Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Sam nie wiem co strzeliło mi do głowy, kiedy zdecydowałem się wznieść toast za matkę panny młodej i całą rodzinę Weasleyów - nie chodziło o toast sam w sobie, a całą przemowę, którą wygłosiłem zaraz po tym. Wystarczyłoby unieść szklankę i skończyć po pierwszych kilku słowach, ale nie: w moim krwiobiegu płynęło już zbyt wiele alkoholu, w głowie szumiało, nie zapanowałem nad własnym językiem, co nie zdarzało mi się zbyt często. Przemowa o szlachetności rodziny Weasley najwyraźniej wzruszyła sir Thomasa, bo jego krągłe policzki nie były już rumiane, a czerwone jak sierpniowe pomidory. Miałem jedynie nadzieję, że ze wzruszenia, a nie śmiechu nad naszym stanem, bądź co gorsza - zażenowania. Skinąłem głową, przyjmując komplement pod naszym adresem, jeśli twierdził, że byliśmy wspaniali, to nie zamierzałem wszak z tym dyskutować.
Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wypiłem za zdrowie matki panny młodej, lecz nie był to chyba najlepszy pomysł. W pewnej chwili poczułem, że to dość na dziś. To wesele odbywające się na dworze Macmillanów nie mogło zostać zniszczone przez zbyt pijanego gościa, który nie potrafił odpuścić. Potrzebowałem chwili przerwy, aby przestało mi tak szumieć w uszach i zrobi się lżej na żołądku. Przed samym pojedynkiem wypiłem więcej niż inni. Byłem przekonany, ze nie na tyle dużo, by nie móc stanąć w tej zabawie w szranki razem z innymi - i to z kobietami w dodatku... - ale najwyraźniej byłem w błędzie i musiałem się z tym pogodzić. Nie zamierzałem stać się tutaj pośmiewiskiem, dlatego skorzystałem z istniejącej możliwości odmówienia wypicia alkoholu, który próbowano mi podsunąć pod nosem - i to przez kilka osób. Lucan, Justine, Michael...
- Obawiam się, że muszę spasować - powiedziałem w końcu, co chyba równało się rezygnacji z zabawy.
Usiadłem na krześle i obserwowałem poczynania innych. Vincent wydawał się w równie opłakanym stanie co ja sam, tyle, że w przeciwieństwie do mnie nie zachował milczenia - może dlatego dostał talerz gorącej zupy? Zaczynałem mu jej zazdrościć. Może w tym tkwiła przyczyna mojego zbyt głębokiego upojenia alkoholowego. Wbrew własnej poradzie za mało tłustego przed pierwszą szklanką whisky. Obiecałem sobie poszukać gorącego posiłku, kiedy tylko zakończy się pojedynek, bo nie mogłem odmówić sobie pozostania do końca i pogratulowania zwycięzcy.
(wspieram swoją drużynę duchowo)
Tak jak powiedziałem, tak zrobiłem. Wypiłem za zdrowie matki panny młodej, lecz nie był to chyba najlepszy pomysł. W pewnej chwili poczułem, że to dość na dziś. To wesele odbywające się na dworze Macmillanów nie mogło zostać zniszczone przez zbyt pijanego gościa, który nie potrafił odpuścić. Potrzebowałem chwili przerwy, aby przestało mi tak szumieć w uszach i zrobi się lżej na żołądku. Przed samym pojedynkiem wypiłem więcej niż inni. Byłem przekonany, ze nie na tyle dużo, by nie móc stanąć w tej zabawie w szranki razem z innymi - i to z kobietami w dodatku... - ale najwyraźniej byłem w błędzie i musiałem się z tym pogodzić. Nie zamierzałem stać się tutaj pośmiewiskiem, dlatego skorzystałem z istniejącej możliwości odmówienia wypicia alkoholu, który próbowano mi podsunąć pod nosem - i to przez kilka osób. Lucan, Justine, Michael...
- Obawiam się, że muszę spasować - powiedziałem w końcu, co chyba równało się rezygnacji z zabawy.
Usiadłem na krześle i obserwowałem poczynania innych. Vincent wydawał się w równie opłakanym stanie co ja sam, tyle, że w przeciwieństwie do mnie nie zachował milczenia - może dlatego dostał talerz gorącej zupy? Zaczynałem mu jej zazdrościć. Może w tym tkwiła przyczyna mojego zbyt głębokiego upojenia alkoholowego. Wbrew własnej poradzie za mało tłustego przed pierwszą szklanką whisky. Obiecałem sobie poszukać gorącego posiłku, kiedy tylko zakończy się pojedynek, bo nie mogłem odmówić sobie pozostania do końca i pogratulowania zwycięzcy.
(wspieram swoją drużynę duchowo)
becomes law
resistance
becomes duty
Czy aby na pewno upił się aż tak szybko? Czy pulchny organizator zdawał sobie sprawę jak wiele incydentów zdarzyło się na drodze upojonego jegomościa? Czyżby nie spotkał się z typowo irlandzką uprzejmością, wskazującą na to, iż nie wypada odmówić wylewnego toastu za piękno i szczęście młodej pary? Nic z tego nie rozumiał. Przez większość malowniczego wieczoru nie odczuwał żadnych skutków alkoholowych oparów. Z każdą minutą wyraziste otoczenie zmieniało się w bezkształtną mozaikę, a niestabilność ruchu, zdecydowanie zbyt często przechylała go na lewą stronę barykady. Czyżby to wina wiatru? A może jego lewa strona była jednak odrobinę bardziej masywna? Ciężkie to były dywagacje, chyba na nowo rozbolała go głowa. Wzdychał ciężko, zmęczony nieskutecznymi próbami skosztowania kornwalijskiego przysmaku. Bulion choć aromatyczny, prawdopodobnie stracił swą temperaturę, kategorycznie odpychając głodnego uczestnika wesela. Pokiwał głową zniechęcony i rozlewając pojedyncze krople, odsunął od siebie szklane naczynie. – Już dzieakuje. - wymamrotał nachmurzony, słysząc kolejną, głośną odmowę. Butelki wypełnione błyszczącym płynem nie były przecież opróżnione, czy nie przydałaby się jakaś pomoc? Chciał jedynie pokazać swą ogromną radość, zaangażowanie, współdzielone szczęście związane z tak nietypową i wyjątkową okazją. Założył dłonie na klatce piersiowej i niedbale rozsiadł się na drewnianej ławeczce. Zbyt energiczny ruch kosztował go utratą równowagi, podpartą o zielony dywan soczystej trawy. Zmęczenie ogarniało go coraz bardziej, intensywniej, mocniej. Przymknął powieki na kilka sekund, które następnie przerodziły się w upływające minuty. Głowa opadała na prawe ramię, a usta rozchylały niebezpiecznie. Wybudził go gromki śmiech, należący do zamglonego blondyna. Ciekawe co go tak bawiło? Ocknął się natychmiast naciągając wszystkie mięśnie: – Soo się stał? – zapytał w majowy eter, próbując doprowadzić ciało do należytego porządku. Liczył, iż nikt nie zauważył chwilowej, niewinnej drzemki. Uśmiechnął się najpiękniej i oparł łokcie na brzegu stołu. Rozejrzał się po zgromadzonych, natrafiając na rosłą, znajomą sylwetkę rozbawionego aurora: – Oo Michael, co ty tu robisz? – zapytał już po raz kolejny, machając do znajomego otwartą dłonią. Mężczyzna zareagował błyskawicznie nalewając ciemnowłosemu tajemniczy napitek. Bez zastanowienia ujął malutką szklankę między rozchwiane place i głosząc: – Na zdrowie! – przechylił do dna. Niech się dzieje!
| Rzucam na alkohol od Tonksa
[bylobrzydkobedzieladnie]
| Rzucam na alkohol od Tonksa
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 15.09.20 2:58, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
Ostatnie napitki zostały właśnie dopite. Vincent otrzymał piwo kremowe, jak gdyby na pocieszenie za to, że przez zabawę nie zdołał się niczego napić. Sir Thomas choć przez moment był zmartwiony zachowaniem co po niektórych, teraz jak gdyby na nowo się rozweselił. Na pokrzepienie przyszły mu też słowa panny Tonks. On sam był już trochę pijany i biło to widać szczególnie po tym, że jego wąsy wyraźnie się zakręciły. Zupełnie tak, jak gdyby i one były pod wpływem magicznego alkoholu, z którym (chcąc nie chcąc) stykały się przez cały dzień. Czerwone rumieńce stały się jak gdyby stałą ozdobą tego wieczoru.
Walka była zaciekła. Trójka przedstawicieli panny młodej kontra czwórka przedstawicieli pana młodego. Ciężko było wybrać zwycięzcę. Panna Tonks była najtrzeźwiejsza spośród wszystkich, ale panna Wright, pan Skamander i pan Dearborn jako grupa wytrwale się trzymali. Z kolei panna Wright i pan Skamander niemalże wspólnie upili trójkę przeciwników. Nawet pomimo tego, że dwójka partnerów zwyczajnie nie wzięła lub przerwała udział w zabawie. Sir Thomas zaklaskał, a w pobliżu pojawił się skrzat, któremu mężczyzna wydał kilka poleceń na ucho. Dźwięki bębnów, dud, śpiewów i okrzyków stawały się coraz głośniejsze. Widać było też pochodnie krążące wokół dworku. Być może i niektórzy mogli dostrzec białą suknię lub kilka kiltów. Państwo młodzi żegnali się z zabawą. Niektórzy zaczęli puszczać magiczne ognie do nieba.
To był moment dla sir Thomasa.
– Drodzy moi, jesteście wspaniałą grupą – zaczął radośnie. – Nie chciałbym stanąć naprzeciw panny Tonks, pana Skamandera i panny Wright, gdybyście zgłosili się do corocznych zawodów picia! Aczkolwiek, myślę, że zgodzimy się, że najbardziej trzeźwą drużyną jest drużyna panny młodej. Jestem pod wrażeniem – stwierdził. W pobliżu pojawił się skrzat ze skrzynią alkoholi. – Moi drodzy, zwyciężyliście i dlatego przekazuję Wam ponad pięćdziesięcioletnią whisky, a dostaniecie i po małej dziesięciolitrowej beczuszce domowej whisky. – Hannie, Anthony’emu i Cedricowi wręczył na tę chwilę po butelce starej ognistej. – Dla drużyny pana młodego mam niespodziankę w postaci trochę młodszej whisky, bo dwudziestoletniej. Walczyliście dzielnie, szczególnie pan, sir Lucanie – dodał, wręczając im także po butelce. – Z kolei dla pana Rinehearta mam niespodziankę w postaci nieupijającej whisky. Smak jest ten sam, ale whisky jest bez alkoholu. – Dodał, choć nie wiedział komu podać alkohol… więc podał go pannie Tonks. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie rzucić na wszystkich zaklęcie Fae Feli.
Zaśmiał się głośno. To był całkiem przyjemny, choć pijacki wieczór. Oderwanie od smutnej rzeczywistości. Sam z kolei postanowił pomóc najbardziej pijanym, a przede wszystkim pannie Grey. Nie chciał, żeby ktoś pomyślał, że ta nie potrafi się kontrolować.
– Odprowadzę was do namiotów, jeżeli postanowiliście przespać się tutaj, na terytorium Macmillanów – dodał rozweselonym głosem i ruszył jako pierwszy przed siebie. – Chyba, że planujecie tańczyć i pić do upadłego.
Za tym zaczął nucić jakąś starą pijacką pieśń.
|zt wszyscy, chyba że ktoś chce jeszcze pisać
Anthony
Dotychczas wypiłeś: whisky, quintina x3, whisky i magiczne laudanum x2
154/249 PŻ (61.84%) -15 do rzutu kośćmi
-10 (40 whisky -30 bonus)
- 5 kara za mieszanie alkoholi
- 40 (whisky)
99/249 (39.75%) -40 do rzutów kośćmi
Justine
Dotychczas wypiłaś nalewkę x2 i whisky x2
155/240 PŻ (64.58%) -15 do rzutów kośćmi
-10 (40 whisky -30 bonus)
145/240 PŻ (60.41%) -20 do rzutów kośćmi)
Cedric
70/230 PŻ (-50 do rzutu kośćmi) (30.43%)
Hannah
112/222 PŻ (50.45%) -30 do rzutów koścmi
Gwendolyn
71 / 206 PŻ (34,46%) (-40 do rzutu kośćmi)
Michael
42/202 PŻ (20.79%) (-50 do rzutu kośćmi)
Lucan
67/232 PŻ (28,87%) -50 do rzutu kośćmi
Vincent
38/213 PŻ (17.86%) (-60 do kości)
Drużyna pana młodego (Ci, którzy nie spadli poniżej 30 lub 40 proc.)
Justine 145/240 PŻ (60.41%)
Upici: Gwendolyn (34.46%), Lucan (28.87%), Michael (20.79%), Vincent (17.86%)
145+42+71+67+38=363
232+202+206+240+232=1112
363*100/1112 [maksymalne PŻ Was wszystkich]=32.64%
Drużyna panny młodej (Ci, którzy nie spadli poniżej 30 lub 40 proc.)
Hannah (50.45%), Cedric (30.43%), Anthony (39.75%)
122+70+99=291/701 [maksymalne PŻ Was wszystkich] (41.51%)
Upici: brak
Wygrała drużyna panny młodej! (ale na ogonie była drużyna pana młodego!)
Moi drodzy,
Korzystając z chwili chciałabym podziękować za udział w tej zwariowanej i eksperymentalnej zabawie. Dziękuję w szczególności tym, którzy grali do końca. Przepraszam za opóźnienia w czasie ze względu na wakacje.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Wasz Antoniusz
Walka była zaciekła. Trójka przedstawicieli panny młodej kontra czwórka przedstawicieli pana młodego. Ciężko było wybrać zwycięzcę. Panna Tonks była najtrzeźwiejsza spośród wszystkich, ale panna Wright, pan Skamander i pan Dearborn jako grupa wytrwale się trzymali. Z kolei panna Wright i pan Skamander niemalże wspólnie upili trójkę przeciwników. Nawet pomimo tego, że dwójka partnerów zwyczajnie nie wzięła lub przerwała udział w zabawie. Sir Thomas zaklaskał, a w pobliżu pojawił się skrzat, któremu mężczyzna wydał kilka poleceń na ucho. Dźwięki bębnów, dud, śpiewów i okrzyków stawały się coraz głośniejsze. Widać było też pochodnie krążące wokół dworku. Być może i niektórzy mogli dostrzec białą suknię lub kilka kiltów. Państwo młodzi żegnali się z zabawą. Niektórzy zaczęli puszczać magiczne ognie do nieba.
To był moment dla sir Thomasa.
– Drodzy moi, jesteście wspaniałą grupą – zaczął radośnie. – Nie chciałbym stanąć naprzeciw panny Tonks, pana Skamandera i panny Wright, gdybyście zgłosili się do corocznych zawodów picia! Aczkolwiek, myślę, że zgodzimy się, że najbardziej trzeźwą drużyną jest drużyna panny młodej. Jestem pod wrażeniem – stwierdził. W pobliżu pojawił się skrzat ze skrzynią alkoholi. – Moi drodzy, zwyciężyliście i dlatego przekazuję Wam ponad pięćdziesięcioletnią whisky, a dostaniecie i po małej dziesięciolitrowej beczuszce domowej whisky. – Hannie, Anthony’emu i Cedricowi wręczył na tę chwilę po butelce starej ognistej. – Dla drużyny pana młodego mam niespodziankę w postaci trochę młodszej whisky, bo dwudziestoletniej. Walczyliście dzielnie, szczególnie pan, sir Lucanie – dodał, wręczając im także po butelce. – Z kolei dla pana Rinehearta mam niespodziankę w postaci nieupijającej whisky. Smak jest ten sam, ale whisky jest bez alkoholu. – Dodał, choć nie wiedział komu podać alkohol… więc podał go pannie Tonks. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie rzucić na wszystkich zaklęcie Fae Feli.
Zaśmiał się głośno. To był całkiem przyjemny, choć pijacki wieczór. Oderwanie od smutnej rzeczywistości. Sam z kolei postanowił pomóc najbardziej pijanym, a przede wszystkim pannie Grey. Nie chciał, żeby ktoś pomyślał, że ta nie potrafi się kontrolować.
– Odprowadzę was do namiotów, jeżeli postanowiliście przespać się tutaj, na terytorium Macmillanów – dodał rozweselonym głosem i ruszył jako pierwszy przed siebie. – Chyba, że planujecie tańczyć i pić do upadłego.
Za tym zaczął nucić jakąś starą pijacką pieśń.
|zt wszyscy, chyba że ktoś chce jeszcze pisać
Anthony
Dotychczas wypiłeś: whisky, quintina x3, whisky i magiczne laudanum x2
154/249 PŻ (61.84%) -15 do rzutu kośćmi
-10 (40 whisky -30 bonus)
- 5 kara za mieszanie alkoholi
- 40 (whisky)
99/249 (39.75%) -40 do rzutów kośćmi
Justine
Dotychczas wypiłaś nalewkę x2 i whisky x2
155/240 PŻ (64.58%) -15 do rzutów kośćmi
-10 (40 whisky -30 bonus)
145/240 PŻ (60.41%) -20 do rzutów kośćmi)
Cedric
70/230 PŻ (-50 do rzutu kośćmi) (30.43%)
Hannah
112/222 PŻ (50.45%) -30 do rzutów koścmi
Gwendolyn
71 / 206 PŻ (34,46%) (-40 do rzutu kośćmi)
Michael
42/202 PŻ (20.79%) (-50 do rzutu kośćmi)
Lucan
67/232 PŻ (28,87%) -50 do rzutu kośćmi
Vincent
38/213 PŻ (17.86%) (-60 do kości)
Drużyna pana młodego (Ci, którzy nie spadli poniżej 30 lub 40 proc.)
Justine 145/240 PŻ (60.41%)
Upici: Gwendolyn (34.46%), Lucan (28.87%), Michael (20.79%), Vincent (17.86%)
145+42+71+67+38=363
232+202+206+240+232=1112
363*100/1112 [maksymalne PŻ Was wszystkich]=32.64%
Drużyna panny młodej (Ci, którzy nie spadli poniżej 30 lub 40 proc.)
Hannah (50.45%), Cedric (30.43%), Anthony (39.75%)
122+70+99=291/701 [maksymalne PŻ Was wszystkich] (41.51%)
Upici: brak
Wygrała drużyna panny młodej! (ale na ogonie była drużyna pana młodego!)
Moi drodzy,
Korzystając z chwili chciałabym podziękować za udział w tej zwariowanej i eksperymentalnej zabawie. Dziękuję w szczególności tym, którzy grali do końca. Przepraszam za opóźnienia w czasie ze względu na wakacje.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Wasz Antoniusz
I show not your face but your heart's desire
Zabawa wreszcie dobiegła końca. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko to trwało naprawdę bardzo długo, głównie dlatego, że szumiało mi już w głowie i wyczekiwałem końca tego alkoholowego pojedynku, by móc znaleźć ustronne miejsce do złapania świeżego oddechu (i jasności myślenia) oraz miskę gorącej zupy. Ewentualnie innej potrawy. Na takim weselu raczej ich nie brakowało. Domyślałem się, że na dworze Macmillanów służy skrzat domowy, jeśli nie kilka, więc pomimo późnej pory stoły pewnie wciąż uginały się od ciężaru świeżego i gorącego jedzenia. Żal byłoby aż z tego nie skorzystać, zwłaszcza, że niezbyt często miałem okazję, by próbować szkockich potraw.
Podniosłem głowę i utkwiłem spojrzenie w sir Thomasie, kiedy zaczął przemawiać. Nie brał udziału w pojedynku, a wydawał się nie mniej pijany niż większość uczestników. Brwi uniosły mi się mimowolnie w wyrazie zaskoczenia, kiedy ogłosił zwycięstwo... mojej drużyny. Pomimo, że musiałem zrezygnować niemal w połowie pojedynku. Nie doceniłem, jak widać, uczestniczek. Mój błąd, musiałem się do tego przyznać i posypać głowę popiołem. Powinienem pogratulować Hannah, bo Skamanderowi na pewno nie uścisnąłbym dłoni. Nie z takiego powodu.
Wstałem z krzesła, kiedy przyszło do rozdawania nagród. Przyjąłem od sir Thomasa nagrodę, butelkę whisky i beczułkę, nieco zaskoczony, że ja także zostałem obdarowany. - Dziękuję uprzejmie - wymamrotałem, butelkę chowając za pazuchę marynarki. Na pewno się nie zmarnuje, chociaż beczkę powinienem był oddać swojemu wujowi. Zbliżały się jego urodziny, a on uwielbiał whisky Macmillanów. No i lepiej, aby cała ta dobroć jednak nie pozostała jedynie dla mnie.
Skrzywiłem się lekko, kiedy sir Thomas rzucił na nas wszystkich zaklęcie Fae Feli. Nie wiem, czy to alkohol, czy też może radość tak mocno uderzyła mu do głowy. Srebrzysty brokat osiadł na mojej ciemnobrązowej szacie, a ja powstrzymałem skrzywienie ust w wyrazie niezadowolenia. Nie w smak było to mojej pedantycznej naturze. Ruszyłem za czarodziejem prowadzącym zabawę, jednakże nie w kierunku namiotów przygotowanych dla gości chcących zostać tu do rana, a w poszukiwaniu łazienki - by pozbyć się brokatu i wsadzić głowę pod lodowatą wodę, aby się otrzeźwić, nim wrócę do Oazy.
zt
Podniosłem głowę i utkwiłem spojrzenie w sir Thomasie, kiedy zaczął przemawiać. Nie brał udziału w pojedynku, a wydawał się nie mniej pijany niż większość uczestników. Brwi uniosły mi się mimowolnie w wyrazie zaskoczenia, kiedy ogłosił zwycięstwo... mojej drużyny. Pomimo, że musiałem zrezygnować niemal w połowie pojedynku. Nie doceniłem, jak widać, uczestniczek. Mój błąd, musiałem się do tego przyznać i posypać głowę popiołem. Powinienem pogratulować Hannah, bo Skamanderowi na pewno nie uścisnąłbym dłoni. Nie z takiego powodu.
Wstałem z krzesła, kiedy przyszło do rozdawania nagród. Przyjąłem od sir Thomasa nagrodę, butelkę whisky i beczułkę, nieco zaskoczony, że ja także zostałem obdarowany. - Dziękuję uprzejmie - wymamrotałem, butelkę chowając za pazuchę marynarki. Na pewno się nie zmarnuje, chociaż beczkę powinienem był oddać swojemu wujowi. Zbliżały się jego urodziny, a on uwielbiał whisky Macmillanów. No i lepiej, aby cała ta dobroć jednak nie pozostała jedynie dla mnie.
Skrzywiłem się lekko, kiedy sir Thomas rzucił na nas wszystkich zaklęcie Fae Feli. Nie wiem, czy to alkohol, czy też może radość tak mocno uderzyła mu do głowy. Srebrzysty brokat osiadł na mojej ciemnobrązowej szacie, a ja powstrzymałem skrzywienie ust w wyrazie niezadowolenia. Nie w smak było to mojej pedantycznej naturze. Ruszyłem za czarodziejem prowadzącym zabawę, jednakże nie w kierunku namiotów przygotowanych dla gości chcących zostać tu do rana, a w poszukiwaniu łazienki - by pozbyć się brokatu i wsadzić głowę pod lodowatą wodę, aby się otrzeźwić, nim wrócę do Oazy.
zt
becomes law
resistance
becomes duty
Starała się nie zwracać na niego uwagi. Ignorować, co w sumie zdawało się prostsze, kiedy alkohol zaczynał coraz odważniej krążyć w jej żyłach, a śmiech Skamandera sprawiał, że ona sama czuła się bardziej rozbawiona. Mimo wszystko, namolnie, niekontrolowanie jej tęczówki zerkały w kierunku Rineharta, od którego też zaraz ten wzrok też odwracała lokując go na wygodniejszych personach. Taką z całkowitą pewnością była Hannah z którą wyjaśniła już to całe nieporozumienie z Keatonem i Percivalem i teraz wpatrywała się w balon, który zmieniał kolory, a ona niezmiennie zastanawiała się, co też to może właściwie oznaczać. Ktoś, gdzieś, coś chyba mówił, ale nie zwróciła na to uwagi a teraz by się przydało. zerknęła na Vincenta, który zdawał się zaczynać przysypiać przy stole. Wywróciła lekko oczami, do tego pokręciła głową, widząc brata który podaje mu jakiś płyn. Mężczyźni. Opróżniła kolejne szkło, wzniosła kolejny toast. I okazało się, że to było koniec zabawy. Rozejrzała się dookoła. W sumie, nic dziwnego. Wyciągnęła rękę do Hannah, oczekując na przybycie typowej piątki, kiedy sir Thomas wymienił je obie. Jednak picie wieczorami na dachach, w pokojach czy gdziekolwiek indziej gdzie piły razem, przynosiły jakieś korzyści. Mało użyteczne, co prawda, no ale dzisiaj miały okazję popisać się jakże wspaniałą odpornością? Nachyliła się w jej stronę.
- Myślisz, że powinniśmy się zapisać na te zawody? - zapytała cicho, bo w sumie, jak tak dobrze im szło, to może to mogły obrać jako swoją ścieżkę kariery. Zawsze to była jakaś alternatywa. Dopiero, kiedy sir Thomas wymieniał nagrody i wspomniał Rinehearta, jej brwi uniosły się do góry z ust wydarł się niekontrolowany śmiech. Idealny, iście wybory i całkowicie trafiony prezent. Znaczy nagroda. Mina jej zrzedła dopiero, kiedy szlachcic wcisnął w jej dłonie prezent dla Vincenta. Niby dlaczego dla niej? Że co? Jak? Kiedy to się stało? Nie wiedziała, ale już miała dwie whisky w dłoni i jedna nawet nie należała do niej, a to znaczyło, że będzie mu musiała ją oddać. Westchnęła do siebie jednocześnie zdmuchując z nosa trochę brokatu. Kiedy tylko skończył mówić złapała Hankę za rękę - Idziemy. - zdecydowała, przyciskając do piersi butelki. Jak najdalej stąd. Było miło, ale one miały się bawić, a nie zajmować innymi.
| zt dziękuję ślicznie
- Myślisz, że powinniśmy się zapisać na te zawody? - zapytała cicho, bo w sumie, jak tak dobrze im szło, to może to mogły obrać jako swoją ścieżkę kariery. Zawsze to była jakaś alternatywa. Dopiero, kiedy sir Thomas wymieniał nagrody i wspomniał Rinehearta, jej brwi uniosły się do góry z ust wydarł się niekontrolowany śmiech. Idealny, iście wybory i całkowicie trafiony prezent. Znaczy nagroda. Mina jej zrzedła dopiero, kiedy szlachcic wcisnął w jej dłonie prezent dla Vincenta. Niby dlaczego dla niej? Że co? Jak? Kiedy to się stało? Nie wiedziała, ale już miała dwie whisky w dłoni i jedna nawet nie należała do niej, a to znaczyło, że będzie mu musiała ją oddać. Westchnęła do siebie jednocześnie zdmuchując z nosa trochę brokatu. Kiedy tylko skończył mówić złapała Hankę za rękę - Idziemy. - zdecydowała, przyciskając do piersi butelki. Jak najdalej stąd. Było miło, ale one miały się bawić, a nie zajmować innymi.
| zt dziękuję ślicznie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Spoglądał na świat z coraz większą trudnością. Zamglone otoczenie znikało na moment, gdy ciężkie powieki nie wytrzymywały okrutnego zmęczenia, brzemienia alkoholowego upojenia. Bezwładna sylwetka zsuwała się po drewnianej ławce gniotąc elegancki materiał dopasowanego garnituru. Głowa opadała sztywno naciągając cienkie ścięgna napiętej szyi. Dźwięk przestawianego szkła, donośny śmiech licznych zgromadzonych umykał w głębokiej podświadomości. Czuł się tak lekko, błogo, niezwykle spokojnie. Pierwsze, senne wizje nadciągały do wrażliwej podświadomości podsyłając najpiękniejsze, realistyczne obrazy. Mamrotał coś pod nosem niewyraźnie, krzywo wykrzywiając usta w niekontrolowanym uśmiechu. Dlaczego jest tu aż tak wygodnie? Czy mógłby tu zostać? Czyżby odnotowano jak po raz kolejny zatraca się w swej pijackiej niedoli? Gromki, sepleniący głos prowadzącego wyrwał z niespodziewanej drzemki. Ocknął się natychmiastowo podnosząc do idealnego pionu. Pokręcił głową energicznie, mamrocząc coś w rodzaju: – Czcheemu mi przeszkadzaasz… – ręką uderzając o drewniany blat. Brakowało milimetrów, aby zaprzepaścił jedyną, prawowitą nagrodę w postaci gęstego, kremowego piwa. Ujął szklaneczkę z należytą ostrożnością. Przedmiot zachwiał się w niestabilnym uścisku, jednakże usta oraz język zdążyły zanurzyły się w wyśmienitym płynie. Mógł być z siebie naprawdę dumny! Nie zarejestrował momentu, w którym oficjalnie zakończono skomplikowaną potyczkę. Prawdopodobnie nie był do końca świadomy, iż coś takiego rozgrywało się tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Westchnął donośnie odstawiając opróżniony kubeczek. Spojrzał w stronę pulchnego mówcy, kiwając głową z udawanym zrozumieniem. Znajome nazwiska, prawdziwi zwycięzcy, nagrody… – Gratuuhluje! – wyjąkał śpiewnie. Oczekiwał specjalnego upominku. Przecież się nie przesłyszał, prawda? Został przekazany komuś innemu? Ale komu, dlaczego? Brak determinacji nie pozwalała na nadmierną dociekliwość. Niechętnie, z trudem podniósł się do góry wspierany przez uprzejmą, weselną służbę. Kilkukrotnie zapierał się bezwzględnie, tłumacząc, iż tego dnia przygotował się na szaloną, upojną i taneczną zabawę. Sir Thomas niknął w oddali, gdy dwójka mężczyzn wspomagała zbuntowanego delikwenta. Udało im się zawlec go do jednego z namiotów. Nie widząc kiedy padł na wygodne, zaścielone posłanie zasypiając niemalże od razu. Obudził się po dwóch godzinach z potwornym bólem głowy oraz wyraźną, moralną niestrawnością. I na co ci to było?
| zt, dziękuję za zabawę!
| zt, dziękuję za zabawę!
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Oczywiście nikomu do owego planu się nie przyznał. Doskonale wiedział jak by to się skończyło. Dorośli zdecydowanie nie kumali takich rzeczy. No i niby coś mu się po głowie kołatało, że trwała jakaś wojna czy coś i było wielu złych czarodziejów, ale przecież jemu nic się nie stanie, prawda? Ta wojna to na pewno była daaaaleko, gdzieś w jakimś Londynie czy coś. W Puddlemere na bank nic się nie działo.
W każdym razie nie zwlekając Heath wykorzystał nieuwagę opiekunów. Chwycił za swoją miotełkę i ruszył ku przygodzie. Jako, że całkiem był sprytny, to połapał się, że nie ma co próbować czmychnąć przez główne wejście, więc postanowił spróbować szczęścia i obrał azymut na moczary. Nie bał się, że gdzieś ugrzęźnie, bo przecież zawsze może przelecieć na miotełce, skoro już ją miał ze sobą. Najważniejsze było, żeby tylko nikt go nie nakrył na całym procederze. Nawet mu do głowy nie wpadło, że może nawet nie dotrzeć na moczary.
Ale wracając do tematu. Heath po wyjściu z budynku puścił się biegiem w stronę rzeczonych moczarów, żeby jak najszybciej przebyć ten kawałek. Nie wpadł na to, że biegnąc będzie wyglądał dużo bardziej podejrzanie, a do tego będzie robił więcej hałasu. Chociaż może to i lepiej? Gdyby był starszy pewnie dużo trudniej byłoby go opanować.
W tym domu nigdy nie było cicho. Marcella znała przecież takie właśnie przypadki, takie domy i takie sprawy. W jej małym domu, w którym dorastała wraz z bratem i czterema siostrami, ale tutaj było znacznie więcej ludzi. I dom był dużo większy. Kuzynów, kuzynek, braci i sióstr było tutaj dostatek, a wszyscy blond i rudzi Macmillanowie byli równie weseli, rozgadani, hałaśliwi i energiczni. Był również król tej hałaśliwości i energiczności. Pierwszy tego imienia Heath Macmillan.
Rzeczywiście, kiedy było za cicho - to było podejrzane. Już sama Virginia była dosyć głośna, ale Marcella wiedziała, że akurat teraz poszła na drzemkę po tym jak wstała o czwartej i stwierdziła, że będą teraz biegać, żeby utrzymać formę. Figg była trochę więc zaspana, ale bieganie wyszło ostatecznie na dobre. Nie była jednak na tyle niewyspana, żeby nie zauważyć, że jeden z młodszych przedstawicieli rodu ani nie miał teraz żadnych zajęć, ani posiłku, ani nie krzyczał na wszystkie pomieszczenia w siedzibie Macmillanów. Coś więc było nie tak. Nie, żeby to była jego pierwsza akcja w stylu przyczajony tygrys, ukryty wąż i próba ucieczki na jakieś harce. Z resztą, właśnie w taki sposób go poznała, więc kiedy brała tę pracę, wiedziała, że będzie musiała mieć oczy dookoła głowy. Wiedziała od początku, żeby nie sprawdzać nawet głównego wejścia, gdy już przeszła się po wszystkich znanych jej korytarzach. Więc musiał tym razem rozwinąć swoją umiejętność ucieczki do tego stopnia, że udało mu się opuścić dom.
No i znalazła go. Biegnącego w stronę lasu z miotełką w ręce. Postanowiła, że nie będzie go goniła, wykorzystała za to zaklęcie. Niewerbalnie rzuciła Levicorpus, który zawiesił chłopca kilka metrów nad ziemią, na tyle czasu, żeby kobieta mogła spokojnie do niego podejść. Z nieprzychylnym spojrzeniem, lekko skrzywionymi wargami i nieco zmarszczonymi brwiami. Pewnie jej obecność psuła mu mnóstwo zabaw. - A Ty gdzie się wybierasz bez opieki? - Spytała poważnym tonem. Wiedział, że nie wolno mu było wychodzić samemu, a najlepiej, żeby nie wychodził w ogóle. Czasy są niebezpieczne, Marcella była na to jeszcze mocniej wyczulona, bo widziała dziesiątki raportów z zaginięć młodocianych.
link do rzutu
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
No umówmy się, z każdym dniem uczył się czegoś nowego i Marcella powinna mieć tę świadomość, że będzie go coraz trudniej upilnować. Póki co, na szczęście, wszystko wskazywało na to, że jeszcze sporo czasu musiało upłynąć zanim Heathowi uda się niepostrzeżenie zmyć z Dworku. Ze zbyt wielu rzeczy nie zdawał sobie jeszcze sprawy, w tym z tej, że gdy był cicho łatwiej było się zorientować, że coś kombinuje.
Już był pewien, że tym razem mu się udało i tym razem polata sobie w spokoju na Queerditch Marsh, gdy poczuł, że coś go ciągnie w górę. -Co?...- wydał z siebie, krótki okrzyk zaskoczenia i zawisł w powietrzu. No pięknie. Nie zamierzał się tak łatwo poddawać więc trochę się miotał, w próbie uwolnienia się z niewidzialnej pułapki. Nie miał pojęcia jakby miał to zrobić, ale może po prostu zaklęcie nie wytrzyma?
-Puść mnie!- zażądał gdy w końcu dostrzegł idącą ku niemu Marcellę. Czarownica mogła się bardzo łatwo zorientować po jego minie, że nie był zadowolony. Tak w zasadzie to był zły. Widać siedzenie w domu zaczęło mu już dość mocno doskwierać. Do tej pory rzadko kiedy brała nad nim górę złość, ale ostatnio mały Macmillan był bardziej humorzasty niż to bywało dawniej. Może taki był efekt uboczny siedzenia w domu. No chyba, że po prostu wszedł w okres buntu sześciolatka, jakby nie było pora się zgadzała. Albo co gorsza jedno i drugie na raz.
Heath skrzyżował ręce na piersiach i wydął wargi nie mając zamiaru odpowiadać na pytanie Marcelli.
-Wcale nie potrzebuję opieki- burknął jeszcze patrząc spode łba na kobietę. O ile to w ogóle było możliwe w takiej pozycji w której się znajdował. Jeszcze do końca się nie poddał. W końcu miał swoją miotełkę. Pytanie tylko czy uda mu się wykorzystać jakiś moment by spróbować umknąć czarownicy. Dzisiaj mały Macmillan był wyjątkowo zdeterminowany, a do tego takie zagranie na nosie Marcelce trochę poprawiłoby mu humor. Jakoś nie wpadł na to, że mógłby poprosić właśnie czarownicę o towarzystwo.
Już był pewien, że tym razem mu się udało i tym razem polata sobie w spokoju na Queerditch Marsh, gdy poczuł, że coś go ciągnie w górę. -Co?...- wydał z siebie, krótki okrzyk zaskoczenia i zawisł w powietrzu. No pięknie. Nie zamierzał się tak łatwo poddawać więc trochę się miotał, w próbie uwolnienia się z niewidzialnej pułapki. Nie miał pojęcia jakby miał to zrobić, ale może po prostu zaklęcie nie wytrzyma?
-Puść mnie!- zażądał gdy w końcu dostrzegł idącą ku niemu Marcellę. Czarownica mogła się bardzo łatwo zorientować po jego minie, że nie był zadowolony. Tak w zasadzie to był zły. Widać siedzenie w domu zaczęło mu już dość mocno doskwierać. Do tej pory rzadko kiedy brała nad nim górę złość, ale ostatnio mały Macmillan był bardziej humorzasty niż to bywało dawniej. Może taki był efekt uboczny siedzenia w domu. No chyba, że po prostu wszedł w okres buntu sześciolatka, jakby nie było pora się zgadzała. Albo co gorsza jedno i drugie na raz.
Heath skrzyżował ręce na piersiach i wydął wargi nie mając zamiaru odpowiadać na pytanie Marcelli.
-Wcale nie potrzebuję opieki- burknął jeszcze patrząc spode łba na kobietę. O ile to w ogóle było możliwe w takiej pozycji w której się znajdował. Jeszcze do końca się nie poddał. W końcu miał swoją miotełkę. Pytanie tylko czy uda mu się wykorzystać jakiś moment by spróbować umknąć czarownicy. Dzisiaj mały Macmillan był wyjątkowo zdeterminowany, a do tego takie zagranie na nosie Marcelce trochę poprawiłoby mu humor. Jakoś nie wpadł na to, że mógłby poprosić właśnie czarownicę o towarzystwo.
Zdążyła doskonale poznać panie, które były opiekunkami w Puddlemere. Zazwyczaj były to bardzo dobre i poczciwe kobiety, które dodatkowo okazywały Macmillanom dużo wdzięczności za zatrudnienie i utrzymywanie ich w tych trudnych nawet dla wielkich rodów czasach. Marcella z nich była dosyć wyjątkowa. Wydawała się nawet lekko zadzierać nosa w tym wszystkim, bo po prostu wiedziała, że z dzieciakami Macmillanów trzeba grać prosto i twardą ręką, bo inaczej uciekną przy pierwszej możliwej okazji. Teraz pewnie nawet gdyby mały Heath nawet krzyczał podczas ucieczki, sprawiając, że ta byłaby mniej podejrzana, Figg by się zorientowała. Była przeczulona.
I była też wrzodem na tyłku chłopca. - Oczywiście, że Cię puszczę. Ale dopiero, jak będziemy w środku. I pójdziesz na dywanik do ojca. - Wyjaśniła bardzo przejrzyście jaki koszmar czeka malucha za ten jakże genialny wybryk. Naprawdę rozumiała potrzebę polatania na miotle, ale mógł po prostu ją spytać o towarzystwo zamiast uciekać. - Nawet Virginia potrzebuje opieki, a co dopiero Ty, jesteś połowy jej wzrostu. I tu nie chodzi o to, że jesteś za mały, ale jest niebezpiecznie. Wiesz o ilu zaginięciach słyszałam w policji? Dziesiątkach. Dzie-sią-tkach. - Pewnie i tak go nie nastraszy, ale warto spróbować. Złapała za to zawiśniętego nad ziemią chłopca za ramię i zaczęła ciągnąć go w niezmienionej pozycji znów w stronę posiadłości. - Poza tym, naprawdę? Uważasz, że to miało się udać. Było Cię widać z daleka nawet z pierwszego piętra! Rusz trochę głową, jeśli chcesz wykonać taką partyzantkę, bo to była kompletna amatorka. - No jak już rozrabiał, to powinien chociaż robić to dobrze. A jeśli ona pokaże mu swoje sztuczki… Kto wie, może mały nabierze do niej większego szacunku? Na razie było z tym strasznie krucho, w ogóle się jej nie słuchał, nawet gdy mówiła z sensem. - Mogłabym rzucić na Ciebie zaklęcie z trzeciego piętra posiadłości! I tak chciałeś uciec? Wiesz, że wystarczyło zapytać, żebym towarzyszyła Ci na wycieczce? - A wykład wciąż trwał.
I była też wrzodem na tyłku chłopca. - Oczywiście, że Cię puszczę. Ale dopiero, jak będziemy w środku. I pójdziesz na dywanik do ojca. - Wyjaśniła bardzo przejrzyście jaki koszmar czeka malucha za ten jakże genialny wybryk. Naprawdę rozumiała potrzebę polatania na miotle, ale mógł po prostu ją spytać o towarzystwo zamiast uciekać. - Nawet Virginia potrzebuje opieki, a co dopiero Ty, jesteś połowy jej wzrostu. I tu nie chodzi o to, że jesteś za mały, ale jest niebezpiecznie. Wiesz o ilu zaginięciach słyszałam w policji? Dziesiątkach. Dzie-sią-tkach. - Pewnie i tak go nie nastraszy, ale warto spróbować. Złapała za to zawiśniętego nad ziemią chłopca za ramię i zaczęła ciągnąć go w niezmienionej pozycji znów w stronę posiadłości. - Poza tym, naprawdę? Uważasz, że to miało się udać. Było Cię widać z daleka nawet z pierwszego piętra! Rusz trochę głową, jeśli chcesz wykonać taką partyzantkę, bo to była kompletna amatorka. - No jak już rozrabiał, to powinien chociaż robić to dobrze. A jeśli ona pokaże mu swoje sztuczki… Kto wie, może mały nabierze do niej większego szacunku? Na razie było z tym strasznie krucho, w ogóle się jej nie słuchał, nawet gdy mówiła z sensem. - Mogłabym rzucić na Ciebie zaklęcie z trzeciego piętra posiadłości! I tak chciałeś uciec? Wiesz, że wystarczyło zapytać, żebym towarzyszyła Ci na wycieczce? - A wykład wciąż trwał.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
29.10.1957
Jesień. Prudence miała sentyment do tego czasu, szczególnie do października. Jeden z jej ulubionych miesięcy. Moment w którym przyroda szykowała się do zimowego snu. Czas który skłaniał do rozmyślań i refleksji. Potrzebowała takiego wyciszenia w ciągu roku, oczywiście w rozsądnych ilościach.
Poranek był mglisty, nie zachęcał do wyjścia poza ściany dworku. Przebudziła się dosyć wcześnie, nie mogła jednak zwlec się z łóżka. Nastrój nie mobilizował do tego, by się ruszyć. Nie należała jednak do osób, które lubiły siedzieć bezczynnie. Jakoś udało jej się wstać.
Ubrała się dosyć szybko. Nie potrzebowała wiele czasu na takie mało istotne rzeczy, w końcu była u siebie, nie musiała się stroić. Naciągnęła na nogi szerokie spodnie z wysokim stanem, do których ubrała luźną, błękitną koszulę. Włosy rozczesała, w sumie jak zawsze, nie poświęcała im zbyt wiele czasu - w końcu magicznych stworzeń nie obchodziło, jak wygląda. Nie lubiła marnować czasu na takie czynności. Wypiła w między czasie kawę, potrzebowała jej aby nieco się rozbudzić. Była gotowa do spotkania z kuzynem.
Narzuciła na plecy długi płaszcz, a na nogi założyła wysokie buty - miały zapewnić jej ochronę przed błotem. Miejscem, w które się wybierała były bowiem mokradła. Nie zaczekała na kuzyna. Wyszła sama, żeby trochę nacieszyć się świeżym powietrzem. Uwielbiała moment, w którym wiatr rozwiewał jej włosy, zamykała na chwilę oczy i pozwalała sobie odpłynąć, gdzieś daleko. Do chwil, w których nie było wojny i mogła sobie pozwolić na nieco więcej wolności. Nim się obejrzała dotarła na mokradła. Teraz pozostawało jej czekać na Antka. Może dzięki niemu nauczy się czegoś nowego? Liczyła na to, że trochę podglądnie go podczas pracy, dzięki czemu będzie mogła poszerzyć swoją wiedzę. Miała wrażenie, że potrzebuje się jeszcze sporo nauczyć, aby być potrzebną podczas tego trudnego czasu.
Jesień. Prudence miała sentyment do tego czasu, szczególnie do października. Jeden z jej ulubionych miesięcy. Moment w którym przyroda szykowała się do zimowego snu. Czas który skłaniał do rozmyślań i refleksji. Potrzebowała takiego wyciszenia w ciągu roku, oczywiście w rozsądnych ilościach.
Poranek był mglisty, nie zachęcał do wyjścia poza ściany dworku. Przebudziła się dosyć wcześnie, nie mogła jednak zwlec się z łóżka. Nastrój nie mobilizował do tego, by się ruszyć. Nie należała jednak do osób, które lubiły siedzieć bezczynnie. Jakoś udało jej się wstać.
Ubrała się dosyć szybko. Nie potrzebowała wiele czasu na takie mało istotne rzeczy, w końcu była u siebie, nie musiała się stroić. Naciągnęła na nogi szerokie spodnie z wysokim stanem, do których ubrała luźną, błękitną koszulę. Włosy rozczesała, w sumie jak zawsze, nie poświęcała im zbyt wiele czasu - w końcu magicznych stworzeń nie obchodziło, jak wygląda. Nie lubiła marnować czasu na takie czynności. Wypiła w między czasie kawę, potrzebowała jej aby nieco się rozbudzić. Była gotowa do spotkania z kuzynem.
Narzuciła na plecy długi płaszcz, a na nogi założyła wysokie buty - miały zapewnić jej ochronę przed błotem. Miejscem, w które się wybierała były bowiem mokradła. Nie zaczekała na kuzyna. Wyszła sama, żeby trochę nacieszyć się świeżym powietrzem. Uwielbiała moment, w którym wiatr rozwiewał jej włosy, zamykała na chwilę oczy i pozwalała sobie odpłynąć, gdzieś daleko. Do chwil, w których nie było wojny i mogła sobie pozwolić na nieco więcej wolności. Nim się obejrzała dotarła na mokradła. Teraz pozostawało jej czekać na Antka. Może dzięki niemu nauczy się czegoś nowego? Liczyła na to, że trochę podglądnie go podczas pracy, dzięki czemu będzie mogła poszerzyć swoją wiedzę. Miała wrażenie, że potrzebuje się jeszcze sporo nauczyć, aby być potrzebną podczas tego trudnego czasu.
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Koszmary nie zamierzały zostawić go w spokoju. Widmo wydarzeń z ostatniego roku wciąż niemiłosiernie go prześladowało. I nie tylko ono, do niego dołączało to sprzed wielu lat. Powtarzające się obrazy nie potrafiły opuścić jego umysłu. Stonehenge w gruzach, ciało niewinnej dziewczyny, tajemnicza sylwetka pozostawiona bez twarzy, Voldemort.
Obudził się zlany potem w środku nocy. Czuł przerażający ból, niemożliwy do opisania, a podobny do tego, który odczuł leżąc sparaliżowany wśród kamieni. Nie próbował ponownie zasnąć. Nie chciał wracać do mrocznego świata własnej wyobraźni. Wymknął się, starając się nie obudzić swojej żony, ani tym bardziej pozostałych. W salonie spędził noc, próbując skupić się na swojej lekturze, którą zaczął. Nad nią też zasnął nad ranem. Obudził go dopiero dźwięk skrzypiących drzwi i głośny odgłos deportującego się skrzata.
W myślach roztrząsał też wczorajsze spotkanie ze Zjednoczonymi. Miał sięgnąć po whisky, jak gdyby próbując się uspokoić, ale zwyczajnie nie potrafił nic przełknąć. Zamiast próbować się przekonać do jedzenia, postanowił zwyczajnie spełnić swoją obietnicę daną kuzynce.
Spóźnił się, był tego pewien. Choć Puddlemere wciąż wydawało się być senne, czuł że przyszedł zbyt późno, a wszystko przez to, że nie potrafił w nocy zasnąć. Wyglądał jak siedem nieszczęść z roztarganą fryzurą i podkrążonymi oczami. Kroczył powoli w stronę lasu. Miał ze sobą jedynie różdżkę i zamienną, zwykłą piersiówkę.
Na widok blond czupryny zareagował przyjemnym uśmiechem… choć ten zbladł, kiedy dostrzegł aż nazbyt wystające spod płaszcza spodnie kuzynki. Na Merlina! Skąd je ona wytrzasnęła? Pierwsze jego zaskoczenie dotyczące tego stylu ubierania się pojawiło się na Wschodzie, potem na Bałkanach… ale… Nie wiedział jak ukryć swoje zdziwienie. Czy powinien zareagować? Gryzł się z samym sobą chwilę.
– Zaskakujący styl – zauważył nieśmiało, zbliżając się do niej. – Mam nadzieję, że ciotki cię nie widziały, a jeżeli widziały to nie powiedziały nic złego – dodał, czując się wyjątkowo źle, że upominał ją za wygląd. Bał się pomyśleć jak zareagowałaby jego własna matka na widok Prudence. To nie tak, że wyglądała źle… ale… nie potrafił jakoś połączyć jej twarzy z ubraniem, bo wiedział, że nie powinna zakładać takich ubrań. Nie tutaj, nie w Puddlemere. Wśród mugoli… może, ale i tak ciężko było mu by to przełknąć. – Wybacz, że czekałaś – zauważył po chwili, próbując natychmiast zmienić temat.
Próbował ukryć swoje zmęczenie za przyjaznym i szerokim uśmiechem. Użyczył jej ramienia. W pogotowiu miał różdżkę. Wystarczył tylko jeden ruch dłonią. Planował spędzić ten poranek na miłym spaceru i zabezpieczeniu okolicy. Wróg zawsze był blisko, a po ostatnich listach… musiał być pewien, że nic nie zagrażało jego rodzinie.
– Archibald – zaczął, mając na myśli lorda nestora Prewetta – ostatnio wysłał mi list z informacją, że Bernard – jego kuzyn – szuka żony. To ponoć bardzo miły i przystojny młodzieniec. Ciut młodszy ode mnie – zauważył, zaczynając temat, który być może był nieprzyjemny, ale musieli go prędzej czy później choćby spróbować poruszyć. Nieśmiało poklepał jej dłoń. – Nic na siłę, oczywiście… ale moglibyście się poznać – dodał.
Obudził się zlany potem w środku nocy. Czuł przerażający ból, niemożliwy do opisania, a podobny do tego, który odczuł leżąc sparaliżowany wśród kamieni. Nie próbował ponownie zasnąć. Nie chciał wracać do mrocznego świata własnej wyobraźni. Wymknął się, starając się nie obudzić swojej żony, ani tym bardziej pozostałych. W salonie spędził noc, próbując skupić się na swojej lekturze, którą zaczął. Nad nią też zasnął nad ranem. Obudził go dopiero dźwięk skrzypiących drzwi i głośny odgłos deportującego się skrzata.
W myślach roztrząsał też wczorajsze spotkanie ze Zjednoczonymi. Miał sięgnąć po whisky, jak gdyby próbując się uspokoić, ale zwyczajnie nie potrafił nic przełknąć. Zamiast próbować się przekonać do jedzenia, postanowił zwyczajnie spełnić swoją obietnicę daną kuzynce.
Spóźnił się, był tego pewien. Choć Puddlemere wciąż wydawało się być senne, czuł że przyszedł zbyt późno, a wszystko przez to, że nie potrafił w nocy zasnąć. Wyglądał jak siedem nieszczęść z roztarganą fryzurą i podkrążonymi oczami. Kroczył powoli w stronę lasu. Miał ze sobą jedynie różdżkę i zamienną, zwykłą piersiówkę.
Na widok blond czupryny zareagował przyjemnym uśmiechem… choć ten zbladł, kiedy dostrzegł aż nazbyt wystające spod płaszcza spodnie kuzynki. Na Merlina! Skąd je ona wytrzasnęła? Pierwsze jego zaskoczenie dotyczące tego stylu ubierania się pojawiło się na Wschodzie, potem na Bałkanach… ale… Nie wiedział jak ukryć swoje zdziwienie. Czy powinien zareagować? Gryzł się z samym sobą chwilę.
– Zaskakujący styl – zauważył nieśmiało, zbliżając się do niej. – Mam nadzieję, że ciotki cię nie widziały, a jeżeli widziały to nie powiedziały nic złego – dodał, czując się wyjątkowo źle, że upominał ją za wygląd. Bał się pomyśleć jak zareagowałaby jego własna matka na widok Prudence. To nie tak, że wyglądała źle… ale… nie potrafił jakoś połączyć jej twarzy z ubraniem, bo wiedział, że nie powinna zakładać takich ubrań. Nie tutaj, nie w Puddlemere. Wśród mugoli… może, ale i tak ciężko było mu by to przełknąć. – Wybacz, że czekałaś – zauważył po chwili, próbując natychmiast zmienić temat.
Próbował ukryć swoje zmęczenie za przyjaznym i szerokim uśmiechem. Użyczył jej ramienia. W pogotowiu miał różdżkę. Wystarczył tylko jeden ruch dłonią. Planował spędzić ten poranek na miłym spaceru i zabezpieczeniu okolicy. Wróg zawsze był blisko, a po ostatnich listach… musiał być pewien, że nic nie zagrażało jego rodzinie.
– Archibald – zaczął, mając na myśli lorda nestora Prewetta – ostatnio wysłał mi list z informacją, że Bernard – jego kuzyn – szuka żony. To ponoć bardzo miły i przystojny młodzieniec. Ciut młodszy ode mnie – zauważył, zaczynając temat, który być może był nieprzyjemny, ale musieli go prędzej czy później choćby spróbować poruszyć. Nieśmiało poklepał jej dłoń. – Nic na siłę, oczywiście… ale moglibyście się poznać – dodał.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prudence nie narzekała na problemy ze snem. Nie była specjalnie zaabsorbowana tym, co aktualnie działo się na świecie. Nie to, że nie chciała. Nie sądziła jednak, by rodzina pozwoliła jej się mocniej w to wszystko zaangażować. Nawet nie próbowała, miała dość wysłuchiwania tego, co wypada młodej szlachciance. Była gdzieś obok, może uda się jej pomóc Zakonowi, jednak nie chciała załatwiać tego przez rodzinę. Musiała sama znaleźć swoją ścieżkę.
Usłyszała kroki, odwróciła się więc, aby przywitać kuzyna. Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech spowodowany jego obecnością. Tęskniła za takimi spotkaniami, ogromnie cieszyła się więc z tego, że dzisiaj mają możliwość spędzić razem trochę czasu. Zdawała sobie sprawę, że Anthony jest zajęty i ma sporo na głowie, tym bardziej cieszyło ją to, że znalazł trochę czasu dla swojej młodszej kuzynki. Zauważyła jego podkrążone oczy, widać nie spał dzisiaj najlepiej. Nie miała zamiaru go o nic jednak wypytywać, nie chciała wyjść na wścibską, choć miała ochotę pociągnąć go nieco za język. Wszak ten poranek miał im minąć raczej miło. Dostrzegła, że mierzy ją wzrokiem. Czy też ten miło zapowiadający się poranek właśnie miał zamiar stać się zupełnie innym? Nie widziała w swoim wyglądzie nic kontrowersyjnego. Mugole wydawali się być dużo bardziej otwarci na zmiany, a przecież byli tacy nieudolni! Co kogo obchodziło, czy miała na nogach spodnie, czy spódnicę? Czarodzieje powinni jej zdaniem nieco otworzyć się na zmiany.
--Czy ja wiem, czy taki zaskakujący?- Spodnie nie wydawały jej się być specjalnie szokującym elementem ubioru. Jak widać skoro nawet kuzynowi wydawały się jej one nieodpowiednie może powinna nieco się zastanowić nad tym, jak wygląda. Westchnęła ciężko, zawsze coś nie tak. - Ciotki mogą mnie pocałować w.. - przewróciła oczami, zastanowiła się przez chwilę. - w nos. - dokończyła. Nie chciała być wulgarna, bo wtedy dopiero Anthony sobie wyrobi o niej opinię. Nie przejmowała się specjalnie zdaniem innych osób, miała to we krwi. Niekoniecznie słuchała tego, co inni mają do powiedzenia na dany temat, uparte stworzenie. - Widzę rozczarowanie, obiecuję poprawę. - Nie chciała zaczynać rozmowy od tak błahej niesnaski. Nie po to się w końcu tutaj spotkali.
- Nie przejmuj się, zresztą nie czekałam długo. - Każda chwila spędzona na świeżym powietrzu jej służyła, nie byłaby zła gdyby musiała na niego czekać jeszcze dłużej, zupełnie jej to nie przeszkadzało.
Skoro użyczył jej ramienia, to z niego skorzystała, jak przystało na prawdziwą damę. Na jej twarzy cały czas malował się uśmiech, nie tak łatwo popsuć jej humor. Spojrzała na kuzyna słysząc kolejne słowa padające z jego ust. Czy dzisiaj był dzień nękania Prudence? Może powinna odwrócić się na pięcie i stąd uciec. Tematy rozmów, które wybierał kuzyn wydawały się być z minuty na minutę coraz bardziej niewygodne. - Może kuzyn Archibalda powinien sam się do mnie odezwać? - wiedziała, że zbliżał się ten moment, który przez lata oddalała. Nie podda się jednak bez walki. Nie pozwoli się sprzedać, niczym jakieś zwierzę. Gdzie w tym wszystkim uczucia? Miałaby całe życie spędzić z jakimś mężczyzną, który byłby jej zupełnie obcy przez powinność. Wiedziała, że prędzej, czy później rodzina postawi ultimatum, póki jednak jeszcze ma szansę się odezwać nie zamierzała milczeć. Okrutnie drażnił ją ten temat. - Nie gryzę, potrafię mówić, a nawet pisać. Nie sądzisz, że w ten sposób łatwiej poznać drugą osobę? Wiem, że musicie o tym rozmawiać, taka wasza rola. Nie zamierzam jednak oddać się jakiemuś mężczyźnie z powinności. Miej tego świadomość Anthony. - Jak trzeba będzie to ucieknie, powinna mieć szansę przeżyć kilka miesięcy bez pomocy.
Usłyszała kroki, odwróciła się więc, aby przywitać kuzyna. Na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech spowodowany jego obecnością. Tęskniła za takimi spotkaniami, ogromnie cieszyła się więc z tego, że dzisiaj mają możliwość spędzić razem trochę czasu. Zdawała sobie sprawę, że Anthony jest zajęty i ma sporo na głowie, tym bardziej cieszyło ją to, że znalazł trochę czasu dla swojej młodszej kuzynki. Zauważyła jego podkrążone oczy, widać nie spał dzisiaj najlepiej. Nie miała zamiaru go o nic jednak wypytywać, nie chciała wyjść na wścibską, choć miała ochotę pociągnąć go nieco za język. Wszak ten poranek miał im minąć raczej miło. Dostrzegła, że mierzy ją wzrokiem. Czy też ten miło zapowiadający się poranek właśnie miał zamiar stać się zupełnie innym? Nie widziała w swoim wyglądzie nic kontrowersyjnego. Mugole wydawali się być dużo bardziej otwarci na zmiany, a przecież byli tacy nieudolni! Co kogo obchodziło, czy miała na nogach spodnie, czy spódnicę? Czarodzieje powinni jej zdaniem nieco otworzyć się na zmiany.
--Czy ja wiem, czy taki zaskakujący?- Spodnie nie wydawały jej się być specjalnie szokującym elementem ubioru. Jak widać skoro nawet kuzynowi wydawały się jej one nieodpowiednie może powinna nieco się zastanowić nad tym, jak wygląda. Westchnęła ciężko, zawsze coś nie tak. - Ciotki mogą mnie pocałować w.. - przewróciła oczami, zastanowiła się przez chwilę. - w nos. - dokończyła. Nie chciała być wulgarna, bo wtedy dopiero Anthony sobie wyrobi o niej opinię. Nie przejmowała się specjalnie zdaniem innych osób, miała to we krwi. Niekoniecznie słuchała tego, co inni mają do powiedzenia na dany temat, uparte stworzenie. - Widzę rozczarowanie, obiecuję poprawę. - Nie chciała zaczynać rozmowy od tak błahej niesnaski. Nie po to się w końcu tutaj spotkali.
- Nie przejmuj się, zresztą nie czekałam długo. - Każda chwila spędzona na świeżym powietrzu jej służyła, nie byłaby zła gdyby musiała na niego czekać jeszcze dłużej, zupełnie jej to nie przeszkadzało.
Skoro użyczył jej ramienia, to z niego skorzystała, jak przystało na prawdziwą damę. Na jej twarzy cały czas malował się uśmiech, nie tak łatwo popsuć jej humor. Spojrzała na kuzyna słysząc kolejne słowa padające z jego ust. Czy dzisiaj był dzień nękania Prudence? Może powinna odwrócić się na pięcie i stąd uciec. Tematy rozmów, które wybierał kuzyn wydawały się być z minuty na minutę coraz bardziej niewygodne. - Może kuzyn Archibalda powinien sam się do mnie odezwać? - wiedziała, że zbliżał się ten moment, który przez lata oddalała. Nie podda się jednak bez walki. Nie pozwoli się sprzedać, niczym jakieś zwierzę. Gdzie w tym wszystkim uczucia? Miałaby całe życie spędzić z jakimś mężczyzną, który byłby jej zupełnie obcy przez powinność. Wiedziała, że prędzej, czy później rodzina postawi ultimatum, póki jednak jeszcze ma szansę się odezwać nie zamierzała milczeć. Okrutnie drażnił ją ten temat. - Nie gryzę, potrafię mówić, a nawet pisać. Nie sądzisz, że w ten sposób łatwiej poznać drugą osobę? Wiem, że musicie o tym rozmawiać, taka wasza rola. Nie zamierzam jednak oddać się jakiemuś mężczyźnie z powinności. Miej tego świadomość Anthony. - Jak trzeba będzie to ucieknie, powinna mieć szansę przeżyć kilka miesięcy bez pomocy.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spodziewał się podobnej odpowiedzi ze strony kuzynki. Była wygadana jak niemal wszystkie Macmillanówny. Czasami zastanawiał się dlaczego nie był aż tak wygadany po swoim ojcu, tylko bardziej pokorny po swojej matce. A może zwyczajnie dosięgły go lata i niemiłe doświadczenia? I teraz nie chciał wyjść na kogoś niemiłego… ale mimo wszystko czuł się zobowiązany do zwrócenia jej uwagi. Dla jej dobra, jak sobie powtarzał. Starsi Macmillanowie czasem nie przebierali w słowach, a nie chciał żeby droga mu Prudence spotkała się z ich komentarzami. Te mogłyby być ostrzejsze od jego… i to znacznie.
Miał coś odpowiedzieć, ale brakowało mu słów. Nie chciał jej zezłościć, a i nie chciał, żeby czuła się atakowana. W umyśle wytwarzał kilkanaście możliwych sposobów na to, że zostanie źle zrozumiany. Wyglądał więc tak, jak gdyby nagle się zapowietrzył. Przedwcześnie. Dodatkowe zdanie, które wymknęło się z ust młodej lady Macmillan sprawiło, że wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, niedowierzając że wyraziła się o ciotkach tak, jak to zrobiła.
– Prudence – wymruczał stanowczo, w ten sposób wybudzając się z zaskoczenia po kilku sekundach. Brzmiał na rozczarowanego, może i na złego, że o mało co nie powiedziała czegoś wyjątkowo nieuprzejmego. – Na Merlina, skąd to słownictwo… – westchnął, nie potrafiąc wciąż uwierzyć swoim uszom. Czy może sam był winien tego jak mówiła? Ostatnio zdarzało mu się częściej przeklinać. Nie kontrolował się momentami i może to było błędem? Nie był zresztą jedynym… – Nie możesz się tak wyrażać o ciotkach – wyrzucił z siebie w końcu. O Adelajdzie Nott, dlaczego by nie, ale o najbliższych ciotkach? Doszedł też do wniosku, że jego zaskoczenie i zawód nie był spowodowany samym niedokończonym przekleństwem, a o tym, że było ono skierowane właśnie w stronę rodziny. – Wiesz, że chcą dla ciebie dobrze… i ja chcę dla ciebie dobrze.
Obietnica poprawy brzmiała dla niego odrobinę sztucznie. Nie chodziło o to, żeby się poprawiała, tylko zrozumiała, że jako dama miała swoje obowiązki i musiała utrzymywać jakiś poziom. Chociaż minimalny. Kiwnął jednak głową, stwierdzając że nie było sensu ciągnąć tematu spodni, wyglądu i języka.
Uśmiech na jej twarzy sprawił, że i jemu udzielał się dobry nastrój. Szedł powoli, nie chcąc stawiać zbyt szybkiego tempa dla kuzynki. Wolny spacer wykorzystał do rozpoczęcia kolejnej ważnej kwestii. Jednak od razu domyślił się potencjalnej odpowiedzi Prudence… Musiał jednak poruszyć ten temat. Tak samo jak powinien to zrobić z Virginią. Zacisnął usta, słuchając uważnie jej uwag. Próbował wczuć się w jej skórę i nawet rozumiał dlaczego reagowała tak, jak reagowała. Sytuacja w Anglii była jednak zbyt skomplikowana, żeby pozwolić kuzynkom na doczekanie staropanieństwa.
– Wiem, rozumiem – zaczął – ale nie mówię, że masz od razu kogoś poślubić. Proszę, zrozum że jesteśmy w środku wojny. Nie mamy wielu sojuszników. Tylko Prewettowie i Longbottomowie są dla nas szczególnie życzliwi… a za nimi pozostałe rody bliskie naszym poglądom, a tych jest niewiele. Musisz w końcu zgodzić się na jakiś związek, nie od razu, ale w ciągu nadchodzącego roku lub dwóch. – Starał się wyjaśnić to, co miał na myśli, ale martwił się, że mógłby zostać źle odebrany. Nie chciał wyjść na kogoś, kto rozkazywał i mówił jak powinna żyć… choć tak to mogło zabrzmieć. Martwił się o jej dobro, o jej imię.
Przystanął na nagle i złapał swoją kuzynkę za dłoń.
– Prudence… sam uciekałem od tego obowiązku przez wiele lat, doskonale o tym wiesz – przypomniał, mając na myśli to, że wpierw omal nie został wykreślony z rodu przez związek z mugolaczką, a później wyjechał na kilka długich lat, żeby zapomnieć o wszystkim, a w szczególności o związkach. – Jesteś silną Macmillanówną, ale na pewno wiesz, że kobietom w naszym… towarzystwie… jest po prostu ciężej. Ty z kolei jesteś w stanie jeszcze mocniej ugruntować istniejący już sojusz albo pomóc stworzeniu nowego. Teraz szczególnie potrzebujemy ciebie… i Virginii… i innych. Wiem jak to brzmi… ale każda dama musiała i musi przez to przejść. I nie tylko damy. I zaaranżowane śluby mogą okazać się szczęśliwymi. U Prewettów miałabyś dobrze… wiesz, że są naszymi wyjątkowo dobrymi przyjaciółmi. Znasz Archibalda i wiesz, że to wyjątkowo dobry człowiek. Jego kuzyni nie skrzywdziliby cię nigdy. Ale nie mówię też, że masz od razu za niego wychodzić. Tylko porozmawiać, oczywiście w towarzystwie przyzwoitki. Mogę to być ja, może ktoś inny. Jeżeli nie on, to będziemy dalej rozmawiać, szukać odpowiedniego kandydata.
Na sam koniec westchnął ciężko. Naprawdę nie chciał brzmieć na kogoś, kto dyktował komuś jak powinno wyglądać jego życie. Nie chciał jednak, żeby ktokolwiek szeptał o tym, że dwudziestosześcioletnia dama nie znalazła jeszcze męża.
– Przemyśl to, proszę – nie chciał jej w niczym popędzać.
Miał coś odpowiedzieć, ale brakowało mu słów. Nie chciał jej zezłościć, a i nie chciał, żeby czuła się atakowana. W umyśle wytwarzał kilkanaście możliwych sposobów na to, że zostanie źle zrozumiany. Wyglądał więc tak, jak gdyby nagle się zapowietrzył. Przedwcześnie. Dodatkowe zdanie, które wymknęło się z ust młodej lady Macmillan sprawiło, że wpatrywał się w nią z otwartymi ustami, niedowierzając że wyraziła się o ciotkach tak, jak to zrobiła.
– Prudence – wymruczał stanowczo, w ten sposób wybudzając się z zaskoczenia po kilku sekundach. Brzmiał na rozczarowanego, może i na złego, że o mało co nie powiedziała czegoś wyjątkowo nieuprzejmego. – Na Merlina, skąd to słownictwo… – westchnął, nie potrafiąc wciąż uwierzyć swoim uszom. Czy może sam był winien tego jak mówiła? Ostatnio zdarzało mu się częściej przeklinać. Nie kontrolował się momentami i może to było błędem? Nie był zresztą jedynym… – Nie możesz się tak wyrażać o ciotkach – wyrzucił z siebie w końcu. O Adelajdzie Nott, dlaczego by nie, ale o najbliższych ciotkach? Doszedł też do wniosku, że jego zaskoczenie i zawód nie był spowodowany samym niedokończonym przekleństwem, a o tym, że było ono skierowane właśnie w stronę rodziny. – Wiesz, że chcą dla ciebie dobrze… i ja chcę dla ciebie dobrze.
Obietnica poprawy brzmiała dla niego odrobinę sztucznie. Nie chodziło o to, żeby się poprawiała, tylko zrozumiała, że jako dama miała swoje obowiązki i musiała utrzymywać jakiś poziom. Chociaż minimalny. Kiwnął jednak głową, stwierdzając że nie było sensu ciągnąć tematu spodni, wyglądu i języka.
Uśmiech na jej twarzy sprawił, że i jemu udzielał się dobry nastrój. Szedł powoli, nie chcąc stawiać zbyt szybkiego tempa dla kuzynki. Wolny spacer wykorzystał do rozpoczęcia kolejnej ważnej kwestii. Jednak od razu domyślił się potencjalnej odpowiedzi Prudence… Musiał jednak poruszyć ten temat. Tak samo jak powinien to zrobić z Virginią. Zacisnął usta, słuchając uważnie jej uwag. Próbował wczuć się w jej skórę i nawet rozumiał dlaczego reagowała tak, jak reagowała. Sytuacja w Anglii była jednak zbyt skomplikowana, żeby pozwolić kuzynkom na doczekanie staropanieństwa.
– Wiem, rozumiem – zaczął – ale nie mówię, że masz od razu kogoś poślubić. Proszę, zrozum że jesteśmy w środku wojny. Nie mamy wielu sojuszników. Tylko Prewettowie i Longbottomowie są dla nas szczególnie życzliwi… a za nimi pozostałe rody bliskie naszym poglądom, a tych jest niewiele. Musisz w końcu zgodzić się na jakiś związek, nie od razu, ale w ciągu nadchodzącego roku lub dwóch. – Starał się wyjaśnić to, co miał na myśli, ale martwił się, że mógłby zostać źle odebrany. Nie chciał wyjść na kogoś, kto rozkazywał i mówił jak powinna żyć… choć tak to mogło zabrzmieć. Martwił się o jej dobro, o jej imię.
Przystanął na nagle i złapał swoją kuzynkę za dłoń.
– Prudence… sam uciekałem od tego obowiązku przez wiele lat, doskonale o tym wiesz – przypomniał, mając na myśli to, że wpierw omal nie został wykreślony z rodu przez związek z mugolaczką, a później wyjechał na kilka długich lat, żeby zapomnieć o wszystkim, a w szczególności o związkach. – Jesteś silną Macmillanówną, ale na pewno wiesz, że kobietom w naszym… towarzystwie… jest po prostu ciężej. Ty z kolei jesteś w stanie jeszcze mocniej ugruntować istniejący już sojusz albo pomóc stworzeniu nowego. Teraz szczególnie potrzebujemy ciebie… i Virginii… i innych. Wiem jak to brzmi… ale każda dama musiała i musi przez to przejść. I nie tylko damy. I zaaranżowane śluby mogą okazać się szczęśliwymi. U Prewettów miałabyś dobrze… wiesz, że są naszymi wyjątkowo dobrymi przyjaciółmi. Znasz Archibalda i wiesz, że to wyjątkowo dobry człowiek. Jego kuzyni nie skrzywdziliby cię nigdy. Ale nie mówię też, że masz od razu za niego wychodzić. Tylko porozmawiać, oczywiście w towarzystwie przyzwoitki. Mogę to być ja, może ktoś inny. Jeżeli nie on, to będziemy dalej rozmawiać, szukać odpowiedniego kandydata.
Na sam koniec westchnął ciężko. Naprawdę nie chciał brzmieć na kogoś, kto dyktował komuś jak powinno wyglądać jego życie. Nie chciał jednak, żeby ktokolwiek szeptał o tym, że dwudziestosześcioletnia dama nie znalazła jeszcze męża.
– Przemyśl to, proszę – nie chciał jej w niczym popędzać.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mokradło
Szybka odpowiedź