Pokój herbaciany
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój herbaciany
Salon przeznaczony do spotkań przy herbatce. Widoczny jest znaczny wpływ damskiego grona mieszkańców w ozdabianiu pomieszczenia. Miejsce często wykorzystywane do przyjmowania dobrze znanych gości.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
Pomieszczenie utrzymywane jest w ciepłych, przyjaznych kolorach. Na ścianach znajdują się pamiątki związane z Quidditchem oraz ważnymi dla dworku kobietami. Na półkach znajdują się zdjęcia ślubne wielu generacji Macmillanów. Nad drzwiami znajdują się dwie małe, skrzyżowane ze sobą miotełki. W gablotce znajdują się kolekcje najpiękniejszych filiżanek z ruchomymi elementami, głównie związanymi z motywami kwiatowymi.
Cieszył się na widok blond czupryny Heatha. Traktował go niemal jak swoje własne dziecko, choć zdecydowanie nie poświęcał mu tak wiele czasu ile poświęcał mu ojciec, nie mówiąc już o guwernantkach. Być może dlatego postanowił przygotować się na urodziny młodego Macmillana, ze względu na więzy krwi.
– Wszędzie – potwierdził, bo przecież przeczesał całą rezydencję i rozpytywał się wśród gości w poszukiwaniu właśnie jego! Podejrzewał jednak, że Heath (jak to prawdziwy Macmillan) korzystał z okazji, żeby się wybiegać i wyszaleć. Szczególnie, że wśród tak wielu gości ciężej było go pilnować.
Z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się wyciągniętemu zniczowi, który jednak był znacznie wolniejszy od tych standardowych. Nie miał jednak pojęcia kim była ciocia Flo. Właściwie nie był pewien czy Heath wcześniej coś o niej wspominał… albo jego ojciec? Nie chciał wyjść na jakiegoś ignoranta, szczególnie przy dziecku. Nie mówiąc też o tym, że na moment odezwała się w nim paranoja i miał ochotę sprawdzić czy aby na pewno znicz jest bezpieczną zabawką i nie podstawić jej żaden Rycerz. Szybko jednak uspokoił swojego nerwy. Przecież byli na ślubie, w gronie przyjaciół, ta dama musiała zostać zaproszona przez ojca Heatha, więc na pewno była sprawdzoną osobą.
– Super! – Przyznał szczerze. Chciał, w głębi siebie, żeby mały poszedł śladami ojca, żeby był dumą Macmillanów, którzy przecież byli związani z Quidditchem bardziej niż niejeden ród. Widział też jak wiele znaczył dla Heatha ten prezent i cieszył się z jego szczęścia. – Teraz możesz ćwiczyć ile chcesz i kiedy chcesz – zaśmiał się i poczochrał go znowu.
Czym była dragiczka ciężko mu było objaśnić, a jeszcze ciężej było mu ją przetłumaczyć. Być może ze względu na brak umiejętności tłumacza w tym konkretnym języku. Lepiej radził sobie z rosyjskim. W każdym razie słowo to słyszał w momentach, kiedy ktoś miał mu do powiedzenia coś dobrego. Mógł mieć więc nadzieję, że wykorzystał je dobrze.
– Dla ciebie – potwierdził Anthony wręczając Heatowi jego pierwszą miotłę. Nie jakąś używaną, przechodzoną od starszych Macmillanów. Jego własną. – Sprawdź i dowiedz się – zaśmiał się, czując jak bardzo podekscytowany był Mały. – O to musisz zapytać ciocię Wright, która ją dla ciebie przygotowała. Nie jest tak szybka jak miotły zawodowców, ale myślę, że będzie wystarczająco szybka na początek twojej kariery, ha ha. Brakuje tobie jedynie stroju, ale znicz i miotłę już masz. Mam nadzieję, że będziesz ćwiczyć codziennie!
|Przekazuję Heathowi miotełkę dziecięcą
– Wszędzie – potwierdził, bo przecież przeczesał całą rezydencję i rozpytywał się wśród gości w poszukiwaniu właśnie jego! Podejrzewał jednak, że Heath (jak to prawdziwy Macmillan) korzystał z okazji, żeby się wybiegać i wyszaleć. Szczególnie, że wśród tak wielu gości ciężej było go pilnować.
Z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się wyciągniętemu zniczowi, który jednak był znacznie wolniejszy od tych standardowych. Nie miał jednak pojęcia kim była ciocia Flo. Właściwie nie był pewien czy Heath wcześniej coś o niej wspominał… albo jego ojciec? Nie chciał wyjść na jakiegoś ignoranta, szczególnie przy dziecku. Nie mówiąc też o tym, że na moment odezwała się w nim paranoja i miał ochotę sprawdzić czy aby na pewno znicz jest bezpieczną zabawką i nie podstawić jej żaden Rycerz. Szybko jednak uspokoił swojego nerwy. Przecież byli na ślubie, w gronie przyjaciół, ta dama musiała zostać zaproszona przez ojca Heatha, więc na pewno była sprawdzoną osobą.
– Super! – Przyznał szczerze. Chciał, w głębi siebie, żeby mały poszedł śladami ojca, żeby był dumą Macmillanów, którzy przecież byli związani z Quidditchem bardziej niż niejeden ród. Widział też jak wiele znaczył dla Heatha ten prezent i cieszył się z jego szczęścia. – Teraz możesz ćwiczyć ile chcesz i kiedy chcesz – zaśmiał się i poczochrał go znowu.
Czym była dragiczka ciężko mu było objaśnić, a jeszcze ciężej było mu ją przetłumaczyć. Być może ze względu na brak umiejętności tłumacza w tym konkretnym języku. Lepiej radził sobie z rosyjskim. W każdym razie słowo to słyszał w momentach, kiedy ktoś miał mu do powiedzenia coś dobrego. Mógł mieć więc nadzieję, że wykorzystał je dobrze.
– Dla ciebie – potwierdził Anthony wręczając Heatowi jego pierwszą miotłę. Nie jakąś używaną, przechodzoną od starszych Macmillanów. Jego własną. – Sprawdź i dowiedz się – zaśmiał się, czując jak bardzo podekscytowany był Mały. – O to musisz zapytać ciocię Wright, która ją dla ciebie przygotowała. Nie jest tak szybka jak miotły zawodowców, ale myślę, że będzie wystarczająco szybka na początek twojej kariery, ha ha. Brakuje tobie jedynie stroju, ale znicz i miotłę już masz. Mam nadzieję, że będziesz ćwiczyć codziennie!
|Przekazuję Heathowi miotełkę dziecięcą
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy mama przyznała, jak wiele opowiadał jej Ben o Percivalu, uśmiechnęła się, ale nie było w tym wyrazie zbyt wiele szczerości. Był to uśmiech grzeczny, nieco nieumiejętnie przywołany na uśmiech, by zmazać powstający dopiero grymas. Utrzymała go przez chwilę, z gardła wydostało się ciche "mhm" i spojrzała na swojego towarzysza z niewypowiedzianym pytaniem. Nie była pewna, co sama o tym sądzi. O tym, jak długo musiało to trwać i jak wielka powstała z tego tajemnica. Potem spojrzała na Bena, zastanawiając się, z czym właściwie musiał się zmagać. I wtedy też uśmiech zrzedł jej z twarzy, a ona znów poczuła mieszaninę współczucia z troską. Odkrywanie swoich uczuć nie było proste. Nie rozumiała, kiedy mówiono o nagłym uderzeniu fulgoro, o gwałtownym jak piorun ciosie prosto w serce, które wstrząsało całym dotychczasowym światem. Dla niej to wszystko wymagało czasu, trwało, wymagało poznania siebie i uświadomienia sobie swoich prawdziwych pragnień. Ukrywanie tych samych uczuć nie było wcale łatwiejsze. Udawanie, że wszystko było całkiem inne, a może wmawianie sobie pewnych prawd wymagało sporo wysiłku. Wiedziała o tym wszystkim aż za dobrze. Ale ona sama uświadomiła sobie, że nie potrzebuje niczego więcej. Może mu zazdrościła, że pomimo przeciwności losu, skali absurdu i świadomości o własnej krzywiźnie postawił na to, czego sam pragnął. Nie bacząc na konsekwencje. Zaryzykował. Ona tego nie robiła. I może też z tego samego powodu była wściekła, że do tego wszystkiego doszło, a teraz musiała trzymać to w tajemnicy. I jednocześnie czuła względem Bena jeszcze większą miłość; uczynił ją powiernikiem tego sekretu.
— Ta burofioletowa szata to koszmar, nie wracajmy do tego — zaproponowała cicho i westchnęła, tym razem spoglądając na Percivala, by zaleźć w jego oczach poparcie. Nie wiedząc nawet czemu. W tej materii stał się jej cichym sojusznikiem. I motała się we własnych odczuciach względem niego, tak jak rozum zwykle kłócił się z sercem. — Mamo!— wzburzyła się, kiedy mama sugestywnie spojrzała na Blake'a, wspominając o dobrym guście. Ale nie mogła z tego wybrnąć w żaden rozsądny sposób. I to ona go zaprosiła. I zrobiła to dla brata. A teraz mama myślała, że są parą. Przecież wiedziała, że tak będzie, nie mogła z tym nic zrobić, by nie zaprzepaścić misternego planu, jaw uknuła. — Widziałaś tatę? — spytała ją jeszcze, a za chwilę machnęła ręką. — Zreszta, nieważne. Tylko uważaj na mamine pantofle — krzyknęła jeszcze do brata, kiedy odszedł kawałek, by zatańczyć z mamą. Popatrzyła za nimi przez chwilę, a później odgarnęła włosy do tyłu, za ramię i rozejrzała się dookoła. Zrobiło się jakoś niezręcznie, więc bez oporów przerwała chwilę ciszy:
— Chciałbyś się czegoś napić, albo zatańczyć?— spytała niezobowiązująco. Przyszli razem na wesele, głupio byłoby się teraz rozdzielić, biorąc pod uwagę, że właściwy partner był aktualnie zajęty. Spojrzała na stół ze słodkościami i kelnera, który spacerował z tacą alkoholi, a później na Percivala, zgadzając się zawczasu na jego aktualne zachcianki. Choć było to dość ryzykowne, zważywszy na to, że był szlachcicem. Nie była pewna, jakie zachcianki mogli mieć arystokraci, ale bez wątpienia mogły być kontrowersyjne.
— Ta burofioletowa szata to koszmar, nie wracajmy do tego — zaproponowała cicho i westchnęła, tym razem spoglądając na Percivala, by zaleźć w jego oczach poparcie. Nie wiedząc nawet czemu. W tej materii stał się jej cichym sojusznikiem. I motała się we własnych odczuciach względem niego, tak jak rozum zwykle kłócił się z sercem. — Mamo!— wzburzyła się, kiedy mama sugestywnie spojrzała na Blake'a, wspominając o dobrym guście. Ale nie mogła z tego wybrnąć w żaden rozsądny sposób. I to ona go zaprosiła. I zrobiła to dla brata. A teraz mama myślała, że są parą. Przecież wiedziała, że tak będzie, nie mogła z tym nic zrobić, by nie zaprzepaścić misternego planu, jaw uknuła. — Widziałaś tatę? — spytała ją jeszcze, a za chwilę machnęła ręką. — Zreszta, nieważne. Tylko uważaj na mamine pantofle — krzyknęła jeszcze do brata, kiedy odszedł kawałek, by zatańczyć z mamą. Popatrzyła za nimi przez chwilę, a później odgarnęła włosy do tyłu, za ramię i rozejrzała się dookoła. Zrobiło się jakoś niezręcznie, więc bez oporów przerwała chwilę ciszy:
— Chciałbyś się czegoś napić, albo zatańczyć?— spytała niezobowiązująco. Przyszli razem na wesele, głupio byłoby się teraz rozdzielić, biorąc pod uwagę, że właściwy partner był aktualnie zajęty. Spojrzała na stół ze słodkościami i kelnera, który spacerował z tacą alkoholi, a później na Percivala, zgadzając się zawczasu na jego aktualne zachcianki. Choć było to dość ryzykowne, zważywszy na to, że był szlachcicem. Nie była pewna, jakie zachcianki mogli mieć arystokraci, ale bez wątpienia mogły być kontrowersyjne.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Tutaj Anthony miał rację. Heath faktycznie korzystał z okazji, żeby móc się wyszaleć. Co jak co, ale pośród wielu gości czuł się jak ryba w wodzie. Lubił jak dokoła było dużo szumu i coś się działo. No i wcale nie narzekał na to, że nie można było go upilnować, cieszył się chwilową „wolnością”.
