Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Wioska Tinworth
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wioska Tinworth
Tinworth jest niewielkim miasteczkiem położonym na południowym wybrzeżu Kornwalii. Od lat zamieszkuje je kilka rodzin czarodziejów, którzy z jakiegoś powodu zdecydowali się osiedlić właśnie tam, być może urzeczeni niezwykłym klimatem nadmorskiej wioski, znacznie spokojniejszej od tętniących życiem większych miast. Główna część miasteczka rozciąga się wzdłuż jednej ulicy i kilku jej bocznych rozgałęzień, choć część magicznych rodzin osiedliła się na uboczu, w pewnym oddaleniu od głównej ulicy. Nierzadkim widokiem są niewielkie domki położone w sąsiedztwie klifów porośniętych nadmorską trawą oraz plaży, choć większość czarodziejów ukrywa je zaklęciami przed wzrokiem mugoli, przez co dla niemagicznych wybrzeże może wyglądać na opustoszałe i ciche. Wyjątkowo szerokie, piaszczyste plaże leżące nieopodal zabudowań są lubianym miejscem spędzania czasu zarówno przez dorosłych, jak i dzieci. Co ciekawe, niektóre domki znajdujące się w sąsiedztwie wybrzeża mają ściany udekorowane morskimi muszlami.
W centrum wioski, na jej głównej ulicy, są zlokalizowane takie miejsca, jak pub posiadający zarówno mugolską, jak i ukrytą przed mugolami magiczną część; w tej drugiej jest położony ogólnodostępny kominek podpięty do sieci Fiuu. Znajduje się tam także kilka niewielkich sklepików. Przez większość czasu miejscowość sprawia wrażenie sennej i spokojnej, choć ożywia się w sezonie letnim; to dobre miejsce na wypoczynek dla magicznych rodzin z dziećmi. Przez lata wioska ta była miejscem, gdzie czarodzieje i mugole żyli obok siebie w spokoju i nie przeszkadzali sobie wzajemnie; magiczni mieszkańcy Tinworth starali się nie zakłócać spokoju mugolskich sąsiadów i ukrywali przed nimi swoją odmienność.
W centrum wioski, na jej głównej ulicy, są zlokalizowane takie miejsca, jak pub posiadający zarówno mugolską, jak i ukrytą przed mugolami magiczną część; w tej drugiej jest położony ogólnodostępny kominek podpięty do sieci Fiuu. Znajduje się tam także kilka niewielkich sklepików. Przez większość czasu miejscowość sprawia wrażenie sennej i spokojnej, choć ożywia się w sezonie letnim; to dobre miejsce na wypoczynek dla magicznych rodzin z dziećmi. Przez lata wioska ta była miejscem, gdzie czarodzieje i mugole żyli obok siebie w spokoju i nie przeszkadzali sobie wzajemnie; magiczni mieszkańcy Tinworth starali się nie zakłócać spokoju mugolskich sąsiadów i ukrywali przed nimi swoją odmienność.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Gwen poczuła się zaszczycona, że ktoś tak docenił jej umiejętności, że chciał pozwolić jej nauczać własnego podopiecznego. I to jakiego! Jak się dowiedziała, Heath należał do magicznego rodu o szlachetnej krwi, co wprawdzie malarce niewiele mówiło, ale na pewno brzmiało co najmniej dumnie.
Nie mogła więc odmówić uczenia młodego czarodzieja. Szczególnie, że naprawdę polubiła Heatha i z uśmiechem na ustach wspominała ich wspólne spotkanie. Gdy się spotkali, ruszyli na plener do pobliskiej wioski. Pogoda wydawała się całkiem ładna i Gwen liczyła, że świeże powietrze dobrze zrobi chłopcu.
Niosła ze sobą dość dużą i ciężką torbę, jednak ponieważ była przyzwyczajona do noszenia takich rzeczy, nie sprawiało jej to trudności. Gwen miała zdecydowanie dobry nastrój.
Zatrzymali się przy jednym z klifów, niedaleko samotnego domku jednorodzinnego. Miejsce było niezwykle malownicze. Prawie nie wiało: woda była spokojna, falując tylko delikatnie. Do nosa Gwen dotarł jej słony zapach. Ach, jak cudownie.
Wyciągnęła z torby koc i rozłożyła go na trawie, siadając i czekając, aż dołączy do niej chłopiec z guwernantką. Od razu zaczęła też wyciągać z torby różnego rodzaju przyrządy do malowania. Rozłożyła je na kocu i zaczęła pokazywać chłopcu.
– Heath, uznałam, że… na początek pokaże ci kilka rodzajów narzędzi do rysowania. Wprawdzie nie skupimy się dziś na farbkach, ale może któreś z tych rzeczy – wskazała przedmioty leżące przed nią – też przypadnie ci do gustu.
Uniosła dwa najbliższe komplety.
– To ołówki i kredki. Ołówek już znasz, a kredki to jego kolorowe odpowiedniki. Wymagają zwykle dość dużej precyzji, ale są dobre do nauki, bo nie rozmazują się tak bardzo. A tu masz…
Podniosła kolejne dwa komplety.
– ...pastele suche i olejne. Suche mocno się rozmazują, olejne są bardziej… tłuste. Tak jak farby, które ci pokazywałam, pamiętasz? Wypróbujemy je dzisiaj. Ale najpierw musimy zrobić pewne ćwiczenie.
Długo myślała nad tym, jak w ogóle przygotować chłopca do malowania i to, co miała z nim robić teraz, przypomniało jej się, gdy zaczęła wspominać jego lot na miotle.
– Chcesz być sportowcem, prawda? Więc pewnie wiesz, że sportowcy muszą się rozgrzać przed treningiem. A malowanie to… też taki trochę sport. Nim zaczniemy rysować musimy rozgrzać ręce. Otworzysz szkicownik? – poprosiła, sama sięgając po swój własny.
Otworzyła go i chwyciła ołówek, po czym narysowała kilka kształtów i pokazała je chłopcu.
– Na początek zawsze warto jest narysować kilkanaście razy proste kształty, o takie jak tu widzisz. To co, rozgrzejemy się w ten sposób? A potem pobawimy się tymi rzeczami.
Była nieco niepewna; nie wiedziała, jak chłopiec zareaguje na jej propozycje, a przecież nigdy wcześniej nikogo nie uczyła.
Nie mogła więc odmówić uczenia młodego czarodzieja. Szczególnie, że naprawdę polubiła Heatha i z uśmiechem na ustach wspominała ich wspólne spotkanie. Gdy się spotkali, ruszyli na plener do pobliskiej wioski. Pogoda wydawała się całkiem ładna i Gwen liczyła, że świeże powietrze dobrze zrobi chłopcu.
Niosła ze sobą dość dużą i ciężką torbę, jednak ponieważ była przyzwyczajona do noszenia takich rzeczy, nie sprawiało jej to trudności. Gwen miała zdecydowanie dobry nastrój.
Zatrzymali się przy jednym z klifów, niedaleko samotnego domku jednorodzinnego. Miejsce było niezwykle malownicze. Prawie nie wiało: woda była spokojna, falując tylko delikatnie. Do nosa Gwen dotarł jej słony zapach. Ach, jak cudownie.
Wyciągnęła z torby koc i rozłożyła go na trawie, siadając i czekając, aż dołączy do niej chłopiec z guwernantką. Od razu zaczęła też wyciągać z torby różnego rodzaju przyrządy do malowania. Rozłożyła je na kocu i zaczęła pokazywać chłopcu.
– Heath, uznałam, że… na początek pokaże ci kilka rodzajów narzędzi do rysowania. Wprawdzie nie skupimy się dziś na farbkach, ale może któreś z tych rzeczy – wskazała przedmioty leżące przed nią – też przypadnie ci do gustu.
Uniosła dwa najbliższe komplety.
– To ołówki i kredki. Ołówek już znasz, a kredki to jego kolorowe odpowiedniki. Wymagają zwykle dość dużej precyzji, ale są dobre do nauki, bo nie rozmazują się tak bardzo. A tu masz…
Podniosła kolejne dwa komplety.
– ...pastele suche i olejne. Suche mocno się rozmazują, olejne są bardziej… tłuste. Tak jak farby, które ci pokazywałam, pamiętasz? Wypróbujemy je dzisiaj. Ale najpierw musimy zrobić pewne ćwiczenie.
Długo myślała nad tym, jak w ogóle przygotować chłopca do malowania i to, co miała z nim robić teraz, przypomniało jej się, gdy zaczęła wspominać jego lot na miotle.
– Chcesz być sportowcem, prawda? Więc pewnie wiesz, że sportowcy muszą się rozgrzać przed treningiem. A malowanie to… też taki trochę sport. Nim zaczniemy rysować musimy rozgrzać ręce. Otworzysz szkicownik? – poprosiła, sama sięgając po swój własny.
