Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Krew Macmillanów i Greengrassów robiła swoje. Prudence nie należała do tych panien, które bały się na głos wypowiadać swoje myśli, szczególnie w towarzystwie kuzyna - myślała, że będzie na tyle empatyczny, aby ją zrozumieć. Trochę się przeliczyła. Powinna się ugryźć w język, potulnie kiwać głową. Przynajmniej miałaby spokój i ominęłyby ją te wszystkie wykłady. Do niezbyt przychylnych komentarzy była przyzwyczajona, nauczyła się je ignorować. Miewała momenty załamania - jak każdy, starała się jednak tego nie okazywać, a takie chwile przychodziły raczej gdzieś w środku nocy, w samotności, także nikt nie widział jak to odreagowuje.
Widziała, że Anthony nie jest szczególnie zachwycony jej zachowaniem. W sumie trochę go podziwiała, że potrafi tak nad sobą panować, żeby nie powiedzieć zbyt wiele, ona miałaby z tym problem. - Trochę Cię nie było, co? - Może nie zauważył, ale była już całkiem dorosłą osobą i mogła sobie mruczeć pod nosem, co chciała. Szczególnie gdy w grę wchodziły nieprzychylne komentarze ciotek. Tak, zdawała sobie sprawę, że pewnie nigdy nie byłaby w tym miejscu, w którym jest, gdyby nie kontakty rodziny, no ale nie była potulnym stworzeniem. Nie zamierzała się do wszystkiego dostosowywać, miała swój rozum, świat zmierzał do przodu, czy naprawdę to taki problem, że ma na sobie spodnie, nie spódnicę? Ciotki powinny zająć się czymś istotniejszym. - Tak, wszyscy chcecie dla mnie dobrze, szkoda tylko, że wasze dobro i moje nieco się różnią. - Przewróciła oczami i głośno westchnęła. Zaczynamy od początku! Najwyraźniej kuzyn nie chciał ciągnąć tego tematu, co ją ucieszyło. Nie spotkali się tutaj w końcu po to, żeby dyskutować o tym jaka jest beznadziejna.
Nie potrafiłaby wybrać, który z poruszanych tematów był dla niej bardziej niewygodny. Kiedy kuzyn złapał ją za dłoń, również przystanęła i spojrzała na niego. Powoli zaczynała mieć dość, widać było w jej oczach, że nie do końca tego spodziewała się po tym spotkaniu. No, ale musi dać się przeczołgać, żeby mieć spokój choć na chwilę. Jak zawsze. Tak, pamiętam, Dlatego właśnie myślałam, że kto jak kto, ale Ty mnie zrozumiesz.- widać było, że kobieta jest zawiedziona, jakby znowu ktoś próbował podcinać jej skrzydła. - Tak, nie ma to jak ugruntowywać swoją pozycję sprzedając kuzynki obcym mężczyznom. Idealny sposób, żeby nawiązać sojusze. - Miała świadomość, że było tak zawsze, nie zamierzała jednak ukrywać, co o tym wszystkim myśli. - Nie brzmi to specjalnie kolorowo, szczególnie, że tak bardzo zawężają się kręgi na poszukiwanie kandydatów. Przecież wiesz, że od lat próbują mi kogoś wcisnąć, zapewne wśród sojuszników mam już wyrobioną opinię. Bardziej liczyłam na to, że to po prostu przyjdzie samo, że może nadejdzie taki moment, w którym coś zaiskrzy, a przy dotychczasowych propozycjach nie czułam zupełnie nic. Nie chcę spędzić tak całego życia tylko dlatego, że tak wypada. - szybko powiedziała, co leży jej na sercu. Może nie powinna dzielić się aż tak swoimi przemyśleniami, ale skoro już zaczęli ten temat. Miała świadomość, że kuzyn nie jest zachwycony jej podejściem, nie zamierzała jednak ukrywać, że jest jej obojętny jej los i że będzie przytakiwać. Najwyżej wyciągną ją przed ołtarz siłą.
- Przemyślę, chociaż wydaje mi się, że za bardzo nie ma nad czym myśleć. - Nie chciała też go zbytnio urazić, wiedziała, że robi to dla dobra ich rodu, jednak zupełnie jej się to nie podobało.
Widziała, że Anthony nie jest szczególnie zachwycony jej zachowaniem. W sumie trochę go podziwiała, że potrafi tak nad sobą panować, żeby nie powiedzieć zbyt wiele, ona miałaby z tym problem. - Trochę Cię nie było, co? - Może nie zauważył, ale była już całkiem dorosłą osobą i mogła sobie mruczeć pod nosem, co chciała. Szczególnie gdy w grę wchodziły nieprzychylne komentarze ciotek. Tak, zdawała sobie sprawę, że pewnie nigdy nie byłaby w tym miejscu, w którym jest, gdyby nie kontakty rodziny, no ale nie była potulnym stworzeniem. Nie zamierzała się do wszystkiego dostosowywać, miała swój rozum, świat zmierzał do przodu, czy naprawdę to taki problem, że ma na sobie spodnie, nie spódnicę? Ciotki powinny zająć się czymś istotniejszym. - Tak, wszyscy chcecie dla mnie dobrze, szkoda tylko, że wasze dobro i moje nieco się różnią. - Przewróciła oczami i głośno westchnęła. Zaczynamy od początku! Najwyraźniej kuzyn nie chciał ciągnąć tego tematu, co ją ucieszyło. Nie spotkali się tutaj w końcu po to, żeby dyskutować o tym jaka jest beznadziejna.
Nie potrafiłaby wybrać, który z poruszanych tematów był dla niej bardziej niewygodny. Kiedy kuzyn złapał ją za dłoń, również przystanęła i spojrzała na niego. Powoli zaczynała mieć dość, widać było w jej oczach, że nie do końca tego spodziewała się po tym spotkaniu. No, ale musi dać się przeczołgać, żeby mieć spokój choć na chwilę. Jak zawsze. Tak, pamiętam, Dlatego właśnie myślałam, że kto jak kto, ale Ty mnie zrozumiesz.- widać było, że kobieta jest zawiedziona, jakby znowu ktoś próbował podcinać jej skrzydła. - Tak, nie ma to jak ugruntowywać swoją pozycję sprzedając kuzynki obcym mężczyznom. Idealny sposób, żeby nawiązać sojusze. - Miała świadomość, że było tak zawsze, nie zamierzała jednak ukrywać, co o tym wszystkim myśli. - Nie brzmi to specjalnie kolorowo, szczególnie, że tak bardzo zawężają się kręgi na poszukiwanie kandydatów. Przecież wiesz, że od lat próbują mi kogoś wcisnąć, zapewne wśród sojuszników mam już wyrobioną opinię. Bardziej liczyłam na to, że to po prostu przyjdzie samo, że może nadejdzie taki moment, w którym coś zaiskrzy, a przy dotychczasowych propozycjach nie czułam zupełnie nic. Nie chcę spędzić tak całego życia tylko dlatego, że tak wypada. - szybko powiedziała, co leży jej na sercu. Może nie powinna dzielić się aż tak swoimi przemyśleniami, ale skoro już zaczęli ten temat. Miała świadomość, że kuzyn nie jest zachwycony jej podejściem, nie zamierzała jednak ukrywać, że jest jej obojętny jej los i że będzie przytakiwać. Najwyżej wyciągną ją przed ołtarz siłą.
- Przemyślę, chociaż wydaje mi się, że za bardzo nie ma nad czym myśleć. - Nie chciała też go zbytnio urazić, wiedziała, że robi to dla dobra ich rodu, jednak zupełnie jej się to nie podobało.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wciąż był zaskoczony jej słownictwem i tym jak się wyrażała. Nie rozumiał dlaczego zareagowała akurat tak, w taki sposób. Podejrzewał, że to wszystko brzmiało dla niej zwyczajnie dziwnie, źle, a przynajmniej starał się postawić na jej miejscu. Sam nie wierzył kiedyś w to, że rodzina robiła pewne rzeczy dla jego dobra. Złapał się, jak gdyby przypadkiem za głowę i podrapał się po czole, udając przy tym, że tak właściwie to poprawiał zbuntowany kosmyk włosów. Rozumiał, że Prudence być może nie chciała zwyczajnie zrozumieć, że ciotki nie chciały dla niej źle; że on nie chciał dla niej źle. Ta uwaga miała być niewinna, chodziło jedynie o zwrócenie jej uwagi o poprawny ubiór. Byli przecież w domu… nie byle jakim domu. A jednak, słowa kuzynki odrobinę go zabolały. I już nie chodziło o złe słownictwo, tylko o to, że cała złość Macmillanówny została na chwilę skierowana przeciwko rodzinie. Nic jednak nie odpowiedział, choć zdawało się, że próbował się za to zabrać kilka razy.
Kiedy przystanęli, a ona w odpowiedzi wysunęła w jego stronę kolejny zarzut, widać było że czuł się zmieszany. Ponownie powstrzymywał się kilkukrotnie, żeby nie wtrącić się jej w słowo. Nie chciał przecież jej „sprzedać”, nawet jeżeli mogło to tak właściwie wyglądać. Chodziło jedynie o wzmocnienie rodziny i przy tym i tak już wyjątkowo słabych relacji z innymi rodami. Obserwował ją przez chwilę w ciszy i próbował ułożyć w głowie odpowiedź.
– Zaczekajmy jeszcze rok… maksymalnie rok… – odpowiedział w końcu, stwierdzając że polemika zwyczajnie byłaby zbędna. Dłużej od tego nie powinni zwlekać. Chciał wierzyć w to, że tak jak on sam i ona znajdzie kogoś (z grona szlachty), kto zwyczajnie się w niej zakocha, tak jak on zakochał się w Rii. Nie chciał się kłócić, nie teraz. – Na pewno ktoś się taki znajdzie – dodał, uśmiechając się przy tym przyjaźnie i ponownie klepiąc ją po dłoni. – Jesteś piękną, mądrą i co najważniejsze dobrą damą, na pewno masz wielu adoratorów. Ale chociaż spróbuj poznać Bernarda. Jeżeli uznasz go za nieodpowiedniego, to… będziemy szukać dalej – poprawił jeden kosmyk jej włosów, jak gdyby próbując podkreślić to, co powiedział.
Ruszył dalej. Szedł powoli i dalej służył kuzynce ramieniem. Przy tym unikał zbyt wielkich kałuż, co by to nie popsuć wyglądu krewnej. Musiał dotrzeć do pewnego miejsca, które byłoby dobre na zabezpieczenie terenu pobliskiego domu. Przystanął dopiero po kilku minutach. Najpierw rozejrzał się po okolicy, a dopiero potem wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zaczął chodzić po okolicy, mamrocząc coś pod nosem. Musiał się skupić i rzucić na teren Tenuistis. Nie odzywał się przed chwilę, próbując jak najbardziej się skupić, a przy tym jak najlepiej zabezpieczyć teren. Dopiero po kilkunastu minutach spojrzał na kuzynkę i poczuł się winny wyjaśnienia.
– Wybacz, środki ochronne. Od teraz jeżeli będziesz chciała się aportować lub deportować tutaj, będzie to niemożliwe – uśmiechnął się. A potem coś go tknęło i dodał: – Powinniśmy znaleźć ci jakiegoś dobrego nauczyciela od obrony… – gdyby okazało się, że potrzebowałaby kilku zaklęć do obrony. Wokół w końcu było wielu wrogów, a jego głowa była dobrze płatna.
Kiedy przystanęli, a ona w odpowiedzi wysunęła w jego stronę kolejny zarzut, widać było że czuł się zmieszany. Ponownie powstrzymywał się kilkukrotnie, żeby nie wtrącić się jej w słowo. Nie chciał przecież jej „sprzedać”, nawet jeżeli mogło to tak właściwie wyglądać. Chodziło jedynie o wzmocnienie rodziny i przy tym i tak już wyjątkowo słabych relacji z innymi rodami. Obserwował ją przez chwilę w ciszy i próbował ułożyć w głowie odpowiedź.
– Zaczekajmy jeszcze rok… maksymalnie rok… – odpowiedział w końcu, stwierdzając że polemika zwyczajnie byłaby zbędna. Dłużej od tego nie powinni zwlekać. Chciał wierzyć w to, że tak jak on sam i ona znajdzie kogoś (z grona szlachty), kto zwyczajnie się w niej zakocha, tak jak on zakochał się w Rii. Nie chciał się kłócić, nie teraz. – Na pewno ktoś się taki znajdzie – dodał, uśmiechając się przy tym przyjaźnie i ponownie klepiąc ją po dłoni. – Jesteś piękną, mądrą i co najważniejsze dobrą damą, na pewno masz wielu adoratorów. Ale chociaż spróbuj poznać Bernarda. Jeżeli uznasz go za nieodpowiedniego, to… będziemy szukać dalej – poprawił jeden kosmyk jej włosów, jak gdyby próbując podkreślić to, co powiedział.
Ruszył dalej. Szedł powoli i dalej służył kuzynce ramieniem. Przy tym unikał zbyt wielkich kałuż, co by to nie popsuć wyglądu krewnej. Musiał dotrzeć do pewnego miejsca, które byłoby dobre na zabezpieczenie terenu pobliskiego domu. Przystanął dopiero po kilku minutach. Najpierw rozejrzał się po okolicy, a dopiero potem wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zaczął chodzić po okolicy, mamrocząc coś pod nosem. Musiał się skupić i rzucić na teren Tenuistis. Nie odzywał się przed chwilę, próbując jak najbardziej się skupić, a przy tym jak najlepiej zabezpieczyć teren. Dopiero po kilkunastu minutach spojrzał na kuzynkę i poczuł się winny wyjaśnienia.
– Wybacz, środki ochronne. Od teraz jeżeli będziesz chciała się aportować lub deportować tutaj, będzie to niemożliwe – uśmiechnął się. A potem coś go tknęło i dodał: – Powinniśmy znaleźć ci jakiegoś dobrego nauczyciela od obrony… – gdyby okazało się, że potrzebowałaby kilku zaklęć do obrony. Wokół w końcu było wielu wrogów, a jego głowa była dobrze płatna.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence ostatnio była nieco nerwowa. Nie ma się jej co dziwić, skoro została praktycznie uwiązana w tym miejscu. Nie mogła sobie pozwolić nawet na wizyty w Londynie. Znaczy, żeby nie było próbowała - jednak ostatnie odwiedziny zakończyły się nie do końca po jej myśli. Nie sądziła, że jest to aż tak niebezpieczne, jednak było źle. Widziała to wraz z Ronją na własne oczy. Nie mogła sobie wybaczyć, że nie zareagowała widząc krzywdę innych, miała jednak jakieś resztki zdrowego rozsądku. Była zła na cały świat, nie tylko na swoją rodzinę. Akurat dzisiaj oberwało się ciotkom. Zresztą sam Anthony je w to wmieszał, to nie ona zaczęła.
Zauważyła zmieszanie kuzyna, niespecjalnie to ją ruszało. Sam zaczął poruszać takie niewygodne tematy, a ona nie zamierzała milczeć i grzecznie przytakiwać. Nie tak została wychowana, była przyzwyczajona do tego, że może wyrażać głośno swoje zdanie - jakie by ono nie było. Może dzisiaj miała problem, aby ubrać to w miarę grzeczne słowa, ale nie zawsze się dało. - Co za łaska. Maksymalnie rok.. Ostatni rok wolności. - nie była zadowolona. Skrzyżowała ręce na piersiach, aby jeszcze bardziej zademonstrować swoje rozgoryczenie. - Pff, taki ze mnie balast, na pewno ktoś się znajdzie, kto wybawi Cię w potrzebie. Widzę, że już się dogadałeś z Archibaldem, gratuluje szybkiego działania.- Demonstrowała mocno swoje rozżalenie. Wiedziała, że gdyby urodziła się w innym szlacheckim rodzie, nie miałaby nic do gadania, udało jej się unikać tego obowiązku bardzo długo. Powoli zaczęła znajdować się pod ścianą. Westchnęła głośno. Nie czas na waśnie, trwała wojna, mięli inne problemy na głowie.
Szła już bez słowa z kuzynem pod rękę, nie chciała niepotrzebnie się denerwować. Nie temu miało służyć dzisiejsze spotkanie. Ostatnio wszystkie rodzinne rozmowy kończyły się w ten sam sposób. Nie potrafiła zrozumieć ich podejścia, może powinna być nieco bardziej wyrozumiała? W końcu chcieli jej dobra, szkoda tylko, że nikt nie chciał słuchać, tego, co ona miała do powiedzenia w tym temacie. Obserwowała mężczyznę, kiedy przechadzał się po okolicy i rzucał zaklęcia. Nie przeszkadzała mu, wiedziała, że musi dbać o bezpieczeństwo ich domu. W końcu nie byli teraz w najlepszym położeniu, wielu chciało ich śmierci. W szczególności jego. Była dumna, że należała do rodu, który przejmuje się życiem innym i nie boi się demonstrować swojej opinii i angażować w wojnę po słusznej stronie. Sama chciała wciągnąć się w działania wojenne, nie do końca wiedziała z której strony powinna to ugryźć. Nie miała zbyt wiele do zaoferowania, jednak ta stagnacja ją wykańczała. Czas zająć się czym użytecznym.
- Jakoś sobie poradzę bez tej możliwości. - Na pewno znajdzie rozwiązanie by się teleportować, zawsze w końcu może przejść się gdzieś dalej, albo wybrać inny środek transportu. Ostatnio nawet wyciągnęła swoją zakurzoną miotłę, więc nie było tak źle. - Wreszcie mówisz z sensem, chętnie bym skorzystała z kilku lekcji, wszak nie jestem specjalnie biegła w tej dziedzinie, a przydałoby się nauczyć czegoś nowego, skoro teraz nie jesteśmy bezpieczni. - Wykazała entuzjazm. Bardzo chciała podszkolić swoje umiejętności, może wtedy będzie w stanie pomóc tym, którzy nie są w stanie sami sobie radzić.
Zauważyła zmieszanie kuzyna, niespecjalnie to ją ruszało. Sam zaczął poruszać takie niewygodne tematy, a ona nie zamierzała milczeć i grzecznie przytakiwać. Nie tak została wychowana, była przyzwyczajona do tego, że może wyrażać głośno swoje zdanie - jakie by ono nie było. Może dzisiaj miała problem, aby ubrać to w miarę grzeczne słowa, ale nie zawsze się dało. - Co za łaska. Maksymalnie rok.. Ostatni rok wolności. - nie była zadowolona. Skrzyżowała ręce na piersiach, aby jeszcze bardziej zademonstrować swoje rozgoryczenie. - Pff, taki ze mnie balast, na pewno ktoś się znajdzie, kto wybawi Cię w potrzebie. Widzę, że już się dogadałeś z Archibaldem, gratuluje szybkiego działania.- Demonstrowała mocno swoje rozżalenie. Wiedziała, że gdyby urodziła się w innym szlacheckim rodzie, nie miałaby nic do gadania, udało jej się unikać tego obowiązku bardzo długo. Powoli zaczęła znajdować się pod ścianą. Westchnęła głośno. Nie czas na waśnie, trwała wojna, mięli inne problemy na głowie.
Szła już bez słowa z kuzynem pod rękę, nie chciała niepotrzebnie się denerwować. Nie temu miało służyć dzisiejsze spotkanie. Ostatnio wszystkie rodzinne rozmowy kończyły się w ten sam sposób. Nie potrafiła zrozumieć ich podejścia, może powinna być nieco bardziej wyrozumiała? W końcu chcieli jej dobra, szkoda tylko, że nikt nie chciał słuchać, tego, co ona miała do powiedzenia w tym temacie. Obserwowała mężczyznę, kiedy przechadzał się po okolicy i rzucał zaklęcia. Nie przeszkadzała mu, wiedziała, że musi dbać o bezpieczeństwo ich domu. W końcu nie byli teraz w najlepszym położeniu, wielu chciało ich śmierci. W szczególności jego. Była dumna, że należała do rodu, który przejmuje się życiem innym i nie boi się demonstrować swojej opinii i angażować w wojnę po słusznej stronie. Sama chciała wciągnąć się w działania wojenne, nie do końca wiedziała z której strony powinna to ugryźć. Nie miała zbyt wiele do zaoferowania, jednak ta stagnacja ją wykańczała. Czas zająć się czym użytecznym.
- Jakoś sobie poradzę bez tej możliwości. - Na pewno znajdzie rozwiązanie by się teleportować, zawsze w końcu może przejść się gdzieś dalej, albo wybrać inny środek transportu. Ostatnio nawet wyciągnęła swoją zakurzoną miotłę, więc nie było tak źle. - Wreszcie mówisz z sensem, chętnie bym skorzystała z kilku lekcji, wszak nie jestem specjalnie biegła w tej dziedzinie, a przydałoby się nauczyć czegoś nowego, skoro teraz nie jesteśmy bezpieczni. - Wykazała entuzjazm. Bardzo chciała podszkolić swoje umiejętności, może wtedy będzie w stanie pomóc tym, którzy nie są w stanie sami sobie radzić.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmieszanie na twarzy Anthony’ego pojawiło się w tym samym momencie, kiedy usłyszał odpowiedź Prudence. Macmillanowie mieli cięty język, to fakt… ale jednak tego typu słowa, które padły z ust kogoś, na kim mu zależało i komu życzył dobrze, zwyczajnie go bolały. Chwilę tępo wpatrywał się w kuzynkę i nie potrafił jakkolwiek zareagować. Dopiero po kilku sekundach otrząsnął się i zwyczajnie zgromił ją wzrokiem. Chciał rozumieć jej złość… sam przechodził przez naciskania do ślubu… i sam od nich uciekał, ale ostatecznie spotkał osobę, którą kochał. Nie rozumiał jak Prudence nie mogła zrozumieć tego, że starał się zrobić dla niej niemal wszystko, byleby mogła sama wybrać sobie towarzysza na życie. Inni nie pytali by swoich kuzynek, a nawet sióstr o zdanie. Zadecydowaliby tak, jak tylko im się to podobało i tak, jak tylko oni uważali to za słuszne. Byleby przynieść zysk własnemu rodowi. Przymknął na chwilę oczy, próbując zapanować nad gniewem, który się w nim zbierał. Słowa kuzynki były nie tyle wyrazem buntu czy sprzeciwu wobec małżeństwu… ale brzmiały trochę jak obelga skierowana przeciwko niemu samemu.
Złość znalazła swoje ujście w parszywym uśmiechu, który wyraźnie oznajmiał, że naprawdę starał się kontrolować, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego, a właściwie żeby po prostu nie wybuchnąć.
– Rok to spora ilość czasu – oznajmił jedynie, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. Jemu w rok udało się, całkiem przypadkiem, zakochać w Weasleyównie. Przypadkiem co prawda, bo nie spodziewał się tego, ale się udało. Gdyby nie to, pewnie zostałby zmuszony do ślubu z jakąkolwiek szlachcianką i wtedy nie mógłby powiedzieć nie. Raczej nie. Wydawało się więc, że okres, który podał był wystarczający, żeby dać szansę buntowniczemu nastawieniu kuzynki. Jeżeli naprawdę chciała ożenić się z miłości, miała na to jeszcze trochę czasu. – Jeżeli nie, chciałbym żebyś poznała Bernarda i koniec – dodał całkiem poważnie, a jego przyjemny uśmiech nagle zniknął. – Lub kogokolwiek z przyjaznych nam rodów, którzy mają porządnego kawalera na wydaniu – dodał, dając jej do zrozumienia, że miała wybór, ale ograniczony. Wyjątkowo ograniczony, biorąc pod uwagę ilość przyjaznych lub neutralnie nastawionych wobec nich rodzin.
Spokój przyszedł wraz z zakładaniem zabezpieczeń na teren. Mógł wyciszyć swój umysł i chyba zwyczajnie tego potrzebował. Pierwsze zabezpieczenie zostało rzucone… ale pozostało jeszcze jedno w postaci Stracha na gremliny. Ponownie krążył po terenie przez kilkanaście minut i skupiał się na założenie pułapki. Wierzył (a właściwie chciał wierzyć), że pojawienie się bogina wśród mokradeł mogło odrobinę odstraszyć niepożądanego gościa. Jego widok dementora zdecydowanie by wystraszył.
Po rzuceniu obu zabezpieczeń wrócił do rozmowy z Prudence. Teraz ich rozmowa zdawała się jakby przyjemniejsza. Uśmiechnął się, kiedy wyraziła chęć korepetycji z obrony przed czarną magią. Ona także wyglądała na zadowoloną z tej propozycji. Powinna trenować zaklęcia defensywne. Zdecydowanie. Wokół było zbyt wielu wrogów, którzy mogliby chcieć zrobić krzywdę jej lub Virginii… i pozostałym.
– Nie jestem ekspertem, ale mogę pomóc – odpowiedział zadowolony. – Na tyle, na ile będzie to możliwe. – Właśnie też zabezpieczyłem teren Strachem na gremliny… mam nadzieję, że uważnie przyglądałaś się ruchom różdżki. – Słuchaj, jeżeli chcesz, możemy poćwiczyć… nie widzę problemu. Tu i teraz.
Złość znalazła swoje ujście w parszywym uśmiechu, który wyraźnie oznajmiał, że naprawdę starał się kontrolować, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego, a właściwie żeby po prostu nie wybuchnąć.
– Rok to spora ilość czasu – oznajmił jedynie, starając się brzmieć jak najbardziej neutralnie. Jemu w rok udało się, całkiem przypadkiem, zakochać w Weasleyównie. Przypadkiem co prawda, bo nie spodziewał się tego, ale się udało. Gdyby nie to, pewnie zostałby zmuszony do ślubu z jakąkolwiek szlachcianką i wtedy nie mógłby powiedzieć nie. Raczej nie. Wydawało się więc, że okres, który podał był wystarczający, żeby dać szansę buntowniczemu nastawieniu kuzynki. Jeżeli naprawdę chciała ożenić się z miłości, miała na to jeszcze trochę czasu. – Jeżeli nie, chciałbym żebyś poznała Bernarda i koniec – dodał całkiem poważnie, a jego przyjemny uśmiech nagle zniknął. – Lub kogokolwiek z przyjaznych nam rodów, którzy mają porządnego kawalera na wydaniu – dodał, dając jej do zrozumienia, że miała wybór, ale ograniczony. Wyjątkowo ograniczony, biorąc pod uwagę ilość przyjaznych lub neutralnie nastawionych wobec nich rodzin.
Spokój przyszedł wraz z zakładaniem zabezpieczeń na teren. Mógł wyciszyć swój umysł i chyba zwyczajnie tego potrzebował. Pierwsze zabezpieczenie zostało rzucone… ale pozostało jeszcze jedno w postaci Stracha na gremliny. Ponownie krążył po terenie przez kilkanaście minut i skupiał się na założenie pułapki. Wierzył (a właściwie chciał wierzyć), że pojawienie się bogina wśród mokradeł mogło odrobinę odstraszyć niepożądanego gościa. Jego widok dementora zdecydowanie by wystraszył.
Po rzuceniu obu zabezpieczeń wrócił do rozmowy z Prudence. Teraz ich rozmowa zdawała się jakby przyjemniejsza. Uśmiechnął się, kiedy wyraziła chęć korepetycji z obrony przed czarną magią. Ona także wyglądała na zadowoloną z tej propozycji. Powinna trenować zaklęcia defensywne. Zdecydowanie. Wokół było zbyt wielu wrogów, którzy mogliby chcieć zrobić krzywdę jej lub Virginii… i pozostałym.
– Nie jestem ekspertem, ale mogę pomóc – odpowiedział zadowolony. – Na tyle, na ile będzie to możliwe. – Właśnie też zabezpieczyłem teren Strachem na gremliny… mam nadzieję, że uważnie przyglądałaś się ruchom różdżki. – Słuchaj, jeżeli chcesz, możemy poćwiczyć… nie widzę problemu. Tu i teraz.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence najprawdopodobniej wylewała na Anthony'ego całą swoją gorycz, która zbierała się w niej w ostatnim czasie. Wyrzucała z siebie wszystkie rzeczy, które leżały jej na sercu. Nie była przy tym delikatna, a jej słowa potrafiły wbijać się w drugą osobę jak noże. W towarzystwie kuzyna nie zamierzała się hamować. Może powinna, może pozwalała sobie na zbyt wiele? Nie do końca się tym przejmowała, ostatnio nie miała komu się wyżalić, także stwierdziła, że to idealna okazja. Powinna jednak pamiętać, że patrzy on na większość spraw inaczej, nie oczekiwać od niego zrozumienia. Ich priorytety się różniły.
Specjalnie wypowiadała właśnie takie słowa, żeby Anthony poczuł, że są skierowane ku niemu - personalnie. W końcu to on kreował się na tego odpowiedzialnego, poważnego, jakby ona miała w nosie ich ród. Nie zamierzała udawać, że odpowiada jej ta sytuacja, w której teraz została postawiona. Może powinna rozesłać ogłoszenie matrymonialne, żeby znaleźć kogoś przez ten rok. Nie ułatwiało jej sprawy to, że była wojna, a możliwości poznania kogoś wartościowego były mocno ograniczone. W końcu wszyscy których do tej pory poznała się nie nadawali, także to musiał być ktoś z zewnątrz.. Trudny temat.
- Tak, rok to po prostu ogromna ilość czasu! Szczególnie podczas wojny, tyle możliwości! - odparła z udawanym entuzjazmem, a na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. Po prostu tryskała z radości słysząc pomysł kuzyna. - Jak to mówią miłość atakuje znienacka, czyż nie. A nuż ktoś mnie zaatakuje jak się będę gdzieś włóczyć. - Może tak byłoby prościej? Nie musiałaby się dalej stawiać. Skończyłyby się te męczące ją rozmowy o jej staropanieństwie, chociaż tyle miała jeszcze rzeczy do odkrycia..
- Bernard musi być bardzo ciekawą osobą, skoro tak bardzo chcesz, żebym go poznała. - Może i nawet trochę była ciekawa, jakim osobnikiem jest ten jegomość, jednak gdzieś w głębi czuła, że nie będzie zbyt interesującą personą. Może nie powinna tak oceniać ludzi, jeszcze ich nie znając, jednak uważała, że nie ma po co sobie wyobrażać cudów. Takie rozczarowania dużo mniej bolały.
- Tych kawalerów na pewno jest wielu, tak jak wiele rodów jest nam przyjaznych ostatnio. - Na jej twarzy malował się złośliwy uśmieszek. Jakby chciała wbić kolejny nóż w kuzyna. Bardzo łatwo jej to dzisiaj przychodziło. Musiała się na kimś wyżyć. Chciała też sprawdzić na ile sobie może pozwolić, czy uda się jej przekroczyć granicę i go sprowokuje. Czy pęknie i powie jej, co myśli o jej zachowaniu. Widziała, że ze sobą walczy, zobaczymy, jak długo mu się uda być opanowanym.
Obserwowała ruchy kuzyna, kiedy rzucał zaklęcia. Było to dużo ciekawsze od wysłuchiwania jego wywodów, zdecydowanie. Miała chęć się nieco podszkolić w obronie, szczególnie po swoim ostatnim wypadzie do Londynu, gdzie widziała jak są traktowani zwyczajni czarodzieje, szczególnie, że nie mogła sobie wybaczyć tego, że bała się im pomóc. Musiała jak najszybciej nauczyć się nowych zaklęć, bo wiele osób potrzebowało pomocy, a nie chciała dopuścić do takiej sytuacji raz jeszcze. - Chętnie skorzystam z propozycji. - rzekła teraz nieco spokojniejszym tonem, najwyraźniej i ona nieco się wyciszyła. - Jestem za, pokażesz mi ruchy? Nie do końca widziałam, jak to robiłeś z tak daleka. - spojrzała tym razem na dłoń kuzyna, w której trzymał różdżkę. Musiała się skupić, aby jak najwięcej z tego wszystkiego zapamiętać.
Specjalnie wypowiadała właśnie takie słowa, żeby Anthony poczuł, że są skierowane ku niemu - personalnie. W końcu to on kreował się na tego odpowiedzialnego, poważnego, jakby ona miała w nosie ich ród. Nie zamierzała udawać, że odpowiada jej ta sytuacja, w której teraz została postawiona. Może powinna rozesłać ogłoszenie matrymonialne, żeby znaleźć kogoś przez ten rok. Nie ułatwiało jej sprawy to, że była wojna, a możliwości poznania kogoś wartościowego były mocno ograniczone. W końcu wszyscy których do tej pory poznała się nie nadawali, także to musiał być ktoś z zewnątrz.. Trudny temat.
- Tak, rok to po prostu ogromna ilość czasu! Szczególnie podczas wojny, tyle możliwości! - odparła z udawanym entuzjazmem, a na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech. Po prostu tryskała z radości słysząc pomysł kuzyna. - Jak to mówią miłość atakuje znienacka, czyż nie. A nuż ktoś mnie zaatakuje jak się będę gdzieś włóczyć. - Może tak byłoby prościej? Nie musiałaby się dalej stawiać. Skończyłyby się te męczące ją rozmowy o jej staropanieństwie, chociaż tyle miała jeszcze rzeczy do odkrycia..
- Bernard musi być bardzo ciekawą osobą, skoro tak bardzo chcesz, żebym go poznała. - Może i nawet trochę była ciekawa, jakim osobnikiem jest ten jegomość, jednak gdzieś w głębi czuła, że nie będzie zbyt interesującą personą. Może nie powinna tak oceniać ludzi, jeszcze ich nie znając, jednak uważała, że nie ma po co sobie wyobrażać cudów. Takie rozczarowania dużo mniej bolały.
- Tych kawalerów na pewno jest wielu, tak jak wiele rodów jest nam przyjaznych ostatnio. - Na jej twarzy malował się złośliwy uśmieszek. Jakby chciała wbić kolejny nóż w kuzyna. Bardzo łatwo jej to dzisiaj przychodziło. Musiała się na kimś wyżyć. Chciała też sprawdzić na ile sobie może pozwolić, czy uda się jej przekroczyć granicę i go sprowokuje. Czy pęknie i powie jej, co myśli o jej zachowaniu. Widziała, że ze sobą walczy, zobaczymy, jak długo mu się uda być opanowanym.
Obserwowała ruchy kuzyna, kiedy rzucał zaklęcia. Było to dużo ciekawsze od wysłuchiwania jego wywodów, zdecydowanie. Miała chęć się nieco podszkolić w obronie, szczególnie po swoim ostatnim wypadzie do Londynu, gdzie widziała jak są traktowani zwyczajni czarodzieje, szczególnie, że nie mogła sobie wybaczyć tego, że bała się im pomóc. Musiała jak najszybciej nauczyć się nowych zaklęć, bo wiele osób potrzebowało pomocy, a nie chciała dopuścić do takiej sytuacji raz jeszcze. - Chętnie skorzystam z propozycji. - rzekła teraz nieco spokojniejszym tonem, najwyraźniej i ona nieco się wyciszyła. - Jestem za, pokażesz mi ruchy? Nie do końca widziałam, jak to robiłeś z tak daleka. - spojrzała tym razem na dłoń kuzyna, w której trzymał różdżkę. Musiała się skupić, aby jak najwięcej z tego wszystkiego zapamiętać.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zacmokał wyraźnie rozczarowany jej ironiczną odpowiedzią. Westchnął ciężko, uznając że próba przekonania Prudence aby poświęciła się dla dobra rodziny miała być najwyraźniej wyjątkowo trudna. Wiedział też, że albo jej złość miała zostać skupiona na nim… albo na samym nestorze. Mając do wyboru obie opcje – wolał się poświęcić. Sorphon miał zbyt wiele na głowie… a i pytanie czy w obecnej sytuacji w jakiej znalazł się ród miał w ogóle chęci na negocjacje i rozmowy. Nie chciał, żeby została tak po prostu pozbawiona wyjścia i możliwości wyboru. Przecież kochał ją jak własną siostrę… Lepiej więc było ją ostrzec i spróbować działać na czas, bo wkrótce mogła być postawiona przed faktem dokonanym ze strony nestora. Tak miała choć odrobinę czasu, żeby wybrać kogoś, kto wydawał się jej najbardziej odpowiednim kandydatem… choć oczywiście pozostawała jeszcze kwestia przekonania takiego delikwenta (i jego nestora) do związania sojuszu.
– Nawet nie wiesz ile przyjaciół poznajesz w takich czasach – odpowiedział jej, chcąc brzmieć pozytywnie. Po wydarzeniach w Stonehenge zrozumiał kto życzył mu dobrze, kto źle, a kto niegdyś, w czasach pokoju, czaił się, żeby tylko wbić mu przysłowiowy nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie. – Nie będziesz się nigdzie włóczyć, a na pewno nie sama. Chyba, że życie ci niemiłe – zwrócił jej przy okazji uwagę. Dobór takich słów, w tym konkretnym momencie, nie był najlepszy. – Ale miejmy nadzieję, że zakochasz się w jakimś godnym gentelmanie. I on w tobie z wzajemnością. – Naprawdę jej tego życzył… jej i każdemu szlachcicowi.
Zignorował jej kolejne przytyki. Owszem, chciał żeby zapoznała się z Prewettem. Bernard wydawał mu się dobrą partią i na pewno nie zamierzał jej skrzywdzić w przyszłości. To była najbezpieczniejsza opcja, po prostu. Pod skrzydłem Archibalda i jego rodziny nic nie byłoby w stanie jej zagrozić, a i on sam by był spokojniejszy.
– Przestań – odpowiedział na jej kolejne słowa ironii. Nie podobało mu się to w jaki sposób do niego mówiła. Nie życzył jej przecież źle! Chciał dla niej dobrze, zdając sobie sprawę jak ciężko było kobietom wśród szlachty. Szukał najlepszego rozwiązania! Ile kuzynów byłoby w stanie uczynić coś podobnego? Wśród innych rodów bywało i tak, że nie było żadnej rozmowy, a i nie było możliwości sprzeciwu. Próbował znaleźć dla niej miejsce, w którym mogłaby kontynuować swoje pasje, a przy tym, żeby mogła być po prostu sobą.
Z ulgą więc przyjął przejście tematu do kwestii zabezpieczeń i obrony przed potencjalnym zagrożeniem. Tym lżej było mu na sercu, kiedy zauważył, że Prudence wydawała się być zainteresowana tym, co jej mówił.
– Oczywiście – odpowiedział jej natychmiast i przystanął bliżej niej. Za tym ponowił powoli ruch różdżką, tak żeby była w stanie go zapamiętać. – Najważniejsze to skupienie i ten jeden ruch. Na pewno pamiętasz choć trochę z podręcznika do obrony – zauważył. – Spróbuj sama. Skupienie. Pamiętaj, że próbujesz zabezpieczyć nasze ziemie tak, żeby intruz po wejściu na te mokradła widział swojego bogina.
– Nawet nie wiesz ile przyjaciół poznajesz w takich czasach – odpowiedział jej, chcąc brzmieć pozytywnie. Po wydarzeniach w Stonehenge zrozumiał kto życzył mu dobrze, kto źle, a kto niegdyś, w czasach pokoju, czaił się, żeby tylko wbić mu przysłowiowy nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie. – Nie będziesz się nigdzie włóczyć, a na pewno nie sama. Chyba, że życie ci niemiłe – zwrócił jej przy okazji uwagę. Dobór takich słów, w tym konkretnym momencie, nie był najlepszy. – Ale miejmy nadzieję, że zakochasz się w jakimś godnym gentelmanie. I on w tobie z wzajemnością. – Naprawdę jej tego życzył… jej i każdemu szlachcicowi.
Zignorował jej kolejne przytyki. Owszem, chciał żeby zapoznała się z Prewettem. Bernard wydawał mu się dobrą partią i na pewno nie zamierzał jej skrzywdzić w przyszłości. To była najbezpieczniejsza opcja, po prostu. Pod skrzydłem Archibalda i jego rodziny nic nie byłoby w stanie jej zagrozić, a i on sam by był spokojniejszy.
– Przestań – odpowiedział na jej kolejne słowa ironii. Nie podobało mu się to w jaki sposób do niego mówiła. Nie życzył jej przecież źle! Chciał dla niej dobrze, zdając sobie sprawę jak ciężko było kobietom wśród szlachty. Szukał najlepszego rozwiązania! Ile kuzynów byłoby w stanie uczynić coś podobnego? Wśród innych rodów bywało i tak, że nie było żadnej rozmowy, a i nie było możliwości sprzeciwu. Próbował znaleźć dla niej miejsce, w którym mogłaby kontynuować swoje pasje, a przy tym, żeby mogła być po prostu sobą.
Z ulgą więc przyjął przejście tematu do kwestii zabezpieczeń i obrony przed potencjalnym zagrożeniem. Tym lżej było mu na sercu, kiedy zauważył, że Prudence wydawała się być zainteresowana tym, co jej mówił.
– Oczywiście – odpowiedział jej natychmiast i przystanął bliżej niej. Za tym ponowił powoli ruch różdżką, tak żeby była w stanie go zapamiętać. – Najważniejsze to skupienie i ten jeden ruch. Na pewno pamiętasz choć trochę z podręcznika do obrony – zauważył. – Spróbuj sama. Skupienie. Pamiętaj, że próbujesz zabezpieczyć nasze ziemie tak, żeby intruz po wejściu na te mokradła widział swojego bogina.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prue nie była dzisiaj zbyt przyjemna dla kuzyna. Widziała po jego minie, że nie do końca odpowiada mu takie zachowanie. Powinna być bardziej powściągliwa, ale z drugiej strony uważała, że musi mówić głośno, co o tym myśli. Gdyby milczała nie miałaby szansy wpłynąć na nic. Tak, to chociaż ktoś brał pod uwagę to, że ma swoje zdanie. Wyładowała swoją złość akurat na Anthonym, on się pierwszy nawinął i ponownie zaczął ten niewygodny dla niej temat. Nie zamierzała udawać, że jest zadowolona z tego, o czym mówi. Nie miała zamiaru być męczennicą, która wyjdzie za mąż za kogoś, kogo jej wybiorą tyko po to, żeby nawiązali sojusz. Nie ma szans. Zupełnie jej się nie podobało takie wyjście z sytuacji.
- A ilu wrogów? - Tych drugich wydawało jej się być zdecydowanie więcej. Nie mogła zrozumieć tego upierania się przy rodach czystokrwistych. Korona by im z głowy nie spadła, gdyby Prue znalazła sobie kandydata z mniej zamożnej rodziny. W końcu byli tacy promugolscy, może więc powinni pokazać to również w ten sposób. - Nie będę? Kto mi zabroni? Nie dość, że mam mocno ograniczone możliwości na jakiekolwiek badania naukowe, teraz mi mówisz, że nie mogę sama się włóczyć? A co ja jestem pies, że trzeba mnie wyprowadzać? Uwierz mi, że jestem w stanie zadbać o swoje bezpieczeństwo. - Ton jej głosu się zmienił, widać było, że teraz naprawdę się rozzłościła. Policzki jej się zarumieniły, a oczy zaczęły błyszczeć. Można by rzec, że strzela piorunami z oczu. Wzięła głęboki oddech, aby nie dać się zbyt mocno wyprowadzić z równowagi.
- Miejmy nadzieję, chociaż nie brzmisz specjalnie optymistycznie. - Zdawała sobie sprawę, że skoro przez dotychczasowe lata życia nie udało jej się spotkać kogoś interesującego to raczej możliwość znalezienia wybranka w rok nie brzmi zbyt obiecująco. Z drugiej jednak strony, jak dotąd nie była aż tak zdesperowana. Będzie musiała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Tym się będzie zamartwiać później, na pewno uda jej się znaleźć jakieś rozwiązanie. Jak zawsze.
- Prawda w oczy kole, czyż nie? - Nie zamierzała milczeć. Anthony nie miał dzisiaj szczęścia, wszystko, co ostatnio się w niej zbierało wyładowywała na nim. Widać było, że bardzo emocjonalnie podchodzi do tego tematu. Nie obchodziło jej specjalnie, jak było w innych rodach. Oni nie byli jak wszyscy inni, Anthony powinien zdawać sobie z tego sprawę. Prue było daleko do typowej szlachcianki, o czym powinien pamiętać. Mieszanka krwi, która płynęła w jej żyłach powodowała, że ciężko było ją utemperować. Skoro przez całe życie nikomu nie udało się jej ujarzmić, to nie zrobią tego teraz! No chyba, że siłą.
Dużo bardziej interesował ją temat zaklęć, niż jej zamążpójścia. Próbowała więc nieco zapanować nad sobą, chociaż ciężko jej się teraz było skupić. Tyle gorzkich słów dzisiaj padło z jej ust.. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Musiała się uspokoić. Teraz mogła przyjrzeć się temu, jak kuzyn wykonuje ruch ręką. Wyciągnęła różdżkę i go powtórzyła. Próbowała rzucić zaklęcie zabezpieczające, ale pewnie jej nie wyszło, bo jej umiejętności na to nie pozwalały.
- A ilu wrogów? - Tych drugich wydawało jej się być zdecydowanie więcej. Nie mogła zrozumieć tego upierania się przy rodach czystokrwistych. Korona by im z głowy nie spadła, gdyby Prue znalazła sobie kandydata z mniej zamożnej rodziny. W końcu byli tacy promugolscy, może więc powinni pokazać to również w ten sposób. - Nie będę? Kto mi zabroni? Nie dość, że mam mocno ograniczone możliwości na jakiekolwiek badania naukowe, teraz mi mówisz, że nie mogę sama się włóczyć? A co ja jestem pies, że trzeba mnie wyprowadzać? Uwierz mi, że jestem w stanie zadbać o swoje bezpieczeństwo. - Ton jej głosu się zmienił, widać było, że teraz naprawdę się rozzłościła. Policzki jej się zarumieniły, a oczy zaczęły błyszczeć. Można by rzec, że strzela piorunami z oczu. Wzięła głęboki oddech, aby nie dać się zbyt mocno wyprowadzić z równowagi.
- Miejmy nadzieję, chociaż nie brzmisz specjalnie optymistycznie. - Zdawała sobie sprawę, że skoro przez dotychczasowe lata życia nie udało jej się spotkać kogoś interesującego to raczej możliwość znalezienia wybranka w rok nie brzmi zbyt obiecująco. Z drugiej jednak strony, jak dotąd nie była aż tak zdesperowana. Będzie musiała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Tym się będzie zamartwiać później, na pewno uda jej się znaleźć jakieś rozwiązanie. Jak zawsze.
- Prawda w oczy kole, czyż nie? - Nie zamierzała milczeć. Anthony nie miał dzisiaj szczęścia, wszystko, co ostatnio się w niej zbierało wyładowywała na nim. Widać było, że bardzo emocjonalnie podchodzi do tego tematu. Nie obchodziło jej specjalnie, jak było w innych rodach. Oni nie byli jak wszyscy inni, Anthony powinien zdawać sobie z tego sprawę. Prue było daleko do typowej szlachcianki, o czym powinien pamiętać. Mieszanka krwi, która płynęła w jej żyłach powodowała, że ciężko było ją utemperować. Skoro przez całe życie nikomu nie udało się jej ujarzmić, to nie zrobią tego teraz! No chyba, że siłą.
Dużo bardziej interesował ją temat zaklęć, niż jej zamążpójścia. Próbowała więc nieco zapanować nad sobą, chociaż ciężko jej się teraz było skupić. Tyle gorzkich słów dzisiaj padło z jej ust.. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Musiała się uspokoić. Teraz mogła przyjrzeć się temu, jak kuzyn wykonuje ruch ręką. Wyciągnęła różdżkę i go powtórzyła. Próbowała rzucić zaklęcie zabezpieczające, ale pewnie jej nie wyszło, bo jej umiejętności na to nie pozwalały.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Docinka Prudence sprawiła, że Anthony utkwił na dłużej swoje śmiertelnie poważne spojrzenie. Nie wiedział jak odpowiedzieć na jej pytanie. Właściwie, odpowiedź była wiadoma i dla niego, i dla niej. Macmillanowie i tak mieli zbyt wiele wrogów nawet przed wojną, a po Stonehenge ta liczba się powiększyła. Nie rozumiał jednak gdzie zmierzała jego kuzynka z takimi pytaniami. Co chciała osiągnąć? Czy zwyczajnie chciała mu dopiec ponad wszystko? Czy naprawdę nie rozumiała jak bardzo potrzebowali polepszyć stosunki z ostatnimi choć odrobinę przyjaznymi dla nich rodami? Czy nie rozumiała, że w taki sposób podkopywała dobro całej rodziny?
– Ja ci zabronię, na Merlina – odpowiedział natychmiast na jej kolejne pytania i nie żartował. Choć wcześniej nigdy nie wypowiedziałby takich słów, to teraz przepełniała go złość. Czy naprawdę nie rozumiała sytuacji w jakiej się znaleźli? Miał ochotę złapać ją za ramiona i dosłownie nią potrząsnąć, żeby zwyczajnie obudziła się z tego dziecinnego buntu. – Nie zabraniam ci tego dlatego, że tak mi się podoba! – Podniósł następnie ton, bo zwyczajnie nie potrafił już nad sobą zapanować. – Robię to właśnie dla przeklętego bezpieczeństwa! Jesteś w stanie obronić się przed doświadczonym czarnoksiężnikiem? Albo kimś, kto byłby w stanie zrobić wszystko, żeby zgarnąć sporą sumę za głowę Macmillana?
Kolejna docinka i ponownie spojrzał na nią wyjątkowo ostro. On nie brzmiał optymistycznie? A jak miał brzmieć, kiedy ona sama nie chciała nic zmienić w ramach kwestii, o której rozmawiali? Wiedziała swoje i kropka. Uparta jak osioł. I już miał zupełnie się zezłościć, kiedy zrozumiał, że przecież kilkanaście lat temu zachowywał się zupełnie tak samo. Ścisnął usta i przeklął się w myślach.
Nie odpowiedział na jej kolejne pytanie. Nie miał zamiaru dalej się kłócić. W jej docinkach było odrobinę prawdy… i to przerażało go najbardziej. Nabrał głośno powietrza. Jedyne czego mu w danej chwili brakowało to piersiówka. Ile by dał, żeby się napić.
– Świetnie – skomentował jej ruch różdżką, gdy po chwili ciszy zajęli się zabezpieczeniami. – Trochę ćwiczeń i na pewno by ci wyszło – dodał, chcąc pochwalić chęci kuzynki do nauki. – I tak byłoby lepiej, gdybyś uczyła się zaklęć obronnych w praktyce. Ktoś musi obronić Virginię, gdyby wróg próbowałby nas zaatakować – mruknął. Wizja potencjalnego napadu prześladowała go w myślach od wielu miesięcy. Oczywiście wolałby, żeby do tego nie doszło, ale wszystko było możliwe. Dosłownie wszystko.
– Ja ci zabronię, na Merlina – odpowiedział natychmiast na jej kolejne pytania i nie żartował. Choć wcześniej nigdy nie wypowiedziałby takich słów, to teraz przepełniała go złość. Czy naprawdę nie rozumiała sytuacji w jakiej się znaleźli? Miał ochotę złapać ją za ramiona i dosłownie nią potrząsnąć, żeby zwyczajnie obudziła się z tego dziecinnego buntu. – Nie zabraniam ci tego dlatego, że tak mi się podoba! – Podniósł następnie ton, bo zwyczajnie nie potrafił już nad sobą zapanować. – Robię to właśnie dla przeklętego bezpieczeństwa! Jesteś w stanie obronić się przed doświadczonym czarnoksiężnikiem? Albo kimś, kto byłby w stanie zrobić wszystko, żeby zgarnąć sporą sumę za głowę Macmillana?
Kolejna docinka i ponownie spojrzał na nią wyjątkowo ostro. On nie brzmiał optymistycznie? A jak miał brzmieć, kiedy ona sama nie chciała nic zmienić w ramach kwestii, o której rozmawiali? Wiedziała swoje i kropka. Uparta jak osioł. I już miał zupełnie się zezłościć, kiedy zrozumiał, że przecież kilkanaście lat temu zachowywał się zupełnie tak samo. Ścisnął usta i przeklął się w myślach.
Nie odpowiedział na jej kolejne pytanie. Nie miał zamiaru dalej się kłócić. W jej docinkach było odrobinę prawdy… i to przerażało go najbardziej. Nabrał głośno powietrza. Jedyne czego mu w danej chwili brakowało to piersiówka. Ile by dał, żeby się napić.
– Świetnie – skomentował jej ruch różdżką, gdy po chwili ciszy zajęli się zabezpieczeniami. – Trochę ćwiczeń i na pewno by ci wyszło – dodał, chcąc pochwalić chęci kuzynki do nauki. – I tak byłoby lepiej, gdybyś uczyła się zaklęć obronnych w praktyce. Ktoś musi obronić Virginię, gdyby wróg próbowałby nas zaatakować – mruknął. Wizja potencjalnego napadu prześladowała go w myślach od wielu miesięcy. Oczywiście wolałby, żeby do tego nie doszło, ale wszystko było możliwe. Dosłownie wszystko.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence dzisiaj pozwoliła sobie na wiele. Emocje, które ją wypełniały ostatnim czasem najwyraźniej znalazły idealny moment, aby ją opuścić. Padło akurat na kuzyna, to on stał się osobą, która miała wysłuchiwać wszystkiego, co leżało jej na sercu. Niespecjalnie się tym przejmowała, mógł jej nie prowokować. Widziała jego spojrzenie, miała świadomość, że jest zły, no i dobrze! Nie miała zamiaru już dłużej przejmować się tym, że może urazić czyjeś uczucia swoimi słowami, czas najwyższy zacząć myśleć o sobie.
- Pojawiasz się tutaj po ośmiu latach i masz czelność mi czegokolwiek zabraniać? Myślisz, że skoro od roku jesteś na miejscu, to możesz wszystkim mówić, co mają robić! Żebyś się nie zdziwił. Panoszysz się, jakbyś poświęcił się nie wiadomo jak tej rodzinie, a sam nas zostawiłeś!- zatrzymała się w miejscu i zaczęła krzyczeć to, co leżało jej na sercu. Nie zamierzała dać się zniewolić. Wojna już wystarczająco wiele jej odebrała, Anthony zamierzał zabronić jej jedynej rzeczy, która ostatnio pozwalała jej choć trochę odżyć. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, podczas jednego z ostatnich spacerów spotkałam grupę czarnoksiężników i nawet udało mi się jednego zabić! Nie mam nastu lat, może o tym zapominasz, bo tak dawno Cię tutaj nie było!- warknęła ze złością. Może nie do końca była to jedynie jej zasługa z tym czarnoksiężnikiem, bo najwyraźniej nie do końca radził sobie z czarną magią, jednak jej ślimaki.. na pewno trochę pomogły w jego śmierci. Zastanowiła się, czy dobrze zrobiła mówiąc mu o tym, może jednak powinna trzymać język za zębami?
Widziała, że kuzyn walczy ze sobą i nie chce specjalnie ciągnąć tej kłótni. Ciekawe, jakby zareagował, gdyby mu powiedziała, że kogoś poznała, że pojawiła się na jej drodze interesująca osoba.. wypytywałby zapewne o status i krew.. jakby to było w tym wszystkim najważniejsze. Musiała zrobić wszystko, aby uniknąć swatania z Bernardem, szczególnie, kiedy ostatnio los skrzyżował jej drogi z tak interesującą jednostką. - Co byś zrobił, jakbyś się dowiedział, że się w kimś zakochałam, w kimś kto nie wpasowuje się w Wasze wizje o moim zamążpójściu?- skoro już i tak się na nią zezłościł, postanowiła zadać to pytanie, które ostatnio często pojawiało się w jej głowie. Tak właściwie to sama nie wiedziała dlaczego, jej myśli kierowały się w stronę tego zupełnie przypadkiem poznanego mężczyzny.
- Bardzo chętnie rozwinę swoje umiejętności. Wydaje mi się to być lepszym rozwiązaniem od zamykania mnie w domu.- odparła, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Może wreszcie Anthony zrozumie, że ona również musiała się rozwijać, musiała ćwiczyć, gdyby nagle spotkała się z wrogiem.
- Pojawiasz się tutaj po ośmiu latach i masz czelność mi czegokolwiek zabraniać? Myślisz, że skoro od roku jesteś na miejscu, to możesz wszystkim mówić, co mają robić! Żebyś się nie zdziwił. Panoszysz się, jakbyś poświęcił się nie wiadomo jak tej rodzinie, a sam nas zostawiłeś!- zatrzymała się w miejscu i zaczęła krzyczeć to, co leżało jej na sercu. Nie zamierzała dać się zniewolić. Wojna już wystarczająco wiele jej odebrała, Anthony zamierzał zabronić jej jedynej rzeczy, która ostatnio pozwalała jej choć trochę odżyć. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, podczas jednego z ostatnich spacerów spotkałam grupę czarnoksiężników i nawet udało mi się jednego zabić! Nie mam nastu lat, może o tym zapominasz, bo tak dawno Cię tutaj nie było!- warknęła ze złością. Może nie do końca była to jedynie jej zasługa z tym czarnoksiężnikiem, bo najwyraźniej nie do końca radził sobie z czarną magią, jednak jej ślimaki.. na pewno trochę pomogły w jego śmierci. Zastanowiła się, czy dobrze zrobiła mówiąc mu o tym, może jednak powinna trzymać język za zębami?
Widziała, że kuzyn walczy ze sobą i nie chce specjalnie ciągnąć tej kłótni. Ciekawe, jakby zareagował, gdyby mu powiedziała, że kogoś poznała, że pojawiła się na jej drodze interesująca osoba.. wypytywałby zapewne o status i krew.. jakby to było w tym wszystkim najważniejsze. Musiała zrobić wszystko, aby uniknąć swatania z Bernardem, szczególnie, kiedy ostatnio los skrzyżował jej drogi z tak interesującą jednostką. - Co byś zrobił, jakbyś się dowiedział, że się w kimś zakochałam, w kimś kto nie wpasowuje się w Wasze wizje o moim zamążpójściu?- skoro już i tak się na nią zezłościł, postanowiła zadać to pytanie, które ostatnio często pojawiało się w jej głowie. Tak właściwie to sama nie wiedziała dlaczego, jej myśli kierowały się w stronę tego zupełnie przypadkiem poznanego mężczyzny.
- Bardzo chętnie rozwinę swoje umiejętności. Wydaje mi się to być lepszym rozwiązaniem od zamykania mnie w domu.- odparła, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. Może wreszcie Anthony zrozumie, że ona również musiała się rozwijać, musiała ćwiczyć, gdyby nagle spotkała się z wrogiem.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej słowa wyraźnie go zabolały. Było w nich dużo prawdy… ale jednocześnie Prudence bardzo się myliła. Zacisnął zęby, żeby stłumić swoje emocje. Wszystko się w nim gotowało. Owszem, wyjechał. Owszem, potrzebował tego długiego pobytu poza domem… ale potrzebowała tego także rodzina. Skandal, który wybuchnął przed kilkoma laty nie dało się ugasić w ciągu jednego dnia, nie mówiąc o kolejny, kiedy zaczął pić z rozpaczy. Wyjazd był najlepszym rozwiązaniem, jak mu się zdawało. Dla obu stron. Rodzina miała czas na uciszenie wszystkich złych pogłosek, a on na uspokojenie swojego pijaństwa i przemyślenia swojego krótkiego życia i zebrania się w garść. Były też inne powody, o których nie potrafił tak łatwo mówić. Jednak nigdy nie zapomniał o Macmillanach, ani oni o nim.
Teraz nadrabiał te wszystkie lata nieobecności. Nadwyrężał swój kark dla Macmillanów. Ryzykował własną głową, żeby zapewnić im wszystkim bezpieczeństwo, a Prudence mówiła o tym, że się panoszył. Mówił przecież o jej dobru, o dobru Virginii i innych lady z rodu Macmillan. Wystarczyło to jedno zdanie, żeby coś w nim pękło. Dłoń niemal natychmiast wypaliła w stronę policzka kuzynki. Nie było to mocne uderzenie, miało ono na celu przywołanie ją do porządku.
Dopiero po fakcie zrozumiał, co zrobił. Spoglądał na nią z szeroko otwartymi, jak gdyby sam był zaskoczony własną reakcją. Nie wiedział co powiedzieć. Na moment wyglądał tak, jak gdyby wystraszyło go własne zachowanie. Natychmiast pożałował swojego czynu. Czy powinien przeprosić? Kuzynka natomiast nie odpuszczała, prowokowała go dalej, mówiąc o tym, że spotkała grupę czarnoksiężników na swojej drodze. Przerażało go to, że tak łatwo mówiła o zabójstwie. Nawet on miał problem z akceptacją czynu, którego się dopuścił na Zjeździe. Z drugiej jednak strony był dumny, że poradziła sobie w takiej sytuacji.
– To ostatni raz kiedy opuściłaś Puddlemere sama – powiedział jedynie. Śmiertelnie się o nią martwił. Nie brakowało jej odwagi, była przecież Macmillanówną… ale nie dostrzegała też, że jednego dnia podobny wypad mógłby się skończyć tragedią. – Bez ale – dodał natychmiast, gdyby w ogóle próbowała mu jakkolwiek odpyskować i zagroził jej palcem.
Jej nagłe pytanie sprawiło, że spojrzał na nią zaskoczony. Czy ona sobie z niego drwiła, wspominając temat, przez który on już przeszedł? Który wiedziała jak się zakończył? Analizował chwilę jej zachowanie, chcąc się upewnić, że nie żartowała sobie z niego.
– Wiesz, że gdybyś chciała zostać przy takim mężczyźnie, to skończyłoby się twoim wydziedziczeniem – przypomniał jej. Przykładem była choćby Isabella. – Ale nie mógłbym zrobić nic… poza poradą. – Zamilczał na chwilę, próbując przypomnieć sobie kogokolwiek, kto mógłby się wokół niej kręcić. – Kim jest ten młodzieniec? – Zapytał niepewnie, nie będąc pewnym czy w ogóle powinien o to pytać. Czy to dla niego nie chciała się zgodzić na choćby rozmowę z Prewettem?
Jej zapewnienie sprawiło, że kąciki ust na moment drgnęły w uśmiechu. Nie chciał jednak tak szybko zmieniać swojego zdania, więc milczał.
– Najpierw poćwicz, potem porozmawiamy – odpowiedział. – Kiedy uznasz, że jesteś gotowa, żeby pokazać mi swoje umiejętności i okaże się, że dobrze sobie radzisz… może zmienię zdanie.
Teraz nadrabiał te wszystkie lata nieobecności. Nadwyrężał swój kark dla Macmillanów. Ryzykował własną głową, żeby zapewnić im wszystkim bezpieczeństwo, a Prudence mówiła o tym, że się panoszył. Mówił przecież o jej dobru, o dobru Virginii i innych lady z rodu Macmillan. Wystarczyło to jedno zdanie, żeby coś w nim pękło. Dłoń niemal natychmiast wypaliła w stronę policzka kuzynki. Nie było to mocne uderzenie, miało ono na celu przywołanie ją do porządku.
Dopiero po fakcie zrozumiał, co zrobił. Spoglądał na nią z szeroko otwartymi, jak gdyby sam był zaskoczony własną reakcją. Nie wiedział co powiedzieć. Na moment wyglądał tak, jak gdyby wystraszyło go własne zachowanie. Natychmiast pożałował swojego czynu. Czy powinien przeprosić? Kuzynka natomiast nie odpuszczała, prowokowała go dalej, mówiąc o tym, że spotkała grupę czarnoksiężników na swojej drodze. Przerażało go to, że tak łatwo mówiła o zabójstwie. Nawet on miał problem z akceptacją czynu, którego się dopuścił na Zjeździe. Z drugiej jednak strony był dumny, że poradziła sobie w takiej sytuacji.
– To ostatni raz kiedy opuściłaś Puddlemere sama – powiedział jedynie. Śmiertelnie się o nią martwił. Nie brakowało jej odwagi, była przecież Macmillanówną… ale nie dostrzegała też, że jednego dnia podobny wypad mógłby się skończyć tragedią. – Bez ale – dodał natychmiast, gdyby w ogóle próbowała mu jakkolwiek odpyskować i zagroził jej palcem.
Jej nagłe pytanie sprawiło, że spojrzał na nią zaskoczony. Czy ona sobie z niego drwiła, wspominając temat, przez który on już przeszedł? Który wiedziała jak się zakończył? Analizował chwilę jej zachowanie, chcąc się upewnić, że nie żartowała sobie z niego.
– Wiesz, że gdybyś chciała zostać przy takim mężczyźnie, to skończyłoby się twoim wydziedziczeniem – przypomniał jej. Przykładem była choćby Isabella. – Ale nie mógłbym zrobić nic… poza poradą. – Zamilczał na chwilę, próbując przypomnieć sobie kogokolwiek, kto mógłby się wokół niej kręcić. – Kim jest ten młodzieniec? – Zapytał niepewnie, nie będąc pewnym czy w ogóle powinien o to pytać. Czy to dla niego nie chciała się zgodzić na choćby rozmowę z Prewettem?
Jej zapewnienie sprawiło, że kąciki ust na moment drgnęły w uśmiechu. Nie chciał jednak tak szybko zmieniać swojego zdania, więc milczał.
– Najpierw poćwicz, potem porozmawiamy – odpowiedział. – Kiedy uznasz, że jesteś gotowa, żeby pokazać mi swoje umiejętności i okaże się, że dobrze sobie radzisz… może zmienię zdanie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przychodził taki moment, w którym traciła nad sobą panowanie. Mogłaby wbijać nóż za nożem w drugą osobę. Nie musiała być ona nawet specjalnie winna, po prostu mogła poruszyć niewygodny temat, najwyraźniej zbierało się w niej to już długo. Bo doszło do wybuchu. Jeszcze specjalnie go podpuszczała, dobierała słowa, tak aby zrobić mu jak największą przykrość. Słowa, które padały z jej ust może były nieco przesadzona, jednak nie dało się zaprzeczyć, że było w nich nieco prawdy. Bardzo bolesnej, brutalnej, jednak prawdy. Może też to się nie podobało Anthony'emu?
On miał prawo do błędów, miał prawo do ucieczki stąd na dłużej, a ona wiecznie musiała wszystkich zadowalać, jak ją to ogromnie bolało. Może próbował ostatnio nadrobić stracony czas, czy myślał jednak, że ot tak mu to wszystko zapomni? Że wróci, a ona będzie potulnie słuchała jego poleceń. Niedoczekanie. Jakoś do tej pory radziła sobie bez jego osoby.
Nie miała czasu zareagować. Nie spodziewała się tego, zupełnie. Nie sądziła, że doprowadzi go do takich czynów. Pojedyncza łza zakręciła jej się w oku i spłynęła po policzku, który zrobił się ciepły i parzył ją z bólu. Po kim, jak po kim, jednak po kuzynie.. nie spodziewała się tego. Wpatrywała się w niego tymi swoimi błękitnymi oczyma, widać było, że ją zaskoczył, nie uciekała jednak przed jego spojrzeniem, nie tak łatwo było ją spłoszyć. Rozczarował ją. Teraz wszystko się zmieni, będzie kolejną osobą w domu, na którą musi uważać. Myślała, że powinien ją zrozumieć, jak widać bardzo się myliła.
- Gratuluję. Udało Ci się uderzyć kobietę. Nie sądziłam, że aż tak bardzo jesteś w stanie się zniżyć. Jak widać, zupełnie Cię nie znam. Powinnam się z tym pogodzić.- widać było, że posmutniała.
- Twoje niedoczekanie. Bo co, zamkniesz mnie w piwnicy? Naprawdę, daj sobie spokój, nie będziesz w stanie mnie tutaj zatrzymać. Nawet siłą. Jeśli trzeba będzie, to ucieknę, wierz mi, wtedy już nigdy mnie nie zobaczycie!- Podniosła głos, chyba najbardziej w ciągu całej tej dyskusji, nie mogła znieść ograniczenia wolności. Wojna dotyczyła każdego, nie tylko ich. Każdy mógł wpaść na czarnoksiężników, czy jeszcze coś innego. Takie było życie! Nie miała zamiaru stać gdzieś obok, czuła, że czas wymyka jej się między palcami. Szkoda jej go było na siedzenie w Puddlemere.
Skoro sam miał doświadczenie w podobnym temacie, to powinien ją zrozumieć.. chociaż teraz, widać było, że bliżej mu do nestora rodu niż młodzieńczego buntownika. Westchnęła ciężko. - Wydziedziczeniem? - powtórzyła jedynie, zupełnie jej to nie ruszało. - Poradą? Jaką poradą, żebym postępowała jak Ty, kierując się tym, co dobre dla rodu?- nie mogła dzisiaj jakoś pozbyć się oskarżającego tonu głosu, chociaż nawet nie chciała, aż tak się na nim wyżywać. Tak ją jednak zirytowało to wszystko, nie spodziewała się, że to spotkanie okaże się być dla niej aż tak bardzo emocjonalne. - Nie ma żadnego młodzieńca.- posłała mu nieprzyjemne spojrzenie. - A nawet jeśli by był? Myślisz, że bym Ci o nim powiedziała? Po tym wszystkim, co dzisiaj pokazałeś. - straciła do niego zaufanie i pewnie szybko go nie odzyska.
- Poznałam kogoś, kto może mi pomóc ćwiczyć, zobaczymy, czy uda mu się ze mnie zrobić ludzi..- nie zamierzała się poddawać. Macmillan należała do osób, które dążyły do wyznaczonych celów.. mogła się w pełni poświęcić nauce, byleby jej umiejętności faktycznie były w stanie chronić jej życie.
On miał prawo do błędów, miał prawo do ucieczki stąd na dłużej, a ona wiecznie musiała wszystkich zadowalać, jak ją to ogromnie bolało. Może próbował ostatnio nadrobić stracony czas, czy myślał jednak, że ot tak mu to wszystko zapomni? Że wróci, a ona będzie potulnie słuchała jego poleceń. Niedoczekanie. Jakoś do tej pory radziła sobie bez jego osoby.
Nie miała czasu zareagować. Nie spodziewała się tego, zupełnie. Nie sądziła, że doprowadzi go do takich czynów. Pojedyncza łza zakręciła jej się w oku i spłynęła po policzku, który zrobił się ciepły i parzył ją z bólu. Po kim, jak po kim, jednak po kuzynie.. nie spodziewała się tego. Wpatrywała się w niego tymi swoimi błękitnymi oczyma, widać było, że ją zaskoczył, nie uciekała jednak przed jego spojrzeniem, nie tak łatwo było ją spłoszyć. Rozczarował ją. Teraz wszystko się zmieni, będzie kolejną osobą w domu, na którą musi uważać. Myślała, że powinien ją zrozumieć, jak widać bardzo się myliła.
- Gratuluję. Udało Ci się uderzyć kobietę. Nie sądziłam, że aż tak bardzo jesteś w stanie się zniżyć. Jak widać, zupełnie Cię nie znam. Powinnam się z tym pogodzić.- widać było, że posmutniała.
- Twoje niedoczekanie. Bo co, zamkniesz mnie w piwnicy? Naprawdę, daj sobie spokój, nie będziesz w stanie mnie tutaj zatrzymać. Nawet siłą. Jeśli trzeba będzie, to ucieknę, wierz mi, wtedy już nigdy mnie nie zobaczycie!- Podniosła głos, chyba najbardziej w ciągu całej tej dyskusji, nie mogła znieść ograniczenia wolności. Wojna dotyczyła każdego, nie tylko ich. Każdy mógł wpaść na czarnoksiężników, czy jeszcze coś innego. Takie było życie! Nie miała zamiaru stać gdzieś obok, czuła, że czas wymyka jej się między palcami. Szkoda jej go było na siedzenie w Puddlemere.
Skoro sam miał doświadczenie w podobnym temacie, to powinien ją zrozumieć.. chociaż teraz, widać było, że bliżej mu do nestora rodu niż młodzieńczego buntownika. Westchnęła ciężko. - Wydziedziczeniem? - powtórzyła jedynie, zupełnie jej to nie ruszało. - Poradą? Jaką poradą, żebym postępowała jak Ty, kierując się tym, co dobre dla rodu?- nie mogła dzisiaj jakoś pozbyć się oskarżającego tonu głosu, chociaż nawet nie chciała, aż tak się na nim wyżywać. Tak ją jednak zirytowało to wszystko, nie spodziewała się, że to spotkanie okaże się być dla niej aż tak bardzo emocjonalne. - Nie ma żadnego młodzieńca.- posłała mu nieprzyjemne spojrzenie. - A nawet jeśli by był? Myślisz, że bym Ci o nim powiedziała? Po tym wszystkim, co dzisiaj pokazałeś. - straciła do niego zaufanie i pewnie szybko go nie odzyska.
- Poznałam kogoś, kto może mi pomóc ćwiczyć, zobaczymy, czy uda mu się ze mnie zrobić ludzi..- nie zamierzała się poddawać. Macmillan należała do osób, które dążyły do wyznaczonych celów.. mogła się w pełni poświęcić nauce, byleby jej umiejętności faktycznie były w stanie chronić jej życie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Swoim ruchem zaskoczył nie tylko Prudence, ale i siebie samego. I natychmiast pożałował, że nie policzył do dziesięciu zanim dał się ponieść emocjom. Widział zdziwienie, ale i złość, i zdecydowanie w jej oczach, które go przerażały. Oddychał znacznie szybciej i głębiej, wciąż przejęty jej słowami, ale i swoim niekontrolowanym atakiem. Zacisnął własną pięść, żeby tylko nie ponowić podobnego czynu.
Chciał tylko przywołać ją do porządku – a przynajmniej tak sobie wmawiał w myślach. Ku zaskoczeniu jego twarz nie poczerwieniała ze wstydu. Wciąż miał szeroko otwarte oczy i choć ponawiał sobie, że musiał zrobić tak a nie inaczej, to wciąż nie dowierzał w to co zrobił. I jak miał teraz wyjść z obecnej sytuacji? Nie miał pojęcia. Prudence nie czekała, a spoliczkowanie nie pohamowało jej języka.
– Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to zamknę i w piwnicy – odpowiedział wściekle na jej pyskówkę. – I nigdzie nie uciekniesz – dodał, grożąc jej palcem i podnosząc ton. Nie zabraniał jej tego wszystkiego, bo tak po prostu chciał. Robił to dla jej dobra i bezpieczeństwa. Spotkała na swojej drodze czarnoksiężników, więc powinna wiedzieć jak bardzo byli niebezpieczni.
Uspokajał się powoli, ale wciąż był przejęty i zdenerwowany tym, co między nimi zaszło. Zapatrzył się na dłużej na swoją kuzynkę, jak gdyby próbując ocenić czy i ona była wciąż nerwowa. Czy powinien przeprosić? Być może… ale czym chciał przemówić, ona zaczęła kolejny drażliwy temat.
Gdzie zmierzała zadając mu takie pytanie? Czy próbowała zobaczyć ile był w stanie znieść? Czy może zwyczajnie zakochała się w kimś spoza szlachty, jak on kiedyś? Martwiło go to… na jej szczęście – nie miała szalonego przyjaciela, który pozbawiłby ją miłości w najbardziej brutalny sposób… ale istniał jeszcze problem rodziny i szlachty do której przynależała. Nawet, gdyby chciał powiedzieć, żeby podążała za głosem serca, to wiedział jak ciężko byłoby jej się odnaleźć w kompletnie drugim świecie pozbawionym luksusów.
Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech, kiedy znowu się oburzała.
– Nie ja wymyśliłem te zasady – odpowiedział jedynie. – Ten, kto idzie drogą miłości zamiast obowiązku, musi ponieść konsekwencje… Jako szlachta mamy swoje obowiązki. Nasz luksus i pieniądze nie są tylko ozdobą… płacimy za wygodę i tytuły własnym szczęściem – wyjaśnił, nie wiedząc czy robił to w odpowiedni sposób. – Nikt nie może ci zabronić związku z kimś poza szlachty, ale pamiętaj, że wyjście jest tylko jedno. A potem nie ma powrotu. To nie jest tak, że wszyscy o tobie zapomną… ale nie będziesz miała przywilejów, pieniędzy, pałacu.
Nie musiała mu mówić, że kogoś takiego miała… sam to wywnioskował po jej postawie, tonie i słowach. Tylko kogo? Nie miał pojęcia, choć chciałby się tego dowiedzieć, żeby móc porozmawiać z takim kandydatem. Wytłumaczyć mu do czego mógł doprowadzić i dowiedzieć się czy gdyby doszło do ewentualnego wydziedziczenia, to czy miałby wystarczające fundusze, żeby utrzymać Prudence.
– Miejmy nadzieję, że poświęcisz te lekcje na ćwiczenie różdżki, nie wspólne czytanie miłosnych wierszy – odpowiedział jej jakby żartując. – Wracajmy – mruknął, machinalnie podstawiając swoje ramię. – I chciałbym poznać tego całego… nauczyciela… – dodał, będąc całkiem szczerym.
Chciał tylko przywołać ją do porządku – a przynajmniej tak sobie wmawiał w myślach. Ku zaskoczeniu jego twarz nie poczerwieniała ze wstydu. Wciąż miał szeroko otwarte oczy i choć ponawiał sobie, że musiał zrobić tak a nie inaczej, to wciąż nie dowierzał w to co zrobił. I jak miał teraz wyjść z obecnej sytuacji? Nie miał pojęcia. Prudence nie czekała, a spoliczkowanie nie pohamowało jej języka.
– Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to zamknę i w piwnicy – odpowiedział wściekle na jej pyskówkę. – I nigdzie nie uciekniesz – dodał, grożąc jej palcem i podnosząc ton. Nie zabraniał jej tego wszystkiego, bo tak po prostu chciał. Robił to dla jej dobra i bezpieczeństwa. Spotkała na swojej drodze czarnoksiężników, więc powinna wiedzieć jak bardzo byli niebezpieczni.
Uspokajał się powoli, ale wciąż był przejęty i zdenerwowany tym, co między nimi zaszło. Zapatrzył się na dłużej na swoją kuzynkę, jak gdyby próbując ocenić czy i ona była wciąż nerwowa. Czy powinien przeprosić? Być może… ale czym chciał przemówić, ona zaczęła kolejny drażliwy temat.
Gdzie zmierzała zadając mu takie pytanie? Czy próbowała zobaczyć ile był w stanie znieść? Czy może zwyczajnie zakochała się w kimś spoza szlachty, jak on kiedyś? Martwiło go to… na jej szczęście – nie miała szalonego przyjaciela, który pozbawiłby ją miłości w najbardziej brutalny sposób… ale istniał jeszcze problem rodziny i szlachty do której przynależała. Nawet, gdyby chciał powiedzieć, żeby podążała za głosem serca, to wiedział jak ciężko byłoby jej się odnaleźć w kompletnie drugim świecie pozbawionym luksusów.
Na jego twarzy pojawił się gorzki uśmiech, kiedy znowu się oburzała.
– Nie ja wymyśliłem te zasady – odpowiedział jedynie. – Ten, kto idzie drogą miłości zamiast obowiązku, musi ponieść konsekwencje… Jako szlachta mamy swoje obowiązki. Nasz luksus i pieniądze nie są tylko ozdobą… płacimy za wygodę i tytuły własnym szczęściem – wyjaśnił, nie wiedząc czy robił to w odpowiedni sposób. – Nikt nie może ci zabronić związku z kimś poza szlachty, ale pamiętaj, że wyjście jest tylko jedno. A potem nie ma powrotu. To nie jest tak, że wszyscy o tobie zapomną… ale nie będziesz miała przywilejów, pieniędzy, pałacu.
Nie musiała mu mówić, że kogoś takiego miała… sam to wywnioskował po jej postawie, tonie i słowach. Tylko kogo? Nie miał pojęcia, choć chciałby się tego dowiedzieć, żeby móc porozmawiać z takim kandydatem. Wytłumaczyć mu do czego mógł doprowadzić i dowiedzieć się czy gdyby doszło do ewentualnego wydziedziczenia, to czy miałby wystarczające fundusze, żeby utrzymać Prudence.
– Miejmy nadzieję, że poświęcisz te lekcje na ćwiczenie różdżki, nie wspólne czytanie miłosnych wierszy – odpowiedział jej jakby żartując. – Wracajmy – mruknął, machinalnie podstawiając swoje ramię. – I chciałbym poznać tego całego… nauczyciela… – dodał, będąc całkiem szczerym.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence nie rezygnowała tak łatwo. Zapewne wpływ na jej zawziętość miała krew, która płynęła w jej żyłach. Pomimo tego, że miała ogromną ochotę odwrócić się i odejść stąd bez słowa, tego nie robiła. Nie chciała mu dać tej satysfakcji. Skoro sięgnął po przemoc.. To nie miał już żadnych innych argumentów. Cieszyło ją to nawet, pokazywało, że jest bezsilny. Czyli miała trochę racji, nie do końca było tak, że wyolbrzymiała to wszystko, co się działo.
- Zobaczymy, czy Ci się to uda. Miej świadomość, że nie da się mnie zniewolić, a na pewno nie bez użycia siły. - musiała demonstrować swoje niezadowolenie. Jak w ogóle śmiał jej zabraniać tak zwyczajnych czynności, jak spacerowanie w samotności. Dusiła się w Puddlemere, potrzebowała tych wędrówek, czasu na przemyślenia i bliskości przyrody. Nie pamiętała, kiedy ostatnio udała się gdzieś dalej, korzystała z tego, co było gdzieś obok. Nie chciała się nikogo prosić o towarzystwo, zresztą dużo bardziej lubiła wędrować sama.
Prue najwyraźniej nie miała umiaru. Skoro już zaczęła drażliwe tematy, postanowiła to kontynuować. Sama nie do końca wiedziała dlaczego to zrobiła, nawet dla niej zaczynało to być zbyt wiele, a miał to być przyjemny spacer. Zupełnie się nie spodziewała, że tak się skończy. - Zasady można zmienić, po co ślepo podążać za tym, co ktoś wymyślił dawno temu? - nie dało się nie zauważyć, że Prue była bardzo sfrustrowana. - Jakie to szlachetne z naszej strony. Poświęcać się w imię czego? Tych tytułów? Nie jest mi to do niczego potrzebne. - miała świadomość, że jej życie nie było specjalnie trudne, nie musiała się martwić praktycznie o nic. Od dziecka miała wszystko podane na tacy. Z drugiej jednak strony, widziała, że jest w stanie bez tego żyć. Może na początku musiałaby się nieco przestawić, zmienić przyzwyczajenia.. Jednak może warto było choć raz podążać za swoim szczęściem. - Zdaję sobie z tego sprawę, uważam, że czasem warto jest podjąć ryzyko, co jeśli taka szansa się już nie powtórzy i będę żałować do końca życia, że tego nie zrobiłam? - tak naprawdę Prudence była daleka, przynajmniej jak na razie od podejmowania takich decyzji. Musiała zrozumieć uczucie, które ostatnio zaczęło ją wypełniać, potrzebowała czasu, aby ułożyć sobie wszystko w głowie.
- Czy ja Ci wyglądam na osobę, która czyta miłosne wiersze? - posłała mu złośliwe spojrzenie. Akurat, jeśli chodziło o rozwijanie umiejętności była bardzo pilna, szczególnie gdy miało od tego zależeć to, czy będzie w stanie poradzić sobie z wrogiem. - Tak, wracajmy, czas najwyższy. - pierwszy raz tego dnia się z nim zgodziła. Nie miała ochoty na dalszą dyskusję, bo nie przynosiło to nic dobrego. - Raczej nieprędko go poznasz, skoro nam zakaz na opuszczanie Puddlemere. - ruszyła w stronę dworku, miała zamiar zamknąć się w pokoju i już dzisiaj go nie opuszczać.
// ztx2
- Zobaczymy, czy Ci się to uda. Miej świadomość, że nie da się mnie zniewolić, a na pewno nie bez użycia siły. - musiała demonstrować swoje niezadowolenie. Jak w ogóle śmiał jej zabraniać tak zwyczajnych czynności, jak spacerowanie w samotności. Dusiła się w Puddlemere, potrzebowała tych wędrówek, czasu na przemyślenia i bliskości przyrody. Nie pamiętała, kiedy ostatnio udała się gdzieś dalej, korzystała z tego, co było gdzieś obok. Nie chciała się nikogo prosić o towarzystwo, zresztą dużo bardziej lubiła wędrować sama.
Prue najwyraźniej nie miała umiaru. Skoro już zaczęła drażliwe tematy, postanowiła to kontynuować. Sama nie do końca wiedziała dlaczego to zrobiła, nawet dla niej zaczynało to być zbyt wiele, a miał to być przyjemny spacer. Zupełnie się nie spodziewała, że tak się skończy. - Zasady można zmienić, po co ślepo podążać za tym, co ktoś wymyślił dawno temu? - nie dało się nie zauważyć, że Prue była bardzo sfrustrowana. - Jakie to szlachetne z naszej strony. Poświęcać się w imię czego? Tych tytułów? Nie jest mi to do niczego potrzebne. - miała świadomość, że jej życie nie było specjalnie trudne, nie musiała się martwić praktycznie o nic. Od dziecka miała wszystko podane na tacy. Z drugiej jednak strony, widziała, że jest w stanie bez tego żyć. Może na początku musiałaby się nieco przestawić, zmienić przyzwyczajenia.. Jednak może warto było choć raz podążać za swoim szczęściem. - Zdaję sobie z tego sprawę, uważam, że czasem warto jest podjąć ryzyko, co jeśli taka szansa się już nie powtórzy i będę żałować do końca życia, że tego nie zrobiłam? - tak naprawdę Prudence była daleka, przynajmniej jak na razie od podejmowania takich decyzji. Musiała zrozumieć uczucie, które ostatnio zaczęło ją wypełniać, potrzebowała czasu, aby ułożyć sobie wszystko w głowie.
- Czy ja Ci wyglądam na osobę, która czyta miłosne wiersze? - posłała mu złośliwe spojrzenie. Akurat, jeśli chodziło o rozwijanie umiejętności była bardzo pilna, szczególnie gdy miało od tego zależeć to, czy będzie w stanie poradzić sobie z wrogiem. - Tak, wracajmy, czas najwyższy. - pierwszy raz tego dnia się z nim zgodziła. Nie miała ochoty na dalszą dyskusję, bo nie przynosiło to nic dobrego. - Raczej nieprędko go poznasz, skoro nam zakaz na opuszczanie Puddlemere. - ruszyła w stronę dworku, miała zamiar zamknąć się w pokoju i już dzisiaj go nie opuszczać.
// ztx2
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| poranek 28 listopada '57 |
Po rozmowie z wujkiem Steviem wiedział, że czekało ich dużo pracy, jednak nie zamierzał zwyczajnie poddawać się ze względu na natłok roboty do wykonania. Wcześniejszego dnia pomagał Anthonemu i – co więcej – zdołał opowiedzieć nieco o finansach, które również wymagane były do projektu. Nie lubił żebrać, wręcz przeciwnie zwykle zapierał się, że zrobi wszystko sam, a jednak istniały ku temu pewne przeciwności, jakich nie mógł przeskoczyć. Perspektywa proszenia dziadka - opiekuna ziem Devon o pieniądze wydawała się nader idiotyczna. Istnieli przecież inni nestorzy, czy też lordowie, którzy mieli niemałą sposobność na przystąpienie do działania i poparcia pomocy ludziom w całej Anglii! Uciekinierzy przecież byli wszędzie. Z zasłyszanych słów wiedział, że wciąż są dusze, które nie otrzymały pomocy lub nie są dostatecznie poinformowane o tym, co się dzieje. Dziwnie było to wszystko przyjmować, bo przecież w Londynie sprawa była dość jasna, a reżim napędzał potężny strach, już nie mówiąc o biedocie, która kwitła z całego wyzysku. Musieli działać.
Anthony został wplątany w projekt dokładnie dzień wcześniej, kiedy mieli okazję nieco porozmawiać i poluzować swoje relacje, co znacznie ułatwiło rudzielcowi zdradzenie informacji na temat radia. Dobrze wiedział, że wujek nie miał nic za złe, szukali przecież sponsorów i chętnych do dołączenia się w akcji! Przychodząc na umówioną poranną godzinę, nawet nie próbował przestępować progu Macmillanów, ponieważ wiązało się to z czasem, który tego samego dnia obiecał pomóc przy przewozie przedmiotów z rozgłośni! Zauważając swojego szwagra, podszedł niezrażony i przekazawszy najważniejsze informacje dotyczące projektu, które tamten powinien wiedzieć, odczekał na sakiewki galeonów, które obiecał mu jasnowłosy. Nie trzeba było przebierać szczególnie w słowach, dobrze wiedzieli po co było całe to spotkanie, choć oczywiście na samym początku się przywitał, nie był aż takim burakiem, co to - to nie!
- Dzięki Anthony, że masz ochotę wziąć w tym udział, przekażę wuj... panu Beckettowi. - sprostował szybciutko, bo przecież wydawało się, że tylko on z ich dwójki ma tak bliski kontakt z naukowcem. - Lecę jeszcze poprzenosić trochę sprzętu, jak znajdziesz chwilę, to śmiało możesz się dołączyć. Tutaj masz ewentualne wskazówki. Powiem im, że jesteś zaufany. - zaproponował śmiało, bo przecież nigdy nie powinno się odmawiać chętnym, choć sam robił to praktycznie zawsze, teraz chodziło nie o niego, a wujka Steviego.
Po ustaleniu szczegółów i otrzymaniu zwrotnej odpowiedzi oraz upominku ze strony Macmillana, złapał za miotłę i wyfrunął do nowej lokalizacji, gdzie zostały wszystkie rzeczy z CRRzH.
| uciekam tutaj
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
28-11-1957 r., poranek
Wstał tak wcześnie jak tylko zdołał. Poprzednie dni były męczące i spędzone głównie na załatwianiu wielu spraw. Od czasu wyjazdu do Szkocji z Weasleyem, ciągle miał coś do roboty. I pomyśleć, że wszystko wydawało się iść dobrze. Tu poprawił relację ze szwagrem. Spędzając dwa dni razem, w dodatku w drodze i w walce udało im się nawiązać jakiś przyjemniejszy kontakt. Weasley był po prostu Weasleyem… Weasleyem, który chciał dobrze, ale czasami nie wychodziło mu to zbyt dobrze – a to zdarzało się przecież każdemu. Macmillan powinien coś o tym wiedzieć, w końcu wiele jego czynów i słów było zrozumianych zupełnie inaczej niż tego chciał.
A potem wszystko zaczęło się psuć w domu. Prudence, od ich ostatniej rozmowy na bagnach najwyraźniej zawzięła się, żeby udowodnić, że może co tylko chce. Kiedy wróciła do domu obita przed olbrzyma, miał ochotę skręcić komuś kark – nie wiedział tylko czy jej, czy olbrzymowi, czy komukolwiek innemu. Nie mówiąc o wczorajszym liście, który wyłapał, a który zupełnie podniósł mu ciśnienie. Miał bowiem wrażenie, że kuzynka wcale nie zakochała się w jakimś przypadkowym mężczyźnie, a chciała zwyczajnie zrobić na złość i przetestować nerwy całej rodziny.
Niemniej, o planie Reginalda dowiedział się dosłownie wczoraj i to całkowitym przypadkiem podczas rozmowy (chyba, że Weasley nie przybył całkiem przypadkiem, tylko specjalnie, ale to nie robiło różnicy). Nie zawahał zgodzić się na udzieleniu pomocy od razu. Po pierwsze – wypadało, ze względu na cel, a i dlatego, że Reginald był jego szwagrem. Ria też chciała pomóc, więc gdyby nie on, to ona sypnęłaby galeonami. Nie miał pojęcia jak to wszystko miało funkcjonować i czy przypadkiem nie marnował pieniędzy… ale coś mu podpowiadało, że robił dobrze. No i jak mógł marnować pieniądze dla dobra innych? Nie mówiąc o tym, że Macmillan zawsze mógł pomóc przy finansach, bo przecież co jak co, ale pieniędzmi obracał całkiem dobrze.
Przygotował sakiewkę z pieniędzmi, którą zamierzał przekazać Reginaldowi. Ten wspominał wczoraj coś o tym, że nie będzie mógł długo bawić na dworze, więc Macmillan poprosił skrzata o przygotowanie dwóch filiżanek czarnej herbaty na rozbudzenie. Te stały na niskim murze otaczającym domostwo. Na tym samym murze opierał się Macmillan, wyczekując szwagra.
Było strasznie zimno, więc pokrył szczelniej swoje gardło. Dzisiaj czekała go jeszcze jedna rozmowa, z lady Selwyn, a właściwie byłą lady Selwyn, więc musiał uważać na swoje gardło, co by to nie wyjść na kogoś, kto tylko milczy.
Ruda czupryna nagle pojawiła się na horyzoncie, a to sprawiło, że Anthony wyprostował się i uśmiechnął słabo, ale przyjemnie. Zaraz jednak ziewnął, wciąż odczuwając zmęczenie.
– Przepraszam – odniósł się do swojego nieprzyjemnego zachowania, czyli ziewnięcia. – Dołączę pewnie jutro popołudniu. Mam dzisiaj jednego gościa… a jutro… drugiego… – odpowiedział natychmiast rudzielcowi. Wspominając o drugim gościu wyraźnie zmarszczył czoło, będąc wyraźnie niezadowolonym. Szybko jednak wrócił na swoją twarz przyjemny uśmiech, uznając, że nie ma sensu kłopotać szwagra. – Wypij herbatę, bo pewnie masz dużo do zrobienia – zaproponował, wskazując na filiżankę. – Ach i Ria mówi, żebyś na siebie uważał – dodał, przypominając sobie słowa żony.
W ciszy przyjrzał się papierkowi, który wręczył mu Weasley. W zamian wręczył rudzielcowi sakiewkę z ilością stu galeonów. Na początek mógł pomóc tak, a jutro lub pojutrze pomognie własnymi siłami.
| zt
| przekazuję 100 galeonów Weasleyowi
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mokradło
Szybka odpowiedź