Gabinet towarzyski
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet towarzyski
Wejście do gabinetu znajduje się tak od głównego korytarza Fantasmagorii, jak bezpośrednio od najwygodniejszych lóż głównej sceny; w trakcie antraktów miejsce to służy do spotkań towarzyskich znamienitszych gości, odbywają się tutaj poczęstunki szampanem, po spektaklach niekiedy organizowane są spotkania z artystami. Niekiedy odbywają się tutaj także autonomiczne wieczorki poetyckie. Czarodzieje pogrążają się w intelektualnych dysputach, racząc się przy tym drogim alkoholem i wykwintnymi przystawkami. Poza wydarzeniami, w trakcie tygodnia, gabinet służy przede wszystkim artystom oraz pracownikom Fantasmagorii - zarówno jako miejsce odpoczynku, jak i bardziej formalnych spotkań. Dalej, za gabinetem, mieszą się główne dyrektorialne pomieszczenia.
Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Nałożone zaklęcia: Muffiato.Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
- To rzeczywiście fascynujące, tak jak i same smoki - niezwykłe stworzenia - odparła Fantine, czując ukłucie dumy, że może pochwalić się podobnym osiągnięciem; praca w smoczym rezerwacie jej rodziny była marzeniem dla wielu alchemików, z dużo większym doświadczeniem i umiejętnościami od niej, ale to właśnie ona tam była - nie oni. Pewnego dnia będzie od nich potężniejsza i lepsza, w to nie wątpiła, nazywała się Rosier. - Oby było ich jeszcze więcej - zażyczyła sobie Fantine. Lubiła błyszczeć, lubiła lśnić, lubiła zwracać uwagę. Była pewna, że jej gwiazda nie lśni jednym jedynie blaskiem - a wieloma kolorami, tak jak wiele miała w sobie talentów. Do alchemii, do tańca, do gwiazd, do słów: im dłużej o tym myślała, tym bardziej była sama w sobie rozkochana.
- Tak. Nim się obejrzymy, będziemy tańczyć walca na zaślubinach naszych dzieci, lecz nim to nastąpi - nacieszmy się jeszcze młodością - stwierdziła Fantine, wzdychając lekko; być może Cressidzie już nie wypadało, była żoną i matka, ale ona nie zamierzała sobie tego odmawiać. Była hedonistką.
Niezmiernie cieszyło ją, że występy artystów podczas wieczorku poetyckiego podobały się zarówno Cressidzie, jak i jej szanownemu mężowi; lordowie i lady Fawley słynęli z zamiłowania do sztuki, wiedzieli o niej najwięcej, dlatego ich aprobata i zadowolenie było ważne i cieszące. La Fantasmagorie nie należało do Fantine, a jej starszego brata, jednakże jego sukcesy cieszyły ją nie mniej - pragnęła dla tego miejsca, podarowanego Evandrze, świetlanej przyszłości i najwyższego uznania.
- Och, czy widziałaś już pani, Śpiącą Królewnę? Od niedawna w roli głównej występuje francuska gwiazda - Galina, półwila, jest zachwycająca - podjęła temat baletowych spektakli, ożywiając się wyraźnie; Śpiąca Królewna należała do jej ulubionych przedstawień. - Znajdę go, z pewnością jest piękny, zawsze miałaś talent, lady Fawley - powiedziała Fantine, odnotowując w myślach, by poprosić pracowników podwodnego baletu o wskazanie drogi. - Wkrótce będzie można: pracuję nad pewnym dziełem, związanym ze Śpiącą Królewną właśnie, pozwól jednak, ze nie zdradzę nic więcej, by nie psuć ci niespodzianki, pani - obiecała z nieprzewrotnym, tajemniczym uśmiechem; niektóre jej dzieła powstawały bardzo szybko, pod wpływem chwili natchnienia, nad innymi pracowała dłużej, wciąż niezadowolona z efektu. Fanny miała naturę perfekcjonistki i wszystko musiała dopracować, a ponieważ rysunku i malarstwa wciąż się uczyła, to zajmowało jej to więcej czasu. Z lat szkolnych pamiętała, że Cressida wyróżniała się niezwykłym talentem artystycznym: miała wspaniałą technikę i dobry zmysł kompozycji.
Nie dane było im jednak rozmawiać dłużej; zarządzono koniec przerwy, a na środek gabinetu towarzyskiego wyszła aktorka, obleczona w fantazyjną, barwną suknię, gotowa by zacząć deklamować. Fantine przyłożyła palec do ust, obiecując tym samym, że kontynuować rozmowę będą, gdy wieczorek poetycki dobiegnie końca.
Obietnicy tej spełnić jednak nie mogła, czego niezwykle żałowała; jej matka, lady Cedrina Rosier, poczuła się słabiej - być może ze względu na pogodę - i pragnęła wracać już do Chateau Rose w Dover. Fantine miała jednak nadzieję, że niebawem uda się jej i Cressidzie znów wyrwać chwilę dla siebie - być może wtedy, gdy zaprezentuje swoje dzieło, które miała zamiar podarować La Fantasmagorie.
| zt
- Tak. Nim się obejrzymy, będziemy tańczyć walca na zaślubinach naszych dzieci, lecz nim to nastąpi - nacieszmy się jeszcze młodością - stwierdziła Fantine, wzdychając lekko; być może Cressidzie już nie wypadało, była żoną i matka, ale ona nie zamierzała sobie tego odmawiać. Była hedonistką.
Niezmiernie cieszyło ją, że występy artystów podczas wieczorku poetyckiego podobały się zarówno Cressidzie, jak i jej szanownemu mężowi; lordowie i lady Fawley słynęli z zamiłowania do sztuki, wiedzieli o niej najwięcej, dlatego ich aprobata i zadowolenie było ważne i cieszące. La Fantasmagorie nie należało do Fantine, a jej starszego brata, jednakże jego sukcesy cieszyły ją nie mniej - pragnęła dla tego miejsca, podarowanego Evandrze, świetlanej przyszłości i najwyższego uznania.
- Och, czy widziałaś już pani, Śpiącą Królewnę? Od niedawna w roli głównej występuje francuska gwiazda - Galina, półwila, jest zachwycająca - podjęła temat baletowych spektakli, ożywiając się wyraźnie; Śpiąca Królewna należała do jej ulubionych przedstawień. - Znajdę go, z pewnością jest piękny, zawsze miałaś talent, lady Fawley - powiedziała Fantine, odnotowując w myślach, by poprosić pracowników podwodnego baletu o wskazanie drogi. - Wkrótce będzie można: pracuję nad pewnym dziełem, związanym ze Śpiącą Królewną właśnie, pozwól jednak, ze nie zdradzę nic więcej, by nie psuć ci niespodzianki, pani - obiecała z nieprzewrotnym, tajemniczym uśmiechem; niektóre jej dzieła powstawały bardzo szybko, pod wpływem chwili natchnienia, nad innymi pracowała dłużej, wciąż niezadowolona z efektu. Fanny miała naturę perfekcjonistki i wszystko musiała dopracować, a ponieważ rysunku i malarstwa wciąż się uczyła, to zajmowało jej to więcej czasu. Z lat szkolnych pamiętała, że Cressida wyróżniała się niezwykłym talentem artystycznym: miała wspaniałą technikę i dobry zmysł kompozycji.
Nie dane było im jednak rozmawiać dłużej; zarządzono koniec przerwy, a na środek gabinetu towarzyskiego wyszła aktorka, obleczona w fantazyjną, barwną suknię, gotowa by zacząć deklamować. Fantine przyłożyła palec do ust, obiecując tym samym, że kontynuować rozmowę będą, gdy wieczorek poetycki dobiegnie końca.
Obietnicy tej spełnić jednak nie mogła, czego niezwykle żałowała; jej matka, lady Cedrina Rosier, poczuła się słabiej - być może ze względu na pogodę - i pragnęła wracać już do Chateau Rose w Dover. Fantine miała jednak nadzieję, że niebawem uda się jej i Cressidzie znów wyrwać chwilę dla siebie - być może wtedy, gdy zaprezentuje swoje dzieło, które miała zamiar podarować La Fantasmagorie.
| zt
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Ich widok musi być niesamowity – zgodziła się. Sama miała okazję podziwiać smoki jedynie na obrazkach w książkach, ale te nie oddawały ich prawdziwych rozmiarów i siły. Jej wiedza na ich temat była głównie teoretyczna; ojciec naciskał na edukację dzieci w zakresie zielarstwa, a także opieki nad magicznymi stworzeniami, i choć skupiał się na gatunkach leśnych występujących na włościach Flintów, to i o smokach miała okazję się uczyć, bo wiele cennych ingrediencji pozyskiwano właśnie od tych stworzeń.
Niestety Cressida swoją gwiazdę wyobrażała sobie jako małą, przygaszoną i ledwie widoczną na tle gwiazd innych dziewcząt, choć tak naprawdę i jej niczego nie brakowało, bo miała męża, dzieci, a także duży talent malarski. Nie brakowało jej również urody; choć była ruda i piegowata, miała w sobie uroczy, dziewczęcy wdzięk dodatkowo podkreślany przez wyjątkowo drobną, smukłą figurę. Jednak nie doceniała siebie, bo wciąż mierzyła swoją wartość miarą aprobaty pana ojca.
- O tak, cieszmy się chwilą obecną. Młodość niestety nie będzie trwać wiecznie – posmutniała; choć była żoną i matką, mogła przecież korzystać z tego, że jest młoda. Mogła wciąż bawić się (choć pewnie nie tak, jak bawiła się Fantine), uczyć nowych rzeczy, a także radować się początkami małżeństwa i macierzyństwa (pomijając problematyczną kwestię anomalii), choć wiadomo, jako mężatce pewnych rzeczy już jej robić nie wypadało i była traktowana na salonach inaczej niż jako panna. Poważniej, dojrzalej. Nie jako dziewczątko, a coraz częściej jako kobieta, choć w środku nadal pozostawała dziewczątkiem. A z biegiem lat nadejdzie ten moment, kiedy stanie się stateczną damą, i będzie ze wzruszeniem obserwować śluby swoich dzieci i radować się z narodzin wnuków.
- Jeszcze nie, ale planujemy z mężem przyjść na jeden z jej najbliższych pokazów, słyszałam że Śpiąca Królewna wystawiana w Fantasmagorii to piękna sztuka – rzekła. Rzeczywiście słyszała dobre opinie o występach Galiny, więc z Williamem także chcieli zobaczyć jej spektakl, prawdopodobnie już po nowym roku. – I wobec tego nie dopytuję o szczegóły, chcę mieć niespodziankę, kiedy to dzieło już powstanie. – Na jej bladej, piegowatej buzi pojawił się łagodny uśmiech. Miała nadzieję, że będzie okazja kiedyś obejrzeć ten obraz, była ciekawa jak talent Fantine rozwinął się po szkole. Cressida po zaręczynach i ślubie z Williamem osiągnęła jeszcze wyższy poziom niż w szkole, bo nad rozwojem jej talentu czuwali najlepsi, zapewniano jej także najlepsze materiały, dzięki czemu mogła rozkwitnąć bardziej niż jako lady Flint. Jej ojciec nie przykładał wagi do sztuki pięknej, i cenił umiejętności córki tylko w zakresie tworzenia ilustracji do zielników, bo nikt spośród Flintów nie malował ziół i kwiatów równie pięknie jak Cressida.
Nie zdążyły już porozmawiać o niczym więcej. Krótka przerwa dobiegła końca i wieczorek poetycki znów się rozpoczął. Umilkła więc, wsłuchując się w deklamację kolejnej artystki. Po wieczorku Fantine szybko jednak musiała wracać, ponieważ jej matka poczuła się gorzej. Cressie pożegnała więc Rosierównę i wyraziła nadzieję, że wkrótce uda im się gdzieś znowu spotkać i porozmawiać o sztuce. Po występach wraz z małżonkiem także opuścili Fantasmagorię i powrócili świstoklikiem do Ambleside.
| zt.
Niestety Cressida swoją gwiazdę wyobrażała sobie jako małą, przygaszoną i ledwie widoczną na tle gwiazd innych dziewcząt, choć tak naprawdę i jej niczego nie brakowało, bo miała męża, dzieci, a także duży talent malarski. Nie brakowało jej również urody; choć była ruda i piegowata, miała w sobie uroczy, dziewczęcy wdzięk dodatkowo podkreślany przez wyjątkowo drobną, smukłą figurę. Jednak nie doceniała siebie, bo wciąż mierzyła swoją wartość miarą aprobaty pana ojca.
- O tak, cieszmy się chwilą obecną. Młodość niestety nie będzie trwać wiecznie – posmutniała; choć była żoną i matką, mogła przecież korzystać z tego, że jest młoda. Mogła wciąż bawić się (choć pewnie nie tak, jak bawiła się Fantine), uczyć nowych rzeczy, a także radować się początkami małżeństwa i macierzyństwa (pomijając problematyczną kwestię anomalii), choć wiadomo, jako mężatce pewnych rzeczy już jej robić nie wypadało i była traktowana na salonach inaczej niż jako panna. Poważniej, dojrzalej. Nie jako dziewczątko, a coraz częściej jako kobieta, choć w środku nadal pozostawała dziewczątkiem. A z biegiem lat nadejdzie ten moment, kiedy stanie się stateczną damą, i będzie ze wzruszeniem obserwować śluby swoich dzieci i radować się z narodzin wnuków.
- Jeszcze nie, ale planujemy z mężem przyjść na jeden z jej najbliższych pokazów, słyszałam że Śpiąca Królewna wystawiana w Fantasmagorii to piękna sztuka – rzekła. Rzeczywiście słyszała dobre opinie o występach Galiny, więc z Williamem także chcieli zobaczyć jej spektakl, prawdopodobnie już po nowym roku. – I wobec tego nie dopytuję o szczegóły, chcę mieć niespodziankę, kiedy to dzieło już powstanie. – Na jej bladej, piegowatej buzi pojawił się łagodny uśmiech. Miała nadzieję, że będzie okazja kiedyś obejrzeć ten obraz, była ciekawa jak talent Fantine rozwinął się po szkole. Cressida po zaręczynach i ślubie z Williamem osiągnęła jeszcze wyższy poziom niż w szkole, bo nad rozwojem jej talentu czuwali najlepsi, zapewniano jej także najlepsze materiały, dzięki czemu mogła rozkwitnąć bardziej niż jako lady Flint. Jej ojciec nie przykładał wagi do sztuki pięknej, i cenił umiejętności córki tylko w zakresie tworzenia ilustracji do zielników, bo nikt spośród Flintów nie malował ziół i kwiatów równie pięknie jak Cressida.