Mały Macmillan ucieszył się, gdy Anthony określił jego nową zabawkę jako „super”. Florence trafiła w dziesiątkę, jeśli chodzi o upodobania Heatha. Nie dość, że sam prezent odnosił się do quidditcha to jeszcze zamieniał się w jego ulubione zwierzątko. Co jak co, ale panna Fortesque postarała się by dobrze poznać chłopca.
-Prawda?- przez moment jeszcze wpatrywał się w zniczo-znikacza, który latał im nad głowami, aż w końcu gdy ten był blisko, podskoczył i pochwycił zabawkę w swoje małe dłonie i skrzętnie upchnął ją w kieszeni. Nie chciałby przecież zgubić niedawno otrzymanego prezentu. Gdyby tak się stało to pewnie chodziłby niezadowolony przez parę dni.
Anthony miał szczęście, bo malec wcale nie dopytywał o co chodziło z tą całą „dragiczką”. Jego myśli całkowicie zaprzątnął pakunek, który mu przekazał wujek. Opakowanie szybko zostało z niej zdarte a ich oczom ukazała się miotełka dopasowana do wzrostu małego solenizanta. Dla młodego lorda to była najlepsza miotła na świecie, bo jego własna.
-JEST SUPER! ZAPYTAM!- oznajmił. Nawet rozejrzał się czy nie ma gdzieś cioci Hani w pobliżu, żeby mógł zasypać ją swoimi pytaniami. Na szczęście, dla niej oczywiście, w pokoju herbacianym było na tyle dużo gości, że nawet jeśli i czarownica znajdowała się w tym samym pomieszczeniu to jej nie dostrzegł.
-WUJEK! WEŹ SWOJĄ MIOTŁĘ, POŚCIGAMY SIĘ!- wypalił i zabrał się za dosiadanie swojego nowego nabytku. Jeśli wujek Antoś go nie powstrzyma to istniało ryzyko, że chłopiec spędzi resztę wieczoru śmigając ponad głowami gości i goniąc swojego zniczo-znikacza. Sam zainteresowany wcale nie miałby nic przeciwko przed spędzeniem tak reszty czasu. Pytanie tylko czy to był dobry moment na takie zabawy.
Mały Macmillan ucieszył się, gdy Anthony określił jego nową zabawkę jako „super”. Florence trafiła w dziesiątkę, jeśli chodzi o upodobania Heatha. Nie dość, że sam prezent odnosił się do quidditcha to jeszcze zamieniał się w jego ulubione zwierzątko. Co jak co, ale panna Fortesque postarała się by dobrze poznać chłopca.
-Prawda?- przez moment jeszcze wpatrywał się w zniczo-znikacza, który latał im nad głowami, aż w końcu gdy ten był blisko, podskoczył i pochwycił zabawkę w swoje małe dłonie i skrzętnie upchnął ją w kieszeni. Nie chciałby przecież zgubić niedawno otrzymanego prezentu. Gdyby tak się stało to pewnie chodziłby niezadowolony przez parę dni.
Anthony miał szczęście, bo malec wcale nie dopytywał o co chodziło z tą całą „dragiczką”. Jego myśli całkowicie zaprzątnął pakunek, który mu przekazał wujek. Opakowanie szybko zostało z niej zdarte a ich oczom ukazała się miotełka dopasowana do wzrostu małego solenizanta. Dla młodego lorda to była najlepsza miotła na świecie, bo jego własna.
-JEST SUPER! ZAPYTAM!- oznajmił. Nawet rozejrzał się czy nie ma gdzieś cioci Hani w pobliżu, żeby mógł zasypać ją swoimi pytaniami. Na szczęście, dla niej oczywiście, w pokoju herbacianym było na tyle dużo gości, że nawet jeśli i czarownica znajdowała się w tym samym pomieszczeniu to jej nie dostrzegł.
-WUJEK! WEŹ SWOJĄ MIOTŁĘ, POŚCIGAMY SIĘ!- wypalił i zabrał się za dosiadanie swojego nowego nabytku. Jeśli wujek Antoś go nie powstrzyma to istniało ryzyko, że chłopiec spędzi resztę wieczoru śmigając ponad głowami gości i goniąc swojego zniczo-znikacza. Sam zainteresowany wcale nie miałby nic przeciwko przed spędzeniem tak reszty czasu. Pytanie tylko czy to był dobry moment na takie zabawy.
Im dłużej wpatrywał się w Heatha, tym więcej widział w nim samego siebie sprzed lat. Entuzjazm i zainteresowanie Quidditchem było charakterystyczne dla każdego Macmillana, ale bliskość, która wytworzyła się pomiędzy nim a małym urwisem za bardzo przysłaniała mu spojrzenie na świat. Miał wrażenie, że przed nim stała jego własna kopia. Pełna życia, radości, nie myśląca o tym, co miało przynieść jutro. Mały nieświadomie uruchomiał w Anthonym całą gamę sprzecznych uczuć. Od radości spowodowanej dziecięcym uśmiechem, po nostalgię spowodowaną powracającymi wspomnieniami, aż do melancholii spowodowanej tym, że Macmillan nie mógł wrócić się do dawnych czasów i kontynuować swoją karierę ścigającego, której nawet porządnie nie rozpoczął.
Zniczo-znikacz latał nad ich głowami, a on zamyślił się i zapatrzył się w jeden nieokreślony punkt. Myśli napadły go w najmniej oczekiwanym momencie, a on nie potrafił nad nimi zapanować i ich ukryć. Dopiero pytanie sprawiło, że starszy Macmillan ponownie spojrzał na Heatha.
– Prawda – potwierdził odruchowo.
Chwilę potem nie potrafił już zapanować nad radością, która wybuchła u małego po zobaczeniu miotełki. Nawet gdyby się nie zamyślił, nie byłby w stanie nad tą radością zapanować. I nie powinien. W końcu, Heath miał prawo się cieszyć. Ciotki spoglądały na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Niektóre także się śmiały. I on zaśmiał się głośno.
– Tylko nie pytaj wtedy, kiedy będzie z kimś tańczyła! – Dodał, mając nadzieję, że młodszy Macmillan zapamięta jego słowa.
Spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nie mógł jednak zaprzeczyć solenizantowi, a przecież jego obecny strój generował całą masę problemów. W innej sytuacji chętnie wyraziłby zgodę i niczym małe dziecko pobiegłby w kierunku schowku z miotłami.
– Heath, widzisz, że mam kilt – zaśmiał się. – Poza tym co by powiedziała Ria, kiedy zobaczyłaby, że latam na miotle i… – miał już dokończyć zdania, bo zanim to zrobił, zrozumiał że młodzieniec w cale nie rozumiałby problemu tej sytuacji. – Ciocia Ria pewnie nie byłaby zadowolona z tego, że latam na miotle zamiast kroić z nią tort! – Musiał jakoś wybrnąć z tej sytuacji. – Ale ty śmiało możesz latać. Tylko niczego nie niszcz!
Zniczo-znikacz latał nad ich głowami, a on zamyślił się i zapatrzył się w jeden nieokreślony punkt. Myśli napadły go w najmniej oczekiwanym momencie, a on nie potrafił nad nimi zapanować i ich ukryć. Dopiero pytanie sprawiło, że starszy Macmillan ponownie spojrzał na Heatha.
– Prawda – potwierdził odruchowo.
Chwilę potem nie potrafił już zapanować nad radością, która wybuchła u małego po zobaczeniu miotełki. Nawet gdyby się nie zamyślił, nie byłby w stanie nad tą radością zapanować. I nie powinien. W końcu, Heath miał prawo się cieszyć. Ciotki spoglądały na nich z wyraźnym zainteresowaniem. Niektóre także się śmiały. I on zaśmiał się głośno.
– Tylko nie pytaj wtedy, kiedy będzie z kimś tańczyła! – Dodał, mając nadzieję, że młodszy Macmillan zapamięta jego słowa.
Spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Nie mógł jednak zaprzeczyć solenizantowi, a przecież jego obecny strój generował całą masę problemów. W innej sytuacji chętnie wyraziłby zgodę i niczym małe dziecko pobiegłby w kierunku schowku z miotłami.
– Heath, widzisz, że mam kilt – zaśmiał się. – Poza tym co by powiedziała Ria, kiedy zobaczyłaby, że latam na miotle i… – miał już dokończyć zdania, bo zanim to zrobił, zrozumiał że młodzieniec w cale nie rozumiałby problemu tej sytuacji. – Ciocia Ria pewnie nie byłaby zadowolona z tego, że latam na miotle zamiast kroić z nią tort! – Musiał jakoś wybrnąć z tej sytuacji. – Ale ty śmiało możesz latać. Tylko niczego nie niszcz!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może ta więź, która wytworzyła się między nimi po prostu była spowodowana tym, że mały, ciekawski Macmillan po prostu przyczepił się do niego, a Anthony specjalnie chyba nie oponował. W każdym razie tak jak Heath w jakiś sposób stał się ważny dla starszego Lorda, tak samo Anthony był ważny dla niego. W końcu był jego ulubionym wujkiem, co nie? Pewnie dlatego, że starszy czarodziej nie zapomniał do końca jak to jest, gdy ma się te sześć lat.
-Dlaczego nie wtedy? - nie zrozumiał. Co prawda, skoro mu wujek Tonik powiedział, żeby tak nie robić to nie będzie zaczepiać cioci podczas tańca. Chciałby jednak się dowiedzieć, dlaczego tak. Przecież miotły były ważniejsze od jakiegoś tam tańczenia, co nie? Chociaż, czy na pewno zapamiętał? Jego wszystkie myśli właśnie pochłonął prezent. Zresztą, który niby Macmillan by się nie cieszył z dostania miotły? Zatrzymał się na moment i nie wzbił w powietrze, gdy Anthony wymigał się od wspólnego latania. No jak to tak?
-Uhmmm, a nie możesz się tak szybko przebrać? - zapytał domyślając się jaka będzie odpowiedź, ale może akurat mu się uda namówić wujka na wspólny lot?
-Jaki tort? - zainteresował się trochę bardziej. Co jak co, ale Heath miał drugi żołądek na słodycze. Jak każdy sześciolatek zresztą. -I dlaczego musisz kroić tort razem z nią? - Oho, ktoś tu wszedł w swój standardowy tryb tysiąca pytań.
-No przecież nie zniszczę. Umiem latać! - odparował od razu na uwagę wujka. Równocześnie demonstracyjnie wykonał malutką pętlę pod sufitem chyba tylko na cale rozmijając się z jedną z gablotek. Ciekawe czy Heath to zrobił specjalnie, próbując udowodnić, że kontroluje sytuację czy raczej po prostu zrobił pętlę i miał szczęście, że nie władował się w nic po drodze. Z małym Macmillanem nigdy nie było nic wiadomo. Z jednej strony miał niezwykły talent do latania… ale z drugiej wciąż był energicznym parolatkiem, który najpierw przechodził do czynów, a potem ewentualnie myślał, o ile w ogóle.
-Widzisz? Ha. Wiesz kto mi pokazywał kiedyś jak zrobić pętlę?- zapytał z tajemniczą miną. Widać było, że ledwo się powstrzymuje przed natychmiastowym ujawnieniem tożsamości tego ktosia.
