Crimson Street
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Crimson Street
Londyńska Crimson Street nie wygląda zachęcająco. Ulica leżąca nieopodal cmentarza, otoczona gęstymi zabudowaniami i magazynami odstrasza potencjalnych spacerowiczów stertami śmieci zalegającymi po kątach, powybijanymi oknami i odrapanymi ścianami w większości opuszczonych domów, a także panującymi tu zazwyczaj mgłami, które tworzą atmosferę grozy. W powietrzu unosi się intensywny odór stęchlizny, a kilka starych dachówek spadło na brukowaną ulicę, roztrzaskując się z hukiem. Zewsząd słychać straszliwe zawodzenie głodnych kotów mieszające się z szumem wody - zardzewiałe rynny popękały i zwisają teraz żałośnie z dachów, rozbryzgując dookoła wodospady deszczu. Crimson Street sprawia wrażenie wymarłej i opuszczonej.
Czułaby się winna, gdyby zostawiły za sobą te miejsce. Ich zadaniem było niesienie pomocy, pomaganie osobom, które ucierpiały wskutek polityki Cronosa Malfoya. Nie potrafiłaby sobie wybaczyć, gdyby wiedziała że ktoś tam został, że być może potrzebował uzdrowiciela, a ona nie pojawiłaby się tam. Podejmowanie takich decyzji było aż zanadto skomplikowane, bo chociaż chciała podjąć jak najlepszą , miała pewność że ktoś na tym ucierpi. Zdała sobie sprawę z tego, że chociaż podczas ostatniego ich spotkania Gospoda pod Świńskim Łbem pękała w szwach, to tak naprawdę było ich za mało, by móc stanąć między tą częścią społeczności, którą chcieli chronić, a obecnym ministerstwem. Każdy robił co mógł. Jej kuzynka Charlene poświęcała cały swój czas na pędzenie eliksirów, jednostka badawcza pracowała w pocie czoła, a Zakonnicy zajmowali się swoimi zadaniami, a jednak to wciąż było mało, a każda ich decyzja wiązała się z przykrymi konsekwencjami. Teraz miały szansę uratować kogoś, jednocześnie nie działając przeciwko temu precedensowi, chociaż mogły dowiedzieć się więcej. Gdyby zrobiły odwrotnie ktoś mógłby zginąć, ale być może udałoby się im rozwikłać tą sprawę. Ani Hogwart, ani kurs leczniczy czy nawet rozległe tomiska, w których się zaczytywała nie przygotowały jej do podejmowania właśnie takich decyzji. Trudnych, wpływających na losy nie tylko jej, a też i innych. Wiedziała, że bycie empatycznym i wrażliwym w tym nie pomagało. Czy w jej wypadku jednak nie od tego się właśnie zaczęło? Nie dlatego właśnie tutaj była? Nie chciałaby tego zatracić.
Po cichu liczyła, że nie odnajdą tu żadnego ciała, że być może udało im się uciec. Odgłosy dochodzące z parteru domu, skutecznie jednak rozwiały jej nadzieję.
Przez chwilę sądziła, że psidwak zaatakuje ich, jednak ten powoli zbliżył się do nich, obwąchał je i ostatecznie pozwolił im wejść do pokoju. Aby nie prowokować wybuchów anomalii kolejny raz zdecydowały się na rozwiązanie problemu bez użycia magii. Z trudem udało się im przesunąć regał, pod którym leżało ciało kobiety. Roselyn kucnęła przy niej, dotykając dłonią jej nadgarstka. Jej puls bił powoli, niemal niewyczuwalnie, ale żyła. Była potłuczona i nieprzytomna. Jej noga wygięta była pod nienaturalnym kątem. Przesunęła ją delikatnie, aby przygotować się do naprawiania kości i wyleczenia stłuczeń, gdy budynek kolejny raz zadrżał. Spojrzała widocznie zdenerwowana na Lorraine. - Spróbuję ją wyleczyć, ale potrzebuję jeszcze chwili. Nie damy rady jej wyciągnąć. Spróbujesz to jakoś opóźnić?- zmarszczyła brwi. Obie były niezbyt wysokie i szczupłe. Być może bagatelizowała siłę Lori, ale nie sądziła by udało im się uciec stąd, niosąc kobietę. - Fractura Texta! - machnęła różdżką celując w złamaną nogę, licząc że uda jej się uleczyć złamanie i przywrócić kobiecie część sił.
Po cichu liczyła, że nie odnajdą tu żadnego ciała, że być może udało im się uciec. Odgłosy dochodzące z parteru domu, skutecznie jednak rozwiały jej nadzieję.
Przez chwilę sądziła, że psidwak zaatakuje ich, jednak ten powoli zbliżył się do nich, obwąchał je i ostatecznie pozwolił im wejść do pokoju. Aby nie prowokować wybuchów anomalii kolejny raz zdecydowały się na rozwiązanie problemu bez użycia magii. Z trudem udało się im przesunąć regał, pod którym leżało ciało kobiety. Roselyn kucnęła przy niej, dotykając dłonią jej nadgarstka. Jej puls bił powoli, niemal niewyczuwalnie, ale żyła. Była potłuczona i nieprzytomna. Jej noga wygięta była pod nienaturalnym kątem. Przesunęła ją delikatnie, aby przygotować się do naprawiania kości i wyleczenia stłuczeń, gdy budynek kolejny raz zadrżał. Spojrzała widocznie zdenerwowana na Lorraine. - Spróbuję ją wyleczyć, ale potrzebuję jeszcze chwili. Nie damy rady jej wyciągnąć. Spróbujesz to jakoś opóźnić?- zmarszczyła brwi. Obie były niezbyt wysokie i szczupłe. Być może bagatelizowała siłę Lori, ale nie sądziła by udało im się uciec stąd, niosąc kobietę. - Fractura Texta! - machnęła różdżką celując w złamaną nogę, licząc że uda jej się uleczyć złamanie i przywrócić kobiecie część sił.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Lorraine skrycie liczyła na to, że uda im się zapanować nad psidwakiem na tyle by mogły pomóc kobiecie. To były zwierzęta nieprzewidywalne. W jednym momencie spokojne i kochane, ale w drugim wściekłe i naprawdę niebezpieczne. Szlachcianka miała jednak do czynienia z wieloma zwierzętami i stworzeniami magicznego świata. Może dlatego właśnie potrafiła znaleźć z nimi cień porozumienia. Od początku uczyła swoje dzieci szacunku do zwierząt i stworzeń, sama nie potrafiła też patrzeć kiedy ktoś tego szacunku im nie dawał. Dla Prewettównej zwierzęta były równie ważne jak ludzie i najgorsze dla niej było to, że niektórzy po prostu o tym zapomnieli. Kiedy wyciągnęła rękę w stronę zwierzęcia wiedziała, że istnieją jedynie dwie opcje: psidwak mógł się uspokoić lub mógł ją zaatakować. Na szczęście w grę weszła tylko pierwsza z opcji i kobiety nie musiały walczyć ze zwierzęciem. Tak naprawdę Lorraine nawet nie wiedziała czy byłaby w stanie podnieść na niego różdżkę. Część jej wiedziała, że to jest jak z ludźmi. Czasami po prostu nie ma innego wyjścia.
