Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Niestety kolejne zadanie wcale nie okazało się łatwiejsze, choć powinno się wydawać, że śpiew to odpowiednie zajęcie dla delikatnej, młodej dziewczyny. Na pewno bardziej niż szermierka, ale i to ją pokonało. Jej piosenka najwyraźniej nie spodobała się lelkowi, Steffenowi też nie poszło lepiej. Może to było z góry skazane na porażkę i ptak nie miał się uspokoić pod wpływem żadnych ich działań, bez względu na to, czego by nie spróbowali?
- Co to za dziwna piosenka? – zapytała go, w końcu na mugolskich piosenkach się zupełnie nie znała, jej wiedza o niemagicznym świecie była naprawdę niska. Gdyby nie starania ciotki Ginny oraz Gwen, która swego czasu próbowała ją edukować, nie wiedziałaby nic.
Lelek poruszył się niespokojnie i sam im zaśpiewał. Podobno śpiew lelka nie znaczył nic dobrego, ale Charlie nie była przesądna. Trochę trwało, zanim udało im się sięgnąć po pudełko, niestety znowu nie było tam niczego wartościowego, a tylko sfatygowany drewniany guzik. Nawet ich lis wyglądał na rozczarowanego tym, jak kiepsko poszły im ostatnie dwa zadania i pewnie gdyby mógł wydawać ludzkie dźwięki, dałby temu jakiś wyraz.
Nie pozostało im nic innego jak pójść za nim i mieć nadzieję, że teraz pójdzie im lepiej. Może natrafią na coś, na czym będą się znać. Charlie naprawdę liczyła na coś związanego z eliksirami, zielarstwem lub transmutacją.
- Ciekawe co jeszcze nas czeka na tych mokradłach – zastanowiła się, gdy szli. A lis po chwili doprowadził ich w następne miejsce, gdzie na drzewach znajdowały się pergaminy. Charlie podeszła do nich, oglądając ich zawartość.
- To chyba symbole z czarodziejskich baśni – zauważyła. Gdy była małą dziewczynką, mama czytała jej Baśnie barda Beedle’a i nie tylko. – Pod właściwym drzewem musi znajdować się skarb.
Zaczęła analizować zagadkę i symbole, starając się dopasować odpowiedni, tak aby zlokalizować właśnie to drzewo, przy którym znajdował się ich skarb. Zastanawiała się, próbując przypomnieć sobie znane sobie baśnie. Ostatni raz czytała je za życia Helen, więc trochę czasu minęło, a w dorosłości czytała głównie książki naukowe, nie miała zbyt wiele czasu na literaturę rozrywkową. Ale coś tam pamiętała, więc teraz próbowała tę wiedzę spożytkować do rozwiązania postawionego przed nimi zadania. Jeśli się myliła, to może Steffenowi uda się poprawić.
| 1 - wiedza o literaturze (I poziom); 2 - skarb
- Co to za dziwna piosenka? – zapytała go, w końcu na mugolskich piosenkach się zupełnie nie znała, jej wiedza o niemagicznym świecie była naprawdę niska. Gdyby nie starania ciotki Ginny oraz Gwen, która swego czasu próbowała ją edukować, nie wiedziałaby nic.
Lelek poruszył się niespokojnie i sam im zaśpiewał. Podobno śpiew lelka nie znaczył nic dobrego, ale Charlie nie była przesądna. Trochę trwało, zanim udało im się sięgnąć po pudełko, niestety znowu nie było tam niczego wartościowego, a tylko sfatygowany drewniany guzik. Nawet ich lis wyglądał na rozczarowanego tym, jak kiepsko poszły im ostatnie dwa zadania i pewnie gdyby mógł wydawać ludzkie dźwięki, dałby temu jakiś wyraz.
Nie pozostało im nic innego jak pójść za nim i mieć nadzieję, że teraz pójdzie im lepiej. Może natrafią na coś, na czym będą się znać. Charlie naprawdę liczyła na coś związanego z eliksirami, zielarstwem lub transmutacją.
- Ciekawe co jeszcze nas czeka na tych mokradłach – zastanowiła się, gdy szli. A lis po chwili doprowadził ich w następne miejsce, gdzie na drzewach znajdowały się pergaminy. Charlie podeszła do nich, oglądając ich zawartość.
- To chyba symbole z czarodziejskich baśni – zauważyła. Gdy była małą dziewczynką, mama czytała jej Baśnie barda Beedle’a i nie tylko. – Pod właściwym drzewem musi znajdować się skarb.
Zaczęła analizować zagadkę i symbole, starając się dopasować odpowiedni, tak aby zlokalizować właśnie to drzewo, przy którym znajdował się ich skarb. Zastanawiała się, próbując przypomnieć sobie znane sobie baśnie. Ostatni raz czytała je za życia Helen, więc trochę czasu minęło, a w dorosłości czytała głównie książki naukowe, nie miała zbyt wiele czasu na literaturę rozrywkową. Ale coś tam pamiętała, więc teraz próbowała tę wiedzę spożytkować do rozwiązania postawionego przed nimi zadania. Jeśli się myliła, to może Steffenowi uda się poprawić.
| 1 - wiedza o literaturze (I poziom); 2 - skarb
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k15' : 15
#1 'k100' : 49
--------------------------------
#2 'k15' : 15
Wywróciła lekko błękitnymi tęczówkami kiedy Keaton stwierdził, że to konkretne pytanie powodowała jego ciekawość.
- Dobrze. - mruknęła w odpowiedzi, a jej myśli złośliwie podrzuciły wspomnienie końcówki marcowego spotkania. Poruszył w niej wtedy coś, co chciała zostawić, odsunąć, pozbyć się. Wyciągnął na wierzch. Wędrowała dalej, próbując odsunąć od siebie te konkretne myśli. Szczęśliwie dla niej mężczyzna odezwał się na nowo. Zmarszczyła jasne brwi, wydymając lekko usta. Wypowiedziane na głos, brzmiało jeszcze gorzej.
- Mnie się pytasz? - zapytała rozkładając w geście niewiedzy i bezsilności dłonie. Nie bardzo nadążała za tym - za nim. Z jednej strony zdawał się jasno manifestować swój wybór, którym nie była z drugiej, rzucał Keatowi jakieś przymrużone spojrzenia.
Z trudem powstrzymała chęć roześmiania się na wybałuszone oczy, które pojawiły się po jej słowach. Patrzyła jak poszukuje słów. Słuchała, jak próbuje je złożyć. Co jakiś czas zerkała na lisa, który prowadził ich w kierunku kolejnego zadania.
- Wtedy, byłam całkiem inną osobą. Zmieniłam się. - wtrąciła w jego wypowiedzieć, jakby chcąc mu trochę ułatwić to plątanie. Bo widocznie się męczył gorączkowo próbując znaleźć odpowiedź, która mogłaby jej nie urazić. Kiedy poruszył kwestię jej pozycji spojrzała na niego.
- Boisz się, że ktoś pomyśli że dostałeś się do Zakonu bo sypiasz z szefową? - zapytała ściszając głos tak na wszelki wypadek, unosząc jedną z brwi ku górze. Nie potrafiła już ukryć rozbawienia, które wykwitło na jej twarzy. Zaśmiała się, unosząc rękę, żeby położyć ją na chwilę na jego przedramieniu. Słowa o rozmawianiu pozostawiła już same sobie.
- Możesz. - zgodziła się łaskawie, kiedy zapytał o taniec. Dopiero kolejna propozycja sprawiła że odwróciła na niego głowę, kiedy wysunęła się trochę do przodu w prowadzeniu.
- Zazdrosny? - pytanie zawisło w powietrzu. Jasne brwi zmarszczyły się a ona machnęła ręką. - Nie mam siły, czasu i chęci na jakieś… - uniosła dłonie rozkładając je bezsilnie na boki. Westchnęła, kręcąc głową. - Ale chętnie potańczę. Zamierzam się dobrze bawić. - dodała jeszcze wracając do propozycji.
- Nie wiem. - przyznała szczerze na pytanie odnoszące się do wrzosów. - Kojarzą mi się z latem. - wzruszyła lekko ramionami. - Chociaż teraz mamy wrzosowisko koło domu. Michael dobrze wybrał. - dodała posyłając uśmiech w stronę Burroughsa.
- Porady Wilhelimny? - zapytała spoglądając na niego z uniesionymi brwiami. Coś takiego było w tej gazecie? Przekartkowała ją na szybko, ale zaraz straciła zainteresowanie. Zaśmiała się na wtrącenie dotyczące Steffena. Zajmując się poszukiwaniem kolejnej skrzyneczki. Zamrugała na jego pytanie wydymając odrobinę usta.
- Ojcem? - zapytała wzruszając ramionami. Sama nigdy nie zastanawiała się nad tym za mocno i nawet w tej chwili strzelała, ale też nigdy nie czuła jakiejś większej potrzeby zrozumienia tego,
- Jabłecznik kocham, przynosi na myśl niedzielne obiady. Ale sama woń jabłek jest dość… urzekająca. - wyznała wzruszając lekko ramionami. W końcu dotarli na polanę, a ona ruszyła przodem niepewnie, bo niewiele wiedziała o eliksirach.
- Polarna. - potwierdziła, by zaraz zerknąć na lisa i zmrużyć oczy. - Rzeczywiście ma. Może powinieneś zmienić mu imię. - zaproponowała unosząc kącik ust ku górze. Uniosła dłoń, żeby założyć za ucho jasne włosy i zmarszczyła brwi. - Na co lisowi takie jabłko? - zapytała, po czym zaśmiała się lekko. Zajęła się zadaniem i o dziwo nic nie wybuchło. Tym razem. Wszystko poszło… dobrze. A kiedy pochyliła się nad pudełeczkiem wyciągnęła z niego pierścień, ale jakiś inny. Wyciągnęła rękę w stronę Keata. - To weź ty. - zadecydowała, poprawiając diadem, który trochę zsunął się z głowy. Wędrowali chwilę a kiedy znaleźli się wśród wysokich traw, odnalazła skrzynię, większą. Uniosła różdżkę, wypowiadając alahomorę, kiedy zobaczyła zamek, ale ten ani drgnął.
- Umiesz to otworzyć? - zapytała spoglądając na Keatona, odsuwając się od skrzyni. Ona w otwieranie zamków bez pomocy magii nigdy się nie bawiła. Ale wychowała się na przedmieściach nie w dokach.
| rzucam tylko na skarb, nie umiem otwierać zamków bez różdżki czy klucza
- Dobrze. - mruknęła w odpowiedzi, a jej myśli złośliwie podrzuciły wspomnienie końcówki marcowego spotkania. Poruszył w niej wtedy coś, co chciała zostawić, odsunąć, pozbyć się. Wyciągnął na wierzch. Wędrowała dalej, próbując odsunąć od siebie te konkretne myśli. Szczęśliwie dla niej mężczyzna odezwał się na nowo. Zmarszczyła jasne brwi, wydymając lekko usta. Wypowiedziane na głos, brzmiało jeszcze gorzej.
- Mnie się pytasz? - zapytała rozkładając w geście niewiedzy i bezsilności dłonie. Nie bardzo nadążała za tym - za nim. Z jednej strony zdawał się jasno manifestować swój wybór, którym nie była z drugiej, rzucał Keatowi jakieś przymrużone spojrzenia.
Z trudem powstrzymała chęć roześmiania się na wybałuszone oczy, które pojawiły się po jej słowach. Patrzyła jak poszukuje słów. Słuchała, jak próbuje je złożyć. Co jakiś czas zerkała na lisa, który prowadził ich w kierunku kolejnego zadania.
- Wtedy, byłam całkiem inną osobą. Zmieniłam się. - wtrąciła w jego wypowiedzieć, jakby chcąc mu trochę ułatwić to plątanie. Bo widocznie się męczył gorączkowo próbując znaleźć odpowiedź, która mogłaby jej nie urazić. Kiedy poruszył kwestię jej pozycji spojrzała na niego.
- Boisz się, że ktoś pomyśli że dostałeś się do Zakonu bo sypiasz z szefową? - zapytała ściszając głos tak na wszelki wypadek, unosząc jedną z brwi ku górze. Nie potrafiła już ukryć rozbawienia, które wykwitło na jej twarzy. Zaśmiała się, unosząc rękę, żeby położyć ją na chwilę na jego przedramieniu. Słowa o rozmawianiu pozostawiła już same sobie.
- Możesz. - zgodziła się łaskawie, kiedy zapytał o taniec. Dopiero kolejna propozycja sprawiła że odwróciła na niego głowę, kiedy wysunęła się trochę do przodu w prowadzeniu.
- Zazdrosny? - pytanie zawisło w powietrzu. Jasne brwi zmarszczyły się a ona machnęła ręką. - Nie mam siły, czasu i chęci na jakieś… - uniosła dłonie rozkładając je bezsilnie na boki. Westchnęła, kręcąc głową. - Ale chętnie potańczę. Zamierzam się dobrze bawić. - dodała jeszcze wracając do propozycji.
- Nie wiem. - przyznała szczerze na pytanie odnoszące się do wrzosów. - Kojarzą mi się z latem. - wzruszyła lekko ramionami. - Chociaż teraz mamy wrzosowisko koło domu. Michael dobrze wybrał. - dodała posyłając uśmiech w stronę Burroughsa.
- Porady Wilhelimny? - zapytała spoglądając na niego z uniesionymi brwiami. Coś takiego było w tej gazecie? Przekartkowała ją na szybko, ale zaraz straciła zainteresowanie. Zaśmiała się na wtrącenie dotyczące Steffena. Zajmując się poszukiwaniem kolejnej skrzyneczki. Zamrugała na jego pytanie wydymając odrobinę usta.
- Ojcem? - zapytała wzruszając ramionami. Sama nigdy nie zastanawiała się nad tym za mocno i nawet w tej chwili strzelała, ale też nigdy nie czuła jakiejś większej potrzeby zrozumienia tego,
- Jabłecznik kocham, przynosi na myśl niedzielne obiady. Ale sama woń jabłek jest dość… urzekająca. - wyznała wzruszając lekko ramionami. W końcu dotarli na polanę, a ona ruszyła przodem niepewnie, bo niewiele wiedziała o eliksirach.
- Polarna. - potwierdziła, by zaraz zerknąć na lisa i zmrużyć oczy. - Rzeczywiście ma. Może powinieneś zmienić mu imię. - zaproponowała unosząc kącik ust ku górze. Uniosła dłoń, żeby założyć za ucho jasne włosy i zmarszczyła brwi. - Na co lisowi takie jabłko? - zapytała, po czym zaśmiała się lekko. Zajęła się zadaniem i o dziwo nic nie wybuchło. Tym razem. Wszystko poszło… dobrze. A kiedy pochyliła się nad pudełeczkiem wyciągnęła z niego pierścień, ale jakiś inny. Wyciągnęła rękę w stronę Keata. - To weź ty. - zadecydowała, poprawiając diadem, który trochę zsunął się z głowy. Wędrowali chwilę a kiedy znaleźli się wśród wysokich traw, odnalazła skrzynię, większą. Uniosła różdżkę, wypowiadając alahomorę, kiedy zobaczyła zamek, ale ten ani drgnął.
- Umiesz to otworzyć? - zapytała spoglądając na Keatona, odsuwając się od skrzyni. Ona w otwieranie zamków bez pomocy magii nigdy się nie bawiła. Ale wychowała się na przedmieściach nie w dokach.
| rzucam tylko na skarb, nie umiem otwierać zamków bez różdżki czy klucza
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 3
'k15' : 3
Rozwścieczone zwierzę zapragnęło wyładować frustracje w trochę inny sposób; silny dźwięk stukotu kopyt rozniósł się po zielonej przestrzeni lasu, gdy pospiesznie znikał w ciasnej plątaninie drzewnej korony. Mężczyzna zdążył obrócić się nieznacznie i dostrzec mglisty tył śnieżnobiałych piór. Niesamowite. Ciche westchnienie oraz lekkie, zdumione kiwanie głową pojawiło się na jego obliczu. Wszystkie dotychczasowe zadania kosztowały ich naprawdę wiele. Strach pomyśleć co przygotowano na sam koniec. – Już chyba nic mnie dziś nie zaskoczy… – rzucił w eter odrobinę beznamiętnie patrząc na jasne oblicze Cory. Wyglądała na zatroskaną, zaniepokojoną. Czyżby martwiła się o napotkane istoty? – Nie martw się, na pewno wszystkie stworzenia mają się dobrze. – dodał uspokajająco, posyłając w jej stronę subtelny, kojący uśmiech. Odebrał z jej dłoni malutką, zdobną skrzyneczkę. Obejrzał uważnie, zastanawiając się czy wyłapie jakiekolwiek różnice. Rozradowany lis zakręcał energiczne kółka, domagał się jeszcze większej ilości pieszczot. – Poczekaj chwilę młody, najpierw zawartość… – uchylił wieko, wyciągając elegancki, srebrny zegarek. Pogładził zimną strukturę. Był malutki, dość prosty, idealny na drobną kobiecą dłoń. – Przymierz, wygląda jakby był zrobiony dla ciebie. – podał go współtowarzyszce, zamykając wieko. Odłożył je na soczystą trawę i podniósł rdzawego kompana, który wygodnie usadowił się w jego ramionach. Pozwolił na chwilę beztroskiego drapania, głaskania, muśnięcia szorstkim, mokrym językiem. Patrzył jak przymierza prezent pasujący do bladego różu przybrudzonej błotem sukienki. Miał nadzieję, że odrobinę się rozchmurzy. Zaraz potem odstawił walczącego o uwagę lisa, zachęcając do odnalezienia odpowiedniego tropu. Nie musieli czekać zbyt długo; zwierz pomknął przed siebie zostawiając ich w tyle. Skąd miał w sobie aż tyle nieposkromionej siły? – Idziemy, to już chyba ostatnie. – wyzwanie, z którym muszą się zmierzyć.
Wędrowali nieco spokojniejszą częścią mokradeł. Ziemia przestała zapadać się pod stopami, ostatnie wiązki zachodzącego słońca przenikały między gałęziami. Wieczorne żyjątka odzywały się nieopodal, dając jedyny i niepowtarzalny dźwięczny koncert. Zapach też się zmienił – wilgotny, świeży, pasujący do obecnego, urokliwego miesiąca. Rudawy futrzak uważnie wyłapywał odpowiednie elementy. Przemierzali gęstą trawę, aby natrafić na kolejną polanę. Czy przywita ich kolejny, magiczny stwór? Stanęli na chwilę. Rineheart zamrugał kilkukrotnie, wzrok oszalał widząc niewielką przestrzeń wypełnioną identycznymi, małymi skrzyneczkami. Jakim cudem mieli odnaleźć właściwą? Zmarszczył czoło w niezadowoleniu. Podszedł ostrożnie do pierwszego rzędu, przykucnął i uchylił wieko. Było puste. Lis podbiegł do ciemnowłosego ocierając się o wierzch dłoni. Nie odpowiedział na zaczepkę - bacznie, uważnie lustrował gęstwinę drewna: – Któraś musi się czymś różnić. – zauważył, podnosząc się do pionu. Założył ręce na klatce piersiowej: – Jeśli tego w porę nie wyłapiemy, będziemy się z nimi bawić do białego rana. – westchnął. Spojrzał na lisa, który nie za bardzo kwapił się do pomocy. Biegał rozradowany, oczekując uwagi od obu partnerów. Dlaczego nie wspomoże ich swym wyczulonym węchem? – Ja zacznę od lewej strony, ty możesz od prawej. Sprawdzajmy każdą bardzo uważnie, nic nie może umknąć naszej uwadze. – kończąc wypowiedź ruszył w głąb polany. Udał się na lewy brzeg, przemierzając rzędy skrzyneczek. Każdą z nich podnosił do góry, sprawdzając czy nie wyróżnia się czymś wyjątkowym. Udawało mu się odkrywać miejsce występowania klątw, dlaczego miał nie poradzić sobie z tym zadaniem?
1. rzucam k100 na rozpoznanie skrzynki, st - 50
2. rzucam k15 na wartość skarbu
Wędrowali nieco spokojniejszą częścią mokradeł. Ziemia przestała zapadać się pod stopami, ostatnie wiązki zachodzącego słońca przenikały między gałęziami. Wieczorne żyjątka odzywały się nieopodal, dając jedyny i niepowtarzalny dźwięczny koncert. Zapach też się zmienił – wilgotny, świeży, pasujący do obecnego, urokliwego miesiąca. Rudawy futrzak uważnie wyłapywał odpowiednie elementy. Przemierzali gęstą trawę, aby natrafić na kolejną polanę. Czy przywita ich kolejny, magiczny stwór? Stanęli na chwilę. Rineheart zamrugał kilkukrotnie, wzrok oszalał widząc niewielką przestrzeń wypełnioną identycznymi, małymi skrzyneczkami. Jakim cudem mieli odnaleźć właściwą? Zmarszczył czoło w niezadowoleniu. Podszedł ostrożnie do pierwszego rzędu, przykucnął i uchylił wieko. Było puste. Lis podbiegł do ciemnowłosego ocierając się o wierzch dłoni. Nie odpowiedział na zaczepkę - bacznie, uważnie lustrował gęstwinę drewna: – Któraś musi się czymś różnić. – zauważył, podnosząc się do pionu. Założył ręce na klatce piersiowej: – Jeśli tego w porę nie wyłapiemy, będziemy się z nimi bawić do białego rana. – westchnął. Spojrzał na lisa, który nie za bardzo kwapił się do pomocy. Biegał rozradowany, oczekując uwagi od obu partnerów. Dlaczego nie wspomoże ich swym wyczulonym węchem? – Ja zacznę od lewej strony, ty możesz od prawej. Sprawdzajmy każdą bardzo uważnie, nic nie może umknąć naszej uwadze. – kończąc wypowiedź ruszył w głąb polany. Udał się na lewy brzeg, przemierzając rzędy skrzyneczek. Każdą z nich podnosił do góry, sprawdzając czy nie wyróżnia się czymś wyjątkowym. Udawało mu się odkrywać miejsce występowania klątw, dlaczego miał nie poradzić sobie z tym zadaniem?
1. rzucam k100 na rozpoznanie skrzynki, st - 50
2. rzucam k15 na wartość skarbu
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 14
#1 'k100' : 94
--------------------------------
#2 'k15' : 14
Benjamin właściwie uważał, że odrobina błota dodawała ślizgońskiej zieleni marynarki wyjątkowego czaru, ale musiał przyznać Percy'emu rację - lepiej było w podobnym stanie nie pokazywać się Hannah. - Nie lubię zaklęć gospodarskich - mruknął pod nosem chyba tylko po to, by na coś pomarudzić, skoro nie mógł dalej dąsać się na złośliwe docinki dotyczące jego wagi, niemożliwej do uniesienia przez miotłę. Nadąsany nastrój był jednak tylko pozą, żartem, pewną konwencją, w jakiej łatwiej było mu koegzystować z przyjacielem pod tym samym nieboskłonem, gdy nie mogli tak po prostu okazywać sobie uczucia. - Jak coś, to powiem, że to ty wrzuciłeś mnie do bagna - dodał szybko, wspaniałomyślnie dalej zwalając winę na Ślizgona, co poprawiło mu humor. Kontynuowany podczas wrzucania Percivala przed Błędnego Rycerza także i podczas konfrontacji z kolejnym duchem. Ben uniósł krzaczaste brwi, udając, że zadziwia go retoryczne pytanie bruneta dotyczące drużyn. - My? Jak to? Zieloni do piachu, zieloni to gumochłony, czerwoni w niebiosach spuszczą na was gromy! - zacytował pod koniec jedną z ulubionych, quidditchowskich przyśpiewek z szkolnych czasów, gdy sportowa wojna między domami burzyła krew równie mocno, co lęk przed sprawdzianem z zielarstwa. I złość na fakt, że Percy przez całe wakacje musi siedzieć w posiadłości Nottów, ćwicząc bzdurne rzeczy, takie jak nauka etykiety i szermierka.
Mógłby wypomnieć mu to właśnie teraz, ale ku swojemu zdziwieniu, floret leżał w dłoni Bena zaskakująco dobrze. Właściwie...kierował nim prawie jak pałką, mocno, z impetem wyciągając przed siebie najpierw ramię, potem nieco wyginając bark, by zadać mocniejsze pchnięcie. To nie było aż tak trudne - a może po prostu miał szczęście, jak zwykle, gdy z naiwnością dziecka chwytał się za coś nowego, zbyt beztroski, by ponieść porażkę. - Ha, giń, błędny rycerzu! - zakrzyknął jeszcze, w ferworze pojedynku zapominając, że przeciwnikowi raczej nie grozi śmierć. Co innego partnerowi: gdy lamentujący duch wyzionął już swój honor, Ben zwycięsko uniósł floret do góry, a potem, nie bacząc na konwenanse, sieknął nim - z całą dostępną delikatnością - przez pierś Percivala, na pewno pozbawiając jego wyprasowanej koszuli kilka nitek, a może nawet i pozłacanego guzika. - Jestem mistrzem pchnięć, powinieneś o tym wiedzieć - powiedział z typową pewnością siebie, uśmiechając się do Blake'a z wyższością, po czym odrzucił floret i skierował się w stronę ukrytego pudełka. - Co my tu mamy... - mruknął, podnosząc wieczko. Bibelot, naszyjnik, błyskotka; całkiem ładna. Tym razem nie wsadzał znaleziska do buzi, pogłaskał tylko lisa, zerknął przez ramię na towarzysza i ruszył dalej, wyraźnie dumny z wygranego szermierczego pojedynku. Zdawał się unosić kilka centymetrów nad grząską ścieżką, ba, był bliski pogwizdywania pod nosem, ale wtem na ich drodze pojawiła się...cebulka? Brodacz zatrzymał się w pół kroku, wytrzeszczając oczy.
- Co to ma być? - spytał nieco zbity z tropu; wolałby zobaczyć garboroga, wiedział bowiem, jak walczyć z tym potworem, ale...warzywo? Ben zamrugał gwałtownie, unosząc przed siebie różdżkę. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to spalenie tego dziwnego okazu flory. - Incendio! - spróbował więc podpalić cebulkę, by ta nie zbliżała się do nich w niepokojącym tempie.
Mógłby wypomnieć mu to właśnie teraz, ale ku swojemu zdziwieniu, floret leżał w dłoni Bena zaskakująco dobrze. Właściwie...kierował nim prawie jak pałką, mocno, z impetem wyciągając przed siebie najpierw ramię, potem nieco wyginając bark, by zadać mocniejsze pchnięcie. To nie było aż tak trudne - a może po prostu miał szczęście, jak zwykle, gdy z naiwnością dziecka chwytał się za coś nowego, zbyt beztroski, by ponieść porażkę. - Ha, giń, błędny rycerzu! - zakrzyknął jeszcze, w ferworze pojedynku zapominając, że przeciwnikowi raczej nie grozi śmierć. Co innego partnerowi: gdy lamentujący duch wyzionął już swój honor, Ben zwycięsko uniósł floret do góry, a potem, nie bacząc na konwenanse, sieknął nim - z całą dostępną delikatnością - przez pierś Percivala, na pewno pozbawiając jego wyprasowanej koszuli kilka nitek, a może nawet i pozłacanego guzika. - Jestem mistrzem pchnięć, powinieneś o tym wiedzieć - powiedział z typową pewnością siebie, uśmiechając się do Blake'a z wyższością, po czym odrzucił floret i skierował się w stronę ukrytego pudełka. - Co my tu mamy... - mruknął, podnosząc wieczko. Bibelot, naszyjnik, błyskotka; całkiem ładna. Tym razem nie wsadzał znaleziska do buzi, pogłaskał tylko lisa, zerknął przez ramię na towarzysza i ruszył dalej, wyraźnie dumny z wygranego szermierczego pojedynku. Zdawał się unosić kilka centymetrów nad grząską ścieżką, ba, był bliski pogwizdywania pod nosem, ale wtem na ich drodze pojawiła się...cebulka? Brodacz zatrzymał się w pół kroku, wytrzeszczając oczy.
- Co to ma być? - spytał nieco zbity z tropu; wolałby zobaczyć garboroga, wiedział bowiem, jak walczyć z tym potworem, ale...warzywo? Ben zamrugał gwałtownie, unosząc przed siebie różdżkę. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to spalenie tego dziwnego okazu flory. - Incendio! - spróbował więc podpalić cebulkę, by ta nie zbliżała się do nich w niepokojącym tempie.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 4
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 4
Z podejrzliwym rozbawieniem zerknął na Kerstin, która zarumieniła się jakże teatralnie - czy była zdolną aktorką, czy faktycznie miała jakiegoś kawalera na oku?
Był aurorem, był czarodziejskim detektywem, był jej starszym bratem, musiał wiedzieć. Na szczęście mieszkali teraz razem, więc po weselu będzie mnóstw okazji do wybadania sytuacji.
Potem z uznaniem zwrócił wzrok na Gwen, która sprawnie wymyśliła ciąg dalszy całej historii i zyskała sobie podziw ducha. Naprawdę miała rękę do dzieci! Uśmiechnął się promiennie do obu pań, gdy duszek zaprowadził ich do skarbu.
-Ten szaliczek to coś dla pań, nie? - z ciekawością zauważył, że znalezisko, wzięte do rąk, zmieniało kolor. Pewnie taki magiczny kawałek garderoby spodobałby się Kerstin, ale z drugiej strony to Gwen mogłaby go częściej nosić bez zwracania uwagi niemagicznych znajomych... Niczym prawdziwy mężczyzna, Michael postanowił więc pozostawić Solomonowy dylemat ocenie obu kobiet - nie mógł zdecydować, które z ich trójki (no, na pewno nie on!) zasłużyło na ładny szaliczek, chyba że można go przeciąć na pół.
W dobrym humorze ruszył dalej za liskiem. Nie był asem w werbalizowaniu uczuć, ale spojrzał ciepło na Gwen, ciesząc się, że trafili z nią do drużyny. Miał trochę wątpliwości odnośnie tego, czy Kerstin nie będzie czuła się obco na czarodziejskim weselu. Teraz przekonywał się, że w pojedynkę byłoby mu trudno chronić siostrę przed zagrożeniami na poszukiwaniu skarbów i jeszcze jej je objaśniać. Gwen przyjęła zaś obecność Kerstin ciepło, serdecznie i normalnie i był za to bezgranicznie wdzięczny. Podobnie, jak za jej praktyczną pomoc przy zadaniach...
...tym bardziej, że w kolejnym zadaniu naprawdę przydałaby mu się pomoc. Zmarszczył lekko brwi, z zagubieniem wpatrując się w znaki, które wyglądały jak...
-...to chyba runy? - zgadł, tylko dzięki niedawnemu szkoleniu w Ministerstwie Magii. Hagrid objaśniała im podstawy run w listopadzie, czyli w sumie niedawno, ale... tak dawno. Nic nie pamiętał! Przygryzł lekko wargę, pamiętając jak w Hotelu Transylwania wybierał runy prawie na oślep. Wtedy się udało, więc może powinien zaufać swojej intuicji?
1. runy 0...
2. skarb
Był aurorem, był czarodziejskim detektywem, był jej starszym bratem, musiał wiedzieć. Na szczęście mieszkali teraz razem, więc po weselu będzie mnóstw okazji do wybadania sytuacji.
Potem z uznaniem zwrócił wzrok na Gwen, która sprawnie wymyśliła ciąg dalszy całej historii i zyskała sobie podziw ducha. Naprawdę miała rękę do dzieci! Uśmiechnął się promiennie do obu pań, gdy duszek zaprowadził ich do skarbu.
-Ten szaliczek to coś dla pań, nie? - z ciekawością zauważył, że znalezisko, wzięte do rąk, zmieniało kolor. Pewnie taki magiczny kawałek garderoby spodobałby się Kerstin, ale z drugiej strony to Gwen mogłaby go częściej nosić bez zwracania uwagi niemagicznych znajomych... Niczym prawdziwy mężczyzna, Michael postanowił więc pozostawić Solomonowy dylemat ocenie obu kobiet - nie mógł zdecydować, które z ich trójki (no, na pewno nie on!) zasłużyło na ładny szaliczek, chyba że można go przeciąć na pół.
W dobrym humorze ruszył dalej za liskiem. Nie był asem w werbalizowaniu uczuć, ale spojrzał ciepło na Gwen, ciesząc się, że trafili z nią do drużyny. Miał trochę wątpliwości odnośnie tego, czy Kerstin nie będzie czuła się obco na czarodziejskim weselu. Teraz przekonywał się, że w pojedynkę byłoby mu trudno chronić siostrę przed zagrożeniami na poszukiwaniu skarbów i jeszcze jej je objaśniać. Gwen przyjęła zaś obecność Kerstin ciepło, serdecznie i normalnie i był za to bezgranicznie wdzięczny. Podobnie, jak za jej praktyczną pomoc przy zadaniach...
...tym bardziej, że w kolejnym zadaniu naprawdę przydałaby mu się pomoc. Zmarszczył lekko brwi, z zagubieniem wpatrując się w znaki, które wyglądały jak...
-...to chyba runy? - zgadł, tylko dzięki niedawnemu szkoleniu w Ministerstwie Magii. Hagrid objaśniała im podstawy run w listopadzie, czyli w sumie niedawno, ale... tak dawno. Nic nie pamiętał! Przygryzł lekko wargę, pamiętając jak w Hotelu Transylwania wybierał runy prawie na oślep. Wtedy się udało, więc może powinien zaufać swojej intuicji?
1. runy 0...
2. skarb
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k15' : 12
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'k15' : 12
Uśmiech Cory, jak promień słońca, odpowiedział na niepewności Vincenta. To było wydarzenie wielkie, tak niezwykłe jak to bajkowe otoczenie, w którym przyszło im się znaleźć. Czuła, że bardzo nie pasuje do szlachetnych gości, ale rzeczywistość postanowiła sprawić jej wyjątkową niespodziankę. Bawili się, wyciągali zakurzone zdolności, rozciągali schowane dotąd w ramach emocje na rzecz niesłychanej rozgrywki. Wyłapała spojrzenie przyjaciela i sięgnęła powoli po jego dłoń, ścisnęła palce w geście wsparcia i wielkiego zapewnienia, że już nie trzeba oswajać lęków, że jest tutaj szczęśliwa, choć były pewne widoki, które zdołały jakiś czas temu zmrozić jej serce. Z każdą weselną godziną czuła się bardziej tutejsza, ich relacja zyskiwała. Zostali wrzucenie w sieć wyzwań, a nowe misje wzbudzały jeszcze większy zachwyt. – Bardzo mi się podoba, Vincencie – powtórzyła więc pogodna, by zaraz ruszyć dalej. W krokach chowała się magia, moc, niosły energię i pragnienie przełamywania następnych zadań. Drżała w oczekiwaniu i tylko martwiła się o pogryzionego lisa, ale ten przy bagnach wyraźnie się rozochocił. Dobrze, że Vincent dzielnie go trzymał. Mimo to nie umiała się powstrzymać od zerknięcia raz czy dwa w ich stronę. Ryzykowała utratą czujności (nie wspominając o zniszczonej sukience), ale najważniejsze było dostanie się do pudełka bez zakłócania równowagi w otoczeniu hipogryfa. Niesamowite, że mogła podziwiać go z tak bliska. Zaledwie parę błotnych posunięć i byłaby zaraz przy nim. Mogłaby się skłonić i… I należało zejść na ziemię, szybko wykonać zadanie i uciec, nim futrzasty dzikus zaliże Rinehearta całkowicie. Potężne stworzenie pobiegło jednak gdzieś dalej, a ich przyjazna drużyna mogła przedostać się bliżej skarbu. Przechwyciła go zwinnie. Należało skorzystać z okazji, nim rozgniewane zwierzę powróci do swojego ulubionego miejsca. Jakoś udało jej się pomknąć przez błoto do pozostałych członków ekipy. Wzięła dwa głębokie wdechy i popatrzyła na rozkojarzonego rudzielca. Zarówno on jak i Vincent mogli ujrzeć szok malujący się na jej błotnistej buzi. Zupełnie jakby dopiero teraz dotarło do niej, co takiego się wydarzyło. Zamrugała, a potem ścisnęła w dłoni chustkę, ale była zbyt przejęta, by móc się zacząć wycierać. – Nie wierzę… nie wierzę... – mruknęła, machając nerwowo pudełkiem. Broda jej zadrżała, serce łupnęło okrutnie. Fortuna i tym razem postanowiła im sprzyjać. A może to sen? Pieszczoch prosił o więcej miziania, a Cora spoglądała na tę dwójkę z rozczuleniem, powoli dochodziła do siebie. – Taki piękny, elegancki, taki… - Zupełnie nie mój, przeszło jej przez myśl, kiedy tylko srebrna ozdoba zalśniła na chudym nadgarstku. Czy ktokolwiek słyszał, by w leśnej dziczy noszono tak niezwykłe ozdoby? Ubłocona dłoń Cory tylko godziła w urok przedmiotu. Corze bliżej do plecionych bransoletek i koralików z jarzębiny, ale i tak pozwoliła sobie na ten nikły uśmiech. Czekało ich już ostatnie zadanie.
Przeczuwała, że tym razem Vincent zdoła zachwycić ją, że teraz zabawa upomni się o jego talenty. Ostatnim razem tak pięknie zaśpiewał przed lelkiem. Był też silny i mądry, z pewnością sobie poradzi, chociaż Cora zamierzała służyć, jak tylko mogła. Podczas drogi lis został ponownie podgryziony przez złośliwego konkurenta, a Cora pisnęła zaniepokojona i natychmiast poszła się przyjrzeć ranie. Przestraszone dziecię nie dało się jednak dotknąć, dziarsko mknęło przed siebie gotowe na kolejną przygodę. Złościła się, ale obiecała sobie, że sprawdzi na sam koniec, czy z ich nowym towarzyszem wszystko w porządku. Tamten rudzielec musiał się uprzeć akurat na ich przyjaznego malca. Ten był wyjątkowo dzielny, mknął prosto na polanę, daleko od niepewnych bagien. Z ulga zanurzyła stopę na suchych, rozkwitających łąkach. Robiło się ciemniej, ale nowy zakątek zachęcał wyjątkową aurą. Zapach wieczoru niósł się ponad tajemniczymi skrzynkami. Lis wydawał się szczęśliwy. Przeczuwała, że rozstanie okaże się dla wszystkich bolesne. Labirynty pudełek wołały ich. Zadanie wydawało się proste. Któraś ze skrzyń skrywała skarb, ale obawiała się, że pozostałe mogły nieść nieprzyjemne doświadczenia. Vincent wydawał się skupiony. Uniosła jednak brodę, gdy wspomniał o wielogodzinnych poszukiwaniach. – Rano będzie za nami już wiele historii, dawno zapomnimy o tych pudełkach. Masz bystre oko, na pewno znajdziesz coś charakterystycznego – stwierdziła optymistycznie. Lis kręcił się i zaczepiał, a Cora między sprawdzaniem niemal jednakowych pudełek próbowała przyjrzeć się bliżej jego pokąsanemu futerku. Cały czas jednak rozglądała się po swojej części polany. Wreszcie wyłapała w dłoniach Vincenta pudełko różniące się od poprzednich, być może o niezwykłej zawartości. – Wygląda na to, że rozwiązałeś zagadkę! – zawołała. – Co znajduje się wewnątrz? – Podeszła bliżej przyjaciela. Wygięła szyję, by zerknąć do środka. Kolejny piękny upominek? Objęła dłońmi przymilającego się lisa. Nigdy więcej podgryzania. Tym razem zamierzała go dobrze przypilnować.
rzut na skarb
Przeczuwała, że tym razem Vincent zdoła zachwycić ją, że teraz zabawa upomni się o jego talenty. Ostatnim razem tak pięknie zaśpiewał przed lelkiem. Był też silny i mądry, z pewnością sobie poradzi, chociaż Cora zamierzała służyć, jak tylko mogła. Podczas drogi lis został ponownie podgryziony przez złośliwego konkurenta, a Cora pisnęła zaniepokojona i natychmiast poszła się przyjrzeć ranie. Przestraszone dziecię nie dało się jednak dotknąć, dziarsko mknęło przed siebie gotowe na kolejną przygodę. Złościła się, ale obiecała sobie, że sprawdzi na sam koniec, czy z ich nowym towarzyszem wszystko w porządku. Tamten rudzielec musiał się uprzeć akurat na ich przyjaznego malca. Ten był wyjątkowo dzielny, mknął prosto na polanę, daleko od niepewnych bagien. Z ulga zanurzyła stopę na suchych, rozkwitających łąkach. Robiło się ciemniej, ale nowy zakątek zachęcał wyjątkową aurą. Zapach wieczoru niósł się ponad tajemniczymi skrzynkami. Lis wydawał się szczęśliwy. Przeczuwała, że rozstanie okaże się dla wszystkich bolesne. Labirynty pudełek wołały ich. Zadanie wydawało się proste. Któraś ze skrzyń skrywała skarb, ale obawiała się, że pozostałe mogły nieść nieprzyjemne doświadczenia. Vincent wydawał się skupiony. Uniosła jednak brodę, gdy wspomniał o wielogodzinnych poszukiwaniach. – Rano będzie za nami już wiele historii, dawno zapomnimy o tych pudełkach. Masz bystre oko, na pewno znajdziesz coś charakterystycznego – stwierdziła optymistycznie. Lis kręcił się i zaczepiał, a Cora między sprawdzaniem niemal jednakowych pudełek próbowała przyjrzeć się bliżej jego pokąsanemu futerku. Cały czas jednak rozglądała się po swojej części polany. Wreszcie wyłapała w dłoniach Vincenta pudełko różniące się od poprzednich, być może o niezwykłej zawartości. – Wygląda na to, że rozwiązałeś zagadkę! – zawołała. – Co znajduje się wewnątrz? – Podeszła bliżej przyjaciela. Wygięła szyję, by zerknąć do środka. Kolejny piękny upominek? Objęła dłońmi przymilającego się lisa. Nigdy więcej podgryzania. Tym razem zamierzała go dobrze przypilnować.
rzut na skarb
The member 'Cora Howell' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 14
'k15' : 14
Constantine pozwolił oczarować się śpiewowi Virginii na zbyt długo, aby czarownica nie mogła tego nie dostrzec. Widział ją wyraźnie, jednak wszystko inne straciło dla niego konkretne kształty, przemieniając się w bujne kaskady barw, jakby wszystko pochłonęła zachłanna mgła w kolorze najsoczystszej śliwki podszytej połyskliwym ametystem. Oplotło go lapis-lazuli, związało, przykuło do jednego punktu wokół zaczął obracać się cały jego świat: Gin. Mieniła się jakby osiadł ją modry wróżkowy pył. Wstrzymał oddech i trwał tak zasłuchany, przytomniejąc dopiero kiedy jego kolorowy świat zaczął blaknąć. Wciąż było to dobrą chwilę po tym, jak panna Macmillan zamilknęła. Wracał do siebie jakby z niesamowitej narkotycznej podróży, otumaniony intensywnością i klarownością doznania. Nie pojmował, dlaczego akurat tak i właśnie teraz. Zaschło mu odrobinę w gardle toteż odchrząknął i gwałtownie zamrugał, odnajdując spojrzeniem Virginię, która już dzierżyła w dłoniach ich zdobycz.
– Wybacz – powiedział, uśmiechając się jednak dość blado. – Czasami mi się tak zdarza.
Kłamstwo.
Nie chciał teraz tłumaczyć, czego tak właściwie świadkiem stała się właśnie jego towarzyszka. Było to coś niesamowicie osobistego, czego odkrycie przed nią młody Ollivander musiał niezwykle gruntownie przemyśleć. Bardzo krótka była lista osób, która wiedziała o jego przedziwnej przypadłości, a poszerzanie jej niezmiennie budziło w malarzu obiekcje. Lecz to, co było całkowicie racjonalne dla jego głowy było stekiem bzdur dla jego serca. To drżało niecierpliwie w piersi marząc o tym, by wpuścić Gin do lasu uczuć rosnących w jego duszy i gęstwinie myśli skrywanych pod często artystycznie rozwichrzoną czupryną.
Od tej rozterki uratował Constantina ich lis, który właśnie ten moment wybrał sobie, aby ruszyć z miejsca, a Ollivander prędko przeszedł do komplementowania zarówno Gin, jak i zdobytej przez nią szkatułki.
– Masz naprawdę piękny głos – przyznał, uśmiechając się do czarownicy i na moment łapiąc jej oczy w roziskrzonym spojrzeniu. Czy tylko mu się wydawało, czy faktycznie były teraz o wiele bardziej zielone niż wtedy w ogrodach?
Jego peany przerwało jednak dotarcie na miejsce kolejnego zadania. Polana wypełniona nieruchomymi głazami zaciekawiła nieco czarodzieja, lecz prawdziwą reakcję wywołały u niego dopiero ujrzane inskrypcje.
– O – powiedział, przez chwilę pobieżnie śledząc wzrokiem wyryte rzędy cyfr. – W końcu coś, o czym mam jakiekolwiek pojęcie – posłał w kierunku Gin kolejny uśmiech, po czym pochylił się nad zagadką. Teoretycznie nie wydawała się skomplikowana, lecz buk jeden wiedział czy umysł młodziana był jeszcze w ogóle w stanie poprawnie funkcjonować.
| rzut na numerologię, ST 30 (I, +0)
– Wybacz – powiedział, uśmiechając się jednak dość blado. – Czasami mi się tak zdarza.
Kłamstwo.
Nie chciał teraz tłumaczyć, czego tak właściwie świadkiem stała się właśnie jego towarzyszka. Było to coś niesamowicie osobistego, czego odkrycie przed nią młody Ollivander musiał niezwykle gruntownie przemyśleć. Bardzo krótka była lista osób, która wiedziała o jego przedziwnej przypadłości, a poszerzanie jej niezmiennie budziło w malarzu obiekcje. Lecz to, co było całkowicie racjonalne dla jego głowy było stekiem bzdur dla jego serca. To drżało niecierpliwie w piersi marząc o tym, by wpuścić Gin do lasu uczuć rosnących w jego duszy i gęstwinie myśli skrywanych pod często artystycznie rozwichrzoną czupryną.
Od tej rozterki uratował Constantina ich lis, który właśnie ten moment wybrał sobie, aby ruszyć z miejsca, a Ollivander prędko przeszedł do komplementowania zarówno Gin, jak i zdobytej przez nią szkatułki.
– Masz naprawdę piękny głos – przyznał, uśmiechając się do czarownicy i na moment łapiąc jej oczy w roziskrzonym spojrzeniu. Czy tylko mu się wydawało, czy faktycznie były teraz o wiele bardziej zielone niż wtedy w ogrodach?
Jego peany przerwało jednak dotarcie na miejsce kolejnego zadania. Polana wypełniona nieruchomymi głazami zaciekawiła nieco czarodzieja, lecz prawdziwą reakcję wywołały u niego dopiero ujrzane inskrypcje.
– O – powiedział, przez chwilę pobieżnie śledząc wzrokiem wyryte rzędy cyfr. – W końcu coś, o czym mam jakiekolwiek pojęcie – posłał w kierunku Gin kolejny uśmiech, po czym pochylił się nad zagadką. Teoretycznie nie wydawała się skomplikowana, lecz buk jeden wiedział czy umysł młodziana był jeszcze w ogóle w stanie poprawnie funkcjonować.
| rzut na numerologię, ST 30 (I, +0)
speak to me in colours
Constantine Ollivander
Zawód : malarz, ilustrator, projektant różdżek
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
biegł zanosząc się łkaniem
uszy bolały go z zimna
biegł boso w piżamie
zając ścigany przez wilka
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k15' : 11
#1 'k100' : 60
--------------------------------
#2 'k15' : 11
Steffen usiłował zachować dobrą minę do złej gry, bo obserwowali go koledzy, ale nerwowo zerknął na Charlie w reakcji na obojętność lelka. Trudno było przekonać do siebie ptaka, gdy usłyszał już piękny śpiew Virginii i Sue... albo może nie lubił mugolskiej muzyki?
Ale Charlie śpiewała przecież ładnie! Cóż, miał nadzieję, że panna Leighton zapamięta go jako zdolnego animaga i specjalistę od transmutacji, a nie jako kiepskiego śpiewaka. Los zbyt często stykał ich ze sobą na gruncie muzycznym, a ze Steffa był przecież żaden śpiewak...
-Ech, ten lelek ma chyba lepszy gust niż schodek w bibliotece... - westchnął, chcąc obrócić sytuację w żart - tak jak w styczniu, gdy pomagał Charlie ze złośliwym, zaczarowanym schodkiem. Może i teraz lepiej było sięgnąć do sprawdzonej klasyki, czyli przyśpiewek ze stadionów Quidditcha?
-To taka nowoczesna mugolska piosenka, słyszałem ją na potańcówkach...Można się do niej fajnie bujać! Ale chyba coś zafałszowałem przy tym "hey ooooo", bo w oryginale wokalista potrafi dłużej utrzymać dźwięk... - wzruszył przepraszająco ramionami. -Ale następnym razem będę wiedział, żeby przy lelkach śpiewać coś tradycyjnego i prostszego, albo nie śpiewać wcale... ojej, to guzik? Myślisz, że jest zaczarowany? - przyjrzał się "skarbowi" uważnie, ale ten wyglądał najzwyczajniej w świecie. Ech, to jakiś smętny dowcip dla mało uzdolnionych muzycznie graczy?
Ruszyli dalej, a Steffen poweselał na widok kolejnego zadania. Dawno temu nie czytał baśni, ale troszkę znał się na literaturze (zwłaszcza romansowej, którą czasem recenzował dla "Czarownicy"...) i miał przecież dobrą pamięć! Wyglądało na to, że Charlie też baśnie nie były obce. Postanowił dać dziewczynie się wykazać, bo wydawała się nieco przygnębiona (to przez te niepowodzenia na skarbach? Czy w tak po prostu?) i nie pożałował, bo blondynka szybko odgadła zagadkę.
-Peleryna... kamień i różdżka... tak, to ta smutna historia trzech braci! - dzięki spostrzegawczości Charlie, Steffen też szybko powiązał ze sobą fakty. -Nie lubię tej baśni, jest strasznie przygnębiająca. - wyznał, a zimny dreszcz przebiegł mu nagle po plecach. Do niedawna nie wierzył, że Insygnia w ogóle istnieją, ale ta cała sprawa z wskrzeszeniem pana Tonksa... ugh. No nic, to tajemnica, którą - zgodnie z nakazem pana Harolda - miał nieść samotnie, dzieląc ją tylko z Zakonnikami obecnymi podczas tamtej misji.
Zerknął wyczekująco na liska, oczekując kolejnego zadania, ale ten zdawał się już nigdzie ich nie prowadzić... Czyżby to był koniec? Już? - pomyślał Steffen z rozczarowaniem, bo naprawdę dobrze się bawił, szczególnie przy zadaniu z runami.
Charlie z bonusem za I poziom osiągnęła ST, więc rzucam na skarb!
Ale Charlie śpiewała przecież ładnie! Cóż, miał nadzieję, że panna Leighton zapamięta go jako zdolnego animaga i specjalistę od transmutacji, a nie jako kiepskiego śpiewaka. Los zbyt często stykał ich ze sobą na gruncie muzycznym, a ze Steffa był przecież żaden śpiewak...
-Ech, ten lelek ma chyba lepszy gust niż schodek w bibliotece... - westchnął, chcąc obrócić sytuację w żart - tak jak w styczniu, gdy pomagał Charlie ze złośliwym, zaczarowanym schodkiem. Może i teraz lepiej było sięgnąć do sprawdzonej klasyki, czyli przyśpiewek ze stadionów Quidditcha?
-To taka nowoczesna mugolska piosenka, słyszałem ją na potańcówkach...Można się do niej fajnie bujać! Ale chyba coś zafałszowałem przy tym "hey ooooo", bo w oryginale wokalista potrafi dłużej utrzymać dźwięk... - wzruszył przepraszająco ramionami. -Ale następnym razem będę wiedział, żeby przy lelkach śpiewać coś tradycyjnego i prostszego, albo nie śpiewać wcale... ojej, to guzik? Myślisz, że jest zaczarowany? - przyjrzał się "skarbowi" uważnie, ale ten wyglądał najzwyczajniej w świecie. Ech, to jakiś smętny dowcip dla mało uzdolnionych muzycznie graczy?
Ruszyli dalej, a Steffen poweselał na widok kolejnego zadania. Dawno temu nie czytał baśni, ale troszkę znał się na literaturze (zwłaszcza romansowej, którą czasem recenzował dla "Czarownicy"...) i miał przecież dobrą pamięć! Wyglądało na to, że Charlie też baśnie nie były obce. Postanowił dać dziewczynie się wykazać, bo wydawała się nieco przygnębiona (to przez te niepowodzenia na skarbach? Czy w tak po prostu?) i nie pożałował, bo blondynka szybko odgadła zagadkę.
-Peleryna... kamień i różdżka... tak, to ta smutna historia trzech braci! - dzięki spostrzegawczości Charlie, Steffen też szybko powiązał ze sobą fakty. -Nie lubię tej baśni, jest strasznie przygnębiająca. - wyznał, a zimny dreszcz przebiegł mu nagle po plecach. Do niedawna nie wierzył, że Insygnia w ogóle istnieją, ale ta cała sprawa z wskrzeszeniem pana Tonksa... ugh. No nic, to tajemnica, którą - zgodnie z nakazem pana Harolda - miał nieść samotnie, dzieląc ją tylko z Zakonnikami obecnymi podczas tamtej misji.
Zerknął wyczekująco na liska, oczekując kolejnego zadania, ale ten zdawał się już nigdzie ich nie prowadzić... Czyżby to był koniec? Już? - pomyślał Steffen z rozczarowaniem, bo naprawdę dobrze się bawił, szczególnie przy zadaniu z runami.
Charlie z bonusem za I poziom osiągnęła ST, więc rzucam na skarb!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mokradło
Szybka odpowiedź