Otworzyła go i chwyciła ołówek, po czym narysowała kilka kształtów i pokazała je chłopcu.
– Na początek zawsze warto jest narysować kilkanaście razy proste kształty, o takie jak tu widzisz. To co, rozgrzejemy się w ten sposób? A potem pobawimy się tymi rzeczami.
Była nieco niepewna; nie wiedziała, jak chłopiec zareaguje na jej propozycje, a przecież nigdy wcześniej nikogo nie uczyła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Och, to raczej nie o to chodziło, że świeże powietrze mu dobrze robiło. Po prostu na zewnątrz zawsze miał większe możliwości ruchu. Heath w zasadzie nie był taki trudny, a ile mógł się kręcić, chodzić czy biegać wtedy kiedy miał ochotę.
Mały Macmillan często to trochę podbiegał to odrobinę zostawał w tyle w porównaniu do kobiet z którymi szedł. Nie jakoś daleko, zaledwie parę metrów.
Gdy wreszcie doszli na miejsce wybrane przez rudowłosą czarodziejkę Heath zanim usiadł na kocu pokręcił się jeszcze przez moment po najbliższej okolicy. Dopiero gdy Gwen zaczęła wyciągac różne ciekawe przedmioty z torby Heath postanowił do nich dołączyć. Zanim zdążył zapytać o pierwszą z brzegu rzecz Gwen już pospieszyła z odpowiedzią.
-Uhm, znam kredki- kiwnał głową gdy mu je pokazała. Specjalnie nie przedpadał za kredkami. Nigdy nic nie udało mu się pokolorować tak jakby sobie tego życzył. Jak na jego gust były trochę przereklamowane.
Za to pasteli jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Szczególnie zainteresowały go te, które Gwen określiła jako suche. - przypominają trochę kredę- stwierdził po prostu. Olejne też chwilę pooglądał, były trochę dziwne w dotyku jak dla niego.
Jak na razie guwernantka chłopca siedziała z boku i tylko się przysłuchiwała leniwie lekcji dawanej przez Gwen. Po chwili nawet wyciągnęła sobie jakąś książkę. Miała chwilę dla siebie, o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy.
Heath nieco zaintrygowany wstępem o rozgrzewaniu rąk posłusznie wyjął swój szkicownik. Gdy Gwen pokazała mu narysowane kształty mogła zauważyć, że wizja rysowania jakiś kółek, kwadratów czy innych rzeczy. Zerknął jeszcze w stronę pasteli tęsknym wzrokiem.
-Uch... okej...- zgodził się. W końcu skoro potem mieli robić coś ciekawszego to może było warto trochę pocierpieć, ale tylko trochę. Chcąc, nie chcąc sięgnął jednak po ołówek i zaczął rysować kształty podobne z grubsza do tych, które pokazała mu Gwen. Oby tylko to zbyt długo nie trwało. Heath rysował te kształty niezbyt ładne. Koła były ewidentnie jajowane i krzywe, kwadraty miały pofałdowane linie, ale przynajmniej się starał.
Mały Macmillan często to trochę podbiegał to odrobinę zostawał w tyle w porównaniu do kobiet z którymi szedł. Nie jakoś daleko, zaledwie parę metrów.
Gdy wreszcie doszli na miejsce wybrane przez rudowłosą czarodziejkę Heath zanim usiadł na kocu pokręcił się jeszcze przez moment po najbliższej okolicy. Dopiero gdy Gwen zaczęła wyciągac różne ciekawe przedmioty z torby Heath postanowił do nich dołączyć. Zanim zdążył zapytać o pierwszą z brzegu rzecz Gwen już pospieszyła z odpowiedzią.
-Uhm, znam kredki- kiwnał głową gdy mu je pokazała. Specjalnie nie przedpadał za kredkami. Nigdy nic nie udało mu się pokolorować tak jakby sobie tego życzył. Jak na jego gust były trochę przereklamowane.
Za to pasteli jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Szczególnie zainteresowały go te, które Gwen określiła jako suche. - przypominają trochę kredę- stwierdził po prostu. Olejne też chwilę pooglądał, były trochę dziwne w dotyku jak dla niego.
Jak na razie guwernantka chłopca siedziała z boku i tylko się przysłuchiwała leniwie lekcji dawanej przez Gwen. Po chwili nawet wyciągnęła sobie jakąś książkę. Miała chwilę dla siebie, o ile nic niespodziewanego się nie wydarzy.
Heath nieco zaintrygowany wstępem o rozgrzewaniu rąk posłusznie wyjął swój szkicownik. Gdy Gwen pokazała mu narysowane kształty mogła zauważyć, że wizja rysowania jakiś kółek, kwadratów czy innych rzeczy. Zerknął jeszcze w stronę pasteli tęsknym wzrokiem.
-Uch... okej...- zgodził się. W końcu skoro potem mieli robić coś ciekawszego to może było warto trochę pocierpieć, ale tylko trochę. Chcąc, nie chcąc sięgnął jednak po ołówek i zaczął rysować kształty podobne z grubsza do tych, które pokazała mu Gwen. Oby tylko to zbyt długo nie trwało. Heath rysował te kształty niezbyt ładne. Koła były ewidentnie jajowane i krzywe, kwadraty miały pofałdowane linie, ale przynajmniej się starał.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Gwen nie miała w żadnym razie zamiaru zanudzić młodego czarodzieja. Być może nie miała zbyt dużego doświadczenia w pracy z dziećmi, ale miała świadomość, że ten wiek nie słynie z wielkiej cierpliwości. Skoro jednak miała go uczyć to chciała, aby chłopiec wyrabiał sobie dobre nawyki. Rozruszanie nadgarstka nie tylko pozwalało na lepsze tworzenie, ale też zapobiegało drobnym urazom, które mimo wszystko miały szansę pojawić się w trakcie tworzenia.
Gdy zauważyła, że Heath zaczyna mieć po woli dosyć, zerknęła mu przez ramię. Kształty nie należały do najpiękniejszych, ale przecież nie o to w tym chodziło: gdyby chłopiec był artystycznym geniuszem, Gwen nie byłaby mu potrzebna.
– No, całkiem, całkiem – powiedziała z uśmiechem, unosząc brew i odsuwając się od Heatha.
Gwen zaczęła ponownie grzebać w torbie. Po chwili wyciągnęła z niej trzy kartki o dość dużym formacie. Na każdej z nich znajdowały się kontury takiej samej postaci: całkiem ładna czarownica siedziała na miotle, a za nią majaczał księżyc. Oczywiście obrazem był bardzo uproszczony, tak, aby dziecko nie miało problemów z narysowaniem jej.
Malarka znalazła ilustracje w jednej z mugolskich kolorowanek, którą kupiła i w punkcie z kserokopiarkami poprosiła o stworzenie trzech takich samych kopii; sama nie miała pojęcia, jak takie kopiowanie działa, ale w końcu ktoś zrobił to za nią. Nie miała jednak zamiaru informować o tym chłopca. Z resztą, nie to było istotne.
– Skoro lubisz miotły pomyślałam, że taki obrazek ci się spodoba – powiedziała. – Masz trzy takie same wersje. Pomyślałam, że jeśli chcesz, możemy na tych obrazkach sprawdzić, jak każdy z tych rodzajów narzędzi rysuje, co ty na to? Ołówki możemy na razie pominąć, kiedyś ci wyjaśnię jak działają i czemu jest ich tak dużo.
Wzięła jeden z obrazków i położyła go między kartki szkicownika chłopca, jednocześnie z torby wyciągając spinacz.
– Zobacz, tak będzie ci łatwiej, obrazek będzie wisiał stabilnie. Od czego chciałbyś zacząć?
Wprawdzie po wcześniejszych spojrzeniach chłopca wiedziała, czego może się spodziewać, ale przecież nie mogła dać tego po sobie tak po prostu znać.
Gdy zauważyła, że Heath zaczyna mieć po woli dosyć, zerknęła mu przez ramię. Kształty nie należały do najpiękniejszych, ale przecież nie o to w tym chodziło: gdyby chłopiec był artystycznym geniuszem, Gwen nie byłaby mu potrzebna.
– No, całkiem, całkiem – powiedziała z uśmiechem, unosząc brew i odsuwając się od Heatha.
Gwen zaczęła ponownie grzebać w torbie. Po chwili wyciągnęła z niej trzy kartki o dość dużym formacie. Na każdej z nich znajdowały się kontury takiej samej postaci: całkiem ładna czarownica siedziała na miotle, a za nią majaczał księżyc. Oczywiście obrazem był bardzo uproszczony, tak, aby dziecko nie miało problemów z narysowaniem jej.
