Pokój herbaciany
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Pokój herbaciany
Salon przeznaczony do spotkań przy herbatce. Widoczny jest znaczny wpływ damskiego grona mieszkańców w ozdabianiu pomieszczenia. Miejsce często wykorzystywane do przyjmowania dobrze znanych gości.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
| Pozostawiam datę do uzgodnienia
Ledwo udało mu się przeżyć. Żałował jednak, że ruiny Stonehenge nie pociągnęły go ze sobą, że nie pogrzebały go tak jak niektórych nieszczęśliwców. Przeziębienie i gorączka spowodowana przechłodzeniem było niczym w porównaniu do tego, co odczuwał zarówno każdej nocy i dnia. Na każdym kroku widział przerażające sceny tego, co zdarzyło się w Wiltshire. Nie sypiał dobrze, właściwie nie sypiał prawie w ogóle. W nocy budziły go krzyki i straszne wizje. Zajście słońca przyprawiało go o napady lęku. W nocy na zmianę czuwała przy nim matka lub któraś z ciotek. To i tak nie pomagało. Za każdym razem budził się zlany zimnym potem. Trząsł się, krzyczał, nie przypominał dawnego siebie. Miał wrażenie, że jego życie po spotkaniu wszystkich lordów w Stonehenge przypominało żywy koszmar, z którego nie był w stanie się przebudzić. Nie potrafił rozmawiać z domownikami. Ich twarze niejednokrotnie zdawały się zmieniać i przypominały twarz Tego Którego Imienia Nie Zamierzał Wymawiać. Nie potrafił odróżnić koszmaru od rzeczywistości.
Alkohol w niczym mu nie pomagał. Widok trzęsącej się w dłoni szklanki doprowadzał go do rozpaczy. Przestał pić, zamiast tego niejednokrotnie zamykał się w swoim pokoju, nie chcąc niepokoić innych domowników. Nie potrafił pogodzić się z tym, że naraził na niebezpieczeństwo swoich przyjaciół i rodzinę. Najgorszą myślą było jednak to, że nie powstrzymał wtedy całego tego szaleństwa, do jakiego doprowadził zdradziecki lord Malfoy. W momentach, w których jego myśli nie otaczały dziwne zmory, wyimaginowani dementorzy, gdy nie przypominał sobie bólu klątwy niewybaczalnej ani twarzy samozwańczego lorda, przeklinał w myślach wszystkich lordów, którzy poparli zdradę i obiecywał sobie, że zemści się na nich wszystkich. Najbardziej jednak pragnął zemsty na Cronusie Malfoyu, zdradzieckim psie z Wiltshire.
Po kilku dniach i nieprzespanych nocach od tego wydarzenia, po namowach przerażonej jego stanem matki, postanowił w końcu poprosić o pomoc Archibalda. W tym samym liście, który mu posłał, przeprosił go także za to, co go dręczyło. Ten jednak nie był w stanie osobiście przyjść mu z pomocą. W zamian za to drogi Anthony’emu lord Prewett poprosił o pomoc panią Pomfrey, która wyjątkowo szybko przesłała Macmillanowi prośbę o zlokalizowanie jego pobytu. Od momentu wysłania listu nieznanej mu kobiecie w ciszy krzątał się po dworku. Pomocą służyła mu laska sprezentowana przez jednego z kuzynów. Ból w plecach wciąż dawał po sobie znać, tak samo jak lewy łokieć. Najgorszy był jednak tępy ból głowy i wrażenie, że Ten O Którym Nie Chciał Myśleć obserwał go w jego własnym domu z każdego kąta. Prawa ręka przy każdym kroku zaciskała się nerwowo na rączce laski, zupełnie tak, jak gdyby Anthony chciał jej zaraz użyć. Dopiero po namowie ciotek postanowił usiąść i zgodził się na filiżankę herbaty. Bał się spojrzeć w stronę zasłon, jak gdyby spodziewał się zobaczyć tam twarz czarnoksiężnika.
Ledwo udało mu się przeżyć. Żałował jednak, że ruiny Stonehenge nie pociągnęły go ze sobą, że nie pogrzebały go tak jak niektórych nieszczęśliwców. Przeziębienie i gorączka spowodowana przechłodzeniem było niczym w porównaniu do tego, co odczuwał zarówno każdej nocy i dnia. Na każdym kroku widział przerażające sceny tego, co zdarzyło się w Wiltshire. Nie sypiał dobrze, właściwie nie sypiał prawie w ogóle. W nocy budziły go krzyki i straszne wizje. Zajście słońca przyprawiało go o napady lęku. W nocy na zmianę czuwała przy nim matka lub któraś z ciotek. To i tak nie pomagało. Za każdym razem budził się zlany zimnym potem. Trząsł się, krzyczał, nie przypominał dawnego siebie. Miał wrażenie, że jego życie po spotkaniu wszystkich lordów w Stonehenge przypominało żywy koszmar, z którego nie był w stanie się przebudzić. Nie potrafił rozmawiać z domownikami. Ich twarze niejednokrotnie zdawały się zmieniać i przypominały twarz Tego Którego Imienia Nie Zamierzał Wymawiać. Nie potrafił odróżnić koszmaru od rzeczywistości.
Alkohol w niczym mu nie pomagał. Widok trzęsącej się w dłoni szklanki doprowadzał go do rozpaczy. Przestał pić, zamiast tego niejednokrotnie zamykał się w swoim pokoju, nie chcąc niepokoić innych domowników. Nie potrafił pogodzić się z tym, że naraził na niebezpieczeństwo swoich przyjaciół i rodzinę. Najgorszą myślą było jednak to, że nie powstrzymał wtedy całego tego szaleństwa, do jakiego doprowadził zdradziecki lord Malfoy. W momentach, w których jego myśli nie otaczały dziwne zmory, wyimaginowani dementorzy, gdy nie przypominał sobie bólu klątwy niewybaczalnej ani twarzy samozwańczego lorda, przeklinał w myślach wszystkich lordów, którzy poparli zdradę i obiecywał sobie, że zemści się na nich wszystkich. Najbardziej jednak pragnął zemsty na Cronusie Malfoyu, zdradzieckim psie z Wiltshire.
Po kilku dniach i nieprzespanych nocach od tego wydarzenia, po namowach przerażonej jego stanem matki, postanowił w końcu poprosić o pomoc Archibalda. W tym samym liście, który mu posłał, przeprosił go także za to, co go dręczyło. Ten jednak nie był w stanie osobiście przyjść mu z pomocą. W zamian za to drogi Anthony’emu lord Prewett poprosił o pomoc panią Pomfrey, która wyjątkowo szybko przesłała Macmillanowi prośbę o zlokalizowanie jego pobytu. Od momentu wysłania listu nieznanej mu kobiecie w ciszy krzątał się po dworku. Pomocą służyła mu laska sprezentowana przez jednego z kuzynów. Ból w plecach wciąż dawał po sobie znać, tak samo jak lewy łokieć. Najgorszy był jednak tępy ból głowy i wrażenie, że Ten O Którym Nie Chciał Myśleć obserwał go w jego własnym domu z każdego kąta. Prawa ręka przy każdym kroku zaciskała się nerwowo na rączce laski, zupełnie tak, jak gdyby Anthony chciał jej zaraz użyć. Dopiero po namowie ciotek postanowił usiąść i zgodził się na filiżankę herbaty. Bał się spojrzeć w stronę zasłon, jak gdyby spodziewał się zobaczyć tam twarz czarnoksiężnika.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Archibald wysłał mi list dzień po Stonehedge, więc chyba dwa dni po?
To wszystko przyprawiało Poppy o potworny ból głowy.
Dziesiątego października położyła się do swojego łóżka w mieszkaniu na przedmieściach Londynu; serce miała ciężkie od trosk, a głowę pełną rozmyślań o tym, czy uda się Zakonowi Feniksa otworzyć przejście do Azkabanu, a jej prace nad eliksirem samoregenracji mają sens. Czuła, że czyniła duże postępy, ale wciąż nie widziała światełka na końcu drogi, miała przed sobą sporo pracy. Spała wtedy dość spokojnie - i nie spodziewała się tego co o poranku, do śniadania, przeczyta w Proroku Codziennym. Z każdą chwilą oczy robiły się coraz większe, a w pewnym momencie zapomniała nawet o tym, że je owsiankę, łyżka zawisła w połowie drogi, a jej zawartość spadła na spódnicę - a Poppy czytała dalej, nie mogąc uwierzyć w to, że opisane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Dramat.
To był prawdziwy dramat, skandal nie do uwierzenia! Czy to było w ogóle zgodne z prawem, by szlachcie mogli usunąć Ministra Magii ze stanowiska? Przecież ich kraj nie był oligarchią magnacką, na Merlina! Kilku bogaczy nie mogło decydować o polityce. Jedyny człowiek, który pragnął naprawdę przeciwstawić się złu, został pozbawiony urzędu... Panna Pomfrey nie wiedziała co o tym myśleć. Nie mniej przerażające było pojawienie się tam Lorda Voldemorta. To, że wskazał on nowego Ministra Magii.
Terremotio rzucone przez Skamandera.
Dlaczego w ogóle to uczynił?!
Znów zginęło zbyt wielu czarodziejów i czarownic. Serce Poppy stało się jeszcze cięższe, a w głowie myśli szalały jak rój rozwścieczonych os. Nieustannie czuła pulsujący ból w skroniach. Niedługo później otrzymała list. Na jej parapecie przysiadła sowa należąca do lorda Prewetta; poprosił Poppy o pomoc dla swego przyjaciela. Dopiero wieczorem zrozumiała, że ma pomóc człowiekowi, który wraz ze Skamanderem przyczynił się do trzęsienia ziemi w Stonehedge.
Pomocy nigdy nie odmawiała.
O brzasku opuściła swoje mieszkanie, aby wyruszyć do Puddlemere. Wybrała Błędnego Rycerza. Bała się podróżować w powietrzu, nie czuła się na miotle na tyle pewnie, liczył się zresztą czas. W magicznym autobusie panowała prawdziwie grobowa atmosfera. Wszyscy milczeli. Poppy całą podróż przesiedziała ze smętnie zawieszoną głową, ściskając w ręku ramię swojej torby, w której zabrała kilka drobiazgów.
