Mokradło
Strona 2 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Nie miała zamiaru go urazić, broń Boże! W tym kontekście „groza” wydała się Gwen zupełnie pozytywnym skojarzeniem. To miejsce było przecież magiczne. Magiczne i tajemnicze, mroczne, ale piękne! Na całe szczęście, Anthony nie podzielił się z nią dokładną myślą na ten temat i Gwen nie musiała mu się bezpośrednio tłumaczyć.
– Macie testrale?! – zareagowała entuzjastycznie. – Zawsze chciałam jakiegoś zobaczyć… to znaczy… ja… nie chciałabym widzieć czyjejś śmierci, nie o to chodzi. Po prostu… dobrze byłoby je widzieć bez tej konieczności – uściśliła, żeby Anthony nie wziął ją (ponownie) za wariatkę bądź zagrożenie. – Aż tak wielkiej… może nie. Ale chyba sam pan przyzna, że mają swój niezwykły klimat? Ta mgła unosząca się o poranku nad wodą… Och, aż się prosi, by takie miejsca jak to stało się miejscem jakiegoś lirycznego morderstwa. No, rozumie pan, nie takiego prawdziwego. Ale takiego z książki… czy… no…
Zamilkła, mając nadzieję, że Anthony naprawdę zrozumiał jej wypowiedź. Nie chciała, by myślał, że planuje właśnie morderstwo, co to, to nie! Ale dobry artysta czasem musiał kogoś zabić, choćby na niby. Bywało, że – paradoksalnie – śmierć dodawała twórczości duszy.
Zaśmiała się razem z mężczyzną, ciesząc się w duchu, że wuj Heatha nie traktuje ją z urazą. Bała się ich kolejnego wspólnego spotkania, bo… bo po prostu różnie mogło być. Ale jednak, przynajmniej na razie, Anthony zachowywał się po prostu grzecznie i sympatycznie.
Nie przerywała malowania, cały czas rozmawiając z Macmillanem. Spojrzała jednak na niego, gdy wspomniał o ślubie. Zmarszczyła brwi.
– Jakby to była ich sprawa – powiedziała po prostu, wzruszając ramionami. Kto jak kto, ale w kwestii prawdziwej miłości ostatnim, czego powinno się słuchać, byli inni. Przynajmniej zdaniem Gwen. – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Heath chyba lubi pana narzeczoną? Wspominał mi o niej. Niewiele, ale z entuzjazmem. – Uśmiechnęła się ciepło.
Kolejne pytanie zdziwiło nieco rudowłosą, która spojrzała na Anthony’ego nieco zaskoczona, ale prędko ponownie się uśmiechnęła.
– Przypadek? Gdy pierwszy raz malowałam w okolicy chciałam po prostu skorzystać z ładnej pogody i namalować wrzosowisko – wyjaśniła. Ot, prosta prawda, bez drugiego dna. – Niewiele z tego wyszło, z tego co pamiętam, Heath zniszczył mi obraz. – Zaśmiała się cicho, bez cienia irytacji na młodego Macmillana. Na niego trudno było się gniewać dłużej, niż przez chwilę.
– Macie testrale?! – zareagowała entuzjastycznie. – Zawsze chciałam jakiegoś zobaczyć… to znaczy… ja… nie chciałabym widzieć czyjejś śmierci, nie o to chodzi. Po prostu… dobrze byłoby je widzieć bez tej konieczności – uściśliła, żeby Anthony nie wziął ją (ponownie) za wariatkę bądź zagrożenie. – Aż tak wielkiej… może nie. Ale chyba sam pan przyzna, że mają swój niezwykły klimat? Ta mgła unosząca się o poranku nad wodą… Och, aż się prosi, by takie miejsca jak to stało się miejscem jakiegoś lirycznego morderstwa. No, rozumie pan, nie takiego prawdziwego. Ale takiego z książki… czy… no…
Zamilkła, mając nadzieję, że Anthony naprawdę zrozumiał jej wypowiedź. Nie chciała, by myślał, że planuje właśnie morderstwo, co to, to nie! Ale dobry artysta czasem musiał kogoś zabić, choćby na niby. Bywało, że – paradoksalnie – śmierć dodawała twórczości duszy.
Zaśmiała się razem z mężczyzną, ciesząc się w duchu, że wuj Heatha nie traktuje ją z urazą. Bała się ich kolejnego wspólnego spotkania, bo… bo po prostu różnie mogło być. Ale jednak, przynajmniej na razie, Anthony zachowywał się po prostu grzecznie i sympatycznie.
Nie przerywała malowania, cały czas rozmawiając z Macmillanem. Spojrzała jednak na niego, gdy wspomniał o ślubie. Zmarszczyła brwi.
– Jakby to była ich sprawa – powiedziała po prostu, wzruszając ramionami. Kto jak kto, ale w kwestii prawdziwej miłości ostatnim, czego powinno się słuchać, byli inni. Przynajmniej zdaniem Gwen. – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Heath chyba lubi pana narzeczoną? Wspominał mi o niej. Niewiele, ale z entuzjazmem. – Uśmiechnęła się ciepło.
Kolejne pytanie zdziwiło nieco rudowłosą, która spojrzała na Anthony’ego nieco zaskoczona, ale prędko ponownie się uśmiechnęła.
– Przypadek? Gdy pierwszy raz malowałam w okolicy chciałam po prostu skorzystać z ładnej pogody i namalować wrzosowisko – wyjaśniła. Ot, prosta prawda, bez drugiego dna. – Niewiele z tego wyszło, z tego co pamiętam, Heath zniszczył mi obraz. – Zaśmiała się cicho, bez cienia irytacji na młodego Macmillana. Na niego trudno było się gniewać dłużej, niż przez chwilę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Jej entuzjazm wokół testrali wydał mu się zabawny, ale też i po trochu przerażający. Tłumaczenie z jej strony popchnęło go w stronę zupełnego rozbawienia. Nikt nie chciał ich widzieć, a jednak każdy był zainteresowany tym jak wyglądały tajemnicze stworzenia, co przecież było zupełnym zaprzeczeniem pierwszego. I on czasem żałował, że był w stanie je zobaczyć. Przy kontakcie z nimi, choć bardzo rzadkim, odczuwał coś w rodzaju ulgi. Pomagały mu pogodzić się ze wszystkim tym, co się stało. Choć też przypominały mu ból straty po ukochanej.
– Mamy – odpowiedział w końcu, kiwając przy tym głową. – Nie dla wszystkich czarodziejów są piękne, ale… mają w sobie jakiś mroczny urok – przyznał mimo wszystko. Ich widok budził strach, ale i podziw. – Właściwie to tak, cała okolica ma swój urok, szczególnie z góry, kiedy leci się nad drzewami i nie można czasem dostrzec ziemi. A pomyśleć, że jesteśmy w jednym z najbardziej słonecznych hrabstw Anglii. – Uśmiechnął się serdecznie. Na wybrzeżu było na pewno lepiej. Ale rzeczywiście, Puddlemere mogło być wzorcem dla książki z morderstwem jako głównym motywem. – Możliwe… Mamy nawet legendę o duchu, który snuje się po okolicy.
Chciał zgrabnie przejść do przeprosin panny Grey, ale póty co ich rozmowa ograniczała się zwyczajnych spraw. Głupio mu było przerwać ot tak rozmowę i zacząć to, co miało być głównym powodem dla którego przyszedł spotkać się z czarownicą.
– Nie jest ich sprawą, to racja, ale jednak przynosi to niepotrzebny rozgłos i niechęć innych – westchnął ciężko, topiąc swoje zirytowanie typowym zachowaniem szlachty w filiżance herbaty z „prądem”. – Tak, też mi się tak wydaje, że chyba ją lubi. A na pewno ze względu na Quidditch – przyznał. Miał nadzieję, że młody Macmillan naprawdę darzył Rię sympatią. A słysząc potwierdzenie ze strony Gwendolyn, nie mógł zachować się inaczej niż ponownie skromnie się uśmiechnąć. Miło było to słyszeć.
Cieszył się też, że kobieta nie wstydziła się odpowiedzieć na jego pytanie dotyczące dlaczego zainteresowała się okolicą. Szkoda tylko, że Heath zniszczył jej obraz.
– No tak… typowa energia Macmillana, który przypadkiem niszczy co tylko spotka na swojej drodze – zaśmiał się, ale trochę zbyt gorzko. Całe to zdanie odnosiło się także na niego i ostatnie wydarzenia… – Właściwie… chciałbym przeprosić za moje ostatnie zachowanie. Byłem na pewno nieprzyjemny, ale to ze względu na bezpieczeństwo Heatha.
– Mamy – odpowiedział w końcu, kiwając przy tym głową. – Nie dla wszystkich czarodziejów są piękne, ale… mają w sobie jakiś mroczny urok – przyznał mimo wszystko. Ich widok budził strach, ale i podziw. – Właściwie to tak, cała okolica ma swój urok, szczególnie z góry, kiedy leci się nad drzewami i nie można czasem dostrzec ziemi. A pomyśleć, że jesteśmy w jednym z najbardziej słonecznych hrabstw Anglii. – Uśmiechnął się serdecznie. Na wybrzeżu było na pewno lepiej. Ale rzeczywiście, Puddlemere mogło być wzorcem dla książki z morderstwem jako głównym motywem. – Możliwe… Mamy nawet legendę o duchu, który snuje się po okolicy.
Chciał zgrabnie przejść do przeprosin panny Grey, ale póty co ich rozmowa ograniczała się zwyczajnych spraw. Głupio mu było przerwać ot tak rozmowę i zacząć to, co miało być głównym powodem dla którego przyszedł spotkać się z czarownicą.
– Nie jest ich sprawą, to racja, ale jednak przynosi to niepotrzebny rozgłos i niechęć innych – westchnął ciężko, topiąc swoje zirytowanie typowym zachowaniem szlachty w filiżance herbaty z „prądem”. – Tak, też mi się tak wydaje, że chyba ją lubi. A na pewno ze względu na Quidditch – przyznał. Miał nadzieję, że młody Macmillan naprawdę darzył Rię sympatią. A słysząc potwierdzenie ze strony Gwendolyn, nie mógł zachować się inaczej niż ponownie skromnie się uśmiechnąć. Miło było to słyszeć.
Cieszył się też, że kobieta nie wstydziła się odpowiedzieć na jego pytanie dotyczące dlaczego zainteresowała się okolicą. Szkoda tylko, że Heath zniszczył jej obraz.
– No tak… typowa energia Macmillana, który przypadkiem niszczy co tylko spotka na swojej drodze – zaśmiał się, ale trochę zbyt gorzko. Całe to zdanie odnosiło się także na niego i ostatnie wydarzenia… – Właściwie… chciałbym przeprosić za moje ostatnie zachowanie. Byłem na pewno nieprzyjemny, ale to ze względu na bezpieczeństwo Heatha.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeszło jej przez myśl, by spytać się Anthony’ego, czy sam widzi te stworzenia, ale ugryzła się w język w ostatniej chwili. Po pierwsze, to była raczej bardzo osobista sprawa, a Gwen raczej nie miała zamiaru pytać się o takie rzeczy, bądź co bądź, pracodawcę. Wtykanie nosa w nieswoje sprawy raczej nigdy nie wychodziło dobrze. Po drugie, wystarczyło pomyśleć, aby poznać odpowiedź. Lord Macmillan był przecież w Stonehenge. OCZYWIŚCIE, że je widział. Jeśli nawet wcześniej nie… to teraz na pewno.
– Widziałam ich szkice. – Kiwnęła głową. – Przerażające, ale smoki też takie są, prawda? I jakoś nikt nie przypisuje im najgorszych cech – zauważyła. – Och, musiałabym kiedyś spróbować. Od lat nie dotykałam miotły. Nawet nie miałam ku temu okazji, szczerze mówiąc. A jeśli chcielibyśmy więcej słońca, chyba musielibyśmy się jednak wybrać na południe… chociaż mieszkałam jakiś czas w Paryżu. Nie odczuwałam szczególnie dużej różnicy. – Wzruszyła ramionami.
Albo po prostu nie skupiała się na zmiennych warunkach pogodowych, mając inne rzeczy na głowie? To było całkiem możliwe.
– A o duchu też słyszałam! Właściwie to ta historia trochę mnie zainspirowała, by tu przyjść. Widział go pan kiedyś? – zapytała z błyskiem w oku, zerkając na Anthony’ego z ukosa. Jej prawa dłoń trzymała właśnie drobny pędzel, który uzupełniał drobny detal w malunku.
Skinęła głową.
– Ale kiedyś im się znudzi. Tak to zawsze jest – stwierdziła. Być może nie była ani szlachcianką, ani celebrytką, ale przecież obserwowała pisma, a jej obrazy były poddawane krytyce. Każda plotka, czy skandal, nawet te najbardziej soczyste, z czasem wygasały. Taki był ich los: co zrobić. – Jest sportowcem? – podpytała. – Przepraszam, raczej nie obserwuje Quidditcha. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
W samej szkole nigdy tego nie pojęła. Nie interesowały ją magiczne drużyny, a same zasady wydawały jej się paradoksalne i głupie, szczególnie w pierwszych latach szkoły. Z czasem magiczny sport zaczęła po prostu ignorować. Cieszyło ją, że Heath ma pasję, nie miała nic do tego, nawet ostatnio poznała kilka typowych dla Quidditcha nazw, ale… na tym kończyło się jej zainteresowanie. Z reszta, nie mogła się przecież zajmować wszystkim!
Zaśmiała się, słysząc komentarz na temat Heatha, ale już chwilę później jej mina spoważniała. Odwróciła się w stronę Macmillana, nawet opuszczając pędzel.
– Ja… naprawdę, nic się nie stało. Rozumiem. Też zachowałam się… lekkomyślnie – powiedziała, starając się nie rozwodzić. Wspomnienie tamtego dnia wyraźnie wprowadziło ją w lekkie zakłopotanie i dziewczyna nie miała zamiaru ponownie do tego wszystkiego wracać.
– Widziałam ich szkice. – Kiwnęła głową. – Przerażające, ale smoki też takie są, prawda? I jakoś nikt nie przypisuje im najgorszych cech – zauważyła. – Och, musiałabym kiedyś spróbować. Od lat nie dotykałam miotły. Nawet nie miałam ku temu okazji, szczerze mówiąc. A jeśli chcielibyśmy więcej słońca, chyba musielibyśmy się jednak wybrać na południe… chociaż mieszkałam jakiś czas w Paryżu. Nie odczuwałam szczególnie dużej różnicy. – Wzruszyła ramionami.
Albo po prostu nie skupiała się na zmiennych warunkach pogodowych, mając inne rzeczy na głowie? To było całkiem możliwe.
– A o duchu też słyszałam! Właściwie to ta historia trochę mnie zainspirowała, by tu przyjść. Widział go pan kiedyś? – zapytała z błyskiem w oku, zerkając na Anthony’ego z ukosa. Jej prawa dłoń trzymała właśnie drobny pędzel, który uzupełniał drobny detal w malunku.
Skinęła głową.
– Ale kiedyś im się znudzi. Tak to zawsze jest – stwierdziła. Być może nie była ani szlachcianką, ani celebrytką, ale przecież obserwowała pisma, a jej obrazy były poddawane krytyce. Każda plotka, czy skandal, nawet te najbardziej soczyste, z czasem wygasały. Taki był ich los: co zrobić. – Jest sportowcem? – podpytała. – Przepraszam, raczej nie obserwuje Quidditcha. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
W samej szkole nigdy tego nie pojęła. Nie interesowały ją magiczne drużyny, a same zasady wydawały jej się paradoksalne i głupie, szczególnie w pierwszych latach szkoły. Z czasem magiczny sport zaczęła po prostu ignorować. Cieszyło ją, że Heath ma pasję, nie miała nic do tego, nawet ostatnio poznała kilka typowych dla Quidditcha nazw, ale… na tym kończyło się jej zainteresowanie. Z reszta, nie mogła się przecież zajmować wszystkim!
Zaśmiała się, słysząc komentarz na temat Heatha, ale już chwilę później jej mina spoważniała. Odwróciła się w stronę Macmillana, nawet opuszczając pędzel.
– Ja… naprawdę, nic się nie stało. Rozumiem. Też zachowałam się… lekkomyślnie – powiedziała, starając się nie rozwodzić. Wspomnienie tamtego dnia wyraźnie wprowadziło ją w lekkie zakłopotanie i dziewczyna nie miała zamiaru ponownie do tego wszystkiego wracać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Widział testrale i to nie z powodu tego, co wydarzyło się w Stonehenge. Widział je znacznie wcześniej i to wydarzenie było dla niego najbardziej przerażające, bardziej przerażające niż głowa bez twarzy, którą widział kilka miesięcy temu. Pamiętał doskonale pierwszy raz kiedy je zobaczył, zanim w ogóle wyjechał z Anglii. Czuł się wtedy dziwnie, nieprzyjemnie. Budziły w nim skrajne emocje. Z jednej strony było to tak, jak gdyby znalazł się wśród odpowiednich zwierząt, ale z drugiej jak gdyby nie powinien wśród nich być. Budziły w nim odrobinę strachu, ale nie ze względu na widok, a ze względu na to, że przypominały mu o tym, że na jego oczach zginęła niewinna osoba i że nie potrafił nic zrobić, ani ocalić tę jedną, ważną dla niego osobę.
– Smoki budzą lęk tylko ze względu na to, że mogą kogoś zabić. To jest oczywiście powód do lęku, – stwierdził, a zaraz zaczął też wyjaśniać swoją myśl, – kto by się nie bał żądnego krwi smoka, który zieje ogniem. Testrale jednak są przerażające na drugi sposób, a moim zdaniem, mimo wszystko są bardziej przerażające od smoków. Nie są tak wielkie, nie zamierzają nikogo zabić… ale przypominają o tym, co człowiek widział na swoje oczy. I przypominają, że jednak każde z nas kiedyś umrze. Proszę wybaczyć mi te głupie przemyślenia.
Wpierw na jego twarzy pojawił się bardzo gorzki uśmiech, ale z czasem jego uśmiech stawał się coraz bardziej przyjemny, kiedy tylko temat ich rozmowy zszedł na opowieści o tym gdzie jest bardziej słonecznie, a gdzie nie; czy warto się wybrać na miotle na zwiedzanie okolicy. Trywialne sprawy wydawały mu się relaksujące i nie odpędzające złe myśli, które na chwilę powróciły.
– Macmillanowie mają po prostu szczęście, że padło na Kornwalię – zaśmiał się skromnie. A zamierzał przy tym i skomentować kwestię ducha. – Jeden raz przemknął gdzieś w pobliżu, ale nigdy mnie nie zaczepił. Moi kuzyni mieli okazję go spotkać… ponoć był bardzo miły, dopóki nie doprowadził ich do wsi oddalonej o kilka kilometrów dalej, twierdząc że za tą wsią na pewno jest Puddlemere.
Ponownie się uśmiechnął na słowa Gwendolyn. Chciałby, żeby niektórym znudziła się ocena jego osoby. Jednak, tak właściwie sam rzucił na siebie światło uwagi niezbyt chwalebnymi działaniami. A może były i chwalebne? Tego jeszcze nie ustalił, a zdawało się, że oba zdania walczą w nim zawzięcie raz powodując w niego chęć zemsty, a drugim razem wstyd za to, co zrobił. Wiedział jedynie, że niewiele osób odważyłoby się podnieść rękę na samego Voldemorta, którego on na spotkaniu widział pierwszy raz w życiu (a tak mu się zdawało). Tylko to dodawało mu głupiej pewności siebie.
– Tak – odpowiedział na jej pytanie. – Gra w Harpiach – uśmiechnął się szeroko. Dawno nie był na jakimkolwiek meczu Quidditcha. – Nie ma za co przepraszać, choć wśród Macmillanów zacząłbym chociaż czytać prasę. Chociaż nie sądzę, żeby Quidditch przez kolejne miesiące miał się dobrze na terenie Anglii – westchnął ciężko.
Cieszył się też, że zaakceptowała jego przeprosiny i że najwyraźniej nie miała mu nic za złe. Nie chciałby, żeby kobieta trzymała w sobie jakąkolwiek negatywną energię.
– Po prostu bardzo zależy mi na Heatcie – wyjaśnił. A pomyśleć, że właściwie zobaczył go dopiero po powrocie z podróży.
– Smoki budzą lęk tylko ze względu na to, że mogą kogoś zabić. To jest oczywiście powód do lęku, – stwierdził, a zaraz zaczął też wyjaśniać swoją myśl, – kto by się nie bał żądnego krwi smoka, który zieje ogniem. Testrale jednak są przerażające na drugi sposób, a moim zdaniem, mimo wszystko są bardziej przerażające od smoków. Nie są tak wielkie, nie zamierzają nikogo zabić… ale przypominają o tym, co człowiek widział na swoje oczy. I przypominają, że jednak każde z nas kiedyś umrze. Proszę wybaczyć mi te głupie przemyślenia.
Wpierw na jego twarzy pojawił się bardzo gorzki uśmiech, ale z czasem jego uśmiech stawał się coraz bardziej przyjemny, kiedy tylko temat ich rozmowy zszedł na opowieści o tym gdzie jest bardziej słonecznie, a gdzie nie; czy warto się wybrać na miotle na zwiedzanie okolicy. Trywialne sprawy wydawały mu się relaksujące i nie odpędzające złe myśli, które na chwilę powróciły.
– Macmillanowie mają po prostu szczęście, że padło na Kornwalię – zaśmiał się skromnie. A zamierzał przy tym i skomentować kwestię ducha. – Jeden raz przemknął gdzieś w pobliżu, ale nigdy mnie nie zaczepił. Moi kuzyni mieli okazję go spotkać… ponoć był bardzo miły, dopóki nie doprowadził ich do wsi oddalonej o kilka kilometrów dalej, twierdząc że za tą wsią na pewno jest Puddlemere.
Ponownie się uśmiechnął na słowa Gwendolyn. Chciałby, żeby niektórym znudziła się ocena jego osoby. Jednak, tak właściwie sam rzucił na siebie światło uwagi niezbyt chwalebnymi działaniami. A może były i chwalebne? Tego jeszcze nie ustalił, a zdawało się, że oba zdania walczą w nim zawzięcie raz powodując w niego chęć zemsty, a drugim razem wstyd za to, co zrobił. Wiedział jedynie, że niewiele osób odważyłoby się podnieść rękę na samego Voldemorta, którego on na spotkaniu widział pierwszy raz w życiu (a tak mu się zdawało). Tylko to dodawało mu głupiej pewności siebie.
– Tak – odpowiedział na jej pytanie. – Gra w Harpiach – uśmiechnął się szeroko. Dawno nie był na jakimkolwiek meczu Quidditcha. – Nie ma za co przepraszać, choć wśród Macmillanów zacząłbym chociaż czytać prasę. Chociaż nie sądzę, żeby Quidditch przez kolejne miesiące miał się dobrze na terenie Anglii – westchnął ciężko.
Cieszył się też, że zaakceptowała jego przeprosiny i że najwyraźniej nie miała mu nic za złe. Nie chciałby, żeby kobieta trzymała w sobie jakąkolwiek negatywną energię.
– Po prostu bardzo zależy mi na Heatcie – wyjaśnił. A pomyśleć, że właściwie zobaczył go dopiero po powrocie z podróży.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wysłuchała wywodu Macmillana, nieco nim zaskoczona. Nie sądziła, aby Anthony, wywodzący się raczej z rodu stawiającego na fizyczność niż filozofię czy sztukę, posuwał się do takich analiz. Niemniej, było to zaskoczenie jak najbardziej pozytywne. Gwen wysłuchała słów szlachcica z uwagą, kiwając głową.
– Coś… coś w tym jest – stwierdziła, z delikatnym uśmiechem. – To… to… trochę jak turpizm, nie sądzi pan? Przeraża… i dotyka, chociaż to przecież tylko sztuka. – Westchnęła smutno, spoglądając na chwilę na obraz, a następnie znów wracając spojrzeniem do Macmillana: – Tworzyłam ostatnio taki obraz, na zamówienie. I tak myślę… mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach… taka sztuka jest o wiele bardziej adekwatna.
Uśmiechnęła się ciepło, słysząc o szczęściu Macmillanów.
– Oj tak. Może kiedyś poproszę lorda o pomoc w znalezieniu domku w okolicy? Mój pies… ledwo mieści się w mieszkaniu. – Zaśmiała się cicho. – Ale to nie teraz… za dużo rzeczy trzyma mnie w mieście. A duch… och, one chyba nie są do końca sobą, prawda? Nawet te w Hogwarcie były nieco… dziwne. Jakby część z nich już uleciała. A został tylko ten fragment, który za czymś tęskni czy czegoś żałuje. A pana krewny? Czemu tu został? – spytała z czystej ciekawości.
Zmarszczyła brwi.
– Ja… chyba nie do końca rozumiem ten sport, szczerze mówiąc – powiedziała. – To znaczy… chyba znam zasady, ale one są takie… trochę nieintuicyjne, przynajmniej dla mnie. Może to dlatego, że przy tym nie dorastałam – stwierdziła tylko, wzruszając ramionami. W gruncie rzeczy nie interesowała się nawet mugolskimi sportami, to raczej nie było na jej głowę. Ale te niemagiczne wydawały jej się bardziej swojskie i pozbawione dodatkowych, zaczarowanych udziwnień, jak na przykład znicza, który wydawał jej się po prostu bardzo niesprawiedliwy.
Skinęła głową.
– Rozumiem. Naprawdę. To słodki chłopiec, nie trzeba wiele, by się do niego przywiązać – przyznała. W końcu sama nie znała go aż tak długo, a jednak w trakcie sylwestrowych wydarzeń nawet nie przeszło jej przez myśl, by go zostawić samemu. Jeszcze coś by mu się stało! Chyba by tego sobie nie wybaczyła.
– Coś… coś w tym jest – stwierdziła, z delikatnym uśmiechem. – To… to… trochę jak turpizm, nie sądzi pan? Przeraża… i dotyka, chociaż to przecież tylko sztuka. – Westchnęła smutno, spoglądając na chwilę na obraz, a następnie znów wracając spojrzeniem do Macmillana: – Tworzyłam ostatnio taki obraz, na zamówienie. I tak myślę… mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach… taka sztuka jest o wiele bardziej adekwatna.
Uśmiechnęła się ciepło, słysząc o szczęściu Macmillanów.
– Oj tak. Może kiedyś poproszę lorda o pomoc w znalezieniu domku w okolicy? Mój pies… ledwo mieści się w mieszkaniu. – Zaśmiała się cicho. – Ale to nie teraz… za dużo rzeczy trzyma mnie w mieście. A duch… och, one chyba nie są do końca sobą, prawda? Nawet te w Hogwarcie były nieco… dziwne. Jakby część z nich już uleciała. A został tylko ten fragment, który za czymś tęskni czy czegoś żałuje. A pana krewny? Czemu tu został? – spytała z czystej ciekawości.
Zmarszczyła brwi.
– Ja… chyba nie do końca rozumiem ten sport, szczerze mówiąc – powiedziała. – To znaczy… chyba znam zasady, ale one są takie… trochę nieintuicyjne, przynajmniej dla mnie. Może to dlatego, że przy tym nie dorastałam – stwierdziła tylko, wzruszając ramionami. W gruncie rzeczy nie interesowała się nawet mugolskimi sportami, to raczej nie było na jej głowę. Ale te niemagiczne wydawały jej się bardziej swojskie i pozbawione dodatkowych, zaczarowanych udziwnień, jak na przykład znicza, który wydawał jej się po prostu bardzo niesprawiedliwy.
Skinęła głową.
– Rozumiem. Naprawdę. To słodki chłopiec, nie trzeba wiele, by się do niego przywiązać – przyznała. W końcu sama nie znała go aż tak długo, a jednak w trakcie sylwestrowych wydarzeń nawet nie przeszło jej przez myśl, by go zostawić samemu. Jeszcze coś by mu się stało! Chyba by tego sobie nie wybaczyła.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nawet Macmillan mógł czasem posunąć się do krótkiego filozoficznego wywodu. Zdarzało się to rzadko, było niczym jak gatunek zagrożony w przyrodzie... albo po prostu nikt nie lubił wschłuchiwać się w to, co mówili przedstawiciele tego rodu. Może wcale nie byli tak głupi i może mówili całkiem rozsądnie, ale zapewne w całkiem wybuchowy sposób. Anthony z kolei od pewnego czasu miał okazję przemyśleć wiele spraw i zastanowić się nad wieloma rzeczami. Może był właśnie taką anomalią w rodzinie, a może zwyczajnie przeżył swoje.
- Być może - odpowiedział na jej uwagę o turpizmie. Przy tym też zerknął na jej obraz i zaczął się zastanawiać ile jej jeszcze pracy zostało. - Bo czasy są nieprzyjemne - stwierdził jedynie na jej informację o obrazie, który ostatnio malowała na zamówienie. - To, co się dzieje nigdy wcześniej nie było aż tak przerażające. Strach pomyśleć gdzie nas to wszystko zaprowadzi - westchnął ciężko, a przy tym przypomniał sobie, że przecież niewiele brakowało, a może zabiłby Malfoya na miejscu.
Zaśmiał się kiedy usłyszał jej kolejną odpowiedź.
- Nie sądzę, żebym był dobrym doradcą nieruchomości - wyjaśnił od razu. - Ale Kornwalia na pewno z radością powita kolejnego mieszkańca.
Przytaknął jedynie na stwierdzenie dotyczące duchów. Coś w tym było. Niektóre skupiały się na swojej śmierci, niektóre próbowały ciągle odtwarzać to, co było dla nich najważniejsze. Inne z kolei zdawały się bardziej przypominać ludzi, choć niestety martwych.
- Niektórzy mówią, że został postrzelony podczas polowania, inni że po prostu się zgubił. Obie teorie brzmią całkiem rozsądnie - wzruszył ramionami. - Nigdy o nim nie rozmyślałem, ani o niego nie pytałem, a i pytanie czy na pewno jest kimś spokrewnionym z Macmillanami.
Każdy miał prawo interesować się czymś innym. Anthony w każdym razie nie patrzył na pannę Grey jak na gorszą tylko dlatego, że nie rozumiała Quidditcha. Uśmiechnął się jedynie skromnie.
- Być może - odpowiedział jedynie. - Ale za to wie pani jak malować... a my tego nie potrafimy robić. - Miał już zostawić ją w spokoju, ale przypomniał sobie, że panna Grey potrafiła dawkować eliksiry. - Przepraszam, że pytam, ale czy ponownie pomogłaby mi pani z eliksirem? - Zapytał skromnie, wyciągając przy tym eliksir uspokajający. - A swoją drogą, to czy pani nie zna się przypadkiem na gwiazdach, jeżeli dobrze pamiętam?
|Chciałbym zażyć eliksir uspokajający, jeżeli panna Gwendolyn mi pomoże z dawkowaniem
- Być może - odpowiedział na jej uwagę o turpizmie. Przy tym też zerknął na jej obraz i zaczął się zastanawiać ile jej jeszcze pracy zostało. - Bo czasy są nieprzyjemne - stwierdził jedynie na jej informację o obrazie, który ostatnio malowała na zamówienie. - To, co się dzieje nigdy wcześniej nie było aż tak przerażające. Strach pomyśleć gdzie nas to wszystko zaprowadzi - westchnął ciężko, a przy tym przypomniał sobie, że przecież niewiele brakowało, a może zabiłby Malfoya na miejscu.
Zaśmiał się kiedy usłyszał jej kolejną odpowiedź.
- Nie sądzę, żebym był dobrym doradcą nieruchomości - wyjaśnił od razu. - Ale Kornwalia na pewno z radością powita kolejnego mieszkańca.
Przytaknął jedynie na stwierdzenie dotyczące duchów. Coś w tym było. Niektóre skupiały się na swojej śmierci, niektóre próbowały ciągle odtwarzać to, co było dla nich najważniejsze. Inne z kolei zdawały się bardziej przypominać ludzi, choć niestety martwych.
- Niektórzy mówią, że został postrzelony podczas polowania, inni że po prostu się zgubił. Obie teorie brzmią całkiem rozsądnie - wzruszył ramionami. - Nigdy o nim nie rozmyślałem, ani o niego nie pytałem, a i pytanie czy na pewno jest kimś spokrewnionym z Macmillanami.
Każdy miał prawo interesować się czymś innym. Anthony w każdym razie nie patrzył na pannę Grey jak na gorszą tylko dlatego, że nie rozumiała Quidditcha. Uśmiechnął się jedynie skromnie.
- Być może - odpowiedział jedynie. - Ale za to wie pani jak malować... a my tego nie potrafimy robić. - Miał już zostawić ją w spokoju, ale przypomniał sobie, że panna Grey potrafiła dawkować eliksiry. - Przepraszam, że pytam, ale czy ponownie pomogłaby mi pani z eliksirem? - Zapytał skromnie, wyciągając przy tym eliksir uspokajający. - A swoją drogą, to czy pani nie zna się przypadkiem na gwiazdach, jeżeli dobrze pamiętam?
|Chciałbym zażyć eliksir uspokajający, jeżeli panna Gwendolyn mi pomoże z dawkowaniem
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pracy, wbrew pozorom, miała jeszcze naprawdę dużo. Choć obraz przypominał już docelowy produkt to dopracowywanie detali zajmowało najwięcej czasu. Z resztą, malowała farbą olejną, a ta wymagała ogromnej ilości czasu, by w ogóle wyschnąć, dlatego dopiero za kilka miesięcy Gwen będzie mogła komukolwiek pokazać finalny efekt. Malowanie uczyło cierpliwości.
– Tak, są – mruknęła pochmurnym tonem. – Nie mam pojęcia… Ale wie pan co? Dołączyłam do Klubu Pojedynków, trochę przypadkiem… ale to chyba był dobry wybór. Dobrze jest przynajmniej umieć się bronić. – Westchnęła, domalowując niewielki fragment na obrazie.
Zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się delikatnie.
– Ale zna pan chyba te rejony? To powinno wystarczyć – stwierdziła. Przecież nie chciała analizy co do samego budynku! Anthony mógłby jednak doradzić co do miejsca. Na pewno doskonale wiedział, w których rejonach w okolicy czasem zalewa, gdzie jest najmniej bezpiecznie, a gdzie najbardziej malowniczo. W końcu to tu się wychował. Gwen zaś znała przede wszystkim Londyn.
Gwen w Hogwarcie zawsze zastanawiało, czy obecne w nim duchy mogą tak po prostu zniknąć. Ot, pewnego dnia uznać, że wyparują. Czy miały nad tym jakąkolwiek władzę? Czy mogły wybierać?
– Och, on nie jest pana krewnym? – spytała. – Myślałam, że owszem. Może kiedyś trzeba byłoby się go spytać… gdyby pojawił się gdzieś w okolicy – zaproponowała.
Zaśmiała się.
– Oj, Heath już wie. W tym tempie jako dwudziestolatek będzie jednocześnie mistrzem sportu i pędzla – stwierdziła, pół żartem, pół serio.
Zdolności pięciolatka były raczej przeciętnie zwyczajne, typowe dla dzieci w jego wieku, ale to nie oznaczało, że jak dorośnie, nie zostanie wielkim artystą. A rozwój i nauka teraz, gdy jego umysł był jeszcze bardzo plastyczny, tylko mógł mu w tym pomóc.
– Tak, mogę, oczywiście – powiedziała po prostu, odkładając pędzel.
Podeszła do Macmillana, pomagając mu zażyć uspakajający eliksir.
– Znam podstawy. Ze szkoły – wyjaśniła. – Wystarcza mi do warzenia potrzebnych eliksirów, ale nie wgłębiałam się w ten temat w profesjonalny sposób.
Nie żeby nie chciała. Astronomia była wspaniałą dziedziną. Ale tak czy siak, Gwen nie miała na nią po prostu czasu, przynajmniej nie w tej chwili. Mimo że czasem uwarzenie tych najtrudniejszych eliksirów wydawało jej się bardzo kuszące.
| pomagam w zażyciu eliksiru
– Tak, są – mruknęła pochmurnym tonem. – Nie mam pojęcia… Ale wie pan co? Dołączyłam do Klubu Pojedynków, trochę przypadkiem… ale to chyba był dobry wybór. Dobrze jest przynajmniej umieć się bronić. – Westchnęła, domalowując niewielki fragment na obrazie.
Zmarszczyła brwi i uśmiechnęła się delikatnie.
– Ale zna pan chyba te rejony? To powinno wystarczyć – stwierdziła. Przecież nie chciała analizy co do samego budynku! Anthony mógłby jednak doradzić co do miejsca. Na pewno doskonale wiedział, w których rejonach w okolicy czasem zalewa, gdzie jest najmniej bezpiecznie, a gdzie najbardziej malowniczo. W końcu to tu się wychował. Gwen zaś znała przede wszystkim Londyn.
Gwen w Hogwarcie zawsze zastanawiało, czy obecne w nim duchy mogą tak po prostu zniknąć. Ot, pewnego dnia uznać, że wyparują. Czy miały nad tym jakąkolwiek władzę? Czy mogły wybierać?
– Och, on nie jest pana krewnym? – spytała. – Myślałam, że owszem. Może kiedyś trzeba byłoby się go spytać… gdyby pojawił się gdzieś w okolicy – zaproponowała.
Zaśmiała się.
– Oj, Heath już wie. W tym tempie jako dwudziestolatek będzie jednocześnie mistrzem sportu i pędzla – stwierdziła, pół żartem, pół serio.
Zdolności pięciolatka były raczej przeciętnie zwyczajne, typowe dla dzieci w jego wieku, ale to nie oznaczało, że jak dorośnie, nie zostanie wielkim artystą. A rozwój i nauka teraz, gdy jego umysł był jeszcze bardzo plastyczny, tylko mógł mu w tym pomóc.
– Tak, mogę, oczywiście – powiedziała po prostu, odkładając pędzel.
Podeszła do Macmillana, pomagając mu zażyć uspakajający eliksir.
– Znam podstawy. Ze szkoły – wyjaśniła. – Wystarcza mi do warzenia potrzebnych eliksirów, ale nie wgłębiałam się w ten temat w profesjonalny sposób.
Nie żeby nie chciała. Astronomia była wspaniałą dziedziną. Ale tak czy siak, Gwen nie miała na nią po prostu czasu, przynajmniej nie w tej chwili. Mimo że czasem uwarzenie tych najtrudniejszych eliksirów wydawało jej się bardzo kuszące.
| pomagam w zażyciu eliksiru
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Klub Pojedynków był dobrym pomysłem, żeby podszkolić się w akcji i żeby rozwinąć swoją zwinność; żeby sprawdzić samego siebie w reagowaniu na różne sytuacje (w tym, kiedy w daną osobę sunie kula ognia lub cokolwiek innego). Każdy sport był dobry dla zachowania dobrego refleksu i sprawności, a w tym i tego rodzaju pojedynki. Uśmiechnął się na tę wzmiankę ze strony panny Grey. Miała rację w tym, co mówiła. Oczywiście, że był to dobry wybór, by nauczyć się bronić. Kto wie, co przyniesie im jutro i czy czasem nie będą się bronić „tak naprawdę”, tj. na śmierć i życie. Miał jednak nadzieję, że młoda malarka raczej nigdy nie znajdzie się w takiej sytuacji.
– Bardzo dobrze, że pani dołączyła – stwierdził też na głos.
Jego spojrzenie ponownie utkwiło w obrazie, na którym znalazły się kolejne elementy. Właściwie czegoś mu tu brakowało. Nie znał się na malowaniu, ale chciał choć trochę pomóc.
– Myślę, że tutaj można by było dodać trochę mgły – dodał, wskazując małym palcem prawej ręki na miejsce, gdzie proponował zmianę. Nie dotykał jednak płótna. Nie chciał przecież niszczyć obrazu, który uważał za własność Gwendolyn. – To jest, jeżeli to nie psuje waszej koncepcji. – Dodał natychmiast, bo nie chciał jej jakkolwiek urazić. Nie chciał też by zrozumiała jego uwagę jako stwierdzenie, że obraz jest na jakiś sposób brzydki.
Na jej kolejne pytanie ponownie się skromnie uśmiechnął.
– Tak, powiedzmy. Nie było mnie tutaj kilka dobrych lat, na pewno coś się zmieniło – odpowiedział, chcąc wyjaśnić swoją asertywność względem pomocy do wybrania odpowiedniego dla niej miejsca. Chętnie by pomógł, ale nie chciał, żeby w razie złego wyboru wina spadła na niego. Myślał więc, że jeżeli czarownica myślała na poważnie o przeprowadzce, to jednak powinna skontaktować się z odpowiednią osobą. Kornwalia z kolei chętnie przyjęłaby kolejną mieszkankę. – Ale jest oczywiście kilka miejsc, które wciąż są idealnymi terenami na dom.
Na jej kolejne pytanie wzruszył ramionami. Naprawdę nie miał pojęcia czy ten duch był jego dalekim krewnym. Mógł być, oczywiście, ale o tym nic nie słyszał. Nigdy nie interesował się głębszą historią związaną z jego rodem, ani tym bardziej historią tego ducha. Ograniczał się do wszystkim znanych historyjek. Ta o duchu jednak była wyjątkowo mglista i nie potrafił odpowiedzieć na każde pytanie z nim związane.
Zaśmiał się głośno na jej przepowiednię dla Heatha. Każdy tutaj liczył na to, żeby chłopak zainteresował się mimo wszystko sportem. Kto wie, może będzie sportowcem-artystą, ale to już zależy od tego jak potoczy się jego los. No i oczywiście nie jest to zależne od nikogo.
– Pożyjemy, zobaczymy – odpowiedział jedynie wyraźnie rozbawiony.
Wypił eliksir i podziękował serdecznie za udzieloną pomoc pannie Grey. Czuł się przy tym jednak trochę nieprzyjemnie, tak samo jak za pierwszym razem, gdy prosił ją o pomoc.
– Gdyby była pani zainteresowana, chętnie bym z panią porozmawiał na ich temat. Jeżeli nie miałaby pani nic przeciwko – zaproponował, nawiązując do gwiazd. – Robi się zimno, lepiej żebyśmy wrócili się do rezydencji – dodał, proponując pomoc przy zebraniu wszystkich materiałów.
|zt x2?
Dziękuję za wątek
– Bardzo dobrze, że pani dołączyła – stwierdził też na głos.
Jego spojrzenie ponownie utkwiło w obrazie, na którym znalazły się kolejne elementy. Właściwie czegoś mu tu brakowało. Nie znał się na malowaniu, ale chciał choć trochę pomóc.
– Myślę, że tutaj można by było dodać trochę mgły – dodał, wskazując małym palcem prawej ręki na miejsce, gdzie proponował zmianę. Nie dotykał jednak płótna. Nie chciał przecież niszczyć obrazu, który uważał za własność Gwendolyn. – To jest, jeżeli to nie psuje waszej koncepcji. – Dodał natychmiast, bo nie chciał jej jakkolwiek urazić. Nie chciał też by zrozumiała jego uwagę jako stwierdzenie, że obraz jest na jakiś sposób brzydki.
Na jej kolejne pytanie ponownie się skromnie uśmiechnął.
– Tak, powiedzmy. Nie było mnie tutaj kilka dobrych lat, na pewno coś się zmieniło – odpowiedział, chcąc wyjaśnić swoją asertywność względem pomocy do wybrania odpowiedniego dla niej miejsca. Chętnie by pomógł, ale nie chciał, żeby w razie złego wyboru wina spadła na niego. Myślał więc, że jeżeli czarownica myślała na poważnie o przeprowadzce, to jednak powinna skontaktować się z odpowiednią osobą. Kornwalia z kolei chętnie przyjęłaby kolejną mieszkankę. – Ale jest oczywiście kilka miejsc, które wciąż są idealnymi terenami na dom.
Na jej kolejne pytanie wzruszył ramionami. Naprawdę nie miał pojęcia czy ten duch był jego dalekim krewnym. Mógł być, oczywiście, ale o tym nic nie słyszał. Nigdy nie interesował się głębszą historią związaną z jego rodem, ani tym bardziej historią tego ducha. Ograniczał się do wszystkim znanych historyjek. Ta o duchu jednak była wyjątkowo mglista i nie potrafił odpowiedzieć na każde pytanie z nim związane.
Zaśmiał się głośno na jej przepowiednię dla Heatha. Każdy tutaj liczył na to, żeby chłopak zainteresował się mimo wszystko sportem. Kto wie, może będzie sportowcem-artystą, ale to już zależy od tego jak potoczy się jego los. No i oczywiście nie jest to zależne od nikogo.
– Pożyjemy, zobaczymy – odpowiedział jedynie wyraźnie rozbawiony.
Wypił eliksir i podziękował serdecznie za udzieloną pomoc pannie Grey. Czuł się przy tym jednak trochę nieprzyjemnie, tak samo jak za pierwszym razem, gdy prosił ją o pomoc.
– Gdyby była pani zainteresowana, chętnie bym z panią porozmawiał na ich temat. Jeżeli nie miałaby pani nic przeciwko – zaproponował, nawiązując do gwiazd. – Robi się zimno, lepiej żebyśmy wrócili się do rezydencji – dodał, proponując pomoc przy zebraniu wszystkich materiałów.
|zt x2?
Dziękuję za wątek
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Data
Czy wiedział na co się pisał, kiedy zgadzał się zająć małym Edwinem? Nie wiedział, ale i tak chciał spróbować. Kto wie co przyniesie mu los i czy czasem nie był to odpowiedni moment na naukę jak obchodzić się z dziećmi. Od czasu do czasu opiekował się synami i córkami swoich kuzynek i ciotek. Najwięcej doświadczenia przyniosła mu jednak opieka nad Heathem, który jakby przewodził huncwotom wśród Macmillanów. Myślał, że jeżeli radził sobie z nim, to na pewno powinien sobie poradzić z małym Prewettem, który z całą pewnością nie miał w sobie buntowniczej krwi. Archibald na pewno wychował go na spokojnego lorda.
Nie wiedział zbyt wiele o zainteresowaniach panicza. Wiedział jedynie tyle, że mały lubi żaby, a jego siostra biedronki, chyba, coś mu świtało w głowie, że chyba takie były ich zainteresowania (z opowieści przyjaciela). A skoro (i o ile) lubił żaby, to nie mógł mu odpuścić ich poszukiwań. W końcu i ogród, a w szczególności pobliskie mokradła miały ich na tuziny!
Właśnie przykucnął obok małego panicza i zaczął poprawiać sznurówki na jego bucikach. Musieli w końcu przygotować się na poszukiwania. On musiał być pewny, że buciki nie spadną ze stópek oraz, że żadna woda nie przejdzie do środka. Nie chciał przecież, żeby mały Prewett się rozchorował. Na magiczny katar u syna swojego przyjaciela nie mógł pozwolić. Archibald, gdyby do czegoś takiego doszło, zapewne by go udusił. W przenośni, rzecz jasna… a może naprawdę? Nie mówiąc o tym, że nie zamierzał uziemiać Edwina w domu przez kolejnych kilka dni.
– Ciocia Dorothy nie lubi żab – stwierdził wyjaśniając mu przy okazji, na których teren tak właściwie mogą znaleźć żaby, chyba że chciał najpierw obejrzeć wszystkie kwiaty. Mówił właśnie o swojej matce, która miała obrzydzenie na widok jakiegokolwiek płaza. – Ale pomaga w pielęgnacji ogrodu, a my możemy jej pomóc w sprawdzeniu czy wszystkie kwiaty są bezpieczne oraz czy czasem gdzieś nie kryją się żaby – wyjaśnił. – A potem pójdziemy na bagno, żeby złapać kilka dla Miriam, dla taty i mamy. Co ty na to? – zapytał, wstając. Miał nadzieję, że zainteresuje młodzieńca takimi aktywnościami. Ruch w tak młodym wieku był bardzo ważny!
Zaraz też zaczął rozglądać się za jakimikolwiek żabami i ropuchami, ale znalazł jedynie chochlika, który zaczął go atakować, a on oczywiście zaczął machać dłonią, żeby go odpędzić. Pod nosem z kolei mruczał przekleństwa w obcym języku. Przeklęte chochliki.
W każdym razie, obecność Edwina pomagała mu w zapomnieniu o wszystkich otaczających go problemach. A na pewno powstrzymywało go to od picia.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lubiłem przynosić do domu żaby. Niestety żaby w naszym ogródku się już skończyły, Miriam je wszystkie, przy pomocy dziadziusia, wyniosła do lasu. Jakby nie wiedziała, że miejsce żab jest w ogródku albo w domu, a nie w lesie. W lesie są inne zwierzęta, które mogłyby im zaszkodzić. W domu były bezpieczne, a ona zawsze krzyczała, piszczała i wskakiwała na stół gdy je tylko widziała. Krzyczała tak bardzo, że myślałem, że mi uszy odpadną. Mi i Oscarowi. Właściwie to Oscar bardziej ode mnie lubił żaby i mówił, że to bardzo fajna zabawa. Ja wolałem siedzieć i oglądać jak rosną kwiatki. Jak się bardzo mocno patrzyłem, to aż widziałem jak rosną. A wtedy je zrywałem i zanosiłem mamie. Ale Oscara to nudziło, więc wtedy chodziliśmy i goniliśmy żaby. A one tak śmiesznie skakały i robiły kum kum kum.
- Kum kum kum – zawtórowałem tak jak żabka gdy wujek się schylał by mi zawiązać buciki. - Rere kum kum rere kum kum, a dlaczego ciocia nie lubi żab? Czy wszystkie dziewczynki nie lubią żab? Miriam też nie lubi i nie chce się ze mną bawić żabami. Miriam w ogóle chyba nic ostatnio nie lubi. Mnie też nie.
Nadmuchałem policzki i stałem tak przez chwilę wpatrując się w wujka. Nigdy jeszcze nie spędziłem tyle czasu z wujkiem sami, ciekawy byłem czy wujek lubił żaby. W sumie gdyby ich nie lubił, to by mnie tutaj nie zabrał. I Oscar w sumie też tak myślał.
- Ja cioci Dorothy chętnie pomogę z kwiatkami, umiem w kwiatki i kwiatki rosną kiedy na nie patrzę – pochwaliłem się. - Czy to dobrze, że kwiatki tak szybko rosną? W zimę nie było kwiatków i prawie nie było śniegu, a jak był to miałem katar i mnie tata na śnieg nie puszczał. A Miriam wtedy nie chciała bym z jej warkoczy zrobił te… - zamachałem rączkami pokazując jak trzyma się konia gdy się na nim siedzi.
Gdy tylko moje buciki zostały zawiązane od razu podskoczyłem do przodu. Tu gdzie byliśmy wyglądało zupełnie inaczej od naszego ogrodu. Było tak ponuro, troszkę strasznie, nawet Oscarowi włosy na rękach stanęły. Ja też czułem, jak mnie łaskotało, ale nie mogłem się podrapać, bo ciepły płaszczyk mi trochę ograniczał ruchy.
- Dla mamy to ja bym chciał kwiatki pozbierać – odpowiedziałem. - Czy ciocia Dotorhy, jak jej urosnę wszystkie kwiatki, to pozwoli mi parę zabrać dla mamy? A żaby bym chciał do naszego ogrodu, bo się nam skończyły i nie możemy się z nimi bawić.
Oczywiście ja i Oscar, myślałem w sumie, że to całkowicie jasne. Chował się właśnie za drzewami, a ja pobiegłem w jego stronę wdrapując się na leżące drzewo. Co jakiś czas chichrałem się pod nosem, a brudne ręce wytarłem o ciemne spodnie. Mama mówiła, że specjalnie dzisiaj zakładam ciemne spodnie, bo na pewno je pobrudzę. Ja tam nic nie widzę.
- Żaabki? Żaaabki, gdzie żabki wujku? Żabki żyją przy wodzie, prawda? Musimy chyba podejść bliżej – zsunąłem się na brzuszku z kłody. - Kum kum!
Rzucam na magię dziecięcą. Wykorzystam od razu, albo w ciągu najbliższych trzech postów.
- Kum kum kum – zawtórowałem tak jak żabka gdy wujek się schylał by mi zawiązać buciki. - Rere kum kum rere kum kum, a dlaczego ciocia nie lubi żab? Czy wszystkie dziewczynki nie lubią żab? Miriam też nie lubi i nie chce się ze mną bawić żabami. Miriam w ogóle chyba nic ostatnio nie lubi. Mnie też nie.
Nadmuchałem policzki i stałem tak przez chwilę wpatrując się w wujka. Nigdy jeszcze nie spędziłem tyle czasu z wujkiem sami, ciekawy byłem czy wujek lubił żaby. W sumie gdyby ich nie lubił, to by mnie tutaj nie zabrał. I Oscar w sumie też tak myślał.
- Ja cioci Dorothy chętnie pomogę z kwiatkami, umiem w kwiatki i kwiatki rosną kiedy na nie patrzę – pochwaliłem się. - Czy to dobrze, że kwiatki tak szybko rosną? W zimę nie było kwiatków i prawie nie było śniegu, a jak był to miałem katar i mnie tata na śnieg nie puszczał. A Miriam wtedy nie chciała bym z jej warkoczy zrobił te… - zamachałem rączkami pokazując jak trzyma się konia gdy się na nim siedzi.
Gdy tylko moje buciki zostały zawiązane od razu podskoczyłem do przodu. Tu gdzie byliśmy wyglądało zupełnie inaczej od naszego ogrodu. Było tak ponuro, troszkę strasznie, nawet Oscarowi włosy na rękach stanęły. Ja też czułem, jak mnie łaskotało, ale nie mogłem się podrapać, bo ciepły płaszczyk mi trochę ograniczał ruchy.
- Dla mamy to ja bym chciał kwiatki pozbierać – odpowiedziałem. - Czy ciocia Dotorhy, jak jej urosnę wszystkie kwiatki, to pozwoli mi parę zabrać dla mamy? A żaby bym chciał do naszego ogrodu, bo się nam skończyły i nie możemy się z nimi bawić.
Oczywiście ja i Oscar, myślałem w sumie, że to całkowicie jasne. Chował się właśnie za drzewami, a ja pobiegłem w jego stronę wdrapując się na leżące drzewo. Co jakiś czas chichrałem się pod nosem, a brudne ręce wytarłem o ciemne spodnie. Mama mówiła, że specjalnie dzisiaj zakładam ciemne spodnie, bo na pewno je pobrudzę. Ja tam nic nie widzę.
- Żaabki? Żaaabki, gdzie żabki wujku? Żabki żyją przy wodzie, prawda? Musimy chyba podejść bliżej – zsunąłem się na brzuszku z kłody. - Kum kum!
Rzucam na magię dziecięcą. Wykorzystam od razu, albo w ciągu najbliższych trzech postów.
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
The member 'Edwin Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Próba brzmienia jak żaba ze strony panicza sprawiła, że twarz Anthony’ego stała się znacznie bardziej pogodna. Zdusił w sobie głośny śmiech. Wszyscy mówili, że dzieci były bardzo ciekawskie. Mógł się przekonać o tym dzięki Heathowi, ale teraz miał do czynienia z kolejnym ciekawskim malcem. Ciekawskim i całkiem zabawnym, ale i uroczym. Wiedział jedno – na pewno nie powinien unikać odpowiedzi na postawione przez niego pytania.
– Myślę, że nie wszystkie. Ale u sporej części z nich żaby budzą obrzydzenie. Pewnie dlatego, że są śliskie i skaczą gdzie chcą. No i najczęściej można je znaleźć przy stawach i bagnach. A kobiety i dziewczyny zwyczajnie nie lubią się brudzić. Większość z nich. – Zastanowił się. Nie rozmyślał nad tym, ale jego odpowiedź była chyba całkiem logiczna. Taką miał przynajmniej nadzieję. – Może dla Miriam odnajdziemy biedronki – zaproponował. Nie chciał powodować płaczu u uroczej córki Archibalda, którą miał okazję poznać podczas Festiwalu Lata. – Naprawdę? To pewnie ciocia Dorothy tak łatwo nie pozwoli ci wrócić do domu – zaśmiał się, gdy mały lord zaczął opowiadać o swoich zdolnościach i umiejętnościach dbania o rośliny. – To znaczy, że mają odpowiednią ilość słońca – odpowiedział na jego kolejne pytanie dotyczące rośnięcia kwiatów. – A to znaczy, że nic złego im się nie dzieje.
Zaśmiał się dość głośno kiedy usłyszał jak bardzo emocjonujące musi być życie Archibalda z dwójką dzieci, szczególnie z Edwinem, który o dziwo (według jego [Edwina] skromnych opowiastek) mógłby spokojnie zostać Macmillanem, a nie Prewettem.
– Masz na myśli lejce? – Zapytał, mając nadzieję, że o to chodziło małemu Prewettowi, kiedy zaczął machać rączkami. Dalej, Anthony, jedynie utrzymywał swój wyjątkowo szeroki uśmiech. Nie miał nic przeciwko zbieraniu kwiatów, a z całą pewnością nie miałaby nic przeciwko temu jego mama. – Ale musisz uzbierać też dla niej – odpowiedział, czochrając małego rozbójnika po włosach. Naprawdę, mógłby przysiąc, że Archibaldowi ktoś podrzucił Macmillana; że nie miał do czynienia z prawdziwym małym lordem Prewettem. – Ciocia Dorothy i inne ciocie pewnie się ucieszą, jeżeli zabierzesz żaby do domu.
Ruszył dość szybko za biegnącym paniczem. Choć wiedział, że nic złego nie powinno się stać, to wolał go mieć na oku. Za ogrodem rozciągał się przecież las i bagna, gdzie łatwo było się zgubić komuś, kto nie znał drogi.
– Żabki uciekają, jeżeli głośno ich wołamy – odpowiedział szeptem, pomagając Edwinowi w zejściu z kłody. – Musimy być sprytni! – Brzmiało to z jego strony bardzo poważnie, bo miał poważne zamiary. I wtedy też dostrzegł jedną. – O tam! Patrz! – wskazał dłonią w stronę uciekającego zielonego płaza. – Łap!
– Myślę, że nie wszystkie. Ale u sporej części z nich żaby budzą obrzydzenie. Pewnie dlatego, że są śliskie i skaczą gdzie chcą. No i najczęściej można je znaleźć przy stawach i bagnach. A kobiety i dziewczyny zwyczajnie nie lubią się brudzić. Większość z nich. – Zastanowił się. Nie rozmyślał nad tym, ale jego odpowiedź była chyba całkiem logiczna. Taką miał przynajmniej nadzieję. – Może dla Miriam odnajdziemy biedronki – zaproponował. Nie chciał powodować płaczu u uroczej córki Archibalda, którą miał okazję poznać podczas Festiwalu Lata. – Naprawdę? To pewnie ciocia Dorothy tak łatwo nie pozwoli ci wrócić do domu – zaśmiał się, gdy mały lord zaczął opowiadać o swoich zdolnościach i umiejętnościach dbania o rośliny. – To znaczy, że mają odpowiednią ilość słońca – odpowiedział na jego kolejne pytanie dotyczące rośnięcia kwiatów. – A to znaczy, że nic złego im się nie dzieje.
Zaśmiał się dość głośno kiedy usłyszał jak bardzo emocjonujące musi być życie Archibalda z dwójką dzieci, szczególnie z Edwinem, który o dziwo (według jego [Edwina] skromnych opowiastek) mógłby spokojnie zostać Macmillanem, a nie Prewettem.
– Masz na myśli lejce? – Zapytał, mając nadzieję, że o to chodziło małemu Prewettowi, kiedy zaczął machać rączkami. Dalej, Anthony, jedynie utrzymywał swój wyjątkowo szeroki uśmiech. Nie miał nic przeciwko zbieraniu kwiatów, a z całą pewnością nie miałaby nic przeciwko temu jego mama. – Ale musisz uzbierać też dla niej – odpowiedział, czochrając małego rozbójnika po włosach. Naprawdę, mógłby przysiąc, że Archibaldowi ktoś podrzucił Macmillana; że nie miał do czynienia z prawdziwym małym lordem Prewettem. – Ciocia Dorothy i inne ciocie pewnie się ucieszą, jeżeli zabierzesz żaby do domu.
Ruszył dość szybko za biegnącym paniczem. Choć wiedział, że nic złego nie powinno się stać, to wolał go mieć na oku. Za ogrodem rozciągał się przecież las i bagna, gdzie łatwo było się zgubić komuś, kto nie znał drogi.
– Żabki uciekają, jeżeli głośno ich wołamy – odpowiedział szeptem, pomagając Edwinowi w zejściu z kłody. – Musimy być sprytni! – Brzmiało to z jego strony bardzo poważnie, bo miał poważne zamiary. I wtedy też dostrzegł jedną. – O tam! Patrz! – wskazał dłonią w stronę uciekającego zielonego płaza. – Łap!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzyłem na wujka starając się zrozumieć co do mnie mówi. Większość z nich ale nie wszystkie? To znaczy które? W końcu wszystkie czy nie wszystkie? Pogubiłem się już trochę i wzruszyłem ramionami stwierdzając w swojej główce, na co Oscar zdecydowanie przytaknął, że dziewczyny są głupie. Wszystkie ale nie wszystkie, bo na pewno nie moja mama!
- Oooo! Miriam lubi biedronki! Zawsze liczy biedronki i ile mają skrzydełek, i potem kropki na skrzydełkach, a potem ich nóżki, a potem je wypuszcza na trawę, żeby mogły dalej żyć - opowiedziałem wujkowi.
Najważniejsze jednak było i tak to, że kwiatkom żyje się dobrze. Nie chciałem, by w jakiś sposób działa im się krzywda. Mama lubiła patrzeć na ładnie rosnące kwiatki, może w tym wypadku wszystkie dziewczyny lubiły? W końcu też Miriam czasami mi powiedziała, że mam ładne kwiatki.
- Leejce, tak, chyba… - zacisnąłem usteczka.
To było jasne jak słońce, że kwiatki pozbieram także dla cioci, dlatego ochoczo pokiwałem głową. Miałem bardzo dużo energii, aż nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu i ochoczo przeskakiwałem z nóżki na nóżkę wędrując w stronę bagienka, gdzie mogły znajdywać się żabki. Chciałem je nawoływać, tak aby same do mnie podskoczyły, ale wujek powiedział, że jak będę zbyt głośno, to mi uciekną. Szybko przytknąłem palca do buzi.
- Kum kum, żabki – wyszeptałem.
Odwróciłem głowę w stronę, w którą wujek powiedział, że jest żaba. I faktycznie była! Aż pisnąłem z przejęcia! Podskoczyłem do niej, wyciągnąłem rączki przed siebie i już prawie ją miałem! Ale mi się wyślizgnęła i szybko uciekła w drugą stronę.
- Wuuuujkuuu – jęknąłem wycierając brudne ręce o spodnie. - Musimy poszukać kolejnej, bo ta mi uciekła!
Podbiegłem do wujka i złapałem go za rękę. To w sumie była bardzo fajna zabawa. Szukanie żab przy jeziorze było bardziej ciekawe aż piętnaście kropek więcej niż jest kropek na biedronkowych skrzydełkach. Miriam zawsze mówiła, że to już bardzo dużo.
- A wujek wiesz, że ostatnio siedziałem z Miriam i przychodzili do nas różni panowie i panie i próbowali uczyć mnie używania pióra. I musiałem pisać swoje imię, ale to było strasznie nudne! I pobrudziłem sobie przy tym cały rękaw od koszuli – mówiłem z przejęciem. - Mama mówiła, że w końcu mi zacznie wychodzić, ale muszę bardziej uważać i nie wylewać kałarzamu z atramentem. I jak mi Miriam napisała Edwin, to jak pisałem piórem po tym co ona napisała, to mi wychodziło, ale jak potem sam miałem, to już nie. I chyba przez mnóstwo minut musiałem pisać same literki… Myślałem, że umrę.
Westchnąłem ciężko. Najciężej jak tylko potrafiłem, aby pokazać wujkowi jak bardzo mi to przeszkadzało. I nawet słyszałem jak Oscar wzdycha, on też myślał, że umrze z nudów. I jestem pewien, że to jego sprawka, że ten kałarzam się przewrócił. Sam! Bo na pewno nie ja!
- Oooo! Miriam lubi biedronki! Zawsze liczy biedronki i ile mają skrzydełek, i potem kropki na skrzydełkach, a potem ich nóżki, a potem je wypuszcza na trawę, żeby mogły dalej żyć - opowiedziałem wujkowi.
Najważniejsze jednak było i tak to, że kwiatkom żyje się dobrze. Nie chciałem, by w jakiś sposób działa im się krzywda. Mama lubiła patrzeć na ładnie rosnące kwiatki, może w tym wypadku wszystkie dziewczyny lubiły? W końcu też Miriam czasami mi powiedziała, że mam ładne kwiatki.
- Leejce, tak, chyba… - zacisnąłem usteczka.
To było jasne jak słońce, że kwiatki pozbieram także dla cioci, dlatego ochoczo pokiwałem głową. Miałem bardzo dużo energii, aż nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu i ochoczo przeskakiwałem z nóżki na nóżkę wędrując w stronę bagienka, gdzie mogły znajdywać się żabki. Chciałem je nawoływać, tak aby same do mnie podskoczyły, ale wujek powiedział, że jak będę zbyt głośno, to mi uciekną. Szybko przytknąłem palca do buzi.
- Kum kum, żabki – wyszeptałem.
Odwróciłem głowę w stronę, w którą wujek powiedział, że jest żaba. I faktycznie była! Aż pisnąłem z przejęcia! Podskoczyłem do niej, wyciągnąłem rączki przed siebie i już prawie ją miałem! Ale mi się wyślizgnęła i szybko uciekła w drugą stronę.
- Wuuuujkuuu – jęknąłem wycierając brudne ręce o spodnie. - Musimy poszukać kolejnej, bo ta mi uciekła!
Podbiegłem do wujka i złapałem go za rękę. To w sumie była bardzo fajna zabawa. Szukanie żab przy jeziorze było bardziej ciekawe aż piętnaście kropek więcej niż jest kropek na biedronkowych skrzydełkach. Miriam zawsze mówiła, że to już bardzo dużo.
- A wujek wiesz, że ostatnio siedziałem z Miriam i przychodzili do nas różni panowie i panie i próbowali uczyć mnie używania pióra. I musiałem pisać swoje imię, ale to było strasznie nudne! I pobrudziłem sobie przy tym cały rękaw od koszuli – mówiłem z przejęciem. - Mama mówiła, że w końcu mi zacznie wychodzić, ale muszę bardziej uważać i nie wylewać kałarzamu z atramentem. I jak mi Miriam napisała Edwin, to jak pisałem piórem po tym co ona napisała, to mi wychodziło, ale jak potem sam miałem, to już nie. I chyba przez mnóstwo minut musiałem pisać same literki… Myślałem, że umrę.
Westchnąłem ciężko. Najciężej jak tylko potrafiłem, aby pokazać wujkowi jak bardzo mi to przeszkadzało. I nawet słyszałem jak Oscar wzdycha, on też myślał, że umrze z nudów. I jestem pewien, że to jego sprawka, że ten kałarzam się przewrócił. Sam! Bo na pewno nie ja!
Jest gdzieś lecz nie wiadomo gdzieŚwiat, w którym baśń ta dzieje się
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Malutki Edwin mieszka w nim
I wiedzie wśród czarodziejów prym
Nie wszystkie, więc większość. Anthony miał wrażenie, że mówił jasno, zrozumiale. Chyba. Nie miał dzieci, a i pytanie czy los miał mu pozwolić mieć dzieci. (Oczywiście ucieszyłby się na widok choćby jednego potomka!) Nie potrafił więc zrozumieć co było niejasne w jego odpowiedzi, tym bardziej że Edwin nie poinformował go o swoim pogubieniu. Nie potrafił czytać w myślach, więc nie mógł mu rozjaśnić wątpliwości.
– Tak należy robić ze zwierzątkami – potwierdził małemu lordowi. Zaśmiał się przy tym jego całym długim opisie tego jak Miriam liczyła kropki i nóżki biedronek. – Z każdymi zwierzątkami. I tymi magicznymi i niemagicznymi. Należy je po prostu wypuścić, jeżeli tylko potrafią o siebie zadbać – dodał, aby Edwin dobrze zapamiętał jego słowa. – Pewnie lady Miriam jest świetna z liczenia kropek – dodał. – A ty, umiesz liczyć żaby, sir? – O tak, chciał rzucić mu wyzwanie i przetestować jego umiejętności. Dzieci ponoć to lubiły, to jest sprawdzenie ich umiejętności. Złapał Edwina za nos, żeby sobie zażartować.
– Jak będziesz grzeczny i podrośniesz, to może pewnego dnia pokażę ci jak jeździć na niewidzialnym koniu – zaproponował… i tak, miał na myśli jeżdżenie na testralach. Choć wolał trzymać się od tych koni z daleka, to jednak podejrzewał, że jeżdżenie na czymś „niewidzialnym” mogło być dla młodego panicza czymś wyjątkowo ciekawym i ekscytującym. – O ile tata i mama pozwolą na coś takiego – dodał od razu, zdając sobie po chwili sprawę, że może Archibald i jego żona nie byliby z tego pomysłu zachwyceni.
Zaśmiał się głośno, gdy Edwin pisnął z przejęcia. Nie oczekiwał, że tak bardzo, bardzo mocno lubił żaby. Naprawdę! Ech, dzieci! Cieszą się ze wszystkiego! Dosłownie wszystkiego! Gdyby tylko on tak potrafił! Nie mógł tym bardziej opanować swojego śmiechu, gdy żaba wymsknęła się młodemu czarodziejowi.
– Oczywiście! – wybąkał ledwie między kolejnymi salwami rozbawienia. Zabawnie było patrzeć na panicza Prewetta wysmarowanego w błocie.
Złapał lorda za malutką dłoń i wysłuchał jego przejmującej opowieści (i to bez ironii, naprawdę go przejęła!) Czy mógł mu cokolwiek poradzić? Niezbyt. Musiał nauczyć się pisać jak każdy czarodziej! I on, Anthony, miał kiedyś problemy z pisaniem, a jednak, teraz kreślił ładne słowa i pisał (przy odpowiednim nastroju, po kilku kieliszkach) piękne listy!
– Auuu – zawołał, jak gdyby chciał zawtórować Edwinowi co do wysiłku, który musiał włożyć w to wszystko. – Ale wiesz, na początku zawsze jest najgorzej. Ja kiedyś pisałem jak kura pazurem, ale teraz, ho, ho, moja przyszła żona nie może się oprzeć moim listom! Ile razy przeklinałem te wszystkie nauki i guwernantki! Wyobraź sobie, że umiem pisać nawet w obcym alfabecie! Wiesz co to alfabet?
I miał już kontynuować swoją rozprawę dotyczącą pisania i emocjonalnego wsparcia dla małego czarodzieja, gdy zauważył brunatny kształt, który skoczył między kłodami. Ptaki z kolei ćwierkały jak szalone.
– Patrz, tam jest kolejna! Teraz ja! – odezwał się szeptem i położył palec na swoich ustach, sygnalizując ciszę.
Skradał się po żabę bardzo ostrożnie. Naprawdę chciał ją złapać. Ważył każdy swój krok i ruch. I nagle bach! Rzucił się! Błoto rozprysło się na wszystkie strony. Chwila niepewności…
– MAM JĄ! – wrzasnął głośno, upaprany na dłoniach i kolanach błotem. Pokazał swoją zdobycz… a żaba przecisnęła się przez jego dłonie i wyskoczyła. – Nie! – krzyknął dramatycznie. – Łap ją, łap!
– Tak należy robić ze zwierzątkami – potwierdził małemu lordowi. Zaśmiał się przy tym jego całym długim opisie tego jak Miriam liczyła kropki i nóżki biedronek. – Z każdymi zwierzątkami. I tymi magicznymi i niemagicznymi. Należy je po prostu wypuścić, jeżeli tylko potrafią o siebie zadbać – dodał, aby Edwin dobrze zapamiętał jego słowa. – Pewnie lady Miriam jest świetna z liczenia kropek – dodał. – A ty, umiesz liczyć żaby, sir? – O tak, chciał rzucić mu wyzwanie i przetestować jego umiejętności. Dzieci ponoć to lubiły, to jest sprawdzenie ich umiejętności. Złapał Edwina za nos, żeby sobie zażartować.
– Jak będziesz grzeczny i podrośniesz, to może pewnego dnia pokażę ci jak jeździć na niewidzialnym koniu – zaproponował… i tak, miał na myśli jeżdżenie na testralach. Choć wolał trzymać się od tych koni z daleka, to jednak podejrzewał, że jeżdżenie na czymś „niewidzialnym” mogło być dla młodego panicza czymś wyjątkowo ciekawym i ekscytującym. – O ile tata i mama pozwolą na coś takiego – dodał od razu, zdając sobie po chwili sprawę, że może Archibald i jego żona nie byliby z tego pomysłu zachwyceni.
Zaśmiał się głośno, gdy Edwin pisnął z przejęcia. Nie oczekiwał, że tak bardzo, bardzo mocno lubił żaby. Naprawdę! Ech, dzieci! Cieszą się ze wszystkiego! Dosłownie wszystkiego! Gdyby tylko on tak potrafił! Nie mógł tym bardziej opanować swojego śmiechu, gdy żaba wymsknęła się młodemu czarodziejowi.
– Oczywiście! – wybąkał ledwie między kolejnymi salwami rozbawienia. Zabawnie było patrzeć na panicza Prewetta wysmarowanego w błocie.
Złapał lorda za malutką dłoń i wysłuchał jego przejmującej opowieści (i to bez ironii, naprawdę go przejęła!) Czy mógł mu cokolwiek poradzić? Niezbyt. Musiał nauczyć się pisać jak każdy czarodziej! I on, Anthony, miał kiedyś problemy z pisaniem, a jednak, teraz kreślił ładne słowa i pisał (przy odpowiednim nastroju, po kilku kieliszkach) piękne listy!
– Auuu – zawołał, jak gdyby chciał zawtórować Edwinowi co do wysiłku, który musiał włożyć w to wszystko. – Ale wiesz, na początku zawsze jest najgorzej. Ja kiedyś pisałem jak kura pazurem, ale teraz, ho, ho, moja przyszła żona nie może się oprzeć moim listom! Ile razy przeklinałem te wszystkie nauki i guwernantki! Wyobraź sobie, że umiem pisać nawet w obcym alfabecie! Wiesz co to alfabet?
I miał już kontynuować swoją rozprawę dotyczącą pisania i emocjonalnego wsparcia dla małego czarodzieja, gdy zauważył brunatny kształt, który skoczył między kłodami. Ptaki z kolei ćwierkały jak szalone.
– Patrz, tam jest kolejna! Teraz ja! – odezwał się szeptem i położył palec na swoich ustach, sygnalizując ciszę.
Skradał się po żabę bardzo ostrożnie. Naprawdę chciał ją złapać. Ważył każdy swój krok i ruch. I nagle bach! Rzucił się! Błoto rozprysło się na wszystkie strony. Chwila niepewności…
– MAM JĄ! – wrzasnął głośno, upaprany na dłoniach i kolanach błotem. Pokazał swoją zdobycz… a żaba przecisnęła się przez jego dłonie i wyskoczyła. – Nie! – krzyknął dramatycznie. – Łap ją, łap!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zazwyczaj ponure i pozbawione jakiegokolwiek uroku, na czas ślubu zostało ozdobione magicznymi lampionami wzdłuż głównych przejść. Przed wejściem do lasu stoi jeden skrzat, który podaje kalosze (jeżeli ktoś nie posiada odpowiedniego obuwia). Czasami można też dostrzec lewitujące między drzewami świeczki. W przypadku zabłądzenia chochliki kornwalijskie postanowią chwycić zagubionego gościa za uszy i wyprowadzą go z lasu.
- Jeżeli to Twoja pierwsza wiadomość na przyjęciu:
- Na każdego z gości czeka z kolei służba lub skrzat, którzy witają ich i wręczają jedną z przygotowanych na ten dzień ozdób. Aby dowiedzieć się co się otrzymało, należy w swoim pierwszym poście w temacie oznaczonym [ślub] rzucić kością k6 i sprawdzić wynik z niniejszą listą:
K1: Służąca lub skrzat podaje Tobie mały kotylion w kolorze rodu Macmillanów albo Weasleyów. Przypina go do Twojego kołnierza lub sukienki. Kotylion niestety nie ma magicznych właściwości i ma tylko funkcję dekoracyjną.
K2: Otrzymujesz małą dekorację. To prawdziwy wrzos. Zostaje on przypięty do twojego ubioru we wskazanym przez ciebie miejscu.
K3: Otrzymujesz ozdobę w postaci małego metalowego lisa, który czasem uśmiecha się do pozostałych gości.
K4: Otrzymujesz kotylion i balon, którego kolor zmienia się w zależności od twojego nastroju. Biały balon oznacza, że czujesz się świetnie; różowy, że jesteś w nastroju do flirtowania; czerwony, że jesteś zły; niebieski, że jesteś smutny; żółty, że jesteś bardzo pijany.
K5: Otrzymujesz stożkowatą czapeczkę w jaskrawych kolorach. Narysowane jest na niej jedno z magicznych stworzeń, które najbardziej odpowiada Twojemu charakterowi. Czasem z czubka wylatuje kolorowe konfetti.
K6: Otrzymujesz kwiat, który najbardziej lubisz. Kwiat ma bardzo intensywny i przyjemny zapach.
Organizatorzy proszą aby liczyć ilość (kieliszków, kufli, etc.) i rodzaj alkoholi, które Wasze postaci piją w trakcie wesela.
Przypominamy, że dzieci nie powinny pić alkoholu! Jeżeli wezmą alkohol - zamieni się on w sok (dyniowy, marchewkowy lub pomidorowy - każdy z nich bez dodatku cukru)!
Oferowane alkohole: Kremowe Piwo, piwo, Porter Starego Sue, czarne ale, szampan, wino skrzatów, nalewki, Magiczne Laudanum, Quintin, wino, wódka, rakija, rum, czarodziejski miód pitny, Toujours Pur, Ognista Whisky Macmillanów (alkohol jest oferowany tylko przed wejściem na mokradła!)
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 31 • 1, 2, 3 ... 16 ... 31
Mokradło
Szybka odpowiedź