Kiedy psidwak się uspokoił Lorraine pogłaskała go delikatnie po głowie, a potem od razu przeniosła spojrzenie na kobietę, która ich pomocy potrzebowała. Razem z Wright udało im się kobietę uwolnić, ale ta ciągle była nieprzytomna. Jakby tego wszystkiego było mało budynek zaczął się walić i blondynka czuła, że to kwestia kilku chwil zanim całkowicie runie chowając je pod stertą gruzów. Musiały działać szybko i myśleć jasno. - Co jej jest? - zapytała Lorraine spoglądając z niepokojem na kobietę. Szlachcianka w ogóle nie znała się na magii leczniczej dlatego w żaden sposób nie mogła pomóc swojej koleżance. Mogła jednak spróbować spowolnić walenie się budynku. Przez chwile zbierała się w sobie zastanawiając się jakie zaklęcie będzie do tego odpowiednie. Potrzebowała czegoś silnego i możliwego do wyczarowania w końcu sytuacja nie była kolorowa, a kobiety nadal miały ludzkie życie do uratowania. W chwili jak ta przestała myśleć o szmalcownikach i tym, że mogły zrobić cokolwiek innego. Gdyby tu nie przyszły kobieta by zginęła i tylko to się liczyło. - Aresto Momentum – wypowiedziała kierując różdżkę na walącą się konstrukcję.
Kiedy psidwak się uspokoił Lorraine pogłaskała go delikatnie po głowie, a potem od razu przeniosła spojrzenie na kobietę, która ich pomocy potrzebowała. Razem z Wright udało im się kobietę uwolnić, ale ta ciągle była nieprzytomna. Jakby tego wszystkiego było mało budynek zaczął się walić i blondynka czuła, że to kwestia kilku chwil zanim całkowicie runie chowając je pod stertą gruzów. Musiały działać szybko i myśleć jasno. - Co jej jest? - zapytała Lorraine spoglądając z niepokojem na kobietę. Szlachcianka w ogóle nie znała się na magii leczniczej dlatego w żaden sposób nie mogła pomóc swojej koleżance. Mogła jednak spróbować spowolnić walenie się budynku. Przez chwile zbierała się w sobie zastanawiając się jakie zaklęcie będzie do tego odpowiednie. Potrzebowała czegoś silnego i możliwego do wyczarowania w końcu sytuacja nie była kolorowa, a kobiety nadal miały ludzkie życie do uratowania. W chwili jak ta przestała myśleć o szmalcownikach i tym, że mogły zrobić cokolwiek innego. Gdyby tu nie przyszły kobieta by zginęła i tylko to się liczyło. - Aresto Momentum – wypowiedziała kierując różdżkę na walącą się konstrukcję.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zwierzę chociaż na początku nastawione wrogo po chwili zmieniło swoje postawę. Zdawała sobie sprawę z tego, że psidwaki to stworzenia wyjątkowo kapryśne. Nawet gdy ten wpuścił je do pomieszczenia, zerkała na niego z wahaniem jakby miał zaraz zmienić zdanie co do ich obecności tutaj. W końcu zwierzę spuściło ogon, a jego uszy przylgnęły do głowy w geście poddaństwa. W innych okolicznościach zapewne zaraz skradłby jej serce, ale dzisiaj skupiła się na prawdopodobnej jego właścicielce.
Nie miała czasu na staranną diagnozę, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że kobieta musiała zostać ciężko poturbowana. Właściwie to było pewnego rodzaju szczęście w nieszczęściu. Przygniotła ją szafa, straciła przytomność, wyglądała jakby była martwa i prawdopodobnie tylko dlatego szmuglownicy zostawili ją tutaj w takim stanie. Wychodząc wyglądali na zadowolonych, więc prawdopodobnie nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że ich zadanie się tak naprawdę nie do końca powiodło. Chociaż istniała też możliwość, że po prostu zostawili ją tutaj żeby umarła co w pewnym sensie czyniło ich istotami jeszcze bardziej okrutnymi i jednocześnie głupszymi.
Nie miała zbyt wiele czasu na rozważania nad naturą jej obrażeń, ani nad tym jak zajęłaby się nimi w warunkach szpitalnych. Do takiego wykonywania swojego zawodu była kompletnie nieprzystosowana. Jak zawsze musiała myśleć szybko, a na dodatek wziąć pod uwagę nieprzychylne środowisko pracy i brak dostępu do pomocniczych eliksirów leczniczych. Ponadto budynek zadecydował, że nie da im dodatkowego czasu na pomoc czarownicy.
Poczuła jak magia wypływa z jej różdżki i przepływa do ciała kobiety. Niestety. Zaklęcie nie dało pożądanego rezultatu. - Na brodę Merlina! Daj mi jeszcze chwilę, Lorraine. - zaklęła pod nosem. Błyskawice rozświetliły niebo za oknem, a grzmot zatrząsł całą kamienicą. Przez chwilę miała wrażenie, że budynek zawali im się na głowy, ale zaklęcie Lorraine kupiło im trochę czasu. Zapanowała ciemność. Uzdrowicielka wiedziała, że nie może długo zwlekać z kolejną próbą. Zacisnęła palce na różdżce - Fractura Texta! - rzekła zdecydowanym głosem.
Nie miała czasu na staranną diagnozę, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że kobieta musiała zostać ciężko poturbowana. Właściwie to było pewnego rodzaju szczęście w nieszczęściu. Przygniotła ją szafa, straciła przytomność, wyglądała jakby była martwa i prawdopodobnie tylko dlatego szmuglownicy zostawili ją tutaj w takim stanie. Wychodząc wyglądali na zadowolonych, więc prawdopodobnie nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, że ich zadanie się tak naprawdę nie do końca powiodło. Chociaż istniała też możliwość, że po prostu zostawili ją tutaj żeby umarła co w pewnym sensie czyniło ich istotami jeszcze bardziej okrutnymi i jednocześnie głupszymi.
Nie miała zbyt wiele czasu na rozważania nad naturą jej obrażeń, ani nad tym jak zajęłaby się nimi w warunkach szpitalnych. Do takiego wykonywania swojego zawodu była kompletnie nieprzystosowana. Jak zawsze musiała myśleć szybko, a na dodatek wziąć pod uwagę nieprzychylne środowisko pracy i brak dostępu do pomocniczych eliksirów leczniczych. Ponadto budynek zadecydował, że nie da im dodatkowego czasu na pomoc czarownicy.