Malarka znalazła ilustracje w jednej z mugolskich kolorowanek, którą kupiła i w punkcie z kserokopiarkami poprosiła o stworzenie trzech takich samych kopii; sama nie miała pojęcia, jak takie kopiowanie działa, ale w końcu ktoś zrobił to za nią. Nie miała jednak zamiaru informować o tym chłopca. Z resztą, nie to było istotne.
– Skoro lubisz miotły pomyślałam, że taki obrazek ci się spodoba – powiedziała. – Masz trzy takie same wersje. Pomyślałam, że jeśli chcesz, możemy na tych obrazkach sprawdzić, jak każdy z tych rodzajów narzędzi rysuje, co ty na to? Ołówki możemy na razie pominąć, kiedyś ci wyjaśnię jak działają i czemu jest ich tak dużo.
Wzięła jeden z obrazków i położyła go między kartki szkicownika chłopca, jednocześnie z torby wyciągając spinacz.
– Zobacz, tak będzie ci łatwiej, obrazek będzie wisiał stabilnie. Od czego chciałbyś zacząć?
Wprawdzie po wcześniejszych spojrzeniach chłopca wiedziała, czego może się spodziewać, ale przecież nie mogła dać tego po sobie tak po prostu znać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Och, nie każdy czarodziej zdawał sobie z tego sprawę, że niektóre dzieci szybko się nudziły. Na szczęście Gwen potrafiła zainteresować Heatha tym co robiła na tyle by ten nie szalał po okolicy tylko w miarę spokojnie słuchał jej tłumaczeń. Sama kwestia rozruszania nadgarstków była dla niego trochę abstrakcją, ale to rudowłosa tutaj rządziła i skoro mówiła, że tak trzeba to postanowił jej posłuchać. Chociaż, tak naprawdę najbardziej przemawiała do niego obietnica użycia tych całych pasteli.
Co do zdolności artystycznych tak na pierwszy rzut oka wydawało się, że mały Macmillan nie ma ich zbyt wiele. Za to wykazywał przynajmniej zainteresowanie tematem. No i chyba w miarę dobrze się bawił podczas tego całego rysowania. No ale, kto wie? W końcu chłopiec miał zaledwie pięć lat.
Heath uśmiechnął się szeroko słysząc pochwałę Gwen. A gdy czarownica zaczęła czegoś szukać w swojej torbie od razu zaczął obserwować. Zastanawiał się co wyciągnie tym razem. Po chwili rudowłosa pokazała mu trzy kartki z konturami czarownicy na miotle i wyjaśniła jakie będzie zadanie. Nie wydawało się zbyt skomplikowane. Swoją drogą dobrze, że Gwen nie wspomniała małemu Macmillanowi, że obrazki były kopiowane mugolskim urządzeniem. Gdyby się o tym dowiedział to pewnie zasypałby ją tysiącem pytań na ten temat. Dla niego było to coś niesamowitego. Cały mugolski świat był trochę taką tajemnicą.
-Fajny- ocenił obrazek gdy Gwen mu już go zademonstrowała. – Bardzo się będą różnić między sobą?- zapytał tylko, a kobieta w międzyczasie przypięła mu jeden z nich do szkicownika.
-Od tych… pasteli… tych co wyglądają jak kreda- wybrał od razu to co go zaciekawiło na początku najbardziej. Przysunął do siebie pudełko i wyciągnął brązowy kolor. Miał zamiar zacząć oczywiście od miotły. Za pozwoleniem Gwen zaczął maziać po kartce.
-Strasznie się rozmazuje- zauważył. Pewnie jeszcze chwilę się męczył próbując pomalować obrazek tak jak by to wyszło kredkami, aż w końcu pewnie Gwen mu pokazała, a może sam na to wpadł że może sobie nieco ułatwić życie i rozmazać dany kolor palcem. Tak jak chce. Wtedy kolorowanie obrazka zrobiło się dużo prostsze. Dużo czasu nie minęło, aż cały był zakolorowany. Co prawda co jakiś czas Heath mniej lub bardziej wyjeżdżał poza kontury, ale od czegoś trzeba było zaczać.
Co do zdolności artystycznych tak na pierwszy rzut oka wydawało się, że mały Macmillan nie ma ich zbyt wiele. Za to wykazywał przynajmniej zainteresowanie tematem. No i chyba w miarę dobrze się bawił podczas tego całego rysowania. No ale, kto wie? W końcu chłopiec miał zaledwie pięć lat.
Heath uśmiechnął się szeroko słysząc pochwałę Gwen. A gdy czarownica zaczęła czegoś szukać w swojej torbie od razu zaczął obserwować. Zastanawiał się co wyciągnie tym razem. Po chwili rudowłosa pokazała mu trzy kartki z konturami czarownicy na miotle i wyjaśniła jakie będzie zadanie. Nie wydawało się zbyt skomplikowane. Swoją drogą dobrze, że Gwen nie wspomniała małemu Macmillanowi, że obrazki były kopiowane mugolskim urządzeniem. Gdyby się o tym dowiedział to pewnie zasypałby ją tysiącem pytań na ten temat. Dla niego było to coś niesamowitego. Cały mugolski świat był trochę taką tajemnicą.
-Fajny- ocenił obrazek gdy Gwen mu już go zademonstrowała. – Bardzo się będą różnić między sobą?- zapytał tylko, a kobieta w międzyczasie przypięła mu jeden z nich do szkicownika.
-Od tych… pasteli… tych co wyglądają jak kreda- wybrał od razu to co go zaciekawiło na początku najbardziej. Przysunął do siebie pudełko i wyciągnął brązowy kolor. Miał zamiar zacząć oczywiście od miotły. Za pozwoleniem Gwen zaczął maziać po kartce.
-Strasznie się rozmazuje- zauważył. Pewnie jeszcze chwilę się męczył próbując pomalować obrazek tak jak by to wyszło kredkami, aż w końcu pewnie Gwen mu pokazała, a może sam na to wpadł że może sobie nieco ułatwić życie i rozmazać dany kolor palcem. Tak jak chce. Wtedy kolorowanie obrazka zrobiło się dużo prostsze. Dużo czasu nie minęło, aż cały był zakolorowany. Co prawda co jakiś czas Heath mniej lub bardziej wyjeżdżał poza kontury, ale od czegoś trzeba było zaczać.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Ciepły uśmiech nie znikał z twarzy Gwen.
– Zobaczymy – odparła. – Wszystko zależy od ciebie! W końcu możesz używać podobnych kolorów… albo takich samych. Jak byś wolał?
Gdy Heath, tak jak przypuszczała malarka, wybrał suche pastele od razu zaczęła mu tłumaczyć, jak działają. Oczywiście nie podała od razu wszystkich informacji. Czekała, aż chłopiec sam coś sprawdzi, a potem proponowała mu, jak może kolorować dokładniej, czy poprawniej. Nie wymieniała wprawdzie bardziej skomplikowanych technik, ale chciała, aby malec wyniósł coś z ich lekcji. Nawet, jeśli guwernantka nie będzie miała ochoty, aby zaprosić Gwen po raz kolejny.
Przytaknęła, słysząc o rozmazywaniu się pasteli.
– Nie są tak proste, jak się wydają, prawda? Ja lubię z nich korzystać jako bazę pod docelowy rysunek. Najpierw nakładam pastele, a potem uzupełniam szczegóły kredkami. Tylko wtedy podkładam coś pod rękę, by właśnie się nie rozmazywały – wytłumaczyła. Nie miała jednak zamiaru pokazywać tego dziś chłopcu. Co za dużo, to nie zdrowo!
– To co teraz? – spytała. – Może kredki?
Jeśli Heath odpiął rysunek i podał go Gwen, malarka przyjęła go; jeśli nie, po prostu podała mu kolejny, który chłopiec mógł przyczepić sobie do szkicownika.
– Kredki nie są takie proste, jakby się wydawało – zaczęła. – Pastelami pracowało ci się szybko, prawda? A kredkami zwykle tak się nie da. Zobacz.
Sięgnęła po swój szkicownik, wyjmując z kompletu zieloną kredkę. Zaczęła rysować na oczach chłopca kwadracik, który następnie zakolorowała.
– Ważne, aby wykonywać krótkie ruchy, zawsze w tę samą stronę. Dzięki temu obrazek wygląda… estetycznie. Jak będę robiła tak – stworzyła kolejny kwadracik, który kolorowała w różne strony – to nie będzie to wyglądało ładnie. Rozumiesz? No, to może spróbujesz?
Przerwała na chwilę, po czym uświadomiła sobie, że… Heath to przecież pięciolatek. Nie ma szans, aby pokolorował w ten sposób całą ilustracje.
– Jeśli chcesz, możesz uzupełnić na przykład tylko mniejsze pola kredkami, a resztę na przykład suchymi pastelami – zaproponowała, aby wiedział, że nie musi się ograniczać.
