Wydarzenia


Ekipa forum
Cmentarz dla magicznych
AutorWiadomość
Cmentarz dla magicznych [odnośnik]14.02.19 0:05
First topic message reminder :

Cmentarz dla magicznych

Założony około roku 1930 przez czarodziejów i czarownice chcących ułożyć swoich zmarłych krewnych w ustronnym, bezpiecznym miejscu, które jednak wciąż mogło znajdować się w pobliżu centrum miasta. Postanowiono zagospodarować odseparowane tyły parku i wykorzystać je na swój użytek. Pierwszy nagrobek został postawiony 14 czerwca 1932r. - upamiętnił żywot Margaret Blicks, słynnej powieściopisarki - a jej rodzina rozpoczęła tradycję zaklinania rzeźb tak, by te dbały o groby swoich właścicieli. W taki też sposób cmentarz zapełnił się ożywionymi posążkami skrzatów i nimf, przyozdobionymi skrzydłami elfami i cherubinami, magicznymi stworzeniami i drobnymi podobiznami przedstawicieli magicznej społeczności. Z roku na rok przybywa coraz więcej nagrobków, a co za tym idzie - coraz więcej kamiennych strażników.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]24.07.19 20:22
Zbyt dobrze go oceniała. Akurat to, że nie przejmował się swoimi zadrapaniami było jedynie efektem tego, że był do nich przyzwyczajony. Chcąc grać w quidditcha i do tego jeszcze na pozycji obrońcy nie miał większego wyboru i musiał dzielnie znosić drobne urazy. Co to byłby za obrońca, który się boi uderzenia kaflem?
-No… pewnie to daleko… szkoda, że nie może mnie tak oddteleportować z powrotem. - westchnął ciężko co musiało wyjść dość komicznie.
-No! Tylko musiałabyś mieć jakieś grzeczne pieski. Bo jak wszystkie będą chciały pobiec w różnych kierunkach to się nie uda.- zauważył jeszcze i porzucił temat, bo Clementine zaczęła mu tłumaczyć zawiłości jazdy na łyżwach. -Czyli te całe łyżwy to tak jakby taniec tylko na łyżwach? - w sumie to chyba w miarę pojął istotę rzeczy, ale jeszcze do końca nie mógł sobie to wszystko wyobrazić. -Można na nich szybko jeździć? Albo się ścigać? - sam taniec i jemu pochodne nie wzbudzał zbyt wielkiego entuzjazmu w małym Macmillanie, ale wyścigi? To już było dużo ciekawsze.
-Naprawdę?- prawie podskoczył w miejscu z radości gdy Clementine mu powiedziała, że kiedyś może zabierze go na łyżwy. Co z tego, że znał ją dopiero od paru minut? Była fajna.
-Kim jest twoja mama?- kolejne pytanie. Clem pewnie już zauważyła, że Heath w ogóle zadawał całkiem sporo pytań. -Zupy są super! Moja ulubiona to pomidorowa, a twoja? - to chyba oznaczało, że chłopiec chętnie pójdzie z czarownicą do jej domu. -No nie wiem… a jak źle wypowiem nazwę i trafię jeszcze gdzie indziej? - zamrtwił się trochę. Od dawna nie używał już sieci fiuu, głównie przez działanie anomalii, ale dla takiego chłopca parę miesięcy to całkiem spory szmat czasu. -Może po prostu napiszemy sowę do mojego taty i poczekam na niego u Ciebie? - zaproponował rozwiązanie, z którego już parę razy korzystał gdy czkawka go wyrzuciła w jakieś nieznane miejsce. No chyba, że Clementine była zajęta i nie mógł u niej poczekać. To komplikowałoby nieco sprawy, ale może akurat wszystko się uda?
Heath Macmillan
Heath Macmillan
Zawód : n/d
Wiek : 7
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6203-heath-macmillan#151883 https://www.morsmordre.net/t6876-listy-do-heatha#179597 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6237-heath-macmillan#216112
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]24.07.19 23:53
Malec naprawdę rozczulał. W takich momentach naprawdę żałowała, że nie ma dzieci. Gdyby tak ogarnąć małą Clementine uwielbiającą latać na miotle albo wyczyniać cuda na lodzie, mogłyby stworzyć dwu- lub trzyosobowy zespół! A przede wszystkim nikt nie rozumiałby jej jak jej córka. Dziewczyny zawsze powinny trzymać się razem, no nie?
Uśmiechnęła się pocieszająco i odruchowo wyciągnęła rękę, by potarmosić czuprynę chłopca. Zrobiła to kompletnie mimowolnie, z przyzwyczajenia. Kiedyś także krochmaliła tak czuprynę swojego młodszego brata, aż w końcu dorósł. Teraz już nie mogła tak robić, bo by go nie dosięgła.
Nie martw się, na pewno znajdziemy na to jakiś sposób. – odparła cała w skowronkach, jakby dopiero co nie martwiła się o to, jak z Heathem postąpić. Sytuacja nie była wcale taka zła, jak się wydawało!
Zachichotała wiewiórko na wzmiankę o psach. Tak, nie znała się na tresurze, ale faktycznie psy musiały ciągnąć sanki w jedną stronę, inaczej sanki nie ruszyłyby z miejsca. Co najwyżej uległy zniszczeniu jak miękki kocyk, o który w dzieciństwie pokłóciła się z rodzeństwem i który później omyłkowo skończył w strzępach.
Masz rację, kiedyś sobie takie sprawię. – odpowiedziała dość krótko, ale zgodnie z prawdą. Wszystkie psy były przecież takie kochane!
Na pytanie o łyżwy po prostu przytaknęła. Nie było sensu dłużej się nad tym rozwodzić. Takie wytłumaczenie powinno mu wystarczyć, przynajmniej na razie.
Tak, można na nich robić, co tylko ci się podoba. – dodała rozmarzona. – Nawet latać, jeśli postarasz się przy piruecie!
Przechyliła głowę w bok, uśmiechając się od ucha do ucha i pokazując śnieżnobiałe zęby z charakterystycznie wyrośniętymi kiełkami. Ten malec naprawdę był uroczy. Gdyby nie miał rodziny, chętnie by go zatrzymała!
Nie za bardzo wiedziała jak odpowiedzieć na to, kim jest jej mama. Postanowiła rzucić więc jedynie krótkie:
Dobrą kobietą i utalentowaną czarownicą. Tak sądzę.
Clementine miała do niej bezgraniczne zaufanie i tylko to się liczyło. Wracając do domu, czuła się dobrze, więc chyba jej rodzicielka nie należała do złych osób. Inaczej Clementine na pewno poczułaby się nieswojo, co nie?
Ja uwielbiam tę z czarnej polewki, jest bardzo smaczna!... wiem, bo młodsi kuzyni mieszkający na granicy z Polską mi ją zaserwowali. I nie wiem, czemu ciocia ich za to tak zganiła, skoro ta zupa smakowała obłędnie!
Zastanowiła się przez chwilę i no – Heath miał rację. Kominek czasem nawalał, lepiej było zawiadomić rodzinę chłopca. Może Heath miał braci albo kuzynów? Chętnie by się z nimi pobawiła, jeśli ojciec brzdąców by im na to pozwolił!
Taak, tak chyba będzie najlepiej. – potarła głowę zakłopotana. Czasami bywała kompletnie nierozsądna, chcąc jak najszybciej ruszać innym z pomocą. – Wskakuj, powiozę cię do mojego domu. Będzie szybciej.
Machnęła głową w kierunku sanek. Musiał tylko uważać oczywiście na pakunki, ale spokojnie – jeśli postawić je na przedzie to na pewno nic się nie potłucze.
Chodźmy! – pisnęła żwawo, zabierając się za ciągnięcie sanek.

[z/t, jeśli Heath pozwoli XD]


Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine

Clementine Thorne
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Cmentarz dla magicznych - Page 2 Cc393f0d121afc37a102a60f503e5d7c
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7407-clementine-thorne https://www.morsmordre.net/t7474-truman https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f284-sevenoaks-riverhill-road-13 https://www.morsmordre.net/t7477-skrytka-bankowa-nr-1812 https://www.morsmordre.net/t7476-clementine-thorne
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]25.07.19 19:06
Skoro Clem kazała mu się nie martwić to miał zamiar jej posłuchać. To ona była dorosła i mądra w tym towarzystwie, więc na pewno wiedziała co zrobić w takiej sytuacji. Od tego przecież byli dorośli, prawda?  Heath nie uciekł przed dłonią Clementine gdy ta z rozpędu potarmosiła go po włosach. Tak w zasadzie to chłopiec całkiem lubił ten gest. Może dlatego tak bardzo nie lubił nosić czapki?
-Latać?- otworzył szeroko oczy. No bo latać na miotle czy na skrzydlatym koniku… to wiadomo. Podobno na dywanie też się dało latać z tego co kojarzy, ale o latających łyżwach nigdy nie słyszał. Może kiedyś faktycznie spróbuje? Będzie musiał faktycznie kiedyś poprosić tatę, żeby pozwolił mu wziąć lekcję łyżwiarstwa u Clem. Może w następną zimę by się udało. O ile oczywiście mały Heath do tej pory nie zapomni sobie o tym spotkaniu. Rok to strasznie dużo czasu dla takiego malucha jak on.
Szybko przeskakiwali z tematu na temat i zanim Heath zdążył zadać jakieś pytanie już rozmawiali o czymś innym. Dopiero zatrzymali się na moment przy temacie ulubionych zup i mały Macmillan chciał już dopytać o to czym jest ta cała czarna polewka o której nigdy nie słyszał, a podobno miała być smaczna, ale gdy tylko otworzył buzie i nabrał głębszego wdechu Clementine wskazała na sanki. Oczy mu rozbłysły, ostatnio nie miał okazji jeździć na sankach. Oczywiście dużo fajniej byłoby zjeżdżać w dół, ale bycie ciągniętym też było niezłe. Jak to mówią lepszy rydz niż nic. -Naprawdę? Będziesz ciągnąć sanki?- dopytywał prawie skacząc w miejscu, a potem szybko śmignął w kierunku rzeczonych sanek. Szybko poprzekładał pakunki tak żeby zrobić sobie na nich w miarę wygodne miejsce. Jakimś cudem nawet niczego nie potłukł i wtarabanił się na siedzisko. Przez moment jeszcze wiercił się w miejscu tak, żeby znaleźć jak najwygodniejszą pozycję, aż wreszcie zakomunkował - Jestem gotowy! - cieszył się z jazdy gdy czarownica go tak ciągnęła i od czasu do czasu zgarniał sobie śnieg rękawiczką robiąc dodatkowy ślad za sankami.

| zt x 2
Heath Macmillan
Heath Macmillan
Zawód : n/d
Wiek : 7
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6203-heath-macmillan#151883 https://www.morsmordre.net/t6876-listy-do-heatha#179597 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t6237-heath-macmillan#216112
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]28.08.19 17:06

