Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Tajny Bunkier
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tajny Bunkier
Skryty w środku lasu bunkier wybudowany w czasach II Wojny Światowej. Po zaprzestaniu walk przejęty, zagospodarowany i dostosowany do potrzeb mugolskich bojowników. Bardzo trudno do niego trafić, jest pilnie strzeżony, a przypadkowi przechodnie są narażeni na atak strażników, którzy nieustannie patrolują okolice prowadząc regularne warty. Wszelkie pojazdy chowane są w bezpiecznej odległości, byle tylko odciągnąć uwagę od przesuwanej, masywnej płyty umożliwiającej wejście do środka.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
Wszystko znajdujące się pod ziemią owiane jest tajemnicą.
[bylobrzydkobedzieladnie]
broń, którą wyciągnął od mugola, leżała dziwnie lekko w jego dłoni. Rozlewający się pod palcami chłód przynosił niejednoznaczne wrażenie. Nie umiał się nią posługiwać, ale był wystarczająco spostrzegawczy, by wiedzieć którędy pluło kulą. Broń musiała mieć swój włącznik, więc ostrożnie wsunął ją za pas. Nawet jeśli wolał posługiwać się magią, broń wydawała się bardzo skuteczna metodą wśród mugoli na zadawanie obrażeń. Być może powinien się nią kiedyś zainteresować. Ale.. nie dziś. uwagę Skamandera przyciągały o wiele bardziej naglące sprawy. Przykładowo, możliwość zostania czarodziejskim naleśnikiem. I zdecydowanie, nie było to zabawne porównanie.
Zerknął na Foxa, który znalazł się obok z ta samą co on misją. Kiwną mu niemo głową. Nie mogli zostawić ich na pastwę śmierci. Jego własny patronus wymknął się z różdżki i tak, jak oczekiwał, osiągnął zamierzony skutek. Nie tylko w działaniu. Niewidzialne ciepło rozlewało się przez pierś za każdym razem, gdy świetlisty koziorożec okrążył pomieszczenie i wnikał w zaskoczonego mężczyznę. Nie zastanawiał się nad tym, co mogli pomyśleć o tym czarnoksiężnicy. Sam wiedział o nich wystarczająco wiele. Niemal uśmiechnął się w duchu, ale zamiast tego, skupił wzrok na metoamorfomagu - Proszę - mruknął, przyglądając się, jak moc wnika w ciało. Powinien najpierw zadba o to, by wyjąć kawałek szkła, ale pośpiech wykluczył logikę postępowania. Żałować miał później - Rzeczywiście, prosty - przytaknął mężczyźnie cicho, ale dostępu do księgi nie miał i nawet nie wiedział, co zawierała. Błąd. Jak widać, kolejny, na który sobie pozwolili.
Na pytanie Jackie nie zdążył odpowiedzieć. Zamiast tego, usłyszał słowa Gundesinga. Kiwnął powoli głową, chociaż sam zastanawiał się nad porównaniem do zaklęcia Bombardy. Nie bardzo uśmiechało mu się nadepnąć na nią. Zdecydowanie, nie zdążyłby dojść gdziekolwiek. Prawdopodobnie, nikt by nie zdążył.Na pewno nie bez nóg. - To zaklęcie, to bardzo niemądra decyzja - zmarszczył brwi, gdy metamorfomag skorzystał z okazji... rozszczepienia - Cokolwiek kiełkuje w twojej głowie, tylko z nami masz szansę na przetrwanie - obrócił w palcach różdżkę i bardziej gorączkowo rozejrzał się po trzeszczącym złowieszczo pomieszczeniu - Lepiej nie zostawajcie w tyle - słowa skierował do mugoli, wskazując wyrwę i jednocześnie, jedyna drogę ucieczki dla nich. jeszcze chwila, a skończą jak przerośnięte, psidwakopodobne stworzenie.
Tak, jak przewidywał, w skrzynce, którą teraz trzymał Burke, znajdowały się inne dokumenty, nie tylko należące do Tonks. Zacisnął zęby, gdy się podnosił i zerknął na zawartość, wcześniej przyglądając się wyciągniętej pozycji, na której znajdował się Gundesing. Lista cech, data urodzenia, krótki opis. Do czego, na piekielne bahanki, było im to potrzebne? odpowiedź miała znaleźć się nieco dalej, w skrzynce, która trzymał nie-Nott. Już sam fakt, że były bliźniaczo podobne, miało znaczenie, dlatego podpisywał się pod pytaniem Foxa. Zanim dostał odpowiedź, został popędzony następującym po sobie drżeniem. Kryjąca się w ścianach skrzynki zagadką - rymowanką, jak nazwał ją Percival, będzie trzeba zająć się już po "bezpiecznej" stronie. Ściany widocznie przyspieszyły. Kurwa - zdusił w ustach przekleństwo, którego tak często kiedyś używał Matt, zanim jednak szarpnął się w stronę wyrwy w ścianie, uniósł różdżkę do góry - Magicus Extremos - i tym razem, chciał objąć zaklęciem wszystkich obecnych. Wzmocnienie, szczególnie teraz, mogło zaważyć na ich późniejszych działaniach. Nim w biegu umknął zmiażdżeniu i przekroczył wejście, podążając za pozostałymi, szarpnął za ramię ich absesiowego uciekiniera, by spróbować, pociągnąć go za sobą.
Zerknął na Foxa, który znalazł się obok z ta samą co on misją. Kiwną mu niemo głową. Nie mogli zostawić ich na pastwę śmierci. Jego własny patronus wymknął się z różdżki i tak, jak oczekiwał, osiągnął zamierzony skutek. Nie tylko w działaniu. Niewidzialne ciepło rozlewało się przez pierś za każdym razem, gdy świetlisty koziorożec okrążył pomieszczenie i wnikał w zaskoczonego mężczyznę. Nie zastanawiał się nad tym, co mogli pomyśleć o tym czarnoksiężnicy. Sam wiedział o nich wystarczająco wiele. Niemal uśmiechnął się w duchu, ale zamiast tego, skupił wzrok na metoamorfomagu - Proszę - mruknął, przyglądając się, jak moc wnika w ciało. Powinien najpierw zadba o to, by wyjąć kawałek szkła, ale pośpiech wykluczył logikę postępowania. Żałować miał później - Rzeczywiście, prosty - przytaknął mężczyźnie cicho, ale dostępu do księgi nie miał i nawet nie wiedział, co zawierała. Błąd. Jak widać, kolejny, na który sobie pozwolili.
Na pytanie Jackie nie zdążył odpowiedzieć. Zamiast tego, usłyszał słowa Gundesinga. Kiwnął powoli głową, chociaż sam zastanawiał się nad porównaniem do zaklęcia Bombardy. Nie bardzo uśmiechało mu się nadepnąć na nią. Zdecydowanie, nie zdążyłby dojść gdziekolwiek. Prawdopodobnie, nikt by nie zdążył.
Tak, jak przewidywał, w skrzynce, którą teraz trzymał Burke, znajdowały się inne dokumenty, nie tylko należące do Tonks. Zacisnął zęby, gdy się podnosił i zerknął na zawartość, wcześniej przyglądając się wyciągniętej pozycji, na której znajdował się Gundesing. Lista cech, data urodzenia, krótki opis. Do czego, na piekielne bahanki, było im to potrzebne? odpowiedź miała znaleźć się nieco dalej, w skrzynce, która trzymał nie-Nott. Już sam fakt, że były bliźniaczo podobne, miało znaczenie, dlatego podpisywał się pod pytaniem Foxa. Zanim dostał odpowiedź, został popędzony następującym po sobie drżeniem. Kryjąca się w ścianach skrzynki zagadką - rymowanką, jak nazwał ją Percival, będzie trzeba zająć się już po "bezpiecznej" stronie. Ściany widocznie przyspieszyły. Kurwa - zdusił w ustach przekleństwo, którego tak często kiedyś używał Matt, zanim jednak szarpnął się w stronę wyrwy w ścianie, uniósł różdżkę do góry - Magicus Extremos - i tym razem, chciał objąć zaklęciem wszystkich obecnych. Wzmocnienie, szczególnie teraz, mogło zaważyć na ich późniejszych działaniach. Nim w biegu umknął zmiażdżeniu i przekroczył wejście, podążając za pozostałymi, szarpnął za ramię ich absesiowego uciekiniera, by spróbować, pociągnąć go za sobą.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Anthony zerknął pobieżnie w kierunku dziewczyny, która zadała mu pytanie, choć w myślach wciąż kotłowała się złość na skutek nieudanego zaklęcia. -W przypadku złego wyboru czeka tam pewna śmierć, a ja nie zamierzam jeszcze umierać.- odpowiedział zgodnie z własnymi przekonaniami. Widział na co stać było mugoli i obawiał się, że miny nie były tylko bujną wyobraźnią szalonych naukowców.
Sigrun poprawnie wypowiedziała inkantację i zatrzymała lecący w kierunku niej gruz. Sporej wielkości odłamek ściany lewitował w powietrzu utrzymywany przez magiczną siłę, a następnie nieznacznie powędrował ku górze i w bok, by finalnie spaść na ziemię nie robiąc nikomu krzywdy. Podobnego szczęścia nie miała Jackie, której wspomnienie okazało się zbyt zamglone, okraszone nader dużą ilością zewnętrznych bodźców i upragniony patronus nie uwolnił się z jej różdżki. Z pomocą przyszedł Fox; wiązka światła spowolniła ruch obiektu dając dziewczynie czas na ucieczkę.
-Gdy już stąd wyjdziecie.- Anthony podkreślił słowa Craiga z przekąsem, choć wzrok skupiony miał na zawartości skrzyni. Strażnicy pokręcili przecząco głowami na zadane pytanie, ale sprawiali wrażenie zdecydowanie bardziej chętnych do podjęcia ryzyka, bowiem jeden z nich, leżący wciąż na posadzce, dźwignął się na nogi, a drugi wykonał chwiejny krok do przodu.
-Jakie zdjęcia?- spytał strażnik, do którego skierowane było pytanie. -Nic nie wiem o żadnych fotografiach.- wzruszył ramionami nie mając wcześniej styczności z aktami. Jego zadaniem było tylko pilnować więźniów. -Min nie da się wykryć, ale na pewno zorientujesz się, że tam była jeśli na nią staniesz.- dodał żałując, że nie mógł przydać się bardziej – w końcu chodziło tutaj i o jego przetrwanie. Naukowcy pozostawili ich na pastwę losu, a on nie zamierzał dłużej im służyć.
-Chyba wyraziłem się jasno. Myślisz, że nie wiem o waszych planach? Pewnie puścilibyście naszą trójkę w różne przejścia, by odnaleźć właściwie. Twój kumpel oszczędził mi życie, ale z pewnością teraz nie cofnąłby się już przed niczym. Nie zamierzam zginąć.- ton Anthonego był coraz bardziej wrogi, choć mówił jedynie o swoich przypuszczeniach. -Chłopie nic nie wiem o anomalii, coś Ty sobie ubzdurał.- pokręcił głową mówiąc prawdę, co Fox dzięki czujnemu oku mógł zaobserwować. Zaraz po tym przeniósł spojrzenie na ściany, które z każdą chwilą zmniejszały wielkość pomieszczenia. Unoszący się pył coraz bardziej utrudniał widoczność i drażnił drogi oddechowe, wiedział że musiał czym prędzej uciekać.
-Nie wiecie nic więcej, co wiem ja. Śmiem nawet twierdzić, że jestem w posiadaniu większej ilości informacji, których garść uzyskaliście w ramach podziękowania za pomoc.- rzucił w kierunku Skamandera w odpowiedzi na jego próby przekonania do swej racji. -Finite Incantatem.- pomyślał zaciskając różdżkę w dłoni i ściągając tym samym zaklęcie ochronne owego pomieszczenia.
Mechanizm znacznie przyspieszył, a pędząca z lewej ściana pchała coraz większą ilość gruzu. Sufit zaczynał się sypać opadając z hukiem na posadzkę i wtem wszyscy zebrani, ponownie dzięki Samuelowi, mogli poczuć niesamowity przypływ sił. Doskonale wiedzieli, co to było za uczucie, przez chwilę byli zdolniejsi do większych wyczynów czerpiąc moc z umiejętności aurora. Sigrun wraz z Craigiem jako pierwsi opuścili pomieszczenie, a w ich ślady poszedł Percival, który pewnie chwytając różdżkę zdążył jeszcze wezwać swego psiego towarzysza. Drugi pies w ostatniej chwili, zapewne dzięki Rookwood, wbiegł do pomieszczenia nim drzwi zostały zmiażdżone. Szczeknął donośnie obiegając pokój w poszukiwaniu dalszej drogi.
Anthony momentalne powrócił do swego prawdziwego ciała, gdy jego uszu dotarł głos Craiga. Bujna broda otuliła jego żuchwę oraz policzki, a długie włosy opadły na ramiona. Twarz mężczyzny nabrała poważniejszych, starszych rys ukazując kilka zmarszczek w okolicach czoła. Wszyscy obecni w pomieszczeniu mogli mieć pewność, że był on mężczyzną ze zdjęcia zamieszczonego w znalezionych aktach. Mugole właściwie dopiero wówczas zrozumieli, co tak naprawdę miało miejsce i zerknęli na siebie wyraźnie zszokowani.
Samuel pragnął dołączyć do reszty, jednakże tuż po wypowiedzeniu inkantacji poczuł ogarniającą go słabość, obraz przed oczyma znacznie mu się rozmazał, aż w końcu zmienił w nieprzeniknioną ciemność. Mugol, znajdujący się bliżej wyjścia, nie był w stanie zrozumieć, co właśnie przytrafiło się czarodziejowi, ale czując znaczny przypływ mocy chwycił go za przedramię. -Chodź za mną, szybko.- krzyknął próbując pomóc mu do dostać się do wyjścia, jednakże w tej samej chwili Samuel odzyskał na moment uśpiony zmysł i złapał Anthonego. Metamorfomag miał jednak swój plan i nie zamierzał z niego zrezygnować. - Abesio.*- wypowiedział zdecydowanie pewniej i rozmył się w powietrzu pozostawiając resztę zdanych na samych siebie. Skamander wraz z mugolem pokonali wyrwę opuszczając pomieszczenie.
Kiedy czarodzieje zajęci byli wydostaniem się z pokoju pragnął podążyć za nimi i drugi strażnik, jednak znajdując się niebezpiecznie blisko ściany nie zdołał umknąć odłamkowi sufitu*, który spadł wprost na jego głowę. Mężczyzna upadł nieprzytomny, a Fox, znajdujący się najbliżej, mógł dostrzec znaczne rozcięcie w okolicach kości ciemieniowej. Nie było to największym zmartwieniem aurora, bowiem gruz przepchnął ku środkowi i jego; musiał próbować ustać na nogach, podobnie jak Jackie. Spowolniony odłamek pod wpływem uderzenia ściany zmienił trajektorię ruchu i nie zagrażał już dziewczynie.