– Zobaczymy – odparła. – Wszystko zależy od ciebie! W końcu możesz używać podobnych kolorów… albo takich samych. Jak byś wolał?
Gdy Heath, tak jak przypuszczała malarka, wybrał suche pastele od razu zaczęła mu tłumaczyć, jak działają. Oczywiście nie podała od razu wszystkich informacji. Czekała, aż chłopiec sam coś sprawdzi, a potem proponowała mu, jak może kolorować dokładniej, czy poprawniej. Nie wymieniała wprawdzie bardziej skomplikowanych technik, ale chciała, aby malec wyniósł coś z ich lekcji. Nawet, jeśli guwernantka nie będzie miała ochoty, aby zaprosić Gwen po raz kolejny.
Przytaknęła, słysząc o rozmazywaniu się pasteli.
– Nie są tak proste, jak się wydają, prawda? Ja lubię z nich korzystać jako bazę pod docelowy rysunek. Najpierw nakładam pastele, a potem uzupełniam szczegóły kredkami. Tylko wtedy podkładam coś pod rękę, by właśnie się nie rozmazywały – wytłumaczyła. Nie miała jednak zamiaru pokazywać tego dziś chłopcu. Co za dużo, to nie zdrowo!
– To co teraz? – spytała. – Może kredki?
Jeśli Heath odpiął rysunek i podał go Gwen, malarka przyjęła go; jeśli nie, po prostu podała mu kolejny, który chłopiec mógł przyczepić sobie do szkicownika.
– Kredki nie są takie proste, jakby się wydawało – zaczęła. – Pastelami pracowało ci się szybko, prawda? A kredkami zwykle tak się nie da. Zobacz.
Sięgnęła po swój szkicownik, wyjmując z kompletu zieloną kredkę. Zaczęła rysować na oczach chłopca kwadracik, który następnie zakolorowała.
– Ważne, aby wykonywać krótkie ruchy, zawsze w tę samą stronę. Dzięki temu obrazek wygląda… estetycznie. Jak będę robiła tak – stworzyła kolejny kwadracik, który kolorowała w różne strony – to nie będzie to wyglądało ładnie. Rozumiesz? No, to może spróbujesz?
Przerwała na chwilę, po czym uświadomiła sobie, że… Heath to przecież pięciolatek. Nie ma szans, aby pokolorował w ten sposób całą ilustracje.
– Jeśli chcesz, możesz uzupełnić na przykład tylko mniejsze pola kredkami, a resztę na przykład suchymi pastelami – zaproponowała, aby wiedział, że nie musi się ograniczać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
-Takie same byłyby trochę nudne... a przynajmniej tak mi się wydaje- zaopiniował po krótkiej chwili- Zrobię każdą trochę inną- dodał jeszcze. Ale specjalnie nie określił na czym ich inność miała polegać. Prawdopodobnie każdej pomaluje szatę w innym kolorze. A przynajmniej tak byłoby najprościej to zrobić. Zaraz wziął się do smarowania różnymi kolorami po kartce, przy okazji brudząc sobie trochę ręce.
-Nie jest tak ciężko... chociaż drobne rzeczy trudno zamalować - podzielił się swoim spostrzeżeniem na temat rysowania akurat tym konkretnym typem pasteli. W sumie to nawet szybko im z tym poszło. Mały Macmillan po skończeniu podał rysunek Gwen, a zaraz potem na jego szkicowniku wylądował kolejny, tym razem nie pokolorowany.
-Może być...- zgodził się na kredki. Już miał się brać z powrotem do malowania gdy Gwen go powstrzymała i zrobiła małą demonstrację z zielonym kwadracikiem.
-To już wcale nie wygląda tak prosto- mruknął przyglądając się jak mały element pokrywa się jednolitym kolorem. To wcale nie było takie proste, a na pewno mogłobyć upierdliwe, przynajmniej przy większych elementach. Dlatego Heath z niejaką ulgą przyjął propozycję rudowłosej, żeby kredkami pomalować jedynie drobniejsze elementy obrazka, a te większe pastelami. -Mhm, okej- opdowiedział Gwen i tym razem sięgnął po kredki. -Jakoś tak?- zapytał gdy skończył malować na brązowo rączkę miotły, a potem w zasadzie nie czekając na odpowiedź czarownicy zabrał się za resztę obrazka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, Heath kredkami często wyjeżdżał poza obrys obrazka, a do tego mimo, że się starał kolorować tylko w jedną stronę to i tak widać było, że co jakiś czas obracał kredkę w dłoni i smarował pod innym kątem. Ale obrazek i tak wyglądał lepiej niż mógłby bez wskazówek rudowłosej malarki. Gwen może nie zdawała sobie sprawy, ale jak dla niego to i tak był już sukces, że się nie zniechęcił po drodze. Chłopiec zazwyczaj nie miał zbytniego zacięcia do różnych manualnych prac.
Guwernantka małego czarodzieja co jakiś czas zerkała im przez ramię zaciekawiona co robi Heath, ale im nie przeszkadzała. Miała własną lekturę, która chyba była trochę wciągająca.
-Nie jest tak ciężko... chociaż drobne rzeczy trudno zamalować - podzielił się swoim spostrzeżeniem na temat rysowania akurat tym konkretnym typem pasteli. W sumie to nawet szybko im z tym poszło. Mały Macmillan po skończeniu podał rysunek Gwen, a zaraz potem na jego szkicowniku wylądował kolejny, tym razem nie pokolorowany.
-Może być...- zgodził się na kredki. Już miał się brać z powrotem do malowania gdy Gwen go powstrzymała i zrobiła małą demonstrację z zielonym kwadracikiem.
-To już wcale nie wygląda tak prosto- mruknął przyglądając się jak mały element pokrywa się jednolitym kolorem. To wcale nie było takie proste, a na pewno mogłobyć upierdliwe, przynajmniej przy większych elementach. Dlatego Heath z niejaką ulgą przyjął propozycję rudowłosej, żeby kredkami pomalować jedynie drobniejsze elementy obrazka, a te większe pastelami. -Mhm, okej- opdowiedział Gwen i tym razem sięgnął po kredki. -Jakoś tak?- zapytał gdy skończył malować na brązowo rączkę miotły, a potem w zasadzie nie czekając na odpowiedź czarownicy zabrał się za resztę obrazka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, Heath kredkami często wyjeżdżał poza obrys obrazka, a do tego mimo, że się starał kolorować tylko w jedną stronę to i tak widać było, że co jakiś czas obracał kredkę w dłoni i smarował pod innym kątem. Ale obrazek i tak wyglądał lepiej niż mógłby bez wskazówek rudowłosej malarki. Gwen może nie zdawała sobie sprawy, ale jak dla niego to i tak był już sukces, że się nie zniechęcił po drodze. Chłopiec zazwyczaj nie miał zbytniego zacięcia do różnych manualnych prac.
Guwernantka małego czarodzieja co jakiś czas zerkała im przez ramię zaciekawiona co robi Heath, ale im nie przeszkadzała. Miała własną lekturę, która chyba była trochę wciągająca.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Pokiwała głową.
– Tak, jest dobrze – powiedziała ciepło.
Nie umknęło jej uwadze, jak chłopiec maluje kredkami pod różnymi kątami, ale nie miała zamiaru go na tym etapie krytykować. W trakcie kolejnego rysowania pewnie po prostu powtórzy mu zasady ponownie i z czasem, gdy Heath wyćwiczy w sobie cierpliwość oraz mięśnie, pewnie różnica będzie widoczna. Ale przecież rysunek wymagał czasu. Nie mogła w trakcie jednej lekcji nauczyć pięciolatka tworzyć tak, jakby chłopiec był 40-letnim mistrzem sztuk pięknych.
Malowanie drugiego dzieła zajęło chłopcu chyba trochę więcej czasu.
– Jak skończymy, będziesz mógł sobie wziąć całe te komplety – powiedziała. – Będziesz mógł sobie poćwiczyć w domu, jeśli będziesz miał ochotę, a na następnym spotkaniu będziesz mógł mi powiedzieć, co ostatecznie sądzisz o pastelach i kredkach – wyjaśniła.
Zaczekała grzecznie, aż Heath skończy, aby następnie zacząć wyjaśniać chłopcu o co chodzi z olejnymi pastelami. Podniosła opakowanie.
– To pastele olejne. Zobacz. – Dała chłopcu do ręki białą pastele. – Są bardziej tłuste, więc nie brudzą aż tak. Gorzej się je rozciera, ale dają też zupełnie inny efekt na kartce. Wymagają chyba trochę więcej pracy, niż te suche, bo nie możesz ich tak po prostu rozetrzeć… ale powinny być łatwiejsze, niż kredki – wyjaśniła.
Wzięła do ręki trzecią ilustracje.