-Dlaczego nie wtedy? - nie zrozumiał. Co prawda, skoro mu wujek Tonik powiedział, żeby tak nie robić to nie będzie zaczepiać cioci podczas tańca. Chciałby jednak się dowiedzieć, dlaczego tak. Przecież miotły były ważniejsze od jakiegoś tam tańczenia, co nie? Chociaż, czy na pewno zapamiętał? Jego wszystkie myśli właśnie pochłonął prezent. Zresztą, który niby Macmillan by się nie cieszył z dostania miotły? Zatrzymał się na moment i nie wzbił w powietrze, gdy Anthony wymigał się od wspólnego latania. No jak to tak?
-Uhmmm, a nie możesz się tak szybko przebrać? - zapytał domyślając się jaka będzie odpowiedź, ale może akurat mu się uda namówić wujka na wspólny lot?
-Jaki tort? - zainteresował się trochę bardziej. Co jak co, ale Heath miał drugi żołądek na słodycze. Jak każdy sześciolatek zresztą. -I dlaczego musisz kroić tort razem z nią? - Oho, ktoś tu wszedł w swój standardowy tryb tysiąca pytań.
-No przecież nie zniszczę. Umiem latać! - odparował od razu na uwagę wujka. Równocześnie demonstracyjnie wykonał malutką pętlę pod sufitem chyba tylko na cale rozmijając się z jedną z gablotek. Ciekawe czy Heath to zrobił specjalnie, próbując udowodnić, że kontroluje sytuację czy raczej po prostu zrobił pętlę i miał szczęście, że nie władował się w nic po drodze. Z małym Macmillanem nigdy nie było nic wiadomo. Z jednej strony miał niezwykły talent do latania… ale z drugiej wciąż był energicznym parolatkiem, który najpierw przechodził do czynów, a potem ewentualnie myślał, o ile w ogóle.
-Widzisz? Ha. Wiesz kto mi pokazywał kiedyś jak zrobić pętlę?- zapytał z tajemniczą miną. Widać było, że ledwo się powstrzymuje przed natychmiastowym ujawnieniem tożsamości tego ktosia.
Starszy blondyn nigdy nie oponował. Nie miał powodu, żeby tak robić. Starał się spędzać tak dużo czasu z Heathem, na ile pozwalała mu na to sytuacja. Towarzystwo małego Macmillana z kolei było dla Anthony’ego drogocenne. Przynosił mu nieopisaną radość i pomagał w odprężeniu się po długim i męczącym dniu spędzonym na tworzeniu alkoholi, a następnie na ratowaniu świata. Poza tym pamiętał jak to jest, kiedy własny ojciec ignorował jego obecność lub powtarzał mu, żeby „dorosnąć”. Nie zamierzał odbierać dzieciom radości tylko dlatego, że byli młodzi. Nadchodząca wojna co prawda psuła jego nadzieję na wspaniałe dzieciństwo Hetha… ale każdy Macmillan starał się, żeby ją uchronić.
– Ponieważ ciocia może chcieć spędzić odrobinę czasu ze swoim partnerem do tańczenia. Kobiety lubią tańczyć. No i któryś z wujków mógłby chcieć wykorzystać ten czas na poważną rozmowę – starał się wyjaśnić, ale nie wiedział czy robił to dobrze. – Chciałbyś, żeby ktoś ci przerwał zabawę z na przykład lady Miriam? Byłbyś zły, na pewno – dodał, chcąc być stuprocentowo pewnym, że nie popełnił błędu w objaśnieniach. No i chciał, żeby panna Wright miała możliwość wykorzystania jego ślubu do znalezienia sobie partnera na całe życie. Nie była co prawda stara, ale jej bracia powinni także dokonać odpowiednich starań, żeby wydać ją za kogoś odpowiedniego.
Kolejne pytanie Heatha wyraźnie go rozbawiło. Zaśmiał się głośno i ciężko było mu się powstrzymać. Śmiech to zdrowie, tak mówiono. Dzisiaj chyba zdobył kilka dodatkowych lat. Młody Macmillan najwyraźniej nie rozumiał co oznaczał ślub!
– Mógłbym, ale to ważny dla mnie dzień i niestety nie mogę – zaczął. – Widzisz Heath, dzisiaj się ożeniłem – wskazał na swoją obrączkę. – A to znaczy, że ja i ciocia Ria jesteśmy już formalnie, to jest oficjalnie małżeństwem. Parą. Według tradycji powinniśmy podzielić tort, żebyście ty i pozostali goście mogli zjeść coś słodkiego. To znaczy, żebyście mogli jakoś dobrze i miło zapamiętać ten dzień. – Chyba tłumaczył źle, bo za bardzo krążył dookoła. A może nie? Nie wiedział. Miał nadzieję, że Heath jakoś go zrozumie.
Ponownie poczochrał mu włosy, kiedy usłyszał jego zapewnienie o tym, że nic nie zniszczy. Oczywiście, że umiał latać… albo przynajmniej miał się nauczyć dobrze latać. Ogromne zaskoczenie Anthony’ego pojawiło się w momencie, kiedy zobaczył jak Heath wykonuje całkiem dobrą pętlę. Niewiarygodne! Czuł się całkiem zazdrosny o jego umiejętności! Z tym, że on w jego wieku dostawał ciągłe kary na miotłę ze strony mamy! Uśmiechnął się szeroko. Będzie z niego wybitny gracz Zjednoczonych za parę lat!
– Brawo, pozostaje mi jeszcze kupić odpowiedni strój, żebyś miał cały komplet – odpowiedział, klaszcząc przy tym w dłonie. – Kto cię nauczył pętli? – zapytał, reagując jednocześnie z wielkim zainteresowaniem na jego tajemnicę. – Tata? Czy któryś z wujków?
– Ponieważ ciocia może chcieć spędzić odrobinę czasu ze swoim partnerem do tańczenia. Kobiety lubią tańczyć. No i któryś z wujków mógłby chcieć wykorzystać ten czas na poważną rozmowę – starał się wyjaśnić, ale nie wiedział czy robił to dobrze. – Chciałbyś, żeby ktoś ci przerwał zabawę z na przykład lady Miriam? Byłbyś zły, na pewno – dodał, chcąc być stuprocentowo pewnym, że nie popełnił błędu w objaśnieniach. No i chciał, żeby panna Wright miała możliwość wykorzystania jego ślubu do znalezienia sobie partnera na całe życie. Nie była co prawda stara, ale jej bracia powinni także dokonać odpowiednich starań, żeby wydać ją za kogoś odpowiedniego.
Kolejne pytanie Heatha wyraźnie go rozbawiło. Zaśmiał się głośno i ciężko było mu się powstrzymać. Śmiech to zdrowie, tak mówiono. Dzisiaj chyba zdobył kilka dodatkowych lat. Młody Macmillan najwyraźniej nie rozumiał co oznaczał ślub!
– Mógłbym, ale to ważny dla mnie dzień i niestety nie mogę – zaczął. – Widzisz Heath, dzisiaj się ożeniłem – wskazał na swoją obrączkę. – A to znaczy, że ja i ciocia Ria jesteśmy już formalnie, to jest oficjalnie małżeństwem. Parą. Według tradycji powinniśmy podzielić tort, żebyście ty i pozostali goście mogli zjeść coś słodkiego. To znaczy, żebyście mogli jakoś dobrze i miło zapamiętać ten dzień. – Chyba tłumaczył źle, bo za bardzo krążył dookoła. A może nie? Nie wiedział. Miał nadzieję, że Heath jakoś go zrozumie.
Ponownie poczochrał mu włosy, kiedy usłyszał jego zapewnienie o tym, że nic nie zniszczy. Oczywiście, że umiał latać… albo przynajmniej miał się nauczyć dobrze latać. Ogromne zaskoczenie Anthony’ego pojawiło się w momencie, kiedy zobaczył jak Heath wykonuje całkiem dobrą pętlę. Niewiarygodne! Czuł się całkiem zazdrosny o jego umiejętności! Z tym, że on w jego wieku dostawał ciągłe kary na miotłę ze strony mamy! Uśmiechnął się szeroko. Będzie z niego wybitny gracz Zjednoczonych za parę lat!
– Brawo, pozostaje mi jeszcze kupić odpowiedni strój, żebyś miał cały komplet – odpowiedział, klaszcząc przy tym w dłonie. – Kto cię nauczył pętli? – zapytał, reagując jednocześnie z wielkim zainteresowaniem na jego tajemnicę. – Tata? Czy któryś z wujków?
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dalsze tłumaczenia nawet do niego dotarły. Szczególnie ten dość obrazowy przykład z Miriam. Co prawda Heath wolałby nie tańczyć tylko porobić coś innego, ale faktycznie nie byłby zachwycony gdyby ktoś im przeszkadzał w zabawie,
-Uhm... dobrze- kiwnął głową, dzięki czemu starszy Macmillan mógł być pewien, że coś dotarło do tej blond głowy.
To w sumie nie do końca tak, że Heath nie rozumiał na czym polegał ślub. Ogólnie rozumiał cały koncept i to, że od teraz ciocia Ria będzie żoną wujka i zmieni nazwisko na Macmillan. To już wcześniej zostało mu wytłumaczone. Problem zaś polegał na tym, że nie bardzo załapał o co chodzi z tym całym weselem. W końcu to miało być święto Rii i Anthony'ego, prawda? To czemu wujek nie mógł się dobrze bawić? W sensie krojenie tortu jest ok, ale przecież latanie było lepsze!
-No to mógłbyś czy nie...- mruknął niezbyt przekonany. Pierwsze zdanie Tony'ego trochę mu zagmatwało obraz sytuacji.-No i przecież i tak tutaj jest dużo słodkich rzeczy...- dorzucił jeszcze na temat tortu. Pierwsza argumentacja Tonika jakoś niespecjalnie do niego dotarła. W każdym razie uznał, że to nie jego problemy tylko dorosłych i skoro wujek nie mógł polatać t
o trudno. Nie wie co traci.
- Wiesz wujek. Ten cały ślub to strasznie nudna sprawa. Ja nigdy żadnego nie wezmę!- podzielił się swoim przemyśleniem z bardzo poważną miną. Na szczęście miotełka pochłaniała właśnie większość jego uwagi i wyglądało na to, że Mały Lord, nie zasypie tym razem Anthony'ego pytaniami.
-Oooo! Taki w barwach Zjednoczonych? Albo... Jastrzębi?- Ku utrapieniu rodziny Heath nie zapomniał jeszcze o swoim genialnym planie, po rozmowie z wujkiem Wrightem, że będzie kiedyś grać w Jastrzębiach.
Heath uśmiechnął się szeroko widząc minę starszego Macmillana. Ha, wiedział, że ta pętla to będzie coś. Teraz musiał jeszcze nauczyć się korkociągu albo czegoś równie efektownego.
-Nie! Ciocia Ria mnie nauczyła!- oznajmił głośno po czym nie mogąc już wytrzymać wyleciał z pokoju, żeby nacieszyć się porządnie swoim prezentem.
-Uhm... dobrze- kiwnął głową, dzięki czemu starszy Macmillan mógł być pewien, że coś dotarło do tej blond głowy.
To w sumie nie do końca tak, że Heath nie rozumiał na czym polegał ślub. Ogólnie rozumiał cały koncept i to, że od teraz ciocia Ria będzie żoną wujka i zmieni nazwisko na Macmillan. To już wcześniej zostało mu wytłumaczone. Problem zaś polegał na tym, że nie bardzo załapał o co chodzi z tym całym weselem. W końcu to miało być święto Rii i Anthony'ego, prawda? To czemu wujek nie mógł się dobrze bawić? W sensie krojenie tortu jest ok, ale przecież latanie było lepsze!
-No to mógłbyś czy nie...- mruknął niezbyt przekonany. Pierwsze zdanie Tony'ego trochę mu zagmatwało obraz sytuacji.-No i przecież i tak tutaj jest dużo słodkich rzeczy...- dorzucił jeszcze na temat tortu. Pierwsza argumentacja Tonika jakoś niespecjalnie do niego dotarła. W każdym razie uznał, że to nie jego problemy tylko dorosłych i skoro wujek nie mógł polatać t
o trudno. Nie wie co traci.