Czarodzieje, którzy wydostali się na zewnątrz dostrzegli niesamowicie wysoką ścianę stworzoną z krzewów. Między szczelnie rosnącymi roślinami widoczne były trzy, niezwykle wąskie przejścia, a każde, zgodnie z tym co mówił Anthony, oznaczone było konkretną literą. Najdziwniejszy był jednak fakt, że mimo wyrwy i otwartych drzwi nie przyszło wam słyszeć dźwięków dochodzących z laboratorium, panowała absolutna, wręcz przerażająca cisza. Metamorfomagowi przyszło wcześniej usłyszeć głos Burke, więc swego rodzaju bariera działała tylko w jedną stronę.
Samuel miał czujny wzrok i to właśnie dzięki temu spostrzegł, że krzewy poruszały się wolno, jakoby nowe gałązki pojawiały się i oplatały stare tym samym zagęszczając żywopłot oraz zwężając ścieżki.
Z różdżki Percivala błysnęło światło i momentalnie mógł dostrzec dziesiątki pulsujących punktów, które nierównomiernie rozścielały się w całym labiryncie**. Najjaśniejszy spostrzegł nieopodal, tuż przy zakręcie w ścieżce oznaczonej literą „S”, a kolejny jeszcze dalej bardziej na lewo. Czarodziej mógł domyślać się, że labirynt był kręty, nie miał jednej, prostej drogi. Nie wyczuł obecności żadnych istot. Zaklęcie rozświetliło także ściany w sąsiednim pomieszczeniu, ale Blake tej zasadzki był już świadom.
|
* Oba rzuty dostępne tutaj ---> klik
** Oczywiście zaklęcie ma swój zasięg, labirynt prawdopodobnie nie kończy się w danym miejscu.
Jackie oraz Frederick pozostali w pomieszczeniu niebezpiecznie blisko ścian, które nieustannie zbliżały się i tym samym "pchnęły" obu czarodziejów. ST ustania na nogach jest równe 60. Dopiero po ustaniu na nogach możliwy jest kolejny ruch (chęć wykonania kolejnego ruchu można wyrazić w poście, w przypadku nieudanej próby ustania na nogach uznaje się ów czynność za niebyłą). Do rzutu dodaje się podwójną zwinność. Upadek odbiera 40 PŻ.
Samuel może przypuścić, że w ciągu dwóch tur krzewy zasłonią ścieżki i uniemożliwią ucieczkę.
Aby aktywować mapę znalezioną w skrzyni należy podążyć różdżką odpowiednią "drogą" i zakończyć ją na właściwym punkcie.
Czerwone linie na mapie są nowym umiejscowieniem ścian - ruch jest ciągły i szybki.
Na mapie widoczne są tylko ścieżki, które są w zasięgu wzroku waszych postaci.
Obecnie nie obowiązują pojedynkowe zasady poruszania się na mapie.
Percival - Magicus Extremos 1/3 (+25)
Sigrun – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Craig – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Frederick – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Jackie - Magicus Extremos 1/3 (+25)
Pamiętajcie, że event zagraża zdrowiu i życiu postaci.
Na odpisy czekam do 19.02 - 20:00; proszę odpisywać w wyznaczonym terminie <3
Sigrun poprawnie wypowiedziała inkantację i zatrzymała lecący w kierunku niej gruz. Sporej wielkości odłamek ściany lewitował w powietrzu utrzymywany przez magiczną siłę, a następnie nieznacznie powędrował ku górze i w bok, by finalnie spaść na ziemię nie robiąc nikomu krzywdy. Podobnego szczęścia nie miała Jackie, której wspomnienie okazało się zbyt zamglone, okraszone nader dużą ilością zewnętrznych bodźców i upragniony patronus nie uwolnił się z jej różdżki. Z pomocą przyszedł Fox; wiązka światła spowolniła ruch obiektu dając dziewczynie czas na ucieczkę.
-Gdy już stąd wyjdziecie.- Anthony podkreślił słowa Craiga z przekąsem, choć wzrok skupiony miał na zawartości skrzyni. Strażnicy pokręcili przecząco głowami na zadane pytanie, ale sprawiali wrażenie zdecydowanie bardziej chętnych do podjęcia ryzyka, bowiem jeden z nich, leżący wciąż na posadzce, dźwignął się na nogi, a drugi wykonał chwiejny krok do przodu.
-Jakie zdjęcia?- spytał strażnik, do którego skierowane było pytanie. -Nic nie wiem o żadnych fotografiach.- wzruszył ramionami nie mając wcześniej styczności z aktami. Jego zadaniem było tylko pilnować więźniów. -Min nie da się wykryć, ale na pewno zorientujesz się, że tam była jeśli na nią staniesz.- dodał żałując, że nie mógł przydać się bardziej – w końcu chodziło tutaj i o jego przetrwanie. Naukowcy pozostawili ich na pastwę losu, a on nie zamierzał dłużej im służyć.
-Chyba wyraziłem się jasno. Myślisz, że nie wiem o waszych planach? Pewnie puścilibyście naszą trójkę w różne przejścia, by odnaleźć właściwie. Twój kumpel oszczędził mi życie, ale z pewnością teraz nie cofnąłby się już przed niczym. Nie zamierzam zginąć.- ton Anthonego był coraz bardziej wrogi, choć mówił jedynie o swoich przypuszczeniach. -Chłopie nic nie wiem o anomalii, coś Ty sobie ubzdurał.- pokręcił głową mówiąc prawdę, co Fox dzięki czujnemu oku mógł zaobserwować. Zaraz po tym przeniósł spojrzenie na ściany, które z każdą chwilą zmniejszały wielkość pomieszczenia. Unoszący się pył coraz bardziej utrudniał widoczność i drażnił drogi oddechowe, wiedział że musiał czym prędzej uciekać.
-Nie wiecie nic więcej, co wiem ja. Śmiem nawet twierdzić, że jestem w posiadaniu większej ilości informacji, których garść uzyskaliście w ramach podziękowania za pomoc.- rzucił w kierunku Skamandera w odpowiedzi na jego próby przekonania do swej racji. -Finite Incantatem.- pomyślał zaciskając różdżkę w dłoni i ściągając tym samym zaklęcie ochronne owego pomieszczenia.
Mechanizm znacznie przyspieszył, a pędząca z lewej ściana pchała coraz większą ilość gruzu. Sufit zaczynał się sypać opadając z hukiem na posadzkę i wtem wszyscy zebrani, ponownie dzięki Samuelowi, mogli poczuć niesamowity przypływ sił. Doskonale wiedzieli, co to było za uczucie, przez chwilę byli zdolniejsi do większych wyczynów czerpiąc moc z umiejętności aurora. Sigrun wraz z Craigiem jako pierwsi opuścili pomieszczenie, a w ich ślady poszedł Percival, który pewnie chwytając różdżkę zdążył jeszcze wezwać swego psiego towarzysza. Drugi pies w ostatniej chwili, zapewne dzięki Rookwood, wbiegł do pomieszczenia nim drzwi zostały zmiażdżone. Szczeknął donośnie obiegając pokój w poszukiwaniu dalszej drogi.
Anthony momentalne powrócił do swego prawdziwego ciała, gdy jego uszu dotarł głos Craiga. Bujna broda otuliła jego żuchwę oraz policzki, a długie włosy opadły na ramiona. Twarz mężczyzny nabrała poważniejszych, starszych rys ukazując kilka zmarszczek w okolicach czoła. Wszyscy obecni w pomieszczeniu mogli mieć pewność, że był on mężczyzną ze zdjęcia zamieszczonego w znalezionych aktach. Mugole właściwie dopiero wówczas zrozumieli, co tak naprawdę miało miejsce i zerknęli na siebie wyraźnie zszokowani.
Samuel pragnął dołączyć do reszty, jednakże tuż po wypowiedzeniu inkantacji poczuł ogarniającą go słabość, obraz przed oczyma znacznie mu się rozmazał, aż w końcu zmienił w nieprzeniknioną ciemność. Mugol, znajdujący się bliżej wyjścia, nie był w stanie zrozumieć, co właśnie przytrafiło się czarodziejowi, ale czując znaczny przypływ mocy chwycił go za przedramię. -Chodź za mną, szybko.- krzyknął próbując pomóc mu do dostać się do wyjścia, jednakże w tej samej chwili Samuel odzyskał na moment uśpiony zmysł i złapał Anthonego. Metamorfomag miał jednak swój plan i nie zamierzał z niego zrezygnować. - Abesio.*- wypowiedział zdecydowanie pewniej i rozmył się w powietrzu pozostawiając resztę zdanych na samych siebie. Skamander wraz z mugolem pokonali wyrwę opuszczając pomieszczenie.
Kiedy czarodzieje zajęci byli wydostaniem się z pokoju pragnął podążyć za nimi i drugi strażnik, jednak znajdując się niebezpiecznie blisko ściany nie zdołał umknąć odłamkowi sufitu*, który spadł wprost na jego głowę. Mężczyzna upadł nieprzytomny, a Fox, znajdujący się najbliżej, mógł dostrzec znaczne rozcięcie w okolicach kości ciemieniowej. Nie było to największym zmartwieniem aurora, bowiem gruz przepchnął ku środkowi i jego; musiał próbować ustać na nogach, podobnie jak Jackie. Spowolniony odłamek pod wpływem uderzenia ściany zmienił trajektorię ruchu i nie zagrażał już dziewczynie.
Czarodzieje, którzy wydostali się na zewnątrz dostrzegli niesamowicie wysoką ścianę stworzoną z krzewów. Między szczelnie rosnącymi roślinami widoczne były trzy, niezwykle wąskie przejścia, a każde, zgodnie z tym co mówił Anthony, oznaczone było konkretną literą. Najdziwniejszy był jednak fakt, że mimo wyrwy i otwartych drzwi nie przyszło wam słyszeć dźwięków dochodzących z laboratorium, panowała absolutna, wręcz przerażająca cisza. Metamorfomagowi przyszło wcześniej usłyszeć głos Burke, więc swego rodzaju bariera działała tylko w jedną stronę.
Samuel miał czujny wzrok i to właśnie dzięki temu spostrzegł, że krzewy poruszały się wolno, jakoby nowe gałązki pojawiały się i oplatały stare tym samym zagęszczając żywopłot oraz zwężając ścieżki.
Z różdżki Percivala błysnęło światło i momentalnie mógł dostrzec dziesiątki pulsujących punktów, które nierównomiernie rozścielały się w całym labiryncie**. Najjaśniejszy spostrzegł nieopodal, tuż przy zakręcie w ścieżce oznaczonej literą „S”, a kolejny jeszcze dalej bardziej na lewo. Czarodziej mógł domyślać się, że labirynt był kręty, nie miał jednej, prostej drogi. Nie wyczuł obecności żadnych istot. Zaklęcie rozświetliło także ściany w sąsiednim pomieszczeniu, ale Blake tej zasadzki był już świadom.
|
* Oba rzuty dostępne tutaj ---> klik
** Oczywiście zaklęcie ma swój zasięg, labirynt prawdopodobnie nie kończy się w danym miejscu.
Jackie oraz Frederick pozostali w pomieszczeniu niebezpiecznie blisko ścian, które nieustannie zbliżały się i tym samym "pchnęły" obu czarodziejów. ST ustania na nogach jest równe 60. Dopiero po ustaniu na nogach możliwy jest kolejny ruch (chęć wykonania kolejnego ruchu można wyrazić w poście, w przypadku nieudanej próby ustania na nogach uznaje się ów czynność za niebyłą). Do rzutu dodaje się podwójną zwinność. Upadek odbiera 40 PŻ.
Samuel może przypuścić, że w ciągu dwóch tur krzewy zasłonią ścieżki i uniemożliwią ucieczkę.
Aby aktywować mapę znalezioną w skrzyni należy podążyć różdżką odpowiednią "drogą" i zakończyć ją na właściwym punkcie.
Czerwone linie na mapie są nowym umiejscowieniem ścian - ruch jest ciągły i szybki.
Na mapie widoczne są tylko ścieżki, które są w zasięgu wzroku waszych postaci.
Obecnie nie obowiązują pojedynkowe zasady poruszania się na mapie.
Percival - Magicus Extremos 1/3 (+25)
Sigrun – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Craig – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Frederick – Magicus Extremos 1/3 (+25)
Jackie - Magicus Extremos 1/3 (+25)
- Żywotność:
- Żywotność:
1. Sigrun "Nem" - 164/213 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -14 kąsane)
2. Craig - 177/248 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -36 kąsane), użycia mgły 2/2
3. Frederick "Ed" - 195/270 -10 (obrażenia: -20 psychiczne, -25 kąsane, -30 cięte)
4. Samuel - 168/266 -15 (obrażenia: -80 psychiczne, -18 kąsane), użycia patronusa 1/5
5. Jackie - 116/211 -20 (obrażenia: -60 psychiczne, -36 kąsane)
6. Percival - 246/266 (obrażenia: -20 kąsane)
7. ? - 87/160 (-50 tłuczone)
8. ? - 84/160- Żywotność psów:
- Żywotność:
1. 100/100 - brak ataku
2. 0/100 -
3. Burek - 100/100 - nieszkodliwy
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
1. Sigrun "Nem" - różdżka, Rewolwer Enfield No.2 (4 kule w magazynku), pęk kluczy, różdżka należąca do innego czarodzieja, list
2. Craig - różdżka, ręcznie rysowana mapa, zaklęta księga wraz z kartką w środku, list, akta
3. Frederick "Ed" - różdżka, radiotelefon, różdżka należąca do innego czarodzieja, list, Karabin Lee-Enfield (5 kul w magazynku).
4. Samuel - różdżka, list, Rewolwer Enfield No.2 (4 kul w magazynku)
5. Jackie - różdżka, karteczka z fragmentem listu, kilka papierosów, list, dwie ludzkie kości
6. Percival - różdżka, uszkodzona różdżka należąca do innego czarodzieja (k10 na powodzenie), mapa zawartość skrzyni, list
- Zawartość skrzynki 1:
- Zawartość skrzynki 2:
- Mapa:
Pamiętajcie, że event zagraża zdrowiu i życiu postaci.
Na odpisy czekam do 19.02 - 20:00; proszę odpisywać w wyznaczonym terminie <3
Nie zatrzymywał się już, by spróbować po raz kolejny przemówić Gudensigowi do rozsądku – nie mieli na to czasu, a sam czarodziej okazał się przypadkiem beznadziejnym, woląc nadal kryć się jak szczur wśród eksperymentujących na jego pobratymcach mugoli, niż spróbować wydostać się na powierzchnię – mimo że rzucane pod jego adresem przypuszczenia były błędne; Percival nie miał zamiaru wykorzystywać go w roli ofiary, nie po to starał się mu pomóc, by chwilę później skazać go na śmierć. Wątpił jednak, by mężczyzna mu uwierzył; być może przebywał tu zbyt długo, zamknięty nie tylko w podziemnym bunkrze, ale i we własnym umyśle. Do pewnego stopnia znał to uczucie, choć od jakiegoś czasu na szczęście należało już do przeszłości, stając się stopniowo blednącym, przykrym wspomnieniem.
Przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia, podążając za Craigiem i Nem, ale to, co zobaczył, gdy tylko skończył wymawiać inkantację zaklęcia, kazało mu zatrzymać się w miejscu. Pułapki, jasne punkty lśniące w ich najbliższym otoczeniu, były wszędzie – rozproszone i nieregularnie porozrzucane, tak liczne, że nawet nie próbował dokładnie określić ich liczby, chociaż bez problemu mógł domyślić się, czym były; zdawało się, że Gudensig nie kłamał, mówiąc o minach – a mimo że Percival wciąż nie do końca rozumiał ich sposób działania, to potrafił wyobrazić sobie skutki nadepnięcia na fiolkę z miksturą buchorożca. – W korytarzu na wprost jest pułapka – powiedział głośno, dopiero wtedy orientując się, że słyszał jedynie swój głos; ucichł hałas, który powinien dobiegać z drugiego pokoju, gdzie wciąż znajdowali się Fred i Jackie. Poczuł nagły impuls, by zawrócić i im pomóc – ale wierzył, że para doświadczonych aurorów poradzi sobie z przesuwającymi się ścianami. – Zaraz za zakrętem – doprecyzował, wskazując na załamanie korytarza. – Oprócz tego jest ich mnóstwo, we wszystkich kierunkach, i nie widać, gdzie się kończą. Wciąż uważam, że powinniśmy iść ścieżką Joshui, ale proponuję, żeby ponawiać zaklęcie na zakrętach i rozwidleniach – dodał, ruszając w lewo i kierując się w stronę znajdującego się tam korytarza; chciał w niego zajrzeć, być może ocenić, co znajdowało się przed nimi; zatrzymał się w samym wejściu, unosząc różdżkę. – Herbarius Nuntius – mruknął; nie można było być zbyt ostrożnym. Już miał zamiar pójść o krok dalej, sprawdzić, gdzie znajdował się następny zakręt – dzięki Carpiene wiedział, że przynajmniej kilka pierwszych metrów było względnie bezpiecznych – ale nim zdążył to zrobić, pojedyncza, pozornie pozbawiona sensu myśl uderzyła go w tył czaszki.
Dlaczego skrzynia z aktami czarodziejów znajdowała się na dole?
Z logistycznego punktu widzenia nie było w tym żadnej logiki – trójka naukowców stacjonowała na górze, ich królestwo znajdowało się za zabezpieczoną magicznie szybą; wszystko to, co znaleźli na niższym poziomie, miało z kolei pomóc im w przedostaniu się wyżej, do kolejnego etapu popieprzonego eksperymentu: otwarte drzwi celi, zdjęcia z zaznaczonym miejscem ukrycia różdżek, instruujący ich głos, skrzynka. Bliźniacza do tej, której zawartość wciąż trzymał w dłoniach, ponownie odebrawszy ją chwilę wcześniej od Freda. Może do tej pory próbował rozwikłać tajemnicę rysunków, strzałek i rymowanki bez kluczowego elementu? – Craig – odezwał się, odwracając się przez ramię. – Mogę jeszcze raz zobaczyć te akta? – Już raz je widział – ale pobieżnie; wbił spojrzenie w Burke’a, wiedział, że ten nie miał najmniejszego powodu, by go posłuchać – więc musiał mu go przedstawić. – Chyba mam pomysł, zaraz wyjaśnię, tylko muszę coś sprawdzić – dodał, wyciągając przed siebie schemat z rysunkami. – Wydaje mi się, że poszczególne wersy odnoszą się do osób z tych fotografii – powiedział, chociaż w jego głosie kryło się niezadane pytanie; przekazał kartkę z rymowanką Samuelowi, licząc na to, że potwierdzi bądź zaprzeczy jego przypuszczeniom. Ale z drugiej strony – jak mógł natychmiast nie połączyć namalowanych czarną krwią obrazów z tatuażami, które widział tyle razy, niektóre z nich nawet wyraźnie naznaczone ogniem? Powrócił spojrzeniem ku rysunkom, tutaj jednak pojawiły się schody; nie czytywał horoskopów – a chociaż znał daty odpowiadające kilku magicznym astroznakom, to nie potrafiłby wymienić wszystkich po kolei. Ben również raczej nie przejmował się przesądami, ale Elise obchodziła urodziny tego samego dnia, i z tego, co pamiętał, była gryfem; czy to mógł być przypadek, że akurat ten symbol znajdował się w zakreślonej na czarno trójce? Przytknął do niego różdżkę, podążając za doczepioną do niego strzałką, traktując palisandrowe drewno bardziej w formie wskaźnika; nie podejrzewał, by akurat różdżka była tu do czegokolwiek potrzebna, ułatwiała jednak śledzenie ścieżki. Bezwiednie raz jeszcze zerknął też na tkwiący pod spodem napis; czy to, co można było ujrzeć w mroku, a nie można było tego dotknąć, miało wskazywać na nabazgrane symbole gwiazd? Czy musieli dotrzeć do którejś z nich, żeby odnaleźć wyjście?
Przyjrzał się następnej trójce; tylko jedna postać z akt pasowała zarówno do urodzin w zimie, jak i braku zdolności magicznych, tylko jednemu z nich brakowało też palca; pływanie musiało dotyczyć żeglarza, następna była dziesięciolatka – i metamorfomażka? Czy Gudensig, który również posiadał te zdolności? Męska forma wiersza wskazywała na czarodzieja, ale prowadząca do szyszymory strzałka zakręcała z powrotem, wracając do tej samej trójki, na której utknęła jego różdżka. – Trzynasty kwietnia to jaki znak? – zapytał, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego, a pozwalając, by zawisło w przestrzeni, jednak sekundę później przypomniał sobie, że jego siostra przyszła na świat zaledwie dzień wcześniej – i przesunął koniec palisandrowego drewna do drugiego testrala, który doprowadził go do gwiazdki. Czy prawidłowej?
I co dalej?
| zaklęcie rzucam stojąc na kratce tuż przed wejściem do korytarza oznaczonego literą J; mapę próbuję aktywować w ten sposób
Przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia, podążając za Craigiem i Nem, ale to, co zobaczył, gdy tylko skończył wymawiać inkantację zaklęcia, kazało mu zatrzymać się w miejscu. Pułapki, jasne punkty lśniące w ich najbliższym otoczeniu, były wszędzie – rozproszone i nieregularnie porozrzucane, tak liczne, że nawet nie próbował dokładnie określić ich liczby, chociaż bez problemu mógł domyślić się, czym były; zdawało się, że Gudensig nie kłamał, mówiąc o minach – a mimo że Percival wciąż nie do końca rozumiał ich sposób działania, to potrafił wyobrazić sobie skutki nadepnięcia na fiolkę z miksturą buchorożca. – W korytarzu na wprost jest pułapka – powiedział głośno, dopiero wtedy orientując się, że słyszał jedynie swój głos; ucichł hałas, który powinien dobiegać z drugiego pokoju, gdzie wciąż znajdowali się Fred i Jackie. Poczuł nagły impuls, by zawrócić i im pomóc – ale wierzył, że para doświadczonych aurorów poradzi sobie z przesuwającymi się ścianami. – Zaraz za zakrętem – doprecyzował, wskazując na załamanie korytarza. – Oprócz tego jest ich mnóstwo, we wszystkich kierunkach, i nie widać, gdzie się kończą. Wciąż uważam, że powinniśmy iść ścieżką Joshui, ale proponuję, żeby ponawiać zaklęcie na zakrętach i rozwidleniach – dodał, ruszając w lewo i kierując się w stronę znajdującego się tam korytarza; chciał w niego zajrzeć, być może ocenić, co znajdowało się przed nimi; zatrzymał się w samym wejściu, unosząc różdżkę. – Herbarius Nuntius – mruknął; nie można było być zbyt ostrożnym. Już miał zamiar pójść o krok dalej, sprawdzić, gdzie znajdował się następny zakręt – dzięki Carpiene wiedział, że przynajmniej kilka pierwszych metrów było względnie bezpiecznych – ale nim zdążył to zrobić, pojedyncza, pozornie pozbawiona sensu myśl uderzyła go w tył czaszki.
Dlaczego skrzynia z aktami czarodziejów znajdowała się na dole?
Z logistycznego punktu widzenia nie było w tym żadnej logiki – trójka naukowców stacjonowała na górze, ich królestwo znajdowało się za zabezpieczoną magicznie szybą; wszystko to, co znaleźli na niższym poziomie, miało z kolei pomóc im w przedostaniu się wyżej, do kolejnego etapu popieprzonego eksperymentu: otwarte drzwi celi, zdjęcia z zaznaczonym miejscem ukrycia różdżek, instruujący ich głos, skrzynka. Bliźniacza do tej, której zawartość wciąż trzymał w dłoniach, ponownie odebrawszy ją chwilę wcześniej od Freda. Może do tej pory próbował rozwikłać tajemnicę rysunków, strzałek i rymowanki bez kluczowego elementu? – Craig – odezwał się, odwracając się przez ramię. – Mogę jeszcze raz zobaczyć te akta? – Już raz je widział – ale pobieżnie; wbił spojrzenie w Burke’a, wiedział, że ten nie miał najmniejszego powodu, by go posłuchać – więc musiał mu go przedstawić. – Chyba mam pomysł, zaraz wyjaśnię, tylko muszę coś sprawdzić – dodał, wyciągając przed siebie schemat z rysunkami. – Wydaje mi się, że poszczególne wersy odnoszą się do osób z tych fotografii – powiedział, chociaż w jego głosie kryło się niezadane pytanie; przekazał kartkę z rymowanką Samuelowi, licząc na to, że potwierdzi bądź zaprzeczy jego przypuszczeniom. Ale z drugiej strony – jak mógł natychmiast nie połączyć namalowanych czarną krwią obrazów z tatuażami, które widział tyle razy, niektóre z nich nawet wyraźnie naznaczone ogniem? Powrócił spojrzeniem ku rysunkom, tutaj jednak pojawiły się schody; nie czytywał horoskopów – a chociaż znał daty odpowiadające kilku magicznym astroznakom, to nie potrafiłby wymienić wszystkich po kolei. Ben również raczej nie przejmował się przesądami, ale Elise obchodziła urodziny tego samego dnia, i z tego, co pamiętał, była gryfem; czy to mógł być przypadek, że akurat ten symbol znajdował się w zakreślonej na czarno trójce? Przytknął do niego różdżkę, podążając za doczepioną do niego strzałką, traktując palisandrowe drewno bardziej w formie wskaźnika; nie podejrzewał, by akurat różdżka była tu do czegokolwiek potrzebna, ułatwiała jednak śledzenie ścieżki. Bezwiednie raz jeszcze zerknął też na tkwiący pod spodem napis; czy to, co można było ujrzeć w mroku, a nie można było tego dotknąć, miało wskazywać na nabazgrane symbole gwiazd? Czy musieli dotrzeć do którejś z nich, żeby odnaleźć wyjście?
Przyjrzał się następnej trójce; tylko jedna postać z akt pasowała zarówno do urodzin w zimie, jak i braku zdolności magicznych, tylko jednemu z nich brakowało też palca; pływanie musiało dotyczyć żeglarza, następna była dziesięciolatka – i metamorfomażka? Czy Gudensig, który również posiadał te zdolności? Męska forma wiersza wskazywała na czarodzieja, ale prowadząca do szyszymory strzałka zakręcała z powrotem, wracając do tej samej trójki, na której utknęła jego różdżka. – Trzynasty kwietnia to jaki znak? – zapytał, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego, a pozwalając, by zawisło w przestrzeni, jednak sekundę później przypomniał sobie, że jego siostra przyszła na świat zaledwie dzień wcześniej – i przesunął koniec palisandrowego drewna do drugiego testrala, który doprowadził go do gwiazdki. Czy prawidłowej?
I co dalej?
| zaklęcie rzucam stojąc na kratce tuż przed wejściem do korytarza oznaczonego literą J; mapę próbuję aktywować w ten sposób
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 1
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Czy wpływ miały na to kiepskie zdolności retoryczne Skamandera, czy też inne względy - rozmowa z metomorfomagiem powoli wydawała się sięgać krańca niechwytnej granicy, która wciąż wykraczała poza rozumienie. W końcu - nie znał jego historii i chociaż bardzo chciał, nie mógł z góry ocenić czarodzieja, kryjącego się za zbrodniami mugoli. Tylko alarmująca ostrzegawczo, chłodna refleksja dudniąca gdzieś z tyłu głowy zatrzymywała pochopność. Przynajmniej na jakiś czas, bo krążąca żywo adrenalina, wciąż utrzymywała ciało w stanie czujności - Widocznie nie wiesz, bo takich planów sobie nie przypominam - skwitował tylko krótko słowa Gundesinga. Wymiana przekonań prowadziła wyłącznie do ścięcia, ale zasługę miał tu i Burke, którego zmierzył przelotnym, nic nie mówiącym spojrzeniem. Wrócił do nie-Clinta, dopiero, gdy słowa skierowane były wprost w odpowiedzi na jego próby - To była sugestia. Zrobisz z tym co zechcesz... - i właściwie nie musiał kończyć, bo niedługo potem, czarodziej urzeczywistnicie zdecydował się podjąć niezależne od nich działanie. Powietrze pod palcami zadrżało, gdy uchwycone ramię rozpłynęło się w powietrzu. Ale nie była to jedyna nowość, która zaskoczyła aurora.
Ciemność przyszła niepostrzeżenie, jak kot, który zakradał się i zaatakował w chwili nieuwagi. I tak było z momentem, tuż po inkantowanym zaklęciu rozlewającym się najpierw przyjemnym ciepłem, by zastąpić je chłodem i nieprzeniknioną zasłoną, która otuliła ciemnością. mechanicznie, wysunął przed siebie dłoń i dopiero głos mugola skierował go we właściwą stronę. Im bliżej wyrwy, tym mrok przestawał go dręczyć, by finalnie znaleźć się przed rozrośniętym na kilka ścieżek żywopłotem, ale huk sypiącego się gruzu i sunących złowrogo ścian - umilkł - Dzięki - słowa skierował do mugola, ale spojrzenie utkwił w żywej konstrukcji, która rozpościerała się przed nim. Zamrugał, skupiając się intensywnie, by dostrzec, że plecione roślinnością korytarze, rzeczywiście żyły i to w kierunku, który za kilka chwil, miał zamknąć im drogę ucieczki - Kurwa - nie wiedział, który raz zmełł w ustach przekleństwo - To się rozrasta - wskazał ruchem brody na rozgałęzienia korytarzy - mamy niewiele czasu, zanim odetnie nam drogę do wejścia - nie wiedział, czy pozostali dostrzegali to samo, ale wspominane przez Blake'a pułapki, wcale nie polepszały ich sytuacji.