– To co, próbujemy? A potem możemy pójść na spacer? – Spojrzała kątem oka na guwernantkę, mając nadzieję, że ta zaaprobuje jej pomysł.
Miała nadzieję, że chłopiec nie znudzi się w trakcie kolorowania trzeciego obrazka. To w sumie było chyba trochę wiele, jak na dziecko w jego wieku… Ale nawet, jeśli tę pracę Heath pokoloruje szybko i niedbale, Gwen nie będzie narzekała. Niech sprawdzi, zobaczy co lubi, a potem próbuje swoich sił w domu razem z opiekunką.
Spojrzenie na guwernantkę przypomniało Gwen, że właściwie… nie widziała matki chłopca. Heath cały czas przebywał przy tej kobiecie. Ciekawe, czy szlacheckie kobiety po prostu w ten sposób wychowywały swoje potomstwo? Nie zdziwiłaby się. Szczególnie, że to mogłoby wyjaśniać, czemu w Hogwarcie tak wiele dzieci zachowuje się po prostu źle.
– Tak, jest dobrze – powiedziała ciepło.
Nie umknęło jej uwadze, jak chłopiec maluje kredkami pod różnymi kątami, ale nie miała zamiaru go na tym etapie krytykować. W trakcie kolejnego rysowania pewnie po prostu powtórzy mu zasady ponownie i z czasem, gdy Heath wyćwiczy w sobie cierpliwość oraz mięśnie, pewnie różnica będzie widoczna. Ale przecież rysunek wymagał czasu. Nie mogła w trakcie jednej lekcji nauczyć pięciolatka tworzyć tak, jakby chłopiec był 40-letnim mistrzem sztuk pięknych.
Malowanie drugiego dzieła zajęło chłopcu chyba trochę więcej czasu.
– Jak skończymy, będziesz mógł sobie wziąć całe te komplety – powiedziała. – Będziesz mógł sobie poćwiczyć w domu, jeśli będziesz miał ochotę, a na następnym spotkaniu będziesz mógł mi powiedzieć, co ostatecznie sądzisz o pastelach i kredkach – wyjaśniła.
Zaczekała grzecznie, aż Heath skończy, aby następnie zacząć wyjaśniać chłopcu o co chodzi z olejnymi pastelami. Podniosła opakowanie.
– To pastele olejne. Zobacz. – Dała chłopcu do ręki białą pastele. – Są bardziej tłuste, więc nie brudzą aż tak. Gorzej się je rozciera, ale dają też zupełnie inny efekt na kartce. Wymagają chyba trochę więcej pracy, niż te suche, bo nie możesz ich tak po prostu rozetrzeć… ale powinny być łatwiejsze, niż kredki – wyjaśniła.
Wzięła do ręki trzecią ilustracje.
– To co, próbujemy? A potem możemy pójść na spacer? – Spojrzała kątem oka na guwernantkę, mając nadzieję, że ta zaaprobuje jej pomysł.
Miała nadzieję, że chłopiec nie znudzi się w trakcie kolorowania trzeciego obrazka. To w sumie było chyba trochę wiele, jak na dziecko w jego wieku… Ale nawet, jeśli tę pracę Heath pokoloruje szybko i niedbale, Gwen nie będzie narzekała. Niech sprawdzi, zobaczy co lubi, a potem próbuje swoich sił w domu razem z opiekunką.
Spojrzenie na guwernantkę przypomniało Gwen, że właściwie… nie widziała matki chłopca. Heath cały czas przebywał przy tej kobiecie. Ciekawe, czy szlacheckie kobiety po prostu w ten sposób wychowywały swoje potomstwo? Nie zdziwiłaby się. Szczególnie, że to mogłoby wyjaśniać, czemu w Hogwarcie tak wiele dzieci zachowuje się po prostu źle.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Gdy tylko Gwen mu potwierdziła, że tak jest w porządku to chłopiec zaczął bardziej energicznie maziać kredkami po kartce, co wcale jej nie pomogło, ale na razie nikt się tym nie przejmował, a chyba już najmniej sam Heath.
-Naprawdę?- ucieszył się z tego, że będzie mógł wziąć je ze sobą. Oczywiście bardziej chodziło o pastele niż o kredki. Jego opiekunka też się delikatnie uśmiechnęła pod nosem, pewnie miała nadzieję, że następne dni będą trochę prostsze w jej pracy. Zawsze to mniej biegania za energicznym dzieciakiem. -Pewnie- kiwnął głową zgadzając się na wydanie opinii na temat tych narzędzi do rysowania na następnym spotkaniu z rudowłosą czarodziejką. Pewnie nawet jakby go o tym nie poinformowała to Heath by jej opowiedział co o nich sądzi.
Gdy wyciągnęła pastele olejne Heath podszedł do nich trochę nieufnie. Były dziwne, to na pewno. W miarę uważnie słuchał wyjaśnienia Gwen. – Okej- zgodził się i odebrał od niej trzecią kartkę. Myśl o spacerze dodała mu nieco energii. A kobieta, która tu przyszła z małym lordem tylko kiwnęła głową z uśmiechem. Spacer to nie był zły pomysł, może młody się akurat wyszaleje.
-Och…- Heath trochę się zdziwił gdy spróbował po raz pierwszy maźnąć szatę czarownicy na ziemnozielony. Potem spróbował z innym kolorem, trochę jaśniejszym tak jakby testując czy będzie tak samo. – Są fajne! – spojrzał ucieszony na Gwen. Spodobało mu się jaki zostawiają ślad. – Faktycznie są prostsze od kredek - zauważył jeszcze. Kolor był bardziej intensywny niż przy suchych pastelach. W sumie będzie miał całkiem niezłą zagwozdkę, które lubi bardziej.
Co do matki chłopca, to Gwen nie miała jej prawa spotkać. Ta niestety nie żyła, ale jeśli Gwen miałaby zostać nauczycielką Heatha na dłużej to pewnie ktoś jej szepnie słówko, żeby nie palnęła jakiejś gafy.
-Patrz! Skończyłem!- wykrzyknął Heath i prawie podskoczył z miejsca. –Idziemy na ten spacer?- zapytał od razu. Nawet jeśli Gwen chciała coś z nim jeszcze zrobić, to w tym momencie były marne szanse, żeby młody Macmillan był w stanie się skupić na czymkolwiek na dłużej.
-Naprawdę?- ucieszył się z tego, że będzie mógł wziąć je ze sobą. Oczywiście bardziej chodziło o pastele niż o kredki. Jego opiekunka też się delikatnie uśmiechnęła pod nosem, pewnie miała nadzieję, że następne dni będą trochę prostsze w jej pracy. Zawsze to mniej biegania za energicznym dzieciakiem. -Pewnie- kiwnął głową zgadzając się na wydanie opinii na temat tych narzędzi do rysowania na następnym spotkaniu z rudowłosą czarodziejką. Pewnie nawet jakby go o tym nie poinformowała to Heath by jej opowiedział co o nich sądzi.
Gdy wyciągnęła pastele olejne Heath podszedł do nich trochę nieufnie. Były dziwne, to na pewno. W miarę uważnie słuchał wyjaśnienia Gwen. – Okej- zgodził się i odebrał od niej trzecią kartkę. Myśl o spacerze dodała mu nieco energii. A kobieta, która tu przyszła z małym lordem tylko kiwnęła głową z uśmiechem. Spacer to nie był zły pomysł, może młody się akurat wyszaleje.
-Och…- Heath trochę się zdziwił gdy spróbował po raz pierwszy maźnąć szatę czarownicy na ziemnozielony. Potem spróbował z innym kolorem, trochę jaśniejszym tak jakby testując czy będzie tak samo. – Są fajne! – spojrzał ucieszony na Gwen. Spodobało mu się jaki zostawiają ślad. – Faktycznie są prostsze od kredek - zauważył jeszcze. Kolor był bardziej intensywny niż przy suchych pastelach. W sumie będzie miał całkiem niezłą zagwozdkę, które lubi bardziej.
Co do matki chłopca, to Gwen nie miała jej prawa spotkać. Ta niestety nie żyła, ale jeśli Gwen miałaby zostać nauczycielką Heatha na dłużej to pewnie ktoś jej szepnie słówko, żeby nie palnęła jakiejś gafy.
-Patrz! Skończyłem!- wykrzyknął Heath i prawie podskoczył z miejsca. –Idziemy na ten spacer?- zapytał od razu. Nawet jeśli Gwen chciała coś z nim jeszcze zrobić, to w tym momencie były marne szanse, żeby młody Macmillan był w stanie się skupić na czymkolwiek na dłużej.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Oddanie narzędzi chłopcu było właściwie wliczone w cenę lekcji: guwernantka Heatha raczej nieszczególnie znała się na sztuce, więc lepiej było, aby to Gwen zaopatrzyła chłopca. Malarka bardzo umyślnie wybrała i kredki, i pastele. Miały mieć dobry pigment, być łatwe w pracy, ale jednocześnie niezbyt drogie. W końcu Heath prędzej je zniszczy, niż wykorzysta je w pełni.
