Część sklepowa
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Część sklepowa
Wnętrze jest, dość duże, a jednak zapełnione półkami i szafkami, na których znajdują się wszelkiej maści słodkości zarówno magiczne jak i mugolskie. Wiele z nich porusza się lub macha do klientów, inne cierpliwie czekają na swoją kolej.
W części sklepowej dominuje zieleń, rozbijana od czasu do czasu przez inne kolory, na przykład w formie znajdujących się w rogu pomieszczenia różowych, kręconych schodów, które prowadzą na antresolę. Na górze dostrzec można na niej część kawiarnianą.
W części sklepowej dominuje zieleń, rozbijana od czasu do czasu przez inne kolory, na przykład w formie znajdujących się w rogu pomieszczenia różowych, kręconych schodów, które prowadzą na antresolę. Na górze dostrzec można na niej część kawiarnianą.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:32, w całości zmieniany 2 razy
10.11.56
Siedział na podłodze, a obok niego leżała miotła na której poruszał się większość czasu. Na haczyku przy drzwiach wisiał jego płaszcz, który od rana zdążył już ocieknąć z wody. W sumie to wnętrze wyglądało już całkiem dobrze trzeba przyznać. Bertie był zadowolony. Ściany były już pomalowane na zielono, na podłodze już znajdowały się kafelki ułożone w czarno-białą kratownicę, teraz Bott siedział przy wyciętych i ładnie zrobionych kawałkach mebli, które musiał "tylko" pozbijać w całość. W sumie to trudne to nie było, wszystko wyglądało całkiem logicznie, a Bertie ostatecznie niejeden remont miał już za sobą, ale jednak w pojedynkę było to trudne. W pojedynkę bez nogi w sumie trudniejsze.
Kiedy usłyszał, że dzwoneczek który już zamontował nad drzwiami dźwięczy łagodnie, zerknął w tamtą stronę. W sumie to nie znał człowieka który wchodził, choć kiedy dostrzegł charakterystyczną broszkę, uśmiechnął się pod nosem. Macmillan. Tylko jeden Macmillan ma powód, żeby tu wchodzić.
- Lord Macmillan pewnie? - zagadnął, uśmiechając się szeroko. Nie przywykł do tytułów - przyjaźnił się przecież z Titusem i z do-niedawna-Selwynem, nie wyobrażał sobie im w jakikolwiek sposób lordować, jednak Anthony był dla niego osobą obcą której zwyczajnie nie chciał w jakiś sposób urazić. Szczególnie, kiedy w grę wchodziły interesy!
Nie silił się jednak o wstawanie, bo to już byłoby karykaturalne i bezsensowne, zamiast tego machnął mu ręką na powitanie. Tą samą ręką w której trzymał młotek i tylko cudem o kilka milimetrów chybił nim w swoją głowę. Jak wiadomo: głupi ma zawsze szczęście.
- Może pan to na chwilę potrzymać? - spytał zaraz, wskazując na drugą część mebla, który właśnie zbijał. Sam przyklęknął na zdrowej nodze, żeby to jakoś przytrzymać. - Tam o leży tylna część, trzeba wsadzić te kołeczki o tu na końcu deski w dziurki na początku tej drugiej części. - dodał, bo w sumie to i tak mają pewnie o interesach gadać, a skoro tak to Macmillan może przy okazji się przydać, co nie? - Dalej ja to sobie połączę. - dodał jeszcze, biorąc miotłę i podpierając się na niej jak na lasce (włosiem w górę oczywiście) podskoczył do Macmillana i w odpowiednich miejscach zaczął wbijać gwoździe. - Domyślam się, że przyszedł pan w sprawie naszych listów dotyczących współpracy alkoholowej?
Zagadnął zaraz, stukając młotkiem w główkę gwoździa i nawet udało mu się nie trafić w swoje palce. A kciuk miał dość mocno siny, co było dowodem na fakt, że kilka razy w niego już trafił.
- Jestem w trakcie spisywania menu, więc to w sumie idealny moment. - przyznał, nie bardzo się ostatecznie przejmując, że rozmawia z lordem czy tam z obcą osobą i bezczelnie wykorzystując go do pracy i to z uśmiechem na ustach! Szerokim i zaraźliwym jak zawsze.
- Właściwie to chciałbym się trochę w tym też podszkolić, ale to kiedyś. Bo alkohole możnaby robić jak słodycze, magicznie i wielosmakowo, z dodatkami i tak dalej. Możliwości jest masa. - dodał, rozkładając ręce żeby pokazać jaka wielka masa tych możliwości jest i znowu się szeroko i wesoło uśmiechnął.
Siedział na podłodze, a obok niego leżała miotła na której poruszał się większość czasu. Na haczyku przy drzwiach wisiał jego płaszcz, który od rana zdążył już ocieknąć z wody. W sumie to wnętrze wyglądało już całkiem dobrze trzeba przyznać. Bertie był zadowolony. Ściany były już pomalowane na zielono, na podłodze już znajdowały się kafelki ułożone w czarno-białą kratownicę, teraz Bott siedział przy wyciętych i ładnie zrobionych kawałkach mebli, które musiał "tylko" pozbijać w całość. W sumie to trudne to nie było, wszystko wyglądało całkiem logicznie, a Bertie ostatecznie niejeden remont miał już za sobą, ale jednak w pojedynkę było to trudne. W pojedynkę bez nogi w sumie trudniejsze.
Kiedy usłyszał, że dzwoneczek który już zamontował nad drzwiami dźwięczy łagodnie, zerknął w tamtą stronę. W sumie to nie znał człowieka który wchodził, choć kiedy dostrzegł charakterystyczną broszkę, uśmiechnął się pod nosem. Macmillan. Tylko jeden Macmillan ma powód, żeby tu wchodzić.
- Lord Macmillan pewnie? - zagadnął, uśmiechając się szeroko. Nie przywykł do tytułów - przyjaźnił się przecież z Titusem i z do-niedawna-Selwynem, nie wyobrażał sobie im w jakikolwiek sposób lordować, jednak Anthony był dla niego osobą obcą której zwyczajnie nie chciał w jakiś sposób urazić. Szczególnie, kiedy w grę wchodziły interesy!
Nie silił się jednak o wstawanie, bo to już byłoby karykaturalne i bezsensowne, zamiast tego machnął mu ręką na powitanie. Tą samą ręką w której trzymał młotek i tylko cudem o kilka milimetrów chybił nim w swoją głowę. Jak wiadomo: głupi ma zawsze szczęście.
- Może pan to na chwilę potrzymać? - spytał zaraz, wskazując na drugą część mebla, który właśnie zbijał. Sam przyklęknął na zdrowej nodze, żeby to jakoś przytrzymać. - Tam o leży tylna część, trzeba wsadzić te kołeczki o tu na końcu deski w dziurki na początku tej drugiej części. - dodał, bo w sumie to i tak mają pewnie o interesach gadać, a skoro tak to Macmillan może przy okazji się przydać, co nie? - Dalej ja to sobie połączę. - dodał jeszcze, biorąc miotłę i podpierając się na niej jak na lasce (włosiem w górę oczywiście) podskoczył do Macmillana i w odpowiednich miejscach zaczął wbijać gwoździe. - Domyślam się, że przyszedł pan w sprawie naszych listów dotyczących współpracy alkoholowej?
Zagadnął zaraz, stukając młotkiem w główkę gwoździa i nawet udało mu się nie trafić w swoje palce. A kciuk miał dość mocno siny, co było dowodem na fakt, że kilka razy w niego już trafił.
- Jestem w trakcie spisywania menu, więc to w sumie idealny moment. - przyznał, nie bardzo się ostatecznie przejmując, że rozmawia z lordem czy tam z obcą osobą i bezczelnie wykorzystując go do pracy i to z uśmiechem na ustach! Szerokim i zaraźliwym jak zawsze.
- Właściwie to chciałbym się trochę w tym też podszkolić, ale to kiedyś. Bo alkohole możnaby robić jak słodycze, magicznie i wielosmakowo, z dodatkami i tak dalej. Możliwości jest masa. - dodał, rozkładając ręce żeby pokazać jaka wielka masa tych możliwości jest i znowu się szeroko i wesoło uśmiechnął.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby spotkanie w Stonehenge się nie wydarzyło, a przy tym i nie doszłoby na nim do pewnych akcji z jego strony, pewnie już wcześniej postanowiłby osobiście odwiedzić pana Botta. Miesiąc dochodził do siebie, a i tak, to nie był koniec całej terapii. Jego stan psychiczny wciąż pozostawiał wiele do życzenia, tak samo jak paranoja, której doświadczał. Nie mógł jednak wiecznie chować się w domu i unikać kontaktu z innymi. Zresztą, nie mógł wysiedzieć zbyt długo w czterech ścianach, a przy tym słuchać co miały do powiedzenia ciotki. Wyjazd do Londynu miał mu dobrze zrobić, choć jednocześnie nie był on na tyle bezpieczny, jak mogło się to wydawać. Anthony musiał tutaj uważać na każdym kroku. Dosłownie. Nie chciał, żeby jakikolwiek fanatyk „Czarnego Pana” go dostrzegł. A nie daj Merlinie, żeby dostrzegł, że zmierzał akurat tutaj, żeby następnie zniszczyć to miejsce.
Na całe szczęście w całości dotarł do miejsca, którym miała być cukiernia pana Botta. Ostrożnie przeszedł przez drzwi, wcześniej kilkukrotnie rozglądając się przed przekroczeniem progu. Nie chciał sprawiać kłopotu czarodziejowi, który wydawał się przyjemny. Dzwoneczek, który zadzwonił przy otwieraniu drzwi trochę go wystraszył, choć może była to wina paranoicznego nastawienia Macmillana. Zaraz jednak dostrzegł, jak mniemał, pana Botta. To mógł być tylko on, prawda?
– Tak. Choć może ze względów bezpieczeństwa byłoby lepiej, gdyby zwracał się pan do mnie po prostu Anthony – odpowiedział na pytanie, które natychmiast zostało skierowane w jego stronę, ostrożnie przy tym zamykając drzwi. Chwilę zastanawiał się jak czarodziej rozpoznał, że jest Macmillanem. Westchnął ciężko, zauważając, że z przyzwyczajenia przyczepił swoją broszę, którą natychmiast ściągnął i schował do kieszeni. Podszedł do cukiernika, ściągnął skórzaną rękawiczkę i wyciągnął rękę na powitanie. Widząc jednak, że mężczyzna miał zajęte ręce, natychmiast udał że wcale nie chciał uścisnąć mu ręki, a właściwie poprawić swoje włosy. – Mam do czynienia z Bertiem Bottem, tak? – zapytał, chcąc upewnić się czy czasem nie miał do czynienia z jakimś pracownikiem. Ponownie założył rękawiczkę na gołą rękę i z zainteresowaniem zaczął się przyglądać temu, co czarodziej zamierzał robić z młotkiem. Z przerażeniem w oczach patrzył jak młotek niemal musnął głowę prawdopodobnie pana Botta.
Pytanie dotyczące pomocy trochę go zdziwiło. Spojrzał na mężczyznę wyraźnie zmieszany. Czy na pewno kierował to pytanie w jego stronę? Aż ze zdziwienia rozejrzał się, czy wokół nie było jakiegoś zgubionego pracownika cukierni albo skrzata. Nikogo jednak nie widział. Nie znał się na majsterkowaniu. Wszystko robiły przecież skrzaty, to była ich robota, dlaczego czarodzieje mieliby sami coś majsterkować? Niepewnie chwycił za deskę i wspomniane kołeczki, ale wyraźnie nie wiedział, co zrobić. Chwilę oglądał deskę, żeby w końcu zauważyć dziurki.
– O tu? – zapytał, nie chcąc przypadkiem zniszczyć czegoś, na co czarodziej pewnie długo pracował, nawet jeżeli było to jedynie wkładanie kołeczków do deski. Zamiast jednak wykonywać swoją pracę, przyglądał się także temu jak mężczyzna porusza się przy pomocy miotły. Szybko jednak postanowił udać, że to wcale nic dziwnego. Zresztą, i on, Anthony, miał problemy z poruszaniem się, choć nie brakowało mu w tym przypadku stopy. Na drugie pytanie nie mógł odpowiedzieć inaczej niż: – Tak, w sprawie naszych listów i współpracy. – Teraz miał dodatkową odpowiedź co do tego, że naprawdę miał do czynienia z Bertiem Bottem. – Na nieszczęście, ze względu na to, co się stało w Wiltshire, nie miałem okazji zapytać nikogo z głównych kierowników naszego przedsiębiorstwa, co oni o tym myślą, ale mając więcej konkretów, pewnie łatwiej mi będzie ich przekonać – wyjaśnił wstydliwie. – Nie ma problemu w tym, żeby pana podszkolić, choć może lepiej zrobiłby to ktokolwiek ze starszych Macmillanów – przyznał. – Ja większość czasu spędziłem na oglądaniu produkcji, a nie samym produkowaniu.
Na całe szczęście w całości dotarł do miejsca, którym miała być cukiernia pana Botta. Ostrożnie przeszedł przez drzwi, wcześniej kilkukrotnie rozglądając się przed przekroczeniem progu. Nie chciał sprawiać kłopotu czarodziejowi, który wydawał się przyjemny. Dzwoneczek, który zadzwonił przy otwieraniu drzwi trochę go wystraszył, choć może była to wina paranoicznego nastawienia Macmillana. Zaraz jednak dostrzegł, jak mniemał, pana Botta. To mógł być tylko on, prawda?
– Tak. Choć może ze względów bezpieczeństwa byłoby lepiej, gdyby zwracał się pan do mnie po prostu Anthony – odpowiedział na pytanie, które natychmiast zostało skierowane w jego stronę, ostrożnie przy tym zamykając drzwi. Chwilę zastanawiał się jak czarodziej rozpoznał, że jest Macmillanem. Westchnął ciężko, zauważając, że z przyzwyczajenia przyczepił swoją broszę, którą natychmiast ściągnął i schował do kieszeni. Podszedł do cukiernika, ściągnął skórzaną rękawiczkę i wyciągnął rękę na powitanie. Widząc jednak, że mężczyzna miał zajęte ręce, natychmiast udał że wcale nie chciał uścisnąć mu ręki, a właściwie poprawić swoje włosy. – Mam do czynienia z Bertiem Bottem, tak? – zapytał, chcąc upewnić się czy czasem nie miał do czynienia z jakimś pracownikiem. Ponownie założył rękawiczkę na gołą rękę i z zainteresowaniem zaczął się przyglądać temu, co czarodziej zamierzał robić z młotkiem. Z przerażeniem w oczach patrzył jak młotek niemal musnął głowę prawdopodobnie pana Botta.
Pytanie dotyczące pomocy trochę go zdziwiło. Spojrzał na mężczyznę wyraźnie zmieszany. Czy na pewno kierował to pytanie w jego stronę? Aż ze zdziwienia rozejrzał się, czy wokół nie było jakiegoś zgubionego pracownika cukierni albo skrzata. Nikogo jednak nie widział. Nie znał się na majsterkowaniu. Wszystko robiły przecież skrzaty, to była ich robota, dlaczego czarodzieje mieliby sami coś majsterkować? Niepewnie chwycił za deskę i wspomniane kołeczki, ale wyraźnie nie wiedział, co zrobić. Chwilę oglądał deskę, żeby w końcu zauważyć dziurki.
– O tu? – zapytał, nie chcąc przypadkiem zniszczyć czegoś, na co czarodziej pewnie długo pracował, nawet jeżeli było to jedynie wkładanie kołeczków do deski. Zamiast jednak wykonywać swoją pracę, przyglądał się także temu jak mężczyzna porusza się przy pomocy miotły. Szybko jednak postanowił udać, że to wcale nic dziwnego. Zresztą, i on, Anthony, miał problemy z poruszaniem się, choć nie brakowało mu w tym przypadku stopy. Na drugie pytanie nie mógł odpowiedzieć inaczej niż: – Tak, w sprawie naszych listów i współpracy. – Teraz miał dodatkową odpowiedź co do tego, że naprawdę miał do czynienia z Bertiem Bottem. – Na nieszczęście, ze względu na to, co się stało w Wiltshire, nie miałem okazji zapytać nikogo z głównych kierowników naszego przedsiębiorstwa, co oni o tym myślą, ale mając więcej konkretów, pewnie łatwiej mi będzie ich przekonać – wyjaśnił wstydliwie. – Nie ma problemu w tym, żeby pana podszkolić, choć może lepiej zrobiłby to ktokolwiek ze starszych Macmillanów – przyznał. – Ja większość czasu spędziłem na oglądaniu produkcji, a nie samym produkowaniu.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Okej. Miło poznać. - uśmiechnął się szerzej. Widział, że jego rozmówca jest zestresowany i nie mógł się dziwić, stał się nie tak dawno dość mocno rozpoznawalną postacią. Bertie nie wchodził jednak na ten temat, tak czy inaczej cieszył się iż Macmillan postanowił osobiście do niego przyjść. Ta współpraca dobrze mu się widziała.
- Też żadnym panem nie jestem. - aż śmiesznie było słyszeć jak ktoś się tak do niego zwraca. Z reguły nawet dzieciaki poprawiał, bo jakoś to do niego nie pasowało, pod wieloma względami sam nadal czuł się dzieciakiem. Dopiero dziwnie by było gdyby per pan zwracał się do niego dekadę starszy szlachcic.
W sumie to cieszył się, że dość szybko darowano mu zamieszanie z faktem, że nie ma pojęcia jak się do szlachciców w sumie zwracać. Daj boże żeby nigdy się tego w sumie uczyć nie musiał.
Uniósł się na kolanie bezstopej nogi, podpierając drugą i trzymając deski ze swojej strony patrzył uważnie co Macmillan robi.
- Aham, dokładnie. Po prostu nałóż jedno na drugie. Dzięki. - pokiwał głową, kiedy mebel stanął po chwili. Klej wcześniej nałożony powinien dobrze trzymać, Bott jednak docisnął wszystko mocniej, zastanawiając się na wszelki wypadek nad jakimiś łącznikami. Nie znał się ostatecznie jakoś bardzo dobrze. Większość rzeczy które robił, robił tak na prawdę intuicyjnie. - Bez obaw, w sumie trudno tu coś popsuć.
Dodał jeszcze z uśmiechem, bo widział że Macmillan nie czuje się za pewnie. Bertie z kolei dostał dodatkowe dwie ręce i zamierzał z nich skorzystać. Zaraz znów złapał miotłę i siadł na niej, żeby wygodniej było się poruszać.
- Mhm, dobra myśl. - Zależało Bottowi na tej współpracy, tym bardziej chciał podsunąć Macmillanowi jak najwięcej argumentów ZA. - Mogę pokazać swoje plany. Mam ułożone menu, ale też dość dużo planów. Póki co alkohol jest mi potrzebny jako składnik wypieków, czy napojów, ale w przyszłości chciałbym otworzyć drugi lokal właśnie z magicznymi napitkami. - powiedział wprost, przesuwając mebel odrobinkę, żeby znalazł się we właściwym miejscu i obok zabierając się za montowanie kolejnej części. - Oczywiście zależy od tego jak pójdzie na początku. Ale to by było coś, co nie? Alkohole zmieniające smak, zachowujące się jak eliksiry, albo takie które po części są eliksirami. Jak ze słodyczami.
Podsumował swoją myśl. No tak, dopiero za kilka dni wielkie otwarcie jednego lokalu, ale ekscytacji wystarczy mu jeszcze na plan miejsca które może otworzy za rok czy dwa. Brawo, panie Bott, tak, dobrze pan to wymyślił.
- Ale jeśli chodzi o teraźniejszość... - Upewnił się, że element, który właśnie przykręcał nie odleci i skierował się na swojej miotle do lady zza której wyciągnął spisane, choć jeszcze nie ułożone w kartę menu. - Właściwie mogę ci dać całość. Może coś więcej. Hm.
Był przekonany, że gdyby dać Macmillanom kawałek kremówki ze spodem nasączonym ich alkoholem, stwierdziliby że ta whisky powstała tylko do tego celu.
- Wiesz, wyślę ci może propozycję tego co robię z waszymi wytworami. Sam zobaczysz, myślę, że to byłby najlepszy argument. - nie był skromny. Musiał wierzyć w swoje cukiernicze możliwości, skoro zakładał lokal pełen wyłącznie swoich wytworów. Póki co wyrzucił w górę jedną z fasolek, a ta trafiła prosto w jego usta.
- Więc możesz mi podesłać kogoś innego. ALBO. Możemy zrobić coś razem. Trzeba trochę miejsca i sporo prób. I funduszy. - mówił wprost, bo bez sensu się czaić, a bogacza nie próbował udawać. - Prowadziliśmy z przyjaciółmi jakiś czas temu zagęszczone eksperymenty, w pół roku w sumie powstała masa świetnych rzeczy. Można to powtórzyć, tylko z alkoholami. Fasolkę?
Podrzucił w stronę Macmillana opakowanie jeśli ten przytaknął i zaraz zabrał się za skręcanie szafki.
rzut na fasolkę
- Też żadnym panem nie jestem. - aż śmiesznie było słyszeć jak ktoś się tak do niego zwraca. Z reguły nawet dzieciaki poprawiał, bo jakoś to do niego nie pasowało, pod wieloma względami sam nadal czuł się dzieciakiem. Dopiero dziwnie by było gdyby per pan zwracał się do niego dekadę starszy szlachcic.
W sumie to cieszył się, że dość szybko darowano mu zamieszanie z faktem, że nie ma pojęcia jak się do szlachciców w sumie zwracać. Daj boże żeby nigdy się tego w sumie uczyć nie musiał.
Uniósł się na kolanie bezstopej nogi, podpierając drugą i trzymając deski ze swojej strony patrzył uważnie co Macmillan robi.
- Aham, dokładnie. Po prostu nałóż jedno na drugie. Dzięki. - pokiwał głową, kiedy mebel stanął po chwili. Klej wcześniej nałożony powinien dobrze trzymać, Bott jednak docisnął wszystko mocniej, zastanawiając się na wszelki wypadek nad jakimiś łącznikami. Nie znał się ostatecznie jakoś bardzo dobrze. Większość rzeczy które robił, robił tak na prawdę intuicyjnie. - Bez obaw, w sumie trudno tu coś popsuć.
Dodał jeszcze z uśmiechem, bo widział że Macmillan nie czuje się za pewnie. Bertie z kolei dostał dodatkowe dwie ręce i zamierzał z nich skorzystać. Zaraz znów złapał miotłę i siadł na niej, żeby wygodniej było się poruszać.
