Pokój herbaciany
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój herbaciany
Salon przeznaczony do spotkań przy herbatce. Widoczny jest znaczny wpływ damskiego grona mieszkańców w ozdabianiu pomieszczenia. Miejsce często wykorzystywane do przyjmowania dobrze znanych gości.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
Charlie zdawała sobie sprawę, że Anthony (choć nie znała całej prawdy o tym, co dokładnie zrobiono mu w Stonehenge) jest zbyt rozbity i roztrzęsiony, dlatego właśnie wtedy nie miała serca przywoływać żadnych niezręcznych wspomnień. Uznała wówczas, że to zły czas na takie rozmowy i skupiała się na innych kwestiach, zresztą widok Anthony’ego w takim stanie skutecznie sprawił, że zapomniała o innych sprawach. Jak miałaby mu cokolwiek wypominać, kiedy widziała, że był wówczas rozdygotanym wrakiem samego siebie?
Nie spodziewała się, że ich kolejne spotkanie po tamtym dniu, w którym uwarzyła mu eliksiry, będzie miało miejsce na spotkaniu Zakonu. Wybierając się na nie raczej nie myślała, że ujrzy tam Macmillana, a tu jednak. Świat czasem bywał naprawdę mały, ale to znaczyło też, że teraz będą mieć ze sobą do czynienia więcej niż wcześniej. Stali teraz po tej samej stronie i niezależnie od ich prywatnych relacji byli sojusznikami, chociaż Charlie i bez tego pomogłaby mu z eliksirem.
Miała wrażenie, że wyglądał już nieco lepiej niż w październiku, ale nadal zdawał się nieco znerwicowany, kiedy weszła do pokoju. Skulił się a jego dłoń zaczęła się trząść, mimowolnie przypomniała sobie, jak wtedy w październiku wylał herbatę i wpadł w panikę, bo wydawało mu się, że zaraz zza firanki wyjdzie Voldemort. To musiało być straszne – żyć w takim lęku.
Zatrzymała się więc, zachowując odpowiedni dystans, co dodatkowo wymuszała obecność osób trzecich, co bardzo speszyło Charlie. Zdawała sobie sprawę, że może być powodem szeptów ciotek Macmillana, a wcale tego nie chciała, nie lubiła przyciągać uwagi ani budzić sensacji, ani tym bardziej prowokować plotek. Pojawiła się tu jako alchemik, przynajmniej oficjalnie.
Z ulgą zgodziła się na propozycję przejścia do sąsiedniego pokoju, gdzie nie było nikogo. Ruszyła za Anthonym, rozglądając się po komnacie z ciekawością.
- Nadal trochę onieśmielają mnie takie miejsca – przyznała, po czym zwróciła na niego wzrok. – Ale naprawdę chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy. Jest trochę spraw, o których powinniśmy porozmawiać – mówiła dalej, wciąż dyskretnie lustrując go wzrokiem. – Jak się czujesz? Czy już jest trochę lepiej? Eliksir, który zrobiłam ci w październiku, przyniósł jakieś efekty i ukoił ataki paniki? – dopytywała na początek. – Jeśli nadal go potrzebujesz, to mogę ci uwarzyć kolejnych kilka porcji – zapewniła, mnąc w dłoniach uchwyt torby, w której miała kociołek i alchemiczne przybory oraz ingrediencje. Dłuższą chwilę się zawahała, zanim znowu się odezwała, bo nie była pewna, jak to powiedzieć. Obejrzała się przez ramię, by się upewnić, że drzwi są zamknięte i żadna z ciotek Anthony’ego nie zagląda ukradkiem. Na wszelki wypadek i tak ściszyła głos. – I... Nie zamierzam czuć do ciebie żalu o to, co wydarzyło się piątego października. Jeśli oboje padliśmy ofiarą tego skrzata, to wygląda na to, że żadne z nas nie miało wpływu na przebieg tego dnia. Moje alchemiczne doświadczenie mówi mi, że to, co czułam, przypomina opis działania amortencji – zaczęła mówić, chcąc mieć to za sobą. Jednocześnie zarumieniła się i umknęła wzrokiem, ale chciała tamtą sprawę do końca wyjaśnić, aby już nie rzutowała na ich późniejsze relacje, zwłaszcza skoro Anthony także był w Zakonie, i była w nim również Ria, a Charlie nie chciałaby być przyczyną żadnych kłótni między nimi.
Nie spodziewała się, że ich kolejne spotkanie po tamtym dniu, w którym uwarzyła mu eliksiry, będzie miało miejsce na spotkaniu Zakonu. Wybierając się na nie raczej nie myślała, że ujrzy tam Macmillana, a tu jednak. Świat czasem bywał naprawdę mały, ale to znaczyło też, że teraz będą mieć ze sobą do czynienia więcej niż wcześniej. Stali teraz po tej samej stronie i niezależnie od ich prywatnych relacji byli sojusznikami, chociaż Charlie i bez tego pomogłaby mu z eliksirem.
Miała wrażenie, że wyglądał już nieco lepiej niż w październiku, ale nadal zdawał się nieco znerwicowany, kiedy weszła do pokoju. Skulił się a jego dłoń zaczęła się trząść, mimowolnie przypomniała sobie, jak wtedy w październiku wylał herbatę i wpadł w panikę, bo wydawało mu się, że zaraz zza firanki wyjdzie Voldemort. To musiało być straszne – żyć w takim lęku.
Zatrzymała się więc, zachowując odpowiedni dystans, co dodatkowo wymuszała obecność osób trzecich, co bardzo speszyło Charlie. Zdawała sobie sprawę, że może być powodem szeptów ciotek Macmillana, a wcale tego nie chciała, nie lubiła przyciągać uwagi ani budzić sensacji, ani tym bardziej prowokować plotek. Pojawiła się tu jako alchemik, przynajmniej oficjalnie.
Z ulgą zgodziła się na propozycję przejścia do sąsiedniego pokoju, gdzie nie było nikogo. Ruszyła za Anthonym, rozglądając się po komnacie z ciekawością.
- Nadal trochę onieśmielają mnie takie miejsca – przyznała, po czym zwróciła na niego wzrok. – Ale naprawdę chciałam z tobą porozmawiać w cztery oczy. Jest trochę spraw, o których powinniśmy porozmawiać – mówiła dalej, wciąż dyskretnie lustrując go wzrokiem. – Jak się czujesz? Czy już jest trochę lepiej? Eliksir, który zrobiłam ci w październiku, przyniósł jakieś efekty i ukoił ataki paniki? – dopytywała na początek. – Jeśli nadal go potrzebujesz, to mogę ci uwarzyć kolejnych kilka porcji – zapewniła, mnąc w dłoniach uchwyt torby, w której miała kociołek i alchemiczne przybory oraz ingrediencje. Dłuższą chwilę się zawahała, zanim znowu się odezwała, bo nie była pewna, jak to powiedzieć. Obejrzała się przez ramię, by się upewnić, że drzwi są zamknięte i żadna z ciotek Anthony’ego nie zagląda ukradkiem. Na wszelki wypadek i tak ściszyła głos. – I... Nie zamierzam czuć do ciebie żalu o to, co wydarzyło się piątego października. Jeśli oboje padliśmy ofiarą tego skrzata, to wygląda na to, że żadne z nas nie miało wpływu na przebieg tego dnia. Moje alchemiczne doświadczenie mówi mi, że to, co czułam, przypomina opis działania amortencji – zaczęła mówić, chcąc mieć to za sobą. Jednocześnie zarumieniła się i umknęła wzrokiem, ale chciała tamtą sprawę do końca wyjaśnić, aby już nie rzutowała na ich późniejsze relacje, zwłaszcza skoro Anthony także był w Zakonie, i była w nim również Ria, a Charlie nie chciałaby być przyczyną żadnych kłótni między nimi.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uśmiechnął się niby naturalnie, ale jakby z wyjątkowo nerwowym tikiem, gdy wspomniała, że takie miejsce jak ta posiadłość ją onieśmielają. Co on mógłby odpowiedzieć na taką jej uwagę? Jego każdy oceniał na niemalże każdym kroku. Każdy błąd, nawet ten najdrobniejszy, zdawał się być wyjątkowo ogromny.
– I mnie – odpowiedział, starając się udawać pogodę ducha, którą kiedyś posiadał. Nie było mu do śmiechu, nie wiedzieć dlaczego. Obecność jednak kogoś takiego jak panna Leighton zmuszały go do choćby drobnego zmuszenia się na uśmiech. Nie chciał w końcu, żeby było to po nim widoczne, że się martwi.
Za uśmiechem jednak podążyło zdziwienie, szczególnie kiedy Charlene otwarcie powiedziała mu o tym, że już wcześniej chciała z nim porozmawiać. Pierwsze, o czym pomyślał, to ich dziwnie spotkanie na początku października, jeszcze przed Stonehenge, któremu winien był jeden skrzat. Dalsze wyjaśnienia sprawiły, że to zdarzenie na chwilę odeszło w niepamięć. A więc jednak, chodziło o jego zachowanie po dziesiątym października. Westchnął ciężko.
– Tak, trochę – odpowiedział. Rzeczywiście, za każdym razem kiedy zażywał eliksir czuł się znacznie spokojniej. Miał nawet wrażenie, że te wszystkie przeklęte wizje nie dzieją się tak często, jak przydarzały się mu tuż po spotkaniu. – Ale nadal go potrzebuję – odpowiedział jej na ostatnie zdanie. – Nadal mam wrażenie, że każdy chce mnie zabić. Nie mówiąc o… innych wizjach – a dokładnie obrazach tej jednej zmasakrowanej twarzy, która na nieszczęście była jego ofiarą. – To pewnie sumienie mnie zjada – przyznał nieśmiało, kiedy zamknął drzwi za sobą od pokoju w pobliżu pokoju herbacianego.
Nie spał dobrze, a to było widać po jego twarzy, najlepiej po worach pod oczami. Martwił się, a gdyby nie fakt, że wciąż miał w sobie sportowego ducha, pewnie zacząłby palić gorzej niż jeden z jego wujków, którego nie dało się dostrzec wśród dymu fajki. Umilkł, próbując zebrać myśli. Naprawdę głupio mu było, że znowu prosił pannę Leighton o pomoc.
Ku jego zaskoczeniu, czarownica jako pierwsza poruszyła wątek, który on poruszył w liście. Anthony wyraźnie zawstydzony zerknął na nią, a potem wbił swoje spojrzenie w podłogę. Cieszył się, że nie miała żalu, ale to nadal nie usprawiedliwiało milczenia z jego strony, nawet to co wydarzyło się podczas Stonehenge nie miało znaczenia. Zachował się wyraźnie samolubnie, próbując uniknąć tego tematu.
– I tak jest mi przykro z tego powodu, że zachowałem w taki a nie inny sposób, nie tylko podczas prawdopodobnego działania tego eliksiru… ale i po tym wszystkim, kiedy zwyczajnie nie odpowiedziałem tobie na list. Wybacz. – Nie zamierzał się usprawiedliwiać, bo to w jego oczach wyglądałoby podle. Na to nie było usprawiedliwienia. – Czasami, kiedy przydarzą mi się pewne sytuacje, zachowuję się nieodpowiedzialnie, jak dziecko – dodał jedynie. – A to całkiem niegodne zachowanie jak na… sama rozumiesz – uśmiechnął się wyjątkowo niemrawo, wyrażając przez to zawstydzenie, które go przechodziło. To nie było godne lorda zachowanie. Nie chciał jednak przy tym wskazywać na to, że jego obowiązywały pewne zasady, o których dość często zapominał lub z którymi nie chciał mieć do czynienia. – Wybacz jeszcze raz, że zachowałem się nieodpowiednio. Nie chciałem cię urazić, ale na nieszczęście tak zrobiłem.
– I mnie – odpowiedział, starając się udawać pogodę ducha, którą kiedyś posiadał. Nie było mu do śmiechu, nie wiedzieć dlaczego. Obecność jednak kogoś takiego jak panna Leighton zmuszały go do choćby drobnego zmuszenia się na uśmiech. Nie chciał w końcu, żeby było to po nim widoczne, że się martwi.
Za uśmiechem jednak podążyło zdziwienie, szczególnie kiedy Charlene otwarcie powiedziała mu o tym, że już wcześniej chciała z nim porozmawiać. Pierwsze, o czym pomyślał, to ich dziwnie spotkanie na początku października, jeszcze przed Stonehenge, któremu winien był jeden skrzat. Dalsze wyjaśnienia sprawiły, że to zdarzenie na chwilę odeszło w niepamięć. A więc jednak, chodziło o jego zachowanie po dziesiątym października. Westchnął ciężko.