29 grudnia '56


Chłód bił od wyciosanych w gotyckim przepychu nagrobnych figur, świątobliwie niemych w wyuzdaniu ornamentów. Minął właśnie opływającą smutkiem nimfę, przepasaną szarfą goryczy i żałoby wykutej w marmurze na wieczność, gdy szeroka alejka przewęziła się, ostatecznie rozwidlając się. On, zgodnie z tym, co podpowiadała mu pamięć, skręcił w lewo, pozwalając zamknąć się nad sobą szponom karykaturalnie powykrzywianych, ogołoconych drzew, które utworzyły nad jego głową tunel, tylko połowicznie zaciemniając ścieżkę, gdyż przez prześwity napływała łuna wynurzającego się z otchłani nocy słońca.
Promienie skrzyły się na strukturze śniegu melancholijnie, sprzyjając otępieńczej zadumie. W gąszczu przysypanych białym puchem mogił odnalezienie niewyróżniającego się niczym niewielkiego obelisku wymagało sporych pokładów cierpliwości i wytrwałości, zważywszy na to, że burza nie odpuszczała, przytłaczając rzeczywistość ciężarem trudnych do wytrzymania warunków. Przywykł już do tego, że ostatnimi czasy trzeba było pozostawać w gotowości na zmierzenie się z każdą ewentualnością kaprysów anomalii, więc gdy bielmo zmiany rozlało się na gniewnym granacie burzowego nieba, poczuł się lekko zaskoczony, bez wątpienia pozytywnie.
Wysłużony płaszcz, przesiąknięty zapachem deszczu, utrzymywał się na lekko drżących z zimna ramionach, wisząc smętnie - materiał skostniały na zimnym wietrze tworzył skorupę, lodowatą zbroję, sztywną i nieprzyjaźnie ocierającą się o skórę.
Jaśniało - gwałtownie; blask bijący z nieba nie miał w sobie nic naturalnego. Instynktownie pochwycił wyślizganą rączkę różdżki, zastanawiając się, czy od ciszy przed burzą nie gorsza jest ta tuż po niej.
Wtem fragmenty firmamentu zaczęły się od niego odrywać, płatki błękitu przecinały powietrze, wirując w trzech kształtach; krople deszczu zmieszały się z drobinkami śnieżnego pyłu i kulkami gradu. W kawałkach lodu pulsowały błękitne ogniki - a może to tylko złudzenie?
Na otoczce puchu pokrywającej wyciągniętą w jego stronę, otwartą dłoń elfiej figury, osiadła jedna z lodowych łez płynących w strugach światła z uspokojonego nieba.
Coś się zmieniło - przegapił moment, w którym nadeszła zmiana i mógł obserwować jedynie kształtującą się na jego oczach nową rzeczywistość. Podejrzanie łagodna energia, wypełniona czymś dobrym - mógł to wyczuć całym sobą - wabiła; nęciła, by po nią sięgnąć. Po dłużej chwili zawahania ugiął się, metaforycznie i dosłownie, pochylając się nad pulchną rączką kamiennego stworzenia.
I znowu coś się zdarzyło - na jego oczach z lodowej poczwarki wyłonił się skrzący się kryształ - namacalna obietnica zmiany, kryształowa nadzieja na lepsze jutro?
(Albo - w co łatwiej było uwierzyć - nic nieznaczący dar nieba, kolejny owoc anomalii, jeszcze nieprzegniły krwią i złą energią, dopiero do tej fazy dojrzewający?)
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]05.09.19 2:49
Tocząca się po londyńskim bruku magiczna dorożka delikatnie się chybotała. Nie było możliwości by wznieśli się w taką pogodę bez ryzyka więc samotny testral leniwie przeciągał ją, jak i woźnicę przez miasto w stronę najbliższego świstoklika, którym mogłaby wrócić do Lancashire. Wyjątkowo długo dziś pracowała. Odczuwała to na wielu płaszczyznach. Brakowało jej świeżości, wigoru. Włosy wychodziły jej nieporadnymi kępkami z wysoko upiętego koku. Kręciły się, puszyły od wilgoci. Samą głowę podpierała o niewielkie okienko w drzwiach dorożki. Ciepłe powietrze uchodząc z płuc przez nosek rozbijało się parą na chłodnym szkle w melancholijny rytm serca. Zmęczone spojrzenie błądziło tylko po to by w drugiej chwili złapać rozbijające się o niewidzialną taflę szyby zlepki śniegu. Patrzyła jak te kurczą, zapadają się w sobie i znikają (a może płocho umykają?) za krawędź niewielkiej okiennicy pod postacią wodnistych smug. Ostatnimi czasy czuła się właśnie jak ten śnieg - rozbita. Wydawało jej się, że uderza raz po raz o coś niewidzialnego nie wiedząc nawet kiedy i dlaczego. Kuliła w sobie, chcąc utrzymać swą postać jak najdłużej. Tą ciepłą, ofiarną, wdzięczną. Coś jednak ją dociskało, rozmazywało. Może to było przepracowanie. Trudno było jej odmawiać, a w dobie takiego kataklizmu komunikacyjnego wszyscy ją prosili o pomoc. Każdego dnia wydawało jej się, że sięga nowej granicy. Jak długo. Praca i obowiązki odciągały ją od najbliższych i choć przebywała wśród ludzi to czuła się samotna. Do tego ponura, czarno-magiczna aura owijała się wokół niej grubym, nieprzeniknionym płótnem. Czuła się jak gnijący z braku światła kwiat - wyblakła, słaba.
Coś się w niej poruszyło gdy brązowe tęczówki pochwyciły kanciaste kształty bramy. No tak, byli w tej okolicy. Na ustach zakołysał się nieśmiały uśmiech, a ten zaś wybudził chęć. Trzy sykle - na tyle woźnica wycenił swoje zobojętnienie i cierpliwość. Zapłaciła cztery obiecując, że potrwa to krócej niż sądzi. Odważnie wyciągnęła różdżkę przywołując nad głowę proste zaklęcie parasola szczęśliwie nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Trzymając w drugiej ręce latarnię za szybkami której kołysał się płomień magicznej świecy ruszyła w stronę cmentarza witając za jego bramą kamiennych strażników pochylonym czołem. Mrużąc oczy szukała znanej sobie ścieżki, która w plątaninie cieni i elektrycznych kaskad wydawała się odleglejsza, niż była w rzeczywistości. Odnalazła jednak przyjaciółkę, jej kamienna płytę i rozpościerającą nad nią opiekę parasol marmurowych skrzydeł anielskiej figury. Nie wyczuwała jej ducha co też wcale jej nie zdziwiło - nie zapowiedziała się z wizytą. Nie miało to i tak większego znaczenia. Sama obecność tu wzbudziła wspomnienia, które wykrzesały odrobinę ciepła. Ciepła które mieniło jej się blaskiem przed oczami, wisiało w powietrzu... właściwie minęła dłuższa chwila, nim zdała sobie sprawę z tego, że to nie jej wyobraźnia. Chyba.
- Przepraszam...? - podniosła nieco głos w stronę mężczyzny, którego chwile wcześniej wzięła za konar - Pan też to widzi...? - wiedziała, że pytanie pewnie brzmi głupio, lecz właśnie była światkiem tego, jak na jej oczach niebo, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, otwiera się. Przez wyłam cedziło się światło oraz niespotykanego rodzaju deszcz. Mienił się dobrem, wypełniał spokojem. Wmieszane w niego kryształki lodu roztrzaskiwały się o kamień, lecz jeden z tychże ostał się na nagrobkowej płycie. Shelta sięgnęła ku niemu dłonią niepewnie, nieco nieufnie. Zupełnie jakby obawiała się, że postradała zmysły, a to wszystko to był wytwór jej przepracowanej głowy. Trochę łatwiej byłoby wówczas wyjaśnić ciepło bijące z kawałka lodowego kryształu, który pod jej dotykiem...przeobraził się.



angel heart | devil mind
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]21.09.19 18:10
Pewien był tylko jednego - rozumiał coraz mniej z otaczającej go rzeczywistości.
Kamienne figury z chłodnym zainteresowaniem śledziły jego szamotanie się na przestrzeni czterech metrów kwadratowych; tonął w śnieżnej zaspie, w której niknęły również lodowe kryształy. Nie spodziewał się czyjejkolwiek obecności na cmentarzu o tej porze (nieludzkiej, prędzej porze dusz wędrujących pośmiertnie po ziemskich połaciach). Poza kilkoma duchami, które snuły się gdzieś w porannej mgle w oddali, cisza rezonowała wiecznym spokojem.
Nieznajoma w świetlnej łunie nasączającej poranek miękkimi barwami sama wyglądała przez chwilę jak zjawa zza kurtyny życia, lecz jej namacalna obecność nie była w żadnej mierze niepożądana. Wprost przeciwnie - on również potrzebował zapewnienia, że nic z tego, czego właśnie był świadkiem (jedynie w rzeczywistości wykreowanej przez własną wyobraźnię?), nie było ułudą.
- Ja... Nie jestem pewien, czym jest to, nigdy wcześniej... to kolejny skutek anomalii? Myśli pani, że teraz przez najbliższe tygodnie zamiast burzy będzie nam towarzyszył opad... kryształów? - bo przecież właśnie to się wydarzyło - w niebie pojawiła się szczelina, z której zaczęły wysypywać się kryształowe drobinki. - Może zabrzmi to irracjonalnie, ale czy nie pani wrażenia, że... emanują ciepłem? - nie patrzył jej w oczy, zadając to pytanie, koniuszki uszu musnął pigment czerwieni, prawdopodobnie z powodu zimna, być może z innego; całą jego uwagę w tym momencie zdawał się pochłaniać tylko trzymany przez niego dar nieba.
- Ten... jest inny; niech pani spojrzy, nie chodzi tylko o czarną barwę, ale... - poruszył nim, sprawiając, że światło zawirowało na powierzchni, a potem rozproszyło się, stało się wątłe, zupełnie tak, jakby kryształ je pochłonął. Ciemność spiła wątłe promienie, zdawała się być nienasycona - fale jasności jedynie rozbijały się o czerń faktury. - Pochłania światło? - i... może coś jeszcze?
Znowu spojrzał na nią tak, jakby miała go wybawić od niepewności, utwierdzić w przekonaniu dotyczącym wniosków z obserwacji (nie ufał swoim oczom, swoim zmysłom - bardziej zawierzał jej, kobiecie, którą spotkał po raz pierwszy w życiu). - Każdy z nich zdaje się być zupełnie inny, nie chodzi tylko o kształt i wielkość, ale... - nie wiedział, w jakie słowa to ubrać - musiała (musiała?) jednak rozumieć, o czym myślał; każdy z kryształów, choć zdawały się mieć to samo serce, tętnił innym rodzajem magii; czuł to intuicyjnie, lecz wciąż niewiele zmieniało to w ogólnym rozrachunku. Przynosiło jedynie więcej pytań.
Co się właśnie stało? Co stać się miało? Co zwiastowało to wydarzenie?
Szukał odpowiedzi, lecz im żarliwiej starał się je znaleźć, tym bardziej czuł się tak, jakby kotłujące się w głowie pytania były pochłaniane tak jak światło przez trzymany przez niego kurczowo element tajemniczej układanki wszechświata.
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]16.10.19 2:59
Trzymaną w dłoni latarnię odstawiła na marmurową płytę nagrobka chwytając w dłonie kawałek kryształu, który wytopił się w jej dłoniach w domyślny kształt i strukturę. Czarownica czuła bijącą pod jego powłoką magię, tak bardzo podobną do struktury jednego z eliksirów - czuła dłoń numerologa oraz wprawne oko alchemika potrafiło to wycenić. Mimo to jakaś wątpliwość co do malującej się przed nią rzeczywistości garnęła się do jej duszy. To wszystko w odniesieniu do blisko ponad dwóch miesięcy nieustannych mroków wydawała się tak bardzo abstrakcyjne, że nie potrafiła tego zwyczajnie z chwili na chwilę przyjąć do wiadomości. Oparcia szukała w jednym z licznych cieni będącym jednak żywszym od większości napotkanych. Szczęśliwie również - uprzejmiejszym, lecz niemniej skołowanym co ona.
- To nie wrażenie... - ciemne brwi nachyliły się ku sobie w geście zamyślenia. Zaklęcie parasola które podtrzymywała wzniesioną w niebo różdżką rozwiało się zgodnie z jej własną wolą tylko po to by mogła wnieść pekanowe drewno wyżej, nad głowę. Zatoczyła nim okrąg, a potem miękki łuk poruszając niewidzialne, magiczne struny przestrzeni chcąc uchylić materiału ciężkiej kotary tajemnicy by spojrzeć na scenę rzeczywistości. Już teraz, kiedy ciepłe krople deszczu rozbijały się o skrawki nieosłoniętej skóry czuła miękkość owijającej się wokół niej aury bardzo dobrze jej znanej, wyczekiwanej. Wiedza po którą sięgała, a potem zyskała wymalowała się na jej twarzy radością i niedowierzaniem jednocześnie - I to nie skutek anomalii, a białej magii - zadarła głowę ku niebu, ku jasnej łunie - Napiera od zewnątrz wiążąc niestabilną magię, a kryształy zdają się być tego efektem - jej myśli wirowały próbując zrozumieć tajemnicze zjawisko, które postępowało kilkadziesiąt metrów nad nią, a którego doświadczała po raz pierwszy raz w życiu. Czując na sobie spojrzenie mężczyzny wróciła na ziemię pozwalając zaintrygowaniu zmniejszyć dzielący dystans.
- Mogę? - mruknęła niepewnie wyciągając dłoń w jego stronę. Nie chciała wyjść na nachalną, a jednak nie mogąc nie ulec ciekawości - Jeśli pan pozwoli, to będę mogła powiedzieć panu coś więcej. Zajmuję się magią zawodowo - dodała więc, chcąc przekonać czarodzieja do podarowania jej na krótką chwilę czarnego kamienia. Uśmiechnęła się do niego miękko pozwalając by wilgoć oczyszczającego deszczu spływała jej po policzku strugą. Być może jego zagubienie lub coś nie tak odległego, znajomego w jego postawie oraz spojrzeniu sprawiało, że nie czuła potrzebny nieufności, ostrożności. Kiedy otrzymała od niego kamień, schowała różdżkę tak by móc oburącz zbadać czarny kryształ - Nie do końca pochłania, bardziej sprawia złudne tego wrażenie. W rzeczywistości... jest w stanie pochłonąć i rozłożyć magię - postukała ostrożnie paznokciem jego strukturę - a właściwie zrobi to, jeżeli zostanie rozbity - ścianki tego kryształu są delikatniejsze niż się wydaje. Proszę uważać - przestrzegła oddając mu jego znalezisko. To o czym mówił później nie kończąc zdania zaprzątało i jej głowę - Odnoszę wrażenie, że jakiś rodzaj zjawiska oparty na białej magii wiąże i zaklina niestabilną magię anomalii w kryształy. Jeżeli anomalie są rozsypanymi po podłodze zabawkami, a kryształy potraktujemy jak skrzynie to coś właśnie postanowiło uporządkować nasz pokój - przeszła do prostej analogii, a bardziej codziennego porównania będące być może dla mężczyzny czymś bardziej przystępnym. Przygryzła dolną wargę w zamyśleniu czy aby na pewno ujęła to odpowiednio w słowa.
W między czasie poczuła jak lodowata grudka ślizgnęła jej się za kołnierz. Wzdrygnęła się prostując się nieco nienaturalnie by w kolejnej chwili sięgnąć dłonią za plecy, taj jakby zamierzała się podrapać za łopatką. Palce szybko odnalazły zimną, śliską grudę stawiającą nieznaczny opór przy próbie pochwycenia. Zaraz pani numerolog mogła podziwiać w dłoni kolejny fragment nieba formującego się w jej dłoni czemu też przyglądała się z zaciekawieniem.
[bylobrzydkobedzieladnie]



