Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 18
#1 'k100' : 6
--------------------------------
#2 'k20' : 18
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 10
'k15' : 10
Gin uśmiechnęła się na słowa Cony'ego i lekko poprawiła swoją czapeczkę, która jednak zaczęła jej się zsuwać z głowy. Tak, właściwie jej też spodobał się rysunek złotego ptaszka.
- Znikacz jest w naszym herbie - odezwała się - ale niestety nigdy nie widziałam żadnego na żywo - a naprawdę żałowała. To musiały być przecudowne stworzenia i była pewna, że odnalazłaby się w ich towarzystwie.
- W waszych lasach można spotkać nieśmiałki? - zagadnęła z ciekawości, bo zdała sobie sprawę z tego, że nieśmiałków też nie miała okazji oglądać. Chociaż w tym wypadku nie była taka pewna czy by się z nimi polubiła... a właściwie, czy to one polubiłyby ją. Co do tego, że Constantine by się z nimi dogadał, nie miała za to najmniejszych wątpliwości. Pewnie także i co do liska miał rację - nie było sensu go pospieszać, to w końcu żywe stworzenie. No i... choć początkowo faktycznie udzielił jej się duch rywalizacji, a ciekawość pchała do jak najszybszego wykonania wszystkich zadań i być może nawet do wygranej, tak kiedy to wspólnie przemierzali moczary, doszła do wniosku, że to przecież nie było najważniejsze.
Kiedy ponownie będzie miała okazję do tak beztroskiej zabawy w miłym towarzystwie młodego lorda Ollivandera? Tutaj nie śledziły ich czujne oczy rodziny, ani wścibskie uszy. Ostatni raz czuła się tak... w Hogwarcie? To był naprawdę duży dar od losu i na tym zaczęła się skupiać, a nie na wygranej. Może dlatego przypłaciła to wyborem absolutnie złych kamieni w zagadce, a ostry pisk przeciął powietrze na moment wwiercając jej się w uszy. Jęknęła, ale nim zdążyła zareagować w jakikolwiek inny sposób, dźwięk zamilkł tak nagle jak się pojawił.
- Wybacz - uśmiechnęła się przepraszająco za swoją nieudaną próbę, po czym zajęła się obserwowaniem poczynań Cony'ego, który z zadaniem poradził sobie o niebo lepiej od niej. Nic nie zapiszczało, a ziemia osunęła się ukazując im pierwszy skarb.
- Ojej, udało ci się! - klasnęła w dłonie z radosnym uśmiechem, już zaglądając do odkrytego przez Constantina pudełeczka. Ich pierwszą zdobyczą był runiczny naszyjnik.
- Ciekawe co one oznaczają - wskazała na symbole, ale nie zastanawiała się nad tym dłużej, bo ich lisek przestał wylegiwać się pod drzewem i ruszył na poszukiwanie kolejnego zadania. Okazało się nim...
- O nie, warzenie eliksiru? - nie ciężko było to odgadnąć po stojącym przed nimi kociołku i ingrediencjach, ale Gin wcale nie wyglądała na zachwyconą. Zresztą Cony mógł pamiętać ze szkoły, że eliksiry nie były mocną stroną młodej lady.
- Spróbuję, ale z góry przepraszam za efekty - powiedziała starając się mimo wszystko skupić na zadaniu i nie spowodować spektakularnego wybuchu kociołka. Tak, takowy mógł nastąpić, bo Gin zazwyczaj nie starczało cierpliwości i zbyt gwałtownie i szybko dodawała poszczególne składniki. Tym razem jednak może będzie lepiej...?
k100 - zadanie (ST 25, -40 za brak biegłości, brak bonusu za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
- Znikacz jest w naszym herbie - odezwała się - ale niestety nigdy nie widziałam żadnego na żywo - a naprawdę żałowała. To musiały być przecudowne stworzenia i była pewna, że odnalazłaby się w ich towarzystwie.
- W waszych lasach można spotkać nieśmiałki? - zagadnęła z ciekawości, bo zdała sobie sprawę z tego, że nieśmiałków też nie miała okazji oglądać. Chociaż w tym wypadku nie była taka pewna czy by się z nimi polubiła... a właściwie, czy to one polubiłyby ją. Co do tego, że Constantine by się z nimi dogadał, nie miała za to najmniejszych wątpliwości. Pewnie także i co do liska miał rację - nie było sensu go pospieszać, to w końcu żywe stworzenie. No i... choć początkowo faktycznie udzielił jej się duch rywalizacji, a ciekawość pchała do jak najszybszego wykonania wszystkich zadań i być może nawet do wygranej, tak kiedy to wspólnie przemierzali moczary, doszła do wniosku, że to przecież nie było najważniejsze.
Kiedy ponownie będzie miała okazję do tak beztroskiej zabawy w miłym towarzystwie młodego lorda Ollivandera? Tutaj nie śledziły ich czujne oczy rodziny, ani wścibskie uszy. Ostatni raz czuła się tak... w Hogwarcie? To był naprawdę duży dar od losu i na tym zaczęła się skupiać, a nie na wygranej. Może dlatego przypłaciła to wyborem absolutnie złych kamieni w zagadce, a ostry pisk przeciął powietrze na moment wwiercając jej się w uszy. Jęknęła, ale nim zdążyła zareagować w jakikolwiek inny sposób, dźwięk zamilkł tak nagle jak się pojawił.
- Wybacz - uśmiechnęła się przepraszająco za swoją nieudaną próbę, po czym zajęła się obserwowaniem poczynań Cony'ego, który z zadaniem poradził sobie o niebo lepiej od niej. Nic nie zapiszczało, a ziemia osunęła się ukazując im pierwszy skarb.
