Sala przesłuchań
AutorWiadomość
Sala przesłuchań
Małe pomieszczenie mające nie więcej niż cztery metry długości i trzy szerokości. Na ścianach nie ma ozdób ani nawet tynku. Na nagich cegłach połyskuje jedynie typowa dla Tower wilgoć. W centrum znajduje się stolik oraz para ustawionych naprzeciwko siebie krzeseł. Pod sufitem skrzy magiczne, ostre światło, które jedynie uwydatnia ascetyzm pomieszczenia. Jedna ze ścian sali jest zaczarowana tak, że jest jednostronnie przeźroczysta i przepuszcza dźwięk. Dzięki temu kandydaci na aurorów mogą zza niej uczyć się od starszych kolegów sztuki przesłuchiwania.
To nie był dobry dzień. A właściwie wieczór. Noc? Nie wiedziała jak długo już przebywała poza domem, ile spędziła w ponurym lesie walcząc o życie i czy to mija już kolejna godzina od momentu w którym siedziała sama w sali przesłuchań plącząc przed sobą ciemne palce dłoni, czy jednak jedynie kwadrans. Jedyne co było pewne to to, że robiła się już głodna. Gdy znikło realne zagrożenie zaczynała odczuwać również nasilające się znużenie z którym jeszcze jakoś walczył rodzący się stres nowej sytuacji. Nie wiedziała jeszcze jak wyjaśni to, że przypadkowo znalazła się w centrum wydarzeń w których nie powinna być światkiem, że popełniona serpensortia miała być w rzeczywistości niewinnym lumosem, że czarna magię zna jedynie z bajek. Nawet nie radziła sobie ze zwykłymi urokami, jak miałaby więc posłużyć się umyślnie tak skomplikowana klątwą? Uniosła jedną brew wyżej, broda zmarszczyła się, a dolna warga bezradnie się wydęła w nadziei, że aurorom wcale nie przejadły się opowieści o pechu oraz anomaliach. Zwłaszcza, że zlepkiem tego był cały dzisiejszy dzień. A ten co gorsze nie dobiegł jeszcze końca.
Drzwi do pokoju w końcu się uchyliły sprawiając, że sylwetka Shelty wyprostowała się w niewygodnym krześle. Poddenerwowanie drżało jej pod skórą, a w ciemnych oczach pojawił się bunt przeciwko ciemiężeniu któremu była w tym momencie poddawana. Niesłusznie zresztą.
- Jestem niewinna - zapowiedziała z mocą, która osłabła zaraz po tym jak szeroka sylwetka aurora w pełni wtoczyła się do salki sprawiając, że poczuła się nieco mniejsza i troszeczkę słabsza niż była - Ja...ja to mogę wszystko wyjaśnić - dodała pokorniej nie wiedząc jeszcze czy oczekiwano od niej w tym momencie wyjaśnienia wszystkiego po kolei czy też miała czekać na konkretne pytania. Milczała więc robiąc wielkie oczy to w stronę przedstawiciela prawa w ciszy coś kartkującego to zaraz w nudny blat stołu. Podrapała się po rozczapierzonych pasmach włosów wyplątując z nich zbłąkaną gałązkę. Prawdopodobnie jedną z wielu.
Drzwi do pokoju w końcu się uchyliły sprawiając, że sylwetka Shelty wyprostowała się w niewygodnym krześle. Poddenerwowanie drżało jej pod skórą, a w ciemnych oczach pojawił się bunt przeciwko ciemiężeniu któremu była w tym momencie poddawana. Niesłusznie zresztą.
- Jestem niewinna - zapowiedziała z mocą, która osłabła zaraz po tym jak szeroka sylwetka aurora w pełni wtoczyła się do salki sprawiając, że poczuła się nieco mniejsza i troszeczkę słabsza niż była - Ja...ja to mogę wszystko wyjaśnić - dodała pokorniej nie wiedząc jeszcze czy oczekiwano od niej w tym momencie wyjaśnienia wszystkiego po kolei czy też miała czekać na konkretne pytania. Milczała więc robiąc wielkie oczy to w stronę przedstawiciela prawa w ciszy coś kartkującego to zaraz w nudny blat stołu. Podrapała się po rozczapierzonych pasmach włosów wyplątując z nich zbłąkaną gałązkę. Prawdopodobnie jedną z wielu.
angel heart | devil mind
| 20 września, noc
To nie był dobry dzień. A noc zapowiadała się równie paskudnie. Jedynym pocieszeniem całej rozgromionej akcji był fakt, że jeden ze ściganych nie zdołał umknąć, a towarzysze zostawili go na pastwę aurorów. Ofiar było jednak dużo więcej niż przewidywali nie tylko wśród pracowników Biura i pościg musiał zostać przerwany. A najbardziej nieprzewidywalny element,. którego aktualnie nikt jeszcze nie zdołał sensownie wytłumaczyć, to zdezorientowana czarownica z wężami w roli głównej. Zanim uporali się ze wszystkimi skutkami czarnej magii, byli porządnie ranni, a wrzucona w sam środek walki kobieta - tylko cudem uniknęła obrażeń. Niezależnie od przyczyny, dla której znalazła się pośrodku rzucanych zaklęć i czarnoksięzników otwarcie walczących z aurorami. Ci, przez ostatnie miesiące zdawali się być coraz bardziej bezkarni.
O tym, że został naprędce załatany, świadczyły krwawe ślady na ramieniu zarzuconej kurtki. Skóra wciąż nieprzyjemnie ciągnęła, a świeża blizna miała dołączyć do kolekcji pozostałych, ale ból zniknął i dlatego to jego skierowano do sali przesłuchań. Czekała w nich kobieta, która stała się niecodziennym świadkiem i podejrzanym w jednym. Co prawda, większość znaków (na niebie i ziemi) mówiło, że nie miała zbyt wiele wspólnego z rozgrywającymi wydarzeniami, ale potencjalnie - stanowiła źródło informacji, a auror był zbyt wyczerpany, by komplikować sobie życie odmową.
Wsunął się do pomieszczenia z plikiem kartek, które wciśnięto mu do ręki, nim minął główne biuro. Kilka, pospiesznie zebranych o nieznajomej informacji, które przejrzeć miał już na miejscu. Nie umknęło mu spojrzenie, jakim obdarzyła go czarownica, a zbyt widoczna otoczka niepokoju, która ja otaczała, nie pasowała do typowych, jakie znajdowały się na miejscu przesłuchania. Chociaż żywego zapału, nie mógł jej odmówić, gdy odezwała się w pierwszych chwilach jego obecności.
Odsunął krzesło, siadając na jego brzegu, by czujne, choć zmęczone spojrzenie na kilka sekund zatrzymać na twarzy nieznajomej - O nic jeszcze pani nie oskarżam - skwitował krótko, konfrontując się z tańczącą w źrenicach mocą. Musiał przyznać, że w innych okolicznościach, zatrzymałby się na dłużej w otoczce kobiecego wejrzenia, ale praca szarpnęła powinnością, kierując uwagę na dokumenty, które ułożył przed sobą. Jedna dłoń ułożył na balacie stołu, zatrzymując się palcem na imieniu i nazwisku, które kreśliło tożsamość kobiety - Shelta Vane - przeczytał na głos, ale wzrok utkwił w ciasnej notatce na pergaminie - Od tego zaczniemy - podniósł wzrok znad kartki - od wyjaśnienia - nie pozwolił czarownicy odwrócić spojrzenia, ważąc słowa, które wypowiedziała. Szukał na urokliwym licu znamion kłamstwa, te potrafiły kryć się w obliczu nawet tak niewinnym, jak kobiety - ale będę miał miał do pani jeszcze kilka pytań, zależnych od opowieści - odchylił się na krześle i odetchnął przez nos. Poruszył palcami, wystukując niezidentyfikowany rytm - o tym, co pani widziała i o tych, których widziałaś - dokończył i zwinął drugą dłoń, ułożona na udzie. Było późno, chłodno, a prowizoryczna sala przesłuchań, przerobiona z jednej cel, nie stanowiła przyjemnego odnośnika dla rozmów.
To nie był dobry dzień. A noc zapowiadała się równie paskudnie. Jedynym pocieszeniem całej rozgromionej akcji był fakt, że jeden ze ściganych nie zdołał umknąć, a towarzysze zostawili go na pastwę aurorów. Ofiar było jednak dużo więcej niż przewidywali nie tylko wśród pracowników Biura i pościg musiał zostać przerwany. A najbardziej nieprzewidywalny element,. którego aktualnie nikt jeszcze nie zdołał sensownie wytłumaczyć, to zdezorientowana czarownica z wężami w roli głównej. Zanim uporali się ze wszystkimi skutkami czarnej magii, byli porządnie ranni, a wrzucona w sam środek walki kobieta - tylko cudem uniknęła obrażeń. Niezależnie od przyczyny, dla której znalazła się pośrodku rzucanych zaklęć i czarnoksięzników otwarcie walczących z aurorami. Ci, przez ostatnie miesiące zdawali się być coraz bardziej bezkarni.
O tym, że został naprędce załatany, świadczyły krwawe ślady na ramieniu zarzuconej kurtki. Skóra wciąż nieprzyjemnie ciągnęła, a świeża blizna miała dołączyć do kolekcji pozostałych, ale ból zniknął i dlatego to jego skierowano do sali przesłuchań. Czekała w nich kobieta, która stała się niecodziennym świadkiem i podejrzanym w jednym. Co prawda, większość znaków (na niebie i ziemi) mówiło, że nie miała zbyt wiele wspólnego z rozgrywającymi wydarzeniami, ale potencjalnie - stanowiła źródło informacji, a auror był zbyt wyczerpany, by komplikować sobie życie odmową.
Wsunął się do pomieszczenia z plikiem kartek, które wciśnięto mu do ręki, nim minął główne biuro. Kilka, pospiesznie zebranych o nieznajomej informacji, które przejrzeć miał już na miejscu. Nie umknęło mu spojrzenie, jakim obdarzyła go czarownica, a zbyt widoczna otoczka niepokoju, która ja otaczała, nie pasowała do typowych, jakie znajdowały się na miejscu przesłuchania. Chociaż żywego zapału, nie mógł jej odmówić, gdy odezwała się w pierwszych chwilach jego obecności.
Odsunął krzesło, siadając na jego brzegu, by czujne, choć zmęczone spojrzenie na kilka sekund zatrzymać na twarzy nieznajomej - O nic jeszcze pani nie oskarżam - skwitował krótko, konfrontując się z tańczącą w źrenicach mocą. Musiał przyznać, że w innych okolicznościach, zatrzymałby się na dłużej w otoczce kobiecego wejrzenia, ale praca szarpnęła powinnością, kierując uwagę na dokumenty, które ułożył przed sobą. Jedna dłoń ułożył na balacie stołu, zatrzymując się palcem na imieniu i nazwisku, które kreśliło tożsamość kobiety - Shelta Vane - przeczytał na głos, ale wzrok utkwił w ciasnej notatce na pergaminie - Od tego zaczniemy - podniósł wzrok znad kartki - od wyjaśnienia - nie pozwolił czarownicy odwrócić spojrzenia, ważąc słowa, które wypowiedziała. Szukał na urokliwym licu znamion kłamstwa, te potrafiły kryć się w obliczu nawet tak niewinnym, jak kobiety - ale będę miał miał do pani jeszcze kilka pytań, zależnych od opowieści - odchylił się na krześle i odetchnął przez nos. Poruszył palcami, wystukując niezidentyfikowany rytm - o tym, co pani widziała i o tych, których widziałaś - dokończył i zwinął drugą dłoń, ułożona na udzie. Było późno, chłodno, a prowizoryczna sala przesłuchań, przerobiona z jednej cel, nie stanowiła przyjemnego odnośnika dla rozmów.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- No tak, faktycznie... - mruknęła uginając się pod ciężkim spojrzeniem funkcjonariusza - Ale jakbyście chcieli to nie ma potrzeby...- dodała wyginając usta w bladym uśmiechu. Chciała coś jeszcze dodać, lecz niepewność zadrgała na ustach, które ostatecznie przyległy ciasno, milcząco ku sobie. Cała sytuacja była w jakieś sposób dla niej nowa. Jako dziecko nigdy nie miała okazji wymuszać na swoich rodzicach potrzeby stosowania kar. Będąc nastolatką, przeżywając szkolne przygody nie narażała się prefektom. Teraz siedziała zaś w sali przesłuchań nie do końca w to wierząc. Nie pasowała tu. To nie powinno być jej miejsce. A jednak siedziała na niewygodnym krześle przy surowym stole. Ciemne oczy mężczyzny naganiały niecierpliwie jej spojrzenie ku sobie. Zmarszczka zatroskania uwydatniła się gdy wymienił jej personalia.