Dotarłszy na miejsce musiała odnaleźć dwór rodu Macmillanów; nie było to proste, nie dostała dokładnego adresu, lecz w końcu odnalazła jego bramy - i czekającego nań skrzata domowego, który wprowadził ją do budynku i poprowadził do odpowiedniej komnaty. Tego ranka nie była nawet w stanie rozglądać się z ciekawością po bogatych wnętrzach, wiszącycych na ścianach portretach. Szła w milczeniu, ubrana w ciemną spódnicę i elegancką, białą koszulę; włosy miała splecione w warkocz. Skrzat otworzył przed nią odpowiednie drzwi.
- Lordzie Macmillan... ?
To wszystko przyprawiało Poppy o potworny ból głowy.
Dziesiątego października położyła się do swojego łóżka w mieszkaniu na przedmieściach Londynu; serce miała ciężkie od trosk, a głowę pełną rozmyślań o tym, czy uda się Zakonowi Feniksa otworzyć przejście do Azkabanu, a jej prace nad eliksirem samoregenracji mają sens. Czuła, że czyniła duże postępy, ale wciąż nie widziała światełka na końcu drogi, miała przed sobą sporo pracy. Spała wtedy dość spokojnie - i nie spodziewała się tego co o poranku, do śniadania, przeczyta w Proroku Codziennym. Z każdą chwilą oczy robiły się coraz większe, a w pewnym momencie zapomniała nawet o tym, że je owsiankę, łyżka zawisła w połowie drogi, a jej zawartość spadła na spódnicę - a Poppy czytała dalej, nie mogąc uwierzyć w to, że opisane wydarzenia rzeczywiście miały miejsce.
Dramat.
To był prawdziwy dramat, skandal nie do uwierzenia! Czy to było w ogóle zgodne z prawem, by szlachcie mogli usunąć Ministra Magii ze stanowiska? Przecież ich kraj nie był oligarchią magnacką, na Merlina! Kilku bogaczy nie mogło decydować o polityce. Jedyny człowiek, który pragnął naprawdę przeciwstawić się złu, został pozbawiony urzędu... Panna Pomfrey nie wiedziała co o tym myśleć. Nie mniej przerażające było pojawienie się tam Lorda Voldemorta. To, że wskazał on nowego Ministra Magii.
Terremotio rzucone przez Skamandera.
Dlaczego w ogóle to uczynił?!
Znów zginęło zbyt wielu czarodziejów i czarownic. Serce Poppy stało się jeszcze cięższe, a w głowie myśli szalały jak rój rozwścieczonych os. Nieustannie czuła pulsujący ból w skroniach. Niedługo później otrzymała list. Na jej parapecie przysiadła sowa należąca do lorda Prewetta; poprosił Poppy o pomoc dla swego przyjaciela. Dopiero wieczorem zrozumiała, że ma pomóc człowiekowi, który wraz ze Skamanderem przyczynił się do trzęsienia ziemi w Stonehedge.
Pomocy nigdy nie odmawiała.
O brzasku opuściła swoje mieszkanie, aby wyruszyć do Puddlemere. Wybrała Błędnego Rycerza. Bała się podróżować w powietrzu, nie czuła się na miotle na tyle pewnie, liczył się zresztą czas. W magicznym autobusie panowała prawdziwie grobowa atmosfera. Wszyscy milczeli. Poppy całą podróż przesiedziała ze smętnie zawieszoną głową, ściskając w ręku ramię swojej torby, w której zabrała kilka drobiazgów.
Dotarłszy na miejsce musiała odnaleźć dwór rodu Macmillanów; nie było to proste, nie dostała dokładnego adresu, lecz w końcu odnalazła jego bramy - i czekającego nań skrzata domowego, który wprowadził ją do budynku i poprowadził do odpowiedniej komnaty. Tego ranka nie była nawet w stanie rozglądać się z ciekawością po bogatych wnętrzach, wiszącycych na ścianach portretach. Szła w milczeniu, ubrana w ciemną spódnicę i elegancką, białą koszulę; włosy miała splecione w warkocz. Skrzat otworzył przed nią odpowiednie drzwi.
- Lordzie Macmillan... ?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Myśli go dręczyły jak nigdy dotychczas. Nawet kiedy zabito jego ukochaną nie czuł się tak źle, jak teraz. Nie mówiąc o tych wszystkich jawach, które pojawiały się nawet w ciągu dnia i przyprawiały go o obłęd. Nie chciał jeść. Nie potrafił zrozumieć jak bliscy potrafili patrzeć mu w twarz bez żadnego obrzydzenia. Tym bardziej nie potrafił zrozumieć dlaczego ciotki tak łatwo rozmawiały o nowych sukniach. Po kilku minutach nie był w stanie ich w ogóle słuchać, ale i one zdawały się tym wszystkim nie przejmować. Jedynie od czasu do czasu podstawiały mu talerzyk z plackiem, choć za każdym razem odbijał ich propozycję. Nie mógłby w stanie przełknąć choćby jednego kęsa.
Żeński głos wybudził go z zamyślenia. Ciotki gadały o swoich problemach, ale po otwarciu drzwi, jak jeden mąż, ucichły i utkwiły spojrzenie w młodziutkiej, jak dla nich, nieznajomej, która była uzdrowicielką. On niepewnie spojrzał w stronę, z której dochodził głos. W pokoju był jedynym mężczyzną. Mały skrzat, wyjątkowo nieśmiały, podszedł jedynie do Anthony’ego i cichutko opowiedział mu kto przyszedł. Ten natomiast ponownie spojrzał na wciąż nie do końca znaną mu osobiście panią Pomfrey. Odstawił jedynie filiżankę na stół i spojrzał wymownie na ciotki, które natychmiast, wracając do swojego wyjątkowo dobrego humoru, opuściły pokój. Przy wyjściu jednak wyjątkowo uważnie przyjrzały się uzdrowicielce, jak gdyby chciały przyjrzeć się to jej ubiorowi, to jej twarzy.
Zmęczone spojrzenie Macmillana utkwiło na torbie nieznajomej. Dokuśtykał bliżej kobiety przy pomocy laski. Skrzat stanął za fotelem, jak gdyby nie chciał być w ogóle zauważony. Anthony natomiast, stojąc już zaledwie o dwa lub trzy kroki od czarownicy, wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Miło mi panią poznać – stwierdził cicho, w jego głosie dało się wyczuć zmęczenie. Podkrążone oczy z kolei jedynie potwierdzały to, że ostatniej nocy nie miał spokojnego snu, a i nie zdołał się wyspać. Wciąż nie wiedział czy mógł jej ufać, ale wierzył w to, że lord Prewett nie byłby w stanie posłać do niego kogoś nieodpowiedzialnego. Najwyraźniej pani Pomfrey zasłużyła się czymś wyjątkowo dobrym. – Proszę usiąść – wybąkał znowu cicho, a dłonią wskazał to na fotel, to na sofę. Bał się zbyt długo przyglądać się czarownicy, jak gdyby w obawie przed tym, że zauważy na jej twarzy niezadowolenie lub obrzydzenie jego osobą. Chwycił się wolną ręką za swoje plecy, które wyraźnie mu dokuczały, a i utrudniały mu chodzenie.
Żeński głos wybudził go z zamyślenia. Ciotki gadały o swoich problemach, ale po otwarciu drzwi, jak jeden mąż, ucichły i utkwiły spojrzenie w młodziutkiej, jak dla nich, nieznajomej, która była uzdrowicielką. On niepewnie spojrzał w stronę, z której dochodził głos. W pokoju był jedynym mężczyzną. Mały skrzat, wyjątkowo nieśmiały, podszedł jedynie do Anthony’ego i cichutko opowiedział mu kto przyszedł. Ten natomiast ponownie spojrzał na wciąż nie do końca znaną mu osobiście panią Pomfrey. Odstawił jedynie filiżankę na stół i spojrzał wymownie na ciotki, które natychmiast, wracając do swojego wyjątkowo dobrego humoru, opuściły pokój. Przy wyjściu jednak wyjątkowo uważnie przyjrzały się uzdrowicielce, jak gdyby chciały przyjrzeć się to jej ubiorowi, to jej twarzy.
Zmęczone spojrzenie Macmillana utkwiło na torbie nieznajomej. Dokuśtykał bliżej kobiety przy pomocy laski. Skrzat stanął za fotelem, jak gdyby nie chciał być w ogóle zauważony. Anthony natomiast, stojąc już zaledwie o dwa lub trzy kroki od czarownicy, wyciągnął w jej stronę dłoń.
– Miło mi panią poznać – stwierdził cicho, w jego głosie dało się wyczuć zmęczenie. Podkrążone oczy z kolei jedynie potwierdzały to, że ostatniej nocy nie miał spokojnego snu, a i nie zdołał się wyspać. Wciąż nie wiedział czy mógł jej ufać, ale wierzył w to, że lord Prewett nie byłby w stanie posłać do niego kogoś nieodpowiedzialnego. Najwyraźniej pani Pomfrey zasłużyła się czymś wyjątkowo dobrym. – Proszę usiąść – wybąkał znowu cicho, a dłonią wskazał to na fotel, to na sofę. Bał się zbyt długo przyglądać się czarownicy, jak gdyby w obawie przed tym, że zauważy na jej twarzy niezadowolenie lub obrzydzenie jego osobą. Chwycił się wolną ręką za swoje plecy, które wyraźnie mu dokuczały, a i utrudniały mu chodzenie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bardzo rzadko miała okazję być gościem w podobnym miejscu. W zamku, na dworze, pałacyku należącym do rodziny szlacheckiej. Nigdy nie miała żadnych powiązań z klasą wyższą. Panna Pomfrey była córką zwykłego, prostego czarodzieja z niewielkiej wioski na południu Anglii - i mugolki, która jako panna nosiła nic nieznaczące nazwisko Warren. Wychowała się w tej niewielkiej wiosce, w skromnym i surowym domu ciotki. Odebrała porządne wychowanie, miała dobre maniery, ale szlachecka etykieta była jej obca. Ostatnimi czasy miała kilka okazji być gościem lordów, bądź lady, głównie przez wzgląd na to, że oni także byli członkami Zakonu Feniksa i miało to związek z działaniami ich organizacji. To oni zaczynali nieco zmieniać pogląd Poppy na wyżej urodzonych, którzy zawsze jawili się jej jako osoby powierzchowne, zepsute i zniszczone bogactwem.
Na dworze Macmillanów także pojawiła się poniekąd za sprawą Zakonu. Nie bezpośrednio, Anthony nie był bowiem jego członkiem, lecz na prośbę lorda Archibalda. Poppy nigdy nie odmawiała pomocy, choć po przeczytaniu tego, co napisali w Proroku Codziennym miała głowę pełną wątpliwości. Wiedziała, rzecz jasna, że nie można dawać wiary wszystkiemu, co bazgrało to pisemko, wystarczyło wspomnieć pod jak silnym wpływem rządu Grindelwalda swego czasu było, ale i tak nie potrafiła powstrzymać nieprzyjemnych myśli.