– Tak, trochę – odpowiedział. Rzeczywiście, za każdym razem kiedy zażywał eliksir czuł się znacznie spokojniej. Miał nawet wrażenie, że te wszystkie przeklęte wizje nie dzieją się tak często, jak przydarzały się mu tuż po spotkaniu. – Ale nadal go potrzebuję – odpowiedział jej na ostatnie zdanie. – Nadal mam wrażenie, że każdy chce mnie zabić. Nie mówiąc o… innych wizjach – a dokładnie obrazach tej jednej zmasakrowanej twarzy, która na nieszczęście była jego ofiarą. – To pewnie sumienie mnie zjada – przyznał nieśmiało, kiedy zamknął drzwi za sobą od pokoju w pobliżu pokoju herbacianego.
Nie spał dobrze, a to było widać po jego twarzy, najlepiej po worach pod oczami. Martwił się, a gdyby nie fakt, że wciąż miał w sobie sportowego ducha, pewnie zacząłby palić gorzej niż jeden z jego wujków, którego nie dało się dostrzec wśród dymu fajki. Umilkł, próbując zebrać myśli. Naprawdę głupio mu było, że znowu prosił pannę Leighton o pomoc.
Ku jego zaskoczeniu, czarownica jako pierwsza poruszyła wątek, który on poruszył w liście. Anthony wyraźnie zawstydzony zerknął na nią, a potem wbił swoje spojrzenie w podłogę. Cieszył się, że nie miała żalu, ale to nadal nie usprawiedliwiało milczenia z jego strony, nawet to co wydarzyło się podczas Stonehenge nie miało znaczenia. Zachował się wyraźnie samolubnie, próbując uniknąć tego tematu.
– I tak jest mi przykro z tego powodu, że zachowałem w taki a nie inny sposób, nie tylko podczas prawdopodobnego działania tego eliksiru… ale i po tym wszystkim, kiedy zwyczajnie nie odpowiedziałem tobie na list. Wybacz. – Nie zamierzał się usprawiedliwiać, bo to w jego oczach wyglądałoby podle. Na to nie było usprawiedliwienia. – Czasami, kiedy przydarzą mi się pewne sytuacje, zachowuję się nieodpowiedzialnie, jak dziecko – dodał jedynie. – A to całkiem niegodne zachowanie jak na… sama rozumiesz – uśmiechnął się wyjątkowo niemrawo, wyrażając przez to zawstydzenie, które go przechodziło. To nie było godne lorda zachowanie. Nie chciał jednak przy tym wskazywać na to, że jego obowiązywały pewne zasady, o których dość często zapominał lub z którymi nie chciał mieć do czynienia. – Wybacz jeszcze raz, że zachowałem się nieodpowiednio. Nie chciałem cię urazić, ale na nieszczęście tak zrobiłem.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie zawsze czuła się onieśmielona, ilekroć przyszło jej być w jakimś bardziej eleganckim miejscu, choć takie okazje zdarzały się rzadko. Nie było jej stać na wizyty w droższych lokalach, a i do dworów jej nie zapraszano, z wyjątkiem Anthony’ego, który jednak robił to, bo potrzebował od niej eliksirów. A Charlie przybyła tutaj, żeby mu pomóc, a że przy okazji mogła nacieszyć oczy, to tylko dodatkowa rzecz. Chociaż na widok Macmillana przestała myśleć o cieszeniu oczu, bo skupiła się na jego wciąż marnym stanie. Wyglądał lepiej niż w październiku, ale wciąż daleko od normy. Martwiła się.
Uśmiechnęła się jednak, widząc że i on dzielnie próbował się uśmiechać. Ale było widać, że nadal przygniatają go zmartwienia, przy czym wspomnienie piątego października i „psikusa” spłatanego przez skrzata i tak było pewnie najbardziej błahym.
- Oczywiście, zrobię ci go – zgodziła się. – Jeśli nadal widzisz różne rzeczy i odczuwasz lęki, to powinieneś go zażywać. Ale to dobrze, że jest lepiej. Może z czasem te wizje znikną całkiem – próbowała go pocieszyć, choć zdawała sobie sprawę, że pewnie nigdy nie zapomni o tym, co się wydarzyło. Bez względu na ilość wypitych eliksirów nigdy nie uwolni się od poczucia winy. Niestety na to nie mogła zaradzić w żaden sposób, nie znała eliksiru który leczy takie sprawy. Ale jeśli przynajmniej przestanie wszędzie widzieć Voldemorta, to będzie to jakiś sukces. – Chciałabym móc ci pomóc bardziej, ale niestety nawet alchemia ma swoje granice. A co na twój stan mówią uzdrowiciele? – spytała jeszcze; pamiętała przeprowadzoną w październiku rozmowę ze swoją kuzynką Roselyn, która wybierała się do Anthony’ego i była ciekawa, czego udało jej się dowiedzieć. Charlie nie miała dostatecznych umiejętności uzdrowicielskich, by ocenić stan Macmillana. – Czy twój skrzat mógłby znowu przynieść mi trochę wody do kociołka, zanim zacznę go robić? Kociołek i składniki dodatkowe mam, ale nie mam ropy czyrakobulwy. Apteka którą najczęściej odwiedzam padła ofiarą anomalii, a inni dostawcy, z których usług korzystam, akurat jej nie mieli.
Anomalie panoszyły się w różnych miejscach, utrudniały też nabywanie ingrediencji, bo przez trudne warunki pogodowe ucierpiało wiele upraw magicznych roślin i żeby zdobyć niektóre składniki musiała się starać bardziej niż zwykle i nastawić na niekiedy dłuższe czekanie i wyższe ceny. W dodatku aptekę na Pokątnej niedawno zamknięto, bo podobno wciąż grasowała tam anomalia. Miała jednak nadzieję, że może Anthony wyposażył się w ropę czyrakobulwy zawczasu i będzie mógł jej użyczyć.
Kiedy temat zszedł na wydarzenia sprzed szczytu, z piątego października, dostrzegła że zerknął na nią szybko a potem opuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony. Zapewne było mu głupio, jej zresztą też, mimo że do niczego nieodpowiedniego między nimi wtedy nie doszło.
- Rozumiem, że nie miałeś głowy do pisania listów, bo najpierw myślałeś o zbliżającym się szczycie, a potem o jego konsekwencjach... – Cóż, trudno było oczekiwać, że osoba, której na sumieniu ciążyły takie rzeczy i która przeszła takie piekło będzie w nastroju by martwić się incydentem z jednodniowym zadurzeniem się, spowodowanym (jak myślała) eliksirem. Ale nie winiła go za to. Nie zignorowała prośby o pomoc wystosowanej do niej tydzień później. Tamta sprawa musiała poczekać, i poczekała do dziś. – Pewnie też nie byłabym w nastroju gdybym przeszła to co ty. Zresztą myślę że tamten... incydent zaskoczył nas oboje. Pozostaje nam tylko się cieszyć, że ostatecznie nic się nie stało i następnego dnia wszystko wróciło do normy, ale przez wzgląd na twoje dobro powinniśmy zachować to w tajemnicy. – Charlie była zwykłym mieszańcem, ale dla Anthony’ego to mogłoby być niekorzystne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że najwyraźniej miał jakieś plany względem Rii. Charlie nie wiedziała, co ta dwójka do siebie czuła, ale nie chciała stawać im na drodze, więc lepiej było, żeby Ria nie wiedziała o takim wydarzeniu. A jeśli miałaby się dowiedzieć, to od Anthony’ego, a nie przez przypadek od kogoś trzeciego. – Przeprosiny przyjęte – zapewniła jednak, nie chcąc, żeby to go dłużej gryzło. – Cóż, najwyraźniej rzeczywiście coś w tym jest, że musimy na siebie wpadać w różnych dziwnych okolicznościach. – Ciekawe, czy to coś znaczyło, czy to po prostu były zadziwiające zbiegi okoliczności? – A teraz pewnie będziemy na siebie wpadać jeszcze częściej – obejrzała się znowu na drzwi, by się upewnić, że są sami. W końcu nikt postronny nie powinien słyszeć o Zakonie. – Jesteśmy po tej samej stronie, Anthony. I cieszę się, że po niej jesteśmy. Kiedy się dowiedziałeś?
Uśmiechnęła się jednak, widząc że i on dzielnie próbował się uśmiechać. Ale było widać, że nadal przygniatają go zmartwienia, przy czym wspomnienie piątego października i „psikusa” spłatanego przez skrzata i tak było pewnie najbardziej błahym.
- Oczywiście, zrobię ci go – zgodziła się. – Jeśli nadal widzisz różne rzeczy i odczuwasz lęki, to powinieneś go zażywać. Ale to dobrze, że jest lepiej. Może z czasem te wizje znikną całkiem – próbowała go pocieszyć, choć zdawała sobie sprawę, że pewnie nigdy nie zapomni o tym, co się wydarzyło. Bez względu na ilość wypitych eliksirów nigdy nie uwolni się od poczucia winy. Niestety na to nie mogła zaradzić w żaden sposób, nie znała eliksiru który leczy takie sprawy. Ale jeśli przynajmniej przestanie wszędzie widzieć Voldemorta, to będzie to jakiś sukces. – Chciałabym móc ci pomóc bardziej, ale niestety nawet alchemia ma swoje granice. A co na twój stan mówią uzdrowiciele? – spytała jeszcze; pamiętała przeprowadzoną w październiku rozmowę ze swoją kuzynką Roselyn, która wybierała się do Anthony’ego i była ciekawa, czego udało jej się dowiedzieć. Charlie nie miała dostatecznych umiejętności uzdrowicielskich, by ocenić stan Macmillana. – Czy twój skrzat mógłby znowu przynieść mi trochę wody do kociołka, zanim zacznę go robić? Kociołek i składniki dodatkowe mam, ale nie mam ropy czyrakobulwy. Apteka którą najczęściej odwiedzam padła ofiarą anomalii, a inni dostawcy, z których usług korzystam, akurat jej nie mieli.
Anomalie panoszyły się w różnych miejscach, utrudniały też nabywanie ingrediencji, bo przez trudne warunki pogodowe ucierpiało wiele upraw magicznych roślin i żeby zdobyć niektóre składniki musiała się starać bardziej niż zwykle i nastawić na niekiedy dłuższe czekanie i wyższe ceny. W dodatku aptekę na Pokątnej niedawno zamknięto, bo podobno wciąż grasowała tam anomalia. Miała jednak nadzieję, że może Anthony wyposażył się w ropę czyrakobulwy zawczasu i będzie mógł jej użyczyć.
Kiedy temat zszedł na wydarzenia sprzed szczytu, z piątego października, dostrzegła że zerknął na nią szybko a potem opuścił wzrok, wyraźnie zawstydzony. Zapewne było mu głupio, jej zresztą też, mimo że do niczego nieodpowiedniego między nimi wtedy nie doszło.
- Rozumiem, że nie miałeś głowy do pisania listów, bo najpierw myślałeś o zbliżającym się szczycie, a potem o jego konsekwencjach... – Cóż, trudno było oczekiwać, że osoba, której na sumieniu ciążyły takie rzeczy i która przeszła takie piekło będzie w nastroju by martwić się incydentem z jednodniowym zadurzeniem się, spowodowanym (jak myślała) eliksirem. Ale nie winiła go za to. Nie zignorowała prośby o pomoc wystosowanej do niej tydzień później. Tamta sprawa musiała poczekać, i poczekała do dziś. – Pewnie też nie byłabym w nastroju gdybym przeszła to co ty. Zresztą myślę że tamten... incydent zaskoczył nas oboje. Pozostaje nam tylko się cieszyć, że ostatecznie nic się nie stało i następnego dnia wszystko wróciło do normy, ale przez wzgląd na twoje dobro powinniśmy zachować to w tajemnicy. – Charlie była zwykłym mieszańcem, ale dla Anthony’ego to mogłoby być niekorzystne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że najwyraźniej miał jakieś plany względem Rii. Charlie nie wiedziała, co ta dwójka do siebie czuła, ale nie chciała stawać im na drodze, więc lepiej było, żeby Ria nie wiedziała o takim wydarzeniu. A jeśli miałaby się dowiedzieć, to od Anthony’ego, a nie przez przypadek od kogoś trzeciego. – Przeprosiny przyjęte – zapewniła jednak, nie chcąc, żeby to go dłużej gryzło. – Cóż, najwyraźniej rzeczywiście coś w tym jest, że musimy na siebie wpadać w różnych dziwnych okolicznościach. – Ciekawe, czy to coś znaczyło, czy to po prostu były zadziwiające zbiegi okoliczności? – A teraz pewnie będziemy na siebie wpadać jeszcze częściej – obejrzała się znowu na drzwi, by się upewnić, że są sami. W końcu nikt postronny nie powinien słyszeć o Zakonie. – Jesteśmy po tej samej stronie, Anthony. I cieszę się, że po niej jesteśmy. Kiedy się dowiedziałeś?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech, kiedy Charlene zgodziła się na stworzenie eliksirów. Wiele jej zawdzięczał, szczególnie po tym, co się wydarzyło podczas Stonehenge. Gdyby nie ona, pewnie miałby więcej kłopotów. Wizje, których doświadczał nie były przyjemne, ale jednak, dzięki właśnie miksturom panny Leighton powoli ustępowały. Same wizje nie były aż tak bardzo przerażające jak na początku.
