Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 2
'k15' : 2
Spotkanie ducha było z początku doświadczeniem przykrym dla Kerstin - nie ze względu na strach, ale współczucie, bo choć miała do czynienia ze śmiercią w wielu postaciach, czy to podwiązując szczękę ciału dwunastolatka na nefrologii, czy trzymając za rękę umierającą staruszkę, za każdym razem stała za tym cała długa historia nieszczęścia i tragedii, a nawet sobie nie chciała wyobrażać, w jaki sposób musiało zginąć dziecko, które teraz straszyło na mokradłach. Miała co prawda w pamięci, że siostra opisywała Hogwarckie duchy jako całkiem zabawne i sympatyczne, ale nie od razu była to w stanie przetrawić - dopiero później, z każdą kolejną dopowiadaną ciekawostką do ich opowieści o księżniczce, czarodziejce i rycerzu, żal ustępował rozbawieniu. W pewnym momencie musiała opuścić głowę jeszcze niżej i poprawić opadające na policzki włosy w taki sposób, by zakryć fakt, że walczy ze śmiechem. Duszek zachowywał się zupełnie jak prawdziwe dziecko, a Mike i Gwen doskonale się dopełniali w wymyślaniu absurdów i odgrywaniu ich z zapałem wieloletnich aktorów.
Gdy zdołali już przekonać chłopca i wyciągnąć wspaniały, mieniący się kolorami szal, Kerstin nie omieszkała skomentować tej sytuacji, choć zadbała o to, by duszek nie mógł już niczego usłyszeć.
- Naprawdę, Mike? Księżniczka? - Zapytała ze śmiechem, a potem złapała Gwen leciutko za nadgarstek. - Ale muszę przyznać, że tobie poszło fenomenalnie. Nie myślałaś o tym, żeby zacząć pisać baśnie?
Kwestią sporną pozostawał jeszcze wybór właściciela szaliczka, ale właściwie zarówno ona jak i Gwen coś już sobie zatrzymały, więc najbardziej sprawiedliwe byłoby, gdyby teraz fant przypadł Mike'owi, czy nie tak?
- Oj tam, dla pań. Ty też byś wyglądał w nim świetnie. Pasuje ci do karnacji - Przyszło jej nawet do głowy, że Mike doskonale pasowałby wtedy do ich siostry, która mogła dowolnie zmieniać kolor swoich włosów, ale tego nie powiedziała już głośno, bo właściwie nie miała pojęcia, ile tak naprawdę wie o nich Gwen.
Następna zagadka również wydawała się spokojna - a w każdym razie na pierwszy rzut oka nie dostrzegli żadnych upiorów ani rozszalałych bestii ze szponami, co stanowiło miłą odmianę. Tak samo jak Mike nie za bardzo orientowała się w narysowanych na kamieniach symbolach. Runy kojarzyły jej się tylko trzy po trzy z celtyckim, czy germańskim folklorem, ale za nic nie potrafiłaby stwierdzić, co znaczą.
- Nigdy nie mówiliście, że czarodzieje dalej korzystają z run - wyznała z zainteresowaniem, obchodząc kręgi kamieni, ale nie zbliżając do żadnego z nich.
skarb
Gdy zdołali już przekonać chłopca i wyciągnąć wspaniały, mieniący się kolorami szal, Kerstin nie omieszkała skomentować tej sytuacji, choć zadbała o to, by duszek nie mógł już niczego usłyszeć.
- Naprawdę, Mike? Księżniczka? - Zapytała ze śmiechem, a potem złapała Gwen leciutko za nadgarstek. - Ale muszę przyznać, że tobie poszło fenomenalnie. Nie myślałaś o tym, żeby zacząć pisać baśnie?
Kwestią sporną pozostawał jeszcze wybór właściciela szaliczka, ale właściwie zarówno ona jak i Gwen coś już sobie zatrzymały, więc najbardziej sprawiedliwe byłoby, gdyby teraz fant przypadł Mike'owi, czy nie tak?
- Oj tam, dla pań. Ty też byś wyglądał w nim świetnie. Pasuje ci do karnacji - Przyszło jej nawet do głowy, że Mike doskonale pasowałby wtedy do ich siostry, która mogła dowolnie zmieniać kolor swoich włosów, ale tego nie powiedziała już głośno, bo właściwie nie miała pojęcia, ile tak naprawdę wie o nich Gwen.
Następna zagadka również wydawała się spokojna - a w każdym razie na pierwszy rzut oka nie dostrzegli żadnych upiorów ani rozszalałych bestii ze szponami, co stanowiło miłą odmianę. Tak samo jak Mike nie za bardzo orientowała się w narysowanych na kamieniach symbolach. Runy kojarzyły jej się tylko trzy po trzy z celtyckim, czy germańskim folklorem, ale za nic nie potrafiłaby stwierdzić, co znaczą.
- Nigdy nie mówiliście, że czarodzieje dalej korzystają z run - wyznała z zainteresowaniem, obchodząc kręgi kamieni, ale nie zbliżając do żadnego z nich.
skarb
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 15
'k15' : 15
Rola damy w srebrnej zbroi broniącej uciśnionych przed siejącą grozę skaczącą cebulą wyjątkowo przypadła Gin do gustu i momentalnie pobudziła jej wyobraźnię. Lady w srebrnej zbroi... brzmiało tak dumnie, romantycznie i fantastycznie zarazem. W jej głowie pojawiło się już sto różnych historii o owej bohaterce, przez co na moment sama zatonęła w tych opowieściach, a jej wzrok stał się odległy, ale tylko na chwilkę. Zaraz bowiem spojrzała bystro na Constantina i na jego piękny ukłon i jeszcze piękniejsze słowa, uśmiechnęła się z wdzięcznością i zgrabnie dygnęła.
- To był mój rycerski obowiązek, sir - odpowiedziała zupełnie poważnie prostując się z dumnie uniesioną głową. Spojrzała też Cony'emu w oczy, ale nie było w tym spojrzeniu nic z zarozumialstwa czy wyższości, wręcz przeciwnie. I choć ton głosu i wyraz twarzy udało jej się utrzymać w ryzach i nadać im powagę, to właśnie lśniące rozbawieniem oczy świadczyły o tym, że podjęła Constantinową grę.
- Ale na najznamienitszych czarodziejów wszech czasów zaklinam, lordzie, proszę zachować w tajemnicy mą tożsamość, ponieważ jako szlachetnie urodzonej damie nie przystoi mi wojować ze złem czającym się na tutejszych bagnach - odpowiedziała wciąż tak samo poważnie. - Zwykle robię to zamaskowana i pod osłoną nocy, ratując zbłąkanych wędrowców przed straszliwym losem, dziś jednak wbrew rozsądkowi posłuchałam podszeptu serca i choć żadna maska nie kryje mej twarzy, nie mogłam pozwolić, by to monstrum uczyniło ci krzywdę, panie - zakończyła z dłonią dzierżącą różdżkę przyciśniętą do piersi, jakby składała jakąś przysięgę. Tak sobie przynajmniej wyobrażała składanie rycerskiej przysięgi.
Ostatecznie jednak uśmiechnęła się już serdecznie ściągając ze swojej twarzy tą mgiełkę teatralnej maski lady w srebrnej zbroi. Przed nimi były przecież kolejne zadania i zagadki do rozwikłania! I kołysanki do zaśpiewania.
Właściwie to Gin nigdy nie uważała, że jest jakoś wybitnie utalentowana w śpiewie, nie szkoliła się też w tym zakresie, a swojego głosu nie uważała za piękny. Miała kuzynki, które często zabawiały rodzinę śpiewem i robiły to z o wiele większą wprawą i zapewne również smakiem. Faktycznie jednak ojciec nie prosił nigdy o śpiewanie mu kogo innego niż ją... ale sądziła, że to dlatego, że była jego jedyną córką. Zaskoczyło ją więc, że kiedy skończyła kołysankę, wokół zrobiło się cicho - lisek zasnął, lelek został obłaskawiony, a Cony... Cony chyba odpłynął gdzieś daleko myślami, więc Gin tylko uśmiechnęła się do niego lekko i ostrożnie wyciągnęła skarb z gniazda, dając młodemu Ollivanderowi czas na spokojny powrót do rzeczywistości. Oglądnęła drewnianą, rzeźbioną pozytywkę i dopiero kiedy Constantine się odezwał, ponownie na niego spojrzała z lekkim uśmiechem.
- Jestem ostatnią osobą, którą można przepraszać za pogrążanie się w marzeniach, Cony - odparła rozbawiona na jego słowa. - Zdradzisz mi dokąd cię zagnały? - nie powstrzymała swojej ciekawości, choć oczywiście liczyła się z tym, że młody Ollivander może jej odmówić. Miał wszak do tego pełne prawo, czasami nawet ona wolała zachować dla siebie odwiedzone w marzeniach miejsca i przygody, które przeżyła w snach.
- Do Szkocji...? - spróbowała zgadnąć - a może gdzieś dalej...? - dopytywała z błyskiem w oczach. Była mistrzynią podróży w myślach (jedynych, na które jej pozwalano), nic więc dziwnego, że zaintrygowało ją dokąd zawędrował sam Cony. Istniała też słuszna obawa, że Gin zacznie drążyć temat bardziej, ale szczęśliwie wtedy właśnie ocknął się ich lisek i trochę sennie, ale podjął dalszą wędrówkę, a oni za nim.
Tylko tego komplementu wcale a wcale się nie spodziewała. Spojrzała na Constantina zaskoczona i uśmiechnęła się lekko speszona.
- Dziękuję - odpowiedziała już czując nieznaczne pieczenie policzków. Zdradzieckie rumieńce.
Tym razem nie mieli daleko i znów znaleźli się na polance. Gin z ciekawością spojrzała na jeden z głazów, do którego doprowadził ich lisek... i nie ukryła swojego rozczarowania na widok liczb wyrytych w kamieniu. Już miała po raz kolejny dzisiaj przyznać, że nie ma pojęcia o co może z tym chodzić, gdy Cony się ożywił. Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech i zaraz zaczęła dopytywać młodego Ollivandera o kolejne liczby. A więc chodziło o kierunek i ilość kroków?
Spojrzała na niego z podziwem, kiedy kierując się odgadniętymi przez niego wskazówkami, odnaleźli w końcu kolejny ze skarbów. Sama pewnie musiałaby przeszukać całą polankę, żeby znaleźć szkatułkę i zeszłoby jej na to strasznie dużo czasu.
k15 - skarb
- To był mój rycerski obowiązek, sir - odpowiedziała zupełnie poważnie prostując się z dumnie uniesioną głową. Spojrzała też Cony'emu w oczy, ale nie było w tym spojrzeniu nic z zarozumialstwa czy wyższości, wręcz przeciwnie. I choć ton głosu i wyraz twarzy udało jej się utrzymać w ryzach i nadać im powagę, to właśnie lśniące rozbawieniem oczy świadczyły o tym, że podjęła Constantinową grę.
- Ale na najznamienitszych czarodziejów wszech czasów zaklinam, lordzie, proszę zachować w tajemnicy mą tożsamość, ponieważ jako szlachetnie urodzonej damie nie przystoi mi wojować ze złem czającym się na tutejszych bagnach - odpowiedziała wciąż tak samo poważnie. - Zwykle robię to zamaskowana i pod osłoną nocy, ratując zbłąkanych wędrowców przed straszliwym losem, dziś jednak wbrew rozsądkowi posłuchałam podszeptu serca i choć żadna maska nie kryje mej twarzy, nie mogłam pozwolić, by to monstrum uczyniło ci krzywdę, panie - zakończyła z dłonią dzierżącą różdżkę przyciśniętą do piersi, jakby składała jakąś przysięgę. Tak sobie przynajmniej wyobrażała składanie rycerskiej przysięgi.
Ostatecznie jednak uśmiechnęła się już serdecznie ściągając ze swojej twarzy tą mgiełkę teatralnej maski lady w srebrnej zbroi. Przed nimi były przecież kolejne zadania i zagadki do rozwikłania! I kołysanki do zaśpiewania.
Właściwie to Gin nigdy nie uważała, że jest jakoś wybitnie utalentowana w śpiewie, nie szkoliła się też w tym zakresie, a swojego głosu nie uważała za piękny. Miała kuzynki, które często zabawiały rodzinę śpiewem i robiły to z o wiele większą wprawą i zapewne również smakiem. Faktycznie jednak ojciec nie prosił nigdy o śpiewanie mu kogo innego niż ją... ale sądziła, że to dlatego, że była jego jedyną córką. Zaskoczyło ją więc, że kiedy skończyła kołysankę, wokół zrobiło się cicho - lisek zasnął, lelek został obłaskawiony, a Cony... Cony chyba odpłynął gdzieś daleko myślami, więc Gin tylko uśmiechnęła się do niego lekko i ostrożnie wyciągnęła skarb z gniazda, dając młodemu Ollivanderowi czas na spokojny powrót do rzeczywistości. Oglądnęła drewnianą, rzeźbioną pozytywkę i dopiero kiedy Constantine się odezwał, ponownie na niego spojrzała z lekkim uśmiechem.
- Jestem ostatnią osobą, którą można przepraszać za pogrążanie się w marzeniach, Cony - odparła rozbawiona na jego słowa. - Zdradzisz mi dokąd cię zagnały? - nie powstrzymała swojej ciekawości, choć oczywiście liczyła się z tym, że młody Ollivander może jej odmówić. Miał wszak do tego pełne prawo, czasami nawet ona wolała zachować dla siebie odwiedzone w marzeniach miejsca i przygody, które przeżyła w snach.
- Do Szkocji...? - spróbowała zgadnąć - a może gdzieś dalej...? - dopytywała z błyskiem w oczach. Była mistrzynią podróży w myślach (jedynych, na które jej pozwalano), nic więc dziwnego, że zaintrygowało ją dokąd zawędrował sam Cony. Istniała też słuszna obawa, że Gin zacznie drążyć temat bardziej, ale szczęśliwie wtedy właśnie ocknął się ich lisek i trochę sennie, ale podjął dalszą wędrówkę, a oni za nim.
Tylko tego komplementu wcale a wcale się nie spodziewała. Spojrzała na Constantina zaskoczona i uśmiechnęła się lekko speszona.
- Dziękuję - odpowiedziała już czując nieznaczne pieczenie policzków. Zdradzieckie rumieńce.
Tym razem nie mieli daleko i znów znaleźli się na polance. Gin z ciekawością spojrzała na jeden z głazów, do którego doprowadził ich lisek... i nie ukryła swojego rozczarowania na widok liczb wyrytych w kamieniu. Już miała po raz kolejny dzisiaj przyznać, że nie ma pojęcia o co może z tym chodzić, gdy Cony się ożywił. Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech i zaraz zaczęła dopytywać młodego Ollivandera o kolejne liczby. A więc chodziło o kierunek i ilość kroków?
Spojrzała na niego z podziwem, kiedy kierując się odgadniętymi przez niego wskazówkami, odnaleźli w końcu kolejny ze skarbów. Sama pewnie musiałaby przeszukać całą polankę, żeby znaleźć szkatułkę i zeszłoby jej na to strasznie dużo czasu.
k15 - skarb
chase the wind
Virginia Macmillan
Zawód : nieoficjalna sanitariuszka Macmillanów
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I will ride,
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
I will fly,
Chase the wind
And touch the sky
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Virginia Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 9
'k15' : 9
Dobrze było oglądać go znowu takiego: w ubłoconej szacie, z pewnym siebie wyrazem twarzy, bez zastanowienia wciągającego Percivala w słowne przepychanki, powagą oscylujące gdzieś w okolicach szkolnych sprzeczek o to, które drużyna Quidditcha była najlepsza. Przyglądał mu się kątem oka, czując, jak z każdą chwilą nastrój poprawia mu się coraz bardziej, chociaż nie powstrzymywał wcale poirytowanych prychnięć, komentując nimi kolejne wspaniałe pomysły mężczyzny, który najwidoczniej w którymś momencie stał się też mistrzem szermierki. – Tak, a później wpadłem tam za tobą – odpowiedział, unosząc wymownie brwi; jego ubranie wcale nie prezentowało się lepiej niż to noszone przez Bena, rękawy eleganckiej marynarki i nogawki spodni pokrywały brzydkie, błotne ślady, jaśniejące w miarę wysychania. A to i tak nie było najgorsze, podejrzewał – zapewne słusznie – że tył szat ucierpiał znacznie bardziej; póki co nie przejmował się tym jednak zbytnio, błogo nieświadomy rozmiarów katastrofy.
Westchnął przeciągle. – Wiesz – zaczął, nie potrafiąc powstrzymać uszczypliwego komentarza – z nas dwóch, to nie ja jestem dzisiaj ubrany na zielono – zauważył, znów przenosząc spojrzenie na Benjamina, który – pomimo ogólnego stanu ubłocenia – wciąż prezentował się w eleganckiej szacie wyjątkowo dobrze. – A gromem możesz dostać w każdej chwili, jeśli chcesz, podszkoliłem się ostatnio w rzucaniu fulgoro – dodał, nie zabarwiając jednak tej groźby realnym ostrzeżeniem; obaj i tak nie wiedzieli, że była pusta.
Mógłby dalej kontynuować ten pojedynek na słowa, Benjamin przeszedł już jednak do czynów, śmiało machając floretem i na kilka dobrych chwil skutecznie rozpraszając uwagę Percivala. Na tyle, że gdy nadszedł atak na jego życie, był kompletnie nieprzygotowany; nim zdążyłby zareagować, coś świsnęło tuż przy jego klatce piersiowej, muskając okrytą gładką tkaniną skórę. Cofnął się – ale ze znacznym opóźnieniem i już po fakcie, robiąc przy tym zaskoczoną minę, która musiała wyglądać wyjątkowo głupio. – Tak, wiem, Ben – wycedził tylko przez zaciśnięte zęby, starając się względnie szybko odzyskać utracone na moment opanowanie, tak, żeby przynajmniej zminimalizować okraszony wybuchem śmiechu przytyk, który niezawodnie miał za moment nadejść. W tym samym czasie starał się powstrzymać drgające w rozbawieniu wargi, co wyszło raczej średnio. – Ale może nie rozbieraj mnie jeszcze, możesz spróbować obronić ten tytuł później – dodał, unosząc wyżej brwi, otrząsnąwszy się już z sekundowej, irracjonalnej obawy o własne życie, zakończone przez przebicie serca floretem. – I lepiej nie chwal się tymi dokonaniami przy Hannah – ostrzegł po krótkiej pauzie; wątpił, by niewybredny żart rozbawił ją tak samo, jak jego.
Tym razem nie przyglądał się zbyt dokładnie odnalezionemu skarbowi, rzucając mu tylko kontrolne spojrzenie; nie było sensu w poświęcaniu czasu na ocenę zebranych łupów, i tak miał wrażenie, że zmarnowali go już sporo na napotkanych przeszkodach. Ruszył więc dalej za Benem, zatrzymując się dopiero, gdy drogę zagrodziła im… skacząca cebulka. – Spróbuję ją unieszkodliwić – zaproponował, ale zanim zdążyłby unieść różdżkę, od strony Benjamina pomknął już promień zaklęcia, a biedna roślinka zajęła się ogniem. – Nieźle – skomentował, po czym ruszył dalej, rozglądając się po zaroślach w poszukiwaniu skarbu. – Straszna z ciebie dziś Zosia Samosia – zauważył rozbawiony, zerkając na przyjaciela kątem oka; nie mogąc nie zauważyć, że wyjątkowo entuzjastycznie rwał się do wykonania wszystkich zadań, które napotkali na drodze.
| rzucam na skarb!
Westchnął przeciągle. – Wiesz – zaczął, nie potrafiąc powstrzymać uszczypliwego komentarza – z nas dwóch, to nie ja jestem dzisiaj ubrany na zielono – zauważył, znów przenosząc spojrzenie na Benjamina, który – pomimo ogólnego stanu ubłocenia – wciąż prezentował się w eleganckiej szacie wyjątkowo dobrze. – A gromem możesz dostać w każdej chwili, jeśli chcesz, podszkoliłem się ostatnio w rzucaniu fulgoro – dodał, nie zabarwiając jednak tej groźby realnym ostrzeżeniem; obaj i tak nie wiedzieli, że była pusta.
Mógłby dalej kontynuować ten pojedynek na słowa, Benjamin przeszedł już jednak do czynów, śmiało machając floretem i na kilka dobrych chwil skutecznie rozpraszając uwagę Percivala. Na tyle, że gdy nadszedł atak na jego życie, był kompletnie nieprzygotowany; nim zdążyłby zareagować, coś świsnęło tuż przy jego klatce piersiowej, muskając okrytą gładką tkaniną skórę. Cofnął się – ale ze znacznym opóźnieniem i już po fakcie, robiąc przy tym zaskoczoną minę, która musiała wyglądać wyjątkowo głupio. – Tak, wiem, Ben – wycedził tylko przez zaciśnięte zęby, starając się względnie szybko odzyskać utracone na moment opanowanie, tak, żeby przynajmniej zminimalizować okraszony wybuchem śmiechu przytyk, który niezawodnie miał za moment nadejść. W tym samym czasie starał się powstrzymać drgające w rozbawieniu wargi, co wyszło raczej średnio. – Ale może nie rozbieraj mnie jeszcze, możesz spróbować obronić ten tytuł później – dodał, unosząc wyżej brwi, otrząsnąwszy się już z sekundowej, irracjonalnej obawy o własne życie, zakończone przez przebicie serca floretem. – I lepiej nie chwal się tymi dokonaniami przy Hannah – ostrzegł po krótkiej pauzie; wątpił, by niewybredny żart rozbawił ją tak samo, jak jego.
Tym razem nie przyglądał się zbyt dokładnie odnalezionemu skarbowi, rzucając mu tylko kontrolne spojrzenie; nie było sensu w poświęcaniu czasu na ocenę zebranych łupów, i tak miał wrażenie, że zmarnowali go już sporo na napotkanych przeszkodach. Ruszył więc dalej za Benem, zatrzymując się dopiero, gdy drogę zagrodziła im… skacząca cebulka. – Spróbuję ją unieszkodliwić – zaproponował, ale zanim zdążyłby unieść różdżkę, od strony Benjamina pomknął już promień zaklęcia, a biedna roślinka zajęła się ogniem. – Nieźle – skomentował, po czym ruszył dalej, rozglądając się po zaroślach w poszukiwaniu skarbu. – Straszna z ciebie dziś Zosia Samosia – zauważył rozbawiony, zerkając na przyjaciela kątem oka; nie mogąc nie zauważyć, że wyjątkowo entuzjastycznie rwał się do wykonania wszystkich zadań, które napotkali na drodze.
| rzucam na skarb!
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 10
'k15' : 10
Ostatecznie robienie z siebie pacana opłaciło się i herszt sowiej bandy upuścił drewnianą szkatułkę, po którą Bearnard się schylił. Uchylił wieczko i zajrzał do środka. Jego krytyczne oko estety oceniło biżuterię. - Może chcesz? - szczyt subtelności i finezji, to właśnie Bearnard Figg. Uniósł delikatnie rudawe brwi do góry, bo może panna Wright zechciałaby nosić takie sowie trofeum to przecież udałoby im się coś poradzić, prawda?
Jednakże lisek nadal nieufny wobec swoich towarzyszy skierował się wgłąb lasu w stronę kolejnego zadania. Zatem nie pozostało nic innego jak przedrzeć się przez chaszcze i dotrzeć do kolejnej drewnianej skrzyneczki, skrywającej jakąś drogocenną rzecz. Niestety, tym razem do zdobycia tego, czego potrzebowali przydatna byłaby umiejętność odczytywania starożytnych run, której niestety Figg nie posiadał. - Rozumiesz coś z tego? - zapytał, zerkając w stronę Roselyn. Na szczęście Bearnie był po prostu Bearniem i nieznajomość czegoś nie miała go powstrzymać przed zdobyciem upragnionego celu, jakim była wygrana. Dlatego wziął głębszy wdech, spojrzał nieco nieufnie na te kamienie znaczone białą farbą i poprawił swój kilt. Nie miał bladego pojęcia co miało go spotkać jeżeli szczęście mu nie dopisze i jego stopa spotka się z niewłaściwym znakiem, ale do odważnych świat należał, a przecież Figg niejednokrotnie się swoją odwagą chełpił i dumnie wypinał pierś. - No to idę - powiedział, chociaż nie wiedział kogo chciał bardziej przekonać, siebie czy Roselyn, że faktycznie postawi następny krok. Po tych słowach zaczął stawiać pierwsze kroki, głęboko licząc na łut szczęścia, który doprowadzi go do skrzyneczki, jednakże ta jeszcze nie znajdowała się w polu widzenia niebieskich oczu. A niechby to Merlin trafił! Obejrzał się na pannę Wright co było trochę ryzykowne bo jeszcze mu się stopa omsknie, ale może coś mu pokazywała a on nie widział i przez to ich szansa na wygraną będzie jedynie wątłym marzeniem? Figgowe ego by chyba tego nie przeżyło. To zbyt wiele jak na jego rudą głowę!
Jednakże lisek nadal nieufny wobec swoich towarzyszy skierował się wgłąb lasu w stronę kolejnego zadania. Zatem nie pozostało nic innego jak przedrzeć się przez chaszcze i dotrzeć do kolejnej drewnianej skrzyneczki, skrywającej jakąś drogocenną rzecz. Niestety, tym razem do zdobycia tego, czego potrzebowali przydatna byłaby umiejętność odczytywania starożytnych run, której niestety Figg nie posiadał. - Rozumiesz coś z tego? - zapytał, zerkając w stronę Roselyn. Na szczęście Bearnie był po prostu Bearniem i nieznajomość czegoś nie miała go powstrzymać przed zdobyciem upragnionego celu, jakim była wygrana. Dlatego wziął głębszy wdech, spojrzał nieco nieufnie na te kamienie znaczone białą farbą i poprawił swój kilt. Nie miał bladego pojęcia co miało go spotkać jeżeli szczęście mu nie dopisze i jego stopa spotka się z niewłaściwym znakiem, ale do odważnych świat należał, a przecież Figg niejednokrotnie się swoją odwagą chełpił i dumnie wypinał pierś. - No to idę - powiedział, chociaż nie wiedział kogo chciał bardziej przekonać, siebie czy Roselyn, że faktycznie postawi następny krok. Po tych słowach zaczął stawiać pierwsze kroki, głęboko licząc na łut szczęścia, który doprowadzi go do skrzyneczki, jednakże ta jeszcze nie znajdowała się w polu widzenia niebieskich oczu. A niechby to Merlin trafił! Obejrzał się na pannę Wright co było trochę ryzykowne bo jeszcze mu się stopa omsknie, ale może coś mu pokazywała a on nie widział i przez to ich szansa na wygraną będzie jedynie wątłym marzeniem? Figgowe ego by chyba tego nie przeżyło. To zbyt wiele jak na jego rudą głowę!
Gość
Gość
The member 'Bearnard Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 12
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 12
Lelek nie poddał się od razu, ale Lovegood nie zraziła się, ani na chwilę nie przerywając piosenki - wiedziała, że nie brzmi ona tak wspaniale, jak w towarzystwie instrumentów, lecz nie zwracała dużej uwagi na swoje umiejętności. Starała się śpiewać prosto z serca, oddając w każdym wersie szczere emocje i przemyślenia - właśnie tym musiała przekonać ich skrzydlatego towarzysza, nie była wszak wokalistką, ponadprzeciętnie uzdolnioną i wyćwiczoną. Z pewnością robiła postępy, śpiewając coraz więcej i częściej, z czystej przyjemności oraz by wypuścić na zewnątrz choć cząstkę kłębiących się w sercu niepokojów. Nie potrafiła powstrzymać czułego uśmiechu, gdy stworzenie przysiadło na jej ramieniu, jasne oczy zaszkliły się lekko z tego wszystkiego, jednak zdążyła tylko musnąć wolną dłonią wspaniałe pióra i nim się obejrzała, lelek odleciał. Patrzyła na niego, póki nie zniknął z pola widzenia, nieśmiało i subtelnie machnęła mu nawet ręką na pożegnanie, zanim obdarzyła Bertiego podobnie rozczulonym spojrzeniem.
- Nie spodziewałam się, że trafimy na tyle wspaniałych stworzeń - przyznała, widocznie szczęśliwa, że mieli właśnie taką okazję. - Sprawdźmy, co dla nas miał - zasugerowała, po chwili mogąc podziwiać kolejną śliczną figurkę, której wcale nie miała ochoty wypuszczać z rąk - choć prawdziwemu lelkowi nie mogłaby dorównać. - Jest śliczna - skomentowała z lekkim westchnieniem, ulotnie muskając srebro szczupłymi palcami. Niechętnie ukrywała skarb w torebce, lecz musieli ruszać dalej.
- Armandzie, jesteś najbardziej rozkosznym śpiochem tego lasu, ale bardzo potrzebujemy twojej pomocy - powiedziała z ciepłą powagą, drapiąc drzemiącego lisa za uchem - musieli się trochę postarać, nim ruszył w dalszą drogę, jednak opłacało się, gdyż znów trafił bezbłędnie.
- Och, czemu zwierzęta są tu takie niespokojne? - zastanowiła się na głos, wodząc spojrzeniem po rosłych sowach, nim zerknęła zaniepokojona na Bertiego. Spróbowała rzucić Pavor veneno, ale nic z tego - zaklęcie nie działało i prędko okazało się, że czarami nic tu nie zdziałają. - Zobacz, największa ma skarb - szepnęła, chwilę później robiąc już krok do przodu, zdeterminowana do przygadania tym sówkom. Odchrząknęła zabawnie, ale bardzo odważnie spojrzała na stadko. - Proszę sów, to jest karygodne zachowanie, domagam się natychmiastowego zadośćuczynienia tej nieuzasadnionej nienawiści, bo inaczej sobie pogadamy - mówiła zbyt łagodnie, kompletnie nie potrafiąc grozić, ale, o zgrozo!, pogroziła im palcem! Sądziła, że to powinno je przekonać, ale może powinna dodać coś jeszcze? - Wiem, jak wspinać się na drzewa i jeśli nie będzie po dobroci, to właśnie tak zrobię i zajmę wszystkie wasze gałęzie - tupnęła nawet nogą i zrobiła groźną minę. Sowy były mądre, zrozumieją to wszystko, wystraszą się. Na pewno.
| zastraszanie - brak biegłości (-40), k15 na skarb
- Nie spodziewałam się, że trafimy na tyle wspaniałych stworzeń - przyznała, widocznie szczęśliwa, że mieli właśnie taką okazję. - Sprawdźmy, co dla nas miał - zasugerowała, po chwili mogąc podziwiać kolejną śliczną figurkę, której wcale nie miała ochoty wypuszczać z rąk - choć prawdziwemu lelkowi nie mogłaby dorównać. - Jest śliczna - skomentowała z lekkim westchnieniem, ulotnie muskając srebro szczupłymi palcami. Niechętnie ukrywała skarb w torebce, lecz musieli ruszać dalej.
- Armandzie, jesteś najbardziej rozkosznym śpiochem tego lasu, ale bardzo potrzebujemy twojej pomocy - powiedziała z ciepłą powagą, drapiąc drzemiącego lisa za uchem - musieli się trochę postarać, nim ruszył w dalszą drogę, jednak opłacało się, gdyż znów trafił bezbłędnie.
- Och, czemu zwierzęta są tu takie niespokojne? - zastanowiła się na głos, wodząc spojrzeniem po rosłych sowach, nim zerknęła zaniepokojona na Bertiego. Spróbowała rzucić Pavor veneno, ale nic z tego - zaklęcie nie działało i prędko okazało się, że czarami nic tu nie zdziałają. - Zobacz, największa ma skarb - szepnęła, chwilę później robiąc już krok do przodu, zdeterminowana do przygadania tym sówkom. Odchrząknęła zabawnie, ale bardzo odważnie spojrzała na stadko. - Proszę sów, to jest karygodne zachowanie, domagam się natychmiastowego zadośćuczynienia tej nieuzasadnionej nienawiści, bo inaczej sobie pogadamy - mówiła zbyt łagodnie, kompletnie nie potrafiąc grozić, ale, o zgrozo!, pogroziła im palcem! Sądziła, że to powinno je przekonać, ale może powinna dodać coś jeszcze? - Wiem, jak wspinać się na drzewa i jeśli nie będzie po dobroci, to właśnie tak zrobię i zajmę wszystkie wasze gałęzie - tupnęła nawet nogą i zrobiła groźną minę. Sowy były mądre, zrozumieją to wszystko, wystraszą się. Na pewno.
| zastraszanie - brak biegłości (-40), k15 na skarb
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k15' : 5
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k15' : 5
- Oboje się zmieniliśmy - dopowiedział; nie tylko ona nie była już tą osobą sprzed roku; on również stał się kimś innym. Tamta konfiguracja nie mogłaby się powtórzyć także dlatego. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy spojrzał na nią z wdzięcznością - ułatwiła mu znacznie wyplątanie się z tej gmatwaniny słów.
- Nie, w sumie to nawet byłem pewien, że to po prostu jeden z waszych obowiązków jako gwardzistów, no wiesz, bliskie kontakty ze wszystkimi Zakonnikami... - odparł w podobnym tonie. - Postaram się bardzo nie zmiażdżyć ci palców, ale niczego nie obiecuję - może tańczyć nie umiał, ale miał na to ogromną ochotę.
- To twoja amortencja? Wrzosy... jabłka i... - przez chwilę zamilknął, zastanawiając się, co by mu do niej pasowało. - Zapach deszczu? - czysty strzał, nie potrafił go uzasadnić.
Uniósł tylko wymownie jedną brew, kiedy zaczęła czarować nad eliksirem tak skutecznie, że udało jej się stworzyć miksturę gotową do użycia. Na czym jeszcze się znała? O taką wiedzę jej nie podejrzewał; ruszyli za strzałkami, wskazanymi przez wywar. Bez słowa wziął od niej odnaleziony skarb i przymierzył sygnet, nasuwając go na palec i zaglądając do środka, nie miał jednak pojęcia, co mogło kryć się w pudełeczku.
- Próbujemy? - uśmiechnął się bezczelnie, wskazując na proszek, który do złudzenia przypominał mu narkotyk. Może w istocie nim właśnie był. - Choć odrobinę? - nie czekając na jej reakcję na opuszku palca zgarnął trochę proszku, wcierając go w dziąsło. Liczył na jakikolwiek efekt. Nawet jeśli miałby być wyimaginowany.
- Masz rację, moglibyśmy mu w nagrodę dać do zjedzenia coś, co będzie mu smakowało... jakieś zwykłe jabłko, chociażby - chociaż Kita zniknie pewnie zanim będą mieli okazję czymkolwiek go obdarować.
Czy umie to otworzyć?
Na usta cisnęło mu się tylko o co ty w ogóle pytasz, ale darował sobie zarozumiałe komentarze - po prostu pochylił się nad skrzynką; sięgnął po spinkę do mankietów, żeby chwilę pobawić się przy zamku - aż do momentu, gdy - tak przynajmniej mu się wydawało - usłyszał charakterystyczne szczęknięcie mechanizmu.
| zręczne ręce - II
- Nie, w sumie to nawet byłem pewien, że to po prostu jeden z waszych obowiązków jako gwardzistów, no wiesz, bliskie kontakty ze wszystkimi Zakonnikami... - odparł w podobnym tonie. - Postaram się bardzo nie zmiażdżyć ci palców, ale niczego nie obiecuję - może tańczyć nie umiał, ale miał na to ogromną ochotę.
- To twoja amortencja? Wrzosy... jabłka i... - przez chwilę zamilknął, zastanawiając się, co by mu do niej pasowało. - Zapach deszczu? - czysty strzał, nie potrafił go uzasadnić.
Uniósł tylko wymownie jedną brew, kiedy zaczęła czarować nad eliksirem tak skutecznie, że udało jej się stworzyć miksturę gotową do użycia. Na czym jeszcze się znała? O taką wiedzę jej nie podejrzewał; ruszyli za strzałkami, wskazanymi przez wywar. Bez słowa wziął od niej odnaleziony skarb i przymierzył sygnet, nasuwając go na palec i zaglądając do środka, nie miał jednak pojęcia, co mogło kryć się w pudełeczku.
- Próbujemy? - uśmiechnął się bezczelnie, wskazując na proszek, który do złudzenia przypominał mu narkotyk. Może w istocie nim właśnie był. - Choć odrobinę? - nie czekając na jej reakcję na opuszku palca zgarnął trochę proszku, wcierając go w dziąsło. Liczył na jakikolwiek efekt. Nawet jeśli miałby być wyimaginowany.
- Masz rację, moglibyśmy mu w nagrodę dać do zjedzenia coś, co będzie mu smakowało... jakieś zwykłe jabłko, chociażby - chociaż Kita zniknie pewnie zanim będą mieli okazję czymkolwiek go obdarować.
Czy umie to otworzyć?
Na usta cisnęło mu się tylko o co ty w ogóle pytasz, ale darował sobie zarozumiałe komentarze - po prostu pochylił się nad skrzynką; sięgnął po spinkę do mankietów, żeby chwilę pobawić się przy zamku - aż do momentu, gdy - tak przynajmniej mu się wydawało - usłyszał charakterystyczne szczęknięcie mechanizmu.
| zręczne ręce - II
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k15' : 10
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k15' : 10
Jak mogła się spodziewać jej próba wystraszenia stada nie przyniosła większych rezultatów, dopiero gdy Bearnard do niej dołączył sowy zaczęły nerwowo poruszać się na gałęziach, aż w końcu odleciały. Przez chwilę bała się, że jedna z nich ją zaatakuje, ale ich dzielny lis ją ochronił. Chyba zaczynała zmieniać co do niego zdanie, chociaż nie obserwowała go z taką ekscytacją jak Figg. Nie, gdy zaatakował niczego winnego towarzysza innych uczestników zabawy. Kolejny raz nie mogła nic na to poradzić. Fuknęła gniewnie na rudzielca, ale ten ledwie uniósł wzrok, nic nie robiąc sobie z jej ostrzeżenia.
- Oczywiście. - odparła, starając się stawiać ostrożne kroki.
Sięgnęła dłonią po wisiorek. Był bardzo ładny; skromny, jednocześnie bardzo gustowny. Od razu chciała zawiesić go na szyi. Tylko przez krótką chwilę męczyła się z zapięciem go. Srebro było chłodne w dotyku. Jeszcze raz przyjrzała się ozdobnej sówce. Tak z pewnością to była dobra pamiątka z tego dnia. Wspomnienie normalności, którą mogła ze sobą nosić przez nadchodzące tygodnie.
- Możesz wziąć figurkę skoro tak ci się spodobała - dodała, uśmiechając się do niego wesoło. Na pewno wpadła mu bardziej w oko niż lusterko. Jak zresztą sam jej powiedział wcześniej. Chociaż jak podejrzewała gdyby miał wybrać ze wszystkiego co było związane z poszukiwaniami wybrałby ich lisa.
Po chwili podążyli ścieżkami wyznaczonymi przez ich przewodnika. W końcu zwierzę przystanęło wyznaczając im kolejny cel. Tym razem zagadka wydawała się być schowana znacznie głębiej niż wcześniej. A może po prostu podpowiedź, której potrzebowali była całkiem widoczna tylko oni jej nie dostrzegali? - Nie za bardzo - stwierdziła, marszcząc brwi. Widziała runy na kamieniach, ale nie przemawiało to do niej. Po drugiej stronie inni poszukiwacze mierzyli się z tą samą zagadką. Ciężko było określić czy radzą sobie z nią lepiej.
- Idę zaraz za tobą - Podobnie jak Bearnard szła po omacku przed siebie, bezmyślnie próbując zinterpretować runy. Miała nadzieję, że pomyłka nie wywoła żadnej nieprzyjemnej niespodzianki.
1. Runy (brak biegłości, -40)
2. skarb
był edit, bo mi się post rozkraczył
- Oczywiście. - odparła, starając się stawiać ostrożne kroki.
Sięgnęła dłonią po wisiorek. Był bardzo ładny; skromny, jednocześnie bardzo gustowny. Od razu chciała zawiesić go na szyi. Tylko przez krótką chwilę męczyła się z zapięciem go. Srebro było chłodne w dotyku. Jeszcze raz przyjrzała się ozdobnej sówce. Tak z pewnością to była dobra pamiątka z tego dnia. Wspomnienie normalności, którą mogła ze sobą nosić przez nadchodzące tygodnie.
- Możesz wziąć figurkę skoro tak ci się spodobała - dodała, uśmiechając się do niego wesoło. Na pewno wpadła mu bardziej w oko niż lusterko. Jak zresztą sam jej powiedział wcześniej. Chociaż jak podejrzewała gdyby miał wybrać ze wszystkiego co było związane z poszukiwaniami wybrałby ich lisa.
Po chwili podążyli ścieżkami wyznaczonymi przez ich przewodnika. W końcu zwierzę przystanęło wyznaczając im kolejny cel. Tym razem zagadka wydawała się być schowana znacznie głębiej niż wcześniej. A może po prostu podpowiedź, której potrzebowali była całkiem widoczna tylko oni jej nie dostrzegali? - Nie za bardzo - stwierdziła, marszcząc brwi. Widziała runy na kamieniach, ale nie przemawiało to do niej. Po drugiej stronie inni poszukiwacze mierzyli się z tą samą zagadką. Ciężko było określić czy radzą sobie z nią lepiej.
- Idę zaraz za tobą - Podobnie jak Bearnard szła po omacku przed siebie, bezmyślnie próbując zinterpretować runy. Miała nadzieję, że pomyłka nie wywoła żadnej nieprzyjemnej niespodzianki.
1. Runy (brak biegłości, -40)
2. skarb
był edit, bo mi się post rozkraczył
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 19.05.20 11:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Roselyn Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k15' : 4
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k15' : 4
Mokradło
Szybka odpowiedź