- Wiesz wujek. Ten cały ślub to strasznie nudna sprawa. Ja nigdy żadnego nie wezmę!- podzielił się swoim przemyśleniem z bardzo poważną miną. Na szczęście miotełka pochłaniała właśnie większość jego uwagi i wyglądało na to, że Mały Lord, nie zasypie tym razem Anthony'ego pytaniami.
-Oooo! Taki w barwach Zjednoczonych? Albo... Jastrzębi?- Ku utrapieniu rodziny Heath nie zapomniał jeszcze o swoim genialnym planie, po rozmowie z wujkiem Wrightem, że będzie kiedyś grać w Jastrzębiach.
Heath uśmiechnął się szeroko widząc minę starszego Macmillana. Ha, wiedział, że ta pętla to będzie coś. Teraz musiał jeszcze nauczyć się korkociągu albo czegoś równie efektownego.
-Nie! Ciocia Ria mnie nauczyła!- oznajmił głośno po czym nie mogąc już wytrzymać wyleciał z pokoju, żeby nacieszyć się porządnie swoim prezentem.
Ucieszył się, kiedy Heath zdawał się rozumieć i przyjmować jego tłumaczenie. Chwilowe zwycięstwo starszego Macmillana, chciałoby się wykrzyknąć! Może wcale nie był takim złym wujkiem? Może naprawdę umiał porozumiewać się z maluchami? A mimo wszystko wątpił w swoje umiejętności! Heath takim maluchem już nie był, rozumiał wiele. Potrzebował jednak jeszcze więcej uwagi, co zdołał zauważyć przez jego ciągłe pytania. No i zapewne brakowało mu mamy, jakiejś żeńskiej figury, skoro tak bardzo lubił zaczepiać gości płci żeńskiej. A może Macmillan zwyczajnie sobie wszystko dopowiadał? Sam już nie wiedział.
Chciał z nim spędzić jeszcze więcej czasu, ale wiedział, że wkrótce powinien wrócić do żony i ponownie krążyć między gośćmi. A szkoda, lepiej mu było z Heathem tutaj niż uśmiechając się do każdego lorda i lady. Najbardziej uciekał przed własną matką, która opowiadała wszystkim historyjki z jego dzieciństwa.
Zaśmiał się słysząc jego odpowiedź. I co miał mu odpowiedzieć? Zamiast tego mały złapał go na słówkach. Bystry był z niego młodzieniec, zadziwiające!
– Niezbyt – stwierdził dość smutno. Jednak ciężko byłoby, gdyby teraz szedł do swojego pokoju, przebierał się, a potem znowu musiał się wrócić, żeby znowu się przebrać w kilt. – Ale jutro albo pojutrze chętnie z tobą polatam, jeżeli nie masz nic przeciwko – dodał, przedstawiając rozwiązanie. – Obiecuję!
Ponownie się zaśmiał, kiedy usłyszał, że ślub był dla Heatha męczący. Nie dziwił się. Był mimo wszystkim dzieckiem, w dodatku miał dzisiaj urodziny. W jego wieku myślał podobnie. Na kolejne stwierdzenie ponownie nie potrafił powstrzymać swojego rozbawienia. Właściwie to kiedyś myślał, że przecież po co mu żona, skoro będzie mieć miotłę i pewnie zostanie najlepszym graczem Zjednoczonych w historii. A potem wiek i uczucia robiły swoje.
– Być może zmienisz zdanie jak podrośniesz i poznasz piękną damę jak ciocia Ria. Wtedy zwyczajnie nie będziesz w stanie powstrzymać się od ślubu – odpowiedział mu, nie będąc pewnym czy ten go zrozumie. Jeżeli nie teraz, to zapewne za kilka lub kilkanaście lat. – Ale to nie teraz, później. Znacznie później. Za jakieś kilka lat.
Co innego miał mu powiedzieć? Sam zobaczy, co przyniesie mu los, nie mógł mu powiedzieć nic „na pewno”. Życzył mu jak najlepiej – szczególnie to, żeby spotkał szlachciankę, która będzie go kochać ze wzajemnością. Taka miłość z kolei była rzadkością w gronie czarodziei czystej krwi. Za tych kilka długich lat mógł spróbować trzymać za niego kciuki.
A teraz mógł w nim zaszczepić zainteresowanie sportem i Quidditchem. Na pierwszą odpowiedź się uśmiechnął, a na drugą natychmiast spoważniał i spojrzał na Heatha w przerażający sposób. Tak, jak gdyby powiedział jakąś obelgę. Nie, nie będzie ani myślał o Jastrzębiach, ani mówił o kolorach tej drużyny.
– Zjednoczonych – odpowiedział, a jego twarz ponownie nabrała przyjemnych wyrazów.
Zdziwił się, kiedy usłyszał że Ria nauczyła Heatha pętli. Naprawdę? Kiedy? Jak? W oczach Anthony’ego pojawił się podziw. No nieźle!
– No patrz! – zagwizdał z wrażenia. – Pokażesz mi jutro? – A potem przyjrzał się temu jak Heath wylatuje z pokoju.
ztx2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Chciał z nim spędzić jeszcze więcej czasu, ale wiedział, że wkrótce powinien wrócić do żony i ponownie krążyć między gośćmi. A szkoda, lepiej mu było z Heathem tutaj niż uśmiechając się do każdego lorda i lady. Najbardziej uciekał przed własną matką, która opowiadała wszystkim historyjki z jego dzieciństwa.
Zaśmiał się słysząc jego odpowiedź. I co miał mu odpowiedzieć? Zamiast tego mały złapał go na słówkach. Bystry był z niego młodzieniec, zadziwiające!
– Niezbyt – stwierdził dość smutno. Jednak ciężko byłoby, gdyby teraz szedł do swojego pokoju, przebierał się, a potem znowu musiał się wrócić, żeby znowu się przebrać w kilt. – Ale jutro albo pojutrze chętnie z tobą polatam, jeżeli nie masz nic przeciwko – dodał, przedstawiając rozwiązanie. – Obiecuję!
Ponownie się zaśmiał, kiedy usłyszał, że ślub był dla Heatha męczący. Nie dziwił się. Był mimo wszystkim dzieckiem, w dodatku miał dzisiaj urodziny. W jego wieku myślał podobnie. Na kolejne stwierdzenie ponownie nie potrafił powstrzymać swojego rozbawienia. Właściwie to kiedyś myślał, że przecież po co mu żona, skoro będzie mieć miotłę i pewnie zostanie najlepszym graczem Zjednoczonych w historii. A potem wiek i uczucia robiły swoje.
– Być może zmienisz zdanie jak podrośniesz i poznasz piękną damę jak ciocia Ria. Wtedy zwyczajnie nie będziesz w stanie powstrzymać się od ślubu – odpowiedział mu, nie będąc pewnym czy ten go zrozumie. Jeżeli nie teraz, to zapewne za kilka lub kilkanaście lat. – Ale to nie teraz, później. Znacznie później. Za jakieś kilka lat.
Co innego miał mu powiedzieć? Sam zobaczy, co przyniesie mu los, nie mógł mu powiedzieć nic „na pewno”. Życzył mu jak najlepiej – szczególnie to, żeby spotkał szlachciankę, która będzie go kochać ze wzajemnością. Taka miłość z kolei była rzadkością w gronie czarodziei czystej krwi. Za tych kilka długich lat mógł spróbować trzymać za niego kciuki.
A teraz mógł w nim zaszczepić zainteresowanie sportem i Quidditchem. Na pierwszą odpowiedź się uśmiechnął, a na drugą natychmiast spoważniał i spojrzał na Heatha w przerażający sposób. Tak, jak gdyby powiedział jakąś obelgę. Nie, nie będzie ani myślał o Jastrzębiach, ani mówił o kolorach tej drużyny.
– Zjednoczonych – odpowiedział, a jego twarz ponownie nabrała przyjemnych wyrazów.
Zdziwił się, kiedy usłyszał że Ria nauczyła Heatha pętli. Naprawdę? Kiedy? Jak? W oczach Anthony’ego pojawił się podziw. No nieźle!
– No patrz! – zagwizdał z wrażenia. – Pokażesz mi jutro? – A potem przyjrzał się temu jak Heath wylatuje z pokoju.
ztx2
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 21.07.22 11:10, w całości zmieniany 1 raz
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
28 listopada 1957 r.
Kłamstwem było stwierdzenie, że odzwyczaiła się od wspaniałych dworków i uroczych salonów o zachwycającym wystroju. Mogła zaakceptować o wiele skromniejsze życie, ale nikt nie mógł zabronić jej tęsknoty za czarem bogatych korytarzyków i eleganckich czarodziejów. Kornwalia przywitała ją widokiem jesiennym, nieco ponurym. Kiedy była tutaj ostatnim razem, wiosna malowała wdzięczne krajobrazy. To były pierwsze dni bez tytułów, pełne lęku i niepewności. Dziś już czuła się inaczej. Dojrzewała, ale wciąż nie zgubiła tej młodzieńczej, nieco zbyt rozpędzonej iskry, która rozpalała w niej tak charakterystyczną energię. Minione miesiące były trudne, ale zamiast zwiędnąć, rozwijała się i to w wyjątkowym tempie. Nie mogła narzekać na brak zajęć czy nudę. Miała ich aż nadto! Szybko uczyła się nowych rzeczy i rozświetlała nieoswojone dotąd obszary życia. Oczu już nic nie przysłaniało, wolność zaplatała pszeniczne fale w chaotyczne warkocze. Uciekinierka, zdrajca, rozczarowanie. Człowiek. Człowiek, a nie jedna z tych teatralnych kukiełek wytwarzanych w wolnych chwilach. Pociągane za sznurki pozostawały wciąż zależne od kogoś większego, kogoś, kto już miał plan. Żyła dla tych planów. Teraz miała już tylko swoje. I nawet te niepewne, pochmurne obłoki nie potrafiły wymazać uśmiechu z pogodnej twarzy dziewczyny, która porzuciła szlachetny tytuł na rzecz skromności, na rzecz prawdziwej rodziny, miłości i marzeń. Cieszyła się, że nie utraciła Archibalda i Anthony’ego. Że wciąż mogła odwiedzać wytworne pałace i choć przez chwilę poczuć się jak dawniej. Że mogła liczyć na ich akceptację i obecność, że dla nich nie była nikim. Pomagali jej odnaleźć się w tej niespodziewanej roli. Im chciała ufać, im chciała służyć swą wiedzą i entuzjazmem. W wojennej grozie ludzie bywali tak smutni. Sama dobrze wiedziała, że gdyby tylko odnalazł ją ktoś nieodpowiedni, mogłaby narazić rodzinę na wielką krzywdę. Nierozważne, lekkie i beztroskie gnanie po objętych opieką zakonu terenach nie mogło mieć wiec miejsca tak po prostu. Za tyloma rzeczami tęskniła, tyle razy oglądała się za siebie, tyle nawyków należało jeszcze wyplenić. Wciąż była na początku drogi, chociaż robiła postępy. Zależało jej na nich, na tych wszystkich wykpionych przez ród Salamander, na więziach i relacjach, których nie mogła przez pewien czas pielęgnować. Do niedawna gościła jeszcze małego Heatha razem z lady Macmillan. Potem Morgana nie chciała już o nich słuchać. Podziały rosły, formowały się w groźne bariery. Przeciwko zjednoczeniu czarodziejów, przeciwko akceptacji i przeciwko, o Wendelino, trosce o szlachetną tradycję, której Isabella nie przestała darzyć uwielbieniem. To ludzie byli źli, to ludzie źle interpretowali pieczęcie sprzed wieków. To mrok przelewający się przez kraj. Miała tak wiele myśli, podziwiała dzielnych wojowników. Jak Lucinda, jak Alexander. Jak jej narzeczony.
Skłoniła się już w szerokim holu. Wiedziała, jak należy się zachowywać w tak dostojnym domostwie. Przyjemne powitanie. Płaszczyk oddany usłużnym dłoniom. Dzisiejsze niebo składało deszczowe groźby, choć ścieżka przed bramami dworu pozostawała wciąż sucha. Isabella z ulgą przyjęła ciepło pod dachami Macmillanów. Tym razem było spokojniej, brakowało weselnych dekoracji i błysku kieliszków kuszących złotą zawartością. Czy Anthony już na nią czekał? Poprowadzono ją do saloniku. Po drodze podziwiała portrety przodków. Zawsze fascynowała się historiami związanymi z dziedzictwem arystokratów. Znała na pamięć symbole, motta i legendy wszystkich rodzin. Uwielbiała je. Chociaż tym razem nie mogła się oprzeć wrażeniu, że niektórzy wąsaci lordowie spoglądają na nią z niechęcią. Wędrowała, nie zatrzymując spojrzenia na dłużej na żadnym z nich, aż w końcu mogła usiąść wygodnie na sofie w salonie. Wygładziła malinową spódnicę i pociągnęła sprężysty lok wytrącony z pięknej fryzury. Czuła się tak bardzo przejęta! Czy gdzieś tutaj pałętał się mały lord? Jak się miała Ria w tej nowej roli? Jak bardzo różniły się obyczaje Macmillanów od ulubionych rytuałów Selwynów? Część z nich miała okazje poznać już na weselu. Czy teraz podadzą herbatę? W powietrzu unosił się dość charakterystyczny zapach, ale nie umiała go jednoznacznie rozszyfrować. Wydawał się znajomy. Z niemałym podekscytowaniem oczekiwała nadejścia lorda Macmillana. Poprosiła o rozpalenie w kominku, mając nadzieję, że odrobina przyjacielskich płomyków nie będzie Anthony’emu zawadzała. Przy sobie miała także podarki. Było tyle spraw, o które chciała zapytać, tyle historii, które potrzebowały uzupełnienia. Gdy zabrzmiał dźwięk naciskanych klamek, Isabella poderwała się i uśmiechnęła szeroko. Dzień dobry, miły lordzie. Za oknem nieprzyjemnie zagrzmiało.
Dzień był pochmurny, a przy tym nadzwyczajnie senny. Nie mógł jednak odpoczywać. Miał wiele rzeczy do zrobienia. Siedział nad listami do potencjalnych partnerów i destylarni, które mogłyby otworzyć swoje recepty i które byłyby chętne na próby eksperymentowania z alkoholem. Próbował odpowiednio ułożyć swoje słowa, co by to nie przejmowali się jego złą reputacją.
Był zmęczony, choć właściwie był dopiero środek dnia. Przez ostatnie miesiące nie spał dobrze. Albo zmuszony był do wyjazdu, albo do akcji, albo zwyczajnie nie mógł spać, bo dręczyły go demony przeszłości – zarówno tej dalekiej, jak i niedawnej. Jedyna pozytywna myśl na dzisiaj była taka, że mógł odpocząć przy whisky lub herbacie z byłą Selwynówną. Ta miała go odwiedzić, zgodnie z zapowiedzią. Nie odwiedzała Macmillanów… chyba od ślubu jego z Rią. W jej (Isabelli) życiu także wiele się zmieniło i zdawał sobie z tego sprawę. Została wydziedziczona, zaręczyła się. Musiała przywyknąć do nowej sytuacji, nowego miejsca… a jeszcze w tym wszystkim nowym zastała ją wojna.
Zasiedział się w swoim gabinecie. Przywiązywał do nóżki Bata kilka zwiniętych listów, kiedy pojawił się przed nim rodzinny skrzat. Uprzejmie oznajmił, że oczekiwany gość się pojawił. Uśmiechnął się, uznając się Isabella wyczuła idealny moment. Potrzebował przerwy, a szczególnie potrzebował odpoczynku dla oczu.
Miał wrażenie, że w domu było znacznie zimniej niż dotychczas, ale może dlatego, że siedział w samej koszuli albo dlatego, że nie ruszał się z gabinetu przez kilka godzin i siedział w jednej pozycji. Po drodze zgarnął więc granatowy sweter, który pomógłby mu choć trochę się ogrzać. Miał wrażenie, że palce zupełnie skostniały z zimna.
Do saloniku, w którym czekała Isabella, wpadł jak burza. Obawiał się, że kuzynka mogła na niego zbyt długo czekać i kto wie, może mogła być na niego zła. Miał jej tyle do powiedzenia… ale nie wiedział od czego powinien zacząć. Zresztą, czym ją ujrzał, miał wrażenie, że słowa utknęły mu na chwilę w gardle. Uśmiechnął się jedynie i skłonił w jej stronę, niemal teatralnie. To nie tak, że sobie z niej jakoś kpił, ale chciał, żeby zwyczajnie się roześmiała… Nie chciał, żeby zachowywali się tak, jak gdyby byli na jakimś szlacheckim zjeździe.
– Jaki miły lordzie, weź nie żartuj – odpowiedział ledwie powstrzymując śmiech. Natychmiast rozszerzył ramiona, żeby złapać ją w talii i podnieść na chwilę. – Jadasz ty cokolwiek? – Zapytał, zauważając, że była zbyt lekka. – Pryncypałku przygotuj jadalnię! – krzyknął w stronę skrzata, nie mając jednak pojęcia czy ten w ogóle usłyszał jego prośbę.
Odstawił (byłą) lady na podłogę i cofnął się o krok, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Trzymała się dobrze, choć na pewno nie było jej łatwo bez pieniędzy rodziny. Malinowa suknia sprawiała, że wyglądała dość energicznie. Pogłaskał ją po poliku i ucałował w czoło.
– Mam nadzieję, że nie zmęczyła cię droga. Musieliśmy postawić kilka zabezpieczeń wokół posesji i nie można się aportować na bagnach – zauważył natychmiast. Miał nadzieję, że nie sprawił jej problemu. – Siadaj, siadaj – wskazał jej na miejsce, na którym siedziała przed przyjściem. – Opowiadaj co u ciebie i kiedy doczekam się twojego ślubu – poprosił, nalewając do szklaneczki odrobinę whisky i podstawiając ją swojej dalekiej kuzynce. – Chyba, że wolałabyś coś innego…
Wydawał się radosny, ale po głowie krążyło mu zbyt wiele czarnych myśli. Prudence, co jasno wyraziła, chciała pójść w ślady Selwynówny… a on nie wiedział co na to poradzić. Z jednej strony chciał ją zatrzymać w domu, żeby nie musiała martwić się o pieniądze… z drugiej strony… gdyby się uparła, zapewne nie mógłby jej powstrzymać.
Był zmęczony, choć właściwie był dopiero środek dnia. Przez ostatnie miesiące nie spał dobrze. Albo zmuszony był do wyjazdu, albo do akcji, albo zwyczajnie nie mógł spać, bo dręczyły go demony przeszłości – zarówno tej dalekiej, jak i niedawnej. Jedyna pozytywna myśl na dzisiaj była taka, że mógł odpocząć przy whisky lub herbacie z byłą Selwynówną. Ta miała go odwiedzić, zgodnie z zapowiedzią. Nie odwiedzała Macmillanów… chyba od ślubu jego z Rią. W jej (Isabelli) życiu także wiele się zmieniło i zdawał sobie z tego sprawę. Została wydziedziczona, zaręczyła się. Musiała przywyknąć do nowej sytuacji, nowego miejsca… a jeszcze w tym wszystkim nowym zastała ją wojna.
Zasiedział się w swoim gabinecie. Przywiązywał do nóżki Bata kilka zwiniętych listów, kiedy pojawił się przed nim rodzinny skrzat. Uprzejmie oznajmił, że oczekiwany gość się pojawił. Uśmiechnął się, uznając się Isabella wyczuła idealny moment. Potrzebował przerwy, a szczególnie potrzebował odpoczynku dla oczu.
Miał wrażenie, że w domu było znacznie zimniej niż dotychczas, ale może dlatego, że siedział w samej koszuli albo dlatego, że nie ruszał się z gabinetu przez kilka godzin i siedział w jednej pozycji. Po drodze zgarnął więc granatowy sweter, który pomógłby mu choć trochę się ogrzać. Miał wrażenie, że palce zupełnie skostniały z zimna.
Do saloniku, w którym czekała Isabella, wpadł jak burza. Obawiał się, że kuzynka mogła na niego zbyt długo czekać i kto wie, może mogła być na niego zła. Miał jej tyle do powiedzenia… ale nie wiedział od czego powinien zacząć. Zresztą, czym ją ujrzał, miał wrażenie, że słowa utknęły mu na chwilę w gardle. Uśmiechnął się jedynie i skłonił w jej stronę, niemal teatralnie. To nie tak, że sobie z niej jakoś kpił, ale chciał, żeby zwyczajnie się roześmiała… Nie chciał, żeby zachowywali się tak, jak gdyby byli na jakimś szlacheckim zjeździe.
– Jaki miły lordzie, weź nie żartuj – odpowiedział ledwie powstrzymując śmiech. Natychmiast rozszerzył ramiona, żeby złapać ją w talii i podnieść na chwilę. – Jadasz ty cokolwiek? – Zapytał, zauważając, że była zbyt lekka. – Pryncypałku przygotuj jadalnię! – krzyknął w stronę skrzata, nie mając jednak pojęcia czy ten w ogóle usłyszał jego prośbę.
Odstawił (byłą) lady na podłogę i cofnął się o krok, żeby się jej lepiej przyjrzeć. Trzymała się dobrze, choć na pewno nie było jej łatwo bez pieniędzy rodziny. Malinowa suknia sprawiała, że wyglądała dość energicznie. Pogłaskał ją po poliku i ucałował w czoło.
– Mam nadzieję, że nie zmęczyła cię droga. Musieliśmy postawić kilka zabezpieczeń wokół posesji i nie można się aportować na bagnach – zauważył natychmiast. Miał nadzieję, że nie sprawił jej problemu. – Siadaj, siadaj – wskazał jej na miejsce, na którym siedziała przed przyjściem. – Opowiadaj co u ciebie i kiedy doczekam się twojego ślubu – poprosił, nalewając do szklaneczki odrobinę whisky i podstawiając ją swojej dalekiej kuzynce. – Chyba, że wolałabyś coś innego…
Wydawał się radosny, ale po głowie krążyło mu zbyt wiele czarnych myśli. Prudence, co jasno wyraziła, chciała pójść w ślady Selwynówny… a on nie wiedział co na to poradzić. Z jednej strony chciał ją zatrzymać w domu, żeby nie musiała martwić się o pieniądze… z drugiej strony… gdyby się uparła, zapewne nie mógłby jej powstrzymać.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
16 lutego 1958
Wizyta w Puddlemere zaplanowana była już od dłuższego czasu, niestety obowiązki, które spadły na wąskie barki lady Mare zatrzymały ją w różnych częściach Anglii — nie tylko w pozostających pod opieką rodu Greengrass hrabstwach Derbyshire oraz Staffordshire. Nagły napór obowiązków zdawał się wyczuwać Archibald, który z końcem stycznia wystosował do niej list oraz zaproszenie na spędzenie przynajmniej kilku dni w Dorset. Chwilowy odpoczynek od roli lady Greengrass pozwolił jej na nadrobienie towarzyskich zaległości. W pierwszej kolejności pragnęła więc odwiedzić kochaną Kornwalijską Syrenę. Ciekawa była przygód Prudence, bowiem, nawet gdy nie miały ze sobą zbyt wiele kontaktu, mogła być pewna, że lady Macmillan nie potrafiła zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu i zajmować się zajęciami typowo żeńskimi, jak na przykład haftowanie. W tym tkwił jej urok, w tej niemalże chorobliwej potrzebie skoczenia w ogień dla dobra innych, słabszych. I choć Mare podchodziła do podobnych problemów z pewnym dystansem, martwiąc się również o stan swej przyjaciółki, gdy podejmowała takie poważne manewry, była pewna, że to właśnie takie impulsy były źródłami najbardziej zapierających dech w piersiach historii.
Zjawiła się w Puddlemere w okolicach popołudnia, akurat na czas popołudniowej herbaty. Nie mogła podarować sobie podróży na miotle — nie tylko dlatego, że przestrzeń powietrzna nad Półwyspem Kornwalijskim była bezpieczna w porównaniu do innych części kraju, ale także po to, by uczynić zadość miotlarskim tradycjom Macmillanów. Towarzyszyło jej jak zwykle dwóch czarodziejów, którzy na klapach swych szat nosili drobną przypinkę w kształcie liścia paproci. Archibald nigdy nie pozwoliłby jej na samotną podróż. A i Mare nie lubiła ryzykować, odkąd otwartą wojnę wypowiedziano autorytetowi Greengrassów w Staffordshire.
Przywitała ją jedna ze służących gospodarzy. Od razu rozpoznawszy w ubranej w zieleń rudowłosej kobiecie lady Mare, skłoniła się przed nią i bez przedłużania zaprowadziła do tego z pokoi, które Mare miała okazję odwiedzić jeszcze w czasach, gdy nosiła nazwisko Prewett. Pokój herbaciany był na tę porę miejscem idealnym do podejmowania gości i z pewnością jego wybór przez Prudence został odebrany przez jej gościa z największym uznaniem.
Gdy służąca otworzyła przed nią drzwi, Mare nie zawahała się nawet na moment. Przekroczyła próg, nakazując swym eskortom pozostanie na korytarzu. Nie było im bowiem potrzebne męskie towarzystwo.
— Prudence, najdroższa! — powiedziała donośnie już od progu, niesamowicie zadowolona z możliwości zobaczenia jej całej i zdrowej. Pomimo smutków, które opisywała w liście. — Czas obchodzi się z tobą niezwykle łagodnie. Gdybyśmy nie były równolatkami, nigdy bym nie powiedziała, że w tym roku przyjdzie nam świętować dwudzieste siódme urodziny... Musisz koniecznie zdradzić mi swój sekret.
Gdy zbliżyła się do lady Macmillan, chwyciła jej dłonie w swoje, przekrzywiając jednocześnie głowę w bok, by móc jej się przyjrzeć jeszcze dokładniej.
— Merlin mi świadkiem, ogromnie się cieszę zastając cię w dobrym zdrowiu...
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Prudence była ostatnio dosyć mocno zabiegana. Zajmowała się wszystkim tym, czym nie powinna. Nie miała czasu na wypełnianie obowiązków Lady. Starała się to nadrabiać, spotykała się ostatnio z kuzynami Ollivanderami, miała okazję widzieć się kilka razy z lordem Longbottomem, teraz przyszedł czas na jej współlokatorkę z dormitorium, a zarazem żonę jej kuzyna - Lady Mare Greengrass. Uważała, że powinni utrzymywać kontakt. Oni wszyscy, którzy stali po tej samej stronie konfliktu. Nie mieli wielu sojuszników. Musieli pielęgnować te relacje, które już stworzyli. Współpracowali, walczyli ramię w ramię o lepsze jutro. Cieszyło ją to, że mają za sojuszników takich wspaniałych lordów i lady, szkoda tylko, że było ich tak niewielu. Jakoś sobie jednak radzili, w końcu nie liczy się ilość, a jakość.
Trochę czasu zajęło im doprowadzenie tego spotkania z Lady Mare do skutku, wiedziała, co się stało na rodzinnych ziemiach Greengrassów, na pewno mieli teraz wiele na głowie. Musieli działać. Zresztą wróg ostatnio pozwalał sobie na coraz więcej, pojawił się również w Somerset, gdzie spora grupa osób pojawiła się, aby złagodzić sytuację. Jednoczyli się w kryzysowych sytuacjach bardzo sprawnie, jak widać, to nie wystarczało, bo pojawiały się kolejne, powinni popracować nad ochroną terenów, które należały do nich, bo najwyraźniej robili zbyt mało. Skąd jednak mieli wziąć dodatkowe ręce? Skoro w porównaniu do przeciwników była ich tylko garstka.
Niesamowicie cieszyła się z tego, że dane jej będzie spotkać Mare. Niby były w tym samym wieku, jednak Prudence miała wrażenie, jakby dzieliły je lata. Greengrass była przy niej stateczna, dojrzała, miała męża, dzieci, rodzina Macmillan zapewne byłaby dumna gdyby i ona prowadziła żywot podobny do Mare. Niestety, w przypadku Prue, coś poszło nie tak - wiodła zupełnie inny żywot. Ostatnio coraz częściej naciskano na to, żeby wyszła za mąż. Anthony dał jej rok, aby znalazła sobie męża, inaczej zeswata ją z Bernardem. Nie cieszyło ją to specjalnie. Tylko jak do cholery miała sobie znaleźć męża, jeszcze lorda w czasie wojny? Czy on postradał zmysły. Tym bardziej, że jeszcze nie pogodziła się z tym, że musiała rozstać się z Gabrielem, zrobiła to dla swojej rodziny, jednak nadal na samą myśl zbierało jej się na łzy. Życie szlachcianki wcale nie było takie proste, jak się mogło wydawać.
Macmillan czytała książkę w pokoju herbacianym. Oczekiwała przybycia Lady Greengrass. Ubrana była w długą, fioletową spódnicę oraz białą koszulę, włosy miała spięte w wysoki kok, nie lubiła, gdy jej przeszkadzały. Usłyszała kroki na korytarzu. Położyła książkę przed sobą, a wzrok skierowała na drzwi. Najwyraźniej jej gość już się pojawił! Wspaniale, nie mogła się doczekać spotkania. - Mare! Piękna, jak zawsze!- wstała, aby podejść do Lady. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, naprawdę cieszyła się, że ją widzi. - Kto by pomyślał, że czas będzie tak szybko płynął, pomyśleć, że ledwie chwilę temu mieszkałyśmy razem w dormitorium., a teraz jesteś już żoną i matką. Czas z Tobą również obchodzi się łagodnie, promieniejesz moja droga.- kobieta złapała jej dłonie w swoje i zaczęła się jej przyglądać. Słysząc kolejne słowa padające z ust Mare nie mogła się powstrzymać i po prostu ją przytuliła, krótko, delikatnie. Miała w nosie obyczaje. - Cieszę się, że nic Wam się nie stało. Słyszałam o tym, co się u Was wydarzyło, ogromnie mnie to zmartwiło. Usiądźmy, napijesz się herbaty, masz ochotę na ciasto, coś innego? - pokazała ręką w stronę stołu, który stał przy oknie. Czekała, aż Mare ruszy pierwsza w jego stronę, następnie dołączyła do niej.
Trochę czasu zajęło im doprowadzenie tego spotkania z Lady Mare do skutku, wiedziała, co się stało na rodzinnych ziemiach Greengrassów, na pewno mieli teraz wiele na głowie. Musieli działać. Zresztą wróg ostatnio pozwalał sobie na coraz więcej, pojawił się również w Somerset, gdzie spora grupa osób pojawiła się, aby złagodzić sytuację. Jednoczyli się w kryzysowych sytuacjach bardzo sprawnie, jak widać, to nie wystarczało, bo pojawiały się kolejne, powinni popracować nad ochroną terenów, które należały do nich, bo najwyraźniej robili zbyt mało. Skąd jednak mieli wziąć dodatkowe ręce? Skoro w porównaniu do przeciwników była ich tylko garstka.
Niesamowicie cieszyła się z tego, że dane jej będzie spotkać Mare. Niby były w tym samym wieku, jednak Prudence miała wrażenie, jakby dzieliły je lata. Greengrass była przy niej stateczna, dojrzała, miała męża, dzieci, rodzina Macmillan zapewne byłaby dumna gdyby i ona prowadziła żywot podobny do Mare. Niestety, w przypadku Prue, coś poszło nie tak - wiodła zupełnie inny żywot. Ostatnio coraz częściej naciskano na to, żeby wyszła za mąż. Anthony dał jej rok, aby znalazła sobie męża, inaczej zeswata ją z Bernardem. Nie cieszyło ją to specjalnie. Tylko jak do cholery miała sobie znaleźć męża, jeszcze lorda w czasie wojny? Czy on postradał zmysły. Tym bardziej, że jeszcze nie pogodziła się z tym, że musiała rozstać się z Gabrielem, zrobiła to dla swojej rodziny, jednak nadal na samą myśl zbierało jej się na łzy. Życie szlachcianki wcale nie było takie proste, jak się mogło wydawać.
Macmillan czytała książkę w pokoju herbacianym. Oczekiwała przybycia Lady Greengrass. Ubrana była w długą, fioletową spódnicę oraz białą koszulę, włosy miała spięte w wysoki kok, nie lubiła, gdy jej przeszkadzały. Usłyszała kroki na korytarzu. Położyła książkę przed sobą, a wzrok skierowała na drzwi. Najwyraźniej jej gość już się pojawił! Wspaniale, nie mogła się doczekać spotkania. - Mare! Piękna, jak zawsze!- wstała, aby podejść do Lady. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, naprawdę cieszyła się, że ją widzi. - Kto by pomyślał, że czas będzie tak szybko płynął, pomyśleć, że ledwie chwilę temu mieszkałyśmy razem w dormitorium., a teraz jesteś już żoną i matką. Czas z Tobą również obchodzi się łagodnie, promieniejesz moja droga.- kobieta złapała jej dłonie w swoje i zaczęła się jej przyglądać. Słysząc kolejne słowa padające z ust Mare nie mogła się powstrzymać i po prostu ją przytuliła, krótko, delikatnie. Miała w nosie obyczaje. - Cieszę się, że nic Wam się nie stało. Słyszałam o tym, co się u Was wydarzyło, ogromnie mnie to zmartwiło. Usiądźmy, napijesz się herbaty, masz ochotę na ciasto, coś innego? - pokazała ręką w stronę stołu, który stał przy oknie. Czekała, aż Mare ruszy pierwsza w jego stronę, następnie dołączyła do niej.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczerze powiedziawszy, obie znajdowały się teraz w nieco nieortodoksyjnym położeniu. Jako damy powinny raczej stanowić rodzinny klejnot, oddawać się zajęciom niewymagających dużego wysiłku, zarówno fizycznego, jak i umysłowego, a jednak los postawił przed nimi zadania, którym musiały sprostać. Natury owych zadań różniły się znacznie. Mare stała się poniekąd twarzą powrotu do normalności na ziemiach zarządzanych przez jej rodzinę, stanowiąc istotne wsparcie dla morale nie tylko Derbyshire i Staffordshire, ale także — jak pokazały wydarzenia z Taunton, czy Portland — także miejsc, które pozostawały wierne idei feniksa wyrażanej przez ich włodarzy.
Była jednak wyłącznie kobietą. Potrzebowała odpoczynku, a najlepiej wiedział o tym jej starszy brat; Archibald zawsze potrafił wyczuć nastroje, które targały najmłodszą z jego sióstr, nawet wtedy, gdy dzieliły ich dziesiątki mil. Lady Greengrass zastanawiała się kiedyś, czy tak łatwo odczytać je z jej twarzy, czy może przebijają się przez litery kreślone na pergaminach listu. Ostatecznie chyba to ta nierozerwalna więź, która łączyła niemal wszystkie rodzeństwa, musiała grać pierwsze skrzypce. To oraz fakt, że jako uzdrowiciel lord nestor Prewett był szczególnym rodzajem obserwatora. Takim, który nauczony został wyciągać wnioski nie tylko prędkie, ale i trafne. Niemniej jednak jego zaproszenie (które wcześniej nazywał żądaniem, dobrze wiedząc, iż jego siostra była zbyt dumna, by dać sobie chwilę spokoju z własnej woli) pozwoliło jej odetchnąć na tyle, aby obrane przez nią drogi wreszcie zaprowadziły ją do Puddlemere.
Widok radosnej, jak zawsze zresztą, Prudence uniósł serce lady Mare wysoko, aż do samych niebios.
— Nie dość, że urokliwa, to jeszcze złotousta! Nie wiem, jakich sztuczek musisz używać, że nie widzę wokół ciebie tuzina adoratorów — szeroki uśmiech zatańczył na wargach rudowłosej, która również objęła swą dawną współlokatorkę. Wydarzenia, które szargały ostatnimi czasy jej życiem, spowodowały, że niemal zapomniała o radości, jaką się ze sobą dzieliły w szkolnych latach. Mare była co prawda jedną z bardziej ułożonych uczennic ich rocznika, niemniej jednak jako Gryfon posiadała w sobie tę iskierkę odwagi, która prowadzić mogła zarówno do herozimu, jak i kłopotów. Dorosłe życie pokazało jej, że te dwa zjawiska uwielbiają się przeplatać. — Och, gdybym była kawalerem, już dawno słałabym Ci listy miłosne! — może reputacja damy aktywnie stawiającej czoła każdemu, nawet najpoważniejszemu wyzwaniu kroczyła przed Prudence, odstraszając część kandydatów do jej ręki, jednakże Mare wierzyła, że nie stanowiło to wielkiej przeszkody. Wręcz przeciwnie, pomogło pozostawić w puli przyszłych mężów tylko tych, którym niestraszny był temperament lady Macmillan.
Na słowa dotyczące kłopotów toczących Staffordshire, uśmiech Mare zbladł nieco, a na twarzy pojawiła się zaduma. Był to temat trudny, bowiem pokazywał, jak bardzo słaby był sojusz. Kornwalia mogła cieszyć się względnym bezpieczeństwem — od strony lądu chroniona przez hrabstwa ościenne, ze strony morza zdolna do rzeczy wielkich. Oby pazury zła nigdy nie sięgnęły tego miejsca.
— To było doprawdy okropne, najdroższa. Nie wiem, czy to dobry pomysł, by opowiadać o tym, gdy miałyśmy spotkać się dla wspólnej rozrywki... Byłabym znacznie bardziej rada, gdybyśmy mogły zasiąść nad herbatą i ciastem, by przedyskutować to, czego nie mogłyśmy zawrzeć w listach — zgodnie z życzeniem Prudence Mare ruszyła przodem, zajmując jedno z przygotowanych miejsc. Zauważyła też książkę, której lekturze poświęcała się jej gospodyni przed wizytą. — Och, cóż to takiego? — spytała, ciekawa, jaka materia zajmuje umysł przyjaciółki.
Była jednak wyłącznie kobietą. Potrzebowała odpoczynku, a najlepiej wiedział o tym jej starszy brat; Archibald zawsze potrafił wyczuć nastroje, które targały najmłodszą z jego sióstr, nawet wtedy, gdy dzieliły ich dziesiątki mil. Lady Greengrass zastanawiała się kiedyś, czy tak łatwo odczytać je z jej twarzy, czy może przebijają się przez litery kreślone na pergaminach listu. Ostatecznie chyba to ta nierozerwalna więź, która łączyła niemal wszystkie rodzeństwa, musiała grać pierwsze skrzypce. To oraz fakt, że jako uzdrowiciel lord nestor Prewett był szczególnym rodzajem obserwatora. Takim, który nauczony został wyciągać wnioski nie tylko prędkie, ale i trafne. Niemniej jednak jego zaproszenie (które wcześniej nazywał żądaniem, dobrze wiedząc, iż jego siostra była zbyt dumna, by dać sobie chwilę spokoju z własnej woli) pozwoliło jej odetchnąć na tyle, aby obrane przez nią drogi wreszcie zaprowadziły ją do Puddlemere.
Widok radosnej, jak zawsze zresztą, Prudence uniósł serce lady Mare wysoko, aż do samych niebios.
— Nie dość, że urokliwa, to jeszcze złotousta! Nie wiem, jakich sztuczek musisz używać, że nie widzę wokół ciebie tuzina adoratorów — szeroki uśmiech zatańczył na wargach rudowłosej, która również objęła swą dawną współlokatorkę. Wydarzenia, które szargały ostatnimi czasy jej życiem, spowodowały, że niemal zapomniała o radości, jaką się ze sobą dzieliły w szkolnych latach. Mare była co prawda jedną z bardziej ułożonych uczennic ich rocznika, niemniej jednak jako Gryfon posiadała w sobie tę iskierkę odwagi, która prowadzić mogła zarówno do herozimu, jak i kłopotów. Dorosłe życie pokazało jej, że te dwa zjawiska uwielbiają się przeplatać. — Och, gdybym była kawalerem, już dawno słałabym Ci listy miłosne! — może reputacja damy aktywnie stawiającej czoła każdemu, nawet najpoważniejszemu wyzwaniu kroczyła przed Prudence, odstraszając część kandydatów do jej ręki, jednakże Mare wierzyła, że nie stanowiło to wielkiej przeszkody. Wręcz przeciwnie, pomogło pozostawić w puli przyszłych mężów tylko tych, którym niestraszny był temperament lady Macmillan.
Na słowa dotyczące kłopotów toczących Staffordshire, uśmiech Mare zbladł nieco, a na twarzy pojawiła się zaduma. Był to temat trudny, bowiem pokazywał, jak bardzo słaby był sojusz. Kornwalia mogła cieszyć się względnym bezpieczeństwem — od strony lądu chroniona przez hrabstwa ościenne, ze strony morza zdolna do rzeczy wielkich. Oby pazury zła nigdy nie sięgnęły tego miejsca.
— To było doprawdy okropne, najdroższa. Nie wiem, czy to dobry pomysł, by opowiadać o tym, gdy miałyśmy spotkać się dla wspólnej rozrywki... Byłabym znacznie bardziej rada, gdybyśmy mogły zasiąść nad herbatą i ciastem, by przedyskutować to, czego nie mogłyśmy zawrzeć w listach — zgodnie z życzeniem Prudence Mare ruszyła przodem, zajmując jedno z przygotowanych miejsc. Zauważyła też książkę, której lekturze poświęcała się jej gospodyni przed wizytą. — Och, cóż to takiego? — spytała, ciekawa, jaka materia zajmuje umysł przyjaciółki.
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Nie miały lekko. Musiały odnaleźć swoje miejsce w tym trudnym czasie. Każda radziła sobie jak mogła, jak potrafiła, jak tylko umiała. Ścieżki, które wybrały różniły się od siebie. Macmillan nie uważała tego, za coś złego. W końcu i one były zupełnie do siebie nie podobne. Prue musiała działać, bezczynność niszczyła ją od środka. Może czasem zbyt emocjonalnie, lekkomyślnie, jednak robiła to dla dobra innych, lepszego jutra. Nie była dobra w przemowach, chociaż, kiedy trzeba było nie miała oporów, aby wyjść przed tłum i go wesprzeć. Uczyła się tego wszystkiego, co było potrzebne w danej chwili. Pojawiała się tam, gdzie były potrzebne ręce do pracy. Taka już była. Gdyby mogła to ciągle pojawiałaby się między ludźmi, szukała rozwiązań na ich problemy. Wiedziała jednak, że sama niewiele może zdziałać. Nie pomoże wszystkim potrzebującym, kiedy los już zsyłał jej pod nogi jakieś strapione dusze - zawsze wyciągała do nich ręce.
- Mare, jak zawsze komplementujesz. Znasz mnie, od całkiem dawna, wiesz, że mam dziwne tendencje do przyciągania nieco skomplikowanych sytuacji.- uważała siebie za osobę, której przytrafiały się sytuacje, które nie do końca były typowe. Nie, żeby widziała w tym swoją winę. W końcu przyczyną nie mogło być to, że nie siedziała w domu, tylko włóczyła się to tu, to tam. Każdemu mogło przytrafić się to samo. W czasie sabatów, podczas których jej równolatki znalazły mężów, ona spędzała czas z Percivalem, który tak jak ona nie lubił tej sztucznej atmosfery. Później, jakoś tak wyszło, że nie było czasu na tak mało istotne szczegóły. Adoratorów zamiast przybywać, to zaczęło ubywać, nie ma się, co dziwić, wszyscy z czasem znaleźli panie swoich serc. - Jak będziesz tak dalej mi schlebiać, to się zaraz zarumienię! Nie chcę żadnych listów miłosnych. Jak na razie miłość przyniosła mi więcej szkód, niż radości. Tak to już jest, kiedy wybiera się niewłaściwie osoby.- nadal nie do końca pogodziła się z rozstaniem z Gabrielem. Być może wynikło ono z jej winy, z nacisków rodziny, jednak nie tak łatwo było zapomnieć. Starała się jak najwięcej działać, aby nie myśleć o tym, co było. Musiała czymś zająć myśli. Dlatego sporo czasu spędzała pomagając swoim przyjaciołom, angażując się w działania wojenne, może nie w partyzantkę, jednak okazało się, że naukowcy wcale nie są tacy zbędni podczas czasów w jakich przyszło im żyć.
Zauważyła zmianę nastroju Mare, kiedy wspomniała o Staffordshire. Może powinna ugryźć się w język, wszak to spotkanie miało być przyjemne. Z drugiej jednak strony, jak mogłaby ominąć tak istotny temat, udawać, że to się nie wydarzyło? Nie potrafiłaby. - Przepraszam Mare, nie powinnam...- rzekła jeszcze do Lady Greengrass. - Chociaż powinniśmy o tym mówić, żeby wiedzieć, jak radzić sobie w takich trudnych momentach.- chciała jej wytłumaczyć dlaczego właściwie poruszyła ten temat. - Ale masz rację, nie po to się dzisiaj spotkałyśmy, najdroższa. Częstuj się ciastem, mamy szarlotkę, sernik, bezę z owocami, kosztuj wszystkiego! June się postarała. Herbata również jest przygotowana.- nalała swojej towarzyszce herbaty do filiżanki. - Opowiadaj, jak dzieci, ile już właściwie mają lat?- uśmiechnęła się do Mare. Właściwie to dobrze było z kimś pogawędzić tak jakby to wszystko było gdzieś obok. - Ach, to, książka, Niesamowite Potwory z Głębin, pewnego magizoologa z którym dane mi było przez moment pracować, naprawdę ciekawy zbiór informacji. Jakbyś miała ochotę, to chętnie Ci pożyczę.- nie miała pojęcia, na ile Mare może wydawać się ciekawa literatura oceanograficzna, jednak zawsze warto zapytać.
- Mare, jak zawsze komplementujesz. Znasz mnie, od całkiem dawna, wiesz, że mam dziwne tendencje do przyciągania nieco skomplikowanych sytuacji.- uważała siebie za osobę, której przytrafiały się sytuacje, które nie do końca były typowe. Nie, żeby widziała w tym swoją winę. W końcu przyczyną nie mogło być to, że nie siedziała w domu, tylko włóczyła się to tu, to tam. Każdemu mogło przytrafić się to samo. W czasie sabatów, podczas których jej równolatki znalazły mężów, ona spędzała czas z Percivalem, który tak jak ona nie lubił tej sztucznej atmosfery. Później, jakoś tak wyszło, że nie było czasu na tak mało istotne szczegóły. Adoratorów zamiast przybywać, to zaczęło ubywać, nie ma się, co dziwić, wszyscy z czasem znaleźli panie swoich serc. - Jak będziesz tak dalej mi schlebiać, to się zaraz zarumienię! Nie chcę żadnych listów miłosnych. Jak na razie miłość przyniosła mi więcej szkód, niż radości. Tak to już jest, kiedy wybiera się niewłaściwie osoby.- nadal nie do końca pogodziła się z rozstaniem z Gabrielem. Być może wynikło ono z jej winy, z nacisków rodziny, jednak nie tak łatwo było zapomnieć. Starała się jak najwięcej działać, aby nie myśleć o tym, co było. Musiała czymś zająć myśli. Dlatego sporo czasu spędzała pomagając swoim przyjaciołom, angażując się w działania wojenne, może nie w partyzantkę, jednak okazało się, że naukowcy wcale nie są tacy zbędni podczas czasów w jakich przyszło im żyć.
Zauważyła zmianę nastroju Mare, kiedy wspomniała o Staffordshire. Może powinna ugryźć się w język, wszak to spotkanie miało być przyjemne. Z drugiej jednak strony, jak mogłaby ominąć tak istotny temat, udawać, że to się nie wydarzyło? Nie potrafiłaby. - Przepraszam Mare, nie powinnam...- rzekła jeszcze do Lady Greengrass. - Chociaż powinniśmy o tym mówić, żeby wiedzieć, jak radzić sobie w takich trudnych momentach.- chciała jej wytłumaczyć dlaczego właściwie poruszyła ten temat. - Ale masz rację, nie po to się dzisiaj spotkałyśmy, najdroższa. Częstuj się ciastem, mamy szarlotkę, sernik, bezę z owocami, kosztuj wszystkiego! June się postarała. Herbata również jest przygotowana.- nalała swojej towarzyszce herbaty do filiżanki. - Opowiadaj, jak dzieci, ile już właściwie mają lat?- uśmiechnęła się do Mare. Właściwie to dobrze było z kimś pogawędzić tak jakby to wszystko było gdzieś obok. - Ach, to, książka, Niesamowite Potwory z Głębin, pewnego magizoologa z którym dane mi było przez moment pracować, naprawdę ciekawy zbiór informacji. Jakbyś miała ochotę, to chętnie Ci pożyczę.- nie miała pojęcia, na ile Mare może wydawać się ciekawa literatura oceanograficzna, jednak zawsze warto zapytać.
I am the storm and I am the wonder
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
And the flashlights nightmares
And sudden explosions
Prudence Macmillan
Zawód : Specjalista ds. morskich organizmów
Wiek : 26/27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
With wild eyes, she welcomes you to the adventure.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby ktoś spoglądał na dotychczasowe poczynania Mare z perspektywy osoby trzeciej, chyba nigdy nie doszedłby do wniosku, że lady Greengrass jest osobą, dla której obowiązki arystokratki stanowiły drugą naturę wypracowaną przez lata skrupulatnego wychowania. Potrafiła sprawiać wrażenie, jakby przemawianie, kontakt z ludźmi i emanowanie wyjątkowym, zarezerwowanym wyłącznie dla pewnego elitarnego grona dam urokiem przychodziło jej tak łatwo, jak gdyby się z nim urodziła. Nic bardziej mylnego; Mare odnajdywała się w roli, którą jej przeznaczono, lecz potrzebowała odpoczynku. Zaszycia się w swym gabinecie nad książkami, wieczoru spędzonego przy akompaniamencie harfy, smaku białej herbaty. Gdy kilka lat wcześniej wstępowała w związek małżeński, liczyła, że jej dalsze obowiązki oscylować będą wokół roli żony i matki, okazyjnie gospodyni, czasem dumnej reprezentantki wzgórz i dolin Derbyshire i Staffordshire. Nie sądziła, że ślepy los postawi przed nią tak trudne zadania. Nie miała jednakże wyboru; musiała stawić im czoła, zrobić to nie tylko najlepiej, jak tylko potrafiła. Prędko przekonała się bowiem, że jej własne najlepiej mogło oznaczać porażkę według miernika wroga. A na to nie mogła pozwolić.
Słysząc słowa Prudence pozwoliła sobie na delikatny, rozmarzony uśmiech. Obecność przyjaciółki bardzo skutecznie odciągała myśli od kataklizmów dni minionych, od cieni nadchodzących — paradoksalnie — ze wschodem słońca.
— Zawsze to w tobie uwielbiałam — przyznała szczerze, odgarniając zagubiony kosmyk rudych włosów na plecy. — Ta odwaga w podejmowaniu ryzyka. Moja siostra też taka jest, zdolna odwrócić bieg nurtu rzek, gdyby tylko się na tym skupiła. Jest w tym jakieś dziwne poczucie wolności, mam rację? — zamyśliła się na moment, ciekawa tego, jak swą sytuację postrzegała lady Macmillan. Jej rodzina zawsze wydawała jej się nieco... swobodniej podchodzić do obyczajów jako takich, choć nie byli równie blisko spokrewnieni z Weasleyami, co przedstawiciele rodu Prewett. Atmosfera wzrastania w Weymouth wydawała jej się znacznie surowsza (choć zawsze wypełniona po brzegi miłością tak rodziców do dzieci, jak i rodzeństwa między sobą), co skutkowało też tym, iż większą wagę przykładali do oceny sytuacji. I znacznie bardziej przejmowali się konsekwencjami.
Jak bardzo różniły się w tym zakresie, Mare dostrzegła przypadkiem. Dzięki samej Prudence mówiącej...
— Och — długie palce dłoni przytknęła do delikatnie rozchylonych w zaskoczeniu, różanych ust. Skrząca zieleń spojrzenia skupiła się, podobnie uwadze, na postaci Prudence, nim odzyskała wystarczająco dużo rezonu, aby kontynuować. — Niewłaściwe? Prudence, najdroższa... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... — przechyliła się do przodu, zbliżając się tułowiem do gospodyni. Głos ściszyła do szeptu, aby mieć absolutną pewność, że nikt nie dosłyszy tego, o czym rozmawiały. — Że chciałaś oddać swe serce komuś z gminu...? — szczera troska odbiła się na licu lady Greengrass. Do tego stopnia, że wolną dłoń musiała znów ułożyć na dłoniach Prudence, chcąc zapewnić ją o kilku rzeczach. Po pierwsze, że jeżeli zdecyduje się na zwierzenie, jej sekret pozostanie bezpieczny. Po drugie, że nie była w tym kłopocie osamotniona; Mare co prawda miała to szczęście zakochać się od pierwszego wejrzenia i bez pamięci w szlachcicu, jednakże po historii miłości własnej, czy nawet brata wiedziała, że uczucia, zwłaszcza tak potężne, nie wybierały.
— Nie przepraszaj. To część naszej codzienności. Nie wspominam o niej tylko dlatego, by ciebie nie smucić. Jeżeli będziesz chciała, mogę opowiedzieć ci wszystko, ze szczegółami. Ale... Bądź świadoma, że nie jest to przyjemna historia — zieleń spojrzenia zniknęła na moment pod wachlarzem rzęs i półprzymkniętymi powiekami. Nie chciała wprowadzać kogokolwiek w nieprzyjemny nastrój z własnych, egoistycznych pobudek. To samo tyczyło się Prudence.
Na propozycję poczęstunku wyprostowała się ponownie, a niedługo później na jej talerzyku znalazła się beza z owocami. Za pomocą widelczyka do deserów nabrała jedną porcję, którą spróbowała niedługo później.
— Przepyszna — podzieliła się swą opinią, a chwilę później przeszła do odpowiadania na pytanie Prudence. — Przez to wszystko, co stało się w Staffordshire musiałam przenieść Saoirse na jakiś czas do Weymouth, do brata i pani matki. W maju będzie miała już trzy latka, rośnie jak na drożdżach... Archibald mówi, że nasza pani matka upiera się, że byłam w jej wieku identyczna. Ostatnio zaczęła nawet uczęszczać na lekcje malarstwa ze swoją starszą kuzynką! Miriam, córka Archibalda niedługo będzie miała osiem lat, to duża różnica wśród dzieci, ale... — opuściła spojrzenie w dół, na spoczywające na talerzyku ciasto. Uśmiech ponownie zatańczył na jej wargach, na policzkach zaś pojawiły się pierwsze pąsy. — Mam nadzieję, że gdy spotkamy się za rok o tej samej porze, nie będzie już jedynaczką.
Słysząc o nazwie pozycji, która zajmowała uwagę Prudence oraz tematyce, którą poruszała, pokiwała głową z uznaniem.
— Morskie stworzenia nie są moją specjalnością. Myślisz, że mimo to byłabym w stanie przyswoić sobie jakąś wiedzę?
Słysząc słowa Prudence pozwoliła sobie na delikatny, rozmarzony uśmiech. Obecność przyjaciółki bardzo skutecznie odciągała myśli od kataklizmów dni minionych, od cieni nadchodzących — paradoksalnie — ze wschodem słońca.
— Zawsze to w tobie uwielbiałam — przyznała szczerze, odgarniając zagubiony kosmyk rudych włosów na plecy. — Ta odwaga w podejmowaniu ryzyka. Moja siostra też taka jest, zdolna odwrócić bieg nurtu rzek, gdyby tylko się na tym skupiła. Jest w tym jakieś dziwne poczucie wolności, mam rację? — zamyśliła się na moment, ciekawa tego, jak swą sytuację postrzegała lady Macmillan. Jej rodzina zawsze wydawała jej się nieco... swobodniej podchodzić do obyczajów jako takich, choć nie byli równie blisko spokrewnieni z Weasleyami, co przedstawiciele rodu Prewett. Atmosfera wzrastania w Weymouth wydawała jej się znacznie surowsza (choć zawsze wypełniona po brzegi miłością tak rodziców do dzieci, jak i rodzeństwa między sobą), co skutkowało też tym, iż większą wagę przykładali do oceny sytuacji. I znacznie bardziej przejmowali się konsekwencjami.
Jak bardzo różniły się w tym zakresie, Mare dostrzegła przypadkiem. Dzięki samej Prudence mówiącej...
— Och — długie palce dłoni przytknęła do delikatnie rozchylonych w zaskoczeniu, różanych ust. Skrząca zieleń spojrzenia skupiła się, podobnie uwadze, na postaci Prudence, nim odzyskała wystarczająco dużo rezonu, aby kontynuować. — Niewłaściwe? Prudence, najdroższa... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... — przechyliła się do przodu, zbliżając się tułowiem do gospodyni. Głos ściszyła do szeptu, aby mieć absolutną pewność, że nikt nie dosłyszy tego, o czym rozmawiały. — Że chciałaś oddać swe serce komuś z gminu...? — szczera troska odbiła się na licu lady Greengrass. Do tego stopnia, że wolną dłoń musiała znów ułożyć na dłoniach Prudence, chcąc zapewnić ją o kilku rzeczach. Po pierwsze, że jeżeli zdecyduje się na zwierzenie, jej sekret pozostanie bezpieczny. Po drugie, że nie była w tym kłopocie osamotniona; Mare co prawda miała to szczęście zakochać się od pierwszego wejrzenia i bez pamięci w szlachcicu, jednakże po historii miłości własnej, czy nawet brata wiedziała, że uczucia, zwłaszcza tak potężne, nie wybierały.
— Nie przepraszaj. To część naszej codzienności. Nie wspominam o niej tylko dlatego, by ciebie nie smucić. Jeżeli będziesz chciała, mogę opowiedzieć ci wszystko, ze szczegółami. Ale... Bądź świadoma, że nie jest to przyjemna historia — zieleń spojrzenia zniknęła na moment pod wachlarzem rzęs i półprzymkniętymi powiekami. Nie chciała wprowadzać kogokolwiek w nieprzyjemny nastrój z własnych, egoistycznych pobudek. To samo tyczyło się Prudence.
Na propozycję poczęstunku wyprostowała się ponownie, a niedługo później na jej talerzyku znalazła się beza z owocami. Za pomocą widelczyka do deserów nabrała jedną porcję, którą spróbowała niedługo później.
— Przepyszna — podzieliła się swą opinią, a chwilę później przeszła do odpowiadania na pytanie Prudence. — Przez to wszystko, co stało się w Staffordshire musiałam przenieść Saoirse na jakiś czas do Weymouth, do brata i pani matki. W maju będzie miała już trzy latka, rośnie jak na drożdżach... Archibald mówi, że nasza pani matka upiera się, że byłam w jej wieku identyczna. Ostatnio zaczęła nawet uczęszczać na lekcje malarstwa ze swoją starszą kuzynką! Miriam, córka Archibalda niedługo będzie miała osiem lat, to duża różnica wśród dzieci, ale... — opuściła spojrzenie w dół, na spoczywające na talerzyku ciasto. Uśmiech ponownie zatańczył na jej wargach, na policzkach zaś pojawiły się pierwsze pąsy. — Mam nadzieję, że gdy spotkamy się za rok o tej samej porze, nie będzie już jedynaczką.
Słysząc o nazwie pozycji, która zajmowała uwagę Prudence oraz tematyce, którą poruszała, pokiwała głową z uznaniem.
— Morskie stworzenia nie są moją specjalnością. Myślisz, że mimo to byłabym w stanie przyswoić sobie jakąś wiedzę?
who will the goddess of victory smile for?
is the goddess of victory fair to everyone?
is the goddess of victory fair to everyone?
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój herbaciany
Szybka odpowiedź