Poczuła jak magia wypływa z jej różdżki i przepływa do ciała kobiety. Niestety. Zaklęcie nie dało pożądanego rezultatu. - Na brodę Merlina! Daj mi jeszcze chwilę, Lorraine. - zaklęła pod nosem. Błyskawice rozświetliły niebo za oknem, a grzmot zatrząsł całą kamienicą. Przez chwilę miała wrażenie, że budynek zawali im się na głowy, ale zaklęcie Lorraine kupiło im trochę czasu. Zapanowała ciemność. Uzdrowicielka wiedziała, że nie może długo zwlekać z kolejną próbą. Zacisnęła palce na różdżce - Fractura Texta! - rzekła zdecydowanym głosem.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 8
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Kamienica dosłownie waliła im się już na głowę. Lorraine starała się by zwolnić jakoś zbliżającą się tragedię, ale to nie było wcale takie proste tym bardziej, że anomalie nie dawały im spokoju nawet na sekundę. Blondynka nie znała się w ogóle na magii leczniczej, ale potrafiła stwierdzić, że z kobietą nie jest najlepiej. Gdyby tylko była przytomna i na tyle sprawna by opuścić kamienice to mogłyby już teraz stąd uciekać. Już i tak nie naprawiłyby tego miejsca. Wszystko runie jak domek z kart kiedy tylko zrzucone przez szlachciankę zaklęcie przestanie działać. Nie miały chyba jednak dzisiaj za dużego szczęścia, bo rzucane przez Rosie zaklęcia nie pomagały ciężko rannej kobiecie. To była trudna decyzja, ale Lorraine czuła, że jeżeli same nie chcą zginąć pod gruzami to muszą szybko działać. Ani kobiecie ani im nie zostało już zbyt wiele czasu.
Słysząc zniecierpliwienie w głosie swojej towarzyszki chciała jej jakoś pomóc. - Mogę zrobić coś jeszcze? - zapytała chociaż wiedziała, że ze swoim brakiem umiejętności może tylko zrobić kobiecie jeszcze większą krzywdę. O ile to w ogóle było już możliwe. To nie była ich wina, ale i tak Lorraine czuła, że finalnie przyjdzie jej się za to wszystko obwiniać. Może gdyby zareagowały trochę szybciej? Może gdyby nie debatowały nad tym czy udać się za szmalcownikami to udałoby się kobietę wcześniej wyciągnąć spod regału i wynieść ją z kamienicy? Teraz było w tym wszystkim wiele gdybania, ale tak naprawdę na nic już nie miały wpływu. Blondynka mogła jeszcze raz spróbować zatrzymać burzącą im się na głowy kamienice. Dać jeszcze chwile czasu na to by kobiecie pomóc. - Rosie ja nie wiem jak długo dam radę. Nie wiem czy dam radę. - powiedziała podniesionym głosem kolejny raz wyciągając różdżkę w stronę lecących odłamków. Lorraine naprawdę miała nadzieje, że jeszcze uda im się coś zrobić by ochronić siebie i kobietę. Wojna taka właśnie była. Zbierała żniwo, którego nie dało się już odratować. Liczba nazwisk osób, które poniosły śmierć właśnie przez tę chorą wojnę tylko rosła. Prewett liczyła, że w końcu uda się im przechylić szalę walki na swoją stronę, ale sytuacje jak ta pokazywały, że nigdy nie ma się całkowitego wpływu na to co się wydarzy. - Murusio – rzuciła z największym skupieniem na jakie było ją w tym momencie stać.
Słysząc zniecierpliwienie w głosie swojej towarzyszki chciała jej jakoś pomóc. - Mogę zrobić coś jeszcze? - zapytała chociaż wiedziała, że ze swoim brakiem umiejętności może tylko zrobić kobiecie jeszcze większą krzywdę. O ile to w ogóle było już możliwe. To nie była ich wina, ale i tak Lorraine czuła, że finalnie przyjdzie jej się za to wszystko obwiniać. Może gdyby zareagowały trochę szybciej? Może gdyby nie debatowały nad tym czy udać się za szmalcownikami to udałoby się kobietę wcześniej wyciągnąć spod regału i wynieść ją z kamienicy? Teraz było w tym wszystkim wiele gdybania, ale tak naprawdę na nic już nie miały wpływu. Blondynka mogła jeszcze raz spróbować zatrzymać burzącą im się na głowy kamienice. Dać jeszcze chwile czasu na to by kobiecie pomóc. - Rosie ja nie wiem jak długo dam radę. Nie wiem czy dam radę. - powiedziała podniesionym głosem kolejny raz wyciągając różdżkę w stronę lecących odłamków. Lorraine naprawdę miała nadzieje, że jeszcze uda im się coś zrobić by ochronić siebie i kobietę. Wojna taka właśnie była. Zbierała żniwo, którego nie dało się już odratować. Liczba nazwisk osób, które poniosły śmierć właśnie przez tę chorą wojnę tylko rosła. Prewett liczyła, że w końcu uda się im przechylić szalę walki na swoją stronę, ale sytuacje jak ta pokazywały, że nigdy nie ma się całkowitego wpływu na to co się wydarzy. - Murusio – rzuciła z największym skupieniem na jakie było ją w tym momencie stać.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 21
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Miała szansę usłyszeć jak dotąd wystarczająco silne ściany budynku powoli dają za wygraną jego ciężarowi. Czuła, że nie mają zbyt wiele czasu, a magia zawiodła ją kolejny raz. Zaklęcie nie odniosło pożądanego efektu. Ciało kobiety nie zareagowało na próbę leczenia.
Roselyn uniosła wzrok, spotykając się spojrzeniami z Lorraine. Naprawdę chciała uratować napadniętą przez szmalcowników kobietę. Naprawdę. Pragnęła tego z całego serca, jednakże nie potrafiła tego zrobić. Gdyby tylko potrafiła przenosić góry tylko siłą własnej woli. Niestety. Czuła jak dotąd wciąż słabnący puls powoli gaśnie, aż w końcu przestała go w ogóle czuć. Wiedziała, że budynek dawał im tylko kilka chwil na ucieczkę. Mimowolnie jej oczy zaszkliły się. - Już nic nie możemy zrobić, Lorrie. Ani ty, ani ja - odpowiedziała pustym głosem na pytanie lady Prewett. Każda komórka jej ciała czuła opór przed tym co wiedziała, że powinny zrobić. Chciałaby móc tu zostać. Oddać hołd zmarłej chociażby poprzez należyte potraktowanie ciała po jej zgonie. Nie mogły tu zostać. Ani chwilę dłużej. Musiały uciekać, aby nie podzielić jej losu i nie zginąć pod gruzami budynku. Kulisty promień, który wydostał się z różdźki Lorraine jeszcze bardziej potęgował efekt zagrożenia.
Czas zdawał się na chwilę zwolnić. Zostawiła ciało kobiety, a potem wraz z Lorraine rzuciły się ku schodom.
Uciekły, bo to była ich jedyna szansa na przetrwanie. Zaraz po tym jak znalazły się poza zasięgiem rażenia budynek zapadł się. Psidwak, który wydostał się wraz z nimi z kamienicy, zawył żałośnie na pożegnanie właścicielki.
Złapała głęboko ciężki oddech jakby przez kilkanaście ostatnich chwil, straciła tą podstawową umiejętność. Chciała powiedzieć jak bardzo jest jej przykro, że im się nie powiodło, jednak ostatecznie zacisnęła usta w cienką linię, boleśnie zagryzając policzek. Ich pomoc zawiodła. Nie udało się uratować kobiety, nie udało się im zdobyć żadnych informacji od szmlacowników. - Musimy już stąd iść - szepnęła, jednak była pewna, że jej głos przebił się przez ciszę, która zapadła chwilę po katastrofie. Nie mogły dopuścić, by ktokolwiek połączył je z tym co się tutaj stało, więc nie mogły zrobić nic więcej. Musiały odejść. I to było chyba najgorsze. Nie mogły już nic zrobić, a jednak Roselyn czuła się absurdalnie winna, bo nie zdołała zrobić niczego.
