Cmentarzysko statków
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cmentarzysko statków
Chociaż opustoszała, skalista wyspa położona na Morzu Północnym nie ma swojej oficjalnej geograficznej nazwy, to przez podróżujących pobliską trasą żeglarzy nazywana jest Cmentarzyskiem. Owiana legendami równie gęsto, co nigdy nieopadającą mlecznobiałą mgłą, stanowi czarny punkt na morskich mapach, który co ostrożniejsi starają się omijać szerokim łukiem. Niewielu jest jednak w stanie wskazać, gdzie dokładnie się znajduje, bo jej położenie zdaje się stale zmieniać - choć bardziej sceptyczni twierdzą, że wpływ na to mają silne, oplatające wyspę prądy, które znoszą nieuważnych kapitanów na manowce. Okręty, które miały nieszczęście znaleźć się w pobliżu, rzadko wychodzą z tego bez szwanku, gdyż usiane ostrymi skałami mielizny w połączeniu z często nawiedzającymi ten rejon sztormami, bardzo szybko zamieniają się w śmiercionośną pułapkę. W efekcie cała wyspa otoczona jest przez osiadłe na dnie wraki statków, których pochylone w różnym stopniu maszty wyłaniają się z mglistych oparów niczym ostrzegawcze znaki; chodzą słuchy, że to właśnie tutaj swoją ostatnią podróż zakończył niesławny Syreni Lament, pociągając na dno niemal setkę pasażerów i członków załogi, aczkolwiek samego okrętu nigdy nie odnaleziono.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
Mimo czyhających na wyspie niebezpieczeństw, z czasem stała się ona dość popularnym celem samozwańczych poszukiwaczy artefaktów - zwłaszcza, gdy odkryto istnienie wydrążonego w czarnych skałach systemu grot i jaskiń, służących w przeszłości bliżej nieznanemu przeznaczeniu. Większość korytarzy zapadła się, czyniąc poruszanie się po skalnych komnatach prawie niemożliwym, ale od czasu do czasu wciąż można spotkać tutaj śmiałków, liczących na to, że uda im się odnaleźć nieco więcej niż rozkładające się zwłoki rozbitków i zaścielające wyspę kości. Ci, którym udało się zwiedzić Cmentarzysko i wrócić, twierdzą zgodnie, że jest nawiedzone: podobno po zmierzchu korytarzami niesie się echo syreniego śpiewu, a wśród kamiennych ścian snuje się duch zakrwawionego mężczyzny z ziejącą w klatce piersiowej dziurą, opowiadającego historię utraconej miłości, która odebrała mu wszystko - łącznie ze zmysłami i wyrwanym z piersi sercem.
Mało kto zdaje sobie sprawę, że prawdziwa tajemnica wyspy nie znajduje się na powierzchni, a pod nią - jeżeli ktoś zdecydowałby się zanurkować, i udałoby mu się dotrzeć w pobliże dna, odnalazłby częściowo zniszczoną wioskę trytonów, sprawiającą wrażenie, jakby jej mieszkańcy opuścili ją w pośpiechu, pozostawiając za sobą większość cennego dobytku i prywatnych pamiątek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 27.02.19 23:08, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 77
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tristan, Deirdre
Deski skrzypiały i uginały się pod stopami czarodziejów, ale na razie pozostawały w całości, choć nie wiadomo było, jak długo – cały statek wydawał się drżeć, i nie było to już typowe, nerwowe szarpanie, które mógłby wywołać silny wiatr. Raczej wibrowanie, monotonne i ledwie wyczuwalne, wspinające się po ścianach i stropach, zdające się wydobywać z wnętrza drewnianych przepierzeń; zarówno Tristanowi i Deirdre mogło skojarzyć się z niebezpiecznym drganiem anomalii w miejscach przez nie dotkniętych.
Zaklęcie Tristana było udane – mógł mieć tego pewność, nagle całkowicie świadomy wszystkich znajdujących się wokół niego ludzi. Było ich mnóstwo, poruszali się chaotycznie na pokładzie nad jego głową, w części restauracyjnej, pod jego stopami; nie wiedział, kim dokładnie byli, ale był w stanie wyróżnić dwa różne rodzaje energii: jeden na pewno ludzki, drugi zdecydowanie mniej, kojarzący się z ciemnością, chłodem i śmiercią. Istota o tym samym charakterze znajdowała się w pomieszczeniu, do którego drzwi zdecydowała się otworzyć Deirdre, jednak Tristan, znajdując się za plecami towarzyszki, nie widział wnętrza kajuty. Wyczuwał jedynie, że istota znajdowała się na jej końcu, w przeciwieństwie do większości pasażerów statku, nie poruszając się właściwie wcale.
Klamka ustąpiła pod palcami Deirdre, odsłaniając przed nią środek pokoju, który – w przeciwieństwie do tego, który niedawno opuściła – nie był w magiczny sposób powiększony, a rozmiarami przypominał wąski korytarz, w który z trudem upchnięto parę piętrowych łóżek. Na jego końcu znajdowała się sylwetka, przykucnięta i zajęta oglądaniem czegoś, co trzymała w dłoniach, wielkością przypominająca może kilkuletnie dziecko – jednak dziecko tak brzydkie i wychudzone, jakiego kobieta jeszcze nigdy nie miała okazji oglądać. Jego głowa była prawie kompletnie łysa, pokryta pomarszczoną, szarą skórą, gdzieniegdzie popękaną i odsłaniającą czaszkę, pokrytą liszajami; liszajami pokryte były również chude ramiona, wystające z potarganej sukienki. Była bosa oraz mokra – w miejscu, w którym kucała, znajdowała się płytka kałuża – a choć nie było widać jej twarzy, odwróconej tyłem od wejścia, to nie było wątpliwości, że charczący śpiew dobiegał od niej. Chwilami Deirdre wydawało się, że była w stanie wychwycić z niego pojedyncze słowa – ale póki co znajdowała się zbyt daleko, żeby wysnuć z nich sens.
Za plecami istoty, w burcie, ziała dziura.
Alphard
Alphard poruszał się w ciemnościach, drogę odnajdując jedynie dzięki łukowatej, kamiennej ścianie po lewej stronie oraz skalnej półce pod stopami – a im głębiej się znajdował, tym bardziej cichły dźwięki dobiegające z zewnątrz. Ucichł sztorm, ucichły też krzyki tonących ludzi, na sile nabierał za to śpiew: niezwykle przyjemny dla ucha chór głosów, wydobywających się jakby spod ziemi, czy w tym przypadku – spod wody, przez cały czas chlupoczącej cicho po prawej stronie. Rozciągającej się dalej i dalej, choć jak daleko – tego Black nie wiedział, nie zdecydowawszy się na rozświetlenie mroku. Pieśń, która dobiegała do jego uszu, wydawała mu się niezwykle smutna, mimo że nie miał pojęcia, skąd brało się to wrażenie, nie był bowiem w stanie rozróżnić słów, najprawdopodobniej należących do języka, którego nie znał; melodia mimo wszystko podnosiła go na duchu, wprawiała w poczucie dziwnej melancholii i spokoju – w jej akompaniamencie dotarł do rozwidlenia: ścieżka, po której stąpał, kończyła się nagle czarną ścianą, rozbiegając się w dwie przeciwne strony, przy czym zarówno lewy, jak i prawy korytarz, wyglądał identycznie. Uwagę Alpharda zwróciło jednak coś innego: na ścianie przed nim, na wysokości wzroku i wyżej, ku niewidocznemu sklepieniu, widniały opalizujące znaki, widoczne jedynie dzięki słabemu, odbijającemu się od powierzchni wody światłu. Blasku było jednak za mało, by litery (rysunki? symbole? Alphard nie mógł być pewien) dało się rozczytać.
Drew, Lucinda
Drew wsłuchiwał się w słowa nieznajomego, zwracając uwagę na drgające sylaby i zmienny ton, ale w padających kolejno zdaniach nie wychwycił kłamstwa – wydawało mu się jednak (choć mogło być to wrażenie złudne), że czarodziej celowo nie mówił wszystkiego, omijając niewygodne fakty. Ten z kolei coraz mocniej się niecierpliwił – woda, sięgająca Drew już dobrze ponad kolana, musiała zbliżać się niebezpiecznie do brody siedzącego, unieruchomionego mężczyzny, grożąc mu rychłym podtopieniem.
Lucinda spróbowała rzucić zaklęcie, jednak z chwilą wypowiedzenia inkantacji, wyraźnie poczuła, że coś było nie tak – anomalia, od jakiegoś czasu coraz intensywniej wyczuwalna w drgającym powietrzu, sprawiła, że magia, zamiast uformować się w wiązkę czaru, wspięła się po palcach i przedramieniu kobiety, paraliżując mięśnie i wywołując uczucie cierpnięcia. Czarownica nie zdołała utrzymać różdżki – drewno wypadło jej z ręki i z pluskiem wylądowało w wodzie, opadając najprawdopodobniej w stronę dna. Lumos zgasło, pogrążając dwójkę czarodziejów w niemal zupełnych ciemnościach.
Czy jednak na pewno? Lucinda, rozglądając się, dostrzegła po swojej prawej stronie słaby poblask, znajdujący się wysoko na ścianie, pod którą do niedawna siedziała wraz z Drew. Światło było mdłe, blade i zdawało się docierać z wybitego w burcie otworu, przez który do ładowni wlewała się woda. Kobieta, jeżeli się wpatrzyła, była w stanie zauważyć, parę oczu, nieco większych niż ludzkie, ale do ludzkich bardzo podobnych, wpatrujących się prosto w nią, osadzonych w bladej twarzy, którą okalały falujące, niemal białe włosy. Blask odbijał się od nich – oraz od czegoś, co znajdowało się dalej, a co Lucindzie mogło kojarzyć się z tkaniną wyszytą odbijającymi światło cekinami.
Bąblogłowa - 3/5
Brak możliwości utrzymania różdżki ręką wiodącą (Lucinda) - 1/1
Johnatan
Johnatan zareagował dosłownie w ostatniej chwili – jego wyciągnięte dłonie chwyciły za przerzuconą przez burtę linę, a palce zacisnęły się z całej siły, chroniąc go przed upadkiem. Szarpnęło, a jego lecące w dół ciało zahamowało gwałtownie, utrzymywane jedynie przez kołyszącą się na boki linę. Szorstki splot zdarł z wnętrza jego dłoni co najmniej dwie warstwy naskórka, wywołując przeszywające pieczenie, ale żeglarz uniknął przynajmniej nieprzyjemnego zderzenia z lodowatą, wzburzoną wodą, której powierzchnia coraz bardziej przypominała kształtem wir, z każdą chwilą głębiej połykający tonący statek.