angel heart | devil mind


Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 11.02.20 17:07, w całości zmieniany 2 razy
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]05.11.19 20:08
11 III 1957

Pojawił się na cmentarzu wraz z formującym się brzaskiem, który stopniowo rozganiał ciemność dobiegającej końca nocy. Jasna poświata tworzona przez znajdujące się jeszcze poza horyzontem słońce sprawiła, że pierwsze gwiazdy, te o najsłabszym blasku, przestały już być widoczne na nieboskłonie. Mrok ustępował powstającej jasności i było w tym coś pocieszającego. Właśnie dlatego bardziej cenił wschody słońca od jego zachodów – początki wydają się łatwiejsze od zakończeń. Pobudki dają jeszcze nadzieję na jakąś zmianę; po zapadnięciu w sen pozostaje już tylko bezczynność, nie można niczego dokonać, coś się bezpowrotnie kończy. Ostatnio trudniej było mu zasnąć i nie było to tylko wynikiem braku czasu na odpoczynek, może i nawet zasłużony, choć zawsze spoczywał z przekonaniem, że można było zrobić więcej. Powodem niechęci do zatopienia się w wygodnej pościeli były prześladujące go myśli. Wspomnienia z przeszłości powróciły, a wraz z nimi wyrzuty sumienia, które tak bardzo chciał pogrzebać w najdalszych zakamarkach umysłu. Ale jego największy wyrzut sumienia miał ludzką postać i nagle powrócił. Niezapowiedziany, nierozwiązany, niechciany. W najmniej odpowiednim momencie Kieran znów musiał stanąć przed straszliwą prawdą o sobie samym i podchodził do tego ze zwyczajowym krytycyzmem. Rineheartowie nigdy nie powinni pozwalać sobie na żadne słabości, tymczasem on czuł się niebezpiecznie odkryty, jakby brzask walczył również z mrokiem skrytym w jego duszy.
Kiedy Vincent znalazł się znowu w pobliżu, czuł, że do tego spotkania prędzej czy później dojdzie, dlatego zdecydował się przejąć inicjatywę. To nie było dla niego łatwe i z początku próbował całkowicie zignorować zaskakujące wieści, gdy już wreszcie do niego dotarły. Na przekór sobie nie wybuchł w pierwszej chwili gniewem, całą sprawę zbył milczeniem. Wydawać by się mogło, że jego życie naprzemiennie składa się z dwóch stanów, ciszy i krzyku, jakby nie było nic pomiędzy. Teraz właśnie trwał w ciszy i otulała go ona bardziej szczelnie niż ciepły płaszcz, który w nowym domu zapinał naprędce. Nowy dom. Nie, nie traktował w ten sposób Opoki, ta miała być przede wszystkim miejscem bezpiecznym, gdzie będzie mógł ułożyć głowę do snu i najeść się do syta. Jego domem był nagrobek, przed którym stał niby niewzruszony, świadomie narażając się na przeszywający na wskroś chłód. Swój dom odnalazł w Niej. To wokół Niej zbudował swoją rodzinę. Co miał począć, kiedy Jej zabrakło? Przecież to właśnie dla Niej starał się ze wszystkich sił, aby wykrzesać z siebie więcej ciepłych uczuć, choć nie bardzo potrafił.
Bez wyrazu przyglądał się kamiennej figurze przygarbionego starca, która również pozostawała nieruchoma, jakby i ona wyczuwała, co może się wydarzyć. Kieran czekał, choć nie miał nawet pewności, czy ten, którego chciał zobaczyć w ogóle się zjawi. Z premedytacją wybrał to miejsce na ich spotkanie, bo jeszcze trzymał się tej nadziei, że przez pamięć o zmarłej żonie utrzyma swój temperament w ryzach. Łudził się też, że z tego samego powodu Vincent również nie rozpocznie serii wzajemnych oskarżeń. Syn mógł mieć mu wiele do zarzucenia, ale obaj kochali tą wspaniałą kobietę, której Jackie nawet nie miała szansy dobrze zapamiętać. Gdyby zdążyła ją poznać, strata byłaby znacznie dotkliwsza. Nie ciążyła jej świadomość, że z dnia na dzień przestała być bezgranicznie kochana przez istotę pełną łagodności i spokoju w sercu.
Dopiero po kilku kolejnych chwilach odkrywał, że pod pozorem dania wolnego wyboru Vincentowi postawił mu okropne ultimatum. Pozostawił mu wybór pory spotkania, ale nie pozwolił wyznaczyć bardziej dogodnego dnia. Jednak to młodszy Rineheart miał tak naprawdę więcej czasu, aby oswoić się z perspektywą ponownego spotkania po latach. Musiał o tym dużo myśleć i snuć różne scenariusze, skoro zdecydował się w końcu wrócić. Kieran nawet nie dziwił się, że był tym, który o tak ważnej rzeczy dowiedział się ostatni, nigdy nie nauczycieli się ze sobą prawidłowo rozmawiać. W jednym było za dużo szorstkości, w drugim za dużo wrażliwości, a złoty środek został nagle wyrwany z ich rzeczywistości.
Usłyszał czyjeś kroki. A może tylko mu się wydawało? Nie odwrócił wzroku od wygrawerowanych w kamieniu liter, czekając na chwilę, w której druga postać przystanie obok i z równie wielką czułością oraz bólem spojrzy na drogie im imię. Było tak drogie, że aż przestał je wymawiać.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 2 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]06.11.19 0:07
W przeciwieństwie do niego preferował samotne zachody. Majestatyczne, krótkotrwałe zjawiska, których różnorodność za każdym razem zachwycała prostego, niewymagającego człowieka. Jakże piękna była ich struktura, gdy rozgrzane słońce ukrywało swe oblicze za długą linią horyzontu. Wszystko wyglądało wtedy tak bajecznie, atrakcyjnie, nietuzinkowo. Najwspanialsza okazywała się niepoznana gama kolorów ułożonych w najdziwniejsze kształty. Przecinała chmury pojedynczym błękitem, soczystą pomarańczą, subtelnym liliowym różem, lub gniewną czerwienią. Przeplatała, mieszała, kombinowała, aby jak najbardziej nacieszyć oko spragnionego obserwatora. Całości towarzyszył subtelny, ledwie wyczuwalny zapach oddychającej ziemi. Świat układał się do snu natchniony magicznym, uspokajającym widokiem. Świadomość przejścia do krainy błogiego odpoczynku wydawała się jedyną, upragnioną czynnością. Zmęczenie obezwładniało kończyny zapraszając na bezkresną wizytę w ramionach Morfeusza. Miał nadzieję, że ona też go uściskała. Na zawsze – jak wiernego przyjaciela. Ten miesiąc miał okazać się przełomowy. Nic nie wskazywało na to, aby spokojny wieczór przeciął gwałtowny, donośny trzask. Nie nastawiał się na nadejście bezwzględnego armagedonu. Mężczyzna siedział na niewielkim fotelu zgłębiając znalezioną w domu, porzuconą i niechcianą lekturę. Zbiór krótkich, nieskomplikowanych fraszek mających umilić nadchodzące godziny. Nieznajoma listonoszka uderzyła w zmrożone szyby z wyjątkowym impetem. Domownik poderwał się gwałtownie o mały włos nie zrzucając wolnostojącego kubka z ostygniętym, ciemnym, niezidentyfikowanym napojem. Pospiesznie udał się do zastawionych okiennic, aby prześledzić sytuacje. Ogromna sowa siedziała skulona łypiąc groźne spod pierzastego łebka. Podczas gdy ciemnowłosy przybierał się do otwarcia szklanych wrót, ptasi przybysz pospiesznie szykował się do bolesnego podszczypywania wąskich, bladych placów. Była wściekła, rozgniewana i niechętna. Z ogromną łaską pozwoliła na odwiązanie specyficznego pergaminu, aby następnie, wydając nieprzyjemną nutę wyruszyć w hebanowe przestworze. A on stał – zdezorientowany, poruszony, nieświadomy. Kartka, którą trzymał ciążyła niczym najpotężniejszy, marmurowy głaz. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby rozpoznać charakterystyczne pismo, niedbałe linie, konkretne inicjały. Żołądek powędrował do gardła, a wnętrzności wykręciły niebezpiecznie. Nieobecny wypatrywał ucieczki w oddali bezkresnej, wyciszonej nocy. Zimne powietrze owiewało zaczerwienione policzki, odkryte ramiona - wnikało w rozedrgane kanaliki zaskoczonego ciała. Mróz wyciskał pojedyncze krople, bezwładnie opadające na drewniany parapet. Demony powróciły. On powrócił. Stało się to, co nieuniknione.
Podobno podejście do najtrudniejszego wymaga najwięcej cennego czasu. Dziwnym zwyczajem blokuje najcieńsze, skomplikowane warstwy mięśni uniemożliwiając podstawowe odruchy. Wprowadza tą bezgraniczną niechęć, znudzenie, a nawet paraliżujący strach. Wciska wizje najokrutniejszych, nieodwracalnych konsekwencji pogrążających na resztę przemijających dni. Zabrania swobody, podejmowania kolejnych absorbujących działań. Wytwarza niewidzialną barierę, ciąży, krępuje wszystkie kończyny. Dopóki nie zostanie zwalczone, osobnik pozostaje przegrany, bezwładny, a przede wszystkim niewidzialny. Tak było w tym przypadku – strach przed konfrontacją odpychał od oprawcy w najdalsze zakątki zaludnionego miasta. Codziennie wprowadzał się w nieistniejącą ułudę – przecież nigdy się nie dowie, prawda? Bezproblemowo urządzi sobie życie tuż obok zrujnowanej przeszłości. Nikt go nie zauważy, nie doniesie, wytrzyma? Czy plotki nie roznoszą się szybciej niż najszczersza prawda? Czy przez ostatnie trzy miesiące nie spotkał na swojej drodze zbyt wielu zwiastunów dawnej, bolesnej rzeczywistości? Czyż nie wsiąknął w ich strukturę, historie, problemy. Przejął część win, trosk, niepowodzeń, a może drobnych zwycięstw? Wchłoną bezgraniczne emocje, gromki krzyk, cichy płacz, bolesne zaklęcia pozostawiające subtelne blizny. Dlaczego mimo tak wielu wydarzeń nadal obawiał się jedynego? Nikczemnika, przeciwnika, truciciela, wroga. Wychowawcy, mentora. Ojca.