- Było już dość ciemno - spojrzała na aurora przepraszająco. Nie chciała by oczekiwał za wiele. Radziła sobie z odnajdywaniem w domowym zaciszu błędu w numerologicznej formule, lecz w codziennym życiu nie należała do zbyt spostrzegawczych - Nim wylądowałam... - kontynuowała przywołując niedawno minione wspomnienie w którym to nieoczekiwanie pojawiła się cztery metry nad ziemią, nad aurorami oraz czarnoksiężnikami. Wszystkich w tamtym momencie donośnym krzykiem poinformowała o swoim nalocie. Wątpiła w to by aurorzy wykazali się podobną wspaniałomyślnością wobec swoich ofiar. Uwagę tą jednak zachowała dla siebie - ...dostrzegłam pięć sylwetek. Nie wiem którzy byli wasi, a którzy nie. Jeden na pewno był rudy. Inny prawdopodobnie miał różdżkę z drewna lipy. Mogę się mylić ale części z tego drzewa wykorzystuje się również jako ingrediencje. Mam nieco kontakt z eliksirami i stąd wydaje mi się, że to może być to. Chciałam rzucić lumos - wtedy dostrzegłabym więcej, lecz ostatecznie chęć okazała się po realizacji mieć dość niefortunne dla wszystkich konsekwencje za co szczerze przepraszam. Mam nadzieję, że wszyscy wrócą szybko do zdrowia. Przepraszam - dodała na koniec wlepiając ciemne krążki tęczówek w siedzącego na przeciw mężczyznę chociaż coś jej podpowiadało, że to może być trochę za mało by zrekompensować poszczucie grupy aurorów klątwą takiego kalibru. Kto jednak nie próbuje, ten nie zyskuje - Naprawdę mi przykro. Ta cała sytuacja to jedno wielkie nieporozumienie. Testowałam właśnie świstoklik i powinnam pojawić się na Pokątej, a nie nad lasem - i to dosłownie. Coś poszło bardzo nie tak i jeszcze nie bardzo wiedziała co. Tłumacząc się pocierała się skroni próbując pobudzić szare komórki. Nieoczekiwanie jej się to udało. Zastygła nagle bowiem w bezruchu rozdziawiając powoli usta wraz z powoli spływającym ku niej olśnieniu.
- Było już dość ciemno - spojrzała na aurora przepraszająco. Nie chciała by oczekiwał za wiele. Radziła sobie z odnajdywaniem w domowym zaciszu błędu w numerologicznej formule, lecz w codziennym życiu nie należała do zbyt spostrzegawczych - Nim wylądowałam... - kontynuowała przywołując niedawno minione wspomnienie w którym to nieoczekiwanie pojawiła się cztery metry nad ziemią, nad aurorami oraz czarnoksiężnikami. Wszystkich w tamtym momencie donośnym krzykiem poinformowała o swoim nalocie. Wątpiła w to by aurorzy wykazali się podobną wspaniałomyślnością wobec swoich ofiar. Uwagę tą jednak zachowała dla siebie - ...dostrzegłam pięć sylwetek. Nie wiem którzy byli wasi, a którzy nie. Jeden na pewno był rudy. Inny prawdopodobnie miał różdżkę z drewna lipy. Mogę się mylić ale części z tego drzewa wykorzystuje się również jako ingrediencje. Mam nieco kontakt z eliksirami i stąd wydaje mi się, że to może być to. Chciałam rzucić lumos - wtedy dostrzegłabym więcej, lecz ostatecznie chęć okazała się po realizacji mieć dość niefortunne dla wszystkich konsekwencje za co szczerze przepraszam. Mam nadzieję, że wszyscy wrócą szybko do zdrowia. Przepraszam - dodała na koniec wlepiając ciemne krążki tęczówek w siedzącego na przeciw mężczyznę chociaż coś jej podpowiadało, że to może być trochę za mało by zrekompensować poszczucie grupy aurorów klątwą takiego kalibru. Kto jednak nie próbuje, ten nie zyskuje - Naprawdę mi przykro. Ta cała sytuacja to jedno wielkie nieporozumienie. Testowałam właśnie świstoklik i powinnam pojawić się na Pokątej, a nie nad lasem - i to dosłownie. Coś poszło bardzo nie tak i jeszcze nie bardzo wiedziała co. Tłumacząc się pocierała się skroni próbując pobudzić szare komórki. Nieoczekiwanie jej się to udało. Zastygła nagle bowiem w bezruchu rozdziawiając powoli usta wraz z powoli spływającym ku niej olśnieniu.
Gdyby ktoś powiedział mu dziś, że będzie światkiem tak niecodziennych wydarzeń, zapewne strzeliłby żartownisia w czoło. W końcu - kto zgadłby, że podczas zażartej walki z czarnoksiężnikami, ktoś bardzo nieoczekiwanie (i donośnie) zakłóci przebieg wymiany zaklęć po obu stronach. Ciemność rzeczywiście zatańczyła na granicy widoczności, w pierwszej chwili zwiastując pojawienie się jednego z fantastycznych stworzeń. Prawdopodobnie, tylko nagły impuls kazał - w tamtej chwili - na ułamek sekundy dłużej - zatrzymać się na drobnej sylwetce, która zawisła w powietrzu, po czym z zawrotną prędkością (i zgodnie z prawami natury) zaczęła opadać w dół - Człowiek - pomyślał.
Skamander wystawił się, obrywając klątwą, która rozorała mu ramię, ale - jak się okazało - kobieta, nie uderzyła w ziemię, gruchocąc kości. Zamortyzował upadek zaklęciem i własnym ciałem, by zaraz potem mieć już kolejne zmartwienie. Węże. paskudne, oślizgłe węże, które rozpełzły się po tonącej w nocy polanie. Wrzask, który przecinał powietrze nie zwiastował niczego dobrego. Nim uporali się się klątwą gadów, zdołali pojmać tylko jednego, porządnie rannego czarnoksiężnika, powalonego przez rudowłosego aurora nie różdżką, a ciężkim uderzeniem w skroń. A teraz, późno w nocy... przyszło mu konfrontować się z przyczyną ich kłopotów - To się okaże po przesłuchaniu - nie kłamał, nie próbował pocieszać, ani tym bardziej straszyć. Stwierdzał dostępne fakty, odsuwając na bok dudniące w skroni pulsowanie.
Nie przerywał, gdy zaczęła opowiadać. Nie poruszył się też, obserwując kobieca twarz. Od czasu do czasu przenosił ciemne ślepia na ułożone przed nim kartki. Zdążył przeczytać krótkie notatki, dlatego bardziej interesował się tym co mówiła. Tym bardziej, gdy wspominała o drewnie różdżki. Nie przypominał sobie by któryś z obecnych na akcji aurorów, takową posiadał. Jeśli się nie myliła, jeden z przeciwników musiał być właścicielem, Jeśli - mówiła prawdę.
Nim wylądowałam na wypowiedziane słowa zadrgała mu brew. Mimo autentycznie, malowanej niewinności w patrzących na niego źrenicach, zdążył zapamiętać soczyste uderzenie z łokcia, które mu zaserwowała przy lądowaniu - Rozumiem, że nie jest pani świadome sposobu lądowania - skwitował krótko, milknąc zaraz, gdy kontynuowała relację. Sięgnął po pióro, którym nabazgrał na pergaminie kilka słów - Niefortunne, to nie do końca proporcjonalne określenie do zaistniałej sytuacji. Ciężko nazywać tak czarnomagiczne klątwy - odetchnął przez nos i w końcu zdecydował się wyciągnąć z kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Odłożył je jednak na blat stołu - Wspominała pani o pięciu sylwetkach - kolejna rzecz. Miała być ich czwórka. Dwóch aurorów i ścigana para. Kim był piąty? - Może pani przypomnieć sobie rozlokowanie? - zmierzył się z cieniem dwóch źrenic - Nieporozumienie, to też niezbyt fortunne określenie - przechylił głowę - ale w tej materii, mówi pani prawdę - przesunął lewą rękę do tyłu, wysuwając z kieszeni kurtki różdżkę - nie własną. 12 cali, giętka, pekan i włos centaura. Powoli, obracając ją w palcach, odłożył ją na stół, tuz obok dokumentacji - zaklęcie wykazało, że lumos rzeczywiście był ostatnim czarem, jaki przez nią popłynął - zabębnił palcami o kant mebla - Czy ma pani jakieś potwierdzenie testów nad tym świstoklikiem? - zmieniająca się na ciemnookim licu, mimika sugerowała, że opowieści miał być ciąg dalszy. magia zdecydowanie zbyt często robiła sobie ze służb żarty, ale powaga sytuacji - mimo całej otoczki groteski - nie miała zbyt wiele wspólnego z rozbawieniem. Nie, kiedy pamiętał wijącego się pod klątwą aurora i plującego wściekle czarodzieja. Nie, kiedy miał przed sobą potencjalnego świadka z garścią kilku, istotnych informacji. Status podejrzanego, powoli spływał na dalszy plan, ale nie dał po sobie poznać zmiany. Przynajmniej - jeszcze nie teraz. Czekał.
Skamander wystawił się, obrywając klątwą, która rozorała mu ramię, ale - jak się okazało - kobieta, nie uderzyła w ziemię, gruchocąc kości. Zamortyzował upadek zaklęciem i własnym ciałem, by zaraz potem mieć już kolejne zmartwienie. Węże. paskudne, oślizgłe węże, które rozpełzły się po tonącej w nocy polanie. Wrzask, który przecinał powietrze nie zwiastował niczego dobrego. Nim uporali się się klątwą gadów, zdołali pojmać tylko jednego, porządnie rannego czarnoksiężnika, powalonego przez rudowłosego aurora nie różdżką, a ciężkim uderzeniem w skroń. A teraz, późno w nocy... przyszło mu konfrontować się z przyczyną ich kłopotów - To się okaże po przesłuchaniu - nie kłamał, nie próbował pocieszać, ani tym bardziej straszyć. Stwierdzał dostępne fakty, odsuwając na bok dudniące w skroni pulsowanie.
Nie przerywał, gdy zaczęła opowiadać. Nie poruszył się też, obserwując kobieca twarz. Od czasu do czasu przenosił ciemne ślepia na ułożone przed nim kartki. Zdążył przeczytać krótkie notatki, dlatego bardziej interesował się tym co mówiła. Tym bardziej, gdy wspominała o drewnie różdżki. Nie przypominał sobie by któryś z obecnych na akcji aurorów, takową posiadał. Jeśli się nie myliła, jeden z przeciwników musiał być właścicielem, Jeśli - mówiła prawdę.