- Mhm, dobra myśl. - Zależało Bottowi na tej współpracy, tym bardziej chciał podsunąć Macmillanowi jak najwięcej argumentów ZA. - Mogę pokazać swoje plany. Mam ułożone menu, ale też dość dużo planów. Póki co alkohol jest mi potrzebny jako składnik wypieków, czy napojów, ale w przyszłości chciałbym otworzyć drugi lokal właśnie z magicznymi napitkami. - powiedział wprost, przesuwając mebel odrobinkę, żeby znalazł się we właściwym miejscu i obok zabierając się za montowanie kolejnej części. - Oczywiście zależy od tego jak pójdzie na początku. Ale to by było coś, co nie? Alkohole zmieniające smak, zachowujące się jak eliksiry, albo takie które po części są eliksirami. Jak ze słodyczami.
Podsumował swoją myśl. No tak, dopiero za kilka dni wielkie otwarcie jednego lokalu, ale ekscytacji wystarczy mu jeszcze na plan miejsca które może otworzy za rok czy dwa. Brawo, panie Bott, tak, dobrze pan to wymyślił.
- Ale jeśli chodzi o teraźniejszość... - Upewnił się, że element, który właśnie przykręcał nie odleci i skierował się na swojej miotle do lady zza której wyciągnął spisane, choć jeszcze nie ułożone w kartę menu. - Właściwie mogę ci dać całość. Może coś więcej. Hm.
Był przekonany, że gdyby dać Macmillanom kawałek kremówki ze spodem nasączonym ich alkoholem, stwierdziliby że ta whisky powstała tylko do tego celu.
- Wiesz, wyślę ci może propozycję tego co robię z waszymi wytworami. Sam zobaczysz, myślę, że to byłby najlepszy argument. - nie był skromny. Musiał wierzyć w swoje cukiernicze możliwości, skoro zakładał lokal pełen wyłącznie swoich wytworów. Póki co wyrzucił w górę jedną z fasolek, a ta trafiła prosto w jego usta.
- Więc możesz mi podesłać kogoś innego. ALBO. Możemy zrobić coś razem. Trzeba trochę miejsca i sporo prób. I funduszy. - mówił wprost, bo bez sensu się czaić, a bogacza nie próbował udawać. - Prowadziliśmy z przyjaciółmi jakiś czas temu zagęszczone eksperymenty, w pół roku w sumie powstała masa świetnych rzeczy. Można to powtórzyć, tylko z alkoholami. Fasolkę?
Podrzucił w stronę Macmillana opakowanie jeśli ten przytaknął i zaraz zabrał się za skręcanie szafki.
rzut na fasolkę
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Przytaknął, gdy tylko usłyszał uwagę Bertiego. Tak więc, obydwoje mieli zwracać się do siebie po imieniu, a to znacznie ułatwiało kontakt. Nie wyobrażał sobie, żeby mieli sobie wypominać kto jest panem, a kto lordem. To brzmiałoby zbyt głupio, zbyt sztucznie. Zresztą, nie tylko to było powodem jego propozycji do skrócenia dystansu. Zwracanie się do siebie po imieniu pokazywało, że ich relacja biznesowa miała być oparta na zaufaniu, znajomości i zdrowym kontakcie, a nie na pokazywaniu kto jest wyżej, a kto niżej. To akurat bardzo mu się podobało. O formalnościach mogli sobie natomiast przypomnieć, gdyby okazało się, że pan Bott miałby znaleźć się przed innymi Macmillanami.
– W takim razie, miło mi, Bertie – odpowiedział. – Ria trochę mi o tobie opowiadała i o twoim zajęciu… – przypomniał sobie o tym jak panna Weasley opowiadała mu o Botcie tuż po pojedynku z Wiklinowym Magiem. Gdyby tylko mógł wrócić do tego momentu i pilnować się od tego czasu. Gdyby tylko od tego czasu mógł pilnować tego jakie zaklęcia rzuca… i gdyby tylko mógł zapanować nad swoją złością w Stonehenge… może nie wstydziłby się tak bardzo podczas spotkania z Bertiem. – Bardzo pozytywnie o pa… tobie mówiła – dodał, szybko się poprawiając. Jego nawyka do szanowania każdego dookoła zbyt głęboko w nim tkwiła, ale musiał dostosować się do ich „umowy”.
Niepewnie zaczął wkładać kołki do deski, nie wiedząc czy aby przypadkiem nie popsuje tego, na co prawdopodobnie Bertie długo pracował i wydał wszystkie swoje pieniądze (tak przynajmniej zdawało się Macmillanowi). Nadal zresztą nie miał pojęcia jak powinien to robić (tzn. wkręcać kołki do deski), bo (jak już to zostało wspomniane), tego typu zadania wykonywały skrzaty lub służący. On natomiast wiedział jedynie jak wypolerować swoją miotłę lub szablę. Z zainteresowaniem jednak słuchał tego, co czarodziej chciał mu przekazać.
– Menu? Mógłbym później na nie spojrzeć? – zapytał, zdając sobie sprawę, że to mogłoby zainteresować osoby, które znajdowały się na czele Macmillan’s Firewhisky. Ich ognista, jako jeden ze składników wypieków także był ciekawym pomysłem. Choć Anthony jeszcze nie potrafił sobie tego zwizualizować. – A jakie pozostałe napitki chciałeś włączyć do swojego menu? – zapytał Anthony… i przez to, że nie patrzył na deskę i kołki, które w nią wkładał, a spoglądał na Botta, głośno zaklął, bo akurat uderzył kołkiem o swój palec. Naprawdę nie nadawał się do tego rodzaju pracy. – Tak, to byłoby coś – dodał, chuchając na swój palec. – I tak to jest całkiem rozsądny plan na początek. A i lokal z napitkami byłby całkiem dobrym planem, szczególnie w Londynie. Kibicujesz może Zjednoczonym? Pytam, dlatego że może promocja naszej drużyny pozytywnie wpłynęłaby na chęć współpracy… to znaczy na moją rodzinę. Choćby i przez jeden tydzień. Rzucam jedynie pomysłami, co nie znaczy, że powinieneś tak zrobić.
Zahaczenie o Zjednoczonych z Puddlemere wydawało mu się dobrym pomysłem. Tak mógłby z całą pewnością przekonać wujków do współpracy z Bertiem. To byłyby bardzo solidne argumenty. Nadal jednak nie chciał zmuszać Botta do niczego z tego, co proponował. I tak, i tak starałby się wpłynąć pozytywnie na zarząd, bo przecież miał do czynienia z dobrym kolegą swojej narzeczonej… musiał więc postarać się jak najlepiej przedstawił czarodzieja ze względu na nią. Z większym zainteresowaniem spojrzał na spisane elementy, które miały pojawić się na przyszłej karcie, a które przedstawił mu Bott. Na chwilę przy tym odłożył nieszczęsny kawałek drewna, z którym i tak zbyt długo się męczył. Kiwał głową na poszczególne tytułu.
– To może być całkiem ciekawe – dodał, stukając palcem wskazującym na jedną z możliwych propozycji. – O, gdybyś mógł dać mi całość, to mógłbym pokazać swoim twoje plany. Ale nie musisz się śpieszyć. A i pomysł z wysłaniem propozycji słodyczy z naszymi alkoholami jest dobry. Potrzebowałbyś naszego spisu z fabryki może? Tak czy inaczej, to byłby całkiem dobry argument, który mógłby zainteresować tych wyżej.
Na propozycję współpracy, która miałaby oznaczać mieszanie słodyczy z alkoholami uśmiechnął się całkiem przyjaźnie jak na niego, szczególnie po ostatnich traumach. Chciałby pomóc komuś takiemu jak Bertie, szczególnie że widział jak bardzo zależało mężczyźnie na nowych wypiekach. Współpraca z kimś takim jak on byłaby samą przyjemnością, której Anthony nie mógłby odmówić.
– Chętnie – odpowiedział tak, jak gdyby odpowiadał to zarówno na jego propozycję z eksperymentami i na fasolkę, którą chętnie wziął i spróbował nie wiedząc czego tak właściwie oczekiwać. – Na moją pomoc i tak możesz liczyć, ze względu na Rię – dodał, żeby być pewnym, że Bott go zrozumie.
– W takim razie, miło mi, Bertie – odpowiedział. – Ria trochę mi o tobie opowiadała i o twoim zajęciu… – przypomniał sobie o tym jak panna Weasley opowiadała mu o Botcie tuż po pojedynku z Wiklinowym Magiem. Gdyby tylko mógł wrócić do tego momentu i pilnować się od tego czasu. Gdyby tylko od tego czasu mógł pilnować tego jakie zaklęcia rzuca… i gdyby tylko mógł zapanować nad swoją złością w Stonehenge… może nie wstydziłby się tak bardzo podczas spotkania z Bertiem. – Bardzo pozytywnie o pa… tobie mówiła – dodał, szybko się poprawiając. Jego nawyka do szanowania każdego dookoła zbyt głęboko w nim tkwiła, ale musiał dostosować się do ich „umowy”.
Niepewnie zaczął wkładać kołki do deski, nie wiedząc czy aby przypadkiem nie popsuje tego, na co prawdopodobnie Bertie długo pracował i wydał wszystkie swoje pieniądze (tak przynajmniej zdawało się Macmillanowi). Nadal zresztą nie miał pojęcia jak powinien to robić (tzn. wkręcać kołki do deski), bo (jak już to zostało wspomniane), tego typu zadania wykonywały skrzaty lub służący. On natomiast wiedział jedynie jak wypolerować swoją miotłę lub szablę. Z zainteresowaniem jednak słuchał tego, co czarodziej chciał mu przekazać.
– Menu? Mógłbym później na nie spojrzeć? – zapytał, zdając sobie sprawę, że to mogłoby zainteresować osoby, które znajdowały się na czele Macmillan’s Firewhisky. Ich ognista, jako jeden ze składników wypieków także był ciekawym pomysłem. Choć Anthony jeszcze nie potrafił sobie tego zwizualizować. – A jakie pozostałe napitki chciałeś włączyć do swojego menu? – zapytał Anthony… i przez to, że nie patrzył na deskę i kołki, które w nią wkładał, a spoglądał na Botta, głośno zaklął, bo akurat uderzył kołkiem o swój palec. Naprawdę nie nadawał się do tego rodzaju pracy. – Tak, to byłoby coś – dodał, chuchając na swój palec. – I tak to jest całkiem rozsądny plan na początek. A i lokal z napitkami byłby całkiem dobrym planem, szczególnie w Londynie. Kibicujesz może Zjednoczonym? Pytam, dlatego że może promocja naszej drużyny pozytywnie wpłynęłaby na chęć współpracy… to znaczy na moją rodzinę. Choćby i przez jeden tydzień. Rzucam jedynie pomysłami, co nie znaczy, że powinieneś tak zrobić.