- Ojej, udało ci się! - klasnęła w dłonie z radosnym uśmiechem, już zaglądając do odkrytego przez Constantina pudełeczka. Ich pierwszą zdobyczą był runiczny naszyjnik.
- Ciekawe co one oznaczają - wskazała na symbole, ale nie zastanawiała się nad tym dłużej, bo ich lisek przestał wylegiwać się pod drzewem i ruszył na poszukiwanie kolejnego zadania. Okazało się nim...
- O nie, warzenie eliksiru? - nie ciężko było to odgadnąć po stojącym przed nimi kociołku i ingrediencjach, ale Gin wcale nie wyglądała na zachwyconą. Zresztą Cony mógł pamiętać ze szkoły, że eliksiry nie były mocną stroną młodej lady.
- Spróbuję, ale z góry przepraszam za efekty - powiedziała starając się mimo wszystko skupić na zadaniu i nie spowodować spektakularnego wybuchu kociołka. Tak, takowy mógł nastąpić, bo Gin zazwyczaj nie starczało cierpliwości i zbyt gwałtownie i szybko dodawała poszczególne składniki. Tym razem jednak może będzie lepiej...?
k100 - zadanie (ST 25, -40 za brak biegłości, brak bonusu za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Virginia Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 18
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'k15' : 8
--------------------------------
#3 'k20' : 18
- Nie będę z tym dyskutować - odpowiedziała mu, wyginając usta w lekkim półuśmiechu. Była ciekawa tego co kryły w sobie mokradła i co uda im się dzisiaj odnaleźć. W ostatnich latach nie miała okazji brać udziału w niczyim ślubie, a nawet jeśli nie był to ślub nikogo kto mógłby pozwolić sobie na organizację tegoż w historycznym dworku. Po części była trochę ciekawa tego jak to wygląda i czym to będzie się różnić od zwyczajnych skromnych zwyczajowych zaślubin, na których miała okazję być dotychczas. Rody szlacheckie zwykle nie zapraszały na takie okazje ludzi, którzy odstawali od wyznaczonych przez nich standardów, a jednak Macmillianowie i Weasleyowie okazali się być inni. To było coś pozytywnego, znak zmian, które powoli zachodziły w ich społeczeństwie i którym wielu chciało się sprzeciwić. Iskierka światłości w roznoszącym się wokół nich mroku.
- Ufam, że znasz się lepiej. Jak dla mnie prezentuje się na dość nerwowego - spojrzała nieufnie w stronę nietypowo ubarwionego lisa. Zdawał się być niezbyt zadowolony z tego, że wybrali właśnie go. Cały czas zerknął na nich z rozdrażnieniem. Wolała trzymać się od niego jak najdalej jak było to możliwe. Mimo wszystko prowadził ich dalej (miała nadzieje, że nie wyprowadza ich na manowce), ale po drodze zaatakował lisa Charlene. Rozłożyła wtedy ręce w geście bezsilności. Niestety ich lis chadzał własnymi ścieżkami.
- Ja mam dziecko, jakie jest twoje usprawiedliwienie? - zapytała, unosząc wysoko brew. Nie miała zamiaru zabrzmieć bezdusznie, wiedziała przecież, że lata temu stracił przyjaciela, jednak nie życzyła mu tego, aby izolował się, ukrywał przed ludźmi. Był dobrym człowiekiem, zasługiwał na więcej niż samotność. Zresztą. W jej wypadku również to była kwestia wyboru. Gdyby tak naprawdę chciała się uwolnić, zrobiłaby to. Izolacja była jednak czymś co dawało jej poczucie komfortu.
Nie spodziewała się, że jej się uda. Sądziła, że gdzieś w trakcie odwróci się do Figga z niemym błaganiem na pomoc wypisanym na twarzy. Odliczając każdy krok, powoli udało dotrzeć im się do miejsca, w którym kryła się mapa. Szybko złapała za skrawek papieru, widząc że jeśli lis będzie pierwszy, prawdopodobnie nic więcej nie pozostanie z ich wskazówki.
Podążyli wyznaczoną przez ścieżką, wkraczając na coraz gęstsze tereny. W duchu cieszyła się, że wymieniła swoje buty na kalosze. Było znacznie łatwiej, chociaż czasami przystawała w miejscu, próbując uwolnić się z głębokiego błota.
Mapa wskazała im miejsce ukrycie skarbu, jednak w bezpiecznym miejscu przeszkadzał im posąg. Początkowo chciała samodzielnie unieść go różdżką, jednak powstrzymała się. Wolała go nie zniszczyć, a Bear był z tej dwójki znacznie bieglejszy w rzucaniu uroków. - Czyń honory.
1. Zadanie
2. Skarb
- Ufam, że znasz się lepiej. Jak dla mnie prezentuje się na dość nerwowego - spojrzała nieufnie w stronę nietypowo ubarwionego lisa. Zdawał się być niezbyt zadowolony z tego, że wybrali właśnie go. Cały czas zerknął na nich z rozdrażnieniem. Wolała trzymać się od niego jak najdalej jak było to możliwe. Mimo wszystko prowadził ich dalej (miała nadzieje, że nie wyprowadza ich na manowce), ale po drodze zaatakował lisa Charlene. Rozłożyła wtedy ręce w geście bezsilności. Niestety ich lis chadzał własnymi ścieżkami.
- Ja mam dziecko, jakie jest twoje usprawiedliwienie? - zapytała, unosząc wysoko brew. Nie miała zamiaru zabrzmieć bezdusznie, wiedziała przecież, że lata temu stracił przyjaciela, jednak nie życzyła mu tego, aby izolował się, ukrywał przed ludźmi. Był dobrym człowiekiem, zasługiwał na więcej niż samotność. Zresztą. W jej wypadku również to była kwestia wyboru. Gdyby tak naprawdę chciała się uwolnić, zrobiłaby to. Izolacja była jednak czymś co dawało jej poczucie komfortu.
Nie spodziewała się, że jej się uda. Sądziła, że gdzieś w trakcie odwróci się do Figga z niemym błaganiem na pomoc wypisanym na twarzy. Odliczając każdy krok, powoli udało dotrzeć im się do miejsca, w którym kryła się mapa. Szybko złapała za skrawek papieru, widząc że jeśli lis będzie pierwszy, prawdopodobnie nic więcej nie pozostanie z ich wskazówki.
Podążyli wyznaczoną przez ścieżką, wkraczając na coraz gęstsze tereny. W duchu cieszyła się, że wymieniła swoje buty na kalosze. Było znacznie łatwiej, chociaż czasami przystawała w miejscu, próbując uwolnić się z głębokiego błota.
Mapa wskazała im miejsce ukrycie skarbu, jednak w bezpiecznym miejscu przeszkadzał im posąg. Początkowo chciała samodzielnie unieść go różdżką, jednak powstrzymała się. Wolała go nie zniszczyć, a Bear był z tej dwójki znacznie bieglejszy w rzucaniu uroków. - Czyń honory.
1. Zadanie
2. Skarb
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 7
--------------------------------
#2 'k15' : 15
#1 'k20' : 7
--------------------------------
#2 'k15' : 15
Mówią, że nie ma nic więcej ponad słodycz zwierzęcia oraz urodziwej niewiasty, splecionych w uścisku, pogłębiający wzajemny swój urok. A może nie mówi tak nikt wcale, tylko umysł Erniego podsuwa wydumane frazesy, unikając tym samym prostosy stwierdzenia, że to wszystko jest cholernie urzekające i nawet fantomowy ból zębów w tym nie przeszkadza wcale, kiedy ma się przed sobą podobny widok.
— Oczywiście, że jest. To w końcu mój syn — zauważa nieskromnie, z rozbawieniem i błyskiem radosnym tańczącym w modrych oczach. Towarzyszy im on całkiem długo, nie gasnąc nawet wtedy, gdy przychodzi mu brodzić po kostki w bagnie, dzierżąc delikatną półwilę w ramionach oraz zadanie okiełznania wściekłej bestii podle szarpiącej mu nogawkę spodni — Jest Prangiem moja droga, poradzi sobie nawet wtedy, gdy sobie nie radzi — zapewnił wiercącą się Solene, próbując utrzymać ją z daleka od błota niszczącego jej ładną suknię oraz jej równie ładne buty. Jego słowa się ziściły, niepowtarzalna charyzma musiała sięgnąć błotoryję, która instynktownie uległa przyjemnemu głosowi mężczyzny oddając skarb bez większej walki, był pewien że ujrzał nieme uwielbienie w ślepiach zwierzęcia. Tak było, nie ściemniał. No może trochę, tak odrobinę! — Nie wiem, czy cokolwiek będzie w stanie ukoić cierpienia mej prezencji — odpowiedział swej towarzyszce, stykając na moment czoło z jej czołem, mrugając pogodnie, nim stworzył między nimi dystans pozwalający rozejrzeć się po otoczeniu. Lisek był cały, tak też manewrując dosyć komicznie i narażając swój kręgosłup, pochylił się tak, by panna Baudelaire mogła sięgnąć po szkatułkę osiadłą na kłodzie. Tajemniczą zawartość poznali dopiero, kiedy to Ernest odnalazł na tyle stabilny grunt, pozwalający ponownie osadzić blondyneczkę na ziemi.
— Aww, spójrz na niego. Jest tak wspaniały, że musieli zrobić jego podobiznę — kwituje, nie wstydząc się wcale rozczulenia nad zwierzęciem, nieprzemijającego w ogóle, kiedy to natrafiają na polanę i ziszcza się jeden z koszmarów kierowcy, gdzie ponownie musi się podjąć egzaminów z numerologii, nosząc li jedynie bieliznę w tańczące fretki przed całą gromadą szkolnych duchów.
— Och nie — wzdycha, pochylając się nad symbolami, próbując pojąć ich sens, wiedząc doskonale, iż nie pojmie go wcale.
| k15 - na skarb, k100 - na czitowanie na matmie (-40 za brak umiejętności, st. 30)
— Oczywiście, że jest. To w końcu mój syn — zauważa nieskromnie, z rozbawieniem i błyskiem radosnym tańczącym w modrych oczach. Towarzyszy im on całkiem długo, nie gasnąc nawet wtedy, gdy przychodzi mu brodzić po kostki w bagnie, dzierżąc delikatną półwilę w ramionach oraz zadanie okiełznania wściekłej bestii podle szarpiącej mu nogawkę spodni — Jest Prangiem moja droga, poradzi sobie nawet wtedy, gdy sobie nie radzi — zapewnił wiercącą się Solene, próbując utrzymać ją z daleka od błota niszczącego jej ładną suknię oraz jej równie ładne buty. Jego słowa się ziściły, niepowtarzalna charyzma musiała sięgnąć błotoryję, która instynktownie uległa przyjemnemu głosowi mężczyzny oddając skarb bez większej walki, był pewien że ujrzał nieme uwielbienie w ślepiach zwierzęcia. Tak było, nie ściemniał. No może trochę, tak odrobinę! — Nie wiem, czy cokolwiek będzie w stanie ukoić cierpienia mej prezencji — odpowiedział swej towarzyszce, stykając na moment czoło z jej czołem, mrugając pogodnie, nim stworzył między nimi dystans pozwalający rozejrzeć się po otoczeniu. Lisek był cały, tak też manewrując dosyć komicznie i narażając swój kręgosłup, pochylił się tak, by panna Baudelaire mogła sięgnąć po szkatułkę osiadłą na kłodzie. Tajemniczą zawartość poznali dopiero, kiedy to Ernest odnalazł na tyle stabilny grunt, pozwalający ponownie osadzić blondyneczkę na ziemi.
— Aww, spójrz na niego. Jest tak wspaniały, że musieli zrobić jego podobiznę — kwituje, nie wstydząc się wcale rozczulenia nad zwierzęciem, nieprzemijającego w ogóle, kiedy to natrafiają na polanę i ziszcza się jeden z koszmarów kierowcy, gdzie ponownie musi się podjąć egzaminów z numerologii, nosząc li jedynie bieliznę w tańczące fretki przed całą gromadą szkolnych duchów.
— Och nie — wzdycha, pochylając się nad symbolami, próbując pojąć ich sens, wiedząc doskonale, iż nie pojmie go wcale.
| k15 - na skarb, k100 - na czitowanie na matmie (-40 za brak umiejętności, st. 30)
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
The member 'Ernie Prang' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 74
#1 'k15' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 74
Zamroczenie, widoczne zapomnienie, niepamięć, nie pozwoliła na skuteczne dopasowanie przedstawionych ilustracji. Trzymając w ręku dwie niepasujące kartki, ze skupieniem namalowanym przez mocno zmarszczone brwi, szukał odpowiedniego usytuowania. Poczuł dziwną, zatrważającą pustkę, jakby wiedza przekazana w odległych czasach, wyparowała wraz z dobrymi wspomnieniami. Westchnął ciężko, oddając inicjatywę zaangażowanej partnerce. Lis, skuszony chwilową rezygnacją, podbiegł do mężczyzny, ocierając się o zgięte kolano. Dodawał otuchy. Ciemnowłosy bacznie lustrował poczynania leśnej bywalczyni; zdawała się odnaleźć utracony sens. Rozszerzył źrenice, gdy ułożyła ostatni kawałek: – No tak… To było oczywiste. – pokręcił głową z niedowierzaniem, wewnętrzną, karcącą rezygnacją. Sprawiał wrażenie wyraźnie rozkojarzonego, błądzącego myślami w zupełnie innym kierunku. Pozwolił, aby czyniła honory – wydobyła zdobne pudełeczko, skrywające ten szczególnie wyczekiwany skarb. Łańcuszek połyskiwał w delikatnym świetle zachodzącego dnia - wyglądał na nader cenny, wartościowy. Rineheart musnął palcami charakterystyczne symbole i z lekkim, niepewnym uśmiechem szepnął:
– Gratuluję. – dźwignął się do góry, otrzepując kolana. Oczekiwał następnego wyzwania. Przejmująca nostalgia zatrzymała się na głośno bijącym sercu. Nie wiedziała, iż za moment zostanie zastąpiona przerażającą, najskrytszą bojaźnią.
Rdzawy przyjaciel dość szybko odnalazł właściwy trop. Prowadząc zdeterminowaną parę, mijał coraz gęstsze, ciemniejsze zarośla. Wyczuwał swąd bagiennych, głębokich terenów. Korony drzew zbliżyły się do siebie, przepuszczając niewielką wiązkę jasnego promienia. Wywołany do odpowiedzi, odwrócił głowę w prawą stronę i skupił spojrzenie na rumianych policzkach Cory: – Mam wrażenie, że coś mniej przyjemnego od pierwszego zadania. – wymamrotał, chroniąc się przed zderzeniem z wystającą gałęzią. Atmosfera stężała, biała mgła okalała ciasną polanę. Coś było nie tak. Zwierzę zatrzymało się na moment, zniechęcone dalszą wędrówką. Czyżby przerażone? On też przystanął. Zastanawiał się, myślał, nasłuchiwał. Wyłapywał szmer przerażającej ciszy. Dopiero po chwili coś do niego dotarło: – Słyszę. – lecz była to mieszanka czegoś niezidentyfikowanego, nietutejszego. Znajomy tembr kobiecego głosu rozpraszał głuchą przestrzeń. Nadchodził z różnych stron, trafiając w sam środek wrażliwych uszu – niewyraźnie, niekształtnie. Po chwili zniknął, zastąpiony groźnym, złowieszczym powarkiwaniem śmiertelnej bestii. Wiedział kim jest. Lis wycofał się do tyłu, chowając za zabłoconą nogawką. Mężczyzna przełknął ślinę, starając się odważnie wtargnąć na okrutną polanę. Ciężkie warknięcia stawały się bliższe, gwałtowniejsze. Potwór szykował się do skoku. Wyciągnął różdżkę, zaciskając wąskie palce. Blondynka kroczyła obok. Gdy wysunęła się na prowadzenie, obraz, melodia, energia zmieniły się momentalnie. Łamacz zmarł, widząc jak mleczna mgła formuje wątłą sylwetkę spowitą gorącymi płomieniami. Jak bolesne języki rozchodzą się po cienkim materiale; jak krzyczy, woła, błaga o pomoc. Zwierzę zapiszczało, a on wybudził się ze zdumienia. To nie prawda. – To bogin... – szepnął najpierw do siebie, aby potem krzyknąć w stronę partnerki: – To bogin Cora, zwykła halucynacja. Pozbądź się go, dasz radę! – widział, iż była sparaliżowana, przestraszona. Dobrze znał to uczucie, nie wiedział jak zachowałby się widząc piekielny zwiastun śmierci. Oddychał ciężko, martwił się, że osłabnie. Różdżka drżała w dziewczęcej dłoni; szybko odważyła się na ostateczny krok. Inkantacja o odpowiedniej sile pomknęła w stronę straszydła, zmieniając oblicze parszywej wizji. Po chwili rozpłynęła się na dobre. Rineheart zachowując zimną krew, pomknął przed siebie, aby uchwycić skrzyneczkę. Zbliżając się do walecznej przyjaciółki wyszeptał: – Idziemy stąd, szybko! – pozwolił, aby chwyciła go za ramię i dała wyprowadzić z centralnego wnętrza polany. Lis ruszył za nimi, przyczepiony do nogi. – Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze chcąc wybadać obecny stan. Dość nietypowe zadanie jak na weselną celebrację. Skarb pozostawał nieodgadniony.
| kostka na wartość skarbu k15
[bylobrzydkobedzieladnie]
– Gratuluję. – dźwignął się do góry, otrzepując kolana. Oczekiwał następnego wyzwania. Przejmująca nostalgia zatrzymała się na głośno bijącym sercu. Nie wiedziała, iż za moment zostanie zastąpiona przerażającą, najskrytszą bojaźnią.
Rdzawy przyjaciel dość szybko odnalazł właściwy trop. Prowadząc zdeterminowaną parę, mijał coraz gęstsze, ciemniejsze zarośla. Wyczuwał swąd bagiennych, głębokich terenów. Korony drzew zbliżyły się do siebie, przepuszczając niewielką wiązkę jasnego promienia. Wywołany do odpowiedzi, odwrócił głowę w prawą stronę i skupił spojrzenie na rumianych policzkach Cory: – Mam wrażenie, że coś mniej przyjemnego od pierwszego zadania. – wymamrotał, chroniąc się przed zderzeniem z wystającą gałęzią. Atmosfera stężała, biała mgła okalała ciasną polanę. Coś było nie tak. Zwierzę zatrzymało się na moment, zniechęcone dalszą wędrówką. Czyżby przerażone? On też przystanął. Zastanawiał się, myślał, nasłuchiwał. Wyłapywał szmer przerażającej ciszy. Dopiero po chwili coś do niego dotarło: – Słyszę. – lecz była to mieszanka czegoś niezidentyfikowanego, nietutejszego. Znajomy tembr kobiecego głosu rozpraszał głuchą przestrzeń. Nadchodził z różnych stron, trafiając w sam środek wrażliwych uszu – niewyraźnie, niekształtnie. Po chwili zniknął, zastąpiony groźnym, złowieszczym powarkiwaniem śmiertelnej bestii. Wiedział kim jest. Lis wycofał się do tyłu, chowając za zabłoconą nogawką. Mężczyzna przełknął ślinę, starając się odważnie wtargnąć na okrutną polanę. Ciężkie warknięcia stawały się bliższe, gwałtowniejsze. Potwór szykował się do skoku. Wyciągnął różdżkę, zaciskając wąskie palce. Blondynka kroczyła obok. Gdy wysunęła się na prowadzenie, obraz, melodia, energia zmieniły się momentalnie. Łamacz zmarł, widząc jak mleczna mgła formuje wątłą sylwetkę spowitą gorącymi płomieniami. Jak bolesne języki rozchodzą się po cienkim materiale; jak krzyczy, woła, błaga o pomoc. Zwierzę zapiszczało, a on wybudził się ze zdumienia. To nie prawda. – To bogin... – szepnął najpierw do siebie, aby potem krzyknąć w stronę partnerki: – To bogin Cora, zwykła halucynacja. Pozbądź się go, dasz radę! – widział, iż była sparaliżowana, przestraszona. Dobrze znał to uczucie, nie wiedział jak zachowałby się widząc piekielny zwiastun śmierci. Oddychał ciężko, martwił się, że osłabnie. Różdżka drżała w dziewczęcej dłoni; szybko odważyła się na ostateczny krok. Inkantacja o odpowiedniej sile pomknęła w stronę straszydła, zmieniając oblicze parszywej wizji. Po chwili rozpłynęła się na dobre. Rineheart zachowując zimną krew, pomknął przed siebie, aby uchwycić skrzyneczkę. Zbliżając się do walecznej przyjaciółki wyszeptał: – Idziemy stąd, szybko! – pozwolił, aby chwyciła go za ramię i dała wyprowadzić z centralnego wnętrza polany. Lis ruszył za nimi, przyczepiony do nogi. – Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze chcąc wybadać obecny stan. Dość nietypowe zadanie jak na weselną celebrację. Skarb pozostawał nieodgadniony.
| kostka na wartość skarbu k15
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 07.05.20 22:15, w całości zmieniany 3 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 12
'k15' : 12
- O, faktycznie. - uśmiechnął się lekko, choć fakt faktem między dwoma Armandami za wiele podobieństwa nie było. Pokiwał więc głową na słowa i gesty Sue, idąc dalej i obserwując powolnego i ospałego liska w nadziei, że mimo flegmatyczności okaże się całkiem niezłym łowcą.
- Wiesz, myślę że cebule lubią walczyć. - dodał zaraz widząc, że Sue chyba nie czuje się za dobrze z tym pojedynkiem. - Pomyśl, jak potrafią człowieka do łez doprowadzić przy krojeniu. Ta to zdecydowanie powinna dostać rękawice bokserskie, żeby móc oddawać się pasji. - puścił jej oczko. - Trochę jak czarodziej w klubie pojedynków.
Stwierdził w nadziei, że Sue przyjmie ten rok rozumowania. Ostatecznie on sam też lubił walczyć nawet, jeśli na koniec czasem ląduje poparzony, połamany czy rzygając ślimakami, znowu pcha się do kolejnych pojedynków w klubie. To jego żywioł, a waleczna cebula zdawała się to w pełni rozumieć.
Zaraz z resztą dopadli do skarbu, a Bott szczerze był coraz bardziej ciekaw na co się on ostatecznie złoży. Ruszyli więc dalej za lisem, który faktycznie okazał się być całkiem skuteczny i doprowadził ich w kolejne miejsce.
- Może ma po prostu gorszy dzień. Każdemu może się zdarzyć. Macmillana za dobrze nie znam, ale Ria nie pozwoliłaby skrzywdzić zwierzęcia dla jakiegoś ślubnego konkursu, możesz być spokojna. - zapewnił Sue. Sam nie miał co do tego wątpliwości, nie przejął się więc za mocno i obserwował hipogryfa. Nie czuł się najpewniej z pomysłem zakradania, postanowił jednak dać się po prostu poprowadzić, choć na wszelki wypadek trzymał różdżkę w pogotowiu, żeby móc choć unieruchomić zwierzę gdyby się na nich rzuciło. Tak czy inaczej ruszył zaraz za Sue, zerkając to na nią, to na hipogryfa, to na liska który wydawał się bardzo rozproszony obecnością tak dużego, wściekłego zwierzęcia. W pewnym momencie odczekał uznając, ze ostatnie kroki lepiej żeby Sue przeszła bez niego i mogli dalej w ciszy i ostrożnie się oddalić. Kolejna misja zakończona sukcesem!
- Ja tam już się czuję zwycięzcą. - uśmiechnął się szeroko, kiedy mogli już zobaczyć, co tym razem udało im się zdobyć.
- Wiesz, myślę że cebule lubią walczyć. - dodał zaraz widząc, że Sue chyba nie czuje się za dobrze z tym pojedynkiem. - Pomyśl, jak potrafią człowieka do łez doprowadzić przy krojeniu. Ta to zdecydowanie powinna dostać rękawice bokserskie, żeby móc oddawać się pasji. - puścił jej oczko. - Trochę jak czarodziej w klubie pojedynków.
Stwierdził w nadziei, że Sue przyjmie ten rok rozumowania. Ostatecznie on sam też lubił walczyć nawet, jeśli na koniec czasem ląduje poparzony, połamany czy rzygając ślimakami, znowu pcha się do kolejnych pojedynków w klubie. To jego żywioł, a waleczna cebula zdawała się to w pełni rozumieć.
Zaraz z resztą dopadli do skarbu, a Bott szczerze był coraz bardziej ciekaw na co się on ostatecznie złoży. Ruszyli więc dalej za lisem, który faktycznie okazał się być całkiem skuteczny i doprowadził ich w kolejne miejsce.
- Może ma po prostu gorszy dzień. Każdemu może się zdarzyć. Macmillana za dobrze nie znam, ale Ria nie pozwoliłaby skrzywdzić zwierzęcia dla jakiegoś ślubnego konkursu, możesz być spokojna. - zapewnił Sue. Sam nie miał co do tego wątpliwości, nie przejął się więc za mocno i obserwował hipogryfa. Nie czuł się najpewniej z pomysłem zakradania, postanowił jednak dać się po prostu poprowadzić, choć na wszelki wypadek trzymał różdżkę w pogotowiu, żeby móc choć unieruchomić zwierzę gdyby się na nich rzuciło. Tak czy inaczej ruszył zaraz za Sue, zerkając to na nią, to na hipogryfa, to na liska który wydawał się bardzo rozproszony obecnością tak dużego, wściekłego zwierzęcia. W pewnym momencie odczekał uznając, ze ostatnie kroki lepiej żeby Sue przeszła bez niego i mogli dalej w ciszy i ostrożnie się oddalić. Kolejna misja zakończona sukcesem!
- Ja tam już się czuję zwycięzcą. - uśmiechnął się szeroko, kiedy mogli już zobaczyć, co tym razem udało im się zdobyć.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 7
--------------------------------
#2 'k20' : 2
#1 'k15' : 7
--------------------------------
#2 'k20' : 2
Dobrze postanowiła, ze szkockim honorem się nie dyskutuje! A przynajmniej nie z Bearnardem, który na każdym kroku podkreślał swoje przywiązanie do pochodzenia i nie szczędził sobie obraźliwych określeń względem Anglików, oczywiście wszystko w języku Szkotów. Sam Figg również nie bywał na salonach i to takich salonowych piesków miał raczej mieszane uczucia, ale Macmillanowie stanowili wyjątek, w końcu zaprosili wszystkich i w dodatku tworzyli najlepszą ognistą, także tu - wyjątkowo - nie miał zamiaru kręcić nosem. Tym bardziej, że świetnie bawił się w towarzystwie Roselyn.
- Bo ma ognistą duszę, mówię ci to nasz bilet do zwycięstwa - chociaż lisek nie miał najprzyjemniejszego usposobienia, Bear wierzył w ich sukces. W końcu lepiej taki, niż śpioch, którego minął podczas przyglądania się zwierzakom. Z chęcią zabrałby jednego z nich do domu, przecież wiedział jak się zajmować zwierzakami. No, ale jasno powiedziano, że te mają wrócić na wolność czy gdzieś, gdzie je - miał nadzieję - trzymali. I nawet nie miał zamiaru zganić lisa, kiedy ten znalazł w krzakach przewodnika innej pary. To przecież naturalne w świecie zwierząt, a przynajmniej mógł spowolnić ich konkurencję. Cóż, to może nie świadczyło o nim najlepiej, ale naprawdę lubił rywalizację i nie miał zamiaru tego ukrywać. Nawet jeżeli nie do końca wiadomo było o co grają i czy w ogóle jest jakaś przewidywana nagroda.
- Zarobiony jestem - powiedział automatycznie. Omijanie tematu wypadku weszło mu już w krew. Nie chciał wracać do tego okresu, wystarczyło mu, że kiedy tylko widzi swoje odbicie po zdjęciu koszuli, widzi rozległą bliznę po smoczym ogniu, który dla niego okazał się bardziej łaskawy.
Powinna bardziej wierzyć w siebie, Figg nie miał wątpliwości, że jej się uda, a poza tym od razu by ją poprawił, gdyby poprowadziła ich w złym kierunku. Tymczasem przyszło im napotkać kolejną przeszkodę, ale zanim to, Bernie musiał otworzyć drewnianą szkatułkę. - Zobacz, myślisz, że prawdziwa?- zagadnął, unosząc jedną brew ku górze.
Zadanie przed nimi było naprawdę poważne i mogło zaważyć na jego relacjach z rodem Macmillanów, ale to nie oznaczało, że miał się wycofać. Skłonił się delikatnie przed nią teatralnie, przyjmując ten zaszczyt. Stanął przed i skierował różdżkę w stronę posągu. - Libramuto - wypowiedział zaklęcie z nadzieją, że okaże się ono udane.
- Bo ma ognistą duszę, mówię ci to nasz bilet do zwycięstwa - chociaż lisek nie miał najprzyjemniejszego usposobienia, Bear wierzył w ich sukces. W końcu lepiej taki, niż śpioch, którego minął podczas przyglądania się zwierzakom. Z chęcią zabrałby jednego z nich do domu, przecież wiedział jak się zajmować zwierzakami. No, ale jasno powiedziano, że te mają wrócić na wolność czy gdzieś, gdzie je - miał nadzieję - trzymali. I nawet nie miał zamiaru zganić lisa, kiedy ten znalazł w krzakach przewodnika innej pary. To przecież naturalne w świecie zwierząt, a przynajmniej mógł spowolnić ich konkurencję. Cóż, to może nie świadczyło o nim najlepiej, ale naprawdę lubił rywalizację i nie miał zamiaru tego ukrywać. Nawet jeżeli nie do końca wiadomo było o co grają i czy w ogóle jest jakaś przewidywana nagroda.
- Zarobiony jestem - powiedział automatycznie. Omijanie tematu wypadku weszło mu już w krew. Nie chciał wracać do tego okresu, wystarczyło mu, że kiedy tylko widzi swoje odbicie po zdjęciu koszuli, widzi rozległą bliznę po smoczym ogniu, który dla niego okazał się bardziej łaskawy.
Powinna bardziej wierzyć w siebie, Figg nie miał wątpliwości, że jej się uda, a poza tym od razu by ją poprawił, gdyby poprowadziła ich w złym kierunku. Tymczasem przyszło im napotkać kolejną przeszkodę, ale zanim to, Bernie musiał otworzyć drewnianą szkatułkę. - Zobacz, myślisz, że prawdziwa?- zagadnął, unosząc jedną brew ku górze.
Zadanie przed nimi było naprawdę poważne i mogło zaważyć na jego relacjach z rodem Macmillanów, ale to nie oznaczało, że miał się wycofać. Skłonił się delikatnie przed nią teatralnie, przyjmując ten zaszczyt. Stanął przed i skierował różdżkę w stronę posągu. - Libramuto - wypowiedział zaklęcie z nadzieją, że okaże się ono udane.
Gość
Gość
The member 'Bearnard Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k15' : 13
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k15' : 13
Spojrzał na swoją towarzyszkę z zainteresowaniem, podtrzymując niezobowiązującą i naprawdę przyjemną rozmowę. – Jeśli dobrze kojarzę to przez znikacze macie niesnaski z Abbottami – mruknął lekko rozbawiony, dyskretnie zerkając na stojącego nieopodal Lucana wraz z żoną. Zapytany o nieśmiałki prędko wrócił jednak do ofiarowywania całej swojej uwagi Virginii. – Owszem. Potrafią być równie śmieszne co złośliwe – oznajmił z lekko zawadiackim uśmiechem, z rozmysłem używając słowa śmieszne zamiast zabawne. Chociaż Ollivanderów te małe leśne stróże traktowały czasami z przymrużeniem oka to jednak nie od tego miało się różdżkę w pogotowiu, żeby nie skorzystać z niej przy potrzebie prędkiego ulotnienia się z nieśmiałkowej zasadzki. Koniecznie będzie musiał kiedyś zabrać Gin do lasów w Lancashire.
Rozmowa jednak musiała dobiec końca, ponieważ nadszedł czas na wzięcie udziału w zabawie i ruszenie na poszukiwanie skarbu. Pod drzewem był w dobrym humorze, chociaż musiał przyznać, że alarmujący hałas trochę nim wstrząsnął i chwilę zajęło mu ochłonięcie. – Nic się nie stało – odparł na przeprosiny Gin, bo wszakże jak mogła się winić za pomyłkę, jeśli nie miała pojęcia o runach?
W pierwszej możliwej chwili ruszył jednak do zadania – nie mógł przecież pozwolić lady czekać. Na poły spodziewał się kolejnego donośnego pisku – o runach miał wszakże pojęcie poziomu mniej niż zero – z drugiej strony prosząc cicho w myślach, aby jednak się on nie wydobył. Przeżycie tego raz było wystarczająco nieprzyjemnym doznaniem i nie spieszyło mu się jakkolwiek, aby ponownie narazić swój wyczulony narząd słuchu na ponowne ekscesy.
Kiedy więc dotarł na drugą stronę kamiennej ścieżki od razu uniósł dłonie do uszu i zacisnął powieki – na Merlina, dobrze, że poza Virginią nikt go tu nie widział – ale nic z oczekiwanych nieprzyjemności się nie wydarzyło. Kostek otworzył więc oczy i posłał lekko zaskoczone spojrzenie i co najmniej równie zaskoczony uśmiech w kierunku panny Macmillan.
– Owszem – odparł, lecz nie unosił się dumą. – Jednak gdybyś nie poszła przede mną to nie byłbym w stanie wyeliminować nieprawidłowych kamieni z równania – stwierdził, całkowicie pewien tego, co mówił. Za wykonanie zadania należały jej się laury w równym stopniu, co jemu.
Nim choćby zdążył ruszyć w stronę dołu Gin już tam była, zmierzając w jego stronę ze zdobyczą. – Hm. Nie mam pojęcia, ale znam kogoś, kto nam to powie – napomknął, w myślach mając oczywiście swojego przyjaciela Steffena. Ollivander nie był jednak w stanie choćby pomyśleć o tym, jak przydałyby im się przed chwilą umiejętności szczurzego reportera w ich zadaniu, bowiem lisek ruszył się i zaczął prowadzić ich dalej. Constantine zaśmiał się cicho, w myślach wtórując Gin w alchemicznym lamencie. – Nie zwracaj ku mnie swych oczu, to kolejna rzecz, w której byłem raczej mierny – zażartował, jednak wraz z lady pochylił się nad kociołkiem, pomagając Virginii w wyborze składników. Może razem uda im się coś wykrzesać z wątłej wiedzy z zakresu miksturowarstwa?
| Przepraszam za naostatniochwilizm ;___;
k100 - zadanie (ST 25, -40 za brak biegłości, brak bonusu za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie, ponieważ Gin rzuciła powtórkę
Rozmowa jednak musiała dobiec końca, ponieważ nadszedł czas na wzięcie udziału w zabawie i ruszenie na poszukiwanie skarbu. Pod drzewem był w dobrym humorze, chociaż musiał przyznać, że alarmujący hałas trochę nim wstrząsnął i chwilę zajęło mu ochłonięcie. – Nic się nie stało – odparł na przeprosiny Gin, bo wszakże jak mogła się winić za pomyłkę, jeśli nie miała pojęcia o runach?
W pierwszej możliwej chwili ruszył jednak do zadania – nie mógł przecież pozwolić lady czekać. Na poły spodziewał się kolejnego donośnego pisku – o runach miał wszakże pojęcie poziomu mniej niż zero – z drugiej strony prosząc cicho w myślach, aby jednak się on nie wydobył. Przeżycie tego raz było wystarczająco nieprzyjemnym doznaniem i nie spieszyło mu się jakkolwiek, aby ponownie narazić swój wyczulony narząd słuchu na ponowne ekscesy.
Kiedy więc dotarł na drugą stronę kamiennej ścieżki od razu uniósł dłonie do uszu i zacisnął powieki – na Merlina, dobrze, że poza Virginią nikt go tu nie widział – ale nic z oczekiwanych nieprzyjemności się nie wydarzyło. Kostek otworzył więc oczy i posłał lekko zaskoczone spojrzenie i co najmniej równie zaskoczony uśmiech w kierunku panny Macmillan.
– Owszem – odparł, lecz nie unosił się dumą. – Jednak gdybyś nie poszła przede mną to nie byłbym w stanie wyeliminować nieprawidłowych kamieni z równania – stwierdził, całkowicie pewien tego, co mówił. Za wykonanie zadania należały jej się laury w równym stopniu, co jemu.
Nim choćby zdążył ruszyć w stronę dołu Gin już tam była, zmierzając w jego stronę ze zdobyczą. – Hm. Nie mam pojęcia, ale znam kogoś, kto nam to powie – napomknął, w myślach mając oczywiście swojego przyjaciela Steffena. Ollivander nie był jednak w stanie choćby pomyśleć o tym, jak przydałyby im się przed chwilą umiejętności szczurzego reportera w ich zadaniu, bowiem lisek ruszył się i zaczął prowadzić ich dalej. Constantine zaśmiał się cicho, w myślach wtórując Gin w alchemicznym lamencie. – Nie zwracaj ku mnie swych oczu, to kolejna rzecz, w której byłem raczej mierny – zażartował, jednak wraz z lady pochylił się nad kociołkiem, pomagając Virginii w wyborze składników. Może razem uda im się coś wykrzesać z wątłej wiedzy z zakresu miksturowarstwa?
| Przepraszam za naostatniochwilizm ;___;
k100 - zadanie (ST 25, -40 za brak biegłości, brak bonusu za liska)
k15 - skarb
k20 - następne zadanie, ponieważ Gin rzuciła powtórkę
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mokradło
Szybka odpowiedź