Przejął od smokologa kartkę ze wspomnianą rymowanka, czytając kolejne wersy z marszczącym się marsem na czole. Podążył za myślą i pomysłem, który podsunął Percival, by niemal od razu odnaleźć fragment, który dziwnie pasował, do widzianych kartek. Szczególnie jednej, której symboliczny opis odnalazł w jednej z linijek - To ma sens. Pasuje. Więcej, gdy widzi się mapkę - sam nie przywiązywał dużej roli do horoskopowych znaków, ale kilka pobieżnych orientował i ścieżka wyznaczona przez odczytywane wersy wydawała się więcej niż prawidłowa. I prawdopodobnie, pokrywało się to z ich wcześniejszymi przypuszczeniami i wyborem. J - Jeśli każdemu przypasujemy znak zodiaku, będziemy mieli ścieżkę wyjścia...? - mimowolnie spojrzał na trzymaną przez smokologa mapkę, śledząc różdżkę, którą wędrował po mapie. Kojarzyło mu się trochę z zaklęciem "ukaż mi". W końcu, papier często skrywał niewidoczne na pierwszy rzut oka tajemnice, odsłaniane przy odrobinie wysiłku. Tak jak wstawka na samym końcu. ścieżka widziana w mroku. Być może pospiech ty,m razem zmusił umysł do żywszej analizy. A może, znowu los chciał z nich zadrwić? Nieważne. Wszystko było lepsze od bezruchu.
Odwrócił się do tyłu, szukając dwóch sylwetek, które wciąż nie pojawiły się w przejściu, gotowy, w razie konieczności zadziałać. Dwójka aurorów, wciąż trzymała się na nogach, wprost proporcjonalnie do leżącego nieprzytomnie mugola. Skoro już raz podjął się pomocy, chciał być konsekwentny - Mobilicorpus - wskazał różdżką ranionego, niemagicznego, by pociągnąć go do siebie, na stronę bezpieczną, daleko poza zasięgiem zaciskających się ścian. Oczywiście, jeśli magia zdecyduje się usłuchać jego woli.
Ciemność przyszła niepostrzeżenie, jak kot, który zakradał się i zaatakował w chwili nieuwagi. I tak było z momentem, tuż po inkantowanym zaklęciu rozlewającym się najpierw przyjemnym ciepłem, by zastąpić je chłodem i nieprzeniknioną zasłoną, która otuliła ciemnością. mechanicznie, wysunął przed siebie dłoń i dopiero głos mugola skierował go we właściwą stronę. Im bliżej wyrwy, tym mrok przestawał go dręczyć, by finalnie znaleźć się przed rozrośniętym na kilka ścieżek żywopłotem, ale huk sypiącego się gruzu i sunących złowrogo ścian - umilkł - Dzięki - słowa skierował do mugola, ale spojrzenie utkwił w żywej konstrukcji, która rozpościerała się przed nim. Zamrugał, skupiając się intensywnie, by dostrzec, że plecione roślinnością korytarze, rzeczywiście żyły i to w kierunku, który za kilka chwil, miał zamknąć im drogę ucieczki - Kurwa - nie wiedział, który raz zmełł w ustach przekleństwo - To się rozrasta - wskazał ruchem brody na rozgałęzienia korytarzy - mamy niewiele czasu, zanim odetnie nam drogę do wejścia - nie wiedział, czy pozostali dostrzegali to samo, ale wspominane przez Blake'a pułapki, wcale nie polepszały ich sytuacji.
Przejął od smokologa kartkę ze wspomnianą rymowanka, czytając kolejne wersy z marszczącym się marsem na czole. Podążył za myślą i pomysłem, który podsunął Percival, by niemal od razu odnaleźć fragment, który dziwnie pasował, do widzianych kartek. Szczególnie jednej, której symboliczny opis odnalazł w jednej z linijek - To ma sens. Pasuje. Więcej, gdy widzi się mapkę - sam nie przywiązywał dużej roli do horoskopowych znaków, ale kilka pobieżnych orientował i ścieżka wyznaczona przez odczytywane wersy wydawała się więcej niż prawidłowa. I prawdopodobnie, pokrywało się to z ich wcześniejszymi przypuszczeniami i wyborem. J - Jeśli każdemu przypasujemy znak zodiaku, będziemy mieli ścieżkę wyjścia...? - mimowolnie spojrzał na trzymaną przez smokologa mapkę, śledząc różdżkę, którą wędrował po mapie. Kojarzyło mu się trochę z zaklęciem "ukaż mi". W końcu, papier często skrywał niewidoczne na pierwszy rzut oka tajemnice, odsłaniane przy odrobinie wysiłku. Tak jak wstawka na samym końcu. ścieżka widziana w mroku. Być może pospiech ty,m razem zmusił umysł do żywszej analizy. A może, znowu los chciał z nich zadrwić? Nieważne. Wszystko było lepsze od bezruchu.
Odwrócił się do tyłu, szukając dwóch sylwetek, które wciąż nie pojawiły się w przejściu, gotowy, w razie konieczności zadziałać. Dwójka aurorów, wciąż trzymała się na nogach, wprost proporcjonalnie do leżącego nieprzytomnie mugola. Skoro już raz podjął się pomocy, chciał być konsekwentny - Mobilicorpus - wskazał różdżką ranionego, niemagicznego, by pociągnąć go do siebie, na stronę bezpieczną, daleko poza zasięgiem zaciskających się ścian. Oczywiście, jeśli magia zdecyduje się usłuchać jego woli.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wymieniłem ostre spojrzenie z Gundesingiem. Nie kłamał - jeśli miny rzeczywiście działały jak mikstura buchorożca, labirynt był spacerem na pewną śmierć. Mimo wszystko nie potrafiłem zrozumieć, że wolał być martwy już tutaj, teraz, nawet nie próbując.
Pochodzenie zdjęć zaniepokoiło mnie; wyraźnie widziałem tam sylwetkę Bena, opatrzoną trafną datą urodzenia. Skąd mugole wzięli te dane? Ich pozyskanie nie byłoby łatwe nawet dla przeciętnego czarodzieja spoza biura aurorów, policji lub wiedźmiej straży. Twarz Seliny, Justine, Kireana... i Edgara Burke. Pamiętałem go ze szkoły, był starszym bratem Craiga. Bezpośrednie powiązanie z nami wydało mi się co najmniej podejrzane. Ktoś zadał sobie wiele trudu. Tylko po co?
Działo się tu zbyt wiele rzeczy, których nie potrafiłem zrozumieć. Jeszcze. Do tego anomalia. Nie była wytworem mojej wyobraźni. Czułem jej oddziaływanie jeszcze w celi, czułem ją w tym pomieszczeniu, zanim ściany postanowiły nas zmiażdżyć. Jakim cudem mężczyzna nie spotkał się z jej działaniem, skoro przebywał w tym cholernym więzieniu znacznie dłużej niż ja?
Udane zaklęcie uratowało Jackie, ale zatrzymało mnie na dłużej w pokoju, podczas gdy wszyscy zdążyli już z niego uciec. Grunt pod nogami zrobił się wyjątkowo grząski; do wyjścia było blisko, jednak zachowanie równowagi stanowiło wyzwanie. Nie tylko dla mnie i dla Jacka, ale także dla mugola, który silnie oberwał gruzem, który spadł na niego z sufitu. Padł nieprzytomny, z rozciętą głową - i choć samemu ledwie się poruszałem, spróbowałem wywlec go za sobą na korytarz.
rzucam na ustanie, moją drugą akcją jest przeciągnięcie ze sobą nieprzytomnego mugola na korytarz, w bezpieczne miejsce
Pochodzenie zdjęć zaniepokoiło mnie; wyraźnie widziałem tam sylwetkę Bena, opatrzoną trafną datą urodzenia. Skąd mugole wzięli te dane? Ich pozyskanie nie byłoby łatwe nawet dla przeciętnego czarodzieja spoza biura aurorów, policji lub wiedźmiej straży. Twarz Seliny, Justine, Kireana... i Edgara Burke. Pamiętałem go ze szkoły, był starszym bratem Craiga. Bezpośrednie powiązanie z nami wydało mi się co najmniej podejrzane. Ktoś zadał sobie wiele trudu. Tylko po co?
Działo się tu zbyt wiele rzeczy, których nie potrafiłem zrozumieć. Jeszcze. Do tego anomalia. Nie była wytworem mojej wyobraźni. Czułem jej oddziaływanie jeszcze w celi, czułem ją w tym pomieszczeniu, zanim ściany postanowiły nas zmiażdżyć. Jakim cudem mężczyzna nie spotkał się z jej działaniem, skoro przebywał w tym cholernym więzieniu znacznie dłużej niż ja?
Udane zaklęcie uratowało Jackie, ale zatrzymało mnie na dłużej w pokoju, podczas gdy wszyscy zdążyli już z niego uciec. Grunt pod nogami zrobił się wyjątkowo grząski; do wyjścia było blisko, jednak zachowanie równowagi stanowiło wyzwanie. Nie tylko dla mnie i dla Jacka, ale także dla mugola, który silnie oberwał gruzem, który spadł na niego z sufitu. Padł nieprzytomny, z rozciętą głową - i choć samemu ledwie się poruszałem, spróbowałem wywlec go za sobą na korytarz.
rzucam na ustanie, moją drugą akcją jest przeciągnięcie ze sobą nieprzytomnego mugola na korytarz, w bezpieczne miejsce
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 58
'k100' : 58
Sprawne zaklęcie odepchnęło od niej kawałek gruzu, uchroniło przed niemiłym spotkaniem; nie oglądała się, czy Rineheart miała więcej szczęścia, kątem oka dostrzegła jedynie błysk cudzego zaklęcia. Przechodząc przez "próg" komnaty obejrzała się, by spojrzeć na metamorfomaga. Miała ochotę prychnąć śmiechem. Co za idiota. Skoro nie znał wyjścia, to gdzie uciekał? Nie zamierzał zginąć, jednakże zamierzał zbiec i ukrywać się przed mugolami, którzy znali już jego prawdziwe zamiary? Musiał być nie w pełni rozumu. Z pewnością był, skoro służył robactwu. Pomieszczenie wciąż się pomniejszało, zauważyła jednak psa, zwabionego gwizdnięciem. Poklepała się lewą dłonią po udzie.
- Chodź tu, pójdziemy na spacer, tylko musisz znaleźć wyjście - zawołała go kpiącym tonem, łudząc się, że dzięki doskonałemu węchowi kundel mógłby im w jakikolwiek sposób pomóc.
Percival podążył za nią i Craigiem, ostrzegając ich przed pułapką; Sigrun zatrzymała się przed żywopłotem, coraz mocniej podirytowana. Niepotrzebnie oddawał nie-Clintowi różdżkę. Labirynt był zaczarowany, a zatem ten skurwiel musiał maczać w tym swoje palce, do tego kłamał.
- A gdyby tak po prostu rzucać Deprimo w te chwasty przed sobą i utorować drogę wyjścia na wprost? - rzuciła zniecierpliwiona; wizja wplątywania się w pułapki i zagadki konstruowane przez mugoli wydawała jej się poniżająca. Byli czarodziejami, na litość Merlina. - Czy to może aktywować tę... miny?
Gdy Percival poprosił Craiga o akta, także podeszła i zerknęła na nie, ze zdziwieniem odkrywając, że jedna z fotografii przedstawia Caelana - skąd je mieli i dlaczego się tam znalazły? Powstrzymała gniewne zmarszczenie brwi, nie chciała, by inni odkryli, że jego obecność tam jest powiązana właśnie z nią.
- A skąd mugole ich znali, by ułożyć jakiś pierdolony wierszyk? - Pytanie było jednak bardziej retoryczne, rzucone w przestrzeń, z frustracji i niemocy. Skąd mogli mieć o nich pojęcie? Nie dawała jej spokoju wizja, że jej głowa została spenetrowana przez legilimentę - i sekrety Rycerzy Walpurgii, jakie znała, mogły dostać się w niepowołane ręce.
- Trzynasty kwietnia to testral - odpowiedziała po chwili zastanowienia; zapamiętała, bo jeden z jej braci miał na początku kwietnia urodziny.
Spojrzała w górę, na sufit, myślami powracając do pomysłu wydostania się przez utworzone drzwi i zaklęcie Ascendio. Czy może teraz, gdy zaklęcie Skamandera napełniło ją magiczną mocą, ten ryzykowny pomysł się powiedzie?
- Porta Creare - powiedziała, celując różdżką w sufit nad nimi.
- Chodź tu, pójdziemy na spacer, tylko musisz znaleźć wyjście - zawołała go kpiącym tonem, łudząc się, że dzięki doskonałemu węchowi kundel mógłby im w jakikolwiek sposób pomóc.
Percival podążył za nią i Craigiem, ostrzegając ich przed pułapką; Sigrun zatrzymała się przed żywopłotem, coraz mocniej podirytowana. Niepotrzebnie oddawał nie-Clintowi różdżkę. Labirynt był zaczarowany, a zatem ten skurwiel musiał maczać w tym swoje palce, do tego kłamał.
- A gdyby tak po prostu rzucać Deprimo w te chwasty przed sobą i utorować drogę wyjścia na wprost? - rzuciła zniecierpliwiona; wizja wplątywania się w pułapki i zagadki konstruowane przez mugoli wydawała jej się poniżająca. Byli czarodziejami, na litość Merlina. - Czy to może aktywować tę... miny?
Gdy Percival poprosił Craiga o akta, także podeszła i zerknęła na nie, ze zdziwieniem odkrywając, że jedna z fotografii przedstawia Caelana - skąd je mieli i dlaczego się tam znalazły? Powstrzymała gniewne zmarszczenie brwi, nie chciała, by inni odkryli, że jego obecność tam jest powiązana właśnie z nią.
- A skąd mugole ich znali, by ułożyć jakiś pierdolony wierszyk? - Pytanie było jednak bardziej retoryczne, rzucone w przestrzeń, z frustracji i niemocy. Skąd mogli mieć o nich pojęcie? Nie dawała jej spokoju wizja, że jej głowa została spenetrowana przez legilimentę - i sekrety Rycerzy Walpurgii, jakie znała, mogły dostać się w niepowołane ręce.
- Trzynasty kwietnia to testral - odpowiedziała po chwili zastanowienia; zapamiętała, bo jeden z jej braci miał na początku kwietnia urodziny.
Spojrzała w górę, na sufit, myślami powracając do pomysłu wydostania się przez utworzone drzwi i zaklęcie Ascendio. Czy może teraz, gdy zaklęcie Skamandera napełniło ją magiczną mocą, ten ryzykowny pomysł się powiedzie?
- Porta Creare - powiedziała, celując różdżką w sufit nad nimi.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Dokładnie to powiedziałem. Jesteś papugą, że lubisz tak powtarzać? - warknął Burke, potem już zupełnie tracąc zainteresowanie Gudensigiem. Jeśli mężczyzna chciał tu zdychać, jego wybór. Mugole będą mu wrogami. Oni sami będą mu wrogami. Cała ich grupa miała problem, aby wydostać się na zewnątrz, a on chciał tego dokonać w pojedynkę? Craig mógł jedynie parsknąć śmiechem - chociaż w tym momencie trochę żałował, że jednak nie posłuchał prawdziwego Clinta. Gdyby zabić tego tchórzliwego zdrajcę, przynajmniej mieliby jakiegoś przewodnika. Miał tylko nadzieję, że gdziekolwiek Anthony zniknął, Clint da mu popalić. Może nie mógł mu nic zrobić fizycznie, ale zawsze mógł powiadomić mugoli, gdzie on jest? Albo chociaż być niezwykle irytującą zjawą? Zawsze to jakaś forma zemsty.
Nie bardzo miał ochotę usłuchać prośby Percivala - jednak nawet pomimo swojego gniewu, doskonale widział, że czcze gadanie i sprzeczki nie mają sensu. Szczególnie gdy padły słowa wypowiedziane przez długowłosego aurora. A więc nie tylko miny ale też zwężające się przejścia? Burke prychnął cicho, prezentując kartki, które trzymał w rękach. - Lepiej się pospiesz - warknął tylko, gdy były Nott wyznał, że ma jakiś plan. Craig znał nieliczne spośród osób zapisanych wśród dokumentów - właściwie tylko Edgara oraz Caelana. Na widok żeglarza ściągnął lekko brwi, ale zaraz potrząsnął głową, przybierając swój normalny wyraz twarzy.
- Czyli mamy dwie wskazówki jak wydostać się z labiryntu? Korytarze oznaczone literami oraz tę zodiakalną mapę z wierszykiem? - i Gudensig naprawdę tracił czas na tworzenie takich drogowskazów? - Brzmi kusząco, ale Salazar jeden wie czy to wszystko się przez to nie zawali. - skomentował propozycję Sigrun, zerkając w korytarz na wprost, o którym mówił Percival. Zobaczył także wyżłobioną literę S - a więc na Sarah naprawdę trzeba było uważać. Jej korytarz odpadał z marszu.
Nie bardzo miał ochotę usłuchać prośby Percivala - jednak nawet pomimo swojego gniewu, doskonale widział, że czcze gadanie i sprzeczki nie mają sensu. Szczególnie gdy padły słowa wypowiedziane przez długowłosego aurora. A więc nie tylko miny ale też zwężające się przejścia? Burke prychnął cicho, prezentując kartki, które trzymał w rękach. - Lepiej się pospiesz - warknął tylko, gdy były Nott wyznał, że ma jakiś plan. Craig znał nieliczne spośród osób zapisanych wśród dokumentów - właściwie tylko Edgara oraz Caelana. Na widok żeglarza ściągnął lekko brwi, ale zaraz potrząsnął głową, przybierając swój normalny wyraz twarzy.
- Czyli mamy dwie wskazówki jak wydostać się z labiryntu? Korytarze oznaczone literami oraz tę zodiakalną mapę z wierszykiem? - i Gudensig naprawdę tracił czas na tworzenie takich drogowskazów? - Brzmi kusząco, ale Salazar jeden wie czy to wszystko się przez to nie zawali. - skomentował propozycję Sigrun, zerkając w korytarz na wprost, o którym mówił Percival. Zobaczył także wyżłobioną literę S - a więc na Sarah naprawdę trzeba było uważać. Jej korytarz odpadał z marszu.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Myśl była za słaba, wspomnienie okazało się niewystarczające i rozedrgane i Jackie już widziała lecący prosto na nią gruz, kiedy nagle wydarzył się cud. Usłyszała głos Foxa i to jedno zaklęcie, które w jej stanie wydawało jej się za trudne. Kamienie zatrzymały się tuż nad nią, a ona bez chwili zawahania rzuciła się w bok, umykając spod ich ciężaru. Boleśnie upadła na biodro, nabiła sobie pewnie kilka siniaków, a ich obecność odczuje dopiero, kiedy adrenalina odpuści. Wstała na tyle szybko, na ile pozwoliły jej siły i skinęła Fredowi głową, próbując mu w tym nikłym geście podziękować. Znów sama nie dawała sobie rady. Znów ktoś musiał ją ratować. Może w tym wszystkim powinna się czegoś nauczyć.
Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta – nie dość, że ściany chciały ich zmiażdżyć, to jeszcze kilka osób podnosiło głos. I w gruncie rzeczy to rozumiała. Tylko nie było czasu na żadne kłótnie.
Sypiący się z sufitu gruz nie ułatwiał zebrania myśli. Trupy, które się pod nimi ścieliły, również. Za kostki łapał ją strach, oglądała to wszystko oddychając głośniej niż chciała. Nie była przygotowana na pchnięcie ze strony ścian, wzmożona czujność odeszła gdzieś daleko, ale ciało zareagowało instynktownie – spróbowała zachować równowagę, ciało kierując w stronę reszty zgromadzonych. Niepotrzebnie stała tak w miejscu, cholera. Wciąż miała jednak możliwość ruchu, więc spróbowała dobiec do Freda i pomóc mu z ciałem mugola.
| próbuję zachować równowagę, a na drugi ruch pomagam FrEdowi z mugolem
Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta – nie dość, że ściany chciały ich zmiażdżyć, to jeszcze kilka osób podnosiło głos. I w gruncie rzeczy to rozumiała. Tylko nie było czasu na żadne kłótnie.
Sypiący się z sufitu gruz nie ułatwiał zebrania myśli. Trupy, które się pod nimi ścieliły, również. Za kostki łapał ją strach, oglądała to wszystko oddychając głośniej niż chciała. Nie była przygotowana na pchnięcie ze strony ścian, wzmożona czujność odeszła gdzieś daleko, ale ciało zareagowało instynktownie – spróbowała zachować równowagę, ciało kierując w stronę reszty zgromadzonych. Niepotrzebnie stała tak w miejscu, cholera. Wciąż miała jednak możliwość ruchu, więc spróbowała dobiec do Freda i pomóc mu z ciałem mugola.
| próbuję zachować równowagę, a na drugi ruch pomagam FrEdowi z mugolem
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Percival skierował się ku drodze oznaczonej symbolem „J” próbując tym samym zmusić roślinność do współpracy. Światło wydostało się z jego różdżki, jednakże towarzyszyło temu na tyle nietypowe drżenie, iż Blake mógł zrozumieć, że nie wszystko poszło po jego myśli. Krzewy donośnie zachrzęściły, a następnie jedna z gałęzi wysunęła się z linii żywopłotu i zatrzymała na wysokości jego oczu. Poruszyła się kilkukrotnie w przód i tył, by finalnie z dużym impetem uderzyć go wprost w twarz. Były szlachcic mógł poczuć nieprzyjemne szczypanie na skutek powstałych, głównie na policzkach oraz czole, zadrapań. Zaraz po tym odrośl wróciła na swe miejsce pozostawiając wolne przejście.
Ranny mugol zdany był na pomoc osób trzecich i Samuel szybko to zauważył. Jego pomysł był dobry, jednakże wykonanie nieco gorsze – strzępki wydobywających się z różdżki promieni nie były w stanie unieść strażnika i tym samym podjęta próba spełzła na niczym. Miał jednak dużo szczęścia, bowiem Frederick, który bez większego wysiłku ustał na nogach i uniknął bolesnego przygniecenia przez gruz, chwycił go za barki starając się zbliżyć do drzwi. Nie było to łatwe zadanie zważywszy na ilość otaczających go odłamków sufitu, ale gdy tylko Jackie nadeszła z pomocą udało im się wspólnymi siłami wyciągnąć mężczyznę z pokoju. Dziewczyna także wykazała się zwinnością i umknęła morderczemu mechanizmowi.
Pies zareagował na wołanie Sigrun, choć nie zatrzymał się przy niej, a tuż przy Burku nieustannie przebywającym u boku Percivala. Wypowiedziana przez czarownicę inkantacja przyniosła oczekiwany efekt i tuż nad jej głową ukazały się drzwi, przez które mogła próbować przedostać się na wyższe piętro.
Blake nie potrzebował wiele czasu, aby z otrzymanych od Craiga dokumentów wywnioskować coś więcej i trafnie połączyć pewne elementy z narysowaną mapą. Gdy przyłożył kraniec różdżki do pierwszej strzałki ta rozjarzyła się jasnożółtym światłem, a następnie zgodnie z obraną przez niego drogą podświetlały się kolejne. Finalnie zakończył na gwieździe, która wpierw kilkukrotnie zamigała, a następnie rozbłysła, rażącym w oczy, jasnym blaskiem. Momentalnie z każdej strony pergaminu pojawił się płomień o nietypowej, niebieskiej barwie i zaczął trawić papier, choć w nierównym tempie. Trwało to zaledwie chwilę, po której upływie Percival mógł ujrzeć na swych dłoniach dogasającą literę „J”.
Samuel, Frederick oraz Jackie jako pierwsi dostrzegli, że spod żywopłotu zaczęła uwalniać się wyjątkowo gęsta, biała mgła. Sigrun pamiętała najwięcej wydarzeń z polany, więc bez trudu mogła skojarzyć ją z tą samą, która kompletnie was obezwładniła pozostawiając na łaskę mugoli. Dymu przybywało w zatrważającym tempie i nim tak naprawdę zdążyliście zareagować zakręciło wam się w głowach, a w ustach pojawił się ten charakterystyczny, paskudny posmak. Gardło zwęziło się, powieki leniwie opadły w momentalnym przypływie senności. Wiedzieliście już, że nie mogliście zrobić nic – nieprzytomni upadliście na posadzkę.
~~~~
Percival
Obudził cię niesamowity gorąc, który zdawał się wręcz parzyć twoje ciało. Kłęby dymu utrudniały Ci oddychanie, a każdy głębszy haust zatrutego powietrza drażnił płuca na tyle, że musiałeś mierzyć się z bolesnym krwiopluciem. Gdy tylko otworzyłeś oczy zrozumiałeś, że jesteś kompletnie sam wśród otaczającego Cię labiryntu. Trzy ścieżki, które zgodnie ze słowami Sama, nieustannie się zwężały, pozostawiały przestrzeń już tylko na szerokość barków, więc wiedziałeś, że jest to twoja ostatnia szansa na ucieczkę. W pomieszczeniu obok, poprzez utworzoną wyrwę, mogłeś dostrzec szalejące płomienie trawiące wszystko, co spotkały na swej drodze. Pewne elementy od razu przykuły twą uwagę – magiczna szyba wróciła na swoje miejsce podobnie jak ściany, które rozstawione były w pierwotnej odległości i finalnie nieprzytomne, leżące na posadzce ciała pożerane przez niszczycielski żywioł. Trzech nie byłeś w stanie rozpoznać w ogóle, były już nader zwęglone, jednak w kolejnych mogłeś rozpoznać swych towarzyszów. Sam znajdował się przy wejściu do laboratorium szczelnie zaciskając dłoń, opierającej się o jego ramię, Jackie, a ich szaty były znacznie nadpalone. Frederick spoczywał na brzuchu, a jego twarz, prawdziwa i pozbawiona genetycznych zdolności, zwrócona była w kierunku wyrwy, dlatego mogłeś widzieć, iż oczy miał otwarte, choć nie dawał żadnych oznak życia. Płonący fotel stanowił oparcie dla kobiety, której ubrania przypominały te, co miała na sobie Nem, choć jej oblicze zakryte było długimi, blond włosami. Craig leżał nieopodal jej nóg i podobnie jak reszta zdawał się nie oddychać.
Nie było to jednak ostatnie co przyszło Ci zobaczyć, ponieważ na samym środku pokoju znajdowała się ostatnia z osób – wysportowana, muskularna sylwetka, bujna broda i tatuaże. Byłeś przekonany, że wzrok Cię nie mylił i był to autor otrzymanego wcześniej listu.
Szaty wszystkich czarodziejów zajęte były ogniem, prawdopodobnie nie było już dla nich ratunku. Musiałeś wybierać ; uciekać, czy próbować zaciągnąć do labiryntu choć jedną osobę, bowiem na więcej nie miałeś czasu. Brakowało Ci też takowego do sprawdzenia pulsu wszystkich zebranych – liczyły się sekundy.
Szybko zorientowałeś się, że mimo rozgrywającego się na tych oczach koszmaru, los postanowił zadrwić z Ciebie po raz kolejny, gdyż twoja różdżka… zniknęła. Podobnie jak wszystkie inne. Byłeś zdany tylko na siebie.
Sam
Obudził cię ostro-miodowo-gorzki zapach korzennych przypraw i piżma. Twych uszu doszedł śpiew ptaków, a przyjemny powiew wiatru otulił ciepłe policzki. Gdy otworzyłeś oczy mogłeś dostrzec ten sam labirynt, te same trzy ścieżki, choć nie było dookoła Ciebie żadnego z towarzyszów – pozostałeś zupełnie sam. Szybko mogłeś zorientować się, że pozostawiła Cię na pastwę losu i różdżka, która gdzieś zniknęła, podobnie skradziona mugolowi broń.
Laboratorium przypominało polanę; na ziemi rosła niska, równa trawa, sufit zdawał się wyglądać niczym niebo, po którym leniwie przesuwały się chmury, a obie ściany pokryte były wijącą się ku górze roślinnością. Przestrzeń sprawiała wrażenie ogromnej, choć gdy tylko spojrzałeś przez wyrwę uzmysłowiłeś sobie, że nadal były to te same cztery kąty, w których przyszło Ci walczyć ze strażnikami i Anthonym.
Droga, począwszy od drzwi do środka pokoju, usłana była płatkami róż o czarnym niczym węgiel kolorze, których największa ilość oplatała ustawione w dwóch rzędach pionowe płyty. U ich podnóża rozciągała się głęboka dziura na długość około dwóch metrów, a po drugiej stronie widniała usypana góra piachu. W pierwszej linii, bliżej Ciebie, na tablicach znajdowały się wyryte imiona: Percival, Frederick, Jackie, Sigrun, Craig, zaś w drugiej Justine i Gabrielle. Jeśli zdecydowałeś się przekroczyć progi pokoju i bliżej przyjrzeć nagrobkom mogłeś zobaczyć, że ciała wspomnianych osób znajdowały się w wykopanych dołach. Ich twarze wyglądały na spokojne, oczy były zamknięte, a dłonie splecione w okolicach mostka. Nie mogłeś wiedzieć, czy żyją.
Czas Cię naglił, żywopłot coraz skuteczniej zaślepiał wyjścia, a ponadto wszędzie zaczął pojawiać się nietypowy dym, który pulsował nieznaną Ci energią. Stanąłeś przed poważną decyzją; ratować własną skórę, czy zaryzykować i spróbować wyciągnąć z ów przeklętego miejsca choć jedną niewinną osobę? Wiedziałeś, że nie mogłeś nic więcej zrobić, upływające sekundy stały się Twoim największym wrogiem.
Craig
Z błogiego snu wybudziło Cię rytmiczne kapanie – krople lecąc wprost z sufitu obijały się o twoje czoło. Poczułeś smród wilgoci, nieprzyjemne, przenikające aż do kości zimno, a do twych uszu nie dochodziły żadne inne dźwięki, było zupełnie cicho. Gdy otworzyłeś powieki zdałeś sobie sprawę, iż znajdowałeś się u podnóża labiryntu, który skąpany był w nieprzeniknionym mroku i tylko wyryte, na bocznych ścianach odpowiednich ścieżek, litery mieniły się nieznacznym blaskiem. Szybko mogłeś zorientować się, że byłeś sam, a Twoi towarzysze, podobnie jak różdżka, rozpłynęli się w powietrzu.
Sąsiednie pomieszczenie nie przypominało tego, w którym przyszło Ci walczyć z metamorfomagiem, poza swą pierwotną wielkością. Działanie rozpędzonego mechanizmu zostało cofnięte, jakoby nigdy nie miało miejsca, podobnie z resztą jak rozbicie szyby. Ściany ułożone były ze starych, brudnych cegieł, które posiadały liczne, podłużne linie, jakoby ktoś wbił w nie paznokcie starając się wydostać na zewnątrz. Przy jednej z nich ułożony był stary, zatęchły materac mający zapewne spełniać funkcję pryczy. Sufit, podobnie jak posadzka były jedynie gołym i zimnym zatartym betonem, w niczym nie przypominającym domowego ciepła.
W odbiciu szyby mogłeś dostrzec lewitującą kilka cali nad ziemią, ciemną pelerynę oraz wysuniętą na wprost siebie obślizgłą, szarą, błyszczącą i pokrytą liszajami dłoń. Ogarnął Cię jeszcze większy chłód, twych nozdrzy doszedł smród zgnilizny, a uszu chrapliwy, świszczący odgłos. Wiedziałeś, że był to dementor, a znak ściąganego kaptura oznaczał tylko jedno – pocałunek dementora.
Wpierw u jego stóp mogłeś spostrzec Edgara i to zapewne on miał pierwszy stracić swą duszę. Widziałeś jak istota chwyta go za gardło i nachyla się nad nim, by powoli rozpocząć przerażający proces – świetlista kula w ustach Burke dostrzegalna była coraz intensywniej. Nie miał wiele czasu. Tuż obok spoczywali nieprzytomni kolejno Sigrun, Percival, Jackie, Samuel oraz mężczyzna przedstawiający się jako Ed, choć jego włosy zdawały się nabrać koloru, jednak jako że leżał na brzuchu nie byłeś w stanie rozpoznać jego rys. Wszyscy byli brudni, twarze mieli umazane krwią, podobnie jak porwane ubrania.
Słyszałeś słowa Skamandera, a ponadto mogłeś na własne oczy zobaczyć, że przejścia nieustannie zwężały się. Sekundy dzieliły Cię od utknięcia w ów miejscu na zawsze i stanąłeś przed trudnym wyborem – ratować swą skórę, czy pomóc komuś uniknąć najgorszej z możliwych śmierci? Nie byłeś pewny, czy ktokolwiek poza Edgarem wciąż żył, ale mogłeś spróbować. Wszystko zależało od Ciebie, karty były w twoich rękach.
Frederick
Spałeś, choć nie mogłeś wiedzieć ile, kiedy nagle twych powiek doszedł jaskrawy, drażniący blask. Gdy tylko otworzyłeś oczy zorientowałeś się, że leżałeś na trawie tuż za progiem drzwi łączących labirynt z laboratorium. Pomieszczenie wypełnione licznymi żywopłotami w niczym się nie zmieniło – wciąż z sufitu sypał się pył, a krzewy niemiłosiernie zbliżały do siebie finalnie mając na celu uniemożliwienie ucieczki. Czułeś, że coś jednak było nie tak jak powinno; panowała głucha cisza, twych uszu nie doszedł żaden z głosów towarzyszących Ci osób i wtem zrozumiałeś, że pozostałeś kompletnie sam. Twoje kieszenie zostały opróżnione, a z dłoni wyciągnięta różdżka i co gorsza nie było śladu po mugolu, dla którego zdecydowałeś się narazić własne życie.
Drzwi do sąsiedniego pokoju, w którym zmierzyłeś się z Anthonym oraz strażnikami, były otwarte i zrozumiałeś, że to z właśnie z niego dobiegał ten niesamowicie irytujący oraz wręcz piekący tęczówki blask. Wrócił on do swej początkowej wielkości, jakoby mechanizm nigdy nie zadziałał, a szyba wróciła na swe miejsce. Na górnym stropie rozścielało się niebo, które pozostawało na tej samej wysokości, co pierwotnie sufit. Mogłeś odnieść wrażenie, iż jesteś w stanie dosięgnąć gwiazd i dotknąć księżyc, który pozostając w pełni ukazywał całą gamę swej świetności. Nim zdążyłeś się nad tym zastanowić zobaczyłeś coś więcej – cień.
Istota znajdująca się w pomieszczeniu miała długie kończyny, krótki pysk i nie do końca rozwinięty, krzaczasty ogon. Jeśli zdecydowałeś się przekroczyć progi i zajrzeć ku środkowi mogłeś dostrzec jej niewielkie, przypominające ludzkie, źrenice oraz ostre jak brzytwa zęby. Nie była tobą zainteresowana, tylko wolnym ruchem przemieszczała się dookoła swojej ofiary. Nie mogłeś mieć pewności co do tożsamości martwego człowieka, bowiem jego twarz posiadała liczne ugryzienia i tylko bujna, czarna broda oraz męska sylwetka mogły zasugerować Ci, iż był to Anthony. Jednak on nie okazał się jedynym poszkodowanym ataku wilkołaka. W zasięgu twego wzroku znaleźli się inni, wcześniej towarzyszący Ci czarodzieje. Wpierw doszedłeś siedzącą i opartą o szybę Jackie, której prawa ręka nie przypominała już tej samej kończyny. Dolna część przedramienia nie posiadała skóry, a fragment ramienia zdawał się być pozbawiony mięśni. Jej powieki pozostawały zamknięte, a usta wykrzywione w grymasie bólu. W poprzek jej wyciągniętych nóg przerzucone zostało nieruchome ciało Percivala. Nie widziałeś jego twarzy, jednak z pewnością rozpoznałeś w nim przyjaciela z dawnych, szkolnych lat. Szata na jego plecach była rozerwana, a wzdłuż nagiej skóry mogłeś dostrzec wyraźne, szerokie podrapania, które wciąż ociekały krwią. W kącie tuż obok przejścia na niewielki korytarz, zobaczyłeś Sama, którego kończyny dolne jak i kręgosłup były nienaturalnie wygięte. Krew znajdująca się ponad linią jego głowy mogła sugerować, iż uderzył w ścianę z dużą siłą.
Dziewczyna podająca się za Nem leżała na środku pomieszczenia, choć jej twarz była kompletnie nierozpoznawalna na skutek ilości brunatnej posoki, która wypływała z podłużnego rozcięcia wzdłuż całej szerokości czoła. Zaraz obok niej spoczywał ułożony na plecach Craig; koszula w okolicy klatki piersiowej była kompletnie zniszczona, podobnie jak większa część czarnej szaty. Mogłeś dostrzec rozległe, otwarte rany na brzuchu i w pobliżu gardła.
Cały ten makabryczny widok nie był jednak wszystkim, z czym przyszło Ci się zmierzyć. Gdy tylko twe czujne oko skupiło się na przejściu prowadzącym do myślodsiewni zobaczyłeś ostatnie, nieruchome ciało. Należało ono do młodej kobiety, którą doskonale znałeś – była ta autorka otrzymanego wcześniej listu. Leżała na boku z wyciągniętymi przed siebie rękami, nieznacznie podkurczonymi nogami, a z kącika jej ust wypłynęła strużka krwi. Obrażenia nie były dostrzegalne na zewnątrz, ale z pewnością coś musiało się wydarzyć, bowiem jej oczy pozostawały zamknięte.
Nie wiedziałeś, czy ktoś przeżył. Zdawałeś sobie sprawę, iż pozostała Ci jedynie chwila, aby uciec z tego miejsca, dlatego musiałeś wybierać komu pomóc - jeśli oczywiście w ogóle zdecydujesz się zaryzykować. Czas uciekał, stał się twoim wrogiem.
Sigrun
Obudził cię smród, paskudna woń zgnilizny przypominająca proces rozkładania się zwłok przez co poczułaś w gardle gulę, okropne mdłości. Panowała absolutna cisza, a temperatura, choć wcześniej była pokojowa, obecnie zdecydowanie spadła powodując gęsią skórkę. Nie wiał wiatr, nigdzie nie było białego puchu, ale mimo to mogłaś odczuć i dostrzec mróz, bowiem z każdym wydechem ukazywała ci się mgiełka skroplonej pary wodnej. Szybko zrozumiałaś, że zostałaś kompletnie sama u podnóży ogromnego labiryntu, którego drogi ucieczki z każdą chwilą zmniejszały swą szerokość, a po drzwiach, które wyczarowałaś nie było śladu. Różdżka, jak i mugolska broń, także zniknęły pozostawiając Cię zdaną jedynie na własny instynkt przetrwania. Znałaś wagę ryzyka, ale jeśli chciałaś wyjść na powierzchnię musiałaś takowe podjąć.
Momentalnie żarówka, znajdująca się nad drzwiami prowadzącymi do sąsiedniego pomieszczenia, zaczęła nietypowo mrugać, aż w końcu wybuchła z donośnym hukiem powodując zupełną ciemność. W tej samej chwili Twój umysł sprawił wrażenie otwartego na zewnętrzne bodźce - właściwie od razu poczułaś ogarniające Cię nieszczęście, gdzieś głęboko zakorzenione smutek i rozpacz. Najgorsze z możliwych wspomnień stało się żywe, namacalne, jakoby przyszło Ci przechodzić przez nie raz jeszcze, jakoby serce ponownie pompowało znacznie szybciej krew na skutek adrenaliny mieszanej ze strachem.
Znałaś ten stan, przechodziłaś przez to, mogłaś czuć co znajdowało się gdzieś nieopodal i miałaś rację. Przez utworzoną wyrwę dostrzegłaś lewitującego nad ziemią dementora, którego oblicze zakrywał kaptur długiej, czarnej szaty. Nie był sam, towarzyszyli mu czarodzieje skupieni w różnych częściach pokoju, który odzyskał pierwotny rozmiar, jakoby mechanizm nigdy go nie zniszczył. Poza rysami twarzy w żaden sposób nie przypominali tych ludzi, z którymi przyszło Ci przedzierać się przez mury mugolskiego bunkra. Najbliżej znajdował się Craig siedzący z podkurczonymi nogami przodem do ściany – jego puste oczy wlepione były w zaschniętą na płytkach krew. Nie zwracał na Ciebie uwagi, byłaś mu kompletnie obojętna.
Tuż przy fotelu kucał Samuel, który wbijał kciuki w brudny materiał mebla. Nie wyglądał na skupionego, nie pałał się też na energiczność ruchów – przypominał znudzonego mężczyznę, który do końca życia miał wykonywać jedną i tę samą czynność.
Podobnie zachowywał się czarodziej stojący plecami do Ciebie o wzroście i sylwetce pasującej do Eda, choć jego włosy zmieniły swój kolor. Nacierając paznokciami na ścianę przesuwał nimi ku dołowi z nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem. Z drugiej ręki, która pozostawała opuszczona wzdłuż ciała, kapały krople krwi pochodzące z koniuszków kompletnie zdartych palców.
Tą niewielką kałużą posoki zajmował się Percival. Maczając w niej kciuka rysował tuż obok rozmaite wzory nie przypominające niczego konkretnego poza trzema wyraźnymi literami: „J,C,S”. Jackie, która obserwowała napisy z góry nieustannie bujała się z palców na pięty i odwrotnie nucąc przy tym tylko znaną sobie melodię.
Ostatnia z osób, pozostająca w rękach dementora, była Ci najbliższa. Ujrzałaś wysokiego mężczyznę, którego wpół nagie ciało zdobione było tatuażami oraz zabliźnionymi ranami. Zawisł w powietrzu trzymany za gardło, a z jego ust wydobywał się coraz intensywniejszy blask świetlistej kuli – jego duszy. Autorowi listu, który przyszło Ci przeczytać, nie zostało wiele czasu.
Doskonale mogłaś zdawać sobie sprawę z patowości sytuacji. Miałaś jedynie chwilę, aby uciec wybraną ścieżką, ale mogłaś zaryzykować i spróbować uratować, choć jedną z obecnych w pomieszczeniu osób. Żywopłot nie miał litości, podobnie jak los, który postawił Cię przed wyjątkowo trudnym wyborem. Musiałaś się spieszyć, liczyła się każda sekunda.
Jackie
Podczas snu momentalnie zbrakło Ci powietrza, jakoby skażone dymem płuca na nowo zrobiły się lodowate i ściekało z nich wyjątkowo dużo śluzu. W ustach zebrała Ci się spora ilość gęstej wydzieliny mieszanej z ciemnego koloru krwią i czym prędzej musiałaś się jej pozbyć, aby uniknąć zadławienia. Pod dłońmi mogłaś poczuć miękką trawę, ale gdy tylko otworzyłaś powieki zrozumiałaś, że wciąż znajdowałaś się przy ogromnym labiryncie. Panowała absolutna cisza, a widoczność w zupełnym mroku zapewniały jedynie świecące, umocowane tuż nad drzwiami lampy. Szybko mogłaś zorientować się, że pozostałaś kompletnie sama, zdana tylko na siebie. Twoje kieszenie wydały się znacznie lżejsze, jakby na domiar złego i ich zwartość stała się przeszłością – na twoje nieszczęście tak też było, a co gorsza po różdżce również nie zostało nawet najmniejszego śladu.
Czujne oko mogło zaobserwować jak szybko zwężają się przejścia i zgodnie z tym co mówił Samuel nie zostało Ci wiele czasu. Mogłaś od razu podjąć próbę ucieczki, jednakże gdybyś tylko przez chwilę skupiła wzrok na wyrwie mogłabyś dostrzec rozgrywającą się tam, mrożącą krew w żyłach scenę.
Laboratorium, którego odłamki ściany zaatakowały twoją głowę, wróciło do pierwotnych rozmiarów, choć w niczym nie przypominało tego samego miejsca. Wzdłuż ścian rozciągały się drzewa, posadzka okraszona była piaskiem, na którym widoczne były ślady łap i tylko gdzieniegdzie dostrzegalne były kępy brudnej od krwi trawy. Posoka mieniła się w blasku, bo mimo panującej w labiryncie ciemności, pomieszczenie wydawało się niezwykle jasne, odkrywające wszelkie swe tajemnice i właściwie od razu mogłaś zrozumieć, co było tego przyczyną – pełnia księżyca.
Nie mogłaś tego usłyszeć, ale mogłaś zobaczyć. Czworonożna istota z uniesionym ku górze pyskiem wydawała z siebie charakterystyczne wycie, a tuż pod jej łapami spoczywało poszarpane ciało. Nienaturalnie wygięta noga ukazywała rozległe rany od ugryzień, a krew na przedniej części szaty sugerowała, że obrażeń mogło być znacznie więcej. Rysy owego mężczyzny były znacznie starsze, dojrzalsze, siwy zarost otulał policzki oraz brodę, a tego samego koloru, wytargane włosy opadały na twarz. Nie był on jednak jedyną ofiarą wilkołaka, ponieważ nieopodal leżały kolejne ciała i co gorsza tożsamość większości z tych osób nie była Ci obca.
Craig znajdował się naprzeciwko wejścia do pomieszczenia, gdzie znajdowała się myślodsiewnia, a tuż obok niego spoczywał Samuel. Obydwoje mieli liczne obrażenia w okolicy stawów skokowych, które w niczym już nie przypominały swej prawidłowej anatomicznej budowy. Ich twarze były brudne, przy kącikach ust widoczna była zaschnięta krew, a wzdłuż klatki piersiowej obszerne ślady po ostrych niczym brzytwa pazurach.
Kobieta, przypominająca posturą Nem, leżała na brzuchu, a jej głowa odwrócona była w przeciwległym do Ciebie kierunku. Podobnie jak mężczyźni zdawała się nie mieć szans w walce z wielką istotą, której łapy dosłownie zmiażdżyły jej kręgosłup. Nie mogłaś tego wiedzieć, jednakże na jej czarnej szacie odbite były dwa, wielkie ślady.
Percival siedział oparty o pień drzewa, a jego przedramiona mieniły się w blasku księżyca na skutek ilości znajdującej się na nich posoki. Ta wciąż wypływała z licznych rozcięć, które widoczne były od linii dłoni po sam łokieć. Jego oczy pozostawały zamknięte, nie mogłaś być świadkiem żadnego ruchu z jego strony.
Los Blake’a podzielił Frederick, który znajdował się najbliżej wilkołaka i jego ostatniej ofiary. Twarz oraz szyja mężczyzny pokryta była ugryzieniami, a lewe ramię nienaturalnie wygięte. Na prawym zaś można było dostrzec szerokie zadrapanie.
Nie wiedziałaś, czy komukolwiek udało się przeżyć. Czas leciał nieubłagalnie i miałaś tylko chwilę, aby uciec odpowiednią drogą. Mogłaś podjąć ryzyko i spróbować uratować choć jedną osobę, jednakże nie było to już tak proste jak zapewnienie przede wszystkim sobie względnego bezpieczeństwa.
|
W przypadku podjęcia próby uratowania jednej z osób należy wykonać dodatkowy rzut na sprawność (st80), do rzutu dodaje się podwójną wartość statystyki sprawności.
Należy również - jeśli oczywiście postać wyrazi taką chęć - wskazać wyraźnie w poście, którą ścieżkę wybiera i stara się nią uciec.
Percival - Magicus Extremos 2/3 (+25)
Sigrun – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Craig – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Frederick – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Jackie - Magicus Extremos 2/3 (+25)
Pamiętajcie, że event zagraża zdrowiu i życiu postaci.
Na odpisy czekam do 23.02 - 23:59; proszę odpisywać w wyznaczonym terminie <3
Ranny mugol zdany był na pomoc osób trzecich i Samuel szybko to zauważył. Jego pomysł był dobry, jednakże wykonanie nieco gorsze – strzępki wydobywających się z różdżki promieni nie były w stanie unieść strażnika i tym samym podjęta próba spełzła na niczym. Miał jednak dużo szczęścia, bowiem Frederick, który bez większego wysiłku ustał na nogach i uniknął bolesnego przygniecenia przez gruz, chwycił go za barki starając się zbliżyć do drzwi. Nie było to łatwe zadanie zważywszy na ilość otaczających go odłamków sufitu, ale gdy tylko Jackie nadeszła z pomocą udało im się wspólnymi siłami wyciągnąć mężczyznę z pokoju. Dziewczyna także wykazała się zwinnością i umknęła morderczemu mechanizmowi.
Pies zareagował na wołanie Sigrun, choć nie zatrzymał się przy niej, a tuż przy Burku nieustannie przebywającym u boku Percivala. Wypowiedziana przez czarownicę inkantacja przyniosła oczekiwany efekt i tuż nad jej głową ukazały się drzwi, przez które mogła próbować przedostać się na wyższe piętro.
Blake nie potrzebował wiele czasu, aby z otrzymanych od Craiga dokumentów wywnioskować coś więcej i trafnie połączyć pewne elementy z narysowaną mapą. Gdy przyłożył kraniec różdżki do pierwszej strzałki ta rozjarzyła się jasnożółtym światłem, a następnie zgodnie z obraną przez niego drogą podświetlały się kolejne. Finalnie zakończył na gwieździe, która wpierw kilkukrotnie zamigała, a następnie rozbłysła, rażącym w oczy, jasnym blaskiem. Momentalnie z każdej strony pergaminu pojawił się płomień o nietypowej, niebieskiej barwie i zaczął trawić papier, choć w nierównym tempie. Trwało to zaledwie chwilę, po której upływie Percival mógł ujrzeć na swych dłoniach dogasającą literę „J”.
Samuel, Frederick oraz Jackie jako pierwsi dostrzegli, że spod żywopłotu zaczęła uwalniać się wyjątkowo gęsta, biała mgła. Sigrun pamiętała najwięcej wydarzeń z polany, więc bez trudu mogła skojarzyć ją z tą samą, która kompletnie was obezwładniła pozostawiając na łaskę mugoli. Dymu przybywało w zatrważającym tempie i nim tak naprawdę zdążyliście zareagować zakręciło wam się w głowach, a w ustach pojawił się ten charakterystyczny, paskudny posmak. Gardło zwęziło się, powieki leniwie opadły w momentalnym przypływie senności. Wiedzieliście już, że nie mogliście zrobić nic – nieprzytomni upadliście na posadzkę.
~~~~
Percival
Obudził cię niesamowity gorąc, który zdawał się wręcz parzyć twoje ciało. Kłęby dymu utrudniały Ci oddychanie, a każdy głębszy haust zatrutego powietrza drażnił płuca na tyle, że musiałeś mierzyć się z bolesnym krwiopluciem. Gdy tylko otworzyłeś oczy zrozumiałeś, że jesteś kompletnie sam wśród otaczającego Cię labiryntu. Trzy ścieżki, które zgodnie ze słowami Sama, nieustannie się zwężały, pozostawiały przestrzeń już tylko na szerokość barków, więc wiedziałeś, że jest to twoja ostatnia szansa na ucieczkę. W pomieszczeniu obok, poprzez utworzoną wyrwę, mogłeś dostrzec szalejące płomienie trawiące wszystko, co spotkały na swej drodze. Pewne elementy od razu przykuły twą uwagę – magiczna szyba wróciła na swoje miejsce podobnie jak ściany, które rozstawione były w pierwotnej odległości i finalnie nieprzytomne, leżące na posadzce ciała pożerane przez niszczycielski żywioł. Trzech nie byłeś w stanie rozpoznać w ogóle, były już nader zwęglone, jednak w kolejnych mogłeś rozpoznać swych towarzyszów. Sam znajdował się przy wejściu do laboratorium szczelnie zaciskając dłoń, opierającej się o jego ramię, Jackie, a ich szaty były znacznie nadpalone. Frederick spoczywał na brzuchu, a jego twarz, prawdziwa i pozbawiona genetycznych zdolności, zwrócona była w kierunku wyrwy, dlatego mogłeś widzieć, iż oczy miał otwarte, choć nie dawał żadnych oznak życia. Płonący fotel stanowił oparcie dla kobiety, której ubrania przypominały te, co miała na sobie Nem, choć jej oblicze zakryte było długimi, blond włosami. Craig leżał nieopodal jej nóg i podobnie jak reszta zdawał się nie oddychać.
Nie było to jednak ostatnie co przyszło Ci zobaczyć, ponieważ na samym środku pokoju znajdowała się ostatnia z osób – wysportowana, muskularna sylwetka, bujna broda i tatuaże. Byłeś przekonany, że wzrok Cię nie mylił i był to autor otrzymanego wcześniej listu.
Szaty wszystkich czarodziejów zajęte były ogniem, prawdopodobnie nie było już dla nich ratunku. Musiałeś wybierać ; uciekać, czy próbować zaciągnąć do labiryntu choć jedną osobę, bowiem na więcej nie miałeś czasu. Brakowało Ci też takowego do sprawdzenia pulsu wszystkich zebranych – liczyły się sekundy.
Szybko zorientowałeś się, że mimo rozgrywającego się na tych oczach koszmaru, los postanowił zadrwić z Ciebie po raz kolejny, gdyż twoja różdżka… zniknęła. Podobnie jak wszystkie inne. Byłeś zdany tylko na siebie.
Sam
Obudził cię ostro-miodowo-gorzki zapach korzennych przypraw i piżma. Twych uszu doszedł śpiew ptaków, a przyjemny powiew wiatru otulił ciepłe policzki. Gdy otworzyłeś oczy mogłeś dostrzec ten sam labirynt, te same trzy ścieżki, choć nie było dookoła Ciebie żadnego z towarzyszów – pozostałeś zupełnie sam. Szybko mogłeś zorientować się, że pozostawiła Cię na pastwę losu i różdżka, która gdzieś zniknęła, podobnie skradziona mugolowi broń.
Laboratorium przypominało polanę; na ziemi rosła niska, równa trawa, sufit zdawał się wyglądać niczym niebo, po którym leniwie przesuwały się chmury, a obie ściany pokryte były wijącą się ku górze roślinnością. Przestrzeń sprawiała wrażenie ogromnej, choć gdy tylko spojrzałeś przez wyrwę uzmysłowiłeś sobie, że nadal były to te same cztery kąty, w których przyszło Ci walczyć ze strażnikami i Anthonym.
Droga, począwszy od drzwi do środka pokoju, usłana była płatkami róż o czarnym niczym węgiel kolorze, których największa ilość oplatała ustawione w dwóch rzędach pionowe płyty. U ich podnóża rozciągała się głęboka dziura na długość około dwóch metrów, a po drugiej stronie widniała usypana góra piachu. W pierwszej linii, bliżej Ciebie, na tablicach znajdowały się wyryte imiona: Percival, Frederick, Jackie, Sigrun, Craig, zaś w drugiej Justine i Gabrielle. Jeśli zdecydowałeś się przekroczyć progi pokoju i bliżej przyjrzeć nagrobkom mogłeś zobaczyć, że ciała wspomnianych osób znajdowały się w wykopanych dołach. Ich twarze wyglądały na spokojne, oczy były zamknięte, a dłonie splecione w okolicach mostka. Nie mogłeś wiedzieć, czy żyją.
Czas Cię naglił, żywopłot coraz skuteczniej zaślepiał wyjścia, a ponadto wszędzie zaczął pojawiać się nietypowy dym, który pulsował nieznaną Ci energią. Stanąłeś przed poważną decyzją; ratować własną skórę, czy zaryzykować i spróbować wyciągnąć z ów przeklętego miejsca choć jedną niewinną osobę? Wiedziałeś, że nie mogłeś nic więcej zrobić, upływające sekundy stały się Twoim największym wrogiem.
Craig
Z błogiego snu wybudziło Cię rytmiczne kapanie – krople lecąc wprost z sufitu obijały się o twoje czoło. Poczułeś smród wilgoci, nieprzyjemne, przenikające aż do kości zimno, a do twych uszu nie dochodziły żadne inne dźwięki, było zupełnie cicho. Gdy otworzyłeś powieki zdałeś sobie sprawę, iż znajdowałeś się u podnóża labiryntu, który skąpany był w nieprzeniknionym mroku i tylko wyryte, na bocznych ścianach odpowiednich ścieżek, litery mieniły się nieznacznym blaskiem. Szybko mogłeś zorientować się, że byłeś sam, a Twoi towarzysze, podobnie jak różdżka, rozpłynęli się w powietrzu.
Sąsiednie pomieszczenie nie przypominało tego, w którym przyszło Ci walczyć z metamorfomagiem, poza swą pierwotną wielkością. Działanie rozpędzonego mechanizmu zostało cofnięte, jakoby nigdy nie miało miejsca, podobnie z resztą jak rozbicie szyby. Ściany ułożone były ze starych, brudnych cegieł, które posiadały liczne, podłużne linie, jakoby ktoś wbił w nie paznokcie starając się wydostać na zewnątrz. Przy jednej z nich ułożony był stary, zatęchły materac mający zapewne spełniać funkcję pryczy. Sufit, podobnie jak posadzka były jedynie gołym i zimnym zatartym betonem, w niczym nie przypominającym domowego ciepła.
W odbiciu szyby mogłeś dostrzec lewitującą kilka cali nad ziemią, ciemną pelerynę oraz wysuniętą na wprost siebie obślizgłą, szarą, błyszczącą i pokrytą liszajami dłoń. Ogarnął Cię jeszcze większy chłód, twych nozdrzy doszedł smród zgnilizny, a uszu chrapliwy, świszczący odgłos. Wiedziałeś, że był to dementor, a znak ściąganego kaptura oznaczał tylko jedno – pocałunek dementora.
Wpierw u jego stóp mogłeś spostrzec Edgara i to zapewne on miał pierwszy stracić swą duszę. Widziałeś jak istota chwyta go za gardło i nachyla się nad nim, by powoli rozpocząć przerażający proces – świetlista kula w ustach Burke dostrzegalna była coraz intensywniej. Nie miał wiele czasu. Tuż obok spoczywali nieprzytomni kolejno Sigrun, Percival, Jackie, Samuel oraz mężczyzna przedstawiający się jako Ed, choć jego włosy zdawały się nabrać koloru, jednak jako że leżał na brzuchu nie byłeś w stanie rozpoznać jego rys. Wszyscy byli brudni, twarze mieli umazane krwią, podobnie jak porwane ubrania.
Słyszałeś słowa Skamandera, a ponadto mogłeś na własne oczy zobaczyć, że przejścia nieustannie zwężały się. Sekundy dzieliły Cię od utknięcia w ów miejscu na zawsze i stanąłeś przed trudnym wyborem – ratować swą skórę, czy pomóc komuś uniknąć najgorszej z możliwych śmierci? Nie byłeś pewny, czy ktokolwiek poza Edgarem wciąż żył, ale mogłeś spróbować. Wszystko zależało od Ciebie, karty były w twoich rękach.
Frederick
Spałeś, choć nie mogłeś wiedzieć ile, kiedy nagle twych powiek doszedł jaskrawy, drażniący blask. Gdy tylko otworzyłeś oczy zorientowałeś się, że leżałeś na trawie tuż za progiem drzwi łączących labirynt z laboratorium. Pomieszczenie wypełnione licznymi żywopłotami w niczym się nie zmieniło – wciąż z sufitu sypał się pył, a krzewy niemiłosiernie zbliżały do siebie finalnie mając na celu uniemożliwienie ucieczki. Czułeś, że coś jednak było nie tak jak powinno; panowała głucha cisza, twych uszu nie doszedł żaden z głosów towarzyszących Ci osób i wtem zrozumiałeś, że pozostałeś kompletnie sam. Twoje kieszenie zostały opróżnione, a z dłoni wyciągnięta różdżka i co gorsza nie było śladu po mugolu, dla którego zdecydowałeś się narazić własne życie.
Drzwi do sąsiedniego pokoju, w którym zmierzyłeś się z Anthonym oraz strażnikami, były otwarte i zrozumiałeś, że to z właśnie z niego dobiegał ten niesamowicie irytujący oraz wręcz piekący tęczówki blask. Wrócił on do swej początkowej wielkości, jakoby mechanizm nigdy nie zadziałał, a szyba wróciła na swe miejsce. Na górnym stropie rozścielało się niebo, które pozostawało na tej samej wysokości, co pierwotnie sufit. Mogłeś odnieść wrażenie, iż jesteś w stanie dosięgnąć gwiazd i dotknąć księżyc, który pozostając w pełni ukazywał całą gamę swej świetności. Nim zdążyłeś się nad tym zastanowić zobaczyłeś coś więcej – cień.
Istota znajdująca się w pomieszczeniu miała długie kończyny, krótki pysk i nie do końca rozwinięty, krzaczasty ogon. Jeśli zdecydowałeś się przekroczyć progi i zajrzeć ku środkowi mogłeś dostrzec jej niewielkie, przypominające ludzkie, źrenice oraz ostre jak brzytwa zęby. Nie była tobą zainteresowana, tylko wolnym ruchem przemieszczała się dookoła swojej ofiary. Nie mogłeś mieć pewności co do tożsamości martwego człowieka, bowiem jego twarz posiadała liczne ugryzienia i tylko bujna, czarna broda oraz męska sylwetka mogły zasugerować Ci, iż był to Anthony. Jednak on nie okazał się jedynym poszkodowanym ataku wilkołaka. W zasięgu twego wzroku znaleźli się inni, wcześniej towarzyszący Ci czarodzieje. Wpierw doszedłeś siedzącą i opartą o szybę Jackie, której prawa ręka nie przypominała już tej samej kończyny. Dolna część przedramienia nie posiadała skóry, a fragment ramienia zdawał się być pozbawiony mięśni. Jej powieki pozostawały zamknięte, a usta wykrzywione w grymasie bólu. W poprzek jej wyciągniętych nóg przerzucone zostało nieruchome ciało Percivala. Nie widziałeś jego twarzy, jednak z pewnością rozpoznałeś w nim przyjaciela z dawnych, szkolnych lat. Szata na jego plecach była rozerwana, a wzdłuż nagiej skóry mogłeś dostrzec wyraźne, szerokie podrapania, które wciąż ociekały krwią. W kącie tuż obok przejścia na niewielki korytarz, zobaczyłeś Sama, którego kończyny dolne jak i kręgosłup były nienaturalnie wygięte. Krew znajdująca się ponad linią jego głowy mogła sugerować, iż uderzył w ścianę z dużą siłą.
Dziewczyna podająca się za Nem leżała na środku pomieszczenia, choć jej twarz była kompletnie nierozpoznawalna na skutek ilości brunatnej posoki, która wypływała z podłużnego rozcięcia wzdłuż całej szerokości czoła. Zaraz obok niej spoczywał ułożony na plecach Craig; koszula w okolicy klatki piersiowej była kompletnie zniszczona, podobnie jak większa część czarnej szaty. Mogłeś dostrzec rozległe, otwarte rany na brzuchu i w pobliżu gardła.
Cały ten makabryczny widok nie był jednak wszystkim, z czym przyszło Ci się zmierzyć. Gdy tylko twe czujne oko skupiło się na przejściu prowadzącym do myślodsiewni zobaczyłeś ostatnie, nieruchome ciało. Należało ono do młodej kobiety, którą doskonale znałeś – była ta autorka otrzymanego wcześniej listu. Leżała na boku z wyciągniętymi przed siebie rękami, nieznacznie podkurczonymi nogami, a z kącika jej ust wypłynęła strużka krwi. Obrażenia nie były dostrzegalne na zewnątrz, ale z pewnością coś musiało się wydarzyć, bowiem jej oczy pozostawały zamknięte.
Nie wiedziałeś, czy ktoś przeżył. Zdawałeś sobie sprawę, iż pozostała Ci jedynie chwila, aby uciec z tego miejsca, dlatego musiałeś wybierać komu pomóc - jeśli oczywiście w ogóle zdecydujesz się zaryzykować. Czas uciekał, stał się twoim wrogiem.
Sigrun
Obudził cię smród, paskudna woń zgnilizny przypominająca proces rozkładania się zwłok przez co poczułaś w gardle gulę, okropne mdłości. Panowała absolutna cisza, a temperatura, choć wcześniej była pokojowa, obecnie zdecydowanie spadła powodując gęsią skórkę. Nie wiał wiatr, nigdzie nie było białego puchu, ale mimo to mogłaś odczuć i dostrzec mróz, bowiem z każdym wydechem ukazywała ci się mgiełka skroplonej pary wodnej. Szybko zrozumiałaś, że zostałaś kompletnie sama u podnóży ogromnego labiryntu, którego drogi ucieczki z każdą chwilą zmniejszały swą szerokość, a po drzwiach, które wyczarowałaś nie było śladu. Różdżka, jak i mugolska broń, także zniknęły pozostawiając Cię zdaną jedynie na własny instynkt przetrwania. Znałaś wagę ryzyka, ale jeśli chciałaś wyjść na powierzchnię musiałaś takowe podjąć.
Momentalnie żarówka, znajdująca się nad drzwiami prowadzącymi do sąsiedniego pomieszczenia, zaczęła nietypowo mrugać, aż w końcu wybuchła z donośnym hukiem powodując zupełną ciemność. W tej samej chwili Twój umysł sprawił wrażenie otwartego na zewnętrzne bodźce - właściwie od razu poczułaś ogarniające Cię nieszczęście, gdzieś głęboko zakorzenione smutek i rozpacz. Najgorsze z możliwych wspomnień stało się żywe, namacalne, jakoby przyszło Ci przechodzić przez nie raz jeszcze, jakoby serce ponownie pompowało znacznie szybciej krew na skutek adrenaliny mieszanej ze strachem.
Znałaś ten stan, przechodziłaś przez to, mogłaś czuć co znajdowało się gdzieś nieopodal i miałaś rację. Przez utworzoną wyrwę dostrzegłaś lewitującego nad ziemią dementora, którego oblicze zakrywał kaptur długiej, czarnej szaty. Nie był sam, towarzyszyli mu czarodzieje skupieni w różnych częściach pokoju, który odzyskał pierwotny rozmiar, jakoby mechanizm nigdy go nie zniszczył. Poza rysami twarzy w żaden sposób nie przypominali tych ludzi, z którymi przyszło Ci przedzierać się przez mury mugolskiego bunkra. Najbliżej znajdował się Craig siedzący z podkurczonymi nogami przodem do ściany – jego puste oczy wlepione były w zaschniętą na płytkach krew. Nie zwracał na Ciebie uwagi, byłaś mu kompletnie obojętna.
Tuż przy fotelu kucał Samuel, który wbijał kciuki w brudny materiał mebla. Nie wyglądał na skupionego, nie pałał się też na energiczność ruchów – przypominał znudzonego mężczyznę, który do końca życia miał wykonywać jedną i tę samą czynność.
Podobnie zachowywał się czarodziej stojący plecami do Ciebie o wzroście i sylwetce pasującej do Eda, choć jego włosy zmieniły swój kolor. Nacierając paznokciami na ścianę przesuwał nimi ku dołowi z nieprzyjemnym dla ucha dźwiękiem. Z drugiej ręki, która pozostawała opuszczona wzdłuż ciała, kapały krople krwi pochodzące z koniuszków kompletnie zdartych palców.
Tą niewielką kałużą posoki zajmował się Percival. Maczając w niej kciuka rysował tuż obok rozmaite wzory nie przypominające niczego konkretnego poza trzema wyraźnymi literami: „J,C,S”. Jackie, która obserwowała napisy z góry nieustannie bujała się z palców na pięty i odwrotnie nucąc przy tym tylko znaną sobie melodię.
Ostatnia z osób, pozostająca w rękach dementora, była Ci najbliższa. Ujrzałaś wysokiego mężczyznę, którego wpół nagie ciało zdobione było tatuażami oraz zabliźnionymi ranami. Zawisł w powietrzu trzymany za gardło, a z jego ust wydobywał się coraz intensywniejszy blask świetlistej kuli – jego duszy. Autorowi listu, który przyszło Ci przeczytać, nie zostało wiele czasu.
Doskonale mogłaś zdawać sobie sprawę z patowości sytuacji. Miałaś jedynie chwilę, aby uciec wybraną ścieżką, ale mogłaś zaryzykować i spróbować uratować, choć jedną z obecnych w pomieszczeniu osób. Żywopłot nie miał litości, podobnie jak los, który postawił Cię przed wyjątkowo trudnym wyborem. Musiałaś się spieszyć, liczyła się każda sekunda.
Jackie
Podczas snu momentalnie zbrakło Ci powietrza, jakoby skażone dymem płuca na nowo zrobiły się lodowate i ściekało z nich wyjątkowo dużo śluzu. W ustach zebrała Ci się spora ilość gęstej wydzieliny mieszanej z ciemnego koloru krwią i czym prędzej musiałaś się jej pozbyć, aby uniknąć zadławienia. Pod dłońmi mogłaś poczuć miękką trawę, ale gdy tylko otworzyłaś powieki zrozumiałaś, że wciąż znajdowałaś się przy ogromnym labiryncie. Panowała absolutna cisza, a widoczność w zupełnym mroku zapewniały jedynie świecące, umocowane tuż nad drzwiami lampy. Szybko mogłaś zorientować się, że pozostałaś kompletnie sama, zdana tylko na siebie. Twoje kieszenie wydały się znacznie lżejsze, jakby na domiar złego i ich zwartość stała się przeszłością – na twoje nieszczęście tak też było, a co gorsza po różdżce również nie zostało nawet najmniejszego śladu.
Czujne oko mogło zaobserwować jak szybko zwężają się przejścia i zgodnie z tym co mówił Samuel nie zostało Ci wiele czasu. Mogłaś od razu podjąć próbę ucieczki, jednakże gdybyś tylko przez chwilę skupiła wzrok na wyrwie mogłabyś dostrzec rozgrywającą się tam, mrożącą krew w żyłach scenę.
Laboratorium, którego odłamki ściany zaatakowały twoją głowę, wróciło do pierwotnych rozmiarów, choć w niczym nie przypominało tego samego miejsca. Wzdłuż ścian rozciągały się drzewa, posadzka okraszona była piaskiem, na którym widoczne były ślady łap i tylko gdzieniegdzie dostrzegalne były kępy brudnej od krwi trawy. Posoka mieniła się w blasku, bo mimo panującej w labiryncie ciemności, pomieszczenie wydawało się niezwykle jasne, odkrywające wszelkie swe tajemnice i właściwie od razu mogłaś zrozumieć, co było tego przyczyną – pełnia księżyca.
Nie mogłaś tego usłyszeć, ale mogłaś zobaczyć. Czworonożna istota z uniesionym ku górze pyskiem wydawała z siebie charakterystyczne wycie, a tuż pod jej łapami spoczywało poszarpane ciało. Nienaturalnie wygięta noga ukazywała rozległe rany od ugryzień, a krew na przedniej części szaty sugerowała, że obrażeń mogło być znacznie więcej. Rysy owego mężczyzny były znacznie starsze, dojrzalsze, siwy zarost otulał policzki oraz brodę, a tego samego koloru, wytargane włosy opadały na twarz. Nie był on jednak jedyną ofiarą wilkołaka, ponieważ nieopodal leżały kolejne ciała i co gorsza tożsamość większości z tych osób nie była Ci obca.
Craig znajdował się naprzeciwko wejścia do pomieszczenia, gdzie znajdowała się myślodsiewnia, a tuż obok niego spoczywał Samuel. Obydwoje mieli liczne obrażenia w okolicy stawów skokowych, które w niczym już nie przypominały swej prawidłowej anatomicznej budowy. Ich twarze były brudne, przy kącikach ust widoczna była zaschnięta krew, a wzdłuż klatki piersiowej obszerne ślady po ostrych niczym brzytwa pazurach.
Kobieta, przypominająca posturą Nem, leżała na brzuchu, a jej głowa odwrócona była w przeciwległym do Ciebie kierunku. Podobnie jak mężczyźni zdawała się nie mieć szans w walce z wielką istotą, której łapy dosłownie zmiażdżyły jej kręgosłup. Nie mogłaś tego wiedzieć, jednakże na jej czarnej szacie odbite były dwa, wielkie ślady.
Percival siedział oparty o pień drzewa, a jego przedramiona mieniły się w blasku księżyca na skutek ilości znajdującej się na nich posoki. Ta wciąż wypływała z licznych rozcięć, które widoczne były od linii dłoni po sam łokieć. Jego oczy pozostawały zamknięte, nie mogłaś być świadkiem żadnego ruchu z jego strony.
Los Blake’a podzielił Frederick, który znajdował się najbliżej wilkołaka i jego ostatniej ofiary. Twarz oraz szyja mężczyzny pokryta była ugryzieniami, a lewe ramię nienaturalnie wygięte. Na prawym zaś można było dostrzec szerokie zadrapanie.
Nie wiedziałaś, czy komukolwiek udało się przeżyć. Czas leciał nieubłagalnie i miałaś tylko chwilę, aby uciec odpowiednią drogą. Mogłaś podjąć ryzyko i spróbować uratować choć jedną osobę, jednakże nie było to już tak proste jak zapewnienie przede wszystkim sobie względnego bezpieczeństwa.
|
W przypadku podjęcia próby uratowania jednej z osób należy wykonać dodatkowy rzut na sprawność (st80), do rzutu dodaje się podwójną wartość statystyki sprawności.
Należy również - jeśli oczywiście postać wyrazi taką chęć - wskazać wyraźnie w poście, którą ścieżkę wybiera i stara się nią uciec.
Percival - Magicus Extremos 2/3 (+25)
Sigrun – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Craig – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Frederick – Magicus Extremos 2/3 (+25)
Jackie - Magicus Extremos 2/3 (+25)
- Żywotność:
- Żywotność:
1. Sigrun "Nem" - 164/213 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -14 kąsane)
2. Craig - 177/248 -10 (obrażenia: -35 psychiczne, -36 kąsane), użycia mgły 2/2
3. Frederick "Ed" - 195/270 -10 (obrażenia: -20 psychiczne, -25 kąsane, -30 cięte)
4. Samuel - 168/266 -15 (obrażenia: -80 psychiczne, -18 kąsane), użycia patronusa 1/5
5. Jackie - 116/211 -20 (obrażenia: -60 psychiczne, -36 kąsane)
6. Percival - 246/266 (obrażenia: -20 kąsane)
7. ? - 87/160 (-50 tłuczone)
8. ? - 84/160- Żywotność psów:
- Żywotność:
1. 100/100 - brak ataku
2. 0/100 -
3. Burek - 100/100 - nieszkodliwy
- Ekwipunek:
- Ekwipunek:
1. Sigrun "Nem" - list
2. Craig - list
3. Frederick "Ed" - list
4. Samuel - list
5. Jackie - list
6. Percival - list
Pamiętajcie, że event zagraża zdrowiu i życiu postaci.
Na odpisy czekam do 23.02 - 23:59; proszę odpisywać w wyznaczonym terminie <3
Tajny Bunkier
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland