Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Bez problemu dostrzegła testrale i latające pomiędzy nimi pudełeczko, a zaraz po tym leżące nieopodal miotły. I o ile wcześniej chciała się zaktywizować, wziąć udział w zdobywaniu następnych skarbów, tak ponownie z niechęcią uznała, że lepiej będzie, jeśli to Ernie spróbuje przechwycić zwierzęcą zabawkę. Mówiąc otwarcie o tym, że nie umie latać i wolałaby nie robić przyśpieszonego kursu pomiędzy drzewami, gdzieś w środku mokradeł, gdzie droga była niepewna, długa i zawiła z niespodziankami, ponownie dopadła do liska. Mierzwiąc pachnące specyficznym smrodkiem futerko, uważnie spoglądała w stronę Pranga, który zdawał się czuć po raz kolejny jak ryba w wodzie. Nie było więc nic dziwnego w tym, że z łatwością przechwycił testralową zabawkę, wyraźnie denerwując stworzenia, choć tylko ona to mogła dostrzec i napomknąć, by lepiej szybko wrócił na ziemię. Pożałowała, że nie mogła nic im dać w zamian, odbierając najwidoczniej radość z zabijania czasu, ale rudy syneczek niewiele czekając, pokierował ich dalej.
don't want to give you up, there's never time enough (...) I'm running out of luck, promises
ain't enough.
ain't enough.
Solene Baudelaire
Zawód : krawcowa, projektantka
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She smelled like white roses and felt as fragile and satiny as her dress.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Solene Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
#1 'k15' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 17
#1 'k15' : 9
--------------------------------
#2 'k20' : 17
- Nie ma znaczenia, ale byłem ciekawy - wzruszył tylko ramionami. - Dobrze chociaż całuje? - to była tak jakby istotna kwestia! Z całym szacunkiem dla zalet intelektualnych tego... typa Vincenta. - No dobra, czyli nie zaprosił cię na ślub, przyszedł z kimś innym i ma do ciebie pretensje, że nie zaprosiłaś się w jego imieniu sama? - to było zachowanie szczeniackie na maksa, nawet ona musi to przyznać.
- Co? - wybałuszył oczy, zastanawiając się, kiedy doszła do takich wniosków. I w ogóle... jakim cudem tak zinterpretowała jego wypowiedź. - Co ty sugerujesz? Że niby poznałem cię i przez to lubię cię mniej? No przecież w ogóle nie o to mi chodziło, Just, w sensie... tak jakby... - no kurwa, rozmowy z kobietami zawsze się tak musiały skończyć. Zawsze. Za-wsze. - Nie chodzi o znajomych... tak do końca, w sensie, to w ogóle nie jest tak, że lubię cię mniej, ale teraz traktuję cię po prostu jak bardzo dobrą znajomą? - na przyjaźń chyba było jeszcze za wcześnie - i przecież wtedy też cię znałem, tylko w inny sposób - nie miał pojęcia, jak z tego wybrnąć. Najmniejszego. Ani co on tak właściwie miał jej powiedzieć. Co czuł? A co czuł? Przydałaby się jakaś wykładnia. Ktoś mógłby mu najpierw wytłumaczyć, o co chodzi w relacjach, żeby potem przeprowadzanie tego typu rozmów jakoś mu szło. - Bardziej chodzi o to, że nie chcę teraz do tego wracać, bo jesteś... gwardzistką? - na pewno o to chodziło? - Merlinie, nie umiem tego wyjaśnić, ale no lubię cię, tylko że... - nic więcej? - Tonks, nie prowokuj mnie, bo dobrze wiesz, że jestem w stanie pokazać ci trochę tego, co skrywa ten kilt tylko po to, żeby udowodnić ci, że nic nie jest tak na sto procent pewne - parsknął śmiechem, z ulgą odnotowując, że ona chyba też nie miała względem niego jakichś większych planów. Prawdę mówiąc, nawet mu to przez głowę nie przeszło. - Ponoć warto rozmawiać... - wymamrotał, niby zaprzeczając, ale chyba nie obraziłby się, gdyby ta rozmowa faktycznie nie miała miejsca. - W sensie, jeśli miałabyś myśleć, że liczę na coś więcej, to może jednak dobrze, że zaczęłaś ten temat, ale nie musisz się martwić, że mnie... - laski powiedziałyby 'zranisz', on 'zrobisz w...', więc zamilknął raptownie. - Jest dobrze - no, serio, teraz to już chyba wszystkie aspekty poruszyli. - Ale do tańca chyba wciąż mogę cię poprosić, co nie? Poza tym... nie to, żebym coś sugerował, ale możemy zatańczyć przed nosem mojego nowego ulubionego typa, już i tak jest - kurewsko - zazdrosny - czemu nie miałby być jeszcze bardziej?
- Skąd te wrzosy? Tak pachniał twój dom? - a może miejsce, które domem - choć na chwilę - się stało? Nie był może ostatnim romantykiem, ale podejrzewał, że w tym zapachu musiało być zaszczepione jakieś wspomnienie, skoro wywoływał uśmiech na jej twarzy. I coś na kształt rozrzewnienia?
- Z którego to roku? - zerknął na Czarownicę, zastanawiając się, kiedy Steff tak właściwie dołączył do redakcji. - Wcześniej też były porady Wilhelminy? To jakiś uniwersalny pseudonim? - z ciekawości zgarnął ze sobą jeden numer, kartkując go, kiedy przeciskał się zgięty w pół. - Nie wiedziałem, że gobliny też są takimi fanami... Steff będzie miał o czym z nimi rozmawiać w pracy... - wyszczerzył się bezczelnie, nie mogąc się powstrzymać przed drobnymi złośliwościami. Takimi mikroskopijnymi.
- To magia, księżniczko... królewno? - odparł z powagą, ale już po chwili na jego twarzy pojawiło się bezbrzeżne zadumanie. - Czy to się czymś od siebie różni? Księżniczka od królewny? - na ostatniej prostej z chatki przepuścił ją przodem, bardzo starając się nie patrzeć na to, jak układa się na niej sukienka, ale był tylko mężczyzną, pyłem marnym, i tak dalej. W wolnym tłumaczeniu - jednak popatrzył. Mowa był tylko o jego wdziękach. W tej całej umowie. - A co ty masz wspólnego z... jabłkiem? - o ile powiązanie ze zniczem ogarnął, diadem... powiedzmy, że też, to z jabłkiem miał problem. - Też lubisz jabłecznik?
No i dotarli w końcu na polanę, gdzie trzeba było pochylić się nad... eliksirami. - Panie przodem - wycofał się niemal natychmiast, nie zamierzając nawet próbować, to zdecydowanie nie była jego bajka, przekonał się o tym, kiedy ostatnio z Fils próbowali uwarzyć naprawdę najprostsze mikstury. Trochę zerkał jej przez ramię, starając się nie przeszkadzać, gdzieś w międzyczasie zaczął się też bawić z liskiem. - Ta gwiazda, o której nam mówiłaś w trakcie... misji w Zakazanym Lesie, to była polarna, co nie? - albo północna? Pamiętał, że dziwił się, że widać ją nad Wielką Brytanią. - On ma takie ciemniejsze plamki na pyszczku, które wyglądają trochę jak ta gwiazda - no i to tyle, jeśli chodzi o jego 'nieprzeszkadzanie'. Ale chyba dała radę? Cofnął się tylko trochę, wciąż zezował pomiędzy tym, co tam Tonks tworzyła a tym, co wyczyniał lisek.
Trzymał w ręce przed nosem zwierzaka srebrne jabłko, obserwując, jak zareaguje na to futrzak. Chyba ta błyskotka wyjątkowo mu się podobała.
- Te skarby są dla nas? Jeśli będziemy mogli wziąć ze sobą chociaż jeden, to weźmy to jabłko i dajmy go Kicie - zasłużył.
(przepraszamnajmocniejżetaknaostatniąchwilę)
- Co? - wybałuszył oczy, zastanawiając się, kiedy doszła do takich wniosków. I w ogóle... jakim cudem tak zinterpretowała jego wypowiedź. - Co ty sugerujesz? Że niby poznałem cię i przez to lubię cię mniej? No przecież w ogóle nie o to mi chodziło, Just, w sensie... tak jakby... - no kurwa, rozmowy z kobietami zawsze się tak musiały skończyć. Zawsze. Za-wsze. - Nie chodzi o znajomych... tak do końca, w sensie, to w ogóle nie jest tak, że lubię cię mniej, ale teraz traktuję cię po prostu jak bardzo dobrą znajomą? - na przyjaźń chyba było jeszcze za wcześnie - i przecież wtedy też cię znałem, tylko w inny sposób - nie miał pojęcia, jak z tego wybrnąć. Najmniejszego. Ani co on tak właściwie miał jej powiedzieć. Co czuł? A co czuł? Przydałaby się jakaś wykładnia. Ktoś mógłby mu najpierw wytłumaczyć, o co chodzi w relacjach, żeby potem przeprowadzanie tego typu rozmów jakoś mu szło. - Bardziej chodzi o to, że nie chcę teraz do tego wracać, bo jesteś... gwardzistką? - na pewno o to chodziło? - Merlinie, nie umiem tego wyjaśnić, ale no lubię cię, tylko że... - nic więcej? - Tonks, nie prowokuj mnie, bo dobrze wiesz, że jestem w stanie pokazać ci trochę tego, co skrywa ten kilt tylko po to, żeby udowodnić ci, że nic nie jest tak na sto procent pewne - parsknął śmiechem, z ulgą odnotowując, że ona chyba też nie miała względem niego jakichś większych planów. Prawdę mówiąc, nawet mu to przez głowę nie przeszło. - Ponoć warto rozmawiać... - wymamrotał, niby zaprzeczając, ale chyba nie obraziłby się, gdyby ta rozmowa faktycznie nie miała miejsca. - W sensie, jeśli miałabyś myśleć, że liczę na coś więcej, to może jednak dobrze, że zaczęłaś ten temat, ale nie musisz się martwić, że mnie... - laski powiedziałyby 'zranisz', on 'zrobisz w...', więc zamilknął raptownie. - Jest dobrze - no, serio, teraz to już chyba wszystkie aspekty poruszyli. - Ale do tańca chyba wciąż mogę cię poprosić, co nie? Poza tym... nie to, żebym coś sugerował, ale możemy zatańczyć przed nosem mojego nowego ulubionego typa, już i tak jest - kurewsko - zazdrosny - czemu nie miałby być jeszcze bardziej?
- Skąd te wrzosy? Tak pachniał twój dom? - a może miejsce, które domem - choć na chwilę - się stało? Nie był może ostatnim romantykiem, ale podejrzewał, że w tym zapachu musiało być zaszczepione jakieś wspomnienie, skoro wywoływał uśmiech na jej twarzy. I coś na kształt rozrzewnienia?
- Z którego to roku? - zerknął na Czarownicę, zastanawiając się, kiedy Steff tak właściwie dołączył do redakcji. - Wcześniej też były porady Wilhelminy? To jakiś uniwersalny pseudonim? - z ciekawości zgarnął ze sobą jeden numer, kartkując go, kiedy przeciskał się zgięty w pół. - Nie wiedziałem, że gobliny też są takimi fanami... Steff będzie miał o czym z nimi rozmawiać w pracy... - wyszczerzył się bezczelnie, nie mogąc się powstrzymać przed drobnymi złośliwościami. Takimi mikroskopijnymi.
- To magia, księżniczko... królewno? - odparł z powagą, ale już po chwili na jego twarzy pojawiło się bezbrzeżne zadumanie. - Czy to się czymś od siebie różni? Księżniczka od królewny? - na ostatniej prostej z chatki przepuścił ją przodem, bardzo starając się nie patrzeć na to, jak układa się na niej sukienka, ale był tylko mężczyzną, pyłem marnym, i tak dalej. W wolnym tłumaczeniu - jednak popatrzył. Mowa był tylko o jego wdziękach. W tej całej umowie. - A co ty masz wspólnego z... jabłkiem? - o ile powiązanie ze zniczem ogarnął, diadem... powiedzmy, że też, to z jabłkiem miał problem. - Też lubisz jabłecznik?
No i dotarli w końcu na polanę, gdzie trzeba było pochylić się nad... eliksirami. - Panie przodem - wycofał się niemal natychmiast, nie zamierzając nawet próbować, to zdecydowanie nie była jego bajka, przekonał się o tym, kiedy ostatnio z Fils próbowali uwarzyć naprawdę najprostsze mikstury. Trochę zerkał jej przez ramię, starając się nie przeszkadzać, gdzieś w międzyczasie zaczął się też bawić z liskiem. - Ta gwiazda, o której nam mówiłaś w trakcie... misji w Zakazanym Lesie, to była polarna, co nie? - albo północna? Pamiętał, że dziwił się, że widać ją nad Wielką Brytanią. - On ma takie ciemniejsze plamki na pyszczku, które wyglądają trochę jak ta gwiazda - no i to tyle, jeśli chodzi o jego 'nieprzeszkadzanie'. Ale chyba dała radę? Cofnął się tylko trochę, wciąż zezował pomiędzy tym, co tam Tonks tworzyła a tym, co wyczyniał lisek.
Trzymał w ręce przed nosem zwierzaka srebrne jabłko, obserwując, jak zareaguje na to futrzak. Chyba ta błyskotka wyjątkowo mu się podobała.
- Te skarby są dla nas? Jeśli będziemy mogli wziąć ze sobą chociaż jeden, to weźmy to jabłko i dajmy go Kicie - zasłużył.
(przepraszamnajmocniejżetaknaostatniąchwilę)
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
#1 'k20' : 11
--------------------------------
#2 'k15' : 1
#1 'k20' : 11
--------------------------------
#2 'k15' : 1
Bearnard obszedł się bez jej pomocy. Złapanie niebezpiecznych gałęzi nie sprawiło mu żadnego problemu, mógł utrzymać je na tyle długo, aby mogła pośpiesznie przemknąć obok niego i wyłowić ich skarb. Kątem oka dostrzegła jak ich gniewny towarzysz, próbuję na własną rękę spacyfikować bijącą wierzbę. Przez chwilę bała się, że być może Figg nie da rady utrzymać gałęzi i się jej oberwie. Nic takiego się jednak nie stało. Udało im się odnaleźć pudełeczko, a w jego wnętrzu znajdowało się srebrne, elegancko zdobione lusterko - Tylko ty możesz pokonać swoje słabości - przeczytała na głos, unosząc wysoko brew. Czy była to zapowiedź kolejnego zadania czy może najzwyklejszy aforyzm? Chyba wolała tą drugą opcję, bo na pewno nie za bardzo chciała dzisiaj pokonywać swoje lęki i słabości.
Pozostało im tylko to sprawdzić. Podążyli dalej, nie oglądając się za siebie. Czekało ich kolejne zadanie do wykonania. Podążali ścieżką wyznaczoną przez ich lisa. Ziemia nie była już tak grząska jednak raz za razem musiała ostrożnie odsuwać gałęzie, aby nie zniszczyć sukienki. Po kilku minutach spacery w końcu lis się zatrzymał.
Początkowo ciężko było opisać jej to co wyrosło między nimi. Podwieczorny światłocień i blask magicznych lampionów deformowały kształty drzew, jednak to jedno wyróżniało się na tle inne. Dopiero z bliska mogła dostrzec, że powodem dziwnej ułudy było wielkie stado sów, które obsiadło drzewo. Wolałaby się do nich nie zbliżać, ale jedna z nich - ta największa zdawała się trzymać w dziobie kolejną zagadkę. Niestety pozostawienie ich samych sobie również nie wydawało się być odpowiedzią. Z pewnością nie chciała ich krzywdy.
Cóż. Miała nadzieje, że zwierzęta te są tylko straszne z wyglądu. Musiała wyglądać nieco komicznie, tupiąc w grząski grunt i klaszcząc w dłonie, aby przestraszyć ptaki. W końcu to tylko sowy, prawda? Mogły bać się jej bardziej, niż ona ich. Taką przynajmniej miała nadzieję.
1. Zastraszanie (brak biegłości, +5 od gniewnego liska)
2. Skarb
3. Zadanie
Pozostało im tylko to sprawdzić. Podążyli dalej, nie oglądając się za siebie. Czekało ich kolejne zadanie do wykonania. Podążali ścieżką wyznaczoną przez ich lisa. Ziemia nie była już tak grząska jednak raz za razem musiała ostrożnie odsuwać gałęzie, aby nie zniszczyć sukienki. Po kilku minutach spacery w końcu lis się zatrzymał.
Początkowo ciężko było opisać jej to co wyrosło między nimi. Podwieczorny światłocień i blask magicznych lampionów deformowały kształty drzew, jednak to jedno wyróżniało się na tle inne. Dopiero z bliska mogła dostrzec, że powodem dziwnej ułudy było wielkie stado sów, które obsiadło drzewo. Wolałaby się do nich nie zbliżać, ale jedna z nich - ta największa zdawała się trzymać w dziobie kolejną zagadkę. Niestety pozostawienie ich samych sobie również nie wydawało się być odpowiedzią. Z pewnością nie chciała ich krzywdy.
Cóż. Miała nadzieje, że zwierzęta te są tylko straszne z wyglądu. Musiała wyglądać nieco komicznie, tupiąc w grząski grunt i klaszcząc w dłonie, aby przestraszyć ptaki. W końcu to tylko sowy, prawda? Mogły bać się jej bardziej, niż ona ich. Taką przynajmniej miała nadzieję.
1. Zastraszanie (brak biegłości, +5 od gniewnego liska)
2. Skarb
3. Zadanie
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 19.08.20 22:41, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 5
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'k15' : 2
--------------------------------
#3 'k20' : 5
Z pewną czcią podniosłem pudełeczko ze skarbem i nie mogłem się powstrzymać przed zajrzeniem do środka. Wydobyłem z siebie krótkie ach, bo moim oczom ukazał się przepiękny kompas. - Zobacz jakie to piękne, jak misternie wykonane - zacząłem się zachwycać, podstawiając Marcy kompas pod nos. Już nie schowałem go z powrotem do pudełka tylko spoglądałem na to co pokazują złote strzałki, kiedy tak ślepo podążaliśmy za naszym liskiem. - Cały czas prowadzi nas na północ... - zauważyłem po chwili, kiedy znowu szliśmy gdzieś przez jakieś chaszcze. - No idziemy, idziemy - odparłem, kiedy tak lis co i rusz się za nami oglądał. To prawda, że trzeba było iść dość szybko, żeby dotrzymać mu kroku, ale jakoś dawaliśmy mu radę. Chociaż raz musiałem się zatrzymać, bo zobaczyłem krzaczek pełen pysznie wyglądających jagód i po prostu musiałem parę zerwać. Wsadziłem kompas do kieszeni, a ręce szybko wypełniłem owocami. - Masz ochotę? - Zaproponowałem Marcy, samemu wrzucając sobie jagodę do ust. Pyszne, świeże, soczyste, mniam.
Kolejna zagadka. Lubiłem zagadki, byłem jak przyczajony Puchon, ale ukryty Krukon. Jeszcze jak zobaczyłem tę ilość pergaminów, to w ogóle oczy mi się zaświeciły radośnie. Taki ze mnie był trochę nudziarz, ale co poradzić. - Hmm... Tu chyba chodzi o jakieś baśnie... - stwierdziłem, przyglądając się dokładnie rysunkom. Co jak co, ale ta zagadka musiała mi wyjść, przecież tak dużo czasu spędzałem z nosem w książkach! Chociaż literatura dziecięca to nie był mój konik, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że jednak coś pomieszam. - Kojarzysz coś? - W końcu co dwie głowy to nie jedna. Ja już nie za dobrze pamiętałem baśnie z dzieciństwa, w końcu od tamtych czasów minęło już trochę lat, ale może Marcy uzupełni moje ewentualne braki w wiedzy.
literatura I
Kolejna zagadka. Lubiłem zagadki, byłem jak przyczajony Puchon, ale ukryty Krukon. Jeszcze jak zobaczyłem tę ilość pergaminów, to w ogóle oczy mi się zaświeciły radośnie. Taki ze mnie był trochę nudziarz, ale co poradzić. - Hmm... Tu chyba chodzi o jakieś baśnie... - stwierdziłem, przyglądając się dokładnie rysunkom. Co jak co, ale ta zagadka musiała mi wyjść, przecież tak dużo czasu spędzałem z nosem w książkach! Chociaż literatura dziecięca to nie był mój konik, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że jednak coś pomieszam. - Kojarzysz coś? - W końcu co dwie głowy to nie jedna. Ja już nie za dobrze pamiętałem baśnie z dzieciństwa, w końcu od tamtych czasów minęło już trochę lat, ale może Marcy uzupełni moje ewentualne braki w wiedzy.
literatura I
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k20' : 3
--------------------------------
#3 'k15' : 11
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'k20' : 3
--------------------------------
#3 'k15' : 11
Mogła się spodziewać, że Florean zachwyci się pięknym przedmiotem. Lubił rzeczy, które miały za sobą jakąś historię. Ale nic dziwnego, kompas wydawał się przedziwny, pewnie był zaczarowany... Był tylko jeden problem. - Eeee, Florean... - powiedziała w końcu, idąc za nim. Nie była specjalnie spięta, w końcu to jednak była tylko gra i nie chciała psuć im zabawy. - Kompasy chyba służą do tego, żeby wskazywać północ, nie? - spytała, trochę nieprzekonana do tego, że kompas gdzieś ich prowadzi. Po prostu był kompasem. Wskazywał kierunek północy.
Na widok jagód az się wystraszyła. - Co Ty wyprawiasz, nie jedz tego. - Złapała go za dłoń i wytrąciła mu kilka owoców z ręki. - Przecież tu mogą rosnąć wilcze jagody. Mało Ci zatruć?- Ba, zatrucie to właściwie najjaśniejszy scenariusz po zjedzeniu takiej jagódki. Po kilku można było paść trupem. Szybciej niż po ognistej. I to nie takim typem trupa nawet. - I jeszcze są brudne. - Pokręciła głową. Wytrzepała dokładnie jego dłonie, ale ciemne plamy z soku były czymś co szybko już nie zejdzie. Przecież mieli cały katering do dyspozycji, naprawdę nie bylo potrzeby, żeby zbierać dzikie owoce z lasu jak jakieś wile albo inne enty. Poza tym, lekko się martwiła. Ale to chyba było zupełnie oczywiste, prawda?
Na pergaminach było dużo informacji, ale nie musiała się nawet specjalnie wysilać, ledwie na nie zerknęła i rozwiązanie przyszło do jej towarzysza. Bardzo szybko, nie spodziewała się nawet że pójdzie tak łatwo. Nawet dobrze, bo sama nie była najlepsza również w dziecięcej literaturze, raczej lubiła tą... dla pań. Romansidła. W końcu która czarownica w jej wieku nie lubiłaby romansideł? Trzeba było ją zrozumieć. Pamiętała też, że Florean bardziej pewnie skupiał się na literaturze związanej z paleniem czarownic... Lub inne historyczne. Ona raczej nie interesowała się tym aż tak bardzo. Chyba, że była to historia Quidditcha. - Dobrze Ci poszło. - powiedziała rozbawiona. - Dobrze się czujesz, prawda? - Spytała, tak na wszelki wypadek, jakby naprawdę najadł się jakichś nie takich jagód.
Na widok jagód az się wystraszyła. - Co Ty wyprawiasz, nie jedz tego. - Złapała go za dłoń i wytrąciła mu kilka owoców z ręki. - Przecież tu mogą rosnąć wilcze jagody. Mało Ci zatruć?- Ba, zatrucie to właściwie najjaśniejszy scenariusz po zjedzeniu takiej jagódki. Po kilku można było paść trupem. Szybciej niż po ognistej. I to nie takim typem trupa nawet. - I jeszcze są brudne. - Pokręciła głową. Wytrzepała dokładnie jego dłonie, ale ciemne plamy z soku były czymś co szybko już nie zejdzie. Przecież mieli cały katering do dyspozycji, naprawdę nie bylo potrzeby, żeby zbierać dzikie owoce z lasu jak jakieś wile albo inne enty. Poza tym, lekko się martwiła. Ale to chyba było zupełnie oczywiste, prawda?
Na pergaminach było dużo informacji, ale nie musiała się nawet specjalnie wysilać, ledwie na nie zerknęła i rozwiązanie przyszło do jej towarzysza. Bardzo szybko, nie spodziewała się nawet że pójdzie tak łatwo. Nawet dobrze, bo sama nie była najlepsza również w dziecięcej literaturze, raczej lubiła tą... dla pań. Romansidła. W końcu która czarownica w jej wieku nie lubiłaby romansideł? Trzeba było ją zrozumieć. Pamiętała też, że Florean bardziej pewnie skupiał się na literaturze związanej z paleniem czarownic... Lub inne historyczne. Ona raczej nie interesowała się tym aż tak bardzo. Chyba, że była to historia Quidditcha. - Dobrze Ci poszło. - powiedziała rozbawiona. - Dobrze się czujesz, prawda? - Spytała, tak na wszelki wypadek, jakby naprawdę najadł się jakichś nie takich jagód.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 14
'k15' : 14
Testosteron buzował w jego żyłach, kiedy siłą własnych rąk powstrzymywał gałęzie od ruchu, tym samym oczyszczając drogę dla Roselyn, która bez obawy o swoje życie - i pozbawioną siniaków cerę - mogła przedostać się do ukrytego skarbu.
Spojrzał na Rose, kiedy ta zaczęła coś mówić o jakichś słabościach, dopiero po chwili zorientował się, że czytała to ze skarbu, który udało im się wynieść. I serio? Po to stoczył batalię z bijącą wierzbą? No nic, nie pozostało im nic innego jak iść do przodu. - Ta figurka mi się lepiej podobała - mruknął jedynie, podbierając jej jedną ze skrzynek co by ją trochę odciążyć. Bearnard musiał przyznać, że był dumny z ich lisiego przewodnika, bo trzeba mu oddać wolę walki. Aż serce Figgowi rosło, kiedy widział jak mały skacze do jednej z gałęzi. Na szczęście młody i gniewny lis nie zrobił sobie krzywdy.
Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu stanąć w lesie pełnym sów. Nie miał nic do tych ptaków i uznawał je za fantastyczne, jak każde stworzenie nie będące człowiekiem (do tych mógł mieć kilka zastrzeżeń), ale musiał przyznać, że trochę ciarki mogły przejść kiedy wszystkie te ślepia były wlepione tylko i wyłącznie w nich.
Trochę, aby nie stać jak słup soli, a trochę, żeby wspomóc Rose, Bear także przyłączył się do komicznie wyglądających prób wystraszenia ptaszyska. Naprawdę, szkoda, że nikt z boku ich nie oglądał bo mógł mieć naprawdę niezły ubaw. Może to by zmusiło sowę do upuszczenia pakunku, w którym zapewne znajdował się kolejny skarb.
1. rzucam jeszcze raz na zastraszanie (poziom I)
2. wartość skarbu
Spojrzał na Rose, kiedy ta zaczęła coś mówić o jakichś słabościach, dopiero po chwili zorientował się, że czytała to ze skarbu, który udało im się wynieść. I serio? Po to stoczył batalię z bijącą wierzbą? No nic, nie pozostało im nic innego jak iść do przodu. - Ta figurka mi się lepiej podobała - mruknął jedynie, podbierając jej jedną ze skrzynek co by ją trochę odciążyć. Bearnard musiał przyznać, że był dumny z ich lisiego przewodnika, bo trzeba mu oddać wolę walki. Aż serce Figgowi rosło, kiedy widział jak mały skacze do jednej z gałęzi. Na szczęście młody i gniewny lis nie zrobił sobie krzywdy.
Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu stanąć w lesie pełnym sów. Nie miał nic do tych ptaków i uznawał je za fantastyczne, jak każde stworzenie nie będące człowiekiem (do tych mógł mieć kilka zastrzeżeń), ale musiał przyznać, że trochę ciarki mogły przejść kiedy wszystkie te ślepia były wlepione tylko i wyłącznie w nich.
Trochę, aby nie stać jak słup soli, a trochę, żeby wspomóc Rose, Bear także przyłączył się do komicznie wyglądających prób wystraszenia ptaszyska. Naprawdę, szkoda, że nikt z boku ich nie oglądał bo mógł mieć naprawdę niezły ubaw. Może to by zmusiło sowę do upuszczenia pakunku, w którym zapewne znajdował się kolejny skarb.
1. rzucam jeszcze raz na zastraszanie (poziom I)
2. wartość skarbu
Gość
Gość
The member 'Bearnard Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k15' : 11
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'k15' : 11
Panna Macmillan potrafiła wykazać się iście ognistym temperamentem nie tylko w słowach, ale również gdy w grę wchodziło rzucanie zaklęć. Prędki urok pierwszorzędnie przypiekł cebulę, a Kostkowi nawet zrobiło się tej skaczącej, przerośniętej rośliny trochę żal. Pewnie to oni wkroczyli na jej terytorium i tylko próbowała się przed nimi – jakby nie patrzeć intruzami – bronić. Mimo tego uśmiechnął się do Virginii, a oczy zalśniły mu w rozbawieniu.
– Milady! Milady w srebrnej zbroi, po wsze czasy będę chwalił twą odwagę wspominając dzień, gdy uratowałaś bezbronnego mnie przed zabójczą cebulą z bagien! – powiedział, w międzyczasie zdejmując z głowy kapelusz i skłaniając się nisko przed czarownicą.
Drzewa mu świadkiem, że miał dziś aż za dobry humor.
Kiedy założył znów nakrycie głowy i złapał spojrzenie Gin widać było, że nie naigrywa się z niej, a po prostu w ten dziwny sposób daje upust swojej radości. Zaraz jednak ich uwagę od żartów oderwało pudełeczko, w którym znajdował się piękny naszyjnik. Uśmiechnął się na słowa Gin, pozwalając jej chwilę nacieszyć się wisiorkiem, nim razem z nią nie spojrzał się wymownie na liska. Rude zwierzę zdecydowanie bardziej wolałoby chyba uciąć sobie drzemkę niż włóczyć się z nimi po bagnach, lecz nie do końca miał wybór – tudzież jeszcze jakieś ostatki szczątkowego poczucia obowiązku odzywały się w ich przewodniku. Gdy ten w końcu się poruszył, poprowadził ich w miejsce, w którym lord i lady zobaczyli aż nazbyt znane Ollivanderowi twarze. Poza towarzyszką Steffena reszta towarzystwa była mu doskonale znana, toteż posłał im wszystkim szerokie uśmiechy. Wyraz twarzy mu jednak zblednął, gdy podążył spojrzeniem w kierunku, w którym zerkała Virginia. Mentalnie westchnął, wręcz wyczuwając od ptaka jego aurę. Musiał przyznać, że samo pomyślenie o wszelkich możliwych odcieniach błękitu w jego głosie wprawiały go w melancholijną stagnację. Już otwierał usta, żeby podzielić się tą myślą z Gin, kiedy jednak ona odezwała się, zadając mu pytanie.
– Nie wiem, mogę czegoś poszukać – zaoferował, po czym następne kilka, jak nie kilkanaście minut poświęcili na próby wypędzenia ptaka z gniazda. Jedynym co osiągnęli było jednak tylko poirytowanie stworzenia, które z niecierpliwością kłapnęło na nich dziobem, wpierw raz, a później drugi. Constantine dobywał już różdżki, jednak zamarł w jednej chwili, kiedy Virginia zaczęła śpiewać. Patrzył się na nią, jakby właśnie poraził go piorun, wmurowując w wilgotną ziemię pod butami. Na pamięć znał barwy jej głosu, miłego mu jak dotyk wypolerowanych morskimi falami kamieni: śliwka, wstęgi lapis-lazuli, modre ogniki i ametystowe pomruki. Teraz jednak doświadczał ich wszystkich na raz, a każda z barw wydawała się jeszcze jaśnieć niezrozumiałą aureolą, lśniącym gradientem który sprawiał, że kręciło mu się w głowie. Stał więc, zasłuchany, ni chcąc przegapić choćby najmniejszego drgnięcia głosek, tych prawie że niesłyszalnych, niezwykle subtelnych zmian w tonach barw: jego własnym, prywatnym spektaklu, na którym całkowicie tracił poczucie czasu i przestrzeni.
– Milady! Milady w srebrnej zbroi, po wsze czasy będę chwalił twą odwagę wspominając dzień, gdy uratowałaś bezbronnego mnie przed zabójczą cebulą z bagien! – powiedział, w międzyczasie zdejmując z głowy kapelusz i skłaniając się nisko przed czarownicą.
Drzewa mu świadkiem, że miał dziś aż za dobry humor.
Kiedy założył znów nakrycie głowy i złapał spojrzenie Gin widać było, że nie naigrywa się z niej, a po prostu w ten dziwny sposób daje upust swojej radości. Zaraz jednak ich uwagę od żartów oderwało pudełeczko, w którym znajdował się piękny naszyjnik. Uśmiechnął się na słowa Gin, pozwalając jej chwilę nacieszyć się wisiorkiem, nim razem z nią nie spojrzał się wymownie na liska. Rude zwierzę zdecydowanie bardziej wolałoby chyba uciąć sobie drzemkę niż włóczyć się z nimi po bagnach, lecz nie do końca miał wybór – tudzież jeszcze jakieś ostatki szczątkowego poczucia obowiązku odzywały się w ich przewodniku. Gdy ten w końcu się poruszył, poprowadził ich w miejsce, w którym lord i lady zobaczyli aż nazbyt znane Ollivanderowi twarze. Poza towarzyszką Steffena reszta towarzystwa była mu doskonale znana, toteż posłał im wszystkim szerokie uśmiechy. Wyraz twarzy mu jednak zblednął, gdy podążył spojrzeniem w kierunku, w którym zerkała Virginia. Mentalnie westchnął, wręcz wyczuwając od ptaka jego aurę. Musiał przyznać, że samo pomyślenie o wszelkich możliwych odcieniach błękitu w jego głosie wprawiały go w melancholijną stagnację. Już otwierał usta, żeby podzielić się tą myślą z Gin, kiedy jednak ona odezwała się, zadając mu pytanie.
– Nie wiem, mogę czegoś poszukać – zaoferował, po czym następne kilka, jak nie kilkanaście minut poświęcili na próby wypędzenia ptaka z gniazda. Jedynym co osiągnęli było jednak tylko poirytowanie stworzenia, które z niecierpliwością kłapnęło na nich dziobem, wpierw raz, a później drugi. Constantine dobywał już różdżki, jednak zamarł w jednej chwili, kiedy Virginia zaczęła śpiewać. Patrzył się na nią, jakby właśnie poraził go piorun, wmurowując w wilgotną ziemię pod butami. Na pamięć znał barwy jej głosu, miłego mu jak dotyk wypolerowanych morskimi falami kamieni: śliwka, wstęgi lapis-lazuli, modre ogniki i ametystowe pomruki. Teraz jednak doświadczał ich wszystkich na raz, a każda z barw wydawała się jeszcze jaśnieć niezrozumiałą aureolą, lśniącym gradientem który sprawiał, że kręciło mu się w głowie. Stał więc, zasłuchany, ni chcąc przegapić choćby najmniejszego drgnięcia głosek, tych prawie że niesłyszalnych, niezwykle subtelnych zmian w tonach barw: jego własnym, prywatnym spektaklu, na którym całkowicie tracił poczucie czasu i przestrzeni.
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 12
'k15' : 12
Post z zasadami
(nie rzucacie już kością k20, przed wami ostatnie zadanie. Tak, dokonaliście tego! )
Virginia i Constantine stanęli przed wyzwaniem zaśpiewania lelkowi - i czarownicy dało się to perfekcyjnie. Nie tylko lelek czy lord Ollivander byli pod wrażeniem, wasz lis również uspokoił się od nut melodii. Ziewnął przeciągle i zamknął oczy wpędzając się w czasową hibernację. Tymczasem ptak przestał wypinać groźnie pierś; nawet umożliwił wam zabranie drewnianego pudełeczka. To skrywało w sobie nieco mniejszą szkatułkę - mahoniową, ręcznie rzeźbioną; po otwarciu wieka stworzone na niej płaskorzeźby słowików nuciły cichą, przyjemną melodię, dostosowując jej tempo do nastroju otwierającego.
Wreszcie, po obejrzeniu przedmiotu oraz niecierpliwym oczekiwaniu, lisek ospale poprowadził was na kolejną z polan.
Choć Just podeszła mocno niepewnie do zadania z wytwórstwem eliksiru, obawy okazały się wyłącznie obawami. Poradziła sobie bardzo dobrze - mikstura nie wybuchła ani nie rozlała się po polanie. Pachniała przyjemnie, miała barwę jasnożółtą. Wylana na ziemię uformowała się w strzałki, które zaprowadziły ją oraz Keata do miejsca schowania skarbu. Znajdował się za jednym z większych kamieni w zaroślach, dość skrzętnie ukryty. We wnętrzu drewnianej skrzynki znaleźliście srebrny sygnet - zamiast herbu znajdowało się na nim niewielkie, otwierane srebrne pudełeczko mogące pomieścić… proszek? Sproszkowane ingrediencje bądź narkotyk? Tak mogliście stwierdzić na pierwszy rzut oka.
Wasz lis z kolei zapalił się zarówno do śledzenia strzałek na ziemi jak i wydobywania z krzewów szkatułki. Obwąchał jeszcze raz srebrne jabłko, po czym po krótkiej rozmowie z motylem, który usiadł mu na nosie, zabrał was w kolejne miejsce.
Charlie i Steffen ponownie nie podołali zadaniu. Zarówno śpiew czarownicy jak i czarodzieja nie przypodobał się nachmurzonemu lelkowi. Ten nastroszył piórka oraz gniewnie poruszył pyszczkiem, jakby chciał was dziobnąć - ostatecznie wydobywając z siebie serię przygnębiających dźwięków. Na pewno chciał was poinformować, że zanosi się na deszcz… Tymczasem wasz lis wycofał się, przez co minęło kilka minut nim ptak postanowił udostępnić wam upragnione pudełeczko - niestety, w środku odnaleźliście zwykły, drewniany guzik. Wyglądał na mocno sfatygowany przez życie. Wasz podopieczny po raz kolejny spojrzał na was z niedowierzaniem - gdyby mógł westchnąć, pewnie dokładnie to właśnie uczyniłby. Zamiast tego sprawnie poprowadził was do kolejnego zadania.
Ernie pomimo tego, że nie widział testrali, sprawnie dosiadł miotły i bez większego problemu odebrał stworzeniom drewnianą skrzyneczkę. Zwierzęta tym samym straciły zainteresowanie przedmiotem - popatrzyły chwilę to na mężczyznę, to na Solene, po czym odleciały w inne miejsce. Lisek wyglądał na wniebowziętego, gdy kobieta całkowicie poświęciła uwagę właśnie jemu. Łasił się do niej, a potem do zwycięskiego Erniego; jeżeli otworzyłeś pudełko, dostrzegliście w środku srebrne kolczyki w kształcie mioteł. Poruszały się lekko same z siebie.
Wreszcie, po zdobyciu łupu oraz odpowiedniego stężenia miłości, lisek zaprowadził was do kolejnego zadania.
Marcella i Florean podeszli do drzew przyglądając się ilustracjom. Florean pomimo niepewności zdołał odnaleźć w głowie informacje na temat prawidłowego obrazka oraz połączył je z poznanymi wiadomościami na temat samej baśni. Dzięki temu bardzo szybko dotarli pod właściwe drzewo; wasz list od razu zabrał się za kopanie w ziemi. Kiedy skończył, łapki miał ubrudzone, tak samo jak pyszczek, za to wyglądał na prawdziwie zadowolonego! Merdając ogonem przyniósł wam drewniane pudełko, w którym krył się prawdziwy skarb - różdżka wykonana ze złota, przypominająca Czarną Różdżkę z opowieści; wypustki miała ozdobione ciemnymi kamieniami. Dobrze leżała w dłoni pomimo mniejszych gabarytów - nie miała też magicznych właściwości.
W czasie, gdy wy oglądaliście zdobycz, ruda kita schowała się w krzakach, żeby po chwili wyjść z nich z polną myszą w pyszczku, którą upuściła pod wasze nogi. Wyraźnie zadowolona ze swojego łupu widocznie chciała pogratulować wam sprawnego rozwiązania zagadki. Zresztą, powinniście się posilić przed przejściem do kolejnego zadania!
Duch napotkany przez Bena i Percivala spojrzał na nich z wyraźną dezaprobatą, choć zdegustowany wzrok zatrzymał na dłużej na bawidamku. Już, już miał rzucić się na niego z floretem, ale wtedy szyki pokrzyżował mu Wright. Nieważne, na pewno byli w zmowie i razem skrzywdzili jego piękną Candice! Napędzany wściekłością sparował cios z przeciwnikiem, pewny, że za moment wygra, acz nic z tego. Jego oponent okazał się zaskakująco dobry w tej materii, dlatego poltergeist musiał przyznać się do porażki. - Wybacz mi, ukochana, nie zdołałem cię pomścić! - zawołał rzewnie, równie melodramatycznie tarzając się chwilę po ziemi. Zapłakany, bez większych słów, zniknął wkrótce pomiędzy drzewami.
Wy natomiast mogliście dobyć drewnianego pudełeczka - skrywającego w sobie złoty naszyjnik z dwoma ruchomymi szermierzami toczącymi nigdy niekończący się pojedynek.
Z kolei wasz lis połasił się do waszych nóg w ramach gratulacji nim poprowadził was w zarośla.
Bertie nie zachwycił lelka swoim śpiewem, wręcz jeszcze mocniej go rozjuszył - na szczęście na pomoc przybyła Susanne, której zanucona piosenka zrobiła na ptaku piorunujące wrażenie. Aż przysiadł na jej ramieniu kołysząc się w takt muzyki i musnął skrzydłem jej włosy. Przez chwilę nawet próbował dziobnąć ruszający się kolczyk czarownicy, ale na szczęście zrezygnował z tego pomysłu. Ostatecznie odleciał gdzieś w górę zostawiając was z drewnianym pudełeczkiem. W jego środku znalazła się niewielka, srebrna figurka niemego lelka machającego skrzydłami.
Tymczasem piękny śpiew widocznie uśpił też waszego liska, który zwinął się w kłębek pod krzewem i zasnął. Dopiero ponaglenia sprawiły, że wstał na równe łapy i leniwym krokiem zaprowadził was w zadrzewione miejsce.
Kerstin, Gwen i Michael ruszyli bezpiecznie dalej aż napotkali na drodze ducha dziecka. Ono spojrzało na nich najpierw naburmuszone, dopiero później zaciekawiając się odgrywaną scenką. - Ropuchą? To byłoby zabawne! - zaśmiał się szczerze. - Albo nie… wtedy musiałaby go pocałować księżniczka, fuj - dodał zniesmaczony, jak to chłopiec w jego wieku… czy raczej w wieku, w którym zmarł. Przyjrzał się później Gwen z nieskrywaną ciekawością… prawdziwa wiedźma! Aż zaklaskał w dłonie. - Znasz jakieś magiczne sztuczki, czarownico? - spytał, nim zastanowił się nad poruszoną przez trójkę kwestią. - W porządku, pokażę wam! - zadecydował, udostępniając wam tym samym drewniane pudełko. Skrywało ono szalik zmieniający kolor zgodnie z życzeniem noszącego.
Tymczasem wasz lis schował się na nogą Michaela, prawdopodobnie nie lubił duchów - i ruszył z miejsca dopiero, gdy chłopiec oddalił się od was. Pokierował waszą trójkę na rozległą polanę; na jej drugim końcu mogliście dostrzec Roselyn i Bearnarda.
Roselyn i Bearnard znaleźli się wśród nieprzyjaźnie nastawionych sów - przewodnik grupki nie dał się wystraszyć próbom kobiety, zahukał jedynie groźnie; dopiero interwencja czarodzieja okazała się skuteczna - zresztą lis pomógł mu w przeganianiu niemiłego ptaszyska. To w końcu dało za wygraną, z niechęcią upuszczając pod stopy dwójki czarodziejów drewnianą szkatułkę. W jej wnętrzu znaleźliście srebrny naszyjnik z sowimi, ozdobnymi piórami. Po ich muśnięciu przyjemnie szeleścił.
Z kolei zadowolony z siebie lis, choć nadal pozostający wobec was nieufny, pognał w kolejne krzaki - tym razem wyprowadzając was na rozłożystą polanę. Na jej drugim końcu mogliście dostrzec Kerstin, Gwen i Michaela.
Cora i Vincent napotkali na swojej drodze rozjuszonego hipogryfa; na szczęście zdolności Cory w zakradaniu się pozwoliły wam na bezpieczne przemknięcie obok zwierzęcia. Ono z kolei ze złością podłubało kopytem w ziemi, aż pobiegło w kierunku linii drzew. Dzięki temu bez problemu chwyciliście niestrzeżonego pudełeczka - w środku odnaleźliście srebrny i elegancki zegarek kieszonkowy. Z tyłu wygrawerowano czas jest po waszej stronie.
Waszemu lisowi bardzo podobało się w ramionach Vincenta; co chwilę próbował lizać jego ręce, także wiercił się chcąc dostąpić kolejnych czułości. Nie do końca rozumiejąc, że to nie był odpowiedni czas na pieszczoty. Otarł się jeszcze o wasze nogi, gdy został postawiony na ziemię - i wkrótce wystrzelił na jedną z polan nieopodal.
Gniewny lisek Roselyn i Bearnarda znów chapnął uciekającego przed nim lisa Cory i Vincenta. Co za złośnik.
Termin odpisów Czas na odpis macie do 18.05.20 godziny 22:00.
Punktacja
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
(nie rzucacie już kością k20, przed wami ostatnie zadanie. Tak, dokonaliście tego! )
Virginia i Constantine stanęli przed wyzwaniem zaśpiewania lelkowi - i czarownicy dało się to perfekcyjnie. Nie tylko lelek czy lord Ollivander byli pod wrażeniem, wasz lis również uspokoił się od nut melodii. Ziewnął przeciągle i zamknął oczy wpędzając się w czasową hibernację. Tymczasem ptak przestał wypinać groźnie pierś; nawet umożliwił wam zabranie drewnianego pudełeczka. To skrywało w sobie nieco mniejszą szkatułkę - mahoniową, ręcznie rzeźbioną; po otwarciu wieka stworzone na niej płaskorzeźby słowików nuciły cichą, przyjemną melodię, dostosowując jej tempo do nastroju otwierającego.
Wreszcie, po obejrzeniu przedmiotu oraz niecierpliwym oczekiwaniu, lisek ospale poprowadził was na kolejną z polan.
- zadanie nr 4:
- Po krótkiej i zadziwiająco spokojnej wędrówce docieracie do polany, na której znajduje się kilka sporych rozmiarów głazów. Wasz lis od razu zaprowadza was do jednego z nich - różni się on od pozostałych wyrzeźbionymi na powierzchni liczbami. Zrozumienie ich wymaga rzutu z biegłości numerologii, ST wynosi 30. Okazuje się, że to liczba kroków oraz kierunek, w jakim musicie podążyć w celu odnalezienia skarbu. Nieosiągnięcie wymaganych punktów oznacza po prostu dłuższe, żmudniejsze przeszukiwanie sporej wielkości polany, skutkujące bolącymi nogami. Wyjątkiem jest posiadanie lisa Mądrali, on pomoże wam znaleźć upragnione pudełko szybciej.
Choć Just podeszła mocno niepewnie do zadania z wytwórstwem eliksiru, obawy okazały się wyłącznie obawami. Poradziła sobie bardzo dobrze - mikstura nie wybuchła ani nie rozlała się po polanie. Pachniała przyjemnie, miała barwę jasnożółtą. Wylana na ziemię uformowała się w strzałki, które zaprowadziły ją oraz Keata do miejsca schowania skarbu. Znajdował się za jednym z większych kamieni w zaroślach, dość skrzętnie ukryty. We wnętrzu drewnianej skrzynki znaleźliście srebrny sygnet - zamiast herbu znajdowało się na nim niewielkie, otwierane srebrne pudełeczko mogące pomieścić… proszek? Sproszkowane ingrediencje bądź narkotyk? Tak mogliście stwierdzić na pierwszy rzut oka.
Wasz lis z kolei zapalił się zarówno do śledzenia strzałek na ziemi jak i wydobywania z krzewów szkatułki. Obwąchał jeszcze raz srebrne jabłko, po czym po krótkiej rozmowie z motylem, który usiadł mu na nosie, zabrał was w kolejne miejsce.
- zadanie nr 11:
- Żeby dostać się do właściwego skarbu, należy otworzyć porzuconą wśród wysokich traw skrzynię - większą, z zamkiem, na który nie działa magia. Najprawdopodobniej należy więc posłużyć się dostępnymi w lesie (lub w kieszeniach) przedmiotami oraz zręcznymi dłońmi. ST niemagicznego otwarcia zamka to 20, do rzutu dodaje się bonus z biegłości zręcznych rąk. Niepowodzenie skutkuje ugryzieniem palców przez rozwścieczony zamek kłódki, ale na szczęście nie jest on zacietrzewiony w swej nienawiści i po chwili możecie usłyszeć ciche kliknięcie świadczące o możliwości wydostania uwięzionego pudełeczka.
Charlie i Steffen ponownie nie podołali zadaniu. Zarówno śpiew czarownicy jak i czarodzieja nie przypodobał się nachmurzonemu lelkowi. Ten nastroszył piórka oraz gniewnie poruszył pyszczkiem, jakby chciał was dziobnąć - ostatecznie wydobywając z siebie serię przygnębiających dźwięków. Na pewno chciał was poinformować, że zanosi się na deszcz… Tymczasem wasz lis wycofał się, przez co minęło kilka minut nim ptak postanowił udostępnić wam upragnione pudełeczko - niestety, w środku odnaleźliście zwykły, drewniany guzik. Wyglądał na mocno sfatygowany przez życie. Wasz podopieczny po raz kolejny spojrzał na was z niedowierzaniem - gdyby mógł westchnąć, pewnie dokładnie to właśnie uczyniłby. Zamiast tego sprawnie poprowadził was do kolejnego zadania.
- zadanie nr 12:
- Jeśli masz przesyt zagadek, oto kolejna z nich. Jak na złość, znów trzeba do siebie coś dopasować - tym razem przywieszone do drzew w losowej kolejności pergaminy ilustrujące sceny ze znanych czarodziejom baśni bądź innej literatury. Wybranie odpowiednich symboli pozwoli na dotarcie do właściwego drzewa, pod którym zakopano skarb. W celu skojarzenia faktów należy wykonać rzut kostką - ST to 50, do rzutu dolicza się bonus biegłości wiedzy o literaturze, ponieważ to ostatni symbol Insygniów Śmierci z baśni Bardla Beedle’a Opowieść o trzech braciach stanowi rozwiązanie zagwozdki. Za to tym razem za nieodgadnięcie zagadki nic wam nie grozi, prócz utraty cennych minut na wykopywanie niewłaściwych miejsc.
Ernie pomimo tego, że nie widział testrali, sprawnie dosiadł miotły i bez większego problemu odebrał stworzeniom drewnianą skrzyneczkę. Zwierzęta tym samym straciły zainteresowanie przedmiotem - popatrzyły chwilę to na mężczyznę, to na Solene, po czym odleciały w inne miejsce. Lisek wyglądał na wniebowziętego, gdy kobieta całkowicie poświęciła uwagę właśnie jemu. Łasił się do niej, a potem do zwycięskiego Erniego; jeżeli otworzyłeś pudełko, dostrzegliście w środku srebrne kolczyki w kształcie mioteł. Poruszały się lekko same z siebie.
Wreszcie, po zdobyciu łupu oraz odpowiedniego stężenia miłości, lisek zaprowadził was do kolejnego zadania.
- zadanie nr 17:
- Znaleźliście się w fatalnym otoczeniu - dookoła potworne, głębokie bagna i znikąd pomocy. Jedynym wyjściem na przejście dalej jest wąska dróżka przecinająca mokradła, jednak z niewyjaśnionych przyczyn zastawiona została ogromnym posągiem taranującym całą jej szerokość. Nie można go podnieść, jest na to za ciężki. Należy więc rzucić na niego libramuto oraz w ten sposób znacznie zmniejszyć jego ciężar, żeby potem bez przeszkód go przesunąć i sięgnąć po skarb. Macmillanowie mogliby być mocno niezadowoleni w przypadku uszkodzenia rzeźby.
Zasady udanego zaklęcia opisuje mechanika rzucania zaklęć na forum. Nieudane skutkuje pozbycia się posągu w inny sposób (bez konieczności rzucania kostką, przyjmuje się go z góry za udany), jednak sprowadza on na was gniew Macmillanów, najpewniej trwający po kres waszych dni. Lub przynajmniej do czasu wspólnego pojednawczego picia ognistej. Inną opcją jest posiadanie lisa Śpiocha - mieszkańcy Puddlemere uznają go za tyle uroczego, że odpuszczą wam wszelkie winy bez konieczności upijania się. Przecież nie mielibyście z nimi szans.
Marcella i Florean podeszli do drzew przyglądając się ilustracjom. Florean pomimo niepewności zdołał odnaleźć w głowie informacje na temat prawidłowego obrazka oraz połączył je z poznanymi wiadomościami na temat samej baśni. Dzięki temu bardzo szybko dotarli pod właściwe drzewo; wasz list od razu zabrał się za kopanie w ziemi. Kiedy skończył, łapki miał ubrudzone, tak samo jak pyszczek, za to wyglądał na prawdziwie zadowolonego! Merdając ogonem przyniósł wam drewniane pudełko, w którym krył się prawdziwy skarb - różdżka wykonana ze złota, przypominająca Czarną Różdżkę z opowieści; wypustki miała ozdobione ciemnymi kamieniami. Dobrze leżała w dłoni pomimo mniejszych gabarytów - nie miała też magicznych właściwości.
W czasie, gdy wy oglądaliście zdobycz, ruda kita schowała się w krzakach, żeby po chwili wyjść z nich z polną myszą w pyszczku, którą upuściła pod wasze nogi. Wyraźnie zadowolona ze swojego łupu widocznie chciała pogratulować wam sprawnego rozwiązania zagadki. Zresztą, powinniście się posilić przed przejściem do kolejnego zadania!
- zadanie nr 3:
- Podczas wędrówki docieracie do zagajnika - nie takiego zwykłego, ponieważ jest on gęsto zalesiony; tak mocno, że promienie słoneczne nie docierają do tego miejsca. Co więcej, na środku widnieje ogromna roślina; postaci przynajmniej z I poziomem biegłości zielarstwa są w stanie określić, że mają do czynienia z wnykopieńką. Roślina ta posiada sękate pieńki, którymi wymachuje, gdy tylko podejdziecie bliżej. Tak samo jak kolczaste pędy gotowe do zranienia zbliżających się śmiałków. W samym centrum zielnego potwora zamiast strączków możecie dostrzec upragnione pudełeczko ze skarbem - ST jego wydostania to 50, do rzutu dolicza się bonus z biegłości zielarstwa; tylko wtedy wiecie jak postąpić z wnykopieńką. W przeciwnym razie wciskacie dłoń do dziury rośliny, która zaciska się wokół waszej dłoni. Po krótkiej szamotaninie jesteście w stanie się uwolnić oraz zdobyć skarb, ale kosztem kilku drobnych ran na skórze.
Duch napotkany przez Bena i Percivala spojrzał na nich z wyraźną dezaprobatą, choć zdegustowany wzrok zatrzymał na dłużej na bawidamku. Już, już miał rzucić się na niego z floretem, ale wtedy szyki pokrzyżował mu Wright. Nieważne, na pewno byli w zmowie i razem skrzywdzili jego piękną Candice! Napędzany wściekłością sparował cios z przeciwnikiem, pewny, że za moment wygra, acz nic z tego. Jego oponent okazał się zaskakująco dobry w tej materii, dlatego poltergeist musiał przyznać się do porażki. - Wybacz mi, ukochana, nie zdołałem cię pomścić! - zawołał rzewnie, równie melodramatycznie tarzając się chwilę po ziemi. Zapłakany, bez większych słów, zniknął wkrótce pomiędzy drzewami.
Wy natomiast mogliście dobyć drewnianego pudełeczka - skrywającego w sobie złoty naszyjnik z dwoma ruchomymi szermierzami toczącymi nigdy niekończący się pojedynek.
Z kolei wasz lis połasił się do waszych nóg w ramach gratulacji nim poprowadził was w zarośla.
- zadanie nr 16:
- Kiedy wydaje wam się, że nic was już nie zdziwi podczas tego poszukiwania skarbów, natrafiacie na skaczącą cebulkę wyłaniającą się z zarośli. Nie byle jaką, ponieważ ta osiągnęła wysokość aż dwóch metrów i bardzo chce się bić! Najlepszym sposobem na jej pozbycie się jest rzucenie zaklęcia incendio lub innego wywołującego ogień. Zasady udanego zaklęcia opisuje mechanika rzucania zaklęć na forum. Udane przepędzenie cebulki skutkuje dostępem do leżącego nieopodal skarbu, porażka bolesnym uderzeniem w ramię.
Bertie nie zachwycił lelka swoim śpiewem, wręcz jeszcze mocniej go rozjuszył - na szczęście na pomoc przybyła Susanne, której zanucona piosenka zrobiła na ptaku piorunujące wrażenie. Aż przysiadł na jej ramieniu kołysząc się w takt muzyki i musnął skrzydłem jej włosy. Przez chwilę nawet próbował dziobnąć ruszający się kolczyk czarownicy, ale na szczęście zrezygnował z tego pomysłu. Ostatecznie odleciał gdzieś w górę zostawiając was z drewnianym pudełeczkiem. W jego środku znalazła się niewielka, srebrna figurka niemego lelka machającego skrzydłami.
Tymczasem piękny śpiew widocznie uśpił też waszego liska, który zwinął się w kłębek pod krzewem i zasnął. Dopiero ponaglenia sprawiły, że wstał na równe łapy i leniwym krokiem zaprowadził was w zadrzewione miejsce.
- zadanie nr 6:
- W trakcie poszukiwań skarbów docieracie do drzew upatrzonych sobie przez sporych rozmiarów stado sów. Gdy zadrzecie głowy, jesteście w stanie zobaczyć ich nieprzyjazny wzrok, natomiast już od progu słychać groźne pohukiwania. Jedna z sów, największa, możliwe, że ich przywódca, trzyma w dziobie poszukiwane przez was pudełeczko. Jeżeli próbujecie rzucić zaklęcie jesteście w stanie dostrzec, że te nie działają na tym terenie. Tak samo jak wiele innych sposobów przekonania ptaków do współpracy. Jedynym rozwiązaniem wydaje się zastraszenie stada; ST udanego wynosi 20, do rzutu dolicza się bonus z biegłości zastraszania. Herszt zbrodniczej bandy upuszcza skarb pod nogi; jednak w przypadku nieosiągnięcia wymaganych punktów zdoła was boleśnie dziobnąć w ramię podczas ucieczki - jeżeli jednak posiadacie Gniewnego lisa, obroni on was przed tym nieprzyjaznym atakiem!
Kerstin, Gwen i Michael ruszyli bezpiecznie dalej aż napotkali na drodze ducha dziecka. Ono spojrzało na nich najpierw naburmuszone, dopiero później zaciekawiając się odgrywaną scenką. - Ropuchą? To byłoby zabawne! - zaśmiał się szczerze. - Albo nie… wtedy musiałaby go pocałować księżniczka, fuj - dodał zniesmaczony, jak to chłopiec w jego wieku… czy raczej w wieku, w którym zmarł. Przyjrzał się później Gwen z nieskrywaną ciekawością… prawdziwa wiedźma! Aż zaklaskał w dłonie. - Znasz jakieś magiczne sztuczki, czarownico? - spytał, nim zastanowił się nad poruszoną przez trójkę kwestią. - W porządku, pokażę wam! - zadecydował, udostępniając wam tym samym drewniane pudełko. Skrywało ono szalik zmieniający kolor zgodnie z życzeniem noszącego.
Tymczasem wasz lis schował się na nogą Michaela, prawdopodobnie nie lubił duchów - i ruszył z miejsca dopiero, gdy chłopiec oddalił się od was. Pokierował waszą trójkę na rozległą polanę; na jej drugim końcu mogliście dostrzec Roselyn i Bearnarda.
- zadanie nr 5:
- Poszukiwania doprowadziły was do rozłożystego drzewa, na którym wyryto runiczne znaki - jeśli któreś z was posiada biegłość starożytnych run na przynajmniej I poziomie, jest w stanie zrozumieć, że przedstawiają one trudną drogę w osiągnięciu zamierzonych celów oraz instrukcję jak należy nią podążać. I rzeczywiście, po kilku krokach docieracie do ścieżki wyłożonej ciemnymi, owalnymi kamieniami wielkości przeciętnej stopy dorosłego czarodzieja. Na powierzchni kamieni wymalowane są białą farbą runiczne symbole. Należy na nich stanąć w odpowiedniej sekwencji; ST bezproblemowego odgadnięcia formuły wynosi 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości starożytnych run. Przejście ujawnia dół w ziemi, w którym znajduje się skarb. Nieumiejętne przejście ścieżki skutkuje trwającym kilka sekund rozdzierającym piskiem zmuszającym do zatkania uszu; prawdopodobnie jako alarm obwieszczający intruzów. Przez najbliższą turę będziecie słyszeć dzwonienie w uszach.
Roselyn i Bearnard znaleźli się wśród nieprzyjaźnie nastawionych sów - przewodnik grupki nie dał się wystraszyć próbom kobiety, zahukał jedynie groźnie; dopiero interwencja czarodzieja okazała się skuteczna - zresztą lis pomógł mu w przeganianiu niemiłego ptaszyska. To w końcu dało za wygraną, z niechęcią upuszczając pod stopy dwójki czarodziejów drewnianą szkatułkę. W jej wnętrzu znaleźliście srebrny naszyjnik z sowimi, ozdobnymi piórami. Po ich muśnięciu przyjemnie szeleścił.
Z kolei zadowolony z siebie lis, choć nadal pozostający wobec was nieufny, pognał w kolejne krzaki - tym razem wyprowadzając was na rozłożystą polanę. Na jej drugim końcu mogliście dostrzec Kerstin, Gwen i Michaela.
- zadanie nr 5:
- Poszukiwania doprowadziły was do rozłożystego drzewa, na którym wyryto runiczne znaki - jeśli któreś z was posiada biegłość starożytnych run na przynajmniej I poziomie, jest w stanie zrozumieć, że przedstawiają one trudną drogę w osiągnięciu zamierzonych celów oraz instrukcję jak należy nią podążać. I rzeczywiście, po kilku krokach docieracie do ścieżki wyłożonej ciemnymi, owalnymi kamieniami wielkości przeciętnej stopy dorosłego czarodzieja. Na powierzchni kamieni wymalowane są białą farbą runiczne symbole. Należy na nich stanąć w odpowiedniej sekwencji; ST bezproblemowego odgadnięcia formuły wynosi 30, do rzutu dolicza się bonus biegłości starożytnych run. Przejście ujawnia dół w ziemi, w którym znajduje się skarb. Nieumiejętne przejście ścieżki skutkuje trwającym kilka sekund rozdzierającym piskiem zmuszającym do zatkania uszu; prawdopodobnie jako alarm obwieszczający intruzów. Przez najbliższą turę będziecie słyszeć dzwonienie w uszach.
Cora i Vincent napotkali na swojej drodze rozjuszonego hipogryfa; na szczęście zdolności Cory w zakradaniu się pozwoliły wam na bezpieczne przemknięcie obok zwierzęcia. Ono z kolei ze złością podłubało kopytem w ziemi, aż pobiegło w kierunku linii drzew. Dzięki temu bez problemu chwyciliście niestrzeżonego pudełeczka - w środku odnaleźliście srebrny i elegancki zegarek kieszonkowy. Z tyłu wygrawerowano czas jest po waszej stronie.
Waszemu lisowi bardzo podobało się w ramionach Vincenta; co chwilę próbował lizać jego ręce, także wiercił się chcąc dostąpić kolejnych czułości. Nie do końca rozumiejąc, że to nie był odpowiedni czas na pieszczoty. Otarł się jeszcze o wasze nogi, gdy został postawiony na ziemię - i wkrótce wystrzelił na jedną z polan nieopodal.
- zadanie nr 10:
- Kiedy docieracie do jednej z wydzielonych polan, na trawie ukazuje się przed wami cała sterta różnych pudełek - na oko wyglądających podobnie do tego, którego szukacie. Niestety, otworzenie kilku pierwszych z brzegów uświadomi was, że są puste oraz znalezienie upragnionego skarbu może być niesamowicie trudne - przede wszystkim czasochłonne. Jeden, drobny szczegół w postaci kolorowej kropki na lewej ściance przedmiotu pozwoli wam zrozumieć, że to właśnie tej rzeczy szukacie. Przyda się teraz sokoli wzrok, żeby wypatrzyć tę drobnostkę - ST szybkiego dostrzeżenia właściwego pudełka to 50, do rzutu dolicza się bonus z biegłości spostrzegawczości. Komplikacją przy niewykonaniu zadania jest omyłkowe natrafienie na drewnianej skrzynki skrywającą obrane gryzące cebule; wywołują one natychmiastowe łzawienie oczu utrudniające widoczność trwającą też następną turę. Możecie uniknąć okrutnego losu jeśli posiadacie lisa Energicznego, on wyczuje okropny aromat oraz ostrzeże was przed otwieraniem zdradzieckiej zawartości.
Gniewny lisek Roselyn i Bearnarda znów chapnął uciekającego przed nim lisa Cory i Vincenta. Co za złośnik.
L.p. | Grupa | I | II | III | IV | Suma |
1. | Roselyn i Bearnard | 5 | 10 | 0 | 28 | 117 |
2. | Cora i Vincent | 0 | 10 | -3 | 23 | 115 |
3. | Marcella i Florean | 0 | 10 | 0 | 35 | 112 |
4. | Ben i Percival | 0 | 10 | 0 | 30 | 100 |
5. | Just i Keat | 5 | 10 | 0 | 23 | 99 |
6. | Virginia i Constantine | 0 | 10 | 0 | 30 | 95 |
7. | Susanne i Bertie | 0 | 10 | 0 | 22 | 94 |
8. | Kerstin, Gwen i Michael | -5 | 10 | 0 | 13 | 69 |
9. | Solene i Ernie | 0 | 10 | 0 | 22 | 67 |
10. | Charlie i Steffen | -5 | -5 | 0 | 0 | 53 |
LEGENDA:
I - wartość bonusu lub kary w bieżącej rundzie za rodzaj lisa. Może przybrać wartość +5, 0 lub -5.
II - czy zadanie zostało wykonane? +10 jeśli tak, -5 jeśli nie.
III - czy lis został ugryziony w tej rundzie przez lisa pary/drużyny niżej w rankingu? -3 jeśli tak, 0 jeśli nie.
IV - łączna suma wartości skarbu zdobytego w bieżącej rundzie. Wliczając wszelkie bonusy i kary.
SUMA - łączna suma wartości zdobytych skarbów we wszystkich dotychczasowych rundach.
Widzisz błąd? Napisz do mnie!
I show not your face but your heart's desire
Mokradło
Szybka odpowiedź