Mokradło
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Mokradło
Znajdujące się w pobliżu moczary są jednym z głównych elementów dworku. Na swój sposób ozdabiają posiadłość. Większość gości stwierdza jednak, że są wyraźnie przerażające.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Istnieją legendy mówiące o tym, że mokradło jest nawiedzane przez tajemniczego ducha czarodzieja, który tragicznie zmarł podczas polowania. Inni mówią, że nieszczęśliwiec zgubił się we mgle i z tego powodu wprowadza w błąd każdego, kogo spotka na drodze.
Zaleca się aby na tym terenie korzystać z wodoodpornego, wysokiego obuwia.
Wiedział, że jego siostra się martwiła - on sam się martwił tym, co miało miejsce. Ale jeśli… jeśli mógł rzeczywiście dostać okazję pracy w tym miejscu dla lady to dlaczego miałby nie skorzystać? Nie powinni wracać już do Londynu i potrzebowali pomocy. To było oczywiste… choć bardziej od suchej pomocy Thomas nie pogardziłby właśnie pracą. Jakakolwiek by ona nie była - wszystko było lepsze od wizji komisji wojskowej, od głodowania na tej cholernej zimie. Musiał się postarać… bo na razie przecież polegał na swoim szczęściu, ale kto mógł wiedzieć jak wiele mogło ono jeszcze trwać?
Nie spał dobrze tej nocy - trochę przez wzgląd na to co widział przez ostatnie dwa dni, trochę na rozmowę z Prudence, a trochę przez wciąż męczące go po Tower koszmary. Miał wrażenie, ze niemalże nie zmrużył oka, bardziej czuwając w wozie i od czasu do czasu drapiąc za uchem Marsa.
Powoli świtało, ale wiedząc jak późno wschodzi słońce w styczniowe dni w Anglii, postanowił bezzwłocznie zebrać się i rzeczywiście wybrać w okolice dworu, do którego został zaproszony, wcześniej wysyłając jeszcze wiadomość sową - jakby nie był pewny wchodzenia na własną rękę na teren rezydencji i nie było to niczym nieoczekiwanym z jego strony. W końcu Macmillanie byli poszukiwani… Mogli ryzykować wiele, wpuszczając go - o i ile w ogóle by go wpuszczono - na teren dworu. Ale jeśli sama lady by go wprowadziła… Mogłoby to być mniej problematyczne, prawda?
Zabrał ze sobą tylko różdżkę i harmonijkę, opierając się o jedno z pobliskich drzew i po prostu czekając, zerkając niepewnie na otoczenie. Mokradła nie były najpiękniejszym miejscem do budowania w pobliżu dworku, a przynajmniej nie wydawały mu się być takim. On wolałby jakieś ładniejsze okolice - może las, może góry. Chociaż nie zdawał sobie nawet sprawy z tego jak ogromne mogły to być tereny, które mieli pod sobą Macmillanowie - skąd by mógł się w tym orientować? W najśmielszych snach mu się to nie śniło, aby być zaproszonym do takiego miejsca, a co dopiero dywagować na temat jak podobne miejsca wyglądały i jakie były to ilości terenów.
Macmillan w sumie nie zastanawiała się specjalnie długo nad tym, co zaoferowała chłopakowi, którego spotkała drugi raz w swoim życiu. Poczuła wczoraj, że chce mu pomóc, a że zazwyczaj robiła to, co uważała za słuszne to zaproponowała mu współpracę. Nie do końca wiedziała, na czym miałaby ona polegać, jednak asystent by się jej przydał. Może nawet zrobiłoby to wrażenie na jej rodzinie, że jednak nie tyko głupoty w jej głowie, skoro postanowiła sobie zatrudnić pomocnika, oby właśnie tak było. Tak naprawdę to zależało jej, aby w jakikolwiek sposób wesprzeć Thomasa w tych trudnych czasach, nie mogła pomóc każdemu, jego jednak spotkała już nie pierwszy raz i stwierdziła, że to coś znaczy. W sytuacji, która aktualnie trwała na świecie zaoferowanie pracy wydawało się być odpowiednie. Przynajmniej tak się jej wydawało. Ucieszyło ją to, że sięgnął po rękę, którą wyciągnęła w jego kierunku, nie odrzucił jej pomysłu, zaakceptował go, co oznaczało, że też mu się spodobał, albo był tak mocno zdesperowany. Oby jednak była to pierwsza opcja, a ich współpraca powinna być naprawdę owocna.
Prudence wstała wcześnie rano, zasnęła dosyć późno, jak to miała w zwyczaju. Ostatnio miewała problemy ze snem, olbrzymy, dementorzy, do tego sytuacja z Gabrielem.. podjęcie decyzji, co do tego, jak ma wyglądać jej przyszłość, to wszystko nie sprzyjało przyjemnym snom, raczej towarzyszyły jej koszmary. Wolała więc nie zmrużać oczu na zbyt długo, bo i tak co chwilę się budziła.
Humor miała dobry, kiedy się obudziła. Dopiero po chwili przypomniała sobie o tym, że Thomas zaczyna dzisiaj z nią współpracę, a ona nadal nie potrafiła określić konkretów, w czym miałby jej pomagać. Głównie chodziło jej o towarzysza swoich niedoli, może jakąś drobną pomoc, bardziej fizyczną przy jej badaniach naukowych, zobaczymy, co na to powie.
Dotarła do niej sowa, uśmiechnęła się do siebie czytając treść listu. Postanowiła go odebrać, i pokazać mu dwór. Miała świadomość, że z początku może być przytłoczony tym miejscem. Narzuciła na siebie płaszcz, po czym poszła na mokradła. Dostrzegła go opartego o jedno z drzew. - Witaj Thomas, ogromnie się cieszę, że Cię widzę, bałam się że się rozmyślisz! - rzekła do chłopaka z entuzjazmem. - Chyba nie pojawiłeś się tutaj, żeby mi powiedzieć, że rezygnujesz z mojej propozycji?- teraz na jej twarzy pojawiła się poważniejsza mina, po chwili jednak kącik ust drgnął jej w uśmiechu.
Prudence wstała wcześnie rano, zasnęła dosyć późno, jak to miała w zwyczaju. Ostatnio miewała problemy ze snem, olbrzymy, dementorzy, do tego sytuacja z Gabrielem.. podjęcie decyzji, co do tego, jak ma wyglądać jej przyszłość, to wszystko nie sprzyjało przyjemnym snom, raczej towarzyszyły jej koszmary. Wolała więc nie zmrużać oczu na zbyt długo, bo i tak co chwilę się budziła.
Humor miała dobry, kiedy się obudziła. Dopiero po chwili przypomniała sobie o tym, że Thomas zaczyna dzisiaj z nią współpracę, a ona nadal nie potrafiła określić konkretów, w czym miałby jej pomagać. Głównie chodziło jej o towarzysza swoich niedoli, może jakąś drobną pomoc, bardziej fizyczną przy jej badaniach naukowych, zobaczymy, co na to powie.
Dotarła do niej sowa, uśmiechnęła się do siebie czytając treść listu. Postanowiła go odebrać, i pokazać mu dwór. Miała świadomość, że z początku może być przytłoczony tym miejscem. Narzuciła na siebie płaszcz, po czym poszła na mokradła. Dostrzegła go opartego o jedno z drzew. - Witaj Thomas, ogromnie się cieszę, że Cię widzę, bałam się że się rozmyślisz! - rzekła do chłopaka z entuzjazmem. - Chyba nie pojawiłeś się tutaj, żeby mi powiedzieć, że rezygnujesz z mojej propozycji?- teraz na jej twarzy pojawiła się poważniejsza mina, po chwili jednak kącik ust drgnął jej w uśmiechu.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie był pewny co miał myśleć na temat propozycji lady - bo może i nie znał się na tych wszystkich manierach i zachowaniach, ale od Octavii wiedział jak bardzo świat szlachty różnił się od tego, co on sam zaznał. I czy na pewno mógł podjąć zwykłą pracę dla kogoś… takiego?
Nie był tego pewny. Nie był pewny czy jego sowa w ogóle dotarła do kobiety z wczoraj, nie był pewny czy ta rzeczywiście była Prudence Macmillan, ani tym bardziej czy wczorajszego dnia nie zaproponowała tak hojnej oferty dla samej propozycji nie mając na myśli rzeczywistej pomocy.
Może to go stresowało? Ta cała niepewność, zdanie się na kogoś… Mógł wtedy odmówić, a może nawet powinien odmówić wczoraj. Ale nie chciał. Potrzebował pracy jak nigdy wcześniej, żeby zapewnić swojej siostrze choć odrobinę bezpieczeństwa - czegoś, co przez ostatnie dwa lata było prowizorycznym domkiem z patyków, który runął w ostatnich tygodniach. Musiał się zająć nią, i jego bratową, jak i zwierzakami, które przecież też musiały jeść.
Musiał stać się odpowiedzialny, prawda?
Odwrócił się z niemałym stresem, słysząc kroki. Chociaż uśmiechnął się zaraz delikatnie na widok kobiety. Czyli nie żartowała… Niby powinien zapewnić go o tym jej list zwrotny, jednak wciąż niekoniecznie wiedział czego miałby się spodziewać.
- Dzień dobry lady Macmillan - powiedział dość wesoło, wciąż nie będąc pewnym jak miał się do niej zwracać. Z Nelką było łatwiej, bo nawet jeśli była lady to nie chciała, aby zwracano się do niej z tytułami - Octavia również w kontaktach twarzą w twarz nie chciała słyszeć tych wszystkich lady i innych określeń. Chociaż czy Prudence również mogła ich nie wymagać? W końcu nie przedstawiła się ze swojego nazwiska na samym początku, ani w październiku ani poprzedniego dnia…
- Oh, nie, nie. Musiałem… po prostu porozmawiać z rodziną na ten temat, usłyszeć ich zdanie również… To… to w końcu nietypowa oferta - ale potrzebujemy pracy. Nawet jeśli nie będę mógł pojawić się w Londynie, nawet jeśli będę miał nad głową ryzyko trzyletniej odsiadki w Tower za dezercję z komisji czy jakkolwiek by to określili, to może być lepszą opcją… dokończył w myślach, zerkając zaraz po otaczających ich miejscu.
- Dość… nietypowe miejsce - przyznał spokojnie. - Znaczy, nie wyobrażalnym sobie takich terenów w pobliżu dworu - doprecyzował zaraz.
Nie był tego pewny. Nie był pewny czy jego sowa w ogóle dotarła do kobiety z wczoraj, nie był pewny czy ta rzeczywiście była Prudence Macmillan, ani tym bardziej czy wczorajszego dnia nie zaproponowała tak hojnej oferty dla samej propozycji nie mając na myśli rzeczywistej pomocy.
Może to go stresowało? Ta cała niepewność, zdanie się na kogoś… Mógł wtedy odmówić, a może nawet powinien odmówić wczoraj. Ale nie chciał. Potrzebował pracy jak nigdy wcześniej, żeby zapewnić swojej siostrze choć odrobinę bezpieczeństwa - czegoś, co przez ostatnie dwa lata było prowizorycznym domkiem z patyków, który runął w ostatnich tygodniach. Musiał się zająć nią, i jego bratową, jak i zwierzakami, które przecież też musiały jeść.
Musiał stać się odpowiedzialny, prawda?
Odwrócił się z niemałym stresem, słysząc kroki. Chociaż uśmiechnął się zaraz delikatnie na widok kobiety. Czyli nie żartowała… Niby powinien zapewnić go o tym jej list zwrotny, jednak wciąż niekoniecznie wiedział czego miałby się spodziewać.
- Dzień dobry lady Macmillan - powiedział dość wesoło, wciąż nie będąc pewnym jak miał się do niej zwracać. Z Nelką było łatwiej, bo nawet jeśli była lady to nie chciała, aby zwracano się do niej z tytułami - Octavia również w kontaktach twarzą w twarz nie chciała słyszeć tych wszystkich lady i innych określeń. Chociaż czy Prudence również mogła ich nie wymagać? W końcu nie przedstawiła się ze swojego nazwiska na samym początku, ani w październiku ani poprzedniego dnia…
- Oh, nie, nie. Musiałem… po prostu porozmawiać z rodziną na ten temat, usłyszeć ich zdanie również… To… to w końcu nietypowa oferta - ale potrzebujemy pracy. Nawet jeśli nie będę mógł pojawić się w Londynie, nawet jeśli będę miał nad głową ryzyko trzyletniej odsiadki w Tower za dezercję z komisji czy jakkolwiek by to określili, to może być lepszą opcją… dokończył w myślach, zerkając zaraz po otaczających ich miejscu.
- Dość… nietypowe miejsce - przyznał spokojnie. - Znaczy, nie wyobrażalnym sobie takich terenów w pobliżu dworu - doprecyzował zaraz.
Prudence nie była typową Lady. Thomas mógł to już zauważyć. W końcu nie wszystkie szlachcianki włóczą się same po lasach w poszukiwaniu szczęścia. Ona nie oceniała ludzi. Nie miała w zwyczaju dowartościowywania się traktując ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia co ona, aby urodzić się w odpowiedniej rodzinie z góry. Wręcz przeciwnie, sama chętnie obcowała z osobami z różnych klas społecznych, uważała, że może się dzięki temu wiele nauczyć. W końcu chodziło o umiejętności, a nie ród z której pochodzi dany człowiek. Miała świadomość, że wśród szlachty to raczej nie było zbyt często spotykane. Ona zaś zostawała wychowana w ten sposób, aby darzyć szacunkiem wszystkich których spotykała na swej drodze.
Wiedziała, że czasy były trudne, nawet dla nich. Przecież postawili się władzy i sami nie byli w dobrej sytuacji. Nie przeszkadzało jej to jednak w podejmowaniu dosyć spontanicznych decyzji. Gdyby tylko mogła, to chętnie pomogłaby każdemu potrzebującemu, jednak nie miała takiej możliwości. Skoro jednak Doe jej się nawinął, to chciała wyciągnąć dłoń chociaż do niego. Jakoś tak zupełnie przypadkiem przyszło jej to na myśl. Była zadowolona z tego, że mu to zaproponowała.
Ogromnie ucieszył ją list, tyko ją to potwierdziło w tym, co wczoraj uczyniła. Nie wspomniała jeszcze nikomu na dworze, że znalazła sobie asystenta.. jednak nie było to specjalnie istotne. Na pewno będą zadowoleni, że sobie radzi i jest taka pomysłowa. Nestor będzie dumny!
- Proszę Cię, taka ze mnie lady..- uśmiech nie schodził jej z twarzy, widać było, że jest w wyśmienitym humorze. - Możesz śmiało mówić do mnie po imieniu, jakby pojawił się ktoś z rodziny, to ewentualnie wtedy udawajmy, że jest inaczej. Nie lubię konwenansów Thomasie, uważam, że wszystko byłoby prostsze, gdyby każdy traktowany był na równi. Niestety nie jest to jednak, przynajmniej jak na razie możliwe ze względu na te okropne, stare tradycje.- odparła do chłopaka. Faktycznie uważała, że czas najwyższy wyplenić te wszystkie zasady szlachty i znaleźć jakieś inne rozwiązanie, jednak pewnie mało kto by się z nią zgodził.
- Możesz mieć rację, nie jest to do końca typowa oferta. Jeśli mam być szczera jeszcze nie do końca wiem, do czego mogłabym Cię angażować. Zauważyłeś, że lubię się włóczyć po lasach, zazwyczaj robię to w samotności, przez co dosyć często pakuję się w kłopoty. Może mógłbyś mi towarzyszyć w moich wędrówkach?- spojrzała na niego niepewnie, chcąc usłyszeć jego zdanie. - Tutaj na dworze moglibyśmy próbować pomagać w rodzinnej produkcji whiskey, myślę, że ręce do pracy zawsze się przydadzą. Do tego ja, zajmuję się morskimi stworzeniami, mógłbyś mi pomagać w badaniach, nie tyko nad morskimi zwierzętami, chociaż najbliższe memu sercu, to właśnie te stwory związane z wodą.- chyba już nieco wyjaśniła sytuację, przynajmniej miała nadzieję, że Doe powoli wszystko się rozjaśniało. - Co o tym sądzi Twoja rodzina? Mają jakieś wątpliwości? Może Ty masz?- wolała się upewnić, że wszystko jest jasne, nie chciała, żeby później wyszły jakieś nieprawidłowości. - Może chodźmy się przejść, trochę Cię oprowadzę po mokradłach, nie są specjalnie zachęcające, uważam jednak, że mają swój urok.- w końcu tutaj się wychowała i było to jedno z miejsc, w którym spędziła większość dzieciństwa. Ruszyła powolnym krokiem przed siebie.
Wiedziała, że czasy były trudne, nawet dla nich. Przecież postawili się władzy i sami nie byli w dobrej sytuacji. Nie przeszkadzało jej to jednak w podejmowaniu dosyć spontanicznych decyzji. Gdyby tylko mogła, to chętnie pomogłaby każdemu potrzebującemu, jednak nie miała takiej możliwości. Skoro jednak Doe jej się nawinął, to chciała wyciągnąć dłoń chociaż do niego. Jakoś tak zupełnie przypadkiem przyszło jej to na myśl. Była zadowolona z tego, że mu to zaproponowała.
Ogromnie ucieszył ją list, tyko ją to potwierdziło w tym, co wczoraj uczyniła. Nie wspomniała jeszcze nikomu na dworze, że znalazła sobie asystenta.. jednak nie było to specjalnie istotne. Na pewno będą zadowoleni, że sobie radzi i jest taka pomysłowa. Nestor będzie dumny!
- Proszę Cię, taka ze mnie lady..- uśmiech nie schodził jej z twarzy, widać było, że jest w wyśmienitym humorze. - Możesz śmiało mówić do mnie po imieniu, jakby pojawił się ktoś z rodziny, to ewentualnie wtedy udawajmy, że jest inaczej. Nie lubię konwenansów Thomasie, uważam, że wszystko byłoby prostsze, gdyby każdy traktowany był na równi. Niestety nie jest to jednak, przynajmniej jak na razie możliwe ze względu na te okropne, stare tradycje.- odparła do chłopaka. Faktycznie uważała, że czas najwyższy wyplenić te wszystkie zasady szlachty i znaleźć jakieś inne rozwiązanie, jednak pewnie mało kto by się z nią zgodził.
- Możesz mieć rację, nie jest to do końca typowa oferta. Jeśli mam być szczera jeszcze nie do końca wiem, do czego mogłabym Cię angażować. Zauważyłeś, że lubię się włóczyć po lasach, zazwyczaj robię to w samotności, przez co dosyć często pakuję się w kłopoty. Może mógłbyś mi towarzyszyć w moich wędrówkach?- spojrzała na niego niepewnie, chcąc usłyszeć jego zdanie. - Tutaj na dworze moglibyśmy próbować pomagać w rodzinnej produkcji whiskey, myślę, że ręce do pracy zawsze się przydadzą. Do tego ja, zajmuję się morskimi stworzeniami, mógłbyś mi pomagać w badaniach, nie tyko nad morskimi zwierzętami, chociaż najbliższe memu sercu, to właśnie te stwory związane z wodą.- chyba już nieco wyjaśniła sytuację, przynajmniej miała nadzieję, że Doe powoli wszystko się rozjaśniało. - Co o tym sądzi Twoja rodzina? Mają jakieś wątpliwości? Może Ty masz?- wolała się upewnić, że wszystko jest jasne, nie chciała, żeby później wyszły jakieś nieprawidłowości. - Może chodźmy się przejść, trochę Cię oprowadzę po mokradłach, nie są specjalnie zachęcające, uważam jednak, że mają swój urok.- w końcu tutaj się wychowała i było to jedno z miejsc, w którym spędziła większość dzieciństwa. Ruszyła powolnym krokiem przed siebie.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwał lekko głową na jej słowa - nie, żeby znał tę całą etykietę, ale rozumiał. No i domyślał się, że jednak przy innych osobach musieli zachować pozory, podobnie do tego jak zachowywał się w szkole przy Octavii, choć przy niej niejednokrotnie ukrywał się przed innymi osobnikami. A ile razy był goniony przez Slytherinów za to, że w ogóle odważył się porozmawiać z dziewczyną!
- Jasne - zgodził się krótko, bo prawdą było też, że przy jej kolejnych słowach chyba miał dużo więcej do powiedzenia. Wciąż się jednak czuł niepewnie… Mimo wszystko jego zaufanie do innych osłabło przez ostatnie wydarzenia. Nawet jeśli wydawał się być wciąż wesołym młodym mężczyzną, miał wrażenie że dużo częściej była to już pamięć mięśni, którym kazał się uśmiechać przez połowę swojego życia. Martwił się o to, co stanie się z jego rodziną. Martwił się, że ta wojna może się na nich odbić, martwił się że osoby, które poznał w przeciągu ostatnich dni mogłyby się okazać dużo bardziej niebezpieczne niż miał świadomość.
Bo skąd miał wiedzieć po której stronie tej całej wojny leżała racja? Skąd miał mieć pewność czy mając do czynienia z osobami z listów gończych nie naraża swojej rodziny? Mogło się okazać, ze przecież rzeczywiście ci ludzie są jeszcze gorsi niż przedstawiały to gazety.
A mimo wszystko to Michale i Samuel zakopywali zwłoki wczoraj. Nie ci, którzy rzucali te czarnomagiczne zaklęcia. Może byli ścigani i może byli niebezpieczni, ale czy to nie znaczyło że byli bardziej ludźmi niż ta druga strona, której się sprzeciwiali?
- Znam dobrze Anglię. No, całkiem dobrze… mam na myśli… prawie całe życie podróżowałem przez Anglię z rodziną w wozach. Wiem jak się bronić przed niebezpieczeństwem i kiedy uciekać, wiec… to chyba nie brzmi tak źle - stwierdził, nieco zaskoczony. Bo jednak… nie przypuszczał, że lady rzeczywiście mogła podróżować i dość swobodnie opuszczać dwór. W końcu pamiętał rozmowę z Octavią - o tym jakie ona miała ograniczenia w życiu. - Nie boję się żadnej pracy. Na statkach, przy produkcji, jeśli trzeba coś zbudować. Jeśli trzeba to się nauczę - stwierdził, chociaż doskonale znał swoje ograniczenia. Wiedział, że mógł się nie przydać w większości zadań, że nie miał manier czy nie posiadał wiedzy. A mimo to odpowiedział lady z taką pewnością, jakby to wszystko było bułką z masłem dla niego.
- Jeśli też będzie potrzeba to znam gaelicki, no i nie wiem czy zauważyłaś kiedyś, ale podczas podróży ludzie lepiej reagują… kiedy… no wiesz, nie wyróżniasz się..? Rozumiesz, jak zobaczyłem cię za pierwszym razem to od razu było widać, że możesz być celem do okradzenia - powiedział, spoglądając na Prudence, chociaż nie chciał jej w tym momencie straszyć. Ale jak długo ona podróżowała sama w takich strojach? Po lasach, po miastach? Na pewno zwracała mnóstwo uwagi.
Kiwnął głową na propozycję oprowadzenia, ruszając za kobietą i też kontynuując w kwestii wątpliwości:
- Moja rodzina… to skomplikowane. Po prostu wydarzyło się dużo i… no nie do końca wiedzą co o tym myśleć - i ja zresztą też, dodał w myślach, nie wypowiadając jednak tych wątpliwości na głos.
Zerknął jednak na pobliskie tereny, które były ogromne. I to mogło należeć do kogoś? Co jeśli ktoś by się tutaj zagubił? Był niemalże pewny, że się to zdarzało. Jemu samemu do głowy by nie przyszło, że ten teren należy do kogoś.
- Nie będziesz miała kłopotów za rozmowę ze mną..? Znaczy, w szkole pamiętam, że to zawsze były problemy, kiedy ktoś próbował rozmawiać z lady - dopytał, chyba trochę obawiając się możliwych kłopotów i lordów wyganiających ich z półwyspu kornwalijskiego.
- Jasne - zgodził się krótko, bo prawdą było też, że przy jej kolejnych słowach chyba miał dużo więcej do powiedzenia. Wciąż się jednak czuł niepewnie… Mimo wszystko jego zaufanie do innych osłabło przez ostatnie wydarzenia. Nawet jeśli wydawał się być wciąż wesołym młodym mężczyzną, miał wrażenie że dużo częściej była to już pamięć mięśni, którym kazał się uśmiechać przez połowę swojego życia. Martwił się o to, co stanie się z jego rodziną. Martwił się, że ta wojna może się na nich odbić, martwił się że osoby, które poznał w przeciągu ostatnich dni mogłyby się okazać dużo bardziej niebezpieczne niż miał świadomość.
Bo skąd miał wiedzieć po której stronie tej całej wojny leżała racja? Skąd miał mieć pewność czy mając do czynienia z osobami z listów gończych nie naraża swojej rodziny? Mogło się okazać, ze przecież rzeczywiście ci ludzie są jeszcze gorsi niż przedstawiały to gazety.
A mimo wszystko to Michale i Samuel zakopywali zwłoki wczoraj. Nie ci, którzy rzucali te czarnomagiczne zaklęcia. Może byli ścigani i może byli niebezpieczni, ale czy to nie znaczyło że byli bardziej ludźmi niż ta druga strona, której się sprzeciwiali?
- Znam dobrze Anglię. No, całkiem dobrze… mam na myśli… prawie całe życie podróżowałem przez Anglię z rodziną w wozach. Wiem jak się bronić przed niebezpieczeństwem i kiedy uciekać, wiec… to chyba nie brzmi tak źle - stwierdził, nieco zaskoczony. Bo jednak… nie przypuszczał, że lady rzeczywiście mogła podróżować i dość swobodnie opuszczać dwór. W końcu pamiętał rozmowę z Octavią - o tym jakie ona miała ograniczenia w życiu. - Nie boję się żadnej pracy. Na statkach, przy produkcji, jeśli trzeba coś zbudować. Jeśli trzeba to się nauczę - stwierdził, chociaż doskonale znał swoje ograniczenia. Wiedział, że mógł się nie przydać w większości zadań, że nie miał manier czy nie posiadał wiedzy. A mimo to odpowiedział lady z taką pewnością, jakby to wszystko było bułką z masłem dla niego.
- Jeśli też będzie potrzeba to znam gaelicki, no i nie wiem czy zauważyłaś kiedyś, ale podczas podróży ludzie lepiej reagują… kiedy… no wiesz, nie wyróżniasz się..? Rozumiesz, jak zobaczyłem cię za pierwszym razem to od razu było widać, że możesz być celem do okradzenia - powiedział, spoglądając na Prudence, chociaż nie chciał jej w tym momencie straszyć. Ale jak długo ona podróżowała sama w takich strojach? Po lasach, po miastach? Na pewno zwracała mnóstwo uwagi.
Kiwnął głową na propozycję oprowadzenia, ruszając za kobietą i też kontynuując w kwestii wątpliwości:
- Moja rodzina… to skomplikowane. Po prostu wydarzyło się dużo i… no nie do końca wiedzą co o tym myśleć - i ja zresztą też, dodał w myślach, nie wypowiadając jednak tych wątpliwości na głos.
Zerknął jednak na pobliskie tereny, które były ogromne. I to mogło należeć do kogoś? Co jeśli ktoś by się tutaj zagubił? Był niemalże pewny, że się to zdarzało. Jemu samemu do głowy by nie przyszło, że ten teren należy do kogoś.
- Nie będziesz miała kłopotów za rozmowę ze mną..? Znaczy, w szkole pamiętam, że to zawsze były problemy, kiedy ktoś próbował rozmawiać z lady - dopytał, chyba trochę obawiając się możliwych kłopotów i lordów wyganiających ich z półwyspu kornwalijskiego.
Prue wolała omówić z nim to wszystko. Nie wiedziała, czy ma doświadczenie z osobami, z podobnych rodów do jej. Lepiej go uprzedzić, jak to ma wyglądać, przynajmniej oficjalnie. Ona sama była dosyć elastyczna w wielu kwestiach, nie wszyscy w jej rodzinie byli podobni. Szczególnie stare ciotki, które lubiły plotkować. Nie chciała, żeby się sparzył, czy zrezygnował z powodu jakichś głupich uwag. Wiedziała, że nie jest to jego świat. Zależało jej jednak na tym, aby mu pomóc, aby pokazać, że są wśród rodów szlachetnych te, które troszczą się o innych, o takich do których mało kto wyciągnąłby rękę. Do tego po prostu go polubiła, choć praktycznie nie znała. Czuła, że mogą się dogadać, miała ochotę dać mu szansę na lepsze życie, a co może w tym lepiej pomóc jeśli właśnie nie praca? Wydawało jej się, że postąpiła dobrze, zobaczymy, jak to wszystko się potoczy. Miała nadzieję, że jej przeczucia okażą się być dobre.
- To brzmi dobrze. Ja nie do końca opanowałam jeszcze takie umiejętności, raczej podróżowałam po świecie, nie musiałam się bronić przed niebezpieczeństwem, nie licząc morskich stworzeń, które badałam.- potrzebowała kogoś takiego w swoim towarzystwie. Musiała mieć jakieś wsparcie, nie mogła pozwalać sobie na samotne wędrówki, gdy obok szalała wojna. Z takim Thomasem nie musiałaby się zbytnio ograniczać, mógłby pokazać jej jak wtopić się w tło.
- Nie chciałabym, żebyś pracował fizycznie, bardziej myślałam nad tym, że może byś mógł rozwinąć inne umiejętności. Nauczyć się sporo od specjalistów, którzy pracują nad naszą rodzinną whiskey. Zależało mi też na tym, żebyś posiadł wiedzę o magicznych stworzeniach, przydałby mi się ktoś do pomocy, oczywiście, jeśli tylko masz ochotę. Czy jest coś, czego jeszcze chciałbyś się nauczyć, mogę Ci pomóc, posiadam spore możliwości.- Macmillan chciała, żeby Doe wyszedł na ludzi, tak po prostu. Miała zamiar mu pomóc, a przy okazji na tym skorzystać, w końcu potrzebowała pomocy.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że to tak oczywiste. Chętnie się dowiem, jak to zmienić. Czasem trudno się pozbyć pewnych przyzwyczajeń, możesz mi pokazać, jak się lepiej ukrywać.- nie sądziła, że może wydawać się, aż takim łatwym celem dla obcych, jednak musiało coś w tym być.
- Rozumiem, że możesz mieć wątpliwości. Moja rodzina aktualnie nie jest najlepiej widziana wśród innych takich jak my. Zostaliśmy wykluczeni przez to, że nie chcieliśmy tolerować tego, do czego dążyli. Zdaję sobie sprawę, że nie jest najbezpieczniej dla nas pracować, jeśli ma to stanowić dla Ciebie problem, lub dla Twojej rodziny to w każdym momencie możesz zrezygnować, naprawdę, jeśli kiedykolwiek poczujesz wątpliwość nie bój się tym ze mną dzielić.- rozumiała, w czym mógł być problem. W końcu ich ród aktualnie również był w zagrożeniu.
Szli powoli w stronę dworu, droga była raczej długa, nie przeszkadzało jej to jednak, świeże powietrze jej się przyda, a do tego mogli sobie przedyskutować wszystko na spokojnie. - Nie będę mieć kłopotów, a nawet jeśli to nie zamartwiaj się tym. Jak pewnie zauważyłeś, nie jestem typową Lady. Moja rodzina zdaje sobie z tego sprawę, próbują na mnie wpłynąć, jednak wychodzi to różnie. Nikt Cię stąd nie wygoni, jeśli będziesz tutaj ze mną, gdyby ktoś, kiedykolwiek coś Ci powiedział, to mnie poinformuj, a zrobię z nim porządek.
- To brzmi dobrze. Ja nie do końca opanowałam jeszcze takie umiejętności, raczej podróżowałam po świecie, nie musiałam się bronić przed niebezpieczeństwem, nie licząc morskich stworzeń, które badałam.- potrzebowała kogoś takiego w swoim towarzystwie. Musiała mieć jakieś wsparcie, nie mogła pozwalać sobie na samotne wędrówki, gdy obok szalała wojna. Z takim Thomasem nie musiałaby się zbytnio ograniczać, mógłby pokazać jej jak wtopić się w tło.
- Nie chciałabym, żebyś pracował fizycznie, bardziej myślałam nad tym, że może byś mógł rozwinąć inne umiejętności. Nauczyć się sporo od specjalistów, którzy pracują nad naszą rodzinną whiskey. Zależało mi też na tym, żebyś posiadł wiedzę o magicznych stworzeniach, przydałby mi się ktoś do pomocy, oczywiście, jeśli tylko masz ochotę. Czy jest coś, czego jeszcze chciałbyś się nauczyć, mogę Ci pomóc, posiadam spore możliwości.- Macmillan chciała, żeby Doe wyszedł na ludzi, tak po prostu. Miała zamiar mu pomóc, a przy okazji na tym skorzystać, w końcu potrzebowała pomocy.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że to tak oczywiste. Chętnie się dowiem, jak to zmienić. Czasem trudno się pozbyć pewnych przyzwyczajeń, możesz mi pokazać, jak się lepiej ukrywać.- nie sądziła, że może wydawać się, aż takim łatwym celem dla obcych, jednak musiało coś w tym być.
- Rozumiem, że możesz mieć wątpliwości. Moja rodzina aktualnie nie jest najlepiej widziana wśród innych takich jak my. Zostaliśmy wykluczeni przez to, że nie chcieliśmy tolerować tego, do czego dążyli. Zdaję sobie sprawę, że nie jest najbezpieczniej dla nas pracować, jeśli ma to stanowić dla Ciebie problem, lub dla Twojej rodziny to w każdym momencie możesz zrezygnować, naprawdę, jeśli kiedykolwiek poczujesz wątpliwość nie bój się tym ze mną dzielić.- rozumiała, w czym mógł być problem. W końcu ich ród aktualnie również był w zagrożeniu.
Szli powoli w stronę dworu, droga była raczej długa, nie przeszkadzało jej to jednak, świeże powietrze jej się przyda, a do tego mogli sobie przedyskutować wszystko na spokojnie. - Nie będę mieć kłopotów, a nawet jeśli to nie zamartwiaj się tym. Jak pewnie zauważyłeś, nie jestem typową Lady. Moja rodzina zdaje sobie z tego sprawę, próbują na mnie wpłynąć, jednak wychodzi to różnie. Nikt Cię stąd nie wygoni, jeśli będziesz tutaj ze mną, gdyby ktoś, kiedykolwiek coś Ci powiedział, to mnie poinformuj, a zrobię z nim porządek.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pokiwał delikatnie głową, posyłając lekki uśmiech dziewczynie. Jakoś go to nie dziwiło, że ta nie zdążyła podróżować po świecie, szczególnie nie w takich warunkach.
No i do tego mógł się stanowczo przydać. Przecież kto jak nie on wiedział jak bezpiecznie podróżować i jak się zabezpieczać przed niektórymi kwestiami? Chociaż było tych kwestii stanowczo więcej niż by chciał i niż by mógł na ten moment spamiętać… I mimo, że teraz był dorosły, a kobieta obok wręcz na pewno była jeszcze starsza od niego, trochę przypominały mu się czasy, kiedy sam mentorował Jamesowi we wszystkim, co młodszy brat chciał tylko zrobić. Poczuł znów ukucie smutku - bo w końcu nie do końca wiedział, gdzie on był. I dlaczego jeszcze nie wrócił do domu. Idiota…
- Inne umiejętności..? - zapytał nagle zaskoczony, jakby nie rozumiejąc. Cóż, stanowczo był przyzwyczajony do tego, że raczej zatrudniano go do pracy fizycznej, albo sam po prostu żebrał. Pomagał czasem na uprawach, przy budowach i tym podobnym. Ale wizja…
- Tak, chętnie się nauczę - od razu powiedział, jakby bez zastanowienia, starając się utrzymać ekscytację. Bo w końcu tego potrzebował też - wiedzieć nieco więcej o zwierzętach, aby może móc wrócić do hodowli koni, a może i jakichś magicznych koniowatych? No i Kerstin miała kurki… Musiał nauczyć się jak się nimi dobrze opiekować, prawda?
- Właściwie to… chyba… to chyba brzmi dobrze, żeby wiesz, uczyć się po trochu wszystkiego..? Potrafię…rozmawiać z ludźmi. Pracowałem w stoczni, pracowałem opowiadając bajki. I z rodziną czasem występujemy na scenie. Tańce, gra na instrumentach, tego typu, rozumiesz - mówił, nie do końca wiedząc też czy powinien zdradzać część swoich mniej legalnych zajęć, czy może jednak nie?
- Nie, nie… to… To chyba nie do końca jest czymś, co jest problemem. Ja już… już byłem trzy razy w Tower. Zamkną mnie i bez większych powodów jeśli będą chcieli, a ja potrzebuję pracy - przyznał zgodnie z prawdą, lekko się uśmiechając. - To chyba nawet lepiej, bo jak lepiej jest zrobić na złość władzy niż pracując dla jej wroga? - rzucił, chociaż może trochę przesadzał z tym wrogiem. Z drugiej strony - Prudence stanowczo nie była zwolenniczką ministerstwa i tego, co miało aktualnie miejsce w stolicy Londynu.
I chyba to go nieco uspokajało. Czym mogła różnić się od Nelki? Albo od Octavii, kiedy byli sam na sam? Chociaż może było w niej mniej strachu niż w lady Lestrange w kontakcie z obcymi - ale nie mógł być pewny tak do końca.
Szedł więc spokojnie przez śnieg. Naprawdę czuł się coraz spokojniejszy. Nawet jeśli dookoła wszystko się sypało - wciąż miał wrażenie, że to wszystko nie do końca było takie złe. Zawsze doszukiwał się tych jasnych stron, zawsze starał się innych pocieszać i chyba przez ostatnie dni starał się również w ten sam sposób pocieszyć siebie.
- Oh, jasne… To pracujesz z magicznymi stworzeniami? W sensie, naprawdę pozwalają ci pracować? Słyszałem… znaczy, to nie tak, że znam dużo lady, ale miałem okazję porozmawiać czasem z kilkoma. No, może Weasley jest inna, ale to tak inna na plus, bo sama pracuje i pomaga ludziom, nawet nie wiedziałem na początku, że jest lady.. Ale tak to innym chyba nie pozwala się pracować? - rzucił, czując się nieco swobodniej. Nawet jeśli kiedy zbliżali się do dworu to trochę czuł stresu, widząc jak okazały on jest. Jeszcze bardziej okazalszy od domu Jaydena… A już ten dom w Irlandii należący do profesora astronomii był czymś, co absolutnie wykraczało poza jego wyobrażenia.
- A podróżowanie jest łatwe, trzeba się odpowiednio… ubrać. Widać czy płaszcz jest nowy, czy jest drogi. A przynajmniej ja mogę zobaczyć, a inni ludzie też na pewno. Nie stać cię na taki płaszcz, wiec go nie dotykasz, starasz się ich unikać, bo jeśli coś zniszczysz to musisz to za zapłacić, a nie masz pieniędzy na to - no i tak określasz cel kradzieży, dodał już w myślach, nie będący pewnym czy powinien się tym dzielić akurat na głos.
| Zt x2 na [url=]tutaj wrzucę link[/url]
No i do tego mógł się stanowczo przydać. Przecież kto jak nie on wiedział jak bezpiecznie podróżować i jak się zabezpieczać przed niektórymi kwestiami? Chociaż było tych kwestii stanowczo więcej niż by chciał i niż by mógł na ten moment spamiętać… I mimo, że teraz był dorosły, a kobieta obok wręcz na pewno była jeszcze starsza od niego, trochę przypominały mu się czasy, kiedy sam mentorował Jamesowi we wszystkim, co młodszy brat chciał tylko zrobić. Poczuł znów ukucie smutku - bo w końcu nie do końca wiedział, gdzie on był. I dlaczego jeszcze nie wrócił do domu. Idiota…
- Inne umiejętności..? - zapytał nagle zaskoczony, jakby nie rozumiejąc. Cóż, stanowczo był przyzwyczajony do tego, że raczej zatrudniano go do pracy fizycznej, albo sam po prostu żebrał. Pomagał czasem na uprawach, przy budowach i tym podobnym. Ale wizja…
- Tak, chętnie się nauczę - od razu powiedział, jakby bez zastanowienia, starając się utrzymać ekscytację. Bo w końcu tego potrzebował też - wiedzieć nieco więcej o zwierzętach, aby może móc wrócić do hodowli koni, a może i jakichś magicznych koniowatych? No i Kerstin miała kurki… Musiał nauczyć się jak się nimi dobrze opiekować, prawda?
- Właściwie to… chyba… to chyba brzmi dobrze, żeby wiesz, uczyć się po trochu wszystkiego..? Potrafię…rozmawiać z ludźmi. Pracowałem w stoczni, pracowałem opowiadając bajki. I z rodziną czasem występujemy na scenie. Tańce, gra na instrumentach, tego typu, rozumiesz - mówił, nie do końca wiedząc też czy powinien zdradzać część swoich mniej legalnych zajęć, czy może jednak nie?
- Nie, nie… to… To chyba nie do końca jest czymś, co jest problemem. Ja już… już byłem trzy razy w Tower. Zamkną mnie i bez większych powodów jeśli będą chcieli, a ja potrzebuję pracy - przyznał zgodnie z prawdą, lekko się uśmiechając. - To chyba nawet lepiej, bo jak lepiej jest zrobić na złość władzy niż pracując dla jej wroga? - rzucił, chociaż może trochę przesadzał z tym wrogiem. Z drugiej strony - Prudence stanowczo nie była zwolenniczką ministerstwa i tego, co miało aktualnie miejsce w stolicy Londynu.
I chyba to go nieco uspokajało. Czym mogła różnić się od Nelki? Albo od Octavii, kiedy byli sam na sam? Chociaż może było w niej mniej strachu niż w lady Lestrange w kontakcie z obcymi - ale nie mógł być pewny tak do końca.
Szedł więc spokojnie przez śnieg. Naprawdę czuł się coraz spokojniejszy. Nawet jeśli dookoła wszystko się sypało - wciąż miał wrażenie, że to wszystko nie do końca było takie złe. Zawsze doszukiwał się tych jasnych stron, zawsze starał się innych pocieszać i chyba przez ostatnie dni starał się również w ten sam sposób pocieszyć siebie.
- Oh, jasne… To pracujesz z magicznymi stworzeniami? W sensie, naprawdę pozwalają ci pracować? Słyszałem… znaczy, to nie tak, że znam dużo lady, ale miałem okazję porozmawiać czasem z kilkoma. No, może Weasley jest inna, ale to tak inna na plus, bo sama pracuje i pomaga ludziom, nawet nie wiedziałem na początku, że jest lady.. Ale tak to innym chyba nie pozwala się pracować? - rzucił, czując się nieco swobodniej. Nawet jeśli kiedy zbliżali się do dworu to trochę czuł stresu, widząc jak okazały on jest. Jeszcze bardziej okazalszy od domu Jaydena… A już ten dom w Irlandii należący do profesora astronomii był czymś, co absolutnie wykraczało poza jego wyobrażenia.
- A podróżowanie jest łatwe, trzeba się odpowiednio… ubrać. Widać czy płaszcz jest nowy, czy jest drogi. A przynajmniej ja mogę zobaczyć, a inni ludzie też na pewno. Nie stać cię na taki płaszcz, wiec go nie dotykasz, starasz się ich unikać, bo jeśli coś zniszczysz to musisz to za zapłacić, a nie masz pieniędzy na to - no i tak określasz cel kradzieży, dodał już w myślach, nie będący pewnym czy powinien się tym dzielić akurat na głos.
| Zt x2 na [url=]tutaj wrzucę link[/url]
05.V.58
Tym razem Mały Lord nie dał się zbajerować i po prostu się uparł jak przysłowiowy osioł. Prośby, groźby i przekupstwa nie pomagały, zaciął się i już. A o co w ogóle poszło? Nic wielkiego, chociaż dla opiekunki Heatha to raczej nieprzyjemna komplikacja, jakby nie było zapewne jedna z wielu w trakcie jej kariery u Macmillanów. Ot, znudzony dzieciak miał już dość latania na swojej miotełce tam gdzie zwykle się lata przy posiadłości i uznał, że dużo lepszą zabawą, a na pewno ciekawszą, będzie latanie po mokradle i omijanie drzew. Jak pomyślał tak uczynił. Starczyło mu jednak instynktu samozachowawczego i nie wlatywał głębiej w bagniska tylko postanowił się trzymać obrzeży. Paru starszych wujów było już gotowych na zawrócenie małego wyścigowca ale skoro dalej był mniej więcej na widoku i nie wlatywał nigdzie dalej to dano sobie spokój. Jedynie co jakiś czas, któryś z Macmillanów rzucał okiem czy energiczny blondynek dalej jest widoczny z dworku.
Heath za to miał zabawę iście przednią. Robił dzikie slalomy mijając pnie drzew na centymetry, parę razy nawet ledwo brakowało, a faktycznie władowałby się w pień. Cóż, jeśli faktycznie tak by się stało, to pewnie zaraz ktoś by go poskładał do kupy, a przy okazji Heath zyskałby życiową lekcję pod tytułem „jak latać aby nie wpaść w przeszkodę na swojej drodze” albo „dlaczego latanie pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami to głupi pomysł” , a takie to na pewno młody Macmillan by dobrze zapamiętał.
Po parunastu minutach i ta zabawa mu się znudziła. Zamiast jednak porzucić niebezpieczną zabawę skomplikował ją jeszcze bardziej i do samego slalomu dodał jeszcze jakieś korkociągi i gwałtowne nurkowanie z odbiciem tuż przy ziemi. Jego opiekunka oczywiście wzniosła dość głośny sprzeciw przeciwko takiej zabawie, ale Heath któremu wiatr świszczał w uszach albo go nie słyszał, albo też nie chciał słyszeć. Poza tym wcale nie miał zamiaru przerywać tak fajnej zabawy, co to, to nie.
Tym razem Mały Lord nie dał się zbajerować i po prostu się uparł jak przysłowiowy osioł. Prośby, groźby i przekupstwa nie pomagały, zaciął się i już. A o co w ogóle poszło? Nic wielkiego, chociaż dla opiekunki Heatha to raczej nieprzyjemna komplikacja, jakby nie było zapewne jedna z wielu w trakcie jej kariery u Macmillanów. Ot, znudzony dzieciak miał już dość latania na swojej miotełce tam gdzie zwykle się lata przy posiadłości i uznał, że dużo lepszą zabawą, a na pewno ciekawszą, będzie latanie po mokradle i omijanie drzew. Jak pomyślał tak uczynił. Starczyło mu jednak instynktu samozachowawczego i nie wlatywał głębiej w bagniska tylko postanowił się trzymać obrzeży. Paru starszych wujów było już gotowych na zawrócenie małego wyścigowca ale skoro dalej był mniej więcej na widoku i nie wlatywał nigdzie dalej to dano sobie spokój. Jedynie co jakiś czas, któryś z Macmillanów rzucał okiem czy energiczny blondynek dalej jest widoczny z dworku.
Heath za to miał zabawę iście przednią. Robił dzikie slalomy mijając pnie drzew na centymetry, parę razy nawet ledwo brakowało, a faktycznie władowałby się w pień. Cóż, jeśli faktycznie tak by się stało, to pewnie zaraz ktoś by go poskładał do kupy, a przy okazji Heath zyskałby życiową lekcję pod tytułem „jak latać aby nie wpaść w przeszkodę na swojej drodze” albo „dlaczego latanie pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami to głupi pomysł” , a takie to na pewno młody Macmillan by dobrze zapamiętał.
Po parunastu minutach i ta zabawa mu się znudziła. Zamiast jednak porzucić niebezpieczną zabawę skomplikował ją jeszcze bardziej i do samego slalomu dodał jeszcze jakieś korkociągi i gwałtowne nurkowanie z odbiciem tuż przy ziemi. Jego opiekunka oczywiście wzniosła dość głośny sprzeciw przeciwko takiej zabawie, ale Heath któremu wiatr świszczał w uszach albo go nie słyszał, albo też nie chciał słyszeć. Poza tym wcale nie miał zamiaru przerywać tak fajnej zabawy, co to, to nie.
Momentami czuła się jak złodziej kiedy okrążała dwór Macmillanów, ubrana w najmniej rzucające się w oczy ubrania, z włosami koloru słomy wciśniętymi pod czapkę. Gotowa była przysiąc, że nie robiła tego specjalnie – znaczy, metamorfomagia była celowa, zwłaszcza kiedy zbliżała się do miejsca, gdzie ktoś mógł ją rozpoznać, albo gdzie rozpoznanie jej mogło przynieść komukolwiek jakieś problemy. Skradanie się jednak zupełnie nie było intencjonalne, a po prostu robiła wszystko, aby nie przeszkadzać nikomu w domu ani też nikomu ze służby. Już i tak wystarczyło, że miała ze sobą skrzynie wypełnione lekami, żywością czy dodatkowymi składnikami które musiała omówić z lordem Macmillanem. Większość z nich mogła iść na sprzedaż, ale nie wiedziała, czy lord nie posiada kogoś, komu takie składniki by się przydały.
Jak zawsze czekała w tym miejscu na umówionych ludzi, posyłając wcześniej wiadomość, w międzyczasie siadając na jednej ze skrzyń aby nonszalancko założyć nogę na nogę i spoglądać na to, co miała ze sobą. Gotowa była w razie czego sama przejść się i dowiedzieć się, czy wszystko w porządku i czy ktoś przyjdzie to odebrać, prawda była jednak taka, że z jednej strony nie chciała zostawiać towaru, z drugiej strony chwila błogiego, niczym nie przerwanego odpoczynku wydawała się teraz na wagę złota. Mogła więc rozglądać się po okolicy, zastanawiając się, co przekonywało kogokolwiek do wybudowania domu w takiej okolicy. Być może z jednej strony chodziło o to, aby nikt inny nie chciał tutaj zamieszkać, więc nie trzeba było się martwić o to, że ktokolwiek zaatakuje ten dom. A z drugiej może chodziło o jakąś sympatię, której nie rozumiała?
Spokojne rozmyślania w mało radosnych okolicznościach natury przerwał jej szum – w pierwszej chwili spięła się, sięgając po różdżkę, po chwili jednak uspokajając się, kiedy dostrzegła dziecięcą miotełkę. W pierwszej chwili zatrzymała się w miejscu, nie wiedząc nawet, co powinna zrobić – odwiedzając Prudence czy Anthony’ego nie kojarzyła żadnego dziecka, a przynajmniej sama o tym nie pamiętała. Jednak nawet jeżeli on pamiętał ją, to pamiętał kobietę z burzą rudych loków i z blizną na twarzy, a nie jako blondwłosego mężczyznę.
- Hej, wszystko w porządku? – Ostatecznie zdecydowała się na zawołanie w jego kierunku, zwłaszcza jeżeli coś się działo – lepiej było zapytać niż nie i ewentualnie nie pomóc.
Jak zawsze czekała w tym miejscu na umówionych ludzi, posyłając wcześniej wiadomość, w międzyczasie siadając na jednej ze skrzyń aby nonszalancko założyć nogę na nogę i spoglądać na to, co miała ze sobą. Gotowa była w razie czego sama przejść się i dowiedzieć się, czy wszystko w porządku i czy ktoś przyjdzie to odebrać, prawda była jednak taka, że z jednej strony nie chciała zostawiać towaru, z drugiej strony chwila błogiego, niczym nie przerwanego odpoczynku wydawała się teraz na wagę złota. Mogła więc rozglądać się po okolicy, zastanawiając się, co przekonywało kogokolwiek do wybudowania domu w takiej okolicy. Być może z jednej strony chodziło o to, aby nikt inny nie chciał tutaj zamieszkać, więc nie trzeba było się martwić o to, że ktokolwiek zaatakuje ten dom. A z drugiej może chodziło o jakąś sympatię, której nie rozumiała?
Spokojne rozmyślania w mało radosnych okolicznościach natury przerwał jej szum – w pierwszej chwili spięła się, sięgając po różdżkę, po chwili jednak uspokajając się, kiedy dostrzegła dziecięcą miotełkę. W pierwszej chwili zatrzymała się w miejscu, nie wiedząc nawet, co powinna zrobić – odwiedzając Prudence czy Anthony’ego nie kojarzyła żadnego dziecka, a przynajmniej sama o tym nie pamiętała. Jednak nawet jeżeli on pamiętał ją, to pamiętał kobietę z burzą rudych loków i z blizną na twarzy, a nie jako blondwłosego mężczyznę.
- Hej, wszystko w porządku? – Ostatecznie zdecydowała się na zawołanie w jego kierunku, zwłaszcza jeżeli coś się działo – lepiej było zapytać niż nie i ewentualnie nie pomóc.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mały Macmillan zręcznie latał między drzewami udając, że absolutnie nie słyszy okrzyków swojej opiekunki. W zasadzie to nawet przyspieszył, żeby zostawić biedną kobietę nieco w tyle. Słowo daję, guwernantki Macmillanów musiały wykazywać się niezwykłą cierpliwością do swoich podopiecznych. Ciekawe ile razy w ciągu dnia chciały udusić wychowanków. Pewnie nie raz. Całe szczęście, że tylko na samej chęci się kończyło i żadna jeszcze nie przeszła do czynów.
Heath leciał przed siebie na tyle szybko na ile mu pozwalała jego miotełka. Najchętniej to przesiadłby się już na taką na jakiej latali dorośli, ale nie wiedzieć czemu nikt mu na to nie chciał pozwolić. Ha, pewnie wujki się bały, że byłby lepszy od nich. I słusznie. Kuzyni Heatha, którzy byli w podobnym do niego wieku już od jakiegoś czasu nie byli w stanie dotrzymać mu kroku.
Mniej więjej w momencie jak jakaś postać zawołała w jego kierunku, Heath leciał slalomem po swojej „stałej trasie”. Zbliżał się dość szybko w kierunku nieznajomej osoby, a do tego nie spodziewał się skrzyć.
-OJ- wydał z siebie dość głośny okrzyk i na szczęście, dzięki swojemu wrodzonemu refleksowi zdołał się wzbić nieco wyżej zanim nastąpiła kraksa z ładunkiem. Chłopiec z ciekawością obleciał dookoła rzeczone skrzynie przyglądając się im uważnie i kątem oka obserwując nieznaną mu osobę. Na wszelki wypadek latał w pewniej odległości od niej tak żeby był w stanie śmignąć między drzewa jeśli zaszłaby taka potrzeba.
-Nic mi nie jest- odpowiedział na wcześniej zadane pytanie. W końcu też zatrzymał się na swojej miotełce w pewnej odległości od swojego rozmówcy. Cóż ciekawość była w nim silniejsza, a Heath do strachliwych nie należał. Poza tym jeśli ktoś się dostał już pod posiadłość Macmillanów to musiał być im w miarę znany, prawda?
-Co jest w tych skrzyniach?- padło pytanie, którego pewnie Thalia się spodziewała od samego początku tego dziwacznego spotkania. Natomiast Heath wcale nie zamierzał poprzestawać na pytaniach. -Mogę otworzyć jedną?- zapytał i wyglądał jakby faktycznie miał zamiar to zrobić.
Heath leciał przed siebie na tyle szybko na ile mu pozwalała jego miotełka. Najchętniej to przesiadłby się już na taką na jakiej latali dorośli, ale nie wiedzieć czemu nikt mu na to nie chciał pozwolić. Ha, pewnie wujki się bały, że byłby lepszy od nich. I słusznie. Kuzyni Heatha, którzy byli w podobnym do niego wieku już od jakiegoś czasu nie byli w stanie dotrzymać mu kroku.
Mniej więjej w momencie jak jakaś postać zawołała w jego kierunku, Heath leciał slalomem po swojej „stałej trasie”. Zbliżał się dość szybko w kierunku nieznajomej osoby, a do tego nie spodziewał się skrzyć.
-OJ- wydał z siebie dość głośny okrzyk i na szczęście, dzięki swojemu wrodzonemu refleksowi zdołał się wzbić nieco wyżej zanim nastąpiła kraksa z ładunkiem. Chłopiec z ciekawością obleciał dookoła rzeczone skrzynie przyglądając się im uważnie i kątem oka obserwując nieznaną mu osobę. Na wszelki wypadek latał w pewniej odległości od niej tak żeby był w stanie śmignąć między drzewa jeśli zaszłaby taka potrzeba.
-Nic mi nie jest- odpowiedział na wcześniej zadane pytanie. W końcu też zatrzymał się na swojej miotełce w pewnej odległości od swojego rozmówcy. Cóż ciekawość była w nim silniejsza, a Heath do strachliwych nie należał. Poza tym jeśli ktoś się dostał już pod posiadłość Macmillanów to musiał być im w miarę znany, prawda?
-Co jest w tych skrzyniach?- padło pytanie, którego pewnie Thalia się spodziewała od samego początku tego dziwacznego spotkania. Natomiast Heath wcale nie zamierzał poprzestawać na pytaniach. -Mogę otworzyć jedną?- zapytał i wyglądał jakby faktycznie miał zamiar to zrobić.
Obserwacja małego Macmillana mogła wydawać się intensywna z jej strony, chodziło jednak jedynie o dostrzeżenie, co dzieciak zamierzał zrobić. Mogła spodziewać się wszystkiego, znając własne doświadczenie, a jednocześnie musiała przyznać, że ciekawa była na ile odważny jest młody wychowanek Puddlemere. Ona jako dziecko zdecydowanie pchała się tam, gdzie dzieci pchać się nie powinny – gorzej, że do małej Lavinii mało co docierało i nawet jak sparzyła się w danej sytuacji, wcale ją to nie zniechęcała. Musiała przyznać, że nie dziwiła się wszystkim opiekunkom które bardzo chciały wcisnąć ją gdzieś do szafy i nie wypuszczać aby w końcu mieć chwilę spokoju – jej wychowywanie musiało być prawdziwą próbą czasu i na pewno nie jedną kobietę przyprawiło o wcześniejszą siwiznę.
Odruchowo odsunęła się, jedynie bardziej uderzając o drzewo o które się do tej pory opierała, wydając z siebie ciche syknięcie i krzywiąc się lekko. Na całe szczęście udało się jej uniknąć zderzenia – czy też raczej to młody zadbał o to, aby nie skończyć w zderzeniu razem z nią. Unosząc jeszcze spojrzenie na dzieciaka, który całkiem rozsądnie zachowywał odległość, już miała go upomnieć, na całe szczęście jednak rozproszyły ją ciekawskie pytania młodego. Żadnego kim jesteś, żadnego co tu robisz – typowa ciekawość skierowana na to, co rzeczywiście było ukryte.
- No proszę, ktoś jest tu mocno zainteresowany. – Parsknęła lekko, podnosząc się ze swojego miejsca – wciąż stała na skrzyniach, więc tym sposobem mogła jakoś wyrównać swój poziom z siedzącym na miotle chłopcem. Tupnęła lekko nogą, spoglądając na wieko i zaraz też uśmiechając się ponownie w stronę młodzika.
- Nie słyszałeś, że ciekawość zjadła kota? – No dobrze, może to nie brzmiało tak dosłownie, ale było zdecydowanie oddające sens oryginału. – Ale jak chcesz wiedzieć, to parę rzeczy do dworku. Ale też dużo rzeczy dla mieszkańców w okolicy.
Świerzbiły go ręce, ale kogo by nie świerzbiły? Sama najbardziej kochała dostawy futer, gdzie mogła zanurzyć dłonie w czymś miękkim, pozwalając sobie na ułożenie policzka na materiałach kiedy nikt nie patrzył. Ale może młody mógł nauczyć się, że nic w życiu nie ma za darmo.
- A co dostanę w zamian, jak pozwolę ci jedną otworzyć? – I tak mu pozwoli, wiedziała o tym. Niech się młody jednak trochę potarguje, pomyśli jak to obejść. Niech uczy się kombinować.
Odruchowo odsunęła się, jedynie bardziej uderzając o drzewo o które się do tej pory opierała, wydając z siebie ciche syknięcie i krzywiąc się lekko. Na całe szczęście udało się jej uniknąć zderzenia – czy też raczej to młody zadbał o to, aby nie skończyć w zderzeniu razem z nią. Unosząc jeszcze spojrzenie na dzieciaka, który całkiem rozsądnie zachowywał odległość, już miała go upomnieć, na całe szczęście jednak rozproszyły ją ciekawskie pytania młodego. Żadnego kim jesteś, żadnego co tu robisz – typowa ciekawość skierowana na to, co rzeczywiście było ukryte.
- No proszę, ktoś jest tu mocno zainteresowany. – Parsknęła lekko, podnosząc się ze swojego miejsca – wciąż stała na skrzyniach, więc tym sposobem mogła jakoś wyrównać swój poziom z siedzącym na miotle chłopcem. Tupnęła lekko nogą, spoglądając na wieko i zaraz też uśmiechając się ponownie w stronę młodzika.
- Nie słyszałeś, że ciekawość zjadła kota? – No dobrze, może to nie brzmiało tak dosłownie, ale było zdecydowanie oddające sens oryginału. – Ale jak chcesz wiedzieć, to parę rzeczy do dworku. Ale też dużo rzeczy dla mieszkańców w okolicy.
Świerzbiły go ręce, ale kogo by nie świerzbiły? Sama najbardziej kochała dostawy futer, gdzie mogła zanurzyć dłonie w czymś miękkim, pozwalając sobie na ułożenie policzka na materiałach kiedy nikt nie patrzył. Ale może młody mógł nauczyć się, że nic w życiu nie ma za darmo.
- A co dostanę w zamian, jak pozwolę ci jedną otworzyć? – I tak mu pozwoli, wiedziała o tym. Niech się młody jednak trochę potarguje, pomyśli jak to obejść. Niech uczy się kombinować.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mały Macmillan miał to do siebie, że zawsze ciekawość brała nad nim górę. Nawet kiedy się czegoś bał, wszystko stawało się nieważne kiedy coś przykuło jego uwagę. No musiał się dowiedzieć i już. To trochę komplikowało życie jego opiekunów, ale z drugiej strony… czasem go ułatwiało. Ot skuteczny wabik na małolata.
-Jak ciekawość mogła w ogóle kogoś zjeść?- zmarszczył nieco brwi starając się zrozumieć o co w ogóle chodziło. Na szczęście dla swego rozmówcy Młody Lord nie wpadł w tryb „tysiąc pytań” odnośnie powiedzonka. Skrzynie były znacznie ciekawsze.
-Do Dworku? Co takiego?- to znacznie bardziej go interesowało niż jakieś rzeczy dla mieszkańców. W końcu dla okolicznych czarodziejów to nie dla niego, czyli w sumie nuda.
W zasadzie chłopiec już zaczynał się przymierzać do tego jak otworzyć jedną ze skrzyń, kiedy jego pomysły zostały zatrzymane przez warunki jakie postawił przed nim jego rozmówca, albo strażnik skrzynek jak go w myślach zaczął nazywać Heath. Młodziak zawisł nieruchomo w powietrzu i zamyślił się na dobrą chwilę. Widać było, że kombinuje co mógłby zaoferować w zamian. Po minie widać było, że nie doszedł do żadnych satysfakcjonujących wniosków. No bo co? Na miotełce się przelecieć nie da, bo była za mała dla dorosłych, akurat też nic fajnego ze sobą nie miał, więc ciężko o handel wymienny.
Gdy wszystko wskazywało na to, że się podda, do głowy wpadł mu genialny pomysł.
-Ha! – wydał z siebie okrzyk mający oznaczać, że w końcu miał jakąś godną propozycję. -W zamian, będę cicho i spokojnie – zaczął, a na twarzy miał wymalowany szelmowski uśmieszek. - Zamiast na przykład robić tutaj zamieszanie- może to nie było nic takiego, ale Heath był na terenie swojej własnej posiadłości i jeśli tylko zacząłby się wydzierać czy udawać, że coś się stało to, przynajmniej na początku, nieznajomy miałby problemy a nie mały lotnik. Cóż, Heath nie wiedział czy nieznajomy na to pójdzie, ale zawsze warto było spróbować, prawda?
-Jak ciekawość mogła w ogóle kogoś zjeść?- zmarszczył nieco brwi starając się zrozumieć o co w ogóle chodziło. Na szczęście dla swego rozmówcy Młody Lord nie wpadł w tryb „tysiąc pytań” odnośnie powiedzonka. Skrzynie były znacznie ciekawsze.
-Do Dworku? Co takiego?- to znacznie bardziej go interesowało niż jakieś rzeczy dla mieszkańców. W końcu dla okolicznych czarodziejów to nie dla niego, czyli w sumie nuda.
W zasadzie chłopiec już zaczynał się przymierzać do tego jak otworzyć jedną ze skrzyń, kiedy jego pomysły zostały zatrzymane przez warunki jakie postawił przed nim jego rozmówca, albo strażnik skrzynek jak go w myślach zaczął nazywać Heath. Młodziak zawisł nieruchomo w powietrzu i zamyślił się na dobrą chwilę. Widać było, że kombinuje co mógłby zaoferować w zamian. Po minie widać było, że nie doszedł do żadnych satysfakcjonujących wniosków. No bo co? Na miotełce się przelecieć nie da, bo była za mała dla dorosłych, akurat też nic fajnego ze sobą nie miał, więc ciężko o handel wymienny.
Gdy wszystko wskazywało na to, że się podda, do głowy wpadł mu genialny pomysł.
-Ha! – wydał z siebie okrzyk mający oznaczać, że w końcu miał jakąś godną propozycję. -W zamian, będę cicho i spokojnie – zaczął, a na twarzy miał wymalowany szelmowski uśmieszek. - Zamiast na przykład robić tutaj zamieszanie- może to nie było nic takiego, ale Heath był na terenie swojej własnej posiadłości i jeśli tylko zacząłby się wydzierać czy udawać, że coś się stało to, przynajmniej na początku, nieznajomy miałby problemy a nie mały lotnik. Cóż, Heath nie wiedział czy nieznajomy na to pójdzie, ale zawsze warto było spróbować, prawda?
Starsi pewnie chętnie porozmawialiby z Heathem, przekonując go do odpowiedniego zachowania, lecz ona wolała aby dzieciak mógł korzystać z życia, pozwalać sobie na wiele, popełniać błędy. Aby mógł być człowiekiem, nie przejmując się, czy będzie na niego patrzeć miliard ludzi czy nie, aby nie musiał wchodzić w życie jako wielki i nadęty lord. Niech korzysta z okazji gdzie nie jest najbardziej rozpuszczonym, najbardziej podziwianym dzieciakiem i niech skorzysta z tej okazji, aby się czegoś dowiedzieć i czegoś się nauczyć. Albo może niech zacznie kombinować, bo to przyda się potem, kiedy nagle obudzi się z faktem, że w życiu nie umie przygotować sobie nawet herbaty, kiedy nikt inny nie ma tej możliwości.
- Jeżeli ciekawość to odpowiednio wysoki smok albo wyjątkowo potężny mroczny cień, to podejrzewam, że rzeczywiście może kogoś zjeść. – Prawda była taka, że smok zdecydowanie mógł kogoś zjeść, ale czasem po prostu pewnie kogoś zdeptał. Tak bywało, w końcu smoki nikogo nie obrażały, ale rozmiarowo były spore, a agresja w nich była spora, zwłaszcza jeżeli ktoś im się nie spodobał. Teraz więc musiał zadowolić się tym, aby jednak nie myśleć na ten temat z innymi potworami, bo teraz mogli przysiąść i myśleć o całym scenariuszu.
- Coś mocno zainteresowany jesteś. Nikt cię nie uczył, żeby tak nie zagadywać dorosłych? – Uśmiechnęła się, wyprostowując się lekko kiedy ten kombinował. Widziała zamyślenie w jego oczach, zmarszczę formującą się między brwiami. Wiedziała, że jest pochłonięty tym, co teraz mogło skłonić ją do otworzenia skrzyń i pokazania mu jego zawartości, uśmiechając się jeszcze szerzej kiedy wpadł na pomysł. To wcale nie oznaczało, że zamierzała się tak szybko poddać, ale młody dobrze kombinował.
- Zamieszanie, hm? – Uniosła dłoń, pstrykając palcami aby wraz z ruchem nadgarstka nastąpiła jeszcze inna zmiana – włosy wydłużały się, przyjmując kolor jasnego żyta, nos lekko się zadarł, policzki stały się pełniejsze. Zamiast mężczyzny stała przed Heathem w tym momencie kobieta, która na nowo skrzyżowała dłonie na piersi.
- Jak mnie znajdą, powiedz mi? – Ciekawa była co miał w tej kwestii do powiedzenia i czy pokaz metamorfomagii zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie. – Zróbmy tak, jak pozwolę ci otworzyć jedną to przyniesiesz mi najpiękniejsze ptasie pióro jakie znajdziesz w okolicy.
Rzut na ST 51, czyli w zakresie bonusu jaki posiada Thalia, ze zdolnością szczęścia zaś nie obowiązuje k1
- Jeżeli ciekawość to odpowiednio wysoki smok albo wyjątkowo potężny mroczny cień, to podejrzewam, że rzeczywiście może kogoś zjeść. – Prawda była taka, że smok zdecydowanie mógł kogoś zjeść, ale czasem po prostu pewnie kogoś zdeptał. Tak bywało, w końcu smoki nikogo nie obrażały, ale rozmiarowo były spore, a agresja w nich była spora, zwłaszcza jeżeli ktoś im się nie spodobał. Teraz więc musiał zadowolić się tym, aby jednak nie myśleć na ten temat z innymi potworami, bo teraz mogli przysiąść i myśleć o całym scenariuszu.
- Coś mocno zainteresowany jesteś. Nikt cię nie uczył, żeby tak nie zagadywać dorosłych? – Uśmiechnęła się, wyprostowując się lekko kiedy ten kombinował. Widziała zamyślenie w jego oczach, zmarszczę formującą się między brwiami. Wiedziała, że jest pochłonięty tym, co teraz mogło skłonić ją do otworzenia skrzyń i pokazania mu jego zawartości, uśmiechając się jeszcze szerzej kiedy wpadł na pomysł. To wcale nie oznaczało, że zamierzała się tak szybko poddać, ale młody dobrze kombinował.
- Zamieszanie, hm? – Uniosła dłoń, pstrykając palcami aby wraz z ruchem nadgarstka nastąpiła jeszcze inna zmiana – włosy wydłużały się, przyjmując kolor jasnego żyta, nos lekko się zadarł, policzki stały się pełniejsze. Zamiast mężczyzny stała przed Heathem w tym momencie kobieta, która na nowo skrzyżowała dłonie na piersi.
- Jak mnie znajdą, powiedz mi? – Ciekawa była co miał w tej kwestii do powiedzenia i czy pokaz metamorfomagii zrobił na nim jakiekolwiek wrażenie. – Zróbmy tak, jak pozwolę ci otworzyć jedną to przyniesiesz mi najpiękniejsze ptasie pióro jakie znajdziesz w okolicy.
Rzut na ST 51, czyli w zakresie bonusu jaki posiada Thalia, ze zdolnością szczęścia zaś nie obowiązuje k1
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Heath miał to szczęście, że wychowywał się w rodzinie Macmillanów, którzy nieco swobodniej podchodzili do kwestii etykiety i wychowania swoich pociech niż inne rody, a już szczególnie te mocno konserwatywne. Co do zaś samego ogarnięcia życiowego… cóż, wszystko wskazywało na to, że w przyszłości nie będzie mu aż tak potrzebne. Mały Macmillan zapowiadał się na przyszłą gwiazdę quidditcha i o ile nic mu nie pokrzyżuje planów w przyszłości to tak się stanie.
-Widziałem kiedyś smoki, wiesz? I to parę razy! - pochwalił się przypominając sobie jedną wycieczkę do rezerwatu Greengrassów i drugą jak wylądował w rezerwacie gdzie pracował Mathieu. Heath nie wydawał się przestraszony faktem bycia zjedzonym przez takiego smoka, a o cieniach to całkiem zapomniał. Poza tym jak taki cień mógł coś zjeść? Cień to cień, powinien być grzecznie przyklejony do tego co reprezentuje i już.
-Dlaczego nie?- zdziwił się szczerze na wzmiankę o zagadywaniu dorosłych. No przecież jak się nie będzie pytał to nic nie będzie wiedział nowego, prawda? To jednak zeszło na dalszy plan kiedy jego rozmówca zaczął gwałtownie zmieniać wygląd. Chyba mało kto mógłby ot tak przejść nad taką przemianą do porządku dziennego i kontynuować swój tok myśli. Mimo to, nieznajoma mogła zauważyć, że Heath nie wydawał się aż tak zaskoczony jak mógł być tą nagłą zmianą. Chyba bardziej go zaskoczyła skala przemiany niż sam proces. No, ale już w swoim krótkim życiu miał już styczność z metamorfomagią.
-Hympf, wystarczy, że nie będziesz wyglądać jak ktoś z domowników i już będziesz podejrzana- oznajmił dość bystro. W końcu Macmillanowie nie musieli szukać kogoś konkretnego tylko kogoś obcego. Ten temat też szybko pozostawił w spokoju, bo dostał propozycję.
-Obiecujesz?- spojrzał podejrzliwie na swoją rozmówczynię. Nie czekał jednak na odpowiedź tylko poderwał miotełkę do góry i ruszył zwinnie ku koronom drzew w poszukiwaniu jakiegoś ptasiego gniazda. Wiele też czasu nie minęło a wrócił dumny ze swoim łupem. Dopadł całkiem duże biało-czarne srocze pióro.
-Proszę! – Wręczył je, teraz już, czarownicy. Gdyby był pewien, że po powrocie do Dworku nikt go nie zatrzyma to pewnie poleciałby do domu i wrócił z pawim piórem, a tak to jego rozmówczyni musiała się zadowolić nieco mniej efektowną ptasią lotką.
-Widziałem kiedyś smoki, wiesz? I to parę razy! - pochwalił się przypominając sobie jedną wycieczkę do rezerwatu Greengrassów i drugą jak wylądował w rezerwacie gdzie pracował Mathieu. Heath nie wydawał się przestraszony faktem bycia zjedzonym przez takiego smoka, a o cieniach to całkiem zapomniał. Poza tym jak taki cień mógł coś zjeść? Cień to cień, powinien być grzecznie przyklejony do tego co reprezentuje i już.
-Dlaczego nie?- zdziwił się szczerze na wzmiankę o zagadywaniu dorosłych. No przecież jak się nie będzie pytał to nic nie będzie wiedział nowego, prawda? To jednak zeszło na dalszy plan kiedy jego rozmówca zaczął gwałtownie zmieniać wygląd. Chyba mało kto mógłby ot tak przejść nad taką przemianą do porządku dziennego i kontynuować swój tok myśli. Mimo to, nieznajoma mogła zauważyć, że Heath nie wydawał się aż tak zaskoczony jak mógł być tą nagłą zmianą. Chyba bardziej go zaskoczyła skala przemiany niż sam proces. No, ale już w swoim krótkim życiu miał już styczność z metamorfomagią.
-Hympf, wystarczy, że nie będziesz wyglądać jak ktoś z domowników i już będziesz podejrzana- oznajmił dość bystro. W końcu Macmillanowie nie musieli szukać kogoś konkretnego tylko kogoś obcego. Ten temat też szybko pozostawił w spokoju, bo dostał propozycję.
-Obiecujesz?- spojrzał podejrzliwie na swoją rozmówczynię. Nie czekał jednak na odpowiedź tylko poderwał miotełkę do góry i ruszył zwinnie ku koronom drzew w poszukiwaniu jakiegoś ptasiego gniazda. Wiele też czasu nie minęło a wrócił dumny ze swoim łupem. Dopadł całkiem duże biało-czarne srocze pióro.
-Proszę! – Wręczył je, teraz już, czarownicy. Gdyby był pewien, że po powrocie do Dworku nikt go nie zatrzyma to pewnie poleciałby do domu i wrócił z pawim piórem, a tak to jego rozmówczyni musiała się zadowolić nieco mniej efektowną ptasią lotką.
Etykieta to pojęcie równie obce dla Thalii, że mogło przypominać zagraniczne danie – a raczej nawet zagraniczne danie byłoby bliższe jej wyczuciom niż zasady, gdzie i jak powinna coś zjeść, czym się zająć, co poprawić. Sama też spoglądać mogła teraz na Heatha z dłońmi w kieszeniach, nie przejmując się nawet czy powinna tak robić czy nie przed kimś, kto był, technicznie rzecz biorąc, lordem. Dla niej ten lord był dzieckiem, które było zbyt ciekawskie dla swojego własnego dobra, ale to nie była cecha, którą zamierzała mu nagle wypleniać. Był w końcu nie pod jej opieką i nie miała żadnego celu aby przekonywać go do zachowań albo coś mu tłumaczyć. Pozostawiała to innym.
- A smoki widziały ciebie? Czy byłeś za mały aby cię w ogóle zauważyły? – Uśmiechnęła się, parskając kiedy spoglądała na niską posturę i małą figurę. Dla takiego smoka Heath to w ogóle byłby już jak pchełka i pewnie by nawet nie zauważył chłopca, zamiatając go gdzieś na bok ogonem. A kiedy padło kolejne pytanie, uniosła lekko brwi, ręce krzyżując na swojej piersi, czując, że gdyby wcześniej znała młodego Macmillana, na pewno byłoby z tym o wiele więcej zabawy. Może nawet mogłaby mu pokazać ciekawy zakątek?
- Wiele obcych na pewno chciałoby ci zrobić krzywdę. Ale rozumiem, że tego absolutnie się nie obawiasz, bo jesteś bardzo dzielny? – Ciekawym to było, że w końcu tak mocno nalegał na rozmowę. Czy wystarczyło mu powiedzieć, że jest przyjacielem rodziny? Z drugiej strony sprytnie wybrnął, zwłaszcza potem z szantażem, ewidentnie też było widać po jego spojrzeniu, że to nie pierwszy raz kiedy styka się z metamorfomagią. Inaczej byłby o wiele bardziej zadziwiony.
- A jeżeli zmienię się w kogoś, kto będzie domownikiem? Wiele potrafię. A zanim zweryfikują, czy to ja, czy nie, będę już daleko, daleko stąd. – Mimo wszystko zeskoczyła ze skrzyń, wiedząc, że skoro wysyłała teraz młodzieńca na poszukiwania, mogła przygotować którą ze skrzyń pozwoli wybrać młodemu i otworzyć.
- Obiecuję. – Rzuciła bardziej w stronę cienia chłopca, bo jego dawno już było, więc wyciągnęła jedną ze skrzyń. W tej było najwięcej różności, dlatego mogła liczyć na to, że przynajmniej zajmą go dłużej niż na trzy sekundy. Dopiero kiedy wrócił, ostrożnie odebrała od niego piórko, przyglądając się mu z uwagą i dopiero wtedy wyciągając pięć piór zawieszonych na rzemieniu, dodając nowe do pozostałych. Smutny to był dla niej rytuał.
- W takim razie…ta jest twoja. – Poklepała jedną ze skrzyń. Po otwarciu można było znaleźć rzeczywiste różności, od bandaży, przez pościel, aż po czekoladową żabę którą można było odnaleźć gdzieś dobrze ukrytą na dnie.
- A smoki widziały ciebie? Czy byłeś za mały aby cię w ogóle zauważyły? – Uśmiechnęła się, parskając kiedy spoglądała na niską posturę i małą figurę. Dla takiego smoka Heath to w ogóle byłby już jak pchełka i pewnie by nawet nie zauważył chłopca, zamiatając go gdzieś na bok ogonem. A kiedy padło kolejne pytanie, uniosła lekko brwi, ręce krzyżując na swojej piersi, czując, że gdyby wcześniej znała młodego Macmillana, na pewno byłoby z tym o wiele więcej zabawy. Może nawet mogłaby mu pokazać ciekawy zakątek?
- Wiele obcych na pewno chciałoby ci zrobić krzywdę. Ale rozumiem, że tego absolutnie się nie obawiasz, bo jesteś bardzo dzielny? – Ciekawym to było, że w końcu tak mocno nalegał na rozmowę. Czy wystarczyło mu powiedzieć, że jest przyjacielem rodziny? Z drugiej strony sprytnie wybrnął, zwłaszcza potem z szantażem, ewidentnie też było widać po jego spojrzeniu, że to nie pierwszy raz kiedy styka się z metamorfomagią. Inaczej byłby o wiele bardziej zadziwiony.
- A jeżeli zmienię się w kogoś, kto będzie domownikiem? Wiele potrafię. A zanim zweryfikują, czy to ja, czy nie, będę już daleko, daleko stąd. – Mimo wszystko zeskoczyła ze skrzyń, wiedząc, że skoro wysyłała teraz młodzieńca na poszukiwania, mogła przygotować którą ze skrzyń pozwoli wybrać młodemu i otworzyć.
- Obiecuję. – Rzuciła bardziej w stronę cienia chłopca, bo jego dawno już było, więc wyciągnęła jedną ze skrzyń. W tej było najwięcej różności, dlatego mogła liczyć na to, że przynajmniej zajmą go dłużej niż na trzy sekundy. Dopiero kiedy wrócił, ostrożnie odebrała od niego piórko, przyglądając się mu z uwagą i dopiero wtedy wyciągając pięć piór zawieszonych na rzemieniu, dodając nowe do pozostałych. Smutny to był dla niej rytuał.
- W takim razie…ta jest twoja. – Poklepała jedną ze skrzyń. Po otwarciu można było znaleźć rzeczywiste różności, od bandaży, przez pościel, aż po czekoladową żabę którą można było odnaleźć gdzieś dobrze ukrytą na dnie.
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Mokradło
Szybka odpowiedź