Nim wylądowałam na wypowiedziane słowa zadrgała mu brew. Mimo autentycznie, malowanej niewinności w patrzących na niego źrenicach, zdążył zapamiętać soczyste uderzenie z łokcia, które mu zaserwowała przy lądowaniu - Rozumiem, że nie jest pani świadome sposobu lądowania - skwitował krótko, milknąc zaraz, gdy kontynuowała relację. Sięgnął po pióro, którym nabazgrał na pergaminie kilka słów - Niefortunne, to nie do końca proporcjonalne określenie do zaistniałej sytuacji. Ciężko nazywać tak czarnomagiczne klątwy - odetchnął przez nos i w końcu zdecydował się wyciągnąć z kieszeni zmiętą paczkę papierosów. Odłożył je jednak na blat stołu - Wspominała pani o pięciu sylwetkach - kolejna rzecz. Miała być ich czwórka. Dwóch aurorów i ścigana para. Kim był piąty? - Może pani przypomnieć sobie rozlokowanie? - zmierzył się z cieniem dwóch źrenic - Nieporozumienie, to też niezbyt fortunne określenie - przechylił głowę - ale w tej materii, mówi pani prawdę - przesunął lewą rękę do tyłu, wysuwając z kieszeni kurtki różdżkę - nie własną. 12 cali, giętka, pekan i włos centaura. Powoli, obracając ją w palcach, odłożył ją na stół, tuz obok dokumentacji - zaklęcie wykazało, że lumos rzeczywiście był ostatnim czarem, jaki przez nią popłynął - zabębnił palcami o kant mebla - Czy ma pani jakieś potwierdzenie testów nad tym świstoklikiem? - zmieniająca się na ciemnookim licu, mimika sugerowała, że opowieści miał być ciąg dalszy. magia zdecydowanie zbyt często robiła sobie ze służb żarty, ale powaga sytuacji - mimo całej otoczki groteski - nie miała zbyt wiele wspólnego z rozbawieniem. Nie, kiedy pamiętał wijącego się pod klątwą aurora i plującego wściekle czarodzieja. Nie, kiedy miał przed sobą potencjalnego świadka z garścią kilku, istotnych informacji. Status podejrzanego, powoli spływał na dalszy plan, ale nie dał po sobie poznać zmiany. Przynajmniej - jeszcze nie teraz. Czekał.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Suchy, szorstki ton dodał ciężaru upuszczonej w sali zapowiedzi. To się okaże - powiedział i choć zapewne biorąc pod uwagę okoliczności jak najbardziej podsumowanie jej zapewnień w ten sposób miało swoje uzasadnienie, tak jednak sama Shelta odczuła prócz wzmagającego się niepokoju ukłucie oburzenia. Nikt nie chciał być traktowany jak przestępca.
- Myślałam, że istotne są dla pana fakty, a faktem jest, że wylądowałam - opuściła nieco pyszczek, tak, że zadarte powieki mocniej odsłoniły brązowe tęczówki w których skrzyła drobna uszczypliwość. Starała się tą informację powtórzyć tym samym suchym informacyjnym tonem, którym chwilę wcześniej popisał się auror co wyszło jej nieco nieporadnie. Starała się jednak zachować pozę świadczącą z goła o czymś innym wmawiając sobie, że wyszło świetnie. przenikliwe spojrzenie pracownika służb nie miało jednak wątpliwości, że właśnie załkała w duchu nad własnym zażenowaniem.
Chrząknęła pod nosem ciągnąc swoje zeznania oraz wsłuchując się w nieprzyjemne insynuacje kierowane ku niej. Przez chwilę obawiała się, że jeszcze się okaże, iż przyjdzie jej spędzić noc w Tower. Przytłoczona tą nagłą wizją z zatroskaniem nad własną sytuacją wkleiła spojrzenie w Skamandera, by zaraz znów zniknąć gdzieś w swojej głowie.
- Myślę, że tak...? - gdy leciała na ziemię widziała skrzące w ciemniejsi punkty przybierające wraz z utrata wysokości niewyraźne kształty sylwetek. Byli to ludzie, których trzymające różdżki były w użyciu. Na tle spowitego ciemnością lasem, z wysokości wyglądało to trochę jak swoista konstelacja. Nim ktokolwiek zdążył jej podsunąć pergamin oraz pióro, które było w użyciu aurora sięgnęła po paczkę papierosów znajdującą się w spoczynku. Mogła więc jej chyba użyć. wyciągnęła pięć tytoniowych zwitków oraz wyściełające pudełko posrebrzany zwitek papieru. Zaczęła go składać w drobny kwadracik marszcząc z niezadowoleniem brwi, jednak nie odrywając spojrzenia od skrupulatnie zakładanego raz za razem kawałka papieru - Oczywiście. Rozmawia pan z numerologiem, panie Skamander - jak mogłaby nie mówić o materii prawdy? dopiero dźwięk bębnięcia o podniósł jej spojrzenie na aurora i trzymaną przez niego różdżkę. Przygryzła wargę słysząc o testach, jednocześnie zaczęła rozlokowywać papierosy stawiając je na powierzchni stolika na sztorc filtrem do blatu - Nie. Dlatego wciąż prowadziłam testy. Ogólnie dość rzadko mi się zdarza by świstoklik który zrobiłam wymagał tak wielu nieudanych prób poprawiania formuły. Ten konkretny którego użyłam miał mnie przenieść do centrum Londynu na moście miłości - zlecenie klienta. Wcześniej kompletnie nie dział, a dziś niespodziewanie zadziałał, lecz nie tak jak powinien... - świstoklik którego użyła miał formę dużego ozdobnego guzika o wyjątkowo specyficznym grawerze. Naturalnie został skonfiskowany przez Biuro Aurorów z chwilą w której znalazła się na terenie Departamentu - ...Zaczęłam się zastanawiać dlaczego i być może istnieje szansa na to, że któryś z tam zebranych czarodziei musiał być w posiadaniu bliźniaczego świstoklika lub użyć swojego w tym samym czasie co ja swojego i niefortunnie się złożyło, że koordynaty jakoś się pokrywały ze sobą. Albo się w jakiś sposób krzyżowały - myślała na gorąco jednocześnie układając papierosy na stoliku. Gdy uznała, że jest zadowolona z efektu na jednym z papierosów ułożyła posrebrzany kwadracik robiący za specyficzną czapeczkę - Ten to ja. Pan. My - nie wiedziała, którą wersję wolał - Jak pan woli zresztą. W tym układzie papieros ten stanowi punkt odniesienia dla pozostałych papierosów
- Myślałam, że istotne są dla pana fakty, a faktem jest, że wylądowałam - opuściła nieco pyszczek, tak, że zadarte powieki mocniej odsłoniły brązowe tęczówki w których skrzyła drobna uszczypliwość. Starała się tą informację powtórzyć tym samym suchym informacyjnym tonem, którym chwilę wcześniej popisał się auror co wyszło jej nieco nieporadnie. Starała się jednak zachować pozę świadczącą z goła o czymś innym wmawiając sobie, że wyszło świetnie. przenikliwe spojrzenie pracownika służb nie miało jednak wątpliwości, że właśnie załkała w duchu nad własnym zażenowaniem.
Chrząknęła pod nosem ciągnąc swoje zeznania oraz wsłuchując się w nieprzyjemne insynuacje kierowane ku niej. Przez chwilę obawiała się, że jeszcze się okaże, iż przyjdzie jej spędzić noc w Tower. Przytłoczona tą nagłą wizją z zatroskaniem nad własną sytuacją wkleiła spojrzenie w Skamandera, by zaraz znów zniknąć gdzieś w swojej głowie.
- Myślę, że tak...? - gdy leciała na ziemię widziała skrzące w ciemniejsi punkty przybierające wraz z utrata wysokości niewyraźne kształty sylwetek. Byli to ludzie, których trzymające różdżki były w użyciu. Na tle spowitego ciemnością lasem, z wysokości wyglądało to trochę jak swoista konstelacja. Nim ktokolwiek zdążył jej podsunąć pergamin oraz pióro, które było w użyciu aurora sięgnęła po paczkę papierosów znajdującą się w spoczynku. Mogła więc jej chyba użyć. wyciągnęła pięć tytoniowych zwitków oraz wyściełające pudełko posrebrzany zwitek papieru. Zaczęła go składać w drobny kwadracik marszcząc z niezadowoleniem brwi, jednak nie odrywając spojrzenia od skrupulatnie zakładanego raz za razem kawałka papieru - Oczywiście. Rozmawia pan z numerologiem, panie Skamander - jak mogłaby nie mówić o materii prawdy? dopiero dźwięk bębnięcia o podniósł jej spojrzenie na aurora i trzymaną przez niego różdżkę. Przygryzła wargę słysząc o testach, jednocześnie zaczęła rozlokowywać papierosy stawiając je na powierzchni stolika na sztorc filtrem do blatu - Nie. Dlatego wciąż prowadziłam testy. Ogólnie dość rzadko mi się zdarza by świstoklik który zrobiłam wymagał tak wielu nieudanych prób poprawiania formuły. Ten konkretny którego użyłam miał mnie przenieść do centrum Londynu na moście miłości - zlecenie klienta. Wcześniej kompletnie nie dział, a dziś niespodziewanie zadziałał, lecz nie tak jak powinien... - świstoklik którego użyła miał formę dużego ozdobnego guzika o wyjątkowo specyficznym grawerze. Naturalnie został skonfiskowany przez Biuro Aurorów z chwilą w której znalazła się na terenie Departamentu - ...Zaczęłam się zastanawiać dlaczego i być może istnieje szansa na to, że któryś z tam zebranych czarodziei musiał być w posiadaniu bliźniaczego świstoklika lub użyć swojego w tym samym czasie co ja swojego i niefortunnie się złożyło, że koordynaty jakoś się pokrywały ze sobą. Albo się w jakiś sposób krzyżowały - myślała na gorąco jednocześnie układając papierosy na stoliku. Gdy uznała, że jest zadowolona z efektu na jednym z papierosów ułożyła posrebrzany kwadracik robiący za specyficzną czapeczkę - Ten to ja. Pan. My - nie wiedziała, którą wersję wolał - Jak pan woli zresztą. W tym układzie papieros ten stanowi punkt odniesienia dla pozostałych papierosów
W nawyk wchodził mu sposób mówienia i zachowania podczas przesłuchań. Nawet przy tych, z pozoru mniej niebezpiecznych. Zbyt wiele razy spotykał się z kłamstwem, które próbowano mu wcisnąć. Praca aurora nie oszczędzała w doświadczeniach i ktokolwiek parał się czarną magią, nie mógł mieć czystego sumienia. Stąd - i o chłodny ton, którym raczył kobietę. Granica ujawniała się dopiero wtedy, gdy klątwa padała - jak się ostatnimi czasy okazywało - nieświadomie. Z nieprzyjemnym skrętem w piersi musiał przyznać, że sam zdążył być autorem podobnych. Anomalie wywracały ich pracę do góry nogami. Po raz kolejny, jak się okazywało - To wszystko są fakty, panno Vane - podniósł wzrok znad kartek - gdyby nie sposób lądowania, skończyłoby się to... - mniej miękko - dużo gorzej - podniósł zmarszczone początkowo brwi. Wyczuwalna w kobiecym głosie zmiana sugerowała, że zaczynała czuć się pewniej. Przynajmniej przez moment, bo umknęła, gdy zbyt długo zapewne, tkwił wpatrzony w brązowe tęczówki rozmówczyni. Wbrew pozorom, pod jego zimną odpowiedzią kryła się drobna, pospiesznie zgaszona iskra rozbawienia, która prawdopodobnie na chwilę zalśniła w ciemnym oku. Mignęła mu nawet myśl, że przy swobodnej rozmowie w zupełnie innych warunkach, nieznajoma wykazywałaby się ciętą odpowiedzią.