/zt
Roselyn uniosła wzrok, spotykając się spojrzeniami z Lorraine. Naprawdę chciała uratować napadniętą przez szmalcowników kobietę. Naprawdę. Pragnęła tego z całego serca, jednakże nie potrafiła tego zrobić. Gdyby tylko potrafiła przenosić góry tylko siłą własnej woli. Niestety. Czuła jak dotąd wciąż słabnący puls powoli gaśnie, aż w końcu przestała go w ogóle czuć. Wiedziała, że budynek dawał im tylko kilka chwil na ucieczkę. Mimowolnie jej oczy zaszkliły się. - Już nic nie możemy zrobić, Lorrie. Ani ty, ani ja - odpowiedziała pustym głosem na pytanie lady Prewett. Każda komórka jej ciała czuła opór przed tym co wiedziała, że powinny zrobić. Chciałaby móc tu zostać. Oddać hołd zmarłej chociażby poprzez należyte potraktowanie ciała po jej zgonie. Nie mogły tu zostać. Ani chwilę dłużej. Musiały uciekać, aby nie podzielić jej losu i nie zginąć pod gruzami budynku. Kulisty promień, który wydostał się z różdźki Lorraine jeszcze bardziej potęgował efekt zagrożenia.
Czas zdawał się na chwilę zwolnić. Zostawiła ciało kobiety, a potem wraz z Lorraine rzuciły się ku schodom.
Uciekły, bo to była ich jedyna szansa na przetrwanie. Zaraz po tym jak znalazły się poza zasięgiem rażenia budynek zapadł się. Psidwak, który wydostał się wraz z nimi z kamienicy, zawył żałośnie na pożegnanie właścicielki.
Złapała głęboko ciężki oddech jakby przez kilkanaście ostatnich chwil, straciła tą podstawową umiejętność. Chciała powiedzieć jak bardzo jest jej przykro, że im się nie powiodło, jednak ostatecznie zacisnęła usta w cienką linię, boleśnie zagryzając policzek. Ich pomoc zawiodła. Nie udało się uratować kobiety, nie udało się im zdobyć żadnych informacji od szmlacowników. - Musimy już stąd iść - szepnęła, jednak była pewna, że jej głos przebił się przez ciszę, która zapadła chwilę po katastrofie. Nie mogły dopuścić, by ktokolwiek połączył je z tym co się tutaj stało, więc nie mogły zrobić nic więcej. Musiały odejść. I to było chyba najgorsze. Nie mogły już nic zrobić, a jednak Roselyn czuła się absurdalnie winna, bo nie zdołała zrobić niczego.
/zt
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Psidwak, wystraszony i zdezorientowany trudną sytuacją, nie od razu zdecydował się wam zaufać - zawarczał groźnie w kierunku Roselyn, uspokajając się dopiero, gdy zbliżyła się do niego Lorraine. Lady Prewett okazała się mieć prawdziwą rękę do zwierząt: psiak nie tylko przestał ujadać, ale zamerdał ogonem, po czym przysiadł przy nogach obu kobiet, przyglądając się próbom udzielenia pomocy jego właścicielce.
Niestety - nieskutecznym; magia okazała się wyjątkowo nie słuchać Roselyn, a jej zakłęcia nie ustabilizowały pogarszającego się z każdą chwilą stanu kobiety. Chociaż rzucone przez Lorraine Aresto Momentum kupiło wam nieco więcej czasu, koniec końców musiałyście uciekać. Psidwak pobiegł za wami, opuszczając walący się budynek w ostatniej chwili; kiedy gruzy i pyły opadły, usiadł jednak przed ponurym rumowiskiem, wyjąc żałośnie i nawołując pogrzebaną właścicielkę; nikt nie odpowiedział na jego wołania.
Mistrz Gry nie kontynuuje z Wami rozgrywki, możecie dokończyć ją samodzielnie.
Niestety - nieskutecznym; magia okazała się wyjątkowo nie słuchać Roselyn, a jej zakłęcia nie ustabilizowały pogarszającego się z każdą chwilą stanu kobiety. Chociaż rzucone przez Lorraine Aresto Momentum kupiło wam nieco więcej czasu, koniec końców musiałyście uciekać. Psidwak pobiegł za wami, opuszczając walący się budynek w ostatniej chwili; kiedy gruzy i pyły opadły, usiadł jednak przed ponurym rumowiskiem, wyjąc żałośnie i nawołując pogrzebaną właścicielkę; nikt nie odpowiedział na jego wołania.
Mistrz Gry nie kontynuuje z Wami rozgrywki, możecie dokończyć ją samodzielnie.
| kontynuacja stąd
Pewność siebie bywała zgubna. Sama Lyanna miała okazję się o tym przekonać, dlatego coraz częściej starała się podchodzić do pewnych spraw z większą pokorą. Zwłaszcza do takich jak czarna magia, która nie raz i nie dwa studziła jej zapał i zapędy, przypominając jak niebezpieczną potęgą była, niejednokrotnie działającą jak obosieczny miecz. Dającą siłę i poczucie władzy, ale mogącą przynieść i zgubę także temu, kto jej używał, zwłaszcza jeśli czynił to w sposób zbyt lekceważący i niedbały. Naukę tej magii niejednokrotnie okupiła osłabieniem i bólem, które przypominały o tym, że musiała być ostrożna i poznawać ją z rozmysłem.
Nie wiadomo, która z nich popełniła błąd. Anomalie należały do wyjątkowo nieprzewidywalnych i niestabilnych tworów, i choć już wiedziała, jak sobie z nimi radzić, czasem to nie wystarczało. Być może brakło im bardzo niewiele, ale ich mocy nie wystarczyło do tego, by spętać magię według sposobu Czarnego Pana. Anomalia uległa destabilizacji i groziła wybuchem, a także pogrzebaniem ich pod gruzami tunelu. Nie było już szans zatrzymać tego procesu i zapobiec temu, co miało się wydarzyć, a także dokończyć naprawę. Pozostało tylko jedno – ucieczka i niechętna akceptacja porażki. Anomalia zapewne się odrodzi, myszy być może znowu ulegną mutacji i będą stanowić zagrożenie, choć życie mugoli jej nie obchodziło, jeśli myszy zjedzą jeszcze kilku, lepiej dla nich. Gorzej, że Czarny Pan pragnął, wręcz żądał efektów i musieli naprawić jak najwięcej anomalii, żeby go zadowolić. Za jakiś czas mogły tu powrócić, one lub ktoś inny. Oby tylko nie ich przeciwnicy.
Tuż za Sigrun wypadła z tunelu, wciąż dzierżąc w dłoni różdżkę. Na zewnątrz z ulgą zaciągnęła się świeżym powietrzem wolnym od smrodu szczyn, brudnych mugoli, stęchlizny i starej krwi zapewne pozostałej po tym, jak monstrualna mysz posiliła się bezdomnymi mugolami szukającymi tam kryjówki.
Oddaliły się na bezpieczną odległość, na wypadek gdyby w okolice anomalii przybiegły służby kontroli magicznej zwabione niepokojącymi hałasami. Poczęstowała się podsuniętym papierosem. Pod wpływem Sigrun chyba zaczynała coraz bardziej lubić popalanie, pomagało jej uspokoić nerwy, a nawet zdążyła już przyzwyczaić się do dymu i nie drapał jej w gardle tak, jak na samym początku.
- Chodźmy się napić – zasugerowała po kilku minutach milczenia, kiedy obie wewnętrznie oswajały się z porażką, zbyt rozeźlone na pogawędki. Zwłaszcza Sigrun; Lyanna wiedziała już, że w pewnych momentach lepiej milczeć, by nie prowokować wybuchu płomiennego charakteru towarzyszki. Zresztą rozmowa nie miała niczego zmienić, poniosły porażkę i już, musiały spróbować w inny dzień, z inną anomalią. Te wciąż rodziły się w coraz to nowych miejscach, więc pewne było, że jeszcze będą mieć okazję do zmierzenia się z nimi.
Pewność siebie bywała zgubna. Sama Lyanna miała okazję się o tym przekonać, dlatego coraz częściej starała się podchodzić do pewnych spraw z większą pokorą. Zwłaszcza do takich jak czarna magia, która nie raz i nie dwa studziła jej zapał i zapędy, przypominając jak niebezpieczną potęgą była, niejednokrotnie działającą jak obosieczny miecz. Dającą siłę i poczucie władzy, ale mogącą przynieść i zgubę także temu, kto jej używał, zwłaszcza jeśli czynił to w sposób zbyt lekceważący i niedbały. Naukę tej magii niejednokrotnie okupiła osłabieniem i bólem, które przypominały o tym, że musiała być ostrożna i poznawać ją z rozmysłem.
Nie wiadomo, która z nich popełniła błąd. Anomalie należały do wyjątkowo nieprzewidywalnych i niestabilnych tworów, i choć już wiedziała, jak sobie z nimi radzić, czasem to nie wystarczało. Być może brakło im bardzo niewiele, ale ich mocy nie wystarczyło do tego, by spętać magię według sposobu Czarnego Pana. Anomalia uległa destabilizacji i groziła wybuchem, a także pogrzebaniem ich pod gruzami tunelu. Nie było już szans zatrzymać tego procesu i zapobiec temu, co miało się wydarzyć, a także dokończyć naprawę. Pozostało tylko jedno – ucieczka i niechętna akceptacja porażki. Anomalia zapewne się odrodzi, myszy być może znowu ulegną mutacji i będą stanowić zagrożenie, choć życie mugoli jej nie obchodziło, jeśli myszy zjedzą jeszcze kilku, lepiej dla nich. Gorzej, że Czarny Pan pragnął, wręcz żądał efektów i musieli naprawić jak najwięcej anomalii, żeby go zadowolić. Za jakiś czas mogły tu powrócić, one lub ktoś inny. Oby tylko nie ich przeciwnicy.
Tuż za Sigrun wypadła z tunelu, wciąż dzierżąc w dłoni różdżkę. Na zewnątrz z ulgą zaciągnęła się świeżym powietrzem wolnym od smrodu szczyn, brudnych mugoli, stęchlizny i starej krwi zapewne pozostałej po tym, jak monstrualna mysz posiliła się bezdomnymi mugolami szukającymi tam kryjówki.
Oddaliły się na bezpieczną odległość, na wypadek gdyby w okolice anomalii przybiegły służby kontroli magicznej zwabione niepokojącymi hałasami. Poczęstowała się podsuniętym papierosem. Pod wpływem Sigrun chyba zaczynała coraz bardziej lubić popalanie, pomagało jej uspokoić nerwy, a nawet zdążyła już przyzwyczaić się do dymu i nie drapał jej w gardle tak, jak na samym początku.
- Chodźmy się napić – zasugerowała po kilku minutach milczenia, kiedy obie wewnętrznie oswajały się z porażką, zbyt rozeźlone na pogawędki. Zwłaszcza Sigrun; Lyanna wiedziała już, że w pewnych momentach lepiej milczeć, by nie prowokować wybuchu płomiennego charakteru towarzyszki. Zresztą rozmowa nie miała niczego zmienić, poniosły porażkę i już, musiały spróbować w inny dzień, z inną anomalią. Te wciąż rodziły się w coraz to nowych miejscach, więc pewne było, że jeszcze będą mieć okazję do zmierzenia się z nimi.
Podążyła za Lyanną, oddalając się od podziemnego tunelu na bezpieczną odległość; jeszcze tylko tego im brakowało, irytujących intruzów z Ministerstwa Magii, robiących więcej szkód, niż pożytku, przeszkadzających czarownicom w wypełnieniu rozkazu - z drugiej jednak strony Sigrun czuła, że ją nosi. Miała szczerą ochotę, by rąbnąć w kogoś brutalnym zaklęciem, a w pobliżu miała jedynie Lyannę; nie powinna była wyładowywać na niej złości, choć miała na to szczerą ochotę. Zabini niczemu nie była winna, obie zawiodły, być może unosząc się pychą, a może popełniając drobny błąd, który pociągnął za sobą poważniejsze konsekwencje - ciężko było Sigrun w tamtym momencie stwierdzić w czym tkwiła przyczyna ich porażki. Zachowała więc milczenie przez dłuższy moment, rozeźlona zdążyła wypalić dwa papierosy, w myślach zastanawiając się już jak to wytłumaczy. Niepowodzenie goniło niepowodzenie i nie potrafiła czasami dostrzec, gdzie tkwił błąd.
Propozycja Lyanny zbiła ją z pantałyku, przywróciła do rzeczywistości; zogniskowała na jej drobnej sylwetce wciąż płomienne, rozgniewane wspomnienie, przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała wrzasnąć, ale ton jej głosu jak nią był w miarę spokojny.
- To jeden z twoich lepszych pomysłów ostatnio, Zabini - burknęła.
Tak. Zdecydowanie tego im było teraz trzeba. Morza alkoholu, by jego smak wypalił gorycz porażki pod językiem. - Znasz tu jakiś pub w okolicy?
Nie musiała podkreślać, że chodziło jej o pub dla czarodziejów, rzecz jasna, Lyannę także brzydziło towarzystwo mugoli. Gdy szły ulicą, gdzie mrok rozpraszało blade światło latarni, w oddali pojawił a się męska sylwetka. Sigrun szczerze wątpiła, aby był to ktoś z Ministerstwa Magii - znalazły się daleko od wejścia do tunelu, a on nadciągał z przeciwnej strony. Nie schowała jednak różdżki. Gdy znalazł się bliżej i dostrzegła mugolskie odzienie, szarpnęła nadgarstkiem i posłała w stronę robaka niewerbalne zaklęcie. Gdy promień uderzył go w pierś, ten upadł na kolana, krztusząc się krwią - wrzeszczeć nie mógł, bo pozbawiła go zdolności mowy. Strużki posoki ciekły mu po brodzie.
Poczuła się jedynie odrobinę lepiej. Wyminęła go obojętnie, po czym obejrzała się przez ramię na Zabini.
- No, pośpiesz się, muszę dziś dużo wypić - zagderałą, rzucając wypalonego do połowy papierosa gdzieś w stronę brudnego mugola.
Propozycja Lyanny zbiła ją z pantałyku, przywróciła do rzeczywistości; zogniskowała na jej drobnej sylwetce wciąż płomienne, rozgniewane wspomnienie, przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała wrzasnąć, ale ton jej głosu jak nią był w miarę spokojny.
- To jeden z twoich lepszych pomysłów ostatnio, Zabini - burknęła.
Tak. Zdecydowanie tego im było teraz trzeba. Morza alkoholu, by jego smak wypalił gorycz porażki pod językiem. - Znasz tu jakiś pub w okolicy?
Nie musiała podkreślać, że chodziło jej o pub dla czarodziejów, rzecz jasna, Lyannę także brzydziło towarzystwo mugoli. Gdy szły ulicą, gdzie mrok rozpraszało blade światło latarni, w oddali pojawił a się męska sylwetka. Sigrun szczerze wątpiła, aby był to ktoś z Ministerstwa Magii - znalazły się daleko od wejścia do tunelu, a on nadciągał z przeciwnej strony. Nie schowała jednak różdżki. Gdy znalazł się bliżej i dostrzegła mugolskie odzienie, szarpnęła nadgarstkiem i posłała w stronę robaka niewerbalne zaklęcie. Gdy promień uderzył go w pierś, ten upadł na kolana, krztusząc się krwią - wrzeszczeć nie mógł, bo pozbawiła go zdolności mowy. Strużki posoki ciekły mu po brodzie.
Poczuła się jedynie odrobinę lepiej. Wyminęła go obojętnie, po czym obejrzała się przez ramię na Zabini.
- No, pośpiesz się, muszę dziś dużo wypić - zagderałą, rzucając wypalonego do połowy papierosa gdzieś w stronę brudnego mugola.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
I jej nie zawsze dopisywało szczęście. Misję z początku miesiąca trudno było nazwać mianem udanej, bo mimo poprawnego pokonania runicznych zabezpieczeń ani jej, ani Burke’owi nie udało się spętać dostatecznej ilości dusz. Zawaliła i przypuszczała, że na nadchodzącym spotkaniu ta porażka wyjdzie na jaw, i niewykluczone że niektórzy będą ją obwiniać za ten brak sukcesu. Spowodowany czym? Wciąż niedostateczną znajomością czarnej magii, czy brakiem szczęścia? W Holandii nie było anomalii, więc nie mogła zrzucić winy na kaprysy magii. A dzisiaj? Dziś łatwiej było uznać, że to anomalia. Że okazała się silniejsza niż zakładały, albo że jej moc osłabiła je na tyle, że nie zdołały jej okiełznać.
A wiedziała, że potrzebowały efektów. Ona ich potrzebowała, bo jej pozycja w organizacji była niższa niż Sigrun, niższy był również jej status krwi. Musiała starać się podwójnie, by udowodnić swoją wartość, a tymczasem miała za sobą dwie zawalone misje i zawaloną anomalię... Chociaż miały na koncie i sukces. Poza tym czy nie ważny był sam fakt, że próbowała? Nie czekała z założonymi rękami, aż ktoś zrobi coś za nią, nie ignorowała poleceń. Uczyła się czarnej magii, poznała sposób Czarnego Pana i dążyła do tego, by spętać anomalie.
Alkohol zdecydowanie mógł dobrze zrobić im obu. Najwyraźniej trafnie wyczuła potrzeby Sigrun, bo ta podchwyciła sugestię. Solidna szklanica Ognistej była właśnie tym, co mogło pomóc wypalić smak porażki.
- Znam. – Sigrun nie musiała mówić, że czarodziejski, Lyanna również nie miałaby najmniejszej ochoty przekraczać progów jakiegoś mugolskiego przybytku. Brzydziła się mugoli, gardziła ich pokręconą technologią, woląc trzymać się tego, co czarodziejskie i sprawdzone, ale niestety często było konieczne przechodzenie przez ich świat, mijanie ich na ulicy i ukrywanie przed nimi tego, czym byli. Plenili się niczym te myszy, które widziały w tunelu, wszędzie ich było pełno, przez co zmuszali czarodziejów do ukrywania się i niemożności bycia sobą zawsze i wszędzie.
Na szczęście nawet w mugolskiej części miasta porozsiewane były czarodziejskie przybytki schowane przed mugolami i nie musiały iść aż na Pokątną, mogły coś znaleźć znacznie bliżej. Po drodze Sigrun znalazła sobie też ofiarę w postaci błąkającego się późną porą mugola, który miał nieszczęście nawinąć się pod jej różdżkę i po chwili upadł na ziemię, krztusząc się krwią. Lyanna rozpoznała użyte zaklęcie.
- Nieźle – pochwaliła efekt; nie było jej żal mugola. Poczuła raczej fascynację i podziw, bo choć nie pociągało jej zadawanie bólu samo w sobie, chciałaby potrafić posługiwać się czarną magią tak, by nawet niewerbalne zaklęcie nie stanowiło dla niej wyzwania. By mroczna moc była na jej zawołanie, pozwalając jej czuć się silną, mieć przynajmniej świadomość, że może jej użyć, może być panią czyjegoś losu. Tak jak Sigrun, która zdawała się korzystać z tej siły zupełnie instynktownie.
- Zaraz będziemy. To tu, w tym zaułku... – mruknęła chwilę później i skręciła w bok, w węższą uliczkę, gdzie znajdował się zakamuflowany podrzędny, ale całkowicie czarodziejski pub. O tej porze nie było tam zbyt wiele klienteli, więc mogły znaleźć wolny stolik. Lyanna natychmiast zamówiła sobie Ognistą. Żaden z nielicznych czarodziejów rozsianych przy innych stolikach nie mógł wiedzieć, kim były i jaka drzemała w nich moc. Zwłaszcza w Sigrun, bo Lyanna wciąż pozostawała daleko w tyle za nią i niektóre zaklęcia wciąż nie leżały w jej zasięgu, ale nad tym zamierzała popracować.
Po chwili podano im trunki. Lyanna od razu umoczyła idealnie skrojone usta w swoim, czując charakterystyczny smak alkoholu. Spojrzała sponad szklanicy na Sigrun.
A wiedziała, że potrzebowały efektów. Ona ich potrzebowała, bo jej pozycja w organizacji była niższa niż Sigrun, niższy był również jej status krwi. Musiała starać się podwójnie, by udowodnić swoją wartość, a tymczasem miała za sobą dwie zawalone misje i zawaloną anomalię... Chociaż miały na koncie i sukces. Poza tym czy nie ważny był sam fakt, że próbowała? Nie czekała z założonymi rękami, aż ktoś zrobi coś za nią, nie ignorowała poleceń. Uczyła się czarnej magii, poznała sposób Czarnego Pana i dążyła do tego, by spętać anomalie.
Alkohol zdecydowanie mógł dobrze zrobić im obu. Najwyraźniej trafnie wyczuła potrzeby Sigrun, bo ta podchwyciła sugestię. Solidna szklanica Ognistej była właśnie tym, co mogło pomóc wypalić smak porażki.
- Znam. – Sigrun nie musiała mówić, że czarodziejski, Lyanna również nie miałaby najmniejszej ochoty przekraczać progów jakiegoś mugolskiego przybytku. Brzydziła się mugoli, gardziła ich pokręconą technologią, woląc trzymać się tego, co czarodziejskie i sprawdzone, ale niestety często było konieczne przechodzenie przez ich świat, mijanie ich na ulicy i ukrywanie przed nimi tego, czym byli. Plenili się niczym te myszy, które widziały w tunelu, wszędzie ich było pełno, przez co zmuszali czarodziejów do ukrywania się i niemożności bycia sobą zawsze i wszędzie.
Na szczęście nawet w mugolskiej części miasta porozsiewane były czarodziejskie przybytki schowane przed mugolami i nie musiały iść aż na Pokątną, mogły coś znaleźć znacznie bliżej. Po drodze Sigrun znalazła sobie też ofiarę w postaci błąkającego się późną porą mugola, który miał nieszczęście nawinąć się pod jej różdżkę i po chwili upadł na ziemię, krztusząc się krwią. Lyanna rozpoznała użyte zaklęcie.
- Nieźle – pochwaliła efekt; nie było jej żal mugola. Poczuła raczej fascynację i podziw, bo choć nie pociągało jej zadawanie bólu samo w sobie, chciałaby potrafić posługiwać się czarną magią tak, by nawet niewerbalne zaklęcie nie stanowiło dla niej wyzwania. By mroczna moc była na jej zawołanie, pozwalając jej czuć się silną, mieć przynajmniej świadomość, że może jej użyć, może być panią czyjegoś losu. Tak jak Sigrun, która zdawała się korzystać z tej siły zupełnie instynktownie.
- Zaraz będziemy. To tu, w tym zaułku... – mruknęła chwilę później i skręciła w bok, w węższą uliczkę, gdzie znajdował się zakamuflowany podrzędny, ale całkowicie czarodziejski pub. O tej porze nie było tam zbyt wiele klienteli, więc mogły znaleźć wolny stolik. Lyanna natychmiast zamówiła sobie Ognistą. Żaden z nielicznych czarodziejów rozsianych przy innych stolikach nie mógł wiedzieć, kim były i jaka drzemała w nich moc. Zwłaszcza w Sigrun, bo Lyanna wciąż pozostawała daleko w tyle za nią i niektóre zaklęcia wciąż nie leżały w jej zasięgu, ale nad tym zamierzała popracować.
Po chwili podano im trunki. Lyanna od razu umoczyła idealnie skrojone usta w swoim, czując charakterystyczny smak alkoholu. Spojrzała sponad szklanicy na Sigrun.
Doceniała zaklęcie Larynx Depopulo, chyba można było powiedzieć, że stało się jednym z jej ulubionych; rzucone celnie i z odpowiednią siłą, nie tylko zadawało ogromny, trudny do zniesienia ból, ale i pozbawiał możliwości mowy. Na języku, podniebieniu, wewnętrznej stronie policzków pojawiały się zbyt głębokie rany cięte, by wyraźnie wyartykułować choćby słowo. Rzucone na czarodzieja spychało go do konieczności używania czarów niewerbalnych, co poza bólem, stawało się kolejną trudnością - one wcale nie były proste i sama Rookwood sięgała po nie w przypadku zaklęć, które opanowała bardzo dobrze.
Wymijając mugola, trwającego na kolanach, unoszącego dłonie do brody, po której obficie spływały stróżki krwi, minę miała beznamiętną; poczuła się odrobinę lepiej, zawsze czerpała satysfakcję z zadawania bólu szlamom i robactwu, święcie przekonana, że zasługują jedynie na niego, ale jego cierpienie nie wypaliło goryczy porażki, którą wciąż czuła. Przez chwilę kusiło Sigrun, by pozbawić go tchu zupełnie, lecz świadomość, że będzie tu konał, dopóki ktoś go nie odnajdzie, była bardziej satysfakcjonująca.
Skinęła głową, słysząc pochwałę padającą z ust Zabini; nie potrzebowała ich, wiedziała, że zrobiła to lepiej niż nieźle, wzruszyła znów ramionami, ruszając przed siebie. Pub podobno był blisko, chciała się już tam znaleźć. Zaczynało zbierać się na deszcz i nie zamierzała do tego wszystkiego jeszcze zmoknąć aż do suchej nitki. Pozostawiły za sobą zranionego mugola i ostatecznie dotarły do pubu, który znała Zabini.
Nie wyglądał na zbyt porządny lokal, bliżej mu było raczej do Parszywego Pasażera, niż Dziurawego Kotła, ale liczyło się jedynie to, by nie rozwadniali ale i mieli porządną whisky. Zsunęła z ramion pelerynę nonszalanckim ruchem, zajmując miejsce przy pierwszym wolnym stoliku. Podobnie jak Zabini zamówiła ognistą whisky, nie spodziewała się, żeby mieli tu Zieloną Wróżkę, a szkoda; nic to jednak, po powrocie do domu zamierzała uraczyć się diabelskim zielem, by zasnąć w spokoju.
- Za kilka dni spróbujemy znów. Będę węszyć dalej, słyszałam pogłoski o pewnym sklepie, dowiem się więcej - oświadczyła Lyannie tonem nieznoszącym sprzeciwu, gdy sędziwy barman przyniósł im już szklanki z ognistą i lodem. Pochyliła się ku swojej towarzyszce, znów częstując ją papierosem; nie pytała ją o zdanie, czy zgodzi się jej towarzyszyć - wymagała tego od niej, bo taki był ich obowiązek wobec Czarnego Pana. - Wyślę ci sowę. Tymczasem, powiedz mi - udało ci się już nałożyć klątwę?
Podczas ich ostatniego spotkania Lyanna miała wciąż jedynie doświadczenie z łamaniem klątw; była ciekawa, czy czarownica zdecydowała się pójść o krok dalej.
Wymijając mugola, trwającego na kolanach, unoszącego dłonie do brody, po której obficie spływały stróżki krwi, minę miała beznamiętną; poczuła się odrobinę lepiej, zawsze czerpała satysfakcję z zadawania bólu szlamom i robactwu, święcie przekonana, że zasługują jedynie na niego, ale jego cierpienie nie wypaliło goryczy porażki, którą wciąż czuła. Przez chwilę kusiło Sigrun, by pozbawić go tchu zupełnie, lecz świadomość, że będzie tu konał, dopóki ktoś go nie odnajdzie, była bardziej satysfakcjonująca.
Skinęła głową, słysząc pochwałę padającą z ust Zabini; nie potrzebowała ich, wiedziała, że zrobiła to lepiej niż nieźle, wzruszyła znów ramionami, ruszając przed siebie. Pub podobno był blisko, chciała się już tam znaleźć. Zaczynało zbierać się na deszcz i nie zamierzała do tego wszystkiego jeszcze zmoknąć aż do suchej nitki. Pozostawiły za sobą zranionego mugola i ostatecznie dotarły do pubu, który znała Zabini.
Nie wyglądał na zbyt porządny lokal, bliżej mu było raczej do Parszywego Pasażera, niż Dziurawego Kotła, ale liczyło się jedynie to, by nie rozwadniali ale i mieli porządną whisky. Zsunęła z ramion pelerynę nonszalanckim ruchem, zajmując miejsce przy pierwszym wolnym stoliku. Podobnie jak Zabini zamówiła ognistą whisky, nie spodziewała się, żeby mieli tu Zieloną Wróżkę, a szkoda; nic to jednak, po powrocie do domu zamierzała uraczyć się diabelskim zielem, by zasnąć w spokoju.
- Za kilka dni spróbujemy znów. Będę węszyć dalej, słyszałam pogłoski o pewnym sklepie, dowiem się więcej - oświadczyła Lyannie tonem nieznoszącym sprzeciwu, gdy sędziwy barman przyniósł im już szklanki z ognistą i lodem. Pochyliła się ku swojej towarzyszce, znów częstując ją papierosem; nie pytała ją o zdanie, czy zgodzi się jej towarzyszyć - wymagała tego od niej, bo taki był ich obowiązek wobec Czarnego Pana. - Wyślę ci sowę. Tymczasem, powiedz mi - udało ci się już nałożyć klątwę?
Podczas ich ostatniego spotkania Lyanna miała wciąż jedynie doświadczenie z łamaniem klątw; była ciekawa, czy czarownica zdecydowała się pójść o krok dalej.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mugole nie rozumieli potęgi magii i słusznie się jej obawiali. Była czymś zbyt dla nich obcym, czymś, z czym nie potrafili sobie radzić, zwłaszcza odkąd anomalie opanowały także ich świat. Stanowili zagrożenie, bo choć pojedynczo byli słabymi robakami, ich ogromna liczebność, a także groźne wynalazki mogły zagrozić nawet czarodziejom. Lyannie ta myśl była nie w smak, zwłaszcza w kontekście dawnego wspomnienia z dzieciństwa, o którym nie opowiadała nikomu, a które przypominało o upokorzeniu, jakiego doznała, gdy zwykły, zapijaczony mugol zdołał zranić ją, czarownicę. Zbyt wtedy młodą, by mogła posiadać różdżkę i mieć jakąkolwiek możliwość obrony, ale sam fakt – poważył się na kogoś lepszego, skrzywdził ją, ale i dał nauczkę. Słowa ojca padły na podatny grunt i Lyanna zrozumiała wreszcie to, co tłukł jej do głowy od dziecka. Nikomu jednak nigdy się z tego nie zwierzyła, uważając to przeżycie za wstydliwe bez względu na to, że z racji wieku rzeczywiście była wtedy bezbronna. Ale teraz, w dorosłości, nie zamierzała być słabsza od byle mugoli ani pozwolić, by zdusili świat czarodziejów i zabili odwieczne magiczne tradycje.
Szła ulicą energicznym krokiem, szukając wzrokiem najbliższego pubu położonego miejsca, w którym były. Za daleko było stąd do Dziurawego Kotła i innych lepszych miejsc, więc należało się zadowolić czymkolwiek, gdzie nie było ani jednego mugola i gdzie mieli ognistą. Po Białej Wywernie i innych miejscach na Nokturnie niewiele zresztą było ją w stanie zaskoczyć czy obrzydzić. Ognista, którą jej po chwili podano, nie była najlepszą whisky jaką piła, ale zła też nie była, więc można się było napić na poprawę nastroju po porażce.
- Czekam zatem na wieści – powiedziała, ożywiając się na wzmiankę o innym miejscu, do którego mogłyby się udać, by zatrzeć wspomnienie o przegranej i udowodnić, że jednorazowe potknięcie ich nie zniechęcało ani nie osłabiało, i że mogły ku chwale Czarnego Pana naprawić kolejne miejsce, powiększając tym samym listę obszarów sprzyjających ich magii. Dziś nie wyszło, ale kolejnym razem mogło być lepiej. Musiało. Sigrun nie pytała jej o zdanie, wymagała – a Lyanna wiedziała, że musi wymagania spełnić, skoro tego życzył sobie Czarny Pan. Chciała go zadowolić.
Upiła kolejny łyk trunku, poczęstowała się też papierosem, odpalając go i po chwili jej piękną twarz znowu spowiły kłęby dymu.
- Owszem, ale jak dotąd nic nadzwyczajnego, głównie klątwy nakładane na przedmioty. Klątwa zazdrośnicy, klątwa zapomnienia i tego typu klątwy, choć pracuję nad nałożeniem czegoś trudniejszego i intensywnie poznaję teorię.
Nakładanie klątw było niebezpieczne, zwłaszcza przy anomaliach, dlatego prób jak dotąd było niewiele, bo mierzyła siły na zamiary i zdawała sobie sprawę, że jej umiejętności nie gwarantowały bezpieczeństwa, że wciąż wiedziała o zaklinaniu mniej niż chciałaby wiedzieć, ale w wolnych od pracy i spełniania woli Czarnego Pana chwilach studiowała księgi, przyswajając cenne informacje niezbędne jej do przyszłego nakładania trudniejszych klątw, nie tylko na przedmioty ale też na miejsca i osoby.
Porozmawiały jeszcze trochę o klątwach, a później, po wypiciu alkoholu, opuściły pub i rozeszły się w swoje strony.
| zt. x 2
Szła ulicą energicznym krokiem, szukając wzrokiem najbliższego pubu położonego miejsca, w którym były. Za daleko było stąd do Dziurawego Kotła i innych lepszych miejsc, więc należało się zadowolić czymkolwiek, gdzie nie było ani jednego mugola i gdzie mieli ognistą. Po Białej Wywernie i innych miejscach na Nokturnie niewiele zresztą było ją w stanie zaskoczyć czy obrzydzić. Ognista, którą jej po chwili podano, nie była najlepszą whisky jaką piła, ale zła też nie była, więc można się było napić na poprawę nastroju po porażce.
- Czekam zatem na wieści – powiedziała, ożywiając się na wzmiankę o innym miejscu, do którego mogłyby się udać, by zatrzeć wspomnienie o przegranej i udowodnić, że jednorazowe potknięcie ich nie zniechęcało ani nie osłabiało, i że mogły ku chwale Czarnego Pana naprawić kolejne miejsce, powiększając tym samym listę obszarów sprzyjających ich magii. Dziś nie wyszło, ale kolejnym razem mogło być lepiej. Musiało. Sigrun nie pytała jej o zdanie, wymagała – a Lyanna wiedziała, że musi wymagania spełnić, skoro tego życzył sobie Czarny Pan. Chciała go zadowolić.
Upiła kolejny łyk trunku, poczęstowała się też papierosem, odpalając go i po chwili jej piękną twarz znowu spowiły kłęby dymu.
- Owszem, ale jak dotąd nic nadzwyczajnego, głównie klątwy nakładane na przedmioty. Klątwa zazdrośnicy, klątwa zapomnienia i tego typu klątwy, choć pracuję nad nałożeniem czegoś trudniejszego i intensywnie poznaję teorię.
Nakładanie klątw było niebezpieczne, zwłaszcza przy anomaliach, dlatego prób jak dotąd było niewiele, bo mierzyła siły na zamiary i zdawała sobie sprawę, że jej umiejętności nie gwarantowały bezpieczeństwa, że wciąż wiedziała o zaklinaniu mniej niż chciałaby wiedzieć, ale w wolnych od pracy i spełniania woli Czarnego Pana chwilach studiowała księgi, przyswajając cenne informacje niezbędne jej do przyszłego nakładania trudniejszych klątw, nie tylko na przedmioty ale też na miejsca i osoby.
Porozmawiały jeszcze trochę o klątwach, a później, po wypiciu alkoholu, opuściły pub i rozeszły się w swoje strony.
| zt. x 2
Crimson Street
Szybka odpowiedź