Weranda
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Weranda
Zaniedbana przez lata weranda zaczęła zarastać - i to ona właśnie stała się inspiracją dla tego, żeby w całym domu obecne były rośliny. Po lekkim poskromieniu pnączy i zarośli, dodaniu paru akcentów - między innymi szklanych kul z magicznymi świetlikami, krzesełek i stolika oraz bardziej egzotycznych gatunków roślin - została zaczarowana tak, by nie wpływały na nią panujące w Dolinie Godryka warunki atmosferyczne. Z werandy roztacza się widok na las, za którym skrywa się dno doliny.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza, Muffliato, Oczobłysk, Szklane domy (drzwi), Tenuistis, Zawierucha
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:14, w całości zmieniany 5 razy
| 04.11
Charlie po otrzymaniu listu od Alexandra niezwłocznie zaczęła przygotowania do wyjścia. Jego sowa zjawiła się na jej parapecie krótko po jej powrocie z pracy. Kilkakrotnie przeczytała list, nie mogąc uwierzyć w to, co czyta – Alex ma informacje o Verze? Zgodnie z jego poleceniem zapamiętała położenie jego domu, a potem wrzuciła list do kominka. Nie zdążyła nawet zrobić sobie obiadu, więc naprędce tylko skleciła sobie dwie kanapki i zjadła je w biegu, po czym ubrała się i znów wyszła z domu, by z najbliższej uliczki wezwać magiczny środek lokomocji.
Vera nie wróciła do domu od połowy października, i choć w pierwszych dniach Charlie jeszcze nie martwiła się aż tak mocno, bo jej siostrze zdarzały się wyjazdy, tak z każdym kolejnym dniem bez odzewu trudno już było łudzić się, że to sytuacja normalna, bo na tak długo nie znikała nigdy. Vera zawsze była bardzo rzetelna i konkretna, nie miała skłonności do egoistycznych szaleństw, więc nie zniknęłaby bez słowa. A w obecnych czasach Charlie naprawdę miała podstawy do tego, by się martwić. Vera nie tylko miała niebezpieczną pracę, ale na dodatek należała do Zakonu Feniksa, a ich świat przeżywał coraz większy kryzys.
Skąd Alexander mógł wiedzieć coś o losach jej siostry? Poza Zakonem raczej nie mieli okazji się poznać, tak przynajmniej myślała; ale może Vera robiła coś dla Zakonu, o czym Charlie nie miała pojęcia? Przez całą drogę intensywnie się nad tym zastanawiała, nie mogąc uwolnić się od niepokoju, ale i poczucia nadziei. Chciałaby dowiedzieć się, że jej siostra żyje, bała się, że mogłoby być inaczej. Jedną siostrę już straciła, a gdyby tak zabrakło też drugiej... Nie chciała nawet o tym myśleć, tym bardziej że miała świadomość, że jej matka od pięciu lat pozostawała w żałobie po Helen i nigdy do końca się nie otrząsnęła.
Błędny Rycerz zatrzymał się w centrum Doliny Godryka. Zdarzało jej się tu w przeszłości kilka razy bywać, odwiedzając kogoś znajomego, więc rozpoznała to miejsce. Charlie wysiadła tam, resztę drogi do domu Alexandra zamierzając pokonać pieszo. Deszcz wciąż siekł z nieba, zmieniając uliczki na obrzeżach wioski w błotnistą breję. Na niebie od kilku dni zalegały burzowe chmury od czasu do czasu przecinane jasnymi rozbłyskami. Nawet kaptur, który narzuciła na blond warkocz nie chronił jej głowy w pełni przed obfitym deszczem, a po kilku minutach marszu buty i dolny brzeg szaty były całe w błocie, więc zaraz podwinęła ją nieznacznie, przez resztę drogi przytrzymując dłońmi. Raz skręciła w złe odgałęzienie, ale potem przypomniała sobie mapkę i w końcu odnalazła położony na uboczu dom Alexandra. Zrozumiała też jego ostrożność, w końcu pamiętała Proroka codziennego wydanego po szczycie w Stonehenge, na którym pozbawiono go nazwiska. Młody uzdrowiciel nie był już Selwynem, wypędziła go własna rodzina, co w opinii Charlie było bardzo okrutne i niezrozumiałe. Jak można było tak po prostu wyrzucić jednego ze swoich? Podejrzewała też, że w obliczu dokonanego przewrotu był w niebezpieczeństwie jako osoba, która jawnie przeciwstawiła się nowemu porządkowi oraz ujawnionym rycerzom Walpurgii.
Dom znajdował się na uboczu, niepozorny i otoczony zarośniętym ogrodem, ale to musiał być ten, odpowiadał opisowi Alexandra. Czując coraz większy ścisk w środku oraz napięcie oczekiwania na usłyszenie wieści o siostrze ruszyła przez podwórze. Starannie wytarła buty o trawnik, a potem wycieraczkę, by następnie zapukać do drzwi, które po chwili otworzył jej Alex we własnej osobie, zawinięty w koc, zasmarkany i opuchnięty. Charlie na jego widok zmartwiła się.
- Wszystko w porządku? Mogłeś napisać, że jesteś przeziębiony, to przywiozłabym ci jakiś eliksir – odezwała się z wyraźną troską, choć właściwie nie była pewna, jak się do niego zwracać. Znała go ze spotkań Zakonu i widywała go w Mungu, gdzie pracowała jako alchemik na różnych oddziałach, ale nigdy nie poznali się bliżej.
Alex poprowadził ją na werandę, gdzie pod zadaszeniem mogli usiąść, słysząc szum deszczu.
- Okropna pogoda, prawda? – westchnęła. – Ciekawe, czy to ma jakiś związek z anomaliami. Pewnie tak, bo trudno uwierzyć, że to mogłoby być normalne.
Był śnieg w czerwcu, były wahania temperatur, były dziwne mgły, więc może ta paskudna burza i deszcz także były anomalią? Poważnie wątpiła, żeby było to naturalne zjawisko, żadna zwyczajna burza nie ciągnęła się kilka dni.
- Vera od ponad dwóch tygodni nie daje znaku życia – odezwała się nagle, znów zwracając na niego wzrok; szybko przeszła do rzeczy, ale niepokój dławił ją już tak mocno, że nie mogła dłużej tego ignorować. – Naprawdę wiesz, co się z nią dzieje? To... jakaś misja Zakonu? – zapytała; Alex był Gwardzistą, na pewno wiedział o jakichś misjach, w które ona nie została wtajemniczona, a Vera mogła zostać. Może było to na tyle tajne, że przez cały ten czas nikt jej o niczym nie powiedział. Charlie była tylko alchemikiem, nieprzydatnym w walce, ale Vera miała bardzo duże umiejętności z zakresu łamania klątw oraz białej magii. Na misjach z pewnością byłaby cenniejsza niż niepozorna Charlie, która najlepiej czuła się nad kociołkiem lub książkami.
Charlie po otrzymaniu listu od Alexandra niezwłocznie zaczęła przygotowania do wyjścia. Jego sowa zjawiła się na jej parapecie krótko po jej powrocie z pracy. Kilkakrotnie przeczytała list, nie mogąc uwierzyć w to, co czyta – Alex ma informacje o Verze? Zgodnie z jego poleceniem zapamiętała położenie jego domu, a potem wrzuciła list do kominka. Nie zdążyła nawet zrobić sobie obiadu, więc naprędce tylko skleciła sobie dwie kanapki i zjadła je w biegu, po czym ubrała się i znów wyszła z domu, by z najbliższej uliczki wezwać magiczny środek lokomocji.
Vera nie wróciła do domu od połowy października, i choć w pierwszych dniach Charlie jeszcze nie martwiła się aż tak mocno, bo jej siostrze zdarzały się wyjazdy, tak z każdym kolejnym dniem bez odzewu trudno już było łudzić się, że to sytuacja normalna, bo na tak długo nie znikała nigdy. Vera zawsze była bardzo rzetelna i konkretna, nie miała skłonności do egoistycznych szaleństw, więc nie zniknęłaby bez słowa. A w obecnych czasach Charlie naprawdę miała podstawy do tego, by się martwić. Vera nie tylko miała niebezpieczną pracę, ale na dodatek należała do Zakonu Feniksa, a ich świat przeżywał coraz większy kryzys.
Skąd Alexander mógł wiedzieć coś o losach jej siostry? Poza Zakonem raczej nie mieli okazji się poznać, tak przynajmniej myślała; ale może Vera robiła coś dla Zakonu, o czym Charlie nie miała pojęcia? Przez całą drogę intensywnie się nad tym zastanawiała, nie mogąc uwolnić się od niepokoju, ale i poczucia nadziei. Chciałaby dowiedzieć się, że jej siostra żyje, bała się, że mogłoby być inaczej. Jedną siostrę już straciła, a gdyby tak zabrakło też drugiej... Nie chciała nawet o tym myśleć, tym bardziej że miała świadomość, że jej matka od pięciu lat pozostawała w żałobie po Helen i nigdy do końca się nie otrząsnęła.
Błędny Rycerz zatrzymał się w centrum Doliny Godryka. Zdarzało jej się tu w przeszłości kilka razy bywać, odwiedzając kogoś znajomego, więc rozpoznała to miejsce. Charlie wysiadła tam, resztę drogi do domu Alexandra zamierzając pokonać pieszo. Deszcz wciąż siekł z nieba, zmieniając uliczki na obrzeżach wioski w błotnistą breję. Na niebie od kilku dni zalegały burzowe chmury od czasu do czasu przecinane jasnymi rozbłyskami. Nawet kaptur, który narzuciła na blond warkocz nie chronił jej głowy w pełni przed obfitym deszczem, a po kilku minutach marszu buty i dolny brzeg szaty były całe w błocie, więc zaraz podwinęła ją nieznacznie, przez resztę drogi przytrzymując dłońmi. Raz skręciła w złe odgałęzienie, ale potem przypomniała sobie mapkę i w końcu odnalazła położony na uboczu dom Alexandra. Zrozumiała też jego ostrożność, w końcu pamiętała Proroka codziennego wydanego po szczycie w Stonehenge, na którym pozbawiono go nazwiska. Młody uzdrowiciel nie był już Selwynem, wypędziła go własna rodzina, co w opinii Charlie było bardzo okrutne i niezrozumiałe. Jak można było tak po prostu wyrzucić jednego ze swoich? Podejrzewała też, że w obliczu dokonanego przewrotu był w niebezpieczeństwie jako osoba, która jawnie przeciwstawiła się nowemu porządkowi oraz ujawnionym rycerzom Walpurgii.
Dom znajdował się na uboczu, niepozorny i otoczony zarośniętym ogrodem, ale to musiał być ten, odpowiadał opisowi Alexandra. Czując coraz większy ścisk w środku oraz napięcie oczekiwania na usłyszenie wieści o siostrze ruszyła przez podwórze. Starannie wytarła buty o trawnik, a potem wycieraczkę, by następnie zapukać do drzwi, które po chwili otworzył jej Alex we własnej osobie, zawinięty w koc, zasmarkany i opuchnięty. Charlie na jego widok zmartwiła się.
- Wszystko w porządku? Mogłeś napisać, że jesteś przeziębiony, to przywiozłabym ci jakiś eliksir – odezwała się z wyraźną troską, choć właściwie nie była pewna, jak się do niego zwracać. Znała go ze spotkań Zakonu i widywała go w Mungu, gdzie pracowała jako alchemik na różnych oddziałach, ale nigdy nie poznali się bliżej.
Alex poprowadził ją na werandę, gdzie pod zadaszeniem mogli usiąść, słysząc szum deszczu.
- Okropna pogoda, prawda? – westchnęła. – Ciekawe, czy to ma jakiś związek z anomaliami. Pewnie tak, bo trudno uwierzyć, że to mogłoby być normalne.
Był śnieg w czerwcu, były wahania temperatur, były dziwne mgły, więc może ta paskudna burza i deszcz także były anomalią? Poważnie wątpiła, żeby było to naturalne zjawisko, żadna zwyczajna burza nie ciągnęła się kilka dni.
- Vera od ponad dwóch tygodni nie daje znaku życia – odezwała się nagle, znów zwracając na niego wzrok; szybko przeszła do rzeczy, ale niepokój dławił ją już tak mocno, że nie mogła dłużej tego ignorować. – Naprawdę wiesz, co się z nią dzieje? To... jakaś misja Zakonu? – zapytała; Alex był Gwardzistą, na pewno wiedział o jakichś misjach, w które ona nie została wtajemniczona, a Vera mogła zostać. Może było to na tyle tajne, że przez cały ten czas nikt jej o niczym nie powiedział. Charlie była tylko alchemikiem, nieprzydatnym w walce, ale Vera miała bardzo duże umiejętności z zakresu łamania klątw oraz białej magii. Na misjach z pewnością byłaby cenniejsza niż niepozorna Charlie, która najlepiej czuła się nad kociołkiem lub książkami.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
W stanie, w którym aktualnie się znajdował zdecydowanie nie powinien się z kimkolwiek widzieć. Zdawał sobie z tego sprawę, zarówno jak i z faktu, że za długo zwlekał z tą rozmową. Jeszcze parę dni temu nie było to jednak możliwe aby psychicznie był w stanie udźwignąć ciężar tej rozmowy. Paradoksalnie rozpaczliwa i skazana na porażkę próba samej próby odebrania sobie życia pomogła mu ułożyć sobie w głowie wszystkie rozszalałe myśli. Odkąd utracił pamięć stracił sens i rozeznanie w zbyt wielu rzeczach. Intuicja, tak pomocna w pierwszych tygodniach po spotkaniu Mulcibera z czasem zaczęła mu przeszkadzać, sprzecznymi sygnałami uniemożliwiając racjonalne postępowanie i ocenę rzeczywistości. Powoli i systematycznie staczał się w objęcia choroby, aż ta nieomal go zabiła. Nie tego się po sobie spodziewał i nie tego oczekiwali po nim inni: zarówno jako uzdrowicielu, jak przede wszystkim Gwardziście. Zaczął podejmować decyzje, które były tak jakby nie do przeskoczenia - potrzebował uporządkować swoje życie od początku do końca, ponieważ tylko w ten sposób mógł wypełniać złożoną przysięgę. A była ona dokładnie tym, co przewodziło jego życiu: walka o lepszy świat. Nie dla siebie, nie tylko dla jego najbliższych, lecz przede wszystkim dla tych wszystkich bezimiennych ludzi, których najprawdopodobniej nigdy w życiu miał nie spotkać.
Czekał cierpliwie, wsłuchany w szum deszczu rozbijający się wśród zrzucających liście drzew. Podejrzewał, że Charlene raczej rzuci dosłownie wszystko i pojawi się w Kurniku najszybciej jak tylko będzie w stanie. Dlatego nie był zdziwiony, kiedy zaklęcia poinformowały go o przybyciu kogoś na teren posesji. Ze stęknięciem podniósł się z wygodnego krzesła i ostatkiem sił ruszył ku drzwiom. W połowie drogi musiał zrobić sobie przerwę, czując jak świat niebezpiecznie zaczyna wirować. Ciężko oparł się o jadalniany stół, a jakby zza grubej tafli szkła dobiegło do niego pukanie. Odczekał chwilę i starając się nabrać wystarczająco dużo powietrza przez rozchylone usta odepchnął się od mebla, pokonując ostatnie metry. U progu stanął w całej swojej zmizerniałej okazałości, a jego blada zapuchnięta twarz i czerwony nos wyzierały zmęczone spod zarzuconego na głowę i ramiona koca.
- Cześć - powiedział, jednak jego głos przypominał bardziej zachrypnięty, wydobywający się z gardła ze znaczną trudnością głośny szept niż faktyczną mowę. - Jeszcze coś mam - powiedział, odnosząc się do eliksirów, jednak zaraz zaniósł się męczącym kaszlem. Przepuścił pannę Leighton w drzwiach, oparłszy się o framugę zamykając je za nią. Poczekał aż odwiesi palto na wieszak i ruchem ręki zaprosił, żeby szła za nim, prowadząc alchemiczkę na werandę. Opadł w krzesło, nawet nie mówiąc jej aby również usiadła: zarówno drugie krzesło jak i zielony kubek z herbatą czekały na nią po drugiej stronie stolika. Alex przez chwilę łapał oddech po tej morderczej wyprawie, toteż na jej słowa o pogodzie wzruszył ramionami i ze zrezygnowaniem skinął głową. Pogoda była zupełną porażką i wolał nie zastanawiać się za często nad tym, kto był w tym winowajcą. Ostatecznie wysupłał spomiędzy fałd koca dłonie i złapał za swój pomarańczowy kubek. Przyciągnął go do piersi, grzejąc się jego ciepłem i w końcu znów przemówił.
- Nie - pokręcił przecząco głową. To nie była misja Zakonu. - Przypadek... natrafiliśmy na anomalię w mugolskim warsztacie - wychrypiał i zapowietrzył się, powstrzymując kaszel. Zapalenie oskrzeli było koszmarne. - Anomalia wybrała sobie kilka osób - mówił dalej, bardzo cicho i bardzo ostrożnie, żeby znów nie zacząć krztusić się powietrzem - i ściągnęła je. Vera nic ci nie mówiła? Nie interesowała się żadnym warsztatem? - zapytał i zaraz po tym zaczął przeraźliwie kaszleć. Kiedy skończył ledwo był w stanie złapać oddech, lecz zapuchniętych oczu nie spuszczał z Charlie. Był chory i zmęczony, a jego zmysły działały z pewnym opóźnieniem, jednak całą swoją uwagę skupiał na czujnej obserwacji zarówno otoczenia, jak i siedzącej naprzeciw niego czarownicy.
Czekał cierpliwie, wsłuchany w szum deszczu rozbijający się wśród zrzucających liście drzew. Podejrzewał, że Charlene raczej rzuci dosłownie wszystko i pojawi się w Kurniku najszybciej jak tylko będzie w stanie. Dlatego nie był zdziwiony, kiedy zaklęcia poinformowały go o przybyciu kogoś na teren posesji. Ze stęknięciem podniósł się z wygodnego krzesła i ostatkiem sił ruszył ku drzwiom. W połowie drogi musiał zrobić sobie przerwę, czując jak świat niebezpiecznie zaczyna wirować. Ciężko oparł się o jadalniany stół, a jakby zza grubej tafli szkła dobiegło do niego pukanie. Odczekał chwilę i starając się nabrać wystarczająco dużo powietrza przez rozchylone usta odepchnął się od mebla, pokonując ostatnie metry. U progu stanął w całej swojej zmizerniałej okazałości, a jego blada zapuchnięta twarz i czerwony nos wyzierały zmęczone spod zarzuconego na głowę i ramiona koca.
- Cześć - powiedział, jednak jego głos przypominał bardziej zachrypnięty, wydobywający się z gardła ze znaczną trudnością głośny szept niż faktyczną mowę. - Jeszcze coś mam - powiedział, odnosząc się do eliksirów, jednak zaraz zaniósł się męczącym kaszlem. Przepuścił pannę Leighton w drzwiach, oparłszy się o framugę zamykając je za nią. Poczekał aż odwiesi palto na wieszak i ruchem ręki zaprosił, żeby szła za nim, prowadząc alchemiczkę na werandę. Opadł w krzesło, nawet nie mówiąc jej aby również usiadła: zarówno drugie krzesło jak i zielony kubek z herbatą czekały na nią po drugiej stronie stolika. Alex przez chwilę łapał oddech po tej morderczej wyprawie, toteż na jej słowa o pogodzie wzruszył ramionami i ze zrezygnowaniem skinął głową. Pogoda była zupełną porażką i wolał nie zastanawiać się za często nad tym, kto był w tym winowajcą. Ostatecznie wysupłał spomiędzy fałd koca dłonie i złapał za swój pomarańczowy kubek. Przyciągnął go do piersi, grzejąc się jego ciepłem i w końcu znów przemówił.
- Nie - pokręcił przecząco głową. To nie była misja Zakonu. - Przypadek... natrafiliśmy na anomalię w mugolskim warsztacie - wychrypiał i zapowietrzył się, powstrzymując kaszel. Zapalenie oskrzeli było koszmarne. - Anomalia wybrała sobie kilka osób - mówił dalej, bardzo cicho i bardzo ostrożnie, żeby znów nie zacząć krztusić się powietrzem - i ściągnęła je. Vera nic ci nie mówiła? Nie interesowała się żadnym warsztatem? - zapytał i zaraz po tym zaczął przeraźliwie kaszleć. Kiedy skończył ledwo był w stanie złapać oddech, lecz zapuchniętych oczu nie spuszczał z Charlie. Był chory i zmęczony, a jego zmysły działały z pewnym opóźnieniem, jednak całą swoją uwagę skupiał na czujnej obserwacji zarówno otoczenia, jak i siedzącej naprzeciw niego czarownicy.
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 22.04.19 17:18, w całości zmieniany 1 raz
Charlie zdawała sobie sprawę, że Alexandrowi musiało być bardzo ciężko. Stracił w końcu pamięć całego życia i był zmuszony układać je ponownie z fragmentów wspomnień innych. Pewnie niewielu ludziom udałoby się to udźwignąć i nie zwariować. Nie wiedziała, czy po czymś takim możliwe było odzyskanie całości dawnego życia, wiele wspomnień i myśli zapewne było bezpowrotnie utraconych. Czy zmieniała się i osobowość? Charlie miała nadzieję, że sama nigdy się o tym nie przekona. Wspomnienia były tym, co uważała za bardzo dla siebie cenne, miała w końcu szczęśliwe życie pełne rodzinnego ciepła. To bliscy, a także doświadczenia życiowe ukształtowały ją w osobę, którą dziś była.
Alex dźwigał też inny ciężar, był Gwardzistą, poświęcił się całkowicie idei Zakonu, choć był tak młody, nawet młodszy od niej. Musiało to wymagać niezwykłej odwagi i umiejętności, bo Charlie pewnie nigdy nie odważyłaby się na podobny krok, zwłaszcza że nie potrafiła walczyć, a najbardziej użyteczna była jako alchemik. Co sprawiło, że Alexander podjął taką decyzję, zaskakującą tym bardziej, że dorastał w rodzinie szlacheckiej? Niewielu takich jak on było zdolnych poświęcić wszystko dla innych, i to niżej urodzonych.
Po otrzymaniu listu niezwłocznie, najszybciej jak było to możliwe wybrała się do Doliny Godryka. W końcu tu chodziło o jej siostrę, więc nie zamierzała zwlekać, skoro tylko była szansa, że po dwóch tygodniach ciszy i niepokoju wreszcie się czegoś dowie. Nie wiedziała, skąd Alex mógł mieć informacje o Verze, dlatego siłą rzeczy założyła jakieś związki z Zakonem, bo kto jak kto, ale Gwardzista na pewno wiedziałby o jakichś ewentualnych misjach, w które wtajemniczona była Vera, a Charlie nie.
Zastanawiała się nad tym przez całą drogę, a w jej serce wlała się nadzieja na poznanie losów siostry i może dowiedzenie się, gdzie teraz była. Nigdy przecież nie znikała na tak długo, a w obecnych czasach łatwo było o pojawienie się w głowie czarnych myśli. Znikało zbyt wielu ludzi, także Zakonników. Kilkoro z nich już zginęło z powodu sprawy, w którą uwierzyli.
Alex nie wyglądał dobrze. Choć czarodzieje rzadko chorowali, najwyraźniej warunki pogodowe sprawiły, że dopadło go wyjątkowo paskudne przeziębienie. Spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem, ale nie zabrała ze sobą żadnych leczniczych specyfików.
Przeszli jednak na werandę, gdzie Charlie usiadła na jednym z krzeseł. Choć byli osłonięci od deszczu, słyszała szum spadających na ziemię kropel, a także echa grzmotów. Paskudna, niepokojąca pogoda z pewnością musiała być dziełem anomalii. Także zacisnęła dłonie na swoim kubku, grzejąc zmarzniętą skórę i wdychając zapach gorącego napoju, zanim ostrożnie i powoli wypiła łyk, po czym odłożyła kubek na stolik.
Wysłuchała jego słów, zastanawiając się nad tym, co powiedział i przeczesując swoje wspomnienia, wracając myślami do dni bezpośrednio przed tym, kiedy widziała Verę po raz ostatni.
- Zdaje mi się, że parę dni wcześniej wspominała o jakimś warsztacie w którym działy się dziwne rzeczy i gdzie podobno ministerstwo już wysłało jedną grupę, a ślad po niej zaginął. Może to ten sam? – odezwała się, kiedy coś sobie przypomniała. Vera na pewno była zainteresowana taką sprawą, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły klątwy oraz niewyjaśnione losy współpracowników, ale nie zdradziła siostrze dużej ilości szczegółów, zapewne sama nie znała ich wtedy wielu. – W jaki sposób anomalia mogła sobie wybrać jakieś osoby? I dlaczego właśnie Verę? Ty też tam byłeś? – dopytywała dociekliwie, bo brzmiało to naprawdę dziwacznie, choć z anomaliami nigdy nic nie wiadomo. – Pamiętasz, co się tam działo? I czy Vera... co się z nią stało? Czy ona...
Urwała. Ale z drugiej strony, gdyby Alex wiedział z niezbitą pewnością o śmierci jej siostry, to czy nie poinformowałby rodziny wcześniej? Może istniała nadzieja, że Vera żyła?
- Moja siostra nigdy nie znikała na tak długo bez uprzedzenia. Zawsze dbała o rodzinę bardziej niż o siebie samą. Miała niebezpieczną pracę i była jej oddana, więc mimo mieszkania razem spędzałyśmy ze sobą niewiele czasu, głównie wieczorami, kiedy już obie wracałyśmy z pracy. Ale nigdy nie wykazywała się lekkomyślnością i egoizmem. O ewentualnych wyjazdach uprzedzała.
Byli ludzie, którzy lubili rzucać się w wir przygód nie licząc się z bliskimi, ale Vera do nich nie należała. Była mądra, rozsądna i twardo stąpająca po ziemi. Dlatego Charlie nie opuszczało przekonanie, że skoro nie wróciła ani nie wysłała żadnego listu, to coś musiało się stać. W innym przypadku starsza siostra na pewno nawiązałaby kontakt.
Alex dźwigał też inny ciężar, był Gwardzistą, poświęcił się całkowicie idei Zakonu, choć był tak młody, nawet młodszy od niej. Musiało to wymagać niezwykłej odwagi i umiejętności, bo Charlie pewnie nigdy nie odważyłaby się na podobny krok, zwłaszcza że nie potrafiła walczyć, a najbardziej użyteczna była jako alchemik. Co sprawiło, że Alexander podjął taką decyzję, zaskakującą tym bardziej, że dorastał w rodzinie szlacheckiej? Niewielu takich jak on było zdolnych poświęcić wszystko dla innych, i to niżej urodzonych.
Po otrzymaniu listu niezwłocznie, najszybciej jak było to możliwe wybrała się do Doliny Godryka. W końcu tu chodziło o jej siostrę, więc nie zamierzała zwlekać, skoro tylko była szansa, że po dwóch tygodniach ciszy i niepokoju wreszcie się czegoś dowie. Nie wiedziała, skąd Alex mógł mieć informacje o Verze, dlatego siłą rzeczy założyła jakieś związki z Zakonem, bo kto jak kto, ale Gwardzista na pewno wiedziałby o jakichś ewentualnych misjach, w które wtajemniczona była Vera, a Charlie nie.
Zastanawiała się nad tym przez całą drogę, a w jej serce wlała się nadzieja na poznanie losów siostry i może dowiedzenie się, gdzie teraz była. Nigdy przecież nie znikała na tak długo, a w obecnych czasach łatwo było o pojawienie się w głowie czarnych myśli. Znikało zbyt wielu ludzi, także Zakonników. Kilkoro z nich już zginęło z powodu sprawy, w którą uwierzyli.
Alex nie wyglądał dobrze. Choć czarodzieje rzadko chorowali, najwyraźniej warunki pogodowe sprawiły, że dopadło go wyjątkowo paskudne przeziębienie. Spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem, ale nie zabrała ze sobą żadnych leczniczych specyfików.
Przeszli jednak na werandę, gdzie Charlie usiadła na jednym z krzeseł. Choć byli osłonięci od deszczu, słyszała szum spadających na ziemię kropel, a także echa grzmotów. Paskudna, niepokojąca pogoda z pewnością musiała być dziełem anomalii. Także zacisnęła dłonie na swoim kubku, grzejąc zmarzniętą skórę i wdychając zapach gorącego napoju, zanim ostrożnie i powoli wypiła łyk, po czym odłożyła kubek na stolik.
Wysłuchała jego słów, zastanawiając się nad tym, co powiedział i przeczesując swoje wspomnienia, wracając myślami do dni bezpośrednio przed tym, kiedy widziała Verę po raz ostatni.
- Zdaje mi się, że parę dni wcześniej wspominała o jakimś warsztacie w którym działy się dziwne rzeczy i gdzie podobno ministerstwo już wysłało jedną grupę, a ślad po niej zaginął. Może to ten sam? – odezwała się, kiedy coś sobie przypomniała. Vera na pewno była zainteresowana taką sprawą, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły klątwy oraz niewyjaśnione losy współpracowników, ale nie zdradziła siostrze dużej ilości szczegółów, zapewne sama nie znała ich wtedy wielu. – W jaki sposób anomalia mogła sobie wybrać jakieś osoby? I dlaczego właśnie Verę? Ty też tam byłeś? – dopytywała dociekliwie, bo brzmiało to naprawdę dziwacznie, choć z anomaliami nigdy nic nie wiadomo. – Pamiętasz, co się tam działo? I czy Vera... co się z nią stało? Czy ona...
Urwała. Ale z drugiej strony, gdyby Alex wiedział z niezbitą pewnością o śmierci jej siostry, to czy nie poinformowałby rodziny wcześniej? Może istniała nadzieja, że Vera żyła?
- Moja siostra nigdy nie znikała na tak długo bez uprzedzenia. Zawsze dbała o rodzinę bardziej niż o siebie samą. Miała niebezpieczną pracę i była jej oddana, więc mimo mieszkania razem spędzałyśmy ze sobą niewiele czasu, głównie wieczorami, kiedy już obie wracałyśmy z pracy. Ale nigdy nie wykazywała się lekkomyślnością i egoizmem. O ewentualnych wyjazdach uprzedzała.
Byli ludzie, którzy lubili rzucać się w wir przygód nie licząc się z bliskimi, ale Vera do nich nie należała. Była mądra, rozsądna i twardo stąpająca po ziemi. Dlatego Charlie nie opuszczało przekonanie, że skoro nie wróciła ani nie wysłała żadnego listu, to coś musiało się stać. W innym przypadku starsza siostra na pewno nawiązałaby kontakt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Badawcze spojrzenie Alexandra przesunęło się ze zbocza wzgórza na twarz Charlene. Pokiwał głową - powoli, jakby z namysłem. Uważnie słuchał jej słów starając się wyczuć, jak wiele alchemiczka wiedziała i w jaki sposób najlepiej powinien jej wszystko nakreślić. Nie chciał przeholować z faktografią, a ponieważ ze względu na parszywe samopoczucie ciężko było my zebrać myśli wszystko zdawało się zabierać chłopakowi dwa razy więcej czasu niż zwykle - z myśleniem włącznie. Nie wcinał się w słowa czarownicy nawet wtedy, kiedy urwała nagle, upijając ostrożny łyk herbaty i czekając na dalsze pytania, których panna Leighton na pewno miała niezwykle dużo. On sam nie potrafiłby powstrzymać się od pytań, gdyby dowiedział się, że nikt nigdzie nie może znaleźć Charlotte. Nawet jeżeli tak naprawdę dopiero zaczynali się poznawać to dziewczyna była jego siostrą. O Josephine też pytał - aż do wczoraj.
Przez jego plecy przebiegł gwałtowny dreszcz sprawiając, że Farley prawie oblał się herbatą. Sytuację udało mu się jednak prędko opanować, toteż z ostrożnym poprawieniem swojej pozycji na krześle, widocznym przez poruszenie się grubych fałd koca, wzrok z kubka przeniósł znów na Charlene. - Vera udała się do tego warsztatu by pomóc. Mimo spontaniczności tej decyzji nie nazwałbym jej działania lekkomyślnym czy egoistycnym - wyszeptał gdzieś pomiędzy deszczem szumiącym wśród liści. - Ja sam od jakiegoś czasu na własną rękę szykowałem się na... - urwał, odstawiając kubek na stolik i przez chwilę kaszląc w dłonie - wycieczkę do tego warsztatu - powiedział i odetchnął, po czym wysupłaną gdzieś spod koca chustką otarł sobie usta. - Nadal nie rozumiemy jak dokładnie działają anomalie, nie możemy więc wykluczyć tego, że niektóre z nich zaczynają mieć jakby zalążki własnej świadomości. Ale tylko zalążki - mruknął, jednak nie można było być pewnym czy z większą dozą ciekawości czy też obrzydzenia w zachrypniętym głosie. - Sam warsztat - wziął ostrożny, ale w miarę głęboki oddech - Był miejscem kaźni. Anomalia opętała dziewczynkę, która zamordowała grupę aurorów, którzy udali się do warsztatu przed nami. Ale Vera... pewnej chwili ona i dwie inne osoby po prostu zniknęły. Miejsce było duże. Przepraszam, że do tego dopuściłem - pokręcił głową, patrząc się ze smutkiem na Charlene. - Możliwe, że anomalia znów gdzieś ich przeniosła. Vera łamała jakieś inskrypcje runiczne wypisane na ścianach kiedy ja i dwie inne osoby staraliśmy się nie dopuścić do tego, aby rozszarpało nas yeti - Farley wyszeptał, a jego twarz na moment wykrzywił grymas bólu. Nie wracał do wspomnień z warsztatu nie chcąc się obciążać psychicznie - teraz było to jednak konieczne. Charlene zasługiwała na prawdę, a on, chociaż dość mocno ograniczony zapaleniem oskrzeli nie zamierzał jej tego prawa pozbawiać. - Pamiętam wszystko, co się tam wydarzyło. Chciałabyś usłyszeć dokładną historię, ze wszystkimi szczegółami? - Alexander zapytał po chwili ciszy aby upewnić się, jak wiele jeszcze w świetle już usłyszanych informacji Charlene była zdecydowana przyswoić.
Przez jego plecy przebiegł gwałtowny dreszcz sprawiając, że Farley prawie oblał się herbatą. Sytuację udało mu się jednak prędko opanować, toteż z ostrożnym poprawieniem swojej pozycji na krześle, widocznym przez poruszenie się grubych fałd koca, wzrok z kubka przeniósł znów na Charlene. - Vera udała się do tego warsztatu by pomóc. Mimo spontaniczności tej decyzji nie nazwałbym jej działania lekkomyślnym czy egoistycnym - wyszeptał gdzieś pomiędzy deszczem szumiącym wśród liści. - Ja sam od jakiegoś czasu na własną rękę szykowałem się na... - urwał, odstawiając kubek na stolik i przez chwilę kaszląc w dłonie - wycieczkę do tego warsztatu - powiedział i odetchnął, po czym wysupłaną gdzieś spod koca chustką otarł sobie usta. - Nadal nie rozumiemy jak dokładnie działają anomalie, nie możemy więc wykluczyć tego, że niektóre z nich zaczynają mieć jakby zalążki własnej świadomości. Ale tylko zalążki - mruknął, jednak nie można było być pewnym czy z większą dozą ciekawości czy też obrzydzenia w zachrypniętym głosie. - Sam warsztat - wziął ostrożny, ale w miarę głęboki oddech - Był miejscem kaźni. Anomalia opętała dziewczynkę, która zamordowała grupę aurorów, którzy udali się do warsztatu przed nami. Ale Vera... pewnej chwili ona i dwie inne osoby po prostu zniknęły. Miejsce było duże. Przepraszam, że do tego dopuściłem - pokręcił głową, patrząc się ze smutkiem na Charlene. - Możliwe, że anomalia znów gdzieś ich przeniosła. Vera łamała jakieś inskrypcje runiczne wypisane na ścianach kiedy ja i dwie inne osoby staraliśmy się nie dopuścić do tego, aby rozszarpało nas yeti - Farley wyszeptał, a jego twarz na moment wykrzywił grymas bólu. Nie wracał do wspomnień z warsztatu nie chcąc się obciążać psychicznie - teraz było to jednak konieczne. Charlene zasługiwała na prawdę, a on, chociaż dość mocno ograniczony zapaleniem oskrzeli nie zamierzał jej tego prawa pozbawiać. - Pamiętam wszystko, co się tam wydarzyło. Chciałabyś usłyszeć dokładną historię, ze wszystkimi szczegółami? - Alexander zapytał po chwili ciszy aby upewnić się, jak wiele jeszcze w świetle już usłyszanych informacji Charlene była zdecydowana przyswoić.
Zniknięcie siostry było sprawą trudną, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy jej niepojawienie się przez przeszło dwa tygodnie musiało nasunąć na myśl obawy, że coś się stało. Ludzie znikali lub ginęli, niekoniecznie za sprawą czarnoksiężników, czasem wystarczyła niefortunna anomalia, która mogła ciężko zranić Verę, teleportować gdzieś daleko, wymazać pamięć lub w najgorszym wypadku nawet zabić.
Ona każdego dnia czekała. Nie cały czas, bo musiała pracować, ale wracając do domu zawsze nawoływała siostrę, jakby miała nadzieję, że po ciężkim dniu pracy w Mungu odnajdzie ją drzemiącą na kanapie w salonie lub robiącą sobie herbatę w kuchni. Gdy była w domu, słysząc jakieś szmery prostowała się i nasłuchiwała, próbując w owych dźwiękach doszukać się podobieństw do sposobu stawiania kroków Very.
Po liście Alexandra jeszcze tego samego dnia była u niego, gotując się w myślach na poznanie historii, którą miał do opowiedzenia, a która mogła rozjaśnić choć część niepewności i rzucić więcej światła na zniknięcie jej siostry, jednej z najbliższych osób jakie miała.
- W ostatnich dniach ludzie często powtarzali mi, że nie powinnam się tak zamartwiać, bo pewnie wyjechała dla zachcianki, kaprysu, ale ja po prostu wiem, że to nie w jej stylu i że wyjaśnienie jest tylko jedno: coś musiało się stać, co uniemożliwiło jej powrót lub skontaktowanie się w jakikolwiek sposób – powiedziała. Działanie w imię wyższego dobra i ratowania innych było czymś jak najbardziej zrozumiałym i pasującym do Very, ale wyjazd dla kaprysu bez informowania rodziny w celach nie wymagających żadnej wyższej konieczności – nie. To nie pasowało, dlatego wszystkim zaprzeczała, nie przyjmowała do wiadomości takiej wersji wydarzeń i była coraz bardziej pełna obaw. Vera, którą znała, gdyby tylko mogła nawiązałaby kontakt, nie naraziłaby rodziny na tak silny stres i niepokój.
- To wszystko brzmi tak bardzo... dziwacznie – odezwała się. Ale niestety nie można było niczego wykluczyć, bo anomalie były bardzo nieprzewidywalnymi i nieznanymi zjawiskami. Nikt pewnie nie wiedział, do czego były zdolne. Opowieść o opętanej dziewczynce zabijającej aurorów wzbudziła w niej dreszcz grozy i nagle zrobiło jej się jeszcze zimniej. Co wydarzyło się w tym warsztacie i dlaczego? – I strasznie. To potworne, co się wydarzyło, co anomalia zrobiła temu dziecku i tym aurorom. A Vera... Jestem pewna, że robiłaby wszystko, by rozwikłać zagadkę tego miejsca. – Jej starsza siostra zawsze była od niej dzielniejsza i bardziej skłonna do ryzyka. Trafiając w takie miejsce na pewno starała się zrobić coś, by pomóc.
Na moment zamyśliła się, jeszcze raz przetrawiając tę dziwaczną opowieść. A może raczej wstęp do jeszcze bardziej mrocznej i szczegółowej historii?
- Opowiedz mi – odezwała się nagle, mocniej zaciskając dłonie na kubku. – Chcę wiedzieć wszystko, co pamiętasz, zwłaszcza to, co dotyczy Very. Jesteś pewny, że nie widziałeś tego momentu, kiedy anomalia mogła ją... przenieść? Albo że nie została rozszarpana przez to yeti, albo przez tę opętaną dziewczynkę? – zastanawiała się głośno. – Ale jeśli nie widziałeś jak... umiera, to może jest nadzieja, że rzeczywiście została przeniesiona i może wrócić? – próbowała usilnie chwycić się choć nikłej cząstki nadziei na odzyskanie siostry, której losy od połowy października pozostały nieznane.
Ona każdego dnia czekała. Nie cały czas, bo musiała pracować, ale wracając do domu zawsze nawoływała siostrę, jakby miała nadzieję, że po ciężkim dniu pracy w Mungu odnajdzie ją drzemiącą na kanapie w salonie lub robiącą sobie herbatę w kuchni. Gdy była w domu, słysząc jakieś szmery prostowała się i nasłuchiwała, próbując w owych dźwiękach doszukać się podobieństw do sposobu stawiania kroków Very.
Po liście Alexandra jeszcze tego samego dnia była u niego, gotując się w myślach na poznanie historii, którą miał do opowiedzenia, a która mogła rozjaśnić choć część niepewności i rzucić więcej światła na zniknięcie jej siostry, jednej z najbliższych osób jakie miała.
- W ostatnich dniach ludzie często powtarzali mi, że nie powinnam się tak zamartwiać, bo pewnie wyjechała dla zachcianki, kaprysu, ale ja po prostu wiem, że to nie w jej stylu i że wyjaśnienie jest tylko jedno: coś musiało się stać, co uniemożliwiło jej powrót lub skontaktowanie się w jakikolwiek sposób – powiedziała. Działanie w imię wyższego dobra i ratowania innych było czymś jak najbardziej zrozumiałym i pasującym do Very, ale wyjazd dla kaprysu bez informowania rodziny w celach nie wymagających żadnej wyższej konieczności – nie. To nie pasowało, dlatego wszystkim zaprzeczała, nie przyjmowała do wiadomości takiej wersji wydarzeń i była coraz bardziej pełna obaw. Vera, którą znała, gdyby tylko mogła nawiązałaby kontakt, nie naraziłaby rodziny na tak silny stres i niepokój.
- To wszystko brzmi tak bardzo... dziwacznie – odezwała się. Ale niestety nie można było niczego wykluczyć, bo anomalie były bardzo nieprzewidywalnymi i nieznanymi zjawiskami. Nikt pewnie nie wiedział, do czego były zdolne. Opowieść o opętanej dziewczynce zabijającej aurorów wzbudziła w niej dreszcz grozy i nagle zrobiło jej się jeszcze zimniej. Co wydarzyło się w tym warsztacie i dlaczego? – I strasznie. To potworne, co się wydarzyło, co anomalia zrobiła temu dziecku i tym aurorom. A Vera... Jestem pewna, że robiłaby wszystko, by rozwikłać zagadkę tego miejsca. – Jej starsza siostra zawsze była od niej dzielniejsza i bardziej skłonna do ryzyka. Trafiając w takie miejsce na pewno starała się zrobić coś, by pomóc.
Na moment zamyśliła się, jeszcze raz przetrawiając tę dziwaczną opowieść. A może raczej wstęp do jeszcze bardziej mrocznej i szczegółowej historii?
- Opowiedz mi – odezwała się nagle, mocniej zaciskając dłonie na kubku. – Chcę wiedzieć wszystko, co pamiętasz, zwłaszcza to, co dotyczy Very. Jesteś pewny, że nie widziałeś tego momentu, kiedy anomalia mogła ją... przenieść? Albo że nie została rozszarpana przez to yeti, albo przez tę opętaną dziewczynkę? – zastanawiała się głośno. – Ale jeśli nie widziałeś jak... umiera, to może jest nadzieja, że rzeczywiście została przeniesiona i może wrócić? – próbowała usilnie chwycić się choć nikłej cząstki nadziei na odzyskanie siostry, której losy od połowy października pozostały nieznane.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Alexander posłał Charlene uważne spojrzenie, powoli kręcąc głową.
- Nie znam jej za dobrze... - zrobił krótką przerwę, biorąc ostrożny oddech - ale Vera od początku nie wydała mi się osobą, która tak po prostu by wyjechała pozwalając ci się zamartwiać - dokończył, a jego spojrzenie stało się smutne i współczujące. Doskonale wiedział, przez co właśnie przechodziła Charlene. Sam przecież przeżywał dokładnie to samo i dlatego jego myśli pogalopowały w kierunku tego, do czego zniknięcie siostry mogłoby pannę Leighton doprowadzić. On sam poradził sobie źle. Wręcz tragicznie albo i gorzej. To był jego największy upadek kiedykolwiek i może nie pamiętał swojego życia, ale był w stanie założyć się dosłownie o wszystko, że jeszcze nigdy nie uderzył o dno tak twardo jak wczoraj.To był ostatni moment na to, żeby się pozbierać i w końcu po raz pierwszy od czerwca stanąć twardo na obu nogach.
Farley skinął, mrucząc pod nosem z lekką dezaprobatą.
- Dziwacznie to lekkie niedopowiedzenie - wymamrotał w końcu, znów zanosząc się kaszlem. Duszności męczyły go przez dłuższy moment, więc nawet nie próbował przerwać alchemiczne, bo byłoby to całkowicie bezcelowe. Pokiwał tylko głową na jej prośbę o pełną opowieść, starając się nabrać powietrza w płuca. Był osłabiony więc nie dziwne, ze "udało mu się" złapać zapalenie oskrzeli. Czarodziejom zdarzało się to rzadko, bardzo rzadko - był to więc kolejny znak na to, że z Alexandrem już od dłuższego czasu nie było dobrze.
- Każde z nas trafiło tam przy pomocy świstoklika. Pojawiły się nagle - zaczął, starając się nie myśleć o tym, jak otulił Josephine kocem i wchodząc do kuchni ujrzał dziwny metalowy przedmiot. - Interesowałem się warsztatem, odkąd o nim usłyszałem od jednego z pacjentów - Alexander mówił cicho, jednak pośród szumu deszczu jego słowa wciąż były dosłyszalne. - Znaleźliśmy się tam w sześć osób... i jeden mugol. Wie o magii, kiedyś już go podobno spotkałem - dodał, chcąc od razu rozwiać wszelkie wątpliwości. - Pomógł nam... kiedy przedzieraliśmy się przez dom. Okiełznał yeti - wymruczał z pobrzmiewającym w głosie uznaniem. - Pilnowałem go cały czas, dlatego nie widziałem, kiedy ludzie zaczęli znikać. Nim się spostrzegłem zostaliśmy tylko w trójkę, razem z jedną aurorką, Sophią Carter. Też zakonniczką - powiedział, robiąc chwilę przerwy na odpoczęcie. Czuł, jak jego gardło męczy się od wypowiadanego potoku słów - dlatego sięgnął po kubek i powoli upił kilka tyków herbaty, pozwalając Charlene przetrawić wszystkie informacje i odpowiednio poukładać je sobie w głowie. Przerwa nie trwała jednak długo, ponieważ wciąż jeszcze było wiele do opowiedzenia. Opowiedział Charlene o klapie w podłodze i runicznych zabezpieczeniach, a pokoju z obrazami i metalowymi owadami, o wskazówkach ukrytych w radio i o myślodsiewni, która ukazała im ostatnie wspomnienie wynalazcy. Opisał horror, którego doświadczył w dziecięcym pokoiku, kiedy dziewczynka go zaatakowała dementorem, którego wcześniej pochłonęła. I w końcu dotarł do części o piwnicy, gdzie dzięki Louisowi przy pomocy konsoli udało im się uruchomić transformatory i Zniszczyć anomalię, która prawie pogrzebała ich żywcem wśród gruzów piwnicy. Posmutniał wyraźnie wspominając o martwym yeti, po czym zamilknął na moment.
- Przeczesaliśmy gruzowiska, ale nie znaleźliśmy kolejnych ciał poza tymi, które widzieliśmy już w momencie wejścia do warsztatu - powiedział na końcu, posyłając alchemiczce wymowne spojrzenie. - Zakładam więc, że wciąż żyją. Chcę w to wierzyć - stwierdził ostatecznie, unosząc lekko podbródek.
- Nie znam jej za dobrze... - zrobił krótką przerwę, biorąc ostrożny oddech - ale Vera od początku nie wydała mi się osobą, która tak po prostu by wyjechała pozwalając ci się zamartwiać - dokończył, a jego spojrzenie stało się smutne i współczujące. Doskonale wiedział, przez co właśnie przechodziła Charlene. Sam przecież przeżywał dokładnie to samo i dlatego jego myśli pogalopowały w kierunku tego, do czego zniknięcie siostry mogłoby pannę Leighton doprowadzić. On sam poradził sobie źle. Wręcz tragicznie albo i gorzej. To był jego największy upadek kiedykolwiek i może nie pamiętał swojego życia, ale był w stanie założyć się dosłownie o wszystko, że jeszcze nigdy nie uderzył o dno tak twardo jak wczoraj.To był ostatni moment na to, żeby się pozbierać i w końcu po raz pierwszy od czerwca stanąć twardo na obu nogach.
Farley skinął, mrucząc pod nosem z lekką dezaprobatą.
- Dziwacznie to lekkie niedopowiedzenie - wymamrotał w końcu, znów zanosząc się kaszlem. Duszności męczyły go przez dłuższy moment, więc nawet nie próbował przerwać alchemiczne, bo byłoby to całkowicie bezcelowe. Pokiwał tylko głową na jej prośbę o pełną opowieść, starając się nabrać powietrza w płuca. Był osłabiony więc nie dziwne, ze "udało mu się" złapać zapalenie oskrzeli. Czarodziejom zdarzało się to rzadko, bardzo rzadko - był to więc kolejny znak na to, że z Alexandrem już od dłuższego czasu nie było dobrze.
- Każde z nas trafiło tam przy pomocy świstoklika. Pojawiły się nagle - zaczął, starając się nie myśleć o tym, jak otulił Josephine kocem i wchodząc do kuchni ujrzał dziwny metalowy przedmiot. - Interesowałem się warsztatem, odkąd o nim usłyszałem od jednego z pacjentów - Alexander mówił cicho, jednak pośród szumu deszczu jego słowa wciąż były dosłyszalne. - Znaleźliśmy się tam w sześć osób... i jeden mugol. Wie o magii, kiedyś już go podobno spotkałem - dodał, chcąc od razu rozwiać wszelkie wątpliwości. - Pomógł nam... kiedy przedzieraliśmy się przez dom. Okiełznał yeti - wymruczał z pobrzmiewającym w głosie uznaniem. - Pilnowałem go cały czas, dlatego nie widziałem, kiedy ludzie zaczęli znikać. Nim się spostrzegłem zostaliśmy tylko w trójkę, razem z jedną aurorką, Sophią Carter. Też zakonniczką - powiedział, robiąc chwilę przerwy na odpoczęcie. Czuł, jak jego gardło męczy się od wypowiadanego potoku słów - dlatego sięgnął po kubek i powoli upił kilka tyków herbaty, pozwalając Charlene przetrawić wszystkie informacje i odpowiednio poukładać je sobie w głowie. Przerwa nie trwała jednak długo, ponieważ wciąż jeszcze było wiele do opowiedzenia. Opowiedział Charlene o klapie w podłodze i runicznych zabezpieczeniach, a pokoju z obrazami i metalowymi owadami, o wskazówkach ukrytych w radio i o myślodsiewni, która ukazała im ostatnie wspomnienie wynalazcy. Opisał horror, którego doświadczył w dziecięcym pokoiku, kiedy dziewczynka go zaatakowała dementorem, którego wcześniej pochłonęła. I w końcu dotarł do części o piwnicy, gdzie dzięki Louisowi przy pomocy konsoli udało im się uruchomić transformatory i Zniszczyć anomalię, która prawie pogrzebała ich żywcem wśród gruzów piwnicy. Posmutniał wyraźnie wspominając o martwym yeti, po czym zamilknął na moment.
- Przeczesaliśmy gruzowiska, ale nie znaleźliśmy kolejnych ciał poza tymi, które widzieliśmy już w momencie wejścia do warsztatu - powiedział na końcu, posyłając alchemiczce wymowne spojrzenie. - Zakładam więc, że wciąż żyją. Chcę w to wierzyć - stwierdził ostatecznie, unosząc lekko podbródek.
Charlie ją znała odkąd sięgała pamięcią. Vera zawsze była obecna w jej życiu, dorastały razem, i choć charaktery oraz umiejętności miały tak bardzo różne, nawiązały naprawdę silną więź, która nie osłabła nawet w dorosłości. Charlie ufała jej całkowicie i wiedziała, po prostu wiedziała, że Vera nigdy nie wybrałaby egoistycznej ucieczki od rodziny dla szukania przygód. Jej zniknięcie musiało być wywołane czymś poważnym, na co nie miała wpływu.
- Nigdy by tego nie zrobiła. Znam ją od urodzenia, była... jest osobą bardzo solidną i gdyby tylko była w stanie, zrobiłaby wszystko, by do nas wrócić lub przynajmniej dać znak życia – odezwała się. – Kilka lat temu już straciłyśmy jedną siostrę. Vera dobrze wiedziała, jak mocno wpłynęło to na naszych rodziców, a zwłaszcza matkę, i nie skazałaby ich na ponowne przeżywanie tego.
Zamartwiała się i tęskniła. Vera była dla niej jedną z najważniejszych osób na świecie, ale wiedziała, że przez wzgląd na rodziców, a także Zakon musiała być silna. Nie mogła się załamać, życie toczyło się dalej, zresztą skoro istniała nadzieja na powrót Very, to Charlie zamierzała się jej trzymać i czekać. Ich matka straciła już jedną córkę, kolejna zaginęła, więc Charlie, jako ostatnia, musiała być silna. Był jeszcze brat, ale on znajdował się za granicą i w tej chwili nie było go przy rodzinie. Tylko Charlie była, więc musiała się trzymać, by być podporą dla załamanej matki oraz dobrą pomocą dla Zakonników.
Chcąc jednak dowiedzieć się jak najwięcej o ostatniej misji Very, wysłuchała wyjaśnień Alexandra o świstoklikach, warsztacie, yeti i innych przeszkodach, na które napotkali w środku. Aż trudno było uwierzyć, że takie rzeczy działy się w mugolskim warsztacie, jednak był to kolejny przykład tego, jak groźne i nieprzewidywalne były anomalie, jak wiele zła mogły wyrządzić. To, co mówił, brzmiało jak najprawdziwszy koszmar, ale wierzyła w jego słowa. Była pewna, że jej nie okłamywał.
- Jestem pewna, że Vera też się nim interesowała, zwłaszcza gdy w grę wchodziła obecność klątw. Poza tym na pewno chciała pomóc tym ludziom z warsztatu – powiedziała, zaciskając palce na uszku swojego kubka, wpatrując się intensywnie w powierzchnię herbaty, jakby chciała wypatrzeć w niej odpowiedź na pytanie, gdzie znalazła się Vera po zniknięciu. – Ci pozostali, którzy też zniknęli... Czy ktoś z nich się odnalazł? – spytała jeszcze. Vera nie była jedyną zaginioną, więc pewnie były jeszcze inne rodziny, które przeżywały teraz to samo co ona. Czy tamte osoby trafiły tam, gdzie jej siostra, czy może anomalia wyrzuciła każde z nich zupełnie gdzie indziej? – Więc już przeszukaliście gruzy i masz pewność, że ciała Very tam nie ma? – dopytała jeszcze dla potwierdzenia. Cóż, to o tyle dobra wiadomość, że Vera nie leżała tam nigdzie martwa. A skoro jej nie było, to znaczyło, że nadal mogła żyć. Gdyby nie miał pewności, byłaby gotowa sama się tam udać i zacząć rozkopywać gruzy, byle ją znaleźć, choćby martwą. Nie zostawiłaby jej tam, zakopanej pod gruzami.
Na dłuższą chwilę umilkła, wsłuchując się w szum deszczu nieustannie lejącego się z nieba.
- Dziękuję, że mi o tym wszystkim powiedziałeś. Na pewno nie było ci łatwo przypominać sobie te wydarzenia, ale... teraz przynajmniej wiem, jak wyglądał ostatni dzień Very przed tym... zniknięciem. – Musiała mu podziękować. Gdyby nie on, nadal trwałaby w niewiedzy, a tak to przynajmniej wiedziała cokolwiek, nawet jeśli nadal nie wiadomo było, czy Vera żyła i jeśli tak, to gdzie się znalazła i w jakim stanie.
- Nigdy by tego nie zrobiła. Znam ją od urodzenia, była... jest osobą bardzo solidną i gdyby tylko była w stanie, zrobiłaby wszystko, by do nas wrócić lub przynajmniej dać znak życia – odezwała się. – Kilka lat temu już straciłyśmy jedną siostrę. Vera dobrze wiedziała, jak mocno wpłynęło to na naszych rodziców, a zwłaszcza matkę, i nie skazałaby ich na ponowne przeżywanie tego.
Zamartwiała się i tęskniła. Vera była dla niej jedną z najważniejszych osób na świecie, ale wiedziała, że przez wzgląd na rodziców, a także Zakon musiała być silna. Nie mogła się załamać, życie toczyło się dalej, zresztą skoro istniała nadzieja na powrót Very, to Charlie zamierzała się jej trzymać i czekać. Ich matka straciła już jedną córkę, kolejna zaginęła, więc Charlie, jako ostatnia, musiała być silna. Był jeszcze brat, ale on znajdował się za granicą i w tej chwili nie było go przy rodzinie. Tylko Charlie była, więc musiała się trzymać, by być podporą dla załamanej matki oraz dobrą pomocą dla Zakonników.
Chcąc jednak dowiedzieć się jak najwięcej o ostatniej misji Very, wysłuchała wyjaśnień Alexandra o świstoklikach, warsztacie, yeti i innych przeszkodach, na które napotkali w środku. Aż trudno było uwierzyć, że takie rzeczy działy się w mugolskim warsztacie, jednak był to kolejny przykład tego, jak groźne i nieprzewidywalne były anomalie, jak wiele zła mogły wyrządzić. To, co mówił, brzmiało jak najprawdziwszy koszmar, ale wierzyła w jego słowa. Była pewna, że jej nie okłamywał.
- Jestem pewna, że Vera też się nim interesowała, zwłaszcza gdy w grę wchodziła obecność klątw. Poza tym na pewno chciała pomóc tym ludziom z warsztatu – powiedziała, zaciskając palce na uszku swojego kubka, wpatrując się intensywnie w powierzchnię herbaty, jakby chciała wypatrzeć w niej odpowiedź na pytanie, gdzie znalazła się Vera po zniknięciu. – Ci pozostali, którzy też zniknęli... Czy ktoś z nich się odnalazł? – spytała jeszcze. Vera nie była jedyną zaginioną, więc pewnie były jeszcze inne rodziny, które przeżywały teraz to samo co ona. Czy tamte osoby trafiły tam, gdzie jej siostra, czy może anomalia wyrzuciła każde z nich zupełnie gdzie indziej? – Więc już przeszukaliście gruzy i masz pewność, że ciała Very tam nie ma? – dopytała jeszcze dla potwierdzenia. Cóż, to o tyle dobra wiadomość, że Vera nie leżała tam nigdzie martwa. A skoro jej nie było, to znaczyło, że nadal mogła żyć. Gdyby nie miał pewności, byłaby gotowa sama się tam udać i zacząć rozkopywać gruzy, byle ją znaleźć, choćby martwą. Nie zostawiłaby jej tam, zakopanej pod gruzami.
Na dłuższą chwilę umilkła, wsłuchując się w szum deszczu nieustannie lejącego się z nieba.
- Dziękuję, że mi o tym wszystkim powiedziałeś. Na pewno nie było ci łatwo przypominać sobie te wydarzenia, ale... teraz przynajmniej wiem, jak wyglądał ostatni dzień Very przed tym... zniknięciem. – Musiała mu podziękować. Gdyby nie on, nadal trwałaby w niewiedzy, a tak to przynajmniej wiedziała cokolwiek, nawet jeśli nadal nie wiadomo było, czy Vera żyła i jeśli tak, to gdzie się znalazła i w jakim stanie.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uzdrowiciel przechylił lekko głowę, wsłuchując się w słowa Charlene. Nie chciał jej przerywać, jednak nie zgadzał się do końca z jej słowami. Ludzie czasem potrafili całe życie ukrywać w sobie pierwiastek, który przy odpowiednim bodźcu z zawrotną prędkością potrafił przejąć człowieka całego jak stał, zmieniając go nie do poznania nawet w oczach tych, którzy powinni znać go najlepiej, jego najbliższych. Sam przekonał się, jak złudna potrafi być rodzina, lecz najprawdopodobniej nie powinien wdawać się w szczegóły tego, czym dokładnie różniła się od jego przypadku sytuacja panny Leighton.
- Vera jest niezwykle odważna. I w najmniejszym stopniu egoistyczna. Żeby być gotowym poświęcić wszystko co się kocha w ratunku nieznanych sobie osób... to prawdziwy altruizm - powiedział w końcu cicho, uważnym spojrzeniem przyszpilając do siebie wzrok alchemiczki. Może i wyglądał jak siedem nieszczęść, ale wciąż w jego oczach pozostawała siła płynąca z wiecznie tlącego się w nim ognia. - Nie odnaleźliśmy nikogo z nich w rumowisku. Wychodzę z założenia, że anomalia wyrzuciła ich w jakieś bliżej nieokreślone miejsca. Niestety to tylko teoretyzowanie, nie mogę ci powiedzieć czegokolwiek, czego będę całkowicie pewien. To jednak wciąż lepsze niż zupełnie nic - skwitował niechętnie. Zachrypnięty głos chłopaka słabł z każdą chwilę, toteż po wypowiedzeniu słów zrobił sobie przerwę na wzięcie oddechu i upicie kilku łyków herbaty. Skinął głową na jej podziękowania, odstawiając na stolik swój pomarańczowy kubek. Alexander zapatrzył się na kilka chwil na deszczową połać lasu, która rozciągała się poniżej werandy Kurnika. - Chociaż tyle byłem ci winny. Przepraszam, że nie byłem w stanie przyprowadzić jej z powrotem do ciebie - powiedział, nie będąc w stanie spojrzeć przez kilka chwil na Charlene. - Potrzebuję jednak twojej pomocy... - urwał, po chwili milczenia spoglądając w końcu na pannę Leighton. Nie zrobiłby tego, gdyby naprawdę nie był zdesperowany - zawracanie pannie Leighton głowy w takich okolicznościach nie było na liście najbardziej pożądanych przez niego w tej chwili rzeczy. Koc, którym Farley był otulony zadrgał ponownie, kiedy chłopak wyciągnął spod niego rękę i położył na stoliku niewielkie zawiniątko z szarego papieru. - W środku są trzy porcje ślazu. Do kompletu brakuje mi jedynie zdolnej alchemiki, która byłaby w stanie zamienić je w mieszankę antydepresyjną - posłał czarownicy słaby uśmiech, który niestety ponownie został przerwany atakiem duszności. - Wiem, że nie powinnaś jej warzyć poza oficjalnym zaleceniem uzdrowiciela, dlatego wolałbym, żeby pozostało to sekretem między naszą dwójką - powiedział, po czym przesunął paczuszkę po blacie kawałek dalej w stronę Charlene. Uniósł niepewne spojrzenie ze stołu na siedzącą przed nim czarownicę, nie będąc pewnym tego, jak zareaguje ona na zawoalowane w tej prośbie przyznanie się do niezwykle kontrowersyjnie postrzeganej przypadłości.
- Vera jest niezwykle odważna. I w najmniejszym stopniu egoistyczna. Żeby być gotowym poświęcić wszystko co się kocha w ratunku nieznanych sobie osób... to prawdziwy altruizm - powiedział w końcu cicho, uważnym spojrzeniem przyszpilając do siebie wzrok alchemiczki. Może i wyglądał jak siedem nieszczęść, ale wciąż w jego oczach pozostawała siła płynąca z wiecznie tlącego się w nim ognia. - Nie odnaleźliśmy nikogo z nich w rumowisku. Wychodzę z założenia, że anomalia wyrzuciła ich w jakieś bliżej nieokreślone miejsca. Niestety to tylko teoretyzowanie, nie mogę ci powiedzieć czegokolwiek, czego będę całkowicie pewien. To jednak wciąż lepsze niż zupełnie nic - skwitował niechętnie. Zachrypnięty głos chłopaka słabł z każdą chwilę, toteż po wypowiedzeniu słów zrobił sobie przerwę na wzięcie oddechu i upicie kilku łyków herbaty. Skinął głową na jej podziękowania, odstawiając na stolik swój pomarańczowy kubek. Alexander zapatrzył się na kilka chwil na deszczową połać lasu, która rozciągała się poniżej werandy Kurnika. - Chociaż tyle byłem ci winny. Przepraszam, że nie byłem w stanie przyprowadzić jej z powrotem do ciebie - powiedział, nie będąc w stanie spojrzeć przez kilka chwil na Charlene. - Potrzebuję jednak twojej pomocy... - urwał, po chwili milczenia spoglądając w końcu na pannę Leighton. Nie zrobiłby tego, gdyby naprawdę nie był zdesperowany - zawracanie pannie Leighton głowy w takich okolicznościach nie było na liście najbardziej pożądanych przez niego w tej chwili rzeczy. Koc, którym Farley był otulony zadrgał ponownie, kiedy chłopak wyciągnął spod niego rękę i położył na stoliku niewielkie zawiniątko z szarego papieru. - W środku są trzy porcje ślazu. Do kompletu brakuje mi jedynie zdolnej alchemiki, która byłaby w stanie zamienić je w mieszankę antydepresyjną - posłał czarownicy słaby uśmiech, który niestety ponownie został przerwany atakiem duszności. - Wiem, że nie powinnaś jej warzyć poza oficjalnym zaleceniem uzdrowiciela, dlatego wolałbym, żeby pozostało to sekretem między naszą dwójką - powiedział, po czym przesunął paczuszkę po blacie kawałek dalej w stronę Charlene. Uniósł niepewne spojrzenie ze stołu na siedzącą przed nim czarownicę, nie będąc pewnym tego, jak zareaguje ona na zawoalowane w tej prośbie przyznanie się do niezwykle kontrowersyjnie postrzeganej przypadłości.
Czasem się tak zdarzało, Alex nie był jedyną znaną jej osobą która została odtrącona przez własną rodzinę, jednak Charlie całkowicie wierzyła w swoją siostrę i w to, że ją zna, że była dokładnie taką osobą, za jaką całe życie ją miała. Nie były przecież żadną szlachtą, a zwykłymi dziewczynami pochodzącymi z dość prostolinijnej rodziny trzymającej się z dala od brudnego świata polityki. Intrygi i kłamstwa nie były ich codziennością, i choć niewątpliwie Vera lepiej ukrywała swoje emocje i uczucia niż Charlie, była osobą dobrą i oddaną rodzinie.
- Jest dzielna. Zawsze była dzielniejsza ode mnie – odezwała się. Charlie zawsze była dużo bardziej ostrożna i zachowawcza, obca jej była brawura i skłonności do ryzyka. Była typową rozważną Krukonką, która zanim coś zrobiła musiała się zastanowić. Nigdy nie pociągały jej niebezpieczne zawody, wolała swoją alchemię i powiązane z nią dziedziny. Jednak Vera została łamaczką klątw, każdego dnia stykała się z niebezpiecznymi przekleństwami i przygotowywała siostrę na to, że któregoś dnia może nie wrócić żywa. Ale mimo to dzień, kiedy rzeczywiście nie wróciła, był przykrym szokiem.
Charlie także była altruistką i lubiła pomagać innym, choć w inny, mniej niebezpieczny niż siostra sposób. Pracowała w Mungu, wielokrotnie zostając po godzinach, by uwarzyć jak najwięcej eliksirów dla potrzebujących ich chorych i rannych. Choć niektórzy próbowali ją namówić do odejścia i zajęcia się na poważnie niezależną pracą naukową, Charlie nie wyobrażała sobie zrobienia tego teraz, w obecnych czasach i uważałaby to za skrajny egoizm, gdyby przedłożyła własne pragnienia ponad potrzeby tych, którzy czekali na lecznicze eliksiry. Pomagała też Zakonowi, po godzinach pracy tworząc mikstury dla członków organizacji.
- Lepsze cokolwiek niż zupełna niewiedza, w jakiej tkwiłam do tej pory. Więc i tak dziękuję. Przynajmniej wiem, co robiła zanim zniknęła... I mogę mieć nadzieję, że wciąż żyje. Jestem pewna, że gdy tylko znajdzie sposób powrotu, wróci do nas – powiedziała, nie chcąc myśleć, że Vera mogła wylądować gdzieś bez wspomnień, tak jak kiedyś Alex, i może nawet nie wiedzieć, że ma jakąś rodzinę która na nią czeka. Anomalia mogła różnie wpłynąć na jej ciało i umysł, do tego stopnia, że Vera mogła być teraz zupełnie inną osobą, choć miała nadzieję, że nic takiego się nie stało. Nie obwiniała jednak Alexa za to, co się wydarzyło. Na pewno robił co mógł, ale nie mógł ochronić każdego, a Vera była dorosłą, zdolną czarownicą. W przeciwieństwie do Charlie potrafiącą się skutecznie bronić, a jednak nawet jej umiejętności nie wystarczyło, by mogła ustrzec się przed tamtą anomalią.
- Pomogę ci – zaoferowała się. Zajmowanie się pracą skutecznie odciągało uwagę od uporczywych myśli i obaw, dlatego lubiła mieć co robić. – I oczywiście, pozostanie to między naszą dwójką. Jako uzdrowiciel zapewne będziesz wiedział, jak tego używać, prawda? – Alex, choć tak młody, był uzdrowicielem i posiadał dużą wiedzę umożliwiającą mu poprawne dawkowanie tego specyfiku, więc Charlie ufała, że skoro prosił o taki eliksir, miał ku temu konkretny powód. Było zresztą widać że wyglądał na przygnębionego. Czy myślał o tragicznych wydarzeniach w warsztacie, odrzuceniu przez rodzinę, czy może o czymś jeszcze innym? – Jeśli mogę spytać... Coś się stało? – zapytała ostrożnie, przyglądając mu się z troską. Przysunęła sobie jednak paczuszkę ze ślazem i po chwili zawahania schowała ją do torby. Później dopiła swoją herbatę.
- Chyba będę się powoli zbierać, muszę jeszcze dotrzeć z powrotem do Londynu. Poza tym... Muszę na spokojnie przemyśleć to wszystko, co mi powiedziałeś. – Potrzebowała przetrawić to na spokojnie, ogarnąć to myślami, gdyż nadal było to szokujące i trudne. Poza tym Alex wyglądał na chorego i smutnego, więc nie chciała go długo męczyć. – Może lepiej i ty wejdź do domu, nie powinieneś zbyt długo siedzieć na takim zimnie, kiedy jesteś chory – doradziła mu. Pewnie jego wiedza mówiła mu to samo, ale z jakiegoś powodu na rozmowę z nią wybrał werandę.
- Jest dzielna. Zawsze była dzielniejsza ode mnie – odezwała się. Charlie zawsze była dużo bardziej ostrożna i zachowawcza, obca jej była brawura i skłonności do ryzyka. Była typową rozważną Krukonką, która zanim coś zrobiła musiała się zastanowić. Nigdy nie pociągały jej niebezpieczne zawody, wolała swoją alchemię i powiązane z nią dziedziny. Jednak Vera została łamaczką klątw, każdego dnia stykała się z niebezpiecznymi przekleństwami i przygotowywała siostrę na to, że któregoś dnia może nie wrócić żywa. Ale mimo to dzień, kiedy rzeczywiście nie wróciła, był przykrym szokiem.
Charlie także była altruistką i lubiła pomagać innym, choć w inny, mniej niebezpieczny niż siostra sposób. Pracowała w Mungu, wielokrotnie zostając po godzinach, by uwarzyć jak najwięcej eliksirów dla potrzebujących ich chorych i rannych. Choć niektórzy próbowali ją namówić do odejścia i zajęcia się na poważnie niezależną pracą naukową, Charlie nie wyobrażała sobie zrobienia tego teraz, w obecnych czasach i uważałaby to za skrajny egoizm, gdyby przedłożyła własne pragnienia ponad potrzeby tych, którzy czekali na lecznicze eliksiry. Pomagała też Zakonowi, po godzinach pracy tworząc mikstury dla członków organizacji.
- Lepsze cokolwiek niż zupełna niewiedza, w jakiej tkwiłam do tej pory. Więc i tak dziękuję. Przynajmniej wiem, co robiła zanim zniknęła... I mogę mieć nadzieję, że wciąż żyje. Jestem pewna, że gdy tylko znajdzie sposób powrotu, wróci do nas – powiedziała, nie chcąc myśleć, że Vera mogła wylądować gdzieś bez wspomnień, tak jak kiedyś Alex, i może nawet nie wiedzieć, że ma jakąś rodzinę która na nią czeka. Anomalia mogła różnie wpłynąć na jej ciało i umysł, do tego stopnia, że Vera mogła być teraz zupełnie inną osobą, choć miała nadzieję, że nic takiego się nie stało. Nie obwiniała jednak Alexa za to, co się wydarzyło. Na pewno robił co mógł, ale nie mógł ochronić każdego, a Vera była dorosłą, zdolną czarownicą. W przeciwieństwie do Charlie potrafiącą się skutecznie bronić, a jednak nawet jej umiejętności nie wystarczyło, by mogła ustrzec się przed tamtą anomalią.
- Pomogę ci – zaoferowała się. Zajmowanie się pracą skutecznie odciągało uwagę od uporczywych myśli i obaw, dlatego lubiła mieć co robić. – I oczywiście, pozostanie to między naszą dwójką. Jako uzdrowiciel zapewne będziesz wiedział, jak tego używać, prawda? – Alex, choć tak młody, był uzdrowicielem i posiadał dużą wiedzę umożliwiającą mu poprawne dawkowanie tego specyfiku, więc Charlie ufała, że skoro prosił o taki eliksir, miał ku temu konkretny powód. Było zresztą widać że wyglądał na przygnębionego. Czy myślał o tragicznych wydarzeniach w warsztacie, odrzuceniu przez rodzinę, czy może o czymś jeszcze innym? – Jeśli mogę spytać... Coś się stało? – zapytała ostrożnie, przyglądając mu się z troską. Przysunęła sobie jednak paczuszkę ze ślazem i po chwili zawahania schowała ją do torby. Później dopiła swoją herbatę.
- Chyba będę się powoli zbierać, muszę jeszcze dotrzeć z powrotem do Londynu. Poza tym... Muszę na spokojnie przemyśleć to wszystko, co mi powiedziałeś. – Potrzebowała przetrawić to na spokojnie, ogarnąć to myślami, gdyż nadal było to szokujące i trudne. Poza tym Alex wyglądał na chorego i smutnego, więc nie chciała go długo męczyć. – Może lepiej i ty wejdź do domu, nie powinieneś zbyt długo siedzieć na takim zimnie, kiedy jesteś chory – doradziła mu. Pewnie jego wiedza mówiła mu to samo, ale z jakiegoś powodu na rozmowę z nią wybrał werandę.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Alexander zmierzył Charlene uważnym spojrzeniem, ostrożnie ważąc słowa alchemiczki. Zastanawiał się nad nimi jednak tylko przez chwilę, szybko dochodząc do konkluzji, której nie zamierzał utrzymywać przed rozmówczynią w tajemnicy.
- Nie każdy powinien iść na pierwszy front, czasem byłaby to zbyt wielka strata - uśmiechnął się słabo po tych słowach, zerkając na pannę Leighton wymownie. Mieli z niej niesamowity pożytek w Zakonie - na każdym spotkaniu jakie pamiętał widział Charlene z torbą po brzegi wypakowaną najróżniejszymi szklanymi fiolkami, które zawierały wszelakie eliksiry; również najtrudniejsze do uwarzenia mikstury znajdowały się w kramiku panny Leighton, a byle pierwszy lepszy alchemik nie był w stanie uwarzyć Veritaserum lub Felix Felicis. Charlene sprawdzała się fenomenalnie poza walką i była właśnie tą osobą, która najwięcej była w stanie pomóc właśnie przez wspieranie Zakonu swoimi umiejętnościami. Przez myśl Farley przemknęło też, że może i dla Very okazałoby się to lepszą alternatywą. - Nadzieja to bardzo ważna rzecz - przytaknął słowom czarownicy, bowiem sam również wciąż wierzył w to, że wszyscy zaginieni pewnego dnia powrócą do domów i wszystko będzie tak, jak dawniej. Sam też czuł się jak taki zaginiony: bez pamięci zdawał się sobie z początku całkiem inną osobą. Teraz nauczył się już akceptować fakt, że całość jego osoby nierozerwalnie wiąże się z pewnym brakiem; nieustannie pozostawał tym faktem zafascynowany i zafrasowany jednocześnie.
Poza brakiem tkwiły w nim też i wady: dlatego poczuł niesamowitą wręcz ulgę, kiedy Charlene zgodziła się mu pomóc. Skinął głową, odpowiadając w ten sposób o umiejętności potrzebne do dawkowania eliksiru. Na kolejne pytanie zmieszał się jednak, prostując na krześle i odrobinę zwiększając w ten sposób dystans między nimi. Co miał jej tak właściwie odpowiedzieć? Że nie wiedział, od jak dawna tak naprawdę choruje? Czy może to, że poprzedniego dnia próbował się zabić? Potrząsnął więc tylko głową, spojrzeniem uciekając w bok. - Dziękuję ci, Charlene. Jednak wolałbym o tym nie rozmawiać - powiedział, zerkając na czarownicę przelotnie. Po tym incydencie atmosfera zdecydowanie zaczęła wskazywać na to, że nadszedł czas na pożegnania. Farley odprowadził pannę Leighton do drzwi, dziekując jej przy tym ponownie. A kiedy został sam to bezzwłocznie udał się do swojej sypialni, gdzie padł na łóżko i w przeciągu kilku minut był już daleko w krainie snów... czy też raczej koszmarów.
zt x2
- Nie każdy powinien iść na pierwszy front, czasem byłaby to zbyt wielka strata - uśmiechnął się słabo po tych słowach, zerkając na pannę Leighton wymownie. Mieli z niej niesamowity pożytek w Zakonie - na każdym spotkaniu jakie pamiętał widział Charlene z torbą po brzegi wypakowaną najróżniejszymi szklanymi fiolkami, które zawierały wszelakie eliksiry; również najtrudniejsze do uwarzenia mikstury znajdowały się w kramiku panny Leighton, a byle pierwszy lepszy alchemik nie był w stanie uwarzyć Veritaserum lub Felix Felicis. Charlene sprawdzała się fenomenalnie poza walką i była właśnie tą osobą, która najwięcej była w stanie pomóc właśnie przez wspieranie Zakonu swoimi umiejętnościami. Przez myśl Farley przemknęło też, że może i dla Very okazałoby się to lepszą alternatywą. - Nadzieja to bardzo ważna rzecz - przytaknął słowom czarownicy, bowiem sam również wciąż wierzył w to, że wszyscy zaginieni pewnego dnia powrócą do domów i wszystko będzie tak, jak dawniej. Sam też czuł się jak taki zaginiony: bez pamięci zdawał się sobie z początku całkiem inną osobą. Teraz nauczył się już akceptować fakt, że całość jego osoby nierozerwalnie wiąże się z pewnym brakiem; nieustannie pozostawał tym faktem zafascynowany i zafrasowany jednocześnie.
Poza brakiem tkwiły w nim też i wady: dlatego poczuł niesamowitą wręcz ulgę, kiedy Charlene zgodziła się mu pomóc. Skinął głową, odpowiadając w ten sposób o umiejętności potrzebne do dawkowania eliksiru. Na kolejne pytanie zmieszał się jednak, prostując na krześle i odrobinę zwiększając w ten sposób dystans między nimi. Co miał jej tak właściwie odpowiedzieć? Że nie wiedział, od jak dawna tak naprawdę choruje? Czy może to, że poprzedniego dnia próbował się zabić? Potrząsnął więc tylko głową, spojrzeniem uciekając w bok. - Dziękuję ci, Charlene. Jednak wolałbym o tym nie rozmawiać - powiedział, zerkając na czarownicę przelotnie. Po tym incydencie atmosfera zdecydowanie zaczęła wskazywać na to, że nadszedł czas na pożegnania. Farley odprowadził pannę Leighton do drzwi, dziekując jej przy tym ponownie. A kiedy został sam to bezzwłocznie udał się do swojej sypialni, gdzie padł na łóżko i w przeciągu kilku minut był już daleko w krainie snów... czy też raczej koszmarów.
zt x2
Alexander wyjątkowo szybko dzisiaj wydostał się ze szpitala. Zresztą, zapowiadał od samego rana, że nie zostanie w ogóle po godzinach - ostatecznie oczywiście przetrzymali go jeszcze trzydzieści minut, jednak i tak było to niezwykle dobry czas. Odkąd ponownie można było korzystać z teleportacji powroty do domu były o wiele przyjemniejsze, a przede wszystkim krótsze. Farley nie musiał już tłuc się Błędnym Rycerzem, zamiast tego bezproblemowo wyciągał różdżkę, koncentrował się i pyk! był już na ścieżce prowadzącej do Kurnika.
- Lotta? - zawołał ostrożnie, a kiedy odpowiedział mu znajomy głos Alexander odetchnął z ulgą. - Nikt jeszcze nie przyszedł? Czekam dziś na znajomą - wyjaśnił, kiedy otrzymał negatywną odpowiedź. Zzuł buty z nóg i energicznym krokiem wspiął się po schodach, żeby złapać jakiś komplet ubrań na przebranie. Zbiegł z powrotem do łazienki i wziął bardzo szybką kąpiel, szarym mydłem zmywając resztki szpitalnego zapachu z włosów i skóry. Osuszył się i pospiesznie naciągnął na siebie granatowy sweter z grubym splotem, luźniejsze spodnie i ciepłe wełniane skarpety. Opuścił łazienkę i udał się do kuchni, gdzie zaparzył cały dzbanek herbaty, przekomarzając się z siedzącą przy stoliku siostrą. - Jak przyjdzie Justine to powiedz jej, że jestem na werandzie - poinstruował siostrę, po czym wraz z herbatą i dwoma kubkami udał się na otoczoną ochronnymi zaklęciami werandę. Nie było mu jednak dość zabezpieczeń: wyciągnął z kieszeni różdżkę i wymamrotał inkantację Salvio Hexia. Szanse na to, że ktokolwiek by ich dostrzegł były zerowe, jednak Alexander wolał dmuchać na zimne. Dopiero wtedy wrócił się do środka i ponownie poszedł do własnego pokoju, skąd wyciągnął pudełko. Nie otworzył go jednak aż do czasu, jak znalazł się znów na werandzie i usiadł w fotelu przy stole. W środku pudełka znajdowały się lekko podniszczone zapiski, które znalazł w chacie po ostatnim spotkaniu: dotyczyły badań, które prowadził Garrett Weasley wraz z całą rzeszą innych osób. Nie pamiętał tego - bo skąd by przecież miał? Nawet jeżeli nie wymazano by mu wspomnień nie mógł znaleźć swojego nazwiska w sprawozdaniach. Najwyraźniej nie brał udziału w badaniach, których efektem było odkrycie sposobu na kodowanie informacji w gazetach. Stwierdził, że mogło być to coś naprawdę interesującego, zwłaszcza ze względu na temat, którego się razem z Tonks uczepili. Nie miał na razie pomysłu co z tym znaleziskiem zrobić, jednak wierzył, że razem z Justine do czegoś dojdą.
Uzdrowiciel uniósł wzrok nad postrzępionych kartek, na moment wbijając go w ciemny, zimowy horyzont. Na werandzie nie było zimno, nie było nawet chłodno, ze względu na otaczające ją czary ochronne. Niezwykle przyjemnie było w takich warunkach patrzeć na skąpany w śniegu las.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 27.10.19 0:21, w całości zmieniany 1 raz
Listy od Alexandra sprawiły, że pomyślała że jest to szansa. Szansa, żeby coś w końcu się ruszyło. Bo nie mogli dłużej ukrywać że stoją, że nie rozmawiają, że nawet nie próbują odnaleźć ze sobą nici porozumienia, która wcześniej zdawała się niewymuszona. Coś się zmieniło, coś się zepsuło i nie miała pojęcia dlaczego. Ani jak. Ale musieli coś z tym zrobić, niezgodni, niezjednoczeni, nie byli w stanie wygrać. Nie wahała się gdy Alex wystosował propozycję spotkania. Liczyła na to, że dzisiaj uda im się nie tylko porozmawiać, ale i zrozumieć. Potrzebowali tego bardziej, niż kiedykolwiek. Zgodnie z zapowiedzią w liście weszła do Alexa nie pukając. Właściwie, rzadko kiedy pukała, przynajmniej wcześniej. Teraz wszystko się zmieniło. Zmieniła się też ona. Ruszyła zdecydowanie do salonu i tam na chwilę straciła rezon, gdy jasne tęczówki wylądowały na rudowłosej… prawie kobiecie. To jeszcze była dziewczyna - dojrzała już, to pewne, ale nadal, ledwie co zdawała się obrosnąć w piórka. Zaskoczenie ogarnęło ją, ale poradzenie sobie z nim zajęło jej tylko chwilę przedstawiła się i otrzymała imię, którego wcześniej nie znała. Przedstawiła się, czarując uśmiechem na który nie miała ochoty a gdy tylko dowiedziała się, gdzie znajdowała się jednostka której poszukiwała podziękowała wychodząc na werandę. Zamknęła za sobą drzwi, zerkając jeszcze do wnętrza.
- Wiesz, Selwyn. Ja rozumiem, że jesteś młody… - zaczęła przesuwając na niego spojrzenie. - Ale ona chyba jednak trochę za młoda jest. - ruchem głowy wskazała na dom tak, by od razu wiedział o co jej chodzi. Spoglądała na niego z niemym pytaniem - a może wcale nie niemym - znajdującym sę gdzieś w powietrzu obok. Przesunęła spojrzeniem po kartonie, by zaraz rozejrzeć się dookoła. Dłonie uniosły się i ułożyła na biodrach. Weranda zdawała się ciepła, ale na razie nie ściągała z ramion płaszcza. Zamaszystym krokiem podeszła do jednego z foteli. Opadła na niego w westchnieniem, zarzucając nogę na nogę. Dopiero teraz się rozluźniając po całym dniu ćwiczeń, zadań i raportów które należało wypełnić, czy pytań, które należało postać. - Zanim zaczniemy. - powiedziała przesuwając na niego jasne spojrzenia. - Wyrzuć z siebie wszystko co ci leży, zrobię to samo. - zastrzegła od razu, jej spojrzenie nie posiadało w sobie zawahania. Musieli zacząć rozmawiać, potrafić przyjmować ostre słowa, ale też nie brać ich do siebie na tyle, by ponad nimi potrafić przejść do działania. - A potem mów, Alex. Bo wydaje mi się, że masz już jakiś plan. - dodała, zrzucając mu krótkie spojrzenie, zamilkła, czekając na jego słowa i reakcje. Tak, plan zaatakowania Maga należał do Rinehearta, ale nie sądziła, żeby zatrzymanie wydawania gazety miało im pomóc. Z nakładami od szlachty, byli w stanie dość szybko postawić ją na nogi.
- Wiesz, Selwyn. Ja rozumiem, że jesteś młody… - zaczęła przesuwając na niego spojrzenie. - Ale ona chyba jednak trochę za młoda jest. - ruchem głowy wskazała na dom tak, by od razu wiedział o co jej chodzi. Spoglądała na niego z niemym pytaniem - a może wcale nie niemym - znajdującym sę gdzieś w powietrzu obok. Przesunęła spojrzeniem po kartonie, by zaraz rozejrzeć się dookoła. Dłonie uniosły się i ułożyła na biodrach. Weranda zdawała się ciepła, ale na razie nie ściągała z ramion płaszcza. Zamaszystym krokiem podeszła do jednego z foteli. Opadła na niego w westchnieniem, zarzucając nogę na nogę. Dopiero teraz się rozluźniając po całym dniu ćwiczeń, zadań i raportów które należało wypełnić, czy pytań, które należało postać. - Zanim zaczniemy. - powiedziała przesuwając na niego jasne spojrzenia. - Wyrzuć z siebie wszystko co ci leży, zrobię to samo. - zastrzegła od razu, jej spojrzenie nie posiadało w sobie zawahania. Musieli zacząć rozmawiać, potrafić przyjmować ostre słowa, ale też nie brać ich do siebie na tyle, by ponad nimi potrafić przejść do działania. - A potem mów, Alex. Bo wydaje mi się, że masz już jakiś plan. - dodała, zrzucając mu krótkie spojrzenie, zamilkła, czekając na jego słowa i reakcje. Tak, plan zaatakowania Maga należał do Rinehearta, ale nie sądziła, żeby zatrzymanie wydawania gazety miało im pomóc. Z nakładami od szlachty, byli w stanie dość szybko postawić ją na nogi.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Zamyślił się, meandrując po bezdrożach, zahaczając o wszystko i nic zarazem. Trwał w przyjemnym opadaniu aż do momentu, kiedy echo zdecydowanych kroków wtargnęło na werandę. Alexander od razu uniósł spojrzenie, jednak zanim zdążył wydobyć z siebie słowa powitania został gwałtownie zbity z pantałyku. Zamrugał zaskoczony, przypatrując się Justine przez moment z przechyloną głową. Zaraz jednak na jego ustach wykwitnął szczerze rozbawiony uśmiech.
- Masz mnie za dewiata? - zapytał, nie mogąc powstrzymać nuty w swoim głosie, która wskazywała na to, że Farley doskonale się w tej chwili bawi. Sięgnął ku dzbankowi i nalał im obojgu herbaty, po czym założył ręce na piersi i pytająco wygiął brew ku górze. - Muszę cię rozczarować, to moja siostra - oznajmił, brzmiąc od razu zdecydowanie poważniej. - Ma szesnaście lat i jest charłakiem - mówiąc to poprawił się na krześle i usiadł prosto, ręce splatając ze sobą na stoliku między nimi. - Powiedziałem o niej tylko Archibaldowi i Bertiemu, ale doszedłem do wniosku, że co najmniej wypada poinformować o tym Gwardzistów. Została wydziedziczona już jako noworodek, większość życia spędziła szwendając się między Pokątną a Nokturnem. Wszystko z powodu jakiejś przepowiedni - powiedział i pokręcił głową: sam nie rozumiał. Musiał wiedzieć coś więcej przed utratą pamięci, ale teraz żył na ochłapach. Historia miała dziury, których już najprawdopodobniej nie załatają: na całe szczęście nie stracili z tego powodu siebie.
- Masz rację - skwitował słowa Tonks. Nie zastanawiał się za długo nad tym, co chciał jej powiedzieć, ponieważ myślał o tym już od spotkania. - Czuję się, jakbym odpadł, pozostał kilka kroków w tyle. Zapomniałem wszystkiego i nie umiałem odpowiednio poprosić o pomoc - skrzywił się lekko. Do tej pory utrzymywał kontakt wzrokowy z Justine, jednak uciekł spojrzeniem. - Chciałem ze sobą skończyć na początku listopada. Sterczałem całą noc na moście próbując zebrać się na to, żeby puścić barierkę. Ale nie potrafiłem - pokręcił głową, patrząc na zaśnieżoną sylwetkę lasu. - Jestem chory na melancholię. Zacząłem leczyć się w listopadzie i jest zdecydowanie lepiej, Archibald pomaga mi jak może, pogodziłem się ze sobą i światem w znacznym stopniu i chociaż jeszcze chwilę zajmie mi wrócenie do siebie - nie wiem jak długo - tak nadal jest kilka rzeczy, które muszę zmienić. Między innymi zacząć mówić wam o takich rzeczach - spojrzał znów na Justine. Był wyraźnie podenerwowany, lekko wyginając palce swoich dłoni próbował zmniejszyć napięcie, jakie się w nim pojawiało. Nie przywykł do uzewnętrzniania się - to on słuchał, taka była jego rola. I w tym błędnym przekonaniu tkwił zdecydowanie za długo. Mogli o nim mówić, że zbabiał z tym gadaniem, ale jemu to naprawdę pomagało nawet jeżeli było okropnie niemęskie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Masz mnie za dewiata? - zapytał, nie mogąc powstrzymać nuty w swoim głosie, która wskazywała na to, że Farley doskonale się w tej chwili bawi. Sięgnął ku dzbankowi i nalał im obojgu herbaty, po czym założył ręce na piersi i pytająco wygiął brew ku górze. - Muszę cię rozczarować, to moja siostra - oznajmił, brzmiąc od razu zdecydowanie poważniej. - Ma szesnaście lat i jest charłakiem - mówiąc to poprawił się na krześle i usiadł prosto, ręce splatając ze sobą na stoliku między nimi. - Powiedziałem o niej tylko Archibaldowi i Bertiemu, ale doszedłem do wniosku, że co najmniej wypada poinformować o tym Gwardzistów. Została wydziedziczona już jako noworodek, większość życia spędziła szwendając się między Pokątną a Nokturnem. Wszystko z powodu jakiejś przepowiedni - powiedział i pokręcił głową: sam nie rozumiał. Musiał wiedzieć coś więcej przed utratą pamięci, ale teraz żył na ochłapach. Historia miała dziury, których już najprawdopodobniej nie załatają: na całe szczęście nie stracili z tego powodu siebie.
- Masz rację - skwitował słowa Tonks. Nie zastanawiał się za długo nad tym, co chciał jej powiedzieć, ponieważ myślał o tym już od spotkania. - Czuję się, jakbym odpadł, pozostał kilka kroków w tyle. Zapomniałem wszystkiego i nie umiałem odpowiednio poprosić o pomoc - skrzywił się lekko. Do tej pory utrzymywał kontakt wzrokowy z Justine, jednak uciekł spojrzeniem. - Chciałem ze sobą skończyć na początku listopada. Sterczałem całą noc na moście próbując zebrać się na to, żeby puścić barierkę. Ale nie potrafiłem - pokręcił głową, patrząc na zaśnieżoną sylwetkę lasu. - Jestem chory na melancholię. Zacząłem leczyć się w listopadzie i jest zdecydowanie lepiej, Archibald pomaga mi jak może, pogodziłem się ze sobą i światem w znacznym stopniu i chociaż jeszcze chwilę zajmie mi wrócenie do siebie - nie wiem jak długo - tak nadal jest kilka rzeczy, które muszę zmienić. Między innymi zacząć mówić wam o takich rzeczach - spojrzał znów na Justine. Był wyraźnie podenerwowany, lekko wyginając palce swoich dłoni próbował zmniejszyć napięcie, jakie się w nim pojawiało. Nie przywykł do uzewnętrzniania się - to on słuchał, taka była jego rola. I w tym błędnym przekonaniu tkwił zdecydowanie za długo. Mogli o nim mówić, że zbabiał z tym gadaniem, ale jemu to naprawdę pomagało nawet jeżeli było okropnie niemęskie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 25.01.20 0:24, w całości zmieniany 1 raz
Zasiadła wygodnie, ale zaraz wstała by zrzucić z ramion płaszcz. Rzuciła go na oparcie fotela, na którym siedziała. I zasiadła ponownie spoglądając na Alexandra gdy zaczął mówić.
- Siostra? - powtórzyła, dziwiąc się odrobinę. Sam fakt charłactwa nie zainteresował jej nawet na chwilę, choć mogła się spodziewać, co oznaczało to dla ludzi wywodzących się z iście magicznych rodzin, co też własnymi słowami potwierdził Alexander. - Ale czekaj, to wiedziałeś o niej od zawsze? - zapytała unosząc dłonie by założyć je za uszy. - I jak to, na Nokturnie? - to było coś, co przyciągnęło jej uwagę dalej. Kogo tam znała, kto znał ją? Przez chwilę przez jej głowę przemknęła myśl, ale odrzuciła ją. Tak samo jak zdziwienie, że Alex nie mówił o siostrze Z początku nie rozumiała dlaczego, przez wstyd? Ale szybko doszło do niej, że mogło też chodzić o strach o nią? Była w tym momencie jego słabym punktem, wybrzmiało to w jej własnych myślach brutalnie, ale taka właśnie była prawda. Tematu przepowiedni nie poruszała, właściwie nie potrafiąc się do nich do dzisiaj przekonać, mimo cholernej klątwy rodzinnej, której skutki już zdążyła odczuć.
Skinęła lekko głową na słowa które wypowiedział Alex. Chciała by wysłuchała go do końca - była w stanie do zrobić. Uniosła dłonie, by założyć kosmyki włosów za uszy i skupiła na nim swoją uwagę, jak i spojrzenie. Pierwsze słowa sprawiły, że podciągnęła się wyżej, dopiero kolejne rozchyliły lekko wargi, jakby zbierając się do zabrania głosu, ale zasznurowała je nie wypuszczając dźwięku poza nie. Pozwalając by dalej, nieprzerwanie mówił. Zmarszczka przecięła jej czoło, gdy mówił o znaniu na wylot. Nachmurzyła się na wypowiadane słowa odwróciła głowę zerkając gdzieś na bok. Kiedy skończył przeniosła wzrok znów na niego.
- Nie będę tłumaczyć się za innych. - zastrzegła od razu. - Nie będę też za siebie. - dodała po chwili ze spokojem, który zaczął towarzyszyć jej dopiero niedawno i równie szybko potrafił odejść. - Zawaliliśmy. W tym wypadku. Ty, bo nie powiedziałeś ani słowa. Ja, bo skupiłam się na przygotowaniach a kursie. - jasne tęczówki skrzyżowały się na tych, należących do Alexandra. - Nie zmienimy już tego. - zamilkła na chwilę, sięgając po herbatę, którą jej nalazł. Milczała przez chwilę nie bardzo wiedzieć, co powiedzieć jako następne.
- Nie wiedziałam - przyznała szczerze spoglądając na Alexandra, nie miała pojęcia, że przez to przechodził, ale też nie była w stanie tego się domyślić. - Straciłeś pamięć, ale mam nadzieję, że nie werwę, bo trochę trzeba jeszcze zrobić - stwierdziła odchylając się na krześle. - Jeśli kiedyś będziesz potrzebował rozmowy, nigdzie się nie wybieram - dodała patrząc na niego uważnie, właściwie nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć.
- Siostra? - powtórzyła, dziwiąc się odrobinę. Sam fakt charłactwa nie zainteresował jej nawet na chwilę, choć mogła się spodziewać, co oznaczało to dla ludzi wywodzących się z iście magicznych rodzin, co też własnymi słowami potwierdził Alexander. - Ale czekaj, to wiedziałeś o niej od zawsze? - zapytała unosząc dłonie by założyć je za uszy. - I jak to, na Nokturnie? - to było coś, co przyciągnęło jej uwagę dalej. Kogo tam znała, kto znał ją? Przez chwilę przez jej głowę przemknęła myśl, ale odrzuciła ją. Tak samo jak zdziwienie, że Alex nie mówił o siostrze Z początku nie rozumiała dlaczego, przez wstyd? Ale szybko doszło do niej, że mogło też chodzić o strach o nią? Była w tym momencie jego słabym punktem, wybrzmiało to w jej własnych myślach brutalnie, ale taka właśnie była prawda. Tematu przepowiedni nie poruszała, właściwie nie potrafiąc się do nich do dzisiaj przekonać, mimo cholernej klątwy rodzinnej, której skutki już zdążyła odczuć.
Skinęła lekko głową na słowa które wypowiedział Alex. Chciała by wysłuchała go do końca - była w stanie do zrobić. Uniosła dłonie, by założyć kosmyki włosów za uszy i skupiła na nim swoją uwagę, jak i spojrzenie. Pierwsze słowa sprawiły, że podciągnęła się wyżej, dopiero kolejne rozchyliły lekko wargi, jakby zbierając się do zabrania głosu, ale zasznurowała je nie wypuszczając dźwięku poza nie. Pozwalając by dalej, nieprzerwanie mówił. Zmarszczka przecięła jej czoło, gdy mówił o znaniu na wylot. Nachmurzyła się na wypowiadane słowa odwróciła głowę zerkając gdzieś na bok. Kiedy skończył przeniosła wzrok znów na niego.
- Nie będę tłumaczyć się za innych. - zastrzegła od razu. - Nie będę też za siebie. - dodała po chwili ze spokojem, który zaczął towarzyszyć jej dopiero niedawno i równie szybko potrafił odejść. - Zawaliliśmy. W tym wypadku. Ty, bo nie powiedziałeś ani słowa. Ja, bo skupiłam się na przygotowaniach a kursie. - jasne tęczówki skrzyżowały się na tych, należących do Alexandra. - Nie zmienimy już tego. - zamilkła na chwilę, sięgając po herbatę, którą jej nalazł. Milczała przez chwilę nie bardzo wiedzieć, co powiedzieć jako następne.
- Nie wiedziałam - przyznała szczerze spoglądając na Alexandra, nie miała pojęcia, że przez to przechodził, ale też nie była w stanie tego się domyślić. - Straciłeś pamięć, ale mam nadzieję, że nie werwę, bo trochę trzeba jeszcze zrobić - stwierdziła odchylając się na krześle. - Jeśli kiedyś będziesz potrzebował rozmowy, nigdzie się nie wybieram - dodała patrząc na niego uważnie, właściwie nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 29.01.20 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Weranda
Szybka odpowiedź