Sytuacja nadal wyglądała poważnie: jeżeli Bojczuk chciał wrócić na pokład, musiał się wspiąć, wciągając się o jakieś półtora metra pionowo do góry po linie; ze swojej pozycji widział jednak, że na górnym pokładzie roiło się od inferiusów, chwytających każdą żywą duszę, którą byli w stanie dorwać i razem z nimi niknących w wodzie. Jeden z ożywieńców znajdował się również pod nim, chwyciwszy się liny chwilę później niż sam Johnatan – w tej chwili kolebał się jeszcze niewiele ponad wodą, jednak w momencie, w którym czarodziej na niego popatrzył, zaczął zwinnie wspinać się ku górze, prawdopodobnie – żeby znów chwycić go za kostkę. Po swojej lewej Bojczuk widział wyrwę w burcie, wybitą na wylot dziurę, prowadzącą najprawdopodobniej na któryś z dolnych pokładów – była niedaleko, prawie na jego wysokości, jeżeli jednak chciał się do niej dostać, musiał rozhuśtać utrzymującą go linę.
ST powrotu na pokład = 80 (do rzutu dolicza się podwojoną sprawność)
ST rozhuśtania liny = 40 (do rzutu dolicza się podwojoną zwinność)
W przypadku użycia magii, Mistrz Gry będzie rozpatrywał sytuację indywidualnie.
Mistrz Gry gorąco przeprasza za świąteczny zastój i życzy szczęśliwego Nowego Roku!
Ze względu na Sylwestra i Nowy Rok, na odpisy czekam do 2 stycznia, do godz. 20:00.
Deski skrzypiały i uginały się pod stopami czarodziejów, ale na razie pozostawały w całości, choć nie wiadomo było, jak długo – cały statek wydawał się drżeć, i nie było to już typowe, nerwowe szarpanie, które mógłby wywołać silny wiatr. Raczej wibrowanie, monotonne i ledwie wyczuwalne, wspinające się po ścianach i stropach, zdające się wydobywać z wnętrza drewnianych przepierzeń; zarówno Tristanowi i Deirdre mogło skojarzyć się z niebezpiecznym drganiem anomalii w miejscach przez nie dotkniętych.
Zaklęcie Tristana było udane – mógł mieć tego pewność, nagle całkowicie świadomy wszystkich znajdujących się wokół niego ludzi. Było ich mnóstwo, poruszali się chaotycznie na pokładzie nad jego głową, w części restauracyjnej, pod jego stopami; nie wiedział, kim dokładnie byli, ale był w stanie wyróżnić dwa różne rodzaje energii: jeden na pewno ludzki, drugi zdecydowanie mniej, kojarzący się z ciemnością, chłodem i śmiercią. Istota o tym samym charakterze znajdowała się w pomieszczeniu, do którego drzwi zdecydowała się otworzyć Deirdre, jednak Tristan, znajdując się za plecami towarzyszki, nie widział wnętrza kajuty. Wyczuwał jedynie, że istota znajdowała się na jej końcu, w przeciwieństwie do większości pasażerów statku, nie poruszając się właściwie wcale.
Klamka ustąpiła pod palcami Deirdre, odsłaniając przed nią środek pokoju, który – w przeciwieństwie do tego, który niedawno opuściła – nie był w magiczny sposób powiększony, a rozmiarami przypominał wąski korytarz, w który z trudem upchnięto parę piętrowych łóżek. Na jego końcu znajdowała się sylwetka, przykucnięta i zajęta oglądaniem czegoś, co trzymała w dłoniach, wielkością przypominająca może kilkuletnie dziecko – jednak dziecko tak brzydkie i wychudzone, jakiego kobieta jeszcze nigdy nie miała okazji oglądać. Jego głowa była prawie kompletnie łysa, pokryta pomarszczoną, szarą skórą, gdzieniegdzie popękaną i odsłaniającą czaszkę, pokrytą liszajami; liszajami pokryte były również chude ramiona, wystające z potarganej sukienki. Była bosa oraz mokra – w miejscu, w którym kucała, znajdowała się płytka kałuża – a choć nie było widać jej twarzy, odwróconej tyłem od wejścia, to nie było wątpliwości, że charczący śpiew dobiegał od niej. Chwilami Deirdre wydawało się, że była w stanie wychwycić z niego pojedyncze słowa – ale póki co znajdowała się zbyt daleko, żeby wysnuć z nich sens.
Za plecami istoty, w burcie, ziała dziura.
Alphard
Alphard poruszał się w ciemnościach, drogę odnajdując jedynie dzięki łukowatej, kamiennej ścianie po lewej stronie oraz skalnej półce pod stopami – a im głębiej się znajdował, tym bardziej cichły dźwięki dobiegające z zewnątrz. Ucichł sztorm, ucichły też krzyki tonących ludzi, na sile nabierał za to śpiew: niezwykle przyjemny dla ucha chór głosów, wydobywających się jakby spod ziemi, czy w tym przypadku – spod wody, przez cały czas chlupoczącej cicho po prawej stronie. Rozciągającej się dalej i dalej, choć jak daleko – tego Black nie wiedział, nie zdecydowawszy się na rozświetlenie mroku. Pieśń, która dobiegała do jego uszu, wydawała mu się niezwykle smutna, mimo że nie miał pojęcia, skąd brało się to wrażenie, nie był bowiem w stanie rozróżnić słów, najprawdopodobniej należących do języka, którego nie znał; melodia mimo wszystko podnosiła go na duchu, wprawiała w poczucie dziwnej melancholii i spokoju – w jej akompaniamencie dotarł do rozwidlenia: ścieżka, po której stąpał, kończyła się nagle czarną ścianą, rozbiegając się w dwie przeciwne strony, przy czym zarówno lewy, jak i prawy korytarz, wyglądał identycznie. Uwagę Alpharda zwróciło jednak coś innego: na ścianie przed nim, na wysokości wzroku i wyżej, ku niewidocznemu sklepieniu, widniały opalizujące znaki, widoczne jedynie dzięki słabemu, odbijającemu się od powierzchni wody światłu. Blasku było jednak za mało, by litery (rysunki? symbole? Alphard nie mógł być pewien) dało się rozczytać.
Drew, Lucinda
Drew wsłuchiwał się w słowa nieznajomego, zwracając uwagę na drgające sylaby i zmienny ton, ale w padających kolejno zdaniach nie wychwycił kłamstwa – wydawało mu się jednak (choć mogło być to wrażenie złudne), że czarodziej celowo nie mówił wszystkiego, omijając niewygodne fakty. Ten z kolei coraz mocniej się niecierpliwił – woda, sięgająca Drew już dobrze ponad kolana, musiała zbliżać się niebezpiecznie do brody siedzącego, unieruchomionego mężczyzny, grożąc mu rychłym podtopieniem.
Lucinda spróbowała rzucić zaklęcie, jednak z chwilą wypowiedzenia inkantacji, wyraźnie poczuła, że coś było nie tak – anomalia, od jakiegoś czasu coraz intensywniej wyczuwalna w drgającym powietrzu, sprawiła, że magia, zamiast uformować się w wiązkę czaru, wspięła się po palcach i przedramieniu kobiety, paraliżując mięśnie i wywołując uczucie cierpnięcia. Czarownica nie zdołała utrzymać różdżki – drewno wypadło jej z ręki i z pluskiem wylądowało w wodzie, opadając najprawdopodobniej w stronę dna. Lumos zgasło, pogrążając dwójkę czarodziejów w niemal zupełnych ciemnościach.
Czy jednak na pewno? Lucinda, rozglądając się, dostrzegła po swojej prawej stronie słaby poblask, znajdujący się wysoko na ścianie, pod którą do niedawna siedziała wraz z Drew. Światło było mdłe, blade i zdawało się docierać z wybitego w burcie otworu, przez który do ładowni wlewała się woda. Kobieta, jeżeli się wpatrzyła, była w stanie zauważyć, parę oczu, nieco większych niż ludzkie, ale do ludzkich bardzo podobnych, wpatrujących się prosto w nią, osadzonych w bladej twarzy, którą okalały falujące, niemal białe włosy. Blask odbijał się od nich – oraz od czegoś, co znajdowało się dalej, a co Lucindzie mogło kojarzyć się z tkaniną wyszytą odbijającymi światło cekinami.
Bąblogłowa - 3/5
Brak możliwości utrzymania różdżki ręką wiodącą (Lucinda) - 1/1
Johnatan
Johnatan zareagował dosłownie w ostatniej chwili – jego wyciągnięte dłonie chwyciły za przerzuconą przez burtę linę, a palce zacisnęły się z całej siły, chroniąc go przed upadkiem. Szarpnęło, a jego lecące w dół ciało zahamowało gwałtownie, utrzymywane jedynie przez kołyszącą się na boki linę. Szorstki splot zdarł z wnętrza jego dłoni co najmniej dwie warstwy naskórka, wywołując przeszywające pieczenie, ale żeglarz uniknął przynajmniej nieprzyjemnego zderzenia z lodowatą, wzburzoną wodą, której powierzchnia coraz bardziej przypominała kształtem wir, z każdą chwilą głębiej połykający tonący statek.
Sytuacja nadal wyglądała poważnie: jeżeli Bojczuk chciał wrócić na pokład, musiał się wspiąć, wciągając się o jakieś półtora metra pionowo do góry po linie; ze swojej pozycji widział jednak, że na górnym pokładzie roiło się od inferiusów, chwytających każdą żywą duszę, którą byli w stanie dorwać i razem z nimi niknących w wodzie. Jeden z ożywieńców znajdował się również pod nim, chwyciwszy się liny chwilę później niż sam Johnatan – w tej chwili kolebał się jeszcze niewiele ponad wodą, jednak w momencie, w którym czarodziej na niego popatrzył, zaczął zwinnie wspinać się ku górze, prawdopodobnie – żeby znów chwycić go za kostkę. Po swojej lewej Bojczuk widział wyrwę w burcie, wybitą na wylot dziurę, prowadzącą najprawdopodobniej na któryś z dolnych pokładów – była niedaleko, prawie na jego wysokości, jeżeli jednak chciał się do niej dostać, musiał rozhuśtać utrzymującą go linę.
ST powrotu na pokład = 80 (do rzutu dolicza się podwojoną sprawność)
ST rozhuśtania liny = 40 (do rzutu dolicza się podwojoną zwinność)
W przypadku użycia magii, Mistrz Gry będzie rozpatrywał sytuację indywidualnie.