– I tak dzięki tobie jest lepiej – przyznał czarownicy. Był jej winien więcej niż podziękowania, choć nie wiedział jak to okazać. Gdyby nie ona, zacząłby wariować. – Naprawdę, bardzo mi pomogłaś, a nawet nie wiem jak się porządnie odwdzięczyć. Zrobię wszystko, co tylko sobie zażyczysz – odpowiedział na jej skromne stwierdzenie, że nie jest w stanie zrobić więcej niż stworzyć kilka eliksirów. Może i jedyne, co potrafiła zrobić to eliksiry, ale i tak było to więcej niż to, co on kiedykolwiek był w stanie zrobić. – Jest lepiej, ale powieniem na siebie uważać.
Na prośbę czarownicy o przygotowanie stanowiska alchemicznego dla niej, natychmiast skinął głową. Następnie przywołał jednego ze skrzatów. Mały pomocnik z chęcią rzucił się do pracy, z kolei drugi skrzat przyniósł skrzynkę z roślinnymi składnikami, które mogłyby być potrzebne.
– O tym też pomyślałem – poinformował Anthony, mając na myśli przede wszystkim ropę czyrakobulwy. Nie mógł przecież oczekiwać, że panna Leighton będzie marnować swoje składniki. Przecież to on był tutaj od zapewnienia dla niej komfortowych warunków pracy. Charlene robiła dla niego wystarczająco dużo, jeżeli nie zbyt wiele. Zaczynając od wybaczania mu głupiego zachowania z października, a kończąc na przygotowywaniu eliksirów. Macmillan wskazał dłonią na ropę czyrakobulwy, która znajdowała się w walizce. – Korzystaj z czego tylko chcesz. – A walizka oferowała znacznie więcej.
Jeden ze skrzatów natomiast przygotowywał i ustawiał kociołek panny Leighton. Anthony z kolei słuchał, co blondynka miała do powiedzenia w sprawie ich dość pechowego spotkania w Walii. Spochmurniał wyraźnie, kiedy wspomniała o szczycie. To była prawda, ale i tak miał wrażenie, że żadne wydarzenia nie usprawiedliwiały jego działań względem panny Leighton. Miała rację, co do tego, że najważniejsze było to, że nic złego się nie stało, a wszystko wróciło do normy. Bardziej cieszył się z tego, że mimo wszystko przyjeła jego przeprosiny. Ulżyło mu.
– Obyśmy nie wpadali na siebie w dotychczas typowy dla nas sposób – stwierdził, starając się choć trochę zażartować z serii niewyjaśnionych spotkań. Teraz rzeczywiście mieli szansę spotykać się nie sprowadzając na siebie kłopotów. Choć... to jeszcze mogło zostać sprawdzone przez los. – Po wszystkim, co się stało – odpowiedział jej na pytanie o to kiedy się dowiedział o Zakonie, bo myślał że właśnie to ma na myśli, nawet jeżeli nie powiedziała o tym otwarcie. Gdyby nie Brendan, byłby zupełnie nieświadomy, a pewnie i czułby się jeszcze bardziej jak zagubiona owca. Dzięki niemu i pozostałym członkom Zakonu miał jednak nadzieję, że może jest w stanie coś zmienić. Nie sam, ale razem z innymi. Przy tym nie czuł się tak bardzo przerażony i zagubiony we własnych myślach, jak kiedyś.
| Przekazuję Charlene 2x ropa czyrakobulwy, a przy tym pokazuję i oferuję jej inne składniki z listy moich ingrediencji
– I tak dzięki tobie jest lepiej – przyznał czarownicy. Był jej winien więcej niż podziękowania, choć nie wiedział jak to okazać. Gdyby nie ona, zacząłby wariować. – Naprawdę, bardzo mi pomogłaś, a nawet nie wiem jak się porządnie odwdzięczyć. Zrobię wszystko, co tylko sobie zażyczysz – odpowiedział na jej skromne stwierdzenie, że nie jest w stanie zrobić więcej niż stworzyć kilka eliksirów. Może i jedyne, co potrafiła zrobić to eliksiry, ale i tak było to więcej niż to, co on kiedykolwiek był w stanie zrobić. – Jest lepiej, ale powieniem na siebie uważać.
Na prośbę czarownicy o przygotowanie stanowiska alchemicznego dla niej, natychmiast skinął głową. Następnie przywołał jednego ze skrzatów. Mały pomocnik z chęcią rzucił się do pracy, z kolei drugi skrzat przyniósł skrzynkę z roślinnymi składnikami, które mogłyby być potrzebne.
– O tym też pomyślałem – poinformował Anthony, mając na myśli przede wszystkim ropę czyrakobulwy. Nie mógł przecież oczekiwać, że panna Leighton będzie marnować swoje składniki. Przecież to on był tutaj od zapewnienia dla niej komfortowych warunków pracy. Charlene robiła dla niego wystarczająco dużo, jeżeli nie zbyt wiele. Zaczynając od wybaczania mu głupiego zachowania z października, a kończąc na przygotowywaniu eliksirów. Macmillan wskazał dłonią na ropę czyrakobulwy, która znajdowała się w walizce. – Korzystaj z czego tylko chcesz. – A walizka oferowała znacznie więcej.
Jeden ze skrzatów natomiast przygotowywał i ustawiał kociołek panny Leighton. Anthony z kolei słuchał, co blondynka miała do powiedzenia w sprawie ich dość pechowego spotkania w Walii. Spochmurniał wyraźnie, kiedy wspomniała o szczycie. To była prawda, ale i tak miał wrażenie, że żadne wydarzenia nie usprawiedliwiały jego działań względem panny Leighton. Miała rację, co do tego, że najważniejsze było to, że nic złego się nie stało, a wszystko wróciło do normy. Bardziej cieszył się z tego, że mimo wszystko przyjeła jego przeprosiny. Ulżyło mu.
– Obyśmy nie wpadali na siebie w dotychczas typowy dla nas sposób – stwierdził, starając się choć trochę zażartować z serii niewyjaśnionych spotkań. Teraz rzeczywiście mieli szansę spotykać się nie sprowadzając na siebie kłopotów. Choć... to jeszcze mogło zostać sprawdzone przez los. – Po wszystkim, co się stało – odpowiedział jej na pytanie o to kiedy się dowiedział o Zakonie, bo myślał że właśnie to ma na myśli, nawet jeżeli nie powiedziała o tym otwarcie. Gdyby nie Brendan, byłby zupełnie nieświadomy, a pewnie i czułby się jeszcze bardziej jak zagubiona owca. Dzięki niemu i pozostałym członkom Zakonu miał jednak nadzieję, że może jest w stanie coś zmienić. Nie sam, ale razem z innymi. Przy tym nie czuł się tak bardzo przerażony i zagubiony we własnych myślach, jak kiedyś.
| Przekazuję Charlene 2x ropa czyrakobulwy, a przy tym pokazuję i oferuję jej inne składniki z listy moich ingrediencji
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie cieszyła się, że jej umiejętności mogą się przydać i komuś pomóc. Lubiła czuć się potrzebna, dlatego podjęła pracę w Mungu. Mimo całej presji i trudów nie żałowała tego wyboru, bo chciała, żeby to co potrafiła było użyteczne i pomocne też dla innych, a przy okazji rozwijało jej talent. Niektórzy namawiali ją, by postawiła na niezależność od zewnętrznych instytucji i zajęła się typowo pracą naukową, ale nie potrafiła podjąć tak egoistycznej decyzji. Mung jej potrzebował, zwłaszcza teraz, gdy szalały anomalie i to coraz gorsze. Nie mogła skupiać się tylko na własnych zachciankach i aspiracjach, kiedy świat stawał na głowie.
- Dobrze to słyszeć – odezwała się. – Cieszę się, że mogłam ci pomóc i choć odrobinę ulżyć w tym, co przeżyłeś. – Żałowała, że nie mogła zrobić więcej, ale nawet magia nie miała nieograniczonej mocy. Dobre było nawet częściowe załagodzenie objawów i przyniesienie mu ulgi, choć wspomnienia będą go pewnie nękać do końca życia. I tak był silny, skoro dawał sobie z tym wszystkim radę, choć nie wiedziała, co działo się wtedy, kiedy jej tu nie było, bo przez resztę października już nie mieli okazji się widzieć. Ale dobrze, że eliksiru mu wystarczyło.
Skrzat tak jak poprzednim razem przygotował dla niej stanowisko alchemiczne, wodę a także ingrediencje. Charlie pochyliła się nad walizeczką z ingrediencjami, oglądając je uważnie.
- Naprawdę będę mogła sobie coś wziąć oprócz ropy? – zapytała, oglądając składniki. Oczy jej się zaświeciły, kiedy znalazła ususzony kwiat paproci. – Ojej! To prawdziwy kwiat paproci! – podekscytowała się widokiem tego rzadkiego i drogiego składnika, który niełatwo było zdobyć, a który był jej bardzo potrzebny. – To jeden ze składników Felix Felicis, eliksiru szczęścia. Niestety trudno go kupić i nie jest tani, to rzadka roślina.
Ale póki co z żalem porzuciła oglądanie kwiatu, bo najpierw musiała uwarzyć eliksir uspokajający dla Anthony’ego. Kiedy więc wszystko było gotowe, mogła zabrać się do pracy, choć najpierw zaczęła od tego, by zagrzać wodę. Kiedy ta powoli nabierała odpowiedniej temperatury, znów spojrzała na Macmillana.
- Masz rację, lepiej nie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ty i Ria... Mam wrażenie, że nie jest ci obojętna – zauważyła. Lubiła Anthony’ego, nawet bardzo. Może nawet w głębi duszy odrobinę zazdrościła Rii, nawet jeśli nie chciała się sobie do tego przyznać. Być może wciąż tkwiły w niej jakieś echa tamtego eliksiru, ale uwolniona od jego działania wiedziała doskonale, że szlachetnie urodzeni mężczyźni nie byli jej pisani. Zamierzała więc kibicować Anthony’emu i Rii, jeśli naprawdę mieli się ku sobie, i życzyć im szczęścia. Kiedy ona miała znaleźć własne? Tego nie wiedziała, choć ostatnimi czasy zaczynała dostrzegać, że jednak czegoś jej w tym życiu brakowało. Może po tej przygodzie z amortencją? Dotychczasowe lata poświęcała głównie nauce, bo alchemia była główną treścią jej życia i poświęcała jej naprawdę dużo czasu, by nieustannie się doskonalić i rozwijać.
Zarumieniła się lekko, ale woda w kociołku akurat zaczęła bulgotać, więc miała pretekst, by skupić się na pracy. Najpierw oporządziła składniki; ingrediencje dodatkowe zabrała z domu, wiedząc zawczasu co powinno się przydać do eliksiru uspokajającego. Pokroiła listki gryfonii na drobne, równe fragmenty i dodała je do kociołka, gdzie po chwili trafiły też kolce jeżozwierza. Zamieszała mieszadłem, które również zabrała z domu, podobnie jak inne niezbędne przedmioty, które użytkowała w alchemii. Najwygodniej pracowało jej się co prawda we w pełni wyposażonej pracowni, czy to domowej czy tej w Mungu, ale w prowizorycznych warunkach również umiała się odnaleźć. Po odczekaniu kilku minut dodała garść czarnych jagód, a także pióra hipogryfa. Ropę czyrakobulwy dodała na samym końcu, powoli i ostrożnie wlewając do kociołka zawartość jednej fiolki, po czym dokładnie zamieszała wywar.
- I jak się z tym czujesz? – zapytała nagle, mając na myśli jego poznanie prawdy o Zakonie. Skrzata już nie było, znów byli sami, a naprawdę ją ciekawiło, jak to widział, zwłaszcza że jego okoliczności trafienia do organizacji były bardziej burzliwe niż miało to miejsce w jej przypadku. – Co o tym wszystkim myślisz? Byłam w szoku, kiedy cię zobaczyłam na spotkaniu, ale chyba mogłam się spodziewać, że taki dzień kiedyś nastąpi. – Nie miała wątpliwości co do jego poglądów. Nie znali się długo, ale Charlie na swój sposób ufała mu i czuła się, jakby wcale nie znali się parę miesięcy, a znacznie dłużej.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem i spojrzała na powierzchnię eliksiru, upewniając się, czy przybrał dobry kolor i konsystencję.
| Anthony przekazuje mi 2x ropa czyrakobulwy
Zużywam jedną porcję ropy na eliksir uspokajający, ST 50
- Dobrze to słyszeć – odezwała się. – Cieszę się, że mogłam ci pomóc i choć odrobinę ulżyć w tym, co przeżyłeś. – Żałowała, że nie mogła zrobić więcej, ale nawet magia nie miała nieograniczonej mocy. Dobre było nawet częściowe załagodzenie objawów i przyniesienie mu ulgi, choć wspomnienia będą go pewnie nękać do końca życia. I tak był silny, skoro dawał sobie z tym wszystkim radę, choć nie wiedziała, co działo się wtedy, kiedy jej tu nie było, bo przez resztę października już nie mieli okazji się widzieć. Ale dobrze, że eliksiru mu wystarczyło.