Zahaczenie o Zjednoczonych z Puddlemere wydawało mu się dobrym pomysłem. Tak mógłby z całą pewnością przekonać wujków do współpracy z Bertiem. To byłyby bardzo solidne argumenty. Nadal jednak nie chciał zmuszać Botta do niczego z tego, co proponował. I tak, i tak starałby się wpłynąć pozytywnie na zarząd, bo przecież miał do czynienia z dobrym kolegą swojej narzeczonej… musiał więc postarać się jak najlepiej przedstawił czarodzieja ze względu na nią. Z większym zainteresowaniem spojrzał na spisane elementy, które miały pojawić się na przyszłej karcie, a które przedstawił mu Bott. Na chwilę przy tym odłożył nieszczęsny kawałek drewna, z którym i tak zbyt długo się męczył. Kiwał głową na poszczególne tytułu.
– To może być całkiem ciekawe – dodał, stukając palcem wskazującym na jedną z możliwych propozycji. – O, gdybyś mógł dać mi całość, to mógłbym pokazać swoim twoje plany. Ale nie musisz się śpieszyć. A i pomysł z wysłaniem propozycji słodyczy z naszymi alkoholami jest dobry. Potrzebowałbyś naszego spisu z fabryki może? Tak czy inaczej, to byłby całkiem dobry argument, który mógłby zainteresować tych wyżej.
Na propozycję współpracy, która miałaby oznaczać mieszanie słodyczy z alkoholami uśmiechnął się całkiem przyjaźnie jak na niego, szczególnie po ostatnich traumach. Chciałby pomóc komuś takiemu jak Bertie, szczególnie że widział jak bardzo zależało mężczyźnie na nowych wypiekach. Współpraca z kimś takim jak on byłaby samą przyjemnością, której Anthony nie mógłby odmówić.
– Chętnie – odpowiedział tak, jak gdyby odpowiadał to zarówno na jego propozycję z eksperymentami i na fasolkę, którą chętnie wziął i spróbował nie wiedząc czego tak właściwie oczekiwać. – Na moją pomoc i tak możesz liczyć, ze względu na Rię – dodał, żeby być pewnym, że Bott go zrozumie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- No tak, Ria. - uśmiechnął się szeroko na wspomnienie walecznej Weasleyówny. Powinien się do niej odezwać, może wyciągnąć na trening, może po prostu na piwo, kiedy tak po prostu byli na piwie jakby nigdy nic? - Miło to słyszeć. Choć pewnie po części chciała mi zrobić dobry grunt pod interesy i powinienem siedzieć cicho, żeby się nie wydało ile z tego pokrywa się z prawdą.
Stwierdził, szczerząc zęby i śmiejąc się pod nosem, nie mając przy tym pojęcia że jego poczucie humoru może zostać potraktowane jak szczere wyznanie. Taki już był problem z tymi jego żartami że ludzie czasem nie tak je rozumieją, ale co poradzić. Spojrzał uważniej na Macmillana.
- Tak czy inaczej komuś o kim wspomniała mi Ria, znacznie łatwiej ufać. Szczególnie że nie tylko ona nas wiąże. - dodał jeszcze, bo prawda jest taka że członkom Zakonu należy się pewna część zaufania już na start. Muszą sobie ufać skoro mają wspólnie działać, przynajmniej Bertie widział to w ten sposób. Mają w końcu wspólny cel, i to taki cel który bardzo dużo o człowieku mówi.
Tak czy inaczej Bott nie wydawał się być kwestią kołków zmartwiony. Nie było to coś co dałoby się tak po prostu popsuć, a możliwe też że Bertie patrzył na tę kwestię jako na coś zbyt oczywistego. Tak czy inaczej zerknął jak Macmillan sobie radzi, podtrzymując drugą stronę i trochę go przy tym nakierowywał.
- O, to to, po prostu nałóż, teraz dociśnij, o, spoko, dzięki. - kiedy część mebla w miarę stała po jeszcze kilku drobnych instrukcjach, Bott rozejrzał się po okolicy. Wszystko pewnie szłoby znacznie szybciej gdyby miał trochę większą wprawę. Trzeba jednak przyznać, majsterkowania uczył się cholernie szybko i miał już okazję robić całą masę rzeczy.
- No dobra... - stanął na jednej nodze którą miał, podpierając się przy tym o nie do końca stabilny mebel i rozglądał dookoła w poszukiwaniu kolejnych elementów. - Jasne, zaraz po nie skoczę. - stwierdził, kiedy przeszli do tematu głównego ich dzisiejszego spotkania. - Póki co tylko nalewki i domowe wina, te drugie głównie na zimę w formie grzańców, pierwsze jako dodatek do ciast, napojów czy po prostu, to całkiem dobra sprawa w połączeniu ze słodyczami. - wymienił wprost. - Podobnie z resztą z whisky, chcę mieć ją po prostu do podania w szkle do ciasta, ale też jako element niektórych wypieków czy napojów.
Nie chciał zmieniać swojej cukierni w knajpę, ale niewielka ilość alkoholu wydawała mu się być czymś całkiem na miejscu.
Zaraz wrócił do pracy, prosząc Macmillana o dalszą pomoc i spojrzał na niego, kiedy ten się uderzył. Bertie nie do końca rozumiał jak ten dał radę o zrobić, wiedział jednak że wcale rozumieć takich rzeczy nie musi. W końcu nie umiał wyjaśnić jak to jest, że sam się co chwila o coś krzywdzi.
- Wszystko okej? - uśmiechnął się, patrząc na zaczerwienienie, zaraz jednak wracając do własnej pracy. - Mhm. Ale drugi lokal to wizje przyszłości jak narazie. Wiesz, ten trzeba otworzyć, zobaczyć jak będzie prosperował. Ja muszę zobaczyć co i jak. - stwierdził. Miał w sobie dużo ekscytacji i było to po nim widać, ale otwierając swoją działalność musiał zmusić się do choć minimalnego realizmu. - W sumie to różnie, głównie Putułkom, choć patrzę na quidditch jako na zabawę po prostu. - wzruszył lekko ramionami. Nie był mocno związany z drużynami którym kibicował, raczej wykorzystywał je do przekomarzań ze znajomymi. - Można o takiej promocji pomyśleć. Właściwie to mam quidditchowe słodycze. Wiesz, ciastka w kształcie i zachowujące się jak znicz, kafel i tłuczek. Myślałem, żeby im zrobić ekspozycję z lukrowanymi drużynami i niby grą.
Wziął młotek i gwoździe, miejsca w które powinien je powbijać były oznaczone więc da sobie radę, prawda? Zaczął stukać delikatnie choć energicznie, nauczony już doświadczeniem i niechęcią do nadmiernego zbliżenia główni młotka ze swoimi palcami. - Można ich pomalować. W sensie nie chcę na start stać po jakiejś stronie, ale pokazanie meczu dwóch bardziej konkretnych drużyn chyba byłoby całkiem okej. - mruknął pod nosem. Mówił niższym, mrukliwym tonem jak ktoś bardzo zamyślony, bo skupiał się głównie na tym by odpowiednio wbić te cholerne gwoździe. Wchodziły jednak całkiem gładko ku jego zadowoleniu.
- Hmm. A macie coś poza tym co jest dostępne w sklepach? Jeśli nie to przynajmniej z etykiet wszystko znam. - cóż wiadomo - whisky ma różne oblicza, nie każda jest dla każdego dostępna i Bott znał raczej niższą półkę, nawet ta jednak zawsze okazywała się czymś godnym polecenia. - W każdym razie zrobię więc partię dla was i wyślę w terminie jaki ustalimy, bo część powinna być raczej świeża.
Chciał się dobrze pokazać. W kwestii pieczenia był perfekcjonistą, szczególnie jeśli chodzi o sytuację w której ma przekonać do siebie dużą firmę z renomą, prawda? Nie może im dać byle czego.
Na kolejne wspomnienie o Rii, uśmiechnął się w sumie to trochę rozbawiony.
- Mam nadzieję, że niedługo moje zdolności będą lepszym argumentem niż znajomość z najrudszą Weasleyówną. - stwierdził, szczerząc zęby w uśmiechu. - W takim razie w sprawie cukierniczo alkoholowych eksperymentów będę próbował się porozumieć jakoś w grudniu. Ja tak czy inaczej muszę się poduczyć jeśli myślę o drugim lokalu tym z alkoholami za jakiś czas, więc to byłby idealny wstęp.
Nie chciał proponować na start zbyt wiele, jednak w jego głowie otwierały się nowe pomysły. Bertie zawsze uwielbiał planować.
- W sumie to chcesz się czegoś napić? Napoje już mam, lada jest zrobiona. Kawy, herbaty, czekolady i tak dalej. - dodał, znów siadając na miotle żeby poruszać się sprawniej i zbierając z podłogi elementy krzesła, które zaraz ułożył obok Macmillana.
- Potrzymaj. - dodał, samemu łapiąc za śrubki i wkręty.
Stwierdził, szczerząc zęby i śmiejąc się pod nosem, nie mając przy tym pojęcia że jego poczucie humoru może zostać potraktowane jak szczere wyznanie. Taki już był problem z tymi jego żartami że ludzie czasem nie tak je rozumieją, ale co poradzić. Spojrzał uważniej na Macmillana.
- Tak czy inaczej komuś o kim wspomniała mi Ria, znacznie łatwiej ufać. Szczególnie że nie tylko ona nas wiąże. - dodał jeszcze, bo prawda jest taka że członkom Zakonu należy się pewna część zaufania już na start. Muszą sobie ufać skoro mają wspólnie działać, przynajmniej Bertie widział to w ten sposób. Mają w końcu wspólny cel, i to taki cel który bardzo dużo o człowieku mówi.
Tak czy inaczej Bott nie wydawał się być kwestią kołków zmartwiony. Nie było to coś co dałoby się tak po prostu popsuć, a możliwe też że Bertie patrzył na tę kwestię jako na coś zbyt oczywistego. Tak czy inaczej zerknął jak Macmillan sobie radzi, podtrzymując drugą stronę i trochę go przy tym nakierowywał.
- O, to to, po prostu nałóż, teraz dociśnij, o, spoko, dzięki. - kiedy część mebla w miarę stała po jeszcze kilku drobnych instrukcjach, Bott rozejrzał się po okolicy. Wszystko pewnie szłoby znacznie szybciej gdyby miał trochę większą wprawę. Trzeba jednak przyznać, majsterkowania uczył się cholernie szybko i miał już okazję robić całą masę rzeczy.
- No dobra... - stanął na jednej nodze którą miał, podpierając się przy tym o nie do końca stabilny mebel i rozglądał dookoła w poszukiwaniu kolejnych elementów. - Jasne, zaraz po nie skoczę. - stwierdził, kiedy przeszli do tematu głównego ich dzisiejszego spotkania. - Póki co tylko nalewki i domowe wina, te drugie głównie na zimę w formie grzańców, pierwsze jako dodatek do ciast, napojów czy po prostu, to całkiem dobra sprawa w połączeniu ze słodyczami. - wymienił wprost. - Podobnie z resztą z whisky, chcę mieć ją po prostu do podania w szkle do ciasta, ale też jako element niektórych wypieków czy napojów.
Nie chciał zmieniać swojej cukierni w knajpę, ale niewielka ilość alkoholu wydawała mu się być czymś całkiem na miejscu.
Zaraz wrócił do pracy, prosząc Macmillana o dalszą pomoc i spojrzał na niego, kiedy ten się uderzył. Bertie nie do końca rozumiał jak ten dał radę o zrobić, wiedział jednak że wcale rozumieć takich rzeczy nie musi. W końcu nie umiał wyjaśnić jak to jest, że sam się co chwila o coś krzywdzi.
- Wszystko okej? - uśmiechnął się, patrząc na zaczerwienienie, zaraz jednak wracając do własnej pracy. - Mhm. Ale drugi lokal to wizje przyszłości jak narazie. Wiesz, ten trzeba otworzyć, zobaczyć jak będzie prosperował. Ja muszę zobaczyć co i jak. - stwierdził. Miał w sobie dużo ekscytacji i było to po nim widać, ale otwierając swoją działalność musiał zmusić się do choć minimalnego realizmu. - W sumie to różnie, głównie Putułkom, choć patrzę na quidditch jako na zabawę po prostu. - wzruszył lekko ramionami. Nie był mocno związany z drużynami którym kibicował, raczej wykorzystywał je do przekomarzań ze znajomymi. - Można o takiej promocji pomyśleć. Właściwie to mam quidditchowe słodycze. Wiesz, ciastka w kształcie i zachowujące się jak znicz, kafel i tłuczek. Myślałem, żeby im zrobić ekspozycję z lukrowanymi drużynami i niby grą.
Wziął młotek i gwoździe, miejsca w które powinien je powbijać były oznaczone więc da sobie radę, prawda? Zaczął stukać delikatnie choć energicznie, nauczony już doświadczeniem i niechęcią do nadmiernego zbliżenia główni młotka ze swoimi palcami. - Można ich pomalować. W sensie nie chcę na start stać po jakiejś stronie, ale pokazanie meczu dwóch bardziej konkretnych drużyn chyba byłoby całkiem okej. - mruknął pod nosem. Mówił niższym, mrukliwym tonem jak ktoś bardzo zamyślony, bo skupiał się głównie na tym by odpowiednio wbić te cholerne gwoździe. Wchodziły jednak całkiem gładko ku jego zadowoleniu.
- Hmm. A macie coś poza tym co jest dostępne w sklepach? Jeśli nie to przynajmniej z etykiet wszystko znam. - cóż wiadomo - whisky ma różne oblicza, nie każda jest dla każdego dostępna i Bott znał raczej niższą półkę, nawet ta jednak zawsze okazywała się czymś godnym polecenia. - W każdym razie zrobię więc partię dla was i wyślę w terminie jaki ustalimy, bo część powinna być raczej świeża.
Chciał się dobrze pokazać. W kwestii pieczenia był perfekcjonistą, szczególnie jeśli chodzi o sytuację w której ma przekonać do siebie dużą firmę z renomą, prawda? Nie może im dać byle czego.
Na kolejne wspomnienie o Rii, uśmiechnął się w sumie to trochę rozbawiony.
- Mam nadzieję, że niedługo moje zdolności będą lepszym argumentem niż znajomość z najrudszą Weasleyówną. - stwierdził, szczerząc zęby w uśmiechu. - W takim razie w sprawie cukierniczo alkoholowych eksperymentów będę próbował się porozumieć jakoś w grudniu. Ja tak czy inaczej muszę się poduczyć jeśli myślę o drugim lokalu tym z alkoholami za jakiś czas, więc to byłby idealny wstęp.
Nie chciał proponować na start zbyt wiele, jednak w jego głowie otwierały się nowe pomysły. Bertie zawsze uwielbiał planować.
- W sumie to chcesz się czegoś napić? Napoje już mam, lada jest zrobiona. Kawy, herbaty, czekolady i tak dalej. - dodał, znów siadając na miotle żeby poruszać się sprawniej i zbierając z podłogi elementy krzesła, które zaraz ułożył obok Macmillana.
- Potrzymaj. - dodał, samemu łapiąc za śrubki i wkręty.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nagle rozległo się pukanie do drzwi - w zamierzeniu głośne, ale w istocie na tyle ciche, że znikło w odgłosach remontu. Chwilę później do środka wpadł siedmioletni, pyzaty (zbyt pyzaty), zdyszany chłopczyk. Nikt nie miał okazji zaznajomić go z zasadami bezpieczeństwa, obowiązującymi przy remontach, bo chłopiec beztrosko (choć dość ociężale) podbiegł wprost pod nogi wbijającego gwoździe Bertiego.
-Pan Bott?! - pisnął. Był zarumieniony, spocony i przemoczony i na policzkach lśniły mu krople deszczu... ale po głębszym namyśle, Bertie mógł się zorientować, że w istocie to rzęsiste łzy!
-P...podobno odchodzi pan z cukierni! - wypalił, patrząc na Bertiego z mieszaniną wyrzutu i rozpaczy. -Dlaczego?! M..mama nie chce mi kupować pana fasolek, bo kiedyś zjadłem wymiocinową i wymiotowałem, ale nie wiem czy mnie pan pamięta, ale w cukierni częstował mnie pan zawsze gdy przychodziłem, jestem Billy, i ale jak to pan odchodzi, CZEMU. - wyrzucił z siebie potok słów i tupnął bezradnie nóżką. Bertie mógł go mgliście pamiętać, ale jeszcze niedawno Billy miał sześć i pół roku, a nie siedem lat i wyglądał troszkę inaczej. Rósł bardzo szybko, wzdłuż i wszerz.
Billy zaczerpnął głęboki oddech, ale nie skończył jeszcze swojej przemowy.
-Ta..ta mówił, że ludzie odchodzą z pracy jak chcą podwyżki i mama nie pozwoliła mi iść porozmawiać z panią z cukierni, bo...bo ostatnio nie pozwala mi tam chodzić... - Billy zmieszał się nagle i urwał, zawstydzony. Mamusia kazała mu jeść dużo szpinaku i warzyw, ale nie lubił zieleniny, tylko fasolki! Fasolek też nagle zaprzestała kupować, bo wcześniej dostawał je często. Podejrzewał, że nie chodzi tylko o niefortunną przygodę ze smakiem wymiocinowym, ale o co innego mogło chodzić mamusi?
Miał jednak przemowę do skończenia, więc zaczął się klepać po kieszeniach i wysypał z nich stosik jednopensówek.
-Czy to wystarczy na wstępną podwyżkę? - zapytał z powagą, wyciągając tłuściutką rączkę w stronę Bertiego. Uwielbiał słodycze pana Botta, a szczególnie fasolki i oto oddawał mu oszczędności całego swojego krótkiego życia. A raczej ostatnich paru miesięcy, bo wcześniej wydawał oszczędności na fasolki, zanim dostał na nie szlaban.
-Pan Bott?! - pisnął. Był zarumieniony, spocony i przemoczony i na policzkach lśniły mu krople deszczu... ale po głębszym namyśle, Bertie mógł się zorientować, że w istocie to rzęsiste łzy!
-P...podobno odchodzi pan z cukierni! - wypalił, patrząc na Bertiego z mieszaniną wyrzutu i rozpaczy. -Dlaczego?! M..mama nie chce mi kupować pana fasolek, bo kiedyś zjadłem wymiocinową i wymiotowałem, ale nie wiem czy mnie pan pamięta, ale w cukierni częstował mnie pan zawsze gdy przychodziłem, jestem Billy, i ale jak to pan odchodzi, CZEMU. - wyrzucił z siebie potok słów i tupnął bezradnie nóżką. Bertie mógł go mgliście pamiętać, ale jeszcze niedawno Billy miał sześć i pół roku, a nie siedem lat i wyglądał troszkę inaczej. Rósł bardzo szybko, wzdłuż i wszerz.
Billy zaczerpnął głęboki oddech, ale nie skończył jeszcze swojej przemowy.
-Ta..ta mówił, że ludzie odchodzą z pracy jak chcą podwyżki i mama nie pozwoliła mi iść porozmawiać z panią z cukierni, bo...bo ostatnio nie pozwala mi tam chodzić... - Billy zmieszał się nagle i urwał, zawstydzony. Mamusia kazała mu jeść dużo szpinaku i warzyw, ale nie lubił zieleniny, tylko fasolki! Fasolek też nagle zaprzestała kupować, bo wcześniej dostawał je często. Podejrzewał, że nie chodzi tylko o niefortunną przygodę ze smakiem wymiocinowym, ale o co innego mogło chodzić mamusi?
Miał jednak przemowę do skończenia, więc zaczął się klepać po kieszeniach i wysypał z nich stosik jednopensówek.
-Czy to wystarczy na wstępną podwyżkę? - zapytał z powagą, wyciągając tłuściutką rączkę w stronę Bertiego. Uwielbiał słodycze pana Botta, a szczególnie fasolki i oto oddawał mu oszczędności całego swojego krótkiego życia. A raczej ostatnich paru miesięcy, bo wcześniej wydawał oszczędności na fasolki, zanim dostał na nie szlaban.
I show not your face but your heart's desire
Pracował sobie w sumie w spokoju i rozmawiał ze szlachcicem. Widział, że ten chyba nie do końca swobodnie się czuje na tym drobnym placu remontu i też nie zamierzał go zatrzymywać na siłę kiedy Macmillan wspomniał, że musi się zbierać. W drzwiach minął go kto inny, mały chłopiec którego Bertie kojarzył z Próżności. Uśmiechnął się wesoło, bo czy istniał większy fan jego wyrobów? Co prawda chłopczyk mógłby być odrobinkę mniejszym fanem - dobrze by mu to zrobiło - ale jak tu odmówić, kiedy widzi się tak szczere emocje w dziecku?
- Cześć, Billy. - odezwał się i zamachał, ustawiając akurat półkę na miejscu. Miał zamiar przenieść się dalej, w sumie to teraz głównie zostały mu te które trzeba przytwierdzić do ściany.
- Spokojnie. Odchodzę z Próżności ale nie znikam z Pokątnej i będziesz jeszcze widywał i mnie i moje wyroby, nie martw się. - zapewnił. Cóż, schlebiało mu podejście chłopca, jego szczere emocje i ochota na Bottowe wyroby. Kto w końcu nie chciałby mieć prawdziwego fana, kogoś kto szczerze docenia jego wyroby?
Zaraz jednak patrzył jak ten chłopiec próbuje mu dać pieniądze i w sumie to aż dziwnie się poczuł. Zaśmiał się jednak, bo jakkolwiek pieniędzmi nie wzgardzał, tych przyjąć nie mógł.
- Schowaj je, Billy, jeszcze ci się przydadzą. - zapewnił, uśmiechając się przy tym szeroko jak to on. - Nie odszedłem przez finanse tylko dlatego, że chciałem otworzyć coś swojego. Tutaj za kilka dni powstanie moja własna, magiczna cukiernia. Wyobrażasz sobie?
Dodał, a wiedział że chłopca ta nowina ucieszy. Jest szansa na jakkolwiek inną reakcję? Wyszczerzył zębiska w uśmiechu, ale zaraz wziął się za przybijanie półki, przynajmniej po jednej stronie bo zanim drugą do ściany wbije to mu poziomica będzie potrzebna. Mugolski remont to jednak ciężka sprawa, co poradzić.
- To będzie magia, kompletna magia zamknięta w słodyczach. Wszystko na bazie przepisów albo moich albo stworzonych z moimi przyjaciółmi, mogę cię zapewnić, że WSZYSTKO będzie idealne, nie tylko fasolki.
Dodał jeszcze, żeby się chłopiec nie dąsał. W końcu będzie idealnie! W to wierzył.
- Cześć, Billy. - odezwał się i zamachał, ustawiając akurat półkę na miejscu. Miał zamiar przenieść się dalej, w sumie to teraz głównie zostały mu te które trzeba przytwierdzić do ściany.
- Spokojnie. Odchodzę z Próżności ale nie znikam z Pokątnej i będziesz jeszcze widywał i mnie i moje wyroby, nie martw się. - zapewnił. Cóż, schlebiało mu podejście chłopca, jego szczere emocje i ochota na Bottowe wyroby. Kto w końcu nie chciałby mieć prawdziwego fana, kogoś kto szczerze docenia jego wyroby?
Zaraz jednak patrzył jak ten chłopiec próbuje mu dać pieniądze i w sumie to aż dziwnie się poczuł. Zaśmiał się jednak, bo jakkolwiek pieniędzmi nie wzgardzał, tych przyjąć nie mógł.
- Schowaj je, Billy, jeszcze ci się przydadzą. - zapewnił, uśmiechając się przy tym szeroko jak to on. - Nie odszedłem przez finanse tylko dlatego, że chciałem otworzyć coś swojego. Tutaj za kilka dni powstanie moja własna, magiczna cukiernia. Wyobrażasz sobie?
Dodał, a wiedział że chłopca ta nowina ucieszy. Jest szansa na jakkolwiek inną reakcję? Wyszczerzył zębiska w uśmiechu, ale zaraz wziął się za przybijanie półki, przynajmniej po jednej stronie bo zanim drugą do ściany wbije to mu poziomica będzie potrzebna. Mugolski remont to jednak ciężka sprawa, co poradzić.
- To będzie magia, kompletna magia zamknięta w słodyczach. Wszystko na bazie przepisów albo moich albo stworzonych z moimi przyjaciółmi, mogę cię zapewnić, że WSZYSTKO będzie idealne, nie tylko fasolki.
Dodał jeszcze, żeby się chłopiec nie dąsał. W końcu będzie idealnie! W to wierzył.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Billy rozpromienił się od ucha do ucha. Pan Bott go pamiętał! I jego imię i w ogóle!
-Naprawdę? - zapytał z nadzieją, ale nieco nieufnie. Co to znaczy, że pan Bott odchodzi z cukierni, ale nie z Pokątnej? To jakaś zagadka? Czy też nadal będzie widywał pana Botta, ale jako żebraka-kuternogę; rozdającego fasolki za drobne na Pokątnej? Mamusia nie pozwalała mu dawać pieniążków żebrakom, więc miał nadzieję, że to nie to!
Na szczęście Bertie szybko wyjaśnił więcej i rozwiał wątpliwości malca. Billy przyglądał mu się z wyrazem usilnego skupienia, które powoli ustępowało miejsca jeszcze szerszemu uśmiechowi.
-Własna cukiernia? Z fasolkami?! - pisnął, podekscytowany. Oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki, gdy pan Bott roztaczał przed nim kolejne wspaniałe wizje.
-Ojejku jejku! A będzie pan miał czekoladowe żaby o smaku chilli? Albo jednorożce-pierdzioszki? Wie pan, żeby smakowały jak biała czekolada, ale jak się je ściśnie to sypałoby się z nich kakao?! - dzielił się swoimi najlepszymi pomysłami, przekonany, że pan Bott już na nie wpadł. Biedny malec nie wiedział nawet, że kreatywność bywa cenniejsza niż garstka drobnych. Produkowałby się dalej, ale w tym momencie drzwi otworzyły się znowu...
...do środka wpadła chuda jak tyczka, przemoczona kobieta z orlim nosem.
-BILLY! - wykrzyknęła, a na jej twarzy odmalowała się mieszanina ulgi i bezbrzeżnej miłości. Podbiegła do malca i wyściskała go szybko kościstymi ramionami.
-Jak mogłeś tak UCIEC, w taką burzę?! - wygarnęła chłopcu, a jej głos załamał się nagle. Ewidentnie rozhisteryzowana, mogła przejść z wybuchu radości do wybuchu płaczu lub gniewu. Podnosła wzrok na Bertiego i wybrała to drugie.
-TO PAN! - warknęła wściekle i podniosła się na nogi.
-To przez pana Billy wyrwał mi się na ulicy i zachorował na niestrawność! - wykrzyknęła, dźgając Bertiego oskarżycielsko w pierś swoim długim palcem. Zabolało. I oczywiście wyrażała się metaforycznie i nie po kolei, najpierw Billy porzygał się po zjedzeniu fasolki, potem dostał na nie szlaban, potem paplał w kółko o panu Bott'cie, potem dowiedział się, że pan Bott remontuje ten a ten budynek, a potem wyrwał się mamie aby tam wbiec.
-Jak panu nie wstyd, tak gorszyć dzieci w naszym mieście! W Billy'ego mógł uderzyć piorun, albo młotek, albo mógł zjeść fasolkę o smaku mleka, a on jest uczulony na mleko!
-Ale ja lubię mleko. - wtrącił bezradnie Billy, głęboko skruszony i zawstydzony wybuchem mamusi. Jego usta wygięły się w podkówkę, a w ciemnych oczach rozbłysły łzy.
-Naprawdę? - zapytał z nadzieją, ale nieco nieufnie. Co to znaczy, że pan Bott odchodzi z cukierni, ale nie z Pokątnej? To jakaś zagadka? Czy też nadal będzie widywał pana Botta, ale jako żebraka-kuternogę; rozdającego fasolki za drobne na Pokątnej? Mamusia nie pozwalała mu dawać pieniążków żebrakom, więc miał nadzieję, że to nie to!
Na szczęście Bertie szybko wyjaśnił więcej i rozwiał wątpliwości malca. Billy przyglądał mu się z wyrazem usilnego skupienia, które powoli ustępowało miejsca jeszcze szerszemu uśmiechowi.
-Własna cukiernia? Z fasolkami?! - pisnął, podekscytowany. Oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki, gdy pan Bott roztaczał przed nim kolejne wspaniałe wizje.
-Ojejku jejku! A będzie pan miał czekoladowe żaby o smaku chilli? Albo jednorożce-pierdzioszki? Wie pan, żeby smakowały jak biała czekolada, ale jak się je ściśnie to sypałoby się z nich kakao?! - dzielił się swoimi najlepszymi pomysłami, przekonany, że pan Bott już na nie wpadł. Biedny malec nie wiedział nawet, że kreatywność bywa cenniejsza niż garstka drobnych. Produkowałby się dalej, ale w tym momencie drzwi otworzyły się znowu...
...do środka wpadła chuda jak tyczka, przemoczona kobieta z orlim nosem.
-BILLY! - wykrzyknęła, a na jej twarzy odmalowała się mieszanina ulgi i bezbrzeżnej miłości. Podbiegła do malca i wyściskała go szybko kościstymi ramionami.
-Jak mogłeś tak UCIEC, w taką burzę?! - wygarnęła chłopcu, a jej głos załamał się nagle. Ewidentnie rozhisteryzowana, mogła przejść z wybuchu radości do wybuchu płaczu lub gniewu. Podnosła wzrok na Bertiego i wybrała to drugie.
-TO PAN! - warknęła wściekle i podniosła się na nogi.
-To przez pana Billy wyrwał mi się na ulicy i zachorował na niestrawność! - wykrzyknęła, dźgając Bertiego oskarżycielsko w pierś swoim długim palcem. Zabolało. I oczywiście wyrażała się metaforycznie i nie po kolei, najpierw Billy porzygał się po zjedzeniu fasolki, potem dostał na nie szlaban, potem paplał w kółko o panu Bott'cie, potem dowiedział się, że pan Bott remontuje ten a ten budynek, a potem wyrwał się mamie aby tam wbiec.
-Jak panu nie wstyd, tak gorszyć dzieci w naszym mieście! W Billy'ego mógł uderzyć piorun, albo młotek, albo mógł zjeść fasolkę o smaku mleka, a on jest uczulony na mleko!
-Ale ja lubię mleko. - wtrącił bezradnie Billy, głęboko skruszony i zawstydzony wybuchem mamusi. Jego usta wygięły się w podkówkę, a w ciemnych oczach rozbłysły łzy.
I show not your face but your heart's desire
W sumie to Bertie na prawdę wierzył w możliwości swojej wyobraźni i był pewien, że wpadł na na prawdę wiele. Wiedział też, że niektóre jego pomysły, w tym głównie niektóre smaki tych mniej smacznych fasolek mogą co wrażliwszych zniechęcać. Przed nim stał jednak dowód na to, że da się bardziej. Zaśmiał się wesoło, widząc entuzjazm chłopca.
- Nie będę prowadził czekoladowych żab, przynajmniej na początku i jednorożców też nie będzie ale będą na przykład wszystkie quidditchowe piłki w słodkim wydaniu i będą latały i zachowywały się jak prawdziwe. Tylko delikatniej.
Zapowiedział, bo kiedyśtam może planował robić z tego sekret i wyczekiwać, ale nie mógł, chciał się chwalić. Był paplą i nic na to nie poradzi, szczególnie kiedy chłopiec tak się cieszy na jego wyroby!
I nawet pomyślał, że trzeba chłopcu zrobić coś ciepłego do picia. Siadł na tę swoją miotłę, chcąc podlecieć do właściwej szafki, jak już przybił tę na miejsce, leciał już, kiedy drzwi się znów otworzyły. Spojrzał na kobietę, która wpadła do pomieszczenia i zaczęła ściskać chłopca. Nie przeszkadzał, nie przeganiał, zaraz jednak to on znalazł się w centrum zainteresowania kobiety, a jej napad złości trochę go zszokował.
- Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem... - przyznał szczerze, trochę zagubiony w pierwszej wypowiedzi kobiety. Cofnął się lekko na miotle, kiedy został dźgnięty i słuchał dalej, trochę trzeba przyznać zmieszany.
- Zapewniam, że gorszenie kogokolwiek nie jest moim celem. - zaczął łagodnie, nie chcąc bardziej rozjuszać kobiety. - Nie sądziłem, że mogę przyciągnąć aż taką uwagę, trochę reklamuję to miejsce, to jednak jest kwestia wyłącznie biznesowa, pracuję właśnie nad nowym lokalem. Nie sądziłem, że ktokolwiek może tu do mnie chcieć uciekać.
Uśmiechnął się w kierunku chłopca, później znów zerknął na kobietę. Powinna lepiej pilnować dzieci, Bertie pracował już z ludźmi, dbając przy tym o renomę lokalu na tyle długo by wiedzieć że czegoś takiego mówić nie należy.
- Jeśli chłopiec ma uczulenia, po prostu nie powinien jeść fasolek, jak osoba z uczuleniem na orzechy nie kupuje ciasteczek orzechowych. Na pewno przygotuję tu obszerną ofertę w której znajdą się rzeczy bez mleka. - dodał zaraz, a widząc że Billy jest bliski płaczu, uśmiechnął się do niego wesoło. - W złotym zniczu nie ma ani odrobiny mleka, sam zobaczysz za kilka dni.
Zachęcił tylko.
- Tak samo w Słodkich Bańkach. Będą super. Ale trzymaj się mamy, żeby się o ciebie nie musiała martwić, okej?
- Nie będę prowadził czekoladowych żab, przynajmniej na początku i jednorożców też nie będzie ale będą na przykład wszystkie quidditchowe piłki w słodkim wydaniu i będą latały i zachowywały się jak prawdziwe. Tylko delikatniej.
Zapowiedział, bo kiedyśtam może planował robić z tego sekret i wyczekiwać, ale nie mógł, chciał się chwalić. Był paplą i nic na to nie poradzi, szczególnie kiedy chłopiec tak się cieszy na jego wyroby!
I nawet pomyślał, że trzeba chłopcu zrobić coś ciepłego do picia. Siadł na tę swoją miotłę, chcąc podlecieć do właściwej szafki, jak już przybił tę na miejsce, leciał już, kiedy drzwi się znów otworzyły. Spojrzał na kobietę, która wpadła do pomieszczenia i zaczęła ściskać chłopca. Nie przeszkadzał, nie przeganiał, zaraz jednak to on znalazł się w centrum zainteresowania kobiety, a jej napad złości trochę go zszokował.
- Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem... - przyznał szczerze, trochę zagubiony w pierwszej wypowiedzi kobiety. Cofnął się lekko na miotle, kiedy został dźgnięty i słuchał dalej, trochę trzeba przyznać zmieszany.
- Zapewniam, że gorszenie kogokolwiek nie jest moim celem. - zaczął łagodnie, nie chcąc bardziej rozjuszać kobiety. - Nie sądziłem, że mogę przyciągnąć aż taką uwagę, trochę reklamuję to miejsce, to jednak jest kwestia wyłącznie biznesowa, pracuję właśnie nad nowym lokalem. Nie sądziłem, że ktokolwiek może tu do mnie chcieć uciekać.
Uśmiechnął się w kierunku chłopca, później znów zerknął na kobietę. Powinna lepiej pilnować dzieci, Bertie pracował już z ludźmi, dbając przy tym o renomę lokalu na tyle długo by wiedzieć że czegoś takiego mówić nie należy.
- Jeśli chłopiec ma uczulenia, po prostu nie powinien jeść fasolek, jak osoba z uczuleniem na orzechy nie kupuje ciasteczek orzechowych. Na pewno przygotuję tu obszerną ofertę w której znajdą się rzeczy bez mleka. - dodał zaraz, a widząc że Billy jest bliski płaczu, uśmiechnął się do niego wesoło. - W złotym zniczu nie ma ani odrobiny mleka, sam zobaczysz za kilka dni.
Zachęcił tylko.
- Tak samo w Słodkich Bańkach. Będą super. Ale trzymaj się mamy, żeby się o ciebie nie musiała martwić, okej?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chłopiec rozdziawił buzię, z fascynacją słuchając biznesowych pomysłów pana Botta. Stał przed prawdziwym geniuszem!
No, może w 99% geniuszem, bo miał kilka konstruktywnych uwag co do jego pomysłów. Gdyby był starszy i gdyby mamusia pozwalała mu pielęgnować w sobie pasję do słodyczy, mogliby nawet zostać wspaniałymi wspólnikami.
-Ale taka piłka lata tylko po sklepie, a jednorożca-pierdzioszka można podrzucić koledze i zrobić mu psikusa. - uświadomił brutalnie Bertiego i już miał podzielić się swoimi kolejnymi pomysłami, gdy wpadła mamusia i zrobiła scenę. Słuchał zatem ze spuszczoną głową, przygryzając wargę, aby się nie rozpłakać.
-To proszę wykazać się odpowiedzialnością i zamykać drzwi na czas remontu! Młotek mógł spaść na głowę mojemu Billy'emu! - warknęła matka na logiczne, ale wcale nie uspokajające jej tłumaczenia Botta. -I może skupić się na normalnych słodyczach, a nie jakiś fasolkach z milionem alergenów czy...JAKI ZŁOTY ZNICZ?! Tym można się ZAKRZTUSIĆ! - oburzyła się.
Billy już uśmiechał się radośnie na pokrzepiające słowa o złotym zniczu, ale wybuch mamusi skutecznie zmył mu uśmiech z twarzy. Zrozumiał, że nieprędko przestąpi próg tej cukierni i nieprędko skosztuje złotego znicza, a i słodkich baniek pewnie nie pozwolą mu jeść. Chyba, że znowu ucieknie... Umknął więc wzrokiem i z zaciętą minką zaczął planować kolejną wyprawę do sklepu pana Botta. Chyba miał czas, bo remont jeszcze nie jest skończony, a bezsensownie będzie podpadać mamusi zanim w sklepie pojawią się znicze, bańki i oczywiście fasolki. Bo wcale nie był na nie uczulony, co to to nie! Po prostu miał delikatny żołądek i zdziwiła go fasolka wymiocinowa, ale już wiedział jak wyglądała i więcej jej nie zje.
-Okej. - burknął posępnie do pana Botta, który chyba wziął stronę mamusi. Albo też wystraszył się mamusi, mamusia działała tak na ludzi.
-Przepraszam, mamo, już nie będę. - wymamrotał do mamy, która posłała mu wymuszony uśmiech. Chciałaby wierzyć temu urwisowi, ale Billy często się jej wymykał.
-No dobrze, chodźmy stąd, Billy. A pan - niech nie demoralizuje dzieci tymi swoimi...słodyczami! - posłała Bertiemu ostrzegawcze spojrzenie, chwyciła Billy'ego za rączkę i wymaszerowała z cukierni. Chłopiec obejrzał się smutno przez ramię i odszedł wraz z mamusią do domu, czyli krainy gotowanych warzyw i szpinaku.
/zt x 2
No, może w 99% geniuszem, bo miał kilka konstruktywnych uwag co do jego pomysłów. Gdyby był starszy i gdyby mamusia pozwalała mu pielęgnować w sobie pasję do słodyczy, mogliby nawet zostać wspaniałymi wspólnikami.
-Ale taka piłka lata tylko po sklepie, a jednorożca-pierdzioszka można podrzucić koledze i zrobić mu psikusa. - uświadomił brutalnie Bertiego i już miał podzielić się swoimi kolejnymi pomysłami, gdy wpadła mamusia i zrobiła scenę. Słuchał zatem ze spuszczoną głową, przygryzając wargę, aby się nie rozpłakać.
-To proszę wykazać się odpowiedzialnością i zamykać drzwi na czas remontu! Młotek mógł spaść na głowę mojemu Billy'emu! - warknęła matka na logiczne, ale wcale nie uspokajające jej tłumaczenia Botta. -I może skupić się na normalnych słodyczach, a nie jakiś fasolkach z milionem alergenów czy...JAKI ZŁOTY ZNICZ?! Tym można się ZAKRZTUSIĆ! - oburzyła się.
Billy już uśmiechał się radośnie na pokrzepiające słowa o złotym zniczu, ale wybuch mamusi skutecznie zmył mu uśmiech z twarzy. Zrozumiał, że nieprędko przestąpi próg tej cukierni i nieprędko skosztuje złotego znicza, a i słodkich baniek pewnie nie pozwolą mu jeść. Chyba, że znowu ucieknie... Umknął więc wzrokiem i z zaciętą minką zaczął planować kolejną wyprawę do sklepu pana Botta. Chyba miał czas, bo remont jeszcze nie jest skończony, a bezsensownie będzie podpadać mamusi zanim w sklepie pojawią się znicze, bańki i oczywiście fasolki. Bo wcale nie był na nie uczulony, co to to nie! Po prostu miał delikatny żołądek i zdziwiła go fasolka wymiocinowa, ale już wiedział jak wyglądała i więcej jej nie zje.
-Okej. - burknął posępnie do pana Botta, który chyba wziął stronę mamusi. Albo też wystraszył się mamusi, mamusia działała tak na ludzi.
-Przepraszam, mamo, już nie będę. - wymamrotał do mamy, która posłała mu wymuszony uśmiech. Chciałaby wierzyć temu urwisowi, ale Billy często się jej wymykał.
-No dobrze, chodźmy stąd, Billy. A pan - niech nie demoralizuje dzieci tymi swoimi...słodyczami! - posłała Bertiemu ostrzegawcze spojrzenie, chwyciła Billy'ego za rączkę i wymaszerowała z cukierni. Chłopiec obejrzał się smutno przez ramię i odszedł wraz z mamusią do domu, czyli krainy gotowanych warzyw i szpinaku.
/zt x 2
I show not your face but your heart's desire
|22 Grudnia
Była to sobota poprzedzająca święta. Ludzie jak zwierzęta wypłynęli z mieszkań stawiając potrzebę narobią świątecznych zakupów ponad groźbę utraty życia ze strony anomalii. Czym jest w końcu porażenie piorunem lub zamarzniecie na śmierć. Pierniczki w końcu same się nie kupią, ciasta same się nie zamówią, rabaty same się nie wykorzystają. I nie, w nosie miałem w tym momencie to, że sam na okrągło powtarzałem o tym, jak to do anomalii można się przyzwyczaić i nie trzeba się ich bać. Zmieniłem zdanie i zły byłem, że ludzie nie siedzą w tych swoich klitkach i śmią wyściubiać zza nich nosy! Gdyby tak właśnie było nie musiałbym tu być. Co prawda tak właściwie to nie musiałem, lecz przecież nie odmówiłbym Bertiemu pomocy skoro sam jeszcze mnie o nią prosił. Westchnąłem myśląc o tym, jak to bym leżałbym na kanapie i nic nie robił. Ale nie...
- To w końcu bezowy czy biszkoptowy? Ten spód - powtórzyłem z lekkim zniecierpliwieniem gapiąc się wyczekująco na kobietę chyba nieco starszą od cioci z którą od dobrej minuty tkwiłem w miejscu. Nie mogła się zdecydować. Patrzyła to na gablotkę zza którą leżały jakieś ciasta, to na fasolki na bocznej ścianie, to na jakieś inne biegające w kółko ciasteczka, to na mnie i coś mruczała pod nosem zdecydowanie za cicho bym uznał, że to do mnie - Jak się nie może pani zdecydować to niech się pani przesunie bo kolejkę robi - burknąłem, a kobieta na to zaczęła gestykulować pośpiesznie rękoma, że jeszcze chwilkę.
- To niech pani się namyśla, a tym czasem następn...
- Takie chcę - odezwała się nagle dziobiąc szponiastym, pomalowanym na zielono paznokciem w szybkę gablotki
- Świetnie. Całe, pół...? - ożywiłem się trochę zadowolony z efektu tej drobnej presji czasu
- Nie, nie - takie chce ale żeby było inne.
- Czyli, że podobne....?
- Tak
- Czyli, że na zamówienie, tak? Ile? Blacha, dwie, w czym ma być inne?
- Chciałabym by miało może inny spód ale nie wiem... - załamałem ręce. Skąd ja miałbym wiedzieć?! Wiedziałem też, że ta rozmowa zmierza donikąd. Odchyliłem się nieco od lady by odwrócić się w stronę zaplecza
- Bertie?! Jest tu pani która nie wie czego chce, chodź na chwile! - zawołałem tak, że pół sali słyszało
Była to sobota poprzedzająca święta. Ludzie jak zwierzęta wypłynęli z mieszkań stawiając potrzebę narobią świątecznych zakupów ponad groźbę utraty życia ze strony anomalii. Czym jest w końcu porażenie piorunem lub zamarzniecie na śmierć. Pierniczki w końcu same się nie kupią, ciasta same się nie zamówią, rabaty same się nie wykorzystają. I nie, w nosie miałem w tym momencie to, że sam na okrągło powtarzałem o tym, jak to do anomalii można się przyzwyczaić i nie trzeba się ich bać. Zmieniłem zdanie i zły byłem, że ludzie nie siedzą w tych swoich klitkach i śmią wyściubiać zza nich nosy! Gdyby tak właśnie było nie musiałbym tu być. Co prawda tak właściwie to nie musiałem, lecz przecież nie odmówiłbym Bertiemu pomocy skoro sam jeszcze mnie o nią prosił. Westchnąłem myśląc o tym, jak to bym leżałbym na kanapie i nic nie robił. Ale nie...
- To w końcu bezowy czy biszkoptowy? Ten spód - powtórzyłem z lekkim zniecierpliwieniem gapiąc się wyczekująco na kobietę chyba nieco starszą od cioci z którą od dobrej minuty tkwiłem w miejscu. Nie mogła się zdecydować. Patrzyła to na gablotkę zza którą leżały jakieś ciasta, to na fasolki na bocznej ścianie, to na jakieś inne biegające w kółko ciasteczka, to na mnie i coś mruczała pod nosem zdecydowanie za cicho bym uznał, że to do mnie - Jak się nie może pani zdecydować to niech się pani przesunie bo kolejkę robi - burknąłem, a kobieta na to zaczęła gestykulować pośpiesznie rękoma, że jeszcze chwilkę.
- To niech pani się namyśla, a tym czasem następn...
- Takie chcę - odezwała się nagle dziobiąc szponiastym, pomalowanym na zielono paznokciem w szybkę gablotki
- Świetnie. Całe, pół...? - ożywiłem się trochę zadowolony z efektu tej drobnej presji czasu
- Nie, nie - takie chce ale żeby było inne.
- Czyli, że podobne....?
- Tak
- Czyli, że na zamówienie, tak? Ile? Blacha, dwie, w czym ma być inne?
- Chciałabym by miało może inny spód ale nie wiem... - załamałem ręce. Skąd ja miałbym wiedzieć?! Wiedziałem też, że ta rozmowa zmierza donikąd. Odchyliłem się nieco od lady by odwrócić się w stronę zaplecza
- Bertie?! Jest tu pani która nie wie czego chce, chodź na chwile! - zawołałem tak, że pół sali słyszało
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Poproszenie o pomoc Matta było aktem absolutnej desperacji. Nie to, że Bertie nie doceniał swojego kuzyna, jednak szeroki uśmiech i świąteczna radość, czy chociaż zdolność udawania jej nie należały do jego największych zalet. W sumie to Bertie trochę się bał, że jak jakiś klient za bardzo zacznie się rozwodzić nad tym, czy piernik powinien mieć nadzienie, czy to jednak bezczeszczenie szlachetnego ciasta to starszy Bott da klientowi w nos.
Trochę żałował, że nie upchnie go na kuchni, ale talenta społeczne były u Matta zdecydowanie silniejsze niż kucharskie, a ostatecznie prawda była taka, że ludzie naprawdę świątecznie oszaleli.
Wychodząc z kolejnymi porcjami ciast i ciasteczek, które znikały zza lady w zastraszającym tempie (co było wspaniałe!) dostrzegał nawet, że Matt cierpiał dość wewnętrznie.
Świąteczna muzyka najwidoczniej potrafi zdziałać cuda - tak, to na pewno atmosfera świąt dopadła nawet i jego. Sam Bertie radośnie potuptywał sobie, gniotąc ciasto na ganiające się ciasteczka i po chwili formując je na małej blaszce, a potem zabierając się za ubijanie białek na kolejne bezy. Bezy schodziły dzisiaj jak szalone. Leciała akurat kolęda o tym, że w święta nawet gobliny się weselą (w której prawdziwość Bertie śmiał od jakiegoś czasu wątpić), kiedy zawołał go kuzyn. Bertie dosypał resztę cukru do ubijanej akurat bezy i odstawił miskę na obok, by ruszyć zaraz do wyjścia na ladę.
- Nie jestem daleko, nie musisz krzyczeć. - odezwał się i posłał Mattowi uśmiech wesołego elfa który nasłuchał się zdecydowanie za dużej ilości świątecznych piosenek. Zaraz spojrzał na kobietę, która akurat stała przy ladzie, a później na gigantyczną kolejkę za nią.
- Zajmiesz się kolejnymi? - sam podszedł do kobieciny. - Dzień dobry, czego potrzeba?
Patrzył jak palec zakończony długim, zielonym paznokciem, krąży między pięcioma ciastami.
- Czegoś... jak to. I trochę jak to. I trochę takie. - stwierdziła, wskazując wpierw bezę, później piernik, a na końcu bardzo kremowy tort. Bertie przechylił lekko głowę, starając się zrozumieć, nie dane było mu jednak zastanowić się nad tym dłużej. - Albo nie. Tamto czekoladowe, tylko żeby miało jeszcze truskawki albo maliny w środku. Albo może lepiej waniliowe?
Bertie uśmiechnął się lekko i w tej chwili żałował, że nie może zastąpić kogokolwiek, kto by go zastąpił.
- Matt, tańczące pierniczki już pewnie wystygły, przyniesiesz je pod ladę? Tylko nie daj im pouciekać. - mruknął czując, że ta obsługa potrwa chwilę i zaraz zwrócił się do kobiety. - Może w takim razie dwa małe? Jedno waniliowe z malinami i jedno czekoladowe z truskawkami? Zapewniam, że wszyscy wtedy znajdą coś dla siebie.
Stwierdził, posyłając w stronę kobiety uśmiech.
- A jeśli wszyscy będą chcieli czekoladowego?
Trochę żałował, że nie upchnie go na kuchni, ale talenta społeczne były u Matta zdecydowanie silniejsze niż kucharskie, a ostatecznie prawda była taka, że ludzie naprawdę świątecznie oszaleli.
Wychodząc z kolejnymi porcjami ciast i ciasteczek, które znikały zza lady w zastraszającym tempie (co było wspaniałe!) dostrzegał nawet, że Matt cierpiał dość wewnętrznie.
Świąteczna muzyka najwidoczniej potrafi zdziałać cuda - tak, to na pewno atmosfera świąt dopadła nawet i jego. Sam Bertie radośnie potuptywał sobie, gniotąc ciasto na ganiające się ciasteczka i po chwili formując je na małej blaszce, a potem zabierając się za ubijanie białek na kolejne bezy. Bezy schodziły dzisiaj jak szalone. Leciała akurat kolęda o tym, że w święta nawet gobliny się weselą (w której prawdziwość Bertie śmiał od jakiegoś czasu wątpić), kiedy zawołał go kuzyn. Bertie dosypał resztę cukru do ubijanej akurat bezy i odstawił miskę na obok, by ruszyć zaraz do wyjścia na ladę.
- Nie jestem daleko, nie musisz krzyczeć. - odezwał się i posłał Mattowi uśmiech wesołego elfa który nasłuchał się zdecydowanie za dużej ilości świątecznych piosenek. Zaraz spojrzał na kobietę, która akurat stała przy ladzie, a później na gigantyczną kolejkę za nią.
- Zajmiesz się kolejnymi? - sam podszedł do kobieciny. - Dzień dobry, czego potrzeba?
Patrzył jak palec zakończony długim, zielonym paznokciem, krąży między pięcioma ciastami.
- Czegoś... jak to. I trochę jak to. I trochę takie. - stwierdziła, wskazując wpierw bezę, później piernik, a na końcu bardzo kremowy tort. Bertie przechylił lekko głowę, starając się zrozumieć, nie dane było mu jednak zastanowić się nad tym dłużej. - Albo nie. Tamto czekoladowe, tylko żeby miało jeszcze truskawki albo maliny w środku. Albo może lepiej waniliowe?
Bertie uśmiechnął się lekko i w tej chwili żałował, że nie może zastąpić kogokolwiek, kto by go zastąpił.
- Matt, tańczące pierniczki już pewnie wystygły, przyniesiesz je pod ladę? Tylko nie daj im pouciekać. - mruknął czując, że ta obsługa potrwa chwilę i zaraz zwrócił się do kobiety. - Może w takim razie dwa małe? Jedno waniliowe z malinami i jedno czekoladowe z truskawkami? Zapewniam, że wszyscy wtedy znajdą coś dla siebie.
Stwierdził, posyłając w stronę kobiety uśmiech.
- A jeśli wszyscy będą chcieli czekoladowego?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie tryskałem entuzjazmem i wcale nawet nie starałem się udawać, że jest inaczej. Siedziałem już tu kilka godzin i zapowiadało się, że posiedzę przynajmniej drugie tyle. Z głośników na okrągło rzygało świątecznym nastrojem. Każda ściana, regał i gablotka była oblepiona mikołajami, choinkami, reniferami, śnieżkami, bombkami i wszystkim co tylko miało jakikolwiek związek z zimą lub świętami. Do tego połowa z tego migała na wszystkie kolory zimy - na szczęście wiele ich nie było. W innym wypadku pewnie nabawiłbym się epilepsji. Chociaż to momentami byłoby lepsze niż użeranie się z tymi ludźmi. Nie ze wszystkimi no ale jednak to perełki zapadały w pamięć. Dajmy na to przykład takiej niezdecydowanej cioteczki. Przylazła, nie wie czego chce, nie wie ile chce, jak chce i stoi, i duma, i rachuje, i tamuje kolejkę. Nie mogłem na to za wiele zaradzić. Nie znałem się na wypiekach. Jeśli ktoś wiedział co chce mogłem mu wykroić, podać, spisać zamówienie i tyle. Do tego też ograniczały się moje obowiązki u Burkea i to mogłem robić i tu - zamieniając artefakty na pierniki i ciastka. Żadna dyskusja, porady nie wchodziły z mojej strony w grę. Dlatego zawołałem Berta. Specjalnie głośno mając nadzieję, że ta zwyczajnie ugnie się pod naporem gromkich spojrzeń kolejkowiczów i czmychnie z lokalu. Nijak jednak nie zdawała się być poruszona. Istny potwór. Bez wyrzutów sumienia zrzuciłem ją na barki Bertiego zajmując się zgodnie z sugestią kolejnym klientem. Tu poszło gładko. Pomijając moment w którym w fartuch, stojąc nad sporą brytfanną będącą zagrodą dla kołyszących się, lukrowych bałwanów zaganiałem ich część drewnianą łyżką do papierowej torby. Za każdym razem gdy to robiłem odnosiłem wrażenie, że jakaś część mnie umiera.
- Mhm - mruknąłem po tym jak skasowałem gościa i zniknąłem w kuchni. Sapnąłem sobie marudnie pod nosem upijając zimnej już, odstawionej na boczku kawy. Chwyciłem ścierę i zaglądając do piekarników próbowałem zlokalizować ten we wnętrzu którego coś się ruszało. Tak, szukałem w nagrzanym do kilkuset stopni piecu czegoś ruszającego. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, ze magiczna kuchnia nie jest upiorna.
- Mhm - mruknąłem po tym jak skasowałem gościa i zniknąłem w kuchni. Sapnąłem sobie marudnie pod nosem upijając zimnej już, odstawionej na boczku kawy. Chwyciłem ścierę i zaglądając do piekarników próbowałem zlokalizować ten we wnętrzu którego coś się ruszało. Tak, szukałem w nagrzanym do kilkuset stopni piecu czegoś ruszającego. I niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, ze magiczna kuchnia nie jest upiorna.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Część sklepowa
Szybka odpowiedź