Cmentarz dla magicznych
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cmentarz dla magicznych
Założony około roku 1930 przez czarodziejów i czarownice chcących ułożyć swoich zmarłych krewnych w ustronnym, bezpiecznym miejscu, które jednak wciąż mogło znajdować się w pobliżu centrum miasta. Postanowiono zagospodarować odseparowane tyły parku i wykorzystać je na swój użytek. Pierwszy nagrobek został postawiony 14 czerwca 1932r. - upamiętnił żywot Margaret Blicks, słynnej powieściopisarki - a jej rodzina rozpoczęła tradycję zaklinania rzeźb tak, by te dbały o groby swoich właścicieli. W taki też sposób cmentarz zapełnił się ożywionymi posążkami skrzatów i nimf, przyozdobionymi skrzydłami elfami i cherubinami, magicznymi stworzeniami i drobnymi podobiznami przedstawicieli magicznej społeczności. Z roku na rok przybywa coraz więcej nagrobków, a co za tym idzie - coraz więcej kamiennych strażników.
Gdyby nie Durmstrang, zbyt bezpośrednie aluzje Borgina i zbyt powłóczyste spojrzenia Beatrice, Hector chyba też polubiłby te rozmowy. Klątwy ciekawiły go od zawsze, z konieczności. Rozmowy z prawdziwymi ekspertami, zwłaszcza znającymi się na czymś od pokoleń, były przystępniejszym źródłem informacji niż fachowa literatura. Oyvind sam palił za sobą mosty - coś, co dla niego było zabawną grą, bezpośrednio godziło teraz w poczucie bezpieczeństwa potencjalnego klienta. Jeśli po tej rozmowie Hector zapewni zlecenie łamaczowi klątw, to na pewno nikomu z Borgina i Burke’a.
Szkoda. Jeśli zaczepki Oyvinda wynikały z dyskomfortu wywołanego rozmową z kimś, czyją żonę uwiódł, to to kolejna znajomość i rzecz, którą Beatrice zdołała zepsuć.
Hector kontynuowałby grę, w plotce o klątwie nałożonej na żonę było coś perwersyjnie satysfakcjonującego (nigdy nie uznałby, że ktoś zasługuje na klątwę - nie po tym, jak został przeklęty jako dziecko… ale gdyby jego dzieciństwo potoczyło się inaczej…), ale wtem Borgin zdecydował się na przytyk w stronę specjalizacji Vale’a. Dość. Jeśli czegokolwiek w życiu bojaźliwy Vale był w stanie bronić jak lew, to syna i wyboru własnej kariery. W przeciwieństwie do Oyvinda nie odziedziczył po rodzinie fachu - jedynie zapał do nauki. Magipsychiatria była jego i tylko jego.
-Och, chyba zaszło nieporozumienie - najmocniej przepraszam. - wtrącił z (nie)szczerym zafrapowaniem. -Widzi pan, to nie moja żona była przeklęta. Napadł ją w lesie ktoś przeklęty, wilkołak. - wyjaśnił, a choć minę miał zakłopotaną, to spojrzenie dziwnie nieruchome. Spojrzał Borginowi prosto w oczy, zastanawiając się, czy jego dumę zrani podejrzenie, że Beatrice zastąpiła go b e s t i ą (Hector szczerze w to wątpił, szła tam pewnie spotkać kogoś innego, ale umiejętnie grał na niedomówieniach - wdowcy w żałobie mają prawo być chaotyczni. -Czuję się winny, bo nie rozumiem dlaczego wyszła wtedy z domu. Zawsze była taka… odpowiedzialna i oddana rodzinie.- dodał, wkładając w swój ton cały wyćwiczony żal. Uwierzysz, że do dzisiaj o niczym nie wiedziałem, panie Borgin, czy zorientujesz się, że mówię to ironicznie?
-A specjalizacji nie wybiera się dla rodziny - a dla swoich talentów. - dodał twardo, smutna mina spełzła z jego twarzy, w tonie pobrzmiała żelazna nuta - chyba w głębi duszy szczerze oburzył się sugestią, że miałby dostosowywać swoją pasję do byle kobiety.
Ale, rzecz jasna, musiał nadal udawać wdowca w żałobie. Rola była zbyt wygodna, by z niej rezygnować - przyda się zwłaszcza za kilka miesięcy lub lat, gdy życzliwi zaczną dopytywać czy ożeni się po raz drugi. Nigdy.
-Prawda. - odparł zatem, wciąż udając, choć z mniejszym przekonaniem. Zrobił pauzę, spoglądając na Oyvinda uważniej - gdy mówił o własnej żałobie, Hector wciąż myślał o Beatrice. Nie interesowała go żona Borgina, choć gdyby ten chciał porozmawiać o swoich przemyśleniach, to Vale natychmiast zauważyłby, że Borgin tkwi w fałszywych przekonaniach o swojej rodzinie. Te czystokrwiste, zamknięte na świat, często normalizowały relacje, które z punktu widzenia magipsychiatrii nie były właściwe. Hectorowi, rzecz jasna, łatwiej było zauważyć cierń u innych niż belkę we własnym oku, wciąż nie przepracował swoich relacji z ojcem i wmawiał sobie, że nie ma po co, że starszy Vale nie żyje. Oyvindowi natomiast powiedziałby, że nikt - niezależnie od poglądów i zażartości - nie powinien narażać całej przyszłości swojego wnuka w imię testu, w imię wyeliminowania jednej kobiety o nieczystej krwi. Lepiej byłoby wierzyć, że dziadek nic nie wiedział o przeszłości żony - to mniej okrutne założenie.
Hector, na przykład, próbował wierzyć, że ojciec szczerze chciał dla niego dobrze, gdy przedstawił go Beatrice - jest naprawdę piękna, mówił i widzieli to wszyscy: Anselm Vale, Oyvind Borgin, inni jej adoratorzy. Tylko Hector nie potrafił tego docenić, a zatem to pewnie z nim było coś nie tak.
Nie myślał jednak o nim ani o kobiecie, której nie znał. Myślał o tym, czy ten dystans między nimi jest sprawą Beatrice i czy w jego interesie jest go skracać. Wygodnie było mu w tych niedomówieniach, ale Borgin rozmawiał z dziwną arogancją i uparcie nie odsuwał się od grobu, przedłużając konwersację. Hector nie znał go na tyle dobrze, by być pewnym, że to jego codzienne zachowanie - zwykła gra, dla sportu. W głębi duszy zaczął się martwić, że może Borgin posądza go o dawną urazę, że może też próbuje go wybadać. Nie wiedział po co - najchętniej ignorowałby tego człowieka, raz na zawsze. Powinni po prostu się rozejść.
Nie chciał jednak robić sobie wrogów, nie bez potrzeby, a na pewno nie niechcący.
Wziął zatem głęboki wdech i odwzajemnił delikatny, kurtuazyjny uśmiech rozmówcy. To nie jego teść, to nie jego przyjaciel, to nikt kto uważał ich za idealne małżeństwo. Borgin wiedział więcej niż inni, zatem maska może na chwilę opaść.
-Rozumiem. Mam nadzieję, że też uporam się z żałobą... - jak pan, zaczął, przenosząc wzrok na nagrobek, ale w jego słowach nadal pobrzmiewała jedynie pusta uprzejmość. Dopóki znów nie spojrzał na Borgina - prosto w oczy. -Próbuję, rzecz jasna, myśleć o pozytywach. Na przykład, mam więcej czasu na pracę - moja żona bywała bardzo absorbująca. - powiedział powoli, ostrożnie i z uwagą dobierając słowa. Nie był pewien, czy Oyvind zrozumie aluzję, więc na wszelki wypadek zmusił usta do odrobinę szerszego uśmiechu, choć oczy pozostały zimne. Nie jestem zachwycony, ale jestem ci wdzięczny, Borgin. Zawsze byłem - więc uznaj to za potwierdzenie. - pomyślał, choć sam fakt potwierdzania tego po l a t a c h bolał jego dumę. Gdyby nie czarna magia, atmosfera wojennej nieufności i upór Oyvinda w staniu nad grobem jego rodziców, pewnie nie zdecydowałby się na tak jawne (jak na siebie) zasygnalizowanie byłemu kochankowi żony, żestara się nie chować urazy naprawdę nie chowa urazy. A przynajmniej nie takiej, która popchnęłaby go do zemsty, intryg czy innych dziwnych czynów.
-O tak, z entuzjazmem przeczytałem o tej wiadomości. Szczerze mówiąc, powątpiewałem czy sieć uda się szybko ustabilizować, ale cieszą mnie osiągnięcia naszych naukowców. - odpowiedział szczerze, sieć Fiuu ułatwiała wszystko. Mógł się dla niej nawet pojawić na ich pustych uroczystościach, to tylko symbol, ale - po pierwsze miał lepsze rzeczy do roboty, a po drugie wątpił by ktokolwiek zauważył jego nieobecność. Zawsze pozostawał w cieniu - równie niewidzialny (przez niektórych brany nawet za nieudacznika), jak niewidzialne pozostawało jego obrzydzenie do tych przejawów patriotyzmu. Nie łączyło się zresztą ono tylko z poglądami - niezależnie od nich, nie lubił teatralności, głośności, fajerwerków.
Za to Beatrice uroczystość na pewno by się podobała. Szkoda, że żaden z kochanków nigdy nie mógł jej brać na wyjścia reprezentacyjne, to naprawdę odciążyłoby Hectora - ale problem już nie istniał, bo nie żyła.
Szkoda. Jeśli zaczepki Oyvinda wynikały z dyskomfortu wywołanego rozmową z kimś, czyją żonę uwiódł, to to kolejna znajomość i rzecz, którą Beatrice zdołała zepsuć.
Hector kontynuowałby grę, w plotce o klątwie nałożonej na żonę było coś perwersyjnie satysfakcjonującego (nigdy nie uznałby, że ktoś zasługuje na klątwę - nie po tym, jak został przeklęty jako dziecko… ale gdyby jego dzieciństwo potoczyło się inaczej…), ale wtem Borgin zdecydował się na przytyk w stronę specjalizacji Vale’a. Dość. Jeśli czegokolwiek w życiu bojaźliwy Vale był w stanie bronić jak lew, to syna i wyboru własnej kariery. W przeciwieństwie do Oyvinda nie odziedziczył po rodzinie fachu - jedynie zapał do nauki. Magipsychiatria była jego i tylko jego.
-Och, chyba zaszło nieporozumienie - najmocniej przepraszam. - wtrącił z (nie)szczerym zafrapowaniem. -Widzi pan, to nie moja żona była przeklęta. Napadł ją w lesie ktoś przeklęty, wilkołak. - wyjaśnił, a choć minę miał zakłopotaną, to spojrzenie dziwnie nieruchome. Spojrzał Borginowi prosto w oczy, zastanawiając się, czy jego dumę zrani podejrzenie, że Beatrice zastąpiła go b e s t i ą (Hector szczerze w to wątpił, szła tam pewnie spotkać kogoś innego, ale umiejętnie grał na niedomówieniach - wdowcy w żałobie mają prawo być chaotyczni. -Czuję się winny, bo nie rozumiem dlaczego wyszła wtedy z domu. Zawsze była taka… odpowiedzialna i oddana rodzinie.- dodał, wkładając w swój ton cały wyćwiczony żal. Uwierzysz, że do dzisiaj o niczym nie wiedziałem, panie Borgin, czy zorientujesz się, że mówię to ironicznie?
-A specjalizacji nie wybiera się dla rodziny - a dla swoich talentów. - dodał twardo, smutna mina spełzła z jego twarzy, w tonie pobrzmiała żelazna nuta - chyba w głębi duszy szczerze oburzył się sugestią, że miałby dostosowywać swoją pasję do byle kobiety.
Ale, rzecz jasna, musiał nadal udawać wdowca w żałobie. Rola była zbyt wygodna, by z niej rezygnować - przyda się zwłaszcza za kilka miesięcy lub lat, gdy życzliwi zaczną dopytywać czy ożeni się po raz drugi. Nigdy.
-Prawda. - odparł zatem, wciąż udając, choć z mniejszym przekonaniem. Zrobił pauzę, spoglądając na Oyvinda uważniej - gdy mówił o własnej żałobie, Hector wciąż myślał o Beatrice. Nie interesowała go żona Borgina, choć gdyby ten chciał porozmawiać o swoich przemyśleniach, to Vale natychmiast zauważyłby, że Borgin tkwi w fałszywych przekonaniach o swojej rodzinie. Te czystokrwiste, zamknięte na świat, często normalizowały relacje, które z punktu widzenia magipsychiatrii nie były właściwe. Hectorowi, rzecz jasna, łatwiej było zauważyć cierń u innych niż belkę we własnym oku, wciąż nie przepracował swoich relacji z ojcem i wmawiał sobie, że nie ma po co, że starszy Vale nie żyje. Oyvindowi natomiast powiedziałby, że nikt - niezależnie od poglądów i zażartości - nie powinien narażać całej przyszłości swojego wnuka w imię testu, w imię wyeliminowania jednej kobiety o nieczystej krwi. Lepiej byłoby wierzyć, że dziadek nic nie wiedział o przeszłości żony - to mniej okrutne założenie.
Hector, na przykład, próbował wierzyć, że ojciec szczerze chciał dla niego dobrze, gdy przedstawił go Beatrice - jest naprawdę piękna, mówił i widzieli to wszyscy: Anselm Vale, Oyvind Borgin, inni jej adoratorzy. Tylko Hector nie potrafił tego docenić, a zatem to pewnie z nim było coś nie tak.
Nie myślał jednak o nim ani o kobiecie, której nie znał. Myślał o tym, czy ten dystans między nimi jest sprawą Beatrice i czy w jego interesie jest go skracać. Wygodnie było mu w tych niedomówieniach, ale Borgin rozmawiał z dziwną arogancją i uparcie nie odsuwał się od grobu, przedłużając konwersację. Hector nie znał go na tyle dobrze, by być pewnym, że to jego codzienne zachowanie - zwykła gra, dla sportu. W głębi duszy zaczął się martwić, że może Borgin posądza go o dawną urazę, że może też próbuje go wybadać. Nie wiedział po co - najchętniej ignorowałby tego człowieka, raz na zawsze. Powinni po prostu się rozejść.
Nie chciał jednak robić sobie wrogów, nie bez potrzeby, a na pewno nie niechcący.
Wziął zatem głęboki wdech i odwzajemnił delikatny, kurtuazyjny uśmiech rozmówcy. To nie jego teść, to nie jego przyjaciel, to nikt kto uważał ich za idealne małżeństwo. Borgin wiedział więcej niż inni, zatem maska może na chwilę opaść.
-Rozumiem. Mam nadzieję, że też uporam się z żałobą... - jak pan, zaczął, przenosząc wzrok na nagrobek, ale w jego słowach nadal pobrzmiewała jedynie pusta uprzejmość. Dopóki znów nie spojrzał na Borgina - prosto w oczy. -Próbuję, rzecz jasna, myśleć o pozytywach. Na przykład, mam więcej czasu na pracę - moja żona bywała bardzo absorbująca. - powiedział powoli, ostrożnie i z uwagą dobierając słowa. Nie był pewien, czy Oyvind zrozumie aluzję, więc na wszelki wypadek zmusił usta do odrobinę szerszego uśmiechu, choć oczy pozostały zimne. Nie jestem zachwycony, ale jestem ci wdzięczny, Borgin. Zawsze byłem - więc uznaj to za potwierdzenie. - pomyślał, choć sam fakt potwierdzania tego po l a t a c h bolał jego dumę. Gdyby nie czarna magia, atmosfera wojennej nieufności i upór Oyvinda w staniu nad grobem jego rodziców, pewnie nie zdecydowałby się na tak jawne (jak na siebie) zasygnalizowanie byłemu kochankowi żony, że
-O tak, z entuzjazmem przeczytałem o tej wiadomości. Szczerze mówiąc, powątpiewałem czy sieć uda się szybko ustabilizować, ale cieszą mnie osiągnięcia naszych naukowców. - odpowiedział szczerze, sieć Fiuu ułatwiała wszystko. Mógł się dla niej nawet pojawić na ich pustych uroczystościach, to tylko symbol, ale - po pierwsze miał lepsze rzeczy do roboty, a po drugie wątpił by ktokolwiek zauważył jego nieobecność. Zawsze pozostawał w cieniu - równie niewidzialny (przez niektórych brany nawet za nieudacznika), jak niewidzialne pozostawało jego obrzydzenie do tych przejawów patriotyzmu. Nie łączyło się zresztą ono tylko z poglądami - niezależnie od nich, nie lubił teatralności, głośności, fajerwerków.
Za to Beatrice uroczystość na pewno by się podobała. Szkoda, że żaden z kochanków nigdy nie mógł jej brać na wyjścia reprezentacyjne, to naprawdę odciążyłoby Hectora - ale problem już nie istniał, bo nie żyła.
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był zupełnie niewzruszony podobnym wyznaniem ze strony Hectora. Jego spojrzenie było równie nieruchome co to magipsychiatry - nie martwił się i nie troszczył nigdy o los tej kobiety. Nie była mu bliska, było przygodą, o której na co dzień nie myślał - a nawet gdyby chciał, po cóż przejmować się kimś, kto nie żył? Od miesięcy, od lat? Nie był nawet tego pewny i nie mógł mniej się martwić tymi kwestiami.
Miał swoje życie, ułożone i wygodne, przez długi czas z kobietą u boku, którą kochał. Ale często potrzebował zastrzyku adrenaliny, czegoś innego co dałoby mu powiew świeżości - może właśnie dlatego wtedy tak chętnie skorzystał z pięknej okazji?
Nie bolało go, że mogłaby wychodzić wtedy na spotkanie z wilkołakiem, który mógł być jej nowym kochankiem. I on, i ona znudzili się w końcu sobą. Nie było to niczym więcej niż zwykłym romansem, którego namiętność prędko się wypaliła. Nie miała racji trwania wiecznie - a to czy szukała kogoś dalej pokazywało jedynie za jakiego głupca wyszła, że on jej na to pozwalał.
- Na zawsze wyraźnie pozostanie to tajemnicą, dlaczego wyszła wtedy z domu. Jestem pewny, że była kobietą odpowiedzialną i oddaną, kto mógłby mieć na ten temat lepsze pojęcie niż jej mąż? Jestem pewny, że wiele i dobrze opowiadała o swoim synu i mężu - odpowiedział z uśmiechem. Nie wyciągnie tego od niego wprost - chociaż czy musieli? Musiałby być jeszcze większym idiotą niż Beatrice go oszukiwała, aby nie dowiedzieć się o tym, tym bardziej widząc jak usilnie podczas tej rozmowy próbował go sprowokować - zasugerować, że wiedział o tym wszystkim? - Ahh, rozumiem, wyraźnie więc nie miał pan zbyt wielkiego pola wyboru - skomentował wybór talentów mężczyzny. Nie ruszał go żal i smutek, nie interesował nawet. Delikatny uśmiech i stoicyzm był kulturalny, kulturalniejszy od powiedzenia wprost, że ktoś zasłużył sobie na śmierć. Ludzkie tragedie i emocje, wcale go nie interesowały - były dla niego zabawną grą, kiedy inni okazywali to, co czuli. Czy magipsychiatra to pokazywał? Nie był pewny, nie mógł tego wiedzieć, choć gdyby się nad tym zastanowił, może dostrzegłby podobieństwa w ich postawie i sposobie rozmowy.
Postąpił jednak krok do przodu. Wciąż był blisko grobów rodziców Vale, ale jednak zmniejszył między nimi nieco dystans.
- Specyficzne określenie względem żony, muszę przyznać - powiedział, odwzajemniając zaraz ten nieco szerszy uśmiech Hectora, nie odrywając spojrzenia, którym wzajemnie rzucali sobie wyzwanie. To była gra, której żaden z nich nie chciał oddać - żaden z nich nie chciał stracić tej przewagi, którą dawało spojrzenie. - Przyjemnością męża powinno chyba być towarzyszenie żonie w jej ulubionym sposobie na spędzanie wolnego czasu? Choć jeśli te idee spędzania czasu się znacznie różnią, jestem pewny że ciężko je ze sobą pogodzić... - odpowiedział, nie wnikając w to czy był jej pierwszym, ostatnim czy jednym z wielu. Wyrywek życia, który spędziła z nim, nie spędziła z mężem - a byłby głupcem, gdyby nie dostrzegł jej zniknięć; gdyby nie zadawał pytań swojej żonie. Kobiety w końcu były gorsze, tak wiele czarownic ulegało pokusom i zdradom, histerii i kłamstwom, działały impulsywnie bez przemyślenia skutków swoich działań. Ktoś musiał trzymać nad nimi bat i pokazywać, gdzie powinny spoglądać i jak się zachowywać, bo w innym wypadku były skłonne do oszukiwania męża, a na to nie można było pozwolić.
Postąpił kolejny krok, powolny i spokojny, zupełnie niespieszny, tym bardziej że pogoda coraz bardziej się pogarszała. Deszcz, drobny kapuśniaczek, zdawał się powoli wypełniać przestrzeń i powietrze - zapachem i kroplami.
- Choć nie do końca rozumiem pański niepokój klątwami, muszę to przyznać - powiedział spokojnie, zastanawiając się czy powinien dać temu mężczyźnie potwierdzenie - nie wprost, nie tak bezpośrednio. Czy kiedykolwiek ich wtedy sobie przedstawił? Tak wprost, poza informacją, że była jego żoną? Nie przypominał sobie - nie przypominał sobie nawet jak wiele czasu spędzili wtedy czasu w domu Valów, ale z pewnością nie rozmawiali zbyt długo z tą samą kobietą. Ich początek relacji stworzyły spojrzenia i ostrożne gesty, nic innego. - Likantropia chyba jednak okazała się dla pana zbawienną klątwą. Chociaż wierzę, że chyba pan jest świadomy doskonale, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy. Chociaż Beatrice była piękną kobietą, czasem szkoda niektórych śmierci - powiedział, dopiero po tym odrywając wzrok od mężczyzny. Ruszył spokojnym krokiem w jego stronę, nieco na lewo od niego, aby móc go minąć na wąskiej ścieżce. - Oh, i proszę uważać. Może się tutaj zrobić grząsko jeśli pogoda się nie poprawi, laska może utknąć i jeszcze się pan przewróci - dodał, po tym już powoli wymijając i oddalając się od mężczyzny, w stronę wyjścia z cmentarza.
Mógł innym razem odwiedzić groby swoich dziadków.
Miał swoje życie, ułożone i wygodne, przez długi czas z kobietą u boku, którą kochał. Ale często potrzebował zastrzyku adrenaliny, czegoś innego co dałoby mu powiew świeżości - może właśnie dlatego wtedy tak chętnie skorzystał z pięknej okazji?
Nie bolało go, że mogłaby wychodzić wtedy na spotkanie z wilkołakiem, który mógł być jej nowym kochankiem. I on, i ona znudzili się w końcu sobą. Nie było to niczym więcej niż zwykłym romansem, którego namiętność prędko się wypaliła. Nie miała racji trwania wiecznie - a to czy szukała kogoś dalej pokazywało jedynie za jakiego głupca wyszła, że on jej na to pozwalał.
- Na zawsze wyraźnie pozostanie to tajemnicą, dlaczego wyszła wtedy z domu. Jestem pewny, że była kobietą odpowiedzialną i oddaną, kto mógłby mieć na ten temat lepsze pojęcie niż jej mąż? Jestem pewny, że wiele i dobrze opowiadała o swoim synu i mężu - odpowiedział z uśmiechem. Nie wyciągnie tego od niego wprost - chociaż czy musieli? Musiałby być jeszcze większym idiotą niż Beatrice go oszukiwała, aby nie dowiedzieć się o tym, tym bardziej widząc jak usilnie podczas tej rozmowy próbował go sprowokować - zasugerować, że wiedział o tym wszystkim? - Ahh, rozumiem, wyraźnie więc nie miał pan zbyt wielkiego pola wyboru - skomentował wybór talentów mężczyzny. Nie ruszał go żal i smutek, nie interesował nawet. Delikatny uśmiech i stoicyzm był kulturalny, kulturalniejszy od powiedzenia wprost, że ktoś zasłużył sobie na śmierć. Ludzkie tragedie i emocje, wcale go nie interesowały - były dla niego zabawną grą, kiedy inni okazywali to, co czuli. Czy magipsychiatra to pokazywał? Nie był pewny, nie mógł tego wiedzieć, choć gdyby się nad tym zastanowił, może dostrzegłby podobieństwa w ich postawie i sposobie rozmowy.
Postąpił jednak krok do przodu. Wciąż był blisko grobów rodziców Vale, ale jednak zmniejszył między nimi nieco dystans.
- Specyficzne określenie względem żony, muszę przyznać - powiedział, odwzajemniając zaraz ten nieco szerszy uśmiech Hectora, nie odrywając spojrzenia, którym wzajemnie rzucali sobie wyzwanie. To była gra, której żaden z nich nie chciał oddać - żaden z nich nie chciał stracić tej przewagi, którą dawało spojrzenie. - Przyjemnością męża powinno chyba być towarzyszenie żonie w jej ulubionym sposobie na spędzanie wolnego czasu? Choć jeśli te idee spędzania czasu się znacznie różnią, jestem pewny że ciężko je ze sobą pogodzić... - odpowiedział, nie wnikając w to czy był jej pierwszym, ostatnim czy jednym z wielu. Wyrywek życia, który spędziła z nim, nie spędziła z mężem - a byłby głupcem, gdyby nie dostrzegł jej zniknięć; gdyby nie zadawał pytań swojej żonie. Kobiety w końcu były gorsze, tak wiele czarownic ulegało pokusom i zdradom, histerii i kłamstwom, działały impulsywnie bez przemyślenia skutków swoich działań. Ktoś musiał trzymać nad nimi bat i pokazywać, gdzie powinny spoglądać i jak się zachowywać, bo w innym wypadku były skłonne do oszukiwania męża, a na to nie można było pozwolić.
Postąpił kolejny krok, powolny i spokojny, zupełnie niespieszny, tym bardziej że pogoda coraz bardziej się pogarszała. Deszcz, drobny kapuśniaczek, zdawał się powoli wypełniać przestrzeń i powietrze - zapachem i kroplami.
- Choć nie do końca rozumiem pański niepokój klątwami, muszę to przyznać - powiedział spokojnie, zastanawiając się czy powinien dać temu mężczyźnie potwierdzenie - nie wprost, nie tak bezpośrednio. Czy kiedykolwiek ich wtedy sobie przedstawił? Tak wprost, poza informacją, że była jego żoną? Nie przypominał sobie - nie przypominał sobie nawet jak wiele czasu spędzili wtedy czasu w domu Valów, ale z pewnością nie rozmawiali zbyt długo z tą samą kobietą. Ich początek relacji stworzyły spojrzenia i ostrożne gesty, nic innego. - Likantropia chyba jednak okazała się dla pana zbawienną klątwą. Chociaż wierzę, że chyba pan jest świadomy doskonale, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy. Chociaż Beatrice była piękną kobietą, czasem szkoda niektórych śmierci - powiedział, dopiero po tym odrywając wzrok od mężczyzny. Ruszył spokojnym krokiem w jego stronę, nieco na lewo od niego, aby móc go minąć na wąskiej ścieżce. - Oh, i proszę uważać. Może się tutaj zrobić grząsko jeśli pogoda się nie poprawi, laska może utknąć i jeszcze się pan przewróci - dodał, po tym już powoli wymijając i oddalając się od mężczyzny, w stronę wyjścia z cmentarza.
Mógł innym razem odwiedzić groby swoich dziadków.
I den skal Fienderne falde
Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fascynujące, jak nieruchome były oczy Borgina. Hector wiedział z własnego doświadczenia, że podobnie nieruchome spojrzenie albo towarzyszy ludziom od zawsze (jak jemu, musiał czasem pamiętać, by mrugać - ludzi denerwowało, gdy nie zmieniał punktu widzenia) albo wymaga sporo wysiłku. Coś podpowiadało mu, że Oyvind nie wkłada w ich grę spojrzeń wysiłku większego niż on, a zatem też należał do tej pierwszej kategorii. Z ukłuciem goryczy przemknęło mu przez myśl, że Beatrice nie znosiła gdy patrzył na nią w ten sposób, nie zachowuj się jak manekin, warczała, ale najwyraźniej podobna obojętność spodobałam się jej w Borginie. Dziwne i ironiczne. Może to dlatego w końcu się nim znudziła? Hector nie znosił wtedy tego człowieka, choć teraz nie czuł już podobnej niechęci - urażona duma bolała mniej, minęło wiele lat i samemu ułożył sobie życie. Jeszcze bardziej nie znosił jednak Beatrice, gdy była bezczynna i szukała nowych zdobyczy i zachowywała się publicznie w upokarzający sposób. Wolał, gdy była czymś - a raczej kimś - zajęta i z pewną ulgą notował w pamięci, gdy miała nowego kochanka.
Próbował nie myśleć - nie teraz, nie przy nim - o tym, co bolało go najbardziej. Zawsze chciał mieć więcej dzieci, a Oyvind odebrał mu na to szanse. Nie mógł znieść myśli, że Beatrice mogłaby mieć dziecko, które nie byłoby jego - i nie mógłby znieść niepewności, gdyby kazał wypić jej Rue i potencjalnie pozbył się własnego potomka. Dlatego nie zbliżył się do niej już nigdy. Wstrzemięźliwość akurat przyszła mu łatwo - gorzej było pogodzić się z utraconymi marzeniami.
-Niezaprzeczalnie, łatwość w rozmowie była jej zaletą. - wyjaśnił z uśmiechem, o tobie też mówiła, Borgin, choć mocniej zacisnął dłoń na lasce w odpowiedzi na tą jawną prowokację. Nie mrugał, wcale, ale nie powiedział nic więcej. Do oceny Borgina należało, czy dostrzeże ironię w jego głosie czy też uzna go za głupca. Hectora, prawdę mówiąc, już go nie obchodziło. Dbał o to, by razem z Beatrice stwarzali pozory przed postronnymi ludźmi, nie chciał utracić reputacji przed pacjentami. Zarazem stracił ją nieodwracalnie w oczach jej kochanków, którzy o wszystkim widzieli - wąskie grono, którego szacunku nie odzyska chyba nigdy. Może to niska cena za to, że zgodnie z jegoultrimatum prośbą starała się być dyskretna.
-Och, czy każda kobieta nie jest w pewien sposób absorbująca? - odpowiedział pytaniem na pytanie, niemalże rozbawiony. Tylko oczy pozostały zimne. -To cały urok kobiet. Są piękne i miło spędza się z nimi czas, ale wrodzona skłonność do histerii sprawia, że ich zainteresowania są często... płytkie. - dodał łagodniej, tonem jakim wielu mężczyzn - w tym jego ojciec - rozmawiało między sobą o kobietach. Słowa tez były podobne, choć od siebie Hector dodał magipsychiatryczne mądrości o histerii. Zdziwiło go nieco, że Oyvind uważał spędzanie czasu w damskim towarzystwie za przyjemne - musiał chyba drwić, albo mieć na myśli tylko i wyłącznie seks. Hector poznał w życiu kilkoro interesujących i inteligentnych kobiet, ale zainteresowania Beatrice - typowe dla większości przedstawicielek ich płci - szczerze go nudziły i nie mogły się równać z alchemią oraz magipsychiatrią.
Zignorował pierwszy krok do przodu Borgina, choć czujnie pilnował bezpiecznej wątpliwości, ale z drugim nie wytrzymał. Cofnął się nieco na bok, z alejki, brudząc sobie buty błotem i niezaprzeczalnie sprawiając rozmówcy satysfakcję. Ego od razu go zabolało, ale własne bezpieczeństwo cenił ponad honor - a ten człowiek, mówiący o klątwach tak otwarcie, mu się nie podobał. Mógł być ekscentrycznym specjalistą, ale ekscentrycy nie uwodzą cudzych żon bez wysiłku. Na takich ludzi powinno się uważać.
Zmrużył lekko oczy - nie podobały mu się insynuacje Borgina, choć prawdziwe. Cieszył się ze śmierci Beatrice, ale sugerowanie takich rzeczy nie było w dobrym tonie - nawet jeśli kierowało się te słowa do rogacza.
-Próbuję ruszyć do przodu, ale żadna likantropia nie była tu zbawienna. Tamten wypadek pozbawił dziecko matki, a mnie mojej żony. - odpowiedział, a w głosie po raz pierwszy pobrzmiała lekka irytacja. -Cieszyłaby się, że tak dobrze pan ją pamięta. - dodał ciszej, znów postępując krok do tyłu aby Borgin mógł go wyminąć i tym razem z wyraźną rezygnacją zmieszaną z lekkim przekąsem. Ani razu nie użył imienia żony, celowo - a Oyvind wydawał się zbyt inteligentny, by użyć go przypadkowo. Skwitował milczeniem słowa o tym, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy - nie chciał kłócić się z tym człowiekiem - ale w środku coś się w nim zagotowało.
Nikt na to nie zasłużył. A na pewno nie kilkuletnie dzieci, które musiały potem całe życie nieść taki ciężar i ustępować przez niego równie okrutnym ludziom jak Oyvind Borgin.
-Dziękuję za przestrogę. Do widzenia - i życzę panu wszystkiego dobrego, jak wdowiec wdowcowi. - dodał, zmuszając się do grzecznej uprzejmości, bo mimo wszystko zależało mu na tym, by Oyvind wiedział, że nie ma w nim wroga. Nie mógł w końcu nikt mu zrobić.
Prawie nic.
Gdy Borgin zniknął za rogiem alejki, Hector powoli położył bukiet róż na grób rodziców - po stronie matki, tak by płatki nie dotykały imienia ojca. Potem spoglądał przez chwilę na nagrobek, ale nie myślał o rodzicach. Myślał o Eryniach, Mojrach, Łaskawych Paniach, które wedle mitów pojawiały się tam, gdzie krzywoprzysięstwo i zdrada. Wierzył, że działały kiedyś na świecie - na pewno w czasach starożytnej Grecji. Czy gdy umarła wiara w Panie Zemsty, umarły i one? Podobno były zdolne odebrać ludziom to, co najcenniejsze - w przeszłości Hector czasem je wzywał, ale przestał po śmierci Beatrice i nie sądził, by kiedykolwiek go posłuchały.
Nie wiedział przecież, że Oyvind Borgin już dawno temu stracił to, co dla niego najcenniejsze - a świadomość, że przynajmniej jeden z ich dwójki kochał własną żonę przyniosłaby mu mściwą satysfakcję.
/zt x 2
Próbował nie myśleć - nie teraz, nie przy nim - o tym, co bolało go najbardziej. Zawsze chciał mieć więcej dzieci, a Oyvind odebrał mu na to szanse. Nie mógł znieść myśli, że Beatrice mogłaby mieć dziecko, które nie byłoby jego - i nie mógłby znieść niepewności, gdyby kazał wypić jej Rue i potencjalnie pozbył się własnego potomka. Dlatego nie zbliżył się do niej już nigdy. Wstrzemięźliwość akurat przyszła mu łatwo - gorzej było pogodzić się z utraconymi marzeniami.
-Niezaprzeczalnie, łatwość w rozmowie była jej zaletą. - wyjaśnił z uśmiechem, o tobie też mówiła, Borgin, choć mocniej zacisnął dłoń na lasce w odpowiedzi na tą jawną prowokację. Nie mrugał, wcale, ale nie powiedział nic więcej. Do oceny Borgina należało, czy dostrzeże ironię w jego głosie czy też uzna go za głupca. Hectora, prawdę mówiąc, już go nie obchodziło. Dbał o to, by razem z Beatrice stwarzali pozory przed postronnymi ludźmi, nie chciał utracić reputacji przed pacjentami. Zarazem stracił ją nieodwracalnie w oczach jej kochanków, którzy o wszystkim widzieli - wąskie grono, którego szacunku nie odzyska chyba nigdy. Może to niska cena za to, że zgodnie z jego
-Och, czy każda kobieta nie jest w pewien sposób absorbująca? - odpowiedział pytaniem na pytanie, niemalże rozbawiony. Tylko oczy pozostały zimne. -To cały urok kobiet. Są piękne i miło spędza się z nimi czas, ale wrodzona skłonność do histerii sprawia, że ich zainteresowania są często... płytkie. - dodał łagodniej, tonem jakim wielu mężczyzn - w tym jego ojciec - rozmawiało między sobą o kobietach. Słowa tez były podobne, choć od siebie Hector dodał magipsychiatryczne mądrości o histerii. Zdziwiło go nieco, że Oyvind uważał spędzanie czasu w damskim towarzystwie za przyjemne - musiał chyba drwić, albo mieć na myśli tylko i wyłącznie seks. Hector poznał w życiu kilkoro interesujących i inteligentnych kobiet, ale zainteresowania Beatrice - typowe dla większości przedstawicielek ich płci - szczerze go nudziły i nie mogły się równać z alchemią oraz magipsychiatrią.
Zignorował pierwszy krok do przodu Borgina, choć czujnie pilnował bezpiecznej wątpliwości, ale z drugim nie wytrzymał. Cofnął się nieco na bok, z alejki, brudząc sobie buty błotem i niezaprzeczalnie sprawiając rozmówcy satysfakcję. Ego od razu go zabolało, ale własne bezpieczeństwo cenił ponad honor - a ten człowiek, mówiący o klątwach tak otwarcie, mu się nie podobał. Mógł być ekscentrycznym specjalistą, ale ekscentrycy nie uwodzą cudzych żon bez wysiłku. Na takich ludzi powinno się uważać.
Zmrużył lekko oczy - nie podobały mu się insynuacje Borgina, choć prawdziwe. Cieszył się ze śmierci Beatrice, ale sugerowanie takich rzeczy nie było w dobrym tonie - nawet jeśli kierowało się te słowa do rogacza.
-Próbuję ruszyć do przodu, ale żadna likantropia nie była tu zbawienna. Tamten wypadek pozbawił dziecko matki, a mnie mojej żony. - odpowiedział, a w głosie po raz pierwszy pobrzmiała lekka irytacja. -Cieszyłaby się, że tak dobrze pan ją pamięta. - dodał ciszej, znów postępując krok do tyłu aby Borgin mógł go wyminąć i tym razem z wyraźną rezygnacją zmieszaną z lekkim przekąsem. Ani razu nie użył imienia żony, celowo - a Oyvind wydawał się zbyt inteligentny, by użyć go przypadkowo. Skwitował milczeniem słowa o tym, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy - nie chciał kłócić się z tym człowiekiem - ale w środku coś się w nim zagotowało.
Nikt na to nie zasłużył. A na pewno nie kilkuletnie dzieci, które musiały potem całe życie nieść taki ciężar i ustępować przez niego równie okrutnym ludziom jak Oyvind Borgin.
-Dziękuję za przestrogę. Do widzenia - i życzę panu wszystkiego dobrego, jak wdowiec wdowcowi. - dodał, zmuszając się do grzecznej uprzejmości, bo mimo wszystko zależało mu na tym, by Oyvind wiedział, że nie ma w nim wroga. Nie mógł w końcu nikt mu zrobić.
Prawie nic.
Gdy Borgin zniknął za rogiem alejki, Hector powoli położył bukiet róż na grób rodziców - po stronie matki, tak by płatki nie dotykały imienia ojca. Potem spoglądał przez chwilę na nagrobek, ale nie myślał o rodzicach. Myślał o Eryniach, Mojrach, Łaskawych Paniach, które wedle mitów pojawiały się tam, gdzie krzywoprzysięstwo i zdrada. Wierzył, że działały kiedyś na świecie - na pewno w czasach starożytnej Grecji. Czy gdy umarła wiara w Panie Zemsty, umarły i one? Podobno były zdolne odebrać ludziom to, co najcenniejsze - w przeszłości Hector czasem je wzywał, ale przestał po śmierci Beatrice i nie sądził, by kiedykolwiek go posłuchały.
Nie wiedział przecież, że Oyvind Borgin już dawno temu stracił to, co dla niego najcenniejsze - a świadomość, że przynajmniej jeden z ich dwójki kochał własną żonę przyniosłaby mu mściwą satysfakcję.
/zt x 2
We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight
Hidin' all of our sins from the daylight
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
14 lipca
Złudna była nadzieja, jaka kwitła w sercu tego pięknego Kraba. Przez te kilka dni naiwnie trzymała się myśli, że to wszystko okaże się jedynie złym snem. Nocną marą, która w końcu wybudzi ją ze snu zgłuszonym krzykiem i podniesionym tętnem. Wszak nie mogło to być prawdą - i ta myśl tkwiła w niej, gdy dopełniała kolejnych formalności; gdy z niezwykłą skrupulatnością dbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół ceremonii chcąc po raz ostatni wypełnić rolę córki najlepiej, jak tylko potrafiła, a później...
Nierozsądnie było myśleć, że ojciec znów stanie w drzwiach rodzinnej kamienicy. Że przeprosi za kłopot, wręcz prezent jak za każdym razem, gdy wracał z podróży a później poleci zaparzyć gorącą herbatę, przy której opowie jej o wspaniałościach wielkiego świata.
Nierozsądnie było tak myśleć...
Lecz umysł podsuwał podobne scenariusze głuchy na fakty i kolejne słowa, uparcie chcąc pożywić się choćby jeszcze niewielką odrobiną nadziei. Nawet teraz, gdy stała na czele korowodu żałobników, ze spojrzeniem utkwionym w wieko zamkniętej trumny. Nie bez powodu, w końcu nikt z szanownych gości oraz oficjeli nie chciałby oglądać resztek jej ojca. Sinozielonych, napuchniętych i gdzieniegdzie uszczkniętych przez morskie istoty, łase na łatwy kąsek. Nie, to z pewnością nie był widok dla niczyich oczu, starczyć więc musiało czarodziejskie zdjęcie. Sprzed kilku lat, zrobione podczas jednej z rodzinnych uroczystości, gdy Saemon unosił kielich obdarzając dobrotliwym uśmiechem. Lotte zawsze je lubiła twierdząc, że na tym tatko wyszedł najlepiej.
Kolejne kondolencje, kolejne dłonie zaciskające się na jej przedramionach i czerń trumny kontrastująca z krwiście czerwonymi różami wieńców jakie ją otaczały. I choć Charotte stała tuż obok, tak naprawdę nie była. Dryfowała gdzieś w nieznanej sobie przestrzeni zastanawiając się, czy jeśli ojciec wstałby teraz z paskudnej trumny zabrałby ją na ulubiony deser by odpędzić skrywane smutki...
Nie poznała go.
Choć niezapominajki jej spojrzenia utkwiły w jego twarzy, potrzebowała chwili by połączyć ją z imieniem oraz mglistymi wspomnieniami, w których królowała ciemnowłosa czarownica. Nie było jej dane zaznać matczynego ciepła, a ramiona cioteczki Dianthe były jego najbliższą namiastką, jaką przyszło poznać młodej Crabbe. I te wspomnienia sprawiały, że i postać wuja jawiła jej się w ciepławych barwach, choć ten nawet na ministerialnych korytarzach wydawał się być daleko.
Serce córki rozpadało się na małe kawałeczki, lecz nie dała po sobie tego poznać. Stała tak, odziana w żałobną czerń i maskę melancholijnej obojętności. Była przecież Krabem. Umiała chodzić bokiem i wpasowywać nawet w te, najbardziej niewygodne scenariusze. Dokładnie takie, jak ten.
Ruszyła więc, robiąc kilka niewielkich kroków by zrównać się z czarodziejem.
- Wuju... - Zaczęła, z uprzejmością oraz szacunkiem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podszedłby sam, doskonale o tym wiedziała - tego bowiem wymagała kultura – Lotte jednak liczyła, że zaraz obok zmaterializuje się słodka Dianthe i sprawi, że ten dzień stanie się choć odrobinę lżejszy.
Charlotte Crabbe
Zawód : Pracownik Międzynarodowej Komisji Handlu Zagranicznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Falling in my den
Full of lions, full of breath
Take the muzzle from their heads
Full of lions, full of breath
Take the muzzle from their heads
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Noc, która zajaśniała meteorytami, wzbudziła w mieszkańcach Londynu strach i trwogę, pozostawiając po sobie wiele materialnych zniszczeń. Dopiero po kilku dniach zauważono, że jeden z meteorytów spadł na pomnik na cmentarzu dla magicznych, pozostawiając po sobie spaloną ziemię i strzaskane fragmenty kamieni. Z nagrobka nie pozostało zupełnie nic—pamiątkowa płyta obróciła się w pył, w rozsypanych odłamkach granitu nie dało się rozpoznać poprzedniego kształtu. Co zadziwiające, szkód nie zgłosiła rodzina zmarłego, i—choć historia cmentarza nie była długa—nikt z odwiedzających nie potrafił przypomnieć sobie czyj grób znajdował się w miejscu wypalonej ziemi.
Zaś potem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Najpierw pomniki, z których słynął cmentarz, zaczęły się zachowywać nietypowo. Zaklęte rzeźby miały w zwyczaju dbać o groby—skrzaty znosiły kwiaty, nimfy wirowały w krótkim tańcu, magiczne stworzenia kłaniały się przybyłym—ale z biegiem czasu stało się jasne, że coś wpływa na magię, która trzyma je przy życiu. Niektóre zastygały w bezruchu, by dokończyć przerwaną czynność po kilku godzinach, inne błąkały się poza wytyczonymi ścieżkami i zmieniały lokalizację, część zupełnie porzuciła groby swoich fundatorów i zaczęła gromadzić się nad zniszczonym pomnikiem. Najpierw wydawało się, że to nieszkodliwe dziwactwa, ale kilku czarodziejów próbowało bezskutecznie naprawić swoje pomniki prostymi czarami i magiczna interwencja nie dała żadnego rezultatu. Pierwszego września pomnik centaura stratował znienacka starszą czarownicę, której życie zawisło na włosku w szpitalu św. Munga. Wtedy cmentarz zamknięto, ale problemy dopiero się zaczęły.
Złowroga, chłodna aura zaczęła rozlewać się w okolicach cmentarza, a sen mieszkańców pobliskich domów zakłócały potępieńcze jęki. Londyńczycy zaczęli skarżyć się na obecność poltergeistów w swoich domach, ale upiory pozostawały nieuchwytne. Z każdą nocą dotkniętych problemem stawało się coraz więcej domostw, a wpływ rozgniewanych duchów szczególnie mocno doskwierał dzieciom, niewyspanym i przerażonym. Niektórzy gadali, że zmarli mszczą się za zamknięcie cmentarza i zniszczenie pomników; inni pamiętali, że nawet w trakcie remontów duchy nie reagowały tak na nieuwagę i hipotetyzowali, że wszystkiemu winna była noc meteorytów. Skargi na bezsenne noce spływały do Wydziału Duchów w Ministerstwie Magii, każdy Londyńczyk mieszkający w centrum mógł też zostać dotknięty kryzysem. Stało się jasne, że należy znaleźć rozwiązanie problemu, ale wizyta na cmentarzu pełnym popsutych i rozgniewanych pomników nie należała do bezpiecznych.
| 4 września (?)
Wieści o problemach, występujących na największym londyńskim cmentarzu, dotarły do madame Mericourt stosunkowo szybko, wypływając na wierzch kryzysowej korespondencji jako priorytet, oznaczony przez jej nowego współpracownika. Sama zapewne zignorowałaby enigmatyczny zbiór wieści dotyczących zmarłych - świat płonął, Londyn rozpadał się na kawałki, dosłownie i w przenośni, a fundamenty miasta jako opoki, niewzruszonej stolicy magicznego świata, zostały brutalnie naruszone. Należało pomagać żyjącym, wspierać działania uzdrowicieli i służb ratunkowych, organizować pomoc dla tych, którzy jeszcze mogli oddychać - i oddawać zarobione galeony Ministerstwu, cementując jednocześnie pozycję Śmierciożerczyni jako skutecznej protektorki całego hrabstwa. Ustalenie hierarchii potrzeb wcale nie polegało na kierowaniu się empatią, wręcz przeciwnie, Mericourt spoglądała beznamiętnie na stertę listów z prośbami o pomoc czy ingerencję, wyłuskując te, które mogą pomóc jej samej. Znalazła się w trudnej sytuacji, katastrofalne zakończenie Festiwalu Lata skutecznie zatarło - a raczej doszczętnie zniszczyło - beztroską atmosferę oraz przekonanie, że wygrana wojna to kwestia kilku miesięcy, po których Anglia stanie się krajem mlekiem i miodem płynącym, dostatnim, skupionym na ciągłej celebracji, podobnej rozkoszom Brón Trogain. Doskonały wizerunek rządów Cronusa, ale także wpływów namiestników, w tym namiestniczki Londynu, na którego terenie odbywało się święto miłości, upadł. Żywe obrazy radości festiwalu przykryła gruba warstwa pyłu, popiołu i błota, a misterna koronka propagandy uległa pod naporem przyziemnych problemów. Pozostawiając Dei bezdomną i sfrustrowaną, przytłoczoną ogromem obowiązków i zadań niemal niemożliwych do wypełnienia. Pracowała więc zawzięcie, najpierw mając plan zająć się wszystkim, później, gdy zorientowała się w ogromie zniszczeń, coraz chłodniej wybierając sprawy, nad jakimi miała się osobiście pochylać.
Pojawienie się na cmentarzu dla magicznych nie wynikało z prywatnych pobudek, było wynikiem czystej kalkulacji. Wielu ludzi umarło, a więc wielu czarodziejów chowano, także i na ziemi tej niezwykle ważnej dla większości magicznego społeczeństwa nekropolii. Tu od wieków składano ciała magów z wielu rodzin, także tych wpływowych, odebranie więc tej namiastki spokoju druzgocząco wpływało na morale mieszkańców Londynu. Nie mogli odwiedzić bliskich, szukając ich dusznej pociechy, nie mogli pochować z honorami ofiar kataklizmu, nie mogli odnaleźć choć chwili ukojenia w cichej atmosferze cmentarza. Plotki o tym, co działo się wśród grobowców, rozprzestrzeniały się bardzo szybko, a niepokojące odgłosy i koszmarna aura zniszczonego miejsca spoczynku, emanowała na okoliczne ulice. Należało osobiście zająć się tą sprawą, próbując odkryć tajemnice cmentarza. W asyście kogoś, kto doskonale - podobno - znał się na tym, co nieoczywiste, niematerialne, niekonkretne. O Zabinim nie wiedziała wszystkiego, słyszała jednak na tyle wiele, by móc wezwać go w charakterze konsultanta i wsparcia. Sama kochała śmierć, zgłębiała ją, karmiła się nią, ale...w zupełnie odmiennym charakterze.
Przy bramie nekropolii zjawiła się punktualnie, z różdżką w ręku, w zwykłej, czarnej szacie, z włosami luźno splecionymi w warkocz. Nie wiedziała, co dokładnie może ich tego wieczoru spotkać, na zwoływanie konferencji dziennikarskiej było zdecydowanie za wcześnie. Musiała rozwiązać ten problem albo chociaż zrobić pierwszy krok w jego kierunku, poprawiające komfort i morale okolicznych mieszkańców. Skoro Wydział Duchów nie był w stanie uzdrowić nekropolii, najwidoczniej esencją dziwnych zjawisk było coś jeszcze, coś wymykającego się uwadze urzędników. Skinieniem głowy powitała dwoje magicznych policjantów, mających patrolować cmentarz i nie dopuszczać do niebezpiecznego terenu postronnych: wiedziała, że nie musi się im legitymować, tak samo jak każdy, kto miał jej tej nocy towarzyszyć. Była też świadoma, że mundurowi nie będą stanowili żadnej pomocy, nie zapuszczali się w głąb cmentarza, nie sprawdzali, co kryje się w mroku, nie mieli wprawy ani w kontakcie z duchami, ani w konfrontacji z tajemniczymi mocami, rozbudzonymi przez deszcz meteorytów i trzęsienie ziemi. Musiała więc przeszukać cmentarz samodzielnie, opierając się na ekspertyzie Zabiniego, mającego pojawić się obok niej lada chwila.
Wieści o problemach, występujących na największym londyńskim cmentarzu, dotarły do madame Mericourt stosunkowo szybko, wypływając na wierzch kryzysowej korespondencji jako priorytet, oznaczony przez jej nowego współpracownika. Sama zapewne zignorowałaby enigmatyczny zbiór wieści dotyczących zmarłych - świat płonął, Londyn rozpadał się na kawałki, dosłownie i w przenośni, a fundamenty miasta jako opoki, niewzruszonej stolicy magicznego świata, zostały brutalnie naruszone. Należało pomagać żyjącym, wspierać działania uzdrowicieli i służb ratunkowych, organizować pomoc dla tych, którzy jeszcze mogli oddychać - i oddawać zarobione galeony Ministerstwu, cementując jednocześnie pozycję Śmierciożerczyni jako skutecznej protektorki całego hrabstwa. Ustalenie hierarchii potrzeb wcale nie polegało na kierowaniu się empatią, wręcz przeciwnie, Mericourt spoglądała beznamiętnie na stertę listów z prośbami o pomoc czy ingerencję, wyłuskując te, które mogą pomóc jej samej. Znalazła się w trudnej sytuacji, katastrofalne zakończenie Festiwalu Lata skutecznie zatarło - a raczej doszczętnie zniszczyło - beztroską atmosferę oraz przekonanie, że wygrana wojna to kwestia kilku miesięcy, po których Anglia stanie się krajem mlekiem i miodem płynącym, dostatnim, skupionym na ciągłej celebracji, podobnej rozkoszom Brón Trogain. Doskonały wizerunek rządów Cronusa, ale także wpływów namiestników, w tym namiestniczki Londynu, na którego terenie odbywało się święto miłości, upadł. Żywe obrazy radości festiwalu przykryła gruba warstwa pyłu, popiołu i błota, a misterna koronka propagandy uległa pod naporem przyziemnych problemów. Pozostawiając Dei bezdomną i sfrustrowaną, przytłoczoną ogromem obowiązków i zadań niemal niemożliwych do wypełnienia. Pracowała więc zawzięcie, najpierw mając plan zająć się wszystkim, później, gdy zorientowała się w ogromie zniszczeń, coraz chłodniej wybierając sprawy, nad jakimi miała się osobiście pochylać.
Pojawienie się na cmentarzu dla magicznych nie wynikało z prywatnych pobudek, było wynikiem czystej kalkulacji. Wielu ludzi umarło, a więc wielu czarodziejów chowano, także i na ziemi tej niezwykle ważnej dla większości magicznego społeczeństwa nekropolii. Tu od wieków składano ciała magów z wielu rodzin, także tych wpływowych, odebranie więc tej namiastki spokoju druzgocząco wpływało na morale mieszkańców Londynu. Nie mogli odwiedzić bliskich, szukając ich dusznej pociechy, nie mogli pochować z honorami ofiar kataklizmu, nie mogli odnaleźć choć chwili ukojenia w cichej atmosferze cmentarza. Plotki o tym, co działo się wśród grobowców, rozprzestrzeniały się bardzo szybko, a niepokojące odgłosy i koszmarna aura zniszczonego miejsca spoczynku, emanowała na okoliczne ulice. Należało osobiście zająć się tą sprawą, próbując odkryć tajemnice cmentarza. W asyście kogoś, kto doskonale - podobno - znał się na tym, co nieoczywiste, niematerialne, niekonkretne. O Zabinim nie wiedziała wszystkiego, słyszała jednak na tyle wiele, by móc wezwać go w charakterze konsultanta i wsparcia. Sama kochała śmierć, zgłębiała ją, karmiła się nią, ale...w zupełnie odmiennym charakterze.
Przy bramie nekropolii zjawiła się punktualnie, z różdżką w ręku, w zwykłej, czarnej szacie, z włosami luźno splecionymi w warkocz. Nie wiedziała, co dokładnie może ich tego wieczoru spotkać, na zwoływanie konferencji dziennikarskiej było zdecydowanie za wcześnie. Musiała rozwiązać ten problem albo chociaż zrobić pierwszy krok w jego kierunku, poprawiające komfort i morale okolicznych mieszkańców. Skoro Wydział Duchów nie był w stanie uzdrowić nekropolii, najwidoczniej esencją dziwnych zjawisk było coś jeszcze, coś wymykającego się uwadze urzędników. Skinieniem głowy powitała dwoje magicznych policjantów, mających patrolować cmentarz i nie dopuszczać do niebezpiecznego terenu postronnych: wiedziała, że nie musi się im legitymować, tak samo jak każdy, kto miał jej tej nocy towarzyszyć. Była też świadoma, że mundurowi nie będą stanowili żadnej pomocy, nie zapuszczali się w głąb cmentarza, nie sprawdzali, co kryje się w mroku, nie mieli wprawy ani w kontakcie z duchami, ani w konfrontacji z tajemniczymi mocami, rozbudzonymi przez deszcz meteorytów i trzęsienie ziemi. Musiała więc przeszukać cmentarz samodzielnie, opierając się na ekspertyzie Zabiniego, mającego pojawić się obok niej lada chwila.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
ㅤㅤSowa o zielonych oczach zatrzepotała swoimi skrzydłami zanim nie osiadła na twoim parapecie, dumnie prezentując się z wysuniętą przed tobą nóżką. Nie spodziewałeś się raczej tej sowy, bo nigdy jej nie widziałeś. Za to jej treść i osoba zaintrygowała cię na tyle, że postanowiłeś czym prędzej odpisać. Nakreśliłeś parę słów, następnie wysłałeś Mercurio, aby ten dał twoją odpowiedź... I tyle z tego wstępu. Nie jest on ważny dla tego opowiadania, które miało się toczyć między tobą i madame Mericourt. Może nie byl to Arthur Conan Doyle ani inny pisarz, a ty nie byłeś Sherlockiem Holmesem to mogleś się takim poczuć właśnie w tym momencie. O ile byś wiedział kim w ogóle Ci dwaj byli. Dość jednak o tym, bo trzeba powiedzieć dlaczego Cię to wszystko zaintrygowało.
Jak można nas w sumie opisać w świetle obecnych wydarzeń, a jak opowiedzieć o sobie jak najciekawiej? No cóż... Jesteś na pewno i to zdecydowanie niżej w hierarchii od damy Mericourt. Nie dane Ci było zasmakować aż tak wielu frykasów i dostojnych jadeł, ale zdawałeś sobie sprawę, że wywalczyła sobie to swoją własną, ciężką drogą. Imponowało Ci na pewno to, że była dodatkowo kobietą, której udało się dojść do aż takiego poziomu, że nawet mężczyźni - tak bardzo pewni siebie i swojej dominacji nad kobiecą kruchością - musieli liczyć się z jej zdaniem. Bardzo przyjemna ironia losu, która powodowała, że sekundowo kąciki ust uniosły się ku górze. Lubiłeś historie, kiedy to ktoś z pozornych nizin wznosił się do takiego stopnia, że wręcz można było porównać władzę do równą tych szlachty. Może to więc było powodem tego, że Deirdre Ci imponowała. Nie dowiem się tego na ten moment ani ja, ani ona. Trzeba więc dowiedzieć się co czai się pod twoją czaszką dopiero jak już rozwinie się wasza przygoda. I do tego. Właśnie. Dążymy. Upiór na cmentarzu, akt finałowy. Ciarki ekscytacji rozchodziły się po twoim karku, kiedy tylko zrozumiałeś w jakiej sprawie będziecie razem współpracować. Więc na co czekamy? Zacznijmy.
ㅤㅤNigdy nie wierzyłeś, że ministerstwo mogłoby sobie poradzić z tym problemem nawet jeśli by chciało. Bardzo dobrze pamiętasz czasy, gdy dane było ci tam pracować. Nazwałbyś większość ludzi tam debilami. Pracującymi bez zrozumienia bezmózgami, którzy robili tylko to, co do nich należało i żadnej większej uncji zaangażowania. Denerwowało Cię to i nieudolność ówczesnej władzy. Nic dziwnego, że rzuciłeś papierami w pewnym momencie i postanowiłeś działać w szarej strefie, ciesząc się z wolności wyboru tego co chciałeś robić i w jaki sposób. Nie ograniczały Cię żadne regulaminy, rozkazy szefostwa. Mogłeś pomagać tak jak tylko chcialeś. I to w jakiś sposób sprawiało, że nawet to zlecenie i pogłoski, że Wydział Duchów sobie nie radził sprawiało, że w głębi duszy czułeś jakąś... dumę. Tobie uda się zrobić coś, czego nie udało się im. Cierpliwie więc czekałeś na odpowiedni moment, aby ostatni zatrzask od drzwi wydal swoją melodię, a ty mogłeś teleportować się do miejsca trochę przed czasem, by poszukać wokół cmentarza jakąś inną aurę.
ㅤㅤTak jak myślałeś, aura byla zdecydowanie inna niż w miejscach, które dane Ci było odwiedzać. Czułeś na języku i nosie wilgotność i złowrogość tego miejsca. Tak, jakby ktoś miał dostać migreny przez to, że został brutalnie zrzucony z łóżka o poranku. To chyba dlatego więc nie dziwiłeś się, że istniało prawdopodobieństwo wystąpienia tu dużego skupiska poltergeistów. Wciągnąłeś jeszcze do płuc powietrze, aby ostatecznie iść na miejsce spotkania, pamiętając za ile minut powinieneś skrzyżować spojrzenie z madame Mericourt. Nie ubierałeś się nader szykownie, narzuciłeś ciemną szatę, która raczej sprawiłaby, że byłbyś kolejnym upiorem do kolekcji w tym miejscu niż kimś ludzkim, ale cóż - "idealnie pasowała Ci do sytuacji". Nie chciałeś się wyróżniać, nie chciałeś padać w oczy. Ot, chciałeś być cieniem.
ㅤㅤ— A już myślałem, że nigdy nie uda mi się spotkać tej twarzy ponownie. — Teraz dopiero przypomniałeś sobie skąd znałeś dokładniej jej twarz. Nie była ona oczywiście z gazet. Gazety potrafiły kłamać i sprawić, że ktoś był nader przeciętny, albo ktoś nader ważny. A Deirdre była jedynie dla ciebie twarzą, którą już kiedyś udało Ci się ujrzeć. Chociaż wtedy nie było tego... całego problemu ze światem, a ty zamiast wałęsać się w poszukiwaniu duchów delektowałeś się kielichem wina wpatrując się w to jak młoda para tańczyła na środku. Rozejrzałeś się wokół, może udałoby Ci się coś więcej rozpoznać, ale na ten moment wolałeś coś powiedzieć więcej. — Faktycznie jest tutaj dziwnie wyczuwalna aura. Jakby... posmak mięsa... migreny i... gniewu... Bardzo dziwne połączenie. Ale sądzę, że też możesz mi powiedzieć coś więcej, czego nie powinienem wcześniej wiedzieć, prawda? — Chyba... to w końcu ona była namiestniczką. To jej spowiadali się funkcjonariusze Patrolu i inni ważni ludzie. Ty jedynie mogłeś tylko słuchać pogłosek.
Jak można nas w sumie opisać w świetle obecnych wydarzeń, a jak opowiedzieć o sobie jak najciekawiej? No cóż... Jesteś na pewno i to zdecydowanie niżej w hierarchii od damy Mericourt. Nie dane Ci było zasmakować aż tak wielu frykasów i dostojnych jadeł, ale zdawałeś sobie sprawę, że wywalczyła sobie to swoją własną, ciężką drogą. Imponowało Ci na pewno to, że była dodatkowo kobietą, której udało się dojść do aż takiego poziomu, że nawet mężczyźni - tak bardzo pewni siebie i swojej dominacji nad kobiecą kruchością - musieli liczyć się z jej zdaniem. Bardzo przyjemna ironia losu, która powodowała, że sekundowo kąciki ust uniosły się ku górze. Lubiłeś historie, kiedy to ktoś z pozornych nizin wznosił się do takiego stopnia, że wręcz można było porównać władzę do równą tych szlachty. Może to więc było powodem tego, że Deirdre Ci imponowała. Nie dowiem się tego na ten moment ani ja, ani ona. Trzeba więc dowiedzieć się co czai się pod twoją czaszką dopiero jak już rozwinie się wasza przygoda. I do tego. Właśnie. Dążymy. Upiór na cmentarzu, akt finałowy. Ciarki ekscytacji rozchodziły się po twoim karku, kiedy tylko zrozumiałeś w jakiej sprawie będziecie razem współpracować. Więc na co czekamy? Zacznijmy.
ㅤㅤNigdy nie wierzyłeś, że ministerstwo mogłoby sobie poradzić z tym problemem nawet jeśli by chciało. Bardzo dobrze pamiętasz czasy, gdy dane było ci tam pracować. Nazwałbyś większość ludzi tam debilami. Pracującymi bez zrozumienia bezmózgami, którzy robili tylko to, co do nich należało i żadnej większej uncji zaangażowania. Denerwowało Cię to i nieudolność ówczesnej władzy. Nic dziwnego, że rzuciłeś papierami w pewnym momencie i postanowiłeś działać w szarej strefie, ciesząc się z wolności wyboru tego co chciałeś robić i w jaki sposób. Nie ograniczały Cię żadne regulaminy, rozkazy szefostwa. Mogłeś pomagać tak jak tylko chcialeś. I to w jakiś sposób sprawiało, że nawet to zlecenie i pogłoski, że Wydział Duchów sobie nie radził sprawiało, że w głębi duszy czułeś jakąś... dumę. Tobie uda się zrobić coś, czego nie udało się im. Cierpliwie więc czekałeś na odpowiedni moment, aby ostatni zatrzask od drzwi wydal swoją melodię, a ty mogłeś teleportować się do miejsca trochę przed czasem, by poszukać wokół cmentarza jakąś inną aurę.
ㅤㅤTak jak myślałeś, aura byla zdecydowanie inna niż w miejscach, które dane Ci było odwiedzać. Czułeś na języku i nosie wilgotność i złowrogość tego miejsca. Tak, jakby ktoś miał dostać migreny przez to, że został brutalnie zrzucony z łóżka o poranku. To chyba dlatego więc nie dziwiłeś się, że istniało prawdopodobieństwo wystąpienia tu dużego skupiska poltergeistów. Wciągnąłeś jeszcze do płuc powietrze, aby ostatecznie iść na miejsce spotkania, pamiętając za ile minut powinieneś skrzyżować spojrzenie z madame Mericourt. Nie ubierałeś się nader szykownie, narzuciłeś ciemną szatę, która raczej sprawiłaby, że byłbyś kolejnym upiorem do kolekcji w tym miejscu niż kimś ludzkim, ale cóż - "idealnie pasowała Ci do sytuacji". Nie chciałeś się wyróżniać, nie chciałeś padać w oczy. Ot, chciałeś być cieniem.
ㅤㅤ— A już myślałem, że nigdy nie uda mi się spotkać tej twarzy ponownie. — Teraz dopiero przypomniałeś sobie skąd znałeś dokładniej jej twarz. Nie była ona oczywiście z gazet. Gazety potrafiły kłamać i sprawić, że ktoś był nader przeciętny, albo ktoś nader ważny. A Deirdre była jedynie dla ciebie twarzą, którą już kiedyś udało Ci się ujrzeć. Chociaż wtedy nie było tego... całego problemu ze światem, a ty zamiast wałęsać się w poszukiwaniu duchów delektowałeś się kielichem wina wpatrując się w to jak młoda para tańczyła na środku. Rozejrzałeś się wokół, może udałoby Ci się coś więcej rozpoznać, ale na ten moment wolałeś coś powiedzieć więcej. — Faktycznie jest tutaj dziwnie wyczuwalna aura. Jakby... posmak mięsa... migreny i... gniewu... Bardzo dziwne połączenie. Ale sądzę, że też możesz mi powiedzieć coś więcej, czego nie powinienem wcześniej wiedzieć, prawda? — Chyba... to w końcu ona była namiestniczką. To jej spowiadali się funkcjonariusze Patrolu i inni ważni ludzie. Ty jedynie mogłeś tylko słuchać pogłosek.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Nigdy nie zapoznała się z Vergilem bliżej. Kojarzyła go, pojawił się w jej życiu przed wieloma - kilkoma, ale równie dobrze mogły być to całe dekady - laty, krewny drogiej Merji, porywający ją do tańca podczas wesela dawnej przyjaciółki, lecz nic więcej. Ich drogi rozeszły się, zanim zdołałaby postawić na wspólnej ścieżce choć pięć kroków. Może to i dobrze, teraz była w stanie poznać go na nowo, już nie jako byle towarzysza rozrywki, a kogoś przydatnego. Cennego. Pozwalajacego zrozumieć więcej, sięgnąć dalej, zagłębić coś mrocznego i pełnego tajemnic. Deirdre nie przepadała za duchami, świat niecielesnych istot, tak trudny do dokładnego zmierzenia, zważenia i opisania, znajdował się poza zasięgiem jej zainteresowań, tej nocy potrzebowała więc czarodzieja, który biegle poruszał się w okolicznościach pomiędzy. Pomiędzy życiem a śmiercią, pomiędzy tym co pewne a co domniemane, pomiędzy suchymi faktami a przelewającym się oceanem sekretów. Pojawienie się Zabiniego skwitowała tylko skinieniem głowy, nieco zdziwiona jego brakiem powitania: poczynał sobie śmiało, zbyt śmiało, jak na jej dotychczasowe gusta, lecz nie była jego matką i to nie do niej należała aktywna troska o dobre maniery Vergila. Przynajmniej się nie spóźnił, było to jakąś namiastką pozytywności.
- Obawiam się, że nie posiadam cennych informacji - odparła swobodnie, nie komentując personalnych wycieczek, na te było zdecydowanie zbyt wcześnie. Przyglądała się Vergilowi z uwagą nocnego ptaka, zastanawiającego się, czy mysz, która wychynęła z mroku, warta jest skonsumowania. Wydawało się, że nie, czarne, niepokojące oczy Deirdre przesunęły się na bok, gdy pierwsza przekroczyła bramę cmentarza. - Tamtej nocy jeden z meteorytów uderzył w pomnik na cmentarzu - nie musiała podawać dokładnej daty, było to oczywiste; noc końca świata, dzień, w którym Anglia zaczęła płonąć i rozsypywać się na drobne okruchy; choć minęło już kilka tygodni, praktycznie nic nie zostało naprawione a już na pewno nie - zapomniane. - Nikt nie ma pojęcia, do kogo należał zniszczony grób, lecz to, co się tam stało zmieniło cmentarz. Rzeźby oszalały, stały się otępiałe, czasem wrogie, nekropolia wypełniła się złowrogą aurą, która zaczęła rozprzestrzeniać się także poza granicami cmentarza. Pobliskie domy nawiedzają poltergeisty i duchy, ludzi dręczą potworne koszmary. Specjaliści z Wydziału Duchów nie znaleźli rozwiązania problemu - streściła historię niepokojących wydarzeń w kilku zdaniach, śmiało idąc przez siebie główną ścieżką, prowadzącą wgłąb miejsca spoczynku londyńskich czarodziejów. Magiczne latarnie świeciły słabo, wieczorna mgła zaczęła zbierać się wśród mijanych mogił, zachodzące słońce barwiło ją na krwawe odcienie karmazynu i burgundu - na swój sposób nekropolia stała się piękna, choć mroczna. Przykry zapach i swąd uderzał w nozdrza, ale Deirdre nie krzywiła się: sięgnęła tylko po różdżkę, gotowa użyć ją w każdej chwili. Wzrok skierowała na moment ku towarzyszącemu jej Vergilowi. - Byłbyś w stanie porozmawiać z duchami? Z pomnikami? Zbadać...duchową aurę? Zorientować się, co stało się z zniszczonym grobem - i co skłania obecne tu poltergeisty do tak intensywnej i złowrogiej aktywności? - nie miała nawet do końca pojęcia, o czym mówi, niematerialny świat stanowił dla niej zagadkę. I to taką, jakiej nie zamierzała zgłębiać, przynajmniej na razie; miała zbyt wiele tajemnic do odkrycia, zbyt wielki ciężar nosiła w sobie, opętana i prowadzona przez mityczną siłę, by porywać się na coś jeszcze. Liczyła więc na pomoc i kreatywność Zabiniego, słyszała o nim same dobre opinie - oby sprawdziły się i tej nocy, pozostawiając ją zadowoloną.
- Tędy - wskazała boczną ścieżkę, prowadzącą w dalszą część cmentarza. Chciała dojść do serca nekropolii, do zniszczonego grobowca i jego otoczenia, podświadomie czując, że to tam zdołają znaleźć coś, co doprowadzi ich do sedna problemu - lub chociaż coś, co pozwoli im pochwycić ulotną nić, za którą podążą w mrok, gotowi sprostać temu, co krył świat duchów.
- Obawiam się, że nie posiadam cennych informacji - odparła swobodnie, nie komentując personalnych wycieczek, na te było zdecydowanie zbyt wcześnie. Przyglądała się Vergilowi z uwagą nocnego ptaka, zastanawiającego się, czy mysz, która wychynęła z mroku, warta jest skonsumowania. Wydawało się, że nie, czarne, niepokojące oczy Deirdre przesunęły się na bok, gdy pierwsza przekroczyła bramę cmentarza. - Tamtej nocy jeden z meteorytów uderzył w pomnik na cmentarzu - nie musiała podawać dokładnej daty, było to oczywiste; noc końca świata, dzień, w którym Anglia zaczęła płonąć i rozsypywać się na drobne okruchy; choć minęło już kilka tygodni, praktycznie nic nie zostało naprawione a już na pewno nie - zapomniane. - Nikt nie ma pojęcia, do kogo należał zniszczony grób, lecz to, co się tam stało zmieniło cmentarz. Rzeźby oszalały, stały się otępiałe, czasem wrogie, nekropolia wypełniła się złowrogą aurą, która zaczęła rozprzestrzeniać się także poza granicami cmentarza. Pobliskie domy nawiedzają poltergeisty i duchy, ludzi dręczą potworne koszmary. Specjaliści z Wydziału Duchów nie znaleźli rozwiązania problemu - streściła historię niepokojących wydarzeń w kilku zdaniach, śmiało idąc przez siebie główną ścieżką, prowadzącą wgłąb miejsca spoczynku londyńskich czarodziejów. Magiczne latarnie świeciły słabo, wieczorna mgła zaczęła zbierać się wśród mijanych mogił, zachodzące słońce barwiło ją na krwawe odcienie karmazynu i burgundu - na swój sposób nekropolia stała się piękna, choć mroczna. Przykry zapach i swąd uderzał w nozdrza, ale Deirdre nie krzywiła się: sięgnęła tylko po różdżkę, gotowa użyć ją w każdej chwili. Wzrok skierowała na moment ku towarzyszącemu jej Vergilowi. - Byłbyś w stanie porozmawiać z duchami? Z pomnikami? Zbadać...duchową aurę? Zorientować się, co stało się z zniszczonym grobem - i co skłania obecne tu poltergeisty do tak intensywnej i złowrogiej aktywności? - nie miała nawet do końca pojęcia, o czym mówi, niematerialny świat stanowił dla niej zagadkę. I to taką, jakiej nie zamierzała zgłębiać, przynajmniej na razie; miała zbyt wiele tajemnic do odkrycia, zbyt wielki ciężar nosiła w sobie, opętana i prowadzona przez mityczną siłę, by porywać się na coś jeszcze. Liczyła więc na pomoc i kreatywność Zabiniego, słyszała o nim same dobre opinie - oby sprawdziły się i tej nocy, pozostawiając ją zadowoloną.
- Tędy - wskazała boczną ścieżkę, prowadzącą w dalszą część cmentarza. Chciała dojść do serca nekropolii, do zniszczonego grobowca i jego otoczenia, podświadomie czując, że to tam zdołają znaleźć coś, co doprowadzi ich do sedna problemu - lub chociaż coś, co pozwoli im pochwycić ulotną nić, za którą podążą w mrok, gotowi sprostać temu, co krył świat duchów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
ㅤㅤPrzypominałeś sobie powoli dlaczego tamtym razem poprosiłeś Deirdre do tańca. Była egzotyczna nie tylko przez to jak wyglądała, ale w jaki sposób potrafiła na innych spoglądać. Czymś, co tak łatwo nie było dla Ciebie wtedy nieosiągalne. Albo raczej twój wzrok przesłaniało co innego. Zresztą, twój świat i jej świat byly od siebie bardzo różne, a wraz z upływającymi latami zdawałeś sobie sprawę, że jeszcze mocniej różniły się. Dla niej ważna była ambicja w zostaniu kimś wielkim, co zresztą dzięki wiernej służbie udało się osiągnąć. Dla ciebie? Chyba stworzenie lepszego świata bez tego dodatkowego elementu jakim byli nieostrożni mugole, sięgający po sekrety i rzeczy, które po prostu im się nie należały. A przy tym przeszkadzali Ci w pracy, gdy nieostrożnie podchodzili do cienkiej warstewski dzielącej wasz świat od świata nieżywych istot. Twoje ambicje leżały w innym kierunku i zdecydowanie nie były po drodze jej. Dlatego jedno spotkanie na weselu nie zamieniło się w nic więcej, nawet większą znajomość. Tyle co parę oddechów podczas tańca. Więc tamta Deirdre diametralnie różniła się zapewne od tej, która przekroczyła wraz tobą bramy cmentarza.
ㅤㅤSłuchałeś co też kobieta zebrała za informacje w związku z tym jak poczyniały się losy cmentarza po tym, gdy feralnej nocy meteory objęły nieboskłon z każdego kierunku świata. Tobie się wydawało, że byłeś w samym sercu tego piekła. Kiedy tylko sięgałeś pamięcią do tego wydarzenia, w klatke piersiowej czułeś narastający ucisk, ale nigdy nie powiedziałeś o nim nikomu. Zdawałeś sobie więc sprawę, że pomimo tego jak wtedy zachowywałeś się - z zimną krwią - tak samo wspomnienie o tym dniu przeradzało się w pewnego rodzaju tragizm, który pojawiał Ci się przed oczami. Zamrugałeś jednak powiekami, wciągnąłeś głębiej powietrze do płuc, a klatka piersiowa ponownie wracała do normalnego funkcjonowania. Przypomniałeś sobie gdzie jesteś, z kim jesteś i co miałeś robić. Gdy tylko mówiła tobie o poltergeistach, jedynie westchnąłeś. — Poltergeisty potrafią być naprawdę upierdliwe i niebezpiecznie. W Hogwarcie ponoć jest tylko psotniczy. Kiedyś widziałem jak jeden dosłownie rzucił fortepianem we właściciela przybytku. Możesz tylko zgadywać co się mogło wydarzyć... — Wciąż jednak nie miałeś rozwiązania dla koszmarów. Co też mogło powodować z cmentarza sam fakt, że te występowały. Efekt meteorytu? Nie, to byłoby zdecydowanie za proste, choć ten działał na wielu płaszczyznach. Przyglądałeś się więc w zamyśleniu burgundowemu niebu, kiedy z zamyślenia wyrwało cię ponowne pytanie namiestniczki na temat tego "co potrafiłby". — Czy potrafiłbym? Pewnie, potrafiłbym. Tylko nie ma po co marnować środków jeśli nie wie się kompletnie z jakiego powodu coś się dzieje. Kiedy panowały anomalie, duchy potrafiły być znacznie bardziej... żywe. Niektórym wydawało się, że dostały raz jeszcze życie. Inne potrafiły "czuć" jakby mogły robić ponownie wszystko to co robiły za życia. Jeden nawet "obudził się", starając się pójść do starej pracy. Jego szef nie był zachwycony, bo odpędzał klientów. Narastająca agresja, chęć niszczenia, niespokojne prowadzenie się po świecie. Mieliśmy i tak w prywatnym sektorze dużo pracy. Ale najpierw muszę w całości zobaczyć co się stało, jakie są efekty tego zniszczenia. Nawet moje wyczuwanie aury ma swoje źródło... A póki co nie czuję tutaj niczego oprócz wspomnianych przeze mnie wcześniej. Jestem ciekawy co znajdziemy przy zniszczonym grobie. — Cholernie byłeś tego ciekaw, ale nie dałeś po sobie poznać. Nic nie potrafiło Cię na ten moment zainteresować bardziej niż fakt, że meteoryt mógłby stworzyć taką sytuację, a ty mógłbyś to rozwiązać. Wziąłeś na ten moment wszelkie za i przeciw pod uwagę, ale nie dzieliłeś się nimi z namiestniczką. Nie były istotne, a ją interesowały konkrety. To bardziej smaczki, które interesowały ciebie samego.
ㅤㅤKiedy szliście dalej ku centrum, wolałeś jednak trochę bardziej poprowadzić rozmowę. — Jak to jest posiadać pod swoja stopą taką władzę, madame? Jest to przyjemne, czy jednak więcej widzisz minusów niż plusów? — Ot, chciałeś poznać trochę jej stanowisko. W końcu nie był to częsty widok, kiedy ktoś finalnie pozwolił kobiecie objąć tak ważne stanowisko. I nie uważałeś to za złe. Jak wcześniej wspomniano, była to dla ciebie przyjemna wizja. Zobaczyć nową, przyjemną zmianę.
ㅤㅤSłuchałeś co też kobieta zebrała za informacje w związku z tym jak poczyniały się losy cmentarza po tym, gdy feralnej nocy meteory objęły nieboskłon z każdego kierunku świata. Tobie się wydawało, że byłeś w samym sercu tego piekła. Kiedy tylko sięgałeś pamięcią do tego wydarzenia, w klatke piersiowej czułeś narastający ucisk, ale nigdy nie powiedziałeś o nim nikomu. Zdawałeś sobie więc sprawę, że pomimo tego jak wtedy zachowywałeś się - z zimną krwią - tak samo wspomnienie o tym dniu przeradzało się w pewnego rodzaju tragizm, który pojawiał Ci się przed oczami. Zamrugałeś jednak powiekami, wciągnąłeś głębiej powietrze do płuc, a klatka piersiowa ponownie wracała do normalnego funkcjonowania. Przypomniałeś sobie gdzie jesteś, z kim jesteś i co miałeś robić. Gdy tylko mówiła tobie o poltergeistach, jedynie westchnąłeś. — Poltergeisty potrafią być naprawdę upierdliwe i niebezpiecznie. W Hogwarcie ponoć jest tylko psotniczy. Kiedyś widziałem jak jeden dosłownie rzucił fortepianem we właściciela przybytku. Możesz tylko zgadywać co się mogło wydarzyć... — Wciąż jednak nie miałeś rozwiązania dla koszmarów. Co też mogło powodować z cmentarza sam fakt, że te występowały. Efekt meteorytu? Nie, to byłoby zdecydowanie za proste, choć ten działał na wielu płaszczyznach. Przyglądałeś się więc w zamyśleniu burgundowemu niebu, kiedy z zamyślenia wyrwało cię ponowne pytanie namiestniczki na temat tego "co potrafiłby". — Czy potrafiłbym? Pewnie, potrafiłbym. Tylko nie ma po co marnować środków jeśli nie wie się kompletnie z jakiego powodu coś się dzieje. Kiedy panowały anomalie, duchy potrafiły być znacznie bardziej... żywe. Niektórym wydawało się, że dostały raz jeszcze życie. Inne potrafiły "czuć" jakby mogły robić ponownie wszystko to co robiły za życia. Jeden nawet "obudził się", starając się pójść do starej pracy. Jego szef nie był zachwycony, bo odpędzał klientów. Narastająca agresja, chęć niszczenia, niespokojne prowadzenie się po świecie. Mieliśmy i tak w prywatnym sektorze dużo pracy. Ale najpierw muszę w całości zobaczyć co się stało, jakie są efekty tego zniszczenia. Nawet moje wyczuwanie aury ma swoje źródło... A póki co nie czuję tutaj niczego oprócz wspomnianych przeze mnie wcześniej. Jestem ciekawy co znajdziemy przy zniszczonym grobie. — Cholernie byłeś tego ciekaw, ale nie dałeś po sobie poznać. Nic nie potrafiło Cię na ten moment zainteresować bardziej niż fakt, że meteoryt mógłby stworzyć taką sytuację, a ty mógłbyś to rozwiązać. Wziąłeś na ten moment wszelkie za i przeciw pod uwagę, ale nie dzieliłeś się nimi z namiestniczką. Nie były istotne, a ją interesowały konkrety. To bardziej smaczki, które interesowały ciebie samego.
ㅤㅤKiedy szliście dalej ku centrum, wolałeś jednak trochę bardziej poprowadzić rozmowę. — Jak to jest posiadać pod swoja stopą taką władzę, madame? Jest to przyjemne, czy jednak więcej widzisz minusów niż plusów? — Ot, chciałeś poznać trochę jej stanowisko. W końcu nie był to częsty widok, kiedy ktoś finalnie pozwolił kobiecie objąć tak ważne stanowisko. I nie uważałeś to za złe. Jak wcześniej wspomniano, była to dla ciebie przyjemna wizja. Zobaczyć nową, przyjemną zmianę.
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Kiwnęła głową na słowa Vergila o poltergeistach, dokładnie poznała ich złośliwą naturę właśnie w Hogwarcie, gdzie musiała znosić żenujące - i niebezpieczne - żarty Irytka. Jako prefekt i prefekt naczelny wielokrotnie ścierała się z nieznośnym duchem, w swej naiwności postanawiając wypowiedzieć mu wojnę. Przegraną z kretesem, wszystkie działania kończyły się fiaskiem, pozostawało więc z pokorą przyjąć niezniszczalność ducha. Zawód nieco łagodziła świadomość, że poltergeist buszował po korytarzach szkoły od 993 roku - wypytała o daty profesora Binnsa, wykorzystując okazję do dłuższej rozmowy z powszechnie nielubianym nauczycielem, do którego sama skrycie wzdychała - i żaden z dyrektorów ani profesorów nie był w stanie się go pozbyć, jakie więc miała szansę jako uczennica szóstej klasy? Mimo to wewnętrznie skrzywiła się na wspomnienie Irytka; świadomość, że podobnie denerwujące istoty uprzykrzały codzienne życie okolicznym mieszkańcom cmentarza, sprawiła jej autentyczną przykrość.
- Jakim cudem duchy mogą przenosić przedmioty? - spytała w odpowiedzi na historyjkę o fortepianie; nigdy nie zastanawiała się nad tym głębiej, trudny temat postaci z krainy pomiędzy życiem a śmiercią zostawiając ludziom lubiącym nierzeczywiste wyzwania. Sama wolała konkrety - i wspólpracę z namacalnymi rozmówcami, których można było oczarować, przekonać, okłamać, a w ostateczności dotknąć. Ciepłą dłonią lub lodowatym promieniem zaklęcia, w zależności od stopnia zaawansowania kryzysu. - Jak można przegonić duchy? Albo zamknąć na jakimś terenie? Rozsypując sól albo rozlać jakiś eliksir...? - znów rzucała propozycje w ciemno, nie miała pojęcia, jak zapanować nad duszami, wyrywającymi się poza ramy cmentarza, by siać zamęt i zniszczenie. Liczyła więc na Zabiniego, ten jednak unikał odpowiedzi wprost. Zapewne taki miał styl bycia - może dlatego tak dobrze porozumiewał się z niespokojnymi duszami? Zerknęła na mężczyznę z ukosa, jego odpowiedź była nieco mętna. - Jakie zasoby mógłbyś zmarnować? - spytała ostrożnie, wolała się upewnić - brzmiało to nieco leniwie, ale nie zamierzała zakładać takich intencji Zabiniego. - To już niedaleko - poinformowała, mocniej ściskająć różdżkę, którą uniosła wyżej, krótkim Lumos oświetlając drogę wgłąb cmentarza. Nie zatrzymywała się nawet, gdy towarzyszący jej czarodziej postanowił zadać jedno z najmniej lubianych pytań. Wiedziała, że zadajacy jej ludzie mają dobre intencje, lecz mimo wszystko ledwie powstrzymała westchnięcie. - Zadałbyś to samo pytanie namiestnikowi Mulciberowi lub Macnairowi? - zagadnęła bez złośliwości, raczej z rezygnacją. Wątpiłą, by Zabini zastanawiał się nad plusami i minusami władzy, jaką dzierżyli w swojej dłoni mężczyźni. - Przyjemność łączy się z dużą odpowiedzialnością - odpowiedziała zdawkowo, ale szczerze, nie mieli czasu na czcze pogawędki, nie musiała też robić na Vergilu wrażenia, zrezygnowała więc z ujmującej maski wprawnej rozmówczyni.
Oddalili się od głównej bramy i wybrukowanej alei, zostawiając za sobą zadbaną część cmentarza - każdy krok przybliżał ich do epicentrum tragedii. Część latarni leżała wzdłuż chodników, te, które nie zostały przewrócone - wyrwane z ziemi? - migotały nierównym światłem płomieni, niektóre pozostawały mroczne i puste. Również nagrobki nie wyglądały normalnie: Deirdre bywała na londyńskim cmentarzu rzadko, ale i tak widziała, że coś było nie tak. Na kamiennych postumentach brakowało większości rzeźb, tablice popękały, a ozdobne litery na tych, które zdawały się niedotknięte, zmieniały swoje miejsca, układając się w niezrozumiały bełkot. Mericourt rozglądała się uważnie dookoła, czując, że skóra na jej karku cierpnie: kryło się tu coś złego, coś niepokojącego, coś złowrogiego. Mimo to szła dalej, aż w końcu, zza jednej z płaczących wierzb, wyłoniło się miejsce uderzenia meteorytu.
Po roztrzaskanym nagrobku pozostały tylko drobne odłamki, kamień rozsiał się dookoła niczym ostry i niebezpieczny pył. Roztrzaskany granit mienił się w blasku różdżki, lecz uwagę przyciągała czarna dziura w miejscu, w którym musiał do niedawna znajdować się grób. Ziemia wydawała się wypalona, martwa, przesycona czymś czarnym i niepokojącym. Nieco dalej, wokół epicentrum, znajdowało się coś jeszcze bardziej dziwnego - krąg powyginanych rzeźb, które przyszły tu najwyraźniej z całego cmentarza. Spojrzała porozumiewawczo na Zabiniego, nie musiała mówić, że to tutaj doszło do katastrofy - znaleźli się w jej centrum, tu więc mógł zacząć swoje badania i duchowe analizy. Sama skierowała się w bok, bliżej miejsca po zniszczonym nagrobku, nie spuszczając jednak z oka na razie nieporuszonych rzeźb. - Festivo - wyszeptała, chcąc sprawdzić, czy destrukcję spowodowało tylko uderzenie meteorytu czy może kryły się tutaj skupiska czarnej magii.
- Jakim cudem duchy mogą przenosić przedmioty? - spytała w odpowiedzi na historyjkę o fortepianie; nigdy nie zastanawiała się nad tym głębiej, trudny temat postaci z krainy pomiędzy życiem a śmiercią zostawiając ludziom lubiącym nierzeczywiste wyzwania. Sama wolała konkrety - i wspólpracę z namacalnymi rozmówcami, których można było oczarować, przekonać, okłamać, a w ostateczności dotknąć. Ciepłą dłonią lub lodowatym promieniem zaklęcia, w zależności od stopnia zaawansowania kryzysu. - Jak można przegonić duchy? Albo zamknąć na jakimś terenie? Rozsypując sól albo rozlać jakiś eliksir...? - znów rzucała propozycje w ciemno, nie miała pojęcia, jak zapanować nad duszami, wyrywającymi się poza ramy cmentarza, by siać zamęt i zniszczenie. Liczyła więc na Zabiniego, ten jednak unikał odpowiedzi wprost. Zapewne taki miał styl bycia - może dlatego tak dobrze porozumiewał się z niespokojnymi duszami? Zerknęła na mężczyznę z ukosa, jego odpowiedź była nieco mętna. - Jakie zasoby mógłbyś zmarnować? - spytała ostrożnie, wolała się upewnić - brzmiało to nieco leniwie, ale nie zamierzała zakładać takich intencji Zabiniego. - To już niedaleko - poinformowała, mocniej ściskająć różdżkę, którą uniosła wyżej, krótkim Lumos oświetlając drogę wgłąb cmentarza. Nie zatrzymywała się nawet, gdy towarzyszący jej czarodziej postanowił zadać jedno z najmniej lubianych pytań. Wiedziała, że zadajacy jej ludzie mają dobre intencje, lecz mimo wszystko ledwie powstrzymała westchnięcie. - Zadałbyś to samo pytanie namiestnikowi Mulciberowi lub Macnairowi? - zagadnęła bez złośliwości, raczej z rezygnacją. Wątpiłą, by Zabini zastanawiał się nad plusami i minusami władzy, jaką dzierżyli w swojej dłoni mężczyźni. - Przyjemność łączy się z dużą odpowiedzialnością - odpowiedziała zdawkowo, ale szczerze, nie mieli czasu na czcze pogawędki, nie musiała też robić na Vergilu wrażenia, zrezygnowała więc z ujmującej maski wprawnej rozmówczyni.
Oddalili się od głównej bramy i wybrukowanej alei, zostawiając za sobą zadbaną część cmentarza - każdy krok przybliżał ich do epicentrum tragedii. Część latarni leżała wzdłuż chodników, te, które nie zostały przewrócone - wyrwane z ziemi? - migotały nierównym światłem płomieni, niektóre pozostawały mroczne i puste. Również nagrobki nie wyglądały normalnie: Deirdre bywała na londyńskim cmentarzu rzadko, ale i tak widziała, że coś było nie tak. Na kamiennych postumentach brakowało większości rzeźb, tablice popękały, a ozdobne litery na tych, które zdawały się niedotknięte, zmieniały swoje miejsca, układając się w niezrozumiały bełkot. Mericourt rozglądała się uważnie dookoła, czując, że skóra na jej karku cierpnie: kryło się tu coś złego, coś niepokojącego, coś złowrogiego. Mimo to szła dalej, aż w końcu, zza jednej z płaczących wierzb, wyłoniło się miejsce uderzenia meteorytu.
Po roztrzaskanym nagrobku pozostały tylko drobne odłamki, kamień rozsiał się dookoła niczym ostry i niebezpieczny pył. Roztrzaskany granit mienił się w blasku różdżki, lecz uwagę przyciągała czarna dziura w miejscu, w którym musiał do niedawna znajdować się grób. Ziemia wydawała się wypalona, martwa, przesycona czymś czarnym i niepokojącym. Nieco dalej, wokół epicentrum, znajdowało się coś jeszcze bardziej dziwnego - krąg powyginanych rzeźb, które przyszły tu najwyraźniej z całego cmentarza. Spojrzała porozumiewawczo na Zabiniego, nie musiała mówić, że to tutaj doszło do katastrofy - znaleźli się w jej centrum, tu więc mógł zacząć swoje badania i duchowe analizy. Sama skierowała się w bok, bliżej miejsca po zniszczonym nagrobku, nie spuszczając jednak z oka na razie nieporuszonych rzeźb. - Festivo - wyszeptała, chcąc sprawdzić, czy destrukcję spowodowało tylko uderzenie meteorytu czy może kryły się tutaj skupiska czarnej magii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 32
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 32
Cmentarz dla magicznych
Szybka odpowiedź