Skrzat tak jak poprzednim razem przygotował dla niej stanowisko alchemiczne, wodę a także ingrediencje. Charlie pochyliła się nad walizeczką z ingrediencjami, oglądając je uważnie.
- Naprawdę będę mogła sobie coś wziąć oprócz ropy? – zapytała, oglądając składniki. Oczy jej się zaświeciły, kiedy znalazła ususzony kwiat paproci. – Ojej! To prawdziwy kwiat paproci! – podekscytowała się widokiem tego rzadkiego i drogiego składnika, który niełatwo było zdobyć, a który był jej bardzo potrzebny. – To jeden ze składników Felix Felicis, eliksiru szczęścia. Niestety trudno go kupić i nie jest tani, to rzadka roślina.
Ale póki co z żalem porzuciła oglądanie kwiatu, bo najpierw musiała uwarzyć eliksir uspokajający dla Anthony’ego. Kiedy więc wszystko było gotowe, mogła zabrać się do pracy, choć najpierw zaczęła od tego, by zagrzać wodę. Kiedy ta powoli nabierała odpowiedniej temperatury, znów spojrzała na Macmillana.
- Masz rację, lepiej nie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ty i Ria... Mam wrażenie, że nie jest ci obojętna – zauważyła. Lubiła Anthony’ego, nawet bardzo. Może nawet w głębi duszy odrobinę zazdrościła Rii, nawet jeśli nie chciała się sobie do tego przyznać. Być może wciąż tkwiły w niej jakieś echa tamtego eliksiru, ale uwolniona od jego działania wiedziała doskonale, że szlachetnie urodzeni mężczyźni nie byli jej pisani. Zamierzała więc kibicować Anthony’emu i Rii, jeśli naprawdę mieli się ku sobie, i życzyć im szczęścia. Kiedy ona miała znaleźć własne? Tego nie wiedziała, choć ostatnimi czasy zaczynała dostrzegać, że jednak czegoś jej w tym życiu brakowało. Może po tej przygodzie z amortencją? Dotychczasowe lata poświęcała głównie nauce, bo alchemia była główną treścią jej życia i poświęcała jej naprawdę dużo czasu, by nieustannie się doskonalić i rozwijać.
Zarumieniła się lekko, ale woda w kociołku akurat zaczęła bulgotać, więc miała pretekst, by skupić się na pracy. Najpierw oporządziła składniki; ingrediencje dodatkowe zabrała z domu, wiedząc zawczasu co powinno się przydać do eliksiru uspokajającego. Pokroiła listki gryfonii na drobne, równe fragmenty i dodała je do kociołka, gdzie po chwili trafiły też kolce jeżozwierza. Zamieszała mieszadłem, które również zabrała z domu, podobnie jak inne niezbędne przedmioty, które użytkowała w alchemii. Najwygodniej pracowało jej się co prawda we w pełni wyposażonej pracowni, czy to domowej czy tej w Mungu, ale w prowizorycznych warunkach również umiała się odnaleźć. Po odczekaniu kilku minut dodała garść czarnych jagód, a także pióra hipogryfa. Ropę czyrakobulwy dodała na samym końcu, powoli i ostrożnie wlewając do kociołka zawartość jednej fiolki, po czym dokładnie zamieszała wywar.
- I jak się z tym czujesz? – zapytała nagle, mając na myśli jego poznanie prawdy o Zakonie. Skrzata już nie było, znów byli sami, a naprawdę ją ciekawiło, jak to widział, zwłaszcza że jego okoliczności trafienia do organizacji były bardziej burzliwe niż miało to miejsce w jej przypadku. – Co o tym wszystkim myślisz? Byłam w szoku, kiedy cię zobaczyłam na spotkaniu, ale chyba mogłam się spodziewać, że taki dzień kiedyś nastąpi. – Nie miała wątpliwości co do jego poglądów. Nie znali się długo, ale Charlie na swój sposób ufała mu i czuła się, jakby wcale nie znali się parę miesięcy, a znacznie dłużej.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem i spojrzała na powierzchnię eliksiru, upewniając się, czy przybrał dobry kolor i konsystencję.
| Anthony przekazuje mi 2x ropa czyrakobulwy
Zużywam jedną porcję ropy na eliksir uspokajający, ST 50
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Jego wiara w to, że kiedykolwiek będzie mógł ulżyć w tym, co zrobił i przeżył, była niewielka. Nie był może dobrym człowiekiem, ale mimo wszystko fakt posiadania na swoich rękach krwi niewyobrażalnie mocno go przerażał. Czasem łapał się nawet na myśli, że może zasłużył na to, że został potraktowany klątwą. Potem znowu przypominał sobie, że nawet jeżeli umarło wielu niewinnych, to wśród nich było kilku popleczników przeklętego czarnoksiężnika. Nigdy jednak nie uda mu się o tym wszystkim zapomnieć. Nie chciał jednak nikogo niepokoić swoimi myślami. Uśmiechnął się skromnie na miłe słowa Charlene. Bardzo mu pomogła, prawdopodobnie więcej niż powinna.
– Oczywiście, że tak, ratujesz mi skórę. I nie tylko mi – odpowiedział, nawiązując do pytania o to, czy będzie mogła wziąć więcej składników na swoje potrzeby. W końcu, pomagała przecież Zakonowi. Jej okrzyk radości na widok kwiatu paproci, wystraszył go. Anthony prawie podskoczył, a zaraz za tym złapał się za serce. Chwilę zajęło mu uspokojenie się. – Weź go – zachęcił ją dopiero po chwili, rozumiejąc jak bardzo jej zależy na tym jednym składniku. Powinien od tego momentu skupiać się głównie na droższych składnikach, biorąc pod uwagę różnicę pomiędzy jego finansami a jej i pozostałych członków Zakonu. Doświadczeni alchemicy byli w stanie zrobić więcej niż on. Nigdy nie byłby w stanie pewnie uwarzyć Felix Felicis, choć teoretycznie wiedział dość wiele o eliksirach. Praktyka jednak była dla niego zbyt ciężka i wymagała zbyt wielkiego skupienia.
Na wzmiankę o Rii natychmiast się zaczerwienił. Choć nie chciał się kryć z emocjami, to jednak coś sprawiało, że jednak się wstydził. Tym większą nieprzyjemność odczuwał, gdy o pannie Weasley wspomniała właśnie Charlene. Czarownicy, na którą przecież wpadał w najdziwniejszych momentach, całkiem wstydliwych. Nie mówiąc o tym, że przypadkowe spotkanie z eliksirem w październiku było czymś, co doskonale pamiętał i czego się wstydził… Gdyby nie to, może inaczej by się zachowywał. Inna sprawa, że jednak panna Leighton była kobietą i to całkiem atrakcyjną. I jak wyjść z tego całkiem kłopotliwego dla niego pytania?
– N-nie jest mi obojętna – przyznał. Nie wiedział czy powinien wspominać o swoich przygotowaniach do ślubu, czy może jednak wypadałoby zamilczeć. Uznał jednak, że po tym wszystkim, co uczyniła dla niego Charlene, powinien być szczery. – Poprosiłem ją o rękę – przy tym wyznaniu jednak całkiem zaczął się jąkać i nie ośmielił się w ogóle spojrzeć w oczy czarownicy. –To jest, zaręczyliśmy się. No i... zgodziła się – dodał już odważniej. Zaręczyny z Weasleyówną były dla niego czymś w rodzaju wygranej walki. Weasleyowie pomimo swojej dziwaczności, byli dla niego czymś wyjątkowym. A na jego opinię wpływała też opinia matki, która uwielbiała swojego siostrzeńca i siostrzenicę (Weasleyów) jak gdyby byli jej własnymi dziećmi.
Nie chcąc się wstydzić i kontynuować trochę wstydliwego dla niego tematu, spojrzał na gotującą się w kociołku wodę. Wszystko byleby nie patrzeć w oczy pannie Leighton, jak gdyby w obawie, że takie spojrzenie mogłoby zamienić go w kamień. Kolejne pytanie trochę go zadziwiło. Nie wiedział co miała na myśli. Ślub, fakt, że ma problemy z odpowiednim postrzeganiem świata czy może Zakon. Wszystko jednak natychmiast się wyjaśniło.
– I ja. Choć nie spodziewałem się, że do czegoś takiego dojdzie. Nadal mam wrażenie, że nie wszyscy są ze mnie zadowoleni. A ja nie chciałbym nikogo zawieść… Powiedz mi, proszę… jak to się stało, że ty się tam znalazłaś?
|I jeszcze przekazuję kwiat paproci pannie C. Leighton
– Oczywiście, że tak, ratujesz mi skórę. I nie tylko mi – odpowiedział, nawiązując do pytania o to, czy będzie mogła wziąć więcej składników na swoje potrzeby. W końcu, pomagała przecież Zakonowi. Jej okrzyk radości na widok kwiatu paproci, wystraszył go. Anthony prawie podskoczył, a zaraz za tym złapał się za serce. Chwilę zajęło mu uspokojenie się. – Weź go – zachęcił ją dopiero po chwili, rozumiejąc jak bardzo jej zależy na tym jednym składniku. Powinien od tego momentu skupiać się głównie na droższych składnikach, biorąc pod uwagę różnicę pomiędzy jego finansami a jej i pozostałych członków Zakonu. Doświadczeni alchemicy byli w stanie zrobić więcej niż on. Nigdy nie byłby w stanie pewnie uwarzyć Felix Felicis, choć teoretycznie wiedział dość wiele o eliksirach. Praktyka jednak była dla niego zbyt ciężka i wymagała zbyt wielkiego skupienia.
Na wzmiankę o Rii natychmiast się zaczerwienił. Choć nie chciał się kryć z emocjami, to jednak coś sprawiało, że jednak się wstydził. Tym większą nieprzyjemność odczuwał, gdy o pannie Weasley wspomniała właśnie Charlene. Czarownicy, na którą przecież wpadał w najdziwniejszych momentach, całkiem wstydliwych. Nie mówiąc o tym, że przypadkowe spotkanie z eliksirem w październiku było czymś, co doskonale pamiętał i czego się wstydził… Gdyby nie to, może inaczej by się zachowywał. Inna sprawa, że jednak panna Leighton była kobietą i to całkiem atrakcyjną. I jak wyjść z tego całkiem kłopotliwego dla niego pytania?
– N-nie jest mi obojętna – przyznał. Nie wiedział czy powinien wspominać o swoich przygotowaniach do ślubu, czy może jednak wypadałoby zamilczeć. Uznał jednak, że po tym wszystkim, co uczyniła dla niego Charlene, powinien być szczery. – Poprosiłem ją o rękę – przy tym wyznaniu jednak całkiem zaczął się jąkać i nie ośmielił się w ogóle spojrzeć w oczy czarownicy. –To jest, zaręczyliśmy się. No i... zgodziła się – dodał już odważniej. Zaręczyny z Weasleyówną były dla niego czymś w rodzaju wygranej walki. Weasleyowie pomimo swojej dziwaczności, byli dla niego czymś wyjątkowym. A na jego opinię wpływała też opinia matki, która uwielbiała swojego siostrzeńca i siostrzenicę (Weasleyów) jak gdyby byli jej własnymi dziećmi.
Nie chcąc się wstydzić i kontynuować trochę wstydliwego dla niego tematu, spojrzał na gotującą się w kociołku wodę. Wszystko byleby nie patrzeć w oczy pannie Leighton, jak gdyby w obawie, że takie spojrzenie mogłoby zamienić go w kamień. Kolejne pytanie trochę go zadziwiło. Nie wiedział co miała na myśli. Ślub, fakt, że ma problemy z odpowiednim postrzeganiem świata czy może Zakon. Wszystko jednak natychmiast się wyjaśniło.
– I ja. Choć nie spodziewałem się, że do czegoś takiego dojdzie. Nadal mam wrażenie, że nie wszyscy są ze mnie zadowoleni. A ja nie chciałbym nikogo zawieść… Powiedz mi, proszę… jak to się stało, że ty się tam znalazłaś?
|I jeszcze przekazuję kwiat paproci pannie C. Leighton
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pomagała mu, bo chciała. Bo czuła, że tak trzeba, poza tym naprawdę go lubiła. Może nawet trochę bardziej niż powinna. Nie potrafiła zmienić o nim zdania, choć miała świadomość, co zrobił. Była jednak przekonana że gdyby wiedział, ilu zginie, nie poważyłby się na takie zaklęcie, wydawał się zbyt dobry na to, by chcieć kogokolwiek skrzywdzić celowo. Kto jednak mógł przewidzieć, że tak to się skończy? Wydarzenia w Stonehenge były wielką tragedią, ale nie doszłoby do nich, gdyby nie czarnoksięski przewrót. Anthony z pewnością próbował działać w imię dobrych i słusznych zasad, ratować świat przed złym czarnoksiężnikiem, który mógłby zabić więcej ludzi, gdyby nie brawurowy czyn Anthonych.
I chciałaby mu ulżyć bardziej, ale niestety nie mogła zrobić wiele. Pozostawało jej zgodnie z zaleceniem uzdrowiciela uwarzyć dla niego eliksir uspokajający. Podekscytowała się jednak na widok kwiatu paproci, bo był to rzadki składnik, niezbędny do warzenia Felix felicis.
- Och, mogę? Dziękuję! – powiedziała, ostrożnie wyciągając kwiat z pudełka. Uwarzony z niego eliksir mógł się bardzo przydać Zakonowi, do którego Anthony także należał, a więc to, co będzie warzyła dla organizacji, mogło służyć także i jemu. Z zapałem zaczęła przygotowywać kociołek i składniki, a także eliksir. Kiedy jednak Anthony wspomniał o tym, że poprosił Rię o rękę, z wrażenia prawie upuściła mieszek z czarnymi jagodami. Leciutko się zarumieniła, jednak pochyliła się nad kociołkiem, by tego nie zauważył.
- Naprawdę? – zapytała. – To świetna wiadomość, gratuluję! – Choć lubiła Anthony’ego i życie lubiło stawiać ich w różnych niezręcznych sytuacjach, zdawała sobie sprawę, że nie mógł być jej pisany. Że nie mógł wybrać czarownicy ledwie półkrwi, musiał być z kimś bliższym jego sferom. A Ria wydawała się wręcz idealną kobietą dla niego, była nie tylko piękna, ale też odważna i charakterna. – Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi – dodała szczerze, bo naprawdę życzyła im szczęścia, nawet jeśli gdzieś bardzo, bardzo głęboko jej serduszko ścisnął cień smutku. Próbowała jednak przegnać to uczucie. Nigdy nie była zawistna ani małostkowa, zawsze dobrze życzyła innym. Anthony i Ria byliby wspaniałą parą, a Charlie miała nadzieję, że zaproszą ją na swój ślub, kiedykolwiek on się odbędzie. Oby wszyscy dożyli tego radosnego momentu. – Więc... Wiecie już, kiedy planujecie... ślub? – zapytała nagle, z czystej ciekawości, ale woda w kociołku zaczęła się grzać, więc zabrała się za warzenie i na ten czas umilkła, odzywając się głównie w przerwach między kolejnymi czynnościami. Eliksir jednak został po chwili uwarzony, a Charlie mogła przelać go do fiolek.
- Na pewno nie zawiedziesz. Potrzebują jednak czasu, aby cię poznać i się do ciebie przekonać – powiedziała, uśmiechając się do niego. Czasy były ciężkie, coraz trudniej było ufać nieznajomym. – A ja... jestem tam od dłuższego czasu, konkretnie od kwietnia, dołączyłam tuż przed wybuchem anomalii. Pomagam głównie alchemicznie, dostarczam eliksiry. Osoba, która cię... wprowadziła, na pewno opowiedziała ci mniej więcej, jak to działa i co robimy? – zapytała. – Wiesz... Nie potrafię walczyć. Nie umiem ciskać silnych uroków, często przerastają mnie nawet te proste. Ale każdy z nas może zrobić coś dobrego dla świata, nawet najdrobniejszą rzecz. Cieszę się, że moja wiedza i umiejętności mogą się komuś przydać. I... Będziesz mieć coś przeciwko, jeśli uszczknę z twoich zapasów jeszcze coś? – zapytała nagle. – Nie dla siebie, a dla naszych teraz już wspólnych przyjaciół – zaznaczyła.
| Za pozwoleniem Anthony’ego oprócz kwiatu biorę jeszcze jagody z jemioły, jaja popiełka x2, bezoar x2
I chciałaby mu ulżyć bardziej, ale niestety nie mogła zrobić wiele. Pozostawało jej zgodnie z zaleceniem uzdrowiciela uwarzyć dla niego eliksir uspokajający. Podekscytowała się jednak na widok kwiatu paproci, bo był to rzadki składnik, niezbędny do warzenia Felix felicis.
- Och, mogę? Dziękuję! – powiedziała, ostrożnie wyciągając kwiat z pudełka. Uwarzony z niego eliksir mógł się bardzo przydać Zakonowi, do którego Anthony także należał, a więc to, co będzie warzyła dla organizacji, mogło służyć także i jemu. Z zapałem zaczęła przygotowywać kociołek i składniki, a także eliksir. Kiedy jednak Anthony wspomniał o tym, że poprosił Rię o rękę, z wrażenia prawie upuściła mieszek z czarnymi jagodami. Leciutko się zarumieniła, jednak pochyliła się nad kociołkiem, by tego nie zauważył.
- Naprawdę? – zapytała. – To świetna wiadomość, gratuluję! – Choć lubiła Anthony’ego i życie lubiło stawiać ich w różnych niezręcznych sytuacjach, zdawała sobie sprawę, że nie mógł być jej pisany. Że nie mógł wybrać czarownicy ledwie półkrwi, musiał być z kimś bliższym jego sferom. A Ria wydawała się wręcz idealną kobietą dla niego, była nie tylko piękna, ale też odważna i charakterna. – Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi – dodała szczerze, bo naprawdę życzyła im szczęścia, nawet jeśli gdzieś bardzo, bardzo głęboko jej serduszko ścisnął cień smutku. Próbowała jednak przegnać to uczucie. Nigdy nie była zawistna ani małostkowa, zawsze dobrze życzyła innym. Anthony i Ria byliby wspaniałą parą, a Charlie miała nadzieję, że zaproszą ją na swój ślub, kiedykolwiek on się odbędzie. Oby wszyscy dożyli tego radosnego momentu. – Więc... Wiecie już, kiedy planujecie... ślub? – zapytała nagle, z czystej ciekawości, ale woda w kociołku zaczęła się grzać, więc zabrała się za warzenie i na ten czas umilkła, odzywając się głównie w przerwach między kolejnymi czynnościami. Eliksir jednak został po chwili uwarzony, a Charlie mogła przelać go do fiolek.
- Na pewno nie zawiedziesz. Potrzebują jednak czasu, aby cię poznać i się do ciebie przekonać – powiedziała, uśmiechając się do niego. Czasy były ciężkie, coraz trudniej było ufać nieznajomym. – A ja... jestem tam od dłuższego czasu, konkretnie od kwietnia, dołączyłam tuż przed wybuchem anomalii. Pomagam głównie alchemicznie, dostarczam eliksiry. Osoba, która cię... wprowadziła, na pewno opowiedziała ci mniej więcej, jak to działa i co robimy? – zapytała. – Wiesz... Nie potrafię walczyć. Nie umiem ciskać silnych uroków, często przerastają mnie nawet te proste. Ale każdy z nas może zrobić coś dobrego dla świata, nawet najdrobniejszą rzecz. Cieszę się, że moja wiedza i umiejętności mogą się komuś przydać. I... Będziesz mieć coś przeciwko, jeśli uszczknę z twoich zapasów jeszcze coś? – zapytała nagle. – Nie dla siebie, a dla naszych teraz już wspólnych przyjaciół – zaznaczyła.
| Za pozwoleniem Anthony’ego oprócz kwiatu biorę jeszcze jagody z jemioły, jaja popiełka x2, bezoar x2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Chciałby być kimś, kto byłby związany tylko z eliksirami lub czymkolwiek innym, co nie wymagałoby przelewu krwi. Tak jak Charlene, która mimo wszystko jedyne co robiła to przygotowywała właśnie mikstury. Dotychczas przecież tylko pił alkohol i pomagał w trakcie jego destylacji i to było wszystko. Gdy tak robił, nikomu nie działa się krzywda. Z drugiej strony widok krwi osób takich jak ci niewdzięczni poplecznicy Wiadomo-Kogo sprawiała, że czuł dziwną, brudną satysfakcję, nad którą nie potrafił zapanować. Najwyraźniej nie dane mu było żyć w spokoju i harmonii z samym sobą. Jedynie obecność panny Leighton i innych osób, które go wspierały, była dla niego niczym zbawienie. To właśnie takie dobre i niewinne osoby dodawały mu otuchy.
W tej drobnej i niewinnej czarownicy było poza tym coś, co sprawiało, że Anthony czuł się całkiem nieśmiały. Czuł nawet dziwne ukłucie winy, że w ogóle powiedział jej ślubie. Zdawała się być zupełnie zaskoczona tą nowiną, a przecież sama stwierdziła, że zauważyła, że między nim a Weasleyówną coś było. Nie powinien się tak czuć, ale nie potrafił wytłumaczyć też dlaczego tak się właśnie działo. Zdawał sobie jednak sprawę, że w całym tym odczuciu było coś, co nie powinno się znajdować. Panna Weasley choć była dla niego kimś na kogo nie zasługiwał, to z drugiej strony dodawała mu energii i tak samo jak Charlene - dużo optymizmu... od dawna. Była dla niego wszystkim, szczególnie teraz. Była kimś, kogo powinien zauważyć dawno temu, a nie stopniowo po swoim przyjeździe do Anglii.
Ponownie uśmiechnął się na jej miłe słowa, tym razem gratulacje. Grymas zadowolenia jednak szybko zniknął, gdy czarownica dodała, że ma nadzieję, że i on, i Ria będą razem szczęśliwi. Natychmiast zaczęły nachodzić go pytania. Czy panna Weasley tak naprawdę mogła być z nim szczęśliwa? Przecież ostatni raz, gdy związał się z kobietą, doprowadził do tragedii (teoretycznie nie ze swojej winy). Teraz co prawda nie powinno dojśc do tragedii, ale jednak strach wciąż wchodził mu pod skórę. Sprawa Stonehenge potęgowała jego lęk. Przeklęci zwolennicy tego jeszcze bardziej przeklętego czarnoksiężnika w każdym momencie mogli się na nim odegrać... i to w najbardziej bolesny sposób. To znaczyło, że celem ich zemsty mogła Ria.
Macmillan zaczął gubić się w swoich myślach nad tym czy dobrze robił wybierając taki moment na ślub z panną Weasley. Dopiero pytanie Charlene sprowadziło go na ziemię.
- Na nowy rok, pewnie gdzieś w kwietniu, maju. Data nie jest jeszcze pewna - wciąż jednak brzmiał na zamyślonego. Myśli mimowolnie przeskakiwały mu z jednego tematu na drugi. Dobrze więc, że jednak skupili się na Zakonie. - Twoja praca ratuje życia, a moje... wybryki... - nie wiedział jakiego eufemizmu powinien użyć na swoje poczynania - ...sama rozumiesz.
Na jej pytanie o to czy mogłaby wziąć więcej składników dla siebie, natychmiast odpowiedział skinięciem głowy.
|Potwierdzam przekazanie wszystkich powyższych składników!
W tej drobnej i niewinnej czarownicy było poza tym coś, co sprawiało, że Anthony czuł się całkiem nieśmiały. Czuł nawet dziwne ukłucie winy, że w ogóle powiedział jej ślubie. Zdawała się być zupełnie zaskoczona tą nowiną, a przecież sama stwierdziła, że zauważyła, że między nim a Weasleyówną coś było. Nie powinien się tak czuć, ale nie potrafił wytłumaczyć też dlaczego tak się właśnie działo. Zdawał sobie jednak sprawę, że w całym tym odczuciu było coś, co nie powinno się znajdować. Panna Weasley choć była dla niego kimś na kogo nie zasługiwał, to z drugiej strony dodawała mu energii i tak samo jak Charlene - dużo optymizmu... od dawna. Była dla niego wszystkim, szczególnie teraz. Była kimś, kogo powinien zauważyć dawno temu, a nie stopniowo po swoim przyjeździe do Anglii.