- żywotność i ekwipunek:
Żywotność:
Tristan - 222/222
Deirdre - 185/200 (15 - tłuczone)
Drew - 200/215 (15 - tłuczone), klątwa opętania
Lucinda - 151/181 (30 - tłuczone) (-5)
Alphard - 190/220 (30 - wychłodzenie) (-5)
Johnatan - 173/208 (15 - tłuczone, 20 - podduszenie) (-5)
Ekwipunek:
Tristan - różdżka, czarna perła, rękawice ze smoczej skóry, kufer podróżny z ubraniami drobiazgami codziennego użytku, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, dwie fiolki eliksiru uspokajającego, eliksir Garota i eliksir kociego wzroku, dwie porcje eliksiru brzemienności oraz jeden eliksir wzmacniający krew
Lucinda - różdżka, eliksir wzmacniający krew (1 porcja)
Deirdre - różdżka, na palcu pierścień z kamieniem księżycowym oraz drugi z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (- Maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2; przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni, zdobyte: eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego, słoik ze skrzelozielem
Alphard - różdżka, biały kryształ do pary, średniej wielkości torba podróżna ze skrytymi w niej częściami garderoby i przedmiotami codziennego użytku, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30), medalion z kompasem
Drew - eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32); dodatkowo: walizka z niezbędnymi rzeczami codziennego użytku, ubraniami, artefaktami i dwoma butelkami ognistej, różdżka, sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki
Johnatan - różdżka, woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek
Mistrz Gry gorąco przeprasza za świąteczny zastój i życzy szczęśliwego Nowego Roku!
Ze względu na Sylwestra i Nowy Rok, na odpisy czekam do 2 stycznia, do godz. 20:00.
Drzwi skrzypnęły a Deirdre mocno zacisnęła palce na różdżce, zaniepokojna tym, co mogła spotkać w środku. Ponownie powracającą do postaci kobiety kotkę? Marynarzy, mogących poinformować ich o tym, co właściwie stało się ze statkiem? Mięśnie naprężyły się, gotowe do ataku, usta zacisnęły, by móc od razu wypowiedzieć pewną, wyraźną obronną inkantację, ale za progiem nie czyhał na nią ani wróg ani przyjaciel. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Ciasna, długa kajuta zapchana była nieposłanymi łóżkami, prycze sięgały suftu, ale to nie bałagan przyciągnął od razu jej czujne spojrzenie. Na końcu pomieszczenia ziała dziura, burta została wyłamana - przez wiatr, przez fale, przez kogoś, przez coś? W głowie Deirdre pojawiły się setki pytań, starała się uporządkować fakty, ale nie posiadała ich zbyt wiele, zdezorientowana i poddenerwowana. Ciągle słyszała dziwny, niepokojący śpiew, tym razem mogąc dostrzec, kto jest jego autorem.
- Tu ktoś jest. Coś jest - powiedziała szeptem, lecz wyraźnie, na tyle, by stojący nadal na korytarzu Tristan mógł ją usłyszeć. Poprawiła się, nie do końca wiedząc, z czym ma do czynienia. Rozłupana czaszka, liszaje pokrywające dłonie, kępki włosów wyrastające z brzydkiej twarzy. - To inferius? - spytała prawie bezgłośnie, gdy Rosier znalazł się już bliżej niej. Dziecko, dziewczynka - a może potwór? Przychylała się do drugiej odpowiedzi, ziejąca w burcie dziura i mokre plamy sugerowały, że stworzenie przebiło się tutaj z zewnątrz, i ta myśl przeszyła ją kolejną falą poddenerwowania. Niepewnie przesunęła się nieco do przodu, by umożliwić Tristanowi ewentualne wejście do środka oraz przestrzeń do rzucenia zaklęcia, gdyby istota nagle postanowiła zrobić coś nieprzewidywalnego. Chciała rozpoznać wycharczane słowa piosenki, sprawdzić, czy może porozumieć się z tym przeklętym dzieckiem. Ostatnio los zsyłał na nią zdecydowanie zbyt wiele przybranego lub przypadkowo napotkanego potomstwa. - Ciekawa melodia. Ktoś ci ją już śpiewał? Mama? - spytała łagodnym tonem, chcąc, by dziewczynka odwróciła się w jej stronę, być może zaciekawiona, być moze wściekła, pokazując, co trzymała w pokrytych liszajami rękach. Deirdre ciągle mocno trzymała różdżkę a jej czarne oczy czujnie wpatrywały się w stworzenie. - Wiesz, co stało się ze statkiem? - zagadnęła jeszcze, nie mając nadziei na sensowną odpowiedź; chciała zainteresować dziecko, sprawdzić, czy w ogóle są w stanie się porozumieć - i czy mają do czynienia z niemym inferiusem o pustych oczodołach.
- Tu ktoś jest. Coś jest - powiedziała szeptem, lecz wyraźnie, na tyle, by stojący nadal na korytarzu Tristan mógł ją usłyszeć. Poprawiła się, nie do końca wiedząc, z czym ma do czynienia. Rozłupana czaszka, liszaje pokrywające dłonie, kępki włosów wyrastające z brzydkiej twarzy. - To inferius? - spytała prawie bezgłośnie, gdy Rosier znalazł się już bliżej niej. Dziecko, dziewczynka - a może potwór? Przychylała się do drugiej odpowiedzi, ziejąca w burcie dziura i mokre plamy sugerowały, że stworzenie przebiło się tutaj z zewnątrz, i ta myśl przeszyła ją kolejną falą poddenerwowania. Niepewnie przesunęła się nieco do przodu, by umożliwić Tristanowi ewentualne wejście do środka oraz przestrzeń do rzucenia zaklęcia, gdyby istota nagle postanowiła zrobić coś nieprzewidywalnego. Chciała rozpoznać wycharczane słowa piosenki, sprawdzić, czy może porozumieć się z tym przeklętym dzieckiem. Ostatnio los zsyłał na nią zdecydowanie zbyt wiele przybranego lub przypadkowo napotkanego potomstwa. - Ciekawa melodia. Ktoś ci ją już śpiewał? Mama? - spytała łagodnym tonem, chcąc, by dziewczynka odwróciła się w jej stronę, być może zaciekawiona, być moze wściekła, pokazując, co trzymała w pokrytych liszajami rękach. Deirdre ciągle mocno trzymała różdżkę a jej czarne oczy czujnie wpatrywały się w stworzenie. - Wiesz, co stało się ze statkiem? - zagadnęła jeszcze, nie mając nadziei na sensowną odpowiedź; chciała zainteresować dziecko, sprawdzić, czy w ogóle są w stanie się porozumieć - i czy mają do czynienia z niemym inferiusem o pustych oczodołach.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Bardzo ostrożnie musiał poruszać się na nieoświetlonej półce skalnej, lewą dłoń sunąc asekuracyjnie wzdłuż kamiennej ściany, zapoznając się z jej chrapowatą powierzchnią. Skoro nie była wygładzona, to czyżby woda rzadko sięgała tego poziomu? Niczego nie mógł być pewien, wszak nie był żadnym grotołazem, nie znał się na skałach, sekrety podwodnego świata też były mu obce. Powoli oddalał się od dźwięków pochodzących spoza jaskini, dzięki czemu i śpiew tajemniczego chóru stawał się bardziej słyszalny, lecz wciąż pozostawał w jakiś sposób tłumiony. Czyżby przez taflę wody, ledwie połyskującą w ciemności dzięki resztkom światła wdzierającym się do środka jaskini przez jedyne znane mu wejście? Nie był w stanie zrozumieć żadnego z niosących się słów; odnosił wrażenie, że to nie może być ludzki język, ale przecież mógł się mylić. Melodia niesiona przez głosy budziła w nim nostalgię, lecz nie zasmucała, właściwie to dawała mu nadzieję. Tylko na co tak właściwie? Wyjdzie z tego żywy?
Nie spodziewał się, że natrafi na ścianę, która doprowadziła do rozwidlenia drogi. Spojrzał w głąb lewego korytarza, potem prawego, ale wzrokiem nie mógł przeniknąć ciemności. Nie chciał wybierać żadnej ze ścieżek, w których ktoś mógł pozostawić pułapki. Ale czy miał inne wyjście? I który korytarz niby wybrać? Dopiero po chwili dzięki światłu niesionemu przez powierzchnię wody dostrzegł znaki na wysokości swego wzroku, potem zaś te wykonane wyżej. Ciężko było mu je rozpoznać. Potrzebował lepszego źródła światła. Z wody wypływały inferiusy, dobrze o tym wiedział, ale musiał zaryzykować. Może jednak wszystkie opuściły jaskinię? Wciąż jednak ten śpiew, niby kojący, wciąż jednak zbyt tajemniczy. Uniósł różdżkę w prawej dłoni przed siebie, chcąc oświetlić znaki. Dostrzeże jakieś słowa? A może runy? Jeśli to będą runy… Dlaczego nie przykładał się bardziej do nauki starożytnych run, zadowalając się jedynie podstawową wiedzą z tej materii?
– Lumos – wyrzucił z siebie cicho i natychmiast spróbował wytężyć wzrok, lustrując nim ścianę opieczętowaną znakami. Musiał je lepiej poznać. Nie chciał wejść w żadną pułapkę.
1. anomalia do rzuconego Lumos (zaklęcie bez ST)
2. rzut na spostrzegawczość (I)
Nie spodziewał się, że natrafi na ścianę, która doprowadziła do rozwidlenia drogi. Spojrzał w głąb lewego korytarza, potem prawego, ale wzrokiem nie mógł przeniknąć ciemności. Nie chciał wybierać żadnej ze ścieżek, w których ktoś mógł pozostawić pułapki. Ale czy miał inne wyjście? I który korytarz niby wybrać? Dopiero po chwili dzięki światłu niesionemu przez powierzchnię wody dostrzegł znaki na wysokości swego wzroku, potem zaś te wykonane wyżej. Ciężko było mu je rozpoznać. Potrzebował lepszego źródła światła. Z wody wypływały inferiusy, dobrze o tym wiedział, ale musiał zaryzykować. Może jednak wszystkie opuściły jaskinię? Wciąż jednak ten śpiew, niby kojący, wciąż jednak zbyt tajemniczy. Uniósł różdżkę w prawej dłoni przed siebie, chcąc oświetlić znaki. Dostrzeże jakieś słowa? A może runy? Jeśli to będą runy… Dlaczego nie przykładał się bardziej do nauki starożytnych run, zadowalając się jedynie podstawową wiedzą z tej materii?
– Lumos – wyrzucił z siebie cicho i natychmiast spróbował wytężyć wzrok, lustrując nim ścianę opieczętowaną znakami. Musiał je lepiej poznać. Nie chciał wejść w żadną pułapkę.
1. anomalia do rzuconego Lumos (zaklęcie bez ST)
2. rzut na spostrzegawczość (I)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k100' : 78
#1 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#2 'k100' : 78
Ożesz w mordę wozaka, co za ból!! Jakbym wsadził łapska w rozgrzane węgle albo coś w tym guście, pędzla to pewnie przez kolejny tydzień nie utrzymam, ale póki co palce mimowolnie zaciskają sie na linie jeszcze mocniej, a ja dyndam nad wodą jak jakiś pajac. Jeżeli wczesniej sytuacja wyglądała złe, to teraz sie przedstawiała wręcz tragicznie. Cały górny pokład opanowany przez inferiusy, na dole kolejny upierdliwy ożywieniec chcący pociągnąć mnie za sobą na samo dno. Widzę jak zwinnie wspina się w górę, jak pająk gotowy pożreć swoją niewinną ofiarę, bezbronną muszkę... Albo motylka! W tej chwili zwracm sie do boga, przypominam sobie wszystkie modlitwy, których uczono nas w sierocińcu, mieszają sie w ogólnym chaosie tworząc bezsensowną plątaninę błagań. Wtem
Jednak dostrzegam dziurę w burcie, tylko czy powrót na tonący statek jest rozsądnym wyborem?... Z drugiej strony jesli mam wybierać pomiędzy korowodem śmierci , co sie wlasnie odbywa na górze, przeraźliwie zimnym wirem, kotłującym sie gdzieś na dole, upierdliwym inferiuswm i tajemniczą wyrwą, która niewiadomo co kryje... To chyba wolę rzucić sie w nieznane. Więc próbuje wprawić linę w ruch i rozhuśtać sie na tyle, by siegnąć czarnego dziurska. Niech sie dzieje co chce!
Jednak dostrzegam dziurę w burcie, tylko czy powrót na tonący statek jest rozsądnym wyborem?... Z drugiej strony jesli mam wybierać pomiędzy korowodem śmierci , co sie wlasnie odbywa na górze, przeraźliwie zimnym wirem, kotłującym sie gdzieś na dole, upierdliwym inferiuswm i tajemniczą wyrwą, która niewiadomo co kryje... To chyba wolę rzucić sie w nieznane. Więc próbuje wprawić linę w ruch i rozhuśtać sie na tyle, by siegnąć czarnego dziurska. Niech sie dzieje co chce!
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Przymknął oczy, tak prościej było wczuć się w energię bijącą od ludzi na statku, od załogi, od podróżników i... czegoś jeszcze? Obecność śmierci wydała się niepokojąca, ale złączona z pulsującym biciem anomalii złożyła się w spójną całość, dając kilka odpowiedzi na brak sprecyzowanego pytania. Coś poszło nie tak, wpadli w wir anomalii, który zniszczył statek - wyraźnie szli na dno - i sprowadził na pokład... coś, co było złe i nie chodziło w tym wcale o niego samego. Coś nieludzkiego, być może nieśmiertelnego, zimnego, w pierwszej chwili skojarzył to bardziej z potęgą anomalii, dopiero kiedy wybrzmiało spostrzeżenie Deirdre, otworzył oczy i przytaknął głową, tak, mogło chodzić o inferiusy.
- Być może - odparł na jej słowa, dopiero teraz przeciągając wzrokiem za naciśniętą klamką i przekraczając próg za nią, milcząc, gdy ze spokojem próbowała rozmawiać z cudacznym stworem, który znajdował się w kajucie. Musieli liczyć sekundy, moment, w którym woda zacznie podmywać im stopy, mógł nadejść w każdej chwili - a co istotniejsze żadne z nich tego momentu nie potrafiło przewidzieć - posiadali jednak moce, które mogły ułatwić im szybszą ewakuację. Pytanie tylko co dalej: samo utrzymanie się na powierzchni nie zagwarantuje im jeszcze przetrwania. Jemu być może - był silniejszy, pożerał z mgły energię, która mogła go ocalić nawet na drugim końcu świata - ale jej niekoniecznie. Obserwował dziecko, fragment po fragmencie, przywoływał inferiusy z większą łatwością niż inni, zafascynowany wizją przywrócenia na świat żywej Marie szukał granic pomiędzy życiem a śmiercią. Obserwował też przestrzeń wokół stwora, fragment po fragmencie, kropla po kropli, jakby spodziewał się ujrzeć w kałuży pod jego stopami przyszłość. I wreszcie spojrzał na zionącą za nim dziurę, samemu przesuwając się w przód - nie na tyle, by wyprzedzić Deirdre, jeśli któreś z nich mogło próbować się tym porozumieć, to prędzej to zrobi ona niż on - wpatrywał się w dziurę zastanawiając się, na ile to możliwe, by dziura się przez nią nie przelewała, wpatrywał się w to, co mógł ujrzeć za nią; wyglądało na to, że padli ofiarą abordażu wyjątkowo brzydkich dzieci, choć ich kurs nie miał wcale obrać sobie za cel Nibylandii.
rzucam na spostrzegawczość
- Być może - odparł na jej słowa, dopiero teraz przeciągając wzrokiem za naciśniętą klamką i przekraczając próg za nią, milcząc, gdy ze spokojem próbowała rozmawiać z cudacznym stworem, który znajdował się w kajucie. Musieli liczyć sekundy, moment, w którym woda zacznie podmywać im stopy, mógł nadejść w każdej chwili - a co istotniejsze żadne z nich tego momentu nie potrafiło przewidzieć - posiadali jednak moce, które mogły ułatwić im szybszą ewakuację. Pytanie tylko co dalej: samo utrzymanie się na powierzchni nie zagwarantuje im jeszcze przetrwania. Jemu być może - był silniejszy, pożerał z mgły energię, która mogła go ocalić nawet na drugim końcu świata - ale jej niekoniecznie. Obserwował dziecko, fragment po fragmencie, przywoływał inferiusy z większą łatwością niż inni, zafascynowany wizją przywrócenia na świat żywej Marie szukał granic pomiędzy życiem a śmiercią. Obserwował też przestrzeń wokół stwora, fragment po fragmencie, kropla po kropli, jakby spodziewał się ujrzeć w kałuży pod jego stopami przyszłość. I wreszcie spojrzał na zionącą za nim dziurę, samemu przesuwając się w przód - nie na tyle, by wyprzedzić Deirdre, jeśli któreś z nich mogło próbować się tym porozumieć, to prędzej to zrobi ona niż on - wpatrywał się w dziurę zastanawiając się, na ile to możliwe, by dziura się przez nią nie przelewała, wpatrywał się w to, co mógł ujrzeć za nią; wyglądało na to, że padli ofiarą abordażu wyjątkowo brzydkich dzieci, choć ich kurs nie miał wcale obrać sobie za cel Nibylandii.
rzucam na spostrzegawczość
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Nie wyczuł kłamstwa, choć naprawdę się starał zważywszy na całą absurdalność sytuacji, w której się znaleźli. Statek tonął, a oni zamiast próbować uwolnić się z ładowni to kłócili się o życie mężczyzny celującego, niespełna kilka minut wcześniej, w nich różdżką. Szatyn wiedział, iż ten coś ukrywał – być może prawdę o przyczynie katastrofy tudzież własnej winie związanej z bieżącymi wydarzeniami. Nie wyglądał wiarygodnie, jego zachowanie i płynące z ust słowa nie miały większego sensu, bowiem nawet w obliczu śmierci nie zamierzał wyrzucić z siebie wszystkiego wyciągając jakąkolwiek kartę przetargową mającą zachęcić ich do pomocy. Stanął na rozdrożu, mógł zostawić dziewczynę podobnie jak i tonącego rzekomego żeglarza, ale jak ten drugi był mu obojętny, to z Selwyn było zupełnie inaczej.
-Niech to szlag.- mruknął bardziej do siebie, kiedy różdżka wypadła dziewczynie z dłoni. Nie wiedział, iż padła ofiarą paskudnej anomalii, choć mógł się tego domyślać zważywszy na momentalne napięcie ciała. -Poradzisz z tym sobie?- spytał zerkając na jej twarz, po czym wolno usadził ją na drugim schodku od dołu, aby mogła na niego zaczekać jeśli nie podejmie się próby odzyskania magicznej broni. -Zaraz wrócę, uważaj na siebie.- dodał i zaciskając mocniej w ręku wężowe drewno udał się w kierunku dochodzącego wcześniej głosu. Światło lumos nikle pomagało mu w poszukiwaniach, jednakże nie było czasu na wymyślanie awaryjnego planu.
Trafnie ocenił miejsce i znalazł się tuż obok czarodzieja przygniecionego przez niewielkich rozmiarów regał. - Reducto.- wypowiedział skierowawszy różdżkę na bok mebla tak, aby ten nie zrobił jeszcze większej krzywdy mężczyźnie. Instynktownie wyciągnął do niego rękę – być może uda mu się wyciągnąć go. -Jedna sztuczka, a pójdziesz na dno.- burknął do niego nie mając za grosz zaufania, miał szansę na przeżycie tylko dzięki Lucindzie.
/przepraszam za spóźnienie
-Niech to szlag.- mruknął bardziej do siebie, kiedy różdżka wypadła dziewczynie z dłoni. Nie wiedział, iż padła ofiarą paskudnej anomalii, choć mógł się tego domyślać zważywszy na momentalne napięcie ciała. -Poradzisz z tym sobie?- spytał zerkając na jej twarz, po czym wolno usadził ją na drugim schodku od dołu, aby mogła na niego zaczekać jeśli nie podejmie się próby odzyskania magicznej broni. -Zaraz wrócę, uważaj na siebie.- dodał i zaciskając mocniej w ręku wężowe drewno udał się w kierunku dochodzącego wcześniej głosu. Światło lumos nikle pomagało mu w poszukiwaniach, jednakże nie było czasu na wymyślanie awaryjnego planu.
Trafnie ocenił miejsce i znalazł się tuż obok czarodzieja przygniecionego przez niewielkich rozmiarów regał. - Reducto.- wypowiedział skierowawszy różdżkę na bok mebla tak, aby ten nie zrobił jeszcze większej krzywdy mężczyźnie. Instynktownie wyciągnął do niego rękę – być może uda mu się wyciągnąć go. -Jedna sztuczka, a pójdziesz na dno.- burknął do niego nie mając za grosz zaufania, miał szansę na przeżycie tylko dzięki Lucindzie.
/przepraszam za spóźnienie
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zwykle kiedy na siłę chciała wszystkich uszczęśliwić i w biegu uratować sytuację, działo się coś kompletnie odwrotnego. Nie rozumiała dlaczego Drew postanowił z nią dyskutować zamiast finalnie na coś się zdecydować. Nie mieli zbyt wielu wyjść z danej sytuacji, a wzbierająca w ładowni woda powinna ich decyzje przyśpieszać a nie spowalniać. Widocznie tworzący się w ich głowach konflikt wewnętrzny był silniejszy od woli przeżycia.
Kiedy czarownica spróbowała rzucić zaklęcie w stronę leżącego już pod wodą mężczyzny poczuła jak drętwieje jej ręka. Ból był tak silny, że pomimo starań kobieta nie była w stanie utrzymać różdżki w dłoni. Wygięła się w odruchu chcąc ją złapać drugą dłonią, ale to była tylko głupia nadzieja, bo różdżka już opadała na dno. - Cholera – przeklęła sytuację i swojego pecha. Czy naprawdę wszystko co próbowała zrobić musiało kończyć się z jeszcze gorszym rezultatem. - Poradzę – odpowiedziała będąc zaskoczona, że mężczyzna jednak postanowił pomóc tonącemu czarodziejowi. Nie wiedziała co go do tego skłoniło. Może jednak jej gadanina nie poszła na marne? A może zwyczajnie zdał sobie sprawę, że sytuacja jest na tyle poważna iż głupio by było pozostawiać na śmierć możliwą deskę ratunku. Nie miała zamiaru o to pytać, najważniejsze było teraz odzyskanie różdżki.
Blondynka siedząc na schodku starała się zmusić samą siebie do wejścia pod wodę. Choć umiała pływać to jednak przerażał ją fakt, że większa część statku znajdowała się już pod wodą. Przerażał ją ten bezkres, który ich czeka. Lucinda podniosła wzrok by upewnić się, że to jedyna z możliwych opcji. Jasne światło mieniące się po drugiej stronie ładowni było dla niej sporym zaskoczeniem. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się już do bijącej łuny jej oczom ukazały się spore ślepia. Drgnęła zaskoczona i przerażona jednocześnie. Włosy okalające twarz postaci upewniły ją tylko w przeświadczeniu, że nie są w ładowni sami. - Syrena? - zapytała samą siebie widząc dość specyficzny blask.
Lucinda pokręciła głową. Nie było czasu. Jeżeli syrena miała zamiar ją zaatakować to mogła zrobić to też pod wodą, a szlachcianka potrzebowała odzyskać różdżkę i to teraz. Do ucieczki i do walki. Blondynka wskoczyła do wody ciesząc się z tego, że na jej głowie ciągle jest wyczarowana bąblogłowa. Nurkowanie było o wiele trudniejsze kiedy nie ma się sprawnych nóg, ale starała się licząc, że różdżka nie znajduje się daleko i wszystko pójdzie po jej myśli. Kiedy udało się blondynce w końcu zlokalizować różdżkę wyciągnęła dłoń by po nią sięgnąć licząc, że jej się uda.
Kiedy czarownica spróbowała rzucić zaklęcie w stronę leżącego już pod wodą mężczyzny poczuła jak drętwieje jej ręka. Ból był tak silny, że pomimo starań kobieta nie była w stanie utrzymać różdżki w dłoni. Wygięła się w odruchu chcąc ją złapać drugą dłonią, ale to była tylko głupia nadzieja, bo różdżka już opadała na dno. - Cholera – przeklęła sytuację i swojego pecha. Czy naprawdę wszystko co próbowała zrobić musiało kończyć się z jeszcze gorszym rezultatem. - Poradzę – odpowiedziała będąc zaskoczona, że mężczyzna jednak postanowił pomóc tonącemu czarodziejowi. Nie wiedziała co go do tego skłoniło. Może jednak jej gadanina nie poszła na marne? A może zwyczajnie zdał sobie sprawę, że sytuacja jest na tyle poważna iż głupio by było pozostawiać na śmierć możliwą deskę ratunku. Nie miała zamiaru o to pytać, najważniejsze było teraz odzyskanie różdżki.
Blondynka siedząc na schodku starała się zmusić samą siebie do wejścia pod wodę. Choć umiała pływać to jednak przerażał ją fakt, że większa część statku znajdowała się już pod wodą. Przerażał ją ten bezkres, który ich czeka. Lucinda podniosła wzrok by upewnić się, że to jedyna z możliwych opcji. Jasne światło mieniące się po drugiej stronie ładowni było dla niej sporym zaskoczeniem. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się już do bijącej łuny jej oczom ukazały się spore ślepia. Drgnęła zaskoczona i przerażona jednocześnie. Włosy okalające twarz postaci upewniły ją tylko w przeświadczeniu, że nie są w ładowni sami. - Syrena? - zapytała samą siebie widząc dość specyficzny blask.
Lucinda pokręciła głową. Nie było czasu. Jeżeli syrena miała zamiar ją zaatakować to mogła zrobić to też pod wodą, a szlachcianka potrzebowała odzyskać różdżkę i to teraz. Do ucieczki i do walki. Blondynka wskoczyła do wody ciesząc się z tego, że na jej głowie ciągle jest wyczarowana bąblogłowa. Nurkowanie było o wiele trudniejsze kiedy nie ma się sprawnych nóg, ale starała się licząc, że różdżka nie znajduje się daleko i wszystko pójdzie po jej myśli. Kiedy udało się blondynce w końcu zlokalizować różdżkę wyciągnęła dłoń by po nią sięgnąć licząc, że jej się uda.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Alphard
Alphard zdecydował się oświetlić wyrastającą przed nim ścianę; rzucenie zaklęcia przywołującego światło nie sprawiło mu problemów, a koniec jego różdżki się rozżarzył, wyciągając z ciemności wyryte w kamieniu symbole. Było ich wiele, na tyle, że trudno było objąć je spojrzeniem w całości, jeżeli jednak już się to udało, można było dostrzec, że układały się w kształt spirali. Chociaż zostały w skale wyryte, nie wyrysowane, zdawało się, że kryły w sobie jakiś rodzaj magii, bo kilka z nich lśniło jasnym, chłodnym blaskiem, zupełnie niepodobnym do tego, które stworzyło Lumos.
Black nie zdecydował się na skręcenie w żadną ze ścieżek i, jak się okazało, nie miał mieć już okazji tego zrobić; podczas gdy przyglądał się symbolom, coś podpłynęło niezauważone do półki skalnej, na której stał. Czarodziej zdążył jedynie usłyszeć cichy plusk wody, zanim jednak mógłby ustalić jego źródło, coś uchwyciło go mocno za nogawkę spodni i pociągnęło - w dół, w stronę wodnej powierzchni, w którą wpadł sekundę później, niemal natychmiast otoczony chłodem i ciemnością, tracąc nie tylko orientację w terenie, ale i świadomość.
Deirdre, Tristan, Johnatan
Deirdre podeszła bliżej, zwracając się do kucającej przy wyrwie istoty, ale jeżeli osobliwa dziewczynka ją usłyszała, to nie dała po sobie tego w żaden sposób poznać. Nie podniosła łysawej głowy, nie zasyczała wściekle w reakcji na bliskość czarownicy; kołysząc się lekko w przód i w tył, mruczała do siebie dalej, chropowatym głosem wyśpiewując słowa, które Deirdre słyszała coraz wyraźniej. - ...ciemności nadeszły... skrył się dwór... zły... się król... śpiewaków wypędził... umarłych... się schował... - Pieśń się urwała, a dziecko - zaalarmowane? - wyprostowało się nieco, jakby nasłuchując. Czarownica mogła wtedy zobaczyć, że przedmiotem, który istota dzierżyła w dłoni, była przegniła, szmaciana lalka, ze złotymi niegdyś włosami z włóczki i syrenim ogonem zamiast nóg. Dziewczynka znów drgnęła, tym razem kierując spojrzenie już bezpośrednio na Deirdre, jakby zauważając ją po raz pierwszy. - Dwanaście do przodu, o siedem się cofnąć; trzynaście raz jeszcze... - zaczęła, bardziej wydychając z siebie te słowa, niż je wypowiadając - zanim jednak zdążyłaby wydać z siebie jakikolwiek jeszcze dźwięk, w kajucie niespodziewanie pojawiła się kolejna osoba.
Johnatan, mimo piekących z bólu dłoni, zdołał wykorzystać swoją siłę i zwinność do wprawienia liny w ruch - powróz rozkołysał się, pozwalając żeglarzowi na zbliżenie się do ziejącej w burcie wyrwy i wskoczenia prosto w nią. Wylądował w środku, z trudem utrzymując równowagę i balansując przez chwilę na zgiętych nogach. Przed sobą zobaczył dosyć zatłoczoną już kajutę, a w niej kobietę o egzotycznych rysach, trzymającą przed sobą wyciągniętą różdżkę, oraz towarzyszącego jej czarodzieja, ubranego po lordowsku. Tym, co jednak najprawdopodobniej najmocniej zaskarbiło sobie jego uwagę, był wściekły syk, wydobywający się tuż spod jego stóp. Istota o poszarzałej skórze i pustych oczach, ledwie uniknąwszy stratowania przez wpadającego nagle do pomieszczenia Bojczuka, ruszyła błyskawicznie w jego stronę, zaciskając długie palce na jego ubraniu i wspinając się w górę, ku odsłoniętej szyi.
Całe to zajście - trwające może ułamki sekund - widział Tristan, ze swojego miejsca mając doskonały widok na całą kajutę. Nie wychwycił co prawda słów, które dotarły do uszu Deirdre, ale wyjrzenie przez wyrwę w burcie pozwoliło mu na dostrzeżenie tego, czego nie zauważył nikt inny. Za wyłomem w ścianie zobaczył wyspę, ląd zbudowany z czarnych, strzelistych skał, ku któremu coraz prędzej mknął Syreni Lament; dostrzegł również zjawisko, które zmusiło do reakcji nucącą pod nosem dziewczynkę. Na chwilę zanim się to stało, zanim do środka kajuty wpadł jeden z żeglarzy, i zanim żywa-martwa istota rzuciła mu się do gardła, powietrze otaczające wyspę zadrżało, a w stronę statku pomknęła prawie niewidoczna fala, burząca wodę i poruszająca polem widzenia. W momencie, w którym uderzyła w okręt, do życia poderwało się ożywione ciało, ale jednocześnie stało się coś jeszcze: do uszu wszystkich zgromadzonych dotarł głośny trzask, a Syrenim Lamentem szarpnęło, jakby łamał się na pół. Co, właściwie, nie było aż tak dalekie od prawdy - bo niespodziewanie przez środek kajuty pomknęła wyrwa, a grunt dosłownie umknął czarodziejom spod nóg.
Deirdre i Johnatan, znajdując się najbliżej wyrwy, polecieli w tamtym kierunku, razem z inferiusem wypadając na zewnątrz i chwilę później zderzając się z lodowatą wodą; ogarniająca ich ciemność była ostatnim, co zapamiętali, zanim osunęli się w wypełnioną nicością otchłań. Tristan również stracił równowagę, upadł jednak do tyłu, a później w dół, gdy runęły wreszcie nadwątlone deski. Jego ciało, nagle bezwładne, poleciało ku niższemu pokładowi, zanim jednak zdążyłby pomyśleć o użyciu jednej ze swoich mocy, jego umysłem całkowicie zawładnęła zasłyszana wcześniej melodia, a świadomość wymknęła mu się, pogrążając go w ciemności.
Drew, Lucinda
Drew, oświetlając sobie drogę zaklęciem, bez problemu odnalazł siedzącego pod ścianą czarodzieja. Wyglądał marnie: potężna skrzynia przygniatała mu obie nogi, opierając się również o jego klatkę piersiową, a skórę na twarzy miał tak bladą, że prawie świeciła w ciemnościach, odbijając mdły poblask bijący z różdżki. Woda, podnosząca się z każdą chwilą, sięgała mu już prawie po szyję; musiał być ranny, bo po jej powierzchni rozchodziły się na boki ciemne, brunatne smugi.
Zaklęcie Drew nie zdołało zniszczyć skrzyni, ale mężczyzna i tak chwycił za wyciągniętą dłoń, drugą opierając na ciężkim przedmiocie. Grożąca podtopieniem woda w tym przypadku okazała się pomocna, bo w chwili, w której skrzynia znalazła się pod powierzchnią, znacznie łatwiej było ją odepchnąć. Żeglarz, z pomocą Drew, zdołał to zrobić; wstał chwiejnie, wspierając się częściowo na wyciągniętym ramieniu Macnaira. - Szybko - powiedział tylko, wskazując w stronę drzwi - ale żaden z nich nie zdążył ruszyć się w tamtym kierunku.
Lucinda zanurkowała, szczęśliwie wciąż mając wokół głowy bańkę z tlenem. Manewrowanie wokół częściowo zatopionych, częściowo dryfujących przedmiotów, nie należało do rzeczy łatwych, ale dzięki umiejętności pływania i bąblogłowie, udało jej się zlokalizować różdżkę. Zacisnęła na niej palce, jednak zanim zdołała wynurzyć się ponad powierzchnię, coś niespodziewanego stało się ze statkiem.
Wszyscy znajdujący się w ładowni byli w stanie poczuć nagłe szarpnięcie, a później drżenie; wydawało się, że okręt najpierw w coś uderzył, a następnie zaczął o coś gwałtownie się ocierać - o skałę? Dno? Zgromadzeni na dolnym pokładzie czarodzieje nie mogli tego wiedzieć, nie mieli jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo w następnej sekundzie ich uszy wypełnił kolejny trzask, kiedy burta, już i tak uszkodzona przez regały, poddała się całkowicie, pękając przez sam środek i wpuszczając do środka potężną, zwalającą z nóg falę wody, która przykryła wszystkich, szamocząc nimi jak szmacianymi lalkami. Drew bardzo szybko stracił przytomność, porwany przez silny prąd; Lucinda zachowała ją nieco dłużej - na tyle, by poczuć obok siebie czyjąś obecność oraz szczupłe, obejmujące ją ramiona.
Alphard, Tristan, Lucinda
Ocknięcie się przypominało wybudzenie się z głębokiego snu, choć był to sen, który zdawał się pozbawiony grawitacji. Unosiliście się, pozbawieni ciężaru, nie odnajdując oparcia w stopach, nie dotykając niczego – czując jedynie od czasu do czasu lekkie szarpnięcie w okolicy lewej kostki. Jeżeli zdecydowaliście się otworzyć oczy, zauważyliście, że otacza was… zieleń. Butelkowa, przydymiona, ciężka; dryfowaliście w wodzie, głęboko pod jej powierzchnią – na tyle, że przestrzeń nad waszymi głowami pogrążona była w ciemności, niknąc po kilkunastu metrach pustki, przecinanej jedynie przez czepiające się pionowych skał wodorosty. Skała znajdowała się również za waszymi plecami: ciemna, pionowa, chropowata, z licznymi wypustkami. Do jednego z nich przytwierdzona była rozdzielona na troje lina, utkana z morskiej trzciny; luźne końce powrozu zaciskały się pętlami na waszych lewych kostkach, chroniąc was przed odpłynięciem w toń, ale również powstrzymując od ruszenia się z miejsca. Nawet jednak jeżeli przyszłoby wam to do głowy, nie bardzo wiedzielibyście, dokąd się ruszyć. Wokół was, jak okiem sięgnąć, rozciągał się labirynt biegnących w górę i w dół głazów, na których wznosiło się coś, co przypominało domy: wysokie i strzeliste, niektóre wydrążone w skale, inne ze ścianami utkanymi z trzciny i wodorostów, oświetlone pochodniami, płonącymi zielonkawym ogniem. Dziwnie puste i ciche, zupełnie jakby ich mieszkańcy zdecydowali się je opuścić – lub pochowali się w środku, bojąc się wychylić nosy zza bezpiecznych ścian. O zamieszkaniu niektórych z nich świadczyły jednak zadbane ogródki, w których rosły morskie rośliny, oraz uwiązane przed budynkami druzgotki. Wioska, bo właśnie to mieliście przed oczami, wyglądała na zawieszoną w przestrzeni: dno, jeżeli gdzieś tam się znajdowało, było zbyt daleko, by można było dostrzec je gołym okiem.
Jedyną żywą duszą, którą byliście w stanie dostrzec, był długowłosy mężczyzna o zielonkawej skórze, którego tors przechodził płynnie w długi, imponujący, rybi ogon, pokryty połyskującymi łuskami. Znajdował się tuż obok miejsca, do którego byliście uwiązani, jednak jeżeli miał być waszym strażnikiem, to nie wykonywał swojej pracy zbyt dobrze – to jest, spał. Muskularne ramiona miał skrzyżowane na klatce piersiowej, głowę opuszczoną w dół, a oczy zamknięte; u jego boku spoczywał ostry, połyskujący metalicznie trójząb.
Wasze głowy otaczały bańki z powietrzem, pozwalające wam na oddychanie, nie wiedzieliście jednak, jak długo były w stanie się utrzymać. Wciąż mieliście przy sobie różdżki, nie odebrano wam też innych przedmiotów, które posiadaliście. Na szyi Alpharda spoczywał kompas, który otrzymał od zamordowanego kapitana statku.
Bąblogłowa 1/?
Deirdre, Drew, Johnatan
Jako pierwsza ocknęła się Deirdre, wybudzona z głębokiego, choć niespokojnego snu mieszaniną osobliwych dźwięków: bardzo wyraźnym, odbijającym się echem kapaniem wody; wyszeptywanymi cicho i nerwowo słowami, dobiegającymi jakby zza ściany; odgłosem ciężkich kroków, szurania, pojękiwania, niosącym się gdzieś z dołu, spod kamiennej posadzki, na której opierał się jej policzek. Jeżeli się podniosła, mogła bez problemu zauważyć, że znajdowała się w półmroku, zamknięta w czymś, co przypominało quasi-trójkątną celę, zakończoną ułożonymi w półkole, pionowymi kratami, zamocowanymi w kamiennej podłodze i wysokim suficie. Ściany tworzące celę, zarówno te boczne, jak i tylna, były wilgotne i nierówne, pokryte rysami wyglądającymi na zadrapania; w jednej z nich, tej po prawej patrząc w kierunku wyjścia, tuż przy ziemi, ziała dziura: zbyt mała, by przecisnąć mógł się przez nią ktoś większy od dziecka, ale wystarczająco duża, by przez nią zajrzeć. To właśnie stamtąd dobiegał męski głos, który słyszała Deirdre, szeptane słowa zdawały się nie mieć jednak kompletnego sensu, składając się głównie z liczb i zlepków niezrozumiałych sylab.
Zaraz po kobiecie, ze snu wybudzili się Drew i Johnatan, a do ich uszu dotarła dokładnie ta sama kakofonia, która obudziła Deirdre. Doskonała akustyka pomieszczenia sprawiała, że wszystkie dźwięki niosły się echem, zwielokrotnione i wyraźne. Nie wiedzieliście, gdzie się znajdowaliście, nigdzie dookoła nie było okien - ale otaczające was powietrze było wyjątkowo zimne i mokre; wilgoć zdawała się skraplać wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, tworząc kałuże w nierównościach podłogi i spływając po ścianach w postaci długich ścieżek. W ogólnych ciemnościach nie widzieliście wiele, a najjaśniejszymi punktami w otaczającej was przestrzeni były płonące pochodnie, umieszczone przed celami, w których się znajdowaliście. Łuna światła wyciągała z mroku łukowaty korytarz, nawet po podejściu do krat nie widzieliście jednak, co znajdowało się dalej, poza światłem rzucanym przez ogień.
Jeżeli dokonaliście przeglądu swoich rzeczy, trudności nie sprawiło wam zorientowanie się, że pozostawiono przy was niemal wszystko, co posiadaliście, odbierając jedynie różdżki. Drew zachował swoją zmienioną metamorfomagicznie postać - w rozlanej na podłodze jego celi kałuży odbijały się rysy mężczyzny starszego od niego. Jego umysł na razie wydawał się cichy - było jednak mało prawdopodobne, że miało tak pozostać na dłużej.
Na odpisy czekam do 8 stycznia, do godz. 12:00. W razie pytań - zapraszam.
Alphard zdecydował się oświetlić wyrastającą przed nim ścianę; rzucenie zaklęcia przywołującego światło nie sprawiło mu problemów, a koniec jego różdżki się rozżarzył, wyciągając z ciemności wyryte w kamieniu symbole. Było ich wiele, na tyle, że trudno było objąć je spojrzeniem w całości, jeżeli jednak już się to udało, można było dostrzec, że układały się w kształt spirali. Chociaż zostały w skale wyryte, nie wyrysowane, zdawało się, że kryły w sobie jakiś rodzaj magii, bo kilka z nich lśniło jasnym, chłodnym blaskiem, zupełnie niepodobnym do tego, które stworzyło Lumos.
- symbole:
Black nie zdecydował się na skręcenie w żadną ze ścieżek i, jak się okazało, nie miał mieć już okazji tego zrobić; podczas gdy przyglądał się symbolom, coś podpłynęło niezauważone do półki skalnej, na której stał. Czarodziej zdążył jedynie usłyszeć cichy plusk wody, zanim jednak mógłby ustalić jego źródło, coś uchwyciło go mocno za nogawkę spodni i pociągnęło - w dół, w stronę wodnej powierzchni, w którą wpadł sekundę później, niemal natychmiast otoczony chłodem i ciemnością, tracąc nie tylko orientację w terenie, ale i świadomość.
Deirdre, Tristan, Johnatan
Deirdre podeszła bliżej, zwracając się do kucającej przy wyrwie istoty, ale jeżeli osobliwa dziewczynka ją usłyszała, to nie dała po sobie tego w żaden sposób poznać. Nie podniosła łysawej głowy, nie zasyczała wściekle w reakcji na bliskość czarownicy; kołysząc się lekko w przód i w tył, mruczała do siebie dalej, chropowatym głosem wyśpiewując słowa, które Deirdre słyszała coraz wyraźniej. - ...ciemności nadeszły... skrył się dwór... zły... się król... śpiewaków wypędził... umarłych... się schował... - Pieśń się urwała, a dziecko - zaalarmowane? - wyprostowało się nieco, jakby nasłuchując. Czarownica mogła wtedy zobaczyć, że przedmiotem, który istota dzierżyła w dłoni, była przegniła, szmaciana lalka, ze złotymi niegdyś włosami z włóczki i syrenim ogonem zamiast nóg. Dziewczynka znów drgnęła, tym razem kierując spojrzenie już bezpośrednio na Deirdre, jakby zauważając ją po raz pierwszy. - Dwanaście do przodu, o siedem się cofnąć; trzynaście raz jeszcze... - zaczęła, bardziej wydychając z siebie te słowa, niż je wypowiadając - zanim jednak zdążyłaby wydać z siebie jakikolwiek jeszcze dźwięk, w kajucie niespodziewanie pojawiła się kolejna osoba.
Johnatan, mimo piekących z bólu dłoni, zdołał wykorzystać swoją siłę i zwinność do wprawienia liny w ruch - powróz rozkołysał się, pozwalając żeglarzowi na zbliżenie się do ziejącej w burcie wyrwy i wskoczenia prosto w nią. Wylądował w środku, z trudem utrzymując równowagę i balansując przez chwilę na zgiętych nogach. Przed sobą zobaczył dosyć zatłoczoną już kajutę, a w niej kobietę o egzotycznych rysach, trzymającą przed sobą wyciągniętą różdżkę, oraz towarzyszącego jej czarodzieja, ubranego po lordowsku. Tym, co jednak najprawdopodobniej najmocniej zaskarbiło sobie jego uwagę, był wściekły syk, wydobywający się tuż spod jego stóp. Istota o poszarzałej skórze i pustych oczach, ledwie uniknąwszy stratowania przez wpadającego nagle do pomieszczenia Bojczuka, ruszyła błyskawicznie w jego stronę, zaciskając długie palce na jego ubraniu i wspinając się w górę, ku odsłoniętej szyi.
Całe to zajście - trwające może ułamki sekund - widział Tristan, ze swojego miejsca mając doskonały widok na całą kajutę. Nie wychwycił co prawda słów, które dotarły do uszu Deirdre, ale wyjrzenie przez wyrwę w burcie pozwoliło mu na dostrzeżenie tego, czego nie zauważył nikt inny. Za wyłomem w ścianie zobaczył wyspę, ląd zbudowany z czarnych, strzelistych skał, ku któremu coraz prędzej mknął Syreni Lament; dostrzegł również zjawisko, które zmusiło do reakcji nucącą pod nosem dziewczynkę. Na chwilę zanim się to stało, zanim do środka kajuty wpadł jeden z żeglarzy, i zanim żywa-martwa istota rzuciła mu się do gardła, powietrze otaczające wyspę zadrżało, a w stronę statku pomknęła prawie niewidoczna fala, burząca wodę i poruszająca polem widzenia. W momencie, w którym uderzyła w okręt, do życia poderwało się ożywione ciało, ale jednocześnie stało się coś jeszcze: do uszu wszystkich zgromadzonych dotarł głośny trzask, a Syrenim Lamentem szarpnęło, jakby łamał się na pół. Co, właściwie, nie było aż tak dalekie od prawdy - bo niespodziewanie przez środek kajuty pomknęła wyrwa, a grunt dosłownie umknął czarodziejom spod nóg.
Deirdre i Johnatan, znajdując się najbliżej wyrwy, polecieli w tamtym kierunku, razem z inferiusem wypadając na zewnątrz i chwilę później zderzając się z lodowatą wodą; ogarniająca ich ciemność była ostatnim, co zapamiętali, zanim osunęli się w wypełnioną nicością otchłań. Tristan również stracił równowagę, upadł jednak do tyłu, a później w dół, gdy runęły wreszcie nadwątlone deski. Jego ciało, nagle bezwładne, poleciało ku niższemu pokładowi, zanim jednak zdążyłby pomyśleć o użyciu jednej ze swoich mocy, jego umysłem całkowicie zawładnęła zasłyszana wcześniej melodia, a świadomość wymknęła mu się, pogrążając go w ciemności.
Drew, Lucinda
Drew, oświetlając sobie drogę zaklęciem, bez problemu odnalazł siedzącego pod ścianą czarodzieja. Wyglądał marnie: potężna skrzynia przygniatała mu obie nogi, opierając się również o jego klatkę piersiową, a skórę na twarzy miał tak bladą, że prawie świeciła w ciemnościach, odbijając mdły poblask bijący z różdżki. Woda, podnosząca się z każdą chwilą, sięgała mu już prawie po szyję; musiał być ranny, bo po jej powierzchni rozchodziły się na boki ciemne, brunatne smugi.
Zaklęcie Drew nie zdołało zniszczyć skrzyni, ale mężczyzna i tak chwycił za wyciągniętą dłoń, drugą opierając na ciężkim przedmiocie. Grożąca podtopieniem woda w tym przypadku okazała się pomocna, bo w chwili, w której skrzynia znalazła się pod powierzchnią, znacznie łatwiej było ją odepchnąć. Żeglarz, z pomocą Drew, zdołał to zrobić; wstał chwiejnie, wspierając się częściowo na wyciągniętym ramieniu Macnaira. - Szybko - powiedział tylko, wskazując w stronę drzwi - ale żaden z nich nie zdążył ruszyć się w tamtym kierunku.
Lucinda zanurkowała, szczęśliwie wciąż mając wokół głowy bańkę z tlenem. Manewrowanie wokół częściowo zatopionych, częściowo dryfujących przedmiotów, nie należało do rzeczy łatwych, ale dzięki umiejętności pływania i bąblogłowie, udało jej się zlokalizować różdżkę. Zacisnęła na niej palce, jednak zanim zdołała wynurzyć się ponad powierzchnię, coś niespodziewanego stało się ze statkiem.
Wszyscy znajdujący się w ładowni byli w stanie poczuć nagłe szarpnięcie, a później drżenie; wydawało się, że okręt najpierw w coś uderzył, a następnie zaczął o coś gwałtownie się ocierać - o skałę? Dno? Zgromadzeni na dolnym pokładzie czarodzieje nie mogli tego wiedzieć, nie mieli jednak czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo w następnej sekundzie ich uszy wypełnił kolejny trzask, kiedy burta, już i tak uszkodzona przez regały, poddała się całkowicie, pękając przez sam środek i wpuszczając do środka potężną, zwalającą z nóg falę wody, która przykryła wszystkich, szamocząc nimi jak szmacianymi lalkami. Drew bardzo szybko stracił przytomność, porwany przez silny prąd; Lucinda zachowała ją nieco dłużej - na tyle, by poczuć obok siebie czyjąś obecność oraz szczupłe, obejmujące ją ramiona.
-------------------------------------------------
Alphard, Tristan, Lucinda
Ocknięcie się przypominało wybudzenie się z głębokiego snu, choć był to sen, który zdawał się pozbawiony grawitacji. Unosiliście się, pozbawieni ciężaru, nie odnajdując oparcia w stopach, nie dotykając niczego – czując jedynie od czasu do czasu lekkie szarpnięcie w okolicy lewej kostki. Jeżeli zdecydowaliście się otworzyć oczy, zauważyliście, że otacza was… zieleń. Butelkowa, przydymiona, ciężka; dryfowaliście w wodzie, głęboko pod jej powierzchnią – na tyle, że przestrzeń nad waszymi głowami pogrążona była w ciemności, niknąc po kilkunastu metrach pustki, przecinanej jedynie przez czepiające się pionowych skał wodorosty. Skała znajdowała się również za waszymi plecami: ciemna, pionowa, chropowata, z licznymi wypustkami. Do jednego z nich przytwierdzona była rozdzielona na troje lina, utkana z morskiej trzciny; luźne końce powrozu zaciskały się pętlami na waszych lewych kostkach, chroniąc was przed odpłynięciem w toń, ale również powstrzymując od ruszenia się z miejsca. Nawet jednak jeżeli przyszłoby wam to do głowy, nie bardzo wiedzielibyście, dokąd się ruszyć. Wokół was, jak okiem sięgnąć, rozciągał się labirynt biegnących w górę i w dół głazów, na których wznosiło się coś, co przypominało domy: wysokie i strzeliste, niektóre wydrążone w skale, inne ze ścianami utkanymi z trzciny i wodorostów, oświetlone pochodniami, płonącymi zielonkawym ogniem. Dziwnie puste i ciche, zupełnie jakby ich mieszkańcy zdecydowali się je opuścić – lub pochowali się w środku, bojąc się wychylić nosy zza bezpiecznych ścian. O zamieszkaniu niektórych z nich świadczyły jednak zadbane ogródki, w których rosły morskie rośliny, oraz uwiązane przed budynkami druzgotki. Wioska, bo właśnie to mieliście przed oczami, wyglądała na zawieszoną w przestrzeni: dno, jeżeli gdzieś tam się znajdowało, było zbyt daleko, by można było dostrzec je gołym okiem.
Jedyną żywą duszą, którą byliście w stanie dostrzec, był długowłosy mężczyzna o zielonkawej skórze, którego tors przechodził płynnie w długi, imponujący, rybi ogon, pokryty połyskującymi łuskami. Znajdował się tuż obok miejsca, do którego byliście uwiązani, jednak jeżeli miał być waszym strażnikiem, to nie wykonywał swojej pracy zbyt dobrze – to jest, spał. Muskularne ramiona miał skrzyżowane na klatce piersiowej, głowę opuszczoną w dół, a oczy zamknięte; u jego boku spoczywał ostry, połyskujący metalicznie trójząb.
Wasze głowy otaczały bańki z powietrzem, pozwalające wam na oddychanie, nie wiedzieliście jednak, jak długo były w stanie się utrzymać. Wciąż mieliście przy sobie różdżki, nie odebrano wam też innych przedmiotów, które posiadaliście. Na szyi Alpharda spoczywał kompas, który otrzymał od zamordowanego kapitana statku.
Bąblogłowa 1/?
Deirdre, Drew, Johnatan
Jako pierwsza ocknęła się Deirdre, wybudzona z głębokiego, choć niespokojnego snu mieszaniną osobliwych dźwięków: bardzo wyraźnym, odbijającym się echem kapaniem wody; wyszeptywanymi cicho i nerwowo słowami, dobiegającymi jakby zza ściany; odgłosem ciężkich kroków, szurania, pojękiwania, niosącym się gdzieś z dołu, spod kamiennej posadzki, na której opierał się jej policzek. Jeżeli się podniosła, mogła bez problemu zauważyć, że znajdowała się w półmroku, zamknięta w czymś, co przypominało quasi-trójkątną celę, zakończoną ułożonymi w półkole, pionowymi kratami, zamocowanymi w kamiennej podłodze i wysokim suficie. Ściany tworzące celę, zarówno te boczne, jak i tylna, były wilgotne i nierówne, pokryte rysami wyglądającymi na zadrapania; w jednej z nich, tej po prawej patrząc w kierunku wyjścia, tuż przy ziemi, ziała dziura: zbyt mała, by przecisnąć mógł się przez nią ktoś większy od dziecka, ale wystarczająco duża, by przez nią zajrzeć. To właśnie stamtąd dobiegał męski głos, który słyszała Deirdre, szeptane słowa zdawały się nie mieć jednak kompletnego sensu, składając się głównie z liczb i zlepków niezrozumiałych sylab.
Zaraz po kobiecie, ze snu wybudzili się Drew i Johnatan, a do ich uszu dotarła dokładnie ta sama kakofonia, która obudziła Deirdre. Doskonała akustyka pomieszczenia sprawiała, że wszystkie dźwięki niosły się echem, zwielokrotnione i wyraźne. Nie wiedzieliście, gdzie się znajdowaliście, nigdzie dookoła nie było okien - ale otaczające was powietrze było wyjątkowo zimne i mokre; wilgoć zdawała się skraplać wszędzie, gdzie tylko było to możliwe, tworząc kałuże w nierównościach podłogi i spływając po ścianach w postaci długich ścieżek. W ogólnych ciemnościach nie widzieliście wiele, a najjaśniejszymi punktami w otaczającej was przestrzeni były płonące pochodnie, umieszczone przed celami, w których się znajdowaliście. Łuna światła wyciągała z mroku łukowaty korytarz, nawet po podejściu do krat nie widzieliście jednak, co znajdowało się dalej, poza światłem rzucanym przez ogień.
Jeżeli dokonaliście przeglądu swoich rzeczy, trudności nie sprawiło wam zorientowanie się, że pozostawiono przy was niemal wszystko, co posiadaliście, odbierając jedynie różdżki. Drew zachował swoją zmienioną metamorfomagicznie postać - w rozlanej na podłodze jego celi kałuży odbijały się rysy mężczyzny starszego od niego. Jego umysł na razie wydawał się cichy - było jednak mało prawdopodobne, że miało tak pozostać na dłużej.
- mapa:
(kliknij, aby powiększyć)
Nie obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynków, siatka służy jedynie rozeznaniu w odległościach. Najdłuższa przekątna jednej kratki = 1 metr. Na żółto zaznaczono łunę światła z pochodni, grube linie to ściany - pamiętajcie, że widzicie jedynie tyle, na ile wam pozwalają.
- żywotność i ekwipunek:
Żywotność:
Tristan - 222/222
Deirdre - 185/200 (15 - tłuczone)
Drew - 200/215 (15 - tłuczone), klątwa opętania (uśpiona)
Lucinda - 151/181 (30 - tłuczone) (-5)
Alphard - 190/220 (30 - wychłodzenie) (-5)
Johnatan - 173/208 (15 - tłuczone, 20 - podduszenie) (-5)
Ekwipunek:
Tristan - różdżka, czarna perła, rękawice ze smoczej skóry, trochę gotówki, eliksiry: Serce Hespery, eliksir uspokajający (2), eliksir Garota (1), eliksir kociego wzroku (1), eliksir brzemienności (2), eliksir wzmacniający krew (1)
Lucinda - różdżka, eliksir wzmacniający krew (1)
Deirdre - pierścień z kamieniem księżycowym, pierścień z malachitem; rzemyk z fluorytem na nadgarstku, na ramieniu torba z małymi fiolkami eliksirów (- Maść żywokostowa (1 porcja, stat. 0), eliksir brzemienności (3 porcje, stat. 33, 132 oczek), smoczy eliksir (3 porcje, stat. 30), Wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 30, 130 oczek), eliksir byka (1 porcja, stat. 30), felix felicis, antidotum na niepowszechne trucizny x2; przy pasie pończoch zabezpieczony sztylet, łatwy do dobycia przez rozcięcie w dole sukni, zdobyte: eliksir lodowego płaszcza, mikstura ognistego oddechu, wieczny płomień oraz eliksir wzmacniający krew – po 2 porcje każdego, słoik ze skrzelozielem
Alphard - różdżka, biały kryształ do pary, trochę gotówki, eliksiry umieszczone w skórzanej saszetce przywiązanej do pasa: maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 30, moc +5), wywar ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 30, 130 oczek), eliksir grozy (1 porcja, stat. 30, moc +15), eliksir kociej zwinności (1 porcja, stat. 30, 103 oczka), eliksir giętkiej mowy (1 porcja, stat. 30), wężowe usta (1 porcja, stat. 30), medalion z kompasem
Drew - eliksiry w sakiewce: Eliksir grozy (1 porcja), Wywar Żywej śmierci (1 porcje, stat. 40), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 21), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), sztylet, zaklęty naszyjnik, piersiówka, trochę gotówki
Johnatan - woreczek że skóry wsiąkiewki, a w nim jakieś drobne skarby, w tym mugolski scyzoryk, oraz kilka pojedynczych grzybków, które zostały po ostatnim razie, piersiówkę bezdna wypełnioną wódką ziołową produkcji mojej mamy, bransoletkę z włosów syreny owiniętą wokół kostki, a także kilka wsuwek powpinanych we włosy, kieszonkowy szkicownik i ołówek
Na odpisy czekam do 8 stycznia, do godz. 12:00. W razie pytań - zapraszam.
W jednym momencie uważnie przyglądała się ohydnej istocie, trzymającej w ręku szmacianą lalkę, w drugiej przez wyrwę wpadał do środka nieznany jej marynarz, w trzeciej zaś - wszystko, co składało się na jej aktualną rzeczywistość, rozpadło się na drobne kawałki. Poczuła potworny wstrząs, podłoże uleciało spod jej nóg a donośny huk wypełnił jej głowę nieznośnym echem. Coś szarpnęło ją do przodu, jakaś nieznana siła wypchnęła ją przez wyrwę - czyżby Syreni Lament wpadł na mieliznę bądź jakieś skaliste wybrzeże - a później: pochłonęło ją morze. Lodowate i zimne wody, przesłaniające spojrzenie mrokiem, zbyt gęstym i głębokim, by mogła się z niego wydostać.
Znów znalazła się w Azkabanie. W koszmarze, w chłodzie, w wilgoci. Przerażona i bezradna, snująca się po opuszczonych korytarzach, z sercem podchodzącym do gardła. Szukała - wyjścia i szukała jego, musiał tu gdzieś być, musiał przeżyć, musiała pochwycić jego szorstką dłoń a później zabrać stąd, uciec; przecież już raz się im udało: lecz tuż za załomem wąskiego przejścia poczuła, że lodowe, pokryte liszajami szpony gładzą ją po policzku a świszczący oddech owiewa kark.
Obudziła się gwałtownie, od razu siadając, drżąca z zimna i przerażenia; nie, to był tylko sen - ale czy na pewno? Rozejrzała się dookoła, oddychając szybko i płytko. Znajdowała się bez wątpienia w celi, wilgotnej i zimnej, odseparowanej od łukowatego korytarza kratami, nie był to jednak Azkaban, ten został zniszczony, pożarty przez anomalię. Powoli przypominała sobie ostatnie wspomnienia, statek, huk, inferius, Tristan, wyrwa w burcie. Jak się tu znalazła? Dlaczego? I gdzie znajdował się Rosier? Czy trafił tu razem z nią? Odruchowo przesunęła bladymi dłońmi po swym ciele, na ramieniu dalej wisiała torba, ale nie posiadała przy sobie różdżki. Lęk zmroził ją do szpiku kości a poczucie bezradności powróciło - opanowała się jednak bez żadnego trudu, rozglądając się uważniej po celi. Szukała jakichś wskazówek odnośnie tego, gdzie jest, ewentualnie mechanizmu, który odpowiadał za podniesienie krat.
Coś innego rzuciło się jednak w jej oczy, wyrwa, niewielka dziura w kącie celi. Deirdre powoli wstała i przesunęła się w tamtą stronę, ponownie przykucając na ziemi, by z ostrożnej odległości zajrzeć do środka - to stamtąd dobiegały dziwne dźwięki, które musiały wybudzić ją z koszmarnej drzemki. Starała się rozpoznać słowa oraz intencję drugiego więźnia; być może rozpoznać jego twarz. - Kim jesteś? Gdzie jesteśmy? - spytała ochrypłym tonem, mając nadzieję, że nieznajomy ją usłyszy i skojarzy skąd dobiegają pytania. Starała się brzmieć zalęknionym, delikatnym głosem, co przychodziło jej w tym stanie z łatwością - często odgrywanie damy w opałach przynosiło spore korzyści.
| spostrzegawczość??
Znów znalazła się w Azkabanie. W koszmarze, w chłodzie, w wilgoci. Przerażona i bezradna, snująca się po opuszczonych korytarzach, z sercem podchodzącym do gardła. Szukała - wyjścia i szukała jego, musiał tu gdzieś być, musiał przeżyć, musiała pochwycić jego szorstką dłoń a później zabrać stąd, uciec; przecież już raz się im udało: lecz tuż za załomem wąskiego przejścia poczuła, że lodowe, pokryte liszajami szpony gładzą ją po policzku a świszczący oddech owiewa kark.
Obudziła się gwałtownie, od razu siadając, drżąca z zimna i przerażenia; nie, to był tylko sen - ale czy na pewno? Rozejrzała się dookoła, oddychając szybko i płytko. Znajdowała się bez wątpienia w celi, wilgotnej i zimnej, odseparowanej od łukowatego korytarza kratami, nie był to jednak Azkaban, ten został zniszczony, pożarty przez anomalię. Powoli przypominała sobie ostatnie wspomnienia, statek, huk, inferius, Tristan, wyrwa w burcie. Jak się tu znalazła? Dlaczego? I gdzie znajdował się Rosier? Czy trafił tu razem z nią? Odruchowo przesunęła bladymi dłońmi po swym ciele, na ramieniu dalej wisiała torba, ale nie posiadała przy sobie różdżki. Lęk zmroził ją do szpiku kości a poczucie bezradności powróciło - opanowała się jednak bez żadnego trudu, rozglądając się uważniej po celi. Szukała jakichś wskazówek odnośnie tego, gdzie jest, ewentualnie mechanizmu, który odpowiadał za podniesienie krat.
Coś innego rzuciło się jednak w jej oczy, wyrwa, niewielka dziura w kącie celi. Deirdre powoli wstała i przesunęła się w tamtą stronę, ponownie przykucając na ziemi, by z ostrożnej odległości zajrzeć do środka - to stamtąd dobiegały dziwne dźwięki, które musiały wybudzić ją z koszmarnej drzemki. Starała się rozpoznać słowa oraz intencję drugiego więźnia; być może rozpoznać jego twarz. - Kim jesteś? Gdzie jesteśmy? - spytała ochrypłym tonem, mając nadzieję, że nieznajomy ją usłyszy i skojarzy skąd dobiegają pytania. Starała się brzmieć zalęknionym, delikatnym głosem, co przychodziło jej w tym stanie z łatwością - często odgrywanie damy w opałach przynosiło spore korzyści.
| spostrzegawczość??
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Cmentarzysko statków
Szybka odpowiedź