Przytaknęła więc, gdy chłopiec spytał się, czy Gwen naprawdę daje mu narzędzia. Niech myśli, że to w pełni prezent; nie czuła potrzeby tłumaczenia mu się, a liczyła, że „prezent” zbliży ich w jakiś sposób do siebie.
Gdy mały lord wziął kolejny rysunek, malarce wydawało się, że pokrył kartkę zaskakująco szybko. Malował zawzięcie, wyraźnie z myślą o tym, by móc już stąd iść, mimo że był przecież zainteresowany rysowaniem. Te trzy obrazki to było chyba jednak naprawdę za dużo.
– Są łatwiejsze…. teraz – powiedziała z uśmiechem. – Jeśli się postarasz, może kiedyś ci pokaże, że łatwe tylko się wydają. – Zaśmiała się ciepło.
Wkrótce Heath obwieścił koniec malowania.
– No pięknie! Jasne, idziemy! Tylko wiesz co? Schowaj dobrze te ilustracje. Zachowaj je sobie… a po paru lekcjach porównamy, jak ci idzie. Co ty na to? – spytała.
Trójka zaczęła się zbierać. Gwen zaczęła pakować do swojej torby kredki i pastele, układając je zgodnie z kolorami.
– Dostaniesz, jak wrócimy do domu – wyjaśniła. – Nie masz gdzie ich nieść, prawda?
Gdy kolorowanki, szkicowniki i narzędzia trafiły do torby, kobiety wspólnie złożyły koc. Zajęło im to dłuższą chwilę: morski wiatr zaczął się wzmagać, co nie pomagało w czynności. W końcu jednak udało im się tego dokonać. Wszystko było więc gotowe na spacer.
Gwen ruszyła razem z chłopcem i guwernantką, nie śpiesząc się nigdzie. W końcu miała czas: lekcje lorda był dobrze opłacane, dziewczyna nie musiała więc śpieszyć się do kolejnej pracy. Z resztą piękna okolica, z przyjemnym towarzystwem radosnego dziecka była naprawdę inspirująca. Chyba musi przyjechać tu kiedyś specjalnie na plener. Tak, to zdecydowanie dobra myśl.
| zt x2
Przytaknęła więc, gdy chłopiec spytał się, czy Gwen naprawdę daje mu narzędzia. Niech myśli, że to w pełni prezent; nie czuła potrzeby tłumaczenia mu się, a liczyła, że „prezent” zbliży ich w jakiś sposób do siebie.
Gdy mały lord wziął kolejny rysunek, malarce wydawało się, że pokrył kartkę zaskakująco szybko. Malował zawzięcie, wyraźnie z myślą o tym, by móc już stąd iść, mimo że był przecież zainteresowany rysowaniem. Te trzy obrazki to było chyba jednak naprawdę za dużo.
– Są łatwiejsze…. teraz – powiedziała z uśmiechem. – Jeśli się postarasz, może kiedyś ci pokaże, że łatwe tylko się wydają. – Zaśmiała się ciepło.
Wkrótce Heath obwieścił koniec malowania.
– No pięknie! Jasne, idziemy! Tylko wiesz co? Schowaj dobrze te ilustracje. Zachowaj je sobie… a po paru lekcjach porównamy, jak ci idzie. Co ty na to? – spytała.
Trójka zaczęła się zbierać. Gwen zaczęła pakować do swojej torby kredki i pastele, układając je zgodnie z kolorami.
– Dostaniesz, jak wrócimy do domu – wyjaśniła. – Nie masz gdzie ich nieść, prawda?
Gdy kolorowanki, szkicowniki i narzędzia trafiły do torby, kobiety wspólnie złożyły koc. Zajęło im to dłuższą chwilę: morski wiatr zaczął się wzmagać, co nie pomagało w czynności. W końcu jednak udało im się tego dokonać. Wszystko było więc gotowe na spacer.
Gwen ruszyła razem z chłopcem i guwernantką, nie śpiesząc się nigdzie. W końcu miała czas: lekcje lorda był dobrze opłacane, dziewczyna nie musiała więc śpieszyć się do kolejnej pracy. Z resztą piękna okolica, z przyjemnym towarzystwem radosnego dziecka była naprawdę inspirująca. Chyba musi przyjechać tu kiedyś specjalnie na plener. Tak, to zdecydowanie dobra myśl.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
18 październik
Krople deszczu spływają po brudniej szybie nie gęściej, niż łzy po policzkach pani Fawcett. Ich miarowe uderzenia o szkło przypominają mi bębny, które podczas spektakli teatralnych zwiastują nagły zwrot akcji, nieprzyjemny dla głównego bohatera. Tylko nie ma już czego zwiastować. To już się stało kilka godzin wcześniej.
– Przeczuwałam, że coś się stanie, całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć, miałam jakieś przeczucie… – łkała czarownica, pociągając nosem.
Wyciągnąłem z kieszeni szaty chusteczkę w kratę i podałem ją pani Fawcett bez słowa.
– Dziękuję – rzekła płaczliwie, przyjmując ją z wdzięcznością i wyjątkowo głośno wydmuchując nos. Nie skomentowałem tego w żaden sposób.
Siedziałem w miękkim, wysłużonym fotelu w salonie państwa Fawcett. Zaczarowana kukułka, która wychynęła niepostrzeżenie ze starego, dębowego zegara obwieściła wybicie godziny dwunastej. Poruszyłem się z wyraźnym zniecierpliwieniem, spojrzałem wyczekująco na czarownicę wspartą o podłokietnik drugiego fotela. Niemal przelewała się przez oparcie, nie potrafiąc i nie chcąc złapać równowagi. Przypominała mi balonik, który ktoś przebił ostrą igłą i nagle uszło z niego całe powietrze.
– Pani Fawcett, rozumiem pani rozpacz, lecz z każdą chwilą maleje szansa, że córka zostanie odnaleziona – ponagliłem kobietę, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt natarczywie, czy oschle.
Nie domyślała się tego, pewnie sądziła, że jak każdy stróż prawa jestem wypranym z uczuć głazem, ale rozumiałem to, co teraz czuła. Strata dziecka była najboleśniejszą z jaką przyszło mi się zmierzyć. Dla pani Fawcett była jeszcze szansa. Siedmioletnia Sarah została porwana. W dziecięcej sypialni odnaleźliśmy ślady krwi, ale nie ciało.
Bury, pręgowany kot zasyczał na mnie gniewnie, a sierść zjeżyła mu się na całym grzbiecie.
- Miałam przeczucie, że stanie się coś złego… – podjęła znów temat czarownica. – Nad ranem udało mi się zasnąć, ledwie przymknęłam oczy, a zbudził mnie krzyk Sarah… Och, gdyby tylko pan słyszał jak krzyczała. Od razu serce pękło mi kawałki… Zerwałam się z łóżka, pobiegłam tam, a on… – głos pani Fawcett załamał się wyraźnie. – On trzymał moje dziecko i śmiał się. Rzucił na mnie zaklęcie, widzi pan, widzi? – Wyciągnęła obandażowaną dłoń w moim kierunku. Odchyliłem się lekko do tyłu. Widziałem, nie musiała podsuwać mi jej pod sam nos, zaklęcie, które w nią trafiło było przyczyną mojego powianie się tutaj. To czarna magia mnie tu przywiodła. – A potem zniknął. Rozpłynął się w powietrzu razem z Sarah. Jak to jest możliwe, jeśli nikt nie może się teleportować?! Niech mi pan powie, no jak?! – Dotychczas pani Fawcett łkała, lecz szloch robił się coraz bardziej agresywny i natarczywy. – To jest wasza wina. Ministerstwa Magii. Nic nie robicie z tymi całymi anomaliami. Czy pan wie jak bardzo cierpi przez nie moje dziecko? Czy pan zdaje sobie sprawę jaki to ból patrzeć, gdy ni stąd, ni zowąd zaczyna krwawić z nosa, albo drżeć jak w febrze?
Sądziłem, że opisywany przez kobietę ból nie był dotkliwszy od tego, który czułem patrząc na zmasakrowane zwłoki własnej córki na posadzce naszego rodzinnego domu; domu, w którym powinna była być bezpieczna. To ja powinienem był zapewnić jej i Allyi bezpieczeństwo. Zawiodłem. Pani Fawcett przeszła do wyrzucania kolejnego zawodu, który rzekomo popełniłem wobec czarodziejskiej społeczności. Świetnie. Ten dzień nie mógł zacząć się lepiej.
– Robimy co w naszej mocy, proszę pani. Nie mogę powiedzieć nic więcej, to nie leży w kompetencjach Biura Aurorów. Jestem tu, aby znaleźć pani córkę, trzymajmy się głównego tematu. Gdzie jest pani mąż? – powiedziałem spokojnie, nie pozwalając, by te wyrzuty –poniekąd słuszne – wytrąciły mnie z równowagi.
Zeznania pani Fawcett nie rozjaśniły wiele. Spisałem je szczegółowo w notesie, oprawionym w skórę, który zawsze nosiłem w wewnętrznej stronie płaszcza. Mój partner, bardziej biegły w sztuce rysunku, próbował uchwycić wspomnienie twarzy matki dziewczynki na pergaminie, lecz z miernym skutkiem. Całe zdarzenie miało miejsce nim wzeszło słońce. W sypialni dziewczynki było ciemno, a mężczyznę otulała peleryna.
Zostawiłem Emmersona z panią Fawcett. Jeszcze raz zdecydowałem się przejść do sypialni Sarah, aby ją obejrzeć. Zastanawiałem się, czy mogła znać sprawcę. Większość porwań dzieci dokonują członkowie rodziny. Drugi rodzic, skonfliktowani dziadkowie. Pani Fawcett twierdziła jednak, że tworzyli szczęśliwą rodzinę. Na tyle szczęśliwą, na ile można było nią być w obecnych, trudnych czasach. Zapewniała, że nie mieli wrogów i nie odnajdywała powodów, dla których ktoś mógłby uczynić im krzywdę. Użycie czarnej magii wykluczało konflikty na tle rodzinnym. To nie magiczna policja była tu potrzebna, tylko ja.
Przykucnąłem nad plamą krwi, wciąż zabezpieczoną, przyglądając się jej przez chwilę. Nie należała do matki dziewczynki, która została zraniona w progu sypialni. Należała do Sarah, tego byłem pewien. Uniosłem spojrzenie, próbując odnaleźć coś, cokolwiek, co mogłem wcześniej przeoczyć. Dźwignąłem się na nogi, podszedłem do okna, w którym zniknął sprawca z dziewczynką. Wsparłem dłonie o szeroki parapet, a w mojej głowie myśli brzęczały jak stado wściekłych os. Miałem podobną sprawę kilka lat wcześniej. Wtedy też porwano dziecko, lecz nie zająłem się nią od razu, bo wtedy czarna magia nie pozostawiła po sobie śladów. Nie odnaleziono dziewczynki żywej. Dopiero jej naznaczone czarnomagicznymi rytuałami ciało potwierdzało, że sprawą od razu powinno zająć się Biuro Aurorów. Było wiele tropów. Każdy z nich prowadził donikąd.
Dostrzegłszy drobny, wątły kwiat o różowych, delikatnych płatkach, który utknął pod skrzydłem okiennicy, znieruchomiałem. Nie znałem się na zielarstwie, lecz po tamtej sprawie zimoziół północny rozpoznałbym przebudzony w nocy o północy. Tamtą dziewczynkę, miała na imię Jane, odnaleziono z wiankiem na głowie – z bardzo rzadkich ziomoziołów, rosnących wyłącznie na dalekiej północy Szkocji. W tym w domu, domu państwa Fawcett, w Kent, także nie miały prawa tu być.
Wyjąłem kwiat najostrożniej jak potrafiłem, wsunąłem go do lnianej sakiewki. Zbiegłem po schodach.
– Emmerson – zwróciłem się do mojego partnera. – Każ przesłuchać sąsiadów. Niech spiszą, czy ktokolwiek coś widział, słyszał. Może użył zaklęcia Abesio. Może Ascendio – powiedziałem głośno, mając na uwadze, że pani Fawcett nadstawia ucha, by wychwycić każde słowo. Nie dziwiłem jej się. Nie zamierzałem jednak tak prędko zdradzać jej swojej teorii o powiązaniu porwania Sarah ze sprawą z przed lat. Wciąż była zbyt krucha i niepewna. Oparta na podobnym scenariuszu i cholernym kwiatku.
Wyszliśmy na zewnątrz. Miałem ogromną ochotę by zapalić papierosa, lecz nie było na to czasu. Chciałem jak najszybciej wrócić do Ministerstwa Magii, znaleźć archiwum i akta, gdy… Przypomniałem sobie, że archiwum spłonęło w czerwcowym pożarze.
Zakląłem pod nosem siarczyście.
Potrzebowałem myślodsiewni. Potrzebowałem porozmawiać z aurorem, który przed laty prowadził wówczas tę sprawę; wierzyłem, że jego wspomnienia i prywatne zapiski pomogą mi poskładać do kupy choć część tego, co udało się wówczas ustalić. Musieliśmy działać szybko. Nie było czasu. Dziewczynka mogła wciąż żyć. Zegarek tykał nieubłaganie. Pamiętałem, że wtedy znaleziono Jane po dwóch tygodniach, a patolog orzekł, że śmierć nastąpiła kilka dni wcześniej. Istniała zatem szansa, że jeszcze przez jakiś czas będzie żywa.
Działałem pod presją. Do Tower wpadliśmy jak burza. Nie znosiłem tego miejsca.
– Everly jest w terenie – oznajmiła mi młoda, jasnowłosa czarownica, kiedy przyszedłem do jego gabinetu. Wzruszyła ramionami, a jej mina mówiła nie mogę Ci pomóc.
Deszcz nieustannie lał się z nieba, wybijając o szyby coraz gwałtowniejszy, agresywny rytm. Niebo przeszyła błyskawica. Warknąłem pod nosem, wyciągnąłem z kieszeni różdżkę, by przywołać patronusa. Ja i Emmerson musieliśmy jak najszybciej porozmawiać z Everlym. W korytarzu Tower, gdzie teraz stacjonowało Biuro Aurorów, zmaterializował się srebrzysty foxhound angielski o smukłej, lecz mocnej budowie. Spojrzał na mnie, czekając na rozkaz.
– Tu Dearborn. Odeślij patronusa ze swoją lokalizacją. Muszę z Tobą porozmawiać jak najszybciej. Chodzi o sprawę z Dorset. Porwana przez czarnoksiężnika Jane. To była głośna sprawa. Dziś porwano inną dziewczynkę. Myślę, że sprawy są powiązane, a archiwum spłonęło. Potrzebuję cię. Dziewczynka wciąż może żyć. Uprowadzono ją kilka godzin wcześniej – mówiłem, a srebrzysty patronus chłonął każde moje słowo z uwagą. Skinął łbem – i po chwili zniknął.
Wierzyłem, że tym razem uda nam się zdążyć na czas.
/ zt
Krople deszczu spływają po brudniej szybie nie gęściej, niż łzy po policzkach pani Fawcett. Ich miarowe uderzenia o szkło przypominają mi bębny, które podczas spektakli teatralnych zwiastują nagły zwrot akcji, nieprzyjemny dla głównego bohatera. Tylko nie ma już czego zwiastować. To już się stało kilka godzin wcześniej.
– Przeczuwałam, że coś się stanie, całą noc przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć, miałam jakieś przeczucie… – łkała czarownica, pociągając nosem.
Wyciągnąłem z kieszeni szaty chusteczkę w kratę i podałem ją pani Fawcett bez słowa.
– Dziękuję – rzekła płaczliwie, przyjmując ją z wdzięcznością i wyjątkowo głośno wydmuchując nos. Nie skomentowałem tego w żaden sposób.
Siedziałem w miękkim, wysłużonym fotelu w salonie państwa Fawcett. Zaczarowana kukułka, która wychynęła niepostrzeżenie ze starego, dębowego zegara obwieściła wybicie godziny dwunastej. Poruszyłem się z wyraźnym zniecierpliwieniem, spojrzałem wyczekująco na czarownicę wspartą o podłokietnik drugiego fotela. Niemal przelewała się przez oparcie, nie potrafiąc i nie chcąc złapać równowagi. Przypominała mi balonik, który ktoś przebił ostrą igłą i nagle uszło z niego całe powietrze.
– Pani Fawcett, rozumiem pani rozpacz, lecz z każdą chwilą maleje szansa, że córka zostanie odnaleziona – ponagliłem kobietę, starając się, by mój głos nie zabrzmiał zbyt natarczywie, czy oschle.
Nie domyślała się tego, pewnie sądziła, że jak każdy stróż prawa jestem wypranym z uczuć głazem, ale rozumiałem to, co teraz czuła. Strata dziecka była najboleśniejszą z jaką przyszło mi się zmierzyć. Dla pani Fawcett była jeszcze szansa. Siedmioletnia Sarah została porwana. W dziecięcej sypialni odnaleźliśmy ślady krwi, ale nie ciało.
Bury, pręgowany kot zasyczał na mnie gniewnie, a sierść zjeżyła mu się na całym grzbiecie.
- Miałam przeczucie, że stanie się coś złego… – podjęła znów temat czarownica. – Nad ranem udało mi się zasnąć, ledwie przymknęłam oczy, a zbudził mnie krzyk Sarah… Och, gdyby tylko pan słyszał jak krzyczała. Od razu serce pękło mi kawałki… Zerwałam się z łóżka, pobiegłam tam, a on… – głos pani Fawcett załamał się wyraźnie. – On trzymał moje dziecko i śmiał się. Rzucił na mnie zaklęcie, widzi pan, widzi? – Wyciągnęła obandażowaną dłoń w moim kierunku. Odchyliłem się lekko do tyłu. Widziałem, nie musiała podsuwać mi jej pod sam nos, zaklęcie, które w nią trafiło było przyczyną mojego powianie się tutaj. To czarna magia mnie tu przywiodła. – A potem zniknął. Rozpłynął się w powietrzu razem z Sarah. Jak to jest możliwe, jeśli nikt nie może się teleportować?! Niech mi pan powie, no jak?! – Dotychczas pani Fawcett łkała, lecz szloch robił się coraz bardziej agresywny i natarczywy. – To jest wasza wina. Ministerstwa Magii. Nic nie robicie z tymi całymi anomaliami. Czy pan wie jak bardzo cierpi przez nie moje dziecko? Czy pan zdaje sobie sprawę jaki to ból patrzeć, gdy ni stąd, ni zowąd zaczyna krwawić z nosa, albo drżeć jak w febrze?
Sądziłem, że opisywany przez kobietę ból nie był dotkliwszy od tego, który czułem patrząc na zmasakrowane zwłoki własnej córki na posadzce naszego rodzinnego domu; domu, w którym powinna była być bezpieczna. To ja powinienem był zapewnić jej i Allyi bezpieczeństwo. Zawiodłem. Pani Fawcett przeszła do wyrzucania kolejnego zawodu, który rzekomo popełniłem wobec czarodziejskiej społeczności. Świetnie. Ten dzień nie mógł zacząć się lepiej.
– Robimy co w naszej mocy, proszę pani. Nie mogę powiedzieć nic więcej, to nie leży w kompetencjach Biura Aurorów. Jestem tu, aby znaleźć pani córkę, trzymajmy się głównego tematu. Gdzie jest pani mąż? – powiedziałem spokojnie, nie pozwalając, by te wyrzuty –poniekąd słuszne – wytrąciły mnie z równowagi.
Zeznania pani Fawcett nie rozjaśniły wiele. Spisałem je szczegółowo w notesie, oprawionym w skórę, który zawsze nosiłem w wewnętrznej stronie płaszcza. Mój partner, bardziej biegły w sztuce rysunku, próbował uchwycić wspomnienie twarzy matki dziewczynki na pergaminie, lecz z miernym skutkiem. Całe zdarzenie miało miejsce nim wzeszło słońce. W sypialni dziewczynki było ciemno, a mężczyznę otulała peleryna.
Zostawiłem Emmersona z panią Fawcett. Jeszcze raz zdecydowałem się przejść do sypialni Sarah, aby ją obejrzeć. Zastanawiałem się, czy mogła znać sprawcę. Większość porwań dzieci dokonują członkowie rodziny. Drugi rodzic, skonfliktowani dziadkowie. Pani Fawcett twierdziła jednak, że tworzyli szczęśliwą rodzinę. Na tyle szczęśliwą, na ile można było nią być w obecnych, trudnych czasach. Zapewniała, że nie mieli wrogów i nie odnajdywała powodów, dla których ktoś mógłby uczynić im krzywdę. Użycie czarnej magii wykluczało konflikty na tle rodzinnym. To nie magiczna policja była tu potrzebna, tylko ja.
Przykucnąłem nad plamą krwi, wciąż zabezpieczoną, przyglądając się jej przez chwilę. Nie należała do matki dziewczynki, która została zraniona w progu sypialni. Należała do Sarah, tego byłem pewien. Uniosłem spojrzenie, próbując odnaleźć coś, cokolwiek, co mogłem wcześniej przeoczyć. Dźwignąłem się na nogi, podszedłem do okna, w którym zniknął sprawca z dziewczynką. Wsparłem dłonie o szeroki parapet, a w mojej głowie myśli brzęczały jak stado wściekłych os. Miałem podobną sprawę kilka lat wcześniej. Wtedy też porwano dziecko, lecz nie zająłem się nią od razu, bo wtedy czarna magia nie pozostawiła po sobie śladów. Nie odnaleziono dziewczynki żywej. Dopiero jej naznaczone czarnomagicznymi rytuałami ciało potwierdzało, że sprawą od razu powinno zająć się Biuro Aurorów. Było wiele tropów. Każdy z nich prowadził donikąd.
Dostrzegłszy drobny, wątły kwiat o różowych, delikatnych płatkach, który utknął pod skrzydłem okiennicy, znieruchomiałem. Nie znałem się na zielarstwie, lecz po tamtej sprawie zimoziół północny rozpoznałbym przebudzony w nocy o północy. Tamtą dziewczynkę, miała na imię Jane, odnaleziono z wiankiem na głowie – z bardzo rzadkich ziomoziołów, rosnących wyłącznie na dalekiej północy Szkocji. W tym w domu, domu państwa Fawcett, w Kent, także nie miały prawa tu być.
Wyjąłem kwiat najostrożniej jak potrafiłem, wsunąłem go do lnianej sakiewki. Zbiegłem po schodach.
– Emmerson – zwróciłem się do mojego partnera. – Każ przesłuchać sąsiadów. Niech spiszą, czy ktokolwiek coś widział, słyszał. Może użył zaklęcia Abesio. Może Ascendio – powiedziałem głośno, mając na uwadze, że pani Fawcett nadstawia ucha, by wychwycić każde słowo. Nie dziwiłem jej się. Nie zamierzałem jednak tak prędko zdradzać jej swojej teorii o powiązaniu porwania Sarah ze sprawą z przed lat. Wciąż była zbyt krucha i niepewna. Oparta na podobnym scenariuszu i cholernym kwiatku.
Wyszliśmy na zewnątrz. Miałem ogromną ochotę by zapalić papierosa, lecz nie było na to czasu. Chciałem jak najszybciej wrócić do Ministerstwa Magii, znaleźć archiwum i akta, gdy… Przypomniałem sobie, że archiwum spłonęło w czerwcowym pożarze.
Zakląłem pod nosem siarczyście.
Potrzebowałem myślodsiewni. Potrzebowałem porozmawiać z aurorem, który przed laty prowadził wówczas tę sprawę; wierzyłem, że jego wspomnienia i prywatne zapiski pomogą mi poskładać do kupy choć część tego, co udało się wówczas ustalić. Musieliśmy działać szybko. Nie było czasu. Dziewczynka mogła wciąż żyć. Zegarek tykał nieubłaganie. Pamiętałem, że wtedy znaleziono Jane po dwóch tygodniach, a patolog orzekł, że śmierć nastąpiła kilka dni wcześniej. Istniała zatem szansa, że jeszcze przez jakiś czas będzie żywa.
Działałem pod presją. Do Tower wpadliśmy jak burza. Nie znosiłem tego miejsca.
– Everly jest w terenie – oznajmiła mi młoda, jasnowłosa czarownica, kiedy przyszedłem do jego gabinetu. Wzruszyła ramionami, a jej mina mówiła nie mogę Ci pomóc.
Deszcz nieustannie lał się z nieba, wybijając o szyby coraz gwałtowniejszy, agresywny rytm. Niebo przeszyła błyskawica. Warknąłem pod nosem, wyciągnąłem z kieszeni różdżkę, by przywołać patronusa. Ja i Emmerson musieliśmy jak najszybciej porozmawiać z Everlym. W korytarzu Tower, gdzie teraz stacjonowało Biuro Aurorów, zmaterializował się srebrzysty foxhound angielski o smukłej, lecz mocnej budowie. Spojrzał na mnie, czekając na rozkaz.
– Tu Dearborn. Odeślij patronusa ze swoją lokalizacją. Muszę z Tobą porozmawiać jak najszybciej. Chodzi o sprawę z Dorset. Porwana przez czarnoksiężnika Jane. To była głośna sprawa. Dziś porwano inną dziewczynkę. Myślę, że sprawy są powiązane, a archiwum spłonęło. Potrzebuję cię. Dziewczynka wciąż może żyć. Uprowadzono ją kilka godzin wcześniej – mówiłem, a srebrzysty patronus chłonął każde moje słowo z uwagą. Skinął łbem – i po chwili zniknął.
Wierzyłem, że tym razem uda nam się zdążyć na czas.
/ zt
Wioska Tinworth
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia