Cmentarzysko statków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cmentarzysko statków
Chociaż opustoszała, skalista wyspa położona na Morzu Północnym nie ma swojej oficjalnej geograficznej nazwy, to przez podróżujących pobliską trasą żeglarzy nazywana jest Cmentarzyskiem. Owiana legendami równie gęsto, co nigdy nieopadającą mlecznobiałą mgłą, stanowi czarny punkt na morskich mapach, który co ostrożniejsi starają się omijać szerokim łukiem. Niewielu jest jednak w stanie wskazać, gdzie dokładnie się znajduje, bo jej położenie zdaje się stale zmieniać - choć bardziej sceptyczni twierdzą, że wpływ na to mają silne, oplatające wyspę prądy, które znoszą nieuważnych kapitanów na manowce. Okręty, które miały nieszczęście znaleźć się w pobliżu, rzadko wychodzą z tego bez szwanku, gdyż usiane ostrymi skałami mielizny w połączeniu z często nawiedzającymi ten rejon sztormami, bardzo szybko zamieniają się w śmiercionośną pułapkę. W efekcie cała wyspa otoczona jest przez osiadłe na dnie wraki statków, których pochylone w różnym stopniu maszty wyłaniają się z mglistych oparów niczym ostrzegawcze znaki; chodzą słuchy, że to właśnie tutaj swoją ostatnią podróż zakończył niesławny Syreni Lament, pociągając na dno niemal setkę pasażerów i członków załogi, aczkolwiek samego okrętu nigdy nie odnaleziono.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.02.19 23:08, w całości zmieniany 2 razy
Woda przykryła ją całą, pochłonęła, wciągnęła w swe odmęty - brudne, pełne inferiusów, ciężkich kamieni i bezwładnych ciał, z których liczyło się tylko jedno, to należące do Rosiera. Widziała go tuż obok, opadał w dół, a jego ciemne włosy falowały w paśmie czerwieni. Mocno krwawił, rozcięte ramię spowijała karmazynowa chmura, a serce Deirdre przeszył lęk, zwłaszcza, gdy spostrzegła, że mężczyzna nurkuje głębiej, za kimś, za czymś o srebrzystych łuskach. Potrafił już pływać, jeszcze raz podziękowała sobie w duchu za przenikliwość i zachęcenie Tristana do morskich igraszek - wiedziała jak go przekonać - ale lęk i dezorientacja powoli odbierały jej przytomność, magicznie utworzone skrzela falowały spazmatycznie, wokół opadały ciężkie kamienie i wtedy, gdy wydawało się, że czerń zupełnie przesłoni jej oczy, obok niej rozkwitły złote odbłyski. Syrenie ogony, długie włosy, zwinne ciała i urodziwe twarze, w tym ta najpiękniejsza, należąca do Muirgheal. Objęła ją zadziwiająco ciepłymi ramionami, a później ukołysała do snu, szybko, lecz delikatnie.
Fale nie słabły, poruszały się z delikatną regularnością, otulały ją ciepłem i...wcale nie były wilgotne. Deirdre ocknęła się już na statku, opatulona miękkim kocem, spoglądając przez szybę bulaja. Zostali uratowani, wszyscy, przeżyli, choć nie mogła upewnić się o tym namacalnie: lord Rosier zniknął w ważnej sprawie, zajmując się niezwykłym stworzeniem, które zdołał spętać. Nie dziwiło ją to a napełniało dumą, najważniejsze, że udało im się wyrwać z tego przeklętego miejsca - i że osoba, która sprowadziła na nich tą parszywą przygodę, psującą szyki, zapłaciła za to własnym życiem. Mericourt pamiętała morderczą inkantację, pamiętała też osłabienie wywołane czarną magią - mrok wpływający na jej stan zdrowia, igrający z noszonym pod sercem dzieckiem. Badająca ją w zaciszu kajuty uzdrowicielka była dyskretna, dobrze, nie mogła powiedzieć o tym Tristanowi, nie teraz, nie po tak niefortunnym rejsie, który zamiast zysków skazał ich na wielkie ryzyko. Miała nadzieję, że magomedycy zajęli się ramieniem mężczyzny - w pamięci utkwiła jej klisza jego ciała w wodzie, spowitego chmurą burgundowej, krwistej mgiełki. Czyżby sam rzucił się na wspomnianego przez załogę smoka? Myśli kłębiły się w jej głowie, musiała je na chwilę uśpić; była osłabiona, zdezorientowana, potwornie zmęczona. Zanim ponownie zapadła w sen, wyciągając się na miękkiej koi, sięgnęła do skryty w kieszeni szaty prezent - tajemniczą łuskę, która nie mogła znaleźć się przy niej przypadkiem. Obróciła ją między wychłodzonymi palcami, przyglądając się mrocznemu lśnieniu - pamiątce po pierwszej tak dziwnej, niepokojącej i niepojętej znajomości.
| zt, bardzo dziękuję Mistrzowi Gry za wspaniałą roz(g)rywkę
Fale nie słabły, poruszały się z delikatną regularnością, otulały ją ciepłem i...wcale nie były wilgotne. Deirdre ocknęła się już na statku, opatulona miękkim kocem, spoglądając przez szybę bulaja. Zostali uratowani, wszyscy, przeżyli, choć nie mogła upewnić się o tym namacalnie: lord Rosier zniknął w ważnej sprawie, zajmując się niezwykłym stworzeniem, które zdołał spętać. Nie dziwiło ją to a napełniało dumą, najważniejsze, że udało im się wyrwać z tego przeklętego miejsca - i że osoba, która sprowadziła na nich tą parszywą przygodę, psującą szyki, zapłaciła za to własnym życiem. Mericourt pamiętała morderczą inkantację, pamiętała też osłabienie wywołane czarną magią - mrok wpływający na jej stan zdrowia, igrający z noszonym pod sercem dzieckiem. Badająca ją w zaciszu kajuty uzdrowicielka była dyskretna, dobrze, nie mogła powiedzieć o tym Tristanowi, nie teraz, nie po tak niefortunnym rejsie, który zamiast zysków skazał ich na wielkie ryzyko. Miała nadzieję, że magomedycy zajęli się ramieniem mężczyzny - w pamięci utkwiła jej klisza jego ciała w wodzie, spowitego chmurą burgundowej, krwistej mgiełki. Czyżby sam rzucił się na wspomnianego przez załogę smoka? Myśli kłębiły się w jej głowie, musiała je na chwilę uśpić; była osłabiona, zdezorientowana, potwornie zmęczona. Zanim ponownie zapadła w sen, wyciągając się na miękkiej koi, sięgnęła do skryty w kieszeni szaty prezent - tajemniczą łuskę, która nie mogła znaleźć się przy niej przypadkiem. Obróciła ją między wychłodzonymi palcami, przyglądając się mrocznemu lśnieniu - pamiątce po pierwszej tak dziwnej, niepokojącej i niepojętej znajomości.
| zt, bardzo dziękuję Mistrzowi Gry za wspaniałą roz(g)rywkę
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jaskinia się waliła. To było pewne, odblokowana przez nich magia miała sprowadzić katastrofę. Choć cudem umknął przed opadającym głazem, wciąż słyszał przytłumione przez otaczającą go wodę odgłosy walących się głazów, uderzający o wodną taflę i opadających na dno; Deirdre była bezpieczna, ale nie mogli mieć pewności, czy syrena dotrzyma danego im słowa. Musieli zacząć działać, szukać własnego wyjścia. W pierwszym odruchu jednak zamierzał ocalić stąd także i smoka, błysk łusek był trudny do odnalezienia w ciemnościach, ale nie niemożliwe, stworzenie nie znajdowało się na tyle daleko, by nie był w stanie do niego dotrzeć. Eliksiry zadziałały, bestia wydawała się spokojna - pomimo armagedonu dziejącego się wokół. Naderwana płetwa była jego zasługą, gdyby nie apatyczna mikstura, smok mógłby unikać tych skał, ale to właśnie ona dawała mu szansę na przetrwanie. Świetliste orbis pojmało stworzenie i szarpnęło go w przód, nie miał żadnych szans utrzymać smoka o własnych siłach, nie tylko znacznie lepiej od niego radził sobie pod wodą, ale też był od niego dużo większy i silniejszy. Oplótł jednak lasso wobec dłoni mocno, wciąż dzierżył w dłoni różdżkę, która mogła mu pomóc zapanować nad przerażonym i rannym stworzeniem. Przeliczył jednak swoje szanse, nim zdołał zareagować, czuł, jak zaczyna brakować mu tlenu - i miał szczerą nadzieję, że wielobarwne ogony syren, które właśnie zamigotały przed jego oczyma, nie były iluzją wywołaną głębiną i nałykaniem się wody.
Nie były.
Kiedy znów otworzył oczy dostrzegł sufit kajuty okrętu, przez krótki moment sądząc, że wszystko, co go spotkało, było tylko snem, jakiego zażył w w trakcie krótkiego rejsu do Francji. Mylił się, kajuta nie była częścią zatopionego Syreniego Lamentu, a załoga zdawała się być całym zajściem nie mniej skonfundowana od niego samego. Odruchowo spojrzał na przegub dłoni, o które owinięte winno być błyskotliwe lasso, lecz dostrzegł na nim jedynie głębokie odgniecenie. Niechętnie obrócił się na bok, mimo bólu przysiadając na pryczy, by w ciszy wysłuchać wyjaśnień marynarzy. Syrena nie kłamała, pomogła im przetrwać: i choć nie miał już szans dotrzeć do Francji, choć artefakt, którego poszukiwał, pozostał poza jego zasięgiem, najmocniej w tym wszystkim interesował go w tym momencie los srebrnika. Dotknął dłonią barku, nie wyczuł krwi, ale bandaż nią przesiąkł, rana była poważna. Wciąż też miał w pamięci ten piękny śpiew - śpiew syren, mógłby słuchać go codziennie.
Krótko później pomówił ze smokologiem, rozpoznając jego twarz, choć nie potrafiąc powiązać jej z imieniem, był zdolnym czarodziejem, kilkakrotnie brał udział w wyprawach organizowanych przez jego ludzi. Krótka rozmowa wystarczyła, by odnalazł się w sytuacji: syreny pomogły mu wydobyć smoka na powierzchnię, a ranny i uwiązany zapewne nie stanowił większego oporu. Podziękował czarodziejowi za pomoc, odnotowując w pamięci, by wysłać mu za ten gest mieszek złota, kiedy tylko wróci do domu - i nakazał przetransportować smoka do rezerwatu w Kent. Nie mieli na niego warunków, jednak czasowo srebrnik mógł pozostać na lądzie przy dostępie do większego zbiornika wody - to dało się zorganizować, umieszczając go w terrarium. Potrzebowali dla niego akwenu, zajmie się tym niebawem. Ostatnie spokojne chwile na statku wykorzystał na nakreślenie listów w domu - do żony i do siostry, która musiała przygotować rezerwat na przyjęcie nowego mieszkańca. Dobiegły go słuchy, że przebudziła się również Deirdre, jednak nie chcąc prowokować plotek nie sprawdził tego naocznie.
zt, dziękujemy
Nie były.
Kiedy znów otworzył oczy dostrzegł sufit kajuty okrętu, przez krótki moment sądząc, że wszystko, co go spotkało, było tylko snem, jakiego zażył w w trakcie krótkiego rejsu do Francji. Mylił się, kajuta nie była częścią zatopionego Syreniego Lamentu, a załoga zdawała się być całym zajściem nie mniej skonfundowana od niego samego. Odruchowo spojrzał na przegub dłoni, o które owinięte winno być błyskotliwe lasso, lecz dostrzegł na nim jedynie głębokie odgniecenie. Niechętnie obrócił się na bok, mimo bólu przysiadając na pryczy, by w ciszy wysłuchać wyjaśnień marynarzy. Syrena nie kłamała, pomogła im przetrwać: i choć nie miał już szans dotrzeć do Francji, choć artefakt, którego poszukiwał, pozostał poza jego zasięgiem, najmocniej w tym wszystkim interesował go w tym momencie los srebrnika. Dotknął dłonią barku, nie wyczuł krwi, ale bandaż nią przesiąkł, rana była poważna. Wciąż też miał w pamięci ten piękny śpiew - śpiew syren, mógłby słuchać go codziennie.
Krótko później pomówił ze smokologiem, rozpoznając jego twarz, choć nie potrafiąc powiązać jej z imieniem, był zdolnym czarodziejem, kilkakrotnie brał udział w wyprawach organizowanych przez jego ludzi. Krótka rozmowa wystarczyła, by odnalazł się w sytuacji: syreny pomogły mu wydobyć smoka na powierzchnię, a ranny i uwiązany zapewne nie stanowił większego oporu. Podziękował czarodziejowi za pomoc, odnotowując w pamięci, by wysłać mu za ten gest mieszek złota, kiedy tylko wróci do domu - i nakazał przetransportować smoka do rezerwatu w Kent. Nie mieli na niego warunków, jednak czasowo srebrnik mógł pozostać na lądzie przy dostępie do większego zbiornika wody - to dało się zorganizować, umieszczając go w terrarium. Potrzebowali dla niego akwenu, zajmie się tym niebawem. Ostatnie spokojne chwile na statku wykorzystał na nakreślenie listów w domu - do żony i do siostry, która musiała przygotować rezerwat na przyjęcie nowego mieszkańca. Dobiegły go słuchy, że przebudziła się również Deirdre, jednak nie chcąc prowokować plotek nie sprawdził tego naocznie.
zt, dziękujemy
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
| 24 maja
Przez cały kwiecień i maj Lyanna starała się przygotować do wyprawy do olbrzymów. Na kwietniowym spotkaniu zobowiązała się do wzięcia udziału w próbach pozyskania nowych, niebezpiecznych sprzymierzeńców więc słowa zamierzała dotrzymać. Wiedziała jak ważne jest to, by przeciągnąć olbrzymów na stronę Rycerzy Walpurgii, bo z tak wielkimi, silnymi i bezwzględnymi istotami podbicie reszty kraju będzie szybsze i łatwiejsze.
Ale zadanie to nie miało być proste. Olbrzymy może i nie były inteligentne, ale z ich siłą należało się liczyć. Wymagały odpowiedniego podejścia, ale szybko okazało się, że plemię, które mieli odwiedzić, darzyło czarodziejów wyjątkową niechęcią. Agresywne olbrzymy nie powitały rycerzy życzliwie i pierwsi, którzy się do nich wybrali, ledwo uszli z życiem. Powód ich niechęci wkrótce stał się jasny; kilka miesięcy temu pewni czarodzieje wykradli olbrzymom włócznię będącą atrybutem władzy i siły gurga. Dzięki żmudnemu poszukiwaniu tropów zaginionego przedmiotu udało się ustalić miejsce, gdzie był on widziany po raz ostatni. Nie bez powodu do zadania wyznaczono Lyannę i Eddarda będących specjalistami w zakresie starożytnych run, klątw i pułapek, jakimi podobno była naszpikowana wyspa otoczona cmentarzyskiem statków. Jeden z nich miał być tym, na którym widziano włócznię, a który w niejasnych okolicznościach zatonął.
Ta wyprawa, choć niebezpieczna, kusiła Lyannę, przywoływała wizję dawnych podróży i wypraw, podczas których kusiła los i zagłębiała się w nieznane. Przez ostatnie miesiące nie opuszczała Anglii, służba Czarnemu Panu trzymała ją w kraju i wykluczała tak długie wojaże jak ta pamiętna, ponad dwuletnia podróż po Europie, której większość spędziła w Norwegii, przesuwając swoje granice poznania oraz moralności coraz dalej. To tam poznała czarną magię, to tam był początek jej obecnej drogi.
Teraz jej podróż nie była jednak spowodowana głodem wiedzy, ciekawością świata ani chęcią zysku. Miała udać się tam dla dobra sprawy i misji, aby zdobyć przedmiot bezużyteczny dla rycerzy, ale cenny dla olbrzymów, których mieli obłaskawić i przeciągnąć na swoją stronę kusząc obietnicą tego, co będą mogli robić pod ich zwierzchnictwem.
Skalista wyspa od samego początku sprawiała posępne wrażenie. Choć anomalie dawno się skończyły, wciąż można tu było wyczuć niepokojącą, mroczną aurę, dodatkowo wzmaganą przez sterczące wprost z morskiej toni zniszczone maszty i inne fragmenty statków, które właśnie tu zakończyły swoje istnienie. Woda także nie zachęcała do zanurzenia się w niej, ale w pewnym momencie najprawdopodobniej będą musieli to zrobić. Oprócz kilku przydatnych eliksirów zabrała ze sobą pęk skrzeloziela mogący zagwarantować możliwość oddychania pod wodą. Najważniejszą rzeczą była jednak różdżka; to ona będzie stać pomiędzy nią a ewentualnymi klątwami lub pułapkami, jakie tu napotkają.
Różdżka, podobnie jak eliksiry, skrzeloziele i niewielka porcja prowiantu zostały ukryte w połach przestronnego, czarnego płaszcza, pod którym znajdowały się również czarne ubrania. Zrezygnowała ze staromodnej, czarnej sukni na rzecz wygodniejszych od niej spodni, tym bardziej, że mogli dużo chodzić, pokonywać przeszkody, a nawet pływać.
Skały były wilgotne i śliskie od morskiej wody, miejscami pokryte wodorostami. Fale rozbijające się o ich podnóża wyrzucały w górę maleńkie drobinki słonej wody, które osiadały na materiale ubrań i kaptura okrywającego burzę gęstych, ciemnych loków dziś starannie ujarzmionych, by nie przeszkadzały i nie rozpraszały. Kilkanaście metrów przed nimi majaczyło wejście do labiryntu korytarzy niegdyś stanowiących skalny pałac. Pewnie nie było to jedyne, ale najbliższe miejsca w którym stali.
- Masz wszystko co potrzebne? – zapytała, zerkając na swojego towarzysza. – Możliwe że napotkamy wciąż aktywne klątwy i pułapki. Poprzedni mieszkaniec tego miejsca wciąż tu gdzieś jest i jeśli nie będzie chciał zostać odnaleziony, może nam być bardzo trudno do niego dotrzeć.
Duchy bywały kapryśne. I dzięki niematerialności mogły się ukryć znacznie lepiej niż jakikolwiek czarodziej. Pozostawało mieć nadzieję że dziś będzie mieć na tyle dobry nastrój, że nie schowa się przed nimi tak, że nigdy go nie znajdą. Potrzebowali informacji których posiadał, by odszukać właściwy statek. Bez ducha poszukiwanie wraku „Zwycięzcy” byłoby jak szukanie igły w stogu siana i trwałoby wiele tygodni nim przeszukaliby każdą roztrzaskaną tu łódź, których były pewnie dziesiątki, jak nie setki.
Zaczęła powoli zmierzać w stronę wejścia, trzymając w ręku różdżkę i rozglądając się uważnie za runami, których wczesne zauważenie mogłoby ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. Spodziewała się że im głębiej tym więcej zagrożeń mogli spotkać, głębsze przestrzenie skalnego pałacu na pewno były lepiej chronione, zwłaszcza te do których nie dotarł nikt przed nimi – lub dotarł ale tego nie przeżył. Kto wie jakie skarby mogły się tam skrywać? Ale dziś nie przyszli po nie, a tylko po to, by odnaleźć ducha i wypytać go o poszukiwany wrak, gdzie, miała nadzieję, faktycznie była włócznia olbrzymów.
- Widzę pierwsze ślady run – oznajmiła; przy wejściu były częściowo zatarte runy, zwiastujące że kiedyś mogła tu być klątwa. Ale nie musiała, nie zawsze wyryte runy musiały nieść przekleństwo, jeśli nie zostały wykonane w odpowiedni sposób, z użyciem właściwej dla klątwy bazy. Jeśli tu była klątwa mogła też zostać złamana – przez jakiegoś czarodzieja lub magię anomalii, które niegdyś uczyniły z tego obszaru to czym się stał. Słyszała też opowieści o śmiałkach którzy się tu zapuszczali by szukać skarbów ukrytych wewnątrz labiryntu skalnych przejść lub na wrakach statków, wśród nich mogli być i łamacze klątw.
Przez cały kwiecień i maj Lyanna starała się przygotować do wyprawy do olbrzymów. Na kwietniowym spotkaniu zobowiązała się do wzięcia udziału w próbach pozyskania nowych, niebezpiecznych sprzymierzeńców więc słowa zamierzała dotrzymać. Wiedziała jak ważne jest to, by przeciągnąć olbrzymów na stronę Rycerzy Walpurgii, bo z tak wielkimi, silnymi i bezwzględnymi istotami podbicie reszty kraju będzie szybsze i łatwiejsze.
Ale zadanie to nie miało być proste. Olbrzymy może i nie były inteligentne, ale z ich siłą należało się liczyć. Wymagały odpowiedniego podejścia, ale szybko okazało się, że plemię, które mieli odwiedzić, darzyło czarodziejów wyjątkową niechęcią. Agresywne olbrzymy nie powitały rycerzy życzliwie i pierwsi, którzy się do nich wybrali, ledwo uszli z życiem. Powód ich niechęci wkrótce stał się jasny; kilka miesięcy temu pewni czarodzieje wykradli olbrzymom włócznię będącą atrybutem władzy i siły gurga. Dzięki żmudnemu poszukiwaniu tropów zaginionego przedmiotu udało się ustalić miejsce, gdzie był on widziany po raz ostatni. Nie bez powodu do zadania wyznaczono Lyannę i Eddarda będących specjalistami w zakresie starożytnych run, klątw i pułapek, jakimi podobno była naszpikowana wyspa otoczona cmentarzyskiem statków. Jeden z nich miał być tym, na którym widziano włócznię, a który w niejasnych okolicznościach zatonął.
Ta wyprawa, choć niebezpieczna, kusiła Lyannę, przywoływała wizję dawnych podróży i wypraw, podczas których kusiła los i zagłębiała się w nieznane. Przez ostatnie miesiące nie opuszczała Anglii, służba Czarnemu Panu trzymała ją w kraju i wykluczała tak długie wojaże jak ta pamiętna, ponad dwuletnia podróż po Europie, której większość spędziła w Norwegii, przesuwając swoje granice poznania oraz moralności coraz dalej. To tam poznała czarną magię, to tam był początek jej obecnej drogi.
Teraz jej podróż nie była jednak spowodowana głodem wiedzy, ciekawością świata ani chęcią zysku. Miała udać się tam dla dobra sprawy i misji, aby zdobyć przedmiot bezużyteczny dla rycerzy, ale cenny dla olbrzymów, których mieli obłaskawić i przeciągnąć na swoją stronę kusząc obietnicą tego, co będą mogli robić pod ich zwierzchnictwem.
Skalista wyspa od samego początku sprawiała posępne wrażenie. Choć anomalie dawno się skończyły, wciąż można tu było wyczuć niepokojącą, mroczną aurę, dodatkowo wzmaganą przez sterczące wprost z morskiej toni zniszczone maszty i inne fragmenty statków, które właśnie tu zakończyły swoje istnienie. Woda także nie zachęcała do zanurzenia się w niej, ale w pewnym momencie najprawdopodobniej będą musieli to zrobić. Oprócz kilku przydatnych eliksirów zabrała ze sobą pęk skrzeloziela mogący zagwarantować możliwość oddychania pod wodą. Najważniejszą rzeczą była jednak różdżka; to ona będzie stać pomiędzy nią a ewentualnymi klątwami lub pułapkami, jakie tu napotkają.
Różdżka, podobnie jak eliksiry, skrzeloziele i niewielka porcja prowiantu zostały ukryte w połach przestronnego, czarnego płaszcza, pod którym znajdowały się również czarne ubrania. Zrezygnowała ze staromodnej, czarnej sukni na rzecz wygodniejszych od niej spodni, tym bardziej, że mogli dużo chodzić, pokonywać przeszkody, a nawet pływać.
Skały były wilgotne i śliskie od morskiej wody, miejscami pokryte wodorostami. Fale rozbijające się o ich podnóża wyrzucały w górę maleńkie drobinki słonej wody, które osiadały na materiale ubrań i kaptura okrywającego burzę gęstych, ciemnych loków dziś starannie ujarzmionych, by nie przeszkadzały i nie rozpraszały. Kilkanaście metrów przed nimi majaczyło wejście do labiryntu korytarzy niegdyś stanowiących skalny pałac. Pewnie nie było to jedyne, ale najbliższe miejsca w którym stali.
- Masz wszystko co potrzebne? – zapytała, zerkając na swojego towarzysza. – Możliwe że napotkamy wciąż aktywne klątwy i pułapki. Poprzedni mieszkaniec tego miejsca wciąż tu gdzieś jest i jeśli nie będzie chciał zostać odnaleziony, może nam być bardzo trudno do niego dotrzeć.
Duchy bywały kapryśne. I dzięki niematerialności mogły się ukryć znacznie lepiej niż jakikolwiek czarodziej. Pozostawało mieć nadzieję że dziś będzie mieć na tyle dobry nastrój, że nie schowa się przed nimi tak, że nigdy go nie znajdą. Potrzebowali informacji których posiadał, by odszukać właściwy statek. Bez ducha poszukiwanie wraku „Zwycięzcy” byłoby jak szukanie igły w stogu siana i trwałoby wiele tygodni nim przeszukaliby każdą roztrzaskaną tu łódź, których były pewnie dziesiątki, jak nie setki.
Zaczęła powoli zmierzać w stronę wejścia, trzymając w ręku różdżkę i rozglądając się uważnie za runami, których wczesne zauważenie mogłoby ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. Spodziewała się że im głębiej tym więcej zagrożeń mogli spotkać, głębsze przestrzenie skalnego pałacu na pewno były lepiej chronione, zwłaszcza te do których nie dotarł nikt przed nimi – lub dotarł ale tego nie przeżył. Kto wie jakie skarby mogły się tam skrywać? Ale dziś nie przyszli po nie, a tylko po to, by odnaleźć ducha i wypytać go o poszukiwany wrak, gdzie, miała nadzieję, faktycznie była włócznia olbrzymów.
- Widzę pierwsze ślady run – oznajmiła; przy wejściu były częściowo zatarte runy, zwiastujące że kiedyś mogła tu być klątwa. Ale nie musiała, nie zawsze wyryte runy musiały nieść przekleństwo, jeśli nie zostały wykonane w odpowiedni sposób, z użyciem właściwej dla klątwy bazy. Jeśli tu była klątwa mogła też zostać złamana – przez jakiegoś czarodzieja lub magię anomalii, które niegdyś uczyniły z tego obszaru to czym się stał. Słyszała też opowieści o śmiałkach którzy się tu zapuszczali by szukać skarbów ukrytych wewnątrz labiryntu skalnych przejść lub na wrakach statków, wśród nich mogli być i łamacze klątw.
24/05
Przez ostatnie miesiące Eddard starał się przekonać samego siebie, że stłamsił w sobie zew przygody, którego wołanie przyciągało go od dawna. Wabiło w stronę strzelistych, norweskich szczytów, czy też kusiła krętymi korytarzami egipskich grobowców. Dlatego zadanie, tak bardzo wyczekiwał tej podróży w nieznane w towarzystwie panny Zabini. Tym razem nie miał wyruszyć w poszukiwaniu magicznego artefaktu, które później przekazywał Ministerstwu, ani tym bardziej nie poszukiwał kolejnej klątwy, niezbadanej jeszcze dotąd, ukrytej w trudno dostępnych miejscach. Dzisiaj mieli wyruszyć na wyprawę, która miała przynieść rycerzom przewagę.
Przygotowywał się wraz z Lyanną do tego dnia od momentu spotkania, w którym wzięła udział garstka Rycerzy. Eddard wyciągnął z dna szafy płaszcz, którego liczne, przestronne kieszenie mogły pomieścić cały potrzebny ekwipunek. Była to też jedna z niewielu rzeczy, które w garderobie lorda nie odznaczała się nowością. Ten kawałek materiału zwiedził z nim wiele zakątków świata i Nott nieprędko chciał się go pozbyć. Zupełnie jakby wydawało mu się, że razem z nim może zniknąć dawne życie, za którym coraz bardziej tęsknił, nawet jeżeli nie tak nazwałby żądze przygody.
Teraz stał u boku Lyanny, z zachwytem skrzącym się w czarnych oczach patrzył na kamienną twierdzę, która podobno była trudna do zdobycia. Jego blade wargi rozciągnęły się w delikatny uśmiech. Właśnie na to liczył - na utrudnienia - bo gdyby zwycięstwo było zbyt łatwe, to czy jego smak byłby równie słodki? A męskie ego Eddarda, tyle razy podkopane, potrzebowało teraz szansy na odbudowę. Musiał mieć ku temu pretekst. - Naturalnie - odparł krótko, z tym samym błyskiem co wcześniej, patrząc na Lyannę. Czy tym razem wspólna wyprawa skończy się pomyślniej niż ta, podczas anomalii? Odgonił od siebie przykre myśli, aby skupić się całkowicie na zadaniu, które było przed nimi. Poprawił swoją szatę, upewnił się, że jego różdżka bezpiecznie spoczywa na swoim miejscu i ruszył dalej. Rzucił okiem na pierwsze napotkane runy. Odczytywanie ich z czasem stało się dla niego tak samo proste, jak odczytywanie słów kreślonych w listach. Za ich pomocą nakładało się nie tylko klątwy, ale szyfrowało wiadomości, które nie każdy mógł odczytać. A te? Mogły naprowadzić je na właściwą drogę. Dlatego wiedzieli, w których korytarz wejść.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyannie także brakowało tego czasu kiedy podróżowała i przeżywała przygody. Już po odejściu ministerstwa, bo gdy dla niego pracowała o przygodach nie mogło być mowy, jako młodą kobietę delegowano ją do najnudniejszych spraw, uważając że jest zbyt słaba na dalekie i niebezpieczne wyprawy – bo przecież była tylko kobietą i szczytem łaski ze strony przełożonych było samo to, że w ogóle dopuszczono ją do egzaminu i pozwalano odczarowywać przedmioty, które aurorzy przejmowali od schwytanych czarnoksiężników lub handlarzy plugastwem. Dlatego odeszła i mogła rozwinąć skrzydła dopiero po dołączeniu do wyprawy starszego brata i jego współpracowników, z którymi wyjechała z Anglii i nie wracała do kraju przez ponad dwa lata. A gdy wróciła potrafiła dużo więcej niż przed wyjazdem, więcej niż mogło nauczyć ją ministerstwo od początku dające jej odczuć że nie powinna się tym zajmować. Może miała pecha do swoich bezpośrednich przełożonych, może po prostu trafiała na seksistowskich dupków, ale skutecznie zniechęciło ją to do pracy dla instytucji i wolała po tej wyprawie tam nie wracać, a szukać sobie zleceń na własną rękę, co zaprowadziło ją do miejsc w których młoda panna z dobrego domu niekoniecznie powinna bywać.
A to wszystko czego w życiu doświadczyła zaprowadziło ją ostatecznie na drogę na której była teraz. I jak się okazywało działalność dla rycerzy dostarczała nie mniej emocji, wrażeń i ryzyka niż poszukiwanie artefaktów, ale dobrze było znów robić coś, co było bliskie temu najszczęśliwszemu okresowi w jej życiu. Choć ta wyprawa mogła się skończyć różnie i oboje o tym wiedzieli. Tylko ich różdżki oraz bystre oczy mogły ich ocalić przed władowaniem się w klątwę lub inną pułapkę.
Nie przestawała się zatem rozglądać, a w dłoni trzymała swoją wierną różdżkę z amboiny. Oby tym razem poszło im lepiej niż wtedy kiedy razem próbowali obłaskawiać anomalię. Runy na ścianach mogły zaś być nie tylko zwiastunem klątwy, ale i wiadomościami lub wskazówkami, ewentualnie ostrzeżeniami. Znaczenie miało to w jaki sposób zostały zapisane, czy ich naniesienie było normalne, czy odwrócone; w tym drugim przypadku, odwracającym pozytywne konotacje runy na negatywne przeciwieństwo, mogliby się spodziewać klątwy.
- Zanim ruszymy dalej może sprawdzę, czy nie kryje się tam jakaś niespodzianka – powiedziała już wewnątrz plątaniny korytarzy. Coś z niejasnego powodu ją zaniepokoiło, więc musiała sprawdzić swoje przeczucie zaklęciem. Ufała swojej intuicji, która nie raz w porę przestrzegła ją przed klątwą lub pułapką. Z oboma rodzajami takich zabezpieczeń na szczęście umiała sobie radzić. – Carpiene – wypowiedziała miękko, zakreślając różdżką odpowiedni ruch mający umożliwić wykrycie pułapek. Ufała że w tym momencie, kiedy ona skupiała się na zaklęciu mającym odkryć przed nią pułapki, Eddard nie przestawał obserwować ścian i analizować umieszczonych na nich run, by w porę zauważyć te, które stanowiły oznakę klątwy, a klątw Carpiene nie wykryje. Po to byli tu we dwoje bo dwie głowy, dwie różdżki i dwie pary oczu to nie jedna.
A to wszystko czego w życiu doświadczyła zaprowadziło ją ostatecznie na drogę na której była teraz. I jak się okazywało działalność dla rycerzy dostarczała nie mniej emocji, wrażeń i ryzyka niż poszukiwanie artefaktów, ale dobrze było znów robić coś, co było bliskie temu najszczęśliwszemu okresowi w jej życiu. Choć ta wyprawa mogła się skończyć różnie i oboje o tym wiedzieli. Tylko ich różdżki oraz bystre oczy mogły ich ocalić przed władowaniem się w klątwę lub inną pułapkę.
Nie przestawała się zatem rozglądać, a w dłoni trzymała swoją wierną różdżkę z amboiny. Oby tym razem poszło im lepiej niż wtedy kiedy razem próbowali obłaskawiać anomalię. Runy na ścianach mogły zaś być nie tylko zwiastunem klątwy, ale i wiadomościami lub wskazówkami, ewentualnie ostrzeżeniami. Znaczenie miało to w jaki sposób zostały zapisane, czy ich naniesienie było normalne, czy odwrócone; w tym drugim przypadku, odwracającym pozytywne konotacje runy na negatywne przeciwieństwo, mogliby się spodziewać klątwy.
- Zanim ruszymy dalej może sprawdzę, czy nie kryje się tam jakaś niespodzianka – powiedziała już wewnątrz plątaniny korytarzy. Coś z niejasnego powodu ją zaniepokoiło, więc musiała sprawdzić swoje przeczucie zaklęciem. Ufała swojej intuicji, która nie raz w porę przestrzegła ją przed klątwą lub pułapką. Z oboma rodzajami takich zabezpieczeń na szczęście umiała sobie radzić. – Carpiene – wypowiedziała miękko, zakreślając różdżką odpowiedni ruch mający umożliwić wykrycie pułapek. Ufała że w tym momencie, kiedy ona skupiała się na zaklęciu mającym odkryć przed nią pułapki, Eddard nie przestawał obserwować ścian i analizować umieszczonych na nich run, by w porę zauważyć te, które stanowiły oznakę klątwy, a klątw Carpiene nie wykryje. Po to byli tu we dwoje bo dwie głowy, dwie różdżki i dwie pary oczu to nie jedna.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Lyanna bez wątpienia znała się na klątwach, potrafiła je rozpoznać, a nakreślone pradawnym pismem były dla niej czytelne niczym alfabet - ciągle jednak mroczna magia skrywała wiele tajemnic, a miejsce, w którym znaleźli się Rycerze Walpurgii, chroniło ich z całą mocą. Może to właśnie magia cmentarzyska, a może zwykły pech wpłynęły na magię zaklętą w różdżce Zabini. W momencie, w którym uniosła różdżkę, starannie wymawiając inkantację, zadziało się coś niepokojącego. Brunetka zauważyła to od razu, drewno nagrzało się nieprzyjemnie a kilka sekund później czarownicę oślepił nagły blask, trwający krócej niż odruchowe przymknięcie powieki. Na moment Lyannie zakręciło się w głowie, ale wrażenie szybko umknęło. Czar nie rozjaśnił żadnych kamieni, elementów czy innych rejonów miejsca, nie zaznaczył pułapek, ale nie wiadomo, czy dlatego, że ich tam nie było, czy też czar był nieudany. Z pewnością jednak coś poszło nie tak, bowiem gdy Lyanna obróciła się do swego współtowarzysza odkryła, że stojący obok Eddard nie ma na sobie ubrań i stoi przed czarownicą tak, jak go pan Merlin stworzył. A raczej - że jego ubrania stały się dla Lyanny niewidoczne. Kapryśna magia odkrywającego ukryte pułapki zaklęcia sprawiła, że przez kilka najbliższych chwil Lyanna dostrzegała to, co ukryte pod wierzchnią warstwą. Gdy patrzyła na człowieka lub inną istotę, widziała go pozbawionego ubrań, nagiego; gdyby spoglądała na obraz dostrzegłaby samo płótno, bez warstw farby. Na szczęście znaki klątw dalej były widoczne.
| MG nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Lyanna, przez najbliższe 4 kolejki ciało Eddarda (i innych ewentualnych ludzi/istot) nie ma przed tobą tajemnic.
| MG nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Lyanna, przez najbliższe 4 kolejki ciało Eddarda (i innych ewentualnych ludzi/istot) nie ma przed tobą tajemnic.
W istocie dotarli kompletnie dwoma różnymi drogami do miejsca, w którym byli. Eddard stał na uprzywilejowanej pozycji, ale nie miał zamiaru z tego powodu przepraszać. Bycie męskim potomkiem jednego z szanowanych rodów, otwierało przed nim drzwi, które dla wielu miały być zamknięte, lub sami musieliby sobie je siłą otworzyć. On tym czasem szedł przed siebie po czerwonym dywanie. Czarodzieje robili wiele, aby nie popaść w niełaskę młodego szlachcica. Są jednak rzeczy, które nawet jemu nie mogły pójść gładko. Wciąż ciężko było mu przełknąć gorycz porażki, za jaką uważał zdradę Percivala, którego nawet w zaciszu własnych myśli starał się nie nazywać go bratem.
Skinął Lyannie głową, on sam zaczął rozglądać się uważnie, w poszukiwaniu run, które mogłyby ostrzegać przed jakimiś klątwami, których Carpiene nie wykryje. Pochłonięty odczytywaniem znaków nie zorientował się, że z różdżką panny Zabini stało się coś niepokojącego i obecnie jego ciało nie stanowiło dla niej naprawdę żadnych tajemnic. Nie żeby miał sie czego wstydzić, chociaż nie zwykł paradować przed pannami nago, po kamiennych korytarzach. Dobrze, że ubrania zniknęły jedynie dla niej, inaczej Eddard miałby naprawdę wielki problem. Jednakże, oprócz typowych dla młodych mężczyzn cech ciała, Lyanna mogła dostrzec, że prawy bok w znacznej mierze pokryty jest siateczką ciemnych nitek, zupełnie, jakby w tym miejscu jego żyły permanentnie zafarbowały się na czarno. Był to wynik klątwy, z którą spotkał się w wysokich górach norweskich. Rzucił jej spojrzenie czarnych oczu. - I jak? - zagadnął, unosząc jedną brew ku górze, oczekując wyników zaklęcia, które rzuciła. -Według run za następnym zakrętem nie czeka na nas żadna klątwa - dodał po chwili, poprawiając różdżkę w dłoni. Zatem jeżeli nikt nie nałożył, z niewiadomych jeszcze dla niego przyczyn, pułapki to mogli ruszyć w dalszą wędrówkę, która miała ich doprowadzić do celu. Eddard nie chciał wyjść stąd z pustymi rękami.
Skinął Lyannie głową, on sam zaczął rozglądać się uważnie, w poszukiwaniu run, które mogłyby ostrzegać przed jakimiś klątwami, których Carpiene nie wykryje. Pochłonięty odczytywaniem znaków nie zorientował się, że z różdżką panny Zabini stało się coś niepokojącego i obecnie jego ciało nie stanowiło dla niej naprawdę żadnych tajemnic. Nie żeby miał sie czego wstydzić, chociaż nie zwykł paradować przed pannami nago, po kamiennych korytarzach. Dobrze, że ubrania zniknęły jedynie dla niej, inaczej Eddard miałby naprawdę wielki problem. Jednakże, oprócz typowych dla młodych mężczyzn cech ciała, Lyanna mogła dostrzec, że prawy bok w znacznej mierze pokryty jest siateczką ciemnych nitek, zupełnie, jakby w tym miejscu jego żyły permanentnie zafarbowały się na czarno. Był to wynik klątwy, z którą spotkał się w wysokich górach norweskich. Rzucił jej spojrzenie czarnych oczu. - I jak? - zagadnął, unosząc jedną brew ku górze, oczekując wyników zaklęcia, które rzuciła. -Według run za następnym zakrętem nie czeka na nas żadna klątwa - dodał po chwili, poprawiając różdżkę w dłoni. Zatem jeżeli nikt nie nałożył, z niewiadomych jeszcze dla niego przyczyn, pułapki to mogli ruszyć w dalszą wędrówkę, która miała ich doprowadzić do celu. Eddard nie chciał wyjść stąd z pustymi rękami.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć zaklęcie, które rzucała było jej dobrze znane (w końcu Carpiene było jednym z najbardziej podstawowych czarów dla łamaczy klątw, którzy oprócz czarnomagicznych przekleństw często spotykali na swej drodze również innego rodzaju pułapki), być może to przesiąknięta niepokojącą aurą magia tego miejsca miała wpływ na to, że coś poszło nie tak. Amboinowe drewno rozgrzało się pod palcami mocniej niż normalnie miało to miejsce, a potem coś błysnęło, na krótką chwilę ją oślepiając – niczym gwałtowny rozbłysk światła w zupełnie ciemnym pomieszczeniu. Skrzywiła się i zmrużyła powieki, lekko zakręciło jej się w głowie, ale po chwili otworzyła oczy, szybko nimi mrugając, by pozbyć się resztek niezbyt przyjemnego wrażenia. Czar nie wykrył pułapek, ale nie wiedziała czy był nieudany, czy może po prostu w zasięgu jego działania pułapek nie było. Może to magia tego miejsca miała wpływ na to co się stało przy rzucaniu inkantacji; choć anomalie zniknęły, może jakichś ich ślad się tu zachował? Lub to efekt nagromadzenia run, istniejących bądź już nieaktywnych klątw, lub jeszcze innych czynników?
Dopiero gdy spojrzała na Eddarda dostrzegła, że coś jednak się zmieniło. Towarzyszący jej mężczyzna kroczył u jej boku zupełnie nagi, wyraźnie się tym nie przejmując.
- Nott… dlaczego jesteś nagi? – zapytała, zastanawiając się, w którym momencie Nott zdążył się obnażyć i dlaczego to zrobił. Wiedziała że była bardzo atrakcyjną kobietą i jej uroda działała na mężczyzn, ale teraz mieli misję do wykonania. Nawet jeśli Eddardowi też niczego nie brakowało i był przystojnym mężczyzną, to teraz chciała się skupić na zadaniu, a nie na jego umięśnionym ciele, na którym jedyną skazę stanowiła blizna na boku, być może rezultat pracy z klątwami; naoglądała się w końcu podobnych urazów podczas wyprawy z bratem, sama też kilkakrotnie została ranna od klątw ale jej zranienia na szczęście udało się wyleczyć bez komplikacji. W każdym razie jego nagość ją rozpraszała, mimo że nie był pierwszym gołym mężczyzną jakiego w życiu widziała i z całą pewnością nie zamierzała tu omdleć jak jakaś łzawa, słaba damulka. Ale wolałaby, żeby założył odzienie z powrotem, to naprawdę nie była pora na ekshibicjonistyczne praktyki… Choć istniała też opcja że może to ona miała omamy wzrokowe spowodowane kaprysami magii, choć podobne jej się nigdy nie zdarzyły, nawet wtedy kiedy w Anglii szalały anomalie i działy się bardzo różne rzeczy. Dlatego pierwszym wnioskiem było to, że Eddard z nieznanego jej powodu zdjął ubrania kiedy ona była zajęta próbą rzucenia Carpiene, a potem odzyskania jasności wzroku po chwilowym oślepieniu. Nie znała go dobrze, nie wiedziała do czego mógł być zdolny. Dopiero potem zaczęła się zastanawiać, czy to może z jej Carpiene coś się nie stało, ale nigdy nie spotkała się z tego typu skutkiem ubocznym.
- Zaklęcie nic nie pokazało – rzekła po chwili, starając się skupić na otoczeniu, a nie na widokach jakie jej zafundował. – Zauważyłeś jakieś niepokojące runy? Cokolwiek mogącego zwiastować na naszej drodze klątwę? – spytała dla pewności i pokiwała głową na odpowiedź z jego strony.
Ruszyli dalej, idąc prosto póki nie doszli do rozwidlenia korytarzy. Przesuwali się dość wolno, by obserwować runy oraz inne możliwe oznaki niebezpieczeństwa. Jeden fałszywy krok mógł się źle skończyć.
- Spróbuję sprawdzić dalszą drogę… Carpiene – powtórzyła, mając nadzieję że zaklęcie coś pokaże. I że Eddard rozgląda się w tym czasie za runami, skoro ona chwilowo skupiała się na inkantacji oraz na odczytaniu informacji zwrotnej, jeśli taka by się pojawiła. Mógł już sobie być nagi, byle tylko pamiętał o misji i pomagał jej w należytym wykonaniu zadania. Ducha którego szukali nie było nigdzie widać ani słychać, a co do pułapek to liczyła na to, że Carpiene je odsłoni. Nawet jeśli do tej pory mieli szczęście, że w żadną nie wpadli, to nie znaczyło że byli bezpieczni. Korytarzy było mnóstwo i w którychś na pewno pozostały aktywne, niezdjęte przez nikogo zasadzki. – Szkoda że nie ma zaklęcia pozwalającego znaleźć ducha. Nie musielibyśmy go szukać po całym systemie korytarzy, co może zająć wiele godzin. Możemy nawet nie natknąć się na niego nigdy, jeśli ukryje się gdzieś w skałach lub w innym niemożliwym do znalezienia zakamarku. – I nic nie mogliby na to poradzić. Musieliby szukać wraku na własną rękę, co byłoby równie trudne jak szukanie ducha, a może nawet trudniejsze, bo żadne z nich nie było mistrzem pływania ani nie mieli do dyspozycji całego naręcza skrzeloziela, które umożliwiłoby eksplorację wszystkich wraków wokół wyspy. Poza tym coś takiego jawiło jej się jako okropna strata czasu; im szybciej znajdą włócznię i dostarczą olbrzymom tym lepiej, potrzebowali ich i nie mogli ich rozjuszyć zbyt długą zwłoką.
Dopiero gdy spojrzała na Eddarda dostrzegła, że coś jednak się zmieniło. Towarzyszący jej mężczyzna kroczył u jej boku zupełnie nagi, wyraźnie się tym nie przejmując.
- Nott… dlaczego jesteś nagi? – zapytała, zastanawiając się, w którym momencie Nott zdążył się obnażyć i dlaczego to zrobił. Wiedziała że była bardzo atrakcyjną kobietą i jej uroda działała na mężczyzn, ale teraz mieli misję do wykonania. Nawet jeśli Eddardowi też niczego nie brakowało i był przystojnym mężczyzną, to teraz chciała się skupić na zadaniu, a nie na jego umięśnionym ciele, na którym jedyną skazę stanowiła blizna na boku, być może rezultat pracy z klątwami; naoglądała się w końcu podobnych urazów podczas wyprawy z bratem, sama też kilkakrotnie została ranna od klątw ale jej zranienia na szczęście udało się wyleczyć bez komplikacji. W każdym razie jego nagość ją rozpraszała, mimo że nie był pierwszym gołym mężczyzną jakiego w życiu widziała i z całą pewnością nie zamierzała tu omdleć jak jakaś łzawa, słaba damulka. Ale wolałaby, żeby założył odzienie z powrotem, to naprawdę nie była pora na ekshibicjonistyczne praktyki… Choć istniała też opcja że może to ona miała omamy wzrokowe spowodowane kaprysami magii, choć podobne jej się nigdy nie zdarzyły, nawet wtedy kiedy w Anglii szalały anomalie i działy się bardzo różne rzeczy. Dlatego pierwszym wnioskiem było to, że Eddard z nieznanego jej powodu zdjął ubrania kiedy ona była zajęta próbą rzucenia Carpiene, a potem odzyskania jasności wzroku po chwilowym oślepieniu. Nie znała go dobrze, nie wiedziała do czego mógł być zdolny. Dopiero potem zaczęła się zastanawiać, czy to może z jej Carpiene coś się nie stało, ale nigdy nie spotkała się z tego typu skutkiem ubocznym.
- Zaklęcie nic nie pokazało – rzekła po chwili, starając się skupić na otoczeniu, a nie na widokach jakie jej zafundował. – Zauważyłeś jakieś niepokojące runy? Cokolwiek mogącego zwiastować na naszej drodze klątwę? – spytała dla pewności i pokiwała głową na odpowiedź z jego strony.
Ruszyli dalej, idąc prosto póki nie doszli do rozwidlenia korytarzy. Przesuwali się dość wolno, by obserwować runy oraz inne możliwe oznaki niebezpieczeństwa. Jeden fałszywy krok mógł się źle skończyć.
- Spróbuję sprawdzić dalszą drogę… Carpiene – powtórzyła, mając nadzieję że zaklęcie coś pokaże. I że Eddard rozgląda się w tym czasie za runami, skoro ona chwilowo skupiała się na inkantacji oraz na odczytaniu informacji zwrotnej, jeśli taka by się pojawiła. Mógł już sobie być nagi, byle tylko pamiętał o misji i pomagał jej w należytym wykonaniu zadania. Ducha którego szukali nie było nigdzie widać ani słychać, a co do pułapek to liczyła na to, że Carpiene je odsłoni. Nawet jeśli do tej pory mieli szczęście, że w żadną nie wpadli, to nie znaczyło że byli bezpieczni. Korytarzy było mnóstwo i w którychś na pewno pozostały aktywne, niezdjęte przez nikogo zasadzki. – Szkoda że nie ma zaklęcia pozwalającego znaleźć ducha. Nie musielibyśmy go szukać po całym systemie korytarzy, co może zająć wiele godzin. Możemy nawet nie natknąć się na niego nigdy, jeśli ukryje się gdzieś w skałach lub w innym niemożliwym do znalezienia zakamarku. – I nic nie mogliby na to poradzić. Musieliby szukać wraku na własną rękę, co byłoby równie trudne jak szukanie ducha, a może nawet trudniejsze, bo żadne z nich nie było mistrzem pływania ani nie mieli do dyspozycji całego naręcza skrzeloziela, które umożliwiłoby eksplorację wszystkich wraków wokół wyspy. Poza tym coś takiego jawiło jej się jako okropna strata czasu; im szybciej znajdą włócznię i dostarczą olbrzymom tym lepiej, potrzebowali ich i nie mogli ich rozjuszyć zbyt długą zwłoką.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
Kiedy upewnił się, że w runicznych zapisach nie spotkali żadnej wskazówki, mogącej wskazywać na obecność klątw. Czy też innych niepokojących pułapek, które mogły się skryć w korytarzu. To nie oznaczało, że nie mieli spotkać trudności. O pierwszej przekonał się już w chwili, kiedy Lyanna zadała mu dziwaczne pytanie. Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał sprawdzić, czy przypadkiem nie była to jakaś forma żartu, której on nie rozumiał. Spojrzał w dół, ale zamiast nagiego torsu nadal widział czerń swoich szat. Wcześniej nie uważał Zabini za wariatkę, ale może się mylił? Może spotkanie z którąś z klątw doprowadziło do pomieszania zmysłów? - O czym ty mówisz, Lyanno? - starał się zachować rezon, jak na dżentelmena przystało, nawet jeżeli okoliczności były niesprzyjające. Przecież to nie był czas na urządzanie sobie żartów, a on był całkiem pewny tego, że między jej spojrzeniem, a jego nagim ciałem stała bariera w postaci materiału szat.
- Dalsza droga jest bezpieczna - odparł z pewnością w głosie, bo co to tego nie miał najmniejszych wątpliwości. W końcu biegle posługiwał się sztuką odczytywania zaszyfrowanych przez runy informacji. Posunęli się dalej w swojej wędrówce przez ten kamienny labirynt, jak w głowie nazwał plątaninę korytarzy dawnej twierdzy. - Skąd taki pesymizm? - rzucił, odrywając spojrzenie czarnych jak głębia górskich jezior oczu, od run wyrytych na ścianach. Ned delikatnie dotknął palcami powierzchni run, wyczytując z nich kolejne informacje, które pozwoliłby im przygotować się na spotkanie z ewentualną klątwą, albo wybrać właściwy kierunek. Wypuścił powietrze z ust. Po raz kolejny rzuciła zaklęcie, które nie wykazało nic, ale zaryzykowali i ruszyli dalej, nie mając czasu do stracenia. Wciąż czuł się nieco zaniepokojony jej stwierdzeniem, ale wolał nie dociekać dlaczego według Lyanny miałby obnażyć się przed nią. Owszem, była piękną kobietą, ale nawet gdyby to potrafił zapanować nad sobą i nie nagabywałby Lyanny podczas zadania. Po jakimś czasie rzucił zaklęcie, chcąc sprawdzić czy przypadkiem nie kryje się tu gdzieś jakaś pułapka. - Carpiene - wypowiedział formułę zaklęcia, pewniej chwytając za różdżkę.
- Dalsza droga jest bezpieczna - odparł z pewnością w głosie, bo co to tego nie miał najmniejszych wątpliwości. W końcu biegle posługiwał się sztuką odczytywania zaszyfrowanych przez runy informacji. Posunęli się dalej w swojej wędrówce przez ten kamienny labirynt, jak w głowie nazwał plątaninę korytarzy dawnej twierdzy. - Skąd taki pesymizm? - rzucił, odrywając spojrzenie czarnych jak głębia górskich jezior oczu, od run wyrytych na ścianach. Ned delikatnie dotknął palcami powierzchni run, wyczytując z nich kolejne informacje, które pozwoliłby im przygotować się na spotkanie z ewentualną klątwą, albo wybrać właściwy kierunek. Wypuścił powietrze z ust. Po raz kolejny rzuciła zaklęcie, które nie wykazało nic, ale zaryzykowali i ruszyli dalej, nie mając czasu do stracenia. Wciąż czuł się nieco zaniepokojony jej stwierdzeniem, ale wolał nie dociekać dlaczego według Lyanny miałby obnażyć się przed nią. Owszem, była piękną kobietą, ale nawet gdyby to potrafił zapanować nad sobą i nie nagabywałby Lyanny podczas zadania. Po jakimś czasie rzucił zaklęcie, chcąc sprawdzić czy przypadkiem nie kryje się tu gdzieś jakaś pułapka. - Carpiene - wypowiedział formułę zaklęcia, pewniej chwytając za różdżkę.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Eddard Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Lyanna zdecydowanie nie żartowała. Naprawdę widziała go nagiego, spacerującego sobie tymi ponurymi korytarzami bez szat, prezentującego umięśnione ciało w pełnej krasie. W innych okolicznościach może nacieszyłaby oczy tym widokiem; w końcu odkąd porzucił ją Theo żyła w całkowitym celibacie. Mimo jej dość oschłego stosunku do mężczyzn i całkowitej niechęci do wiązania się z kimkolwiek miło było popatrzeć na atrakcyjne męskie ciało, ale dziś mieli do wykonania misję. I to ona była dla Zabini najważniejsza, nie zamierzała wracać do rycerzy bez pomyślnych wieści o tym, że zdobyli włócznię i przekazali ją gurgowi olbrzymów. Zbyt wiele razy zawiodła by pozwalać sobie na kolejne porażki. Dlatego nie w smak jej było że Eddard akurat teraz postanowił się rozbierać.
- No… nie masz na sobie szat, Eddardzie – powiedziała, przyglądając mu się z konsternacją. Zamrugała też oczami i potarła je wolną dłonią, ale nadal widziała to co widziała. Nott był zupełnie nagi. – A nie wiem czy to najlepsza pora na podobne numery… Odziej się, proszę. Musimy jak najszybciej znaleźć tego ducha i wypytać go o wrak.
Czuła się w pełni władz umysłowych… Ale co jeśli miała zwidy? Może przegapili jakąś klątwę i padła jej ofiarą, przez co dręczyły ją omamy? Cóż, musiała skupić się na obserwowaniu otoczenia. Carpiene wciąż nic nie wykazywało, pułapek mogło tu wcale nie być, choć zawsze istniała opcja że były, tylko nie pokazało ich zaklęcie.
- Duchy bywają kapryśnymi istotami. A dzięki temu, że są martwe i nie można im zaszkodzić, czują się pewnie i trudno takowego zastraszyć lub zmusić do czegoś wbrew woli. Pokaże nam się jeśli sam tego zechce, miejmy nadzieję że zechce prędzej niż później.
Dlatego właśnie obawiała się że znalezienie ducha będzie trudne, a późniejsza rozmowa z nim, jeśli go znajdą – również. Żywego człowieka mogliby nastraszyć czarną magią, ale czym postraszą zjawę? Pozostawało im zdanie się na perswazję słowną. Oby Eddard okazał się równie złotousty jak podobno byli Nottowie. Głównym atutem Lyanny w przekonywaniu ludzi do ustępstw była ponadprzeciętna uroda, a wątpiła by duch zwracał uwagę na tego typu szczegóły.
Coś przykuło jej uwagę na najbliższej ścianie. Zbliżyła się tam, odnajdując runy, które ją zaalarmowały. Gestem zatrzymała Eddarda; runy były widoczne, a ich zapis wskazywał na klątwę. Nie były to bardzo zaawansowane runy, więc Lyanna rozpoznała je bez problemu i łatwo domyśliła się, co to za przekleństwo. Nie raz spotykała się z tą klątwą w przeszłości, była popularna, bo nawet niezbyt zaawansowani zaklinacze potrafili ją nałożyć. Zabini również zdarzyło się jej kilka razy użyć.
- To klątwa pajęcza sieć – powiedziała; nie była to (na ich szczęście!) najbardziej niebezpieczna klątwa, ale w miejscu takim jak to pająki niewątpliwie miały moc oddziaływania na psychikę, zwłaszcza gdyby trafił tu ktoś, kto panicznie boi się tych stworzeń. Potrafiła zrozumieć, czemu ktoś to tu nałożył. Ta klątwa nie miała zabić, ale odstraszyć intruzów. – Złamię ją – dodała, zaciskając palce na różdżce. Skupiła się i pomyślała dobrze znaną jej formułę: Finite Incantatem.
| Pajęcza sieć (st 40, klątwa I poziomu), rozpoznaję ją dzięki temu że mam III poziom run, zakładam że runy nie były dodatkowo ukryte; rzucam na przełamanie klątwy
- No… nie masz na sobie szat, Eddardzie – powiedziała, przyglądając mu się z konsternacją. Zamrugała też oczami i potarła je wolną dłonią, ale nadal widziała to co widziała. Nott był zupełnie nagi. – A nie wiem czy to najlepsza pora na podobne numery… Odziej się, proszę. Musimy jak najszybciej znaleźć tego ducha i wypytać go o wrak.
Czuła się w pełni władz umysłowych… Ale co jeśli miała zwidy? Może przegapili jakąś klątwę i padła jej ofiarą, przez co dręczyły ją omamy? Cóż, musiała skupić się na obserwowaniu otoczenia. Carpiene wciąż nic nie wykazywało, pułapek mogło tu wcale nie być, choć zawsze istniała opcja że były, tylko nie pokazało ich zaklęcie.
- Duchy bywają kapryśnymi istotami. A dzięki temu, że są martwe i nie można im zaszkodzić, czują się pewnie i trudno takowego zastraszyć lub zmusić do czegoś wbrew woli. Pokaże nam się jeśli sam tego zechce, miejmy nadzieję że zechce prędzej niż później.
Dlatego właśnie obawiała się że znalezienie ducha będzie trudne, a późniejsza rozmowa z nim, jeśli go znajdą – również. Żywego człowieka mogliby nastraszyć czarną magią, ale czym postraszą zjawę? Pozostawało im zdanie się na perswazję słowną. Oby Eddard okazał się równie złotousty jak podobno byli Nottowie. Głównym atutem Lyanny w przekonywaniu ludzi do ustępstw była ponadprzeciętna uroda, a wątpiła by duch zwracał uwagę na tego typu szczegóły.
Coś przykuło jej uwagę na najbliższej ścianie. Zbliżyła się tam, odnajdując runy, które ją zaalarmowały. Gestem zatrzymała Eddarda; runy były widoczne, a ich zapis wskazywał na klątwę. Nie były to bardzo zaawansowane runy, więc Lyanna rozpoznała je bez problemu i łatwo domyśliła się, co to za przekleństwo. Nie raz spotykała się z tą klątwą w przeszłości, była popularna, bo nawet niezbyt zaawansowani zaklinacze potrafili ją nałożyć. Zabini również zdarzyło się jej kilka razy użyć.
- To klątwa pajęcza sieć – powiedziała; nie była to (na ich szczęście!) najbardziej niebezpieczna klątwa, ale w miejscu takim jak to pająki niewątpliwie miały moc oddziaływania na psychikę, zwłaszcza gdyby trafił tu ktoś, kto panicznie boi się tych stworzeń. Potrafiła zrozumieć, czemu ktoś to tu nałożył. Ta klątwa nie miała zabić, ale odstraszyć intruzów. – Złamię ją – dodała, zaciskając palce na różdżce. Skupiła się i pomyślała dobrze znaną jej formułę: Finite Incantatem.
| Pajęcza sieć (st 40, klątwa I poziomu), rozpoznaję ją dzięki temu że mam III poziom run, zakładam że runy nie były dodatkowo ukryte; rzucam na przełamanie klątwy
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Zwariowała - zawyrokował w zakamarkach swojego umysłu, kiedy uparcie starała się mu wmówić, że niczym pospolity burak z ludu, zdarł z siebie szaty i paradował, wystawiając swe ciało na jej spojrzenie. Z pewnością, gdyby chciał, aby doszło między nimi do bardziej intymnego zbliżenia, zabrałby się do tego w zupełnie inny sposób. - Lyanno, czy dobrze się czujesz? Zapewniam cię, że moje szaty są na miejscu - odparł z nutką podejrzliwości w głosie. Naprawdę, był to kiepski moment na żarty. Starał się nie zwracać na to uwagi, bezwzględnie na psychiczną kondycję musieli wykonać misję. - Nie zawsze rozwiązanie siłowe jest rozwiązaniem najlepszym - jako potomek Nottów, przywiązywał wagę do słowa mówionego i walkę tymże właśnie orężem. Szczególnie jeżeli żadne zaklęcie nie mogło zagrozić przeciwnikowi, który w tym przypadku był uwięziona na tym świecie, umęczoną duszą. Nie, żeby ta myśl budziła w nim jakieś wielkie współczucie. Jedynie cieszył się, że cioteczka Adelaide naciskała na to, aby młode pokolenia szkoliły się w sztuce dialogu.
Ruszyli dalej, Eddard obserwował ściany posępnych korytarzy, którymi - przynajmniej miał taką nadzieje - poruszali się na przód, a nie krążyli wokół bez celu. Nott się tego spodziewał - nie mogli zajść tak daleko bez napotykania żadnej klątwy. Gdyby tak było, byłby naprawdę zaskoczony. Skupił się na runach, a kiedy Lyanna zadeklarowała, że złamie klątwę, skinął jej jedynie głową, licząc, że zna się na swoim fachu. Kiedy jednak nic się nie zadziało, Eddard nie chciał marnować czasu i postanowił spróbować własnych sił w zetknięciu z klątwą. Może akurat mu się uda? Chwycił pewniej różdżkę i wyciągnął ją przed siebie. Przez chwilę starał się oczyścić swój umysł ze zbędnych myśli, a potem w zakamarkach własnego umysłu wykrzyczał formułę zaklęcia, Finite Incantatem. Miał nadzieję, że się z tym uporają i będą mogli przejść dalej. Przed nimi jeszcze kawałek drogi, a duch nadal sie nie objawił. A szkoda, im szybciej tym lepiej.
Ruszyli dalej, Eddard obserwował ściany posępnych korytarzy, którymi - przynajmniej miał taką nadzieje - poruszali się na przód, a nie krążyli wokół bez celu. Nott się tego spodziewał - nie mogli zajść tak daleko bez napotykania żadnej klątwy. Gdyby tak było, byłby naprawdę zaskoczony. Skupił się na runach, a kiedy Lyanna zadeklarowała, że złamie klątwę, skinął jej jedynie głową, licząc, że zna się na swoim fachu. Kiedy jednak nic się nie zadziało, Eddard nie chciał marnować czasu i postanowił spróbować własnych sił w zetknięciu z klątwą. Może akurat mu się uda? Chwycił pewniej różdżkę i wyciągnął ją przed siebie. Przez chwilę starał się oczyścić swój umysł ze zbędnych myśli, a potem w zakamarkach własnego umysłu wykrzyczał formułę zaklęcia, Finite Incantatem. Miał nadzieję, że się z tym uporają i będą mogli przejść dalej. Przed nimi jeszcze kawałek drogi, a duch nadal sie nie objawił. A szkoda, im szybciej tym lepiej.
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cmentarzysko statków
Szybka odpowiedź