Wykorzystywał pozycję, jaka posiadał. To on wyznaczał warunki przesłuchania i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, jak ludzie zazwyczaj reagują na zbyt długo utrzymywany kontakt wzrokowy. Jeśli nie spotykał odważnych wyjątków (albo socjopatów), tracili kontrolę, oddając mu pole do działania - W porządku, proszę w takim razie kontynuować - potwierdził wypowiedź skinieniem głowy. Zamiar dodania czegoś więcej zatrzymał się na wargach, gdy podążył wzrokiem za ruchem kobiecych dłoni. palce sięgnęły po wyciągnięta paczkę papierosów - bynajmniej, nie ułożonej dla celów prezentacji. Ale pierwsza myśl -chciała zapalić - odrzucił, gdy zrozumiał, do czego miały posłużyć tytoniowe zwitki. Tylko na moment skrzywił się w niemym proteście, ale pozostawił usta w milczeniu, skupiając się na smukłych dłoniach, które powoli układały schemtyczno-papierosowy obraz wydarzeń.
Numerolog. Kolejna informacja wklepywała się w opis siedzącej przed nim kobiety, która ożywiała się dopiero, gdy zaczynała mówić o dziedzinie, w której - jak mówiła - działała i pracowała - Zapamiętam, panno Vane - skwitował ciszej, wciąż obserwując poczynania, którym się tak oddawała. Papierosowa paczka posłużyła za narzędzie (tortur). Kusiło go, by wysunąć jeden z pozostawionych smętnie ( i mało licznie) zwitków tytoniu i odpalić, ale i tym razem się wstrzymał. W zamian, pochylił się do przodu, opierając przedramię na balacie stołu. Wcześniej podciągnął nieco rękaw koszuli i kurtki, odsłaniając brzydkie ślady blizn znaczące knykcie - Być może, to wpływ anomalii - w kontekście magicznego chaosu, było to całkiem prawdopodobne - Świstoklik. Guzik - wyliczał; tylko to skojarzył, jako uposażenie, które - prócz różdżki - posiadała przy sobie nieznajoma.
Z coraz większym skupieniem przysłuchiwał się wypowiedzi - czyli to musiał być ten piąty - podsumował i odchylił się, zasuwając rękę ze stołu, ale wrócił do pozycji, nachylając się nad ukończonym - jak mniemał - dziełem. pamiętał lokację znajdowania się drugiego aurora i powoli, układanka nabierała sensu. Zastanawiał się tylko, czy ten piąty, znalazł się na polanie z konkretna intencją, czy stanowił kolejny, żywy przypadek zbiegu okoliczności. Ale aż tyle w jednym wydarzeniu, byłoby za wiele. Musiał zdać relację w raporcie - Niech będzie my - mówiąc to, podniósł wolna rękę, sięgając po rzeczone "my". Papieros wsunął w usta, a posrebrzany zwitek, zatrzymał w dłoni. Dalej sięgnął po zapalniczkę. Mugolska, otrzymana jeszcze od Matta - Dziękuję za prezentację - odezwał się dopiero, gdy wypuścił z ust dym, a sam - podniósł się z miejsca, wędrując pod jedną ze ścian i ostatecznie, opierając się o nią barkiem - Jeśli mówi pani prawdę, to bez problemu zweryfikujemy pani klienta od świstoklika - ostatecznie nie musiał już ukrywać, że kobieta właśnie oczyszczała się z postawionych zarzutów. I tak właściwie - była wolna. Nie licząc papierkologii, która spadała mu w udziale. Na sama myśl, chciało mu się skrzywić. Pozostawał jednak spokojny, wracając spojrzeniem do kobiety.
Wykorzystywał pozycję, jaka posiadał. To on wyznaczał warunki przesłuchania i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, jak ludzie zazwyczaj reagują na zbyt długo utrzymywany kontakt wzrokowy. Jeśli nie spotykał odważnych wyjątków (albo socjopatów), tracili kontrolę, oddając mu pole do działania - W porządku, proszę w takim razie kontynuować - potwierdził wypowiedź skinieniem głowy. Zamiar dodania czegoś więcej zatrzymał się na wargach, gdy podążył wzrokiem za ruchem kobiecych dłoni. palce sięgnęły po wyciągnięta paczkę papierosów - bynajmniej, nie ułożonej dla celów prezentacji. Ale pierwsza myśl -chciała zapalić - odrzucił, gdy zrozumiał, do czego miały posłużyć tytoniowe zwitki. Tylko na moment skrzywił się w niemym proteście, ale pozostawił usta w milczeniu, skupiając się na smukłych dłoniach, które powoli układały schemtyczno-papierosowy obraz wydarzeń.
Numerolog. Kolejna informacja wklepywała się w opis siedzącej przed nim kobiety, która ożywiała się dopiero, gdy zaczynała mówić o dziedzinie, w której - jak mówiła - działała i pracowała - Zapamiętam, panno Vane - skwitował ciszej, wciąż obserwując poczynania, którym się tak oddawała. Papierosowa paczka posłużyła za narzędzie (tortur). Kusiło go, by wysunąć jeden z pozostawionych smętnie ( i mało licznie) zwitków tytoniu i odpalić, ale i tym razem się wstrzymał. W zamian, pochylił się do przodu, opierając przedramię na balacie stołu. Wcześniej podciągnął nieco rękaw koszuli i kurtki, odsłaniając brzydkie ślady blizn znaczące knykcie - Być może, to wpływ anomalii - w kontekście magicznego chaosu, było to całkiem prawdopodobne - Świstoklik. Guzik - wyliczał; tylko to skojarzył, jako uposażenie, które - prócz różdżki - posiadała przy sobie nieznajoma.
Z coraz większym skupieniem przysłuchiwał się wypowiedzi - czyli to musiał być ten piąty - podsumował i odchylił się, zasuwając rękę ze stołu, ale wrócił do pozycji, nachylając się nad ukończonym - jak mniemał - dziełem. pamiętał lokację znajdowania się drugiego aurora i powoli, układanka nabierała sensu. Zastanawiał się tylko, czy ten piąty, znalazł się na polanie z konkretna intencją, czy stanowił kolejny, żywy przypadek zbiegu okoliczności. Ale aż tyle w jednym wydarzeniu, byłoby za wiele. Musiał zdać relację w raporcie - Niech będzie my - mówiąc to, podniósł wolna rękę, sięgając po rzeczone "my". Papieros wsunął w usta, a posrebrzany zwitek, zatrzymał w dłoni. Dalej sięgnął po zapalniczkę. Mugolska, otrzymana jeszcze od Matta - Dziękuję za prezentację - odezwał się dopiero, gdy wypuścił z ust dym, a sam - podniósł się z miejsca, wędrując pod jedną ze ścian i ostatecznie, opierając się o nią barkiem - Jeśli mówi pani prawdę, to bez problemu zweryfikujemy pani klienta od świstoklika - ostatecznie nie musiał już ukrywać, że kobieta właśnie oczyszczała się z postawionych zarzutów. I tak właściwie - była wolna. Nie licząc papierkologii, która spadała mu w udziale. Na sama myśl, chciało mu się skrzywić. Pozostawał jednak spokojny, wracając spojrzeniem do kobiety.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jego osąd był bardzo trafny - nie była na tyle bezczelna by w obecnej sytuacji pozwolić sobie na komentarz w stronę stojącego naprzeciw niej aurora. Nie była również w stanie wznieść się na swobodę umożliwiającą jej wystosowanie jakiejś błyskotliwej odpowiedzi. Stał w końcu przed nią przedstawiciel służb specjalnych, auror. Wzbudzał respekt i nieśmiałość nie tylko samymi insygniami Biura, lecz również czymś. Może była to przenikliwość spojrzenia, może robiąca wrażenie kanciasta męska sylwetka, a może coś czego nazwać jednym słowem nie umiała. Dziwna aura nakazująca zachować się w obecnej sytuacji zgodnie z jego wolą. Będąc rozsądną nie zamierzała z tym walczyć. Nie oznaczało to jednak, że nie mogła wydąć ust w dziubek oraz wbić zaciekłego spojrzenia w blat stołu.
- Dziękuję...? - mruknęła ptytająco, jak obcokrajowiec nie będący do końca pewny tego, czy użyte słowo brzmi tak jak brzmieć powinno. Zaraz po tym podniosła brązowe tęczówki na aurora przekrzywiając głowę, jak stworzenie do uszu którego dobiegł nieznany mu wcześniej dźwięk. Na krótką chwilę w jej oczach przestał być aurorem, czarodziejem, czy nawet mężczyzną, a stał się jej prywatnym sposobem. Sposobem na lądowanie. Bez wątpienia należała mu się za to wdzięczność. Ale taka trwająca umiarkowanie długo. Chrząknęła więc podejmując się wyjaśnień.
Te kontynuowała z zaangażowaniem którego nie można było jej odjąć. Bynajmniej nie z beztroską, a z pełnym skupieniem wykorzystywała tytoniowe zwitki. Nie dała nawet szansy na to by auror podsunął jej pergamin oraz pióro. Nie wahała się w swym działaniu. Przynajmniej do chwili w której Skamander pochylił się nad stołem z dziwnym głodem w spojrzeniu przypominając jej kocura przed którym rozkładano półmiski bitej śmietany. Ściągnęła brwi ku sobie nieco zaniepokojnoa, lecz kompletnie nieświadoma tego, że wystawiała go na pokuszenie nałogu.
- Być może. Jednak jeżeli to prawda to nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego pojawiłam się akurat w tamtej chwili i w takich okolicznościach - zaciągnęła kosmyk za ucho kontynuując dokonywanie ustawienia by ostatecznie patrzeć z niedowierzaniem, jak auror odpalił punkt odniesienia całego układu dziwnym urządzeniem - Spopiela pan nas - powtórzyła myśl z niedowierzaniem, a potem z niepokojem obserwując niekompletną już teraz pracę swych rąk - Mogę prosić o trwalszy materiał...? - zapytała z delikatnym wyrzutem, lecz nie straciła przy tym na zaangażowaniu w powierzone jej zadanie - Eeem nie chcę studzić entuzjazmu, jednak komentarz na to stwierdzenie brzmi: i tak, i nie. Chodzi mi o tę część związaną z brakiem problemu. Widzi pan, panie Skamander miałam jeden guzik i jeżeli pokaże mi pan odpowiedni dokument to od ręki jestem w stanie ujawnić tożsamość klienta, który zlecił mi stworzenie skonfiskowanego mi świstoklika. Proszę nie odebrać mnie źle - rynek usług jest nieco bezlitosny - dbała o dyskrecję swoich klientów. Jeżeli miała ujawnić ich dane personalne chciała mieć pod to odpowiednie udokumentowanie by nie narażać swojej kruchej pozycji - Mogę jednak od ręki zapisać adres antykwariatu w którym nabyłam guzik. Być może mieli ich więcej. Być może zostały przerobione na świstokliki. Być może ktoś użył jednego z nich w tym samym czasie co ja swojego.
- Dziękuję...? - mruknęła ptytająco, jak obcokrajowiec nie będący do końca pewny tego, czy użyte słowo brzmi tak jak brzmieć powinno. Zaraz po tym podniosła brązowe tęczówki na aurora przekrzywiając głowę, jak stworzenie do uszu którego dobiegł nieznany mu wcześniej dźwięk. Na krótką chwilę w jej oczach przestał być aurorem, czarodziejem, czy nawet mężczyzną, a stał się jej prywatnym sposobem. Sposobem na lądowanie. Bez wątpienia należała mu się za to wdzięczność. Ale taka trwająca umiarkowanie długo. Chrząknęła więc podejmując się wyjaśnień.
Te kontynuowała z zaangażowaniem którego nie można było jej odjąć. Bynajmniej nie z beztroską, a z pełnym skupieniem wykorzystywała tytoniowe zwitki. Nie dała nawet szansy na to by auror podsunął jej pergamin oraz pióro. Nie wahała się w swym działaniu. Przynajmniej do chwili w której Skamander pochylił się nad stołem z dziwnym głodem w spojrzeniu przypominając jej kocura przed którym rozkładano półmiski bitej śmietany. Ściągnęła brwi ku sobie nieco zaniepokojnoa, lecz kompletnie nieświadoma tego, że wystawiała go na pokuszenie nałogu.
- Być może. Jednak jeżeli to prawda to nie potrafię odpowiedzieć na pytanie dlaczego pojawiłam się akurat w tamtej chwili i w takich okolicznościach - zaciągnęła kosmyk za ucho kontynuując dokonywanie ustawienia by ostatecznie patrzeć z niedowierzaniem, jak auror odpalił punkt odniesienia całego układu dziwnym urządzeniem - Spopiela pan nas - powtórzyła myśl z niedowierzaniem, a potem z niepokojem obserwując niekompletną już teraz pracę swych rąk - Mogę prosić o trwalszy materiał...? - zapytała z delikatnym wyrzutem, lecz nie straciła przy tym na zaangażowaniu w powierzone jej zadanie - Eeem nie chcę studzić entuzjazmu, jednak komentarz na to stwierdzenie brzmi: i tak, i nie. Chodzi mi o tę część związaną z brakiem problemu. Widzi pan, panie Skamander miałam jeden guzik i jeżeli pokaże mi pan odpowiedni dokument to od ręki jestem w stanie ujawnić tożsamość klienta, który zlecił mi stworzenie skonfiskowanego mi świstoklika. Proszę nie odebrać mnie źle - rynek usług jest nieco bezlitosny - dbała o dyskrecję swoich klientów. Jeżeli miała ujawnić ich dane personalne chciała mieć pod to odpowiednie udokumentowanie by nie narażać swojej kruchej pozycji - Mogę jednak od ręki zapisać adres antykwariatu w którym nabyłam guzik. Być może mieli ich więcej. Być może zostały przerobione na świstokliki. Być może ktoś użył jednego z nich w tym samym czasie co ja swojego.
angel heart | devil mind
Nie mógł zawsze zdawać się na instynkty. Przynajmniej - nie te naturalne. Z nabytymi podczas pracy - współpracował, wyrabiając sobie swoistą "osobowość". Natura - potrafiła przecież zmylić, przykładowo, gdy spotykało się słabszą - w założeniu - kobietę. Ale czarna magia wypaczała zawsze, nie licząc się z płcią, chociaż jej znamiona pozostawały całkiem róże. Skamander pamiętał doskonale podczas jednej z walk na anomalii - słodki, kobiecy głos, który odwrotnie proporcjonalnie, ciskał obrzydliwymi klątwami. W oczach Samuela - traciła status kobiety, wykrzywiając jej naturę. Kobieta parająca się z lubością czarna magią w jakiś sposób brzmiała jeszcze bardziej okrutnie, wstrętnie? niż ci będący mężczyznami. Zupełnie, jakby utraciła status otrzymany z natury, pozostając pusta skorupą. Ale znamiona porównania - dziś, trudno było znaleźć. Ciemnowłosa nieznajoma, z każdym kolejnym pytanie, odpowiedzią, i potwierdzonym dowodem, otrzymywała status przypadkowego świadka. A spojrzenie, które często umykało przed jego własnym - pozbawione było kłamstwa, które gotów był znaleźć na początku.
Mimo paskudnego zmęczenia, nie zwolnił się z obowiązku dopełnienia wszystkiego do końca. Obraz sytuacji zaistniałej podczas akcji - wyklarował się, a dzięki nowej (numerologicznej?) perspektywie - być może uda im się złapać uciekinierów - Proszę - odezwał się powoli, jakby z namysłem, pozwalając sobie wyciągniecie i rozprostowanie ramienia. Przesunął się na krześle, przypominając sobie, jak bardzo nie lubił siedzieć za biurkiem - żadnego rodzaju. Ale zatrzymał się na dłużej, gdy kobieta wróciła mu swoją uwagę i parę ciemnych tęczówek - zatrzymując się przy nim na dłużej. Być może w osobistej ocenie, albo szukając w krótkim słowie czegoś więcej, niż mógł pokazać. I chociaż był to ledwie moment, musiał przyznać, że podobał mu się sposób, w jaki patrzyła, odbijając w źrenicach barwioną brązem ciekawość.
Ale to skupienie i zaangażowanie w krótkiej, naukowej opowieści bardziej zwracało uwagę. Pióro i czysty pergamin, który tkwił pod kilkoma, zapisanymi kartkami, pozostały na miejscu. Improwizacja nie była obca nieznajomej, klarownie komponując z dostępnych narzędzi, krótką i nieoczekiwaną historię ich "poznania", nieświadomie, przyciągając uwagę dodatkowymi aspektami - To właśnie chciałem ustalić. Dlaczego - pani się tam znalazła - niestety, nie orientował się w numerologicznych wyliczeniach, tylko pobieżnie rejestrując tłumaczenia o świstoklikowym zamieszaniu.
Jeśli dopisałoby im szczęście, po dokładniejszym przeszukaniu polany, mogli znaleźć potwierdzenie teorii, jaką wysnuła Vane. I to z ta myślą wędrował pod ścianę, gdy papieros tlił się już jasno, oddając mu w końcu część należnej mu, tytoniowej uwagi. Wypuścił smugę dymu przez nos i oderwał wargi od zwitka, hamując nieco wilczy uśmiech, który próbował wedrzeć się na ustach. Tym większy, że kobieta prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z wieloznaczności frazy, którą własnie mu podarowała. Odnalazł ciemne tęczówki, chwytając je we własne - Taka już męska natura - sekunda, dwie i pozwolił jej umknąć. Zepchnięta z piedestału osobowość zawadiaki błysnęła i zgasła, gdy sięgnął po kolejny haust dymu. Odbił się ramieniem od ściany i wrócił do krzesła. Nie usiadł jednak, wyciągając ze sterty kartek - czystą - Nie wiem czy to będzie wystarczające dla pani możliwości - w pierwszej chwili, miał zamiar podsunąć pergamin po stole, ale zrezygnował, obchodząc mebel i zatrzymując się obok Shelty. Nachylił się, wsuwając materiał pod kobiece dłonie. Wyprostował się, oddając zgarnięta na chwilę przestrzeń - Aktualnie, studzi pani własny entuzjazm, bo od tego zależy, czy wyjdzie pani za chwilę... - uniósł brwi i spojrzał w dół, na siedząca kobietę - czy dopiero rano, gdy takowy dokument zostanie mi wydany - odwrócił się i wrócił pod ścianę, dostrzegając, jak chmura dymu lokuje się nad ich głowami, po czym znika, pociągnięta chłodnym przeciągiem gdzieś w zakamarki więzienia - Adres się przyda - potwierdził - ale to za mało. Nazwisko będzie potrzebne - zawiesił głos, spoglądając na drzwi, za którymi rozbrzmiał charakterystyczny ton kroków - Mogę też podpisać się pod pisemna zgodą na udostępnienie danych wspomnianego klienta - ko by pomyślał, że papierkologia i znajomość biurokratycznych procedur, może mu się kiedyś przydać. Skamander i dokumenty. Czy była w tym jakaś ironia?
Mimo paskudnego zmęczenia, nie zwolnił się z obowiązku dopełnienia wszystkiego do końca. Obraz sytuacji zaistniałej podczas akcji - wyklarował się, a dzięki nowej (numerologicznej?) perspektywie - być może uda im się złapać uciekinierów - Proszę - odezwał się powoli, jakby z namysłem, pozwalając sobie wyciągniecie i rozprostowanie ramienia. Przesunął się na krześle, przypominając sobie, jak bardzo nie lubił siedzieć za biurkiem - żadnego rodzaju. Ale zatrzymał się na dłużej, gdy kobieta wróciła mu swoją uwagę i parę ciemnych tęczówek - zatrzymując się przy nim na dłużej. Być może w osobistej ocenie, albo szukając w krótkim słowie czegoś więcej, niż mógł pokazać. I chociaż był to ledwie moment, musiał przyznać, że podobał mu się sposób, w jaki patrzyła, odbijając w źrenicach barwioną brązem ciekawość.
Ale to skupienie i zaangażowanie w krótkiej, naukowej opowieści bardziej zwracało uwagę. Pióro i czysty pergamin, który tkwił pod kilkoma, zapisanymi kartkami, pozostały na miejscu. Improwizacja nie była obca nieznajomej, klarownie komponując z dostępnych narzędzi, krótką i nieoczekiwaną historię ich "poznania", nieświadomie, przyciągając uwagę dodatkowymi aspektami - To właśnie chciałem ustalić. Dlaczego - pani się tam znalazła - niestety, nie orientował się w numerologicznych wyliczeniach, tylko pobieżnie rejestrując tłumaczenia o świstoklikowym zamieszaniu.
Jeśli dopisałoby im szczęście, po dokładniejszym przeszukaniu polany, mogli znaleźć potwierdzenie teorii, jaką wysnuła Vane. I to z ta myślą wędrował pod ścianę, gdy papieros tlił się już jasno, oddając mu w końcu część należnej mu, tytoniowej uwagi. Wypuścił smugę dymu przez nos i oderwał wargi od zwitka, hamując nieco wilczy uśmiech, który próbował wedrzeć się na ustach. Tym większy, że kobieta prawdopodobnie nie zdawała sobie sprawy z wieloznaczności frazy, którą własnie mu podarowała. Odnalazł ciemne tęczówki, chwytając je we własne - Taka już męska natura - sekunda, dwie i pozwolił jej umknąć. Zepchnięta z piedestału osobowość zawadiaki błysnęła i zgasła, gdy sięgnął po kolejny haust dymu. Odbił się ramieniem od ściany i wrócił do krzesła. Nie usiadł jednak, wyciągając ze sterty kartek - czystą - Nie wiem czy to będzie wystarczające dla pani możliwości - w pierwszej chwili, miał zamiar podsunąć pergamin po stole, ale zrezygnował, obchodząc mebel i zatrzymując się obok Shelty. Nachylił się, wsuwając materiał pod kobiece dłonie. Wyprostował się, oddając zgarnięta na chwilę przestrzeń - Aktualnie, studzi pani własny entuzjazm, bo od tego zależy, czy wyjdzie pani za chwilę... - uniósł brwi i spojrzał w dół, na siedząca kobietę - czy dopiero rano, gdy takowy dokument zostanie mi wydany - odwrócił się i wrócił pod ścianę, dostrzegając, jak chmura dymu lokuje się nad ich głowami, po czym znika, pociągnięta chłodnym przeciągiem gdzieś w zakamarki więzienia - Adres się przyda - potwierdził - ale to za mało. Nazwisko będzie potrzebne - zawiesił głos, spoglądając na drzwi, za którymi rozbrzmiał charakterystyczny ton kroków - Mogę też podpisać się pod pisemna zgodą na udostępnienie danych wspomnianego klienta - ko by pomyślał, że papierkologia i znajomość biurokratycznych procedur, może mu się kiedyś przydać. Skamander i dokumenty. Czy była w tym jakaś ironia?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.03.19 22:59, w całości zmieniany 1 raz
- To jest nas zatem dwoje - stwierdziła optymistycznie - Myślę więc, że poszukiwania nie powinny potrwać długo biorąc pod uwagę, że oboje pracujemy z szukania odpowiedzi - zauważyła, a chwile później myśl ta spłynęła na jej usta. Zgodziła się z jej brzmieniem jeszcze bardziej odnajdując między naukowcem, a aurorem tego samego królika za którym gnali, ten sam bezimienny cień tajemnicy który ścigali, tą samą kiwają się w dłoni latarnię rzucającą światło na to co jest skryte, pozornie niedostrzegalne - odpowiedzi.