Ponownie uśmiechnął się na jej miłe słowa, tym razem gratulacje. Grymas zadowolenia jednak szybko zniknął, gdy czarownica dodała, że ma nadzieję, że i on, i Ria będą razem szczęśliwi. Natychmiast zaczęły nachodzić go pytania. Czy panna Weasley tak naprawdę mogła być z nim szczęśliwa? Przecież ostatni raz, gdy związał się z kobietą, doprowadził do tragedii (teoretycznie nie ze swojej winy). Teraz co prawda nie powinno dojśc do tragedii, ale jednak strach wciąż wchodził mu pod skórę. Sprawa Stonehenge potęgowała jego lęk. Przeklęci zwolennicy tego jeszcze bardziej przeklętego czarnoksiężnika w każdym momencie mogli się na nim odegrać... i to w najbardziej bolesny sposób. To znaczyło, że celem ich zemsty mogła Ria.
Macmillan zaczął gubić się w swoich myślach nad tym czy dobrze robił wybierając taki moment na ślub z panną Weasley. Dopiero pytanie Charlene sprowadziło go na ziemię.
- Na nowy rok, pewnie gdzieś w kwietniu, maju. Data nie jest jeszcze pewna - wciąż jednak brzmiał na zamyślonego. Myśli mimowolnie przeskakiwały mu z jednego tematu na drugi. Dobrze więc, że jednak skupili się na Zakonie. - Twoja praca ratuje życia, a moje... wybryki... - nie wiedział jakiego eufemizmu powinien użyć na swoje poczynania - ...sama rozumiesz.
Na jej pytanie o to czy mogłaby wziąć więcej składników dla siebie, natychmiast odpowiedział skinięciem głowy.
|Potwierdzam przekazanie wszystkich powyższych składników!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie zdarzało się robić i inne rzeczy, ale jej głównym wkładem w działalność Zakonu były eliksiry. Była coraz zdolniejszą alchemiczką, posiadała sporą wiedzę w dziedzinie eliksirów i pokrewnych. W transmutacji też była niezła, musiała być, skoro została animagiem, jednak posiadała spore braki w urokach. Nigdy nie potrafiła przyswoić sobie znajomości zaklęć zadających obrażenia i krzywdzących innych, dlatego wychodziły jej jedynie te prostsze uroki, a i one były słabe. Z pewnością nie nadawałaby się do walki w pierwszej linii, dlatego mierzyła siły na zamiary i robiła to, w czym była najlepsza. Każdy Zakonnik miał swój atut, który mógł wykorzystać w dobrych celach; Charlie wierzyła, że Anthony też posiadał własne, był zdolnym czarodziejem. Poza tym dołączając do Zakonu będzie miał okazję odkupić swoje winy, ratując niewinnych i czyniąc dobro.
Miała wrażenie, że i on stał się nieco niepewny i onieśmielony. Wkroczyli na dość grząski grunt, a Charlie, przyglądając mu się dyskretnie, zastanawiała się, o czym myślał i co czuł w związku z tym. Czy kochał Rię? Czy wypełniał po prostu obowiązek wobec rodziny, która zapewne oczekiwała od niego ustatkowania się i nie było w tym romantycznych uczuć? I czy Ria kochała Anthony’ego? Charlie była ciekawa, co o tym wszystkim myślała Weasleyówna. Ona sama miała mętlik w głowie, bo choć lubiła Anthony’ego (nawet jeśli trudno jej było jednoznacznie określić tę sympatię), to rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna pozwolić sobie na żadne niewłaściwe uczucia względem niego, bo on należał do Rii. Czy to wciąż były echa amortencji, której działaniu ich poddano, czy może jednak jej własne uczucia, których nawet nie potrafiła nazwać, bo zupełnie ich nie rozumiała? Tego też nie wiedziała. To było takie skomplikowane! Niemniej jednak chciała by z Rią ułożyli sobie życie i znaleźli szczęście, na które oboje zasługiwali, choć niewątpliwie droga do niego nie będzie łatwa. Nie w tych czasach i nie kiedy oboje należeli do Zakonu, więc byli zagrożeni.
- Ja... Cieszę się. Naprawdę – zapewniła go, uśmiechając się lekko, ale zaraz skupiła się na przelewaniu eliksiru do fiolek. Świat alchemii był znacznie bardziej prosty i mniej skomplikowany niż uczucia. Zdecydowanie. W alchemii zawsze wiedziała, co robić, nie towarzyszyła jej niepewność ani zagubienie. – Co się stało to się nie odstanie, przeszłości już nie zmienisz, ale przyszłość to nadal czysta karta. Możesz zadośćuczynić tamtym wydarzeniom, chroniąc tych, którzy nie potrafią ochronić się sami. Oni nas potrzebują, każdego z nas.
Podała mu fiolki z już uwarzonym eliksirem. Ich palce zetknęły się tylko przez ułamek sekundy, jednak to wystarczyło, by przez skórę Charlie przeszedł lekki dreszcz, a na twarzy znów pojawił się lekki rumieniec.
- Proszę, to twoje. Gdy będziesz potrzebował więcej... uwarzę ci i wyślę sową. I wybiorę sobie parę składników, naprawdę dziękuję.
Wzięła kilka ingrediencji, które mogły jej się przydać. Spakowała je wraz z ofiarowanym kwiatem paproci do torby, gdzie wylądował też kociołek i przybory, kiedy już je oczyściła po warzeniu eliksiru.
- Muszę już iść. – To był czas najwyższy, by odeszła, musiała o pewnych rzeczach pomyśleć na spokojnie. – Do zobaczenia, Anthony. Dbaj o siebie i zdrowiej – dodała na odchodne, po czym opuściła pomieszczenie.
| zt. x 2
Miała wrażenie, że i on stał się nieco niepewny i onieśmielony. Wkroczyli na dość grząski grunt, a Charlie, przyglądając mu się dyskretnie, zastanawiała się, o czym myślał i co czuł w związku z tym. Czy kochał Rię? Czy wypełniał po prostu obowiązek wobec rodziny, która zapewne oczekiwała od niego ustatkowania się i nie było w tym romantycznych uczuć? I czy Ria kochała Anthony’ego? Charlie była ciekawa, co o tym wszystkim myślała Weasleyówna. Ona sama miała mętlik w głowie, bo choć lubiła Anthony’ego (nawet jeśli trudno jej było jednoznacznie określić tę sympatię), to rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna pozwolić sobie na żadne niewłaściwe uczucia względem niego, bo on należał do Rii. Czy to wciąż były echa amortencji, której działaniu ich poddano, czy może jednak jej własne uczucia, których nawet nie potrafiła nazwać, bo zupełnie ich nie rozumiała? Tego też nie wiedziała. To było takie skomplikowane! Niemniej jednak chciała by z Rią ułożyli sobie życie i znaleźli szczęście, na które oboje zasługiwali, choć niewątpliwie droga do niego nie będzie łatwa. Nie w tych czasach i nie kiedy oboje należeli do Zakonu, więc byli zagrożeni.
- Ja... Cieszę się. Naprawdę – zapewniła go, uśmiechając się lekko, ale zaraz skupiła się na przelewaniu eliksiru do fiolek. Świat alchemii był znacznie bardziej prosty i mniej skomplikowany niż uczucia. Zdecydowanie. W alchemii zawsze wiedziała, co robić, nie towarzyszyła jej niepewność ani zagubienie. – Co się stało to się nie odstanie, przeszłości już nie zmienisz, ale przyszłość to nadal czysta karta. Możesz zadośćuczynić tamtym wydarzeniom, chroniąc tych, którzy nie potrafią ochronić się sami. Oni nas potrzebują, każdego z nas.
Podała mu fiolki z już uwarzonym eliksirem. Ich palce zetknęły się tylko przez ułamek sekundy, jednak to wystarczyło, by przez skórę Charlie przeszedł lekki dreszcz, a na twarzy znów pojawił się lekki rumieniec.
- Proszę, to twoje. Gdy będziesz potrzebował więcej... uwarzę ci i wyślę sową. I wybiorę sobie parę składników, naprawdę dziękuję.
Wzięła kilka ingrediencji, które mogły jej się przydać. Spakowała je wraz z ofiarowanym kwiatem paproci do torby, gdzie wylądował też kociołek i przybory, kiedy już je oczyściła po warzeniu eliksiru.
- Muszę już iść. – To był czas najwyższy, by odeszła, musiała o pewnych rzeczach pomyśleć na spokojnie. – Do zobaczenia, Anthony. Dbaj o siebie i zdrowiej – dodała na odchodne, po czym opuściła pomieszczenie.
| zt. x 2
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
..... Data?
_________________________________
Pokój herbaciany. Dla Coina jeden z licznych Pokoi Wspomnień, jakie wiązały się z jego życiem - Macmillanowie naprawdę dbali o zachowanie dziedzictwa. Nie zliczyłby w życiu, ile razy siedział na jednym z posągowych, acz wygodnych, foteli z małym Heathem w ramionach. Dopiero po czasie matka zwróciła mu uwagę, że siada na fotelu, na którym zazwyczaj przesiadywała Heather - popijając herbatę i czytając książkę alchemiczną, którą opierała na coraz większym brzuchu. W końcu mogła na nim stawiać także i spodeczek od filiżanki i służył za naprawdę stabilne podłoże - przynajmniej dopóki fasolka-Heath nie zaczął brykać.
Coinneach uśmiechnął się do swoich wspomnień, błądząc po saloniku. Co chwila zawieszał spojrzenie błękitnych oczu na jakimś szczególe, a przez twarz przemykała mu cała gama emocji. Zadziwiająco jednak pozytywnych, biorąc pod uwagę koleje jego życia prywatnego. Swoje już odchorował i doszedł do wniosku, że naprawdę, nie miał czego żałować. Może jedynie tej połowy roku, kiedy odcinał się od nowonarodzonego Heatha... I ostatniego pół roku, kiedy siedział na Islandii, a jego syna rzucało... Wszędzie. Lista ludzi, którym mógł być wdzięczny urosła do naprawdę solidnych kilku pozycji. Ale poza tym, czy był złym ojcem?
Ciągle miewał wątpliwości. No cóż, może nie ciągle, bo nie był jednak zadręczającym samego siebie typem, ale i jego łapało czasem na refleksję.
Zwłaszcza w tym saloniku.
Nawet nie wiedział kiedy jego długie nogi zaprowadziły go do kredensu obłożonego zdjęciami ślubnymi Macmillanów. Oczywiście, że tam stało. Zdjęcie jego i Heather, w wymownej, czarnej ramce. Pamiętał doskonale ten dzień, jakby to było wczoraj. Siłą woli powstrzymał napływające obrazy z przeszłości, choć właściwie... Bardziej zmienił ich bieg, żeby swobodnie płynęły - to nie były bolesne wspomnienia. Były piękne, ale Coin nie chciał żyć tylko nimi.
A ostatnio jakoś mu brakowało nowych obrazów do przeżywania.
Westchnął cicho, przejeżdżając wielką dłonią po szorstkim od zarostu policzku. I odłożył zdjęcie ze swojego ślubu - nie wiedzieć kiedy wziął je w swoje dłonie. Rozejrzał się jeszcze po komódce, wyłapując kilka nadal wolnych miejsc. W takie jedno na pewne niedługo wleci portret Anthony'ego i Rii. Jego kuzyn nareszcie się ustatkuje.
Aż chyba mu zazdrościł.
Wrócił na środek saloniku, po czym z cichym jękiem opadł na pudroworóżową sofkę, wyginając głowę w tył i przeciągając się jak wyjątkowo wielki kot. Mebelek przy rozmiarach Coina wyglądał jak stworzony dla krasnoludków, albo wyjęty prosto z domku dla lalek.
— Grab your Beater's bat and in no time flat... — wymruczał, sięgając do pozostawionej na kawowym stoliczku szklanicy. Z whisky oczywiście. Gdyby go matka zobaczyła z alkoholem w tym miejscu, dostałby po uszach.
_________________________________
Pokój herbaciany. Dla Coina jeden z licznych Pokoi Wspomnień, jakie wiązały się z jego życiem - Macmillanowie naprawdę dbali o zachowanie dziedzictwa. Nie zliczyłby w życiu, ile razy siedział na jednym z posągowych, acz wygodnych, foteli z małym Heathem w ramionach. Dopiero po czasie matka zwróciła mu uwagę, że siada na fotelu, na którym zazwyczaj przesiadywała Heather - popijając herbatę i czytając książkę alchemiczną, którą opierała na coraz większym brzuchu. W końcu mogła na nim stawiać także i spodeczek od filiżanki i służył za naprawdę stabilne podłoże - przynajmniej dopóki fasolka-Heath nie zaczął brykać.