Spuściła skromie głowę, gdy lady Macmillan, najpewniej krewne pana Anthonego, wstały z miejsca i przyglądały jej się. Ciemna spódnica i biała koszula ozdobiona haftem w zaciszu jej własnego mieszkania wydawały się uzdrowicielce eleganckie, ale teraz, gdy spoglądała na bogate suknie kobiet, poczuła się jeszcze bardziej jak wiejska dziewucha. Wyglądała dużo skromniej, a materiały jej szat nie mogły równać się z tymi, z których uszyte były suknie lady. Poppy nigdy nie była powierzchowna, nie uważała, by to szata zdobila człowieka, ale pod wpływem oceniających spojrzeń zarumieniła się zawstydzona.
- Poppy Pomfrey - przedstawiła się uzdrowicielka, podchodząc bliżej, gdy drzwi zamknęły się już za ciotkami lorda. Ręce trzymała splecione przed sobą. Obdarzyła Anthonego badawczym spojrzeniem, a w jej niebieskich oczach pojawił się głęboki niepokój - od razu wiedziała, że jest z nim źle. - Pana również, choć z pewnością byłoby milej, gdyby był lord w pełni sił - odezwała się cicho; nie zajęła wskazanego przed Macmillana miejsca. Pokręciła przecząco głową, sięgając dłonią do kieszeni spódnicy, by wyciągnąć z niej różdżkę. - Och, nie, muszę pana zbadać. Proszę mi powiedzieć co najmocniej pana boli i w którym miejscu. Jak pan upadł? Czy coś pana przygniotło?
Na dworze Macmillanów także pojawiła się poniekąd za sprawą Zakonu. Nie bezpośrednio, Anthony nie był bowiem jego członkiem, lecz na prośbę lorda Archibalda. Poppy nigdy nie odmawiała pomocy, choć po przeczytaniu tego, co napisali w Proroku Codziennym miała głowę pełną wątpliwości. Wiedziała, rzecz jasna, że nie można dawać wiary wszystkiemu, co bazgrało to pisemko, wystarczyło wspomnieć pod jak silnym wpływem rządu Grindelwalda swego czasu było, ale i tak nie potrafiła powstrzymać nieprzyjemnych myśli.
Spuściła skromie głowę, gdy lady Macmillan, najpewniej krewne pana Anthonego, wstały z miejsca i przyglądały jej się. Ciemna spódnica i biała koszula ozdobiona haftem w zaciszu jej własnego mieszkania wydawały się uzdrowicielce eleganckie, ale teraz, gdy spoglądała na bogate suknie kobiet, poczuła się jeszcze bardziej jak wiejska dziewucha. Wyglądała dużo skromniej, a materiały jej szat nie mogły równać się z tymi, z których uszyte były suknie lady. Poppy nigdy nie była powierzchowna, nie uważała, by to szata zdobila człowieka, ale pod wpływem oceniających spojrzeń zarumieniła się zawstydzona.
- Poppy Pomfrey - przedstawiła się uzdrowicielka, podchodząc bliżej, gdy drzwi zamknęły się już za ciotkami lorda. Ręce trzymała splecione przed sobą. Obdarzyła Anthonego badawczym spojrzeniem, a w jej niebieskich oczach pojawił się głęboki niepokój - od razu wiedziała, że jest z nim źle. - Pana również, choć z pewnością byłoby milej, gdyby był lord w pełni sił - odezwała się cicho; nie zajęła wskazanego przed Macmillana miejsca. Pokręciła przecząco głową, sięgając dłonią do kieszeni spódnicy, by wyciągnąć z niej różdżkę. - Och, nie, muszę pana zbadać. Proszę mi powiedzieć co najmocniej pana boli i w którym miejscu. Jak pan upadł? Czy coś pana przygniotło?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Szlachecka etykieta na dworze Macmillanów nie istniała prawie w ogóle. Może jedynie wtedy, gdy w posiadłości pojawiali się bufoniaści przedstawiciele konserwatywnej szlachty, a ich było niewiele… i wtedy kiedy Macmillanowie sami żartowali sobie z etykiety poprzez jej używanie. Co prawda, prawie każde dziecko przeszło przez lekcje szlacheckich manier, więc nie było tak, że jego ród zachował się jak bydło na salonach, kultura zachowania się istniała, tak samo jak maniery… ale niewiele członków rodziny zachowywało się tak, jak gdyby te były najważniejsze. Pojawienie się panny Pomfrey, choć dla nic nie wiedzącego o czarownicy Anthony’ego – pani, było niczym szczególnym dla domostwa… Rzadko kiedy pojawiali się tutaj przedstawiciele ludu, chyba że Wrightowie. Stąd być wśród ciotek pojawiło się wielkie zainteresowanie dla jej schludnego, choć skromnego ubioru.
To Anthony był tutaj osobą, która trochę się bała. Naprawdę nie znał kobiety, wierzył jednak Archibaldowi i ich wieloletniej, choć trochę nadszarpniętej przez ostatnie lata, przyjaźni. Był przekonany, że ktoś taki jak lord Prewett nie mógłby go oddać katu w „uzdrowicielskim kitlu”. Przynajmniej miał taką nadzieję. Zachowywał względny spokój, choć od środka przejmował i zjadał go stres. Bał się poznać tego, co kobieta wiedziała o Stonehenge. Nie chciał wiedzieć tym bardziej, co myślała o nim.
Z początku zamyślił, żeby przywitać się z czarownicą poprzez uciśnięcie ręki. Ba, nawet już ją wyciągnął w stronę nieznajomej, ale widząc jak trzyma swoje dłonie złożone, poczuł się niezręcznie. Zaczerwienił się nieznacznie na twarzy. Natychmiast cofnął swoją dłoń i nerwowo zaczął bawić się swoimi palcami.
– Anthony – przedstawił się, co by to mieć nadzieję, że kobieta nie będzie stosować wobec niego tytułu lorda… co jednak nie okazało się skuteczne. Uśmiechnął się skromnie, jakby onieśmielony, że dało się zauważyć to, że nie wyglądał najlepiej. – Mam nadzieję, że dzięki pani się to zmieni.
Widząc jak kobieta wyciąga różdżkę, nie wiedząc dlaczego, cofnął się o krok. W oczach było widać strach, jak gdyby obawiał się najgorszej klątwy. Dopiero kolejne słowa nieznacznie go uspokoiły. Wciąż jednak wpatrywał się w różdżkę czarownicy. Niepewnie przeniósł spojrzenie na twarz pani Pomfrey.
– Do… dokuczają mi plecy… i ręka. Kiedy wstaję lub chodzę czuję okropny ból, w dolnej części pleców. A ręka boli mnie tu – wyjaśnił, a przy tym na końcu wskazał na lewy łokieć. – A plecy bolą mnie tu, tylko proszę mi wybaczyć, że pokażę akurat tę część – dodał nieśmiało, wyraźnie onieśmielony, połowicznie się odwrócił i wskazał mniej więcej w tym miejscu, gdzie powinna być kość ogonowa. Zaraz jednak odwrócił się znowu, żeby patrzeć na nią twarzą w twarz. – Na nieszczęście potraktowano mnie wtedy zaklęciem Petrificusa, więc padłem jak… jak kłoda… i nie tylko tym zaklęciem mnie zaatakowano – urwał, bo na samo wspomnienie wyjątkowo okropnego bólu przeszły go ciarki.
Miał wrażenie, że znowu znajduje się pod tą wyjątkowo straszną klątwą, że znowu odczuwa jak jego krew dosłownie gotuje się w żyłach, a ciało jakby było rozrywane. Przymknął oczy na chwilę, żeby spróbować się uspokoić, choć prawa ręka zaczęła mu drżeć. Zacisnął ją mocniej na lasce. Uczucie, że ktoś go prześladował na każdym jego kroku było najgorsze.
– Nie… nie mogę spać. Mam wrażenie, że widzę… to znaczy… mam wrażenie, że widzę, że czuję, że ktoś mnie śledzi we własnym domu. Cały czas słyszę przerażający śmiech, czasem widzę postać tego przeklętego czarnoksiężnika. Proszę się tylko ze mnie nie śmiać – mówił dalej. Nie chciał, żeby uzdrowicielka wzięła go za szaleńca i uznała, że jest przypadkiem, który natychmiast powinien udać się na oddział magipsychiatrii. – Nie wiem, co to była za klątwa, ale czułem się tak, jak gdyby ktoś mnie rozrywał od środka. Kawałek po kawałku... wujostwo mówiło, że darłem się jak szalony, dopóki nie zostałem spetryfikowany i że mógł to być Cruciatus. Sam nie wiem…
To Anthony był tutaj osobą, która trochę się bała. Naprawdę nie znał kobiety, wierzył jednak Archibaldowi i ich wieloletniej, choć trochę nadszarpniętej przez ostatnie lata, przyjaźni. Był przekonany, że ktoś taki jak lord Prewett nie mógłby go oddać katu w „uzdrowicielskim kitlu”. Przynajmniej miał taką nadzieję. Zachowywał względny spokój, choć od środka przejmował i zjadał go stres. Bał się poznać tego, co kobieta wiedziała o Stonehenge. Nie chciał wiedzieć tym bardziej, co myślała o nim.
Z początku zamyślił, żeby przywitać się z czarownicą poprzez uciśnięcie ręki. Ba, nawet już ją wyciągnął w stronę nieznajomej, ale widząc jak trzyma swoje dłonie złożone, poczuł się niezręcznie. Zaczerwienił się nieznacznie na twarzy. Natychmiast cofnął swoją dłoń i nerwowo zaczął bawić się swoimi palcami.
– Anthony – przedstawił się, co by to mieć nadzieję, że kobieta nie będzie stosować wobec niego tytułu lorda… co jednak nie okazało się skuteczne. Uśmiechnął się skromnie, jakby onieśmielony, że dało się zauważyć to, że nie wyglądał najlepiej. – Mam nadzieję, że dzięki pani się to zmieni.
Widząc jak kobieta wyciąga różdżkę, nie wiedząc dlaczego, cofnął się o krok. W oczach było widać strach, jak gdyby obawiał się najgorszej klątwy. Dopiero kolejne słowa nieznacznie go uspokoiły. Wciąż jednak wpatrywał się w różdżkę czarownicy. Niepewnie przeniósł spojrzenie na twarz pani Pomfrey.
– Do… dokuczają mi plecy… i ręka. Kiedy wstaję lub chodzę czuję okropny ból, w dolnej części pleców. A ręka boli mnie tu – wyjaśnił, a przy tym na końcu wskazał na lewy łokieć. – A plecy bolą mnie tu, tylko proszę mi wybaczyć, że pokażę akurat tę część – dodał nieśmiało, wyraźnie onieśmielony, połowicznie się odwrócił i wskazał mniej więcej w tym miejscu, gdzie powinna być kość ogonowa. Zaraz jednak odwrócił się znowu, żeby patrzeć na nią twarzą w twarz. – Na nieszczęście potraktowano mnie wtedy zaklęciem Petrificusa, więc padłem jak… jak kłoda… i nie tylko tym zaklęciem mnie zaatakowano – urwał, bo na samo wspomnienie wyjątkowo okropnego bólu przeszły go ciarki.
Miał wrażenie, że znowu znajduje się pod tą wyjątkowo straszną klątwą, że znowu odczuwa jak jego krew dosłownie gotuje się w żyłach, a ciało jakby było rozrywane. Przymknął oczy na chwilę, żeby spróbować się uspokoić, choć prawa ręka zaczęła mu drżeć. Zacisnął ją mocniej na lasce. Uczucie, że ktoś go prześladował na każdym jego kroku było najgorsze.
– Nie… nie mogę spać. Mam wrażenie, że widzę… to znaczy… mam wrażenie, że widzę, że czuję, że ktoś mnie śledzi we własnym domu. Cały czas słyszę przerażający śmiech, czasem widzę postać tego przeklętego czarnoksiężnika. Proszę się tylko ze mnie nie śmiać – mówił dalej. Nie chciał, żeby uzdrowicielka wzięła go za szaleńca i uznała, że jest przypadkiem, który natychmiast powinien udać się na oddział magipsychiatrii. – Nie wiem, co to była za klątwa, ale czułem się tak, jak gdyby ktoś mnie rozrywał od środka. Kawałek po kawałku... wujostwo mówiło, że darłem się jak szalony, dopóki nie zostałem spetryfikowany i że mógł to być Cruciatus. Sam nie wiem…
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała co ma miejsce na dworze rodu Macmillan, a co nie. O historii magii, czarodziejskich rodzinach arystokratycznych, ich heraldyce i polityce miała pojęcie wyjątkowo podstawowe. Wiedziała, że panowie Kornwalii noszą tytuły lordów, niewiele ponad to, dla niej więc byli tacy jak większość przedstawicieli szlachty - obcy, wyniośli, przestrzegający etykiety. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kobiety, ciotki Anthonego, patrzyły na nią oceniająco, niemal z przyganą; nie czuła się dobrze w miejscu takim jak to, nie pasowała tutaj. Była zbyt skromna, zbyt prosta, była za szarą myszką na bogate wnętrza i towarzystwo arystokracji. Wciąż miała jednak w myśli, że przecież nie została tu zaproszona towarzysko, a jako uzdrowicielka. Odchrząknęła i skupiła myśli na tym; na tym, że lord Macmillan potrzebował jej pomocy.
- Proszę się nie obawiać - wyrzekła łagodnie. Jej uwadze nie umknęły nerwowe reakcje, pełne lęku spojrzenie. Wysłuchała go uważnie, na piegowatą twarz wstąpił wyraz głębokiego zmartwienia. Nic dziwnego, że wciąż bolały go ręce i plecy. Musiał poważnie ucierpieć podczas trzęsienia ziemi - swoją drogą aż nie chciało jej się wierzyć, że to właśnie ten zlękniony człowiek stał za tym zaklęciem - a stłuczenia dokuczyły wyjątkowo długo i paskudnie. Nie wzruszyło ją, że wskazał miejsce nad pośladkami - była uzdrowicielką i do swej pracy podchodziła profesjonalnie. Przywykła do tego, że ludzie się wstydzili, ale ludzkie ciało nie miało dla niej już tajemnic - widziała prawdopodobnie już wszystko.
Spojrzała na niego ze współczuciem, kiedy opowiadał o koszmarach, jakie go dręczyły. Koszmarach na jawie, wrażeniach, że jest śledzony. Od razu pomyślała, że będzie potrzebował silnych eliksirów uspokajających - ich jednak nie miała przy sobie.
- Lordzie Macmillan, we własnym domu z pewnością jest pan bezpieczny, nie ma go tutaj - mówiła Poppy, a w jej głosie brzmiała troska i ciepło. Ona miałaby się śmiać? Cóż to! Nigdy nie lekceważyła cudzych problemów, nie wartościowała ich. Ludzka psychika była delikatna. Na wieść, że za tymi lękami mogło stać zaklęcie Cruciatus zareagowała zduszonym okrzykiem, przysłoniła usta lewą dlonią, unosząc przy tym brwi.
- Cóż za plugawiec... - wyszeptała przerażona. Rzucał zaklęcia Niewybaczalne przy Ministrze, przy aurorach, przy patrolu egzekucyjnym - i nie zdołano go powstrzymać? To skandal. - To brzmi jak to zaklęcie, leczyłam już jego ofiary... - wyznała mu smutno. Uniosła różdżkę wykonaną z wierzby. - To powinno lordowi pomóc. Paxo Horribilis - wyszeptała, ostrożnie przysuwając różdżkę do skroni lorda Macmillana. Po chwili przesunęła ją na plecy, a później na łokieć, powtarzając tę samą inkantację: - Episkey Maxima.
Dopiero po kilku chwilach odważyła się zapytać: - To dlatego... dlatego rzucił pan to zaklęcie? To pan, tak? Pisali o tym w Proroku - zapytała nieśmiało.
- Proszę się nie obawiać - wyrzekła łagodnie. Jej uwadze nie umknęły nerwowe reakcje, pełne lęku spojrzenie. Wysłuchała go uważnie, na piegowatą twarz wstąpił wyraz głębokiego zmartwienia. Nic dziwnego, że wciąż bolały go ręce i plecy. Musiał poważnie ucierpieć podczas trzęsienia ziemi - swoją drogą aż nie chciało jej się wierzyć, że to właśnie ten zlękniony człowiek stał za tym zaklęciem - a stłuczenia dokuczyły wyjątkowo długo i paskudnie. Nie wzruszyło ją, że wskazał miejsce nad pośladkami - była uzdrowicielką i do swej pracy podchodziła profesjonalnie. Przywykła do tego, że ludzie się wstydzili, ale ludzkie ciało nie miało dla niej już tajemnic - widziała prawdopodobnie już wszystko.
Spojrzała na niego ze współczuciem, kiedy opowiadał o koszmarach, jakie go dręczyły. Koszmarach na jawie, wrażeniach, że jest śledzony. Od razu pomyślała, że będzie potrzebował silnych eliksirów uspokajających - ich jednak nie miała przy sobie.
- Lordzie Macmillan, we własnym domu z pewnością jest pan bezpieczny, nie ma go tutaj - mówiła Poppy, a w jej głosie brzmiała troska i ciepło. Ona miałaby się śmiać? Cóż to! Nigdy nie lekceważyła cudzych problemów, nie wartościowała ich. Ludzka psychika była delikatna. Na wieść, że za tymi lękami mogło stać zaklęcie Cruciatus zareagowała zduszonym okrzykiem, przysłoniła usta lewą dlonią, unosząc przy tym brwi.
- Cóż za plugawiec... - wyszeptała przerażona. Rzucał zaklęcia Niewybaczalne przy Ministrze, przy aurorach, przy patrolu egzekucyjnym - i nie zdołano go powstrzymać? To skandal. - To brzmi jak to zaklęcie, leczyłam już jego ofiary... - wyznała mu smutno. Uniosła różdżkę wykonaną z wierzby. - To powinno lordowi pomóc. Paxo Horribilis - wyszeptała, ostrożnie przysuwając różdżkę do skroni lorda Macmillana. Po chwili przesunęła ją na plecy, a później na łokieć, powtarzając tę samą inkantację: - Episkey Maxima.
Dopiero po kilku chwilach odważyła się zapytać: - To dlatego... dlatego rzucił pan to zaklęcie? To pan, tak? Pisali o tym w Proroku - zapytała nieśmiało.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Nieznacznie się uspokoił. W głowie powtarzał sobie zapewnienie, że czarownica polecona przez Archibalda nie mogła zrobić mu krzywdy. Innymi słowy mówiąc – miał nadzieję, że sam lord Prewett nie chciał odpłacić mu się za narażenie całej jego rodziny na podobny los, jaki spotkał nieszczęśników wymienionych przez Proroka Codziennego. Mimo tego, nie potrafił zapanować nad swoim tempem oddechu, który znacznie przyśpieszył pod wpływem stresu związanego z wyciągnięciem przez panią Pomfrey różdżki. Kiwnął niepewnie głową na jej słowa. Naprawdę chciał wierzyć, że nie było czego się obawiać, ale wciąż doskonale pamiętał przerażający ból jaki przechodził przez jego ciało dwa dni temu, po tym jak samozwańczy lord rzucił w jego stronę nieznaną mu niewybaczalną klątwę. Odetchnął głęboko i zrobił jeden krok naprzód, chcąc tym samym pokazać, że prawdopodobnie ufa (choć trochę) uzdrowicielce.
To, że zwierzył się nieznanej czarownicy z tego, co mu dolegało dużo go kosztowało. Wspomnienie chaosu po rzuconym przez niego zaklęciu terremotio wciąż przechodziło po jego głowie. Tak samo widok zmasakrowanych ciał, a w szczególności twarzy jednego czarodzieja. Na samą myśl przechodziły go ciarki, a w żołądku robiło się niedobrze. Bardziej bał się tylko tego, że kobieta, która przed nim stała, na pewno miała swój obraz sytuacji, która została opisania w Proroku Codziennym. Bał się, że myślała o nim równie źle, co on sam. Wzdrygnął się na sam dźwięk swojego tytułu, bo przypominał mu oczarnoksiężniku.
– Proszę Was… po prostu Anthony albo Macmillan. Po tym co się zdarzyło tam, tytuł lorda napawa mnie wstydem – przerwał jej zapewnienia o tym, że w domu nie znajdował się nikt obcy. Nie wierzył jej. Widział przecież jego twarz na niemal każdym kroku. – On na pewno tutaj się na mnie czai – powtórzył wyjątkowo pewnie, jak gdyby chciał przekonać nie tylko ją, ale i samego siebie. Nie mógł znaleźć innego wytłumaczenia. Niepewnie spoglądał na nią, jak gdyby chciał się upewnić czy akceptowała jego podejrzenia, czy nie. Nie zauważył nawet, że znowu jego lewa dłoń zaczęła się trząść ze strachu.
Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy pani Pomfrey rzuciła pierwsze zaklęcie. Dłoń natychmiast przestała mu się trząść. Z kolei ból w plecach minął po drugim zaklęciu… przynajmniej w większości. Jej pytanie sprawiło, że odrobina strachu wróciła. Spochmurniał. Nie wiedział czy powinien wytłumaczyć swoje działanie tamtego dnia przed obcą osobą.
– Nie mogłem patrzeć na kolejnych zdrajców i bluźnierców klękających przed tą szumowiną, ani na tego zdrajcę Malfoya… Malfoyów – odpowiedział krótko, a w głosie dało się wyczuć odrobinę gniewu. Wykonał nawet gest, jak gdyby chciał splunąć na dywan, choć oczywiście nie splunął. Widok wszystkich tych konserwatywnych od stu boleśni lordów klękających przed czarnoksiężnikiem napawał go wstydem za tytuł lorda, który nosił. Z kolei gdyby tylko Cronus i Alfred znaleźliby się w zasięgu jego miecza, z chęcią skróciłby ich o głowy, o ile chwilę potem nie naszłoby go uczucie winy.
To, że zwierzył się nieznanej czarownicy z tego, co mu dolegało dużo go kosztowało. Wspomnienie chaosu po rzuconym przez niego zaklęciu terremotio wciąż przechodziło po jego głowie. Tak samo widok zmasakrowanych ciał, a w szczególności twarzy jednego czarodzieja. Na samą myśl przechodziły go ciarki, a w żołądku robiło się niedobrze. Bardziej bał się tylko tego, że kobieta, która przed nim stała, na pewno miała swój obraz sytuacji, która została opisania w Proroku Codziennym. Bał się, że myślała o nim równie źle, co on sam. Wzdrygnął się na sam dźwięk swojego tytułu, bo przypominał mu oczarnoksiężniku.
– Proszę Was… po prostu Anthony albo Macmillan. Po tym co się zdarzyło tam, tytuł lorda napawa mnie wstydem – przerwał jej zapewnienia o tym, że w domu nie znajdował się nikt obcy. Nie wierzył jej. Widział przecież jego twarz na niemal każdym kroku. – On na pewno tutaj się na mnie czai – powtórzył wyjątkowo pewnie, jak gdyby chciał przekonać nie tylko ją, ale i samego siebie. Nie mógł znaleźć innego wytłumaczenia. Niepewnie spoglądał na nią, jak gdyby chciał się upewnić czy akceptowała jego podejrzenia, czy nie. Nie zauważył nawet, że znowu jego lewa dłoń zaczęła się trząść ze strachu.
Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy pani Pomfrey rzuciła pierwsze zaklęcie. Dłoń natychmiast przestała mu się trząść. Z kolei ból w plecach minął po drugim zaklęciu… przynajmniej w większości. Jej pytanie sprawiło, że odrobina strachu wróciła. Spochmurniał. Nie wiedział czy powinien wytłumaczyć swoje działanie tamtego dnia przed obcą osobą.
– Nie mogłem patrzeć na kolejnych zdrajców i bluźnierców klękających przed tą szumowiną, ani na tego zdrajcę Malfoya… Malfoyów – odpowiedział krótko, a w głosie dało się wyczuć odrobinę gniewu. Wykonał nawet gest, jak gdyby chciał splunąć na dywan, choć oczywiście nie splunął. Widok wszystkich tych konserwatywnych od stu boleśni lordów klękających przed czarnoksiężnikiem napawał go wstydem za tytuł lorda, który nosił. Z kolei gdyby tylko Cronus i Alfred znaleźliby się w zasięgu jego miecza, z chęcią skróciłby ich o głowy, o ile chwilę potem nie naszłoby go uczucie winy.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie czuła się najlepiej, gdy poprosił o przejście na ty. Nie dlatego, ze była doń uprzedzona (może odrobinę przez wzgląd na to, co przeczytała w Proroku Codziennym, o tym jakie konsekwencje miało zaklęcie rzucone wraz z Anthonym Skamanderem - nie zwerbalizowałaby tego jednak nigdy, to niegrzeczne), raczej dla tego, że panna Pomfrey należała do kobiet konserwatywnych i staromodnych. Ledwie się znali, powinni byli nazywać się więc panem i panną (bo na jej palcu próżno było szukać pierścionka zaręczynowego, czy obrączki), jednakże nie śmiała odmówić. Lord Macmillan był w ciężkim stanie, w szoku, nie chciała sprawiać mu przykrości. Skinęła więc głową z ciepłym uśmiechem.
- Dobrze, Anthony, mów mi więc Poppy - odparła. Przyjaciele Archibalda byli jej przyjaciółmi (choć niektórzy, zwłaszcza ci szlachetnie urodzeni, mogli nie chcieć się z nią przyjaźnić, ale to nic). Nie odniosła się do słów o wstydzie jaki go napawał. Westchnęła jedynie ciężko. Nie dziwiła mu się wcale, także czułaby wstyd, gdyby nosiła podobny tytuł - a tacy jak ona zachowywaliby się w tak okrutny, podły sposób. Poppy nigdy nie miała najlepszego zdania o wyższych sferach. Po tym, co wyczytała w Proroku, opinia ta pogorszyła się znacznie, lecąc w dół na łeb na szyję.
Obserwowała uważnie jego reakcje. Strach w oczach, gdy wyciągnęła różdżkę.
- Spokojnie, chcę ci jedynie pomóc - powtórzyła kojącym głosem. - Nikogo tutaj nie ma. Gdyby był, nie czekałby, aż cię wyleczę. Nigdzie się nie czai - przekonywała go cicho. Jak wielkie szkody musiał wyrządzić w jego umyśle Cruciatus, jeśli doprowadził do takiej traumy? Naprawdę szczerze współczuła temu człowiekowi. Rzucone zaklęcia przyniosły oczekiwany skutek, jednakże to miało nie wystarczyć. Dotknęła lewą dłonią jego czoła, ostrożnie ją przysunęła, gwałtowny ruch nie wzbudził w nim strachu. - Obawiam się, że masz nieznaczną gorączkę. Nie marzniesz? Nie dręczy się katar, czy kaszel? Mam ze sobą wywar pieprzowy, mógłby pomóc - mówiła Poppy. Nie wiedziała, czy temperatura jest objawem zwykłego magicznego kataru, czy też przeziębił się podczas tamtego okropnego wieczoru.
Otworzyła usta, jakby chciała odpowiedzieć, zamknęła je jednak. Nie odniosła się do słów o bluźniercach i Malfoyach. Zgadzała się, oczywiście, że ci ludzie powinni ponieść konsekwencje swoich działań, że ten, który tytułował się Lordem Voldemortem, powinien był zostać aresztowany i wtrącony do więzienia, lecz sądziła, że... że zadziałali zbyt pochopnie, że nie wzięli pod uwagę innych. Było tam mnóstwo ludzi i z pewnością wielu nie było mordercami i zdrajcami. Nikt nie zasługiwał na śmierć. Pokiwała więc jedynie głową i przełożyła różdżkę na plecy Anthonego szepcząc: - Episkey Maxima.
Zaklęcie powinno pomóc mu wyzbyć się bólu pleców.
- Myślę, że niezbędny będzie eliksir uspokajający, bądź eliksir słodkiego snu, by nie dręczyły cię koszmary, bądź wizje tego człowieka - stwierdziła z troską.
- Dobrze, Anthony, mów mi więc Poppy - odparła. Przyjaciele Archibalda byli jej przyjaciółmi (choć niektórzy, zwłaszcza ci szlachetnie urodzeni, mogli nie chcieć się z nią przyjaźnić, ale to nic). Nie odniosła się do słów o wstydzie jaki go napawał. Westchnęła jedynie ciężko. Nie dziwiła mu się wcale, także czułaby wstyd, gdyby nosiła podobny tytuł - a tacy jak ona zachowywaliby się w tak okrutny, podły sposób. Poppy nigdy nie miała najlepszego zdania o wyższych sferach. Po tym, co wyczytała w Proroku, opinia ta pogorszyła się znacznie, lecąc w dół na łeb na szyję.
Obserwowała uważnie jego reakcje. Strach w oczach, gdy wyciągnęła różdżkę.
- Spokojnie, chcę ci jedynie pomóc - powtórzyła kojącym głosem. - Nikogo tutaj nie ma. Gdyby był, nie czekałby, aż cię wyleczę. Nigdzie się nie czai - przekonywała go cicho. Jak wielkie szkody musiał wyrządzić w jego umyśle Cruciatus, jeśli doprowadził do takiej traumy? Naprawdę szczerze współczuła temu człowiekowi. Rzucone zaklęcia przyniosły oczekiwany skutek, jednakże to miało nie wystarczyć. Dotknęła lewą dłonią jego czoła, ostrożnie ją przysunęła, gwałtowny ruch nie wzbudził w nim strachu. - Obawiam się, że masz nieznaczną gorączkę. Nie marzniesz? Nie dręczy się katar, czy kaszel? Mam ze sobą wywar pieprzowy, mógłby pomóc - mówiła Poppy. Nie wiedziała, czy temperatura jest objawem zwykłego magicznego kataru, czy też przeziębił się podczas tamtego okropnego wieczoru.
Otworzyła usta, jakby chciała odpowiedzieć, zamknęła je jednak. Nie odniosła się do słów o bluźniercach i Malfoyach. Zgadzała się, oczywiście, że ci ludzie powinni ponieść konsekwencje swoich działań, że ten, który tytułował się Lordem Voldemortem, powinien był zostać aresztowany i wtrącony do więzienia, lecz sądziła, że... że zadziałali zbyt pochopnie, że nie wzięli pod uwagę innych. Było tam mnóstwo ludzi i z pewnością wielu nie było mordercami i zdrajcami. Nikt nie zasługiwał na śmierć. Pokiwała więc jedynie głową i przełożyła różdżkę na plecy Anthonego szepcząc: - Episkey Maxima.
Zaklęcie powinno pomóc mu wyzbyć się bólu pleców.
- Myślę, że niezbędny będzie eliksir uspokajający, bądź eliksir słodkiego snu, by nie dręczyły cię koszmary, bądź wizje tego człowieka - stwierdziła z troską.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie chciał zmuszać pani Pomfrey do niczego, ale naprawdę czuł się niekomfortowo słysząc, że nazywa go „lordem”. Ostatnie wydarzenia naprawdę przyprawiły go o drobną niechęć do tego tytułu. Nawet jeżeli przez całe swoje życie nie przywiązywał do niego uwagi (chyba, że zwracał się do samego lorda nestora i nie było to zwracanie się przy stole).
Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że uzdrowicielka, taka jak ona, może być osobą o konserwatywnych poglądach. Zazwyczaj te osoby, które wybierały cięższą drogę, szczególnie kobiety zdawały się być „wyzwolonymi”. To mu nie przeszkadzało, właściwie podziwiał płeć piękną, kiedy okazywała się być „waleczna” (nawet jeżeli nie chodziło o walkę, a o pracę). Z drugiej strony Anthony naprawdę nie potrafił oceniać ludzi, a czasem nawet bał się to robić, co by to kogoś przypadkiem nie obrazić w myślach. Chyba, że chodziło o te przeklęte konserwy-szlachciców, których głowy najchętniej by ściął i postawił na kominku jako ozdoby. Kiwnął głową i nieznacznie się uśmiechnął, kiedy pani Pomfrey przystała na jego propozycję. Czuł się z tym odrobinę przyjemniej, szczególnie w sytuacji kiedy znowu dostawał napadu strachu. Choć naprawdę, nigdy nie powiedziałby, że czarownica jest osobą konserwatywną (ale w sumie, co on byłby w stanie zauważyć poza whisky i Quidditchem).
Uspokoił się, gdy i ona zaczęła zapewniać go o tym, że nie ma złych zamiarów. Nadal jednak oddychał szybciej, nerwowo. Z kolei, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę jego czoła ponownie drgnął, jak gdyby nie wiedział czego się spodziewać. Nie powinien tak robić, w końcu przeszedł już przez dwa zaklęcia uzdrowicielskie, które wyszły z jej różdżki. Może dlatego szybko zawstydził się swoich odruchów, bo wychodziło na to, że bał się kobiety, która przecież miała mu pomóc, ba, przyszła tutaj ze względu na list jego przyjaciela.
– Cały czas mi zimno, albo gorąco, czasem kręci mi się w głowie. Katar tak, kaszel nie. Ale wczoraj popiłem tyle gorącej herbaty, żeby tylko trochę się zagrzać – wyliczył, jak gdyby miał się spowiadać a nie tłumaczyć uzdrowicielce. Gorączka nie była tym, co najbardziej mu przeszkadzało. Najgorsze były i tak wizje, w których niestety pojawiał się przeklęty czarnoksiężnik.
Syknął jedynie, kiedy czarownica użyła kolejnego zaklęcia. Ból minął, tak mu się zdawało, choć on nadal nie nawyknął do tej przyjemnej zmiany i miał wrażenie, że nadal coś go boli. Bardziej i tak bolała go cisza ze strony pani Pomfrey, która w ogóle nie skomentowała jego słów. Spuścił wzrok na swoje buty i westchnął cicho.
– Znaczy, dopóki nie przestanę go widzieć, tak długo muszę zażywać te eliksiry? – Zapytał dla pewności. Nie podobała mu się ta wizja.
Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że uzdrowicielka, taka jak ona, może być osobą o konserwatywnych poglądach. Zazwyczaj te osoby, które wybierały cięższą drogę, szczególnie kobiety zdawały się być „wyzwolonymi”. To mu nie przeszkadzało, właściwie podziwiał płeć piękną, kiedy okazywała się być „waleczna” (nawet jeżeli nie chodziło o walkę, a o pracę). Z drugiej strony Anthony naprawdę nie potrafił oceniać ludzi, a czasem nawet bał się to robić, co by to kogoś przypadkiem nie obrazić w myślach. Chyba, że chodziło o te przeklęte konserwy-szlachciców, których głowy najchętniej by ściął i postawił na kominku jako ozdoby. Kiwnął głową i nieznacznie się uśmiechnął, kiedy pani Pomfrey przystała na jego propozycję. Czuł się z tym odrobinę przyjemniej, szczególnie w sytuacji kiedy znowu dostawał napadu strachu. Choć naprawdę, nigdy nie powiedziałby, że czarownica jest osobą konserwatywną (ale w sumie, co on byłby w stanie zauważyć poza whisky i Quidditchem).
Uspokoił się, gdy i ona zaczęła zapewniać go o tym, że nie ma złych zamiarów. Nadal jednak oddychał szybciej, nerwowo. Z kolei, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę jego czoła ponownie drgnął, jak gdyby nie wiedział czego się spodziewać. Nie powinien tak robić, w końcu przeszedł już przez dwa zaklęcia uzdrowicielskie, które wyszły z jej różdżki. Może dlatego szybko zawstydził się swoich odruchów, bo wychodziło na to, że bał się kobiety, która przecież miała mu pomóc, ba, przyszła tutaj ze względu na list jego przyjaciela.
– Cały czas mi zimno, albo gorąco, czasem kręci mi się w głowie. Katar tak, kaszel nie. Ale wczoraj popiłem tyle gorącej herbaty, żeby tylko trochę się zagrzać – wyliczył, jak gdyby miał się spowiadać a nie tłumaczyć uzdrowicielce. Gorączka nie była tym, co najbardziej mu przeszkadzało. Najgorsze były i tak wizje, w których niestety pojawiał się przeklęty czarnoksiężnik.
Syknął jedynie, kiedy czarownica użyła kolejnego zaklęcia. Ból minął, tak mu się zdawało, choć on nadal nie nawyknął do tej przyjemnej zmiany i miał wrażenie, że nadal coś go boli. Bardziej i tak bolała go cisza ze strony pani Pomfrey, która w ogóle nie skomentowała jego słów. Spuścił wzrok na swoje buty i westchnął cicho.
– Znaczy, dopóki nie przestanę go widzieć, tak długo muszę zażywać te eliksiry? – Zapytał dla pewności. Nie podobała mu się ta wizja.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowo konserwatywny nabrało w ich kręgach pejoratywnego wydźwięku, nadano mu ujemne znaczenie, przywodziło na myśl niechęć do mugoli, wychwalanie idei czystości krwi i pochwałę systemu kastowego; od podobnych poglądów panna Pomfrey była zdecydowanie daleka. Można rzecz, że jej polityczne poglądy były raczej liberalne; spojrzenie na sprawy damsko-męskie i społeczne po prostu staromodne. Poppy została wychowana przez surową czarownicę starej daty, przejęła po ciotce wiele, często nieświadomie. Krzywo spoglądała na kobiety, które pchały się do policji, biura aurorów, Wiedźmiej Straży, które podejmowały karierę typowo męską; było w tym po prostu wiele troski, przejmowała się, że coś im się stanie, że nie udźwigną tego ciężaru tak jak mężczyzna. Nie potępiała pracy zawodowej w ogóle, sama przecież ukończyła kurs uzdrowicielski i pracowała w szpitalu świętego Munga, teraz w Hogwarcie, jednakże podejmowanie niektórych prac kobiecie zwyczajnie nie wypadało. Tak jak noszenie spodni, czy zrównywanie pozycji kobiet i mężczyzn - to po prostu było nie na miejscu. Poppy była przywiązana do dawnych tradycji i obyczajów, do utrzymywania odpowiedniego dystansu, bywała bardzo sztywna w obejściu, jednakże nie miała serca odmówić lordowi Macmillanowi przejścia na ty. Ostatecznie niewiele ją to kosztowało, a jeśli jemu miało zrobić się od tego lepiej - to było dla niej istotniejsze. Ten człowiek, choć popełnił ogromny błąd, potrzebował spokoju i pomocy.
Gdy przytknęła dłoń do lordowskiego czoła poczuła, że jest gorące, a słowa o nagłych uderzeniach gorąca, czy dreszczach z zimna, stanowiły kolejne potwierdzenie. - Jesteś przeziębiony, Anthony, potrzebujesz się porządnie wygrzać i odpocząć, herbata nie wystarczy - stwierdziła Poppy. Uda się w porę zatrzymać tę infekcję i nie dopuścić do pojawienia się kataru, czy kasłania, jeśli jej usłucha. - Zostawię ci wywar pieprzowy, dobrze? Powinieneś pić fiolkę mniej więcej co cztery godziny i cały ten czas leżeć pod pierzyną, aby się wygrzać i wypocić chorobę. Rozumiemy się? Najlepiej to prześpij, a by sen był spokojny, wypij eliksir słodkiego snu - zawyrokowała ostatecznie, kończąc osłuchiwać jego płuca. Nic w nich nie zalegało, nie podejrzewała ich zapalenia, a skoro nie skarżył się też na ból gardła, najpewniej nie dojdzie do choroby migdałów, czy anginy.
- Tak, Anthony - potwierdziła, a w głosie Poppy zabrzmiało szczere współczucie. Uniosła dłoń i położyła ją na ramieniu mężczyzny w pełnym troski geście. - Pomogą ci przetrwać ten trudny czas. Nie ma się czego wstydzić, to zaklęcie może doprowadzić człowieka do prawdziwego obłędu, jesteś silny, że je przetrwałeś. Uporasz się z nim, potrzebujesz jedynie czasu. Pij te eliksiry, a to minie, obiecuję. Nie przestawaj bez konsultacji z uzdrowicielem, dobrze? Możesz napisać do mnie, możesz porozmawiać z magomedykiem ze szpitala świętego Munga, gdy te sny i wizje ustaną. Po prostu nie odstawiaj ich samodzielnie, dobrze?
Wyciągnęła ze swojej torby rolkę pergaminu, poprosiła Macmillana o kałamarz i pióro; rozpisała mu nazwy eliksirów i konkretne dawki w mililitrach, aby mógł wypić je samemu, bez pomocy uzdrowiciela. Wymogła na nim obietnicę, że odpocznie i zregeneruje siły; zapewniła, że zawsze może zwrócić się do niej o pomoc, jeśli coś będzie się działo.
Niedługo później pożegnała się z lordem Macmillan i opuściła Kornwalię; musiała wracać do Hogwartu.
| zt x2
Gdy przytknęła dłoń do lordowskiego czoła poczuła, że jest gorące, a słowa o nagłych uderzeniach gorąca, czy dreszczach z zimna, stanowiły kolejne potwierdzenie. - Jesteś przeziębiony, Anthony, potrzebujesz się porządnie wygrzać i odpocząć, herbata nie wystarczy - stwierdziła Poppy. Uda się w porę zatrzymać tę infekcję i nie dopuścić do pojawienia się kataru, czy kasłania, jeśli jej usłucha. - Zostawię ci wywar pieprzowy, dobrze? Powinieneś pić fiolkę mniej więcej co cztery godziny i cały ten czas leżeć pod pierzyną, aby się wygrzać i wypocić chorobę. Rozumiemy się? Najlepiej to prześpij, a by sen był spokojny, wypij eliksir słodkiego snu - zawyrokowała ostatecznie, kończąc osłuchiwać jego płuca. Nic w nich nie zalegało, nie podejrzewała ich zapalenia, a skoro nie skarżył się też na ból gardła, najpewniej nie dojdzie do choroby migdałów, czy anginy.
- Tak, Anthony - potwierdziła, a w głosie Poppy zabrzmiało szczere współczucie. Uniosła dłoń i położyła ją na ramieniu mężczyzny w pełnym troski geście. - Pomogą ci przetrwać ten trudny czas. Nie ma się czego wstydzić, to zaklęcie może doprowadzić człowieka do prawdziwego obłędu, jesteś silny, że je przetrwałeś. Uporasz się z nim, potrzebujesz jedynie czasu. Pij te eliksiry, a to minie, obiecuję. Nie przestawaj bez konsultacji z uzdrowicielem, dobrze? Możesz napisać do mnie, możesz porozmawiać z magomedykiem ze szpitala świętego Munga, gdy te sny i wizje ustaną. Po prostu nie odstawiaj ich samodzielnie, dobrze?
Wyciągnęła ze swojej torby rolkę pergaminu, poprosiła Macmillana o kałamarz i pióro; rozpisała mu nazwy eliksirów i konkretne dawki w mililitrach, aby mógł wypić je samemu, bez pomocy uzdrowiciela. Wymogła na nim obietnicę, że odpocznie i zregeneruje siły; zapewniła, że zawsze może zwrócić się do niej o pomoc, jeśli coś będzie się działo.
Niedługo później pożegnała się z lordem Macmillan i opuściła Kornwalię; musiała wracać do Hogwartu.
| zt x2
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
7 listopad 1956
Denerwował się. Wciąż pamiętał to, co stało się piątego października, kiedy pewien skrzat, o imieniu Kupidynek, przysporzył mu nietypowych kłopotów. Gdyby nie jego niemalże sekundowe pojawienie się w sypialni, Anthony pewnie do dziś nie odważyłby się w ogóle odezwać do panny Charlene. Nie było do zachowanie godne dorosłego człowieka, w dodatku lorda. Był jednak człowiekiem takim jak inni i zwyczajnie się wstydził tego, co zaszło pomiędzy nim a blondwłosą czarownicą. Przecież nie zdawał sobie sprawy, że to, co się stało, było winą skrzata i prawdopodobnie użytej przez niego amortencji. To wszystko było przecież wtedy tak dziwnie realne…
Naprawdę było mu głupio. Miał nadzieję, że to spotkanie na tamtej plaży nie świadczyło o tym, że nieumyślne zdradził Rię. Nie zdradził jej prawda? Głupie pytanie, sumienie zżerało mu nerwy. Czuł się winny, nawet jeżeli wina stała całkowicie po stronie Kupidynka. Gdyby tylko był w stanie zrozumieć, że to, co robił było spowodowane przez ten jeden eliksir. Teraz powinien być spokojniejszy, a jednak wciąż się martwił. Gdyby tylko Weasleyówna wiedziała co się stało, pewnie odcięłaby mu głowę mieczem, a jeżeli nie ona, to pewnie jej ojciec, jej brat lub sam kuzyn Brendan. Może jednak powinna tak zrobić? A może powinien o tym wszystkim zapomnieć? W końcu jego spotkania z Charlene zawsze kończyły się wyjątkowo niezręcznie, zaczynając od tego jak ją poznał, po przypadkowe spotkanie w porcie, nie mówiąc o innych sytuacjach! Może tak po prostu miała wyglądać ich znajomość, to znaczy może po prostu mieli być „partnerami” w wyjątkowo głupich sytuacjach.
Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, w którym mógłby spotkać się z panną Charlene i przeprosić ją za głupie zachowanie, nawet jeżeli (jak mu się zdawało) całkowicie powinna go rozumieć. Była kobietą, a pewnie brak odpowiedzi z jego strony ją uraził. Najlepszym powodem do ściągnięcia tutaj panny Leighton zdawały się mu eliksiry, a właściwie eliksir uspokajający, którego zapasy wyjątkowo się kurczyły. Wizje wciąż go napadały, choć nie miały takiej intensywności jak w październiku. Wciąż były jednak przerażające i doprowadzały go czasem do niemożliwej do opisania paniki. Tak, to był dobry powód, dla którego mógłby tutaj ściągnąć czarownicę, a przy tym przeprosić ją za swoje zachowanie. Oby tylko ona zechciała się pojawić na dworze Macmillanów.
W ciszy czytał jedną z książek, siedząc przy tym dość blisko ogniska. Czasami popijał herbatę od waleriany i melisy, chcąc wyciszyć swój umysł przed spotkaniem z panną Leighton. Chciał także zająć jakąś czynnością samego siebie, żeby nie rozmyślać zbyt wiele o tym, co się stało. Nie wiedzieć dlaczego, ciotki (które także znajdowały się w salonie) zachowywały się wyjątkowo cicho, od czasu do czasu plotkując coś na temat niedawnych wydarzeń lub nadchodzącego ślubu (co nie odpowiadało już tak bardzo Anthony’emu, bo w takim przypadku to on był na ich językach). Co kilkanaście minut wstawał i podchodził do okna i wpatrywał się w deszcz, który lał się z nieba. Miał tylko nadzieję, że czarownica (tzn. Charlene) nie będzie miała problemu w dostaniu się do Puddlemere, szczególnie że teren dookoła posiadłości potrafił zamienić się w ogromne kałuże, nie mówiąc o pobliskich moczarach.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie pamiętała tamten niezręczny dzień z październiku, ale mimo to, kiedy po szczycie w Stonehenge potrzebował jej pomocy z eliksirami, nie zawahała się i przybyła, by mu pomóc. Mogła czuć się nieswojo i niezręcznie, ale była alchemikiem i członkiem Zakonu Feniksa, więc nie potrafiła mu wtedy odmówić, choć podczas całego spotkania konsekwentnie omijała temat, próbując się zachowywać, jakby nic się nie stało.
Bo w gruncie rzeczy nie stało się nic, czego mogliby bardzo żałować. Poza spotkaniem i rozmową, podczas której snuli plany wspólnego wyjazdu (który oczywiście nie doszedł do skutku, skoro nazajutrz oboje oprzytomnieli) nie doszło między nimi do niczego niestosownego, a nikt ich „schadzki” nie widział. Charlie nie miała tego poczucia, że kogoś zdradzała, bo w jej życiu nie było żadnego mężczyzny, choć w głębi duszy chciałaby, żeby ktoś się pojawił. Anthony znajdował się poza jej zasięgiem, więc nawet nie mogła myśleć o nim w inny sposób niż jako o znajomości pełnej zaskakujących zwrotów i niezręczności, ale też sympatii. Bo mimo tego, co się zdarzyło, nadal go lubiła. Poza tym i jej złożył wizytę skrzat, który zostawił list, więc domyślała się, że oboje byli jego ofiarami. Jeśli, tak jak myślała, byli pod wpływem amortencji, żadne z nich nie mogło panować nad swoim zachowaniem.
W dodatku parę dni temu okazało się, że Anthony także został członkiem Zakonu Feniksa, zapewne już po tym, co przeżył w Stonehenge. Była w szoku, kiedy podczas spotkania, na którym omawiano szczegóły misji dostrzegła go przy stole, ale zarazem ucieszyła się, widząc tego zdolnego czarodzieja wśród nich. Choć wiele przeszedł, mógł być cennym sojusznikiem. Podczas spotkania co jakiś czas dyskretnie umykała wzrokiem w jego stronę. Nikomu jednak nie opowiadała o tym, co wydarzyło się piątego października. To była jej i Anthony’ego tajemnica, poza tym nie chciała zasiewać jakichkolwiek niezgodności pomiędzy nim a Rią.
Zaproszenie do Puddlemere było też dobrym pretekstem do tego, by wziąć parę dni urlopu i zatrzymać się w rodzinnym domu. Przybyła więc do Tinworth nazajutrz po spotkaniu Zakonu, wieczorem szóstego listopada, dzień przed umówionym spotkaniem z Macmillanem. Jej matka znowu pogrążyła się w oparach mieszanek antydepresyjnych odkąd zaginęła Vera, a Charlie nie wiedziała, jak jej pomóc w bardziej konstruktywny sposób niż dobrym słowem i uwarzeniem mikstur. Nie mogła przeprowadzić się z powrotem do Kornwalii na stałe, bo z powodu braku teleportacji oraz awarii sieci Fiuu codzienne podróżowanie do Londynu do pracy byłoby udręką. Obiecała więc tylko, że zostanie w domu na parę dni, ale siódmego listopada udała się do dworu Macmillanów, w którym była już niecały miesiąc temu.
Skrzat zaprowadził ją do pomieszczenia, w którym miał oczekiwać Anthony. Idąc na spotkanie z nim dużo rozmyślała i zastanawiała się nad tym, co powiedzieć. Wydawało jej się, że dziś nie powinni już przemilczać sprawy z amortencją i powinni to sobie wyjaśnić, to po pierwsze. Po drugie, musieli porozmawiać o Zakonie, skoro już oboje wiedzieli o swojej przynależności. Ale kiedy została wprowadzona do komnaty, okazało się, że nie byli tam sami.
- Eee... dzień dobry – wybąkała, oblewając się rumieńcem, kiedy plotkujące kobiety zwróciły na nią uwagę. Choć Leightonowie żyli na ziemiach Kornwalii od kilku wieków i nigdy nie szukali zwad z panami tych terenów, nie była przyzwyczajona do bywania w dworach. Była prostą dziewczyną ze wsi i podobne okoliczności zwyczajnie ją peszyły. Wyglądała też dość skromnie, choć schludnie i dziewczęco, a jej jasne włosy jak zwykle były zaplecione w warkocz. – Miło cię znowu widzieć, Anthony. – Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Anthonym i wyraźnie mówiło, że wolałaby z nim porozmawiać na osobności. Ani Zakon, ani wydarzenia z piątego października nie były czymś, co mogliby omawiać przy świadkach. Mieli do omówienia całkiem sporo, ponadto łatwiej będzie jej się warzyło eliksir, kiedy będzie obserwować ją tylko jedna para oczu, a nie kilka.
Bo w gruncie rzeczy nie stało się nic, czego mogliby bardzo żałować. Poza spotkaniem i rozmową, podczas której snuli plany wspólnego wyjazdu (który oczywiście nie doszedł do skutku, skoro nazajutrz oboje oprzytomnieli) nie doszło między nimi do niczego niestosownego, a nikt ich „schadzki” nie widział. Charlie nie miała tego poczucia, że kogoś zdradzała, bo w jej życiu nie było żadnego mężczyzny, choć w głębi duszy chciałaby, żeby ktoś się pojawił. Anthony znajdował się poza jej zasięgiem, więc nawet nie mogła myśleć o nim w inny sposób niż jako o znajomości pełnej zaskakujących zwrotów i niezręczności, ale też sympatii. Bo mimo tego, co się zdarzyło, nadal go lubiła. Poza tym i jej złożył wizytę skrzat, który zostawił list, więc domyślała się, że oboje byli jego ofiarami. Jeśli, tak jak myślała, byli pod wpływem amortencji, żadne z nich nie mogło panować nad swoim zachowaniem.
W dodatku parę dni temu okazało się, że Anthony także został członkiem Zakonu Feniksa, zapewne już po tym, co przeżył w Stonehenge. Była w szoku, kiedy podczas spotkania, na którym omawiano szczegóły misji dostrzegła go przy stole, ale zarazem ucieszyła się, widząc tego zdolnego czarodzieja wśród nich. Choć wiele przeszedł, mógł być cennym sojusznikiem. Podczas spotkania co jakiś czas dyskretnie umykała wzrokiem w jego stronę. Nikomu jednak nie opowiadała o tym, co wydarzyło się piątego października. To była jej i Anthony’ego tajemnica, poza tym nie chciała zasiewać jakichkolwiek niezgodności pomiędzy nim a Rią.
Zaproszenie do Puddlemere było też dobrym pretekstem do tego, by wziąć parę dni urlopu i zatrzymać się w rodzinnym domu. Przybyła więc do Tinworth nazajutrz po spotkaniu Zakonu, wieczorem szóstego listopada, dzień przed umówionym spotkaniem z Macmillanem. Jej matka znowu pogrążyła się w oparach mieszanek antydepresyjnych odkąd zaginęła Vera, a Charlie nie wiedziała, jak jej pomóc w bardziej konstruktywny sposób niż dobrym słowem i uwarzeniem mikstur. Nie mogła przeprowadzić się z powrotem do Kornwalii na stałe, bo z powodu braku teleportacji oraz awarii sieci Fiuu codzienne podróżowanie do Londynu do pracy byłoby udręką. Obiecała więc tylko, że zostanie w domu na parę dni, ale siódmego listopada udała się do dworu Macmillanów, w którym była już niecały miesiąc temu.
Skrzat zaprowadził ją do pomieszczenia, w którym miał oczekiwać Anthony. Idąc na spotkanie z nim dużo rozmyślała i zastanawiała się nad tym, co powiedzieć. Wydawało jej się, że dziś nie powinni już przemilczać sprawy z amortencją i powinni to sobie wyjaśnić, to po pierwsze. Po drugie, musieli porozmawiać o Zakonie, skoro już oboje wiedzieli o swojej przynależności. Ale kiedy została wprowadzona do komnaty, okazało się, że nie byli tam sami.
- Eee... dzień dobry – wybąkała, oblewając się rumieńcem, kiedy plotkujące kobiety zwróciły na nią uwagę. Choć Leightonowie żyli na ziemiach Kornwalii od kilku wieków i nigdy nie szukali zwad z panami tych terenów, nie była przyzwyczajona do bywania w dworach. Była prostą dziewczyną ze wsi i podobne okoliczności zwyczajnie ją peszyły. Wyglądała też dość skromnie, choć schludnie i dziewczęco, a jej jasne włosy jak zwykle były zaplecione w warkocz. – Miło cię znowu widzieć, Anthony. – Jej spojrzenie na dłużej zatrzymało się na Anthonym i wyraźnie mówiło, że wolałaby z nim porozmawiać na osobności. Ani Zakon, ani wydarzenia z piątego października nie były czymś, co mogliby omawiać przy świadkach. Mieli do omówienia całkiem sporo, ponadto łatwiej będzie jej się warzyło eliksir, kiedy będzie obserwować ją tylko jedna para oczu, a nie kilka.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Zabawne, że sam jakimś dziwnym trafem zapomniał o tym, że przecież i tak napisał do Charlene po piątym października, a właściwie po dziesiątym dniu października. Wtedy jednak był jednak zdezorientowany, w końcu oberwał wyjątkowo silnym zaklęciem niewybaczalnym, które roztroiło go na miesiąc, a zdawało się, że to jeszcze nie koniec. Wtedy nie miał jak rozmyślać o ich spotkaniu w Walii. Tak to, przynajmniej, wytłumaczył sam sobie Anthony, bo doskonale pamiętał o tym, że czarownica przygotowała mu eliksir uspokajający kilka dni po Stonehenge, ale jednocześnie zachowywał się obecnie tak, jak gdyby to zdarzenie nie miało miejsca (sic!) Zabawne, co trauma i szok potrafią zrobić z człowiekiem. Nie zmieniało jednak to faktu, że kwestia spotkania wywołanego przez skrzata wciąż pozostawała nierozstrzygnięta, a rozmowę w związku z nią należałoby w końcu podjąć, szczególnie kiedy i tak spotkali się przy jednym stole podczas krótkiego spotkania Zakonu.
I on był zaskoczony, że piątego listopada zobaczył właśnie pannę Leighton i nie tylko ją. Tylu znajomych przez zapewne dość długi czas działało w konspiracji, co było dla niego niemałym zaskoczeniem, nawet jeżeli kuzyn wymienił mu kilka imion. A jednak i wtedy nie odważył się na przeprosiny… a dopiero po tym, jak wrócił do domu i spisał list. Nie wiedział jednak o tym co dręczyło biedną Charlene, ani że jej siostra zaginęła. Na nieszczęście, bo na pewno spróbowałby pomóc… choć zapewne nie wiedziałby od czego zacząć. Póty co mógł jedynie rozmyślać nad tym jak przeprosić czarownicę za swoje zachowanie i to, że właściwie miesiąc zwlekał z poruszeniem tego tematu.
W momencie kiedy otworzyły się drzwi, nie wiedział co go bardziej przeraziło – skrzypienie zawiasów, głos skrzata, głos Charlene czy może nagła cisza pomiędzy cichymi plotkami ze strony ciotek. Dłoń, w której trzymał herbatę wyraźnie zaczęła się trząść, a Anthony na chwilę się skulił. Zaraz jednak zaczął przeklinać na siebie samego w myślach, bo wyglądało to tak, jak gdyby był królikiem, a nie czarodziejem. Jego nerwy wciąż były wyraźnie nadszarpnięte, tak samo jak spokój ducha. Nie bez powodu zresztą, wciąż być mordercą kilkunastu osób.
– Charlene, witaj – odezwał się, kiedy tylko przytrzymał filiżankę z podstawką drugą dłonią. Ciotki jedynie spojrzały po sobie, część kiwnęła głową, ale wszystkie natychmiast zaczęły coś między sobą szeptać. – Przejdźmy może do pokoju obok – zaproponował, chcąc uniknąć nieprzyjemnego poczucia obserwacji, a przy tym móc rozmawiać swobodnie o wszystkim. Natychmiast odstawił herbatę, podszedł do panny Leighton i powiódł ją do wspomnianego przed chwilą pokoju obok. – Tutaj na pewno będziemy mieć swobodę rozmowy, jeżeli nie masz nic przeciwko temu. – Starał się wyglądać na takiego, któremu nic nie jest. Nie mógł wyjść przecież na kogoś, kto po ostatnich wydarzeniach bał się podejść do okna, żeby przypadkiem nie zobaczyć za firanką samozwańczego lorda Voldemorta.
I on był zaskoczony, że piątego listopada zobaczył właśnie pannę Leighton i nie tylko ją. Tylu znajomych przez zapewne dość długi czas działało w konspiracji, co było dla niego niemałym zaskoczeniem, nawet jeżeli kuzyn wymienił mu kilka imion. A jednak i wtedy nie odważył się na przeprosiny… a dopiero po tym, jak wrócił do domu i spisał list. Nie wiedział jednak o tym co dręczyło biedną Charlene, ani że jej siostra zaginęła. Na nieszczęście, bo na pewno spróbowałby pomóc… choć zapewne nie wiedziałby od czego zacząć. Póty co mógł jedynie rozmyślać nad tym jak przeprosić czarownicę za swoje zachowanie i to, że właściwie miesiąc zwlekał z poruszeniem tego tematu.
W momencie kiedy otworzyły się drzwi, nie wiedział co go bardziej przeraziło – skrzypienie zawiasów, głos skrzata, głos Charlene czy może nagła cisza pomiędzy cichymi plotkami ze strony ciotek. Dłoń, w której trzymał herbatę wyraźnie zaczęła się trząść, a Anthony na chwilę się skulił. Zaraz jednak zaczął przeklinać na siebie samego w myślach, bo wyglądało to tak, jak gdyby był królikiem, a nie czarodziejem. Jego nerwy wciąż były wyraźnie nadszarpnięte, tak samo jak spokój ducha. Nie bez powodu zresztą, wciąż być mordercą kilkunastu osób.
– Charlene, witaj – odezwał się, kiedy tylko przytrzymał filiżankę z podstawką drugą dłonią. Ciotki jedynie spojrzały po sobie, część kiwnęła głową, ale wszystkie natychmiast zaczęły coś między sobą szeptać. – Przejdźmy może do pokoju obok – zaproponował, chcąc uniknąć nieprzyjemnego poczucia obserwacji, a przy tym móc rozmawiać swobodnie o wszystkim. Natychmiast odstawił herbatę, podszedł do panny Leighton i powiódł ją do wspomnianego przed chwilą pokoju obok. – Tutaj na pewno będziemy mieć swobodę rozmowy, jeżeli nie masz nic przeciwko temu. – Starał się wyglądać na takiego, któremu nic nie jest. Nie mógł wyjść przecież na kogoś, kto po ostatnich wydarzeniach bał się podejść do okna, żeby przypadkiem nie zobaczyć za firanką samozwańczego lorda Voldemorta.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój herbaciany
Szybka odpowiedź