Nie wiedziała czy dostrzegała w nim przez chwilę mistyczne smocze stworzenie, czy też wilczego drapieżnika otulonego dymną aurą tworzącego go wciąż rozgrzanego popiołu. W jej oczach zatlił się tak, jak końcówka tytoniowego zwitka niepokorną iskrą dusząc to drobne oburzenie, które do niego chwilę wcześniej wystosowała, a budząc pewne zaintrygowanie. Te wzmogło się w chwili w której padła odpowiedź nie pasująca ani do numerologicznego zagadnienia funkcjonowania świstoklików, ani aurorskiej akcji.
- Och... - mruknęła odkrywczo odnajdując z opóźnieniem tą nić powiązania. Powieki chcąc podkreślić przypływ odkrywczości swej właścicielki rozchyliły się szerzej. Na miodową skórę przegryzł się zaś ciepły rumień. Nie była jednak speszona, a przynajmniej nie w taki sposób jaki by to zrobiło płoche dziewczęcie: nie miała wbitego spojrzenia w blat, nie umknęła nim, nie skrzywiła się, nie poruszyła się nerwowo. Znała to chełpliwe ciepło. Odnajdywała się we frywolności poruszających się w niewielkim pomieszczeniu słów, zwłaszcza w tych wypełniających duszne sale rodzinnej gospody. Zaintrygował ją. Być może nieco rozbawił bo kąciki ust uniosły się. Zakryła je dłonią. Brwi ściągnęła w nieszczerym grymasie oburzenia - Panie Skamander, rozumiem, że z powodu natłoku obowiązków, wy aurorzy, jesteście zmuszeni wykorzystywać okazję do kontaktu z tą niewinną częścią globu, jednak proszę mieć na uwadze, że to nasze pierwsze przesłuchanie - mruknęła nieco nie wierząc temu, jak lekko przyszło zarazić jej się od mężczyzny wyłamaniem w ciężkiej atmosferze przesłuchania. Dopiero myśl ta wywołała na jej twarzy faktyczne speszenie, które podtrzymywało ciepło polików. Chrząknęła cicho, upominając siebie. Podciągnęła ku sobie pergamin. Nie odrywając spojrzenia od kartki kreśliła na niej kolejne przecinające się linie mające służyć za pomocniczą siatkę współrzędnych. Miały pomóc w odniesieniu się do jakiejś sztucznej jednostki odległości mającej odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Tak właściwie to nie do końca. To zależy od tego, na jak okropną lub dobrą herbatę mogę liczyć z pana strony - mruknęła dopisując smukłymi, wysoko kreślonymi, pochylonymi literami legendę do poczynionych oznaczeń - Oraz od tego, czy pozwoliłby mi pan zerknąć na mój świstoklik. Wiem, że prawdopodobnie nie mam szans na to by go odzyskać do końca śledztwa, lecz chciałabym móc się przynajmniej przyjrzeć jego aurze by móc spróbować znaleźć pytanie na to co się wówczas właściwie wydarzyło: dlaczego pojawiłam się akurat tam i w tym czasie. W czyjejś asyście, oczywiście. Myślę, że to może pomóc nie tylko mi, lecz również panu - zadumała się się, a jej dłoń nieco się zachwiała w chwili w której na krawędzi pergaminu, tam gdzie znajdowało się miejsce nakreśliła adres antykwariatu - Przykro mi, nie znam właściciela - niestety nie wypytywała sprzedawców o dane personalne i nie miała z nimi zaciśniętych więzi na tyle by się z nimi firmowo spoufalać. Przynajmniej nie z tym człowiekiem - Bardzo dobrze. Chcę by pan wiedział, że nie robię tego po złośliwości. Nie chcę utrudniać pańskiego śledztwa, jednak...muszę pilnować również swojego. Jeżeli będzie miał pan jakieś pytania to proszę się śmiało ze mną kontaktować. Zamierzam współpracować - w kolejnej lince zaczęła dopisywać swoje dane osobowe oraz adres choć to i tak już pewnie wiedział. Następnie wyczekiwała dalszych procedur po których końcu została ostatecznie zwolniona do domu. To była okropnie długa noc.
|zt
Nie wiedziała czy dostrzegała w nim przez chwilę mistyczne smocze stworzenie, czy też wilczego drapieżnika otulonego dymną aurą tworzącego go wciąż rozgrzanego popiołu. W jej oczach zatlił się tak, jak końcówka tytoniowego zwitka niepokorną iskrą dusząc to drobne oburzenie, które do niego chwilę wcześniej wystosowała, a budząc pewne zaintrygowanie. Te wzmogło się w chwili w której padła odpowiedź nie pasująca ani do numerologicznego zagadnienia funkcjonowania świstoklików, ani aurorskiej akcji.
- Och... - mruknęła odkrywczo odnajdując z opóźnieniem tą nić powiązania. Powieki chcąc podkreślić przypływ odkrywczości swej właścicielki rozchyliły się szerzej. Na miodową skórę przegryzł się zaś ciepły rumień. Nie była jednak speszona, a przynajmniej nie w taki sposób jaki by to zrobiło płoche dziewczęcie: nie miała wbitego spojrzenia w blat, nie umknęła nim, nie skrzywiła się, nie poruszyła się nerwowo. Znała to chełpliwe ciepło. Odnajdywała się we frywolności poruszających się w niewielkim pomieszczeniu słów, zwłaszcza w tych wypełniających duszne sale rodzinnej gospody. Zaintrygował ją. Być może nieco rozbawił bo kąciki ust uniosły się. Zakryła je dłonią. Brwi ściągnęła w nieszczerym grymasie oburzenia - Panie Skamander, rozumiem, że z powodu natłoku obowiązków, wy aurorzy, jesteście zmuszeni wykorzystywać okazję do kontaktu z tą niewinną częścią globu, jednak proszę mieć na uwadze, że to nasze pierwsze przesłuchanie - mruknęła nieco nie wierząc temu, jak lekko przyszło zarazić jej się od mężczyzny wyłamaniem w ciężkiej atmosferze przesłuchania. Dopiero myśl ta wywołała na jej twarzy faktyczne speszenie, które podtrzymywało ciepło polików. Chrząknęła cicho, upominając siebie. Podciągnęła ku sobie pergamin. Nie odrywając spojrzenia od kartki kreśliła na niej kolejne przecinające się linie mające służyć za pomocniczą siatkę współrzędnych. Miały pomóc w odniesieniu się do jakiejś sztucznej jednostki odległości mającej odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Tak właściwie to nie do końca. To zależy od tego, na jak okropną lub dobrą herbatę mogę liczyć z pana strony - mruknęła dopisując smukłymi, wysoko kreślonymi, pochylonymi literami legendę do poczynionych oznaczeń - Oraz od tego, czy pozwoliłby mi pan zerknąć na mój świstoklik. Wiem, że prawdopodobnie nie mam szans na to by go odzyskać do końca śledztwa, lecz chciałabym móc się przynajmniej przyjrzeć jego aurze by móc spróbować znaleźć pytanie na to co się wówczas właściwie wydarzyło: dlaczego pojawiłam się akurat tam i w tym czasie. W czyjejś asyście, oczywiście. Myślę, że to może pomóc nie tylko mi, lecz również panu - zadumała się się, a jej dłoń nieco się zachwiała w chwili w której na krawędzi pergaminu, tam gdzie znajdowało się miejsce nakreśliła adres antykwariatu - Przykro mi, nie znam właściciela - niestety nie wypytywała sprzedawców o dane personalne i nie miała z nimi zaciśniętych więzi na tyle by się z nimi firmowo spoufalać. Przynajmniej nie z tym człowiekiem - Bardzo dobrze. Chcę by pan wiedział, że nie robię tego po złośliwości. Nie chcę utrudniać pańskiego śledztwa, jednak...muszę pilnować również swojego. Jeżeli będzie miał pan jakieś pytania to proszę się śmiało ze mną kontaktować. Zamierzam współpracować - w kolejnej lince zaczęła dopisywać swoje dane osobowe oraz adres choć to i tak już pewnie wiedział. Następnie wyczekiwała dalszych procedur po których końcu została ostatecznie zwolniona do domu. To była okropnie długa noc.
|zt
angel heart | devil mind
- Dzielą nas tylko metody jej zdobywania - nie zastanawiał się długo nad odpowiedzią, ale - w jakimś sensie, kobieta miała rację. Dotarcie do wiedzy, której szukali pozostawało w zasięgu obu, reprezentowanych dziedzin. Mógłby nawet pociągnąć temat, bo z filozoficznego punktu widzenia? w naturze człowieka było poszukiwanie prawdy. Tylko wielu dzieliły powody jej zdobywania. Tajemnice mogły stać się remedium na choroby świata, albo - przestrogą i karą. Wiedział przecież doskonale, jak bardzo spaczyły wielu poszukiwaczy odpowiedzi, jakich upatrywali w czarnej magii. Tych - Skamander ścigał, mierząc karę i wrzucając odpowiedzialność za popełnione zbrodnie. W szerokim jednak rozumieniu - tak, szukali prawdy. I odpowiadali przed nią.
Klasyfikacja przesłuchania zmieniła swój obieg. Dowody świadczyły, że pani naukowiec nie mijała się z prawdą. Potwierdzały to nie tylko potwierdzenia zdobytych śladów, uzupełniana opowieścią numerologiczną historia, ale i jego własne postrzeganie. Nie przyglądał się rozmówczyni bez przyczyny. Śledził ruch tańczących na twarzy cieniu, gdy zmieniała się mimika, a emocje rozpisywały prawdę szybciej, niż zdążyła ją zwerbalizować. Kłamstwo dostrzegał szybko, wychwytując zmiany , które dla laika byłyby niedostrzegalne. Skamander uczył się na mistrzach - krętaczach, unikających odpowiedzialności za czarnomagiczne przestępstwa. Zbrodniarzy, którzy chowali prawdę w oślizgłych słowach kłamstwa.
Moment zawieszenia, kilka sekund, które na kilka chwil wyrwało go z pomieszczenia i rzuciło nieco inne światło na sytuacje, w jakiej uczestniczył. I gdyby nie zmęczenie po akcji, rany i panującą wokół więzienna aura, dostrzegłby wcześniej widzianą perspektywę. nawyki z pracy, brały jednak górę niemal mechanicznie, nie zastanawiał się nad ich znaczeniem. Wiedział, jakich informacji potrzebował, do czego zmierzał i co ostatecznie chciał osiągnąć, odsuwając na bok, z kim właściwie miał do czynienia. Słowa, które wdarły się na jego wargi, spojrzenie, które prześlizgnęło się po kobiecym licu i nienazwany formalnie błysk w oku, zapewnił mu nieco inną formę postrzegania i wrażeń. Czerpał - znowu - nienazwaną i duszona pospiesznie przyjemność z widoku wstępującego na kobiece policzki zrozumienia. Obserwował zmieniające się na powiekach cienie i mrugające czernią rzęsy, by na koniec otrzymać odpowiedź, która niewiele miała wspólnego z dostrzeżonymi znamionami prawdy.
- To wciąż fakty. Nic ponad to, panno Vane - uprzedził znamiennie, wracając do powagi, którą częstował ją od samego początku. Ale iskra, która błądziła w jego ślepiach, pozostała, na chwilę ciesząc się uznanym fragmentem wolności.