Zmaterializował się gdzieś w południowej części obszernego cmentarza. Opadł lekko w rozbieloną strukturę wchłaniając głuchą, spokojną atmosferę. Dzień powoli budził się do życia wyganiając bezwzględne strużki zatrważającego mrozu. Pamiętał to miejsce. Mnogość wydeptanych uliczek, monumentalnych pomników, kamiennych strażników, ulokowanych w centralnej części wąskich nagrobków. Tajemnicza, sakralna aura napawała niewypowiedzianą fascynacją. Klimat cmentarza wytwarzał przenikające wibracje – przypominające szepty tych, którzy odeszli. Za młodu pozwalał sobie na samotne wędrówki, poznając odległe, zdumiewające daty, trudne nazwiska, zaczytując w przepięknych skomplikowanych cytatach, często w nieznanych językach. Tym razem skupiał się na innym, wymagającym celu. Powolnym krokiem rozpoczął cierpiętniczą wędrówkę. Dłoń nieświadomie spoczywała w głębokiej kieszeni głaszcząc głogową różdżkę. Nauczony doświadczeniami sprzed kilku tygodni z największą ostrożnością wnikał w zamglony, niepoznany teren. Nie miał czasu na przemyślenia. Snucia kolejnych, bezwartościowych scenariuszy, badania intencji, które skłoniły do wykonania pierwszego kroku. To dziwne, lecz bez słowa sprzeciwu przystał na propozycje drogiego rodziciela. Przyjął informacje, przeszedł do realizacji. Odepchnął wszelkie skłębione myśli, wyciszył umysł. Musiał być przygotowany – na wszystko. Droga do odpowiedniej alejki wydawała się trudniejsza niż początkowo przypuszczał. Wydawało mu się, że zna ją na pamięć. Że z zamkniętymi oczami trafi przed kamienne, chłodne sklepienie. Lecz misja nie zawsze okazywała się łaskawa. Zatrzymał się w odpowiedniej, bezpiecznej odległości. Nie mógł go usłyszeć. Starannie kamuflował kroki, zanurzone w wilgotnym śniegu. Wiatr zarzucił pierwszą, poranną melodię, a on stanął zahipnotyzowany tutejszym widokiem. Rosła sylwetka starszego mężczyzny widniała nad niewielkim nagrobkiem. Pochylony, zamyślony, wyglądał na zmęczonego, zapracowanego, lekko załamanego. Dokładne rysy twarzy zasłaniał gruby materiał zimowego odzienia, a pierwsze promienie, bezkarnie ograniczały wyraźną widoczność. Spoglądał, analizował, wydzierał wszystko co zasłonięte. Nie czuł żadnych emocji. Bezgraniczna pustka wypełniała jego wnętrze, okalała umysł i zmysły. Brakowało skrajnych reakcji, niezrozumiałych odczuć. Sentymentu, przywiązania, żalu. Był pusty. Wciągając pobudzające powietrze ruszył przed siebie pewnym, wymownym korkiem. W tym momencie chciał, aby go zobaczył. Pewnego, dorosłego, sprężyście przemierzającego niewielką odległość. Pewnego siebie, odmienionego. Zwycięskiego. Bez ciągłego, wewnętrznego strachu, niepokoju i chęci ucieczki. Witaj ojcze, tęskniłeś? Mimika twarzy pozostawała nienaruszona. Gdy zbliżył się do nieznajomego, zatrzymał się, aby skonfrontować spojrzenie tych samych przenikliwych, błękitnych tęczówek. Przytrzymał swą pewność, bez słowa, bez wyrazu, bez gestu. Po chwili, niemalże bezwładnie pochylił się nad pomnikiem; uklęknął na ziemi opierając czoło o zimny kawałek szarawego kamienia. Zamarł, wspomniał, chyba cierpiał. Witaj mamo, nawet nie wiesz jak za Tobą tęskniłem.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]11.11.19 21:16
Podejrzewał, że skazany zostanie na czekanie do samego wieczora, a echo przeszłości zjawi się wraz dogasającym słońcem, gdy już ostatnie promienie oddadzą władanie nastającej nocy. Najwidoczniej Vincent nie pokusił się o taki przejaw okrucieństwa, choć nie musiał przecież pojawiać się wcale. Ale był tu, tak całkowicie realny, nie dając rozwiać się chłodnym podmuchom wiatru hulającego pomiędzy cmentarnymi alejkami. Nieruchoma dotychczas sylwetka zmieniła swe położenie, by czujne spojrzenie niebieskich oczu mogło powędrować do zbliżającej się powoli postaci. Każdy postawiony krok zagnieżdżał się w umyśle, tworzył odrębny ruch i był częścią całej wędrówki, która powoli niszczyła dystans. Całe ciało krzyczało, aby postawić pierwszy krok do odwrotu, a jednak uparcie trzymane było w paraliżu, który nie pozwalał już drgnąć. Rineheart wpatrywał się w kroczącemu w jego stronę mężczyźnie i próbował wyłapać niepokojące oznaki, znajome szczegóły, ale i różnice, których z pewnością pojawi się najwięcej, bo właśnie tak działa mijający czas – zmienia wiele, jeśli nie wszystko.
Jest wyższy. To było pierwsze dokonane przez umysł Kierana spostrzeżenie. Dobrze pamiętał, że już w nastoletnim wieku jego syn był wysoki, jednak teraz był mężczyzną i brakowało mu zaledwie kilku centymetrów do własnego ojca. Zapewne mało kto mógł nad nim górować w ten najbardziej prymitywny, fizyczny sposób. Zmężniał. Przybrał na masie, jego sylwetka nie była już tak drobna, ramiona były szersze, silniejsze. Tak dziwnie było konfrontować obraz z przeszłości z rzeczywistą postacią z chwili teraźniejszej. Wciąż jednak dwa obrazy miały wspólne punkty. Na swoim miejscu pozostawał zniekształcony po złamaniu nos, z brody nie zniknął pieprzyk. Za to w tych niebieskich oczach, niezmienionych przecież, odnajdywał całkowicie inny wyraz – zamiast wściekłego buntu kryło się coś na wzór chłodnej zaciekłości, tłumionej przez niewzruszoną powagę, jaką przybrał na twarz niczym maskę. Po prostu dorósł. Ostatnia myśl zakuła go boleśnie, gdyż ten proces dorastania nie był jego udziałem, a mimo to pozostawali do siebie podobni, jakby natury nie dało się oszukać.
Jeszcze nie padło pomiędzy nimi choćby słowo, a już lodowata nieufność zagnieździła się pomiędzy nimi. Obaj doskonale to czuli, tego nie dało się uniknąć, to było słyszalne w ich oddechach; ten kieranowy pozostawał wyważony, spokojny, świadomy, bo poddany pełnej kontroli. Nie zamierzał odkrywać zdenerwowania pierwszy, nawet jeśli takowe bliskie było poskręcania mu wszystkich trzewi. Liczył się tylko widok kamiennego nagrobku, wygrawerowanego na nim imienia, dowód wciąż żywej pamięci o zmarłej. Nawet surowy ojciec nie był w stanie wytknąć przez lata nieobecnemu synowi brak złożonych wyrazów szacunku przed nagrobkiem, ponieważ wiedział, że Vincent o utraceniu matki pamiętał zbyt dobrze. Chyba tylko oni dwaj wspominali ją nadal, z nabożną czcią, pełni tęsknoty i żalu, że odeszła zbyt przedwcześnie. Stary Rineheart był nawet przekonany, że w głębi duszy jego syn nieraz wznosił modły o to, by ziemia zamiast matki pochłonęła ojca, bo to ona przecież kochała go prawdziwie, bezwarunkowo. Oddany pracy auror nie potrafił wykrzesać z siebie podobnej wyrozumiałości, równie wielkiej czułości, takie dobro wydobywała z niego tylko miłość ukochanej kobiety.
Wpatrywał się w klęczącego przed grobem czarodzieja, dostrzegając wreszcie wyraz synowskiego oddania, z którym sam nigdy się nie spotka. Łączyły ich więzy krwi, ale to wcale nie czyniło ich sobie bliskimi. Nigdy nie potrafili ze sobą rozmawiać, to Abigail trafiała do wszystkich z łatwością, gdy uśmiechała się promiennie, w ten prosty sposób czarując wokół siebie całą przestrzeń. Marzył o tym, aby i ten nagrobek potrafił oddziaływać na nich równie kojąco, lecz ten wciąż pozostawał jedynie chłodnym głazem. Nie istnieje już osoba, która mogłaby pozbierać tę rodzinę na nowo. Już zawsze będę sobie obcy, najwyżej obaj będą krążyć gdzieś w pobliżu Jackie, w niej jeszcze dostrzegając zalążek rodziny.
Wróciłeś – po tym jednym słowie oczywiste pytanie zawisło nad nimi, choć niewypowiedziane. Po co wróciłeś? To było kluczowe zagadnienie, bez którego rozwikłania nie ruszą w żaden sposób dalej. Wydawać by się mogło, że wojenna zawierucha nie miała znaczenia dla tego spotkania po latach, a jednak konflikt toczył się dalej i zapewne przybierze na sile, niszcząc po drodze wiele istnień, mniej lub bardziej winnych przelanej krwi. Już jedno dziecko pchnął w tę niebezpieczną zawieruchę, nie chciał odpowiadać również za marny koniec drugiego. Wciąż nie wiedział, jakie Vincent ma plany i na co właściwie liczy. Chciał zabrać Jackie z dala od tego zamieszania? Zamierzał ją chronić? A może liczył na to, że zdoła wynagrodzić jej swe zniknięcie, którym skazał ją na samotną walkę przeciwko ojcowskiej tyranii? Co tu robisz, Vincencie?
Nastały niespokojne czasy – oznajmił ochryple, nie chcąc w tym miejscu podnosić głosu. Już zdążył obiecać żonie, że tym razem zrobi wszystko, aby nie wybuchnąć gniewem. Wiedział, że nie uda mu się nigdy zyskać jej przebaczenia za to, jak wiele krzywdy wyrządził ich dzieciom. Bez niej nie potrafił być dobrym ojcem, to było ponad jego siły, niezgodne z tym, co jemu wpojono w dzieciństwie. W jego pamięci rysował się obraz surowego ojca, więc sam takim ojcem się stał. – Jeśli nie jesteś gotowy na wojnę, wyjedź. Nie oglądaj się za siebie, nie myśl o nikim, przed jej końcem nie wracaj. Klnę się na własne życie, że zrobię wszystko, aby ochronić Jackie, więc możesz wyjechać z czystym sumieniem.
W jego mniemaniu syn nie miał żadnych obowiązków wobec rodziny, od której uciekł. Czuł się przegnany przez ojca, czy też nie, dokonał wyboru i nic nie mogło go cofnąć, tak jak i nic nie wymaże tych błędów, których winien jest sam Kieran.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 2 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]14.12.19 17:49
To nie wrażenie - jej oczy, czujne i skupione, widzące więcej niż on kiedykolwiek byłby w stanie dojrzeć, powieliły to, co ostrożnie wypowiedziane przez kobietę słowa oznajmiły już wcześniej. To nie wrażenie, ciemność krwawiła światłem, krople oślepiającej poświaty rozlewały się po otaczającej ich rzeczywistości zdefragmentowanej w nierzeczywiście wyglądających strzępkach nieba, kryształach, które były jedynie efektem wielkiej zmiany.
Nie musiał znacznie zadzierać głowy do góry, jej wyciągnięta różdżka była mniej więcej na wysokości jego wzroku, jasność przecięła ostrzem powietrze, lecz nie zmieniło to nic w odbiorze cmentarnej scenerii - wciąż nie potrafił znaleźć płynnego przejścia pomiędzy anomalią a tym, co działo się teraz.
- Białej magii? Jest pani aby... - pewna pozostało niewypowiedziane, wszak pewność to kolejne, co znalazł w jej oczach. Zdawała się rozumieć z tego wszystkiego wystarczająco dużo, by mu to przybliżyć. - Z anomalią rzesza czarodziejów nie była w stanie nic zrobić przez ten cały czas, jak potężna musiałaby to być magia, żeby... - poruszyć strunami całego wszechświata? Nagiąć podług własnej woli niekontrolowaną energię? Czasem reguły nią rządzące wymykają się wszelkim prawom, niemożliwe są do zrozumienia, następują samoistnie wtedy, gdy nikt nie spodziewałby się, że cokolwiek mogło je wywołać - tak było z osławionymi historiami o magii miłości. Biała magia była już niewątpliwie wykorzystywana podczas prób poskromienia odbiegających od normy zjawisk. Czemu akurat dzisiaj zadziałała? - Myślałem, że anomalia to... zranienie, coś jak nadszarpnięta tkanka, która nie może się zaleczyć, bo zniszczyła ją... czarna magia, chociażby... i musi minąć trochę czasu, zanim to, co ją powoduje, nie zostanie zwalczone przez nią samą - pojęcia nie miał, o czym tak właściwie mówił, przedstawił jedynie swoje wyobrażenie, mało precyzyjnie, obrazowo, plącząc się w chaosie własnych myśli, szukając kogoś, kto rozplątałby je, tworząc z tego coś choć nabierającego znamion sensu.
Przyglądał się światłu odbijającemu się od jej skóry, refleksom bieli zmieszanym z drobinkami piegów, miała w sobie cały spokój świata - w przeciwieństwie do niego, krystalizującego niezrozumienie w nerwowości. - Tak, proszę... - pospiesznym ruchem dłoni podał jej kryształ, ciekaw, czy i o nim będzie w stanie powiedzieć coś więcej, rozjaśnić nieco naturę jego ciemnego koloru, skoro zajmuje się magią zawodowo. - Bada pani... magię? - wyrwało mu się jeszcze z czystej ciekawości; nie do końca wiedział, co mogło kryć się za tym enigmatycznym stwierdzeniem, choć to wyjaśniałoby jej naukowe spojrzenie.
Sam również pochylił się nad trzymanym teraz w kolebce jej dłoni kryształem, a na posłany mu uśmiech mimowolnie odpowiedział tym samym, choć trwał on ledwie chwilę - rozedrgany, niepewny, zniknął szybko.
- Dziękuję... to bez wątpienia niezwykle cenny dar, który kiedyś może się przydać, lecz... chyba szkoda byłoby mi go wykorzystywać, zostanie talizmanem i zostawię sobie ten czarny kryształ na... czarną godzinę - tym razem cień wesołości wkradł się w jego słowa; w kieszeni płaszcza znalazło się miejsce dla przypadkowego znaleziska, nieco później zastanowi się, jak go przechowywać, by przypadkiem nie stało się to, o czym wspomniała... nieznajoma. Nie był pewien, czy wypadało się przedstawić w tej sytuacji, a nawet jeśli - czy powinien to zrobić jako pierwszy, czy może wprost przeciwnie, pozostawiając decyzję w tej kwestii w gestii kobiety. Tytułować w myślach będzie ją więc właśnie tak.
Analogia z pokojem sprawiła, że zaczął sobie wyobrażać to wszystko, lecz zrezygnował w połowie, bo za grosz w nim plastycznej wyobraźni, utknął na etapie próbowania przeniesienia obrazu anomalii na zabawki, zastanawiając się, jakie mogłoby mieć kształty. - Najwyższy czas, żeby to się skończyło... niemniej jednak fascynuje mnie różnorodność kształtów tych... skrzyni - dodał jeszcze, kątem oka wyławiając kolejny kryształ, który spadł u ich stóp - chwilę później złowił go ruchem nieobleczonych rękawiczkami dłoni, zgarniając wraz z parzącym skórę chłodem.
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]17.12.19 0:56
Od momentu, w którym pierzasty listonosz dostarczył niewielkie zawiniątko, młody mężczyzna toczył intensywną, wewnętrzną batalię. Siedząc na skraju wąskiego łóżka; opierając głowę na rozprostowanej dłoni rozprawiał nad najwłaściwszym rozwiązaniem. Owszem, niejednokrotnie przechodziło mu przez myśl, aby w żadnym wypadku nie odpowiadać na żądanie rodziciela. Czyż nie był to kolejny, uporczywy nakaz, przed którym uciekał przez większość młodocianego życia? Czy starszy czarodziej nie narzucał mu swojej racji? Czyżby nagły powrót odebrał mu wolną wolę? Jednak czy wybór bezwzględnej konfrontacji nie okaże się najwłaściwszy i najbardziej zaskakujący? Czyż nie chciał czegoś udowodnić; pokazać się z najlepszej strony? Zaprezentować nową, zmienioną wersję samego siebie, bez ingerencji zaborczego rodziciela. Dlatego też decyzja okazała się jednogłośna. Zmrożony poranek przywitał niesfornego przybysza, całkowicie nieprzygotowanego na dalszy przebieg wydarzeń. Rozmigotany słońcem, połyskujący śnieg pokrywał pojedyncze nagrobki. Wydawały się identyczne, bliźniacze, nierozpoznawalne. Zimno szczypało wysunięte policzki dodając otrzeźwienia, skupienia; wyganiając zaspane halucynacje. A może to jednak sen? Bezwzględna mara, paskudny koszmar, który dopiero przygotowuje zawzięty atak. Materializuje wizje dnia codziennego, aby przekształcić je w bolesny, uciążliwy, niezapomniany obraz. A może Ty, rosła, nieznajoma sylwetko, stojąca w niedostrzeżonej oddali – może to Ty jesteś tym koszmarem?
Nie bez powodu, na pierwszy rzut oka zwracamy uwagę na wygląd zewnętrzny, który przyciąga intensywne, wyraziste spojrzenie szukające podobieństw, mankamentów i wyróżnień. On również nie omieszkał prześlizgnąć się po twarzy rodziciela – przeliczyć powiększoną ilość załamanych zmarszczek. Zauważyć niedbałą fryzurę, którą pamiętał z lat młodzieńczych. Próbował przyzwyczaić się do srebrzystych kosmyków, pokrywających całą głowę rosłego przeciwnika. Do pewnej, wyprostowanej postawy, nienaznaczonej piętnem czasu, wymagających walk, czy burzliwych doświadczeń. Przypomnieć dość potężną, krzepką posturę zarysowaną pod długim, niedopasowanym płaszczem, który nosił od zarania dziejów. Poznać ten sam przenikliwy, złowrogi, kamienny wzrok, którym połykał otoczenie. Zaciśnięte, marmurowe usta; brak jakiegokolwiek uśmiechu. Czy z biegiem lat zaszła w tobie jakaś zmiana kochany tato? Jak to jest konfrontować się z przeszłością? Zatracić aspekt, w którym jedyny dziedzic wkracza w prawdziwie dorosły świat? Stawia pierwsze kroki; sprawnie radzi sobie z każdymi przeciwnościami. Wykorzystuje nabyte umiejętności, wartości, rady, które tak uporczywie wpajałeś mu od momentu wypowiedzenia pierwszego, zrozumiałego słowa. Pamiętasz je? Czy takie elementy znajdują miejsce w twym chłonnym, lecz zapełnionym umyśle? Dorósł. Zmienił się niepowtarzalnie, przybrał zupełnie inną postawę. Targany wieloletnim wygnaniem, żyjąc na bezwzględnej obczyźnie uodpornił się na wiele destruktywnych czynników. Samoistnie dojrzewał do pewnych wartości, decyzji, lekkomyślnych poczynań. Uczył się na własnych błędach, testował na delikatnej skórze naznaczonej znamionami upływającego czasu. Przebrnął przez najtrudniejszy etap swojego życia. Wraz z nieznajomymi, napotkanymi tubylcami wymieniał spostrzeżenia, dzielił myśli. Opowiadało pragnieniach, niezrozumiałych marzeniach, wewnętrznych ideologiach. Nakreślał zamierzchłą historię -  że gdzieś daleko czeka na niego prawdziwa rodzina. Scalona, kochająca, wyrozumiała, a przede wszystkim zjednoczona. Mistyczny twór nadający i określający sens postępowania. Podobieństwa nie dało się uniknąć. Wydobyło, wytoczyło na pierwszy plan, gdy bliźniacze tęczówki konfrontowały swą siłę, wtapiając największą intensywność. Zaciśnięte usta, przymrużone powieki, wyprostowana sylwetka. Oddech – w jego przypadku niezwykle płytki, nierównomierny, wchłaniający całe zdenerwowanie i zdekoncentrowanie.
Kamienny nagrobek stanowił nierozerwalną, jedyną więź. Wyrażał chłodną, otrzeźwiającą mekkę, do której wracał za każdym razem, gdy uporczywa egzystencja nie pozwalała na normalne funkcjonowanie. I chociaż przez jedenaście lat nie było mu dane widywać się z ukochaną matką, nie zapomniał, aby codziennie powiedzieć przyciszone dobranoc. Szepnąć ulotne słowa w sam środek nieba, spoczywając na wystającym dziobie pędzącego statku. Nierozerwalna, niewidzialna więź trwała w głębokim wnętrzu. Z najwyższą czcią wspominał jej pamięć, próbując wyzbyć się paraliżujących wyrzutów sumienia. Bo nadal odczuwał ogromny ciężar odpowiedzialności. Do tej pory zadręczał się świadomością, że nie odnaleźli właściwego lekarstwa, specjalisty, pomocy. Nie pogodził się z faktem, iż jedyna, wyrozumiała persona pozostawiła go na pastwę złowieszczego losu. Że bez słowa odeszła do innego lepszego świata rozkazując toczyć bezwzględną, codzienną batalię z niepokonanym tyranem. Nie gniewam się na Ciebie mamo, wiesz?
Bezdenne, subtelne podmuchy zimowego wiatru targały pojedyncze kosmyki. Zbyt cienki materiał drgał w jego rytmie pozostawiając ciało w statycznym marazmie. Czoło opierało się o lodowaty, chropowaty kamień niewielkiego nagrobka wyczuwając pojedyncze nierówności. Przenikliwa cisza dodawała mistycyzmu, sakralności, wyjątkowości, ów chwili, gdy po raz kolejny łączył się w niewypowiedzianej rozmowie. Rozgrzane krople napełniały powieki, lecz nie mógł pozwolić na ich swobodne uwolnienie. Nie w momencie, w którym On stał oddalony o mikroskopijne milimetry, wszczepiając wzrok w odsłonięte plecy. Przeszkadzał mu każdy szmer, ruch, spotęgowany oddech. Chciał być sam – oddzielić materię od twardego korpusu. Gdy pierwsze słowa wydobyły się na zmrożoną powierzchnię, mężczyzna drgnął mimowolnie marszcząc twarz w niewidzialnym niezadowoleniu. Dlaczego odezwał się nieproszony? Dlaczego przerywał ulotną i wyjątkową chwilę? Dlaczego wtrącał się w intymną polemikę? Pytanie zawisło w rozświetlonym przestworzu, podczas gdy smukła sylwetka podnosiła się do góry; powolnie, leniwie, ociężale, jakby ruch każdego mięśnia rozrywał pojedyncze ścięgna. Nie pozbył się resztek śniegu, mokrych plam na naznaczonych kolanach. Nie patrzył wprost – przejechał dłonią po beznamiętnej twarzy i tym samym wypowiedział krótkie powtórzenie: – Wróciłem. – jesteś zdziwiony, zaskoczony, a może faktycznie zszokowany? Co w tym momencie podpowiada Ci serce? Jak dziwną reakcję wykonasz? Czy zdajesz sobie sprawę gdzie jesteśmy? Nie wiedział co powiedzieć. Nie znał prawdziwego, czystego celu powrotu, lecz podświadomość podpowiadała mu pewne rozwiązania. Nie wrócił dla niego. Owszem, niezmiernie objawiał się nieuniknionego, nadchodzącego starcia, lecz czy jest możliwość, aby naprawić to, co już dawno rozprysło na drobne kawałki? Chciał walczyć i chronić innych. Wspomóc w walce, użyczyć umiejętności. Sprowadzić ten kraj na właściwe tory; odpokutować i odkupić winy. Nie był bez skazy, ale ty drogi ojcze nosisz o wiele grosze grzechy. Nie potrafił ukryć zniesmaczenia rysującego się na kamiennej twarzy. Klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie, a dłonie zaciskały w skaliste pięści schowane w głębokich kieszeniach. Brwi marszczyły w niezadowoleniu, uwydatniając pojedyncze zmarszczki, poprzedzone arsenałem targających emocji. Chyba nie zmienił się tak bardzo, prawda? – Doprawdy? – wyrzucił, podczas gdy współtowarzysz oznajmił tak istotną kwestię. Fantastycznie zdawał sobie sprawę co dzieje się na macierzystych terenach. Z każdym dniem zdobywał coraz więcej informacji, dlatego też z dumnie uniesioną głową, wychodził naprzeciw. Nie poznał okrutnego przeciwnika, który trawił zastraszone społeczeństwo. Nie dowiedział się za jakie idee walczą jego przyjaciele. Jak silnia ideologia, determinacja oraz magia przewodniczy ich szeregom. Jak okrutne historie ukrywają przed niepewnymi nieznajomymi. Był na to przygotowany, gotowy.
Jeden niespokojny ruch, wskazywał na rozpoczęcie niechcianego armagedonu. Młody mężczyzna z niedowierzaniem pochłaniał kolejne słowa wypowiedziane z patosem, wyniosłością i zatrważającym spokojem. A może był to swego rodzaju nakaz? Pokręcił głową, aby następnie zaśmiać się nerwowo, krótko, przerwalnie. – O czym ty mówisz? – zaczął od przyciszonego głosu, aby po chwili podkręcić intensywność: – Za kogo ty mnie masz? – kontynuował, aby przeciąć wypowiedź drwiącym: – Tato… – zatrzymał nabierając zimnego powietrza. – Myślisz, że przyjechałem tu na wakacje? Wpadłem pozdrowić starego ojca, pogłaskać po głowie młodszą siostrę i ponownie zapaść się pod ziemię? – ponownie targnął nim kpiący, przerywany śmiech. Głos był podniesiony, jednakże pozbawiony tonacji skłaniającej do krzyku. Była w nim pretensja. – Już dawno przestałeś decydować za mnie. Teraz też tego nie rób. – zakomunikował pewnie robiąc potężny krok do przodu. – Ochronić Jackie? Tak jak do tej pory, rzucając ją w sam środek wojny, zmuszając do walki? – prychnął. – Jesteś z siebie zadowolony? – z działania, postępowania, ochrony. A Jackie, jak się czuje? Jest ci wdzięczna? A może potrafi ochronić się sama? Jak z tobą wytrzymuje? Czy nadal mieszkacie pod jednym dachem? Już przepowiedziałeś jej śmierć? Jesteś tyranem i dobrze wiesz, że nic nie wymaże twoich błędów, za które nie chcesz pokutować. Przepraszam mamo, że jesteś tego świadkiem.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]05.01.20 1:09
Doprawdy? To jedno słowo duma w pierwszej kolejności uznała za siarczysty policzek, ale to też ona właśnie nakazała czarodziejowi powstrzymać się od gniewnego wybuchu. Raziło go tak lekceważące podejście wobec wojny, coraz bardziej brutalnej, zbierającej krwawe żniwo, nieświadom tego, że jego syn próbował już rozeznać się w sytuacji. Ale czy był w stanie pojąć ogrom zniszczeń i cierpienia, przez które inni musieli przejść w ciągu ostatnich miesięcy? Tak wiele osób zginęło, poniosło rany, przepadło bez wieści. Musiał mu jasno przedstawić sytuację, w której znalazło się czarodziejskie społeczeństwo Wielkiej Brytanii i Irlandii, to był jego obowiązek jako aurora, ale przede wszystkim ojcowska powinność. W oczach Vincenta mógł jawić się jako tyran, jednak nie był potworem bez serca, nie chciał zguby własnego dziecka.
A jak myślisz, za kogo mogę cię mieć po tych jedenastu latach? – spytał niby chłodno, lecz przez pozorną nieczułość nie wybiła się choćby jedna znikoma nuta pretensji, co najwyżej gorycz, która nie mogła wybrzmieć w pełni, kiedy stary auror trzymał własny głos na krótkiej smyczy. Czuł się mocno niezdecydowany, pozostawał zakleszczony pomiędzy bolesną przeszłością a niepewną przyszłością, a spoiwem tych dwóch czasów był właśnie Vincent. Obecna chwila też była przerażająca. Kto przed nim właśnie stał i z jakimi zamiarami stawił się na to spotkanie? Znajoma twarz, ale spojrzenie już inne, w niebieskiej toni czaił się hart ducha, cała sylwetka sprawiała wrażenie jakby utwardzonej przez mnogość życiowych prób. Nieustannie szykował się na najgorsze, lecz tym razem wolał nie widzieć zagrożeń, choć i z synowskiej różdżki wypaść mogło zaklęcie, co ukróci żywot. – Jesteś moim synem – udzielił jemu i sobie stanowczej odpowiedzi, bo to był fakt, którego żaden nie mógł podważyć, byli do siebie zbyt podobni, przynajmniej z wyglądu. Wpatrywał się w oczy o odcieniu dokładnie takim samym, jakie mają jego własne, czując jeszcze nikły cień przywiązania. Nie zerwą więzi, która ich łączy poprzez krew. Zapewne nigdy też w żadnej kwestii nie dojdą do zgody, skazani na wieczny konflikt przez to wszystkie podobieństwa i różnice. – Dlatego daję ci teraz wybór, w przeciwieństwie do zwyrodnialców, co polują na każdego, kto nie darzy ślepą nienawiścią mugolaków i mugoli – wciąż był w stanie zachować względnym spokój, próbując prostować kwestie, które przepełniony żalem Vincent wolał wypaczać, w każdym ojcowskim ruchu widząc perfidny atak na swoją osobę. Nie zamierzał zmusić go do pewnego odejścia, musiał się upewnić, co ten zamierza, z czym naprawdę wiąże się jego powrót.
Czara goryczy przelała się, gdy młodszy Rineheart zdecydował zburzyć merytoryczne podejście do całej sprawy. Nie szukał zgody, chciał wyrzucić z siebie wszystko, jakby nie zrobił tego przed laty, znów wracając do roli niezdecydowanego smarkacza, uparcie odrzucającego cudze racje, widząc tylko swoje uczucia. To jego krzywdy są najważniejsze, cudze nie mają znaczenia. Zrobił dumny krok, na który Kieran w odpowiedzi wyprostował się sztywno i uniósł podbródek, próbując udawać obojętność na cyniczny śmiech i zbyt harde spojrzenie. On też zmienił się przez te jedenaście lat, choć najmocniej swe piętno odcisnęły na nim ostatnie miesiące. Musiał się zmienić, stać mniej konfliktowym, stał się odpowiedzialny za tak wiele osób. Ledwo panował nad wewnętrznym pożarem, z każdym kolejnym oddechem składając nad grobem ukochanej żony obietnicę, że nie uniesie się gniewem, który zawsze pokrywał się z donośnym krzykiem.
Nie masz prawa mnie osądzać – odparł z ostrą stanowczością, głos upodabniając do ostrzegawczego warkotu, kiedy padł pierwszy zarzut pod jego adresem. Przecież wiedział, że prędzej czy później zejdą na temat Jackie, sam wspomniał o niej jako pierwszy i nie zamierzał żałować, obaj musieli wreszcie stawić sobie czoła, choć już zawsze spoglądać na siebie będą tylko przez pryzmat wspomnień. Woleli wywlekać te najgorsze, konsekwentnie odrzucają pamięć o chwilach dobrych. Kieran wiedział, że po śmierci matki Vincent zaczął milcząco obwiniać go za wszystko, wręcz demonizować, jednak nie próbował temu zaradzić, oczekując od kilkuletniego dziecka całkowitego zrozumienia i ślepego posłuszeństwa. Później było już za późno na wszystko, w pewnym momencie zło rozlało się między nimi i stało się murem, przez jaki przedrzeć się nie sposób. Jackie była inna, nie poznała matczynej troski, dlatego ojcowska tyrania nie budziła w niej tak wielkiej grozy. – Sam je sobie odebrałeś, gdy zdecydowałeś się odejść i zostawić Jackie ze mną. Szukając we mnie winy, wiń również siebie, bo to ty nie uchroniłeś jej przede mną – właśnie taką prawdę wyznawał przez te lata jego nieobecności. Jak śmiał zarzucać mu teraz brak dbałości?! Nie był dobrym ojcem, nie był pewien czy przy swoim zgorzknieniu mógł zostać uznany za choćby dobrego człowieka, jednak nigdy nie sprzeniewierzył się poprawnym wartościom i zawsze walczył o to, co słuszne. Próbował uczynić świat lepszym, czy to nic nie znaczyło? Poświęcił własną rodzinę w imię walki ze złem i na każdym kroku próbował sobie udowodnić, że to nie był błąd. Inni mogli sobie sądzić, że największą powinnością względem dzieci jest zapewnienie im szczęścia, ale one wszelkie starania położył na to, aby były bezpieczne. Abigail nigdy by się z tym poglądem nie zgodziła, ale czy to nie ona miała zapewnić im szczęście? – Tylko twojej matce przyjdzie mnie osądzić. Nie chciała dla naszej rodziny takiego losu, wiem to, ale zrobiłem wszystko, co mogłem, aby uczynić Jackie silną, aby mogła się obronić przed całym światem. Tak, rzuciłem ją w wir wojny, ale nie walczy za mnie, walczy za innych, za wszystkich, którzy sami się nie ochronią i o pamięć tych, co już polegli.
Vincent nie mógł widzieć o Zakonie, a Kieran nie zamierzał mu powiedzieć o istnieniu organizacji. Brak ufności już dawno wkradł się między nich i nie sposób było temu zaradzić. Zakon Feniksa potrzebował ludzi zdeterminowanych, a Vincent dalej miał w sobie zbyt wiele żalu, który może go rozproszyć w każdej chwili. – Wróciłeś po to, żeby walczyć? – spytał wprost, musząc poznać odpowiedź na to pytanie. Nie ruszą dalej, jeśli ta sprawa nie zostanie w tej chwili klarownie rozstrzygnięta. – Nawet jeśli nie, to i tak musisz być gotowy do tej walki, jeśli nie chcesz marnie skończyć – to nie była groźba, lecz przestroga. Ktoś być może zechce go dopaść choćby z powodu ich pokrewieństwa, istniało takie prawdopodobieństwo. – Bez wahania chwycisz za różdżkę? Obronisz się przed najgorszym plugastwem? Potrafisz zadać śmiertelny cios? – rzucał w niego pytaniami, chcąc wiedzieć, jakie ma właściwie szanse na przeżycie na terenie zbyt grząskim, aby pozwolić sobie na jeden fałszywy krok. Musiał przewidywać, być ostrożny, nie dać się na niczym złapać reżimowi Malfoya. – Wiesz w ogóle kto jest wrogiem, a kto przyjacielem? – ostatnie pytanie było gwoździem do trumny. Jego syn musiał wreszcie oprzytomnieć i ujrzeć świat wokół siebie dokładnie takim, jakim jest. Dawni przyjaciele, niewidziani od lat, mogą równie dobrze okazać się mordercami, w których moralność zabiła do reszty czarna magia.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 2 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]26.01.20 4:51
Jaśniejąca łuna, niby rozdarcie w ciemności, odbijała się swym blaskiem w tafli jej ciemnych, podekscytowanych oczu. Ich wyraz przelała z wolna na popędliwego mężczyznę zdającego się chcieć oblec ją w szaty niepewności. Nie otwierała ust widząc, że pewność oraz spokój który ją przepełniał została przez niego dostrzeżona oraz zrozumiana. Nie posługiwała się jedynie oczami, które jak na złość zdawały się dostrzegać coś co wykraczało poza naturalne zmysły widzenia: oceniały wiotką przędzę magii przeplatającej powietrze, skalne nagrobki, pogrążone zimowym snem nagie konary drzew, ich samych. Jak mogłaby w tym wszystkim nie rozpoznać bytu tych ciepłych nut?
- Jest pan tego taki pewien? Tego, że jakakolwiek rzesza czarodziei faktycznie cokolwiek robiła...? - coś smutnego, rozczarowującego zakołysało się w jej głosie. Cicha pretensja kwitła w niej kierując swoje kwiaty w stronę naukowych departamentów Ministerstwa, które do dnia dzisiejszego nie przedstawiły żadnej teorii, żadnej pracy mającej wytłumaczyć i przeciwdziałać przyczynie, która wywołała anomalie. Zamykanie terenów na których magia anomalii eskalowała i wyczekiwanie w nadziei, aż ta zniknie - tak jej w oczach wyglądały działania rzeszy - Przepraszam, to pytanie było z mojej strony nieco nie na miejscu - zreflektowała się przysłaniając palcami część ust. Nie chciała by odniósł wrażenie, że go poucza jedynie dlatego, że nosiła w sobie frustrację - Ma pan rację, za tym zjawiskiem faktycznie stoi potężna magia. Bez wątpienia ktoś za nią stoi - zjawisko o takiej mocy nie występuje w sposób naturalny więc kto wie...może faktycznie, mimo wszystko, starania jakiejś rzeszy czarodziei nie poszły na marne - wygięła usta w pokrzepiającym uśmiechu chcąc nim bardziej niż nieznajomego utwierdzić siebie, że pomimo tego, iż ministerstwo nie działa tak jak powinno to robi to ktoś inny - Pisze pan może hobbistycznie lub dla zarobku jakieś książki, wiersze...? - spytała po wysłuchaniu jego teorii dotyczącej czarnej magii bez większej trudności obrazując jej sens na podstawie wypowiedzianych przez niego słów - Jeżeli nie to proszę spróbować. Pana porównanie zabrzmiało bardzo poetycko. Może ma pan talent - dodała - A odchodząc od tego, tak naprawdę może minąć naprawdę wiele lat nim dowiemy się faktycznej prawdy na temat tego czym faktycznie była anomalia i czym jest dziś - nie miała co do tego złudzeń. To czego doświadczał ich kraj na tle całego świata było dostatecznie znaczącym fenomenem by ci którzy znali prawdę utrzymywali ją w tajemnicy tak długo, jak długo miało mieć to znaczenie czy to polityczne, czy to gospodarcze.  
Z odpowiednią uwagą przyjrzała się czarnemu kamieniowi pozwalając by nicie magi rozlewały się po dłoni niby satynową, śliskim zwitkiem, by łaskotały i dawały się poznać - Zaskakujące? - to, że badała magię? - Istnieją uzdrowiciele badający ludzką psychikę. Badanie magii wydaje mi się przy tym dużo mniej abstrakcyjnym pomysłem - trochę żartowała, chociaż chyba ciężko było to wyczuć biorąc pod uwagę że robiła to na swój sposób - Trochę żartuję. Wie pan, i numerolodzy i magiopsychiatrzy badają coś czego nie widać i czego nie da się dotknąć i oboje upieramy się, że ma to sens - uśmiechnęła się nieco zakłopotana myśląc, czy nie wychodzi w tym momencie trochę na dziwaczkę kiedy to jeszcze zaczyna tłumaczyć swoje poczucie humoru. Dziwna noc. Chrząknęła pod noskiem oddając się identyfikowaniu kamienia co też w praktyce okazało się nie być czymś trudnym i już po chwili mogła się podzielić swoimi spostrzeżeniami.
Pozwoliła wedrzeć się tej krzcie wesołości którą z siebie wykrzesał i zagościć miękkim połyskiem w swoich oczach.
- Proszę tak własnie zrobić i... przepraszam, jeżeli wyda się to namolne ale czy my się może już kiedyś gdzieś nie spotkaliśmy...? - zagaiła niepewnie. Jego głos poruszał się w niej jak słyszane, tłumione przez długość korytarzy echo. Krzywe spojrzenie kontrastujące z prostodusznym przysposobieniem, które już kiedyś obserwowała z większej lub mniejszej odległości. Ta kanciasta sylwetka...dziś dłuższa i szersza, lecz jednak nie taka obca - Lumos... - mruknęła wznosząc blade, magiczne światło wraz ze swoim spojrzeniem wyżej, ku twarzy nieznajomego. Mając rozchylone przez ciekawość usta podążała ciekawskim spojrzeniem po linii brwi, przez zszarzałą zieleń oczu, zsunęła się nieporadnie po krzywiznach nosa, przetoczyła po mięsistych ustach - Hmm, Keat, prawda...? - podpytała chociaż pobrzmiewała w niej jakaś pewność i satysfakcja. Zupełnie jakby udało jej się poprawnie sklasyfikować dziko rosnące zioło - Pewnie mnie nie kojarzysz bo byłam blisko trzy klasy wyżej i to jeszcze w innym domu ale ty za to robiłeś tyle hałasu, że ciężko nie było o tobie nie usłyszeć lub choć raz nie zwrócić na ciebie uwagi. Zresztą to chyba już taka domena gryfonów - spojrzała znacząco - Jestem Shelta Vene - wyjawiła obserwując czy potrafił ją odnaleźć we wspomnieniach w co niekoniecznie wierzyła. W porównaniu do niego była jedną z licznych, cichych puchonek. To nic.
Zaraz jaśniejąca, twardsza grudka uderzyła o ziemię tuż obok jej trzewika - Masz ci los... - wypuściła powietrze w ściskanych lekkim zaskoczeniem oraz przestrachem płuca by w kolejnej chwili pochylić się po bryłkę, która w styczności z dłonią, tak jak poprzednie, zaczęła się wytapiać, emanować ciepłem...[bylobrzydkobedzieladnie]



angel heart | devil mind


Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 15.06.20 7:30, w całości zmieniany 1 raz
Shelta Vane
Shelta Vane
Zawód : Naukowiec
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 https://i.pinimg.com/originals/a8/4a/37/a84a37cf278a89bc1624516ff1f8d801.gif
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6786-nathalie-dluga-budowa#177379 https://www.morsmordre.net/t7019-fiu#184686 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f255-lancashire-stara-latarnia-morska-w-fleetwood https://www.morsmordre.net/t7030-skrytka-bankowa-1707#184954 https://www.morsmordre.net/t7029-shelta-vane
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]25.02.20 23:06
Odbierał go w niezmienny, klasyczny dla siebie sposób. Powstrzymywał gwałtowną, wylewną reakcję. Raził srogim, wymownym, morderczym spojrzeniem, przenikającym każdy milimetr zziębniętego ciała. Ukazywał dawne przyzwyczajenia. Traktował jak nieświadomego, rozbestwionego, nieposłusznego nastolatka, który kilkanaście lat temu sprzeciwił się bezlitosnej wyższości. Oceniał, lecz zbyt pochopnie. Zapomniał, iż czas potrafi przeistoczyć człowieka w zupełnie inną, niepoznaną istotę; zmienić bezpowrotnie dobrze znane reakcje. Nie lekceważył wojny, nie miał sposobności poznać od środka jej bezdusznego oblicza. Zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji; wiedział, że niewinne jednostki padały ofiarą niesprawiedliwych, absurdalnych, politycznych rozporządzeń. Byli też opozycjoniści – odważne, zawzięte osobistości oddające życie za dobro uciemiężonego narodu. Podziwiał każdego, mimo nieznanych personaliów. Nie uczestniczył w okrutnych, niewiarygodnych walkach, jednakże potrafił umieścić się w samym środku wydarzeń. Pragnął wiedzy, bez niepotrzebnych złośliwości. Siwowłosy mężczyzna, kierował się szeroką dyplomacją, zawodowymi obowiązkami. Przemawiał do niego jako twardy, biurokratyczny pracownik o uznanym, wysokim stanowisku. Nic się nie zmieniłeś, tato.
Sylwetka smagana chłodnym, zimowym wiatrem, stała w bezruchu. Pojedyncze podmuchy rozwiewały niezapięty materiał, niesforne kosmyki ciemnych włosów. Mimika twarzy wyrażała śmiertelną powagę, usta zaciskały w siłową, cienką linię. Dłonie formowały ciasne pięści, ukryte w odmętach głębokich kieszeni. Tylko oczy o bliźniaczym odcieniu, wnikały intensywnie w przeciwstawną obecność. Lśniły dziwnym, przeszywającym, złowrogim blaskiem – karciły. Jego wypowiedź pozostawiła gorzki niesmak; nie wyprowadziła z równowagi. Odzwyczaił się od niekorzystnej intonacji, wywierania presji oraz poczucia winy. Brwi powędrowały do góry w geście lekkiego zadziwienia. Przez chwilę, zastanawiał się czy nie zmniejszyć dzielącej odległości. Hamował pierwotne odczucia, pragnące gwałtownego wybuchu. Mógłby wydobyć na zmarzniętą powierzchnię, szereg nieprzystępnych wersetów - lecz trwał. Kaleczył wymowną, głuchą ciszą, w której szepcząca okolica, rozbudzała się z długiego, nocnego snu. – Skąd mam to wiedzieć? – odpowiedział pytaniem na pytanie z wyraźnie nakreśloną, trzymaną na wodzy pretensją. Jak mógł go postrzegać? Co kłębiło się w starczej, upartej głowie? Czy kiedykolwiek przestał żywić okrutny zawód? Czy już dawno wymazał go z pamięci, wyrzekł, zapomniał? Był nieoczekiwaną, niechętną postacią, a może bezwzględnym wrogiem? – Nie masz prawa mnie oceniać. – dodał jeszcze, ciężkim, gęstym, nakazującym półszeptem, wypowiedzianym przez zaciśniętą krtań. Starał się sprawiać wrażenie opanowanego, nadmiernie pewnego. Nie chciał reagować na słowne katalizatory. Nie wiedział z jakimi emocjami zmaga się potężny wychowawca. Współdzieli sentyment, żałuje przebiegu przeszłości? Targają nim obawy związane z aktualną sytuacją, czy nieoczekiwanym pierworodnym? Jakim prawem przypuszczał, iż mógłby zaatakować? Już na dobre zatracił szacunek do obecnego miejsca spoczynku?
Jesteś moim synem.
A czy miał jakiś wybór? Skazany odgórnie na niechciany, okrutny los. Wieczną walkę o własne racje, decyzje przekonania. Możliwość wyboru własnej, upragnionej ścieżki postępowania. Podążania za niezrozumiałymi marzeniami, eterycznymi wizjami, subtelnością nauczoną przez nieobecną matkę. Nienawidził faktu, mówiącego o jednogłośnym podobieństwie. Był to jedyny aspekt, wskazujący na nierozerwalne pokrewieństwo. Szanował więzy krwi, które w dorosłym życiu, wydobyły prawdziwe cechy rodziny Rineheart. Dążących do celu, honorowych, walczących do końca – cierpliwie. Pewnych siebie, odważnych z nieustępliwą hardością ducha. Nie szukał już odkupienia i porozumienia. Nie było czasu, aby naprawić to, co zepsuło się z pierwszym tchnieniem, nowego, młodocianego żywota. – TY dajesz mi wybór? – wycedził kpiąco, wyłapując pierwszą część kontrowersyjnej deklaracji. Dlaczego tak nieodłącznie pragnął nim dyrygować? Jakim prawem wyznacza granice, decyduje o kolejnych krokach niezrozumiałego postępowania? Jakim prawem wtrąca się w nieznane zamiary? Dlaczego prowokuje nadmiernym, wymuszonym spokojem? Powiedź ojcze, czujesz się swobodnie? Zmniejszył odległość o jeden, krótki, sugestywny krok. Smagany wzrastającymi nerwami, nabrał świeżego powietrza. Wyciągnął dłoń, która zatrzymała się w powietrzu – oskarżycielsko. Przypomniała atak, chęć zadraśnięcia nieporuszonej aparycji. – Za kogo ty się masz? – mówiąc o bestialskich zwyrodnialcach, stawał im naprzeciwko? Był ich odpowiednikiem, jednakże w dobrej wierze; trwając i przebywając po właściwiej stronie mocy? Czuł się lepszy, wyższy, nieomylny? Pokręcił głową z wyraźnym niedowierzaniem. Zamierzał już nigdy nie pozwolić mu na to, aby kilka cierpkich, niedogodnych sylab, ciężkich rozkazów, zmusiło go do zmiany sposobu działania. Ponownego, bezsłownego opuszczenia dotychczasowego życia. Miał wokół siebie osoby, które mimo wyraźnych błędów, widziały potencjał, dobre zamiary, dawały drugą szansę. Pamiętaj, nie jesteś już dla mnie autorytetem. I nigdy nim nie byłeś.
Nie wytrzymał. Nie potrafił statycznie konfrontować się z demonicznym oprawcą. Z każdą, przesiąkniętą wilgocią sekunda, jego serce drżało w kolejnym, uciążliwym, nieznanym rytmie. Z jednej strony walczył o płynną, nieprzekraczalną, hardą granicę, mówiącą o tym, jak obce były ów jednostki. Druga natura pragnęła wykrzyczeć, wydobyć, wyrzucić szereg niedogodności, napotkanych przez ostatnie, jedenaście lat. Uświadomić winowajcę o nieustępliwym, zakleszczonym nieszczęściu, niezrozumieniu, wyobcowaniu. O kreowaniu wypaczonego, nieistniejącego obrazu, prawdziwej rodziny, którym złudnie karmił za młodu. O żałości, zmarnowaniu dzieciństwa. Niezaleczonej winie, związanej z nagłym odejściem ukochanej matki. Jakim prawem brał odpowiedzialność za ogrom obcych, uciemiężonych żywotów, nie potrafiąc opanować jednego – podobno najbliższego. Kolejny krok, byli tak blisko. Mógł dostrzec drżące, zaciśnięte usta, przesuwane kości policzkowe, pokryte drobnym zarostem. Palce krążące po wystających, zbielałych kostkach. Intensywne, bezczelne, odważne spojrzenie, które nie bało się akompaniować słowom:
– Osądzać? – powtórzył bez emocjonalnie, kpiąco. W tym momencie czuł się bezkarny – nie zamierzał zważać na sylaby, które płynnie wydobywały się ze spierzchniętych ust.
- Zdajesz się brać odpowiedzialność za obce jednostki... – kontynuował spokojnie, teatralnie nasuwając kotarę podziwu, wyższości, lecz ton intensywności, czaił się gdzieś w niedalekiej oddali. – A prawda jest taka, że nie potrafisz poradzić sobie z najbliższymi. – chodziło tylko i wyłącznie o Jackie. To ona została pod jego nadzorem; wsiąkała wpajane racje. Miał okazje stawić czoło kobiecej wersji obecnego dręczyciela. Za wszelką cenę hamowała, ukrywała, gasiła wrażliwe odczucia, kierowane w jego stronę. Mimo tęsknoty, wyraźnego przywiązania, pozostawała nieobecna, wycofana. Nie ufała osobie, zrodzonej z tego samego łona. Postanowiła poddać jego żywot w ręce obcego, nieznanego mężczyzny. Zatraciła w  złudnej, ojcowskiej trosce, skazującej na bezwzględną walkę, szybką śmierć. Żałował, że pozostawił ją na pastwę nieprzewidywalnego losu. – Myślisz, że tego nie żałuję?! – wycedził gwałtownie, niemalże przerywając kompletną wypowiedź ojca. Ciemne brwi zwężały się w złowrogiej mimice. Już dawno nie targały nim tak skrajne emocje. Schowana dłoń ściskała nierównomierny trzonek różdżki. Czekała na swoją kolej. Powstrzymaj się, opanuj. – Że z zadowoleniem patrzę na to, kim się stała? Kogo sobie stworzyłeś? – marionetkę, urzeczywistnioną wizje doskonałego dziecka, drugą wersję siebie? Przymknął powieki, gdyż wylewane ze złością słowa, zaczęły tracić na jasności. Zazębiać w dziwny, niezrozumiały bełkot. Zapomniał też o chłodzie. – Ja wiem, że jestem winny. A ty? Czy po tylu latach w końcu to do ciebie dotarło? – retoryczne pytanie rzucone w eter, nacechował pretensją, roszczeniowym pytaniem. Znał odpowiedź. Mężczyzna kreował się na bezkarnego wybawiciela, znajdującego odpowiedź na każdy, najtrudniejszy zarzut. Nie brał odpowiedzialności za swoje czyny, które w tym momencie stały się nieodwracalne. Czy prawdziwy rodzic z tak wyraźną łatwością, pozwoliłby na utratę pierworodnego? Czy w naturze nieświadomych latorośli, nie zakorzenia się skłonność do złych decyzji oraz błędów? – Matka nigdy nie pozwoliłaby, aby ktokolwiek, jakakolwiek rozdzielił rodzinę! – wykrzyczał już niekontrolowanie. Wskazujący palec powędrował w jego stronę; wciskał wypływające emocje, targające rosłym ciałem. Skronie pulsowały nagromadzonym bólem. Jeszcze jedno słowo… – Nie pozwoliłaby odebrać ostatnich zalążków szczęścia swojemu dziecku. – zatrzymał. – Szkoda, że nie potrafiłeś obronić jej przed samym sobą! – nie musiał pokładać w nim nadziei, wtajemniczać w poglądy, organizacje, do których sam przynależał. Nie liczył na żaden, pozytywny gest; nic od niego wymagał. Przestał być od niego zależny – całkowicie. Miał swoje przemyślenia, przesłanki. Dzisiejszy poranek nie sprzyjał światopoglądowemu umoralnianiu. Oddychał ciężko i nierównomiernie. Cofnął się do tyłu, jakby nieznana siła odepchnęła go na bok. Zmierzył aurora ostatnim, wymownym i pretensjonalnym spojrzeniem; odwrócił się w stronę grobu. W myślach wczytywał się w wygrawerowane litery, patrzył na nierównomierne grudy lodowatego śniegu. Skupiał myśli na wyciszeniu; rozmowie z jedyną. Milczał, długo przeciągle. – Po co te pytania? – wyrzucił nagle, nadal spoglądając w rozbieloną przestrzeń. Nie widział linii horyzontu – dzień budził się w odcieniu niewinności. – Nic o mnie nie wiesz. – był świadomy powagi sytuacji. Wiele informacji pozostawało tajemnicą. Wiedział, że prędzej czy później zostanie z nimi zderzony. Zdecydował się spojrzeć w jego stronę, sprowokowany typowym, znajomym wywodem. Nie wiedział kim się stał, jakimi umiejętnościami dysponuje. Jakie zadania, przeciwności, niebezpieczeństwa stawały na jego drodze. Nie bał się wojny, nie był nierozsądnym głupcem. Zacisnął pięść. Denerwował go ten wymowny, ojcowski ton, który podważał ludzkie pojęcie. – Posłuchaj mnie uważnie. – zatrzymał ostrzegawczo, z nutą wyczuwalnej groźby. - Nie traktuj mnie jak głupca. Wiem co to wojna i na co mnie stać. Przygotuje się do niej, wedle swoich możliwości. Obronię tych, na których zależy mi najmocniej. – zapewnił. Przepraszam, że nie obroniłem Was. - Teraz ja zadam ci pytanie, kogo tak naprawdę we mnie szukasz wroga czy sojusznika? – błękit oczu utkwił na twarzy mężczyzny. Pytający wyraz twarzy, był wnikliwy – wyczytywał każde, najdrobniejsze poruszenie. Jak myślisz, kim jesteś dla mnie?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Cmentarz dla magicznych
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach