wciąż sprawiają mi przyjemność, inaczej zanudziłabym się w rodowej posiadłości.
Poczekała na kolejne zalecenia Madeline, a także na recepty. Może nawet będzie mogła sama je przyrządzić, a ojciec przypilnuje ją z dawkowaniem.
Potem pożegnała się uprzejmie i opuściła gabinet, dumna z siebie, że odważyła się na wizytę i walkę o własne zdrowie.
/zt
Ojciec-zdrajca i śmiertelnie chora matka. - pomyślała mimowolnie o przyszłości swojego dziecka i jeszcze raz przypomniała sobie, że musi być silna dla niego.
Odwzajemniła blado uśmiech Madeline, zastanawiając się, czy jest szczery, czy też to część jej pracy. Część szlachcianek czytała romansidła i marzyła o miłości, znalezionej w rodzie wybranym przez nestora. Sporo, tak jak kuzynka Percivala Elise, było pragmatycznych i wiedziało, że małżeństwo to aranżowany układ. Coś podpowiadało Isabelle, że panna Slughorn należy do tej drugiej grupy.
-Tego, co dobre. - powtórzyła gorzko. -Cóż, postaram się pamiętać o tym, że ja zachowałam nazwisko - i resztki honoru - i mogę żyć pod protekcją ojca i reszty Carrowów. - szczęście w nieszczęściu, że nie uznano jej za zdrajczynię. Byłoby to boleśnie niesprawiedliwe, ale szlachcianki wpadały w kłopoty z bardziej błahych przyczyn. Sama Isabelle była ciekawa, jakich argumentów, sztuczek i układów użyła Madeline, aby praktykować magipsychiatrię. Jako prywatna alchemiczka, Isabelle też mogła przyjmować klientów, ale ich reputacja i pochodzenie musiały być odpowiednie. Jak jednak kontrolować takie rzeczy w Mungu? Nie sądziła, by szpital robił dla Madeline wyjątek i podsyłał jej tylko pacjentów o odpowiednim statusie krwi i poglądach - choć może? Przywileje szlachty ułatwiały mnóstwo rzeczy, więc może również pracę.
-Chętnie umówię się na kolejną wizytę. - przyznała, sama zaskoczona tym, jak swobodnie rozmawiało się jej z magipsychiatrą. Myślała, że będzie gorzej, albo bezowocnie. A czuła się trochę spokojniejsza.
-Niestety, z powodu mojego stanu nie potrafię podać dokładnej daty, zaawansowana ciąża nie sprzyja podróżom...czy muszę stawić się w Mungu, czy istnieje możliwość, byś odwiedziła Sandal Castle? Oczywiście za dodatkową opłatą. Wtedy łatwiej mi będzie określić, kiedy będę dostępna. - zaproponowała, marszcząc lekko brwi i zastanawiając się nad logistyką.
-Mam koszmary, które budzą mnie w środku nocy. A potem cały dzień jestem zmęczona. I trudno mi zmusić się do jedzenia. Ale się staram, dla dziecka. - przyznała, ze smutkiem myśląc o własnej słabości. -Na szczęście zainteresowania wciąż sprawiają mi przyjemność, inaczej zanudziłabym się w rodowej posiadłości.
Poczekała na kolejne zalecenia Madeline, a także na recepty. Może nawet będzie mogła sama je przyrządzić, a ojciec przypilnuje ją z dawkowaniem.
Potem pożegnała się uprzejmie i opuściła gabinet, dumna z siebie, że odważyła się na wizytę i walkę o własne zdrowie.
/zt
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Madeline dobrze wiedziała, kiedy nadchodził czas na zakończenie wizyty. Nie wyznaczały jej jedynie wskazówki na zegarku czy liczby zapisane w jej kalendarzu; była w pełni świadoma tego, że czyjegoś zdrowia oraz samopoczucia nie da się określić w krótkim przedziale czasowym. Niektórzy wymagali go więcej, inni męczyli się dość szybko, odpowiadając na delikatne pytania odnośnie ich prywatnego życia, którego niekiedy naprawdę się wstydzili.
W przypadku Isabelle, lady Slughorn musiała być ostrożna, biorąc pod uwagę jej przypadłość, oraz stan, w którym się znajdowała. Jeśli była jedna rzecz, której naprawdę chciała uniknąć w ciągu swojej kariery, była to śmierć bądź znaczne pogorszenie się zdrowia własnego pacjenta. W szczególności, gdy była ona w ciąży i pochodziła z jednego ze szlacheckich rodów.
Nie miała wątpliwości, iż wieść o tym, iż to właśnie ona udzielała pomocy Isabelle rozejdzie się w ich kręgach dość szybko; nawet jeśli miałaby dotrzeć jedynie do rodzin obu kobiet, Madeline mogła być pewna, iż wiele osób nie będzie specjalnie zadowolonych, wątpiąc w jej możliwości oraz zdolność do wykonywania nie tylko męskiego zawodu, ale również i tego, który nie wypadał szlachcie. Przeczucie podpowiadało jej jednak, iż bez względu na opinie lorda Carrow oraz pozostałych krewnych Isabelle, jej pacjentka będzie w stanie stanąć po jej stronie, chociażby jako wyraz wdzięczności za poświęcony czas oraz ofiarowaną pomoc.
- Powiedzenie "czas leczy rany" ma w sobie o wiele więcej prawdy, niż może ci się wydawać. Uwierz mi, teraz możesz tego nie zauważać, jednak za jakiś czas z pewnością wspomnisz moje słowa - uśmiechnęła się trochę szczerzej, przez chwilę mówiąc bardziej jako ktoś, kto doświadczył w życiu podobnych zdarzeń, niż jako magipsychiatra. Miała wrażenie, iż z kobietą łączyło je o wiele więcej, niż obie przypuszczały. Być może miałyby nawet szanse na pozytywną znajomość poza gabinetem? Madeline nie należała do osób, które z łatwością nawiązywały przyjaźnie, a przynajmniej nie te prawdziwe oraz wartościowe. Nie chodziło o to, iż kobieta nie należała do osób, które dało się polubić. Gdy wymagała tego sytuacja, potrafiła być przyjazna i uśmiechnięta, jednocząc sobie ludzi oraz sprawiając wrażenie szczerej i otwartej. W rzeczywistości jednak nie potrafiła od tak obdarzać ludzi zaufaniem, choć sama często zdawała się być godna zaufania innych. Wolała więc zachowywać bezpieczny dystans, dzieląc się ze światem jedynie skrawkami prywatnych informacji, o wiele częściej wdając się w jednostronne znajomości, częściej udając uczucia, niż naprawdę je doświadczając.
- Oczywiście, z pewnością nie byłoby to dla mnie problemem. Jedyne, czego wymagam to odpowiednia ilość prywatności podczas naszych spotkań. Ponadto obecność w przyjaznym otoczeniu może być bardzo korzystna również dla ciebie - uśmiechnęła się, po chwili pozwalając sobie na dodanie czegoś więcej - Nie wahaj się więc przed wysłaniem mi sowy, gdy tylko poczujesz potrzebę następnego spotkania - zamknęła swój notes, z szuflady wyciągając skrawek pergaminu, na którym po wysłuchaniu kolejnych odpowiedzi Isabelle zanotowała stosowne zalecenia oraz receptę.
- Na tym etapie nie powiedziałabym, aby te symptomy były czymś wyjątkowym. Wręcz przeciwnie, jest to dość naturalna reakcja na stres. Chciałabym jednak, żebyś starała się obserwować swoje własne zachowanie i gdyby cokolwiek uległo zmianie, jak najszybciej mnie o tym powiadom. Póki co przypiszę Ci eliksir słodkiego snu oraz eliksir uspokajający; ten pierwszy zażywaj, początkowo w niewielkiej dawce, na chwilę przed snem. Dla silniejszego efektu możesz dodać dwie krople do ciepłego mleka. Eliksir uspokajający pij jedynie wtedy, gdy zaczynasz czuć się nadmiernie poddenerwowana - wyjaśniła, notując recepturę oraz dawkowanie na przygotowanym wcześniej pergaminie. Następnie stopiła odrobinę ciemnozielonego wosku, stawiając pieczęć z herbem Slughornów i podpisując dokument stosowną datą oraz nazwiskiem, by uniknąć jakichkolwiek wątpliwości co do jego pochodzenia - Kolejne spotkanie zaleciłabym mniej więcej po upływie miesiąca, by przekonać się, czy eliksiry odpowiednio zadziałały. Jednak, jak wspomniałam, gdybyś poczuła potrzebę rozmowy, zawsze jestem do dyspozycji - zakończyła, wręczając kobiecie przygotowany pergamin i wstając ze swojego miejsca. Gdy Isabelle była gotowa, odprowadziła ją do wyjścia, otwierając przed nią drzwi. Pozostawszy sama w gabinecie, odetchnęła, upijając szklankę wody i przygotowując się do swojej następnej wizyty.
|zt
W przypadku Isabelle, lady Slughorn musiała być ostrożna, biorąc pod uwagę jej przypadłość, oraz stan, w którym się znajdowała. Jeśli była jedna rzecz, której naprawdę chciała uniknąć w ciągu swojej kariery, była to śmierć bądź znaczne pogorszenie się zdrowia własnego pacjenta. W szczególności, gdy była ona w ciąży i pochodziła z jednego ze szlacheckich rodów.
Nie miała wątpliwości, iż wieść o tym, iż to właśnie ona udzielała pomocy Isabelle rozejdzie się w ich kręgach dość szybko; nawet jeśli miałaby dotrzeć jedynie do rodzin obu kobiet, Madeline mogła być pewna, iż wiele osób nie będzie specjalnie zadowolonych, wątpiąc w jej możliwości oraz zdolność do wykonywania nie tylko męskiego zawodu, ale również i tego, który nie wypadał szlachcie. Przeczucie podpowiadało jej jednak, iż bez względu na opinie lorda Carrow oraz pozostałych krewnych Isabelle, jej pacjentka będzie w stanie stanąć po jej stronie, chociażby jako wyraz wdzięczności za poświęcony czas oraz ofiarowaną pomoc.
- Powiedzenie "czas leczy rany" ma w sobie o wiele więcej prawdy, niż może ci się wydawać. Uwierz mi, teraz możesz tego nie zauważać, jednak za jakiś czas z pewnością wspomnisz moje słowa - uśmiechnęła się trochę szczerzej, przez chwilę mówiąc bardziej jako ktoś, kto doświadczył w życiu podobnych zdarzeń, niż jako magipsychiatra. Miała wrażenie, iż z kobietą łączyło je o wiele więcej, niż obie przypuszczały. Być może miałyby nawet szanse na pozytywną znajomość poza gabinetem? Madeline nie należała do osób, które z łatwością nawiązywały przyjaźnie, a przynajmniej nie te prawdziwe oraz wartościowe. Nie chodziło o to, iż kobieta nie należała do osób, które dało się polubić. Gdy wymagała tego sytuacja, potrafiła być przyjazna i uśmiechnięta, jednocząc sobie ludzi oraz sprawiając wrażenie szczerej i otwartej. W rzeczywistości jednak nie potrafiła od tak obdarzać ludzi zaufaniem, choć sama często zdawała się być godna zaufania innych. Wolała więc zachowywać bezpieczny dystans, dzieląc się ze światem jedynie skrawkami prywatnych informacji, o wiele częściej wdając się w jednostronne znajomości, częściej udając uczucia, niż naprawdę je doświadczając.
- Oczywiście, z pewnością nie byłoby to dla mnie problemem. Jedyne, czego wymagam to odpowiednia ilość prywatności podczas naszych spotkań. Ponadto obecność w przyjaznym otoczeniu może być bardzo korzystna również dla ciebie - uśmiechnęła się, po chwili pozwalając sobie na dodanie czegoś więcej - Nie wahaj się więc przed wysłaniem mi sowy, gdy tylko poczujesz potrzebę następnego spotkania - zamknęła swój notes, z szuflady wyciągając skrawek pergaminu, na którym po wysłuchaniu kolejnych odpowiedzi Isabelle zanotowała stosowne zalecenia oraz receptę.
- Na tym etapie nie powiedziałabym, aby te symptomy były czymś wyjątkowym. Wręcz przeciwnie, jest to dość naturalna reakcja na stres. Chciałabym jednak, żebyś starała się obserwować swoje własne zachowanie i gdyby cokolwiek uległo zmianie, jak najszybciej mnie o tym powiadom. Póki co przypiszę Ci eliksir słodkiego snu oraz eliksir uspokajający; ten pierwszy zażywaj, początkowo w niewielkiej dawce, na chwilę przed snem. Dla silniejszego efektu możesz dodać dwie krople do ciepłego mleka. Eliksir uspokajający pij jedynie wtedy, gdy zaczynasz czuć się nadmiernie poddenerwowana - wyjaśniła, notując recepturę oraz dawkowanie na przygotowanym wcześniej pergaminie. Następnie stopiła odrobinę ciemnozielonego wosku, stawiając pieczęć z herbem Slughornów i podpisując dokument stosowną datą oraz nazwiskiem, by uniknąć jakichkolwiek wątpliwości co do jego pochodzenia - Kolejne spotkanie zaleciłabym mniej więcej po upływie miesiąca, by przekonać się, czy eliksiry odpowiednio zadziałały. Jednak, jak wspomniałam, gdybyś poczuła potrzebę rozmowy, zawsze jestem do dyspozycji - zakończyła, wręczając kobiecie przygotowany pergamin i wstając ze swojego miejsca. Gdy Isabelle była gotowa, odprowadziła ją do wyjścia, otwierając przed nią drzwi. Pozostawszy sama w gabinecie, odetchnęła, upijając szklankę wody i przygotowując się do swojej następnej wizyty.
|zt
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
16.11
Michael był wściekły. Przed ugryzieniem wilkołaka gardził szczerze dziedziną magipsychiatrii, przynajmniej w odniesieniu do siebie. Uważał, że taki sam efekt terapeutyczny daje zapewne rozmowa z kolegą przy piwie, a magipsychiatria potrzebna jest tylko osobom rzeczywiście szalonym. Pomimo różnych przeciwności w życiu, postanowił nigdy nie zniżać się do czegoś takiego - zwłaszcza, że jako mugolak słyszał też o mugolskiej odmianie tej dziedziny nauki. Podobno mugolscy psychiatrzy uważali, że wszelkie problemy wynikają z nieudanego życia erotycznego, a zwłaszcza zauroczenia we własnej matce w okresie dziecięcym. Napawało go to obrzydzeniem i strachem (szczególnie, że w ostatnich czasach faktycznie żył w nieco wymuszonym celibacie) i choć miał nadzieję, że czarodziejscy magipsychiatrzy są mądrzejsi, to rezerwa pozostała. Był twardym aurorem, nie będzie się przed nikim uzewnętrzniał!
Tyle, że musiał. Jako wilkołak i auror potrzebował idealnej kontroli nad swoimi emocjami. Chociaż uważał, że osiągnie/osiągnął ją sam, to Ministerstwo miało nieco inne zdanie. Po zakończeniu prac nad eliksirem tojadowym usłyszał, że co kilka miesięcy ma stawić się na badanie kontrolne u magipsychiatry aby ocenić, czy dobrze panuje nad sobą poza pełnią. Wywołane silnymi emocjami przemiany mogły się okazać szczególnie niebezpieczne, a wpływ eliksiru na nie nie był jeszcze dobrze zbadany. Michael pił wywar tojadowy tylko w tygodniu poprzedzającym pełnię, dzięki czemu zachowywał samokontrolę w jej czasie. Miał nadzieję nigdy nie dowiedzieć się, jak to wszystko działa poza czasem pełni. Tyle, że nie rozumiał, jak w tym wszystkim ma mu pomóc papierek, podpisany przez magipsychiatrę.
Postanowił nie odwlekać sprawy i załatwić potwierdzenie badania kontrolnego. Ostatnio trafił na wyjątkowo znudzonego, starszego magipsychiatrę, który zadał mu kilka pytań o regularność snu i przepisał (co za zniewaga!) eliksir antydepresyjny. Michael miał nadzieję, że tym razem też obejdzie się bez rozmów na osobiste tematy. Krótko wyjaśni swoją sprawę, zapewni, że jest spokojnymwilkołakiem człowiekiem i dobrze sypia i w ten sposób odbębni wizytę. Chcąc mieć wszystko jak najszybciej za sobą, niezwłocznie udał się do gabinetu wskazanego przez recepcjonistkę. Zapukał energicznie i dopiero potem zwrócił uwagę na tabliczkę przy drzwiach.
Madeline Slughorn.
To nie było nazwisko jego poprzedniego magipsychiatry. To nazwisko szlachcianki. Michealowi opadła szczęka, bo nie spodziewał się, że lady może pracować w Mungu. Ani, że recepcja mogłaby jego do niej skierować. To musi być jakaś pomyłka. Wiedząc, że ze spotkania mugolaka z panną Slughorn nie może wyniknąć nic dobrego, cofnął się gwałtownie. Miał nadzieję zdążyćuciec z godnością się stąd ulotnić zanim kobieta otworzy drzwi.
Michael był wściekły. Przed ugryzieniem wilkołaka gardził szczerze dziedziną magipsychiatrii, przynajmniej w odniesieniu do siebie. Uważał, że taki sam efekt terapeutyczny daje zapewne rozmowa z kolegą przy piwie, a magipsychiatria potrzebna jest tylko osobom rzeczywiście szalonym. Pomimo różnych przeciwności w życiu, postanowił nigdy nie zniżać się do czegoś takiego - zwłaszcza, że jako mugolak słyszał też o mugolskiej odmianie tej dziedziny nauki. Podobno mugolscy psychiatrzy uważali, że wszelkie problemy wynikają z nieudanego życia erotycznego, a zwłaszcza zauroczenia we własnej matce w okresie dziecięcym. Napawało go to obrzydzeniem i strachem (szczególnie, że w ostatnich czasach faktycznie żył w nieco wymuszonym celibacie) i choć miał nadzieję, że czarodziejscy magipsychiatrzy są mądrzejsi, to rezerwa pozostała. Był twardym aurorem, nie będzie się przed nikim uzewnętrzniał!
Tyle, że musiał. Jako wilkołak i auror potrzebował idealnej kontroli nad swoimi emocjami. Chociaż uważał, że osiągnie/osiągnął ją sam, to Ministerstwo miało nieco inne zdanie. Po zakończeniu prac nad eliksirem tojadowym usłyszał, że co kilka miesięcy ma stawić się na badanie kontrolne u magipsychiatry aby ocenić, czy dobrze panuje nad sobą poza pełnią. Wywołane silnymi emocjami przemiany mogły się okazać szczególnie niebezpieczne, a wpływ eliksiru na nie nie był jeszcze dobrze zbadany. Michael pił wywar tojadowy tylko w tygodniu poprzedzającym pełnię, dzięki czemu zachowywał samokontrolę w jej czasie. Miał nadzieję nigdy nie dowiedzieć się, jak to wszystko działa poza czasem pełni. Tyle, że nie rozumiał, jak w tym wszystkim ma mu pomóc papierek, podpisany przez magipsychiatrę.
Postanowił nie odwlekać sprawy i załatwić potwierdzenie badania kontrolnego. Ostatnio trafił na wyjątkowo znudzonego, starszego magipsychiatrę, który zadał mu kilka pytań o regularność snu i przepisał (co za zniewaga!) eliksir antydepresyjny. Michael miał nadzieję, że tym razem też obejdzie się bez rozmów na osobiste tematy. Krótko wyjaśni swoją sprawę, zapewni, że jest spokojnym
Madeline Slughorn.
To nie było nazwisko jego poprzedniego magipsychiatry. To nazwisko szlachcianki. Michealowi opadła szczęka, bo nie spodziewał się, że lady może pracować w Mungu. Ani, że recepcja mogłaby jego do niej skierować. To musi być jakaś pomyłka. Wiedząc, że ze spotkania mugolaka z panną Slughorn nie może wyniknąć nic dobrego, cofnął się gwałtownie. Miał nadzieję zdążyć
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 17.04.19 0:59, w całości zmieniany 1 raz
Madeline Slughorn wyjątkowo nie miała nastroju do użerania się z ludźmi, którzy nie potrafili uszanować zarówno jej zawodu jak i jej prywatności. Tego dnia większość pacjentów, która zagościła w jej gabinecie, zdawała się wymagać od niej cudów, licząc iż będzie chętna przypisać im recepty na eliksiry, których nie potrzebowali, tylko po to, by mogli użyć ich do merlin-wie-jakich celów.
Madeline Slughorn nie była głupia. Być może była kobietą, a na dodatek szlachcianką, i wiele osób zdawało się patrzeć pobłażliwie na jej stanowisko sądząc błędnie, iż otrzymała posadę przez swoje nazwisko i wpływ rodziny, jednak z pewnością żadna z tych cech nie czyniła ją gorszą od mężczyzn wykonujący ten sam zawód. Ciężką pracą, oddaniem oraz nauką zasłużyła na miejsce, w którym się znalazła i zdecydowanie nie życzyła sobie, by ktoś starał się nadużyć desperacji, z którą starała się utrzymać gabinet oraz pracę w obliczu zbliżającego się ślubu.
Dodatkowo, jakby nie brakowało jej problemów spowodowanych przez awanturujących się pacjentów, którzy nie otrzymali tego, po co przyszli, jeden ze współpracowników wpadł do jej gabinetu mamrocząc pod nosem coś o konieczności niezwłocznego udania się do miejsca, którego nazwa zlała się wraz z ilością innych słów, które z siebie wyrzucał, oznajmiając jej, iż do końca dnia będzie przyjmować dodatkowych pacjentów, których on sam nie był w stanie przyjąć z powodów, których również nie do końca zrozumiała.
Reszta dnia zapowiadała się dla niej dość interesująco, choć na jej szczęście żadna z osób, które do tej pory przyjęła w żaden sposób nie przypominała awanturującego się mężczyzny. Co więcej, ten, którego oczekiwała był ostatni w tym dniu i Madeline wręcz nie mogła doczekać się powrotu do domu i odpoczęcia w zaciszu domowej biblioteki, być może z kubkiem ciepłego kremowego piwa.
Skończyła właśnie wypełniać dokumentację, gdy w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. Wstała z miejsca, zamierzając osobiście zaprosić ostatniego pacjenta do środka, a gdy pociągnęła za klamkę jej oczom ukazał się mężczyzna, a raczej jego plecy, wyglądający jakby właśnie zamierzał odejść. Zaciekawiona skrzyżowała dłonie na piersi, odchrząkując by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Dobry wieczór, czyżby zdarzyło się panu zabłądzić, czy może zmyliło pana nazwisko na drzwiach? - zapytała, tak naprawdę nie dając mu możliwości odpowiedzi - Jeśli to drugie, mogę zapewnić, iż jest to jedynie tymczasowa zmiana. Mój kolega miał... pilną sprawę, która wymagała niezwłocznego opuszczenia szpitala. Zapraszam do środka - dodała, usuwając się z przejścia, jednocześnie oczekując reakcji mężczyzny. Miała wielką nadzieję, że tak naprawdę nie pomylił on pięter bądź drzwi.
Madeline Slughorn nie była głupia. Być może była kobietą, a na dodatek szlachcianką, i wiele osób zdawało się patrzeć pobłażliwie na jej stanowisko sądząc błędnie, iż otrzymała posadę przez swoje nazwisko i wpływ rodziny, jednak z pewnością żadna z tych cech nie czyniła ją gorszą od mężczyzn wykonujący ten sam zawód. Ciężką pracą, oddaniem oraz nauką zasłużyła na miejsce, w którym się znalazła i zdecydowanie nie życzyła sobie, by ktoś starał się nadużyć desperacji, z którą starała się utrzymać gabinet oraz pracę w obliczu zbliżającego się ślubu.
Dodatkowo, jakby nie brakowało jej problemów spowodowanych przez awanturujących się pacjentów, którzy nie otrzymali tego, po co przyszli, jeden ze współpracowników wpadł do jej gabinetu mamrocząc pod nosem coś o konieczności niezwłocznego udania się do miejsca, którego nazwa zlała się wraz z ilością innych słów, które z siebie wyrzucał, oznajmiając jej, iż do końca dnia będzie przyjmować dodatkowych pacjentów, których on sam nie był w stanie przyjąć z powodów, których również nie do końca zrozumiała.
Reszta dnia zapowiadała się dla niej dość interesująco, choć na jej szczęście żadna z osób, które do tej pory przyjęła w żaden sposób nie przypominała awanturującego się mężczyzny. Co więcej, ten, którego oczekiwała był ostatni w tym dniu i Madeline wręcz nie mogła doczekać się powrotu do domu i odpoczęcia w zaciszu domowej biblioteki, być może z kubkiem ciepłego kremowego piwa.
Skończyła właśnie wypełniać dokumentację, gdy w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. Wstała z miejsca, zamierzając osobiście zaprosić ostatniego pacjenta do środka, a gdy pociągnęła za klamkę jej oczom ukazał się mężczyzna, a raczej jego plecy, wyglądający jakby właśnie zamierzał odejść. Zaciekawiona skrzyżowała dłonie na piersi, odchrząkując by zwrócić na siebie jego uwagę.
- Dobry wieczór, czyżby zdarzyło się panu zabłądzić, czy może zmyliło pana nazwisko na drzwiach? - zapytała, tak naprawdę nie dając mu możliwości odpowiedzi - Jeśli to drugie, mogę zapewnić, iż jest to jedynie tymczasowa zmiana. Mój kolega miał... pilną sprawę, która wymagała niezwłocznego opuszczenia szpitala. Zapraszam do środka - dodała, usuwając się z przejścia, jednocześnie oczekując reakcji mężczyzny. Miała wielką nadzieję, że tak naprawdę nie pomylił on pięter bądź drzwi.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już kierował się jak najdalej stąd, gdy usłyszał za sobą wymowne chrząknięcie. Tyle wyszło z próby wycofania się z godnością. Teraz będzie musiał się odezwać i wytłumaczyć, na co nie miał najmniejszej ochoty po całym dniu męczącej pracy. Przyszedł tylko podbić papierek, a nie uciekać przed szlachciankami!
Odwrócił się niechętnie i uniósł lekko brwi na widok doktor Slughorn. Sam nie wiedział, czego się spodziewał (pomijając to, że w życiu nie spodziewał się być skierowanym do szlachcianki-magipsychiatry-kobiety), ale wyglądała normalniej, a zarazem bardziej stanowczo niż przypuszczał. Zawsze myślał o szlachciankach jako o eleganckich, delikatnych damachw opałach. Kiedyś co prawda widział jedną w "codziennym" stroju i mundurku uczennicy Hogwartu, ale był nią tak zauroczony, że i tak uważał ją za księżniczkę. Doktor Slughorn diamentralnie różniła się od jego wyobrażeń na temat szlachty, bo nie miała na sobie kosztownych świecidełek i nie odróżniała się ubiorem od zwykłych pracowników Munga. Była urodziwa, ale ze stresu nie zwrócił na to większej uwagi - skupiny raczej na tym, że kobieta świrduje go przenikliwym i nieco władczym spojrzeniem. Spodziewał się chyba kogoś naiwniejszego, kogoś, przed kim łatwiej będzie skłamać, że pomylił drzwi. Tyle, że kobieta z pewnością go oczekiwała, na pewno otrzymała listę pacjentów umówionych na dzisiaj. Jego nazwisko nie było tak znane jak jej, mogła nie wiedzieć, że ma przed sobą mugolaka. I wilkołaka w dodatku.
Na szczęście sama przyznała, że był umówiony do swojego stałego doktora. A więc to jakaś bardzo niezręczna pomyłka, którą z łatwością będzie można wyprostować. Michael nie lubił marnować czasu, ale postanowił, że wróci tu nazajutrz. Jego stały magipsychiatra był nudny i leniwy. Podpisze mu papiery bez zbędnych pytań i oboje będą zadowoleni.
-Ja...tak, zmyliło. Dziękuję za podjęcie się mojej sprawy w zastępstwie, ale będzie lepiej jeśli wrócę jutro do mojego stałego doktora. To nieco skomplikowana sprawa, więc nie będę zajmował lady czasu. - odparł dyplomatycznie. Sprawa wcale nie była skomplikowana, ale kłamać akurat umiał, a poza tym obcowanie z wilkołakiem pewnie byłoby trudne dla wielkiej damy. Nie wiedział nawet, jak ma ją tytułować. Pani doktor? Lady? Zdecydował się na to drugie, pomny szlacheckich konwenansów. Miał nadzieję, że uda mu się stąd zmyć w przeciągu najbliższej minuty i oszczędzić kobiecie zmartwienia i upokorzenia na wieść, że rozmawiała z mugolakiem. Mogła się obyć bez tej informacji, w końcu nie zamierzał nawet wchodzić do jej gabinetu.
Odwrócił się niechętnie i uniósł lekko brwi na widok doktor Slughorn. Sam nie wiedział, czego się spodziewał (pomijając to, że w życiu nie spodziewał się być skierowanym do szlachcianki-magipsychiatry-kobiety), ale wyglądała normalniej, a zarazem bardziej stanowczo niż przypuszczał. Zawsze myślał o szlachciankach jako o eleganckich, delikatnych damach
Na szczęście sama przyznała, że był umówiony do swojego stałego doktora. A więc to jakaś bardzo niezręczna pomyłka, którą z łatwością będzie można wyprostować. Michael nie lubił marnować czasu, ale postanowił, że wróci tu nazajutrz. Jego stały magipsychiatra był nudny i leniwy. Podpisze mu papiery bez zbędnych pytań i oboje będą zadowoleni.
-Ja...tak, zmyliło. Dziękuję za podjęcie się mojej sprawy w zastępstwie, ale będzie lepiej jeśli wrócę jutro do mojego stałego doktora. To nieco skomplikowana sprawa, więc nie będę zajmował lady czasu. - odparł dyplomatycznie. Sprawa wcale nie była skomplikowana, ale kłamać akurat umiał, a poza tym obcowanie z wilkołakiem pewnie byłoby trudne dla wielkiej damy. Nie wiedział nawet, jak ma ją tytułować. Pani doktor? Lady? Zdecydował się na to drugie, pomny szlacheckich konwenansów. Miał nadzieję, że uda mu się stąd zmyć w przeciągu najbliższej minuty i oszczędzić kobiecie zmartwienia i upokorzenia na wieść, że rozmawiała z mugolakiem. Mogła się obyć bez tej informacji, w końcu nie zamierzał nawet wchodzić do jej gabinetu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Jednym z powodów, dla których rodzina lady Slughorn nie była skora to przyznania jej pozwolenia na pracę w świętym Mungu był rodzaj ludzi, z którymi miałaby do czynienia. Nikt w szpitalu nie zamierzał przecież zawracać sobie głowy tym, iż Madeline jako szlachciance nie wypadało spoufalać się z osobami, którzy znajdowali się poniżej jej statusu, jeśli relacja ta nie należała do tych, w której ci usługiwaliby jej. Wręcz przeciwnie, to ona miała świadczyć im pewne usługi - przyjmować ich w gabinecie, leczyć ich schorzenia, nadzorować pacjentów przyjętych na oddział, większość cierpiących na poważne psychiczne choroby, z których niektóre mogły zostać wywołane klątwami. Kto wie, czy któreś z nich nie zostały rzucone przez osoby, z którymi jadała obiady i pijała popołudniowe herbatki.
Lady Slughorn nie należała jednak do ludzi, którzy zawracali sobie głowę hierarchią społeczną. Owszem, w podświadomości miała zakorzenione to, iż była lepsza od innych, jednak nie wynikało to per se z jej urodzenia, co z jej cech charakteru, które zdawały się zupełnie nie pasować do tych przejawianych u któregokolwiek z jej bliższych krewnych. Oraz z jej dość wysokiego poczucia własnej wartości, które czasem stanowiło prawdziwą niedogodność. Nie przeszkadzało jej więc brudzenie sobie rąk czy wysłuchiwanie szczegółów z życia prywatnego, które być może uznane by były za nieprzyzwoite, szczególnie dla uszu szlachcianki. W czasie swojej kariery przyjęła kilku mugolaków czy czarodziejów pół krwi, zazwyczaj dlatego, iż pytanie o status krwi nie było tym, które brano pod uwagę przy zlecaniu do niej pacjentów. Co więcej, ona sama nie uznawała go za istotne i dość często, jeśli pacjent sam nie podzielił się z nią tą informacją, bądź nie wyniknęła ona z prowadzonej rozmowy, była w stanie przyjmować kogoś przez dłuższy okres czasu bez poznawania jego statusu krwi. Była świadoma, że jej rodzice nie byli z tego faktu zadowoleni, w szczególności w obliczu bycia zaręczoną z Amadeusem, którego poglądy odnośnie mugoli oraz mugolaków były dość jasne i pokrywały się z tymi wyznawanymi przez ród Slughornów. Madeline nie mogła do końca powiedzieć tego samego, nie mając odwagi przyznać się do tego jasno. Zazwyczaj łatwiej było po prostu nielubić wszystkich jednakowo. Z czasem zauważyła jednak pewną tendencję, mając przeczucie, iż każdy szlachcic i szlachcianka, którzy przełamywali się w swoich uprzedzeniach i postanawiali skorzystać z pomocy magipsychiatry byli odsyłani właśnie do jej gabinetu. Oczywiste było, iż ludzie spoza szlacheckich kręgów kierowali się pewnymi uprzedzeniami i sama Madeline nie potrafiła im się dziwić.
Na pierwszy rzut oka ciężko jej było stwierdzić czy stojący przed nią mężczyzna (który na dźwięk jej głosu odwrócił się do niej twarzą, choć coś podpowiadało jej, iż wolałby raczej oddalić się od jej gabinetu jak najdalej) należał do któregokolwiek ze szlacheckich rodów. Musiała przyznać się do tego, iż nie miała zbyt dobrej pamięci do twarzy, dodatkowo zazwyczaj nie zwracając uwagi na poznawane osoby. Ponadto pozostawały wciąż rody, z którymi Slughornowie nie mieli zbyt wiele kontaktów, a jej wiedza na temat ich członków była dość ograniczona. Mogła jednak domyślić się, po wyrazie jego twarzy oraz fakcie, iż nie zaczekał na otwarcie drzwi przed podjęciem próby odejścia, że nie miał on w sobie zbyt wiele manier oraz ani odrobiny szlacheckiej etykiety.
Wysłuchawszy w ciszy jego słów uniosła jedynie brwi w górę, przez chwilę rozważając czy powinna pozwolić mu odejść, jednocześnie znacznie skracając swój dzień pracy i przyspieszając powrót do domu, czy też...
- Nie ma potrzeby odkładania na jutro tego, co można załatwić dzisiaj. Zwłaszcza iż oboje już tu jesteśmy - powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem, uchylając szerzej drzwi i gestem zapraszając nieznajomego do środka. Wyjątkowo w procesie przepisywania dzisiejszych wizyt jego imię oraz nazwisko zostały zagubione, więc Madeline musiała polegać na tym, iż mężczyzna nie będzie zbytnio opierał się przed zdradzeniem swojej godności.
Lady Slughorn nie należała jednak do ludzi, którzy zawracali sobie głowę hierarchią społeczną. Owszem, w podświadomości miała zakorzenione to, iż była lepsza od innych, jednak nie wynikało to per se z jej urodzenia, co z jej cech charakteru, które zdawały się zupełnie nie pasować do tych przejawianych u któregokolwiek z jej bliższych krewnych. Oraz z jej dość wysokiego poczucia własnej wartości, które czasem stanowiło prawdziwą niedogodność. Nie przeszkadzało jej więc brudzenie sobie rąk czy wysłuchiwanie szczegółów z życia prywatnego, które być może uznane by były za nieprzyzwoite, szczególnie dla uszu szlachcianki. W czasie swojej kariery przyjęła kilku mugolaków czy czarodziejów pół krwi, zazwyczaj dlatego, iż pytanie o status krwi nie było tym, które brano pod uwagę przy zlecaniu do niej pacjentów. Co więcej, ona sama nie uznawała go za istotne i dość często, jeśli pacjent sam nie podzielił się z nią tą informacją, bądź nie wyniknęła ona z prowadzonej rozmowy, była w stanie przyjmować kogoś przez dłuższy okres czasu bez poznawania jego statusu krwi. Była świadoma, że jej rodzice nie byli z tego faktu zadowoleni, w szczególności w obliczu bycia zaręczoną z Amadeusem, którego poglądy odnośnie mugoli oraz mugolaków były dość jasne i pokrywały się z tymi wyznawanymi przez ród Slughornów. Madeline nie mogła do końca powiedzieć tego samego, nie mając odwagi przyznać się do tego jasno. Zazwyczaj łatwiej było po prostu nielubić wszystkich jednakowo. Z czasem zauważyła jednak pewną tendencję, mając przeczucie, iż każdy szlachcic i szlachcianka, którzy przełamywali się w swoich uprzedzeniach i postanawiali skorzystać z pomocy magipsychiatry byli odsyłani właśnie do jej gabinetu. Oczywiste było, iż ludzie spoza szlacheckich kręgów kierowali się pewnymi uprzedzeniami i sama Madeline nie potrafiła im się dziwić.
Na pierwszy rzut oka ciężko jej było stwierdzić czy stojący przed nią mężczyzna (który na dźwięk jej głosu odwrócił się do niej twarzą, choć coś podpowiadało jej, iż wolałby raczej oddalić się od jej gabinetu jak najdalej) należał do któregokolwiek ze szlacheckich rodów. Musiała przyznać się do tego, iż nie miała zbyt dobrej pamięci do twarzy, dodatkowo zazwyczaj nie zwracając uwagi na poznawane osoby. Ponadto pozostawały wciąż rody, z którymi Slughornowie nie mieli zbyt wiele kontaktów, a jej wiedza na temat ich członków była dość ograniczona. Mogła jednak domyślić się, po wyrazie jego twarzy oraz fakcie, iż nie zaczekał na otwarcie drzwi przed podjęciem próby odejścia, że nie miał on w sobie zbyt wiele manier oraz ani odrobiny szlacheckiej etykiety.
Wysłuchawszy w ciszy jego słów uniosła jedynie brwi w górę, przez chwilę rozważając czy powinna pozwolić mu odejść, jednocześnie znacznie skracając swój dzień pracy i przyspieszając powrót do domu, czy też...
- Nie ma potrzeby odkładania na jutro tego, co można załatwić dzisiaj. Zwłaszcza iż oboje już tu jesteśmy - powiedziała nieznoszącym sprzeciwu głosem, uchylając szerzej drzwi i gestem zapraszając nieznajomego do środka. Wyjątkowo w procesie przepisywania dzisiejszych wizyt jego imię oraz nazwisko zostały zagubione, więc Madeline musiała polegać na tym, iż mężczyzna nie będzie zbytnio opierał się przed zdradzeniem swojej godności.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Michael Tonks był przykładem na to, że rodzina Madeline miała świętą rację. Nie dość, że miała już w gabinecie mugolaków, to teraz otrzymała prawdziwy unikat: wilkołaka o nieczystej krwi. I to pracującego zawodowo i wysłanego tutaj przez Ministerstwo! Sam fakt jego istnienia był dla niektórych obrazą.
Możliwe, że Ministerstwo faktycznie brało pod uwagę reputację Madeline, wysyłając do niej większość pragnących konsultacji lub terapii szlachciców. Może też sami arystokraci prosili o ten przydział, bo pomimo uprzedzeń (kobieta! magipsychiatra! szlachcianka!) nieco łatwiej było im otworzyć się przed kimś o swojej pozycji społecznej niż przed jakimś magipsychiatrą półkrwi. Dzisiaj jednak ewidentnie ktoś odpowiedzialny za pacjentów nie zerknął na spis nazwisk i nawet nie pofatygował się poinformować Madeline o zaistniałej sytuacji. Jej przywileje społeczne i ciężar mugolskich korzeni Tonksa były mniej ważne od konieczności zaprowadzenia porządku w chaotycznym dziś szpitalu.
Michael wiedział, że zachował się niegrzecznie i idiotycznie. Pukanie do drzwi i dziecinne uciekanie jest uznawane za nieuprzejme przez szlachciców, czarodziejów i (zapewne ku zdziwieniu tych pierwszych) mugoli. Na przyszłość będzie pamiętał, żeby zawsze dowiedzieć się dokładnie, przed czyimi drzwiami się znajduje. Teraz było już za późno, aby wycofać się z godnością i był skazany na wyjaśnienie szlachciance tej upokarzającej dla siebie sytuacji.
Na Dumbledore'a, w dodatku miała głos niczym jego matka! Instynktownie wszedł do środka, nie śmiąc opierać się stanowczemu nakazowi tej przedziwnej szlachcianki. Faktycznie lepiej będzie wyjaśnić sytuację w cztery oczy, nie musiał ogłaszać całemu szpitalowi, że jest wilkołakiem.
Westchnął ciężko, gdy tylko kobieta zamknęła za nimi drzwi. Nie lubił przyznawać się nieznajomym (ani znajomym, ani nikomu) do wilkołactwa, ale przecież był tutaj właśnie z powodu kontroli likantropów.
-Chętnie wrócę jutro, bo to raczej niewłaściwe, żebym zajmował pani czas. - przyznał. Czując, że doktor Slughorn natychmiast przejrzy każde krętactwo, przeszedł od razu do sedna sprawy:
-Michael Tonks. Jako zarejestrowany wilkołak, zażywający eliksir tojadowy, przyszedłem na kontrolę magipsychiatryczną dla czynnych zawodowo biorców tego specyfiku. - wyrecytował medyczną formułkę, którą słyszał już tyle razy.
Gdy niedawno przyznawał się do likantropii przed Elyon, palił go wstyd i nie miał gdzie podziać wzroku. Teraz jednak nie odczuwał niczego takiego - tylko przykrą konieczność, którą chciał już mieć za sobą. Spojrzał prosto w oczy Madeline, wręcz wyzywająco. Spodziewał się, że jego klątwa wystraszy szlachetną damę i zostanie z odrazą odesłany do swojego stałego doktora.
Możliwe, że Ministerstwo faktycznie brało pod uwagę reputację Madeline, wysyłając do niej większość pragnących konsultacji lub terapii szlachciców. Może też sami arystokraci prosili o ten przydział, bo pomimo uprzedzeń (kobieta! magipsychiatra! szlachcianka!) nieco łatwiej było im otworzyć się przed kimś o swojej pozycji społecznej niż przed jakimś magipsychiatrą półkrwi. Dzisiaj jednak ewidentnie ktoś odpowiedzialny za pacjentów nie zerknął na spis nazwisk i nawet nie pofatygował się poinformować Madeline o zaistniałej sytuacji. Jej przywileje społeczne i ciężar mugolskich korzeni Tonksa były mniej ważne od konieczności zaprowadzenia porządku w chaotycznym dziś szpitalu.
Michael wiedział, że zachował się niegrzecznie i idiotycznie. Pukanie do drzwi i dziecinne uciekanie jest uznawane za nieuprzejme przez szlachciców, czarodziejów i (zapewne ku zdziwieniu tych pierwszych) mugoli. Na przyszłość będzie pamiętał, żeby zawsze dowiedzieć się dokładnie, przed czyimi drzwiami się znajduje. Teraz było już za późno, aby wycofać się z godnością i był skazany na wyjaśnienie szlachciance tej upokarzającej dla siebie sytuacji.
Na Dumbledore'a, w dodatku miała głos niczym jego matka! Instynktownie wszedł do środka, nie śmiąc opierać się stanowczemu nakazowi tej przedziwnej szlachcianki. Faktycznie lepiej będzie wyjaśnić sytuację w cztery oczy, nie musiał ogłaszać całemu szpitalowi, że jest wilkołakiem.
Westchnął ciężko, gdy tylko kobieta zamknęła za nimi drzwi. Nie lubił przyznawać się nieznajomym (ani znajomym, ani nikomu) do wilkołactwa, ale przecież był tutaj właśnie z powodu kontroli likantropów.
-Chętnie wrócę jutro, bo to raczej niewłaściwe, żebym zajmował pani czas. - przyznał. Czując, że doktor Slughorn natychmiast przejrzy każde krętactwo, przeszedł od razu do sedna sprawy:
-Michael Tonks. Jako zarejestrowany wilkołak, zażywający eliksir tojadowy, przyszedłem na kontrolę magipsychiatryczną dla czynnych zawodowo biorców tego specyfiku. - wyrecytował medyczną formułkę, którą słyszał już tyle razy.
Gdy niedawno przyznawał się do likantropii przed Elyon, palił go wstyd i nie miał gdzie podziać wzroku. Teraz jednak nie odczuwał niczego takiego - tylko przykrą konieczność, którą chciał już mieć za sobą. Spojrzał prosto w oczy Madeline, wręcz wyzywająco. Spodziewał się, że jego klątwa wystraszy szlachetną damę i zostanie z odrazą odesłany do swojego stałego doktora.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Praca w pewnym sensie pozwalała jej zachować zdrowie swojego umysłu. Była niemalże w pełni przekonana, iż gdyby miała spędzić resztę swojego życia zamknięta w czterech ścianach posiadłości, prędzej czy później doprowadziłoby ją to do czystego szaleństwa. Potrzebowała czegoś, co zabrałoby ją z toksycznego środowiska czarodziejskiej szlachty i praca, wraz ze wszystkimi wadami, póki co sprawdzała się w tym zakresie najlepiej.
Wyznawała zasadę, iż w św. Mungu zachowuje bezstronność i nie czuła potrzeby spowiadania się z tego, kogo przyjmuje w swoim gabinecie. Co więcej, dane pacjentów powinny być, przynajmniej teoretycznie, poufne i jedynymi, którzy mieli do nich dostęp byli pracownicy szpitala. Madeline przypuszczała, że Amadeus nie musiałby się specjalnie starać z dotarciem do tego, jacy ludzie składają jej wizyty, jednak miała nadzieję, że on nigdy nie odczuje takiej potrzeby. Wystarczył fakt, iż jej wizyta na Nokturnie oraz przypadkowe spotkanie z lordem Blackiem wywołały u niego tak gwałtowną reakcję; lady Slughorn wolała nawet nie myśleć o tym, co by się stało gdyby jej przyszły mąż dowiedział się o wszystkich mugolakach, z którymi spoufala się jego narzeczona. Kobieta nie miała nic przeciwko przekraczaniu pewnych granic, jednak potrafiła również zachować zdrowy rozsądek. Jak dotąd jeszcze nigdy nie posunęła się wystarczająco daleko, by nie móc wybrnąć z uniesioną głową i ocalonym honorem z sytuacji, w której się znalazła. Coś podpowiadało jej jednak, że jeśli będzie w dalszym ciągu popychać granice, prędzej czy później nadejdzie sytuacja, z której nie będzie potrafiła się uratować. Mogła nie być zadowolona z zaaranżowanego małżeństwa i wszystkiego, co wiązało się z byciem częścią szlacheckiego rodu, jednak nie była pewna, czy chciałaby poświęcić to wszystko dla... właściwie dla czego? Osiągnięcia własnych celów? Chwilowego połechtania swojego ego? Istniały sposoby zadowolenia własnych potrzeb bez ryzykowania utraty pozycji czy splamienia dobrego imienia dwóch silnych rodów. Co więcej, zdarzały się chwile, w których powoli czuła, iż zaczyna się przełamywać, a wizja zostania lady Crouch nie wydawała się tak przerażająca jaką była wcześniej...
Gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną z cichym kliknięciem, Madeline weszła głębiej do swojego gabinetu, obserwując swojego gościa, który wciąż stał dość blisko wejścia, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i wyrazem twarzy, który był dość trudny w sprecyzowaniu. Zachowała jednak ciszę, pozwalając mu powiedzieć wszystko, co zaplanował, od dłuższego czasu domyślając się tego, co stanowiło dla niego największy problem. Kiedy skończył mówić, Madeline zmierzyła go stanowczym wzrokiem, wzdychając w wyrazie rezygnacji. Nie wzruszyło jej wyznanie odnośnie wilkołactwa, choć dobrze wiedziała, że w jej kręgach to spotkanie nie byłoby specjalnie pochwalane. Niestety jednak w jej kręgach wiele rzeczy, które ona uważała za normalne, nie były pochwalane więc lady Slughorn i tym razem pozwoliła sobie przymknąć oko na rodowe konwenanse.
- Oczywiście, ma pan do tego pełne prawo - zaczęła spokojnym tonem, nie ściągając z niego swojego wzroku - Rozumiem, dlaczego może pan czuć pewien dystans do całej sytuacji. Muszę jednak zapewnić, iż mój gabinet jest jak najbardziej neutralną przestrzenią. Nie obchodzą mnie tutaj różnice w statusach czy pozycjach społecznych, i pana również nie powinny. Jeśli ma pan problem z tym, że na jeden dzień miałabym zostać pańskim lekarzem z powodu mojej płci, mojego mojego pochodzenia czy czegokolwiek innego, drzwi stoją otworem a ja nie będę pana zatrzymywać - jej głos zabrzmiał odrobinę ostrzej, niż początkowo zamierzała, jednak nie było to tylko i wyłącznie efektem tego, iż kobieta naprawdę nie przepadała gdy ktokolwiek śmiał podważać jej reputację oraz zdolności, i to w jej własnym gabinecie - Jeśli jednak postanowi pan zostać, może się pan spodziewać jedynie pełnego profesjonalizmu i niczego poza tym. Oboje jesteśmy dorośli i proponuję, byśmy tak właśnie się zachowywali. Ja próbuję wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafię i w tym momencie naprawdę mi pan to utrudnia - dokończyła, po czym odwróciła się przechodząc za swoje biurko i zajmując przy nim miejsce, zabierając się za porządkowanie spoczywających na biurku dokumentów. Nie spoglądała więcej na mężczyznę, powiedziawszy wcześniej wystarczająco, by jasno nakreślić całą sytuację, i pozostawiając mu wybór odnośnie tego, co zamierzał zrobić. Bez względu na decyzję miała jednak nadzieję, iż nie będzie namyślał się zbyt długo, gdyż zdecydowanie nie chciała marnować więcej czasu niż było trzeba.
Wyznawała zasadę, iż w św. Mungu zachowuje bezstronność i nie czuła potrzeby spowiadania się z tego, kogo przyjmuje w swoim gabinecie. Co więcej, dane pacjentów powinny być, przynajmniej teoretycznie, poufne i jedynymi, którzy mieli do nich dostęp byli pracownicy szpitala. Madeline przypuszczała, że Amadeus nie musiałby się specjalnie starać z dotarciem do tego, jacy ludzie składają jej wizyty, jednak miała nadzieję, że on nigdy nie odczuje takiej potrzeby. Wystarczył fakt, iż jej wizyta na Nokturnie oraz przypadkowe spotkanie z lordem Blackiem wywołały u niego tak gwałtowną reakcję; lady Slughorn wolała nawet nie myśleć o tym, co by się stało gdyby jej przyszły mąż dowiedział się o wszystkich mugolakach, z którymi spoufala się jego narzeczona. Kobieta nie miała nic przeciwko przekraczaniu pewnych granic, jednak potrafiła również zachować zdrowy rozsądek. Jak dotąd jeszcze nigdy nie posunęła się wystarczająco daleko, by nie móc wybrnąć z uniesioną głową i ocalonym honorem z sytuacji, w której się znalazła. Coś podpowiadało jej jednak, że jeśli będzie w dalszym ciągu popychać granice, prędzej czy później nadejdzie sytuacja, z której nie będzie potrafiła się uratować. Mogła nie być zadowolona z zaaranżowanego małżeństwa i wszystkiego, co wiązało się z byciem częścią szlacheckiego rodu, jednak nie była pewna, czy chciałaby poświęcić to wszystko dla... właściwie dla czego? Osiągnięcia własnych celów? Chwilowego połechtania swojego ego? Istniały sposoby zadowolenia własnych potrzeb bez ryzykowania utraty pozycji czy splamienia dobrego imienia dwóch silnych rodów. Co więcej, zdarzały się chwile, w których powoli czuła, iż zaczyna się przełamywać, a wizja zostania lady Crouch nie wydawała się tak przerażająca jaką była wcześniej...
Gdy drzwi zamknęły się za mężczyzną z cichym kliknięciem, Madeline weszła głębiej do swojego gabinetu, obserwując swojego gościa, który wciąż stał dość blisko wejścia, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i wyrazem twarzy, który był dość trudny w sprecyzowaniu. Zachowała jednak ciszę, pozwalając mu powiedzieć wszystko, co zaplanował, od dłuższego czasu domyślając się tego, co stanowiło dla niego największy problem. Kiedy skończył mówić, Madeline zmierzyła go stanowczym wzrokiem, wzdychając w wyrazie rezygnacji. Nie wzruszyło jej wyznanie odnośnie wilkołactwa, choć dobrze wiedziała, że w jej kręgach to spotkanie nie byłoby specjalnie pochwalane. Niestety jednak w jej kręgach wiele rzeczy, które ona uważała za normalne, nie były pochwalane więc lady Slughorn i tym razem pozwoliła sobie przymknąć oko na rodowe konwenanse.
- Oczywiście, ma pan do tego pełne prawo - zaczęła spokojnym tonem, nie ściągając z niego swojego wzroku - Rozumiem, dlaczego może pan czuć pewien dystans do całej sytuacji. Muszę jednak zapewnić, iż mój gabinet jest jak najbardziej neutralną przestrzenią. Nie obchodzą mnie tutaj różnice w statusach czy pozycjach społecznych, i pana również nie powinny. Jeśli ma pan problem z tym, że na jeden dzień miałabym zostać pańskim lekarzem z powodu mojej płci, mojego mojego pochodzenia czy czegokolwiek innego, drzwi stoją otworem a ja nie będę pana zatrzymywać - jej głos zabrzmiał odrobinę ostrzej, niż początkowo zamierzała, jednak nie było to tylko i wyłącznie efektem tego, iż kobieta naprawdę nie przepadała gdy ktokolwiek śmiał podważać jej reputację oraz zdolności, i to w jej własnym gabinecie - Jeśli jednak postanowi pan zostać, może się pan spodziewać jedynie pełnego profesjonalizmu i niczego poza tym. Oboje jesteśmy dorośli i proponuję, byśmy tak właśnie się zachowywali. Ja próbuję wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafię i w tym momencie naprawdę mi pan to utrudnia - dokończyła, po czym odwróciła się przechodząc za swoje biurko i zajmując przy nim miejsce, zabierając się za porządkowanie spoczywających na biurku dokumentów. Nie spoglądała więcej na mężczyznę, powiedziawszy wcześniej wystarczająco, by jasno nakreślić całą sytuację, i pozostawiając mu wybór odnośnie tego, co zamierzał zrobić. Bez względu na decyzję miała jednak nadzieję, iż nie będzie namyślał się zbyt długo, gdyż zdecydowanie nie chciała marnować więcej czasu niż było trzeba.
You got a hold on me and I don't know how
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
I don't just stand outside and scream
I am teaching myself how to be free.
Madeline Slughorn
Zawód : magipsychiatra, początkująca trucicielka po godzinach
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Oh well, the devil makes us sin
But we like it when we're spinning in his grip
But we like it when we're spinning in his grip
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Michael poczuł się zbesztany, tak, zbesztany, i to przez młodszą od siebie kobietę, szlachciankę!
Nieprawdą było, że tylko szlachcice byli uprzedzeni do mugolaków. Może niektórzy faktycznie podziwiali szlacheckie korzenie, majątki i maniery, ale uprzedzenie działało też w drugą stronę. W Hogwarcie Mike był zirytowany zadufaniem w sobie arystokracji i tym, że uważają się za lepszych od wszystkich. Pałał wręcz do nich niechęcią. Dopiero przyjaźń z Arturem Longbottomem oraz poważne zadurzenie w pewnej szlachciance przełamało jego uprzedzenia, ale i tak bywał nieufny względem nieznajomych z wyższych sfer. Zupełnie instynktownie spodziewał się z ich strony jakiegoś ciosu, obelgi lub intrygi - i w większości przypadków miał rację.
Nieco zawstydzony, nieco zirytowany, przyglądał się Madeline z namysłem. Nie chciał ryzykować, powierzając się opinii tej zagadkowej kobiety. Nie chciał mieć potem przez to żadnych trudności.
Ale z drugiej strony - czym ryzykował? Jego poprzednie kontrole magipsychiatryczne były dość szybkie, choć coś mówiło mu, że lady Slughorn jest bardziej dokładna niż jego poprzedni lekarz. Wiedział już co mówić i jakie wrażenie sprawiać - spokojny, opanowany. Nie, nie ma problemów ze snem, nie, nigdy nie czuje się wytrącony z równowagi.
A czyż powierzenie się jej terapii nie jest oznaką spokoju i tego, że nie ma nic do ukrycia?
Próbował dopatrzeć się na jej twarzy śladów odrazy, zawstydzenia, a nawet strachu - o własne bezpieczeństwo lub choćby reputację. Nie dopatrzył się jednak niczego poza chłodnym profesjonalizmem. Zastanawiał się, czy ta apodyktyczna kobieta naprawdę ma stalowe nerwy i nie wierzy w upiorne mity o wilkołakach, czy też opanowała kontrolę nad mimiką twarzy do perfekcji.
Nadal mógł się wycofać, bo wciąż nie wierzył do końca w jej zapewnienia o neutralności.
Zaimponowała mu jednak zimną krwią, a poza tym uraziła jego honor (celowo?). Gdyby teraz wyszedł, najwyraźniej byłby - w jej oczach i swoich - dzieciakiem.
Zmusił się do nieco sztucznego uśmiechu, postanawiając zmierzyć się ze swoim lękiem przed magipsychiatrami i szlachciankami (w jednej, nieznoszącej sprzeciwu osobie!).
-Proszę wybaczyć, nie chciałem utrudniać Pani pracy. - skoro zapewniała o swojej neutralności, zrezygnował z tytyłowania jej "lady", bo brzmiało to wyjątkowo niezręcznie w lekarskim gabinecie.
-Kierowała mną troska o...uh, logistykę całej sytuacji. - coś mówiło mu, że blondynka nie przepadała za przypominaniem jej o dbaniu o własną reputację, więc ujął problem jak najbardziej ogólnie.
-...ale skoro to naprawdę żaden problem, chętnie zostanę. - wyjaśnił pojednawczym tonem. Brakowało mu tylko rozzłoszczonej kobiety, to byłaby już trzecia cecha do kompletu jego lęków.
Podał Madeline swoje dokumenty i usiadł w fotelu, starając się zachować pewność siebie. Postanowił zostawić jej inicjatywę, skoro walczyła jak lwica o swój autorytet w tym miejscu. W jego opisie pacjenta było napisane, że przyszedł tutaj do kontroli magipsychiatrycznej jako zarejestrowany wilkołak, mający sobie radzić z bezpiecznym funkcjonowaniem w społeczeństwie i regularnie przyjmujący eliksir tojadowy. Poprzedni magipsychiatra zawsze pytał go znudzonym tonem, czy miał ostatnio ochotę rzucić się na kogoś w gniewie i czy nie śni mu się surowe mięso, Michael odpowiadał, że nie, dostawal podpis i wychodził. Doktor Slughorn będzie pewnie miała inne podejście - Tonks miał nadzieję, że nie nazbyt kłopotliwe.
Nieprawdą było, że tylko szlachcice byli uprzedzeni do mugolaków. Może niektórzy faktycznie podziwiali szlacheckie korzenie, majątki i maniery, ale uprzedzenie działało też w drugą stronę. W Hogwarcie Mike był zirytowany zadufaniem w sobie arystokracji i tym, że uważają się za lepszych od wszystkich. Pałał wręcz do nich niechęcią. Dopiero przyjaźń z Arturem Longbottomem oraz poważne zadurzenie w pewnej szlachciance przełamało jego uprzedzenia, ale i tak bywał nieufny względem nieznajomych z wyższych sfer. Zupełnie instynktownie spodziewał się z ich strony jakiegoś ciosu, obelgi lub intrygi - i w większości przypadków miał rację.
Nieco zawstydzony, nieco zirytowany, przyglądał się Madeline z namysłem. Nie chciał ryzykować, powierzając się opinii tej zagadkowej kobiety. Nie chciał mieć potem przez to żadnych trudności.
Ale z drugiej strony - czym ryzykował? Jego poprzednie kontrole magipsychiatryczne były dość szybkie, choć coś mówiło mu, że lady Slughorn jest bardziej dokładna niż jego poprzedni lekarz. Wiedział już co mówić i jakie wrażenie sprawiać - spokojny, opanowany. Nie, nie ma problemów ze snem, nie, nigdy nie czuje się wytrącony z równowagi.
A czyż powierzenie się jej terapii nie jest oznaką spokoju i tego, że nie ma nic do ukrycia?
Próbował dopatrzeć się na jej twarzy śladów odrazy, zawstydzenia, a nawet strachu - o własne bezpieczeństwo lub choćby reputację. Nie dopatrzył się jednak niczego poza chłodnym profesjonalizmem. Zastanawiał się, czy ta apodyktyczna kobieta naprawdę ma stalowe nerwy i nie wierzy w upiorne mity o wilkołakach, czy też opanowała kontrolę nad mimiką twarzy do perfekcji.
Nadal mógł się wycofać, bo wciąż nie wierzył do końca w jej zapewnienia o neutralności.
Zaimponowała mu jednak zimną krwią, a poza tym uraziła jego honor (celowo?). Gdyby teraz wyszedł, najwyraźniej byłby - w jej oczach i swoich - dzieciakiem.
Zmusił się do nieco sztucznego uśmiechu, postanawiając zmierzyć się ze swoim lękiem przed magipsychiatrami i szlachciankami (w jednej, nieznoszącej sprzeciwu osobie!).
-Proszę wybaczyć, nie chciałem utrudniać Pani pracy. - skoro zapewniała o swojej neutralności, zrezygnował z tytyłowania jej "lady", bo brzmiało to wyjątkowo niezręcznie w lekarskim gabinecie.
-Kierowała mną troska o...uh, logistykę całej sytuacji. - coś mówiło mu, że blondynka nie przepadała za przypominaniem jej o dbaniu o własną reputację, więc ujął problem jak najbardziej ogólnie.
-...ale skoro to naprawdę żaden problem, chętnie zostanę. - wyjaśnił pojednawczym tonem. Brakowało mu tylko rozzłoszczonej kobiety, to byłaby już trzecia cecha do kompletu jego lęków.
Podał Madeline swoje dokumenty i usiadł w fotelu, starając się zachować pewność siebie. Postanowił zostawić jej inicjatywę, skoro walczyła jak lwica o swój autorytet w tym miejscu. W jego opisie pacjenta było napisane, że przyszedł tutaj do kontroli magipsychiatrycznej jako zarejestrowany wilkołak, mający sobie radzić z bezpiecznym funkcjonowaniem w społeczeństwie i regularnie przyjmujący eliksir tojadowy. Poprzedni magipsychiatra zawsze pytał go znudzonym tonem, czy miał ostatnio ochotę rzucić się na kogoś w gniewie i czy nie śni mu się surowe mięso, Michael odpowiadał, że nie, dostawal podpis i wychodził. Doktor Slughorn będzie pewnie miała inne podejście - Tonks miał nadzieję, że nie nazbyt kłopotliwe.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Gabinet Madeline Slughorn
Szybka odpowiedź