Skamandera powitał pet kończącego się zbyt szybko papierosa. Wziął ostatni, tytoniowy wdech, gasząc resztki żaru na podeszwie ciężkiego buta. Wracał do obowiązku i kończącego się już oficjalnie przesłuchania. Pozostawały formalności, które dopełnić musiał, ale - ostatecznie mógł się cieszyć, że nieznajoma rzeczywiście okazała się wyłącznie przypadkowym uczestnikiem aurorskiej akcji. Dlatego obserwował w skupieniu, jak zgrabne litery zapełniały podsunięty pergamin, zapełniając je wymaganą treścią - Dziś została tylko kawa - nie żeby narzekał. Zdecydowanie wolał kofeinę w takiej formie. A noc wciąż zapowiadała się na długą. Przynajmniej część mógł odhaczyć za spełnioną - Dziś nie będzie to możliwe. Dowody będą dostępne dopiero jutro, ale... o jakiej aurze pani mówi? - uniósł brwi, zerkając na pisząca kobietę - Przy dopełnieniu formalności, będzie pani mogła odzyskać różdżkę - to o czym mówiła, intrygowało. Nie miał zbyt wiele wspólnego z numerologią, a w tej dziedzinę kobieta wydawała się znawczynią. Nie wiedział też - czego właściwie miał spodziewać się po aurze, o której wspominała - W takim razie wystarczy, że przekaże nam pani jego rysopis - pochylił się nad zapełniającym się dokumentem. Przeczytał go, akcentując w myślach kolejne, składane w całość elementy wybrakowanych informacji ze śledztwa - Proszę w takim razie, oczekiwać mojego listu - skinął głową i sam, tuz pod spisanymi personaliami kobiety, wpisał własne, potwierdzając zgodność.
- Jest pani na dziś wolna - noc w Tower nie należała do przyjemnych. On sam, pisał się na to, na własną odpowiedzialność i zgodę. Praca nie wybierała. On wybrał ją sam.
| zt
Klasyfikacja przesłuchania zmieniła swój obieg. Dowody świadczyły, że pani naukowiec nie mijała się z prawdą. Potwierdzały to nie tylko potwierdzenia zdobytych śladów, uzupełniana opowieścią numerologiczną historia, ale i jego własne postrzeganie. Nie przyglądał się rozmówczyni bez przyczyny. Śledził ruch tańczących na twarzy cieniu, gdy zmieniała się mimika, a emocje rozpisywały prawdę szybciej, niż zdążyła ją zwerbalizować. Kłamstwo dostrzegał szybko, wychwytując zmiany , które dla laika byłyby niedostrzegalne. Skamander uczył się na mistrzach - krętaczach, unikających odpowiedzialności za czarnomagiczne przestępstwa. Zbrodniarzy, którzy chowali prawdę w oślizgłych słowach kłamstwa.
Moment zawieszenia, kilka sekund, które na kilka chwil wyrwało go z pomieszczenia i rzuciło nieco inne światło na sytuacje, w jakiej uczestniczył. I gdyby nie zmęczenie po akcji, rany i panującą wokół więzienna aura, dostrzegłby wcześniej widzianą perspektywę. nawyki z pracy, brały jednak górę niemal mechanicznie, nie zastanawiał się nad ich znaczeniem. Wiedział, jakich informacji potrzebował, do czego zmierzał i co ostatecznie chciał osiągnąć, odsuwając na bok, z kim właściwie miał do czynienia. Słowa, które wdarły się na jego wargi, spojrzenie, które prześlizgnęło się po kobiecym licu i nienazwany formalnie błysk w oku, zapewnił mu nieco inną formę postrzegania i wrażeń. Czerpał - znowu - nienazwaną i duszona pospiesznie przyjemność z widoku wstępującego na kobiece policzki zrozumienia. Obserwował zmieniające się na powiekach cienie i mrugające czernią rzęsy, by na koniec otrzymać odpowiedź, która niewiele miała wspólnego z dostrzeżonymi znamionami prawdy.
- To wciąż fakty. Nic ponad to, panno Vane - uprzedził znamiennie, wracając do powagi, którą częstował ją od samego początku. Ale iskra, która błądziła w jego ślepiach, pozostała, na chwilę ciesząc się uznanym fragmentem wolności.
Skamandera powitał pet kończącego się zbyt szybko papierosa. Wziął ostatni, tytoniowy wdech, gasząc resztki żaru na podeszwie ciężkiego buta. Wracał do obowiązku i kończącego się już oficjalnie przesłuchania. Pozostawały formalności, które dopełnić musiał, ale - ostatecznie mógł się cieszyć, że nieznajoma rzeczywiście okazała się wyłącznie przypadkowym uczestnikiem aurorskiej akcji. Dlatego obserwował w skupieniu, jak zgrabne litery zapełniały podsunięty pergamin, zapełniając je wymaganą treścią - Dziś została tylko kawa - nie żeby narzekał. Zdecydowanie wolał kofeinę w takiej formie. A noc wciąż zapowiadała się na długą. Przynajmniej część mógł odhaczyć za spełnioną - Dziś nie będzie to możliwe. Dowody będą dostępne dopiero jutro, ale... o jakiej aurze pani mówi? - uniósł brwi, zerkając na pisząca kobietę - Przy dopełnieniu formalności, będzie pani mogła odzyskać różdżkę - to o czym mówiła, intrygowało. Nie miał zbyt wiele wspólnego z numerologią, a w tej dziedzinę kobieta wydawała się znawczynią. Nie wiedział też - czego właściwie miał spodziewać się po aurze, o której wspominała - W takim razie wystarczy, że przekaże nam pani jego rysopis - pochylił się nad zapełniającym się dokumentem. Przeczytał go, akcentując w myślach kolejne, składane w całość elementy wybrakowanych informacji ze śledztwa - Proszę w takim razie, oczekiwać mojego listu - skinął głową i sam, tuz pod spisanymi personaliami kobiety, wpisał własne, potwierdzając zgodność.
- Jest pani na dziś wolna - noc w Tower nie należała do przyjemnych. On sam, pisał się na to, na własną odpowiedzialność i zgodę. Praca nie wybierała. On wybrał ją sam.
| zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostudzenie anomalii przyszło im z łatwością, komplikacje zaczęły się później. Przypadkowy patrol ministerialnych służb - nie wierzył, by szczególnie skwapliwie przeczesywali okolice przybytków pełnych niestałej magii - wpadł do salonu wróżbity, pozostawiając im ledwie kilka sekund na reakcję. On zdołał się schować, lecz Cassandrę znaleźli i pojmali, po czym wyprowadzili w magicznych kajdankach jak podłą przestępczynię. Magnus nie mógł nic z tym zrobić, gdyby się ujawnił, do pierdla trafiliby oboje, więc pozostało mu jedynie ostre wkurwienie i smarowanie naprędce listów do naczelnika Tower. Dziad się opierał i ordynarnie domagał się łapówki, co sprawiło, że w Magnusie dodatkowo się zagotowało. Nie miał prawa i mało już brakowało, by Rowle zmaterializował się w twierdzy i narobił rabanu, lecz szybki papieros nad listownym pergaminem pomógł mu odzyskać równowagę. Tym razem jego list nie pozostawiał żadnych złudzeń ani pola do obrzydliwej wyobraźni naczelnika, Magnus właściwie nie czekał na odpowiedź - przewidywał jej treść. Przeprosiny, kajanie się i obietnica natychmiastowego zwolnienia, zapewne liczył, że Rowle jednak się nie pojawi. Niedoczekanie: tuż po wysłaniu sowy zawinął manatki i czterdzieści minut później wyłaniał się z czarnej mgły przy głównym budynku Tower, obojętnie mijając zdezorientowanych strażników. Zastał go obowiązek, musiał - i chciał - odstawić Cassandrę do domu, jej córka się martwiła. Rozmowa z Lysą, mając drobną dziewczynkę za zwalistym cielskiem trolla do najłatwiejszych nie należała, lecz zdołał ją nieco uspokoić i obiecać, że prędko zwróci matkę w stanie nienaruszonym. Czasu nie minęło dużo, nie zwlekał z tym, ale mierził go sam fakt, że w ogóle do tego doszło. Po wyłuszczeniu sprawy pokierowano go do na drugie piętro, podobno jakaś szycha jeszcze z nią rozmawiała; Rowle nadął się i ugrał pięć minut zamiast zwiastowanych dwudziestu, które wykorzystał na odbiór jej osobistych rzeczy. Pewnie powinien kupić jakieś kwiaty, czy inny szajs, ale stwierdził, że zrobi to przy okazji, teraz skupiając się na wyprowadzeniu Valbatsky z tego cyrku. W końcu wyszła z pomieszczenia na końcu korytarza, a tuż za nią jakiś kanciasty służbista, którego Magnus zmroził wściekłym spojrzeniem.
-Wszystko w porządku? - spytał, podając jej wierzchnią szatę i oddając różdżkę. Wyglądała normalnie, zero śladów pobicia czy innych podobnych nadużyć, może tylko pulsująca kobieca irytacja objawiająca się w charakterystycznym uniesieniu brwi - chodźmy stąd, bo zaraz kogoś rozniosę - mruknął, wykonując gest, jakby chciał ją objąć, lecz ostatecznie z niego zrezygnował, zagarniając powietrze.
-Wszystko w porządku? - spytał, podając jej wierzchnią szatę i oddając różdżkę. Wyglądała normalnie, zero śladów pobicia czy innych podobnych nadużyć, może tylko pulsująca kobieca irytacja objawiająca się w charakterystycznym uniesieniu brwi - chodźmy stąd, bo zaraz kogoś rozniosę - mruknął, wykonując gest, jakby chciał ją objąć, lecz ostatecznie z niego zrezygnował, zagarniając powietrze.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy wtrącono ją do ciemnej i brudnej celi, zdążyła tylko wysyczeć im w twarze, że jest w ciąży i potrzebuje opieki uzdrowiciela. Widywała już to miejsce od środka, szczęśliwie nigdy na długo i za każdym razem przypominało jej wyłącznie o tych, których darzyła szczerą nienawiścią - o Vasylu i innych, z którymi nie chciała stać w jednym szeregu. Wierzyła, że nie spędzi tutaj dużo czasu, wiedziała, że musi się stąd wydostać. Dla siebie, dla Lysandry, dla dziecka, które jeszcze się nie narodziło.
I wcale nie czuła się sama. Była pewna, że Magnus jej nie zostawi, czarnoksiężnik widział wszystko - choć sam zdołał się skryć przed patrolem, ją pochwycili bez trudu, zbyt wolną, zbyt niezręczną w swoim stanie - pomimo wypitego eliksiru. Na nadgarstkach wciąż czuła otarcia po zbyt ciasnych kajdanach, ból dumy nie miał znaczenia - bywała w gorszych opresjach, a istotniejsze od niej samej były jej dzieci. Skulona w kącie najchętniej odmówiłaby obrzydliwego chleba i brudnej wody - ale jej dziecko nie mogło głodować. Lochy. Uwięzienie. Brak wolności. Wszystko to, czego obawiała się najmocniej, za stalowymi kratami mogłaby dostać klaustrofobii - gdy tęsknie spoglądała w sklepienie zimnego kamiennego sufitu, wypatrując nieba, którego nie mogła tam dostrzec. Odkąd stała się ptakiem, miłowała wolność jeszcze mocniej niż wcześniej, tęskniła za nią i pragnęła jej, zwinięte skrzydła wyniszczały, z nieużywanych opadały pióra, pozostawiając nagi szkielet bezkresnego cierpienia.
Do więźniarek nie odzywała się wcale, ignorując ich zaczepki. Nie była jedną z nich, choć wiedziała, że jeśli zostanie w tym miejscu dłużej, niż kilka dni, będzie musiała przełamać się i w tym względzie - więzienia znane były z tego, ze przeżyć w nich mogła tylko grupa. Stado. Już raz wyrobiła sobie w nim pozycję, odnajdując się na Nokturnie, tymi samymi zdolnościami z łatwością mogła sobie zaskarbić sympatię tutejszych kobiet - jednej wrzodziały stopy, inna miała grzyba między palcami, a z pajęczyn i pleśni przy kratach dało się stworzyć skuteczne antidotum, za które będą wdzięczne po wsze czasy.
Lysandra była mądra i rezolutna, poradzi sobie przez kilka dni, ale nie dłużej. Przy Umhrze była też bezpieczna. Ale nigdy, ale to nigdy nie powinna zostać sama. Nigdy nie powinna pozwolić jej zwątpić w to, że mogłaby ją zostawić - z własnej woli czy nie, zdolna była przecież poruszyć niebo i ziemię, by roztoczyć nad swoimi dziećmi opiekę.
Ale kraty w końcu otworzyły się z brzdękiem, a strażnik stanął w drzwiach, wskazując na nią gestem. Bez pewności i opieszale wstała, podpierając się dłońmi o zionący chłodem mur, wolnym krokiem ruszając jego śladem. Sprzeciw byłby daremny, ale jeśli zamierzali ją przesłuchać, to być może w pokoju znajdzie się otwarte okno - a tylko tyle jej trzeba było, by stąd zniknąć. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, mężczyzna, wobec którego nadeszła, okazał się przyjacielem.
- Magnus - wypowiedziała jego imię z mieszaniną zaskoczenia i wdzięczności. Gdzieś podskórnie wiedziała, że jej nie zostawi. Przyjęła od niego tak szatę, jak różdżkę - dobrze było widzieć ją z powrotem - pozwalając narzucić ją sobie na zmęczone ramiona. - Dziękuję - szepnęła, zbyt słaba, by powiedzieć więcej. Przekręciła głową, przecząco, strażnicy nie byli wobec niej nadmiernie nieprzyjemni. Skinęła lekko głową, bardziej psychicznie niż fizycznie wycieńczona opuszczając Tower of London z jego pomocą - delikatnie wspierając się na jego ramieniu pokonała kolejne schody i rzekę odcinającą to miejsce od świata. Dopiero stanąwszy na wolności i widząc nad sobą burzowe niebo przecięte pajęczyną pobłyskujących błyskawic, burzowe niebo, z którego nieustannie ciskały krople deszczu, zdała się odżyć - jak roślina wyjęta z ciemnicy na światło i nawodniona.
- Muszę iść - szepnęła w jego stronę przepraszająco, bo być może powinna poświęcić wybawcy więcej czasu, ale na to jeszcze przyjdzie odpowiedni moment. Teraz - czym prędzej musiała znaleźć się przy córce. Łopot płaszcza prędko zamienił się w łopot czarnego skrzydła, a wrona wzbiła się w powietrze, szybując ku cieniom Nokturnu.
Do Lysandry.
/zt x2
I wcale nie czuła się sama. Była pewna, że Magnus jej nie zostawi, czarnoksiężnik widział wszystko - choć sam zdołał się skryć przed patrolem, ją pochwycili bez trudu, zbyt wolną, zbyt niezręczną w swoim stanie - pomimo wypitego eliksiru. Na nadgarstkach wciąż czuła otarcia po zbyt ciasnych kajdanach, ból dumy nie miał znaczenia - bywała w gorszych opresjach, a istotniejsze od niej samej były jej dzieci. Skulona w kącie najchętniej odmówiłaby obrzydliwego chleba i brudnej wody - ale jej dziecko nie mogło głodować. Lochy. Uwięzienie. Brak wolności. Wszystko to, czego obawiała się najmocniej, za stalowymi kratami mogłaby dostać klaustrofobii - gdy tęsknie spoglądała w sklepienie zimnego kamiennego sufitu, wypatrując nieba, którego nie mogła tam dostrzec. Odkąd stała się ptakiem, miłowała wolność jeszcze mocniej niż wcześniej, tęskniła za nią i pragnęła jej, zwinięte skrzydła wyniszczały, z nieużywanych opadały pióra, pozostawiając nagi szkielet bezkresnego cierpienia.
Do więźniarek nie odzywała się wcale, ignorując ich zaczepki. Nie była jedną z nich, choć wiedziała, że jeśli zostanie w tym miejscu dłużej, niż kilka dni, będzie musiała przełamać się i w tym względzie - więzienia znane były z tego, ze przeżyć w nich mogła tylko grupa. Stado. Już raz wyrobiła sobie w nim pozycję, odnajdując się na Nokturnie, tymi samymi zdolnościami z łatwością mogła sobie zaskarbić sympatię tutejszych kobiet - jednej wrzodziały stopy, inna miała grzyba między palcami, a z pajęczyn i pleśni przy kratach dało się stworzyć skuteczne antidotum, za które będą wdzięczne po wsze czasy.
Lysandra była mądra i rezolutna, poradzi sobie przez kilka dni, ale nie dłużej. Przy Umhrze była też bezpieczna. Ale nigdy, ale to nigdy nie powinna zostać sama. Nigdy nie powinna pozwolić jej zwątpić w to, że mogłaby ją zostawić - z własnej woli czy nie, zdolna była przecież poruszyć niebo i ziemię, by roztoczyć nad swoimi dziećmi opiekę.
Ale kraty w końcu otworzyły się z brzdękiem, a strażnik stanął w drzwiach, wskazując na nią gestem. Bez pewności i opieszale wstała, podpierając się dłońmi o zionący chłodem mur, wolnym krokiem ruszając jego śladem. Sprzeciw byłby daremny, ale jeśli zamierzali ją przesłuchać, to być może w pokoju znajdzie się otwarte okno - a tylko tyle jej trzeba było, by stąd zniknąć. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, mężczyzna, wobec którego nadeszła, okazał się przyjacielem.
- Magnus - wypowiedziała jego imię z mieszaniną zaskoczenia i wdzięczności. Gdzieś podskórnie wiedziała, że jej nie zostawi. Przyjęła od niego tak szatę, jak różdżkę - dobrze było widzieć ją z powrotem - pozwalając narzucić ją sobie na zmęczone ramiona. - Dziękuję - szepnęła, zbyt słaba, by powiedzieć więcej. Przekręciła głową, przecząco, strażnicy nie byli wobec niej nadmiernie nieprzyjemni. Skinęła lekko głową, bardziej psychicznie niż fizycznie wycieńczona opuszczając Tower of London z jego pomocą - delikatnie wspierając się na jego ramieniu pokonała kolejne schody i rzekę odcinającą to miejsce od świata. Dopiero stanąwszy na wolności i widząc nad sobą burzowe niebo przecięte pajęczyną pobłyskujących błyskawic, burzowe niebo, z którego nieustannie ciskały krople deszczu, zdała się odżyć - jak roślina wyjęta z ciemnicy na światło i nawodniona.
- Muszę iść - szepnęła w jego stronę przepraszająco, bo być może powinna poświęcić wybawcy więcej czasu, ale na to jeszcze przyjdzie odpowiedni moment. Teraz - czym prędzej musiała znaleźć się przy córce. Łopot płaszcza prędko zamienił się w łopot czarnego skrzydła, a wrona wzbiła się w powietrze, szybując ku cieniom Nokturnu.
Do Lysandry.
/zt x2
bo ty jesteś
prządką
prządką
stąd
st udanego kłamstwa - 50; kłamanie (II)
Chełpił się tym, że Tower jeszcze nie zwiedzał od środka; zawsze udawało mu się prześlizgiwać przez prawne luki, chwytać okazje, umykać w ostatniej chwili, nikt go nie złapał - nie spodziewał się, że ten pierwszy raz będzie miał miejsce akurat dzisiaj.
Zesztywniałe po spetryfikowaniu ciało rozbudziło się szybko, dłonie mimowolnie zacisnął w pięści, układając je na kolanach, z trudem powstrzymywał się przed nieco nerwowym wystukiwaniem rytmu podeszwą buta. Musiał przekonać siebie, że uda mu się ich okłamać - wtedy być może faktycznie jakoś to będzie. Przecież posługiwał się fałszywą tożsamością już tak wiele razy - czemu nagle tak bardzo przejmował się tym, czy dzisiaj okaże się wystarczająco przekonujący, by stąd wyjść.
- Z jakiego powodu się tutaj znalazłem? To jakieś nieporozumienie, niech ktoś w końcu przedstawi mi zarzuty - zaatakował funkcjonariusza, gdy ten pojawił się w drzwiach sali przesłuchań - chciał być tym, który brzmi władczo i nadaje rytm tej rozmowie, sprawiać pozory pewnego siebie, osoby, która przekonana była, że znalazła się tu przez przypadek jedynie.
Szorstki głos zażądał jedynie imienia, nazwiska i statutu czystości krwi; nie odpowiedział na zaczepkę.
Burroughs zawahał się tylko przez ułamek sekundy, ostatecznie z pełnią przekonania przedstawił się, prześlizgując się wzrokiem ze swojej różdżki, trzymanej w rękach funkcjonariusza, do jego oczu. Nie bał się skrzyżować z nim spojrzenia.
- Oliver Twist - bezczelnie wybrał akurat ten tytuł, nie do końca pewien, czy nie trafi na półkrwiaka; tak się chyba jednak nie stało, bo zestawienie imienia z nazwiskiem raczej nie wzbudziło w przesłuchującym żadnych podejrzeń. Pióro zapisało coś pospiesznie pomiędzy rubryczkami, których z tej odległości Keat nie mógł dojrzeć. - Krew czysta - wycedził, dobitnie akcentując drugie słowo.
Paznokcie wbił w wewnętrzną część dłoni, wytrzymując świdrujące go spojrzenie, lecz niepokój zaczął zasupływać się w żołądku, gdy zapadła niekomfortowa cisza, a on nie miał pojęcia, jak to interpretować.
Co dokładnie to oznaczało?
Uwierzył mu?
A jeśli nie - co dalej?
st udanego kłamstwa - 50; kłamanie (II)
Chełpił się tym, że Tower jeszcze nie zwiedzał od środka; zawsze udawało mu się prześlizgiwać przez prawne luki, chwytać okazje, umykać w ostatniej chwili, nikt go nie złapał - nie spodziewał się, że ten pierwszy raz będzie miał miejsce akurat dzisiaj.
Zesztywniałe po spetryfikowaniu ciało rozbudziło się szybko, dłonie mimowolnie zacisnął w pięści, układając je na kolanach, z trudem powstrzymywał się przed nieco nerwowym wystukiwaniem rytmu podeszwą buta. Musiał przekonać siebie, że uda mu się ich okłamać - wtedy być może faktycznie jakoś to będzie. Przecież posługiwał się fałszywą tożsamością już tak wiele razy - czemu nagle tak bardzo przejmował się tym, czy dzisiaj okaże się wystarczająco przekonujący, by stąd wyjść.
- Z jakiego powodu się tutaj znalazłem? To jakieś nieporozumienie, niech ktoś w końcu przedstawi mi zarzuty - zaatakował funkcjonariusza, gdy ten pojawił się w drzwiach sali przesłuchań - chciał być tym, który brzmi władczo i nadaje rytm tej rozmowie, sprawiać pozory pewnego siebie, osoby, która przekonana była, że znalazła się tu przez przypadek jedynie.
Szorstki głos zażądał jedynie imienia, nazwiska i statutu czystości krwi; nie odpowiedział na zaczepkę.
Burroughs zawahał się tylko przez ułamek sekundy, ostatecznie z pełnią przekonania przedstawił się, prześlizgując się wzrokiem ze swojej różdżki, trzymanej w rękach funkcjonariusza, do jego oczu. Nie bał się skrzyżować z nim spojrzenia.
- Oliver Twist - bezczelnie wybrał akurat ten tytuł, nie do końca pewien, czy nie trafi na półkrwiaka; tak się chyba jednak nie stało, bo zestawienie imienia z nazwiskiem raczej nie wzbudziło w przesłuchującym żadnych podejrzeń. Pióro zapisało coś pospiesznie pomiędzy rubryczkami, których z tej odległości Keat nie mógł dojrzeć. - Krew czysta - wycedził, dobitnie akcentując drugie słowo.
Paznokcie wbił w wewnętrzną część dłoni, wytrzymując świdrujące go spojrzenie, lecz niepokój zaczął zasupływać się w żołądku, gdy zapadła niekomfortowa cisza, a on nie miał pojęcia, jak to interpretować.
Co dokładnie to oznaczało?
Uwierzył mu?
A jeśli nie - co dalej?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Sala przesłuchań
Szybka odpowiedź