Coinneach uśmiechnął się do swoich wspomnień, błądząc po saloniku. Co chwila zawieszał spojrzenie błękitnych oczu na jakimś szczególe, a przez twarz przemykała mu cała gama emocji. Zadziwiająco jednak pozytywnych, biorąc pod uwagę koleje jego życia prywatnego. Swoje już odchorował i doszedł do wniosku, że naprawdę, nie miał czego żałować. Może jedynie tej połowy roku, kiedy odcinał się od nowonarodzonego Heatha... I ostatniego pół roku, kiedy siedział na Islandii, a jego syna rzucało... Wszędzie. Lista ludzi, którym mógł być wdzięczny urosła do naprawdę solidnych kilku pozycji. Ale poza tym, czy był złym ojcem?
Ciągle miewał wątpliwości. No cóż, może nie ciągle, bo nie był jednak zadręczającym samego siebie typem, ale i jego łapało czasem na refleksję.
Zwłaszcza w tym saloniku.
Nawet nie wiedział kiedy jego długie nogi zaprowadziły go do kredensu obłożonego zdjęciami ślubnymi Macmillanów. Oczywiście, że tam stało. Zdjęcie jego i Heather, w wymownej, czarnej ramce. Pamiętał doskonale ten dzień, jakby to było wczoraj. Siłą woli powstrzymał napływające obrazy z przeszłości, choć właściwie... Bardziej zmienił ich bieg, żeby swobodnie płynęły - to nie były bolesne wspomnienia. Były piękne, ale Coin nie chciał żyć tylko nimi.
A ostatnio jakoś mu brakowało nowych obrazów do przeżywania.
Westchnął cicho, przejeżdżając wielką dłonią po szorstkim od zarostu policzku. I odłożył zdjęcie ze swojego ślubu - nie wiedzieć kiedy wziął je w swoje dłonie. Rozejrzał się jeszcze po komódce, wyłapując kilka nadal wolnych miejsc. W takie jedno na pewne niedługo wleci portret Anthony'ego i Rii. Jego kuzyn nareszcie się ustatkuje.
Aż chyba mu zazdrościł.
Wrócił na środek saloniku, po czym z cichym jękiem opadł na pudroworóżową sofkę, wyginając głowę w tył i przeciągając się jak wyjątkowo wielki kot. Mebelek przy rozmiarach Coina wyglądał jak stworzony dla krasnoludków, albo wyjęty prosto z domku dla lalek.
— Grab your Beater's bat and in no time flat... — wymruczał, sięgając do pozostawionej na kawowym stoliczku szklanicy. Z whisky oczywiście. Gdyby go matka zobaczyła z alkoholem w tym miejscu, dostałby po uszach.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Zastanowimy się jeszcze nad data
Spodziewał się większego spokoju w nadchodzącym okresie. Dotychczas nic złego się nie stało, pomijając kilka mniejszych kwestii związanych ogólnie w Anglią. Tak jednak najwyraźniej być nie mogło. Matka nie zamierzała odpuścić i ciągle bombardowała go rozmowami i kolejnymi pytaniami, które dotyczyły zarówno ślubu, jak i jego narzeczonej, gości, dosłownie wszystkiego. Dobrze, że w tym wszystkim przynajmniej zaakceptowała Rię i naprawdę zdawało się, że chciała ją traktować jak część rodziny i to zanim jeszcze do niej weszła. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowanie lady Macmillan było dziwne. Ciągle poruszała te same temat, nawet w trakcie rozmów z ciotkami. Można było od tego zwariować. Rozumiał, że się przejmowała, że ślub był dla niej czymś szczególnym, ale co on miał powiedzieć? Delikatnie przesadzała i był tego pewien. Stojąc pośrodku korytarza ponownie wyjaśniał, żeby choć trochę próbowała się uspokoić. W zamian za to usłyszał, że matka wyraźnie zawiodła się jego wychowaniem i sposobem zwracania się do niej.
Był bezradny. Naprawdę, Anthony nie wiedział już jak się zachowywać. Nabrał powietrza, próbując choć trochę uspokoić swoje i tak potargane nerwy. Chciał już nawet przeprosić za to, że w ogóle wspomniał jej o tym, że takie zachowanie go denerwuje, ale ta nawet nie zaczęła i odeszła w stronę innego salonu. Trochę nabuzowany postanowić wybrać trochę niebezpieczną opcję wstąpienia po drodze do pokoju herbacianego, w którym oczekiwał gromady ciotek i ich bacznych spojrzeń. Chciał zwyczajnie napić się herbaty, a i może trochę whisky, byleby ochłonąć. Zamiast gromady spojrzeń zauważył natomiast Coinneacha oglądającego zdjęcia. Stał tak cicho, próbując obserwować kuzyna, a właściwie próbując dostrzec zdjęcie, które oglądał. Nie zdołał jednak, ponieważ ten akurat w tym momencie odłożył je i zaczął krążyć po saloniku, aż nie usiadł w jednym miejscu. Przypominał mu trochę Heatha, choć właściwie powinien uznać, ze to Heath był podobny do ojca.
– Tylko nie fałszuj, proszę – zwrócił się do niego, kiedy ledwie usłyszał mruki, które zapewne miały brzmieć jak piosenka. Podejrzewał, że pewnie Celestyny. Nie chciał brzmieć na nieprzyjemnego, ale wciąż był wyraźnie zdenerwowany rozmową z lady Macmillan.
Sam podszedł do samowaru, żeby nalać sobie herbaty i rozsiąść się na sofie. Chciał się uspokoić, ale rzecz jasna nie zamierzał być specjalnie gruby. Potrzebował kilku minut aby zapanować nad sobą i przetrawić niedawną kłótnię z matką. Z wnętrza garnitury wyciągnął piersiówkę, z której dodał alkoholu do filiżanki. Zaraz jednak spojrzał na szklankę Coinneacha i zapatrzył się w nią dość długo, rozmyślając przy tym w ogóle nad sensem picia herbaty. Zaraz jednak się otrząsnął. Gdyby Ria zobaczyła go jak upija się w biały dzień i nawet się z tym nie kryje… Z drugiej strony… Sam już nie wiedział.
Spodziewał się większego spokoju w nadchodzącym okresie. Dotychczas nic złego się nie stało, pomijając kilka mniejszych kwestii związanych ogólnie w Anglią. Tak jednak najwyraźniej być nie mogło. Matka nie zamierzała odpuścić i ciągle bombardowała go rozmowami i kolejnymi pytaniami, które dotyczyły zarówno ślubu, jak i jego narzeczonej, gości, dosłownie wszystkiego. Dobrze, że w tym wszystkim przynajmniej zaakceptowała Rię i naprawdę zdawało się, że chciała ją traktować jak część rodziny i to zanim jeszcze do niej weszła. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowanie lady Macmillan było dziwne. Ciągle poruszała te same temat, nawet w trakcie rozmów z ciotkami. Można było od tego zwariować. Rozumiał, że się przejmowała, że ślub był dla niej czymś szczególnym, ale co on miał powiedzieć? Delikatnie przesadzała i był tego pewien. Stojąc pośrodku korytarza ponownie wyjaśniał, żeby choć trochę próbowała się uspokoić. W zamian za to usłyszał, że matka wyraźnie zawiodła się jego wychowaniem i sposobem zwracania się do niej.
Był bezradny. Naprawdę, Anthony nie wiedział już jak się zachowywać. Nabrał powietrza, próbując choć trochę uspokoić swoje i tak potargane nerwy. Chciał już nawet przeprosić za to, że w ogóle wspomniał jej o tym, że takie zachowanie go denerwuje, ale ta nawet nie zaczęła i odeszła w stronę innego salonu. Trochę nabuzowany postanowić wybrać trochę niebezpieczną opcję wstąpienia po drodze do pokoju herbacianego, w którym oczekiwał gromady ciotek i ich bacznych spojrzeń. Chciał zwyczajnie napić się herbaty, a i może trochę whisky, byleby ochłonąć. Zamiast gromady spojrzeń zauważył natomiast Coinneacha oglądającego zdjęcia. Stał tak cicho, próbując obserwować kuzyna, a właściwie próbując dostrzec zdjęcie, które oglądał. Nie zdołał jednak, ponieważ ten akurat w tym momencie odłożył je i zaczął krążyć po saloniku, aż nie usiadł w jednym miejscu. Przypominał mu trochę Heatha, choć właściwie powinien uznać, ze to Heath był podobny do ojca.
– Tylko nie fałszuj, proszę – zwrócił się do niego, kiedy ledwie usłyszał mruki, które zapewne miały brzmieć jak piosenka. Podejrzewał, że pewnie Celestyny. Nie chciał brzmieć na nieprzyjemnego, ale wciąż był wyraźnie zdenerwowany rozmową z lady Macmillan.
Sam podszedł do samowaru, żeby nalać sobie herbaty i rozsiąść się na sofie. Chciał się uspokoić, ale rzecz jasna nie zamierzał być specjalnie gruby. Potrzebował kilku minut aby zapanować nad sobą i przetrawić niedawną kłótnię z matką. Z wnętrza garnitury wyciągnął piersiówkę, z której dodał alkoholu do filiżanki. Zaraz jednak spojrzał na szklankę Coinneacha i zapatrzył się w nią dość długo, rozmyślając przy tym w ogóle nad sensem picia herbaty. Zaraz jednak się otrząsnął. Gdyby Ria zobaczyła go jak upija się w biały dzień i nawet się z tym nie kryje… Z drugiej strony… Sam już nie wiedział.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jego kuzyn był chyba ostatnią osobą jaką się w tym pokoju spodziewał - właściwie to sylwetka Anthony'ego migała mu co chwila na korytarzach Dworu Puddlemere, ale zawsze był nieosiągalny, otoczony przez wianuszek innych osób. Cóż, nie było co się specjalnie dziwić, w końcu był w trakcie przygotowań do ślubu... Coinneach doskonale pamiętał jak to było - wszyscy zaczynali się zachowywać, jakby miał nadejść koniec świata, a nie jeden z najszczęśliwszych (przynajmniej w teorii) dni życia młodej pary. Blond włosy Macmillan miał jednak jedną przewagę nad biednym Tonym - wyżywał się za wszystkie czasy na boisku, więc przedmałżeński stres spływał po nim jak woda po kaczce.
Gdy śpiewne mruczando przerwał mu głos starszego Macmillana, Coinneach podniósł się do siadu, w pierwszej chwili chcąc - na przekór kuzynowi - wyryczeć następne wersy zwrotki. Powstrzymał się jednak, widząc minę i postawę Anthony'ego.
Milczał, wodząc wzrokiem za krewnym - aż sam się mimowolnie spiął, czując jak napięcie przyszłego pana młodego, przechodzi na niego samego. To się nazywa dopiero empatia! Nie mógł się jednak powstrzymać przed delikatnym uśmiechem, który wypełzł mu na wargi, kiedy Tony zawiesił swoje spojrzenie na jego szklance z ognistą.
Westchnął cicho i dźwignął się na nogi, płynnie manewrując między kawowymi stoliczkami i usadzając swoje cztery litery tuż obok kuzyna. Bez słów, odebrał od niego filiżankę z podkręconą herbatą i wręczył szklanicę whisky.
— Jeden z naszych najlepszych roczników. Zawinąłem Magnusowi — łobuzerski błysk przewinął się przez błękitne oczy — Tobie bardziej się przyda, na zdrowie — teatralnie stuknął porcelaną o kryształ, aż zaśpiewały, i pociągnął łyk herbaty. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od grymasu - akurat tego naparu z prądem wolał unikać. Ale czego się nie robi dla rodziny?
— Ślubna gorączka, co, Tony? — Wyszczerzył się we współczującym uśmiechu, zakładając nogę na nogę i opierając łokieć o kolano. Przybrał ulubioną pozycję Cioci Emmy, kiedy zabierała się do ploteczek przy herbatce - nawet zatrzepotał rzęsami, parodiując starszą matronę. Coin jak Coin, zawsze starał się być tym buforem, który przekładał złe emocje na te pozytywne - miał w sobie coś z psa.
— Ria wariuje, czy Mama? — zawiesił na chwilę głos i potrząsnął głową — Głupie pytanie, jasne, że Mama. Nie przejmuj się chłopie! — pokrzepiająco poklepał wielką dłonią ramię kuzyna. Starał się na wszystkie sposoby, żeby jakoś podnieść na duchu Anthony'ego. On sam, za swoich czasów, miał wsparcie w braciach. — Macmillanówny tak mają. Czysty obłęd, też to przeżywałem!
Przed oczami automatycznie przewinęło mu się - jakby to było wczoraj - wspomnienie z jego własnych przygotowań. Nawet wtedy, chodził od pieklącej się Heather - której nie ominęła klątwa upiornej panny młodej - przez zamartwiającą się Violettę, po wszystkie ciotki i kuzynki, którym udzielała się biała gorączka. Buforował, rozweselał i pocieszał, jednej z młodszych kuzynek nawet pomagał przyszyć guziki do sukienki... To były zabawne dni.
— Nawet... Nawet Ci trochę zazdroszczę — przyznał szczerze, zamyślony nieco. Błękitne oczy, zaszyte mgłą, zawiesił gdzieś w przestrzeni, pozornie wgapione w kwieciste, bogate zasłony. Złapała go niespodziewana refleksja - miał dopiero 27 lat, a był już wdowcem, i miał pięcioletniego syna. Uśmiechnął się, nadspodziewanie smutno, jak na niego. Zwrócił błękitne tęczówki na kuzyna. — Naprawdę, ciesz się tymi dniami, Tony.
Gdy śpiewne mruczando przerwał mu głos starszego Macmillana, Coinneach podniósł się do siadu, w pierwszej chwili chcąc - na przekór kuzynowi - wyryczeć następne wersy zwrotki. Powstrzymał się jednak, widząc minę i postawę Anthony'ego.
Milczał, wodząc wzrokiem za krewnym - aż sam się mimowolnie spiął, czując jak napięcie przyszłego pana młodego, przechodzi na niego samego. To się nazywa dopiero empatia! Nie mógł się jednak powstrzymać przed delikatnym uśmiechem, który wypełzł mu na wargi, kiedy Tony zawiesił swoje spojrzenie na jego szklance z ognistą.
Westchnął cicho i dźwignął się na nogi, płynnie manewrując między kawowymi stoliczkami i usadzając swoje cztery litery tuż obok kuzyna. Bez słów, odebrał od niego filiżankę z podkręconą herbatą i wręczył szklanicę whisky.
— Jeden z naszych najlepszych roczników. Zawinąłem Magnusowi — łobuzerski błysk przewinął się przez błękitne oczy — Tobie bardziej się przyda, na zdrowie — teatralnie stuknął porcelaną o kryształ, aż zaśpiewały, i pociągnął łyk herbaty. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od grymasu - akurat tego naparu z prądem wolał unikać. Ale czego się nie robi dla rodziny?
— Ślubna gorączka, co, Tony? — Wyszczerzył się we współczującym uśmiechu, zakładając nogę na nogę i opierając łokieć o kolano. Przybrał ulubioną pozycję Cioci Emmy, kiedy zabierała się do ploteczek przy herbatce - nawet zatrzepotał rzęsami, parodiując starszą matronę. Coin jak Coin, zawsze starał się być tym buforem, który przekładał złe emocje na te pozytywne - miał w sobie coś z psa.
— Ria wariuje, czy Mama? — zawiesił na chwilę głos i potrząsnął głową — Głupie pytanie, jasne, że Mama. Nie przejmuj się chłopie! — pokrzepiająco poklepał wielką dłonią ramię kuzyna. Starał się na wszystkie sposoby, żeby jakoś podnieść na duchu Anthony'ego. On sam, za swoich czasów, miał wsparcie w braciach. — Macmillanówny tak mają. Czysty obłęd, też to przeżywałem!
Przed oczami automatycznie przewinęło mu się - jakby to było wczoraj - wspomnienie z jego własnych przygotowań. Nawet wtedy, chodził od pieklącej się Heather - której nie ominęła klątwa upiornej panny młodej - przez zamartwiającą się Violettę, po wszystkie ciotki i kuzynki, którym udzielała się biała gorączka. Buforował, rozweselał i pocieszał, jednej z młodszych kuzynek nawet pomagał przyszyć guziki do sukienki... To były zabawne dni.
— Nawet... Nawet Ci trochę zazdroszczę — przyznał szczerze, zamyślony nieco. Błękitne oczy, zaszyte mgłą, zawiesił gdzieś w przestrzeni, pozornie wgapione w kwieciste, bogate zasłony. Złapała go niespodziewana refleksja - miał dopiero 27 lat, a był już wdowcem, i miał pięcioletniego syna. Uśmiechnął się, nadspodziewanie smutno, jak na niego. Zwrócił błękitne tęczówki na kuzyna. — Naprawdę, ciesz się tymi dniami, Tony.
– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść?– Co wtedy?
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
- Nic wielkiego. Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Anthony nie miał gdzie się wyżyć… Jedyną okazją na wypuszczenie negatywnych emocji było pogrążanie się w swoim wstydliwym uzależnieniu. Tego jednak nie mógł jednak robić cały dzień, bo i jego organizm miał granice, nawet pomimo bycia czarodziejem.
Siedział pogrążony w swoich myślach, nie tknął nawet swojej filiżanki. Wpatrywał się w jeden punkt, bliżej nie określony. Dopiero dziwny podmuch wiatru wybudził go z zamyślenia i uświadomił o tym, że Coinneach się do niego przysiadł. Zerknął na niego zaraz po tym jak ten wyciągnął mu filiżankę z dłoni i wcisnął szklankę z alkoholem. Anthony nie wiedział przez chwilę jak odebrać ten gest. Spoglądał przez chwilę na drugiego Macmillana, jak gdyby próbował odczytać jego zamiary po twarzy. Następnie utkwił swoje spojrzenie w ognistej. Czy powinien w ogóle po nią sięgać? A co z Rią? Po długim wahaniu mimo wszystko się napił, przełamując swoje rozterki.
Po tym zaczął słuchać tego, co ma mu do powiedzenia kuzyn. Pokiwał głową, potwierdzając jego słowa dotyczące whisky. Rzeczywiście, to był dobry rocznik, a na pewno dobry do picia. Jego smak był wyjątkowo interesujący. Trochę intensywny, ale nie zbyt mocny, choć o działaniu alkoholu powinien przekonać się za jakiś czas. Biorąc pod uwagę to, że Coinn „zawinął” whisky Magnusowi – mógł spodziewać się jedynie „kopnięcia” i to niedługo.
– Na zdrowie, kuzynie – odpowiedział mu, stukając przy tym szklanką o filiżankę. – Po trochu – odpowiedział szczerze, przyznając się co do tego, że gorączka przed ślubem dotknęła także jego. Nie tylko ona była jednak problemem. – Matka – dodał za tym, odpowiadając na kolejne pytanie. Matka wspinała się na wyżyny tej całej gorączki. Ria była skupiona na działaniach Zakonu, o których nie mógł mówić Coinneachowi. Jej rodzice pewnie byli bardziej spokojni niż jego, ale to były już domysły. Równie dobrze państwo Weasley mogli szaleć równie mocno jak lady Macmillan. Uśmiechnął się skromnie, gdy usłyszał miłe słowa z jego strony. I tak się przejmował. – Mam wrażenie, że udziela się w niej jej longbottomowska natura.
Zaraz za tym postanowił opróżnić szklankę do dna, żeby nie pozostawiać śladów po wypitym alkoholu. Coinn wykorzystał ten moment do wyrażenia kolejnych swoich odczuć. A Anthony dość gorzko się uśmiechnął. Domyślał się co chodziło po głowie kuzynowi.
– Cieszę się – odpowiedział mu natychmiast. – A może i tobie drugi raz się poszczęści, jeżeli tylko będziesz chciał, żeby coś się zmieniło – dodał, nie wiedząc przy tym, czy aby dobrze robił dając taki komentarz. Wspomnienie o dawnej żonie musiało być na pewno bolesne. Westchnął głęboko. – Możesz jeszcze nalać whisky? – zapytał niepewnie.
Siedział pogrążony w swoich myślach, nie tknął nawet swojej filiżanki. Wpatrywał się w jeden punkt, bliżej nie określony. Dopiero dziwny podmuch wiatru wybudził go z zamyślenia i uświadomił o tym, że Coinneach się do niego przysiadł. Zerknął na niego zaraz po tym jak ten wyciągnął mu filiżankę z dłoni i wcisnął szklankę z alkoholem. Anthony nie wiedział przez chwilę jak odebrać ten gest. Spoglądał przez chwilę na drugiego Macmillana, jak gdyby próbował odczytać jego zamiary po twarzy. Następnie utkwił swoje spojrzenie w ognistej. Czy powinien w ogóle po nią sięgać? A co z Rią? Po długim wahaniu mimo wszystko się napił, przełamując swoje rozterki.
Po tym zaczął słuchać tego, co ma mu do powiedzenia kuzyn. Pokiwał głową, potwierdzając jego słowa dotyczące whisky. Rzeczywiście, to był dobry rocznik, a na pewno dobry do picia. Jego smak był wyjątkowo interesujący. Trochę intensywny, ale nie zbyt mocny, choć o działaniu alkoholu powinien przekonać się za jakiś czas. Biorąc pod uwagę to, że Coinn „zawinął” whisky Magnusowi – mógł spodziewać się jedynie „kopnięcia” i to niedługo.
– Na zdrowie, kuzynie – odpowiedział mu, stukając przy tym szklanką o filiżankę. – Po trochu – odpowiedział szczerze, przyznając się co do tego, że gorączka przed ślubem dotknęła także jego. Nie tylko ona była jednak problemem. – Matka – dodał za tym, odpowiadając na kolejne pytanie. Matka wspinała się na wyżyny tej całej gorączki. Ria była skupiona na działaniach Zakonu, o których nie mógł mówić Coinneachowi. Jej rodzice pewnie byli bardziej spokojni niż jego, ale to były już domysły. Równie dobrze państwo Weasley mogli szaleć równie mocno jak lady Macmillan. Uśmiechnął się skromnie, gdy usłyszał miłe słowa z jego strony. I tak się przejmował. – Mam wrażenie, że udziela się w niej jej longbottomowska natura.
Zaraz za tym postanowił opróżnić szklankę do dna, żeby nie pozostawiać śladów po wypitym alkoholu. Coinn wykorzystał ten moment do wyrażenia kolejnych swoich odczuć. A Anthony dość gorzko się uśmiechnął. Domyślał się co chodziło po głowie kuzynowi.
– Cieszę się – odpowiedział mu natychmiast. – A może i tobie drugi raz się poszczęści, jeżeli tylko będziesz chciał, żeby coś się zmieniło – dodał, nie wiedząc przy tym, czy aby dobrze robił dając taki komentarz. Wspomnienie o dawnej żonie musiało być na pewno bolesne. Westchnął głęboko. – Możesz jeszcze nalać whisky? – zapytał niepewnie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak samo jak inne części rezydencji, pokój został ozdobiony na czas wesela, a niektóre pamiątki zostały zabezpieczone przed ewentualnym zniszczeniem. Można tutaj zdecydowanie odetchnąć od tańca i na spokojnie porozmawiać. Na stołach znajdują się przekąski i ciepłe napoje, choć co jakiś czas pojawia się skrzat z tacą z alkoholami.
- JEŻELI TO TWOJA PIERWSZA WIADOMOŚĆ NA PRZYJĘCIU:
- Na każdego z gości czeka z kolei służba lub skrzat, którzy witają ich i wręczają jedną z przygotowanych na ten dzień ozdób. Aby dowiedzieć się co się otrzymało, należy w swoim pierwszym poście w temacie oznaczonym [ślub] rzucić kością k6 i sprawdzić wynik z niniejszą listą:
K1: Służąca lub skrzat podaje Tobie mały kotylion w kolorze rodu Macmillanów albo Weasleyów. Przypina go do Twojego kołnierza lub sukienki. Kotylion niestety nie ma magicznych właściwości i ma tylko funkcję dekoracyjną.
K2: Otrzymujesz małą dekorację. To prawdziwy wrzos. Zostaje on przypięty do twojego ubioru we wskazanym przez ciebie miejscu.
K3: Otrzymujesz ozdobę w postaci małego metalowego lisa, który czasem uśmiecha się do pozostałych gości.
K4: Otrzymujesz kotylion i balon, którego kolor zmienia się w zależności od twojego nastroju. Biały balon oznacza, że czujesz się świetnie; różowy, że jesteś w nastroju do flirtowania; czerwony, że jesteś zły; niebieski, że jesteś smutny; żółty, że jesteś bardzo pijany.
K5: Otrzymujesz stożkowatą czapeczkę w jaskrawych kolorach. Narysowane jest na niej jedno z magicznych stworzeń, które najbardziej odpowiada Twojemu charakterowi. Czasem z czubka wylatuje kolorowe konfetti.
K6: Otrzymujesz kwiat, który najbardziej lubisz. Kwiat ma bardzo intensywny i przyjemny zapach.
Organizatorzy proszą aby liczyć ilość (kieliszków, kufli, etc.) i rodzaj alkoholi, które Wasze postaci piją w trakcie wesela.
Przypominamy, że dzieci nie powinny pić alkoholu! Jeżeli wezmą alkohol - zamieni się on w sok (dyniowy, marchewkowy lub pomidorowy - każdy z nich bez dodatku cukru)!
Oferowane alkohole: Kremowe Piwo, szampan, nalewki, Magiczne Laudanum, Quintin, wino, czarodziejski miód pitny, Toujours Pur, Ognista Whisky Macmillanów
Można tutaj zagrać w czarodziejskie oczko.
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój herbaciany
Szybka odpowiedź