Nie zdążyły już porozmawiać o niczym więcej. Krótka przerwa dobiegła końca i wieczorek poetycki znów się rozpoczął. Umilkła więc, wsłuchując się w deklamację kolejnej artystki. Po wieczorku Fantine szybko jednak musiała wracać, ponieważ jej matka poczuła się gorzej. Cressie pożegnała więc Rosierównę i wyraziła nadzieję, że wkrótce uda im się gdzieś znowu spotkać i porozmawiać o sztuce. Po występach wraz z małżonkiem także opuścili Fantasmagorię i powrócili świstoklikiem do Ambleside.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
| 25 lutego
Wysokie szyby pokryły się gęsią skórką deszczu - tysiącami brzydkich, lepkich kropli, w niczym nieprzypominających perfekcyjnych płatków śniegu. Nadeszła chwilowa odwilż, mrozy zniknęły, a lodowe sople, szczerzące zęby nad główną bramą la Fantasmagorii utraciły swą morderczą grozę, opadając na nieproszonych gości lodowatym prysznicem. Deirdre wpatrywała się w wilgotną zasłonę bez mrugnięcia, stojąc tuż przy zdobionym oknie, zaparowując płytkim oddechem rozmazany pejzaż przed sobą. Różany ogród przypominający raczej cmentarzysko powykręcanych krzewów, do niedawna pokrytych śnieżnobiałym puchem - teraz nagie, groźne, lśniące od cierni spływających czerwienią. Krwistą, zabarwioną przez atłasowe kurtyny, przez które przeświecały lewitujące za nią świece.
Fantasmagoria była o tej porze pusta, szkielet pozbawiony ciała, oczy bez blasku życia, naczynie domagające się wypełnienia pięknem - ale o to właśnie chodziło, musieli być tu dzisiaj sami, tylko we troje, w gronie osób splecionych ze sobą bliżej, niż mogli to podejrzewać. Czuła ciężar odpowiedzialności na swych barkach razem z gorącym, fantomowym oddechem Tristana; jakby stał za nią, popędzał ją, popychał nad krawędź, subtelnie sprawdzając stopień oddania. Nie miała wyjścia, zakleszczona pomiędzy uczuciami a rozkazami, tym razem - czy był to wynik skrajnej manipulacji czy jej własnych przemyśleń? - szczerze wierząca w to, że musi postąpić w ten sposób, że to jedyne wyjście, zapewniające bezpieczeństwo. Zarówno Tristanowi, jak i Alphardowi; nie mogła dopuścić do eskalacji konfliktu, nie chodziło tylko o nią; służyli temu samemu Panu, zaufanie musiało mieć solidne podstawy. Niemożliwe do nadszarpnięcia.
To w tym celu zapraszała tutaj Melisande i lorda Blacka, dziwnie pewna, że nie wyrzucą wykaligrafowanego pergaminu do ognia kominka. Potrzebowała ich, a oni, nie zdając sobie w pełni z tego sprawy, potrzebowali jej. Nie zamierzała ich do tego przekonywać, miała do czynienia z dorosłymi, rozsądnymi czarodziejami; czarodziejami, którzy także walczyli z iskrzącym między nimi napięciem; z pragnieniami, oczekiwaniami i rodowymi animozjami. Wyczuwała w powietrzu drobne drżenie, pojawiające się już w momencie przekroczenia progu przez pierwszego gościa. Odwróciła się powoli dopiero w momencie, w którym kilka sekund później, usłyszała skrzypnięcie drzwi. Zamykających się cicho za ostatnią niezbędną tego wieczoru personą. Deirdre wzięła głębszy oddech, zasnuwający szybę kolejną warstwą mgiełki, po czym odwróciła się powoli, splatając swym zwyczajem dłonie - przed sobą; długie, lodowate palce obciążone pierścieniem, zacięte, o ostrych paznokciach i coraz wyraźniejszych żyłach.
- Cieszę się, że odpowiedzieliście na moje zaproszenie - zaczęła gładko, rozumiejąc, że mogą czuć się zaskoczeni: głównie swoim towarzystwem. Nie dała im jednak czasu na wyrażenie swych zastrzeżeń, gestem wskazała dwa wygodne fotele przed kominkiem, ale sama nie zajęła miejsca naprzeciwko, wpatrując się ze spokojem w przedstawicieli dwóch konserwatywnych rodów; rodów ważnych, podziwianych, mających coraz większy wpływ na politykę. Rodów związanych z nią samą - krwią i przyjaźnią. - Chciałabym, by to, co zostanie powiedziane w tym pokoju, dzisiaj, zostało tylko pomiędzy nami - kontynuowała tym samym statecznym, ale miękkim tonem, przesuwając uważne spojrzenie z pięknej jak zwykle arystokratki do lorda; do spersonalizowanej przyczyny wściekłości Rosiera. - Podejrzewam, że w tym zaufanym gronie nie musimy mieć przed sobą sekretów: więc, na początek, czy macie jakieś pytania? Do siebie wzajemnie, do mnie; cel tego spotkania wyjawię za chwilę - uściśliła, chcąc stworzyć bezpieczną przestrzeń do wyjaśnienia trudności, wyartkułowania potrzeb, wyzbycia się intensywnych emocji zanim przedstawi im ostateczne rozwiązanie. Propozycję nie do odrzucenia; jedyną możliwość kontynuowania skomplikowanych relacji w opłacalny dla każdego z nich sposób.
Stała przed nimi pozornie niewzruszona, ponownie smukła, choć krąglejsza niż przed ciążą, z nieco podkrążonymi oczami, lecz poza tymi detalami nic nie wskazywało na jej prawdziwy stan ducha: na niepokój, na skupienie, na lęk przed przyszłością, która mogła wymknąć się z rąk, gdyby ten wieczór zakończył się eskalacją eleganckiego, przykrytego pozorami, konfliktu.
Wysokie szyby pokryły się gęsią skórką deszczu - tysiącami brzydkich, lepkich kropli, w niczym nieprzypominających perfekcyjnych płatków śniegu. Nadeszła chwilowa odwilż, mrozy zniknęły, a lodowe sople, szczerzące zęby nad główną bramą la Fantasmagorii utraciły swą morderczą grozę, opadając na nieproszonych gości lodowatym prysznicem. Deirdre wpatrywała się w wilgotną zasłonę bez mrugnięcia, stojąc tuż przy zdobionym oknie, zaparowując płytkim oddechem rozmazany pejzaż przed sobą. Różany ogród przypominający raczej cmentarzysko powykręcanych krzewów, do niedawna pokrytych śnieżnobiałym puchem - teraz nagie, groźne, lśniące od cierni spływających czerwienią. Krwistą, zabarwioną przez atłasowe kurtyny, przez które przeświecały lewitujące za nią świece.
Fantasmagoria była o tej porze pusta, szkielet pozbawiony ciała, oczy bez blasku życia, naczynie domagające się wypełnienia pięknem - ale o to właśnie chodziło, musieli być tu dzisiaj sami, tylko we troje, w gronie osób splecionych ze sobą bliżej, niż mogli to podejrzewać. Czuła ciężar odpowiedzialności na swych barkach razem z gorącym, fantomowym oddechem Tristana; jakby stał za nią, popędzał ją, popychał nad krawędź, subtelnie sprawdzając stopień oddania. Nie miała wyjścia, zakleszczona pomiędzy uczuciami a rozkazami, tym razem - czy był to wynik skrajnej manipulacji czy jej własnych przemyśleń? - szczerze wierząca w to, że musi postąpić w ten sposób, że to jedyne wyjście, zapewniające bezpieczeństwo. Zarówno Tristanowi, jak i Alphardowi; nie mogła dopuścić do eskalacji konfliktu, nie chodziło tylko o nią; służyli temu samemu Panu, zaufanie musiało mieć solidne podstawy. Niemożliwe do nadszarpnięcia.
To w tym celu zapraszała tutaj Melisande i lorda Blacka, dziwnie pewna, że nie wyrzucą wykaligrafowanego pergaminu do ognia kominka. Potrzebowała ich, a oni, nie zdając sobie w pełni z tego sprawy, potrzebowali jej. Nie zamierzała ich do tego przekonywać, miała do czynienia z dorosłymi, rozsądnymi czarodziejami; czarodziejami, którzy także walczyli z iskrzącym między nimi napięciem; z pragnieniami, oczekiwaniami i rodowymi animozjami. Wyczuwała w powietrzu drobne drżenie, pojawiające się już w momencie przekroczenia progu przez pierwszego gościa. Odwróciła się powoli dopiero w momencie, w którym kilka sekund później, usłyszała skrzypnięcie drzwi. Zamykających się cicho za ostatnią niezbędną tego wieczoru personą. Deirdre wzięła głębszy oddech, zasnuwający szybę kolejną warstwą mgiełki, po czym odwróciła się powoli, splatając swym zwyczajem dłonie - przed sobą; długie, lodowate palce obciążone pierścieniem, zacięte, o ostrych paznokciach i coraz wyraźniejszych żyłach.
- Cieszę się, że odpowiedzieliście na moje zaproszenie - zaczęła gładko, rozumiejąc, że mogą czuć się zaskoczeni: głównie swoim towarzystwem. Nie dała im jednak czasu na wyrażenie swych zastrzeżeń, gestem wskazała dwa wygodne fotele przed kominkiem, ale sama nie zajęła miejsca naprzeciwko, wpatrując się ze spokojem w przedstawicieli dwóch konserwatywnych rodów; rodów ważnych, podziwianych, mających coraz większy wpływ na politykę. Rodów związanych z nią samą - krwią i przyjaźnią. - Chciałabym, by to, co zostanie powiedziane w tym pokoju, dzisiaj, zostało tylko pomiędzy nami - kontynuowała tym samym statecznym, ale miękkim tonem, przesuwając uważne spojrzenie z pięknej jak zwykle arystokratki do lorda; do spersonalizowanej przyczyny wściekłości Rosiera. - Podejrzewam, że w tym zaufanym gronie nie musimy mieć przed sobą sekretów: więc, na początek, czy macie jakieś pytania? Do siebie wzajemnie, do mnie; cel tego spotkania wyjawię za chwilę - uściśliła, chcąc stworzyć bezpieczną przestrzeń do wyjaśnienia trudności, wyartkułowania potrzeb, wyzbycia się intensywnych emocji zanim przedstawi im ostateczne rozwiązanie. Propozycję nie do odrzucenia; jedyną możliwość kontynuowania skomplikowanych relacji w opłacalny dla każdego z nich sposób.
Stała przed nimi pozornie niewzruszona, ponownie smukła, choć krąglejsza niż przed ciążą, z nieco podkrążonymi oczami, lecz poza tymi detalami nic nie wskazywało na jej prawdziwy stan ducha: na niepokój, na skupienie, na lęk przed przyszłością, która mogła wymknąć się z rąk, gdyby ten wieczór zakończył się eskalacją eleganckiego, przykrytego pozorami, konfliktu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Piątkowy wieczór w końcu nadszedł. Wyczekiwany i niechciany zarazem. Termin spotkania pozostał niezmieniony, a więc konfrontacji nie dało się już uniknąć. Upływ czasu potrafił zaakceptować, pozostawał on rzeczą naturalną, fundamentalnym prawem, według którego wszechświat stale funkcjonował. Pełno miał zastrzeżeń odnośnie wyboru miejsca dla przyjacielskiego starcia. Świątynia piękna paradoksalnie budziła w nim odrazę. Budowli pod względem architektonicznym nie mógł nic zarzucić, to symbolika przyprawiała go o mdłości. Dowód miłości dla jednej kobiety pozostawał miejscem zatrudnienia drugiej. Obie dały potomstwo temu samemu mężczyźnie, wraz z nim powołały na ten świat nowe istnienia. Bękarcie dzieci nigdy jednak nie dorównają tym zrodzonym z prawego łoża. Takie historie nie były niczym nowym, a jednak w tym przypadku oczywistości uznawał za zbyt rażące i niesprawiedliwe. W taką historię uwikłała się osoba zbyt mu bliska. Próby zignorowania jej położenia stały się dla niego nieustanną walką o zachowanie resztek łączącej ich więzi.
Stawiał pewne kroki, gdy zbliżał się do okazałego dowodu obłudy. Już teraz starał się panować nad sobą, choć ciążyły mu emocje, co próbowały ściągnąć jego dumnie wyprostowaną sylwetkę w dół. Prawą dłoń chował w kieszeni płaszcza, ściskając list, który go tutaj sprowadził. Jak zostało w nim wspomniane, odźwierny już na niego czekał i unikał spojrzenia wprost w ciemne oczy, ani nie spytał o oddanie odzienia wierzchniego. Mężczyzna poprowadził go korytarzami, w których dane im było przecinać tylko ciszę. Black nie ujrzał ani jednej żywej duszy po drodze, a fakt ten pozwalał mu z każdym poczynionym krokiem czuć się pewniej. Dopiero pozostawiony pod odpowiednimi drzwiami pozwolił sobie skrzywić się w przejawie niechęci. Dziś nie mógł ufać nawet własnemu opanowaniu.
Wszedł do środka i zatrzymał się po kilku krokach, aby przesunąć spojrzeniem po gabinecie. Potem już tylko spoglądał na Deirdre, czekając na jakiekolwiek słowa wyjaśnienia z jej strony. Nim się ich doczekał, drzwi za nim otworzyły się ponownie. Przekroczenie progu gabinetu przez kolejną osobą było dla niego zaskoczeniem, ale dopiero ujrzenie twarzy nowoprzybyłej, której się kompletnie nie spodziewał tu zastać, wywołało prawdziwe zdumienie. Chciał wierzyć, że udało mu się zapanować nad własną ekspresją i jego twarz dalej wyrażała tylko chłodną powagę.
Wreszcie pierwsze słowa opuściły usta przyjaciółki, lecz nie były tym, czego oczekiwał. Gestem wskazała im wolne miejsca przy kominku, które zaszczycił spojrzeniem, jednak nie ruszył w ich stronę. Czy przejaw dobrej woli z jego strony był koniecznie potrzebny Deirdre do poprowadzenia tego zaskakującego spotkania dalej? Najwidoczniej nie, skoro pozwoliła sobie powiedzieć coś jeszcze, co sprawiło, że jego krew zawrzała z oburzenia. Czy kiedykolwiek zawiodłem twoje zaufanie? Pytanie cisnęło mu się na usta, ale ograniczył się jedynie do pochmurnego spojrzenia, uparcie skupionego tylko na Śmierciożerczyni. Wciąż nie akceptował faktu, że poza ich dwójką w gabinecie znalazł się ktoś obcy, nawet jeśli to lady Rosier miała większe prawo tu przebywać.
Wcześniej ułożył listę pytań, ale nie odważył się po nie sięgnąć. Poza wyjaśnieniem celu spotkania ważna była tylko jedna kwestia. Zaufanie, żal, gorycz, ponad rzeczy ważne wybiła się sprawa najważniejsza.
– Jak się czujesz? – ostatecznie spytał tylko o to, nie wstydząc się wprowadzenia podobnego przejawu prywaty w obecności Melisande. Czyż nie chciała swego czasu wiedzieć, co go tak naprawdę łączy z Deirdre? Być może ta ciekawość wciąż się w niej tliła. Do Alpharda zaczęło jedna docierać, że dama musiała być w pewne sprawy wtajemniczona, skoro przyszło jej uczestniczyć w tym spotkaniu. To budziło jego niepokój równie mocno, co ciemne cienie pod oczami Deirdre.
Stawiał pewne kroki, gdy zbliżał się do okazałego dowodu obłudy. Już teraz starał się panować nad sobą, choć ciążyły mu emocje, co próbowały ściągnąć jego dumnie wyprostowaną sylwetkę w dół. Prawą dłoń chował w kieszeni płaszcza, ściskając list, który go tutaj sprowadził. Jak zostało w nim wspomniane, odźwierny już na niego czekał i unikał spojrzenia wprost w ciemne oczy, ani nie spytał o oddanie odzienia wierzchniego. Mężczyzna poprowadził go korytarzami, w których dane im było przecinać tylko ciszę. Black nie ujrzał ani jednej żywej duszy po drodze, a fakt ten pozwalał mu z każdym poczynionym krokiem czuć się pewniej. Dopiero pozostawiony pod odpowiednimi drzwiami pozwolił sobie skrzywić się w przejawie niechęci. Dziś nie mógł ufać nawet własnemu opanowaniu.
Wszedł do środka i zatrzymał się po kilku krokach, aby przesunąć spojrzeniem po gabinecie. Potem już tylko spoglądał na Deirdre, czekając na jakiekolwiek słowa wyjaśnienia z jej strony. Nim się ich doczekał, drzwi za nim otworzyły się ponownie. Przekroczenie progu gabinetu przez kolejną osobą było dla niego zaskoczeniem, ale dopiero ujrzenie twarzy nowoprzybyłej, której się kompletnie nie spodziewał tu zastać, wywołało prawdziwe zdumienie. Chciał wierzyć, że udało mu się zapanować nad własną ekspresją i jego twarz dalej wyrażała tylko chłodną powagę.
Wreszcie pierwsze słowa opuściły usta przyjaciółki, lecz nie były tym, czego oczekiwał. Gestem wskazała im wolne miejsca przy kominku, które zaszczycił spojrzeniem, jednak nie ruszył w ich stronę. Czy przejaw dobrej woli z jego strony był koniecznie potrzebny Deirdre do poprowadzenia tego zaskakującego spotkania dalej? Najwidoczniej nie, skoro pozwoliła sobie powiedzieć coś jeszcze, co sprawiło, że jego krew zawrzała z oburzenia. Czy kiedykolwiek zawiodłem twoje zaufanie? Pytanie cisnęło mu się na usta, ale ograniczył się jedynie do pochmurnego spojrzenia, uparcie skupionego tylko na Śmierciożerczyni. Wciąż nie akceptował faktu, że poza ich dwójką w gabinecie znalazł się ktoś obcy, nawet jeśli to lady Rosier miała większe prawo tu przebywać.
Wcześniej ułożył listę pytań, ale nie odważył się po nie sięgnąć. Poza wyjaśnieniem celu spotkania ważna była tylko jedna kwestia. Zaufanie, żal, gorycz, ponad rzeczy ważne wybiła się sprawa najważniejsza.
– Jak się czujesz? – ostatecznie spytał tylko o to, nie wstydząc się wprowadzenia podobnego przejawu prywaty w obecności Melisande. Czyż nie chciała swego czasu wiedzieć, co go tak naprawdę łączy z Deirdre? Być może ta ciekawość wciąż się w niej tliła. Do Alpharda zaczęło jedna docierać, że dama musiała być w pewne sprawy wtajemniczona, skoro przyszło jej uczestniczyć w tym spotkaniu. To budziło jego niepokój równie mocno, co ciemne cienie pod oczami Deirdre.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedna brew powędrowała ku górze, gdy zagłębiała się w list, który przyniosła sowa znajdując się w jej progach. Jasne tęczówki przesunęły się po wyrytych na pergaminie literach, a mózg rozpoczął swoją własną wędrówkę. Niezależne wnioskowanie pognało we własnych kierunkach rozpatrując możliwości i próbując przewidzieć, czego prawdziwie dotyczy skreślony list. Jednak to kilka dni później miała zrozumieć, że brakowało jej do postawienia odpowiednich wniosków niezbędnych informacji.
Nie odmówiła jednak, zwabiona ciekawością. Nikłe informacje zdawały się świadczyć, że spotkanie nie będzie dotyczyć tylko jej, ale możliwe - i całego rodu. Wspomnienie Tristana zdawało się świadczyć o tym, mimo, że niejednoznacznie.
Pozwoliła by służba pomogła jej w przygotowaniach. Choć nie zdecydowała się na mocniej zdobioną suknię. Gładka, naznaczona piegami skóra ramion skryta została pod atłasową, dopasowaną koszulą, która zapięta była na ostatni guzik przy szyi a rękawy ciągnęły się do nadgarstków. Nie posiadała zdobień, ale kolor wchodził śmiało w złote odcienie. Wokół talii zwiewna i wygodna spódnica, ciągnąca się do ziemi, podkreślała nienaganność figury, dodając Melisande blasku wpadając w przyćmioną czerwień, którą nosiła od tak wielu lat. Nie nałożyła drogich klejnotów, nie ubrała twarzy w makijaż próbując zakryć piegi, których tak nie lubiła. Kilka niesfornych kosmyków zostało zebranych i spiętych z tyłu głowy złotą spinką, reszta swobodnie rozkładała się na jej ramionach.
Owinięta płaszczem z pomocą Prymulki w mgnieniu oka pokonała dzielącą ją od umówionego miejsca spotkania odległość. Przebyła drogą wyznaczoną przez korytarz, by nacisnąć na klamkę odgradzającą wejście do gabinetu.
Najpierw jej wzrok padł na Deirdre, dopiero po chwili rejestrując drugą z sylwetek. Odmówiła sobie zawahania, jednak dłoń pozostała na klamce kilka sekund dłużej, niż zwyczajowo. Nie odezwała się, a jej twarz nie ukazała żadnych z myśli, które przemknęły przez jej głowę. Drzwi zamknęły się za nią, wydając charakterystyczny odgłos. Wzrok powrócił do inicjatorki tego wieczoru i na niej pozostał. Ostry, uważny, pełen siły o której nie mówiło głośno niewielkie ciało. Chciała jej obecności - a może potrzebowała - nie wspominając, że nie będą same. Pierwsze słowa przyjęła, unosząc w międzyczasie dłonie, by zsunąć z nich skórzane, ciemne rękawiczki. Z powątpiewaniem spojrzała na fotele nie ruszając w ich kierunku i nie kryjąc swojego spojrzenia. Wsadziła rękawiczki w kieszeń płaszcza i uniosła dłonie by rozpiąć guziki. Zsunęła z ramion płaszcz, jednak nie odłożyła go, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, możliwe. Kolejne słowa uniosły jej brew ku górze. Zapewnienie o zachowaniu padających słów w sekrecie nie mogło paść z jej ust, a ona nie zamierzała go wypowiedzieć. Jej oczy zwęziły się odrobinę. Była wierna i lojalna wobec swojego brata - nestora ich rodu. Jeśli jakaś informacja mogła mieć znaczenie, zatajenie jej było zwyczajnie nierozważne. Ostatnie ze słów uniosło na powrót jej brew ku górze. Zaufane grono? Irracjonalne stwierdzenie. Ale to zachowanie Blacka sprawiło, że zacisnęła niezauważalnie mocniej malinowe wargi. Zignorował jej obecność, jej broda mimowolnie uniosła się ku górze. Robił to świadomie skupiając się jedynie na ciemnowłosej kobiecie. Nie chciał jej tutaj, a może nie jej się spodziewał. Odłożyła płaszcz układając go na oparciu jednego z foteli, by zapleść przed sobą dłonie na piersi. Przesunęła spojrzenie z Deirdre na Alpharda. Oh tak, zdecydowanie było coś co chciała wiedzieć. I nie zamierzała się powstrzymywać zachęcona zarówno słowami kobiety, jak i cichą ignorancją mężczyzny. Uważna obserwacja pozwoliła postawić jej postawić tezę, którą zamierzała dogłębnie sprawdzić. Nie bez przyczyny Tsagairt wspomniała o zaufaniu i sekretach. Był ku temu cel, choć nie odgadła jeszcze jaki. Zdawało się jednak, że niepisaną zasadą miała być prawda i szczerość. Zabawne, zważywszy na grono w którym się znaleźli.
- Jak się poznaliście? - pochyliła ledwie zauważalnie głowę, zawieszając poważne, ciężkie spojrzenie tak podobne do jej brata na kobiecie stojącej w tej samej przestrzeni. Tęczówki powoli przesunęły się na Blacka. Powoli, nieśpiesznie, skupiając całą uwagę stalowego wzroku. - Ile razy wszedłeś do jej łoża, Alphardzie? - nie sięgała po metafory, znaczenia, nie kluczyła wokół zadając pytanie, na które chciała uzyskać odpowiedź. Od niego i odpowiedzi której udzieli zależało wiele, choć sam mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Cała jej postawa - silne rozstawienie na nogach, splecione na piersi dłonie, wyraz twarzy, który zdawał się jednocześnie miłosiernie łagodny jak i surowo oceniający - mówiła o tym, czego nie wypowiadały usta. Odpowiedzi miały zostać poddane jej osądom i to po nich, podejmie decyzję o wyjściu lub pozostaniu.
Nie odmówiła jednak, zwabiona ciekawością. Nikłe informacje zdawały się świadczyć, że spotkanie nie będzie dotyczyć tylko jej, ale możliwe - i całego rodu. Wspomnienie Tristana zdawało się świadczyć o tym, mimo, że niejednoznacznie.
Pozwoliła by służba pomogła jej w przygotowaniach. Choć nie zdecydowała się na mocniej zdobioną suknię. Gładka, naznaczona piegami skóra ramion skryta została pod atłasową, dopasowaną koszulą, która zapięta była na ostatni guzik przy szyi a rękawy ciągnęły się do nadgarstków. Nie posiadała zdobień, ale kolor wchodził śmiało w złote odcienie. Wokół talii zwiewna i wygodna spódnica, ciągnąca się do ziemi, podkreślała nienaganność figury, dodając Melisande blasku wpadając w przyćmioną czerwień, którą nosiła od tak wielu lat. Nie nałożyła drogich klejnotów, nie ubrała twarzy w makijaż próbując zakryć piegi, których tak nie lubiła. Kilka niesfornych kosmyków zostało zebranych i spiętych z tyłu głowy złotą spinką, reszta swobodnie rozkładała się na jej ramionach.
Owinięta płaszczem z pomocą Prymulki w mgnieniu oka pokonała dzielącą ją od umówionego miejsca spotkania odległość. Przebyła drogą wyznaczoną przez korytarz, by nacisnąć na klamkę odgradzającą wejście do gabinetu.
Najpierw jej wzrok padł na Deirdre, dopiero po chwili rejestrując drugą z sylwetek. Odmówiła sobie zawahania, jednak dłoń pozostała na klamce kilka sekund dłużej, niż zwyczajowo. Nie odezwała się, a jej twarz nie ukazała żadnych z myśli, które przemknęły przez jej głowę. Drzwi zamknęły się za nią, wydając charakterystyczny odgłos. Wzrok powrócił do inicjatorki tego wieczoru i na niej pozostał. Ostry, uważny, pełen siły o której nie mówiło głośno niewielkie ciało. Chciała jej obecności - a może potrzebowała - nie wspominając, że nie będą same. Pierwsze słowa przyjęła, unosząc w międzyczasie dłonie, by zsunąć z nich skórzane, ciemne rękawiczki. Z powątpiewaniem spojrzała na fotele nie ruszając w ich kierunku i nie kryjąc swojego spojrzenia. Wsadziła rękawiczki w kieszeń płaszcza i uniosła dłonie by rozpiąć guziki. Zsunęła z ramion płaszcz, jednak nie odłożyła go, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, możliwe. Kolejne słowa uniosły jej brew ku górze. Zapewnienie o zachowaniu padających słów w sekrecie nie mogło paść z jej ust, a ona nie zamierzała go wypowiedzieć. Jej oczy zwęziły się odrobinę. Była wierna i lojalna wobec swojego brata - nestora ich rodu. Jeśli jakaś informacja mogła mieć znaczenie, zatajenie jej było zwyczajnie nierozważne. Ostatnie ze słów uniosło na powrót jej brew ku górze. Zaufane grono? Irracjonalne stwierdzenie. Ale to zachowanie Blacka sprawiło, że zacisnęła niezauważalnie mocniej malinowe wargi. Zignorował jej obecność, jej broda mimowolnie uniosła się ku górze. Robił to świadomie skupiając się jedynie na ciemnowłosej kobiecie. Nie chciał jej tutaj, a może nie jej się spodziewał. Odłożyła płaszcz układając go na oparciu jednego z foteli, by zapleść przed sobą dłonie na piersi. Przesunęła spojrzenie z Deirdre na Alpharda. Oh tak, zdecydowanie było coś co chciała wiedzieć. I nie zamierzała się powstrzymywać zachęcona zarówno słowami kobiety, jak i cichą ignorancją mężczyzny. Uważna obserwacja pozwoliła postawić jej postawić tezę, którą zamierzała dogłębnie sprawdzić. Nie bez przyczyny Tsagairt wspomniała o zaufaniu i sekretach. Był ku temu cel, choć nie odgadła jeszcze jaki. Zdawało się jednak, że niepisaną zasadą miała być prawda i szczerość. Zabawne, zważywszy na grono w którym się znaleźli.
- Jak się poznaliście? - pochyliła ledwie zauważalnie głowę, zawieszając poważne, ciężkie spojrzenie tak podobne do jej brata na kobiecie stojącej w tej samej przestrzeni. Tęczówki powoli przesunęły się na Blacka. Powoli, nieśpiesznie, skupiając całą uwagę stalowego wzroku. - Ile razy wszedłeś do jej łoża, Alphardzie? - nie sięgała po metafory, znaczenia, nie kluczyła wokół zadając pytanie, na które chciała uzyskać odpowiedź. Od niego i odpowiedzi której udzieli zależało wiele, choć sam mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Cała jej postawa - silne rozstawienie na nogach, splecione na piersi dłonie, wyraz twarzy, który zdawał się jednocześnie miłosiernie łagodny jak i surowo oceniający - mówiła o tym, czego nie wypowiadały usta. Odpowiedzi miały zostać poddane jej osądom i to po nich, podejmie decyzję o wyjściu lub pozostaniu.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uniosła lekko brwi, obserwując, jak zaproszeni goście lekceważą uprzejmą zachętę do zajęcia miejsc. Z każdym spędzonym w la Fantasmagorii miesiącem coraz bardziej wczuwała się w dobrego ducha tego miejsca, w gospodynię, choć przecież zasługiwała raczej na niechlubne miano uzurpatorki tego tytułu. Marmurowe podłogi, rzeźby i ozdoby wykonano dla lady Rosier, żony nestora, której imię przemykało na salonach przyjemnym szeptem, drżącym od szacunku i podziwu. Mimo to Deirdre zdawała się tworzyć alternatywną rzeczywistość, wcale nie tak trudną do osiągnięcia – to ona służyła baletowi, roztaczała nad nim opiekę, dbała o każdy detal, zapuszczając w tym wyjątkowym przybytku sztuki korzenie, pozwalające poczuć się stabilnie i komfortowo.
Na tyle, na ile mogła, przeprowadzając poważną rozmowę w takim towarzystwie. Ciężar odpowiedzialności za koniec spotkania z Alphardem utrudniał złapanie głębszego oddechu, ale na zewnątrz prezentowała się całkiem spokojnie. Jakby wcale nie sprowadziła do jednego pomieszczenia osób pałających do siebie intensywnymi uczuciami, dalekimi od czułej sympatii. Trójkąty nigdy nie były proste, nauczyła się tego w Wenus – a zdobyte tam doświadczenie zaskakująco często okazywało się przydatne także i na co dzień, w mniej fizycznych kombinacjach skomplikowanych relacji. – Dobrze – odparła tylko krótko na równie zwięzłe pytanie Alpharda. Jak zwykle opiekuńczego i spostrzegawczego, wyłuskującego zza wyrzeźbionej spokojem maski fioletowe cienie zmęczenia. Macierzyństwem, chwiejnością Rosiera, zagubieniem w nowej rzeczywistości. – Ale nie zaprosiłam was tu, by rozmawiać o moim samopoczuciu – dodała zdecydowanie, nie chcąc, by spotkanie stało się okazja do dopytywania o rozwiązanie. Ono stało się faktem, ściśnięta gorsetem sylwetka Deirdre była tego najwyraźniejszym dowodem – powoli wracała do swego ciała, z większym trudem trenując własny umysł, uczucia, instynkt, nakazujący spięcie ramion pod czujnym i wcale nie przychylnym spojrzeniem lady Rosier. Ona także nie zajęła zaoferowanego fotela, eleganckim gestem ściągając rękawiczki: wyniosła, dumna i wyraźnie zdystansowana. Mericourt wątpiła, by Tristan w jakikolwiek sposób rozmawiał z siostrą o tym, co ostatnio działo się pomiędzy nimi – zostawił rozwiązanie problemu w jej rękach, obarczając ją odpowiedzialnością. Za siebie, ale i za bezpieczeństwo rodu i własnej żony. Dlaczego się na to godziła? Nie znała odpowiedzi, wiedziała tylko, że jest zmęczona i przejęta, stężała w oczekiwaniu na to, co może przynieść deszczowy wieczór.
- Poznaliśmy się przed kilkoma laty tutaj, w Londynie. Pracowaliśmy razem w Ministerstwie Magii – odpowiedziała na pierwsze słowa Melisande. Od razu przeszła do konkretów, nie bawiąc się w uprzejmości – ceniła ją za to, szanowała tą mądrą, wytrwałą czarownicę. I ufała jej, pamiętając zdrowy rozsądek okazany podczas wybuchu niechęci Fantine. Zapewne dlatego nie spodziewała się kolejnego pytania, ostrego niczym nóż, tnącego napiętą ciszę. Dei nie potrafiła ukryć chwilowego błysku w skośnych oczach; iskry nieprzyjemnego zaskoczenia, i choć pytanie nie było skierowane do niej, uderzało wyniosłą pretensję w Alpharda, ale to ją stawiało w ponurym, krzywdzącym świetle. Nadwyrężającym poczucie zrozumienia oraz sympatii wobec starszej z Róż. – Słucham? – wyrzuciła z siebie tonem dość chłodnym, zaskoczonym, dotknięta do żywego, ale nie ukazująca w pełni poruszenia. Czy jednak Rosier dzielił się z siostrą nieprawdziwymi podejrzeniami? Czy zaszczepił w niej nieufność? Zasugerował ten niedorzeczny pomysł? Zamienił posturę zwinnej tancerki w kamień, w oceniającą, surową rzeźbę, przekonanej o twierdzącej odpowiedzi? – Nie wiem, skąd takie przypuszczenie, ale nigdy nie łączyło mnie z Alphardem nic romantycznego – dodała nieco wyniosłym tonem, bez zadry jednak – chciała doprowadzić do szczerej dyskusji, owocnego przymierza, jakie mieli zawiązać. Musiała być ponad urazę, niewygodę zaszufladkowania: czy Melisande naprawdę sądziła, że Deirdre byłaby zdolna do zdrady? Wiedziała, że Black ją poprze, nie zamierzała odpowiadać w jego imieniu, choć Rosierówna pokrętnie doprowadziła ich do głównego punktu spotkania. – [b]Jesteśmy przyjaciółmi, chciałabym, by tak pozostało. Dlatego was tutaj zaprosiłam, a twoja obecność, Melisande, jako kogoś, komu ufam – i komu ufa Tristan, świadom naszego spotkania – i komu mam nadzieję ufa również lord Black, będzie gwarantem porozumienia – zaczęła gładko, choć na razie mało konkretnie, czekając na reakcję zgromadzonych. – Usiądźcie, proszę – dodała, postanawiając samej dać dobry przykład: ominęła fotel i zajęła miejsce, mając nadzieję, że napięta początkowo atmosfera będzie się rozluźniać – a nie pętać ich coraz trudniejszymi, wychodzącymi na jaw uprzedzeniami.
Na tyle, na ile mogła, przeprowadzając poważną rozmowę w takim towarzystwie. Ciężar odpowiedzialności za koniec spotkania z Alphardem utrudniał złapanie głębszego oddechu, ale na zewnątrz prezentowała się całkiem spokojnie. Jakby wcale nie sprowadziła do jednego pomieszczenia osób pałających do siebie intensywnymi uczuciami, dalekimi od czułej sympatii. Trójkąty nigdy nie były proste, nauczyła się tego w Wenus – a zdobyte tam doświadczenie zaskakująco często okazywało się przydatne także i na co dzień, w mniej fizycznych kombinacjach skomplikowanych relacji. – Dobrze – odparła tylko krótko na równie zwięzłe pytanie Alpharda. Jak zwykle opiekuńczego i spostrzegawczego, wyłuskującego zza wyrzeźbionej spokojem maski fioletowe cienie zmęczenia. Macierzyństwem, chwiejnością Rosiera, zagubieniem w nowej rzeczywistości. – Ale nie zaprosiłam was tu, by rozmawiać o moim samopoczuciu – dodała zdecydowanie, nie chcąc, by spotkanie stało się okazja do dopytywania o rozwiązanie. Ono stało się faktem, ściśnięta gorsetem sylwetka Deirdre była tego najwyraźniejszym dowodem – powoli wracała do swego ciała, z większym trudem trenując własny umysł, uczucia, instynkt, nakazujący spięcie ramion pod czujnym i wcale nie przychylnym spojrzeniem lady Rosier. Ona także nie zajęła zaoferowanego fotela, eleganckim gestem ściągając rękawiczki: wyniosła, dumna i wyraźnie zdystansowana. Mericourt wątpiła, by Tristan w jakikolwiek sposób rozmawiał z siostrą o tym, co ostatnio działo się pomiędzy nimi – zostawił rozwiązanie problemu w jej rękach, obarczając ją odpowiedzialnością. Za siebie, ale i za bezpieczeństwo rodu i własnej żony. Dlaczego się na to godziła? Nie znała odpowiedzi, wiedziała tylko, że jest zmęczona i przejęta, stężała w oczekiwaniu na to, co może przynieść deszczowy wieczór.
- Poznaliśmy się przed kilkoma laty tutaj, w Londynie. Pracowaliśmy razem w Ministerstwie Magii – odpowiedziała na pierwsze słowa Melisande. Od razu przeszła do konkretów, nie bawiąc się w uprzejmości – ceniła ją za to, szanowała tą mądrą, wytrwałą czarownicę. I ufała jej, pamiętając zdrowy rozsądek okazany podczas wybuchu niechęci Fantine. Zapewne dlatego nie spodziewała się kolejnego pytania, ostrego niczym nóż, tnącego napiętą ciszę. Dei nie potrafiła ukryć chwilowego błysku w skośnych oczach; iskry nieprzyjemnego zaskoczenia, i choć pytanie nie było skierowane do niej, uderzało wyniosłą pretensję w Alpharda, ale to ją stawiało w ponurym, krzywdzącym świetle. Nadwyrężającym poczucie zrozumienia oraz sympatii wobec starszej z Róż. – Słucham? – wyrzuciła z siebie tonem dość chłodnym, zaskoczonym, dotknięta do żywego, ale nie ukazująca w pełni poruszenia. Czy jednak Rosier dzielił się z siostrą nieprawdziwymi podejrzeniami? Czy zaszczepił w niej nieufność? Zasugerował ten niedorzeczny pomysł? Zamienił posturę zwinnej tancerki w kamień, w oceniającą, surową rzeźbę, przekonanej o twierdzącej odpowiedzi? – Nie wiem, skąd takie przypuszczenie, ale nigdy nie łączyło mnie z Alphardem nic romantycznego – dodała nieco wyniosłym tonem, bez zadry jednak – chciała doprowadzić do szczerej dyskusji, owocnego przymierza, jakie mieli zawiązać. Musiała być ponad urazę, niewygodę zaszufladkowania: czy Melisande naprawdę sądziła, że Deirdre byłaby zdolna do zdrady? Wiedziała, że Black ją poprze, nie zamierzała odpowiadać w jego imieniu, choć Rosierówna pokrętnie doprowadziła ich do głównego punktu spotkania. – [b]Jesteśmy przyjaciółmi, chciałabym, by tak pozostało. Dlatego was tutaj zaprosiłam, a twoja obecność, Melisande, jako kogoś, komu ufam – i komu ufa Tristan, świadom naszego spotkania – i komu mam nadzieję ufa również lord Black, będzie gwarantem porozumienia – zaczęła gładko, choć na razie mało konkretnie, czekając na reakcję zgromadzonych. – Usiądźcie, proszę – dodała, postanawiając samej dać dobry przykład: ominęła fotel i zajęła miejsce, mając nadzieję, że napięta początkowo atmosfera będzie się rozluźniać – a nie pętać ich coraz trudniejszymi, wychodzącymi na jaw uprzedzeniami.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie znał powodu, dla którego otrzymał zaproszenie, ale to nie nim podyktowane było jego przybycie tutaj. Zamierzał zrealizować swój własny cel, jakim było zaspokojenie ciekawości przy jednoczesnej próbie odegnania chociaż jednej troski obciążającej jego ducha. Już w chwili, w której dowiedział się o narodzinach bliźniąt, zrodziła się w nim chęć sprawdzenia, jak trzyma się świeżo upieczona matka. Korespondencyjnie nie udało mu się pozyskać tych informacji, które interesowały go najbardziej, ale nawet gdyby tego dokonał, nie byłby w stanie sprawdzić czy nakreślone słowa pokrywają się z rzeczywistością. Wyczuł także, że czarownica nie jest skłonna do dzielenia się jakimikolwiek szczegółami odnośnie bliźniąt i nawet to rozumiał, ponieważ w wojennej zawierusze ciąża nie mogła być priorytetem. Czy planowała kiedykolwiek zostać matką? Jakoś nigdy nie zdarzyło im się pomówić o podobnych pragnieniach, instytucję małżeństwa i istnienie dzieci zwykle rozważali w kategoriach obowiązku, który winien powziąć każdy szanujący się lord. Niegdyś doceniał skrytość przyjaciółki i szanował jej mądre rady, poprzez które pochylała się nad jego dylematami, lecz coraz bardziej czuł się rozgoryczony tym, że własne strapienia ukrywała przed nim niezwykle dbale. Zapewne nie zrozumie wszystkich przeszkód, z jakimi przyszło jej się borykać, jednak mógł ją wesprzeć jako uważny słuchacz. W tej chwili wysłuchał jej jednozdaniowej odpowiedzi na swoje pytanie, w głębi duszy nie chcąc jej podważać, a jednak istniał kontrast pomiędzy nią a sińcami pod oczami. Lecz stała przed nim o własnych siłach, gotowa podjąć się trudnej dyskusji. To ona pierwsza podjęła się wyjaśnienia szlachciance, co też ich łączy.
– Po powrocie do kraju z podróży po Europie rozpocząłem staż w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, gdzie Deirdre była już pełnoprawną urzędniczką – zdecydował się uzupełnić jej odpowiedź, aby doprecyzować charakter początku ich relacji, nie odwołując się jednak do dalszej przeszłości. Już w szkole mieli okazję wzajemnie dowiedzieć się o swoim istnieniu, lecz nie mieli ze sobą zbyt dużej styczności, ledwo dzielili wspólne chwile w pokoju wspólnym, choć mgliście je pamiętał. Zależało mu na tym, aby wskazać, że on sam nie widzi w Deidre byłej pracownicy domu uciech, nie ogranicza jej do roli utrzymanki lorda. Zdołała już dołączyć do kręgu najbardziej zaufanych ludzi Czarnego Pana, dzięki czemu ofiarowany został jej przedsmak ogromnej potęgi.
Lady Rosier zadała jednak kolejne pytanie, którym ściągnęła na siebie wreszcie uwagę czarodzieja. Wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. – A więc wiesz – nie skonkretyzował tego, jaka to myśl stała za tymi słowami, jednak nie wydawało się to konieczne, gdy kurtyna obłudy pomiędzy nimi całkowicie już opadła. Pozostawała świadoma braterskiej słabości do kochanki, zapewne wiedziała też o istnieniu bliźniaczych owoców ich romansu. Miała już okazję zobaczyć na własne oczy całe potomstwo swojego brata? Czy zamierzała w ogóle pochylać się nad losem bękarcich dzieci nestora? Z jakiegoś powodu stawiła się w tym miejscu o wyznaczonym czasie, co było jasnym znakiem, że jej postawa wobec Deirdre nie cechuje ignorancja. Być może zdołała się między nimi wywiązać znikoma nić porozumienia, może pojednała je kobieca solidarność. Również dobrze mogła dbać o dobro innej lady Rosier, czyniąc wszelkie starania, aby niewygodna prawda nigdy nie została wyjawiona opinii publicznej. Teraz szukała innej prawdy, choć jej domysły były absurdalne.
– Ani razu, Melisande – odpowiedział ostrym tonem, nie kryjąc własnego niezadowolenia z tego, że mógł zostać tak łatwo posądzony o bycie rozpustnikiem bez sumienia i hamulców. Deirdre, pomimo całej swojej egzotycznej urody i bystrości umysłu, która czyniła ją jeszcze bardziej atrakcyjną, nie była nigdy traktowana przez niego jako obiekt pożądania. Nigdy nie ośmielił się zdyskredytować jej z racji płci, darzył szacunkiem jej wiedzę i obycie. I gdyby tylko nie dała zamydlić sobie oczom pustym obietnicom o potędze jego krewniaka, nikt nie pozwoliłby sobie jej znieważyć. – Nigdy nie miałem problemów z powstrzymaniem własnej chuci – szlachectwo pozwalało mu szufladkować ludzi według ich przydatności, wykorzystywać ich, zmuszać do posłuszeństwa wpływami i pieniędzmi. Ale nigdy nie zdarzyło mu się upodlić kobiety. – Radziłbym ci nie spoglądać na wszystkich mężczyzn przez pryzmat zachowań pewnego lorda – była inteligentną kobietą, na pewno więc szybko odgadła kogo też ma na myśli. Być może powinien powstrzymać się od podobnego komentarza, aby nie uderzyć również w honor Śmierciożerczyni, jednak trudno było odrzucić wszelką niechęć do czarodzieja, który już całkowicie ją spętał.
Powstrzymał się za to od wysuwania jakichkolwiek oskarżeń o spisek. Wysłuchał kolejnych słów inicjatorki tego spotkania, ledwo panując nad swoim wyrazem twarzy. Zdumiały go jej wnioski. Czy ufał lady Rosier? Cenił jej rozwagę, intelekt, a nawet cięty język, lecz dobrowolnie nie powierzyłby jej swych sekretów. Tymczasem był do tego zmuszany i to wywołało u niego niepokój, podsycało frustrację. Będzie gwarantem porozumienia. To jedno sformułowanie wystarczyło, aby zaczął mieć się jeszcze bardziej na baczności. Czy to mogło znaczyć właśnie to, o czym mimowolnie pomyślał?
Zsunął z siebie płaszcz i ruszył w stronę foteli ulokowanych przy kominku, aby zająć jedno z miejsc, wcześniej przewieszając odzienie wierzchnie przez oparcie, jakby wyczuwał, że lepiej mieć je pod ręką, gdyby miał opuścić pomieszczenie w pośpiechu wywołanym wzburzeniem.
– Po powrocie do kraju z podróży po Europie rozpocząłem staż w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, gdzie Deirdre była już pełnoprawną urzędniczką – zdecydował się uzupełnić jej odpowiedź, aby doprecyzować charakter początku ich relacji, nie odwołując się jednak do dalszej przeszłości. Już w szkole mieli okazję wzajemnie dowiedzieć się o swoim istnieniu, lecz nie mieli ze sobą zbyt dużej styczności, ledwo dzielili wspólne chwile w pokoju wspólnym, choć mgliście je pamiętał. Zależało mu na tym, aby wskazać, że on sam nie widzi w Deidre byłej pracownicy domu uciech, nie ogranicza jej do roli utrzymanki lorda. Zdołała już dołączyć do kręgu najbardziej zaufanych ludzi Czarnego Pana, dzięki czemu ofiarowany został jej przedsmak ogromnej potęgi.
Lady Rosier zadała jednak kolejne pytanie, którym ściągnęła na siebie wreszcie uwagę czarodzieja. Wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia. – A więc wiesz – nie skonkretyzował tego, jaka to myśl stała za tymi słowami, jednak nie wydawało się to konieczne, gdy kurtyna obłudy pomiędzy nimi całkowicie już opadła. Pozostawała świadoma braterskiej słabości do kochanki, zapewne wiedziała też o istnieniu bliźniaczych owoców ich romansu. Miała już okazję zobaczyć na własne oczy całe potomstwo swojego brata? Czy zamierzała w ogóle pochylać się nad losem bękarcich dzieci nestora? Z jakiegoś powodu stawiła się w tym miejscu o wyznaczonym czasie, co było jasnym znakiem, że jej postawa wobec Deirdre nie cechuje ignorancja. Być może zdołała się między nimi wywiązać znikoma nić porozumienia, może pojednała je kobieca solidarność. Również dobrze mogła dbać o dobro innej lady Rosier, czyniąc wszelkie starania, aby niewygodna prawda nigdy nie została wyjawiona opinii publicznej. Teraz szukała innej prawdy, choć jej domysły były absurdalne.
– Ani razu, Melisande – odpowiedział ostrym tonem, nie kryjąc własnego niezadowolenia z tego, że mógł zostać tak łatwo posądzony o bycie rozpustnikiem bez sumienia i hamulców. Deirdre, pomimo całej swojej egzotycznej urody i bystrości umysłu, która czyniła ją jeszcze bardziej atrakcyjną, nie była nigdy traktowana przez niego jako obiekt pożądania. Nigdy nie ośmielił się zdyskredytować jej z racji płci, darzył szacunkiem jej wiedzę i obycie. I gdyby tylko nie dała zamydlić sobie oczom pustym obietnicom o potędze jego krewniaka, nikt nie pozwoliłby sobie jej znieważyć. – Nigdy nie miałem problemów z powstrzymaniem własnej chuci – szlachectwo pozwalało mu szufladkować ludzi według ich przydatności, wykorzystywać ich, zmuszać do posłuszeństwa wpływami i pieniędzmi. Ale nigdy nie zdarzyło mu się upodlić kobiety. – Radziłbym ci nie spoglądać na wszystkich mężczyzn przez pryzmat zachowań pewnego lorda – była inteligentną kobietą, na pewno więc szybko odgadła kogo też ma na myśli. Być może powinien powstrzymać się od podobnego komentarza, aby nie uderzyć również w honor Śmierciożerczyni, jednak trudno było odrzucić wszelką niechęć do czarodzieja, który już całkowicie ją spętał.
Powstrzymał się za to od wysuwania jakichkolwiek oskarżeń o spisek. Wysłuchał kolejnych słów inicjatorki tego spotkania, ledwo panując nad swoim wyrazem twarzy. Zdumiały go jej wnioski. Czy ufał lady Rosier? Cenił jej rozwagę, intelekt, a nawet cięty język, lecz dobrowolnie nie powierzyłby jej swych sekretów. Tymczasem był do tego zmuszany i to wywołało u niego niepokój, podsycało frustrację. Będzie gwarantem porozumienia. To jedno sformułowanie wystarczyło, aby zaczął mieć się jeszcze bardziej na baczności. Czy to mogło znaczyć właśnie to, o czym mimowolnie pomyślał?
Zsunął z siebie płaszcz i ruszył w stronę foteli ulokowanych przy kominku, aby zająć jedno z miejsc, wcześniej przewieszając odzienie wierzchnie przez oparcie, jakby wyczuwał, że lepiej mieć je pod ręką, gdyby miał opuścić pomieszczenie w pośpiechu wywołanym wzburzeniem.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie rozumiała objawionej ignorancji tak kontrastującej z zachowaniem, które zaprezentował na sabacie i późniejszym spotkaniu. Jedyną tezą, jaką mogła postawić był fakt, że nie chciał jej tutaj, dlatego starał się nie zauważać jej obecności. Wypowiedziane pytanie jedynie mocniej utwierdziło ją w przekonaniu, że to dobry moment, na postawienie własnych tez pod weryfikację ich samych. Wysłuchała ze spokojem odpowiedzi Deirdre na pytanie Blacka, przesuwając po niej spojrzeniem. By później słuchać słów które wypowiadali w odpowiedzi na to, które jako pierwsze sformułowała sama. Nie obawiała się wypowiadanych przez siebie słów. Była przygotowana na różne reakcje, które mogły wywołać, ale znów, czyż nie byli w zaufanym gronie? Po pierwszym pytaniu i wysłuchaniu ze spokojem odpowiedzi najpierw od Śmierciożerczyni, którą uzupełnił Alphard, to właśnie na niego przeniosła spojrzenie, jak i całą swoją uwagę. Czekając na to, co przyniesie kolejne wypuszczone między nich pytanie. Nie odrywała jasnych tęczówek od kanciastej twarzy Blacka, gdy składała kolejne zgłoski. Obserwowała uważnie gdy na jego ustach malował się wyraz obrzydzenia. Zerknęła w stronę Deirdre, gdy jej uniesiony, zaskoczony głos, wyrzucił chłodne pytanie. Tęczowe stalówki wróciły do Alpharda, który wypełnił przestrzeń stwierdzeniem. Odważnie skrzyżowała z nim spojrzenie, nie obawiając się jego wzroku. Jako pierwsza z wyjaśnieniem pośpieszyła Deirdre, ale tym razem Melisande nie spojrzała w jej kierunku nie odrywając uwagi od punktu, na którym go skupiała. Napięcie prawie fizycznie można było odczuć w gabinecie w którym obecnie przywali. Rosier nie poruszyła się nawet o milimetr, zmieniając jedynie położenie własnej uwagi. Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź, która miała wypaść z jego ust. Zmrużyła lekko oczy gdy w końcu się odezwał. Zdawała sobie sprawę, że nie spodziewali się właśnie tego pytania. I to ich reakcje właśnie miały zaświadczyć o prawdziwości ich słów. Znała się na wzorcach i zachowaniach, polegała na swoim intelekcie i intuicji, bo te, rzadko kiedy sprawiały jej zawód. Złość znacząca ostre tony Blacka i zaskoczenie malowane urażeniem w krótkim słowie wypowiedzianym przez Tsagairt były jej odpowiedzią. Ale Black na tym nie poprzestał. Jedna z jej brwi powędrowała do góry doskonale rozumiejąc, kreślony między wierszami przekaz.
- Zapędzasz się. - zwróciła się najpierw do niego, ze spokojem, który rzadko kiedy opuszczał jej bok. Nie skomentowała w żaden inny sposób wypowiedzianych słów, przenosząc swoją uwagę na inicjatorkę tego wieczoru. - Twoja przeszłość niezmiennie będzie twoja. Postanowiliście skłamać na temat swojej znajomości. Za kłamstwami często skrywa się sekrety. To była racjonalna teza, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i dane. - tłumaczyła spokojnie, nie zmieniając położenia własnej uwagi. - Wiesz gdzie leży moja lojalność. - zaznaczyła, wypowiadając kolejne słowa melodyjnym, przyjemnym dla ucha tonem. Potrafiła myśleć samodzielnie i samodzielnie docierać do informacji czy odpowiedzi, gdy sytuacja tego wymagała. Nie była naiwna czy ufna. Działa w kuluarach, czasem niewidocznie, ale to nie znaczyło, że nie skutecznie. - Uznaję twoje dzieci. - stwierdziła, nie sądząc by musiała dodawać, że ma nadzieję nie pożałować swojej decyzji. Postanowiła je zaakceptować, uznać za fakt, że w ich żyłach płynie w krew Rosierów, co nie znaczyło, że ich życie będzie lżejsze. Ale od tego momentu, zyskiwały - zarówno ona, jak i one - jej wsparcie i protekcje. Nic jednak nie było wyższe statusem niż polecenia jej brata i jego decyzje.
Wysłuchała kolejnych słów nie zmieniając łagodnego wyrazu twarzy. Rozplotła dłonie ruszając w kierunku jednego z foteli na którym zasiadła, splatając długie palce na nogach. Przekrzywiła lekko głowę przesuwając wzrok z niej na Alpharda. Przyjaciółmi? Szczerze w to wątpiła. Zaufanie, o to nawet go nie posądzała. Miała swoje własne plany, które nie znane były tylko jej samej. Wróciła spojrzeniem do kobiety.
Gwarantem porozumienia. Słowa przesunęły się po jej umyśle gładko, jednak wzmożyły czujność. Miała czemuś zaświadczać, coś zobaczyć. Ale Deirdre nadal skąpiła informacji. Uniosła jednak z dłoni ku górze, smukłe palce ruszyły w wędrówkę do dolnej wargi, ale zatrzymała je, odkładając rękę na wcześniejsze miejsce.
- Przejdźmy do konkretów. - poprosiła zwięźle, nie potrzebowała ładnych słów, czy zawoalowanych tłumaczeń. Chciała dowiedzieć się, po co zjawiła się w tym miejscu dzisiaj i jaka miała należeć do niej rola.
- Zapędzasz się. - zwróciła się najpierw do niego, ze spokojem, który rzadko kiedy opuszczał jej bok. Nie skomentowała w żaden inny sposób wypowiedzianych słów, przenosząc swoją uwagę na inicjatorkę tego wieczoru. - Twoja przeszłość niezmiennie będzie twoja. Postanowiliście skłamać na temat swojej znajomości. Za kłamstwami często skrywa się sekrety. To była racjonalna teza, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i dane. - tłumaczyła spokojnie, nie zmieniając położenia własnej uwagi. - Wiesz gdzie leży moja lojalność. - zaznaczyła, wypowiadając kolejne słowa melodyjnym, przyjemnym dla ucha tonem. Potrafiła myśleć samodzielnie i samodzielnie docierać do informacji czy odpowiedzi, gdy sytuacja tego wymagała. Nie była naiwna czy ufna. Działa w kuluarach, czasem niewidocznie, ale to nie znaczyło, że nie skutecznie. - Uznaję twoje dzieci. - stwierdziła, nie sądząc by musiała dodawać, że ma nadzieję nie pożałować swojej decyzji. Postanowiła je zaakceptować, uznać za fakt, że w ich żyłach płynie w krew Rosierów, co nie znaczyło, że ich życie będzie lżejsze. Ale od tego momentu, zyskiwały - zarówno ona, jak i one - jej wsparcie i protekcje. Nic jednak nie było wyższe statusem niż polecenia jej brata i jego decyzje.
Wysłuchała kolejnych słów nie zmieniając łagodnego wyrazu twarzy. Rozplotła dłonie ruszając w kierunku jednego z foteli na którym zasiadła, splatając długie palce na nogach. Przekrzywiła lekko głowę przesuwając wzrok z niej na Alpharda. Przyjaciółmi? Szczerze w to wątpiła. Zaufanie, o to nawet go nie posądzała. Miała swoje własne plany, które nie znane były tylko jej samej. Wróciła spojrzeniem do kobiety.
Gwarantem porozumienia. Słowa przesunęły się po jej umyśle gładko, jednak wzmożyły czujność. Miała czemuś zaświadczać, coś zobaczyć. Ale Deirdre nadal skąpiła informacji. Uniosła jednak z dłoni ku górze, smukłe palce ruszyły w wędrówkę do dolnej wargi, ale zatrzymała je, odkładając rękę na wcześniejsze miejsce.
- Przejdźmy do konkretów. - poprosiła zwięźle, nie potrzebowała ładnych słów, czy zawoalowanych tłumaczeń. Chciała dowiedzieć się, po co zjawiła się w tym miejscu dzisiaj i jaka miała należeć do niej rola.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Potrafiła rozmawiać z ludźmi, oczarowywać ich słowem, kusić czułością, strofować tak, by szybko nawracali się na jedyną słuszną drogę, karać w sposób tak rozkoszny, że wracali, błagając po więcej. Spełniała się w roli manipulantki, wiedźmy o wielu twarzach, przebierającą w równie wielu maskach, by błyszczeć niezależnie od motywu przewodniego balu, diabelskiego sabatu wymagających konwersacji. Czyniła to jednak zawsze na bazie kłamstw, drobnych bądź ciężkich, skrywając siebie za grubymi kurtynami, kreując fikcję. Teraz, w dusznym od napięcia gabinecie la Fantasmagorii, miała dzielić się tylko prawdą, bolesną szczerością, przynoszącym więcej cierpienia niż ulgi łamaniem źle zrośniętych kości. A wszystko to dla niego, by udowodnić lojalność i oddanie; by zapewnić mu bezpieczeństwo, zarazem dbając o własny los. Nie czuła się w tej roli, w tym miejscu wygodnie, zwłaszcza pod czujnym spojrzeniem Melisande i nieco urażonym wzrokiem Alpharda, zachowywała jednak pozory całkowitego opanowania - a gdy usiadła w głębokim fotelu, na zmęczonej twarzy malowała się także lekka ulga. Rana po głębokim cięciu w dole brzucha ciągle dawała o sobie znać, lecz dyskomfort cielesny był najmniejszym z problemów madame Mericourt.
Dwa najbardziej aktualne znajdowały się przed nią: w postaci ostro reagującego na sugestie niemoralności lorda i wyniosłej damy. Deirdre bez mrugnięcia okiem przyjęła potwierdzenie bruneta, szczere, równie rzeczowe: cisnący się na usta komentarz o zaskakującej jak na młodego szlachcica wstrzemięźliwości zostawiła dla siebie. Tak samo jak zaciekawienie wynikające z sugestii rzuconej w stronę brunetki. A więc mieli wspólne tematy; postanowiła nie drążyć tematu, kwestia tajemniczego lorda o wątpliwych intencjach nie nadawała się do budowania mostów, raczej prowokowałaby rosnące napięcie. Dopiero wygłoszone przez elegancką Melisande zdania wywołały na twarzy skośnookiej jakąś reakcję; ponowne zdziwienie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. - Okoliczności i dane- powtórzyła tylko, powoli, w zastanowieniu przyglądając się jasnej twarzy Rosierówny. Czy danymi była właśnie jej przeszłość, wenusjańska historia, zdradzona przez rozwścieczoną Fantine? - Ufasz mi, Melisande? Czy moja przeszłość przesłania ci ocenę mego zaangażowania oraz szacunku dla rodu z Kent? - spytała spokojnie, bez pretensji. Znów odpuściła święte oburzenie, sprowadziła ich tu nie po to, by kruszyć kopie - a wręcz przeciwnie, by upewnić się co do ich lojalności.
Słysząc to magiczne słowo, wyprostowała się na fotelu, zaplatając przed sobą blade dłonie. - Wiem, Melisande. I każdy w tym pomieszczeniu, jest zobowiązany do lojalności wobec tego samego czarodzieja - zaczęła cicho, swobodnie; wierność Melisande wynikała z krwi, a posłuszeństwo Deirdre i Alpharda - z posługi u Czarnego Pana, z mrocznej magii, która złączyła ich w szacunku wobec Jego najbliższego sługi, czarnoksiężnika, budzącego zarówno w niej, jak i w Blacku, śmiertelne przerażenie. Połączone z dumą i fascynacją; wprawny polityk mógł niedługo zwiększyć swe wpływy, stać się kimś potężnym, niezbędnym w ministerialnym środowisku. O ile miał zachować się rozsądnie, a o tym - musiała się upewnić.
Długie palce, odcinające się wyraźnie od czerni sukni, zadrżały lekko, gdy Melisande wspomniała o dzieciach. Prawie o nich zapomniała, wsiąkając w atmosferę Fantasmagorii, skupiona na kluczowym zadaniu. Ciągle nie mogła się do tego przyzwyczaić: do obecności bliźniąt w jej życiu i zarazem do podejścia Melisande, do łaski, jaką jej okazała. Wspaniałomyślności, budzącej jednocześnie wdzięczność i poczucie upokorzenia; nie zależało jej na tych nieporadnych stworzeniach, nie snuła mrzonek o jakimkolwiek uznaniu ich przez samego Rosiera, ale wbrew sobie bała się o ich przyszłość. - Wiem, Melisande - odparła tylko cicho, nie patrząc na Alpharda. Tak, lady Rosier wiedziała, była jedną z niewielu osób, które Tristan dopuścił do sekretów Białej Willi. Inną był Alphard, lecz on nie cieszył się zaufaniem rodu Róż. I to stanowiło fundament deszczowego, ponurego wieczoru.
- I Alphard także o tym wie - ciągnęła, w końcu przechodząc do meritum, przenosząc wzrok na Blacka, by rozłożyć karty na wyimaginowanym stole. Nie tym przeznaczonym do ruletki, nie było tu miejsca na ślepy los. - I nie tylko o tym. Posiadasz zbyt dużo informacji, które, gdyby wpadły w niepowołane ręce, zaszkodziłyby nestorowi Rosierów - mówiła konkretnie, bez emocji, spoglądając ze spokojem w ciemne oczy mężczyzny. - Jesteś mi przyjacielem, wierzę, że nigdy nie zadziałałbyś przeciwko mnie - i że nie byłbyś na tyle głupi, by w jakikolwiek sposób narażać dobre imię lorda, któremu winny jesteś posłuszeństwo - zaakcentowała pewnie, z odrobiną surowości; był Rycerzem Walpurgii, ciążyła na nim wielka odpowiedzialność, równie wielka co możliwośći, roztoczone przez Czarnego Pana - ale muszę mieć pewność. Całkowitą - że nigdy świadomie nie wykorzystasz informacji, które posiadasz, by zadziałać na szkodę rodu Rosier - uniosła lekko podbródek, ostrym, ale stoickim spojrzeniem próbując ugasić płomień, który zapewne miał buchnąć z oczu Alpharda. A może dorósł, dojrzał; może rozumiał powagę sytuacji, relacji, w jakiej się znaleźli? - Proponuję więc, byś złożył mi przysięgę; przysięgę, która rozwieje wszelkie wątpliwości i która pomoże nam współpracować. Walczyć i odnosić wspólne sukcesy - kontynuowała, ale w jej głosie nie brzmiała prośba; było to raczej polecenie. - Wierzę, że twój zdrowy rozsądek podpowiada ci to samo rozwiązanie - i że uda nam się dzisiaj podtrzymać łączącą nas przyjaźń. To jedyna droga, Alphardzie - zakończyła już łagodniej, z poważnym spojrzeniem; musiał to wiedzieć, pojąć, że nie istnieje lepsza droga. Trudna, może godząca w jego dumę, ale tak naprawdę mająca zapewnić mu lepszą sytuację. Stabilny, trwały sojusz z wpływowym rodem. A także - pamięć; pamięć o ich przyjaźni. - Dlatego chciałam, Melisande, byś była świadkiem, gwarantem tej rozmowy. Jako reprezentantka rodu, zaufana siostra nestora i ktoś, kto zachowa obiektywizm oraz dyskrecję - przeniosła wzrok na Melisande. Dzisiejszy wieczór miał być ważny również dla niej, być pomostem ponad nieporozumieniami, a może nawet szansą, by ujrzeć w Blacku czarodzieja odpowiedzalnego, gotowego do budowania mostów, a nie zrywania ich w napadzie chaosu. Na razie jednak - czekała; czekała na reakcję, odpowiedź, zmianę w gęstniejącym powietrzu, utrudniającym nabranie głębszego oddechu.
Dwa najbardziej aktualne znajdowały się przed nią: w postaci ostro reagującego na sugestie niemoralności lorda i wyniosłej damy. Deirdre bez mrugnięcia okiem przyjęła potwierdzenie bruneta, szczere, równie rzeczowe: cisnący się na usta komentarz o zaskakującej jak na młodego szlachcica wstrzemięźliwości zostawiła dla siebie. Tak samo jak zaciekawienie wynikające z sugestii rzuconej w stronę brunetki. A więc mieli wspólne tematy; postanowiła nie drążyć tematu, kwestia tajemniczego lorda o wątpliwych intencjach nie nadawała się do budowania mostów, raczej prowokowałaby rosnące napięcie. Dopiero wygłoszone przez elegancką Melisande zdania wywołały na twarzy skośnookiej jakąś reakcję; ponowne zdziwienie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. - Okoliczności i dane- powtórzyła tylko, powoli, w zastanowieniu przyglądając się jasnej twarzy Rosierówny. Czy danymi była właśnie jej przeszłość, wenusjańska historia, zdradzona przez rozwścieczoną Fantine? - Ufasz mi, Melisande? Czy moja przeszłość przesłania ci ocenę mego zaangażowania oraz szacunku dla rodu z Kent? - spytała spokojnie, bez pretensji. Znów odpuściła święte oburzenie, sprowadziła ich tu nie po to, by kruszyć kopie - a wręcz przeciwnie, by upewnić się co do ich lojalności.
Słysząc to magiczne słowo, wyprostowała się na fotelu, zaplatając przed sobą blade dłonie. - Wiem, Melisande. I każdy w tym pomieszczeniu, jest zobowiązany do lojalności wobec tego samego czarodzieja - zaczęła cicho, swobodnie; wierność Melisande wynikała z krwi, a posłuszeństwo Deirdre i Alpharda - z posługi u Czarnego Pana, z mrocznej magii, która złączyła ich w szacunku wobec Jego najbliższego sługi, czarnoksiężnika, budzącego zarówno w niej, jak i w Blacku, śmiertelne przerażenie. Połączone z dumą i fascynacją; wprawny polityk mógł niedługo zwiększyć swe wpływy, stać się kimś potężnym, niezbędnym w ministerialnym środowisku. O ile miał zachować się rozsądnie, a o tym - musiała się upewnić.
Długie palce, odcinające się wyraźnie od czerni sukni, zadrżały lekko, gdy Melisande wspomniała o dzieciach. Prawie o nich zapomniała, wsiąkając w atmosferę Fantasmagorii, skupiona na kluczowym zadaniu. Ciągle nie mogła się do tego przyzwyczaić: do obecności bliźniąt w jej życiu i zarazem do podejścia Melisande, do łaski, jaką jej okazała. Wspaniałomyślności, budzącej jednocześnie wdzięczność i poczucie upokorzenia; nie zależało jej na tych nieporadnych stworzeniach, nie snuła mrzonek o jakimkolwiek uznaniu ich przez samego Rosiera, ale wbrew sobie bała się o ich przyszłość. - Wiem, Melisande - odparła tylko cicho, nie patrząc na Alpharda. Tak, lady Rosier wiedziała, była jedną z niewielu osób, które Tristan dopuścił do sekretów Białej Willi. Inną był Alphard, lecz on nie cieszył się zaufaniem rodu Róż. I to stanowiło fundament deszczowego, ponurego wieczoru.
- I Alphard także o tym wie - ciągnęła, w końcu przechodząc do meritum, przenosząc wzrok na Blacka, by rozłożyć karty na wyimaginowanym stole. Nie tym przeznaczonym do ruletki, nie było tu miejsca na ślepy los. - I nie tylko o tym. Posiadasz zbyt dużo informacji, które, gdyby wpadły w niepowołane ręce, zaszkodziłyby nestorowi Rosierów - mówiła konkretnie, bez emocji, spoglądając ze spokojem w ciemne oczy mężczyzny. - Jesteś mi przyjacielem, wierzę, że nigdy nie zadziałałbyś przeciwko mnie - i że nie byłbyś na tyle głupi, by w jakikolwiek sposób narażać dobre imię lorda, któremu winny jesteś posłuszeństwo - zaakcentowała pewnie, z odrobiną surowości; był Rycerzem Walpurgii, ciążyła na nim wielka odpowiedzialność, równie wielka co możliwośći, roztoczone przez Czarnego Pana - ale muszę mieć pewność. Całkowitą - że nigdy świadomie nie wykorzystasz informacji, które posiadasz, by zadziałać na szkodę rodu Rosier - uniosła lekko podbródek, ostrym, ale stoickim spojrzeniem próbując ugasić płomień, który zapewne miał buchnąć z oczu Alpharda. A może dorósł, dojrzał; może rozumiał powagę sytuacji, relacji, w jakiej się znaleźli? - Proponuję więc, byś złożył mi przysięgę; przysięgę, która rozwieje wszelkie wątpliwości i która pomoże nam współpracować. Walczyć i odnosić wspólne sukcesy - kontynuowała, ale w jej głosie nie brzmiała prośba; było to raczej polecenie. - Wierzę, że twój zdrowy rozsądek podpowiada ci to samo rozwiązanie - i że uda nam się dzisiaj podtrzymać łączącą nas przyjaźń. To jedyna droga, Alphardzie - zakończyła już łagodniej, z poważnym spojrzeniem; musiał to wiedzieć, pojąć, że nie istnieje lepsza droga. Trudna, może godząca w jego dumę, ale tak naprawdę mająca zapewnić mu lepszą sytuację. Stabilny, trwały sojusz z wpływowym rodem. A także - pamięć; pamięć o ich przyjaźni. - Dlatego chciałam, Melisande, byś była świadkiem, gwarantem tej rozmowy. Jako reprezentantka rodu, zaufana siostra nestora i ktoś, kto zachowa obiektywizm oraz dyskrecję - przeniosła wzrok na Melisande. Dzisiejszy wieczór miał być ważny również dla niej, być pomostem ponad nieporozumieniami, a może nawet szansą, by ujrzeć w Blacku czarodzieja odpowiedzalnego, gotowego do budowania mostów, a nie zrywania ich w napadzie chaosu. Na razie jednak - czekała; czekała na reakcję, odpowiedź, zmianę w gęstniejącym powietrzu, utrudniającym nabranie głębszego oddechu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Czuł się stłamszony przez okoliczności, w jakich się znalazł; zwłaszcza towarzystwo było czynnikiem mocno deprymującym. Został osaczony przez oczekiwania jednej czarownicy i analityczne podejście drugiej. Ich spojrzenia budziły w nim frustrację, zarazem stanowiły powód, dla którego za nic nie chciał stracić kontroli nad swoim zachowaniem. Właśnie z tego powodu wolał utrzymywać wzrok na sylwetce, którą znał zdecydowanie lepiej, przyzwyczajony już do krytyki spływającej do niego ze strony Deirdre. Próbował chłodno podejść do obecności osoby trzeciej, jego zdaniem niepotrzebnie tu ściągniętej, ale nie sposób było nieustannie ignorować lady Rosier, kiedy wpatrywała się w niego z uwagą i z całą pewnością osądzała. Słuchał podszeptów rozsądku, walczył z naturalną skłonnością do gwałtownych reakcji, ale jak długo wytrzyma w tej dusznej atmosferze? Łapał kolejne oddechy, kąśliwe słowa zamykając w zakamarkach duszy. Szkoda tylko, że nie ze wszystkimi udawała mu się ta trudna sztuka. Lady Rosier nie chciał najwidoczniej usłyszeć całej prawdy, w której skład wchodziła przecież pożądliwość jej własnego brata. Na dodatek zarzucała im chowanie się za kłamstwami, jakby nie rozumiała, że było to jedyne rozsądne wyjście. – Sądzisz, że winniśmy ci byli prawdę? – rzucił w stronę damy pytanie, na które odpowiedź była nader prosta, aby mógł uznać je za retoryczne. Wcześniej nie widział sensu w szczerym wyjawieniu jej szczegółów tej konkretnej znajomości, choć w ostatnich tygodniach czuł potrzebę wyprostowania kilku kwestii pomiędzy nimi, aby rozwiać błędne przypuszczenia dotyczące jego osoby. Chciał ruszyć dalej, a do tego potrzebował większej przejrzystości. Obawiał się tego, że zbyt wiele tajemnic ostatecznie go pogrąży, przez co jego cele staną się nieosiągalne, choć już rysowały się jako te absurdalne. Jedno jednak niedopowiedzenie pogrzebał bezpowrotnie, a przynajmniej taką miał nadzieję, która stawała się rzeczywista, dzięki postawie Melisande. Choć zaledwie chwilę temu kazała im odpowiedzieć na niedorzeczną insynuację, jaką zawarła we wręcz bezczelnym pytaniu, to jednak po złożeniu wyjaśnieni uznała dzieci swojego brata za część rodu – niepełnoprawną i trzymaną w tajemnicy, a jednak coś znaczącą.
Znów przyszło mu się skrzywić, gdy przyjaciółka zechciała łaskawie przypomnieć o obowiązującym go posłuszeństwie, które było wynikiem jedynie hierarchicznej struktury organizacji. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że istnieje wręcz poddańcza zależność pomiędzy nim a innym lordem, którego darzył osobistą niechęcią. Jakże łatwiej by mu było, gdyby musiał odsunąć na bok tylko rodowe waśnie, rozpoczęte całe wieki przed jego narodzinami, wszak był gotów współpracować nawet z Crouchami, starając się w ich obecności w ogóle nie odwoływać do kwestii historycznych, bo gotowi byli rzucać kłamliwymi tezami. Ta jedna animozja stawała się coraz bardziej rosnącym problemem i zaradzenie mu było rozsądnym pomysłem. Niestety, inicjowane to było bez jego najmniejszej chęci, a przejaw jego dobrej woli stał się wymogiem.
Wysłuchał propozycji do końca i uparcie przylgnął plecami mocniej do oparcia fotela, z którego pragnął powstać niczym oparzony i nie brać dłużej udziału w tym cyrku. Prawą dłoń instynktownie ułożył w pięść, palce zaciskając tak mocno, że aż jego knykcie pobladły. Tyle myśli krążyło po jego głowie, tak wiele zarzutów zdążył wysnuć jego umysł we wzburzeniu. Czy kiedykolwiek mi ufałaś, Deirdre? Żywił urazę do Rosiera, lecz nigdy nie spróbowałby wystąpić przeciwko niej, aby tylko zszargać imię lorda. Naprawdę sądziła, że mógłby wykorzystać jej tajemnice, które łączyły ją z osobą Tristana? Miałby może w porywie szaleństwa ujawnić istnienie bliźniąt? Płonął z wściekłości, lecz za wszelką cenę próbował zachować spokój na twarzy, choć nie mógł uniknąć zaciśnięcia mocniej ust. To ty podjęłaś niszczące cię decyzje, lecz to ja mam za nie płacić w imię przyjaźni? Źle skonstruowana przysięga może okazać się dla niego nagłym i szybkim końcem. Musiał jednak dla własnego dobra powstrzymać się od emocjonalnych wypowiedzi. Zachowanie jakiejkolwiek równowagi przy obecnej konfiguracji zależności wymagało poświęceń. Ciekawe jednak był tego, kto jest autorem tego rozwiązania? Nie podobało mu się to, że w rolę gwaranta wcielić się miała lady Rosier. Wspomniany został jej obiektywizm, a przecież już zdążyła jasno podkreślić wobec kogo pozostaje lojalna.
– Jedyna droga – powtórzył po niej z nutą zwątpienia, jednak wciąż był w stanie zaufać jej na tyle, aby w to uwierzyć. Z pewnością ktoś malował przed nią obrazy różnych rozwiązań. Musiała nad tym długo rozmyślać, aby opracować tę pułapkę. – Już nigdy nie uwolnisz się od podjętych przez siebie decyzji – stwierdził z goryczą. Błędy przeszłości nie zostaną zmazane. Wiara w jednego mężczyznę pozbawiła ją reputacji i środków do życia, jednocześnie strącając do domu uciech, gdzie traktowana była jako towar. I choć można by pomyśleć, że jej los zmienił się na lepsze, gdy została kochanką tylko jednego mężczyzny, dobrze sytuowanego i wpływowego, Black wcale tak jej obecnego położenia nie postrzegał. To było wejście w kolejną toksyczną relację, która nigdy nie da jej nieograniczonej wolności. Na dodatek ta powstała więź zrodziła dwa owoce: żywe, kwilące, potrzebujące wielkiej ilości matczynego ciepła i chociaż odrobiny ojcowskiej uwagi. – Nie tego ci życzyłem, wiesz o tym, prawda? – pytanie, które opuściło jego usta, miało być już jedynym przejawem jakiegokolwiek oporu z jego strony. Widział ją w świecie jawnej polityki, powoli wspinającą się po szczeblach kariery w Ministerstwie Magii, aby ostatecznie zdobyć sam szczyt. Wszystko mogłaby osiągnąć sama, niczyjej protekcji nie potrzebowała. A może to resztki naiwności podpowiadały mu, że to było możliwe. Miała rację, gdy grudniowej nocy stwierdziła, że nigdy nie zrozumie połowy jej cierpień.
– Nim złożę przysięgę, chcę wyjaśnić jeszcze jedną kwestię – spojrzał na przyjaciółkę z gorliwą prośbą skrytą w ciemnym spojrzeniu, nawet jeśli wymagał od niej tym samym dłużej czerpać z cennych pokładów cierpliwości. Wreszcie powstał z miejsca, musiał się ruszyć, aby chociaż w ten sposób zdystansować się od tego szaleństwa, ale chciał też przyjrzeć się lady Rosier z innej pozycji. Choć spoglądał na nią z góry, wcale nie czuł się przez to bardziej władny wobec jej osoby. Teraz czuł potrzebę zwrócenia się do niej. – Spytałaś mnie kiedyś, dlaczego wdałem się z tobą w rozmowę na Pokątnej – zaczął ostrożnie, choć czerwcowe wspomnienie powinno być już tak odległe i nieistotne. Ale od tamtego spotkania ściągnął na siebie nieszczęście w postaci jej niechęci. – Zaledwie dwa dni wcześniej dowiedziałem się o romansie twojego brata i nie potrafiłem zatrzymać dla siebie swojej złości. Wierzę, że gdyby czas tamtego spotkania były inny, zachowałbym się inaczej i wówczas nie doszłoby też do innych zdarzeń między nami – dziś dosięgało go wiele kobiecych przekleństw. Deirdre zarzuciła mu brak zrozumienia i sprawdzało się to w tej chwili. Melisande rzekła, że będzie kiedyś żałował odrzucenia wyciągniętej przez nią dłoni i to też działo się w tym momencie. Czuł się pokonany w tej chorej grze przez widmo lorda Rosiera, kiedy ten nawet fizycznie nie partycypował w obecnym spotkaniu i zaledwie w jednej potyczce wziął udział. Gdyby wówczas po skosztowaniu słodkiego wina ostatniego wieczora festiwalu lata Alphard powstrzymał swój kąśliwy język, to znalazłby się w tej sytuacji? – Czyńmy naszą powinność.
Znów przyszło mu się skrzywić, gdy przyjaciółka zechciała łaskawie przypomnieć o obowiązującym go posłuszeństwie, które było wynikiem jedynie hierarchicznej struktury organizacji. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że istnieje wręcz poddańcza zależność pomiędzy nim a innym lordem, którego darzył osobistą niechęcią. Jakże łatwiej by mu było, gdyby musiał odsunąć na bok tylko rodowe waśnie, rozpoczęte całe wieki przed jego narodzinami, wszak był gotów współpracować nawet z Crouchami, starając się w ich obecności w ogóle nie odwoływać do kwestii historycznych, bo gotowi byli rzucać kłamliwymi tezami. Ta jedna animozja stawała się coraz bardziej rosnącym problemem i zaradzenie mu było rozsądnym pomysłem. Niestety, inicjowane to było bez jego najmniejszej chęci, a przejaw jego dobrej woli stał się wymogiem.
Wysłuchał propozycji do końca i uparcie przylgnął plecami mocniej do oparcia fotela, z którego pragnął powstać niczym oparzony i nie brać dłużej udziału w tym cyrku. Prawą dłoń instynktownie ułożył w pięść, palce zaciskając tak mocno, że aż jego knykcie pobladły. Tyle myśli krążyło po jego głowie, tak wiele zarzutów zdążył wysnuć jego umysł we wzburzeniu. Czy kiedykolwiek mi ufałaś, Deirdre? Żywił urazę do Rosiera, lecz nigdy nie spróbowałby wystąpić przeciwko niej, aby tylko zszargać imię lorda. Naprawdę sądziła, że mógłby wykorzystać jej tajemnice, które łączyły ją z osobą Tristana? Miałby może w porywie szaleństwa ujawnić istnienie bliźniąt? Płonął z wściekłości, lecz za wszelką cenę próbował zachować spokój na twarzy, choć nie mógł uniknąć zaciśnięcia mocniej ust. To ty podjęłaś niszczące cię decyzje, lecz to ja mam za nie płacić w imię przyjaźni? Źle skonstruowana przysięga może okazać się dla niego nagłym i szybkim końcem. Musiał jednak dla własnego dobra powstrzymać się od emocjonalnych wypowiedzi. Zachowanie jakiejkolwiek równowagi przy obecnej konfiguracji zależności wymagało poświęceń. Ciekawe jednak był tego, kto jest autorem tego rozwiązania? Nie podobało mu się to, że w rolę gwaranta wcielić się miała lady Rosier. Wspomniany został jej obiektywizm, a przecież już zdążyła jasno podkreślić wobec kogo pozostaje lojalna.
– Jedyna droga – powtórzył po niej z nutą zwątpienia, jednak wciąż był w stanie zaufać jej na tyle, aby w to uwierzyć. Z pewnością ktoś malował przed nią obrazy różnych rozwiązań. Musiała nad tym długo rozmyślać, aby opracować tę pułapkę. – Już nigdy nie uwolnisz się od podjętych przez siebie decyzji – stwierdził z goryczą. Błędy przeszłości nie zostaną zmazane. Wiara w jednego mężczyznę pozbawiła ją reputacji i środków do życia, jednocześnie strącając do domu uciech, gdzie traktowana była jako towar. I choć można by pomyśleć, że jej los zmienił się na lepsze, gdy została kochanką tylko jednego mężczyzny, dobrze sytuowanego i wpływowego, Black wcale tak jej obecnego położenia nie postrzegał. To było wejście w kolejną toksyczną relację, która nigdy nie da jej nieograniczonej wolności. Na dodatek ta powstała więź zrodziła dwa owoce: żywe, kwilące, potrzebujące wielkiej ilości matczynego ciepła i chociaż odrobiny ojcowskiej uwagi. – Nie tego ci życzyłem, wiesz o tym, prawda? – pytanie, które opuściło jego usta, miało być już jedynym przejawem jakiegokolwiek oporu z jego strony. Widział ją w świecie jawnej polityki, powoli wspinającą się po szczeblach kariery w Ministerstwie Magii, aby ostatecznie zdobyć sam szczyt. Wszystko mogłaby osiągnąć sama, niczyjej protekcji nie potrzebowała. A może to resztki naiwności podpowiadały mu, że to było możliwe. Miała rację, gdy grudniowej nocy stwierdziła, że nigdy nie zrozumie połowy jej cierpień.
– Nim złożę przysięgę, chcę wyjaśnić jeszcze jedną kwestię – spojrzał na przyjaciółkę z gorliwą prośbą skrytą w ciemnym spojrzeniu, nawet jeśli wymagał od niej tym samym dłużej czerpać z cennych pokładów cierpliwości. Wreszcie powstał z miejsca, musiał się ruszyć, aby chociaż w ten sposób zdystansować się od tego szaleństwa, ale chciał też przyjrzeć się lady Rosier z innej pozycji. Choć spoglądał na nią z góry, wcale nie czuł się przez to bardziej władny wobec jej osoby. Teraz czuł potrzebę zwrócenia się do niej. – Spytałaś mnie kiedyś, dlaczego wdałem się z tobą w rozmowę na Pokątnej – zaczął ostrożnie, choć czerwcowe wspomnienie powinno być już tak odległe i nieistotne. Ale od tamtego spotkania ściągnął na siebie nieszczęście w postaci jej niechęci. – Zaledwie dwa dni wcześniej dowiedziałem się o romansie twojego brata i nie potrafiłem zatrzymać dla siebie swojej złości. Wierzę, że gdyby czas tamtego spotkania były inny, zachowałbym się inaczej i wówczas nie doszłoby też do innych zdarzeń między nami – dziś dosięgało go wiele kobiecych przekleństw. Deirdre zarzuciła mu brak zrozumienia i sprawdzało się to w tej chwili. Melisande rzekła, że będzie kiedyś żałował odrzucenia wyciągniętej przez nią dłoni i to też działo się w tym momencie. Czuł się pokonany w tej chorej grze przez widmo lorda Rosiera, kiedy ten nawet fizycznie nie partycypował w obecnym spotkaniu i zaledwie w jednej potyczce wziął udział. Gdyby wówczas po skosztowaniu słodkiego wina ostatniego wieczora festiwalu lata Alphard powstrzymał swój kąśliwy język, to znalazłby się w tej sytuacji? – Czyńmy naszą powinność.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyuczona pewność siebie, a może w pewnych momentach już buta, tworzyła ją całą od czasu, gdy wyruszyła w świat wypuszczona z murów rodzinnej rezydencji. Nie bała się mówić tego, co myśli, choć jej rozsądek był zawsze dobrym doradcą, wiedziała więc kiedy przed jakimś wspomnieniem lepiej się powstrzymać - czy wręcz - wykorzystać kłamstwo by osiągnąć to, po co zmierzała. Tutaj na jej własnym - w jakiś sposób - terenie, wśród tych konkretnych osób nie czuła potrzeby by sięgać po kłamstwa, czy też zatajać jakieś wnioski czy słowa. Tak jak zakładała, jej pytanie nie pozostało bez echa. Deirdre zdawała się urażona - co znów, w jej prywatnym odczuciu było dość dziwne, zważywszy uwagę na fakt, jakim zajęciem parała się wcześniej. Black zaś zdawał się po prostu zły, złość swą chowając całkiem umiejętnie, ta jednak odbijała się w jego oczach, gdy rzucił pomiędzy nich pytanie przeniosła stalowo niebieskie spojrzenie.
- Nic żeście mi winni nie byli. - odpowiedziała mu, mimo, że pytanie z założenie mogło posiadać tylko jedną odpowiedź. Wzruszyła lekko ramionami, unosząc dłoń, by odgarnąć na bok kosmyk sprężystych loków. - Akcja wywołuje reakcję, rozmawialiśmy już nad tym. Chcesz bym zagłębiła się w ten temat raz jeszcze, tutaj? - potrafiła zmienić zdanie, przyznać się do popełnienia błędu, gdy ktoś wykazał błąd w jej logice. Z jednego punktu widzenia, zgodnie z słowami które wypowiedziała ani Alphard, ani Deirdre nie byli zobligowani do tego, by uraczyć ją prawdą na temat ich własnej znajomość. Z drugiego zaś, zatajenie tego z jej punktu widzenia, mogło skrywać coś, co chcieli ukryć. Za kłamstwami, kryły się sekrety - dokładnie tak jak powiedziała. Zamierzała to sprawdzić, skoro miała ku temu okazję. Jej wzrok przesunął się na kobietę a jedna z jej brwi uniosła się lekko ku górze, słowa przekrzywiła się łagodnie w prawą stronę.
- Ufam sobie i własnym osądom. - odpowiedziała spokojnie nie odejmując od niej tęczówek. - Każdy z nas niesie za sobą przeszłość, której się nie wyrzeknie. Wierzę jednak, że nie masz w zamiarze działać na naszą szkodę. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Czymże właściwie było zaufanie samo w sobie? Jednoznacznie trudne do określenia dla Melisande, nie potrafiącej zaufać komuś ponad siebie i brata. Wierzyła w dobre intencje Deirdre, wierzyła w to, że ta nie zamierzała działać przeciw nim, ale pamiętała, że jak każdy - była człowiekiem. Swoje życie, potrafiła złożyć tylko w jednych dłoniach i tylko im oddać się całkowicie. Tym było dla niej zaufanie. Kolejnych jej słów wysłuchała opuszczając brew i prostując się w siedzeniu. Zmrużyła odrobinę oczy skrywające błękitno-stalowe tęczówki. Oboje nie byli tutaj przez przypadek i Deirdre w końcu postanowiła przedstawić wszystko całkowicie. Nie odzywała się, gdy zwracała się stricte w jego kierunku. Gdy wszystkie części składały się do siebie, tworząc obraz powodu, dla którego zostali tutaj zebrani bezwiednie zacisnęła dłoń w pięść, zgarniając odrobinę tkaniny spódnicy. Bezsprzeczny przymus do zakreślenia ram, wokół własnej woli, której nie mógł odmówić. Uniosła podbródek ku górze, rozluźniając dłoń. Nie podobała jej się ta droga, bowiem godziła w osobistą wolność nad którym wpływ miał mieć ktoś inny. Coś innego. Ale z perspektywy jej samej i ich rodu dawał pewność. Zmarszczyła lekko brwi, unosząc dłoń do malinowych warg. Nie drgnęła, gdy Alphard w końcu się odezwał. Nie zerknęła w jego kierunku, wpatrując się w nieokreślony punkt przed sobą. Odsunęła dłoń, gdy z ust Deirdre padło jej imię, skupiając wzrok znów na niej. Ruch obok przeniósł jej uwagę. Zadarła wyżej brodę skupiając wzrok na bladej twarzy. Jej brwi uniosły się, gdy zaczął mówić tłumacząc dalej. Więc jednak, to miało związek z Tristanem, choć wtedy ani ona ani jej brat nie mogli być tego świadomi gdy rozmawiali w różanej altanie.
- Dziękuję, Alphardzie. - powiedziała jedynie, ciszej niż poprzednio. Nie żałowała żadnego ze spotkań, te mimo wszystko przyniosły jej coś, czego nie mogła uświadczyć często. - Choć znów, niektóre z nich były całkiem ciekawe. - dodała jeszcze, przenosząc powoli wzrok na Deirdre, której jeszcze nie odpowiedziała. Zacisnęła na kilka chwil wargi.
- Skonstruujesz ją tak, żeby nie umierał przy pomniejszej zniewadze? - zapytała kobiety unosząc niemarwo kącik ust ku górze. - Ostatnie czego potrzebuję, to Black potakujący mi przy każdym zdaniu. - dodała, żartując choć nie znalazła się w tym wcześniejsza lekkość. Przysięga, miała zapobiec działaniu przeciwko nim, ale Black wyrażający się zbyt pochlebnie o nich z pewnością zwróciłby uwagę. Jej brwi pozostawały lekko zmarszczone, gdy zastanawiała się nad wszystkim co padło dzisiaj w tym miejscu. Podniosła się w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
- Nic żeście mi winni nie byli. - odpowiedziała mu, mimo, że pytanie z założenie mogło posiadać tylko jedną odpowiedź. Wzruszyła lekko ramionami, unosząc dłoń, by odgarnąć na bok kosmyk sprężystych loków. - Akcja wywołuje reakcję, rozmawialiśmy już nad tym. Chcesz bym zagłębiła się w ten temat raz jeszcze, tutaj? - potrafiła zmienić zdanie, przyznać się do popełnienia błędu, gdy ktoś wykazał błąd w jej logice. Z jednego punktu widzenia, zgodnie z słowami które wypowiedziała ani Alphard, ani Deirdre nie byli zobligowani do tego, by uraczyć ją prawdą na temat ich własnej znajomość. Z drugiego zaś, zatajenie tego z jej punktu widzenia, mogło skrywać coś, co chcieli ukryć. Za kłamstwami, kryły się sekrety - dokładnie tak jak powiedziała. Zamierzała to sprawdzić, skoro miała ku temu okazję. Jej wzrok przesunął się na kobietę a jedna z jej brwi uniosła się lekko ku górze, słowa przekrzywiła się łagodnie w prawą stronę.
- Ufam sobie i własnym osądom. - odpowiedziała spokojnie nie odejmując od niej tęczówek. - Każdy z nas niesie za sobą przeszłość, której się nie wyrzeknie. Wierzę jednak, że nie masz w zamiarze działać na naszą szkodę. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Czymże właściwie było zaufanie samo w sobie? Jednoznacznie trudne do określenia dla Melisande, nie potrafiącej zaufać komuś ponad siebie i brata. Wierzyła w dobre intencje Deirdre, wierzyła w to, że ta nie zamierzała działać przeciw nim, ale pamiętała, że jak każdy - była człowiekiem. Swoje życie, potrafiła złożyć tylko w jednych dłoniach i tylko im oddać się całkowicie. Tym było dla niej zaufanie. Kolejnych jej słów wysłuchała opuszczając brew i prostując się w siedzeniu. Zmrużyła odrobinę oczy skrywające błękitno-stalowe tęczówki. Oboje nie byli tutaj przez przypadek i Deirdre w końcu postanowiła przedstawić wszystko całkowicie. Nie odzywała się, gdy zwracała się stricte w jego kierunku. Gdy wszystkie części składały się do siebie, tworząc obraz powodu, dla którego zostali tutaj zebrani bezwiednie zacisnęła dłoń w pięść, zgarniając odrobinę tkaniny spódnicy. Bezsprzeczny przymus do zakreślenia ram, wokół własnej woli, której nie mógł odmówić. Uniosła podbródek ku górze, rozluźniając dłoń. Nie podobała jej się ta droga, bowiem godziła w osobistą wolność nad którym wpływ miał mieć ktoś inny. Coś innego. Ale z perspektywy jej samej i ich rodu dawał pewność. Zmarszczyła lekko brwi, unosząc dłoń do malinowych warg. Nie drgnęła, gdy Alphard w końcu się odezwał. Nie zerknęła w jego kierunku, wpatrując się w nieokreślony punkt przed sobą. Odsunęła dłoń, gdy z ust Deirdre padło jej imię, skupiając wzrok znów na niej. Ruch obok przeniósł jej uwagę. Zadarła wyżej brodę skupiając wzrok na bladej twarzy. Jej brwi uniosły się, gdy zaczął mówić tłumacząc dalej. Więc jednak, to miało związek z Tristanem, choć wtedy ani ona ani jej brat nie mogli być tego świadomi gdy rozmawiali w różanej altanie.
- Dziękuję, Alphardzie. - powiedziała jedynie, ciszej niż poprzednio. Nie żałowała żadnego ze spotkań, te mimo wszystko przyniosły jej coś, czego nie mogła uświadczyć często. - Choć znów, niektóre z nich były całkiem ciekawe. - dodała jeszcze, przenosząc powoli wzrok na Deirdre, której jeszcze nie odpowiedziała. Zacisnęła na kilka chwil wargi.
- Skonstruujesz ją tak, żeby nie umierał przy pomniejszej zniewadze? - zapytała kobiety unosząc niemarwo kącik ust ku górze. - Ostatnie czego potrzebuję, to Black potakujący mi przy każdym zdaniu. - dodała, żartując choć nie znalazła się w tym wcześniejsza lekkość. Przysięga, miała zapobiec działaniu przeciwko nim, ale Black wyrażający się zbyt pochlebnie o nich z pewnością zwróciłby uwagę. Jej brwi pozostawały lekko zmarszczone, gdy zastanawiała się nad wszystkim co padło dzisiaj w tym miejscu. Podniosła się w oczekiwaniu na to, co miało nadejść.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wchodziła już pomiędzy wzburzoną czerń Blacka a ostre kolce róży Rosierówny: zostawiała ich samym sobie, przekonana, że mogliby rozładować wibrujące pomiędzy nimi napięcie w przyjemniejszy sposób, pomagający budować mosty pomiędzy szanowanymi rodami. Potrzebowali ich bardziej niż murów nieufności, zasieków stawianych z groźnych pretensji, wilczych dołów pozornej sympatii. Tylko razem, ramię w ramię z innymi rozsądnymi czarodziejami o odpowiednim pochodzeniu mogli stawić czoła napływowi plugastwa i terrorystów pragnących zakłócić spokojne życie magicznej Wielkiej Brytanii.
Tak, mimo sytuacji, w jakiej się znaleźli, Deirdre dalej myślała o większym dobru, o szerszej perspektywie, o polityce, uciekając w bezpieczne, znajome rejony ogólnospołecznej sprawiedliwości, by uciec przed...wyrzutami sumienia? Czy to właśnie czuła, spoglądając w śmiałe, choć pełne goryczy oczy Alpharda? Słowa, które wypowiedział, zaciskając dłonie w stężałe złością pięści, trafiły na podatny grunt, głębiej niż mogłaby przypuszczać. Stała się wrażliwsza, stalowa zbroja miała coraz więcej luk, jakby macierzyństwo osłabiało ją dalej, nie tylko fizycznie, ale głównie w sferze emocji, których z zaangażowaniem wyrzekała się przez ostatnie lata. Chłód ścisnął jej serce - dziwne, obce wrażenie. Miał rację, tak podpowiadała zduszona do cna intuicja; miał rację, nie istniało już wyjście ewakuacyjne, splotła swój żywot z Rosierem, podlegała mu w każdym elemencie swego życia, nierozerwalnie związana z jego rozkazami. Wskazówki zegara mknęły do przodu, nie miała możliwości cofnięcia czasu, naprawienia błędów - musiała czerpać siłę z tego, kim się stała, skoncentrować się na sile i potędze, nie na paraliżującym lęku o przyszłość.
Pewna była tylko tego: prawdy, jaką przekazywała Blackowi i Melisande. To musiało się tak skończyć, a choć Wieczysta Przysięga budziła w większości czarodziejów przerażenie, to w odpowiednich okolicznościach - i zaufanych rękach - mogła być solidną podstawą pod porozumienie, budowę nowej, lepszej relacji, pozbawionej jakichkolwiek wątpliwości. - Wiem, Alphardzie. Wiem - odparła cicho, spojrzeniem skośnych oczu przekazując mu znacznie więcej. Indoktrynacja Rosiera nie dosięgnęła drobnego elementu dawnej Deirdre, zdającej sobie sprawę z potrzasku. I z konsekwencji wyborów, jakie nie były do końca nawet w pełni jej. - Wierzę, że przysięga sprawi, że będziemy mogli zacząć od nowa - będzie zapewnieniem, gestem dobrej woli - kontynuowała, przesuwając spojrzenie na Melisande. Jak zwykle czujną, poważną, obserwującą z dystansu wysłanniczkę rodu z Kent. Każdemu z nich zależało na bezpieczeństwie swych bliskich oraz nawarstwaiających się gdzieś pomiędzy sekretów, które nie mogły wyjść na światło dzienne. Mericourt skinęła lekko głową, poprawiając przód sukni, jakby szykowała się do podpisania ważnego dokumentu dla Ministra - w gabinecie dalej panował półmrok, ciepły jednak od buzującego w kominku ognia, lśniącego setką błysków w spływających po wysokich szybach kroplach deszczu. Piękne, prawie czułe okoliczności zawarcia magicznego sojuszu.
Przemyślanego; długo warzyła słowa, jakie zamierzała zamienić w lśniące złotem nicie Wieczystej Przysięgi: nigdy nie naraziłaby Alpharda na ryzyko, mimo wszystko - i wbrew wszystkiemu - dalej uważała go za jednego z niewielu bliskch przyjaciół. - Złoży tę przysięgę właśnie po to, by nie groziła mu śmierć - odpowiedziała Melisande, ale spoglądała dalej na Alpharda; czy rozumiał, mimo urażonej dumy i wymuszonej zgody, że robiła to także dla jego dobra? By go chronić, by mogli dalej się przyjaźnić albo chociaż próbować odbudowywać nadwyrężoną ostatnimi miesiącami więź. Chciała, by to pojął, może nie w tym ciężkim, poważnym momencie, lecz miała nadzieję, że w końcu to pojmie. To naprawdę była jedyna droga, bezpieczna dla nich obojga. Ostatnie słowa Alpharda, skierowane ku lady Rosier, i na twarzy Deirdre wywołały lekki, ledwo zauważalny uśmiech. Spodobał się jej ten gest, słowa wyjaśnienia, ale także i odpowiedź Melisande, lżejsza i pomimo ironii wyrażająca troskę o los najwspanialej irytującego ją lorda Blacka.
- Dziękuję - powiedziała, gdy w końcu stanęli razem, blisko siebie, na wyciągnięcie ramion, a słowo to nie padało z ust Dei często, ba, ostatnimi czasy nie padało - szczerze - praktycznie wcale. Dziękowała Melisande za to, że się tu zjawiła, że zgodziła się zostać gwarantem, że dawała im szansę - i dziękowała Alphardowi za to, że panował nad swym wybuchowym charakterem. Tak bardzo dojrzał w ciągu ostatnich miesięcy, potrafił nad sobą panować; już nie wątpiła w to, że jest godny miana Rycerza Walpurgii.
Wyciągnęła przed siebie bladą dłoń, zimną, ale zdecydowaną, czekając, aż Black splecie własne palce z jej, w uścisku mającym niewiele wspólnego z wyrazem wsparcia czy wspomaganej amortencją namiętności. - Czy przysięgasz zachować w tajemnicy informacje o ojcu moich dzieci i nie wykorzystać szkodliwie wiedzy o tym, co łączy mnie z lordem Rosierem? - mówiła pewnie, spokojnie, starannie wypowiadając każde słowo. - I czy przysięgasz, że nigdy w pełni świadomie i z premedytacją nie uczynisz nic, co mogłoby zaszkodzić rodzinie Rosierów? - Dłoń nie drżała, trzymała ją pewnie, spokojnie, czekając na potwierdzenie.
Tak, mimo sytuacji, w jakiej się znaleźli, Deirdre dalej myślała o większym dobru, o szerszej perspektywie, o polityce, uciekając w bezpieczne, znajome rejony ogólnospołecznej sprawiedliwości, by uciec przed...wyrzutami sumienia? Czy to właśnie czuła, spoglądając w śmiałe, choć pełne goryczy oczy Alpharda? Słowa, które wypowiedział, zaciskając dłonie w stężałe złością pięści, trafiły na podatny grunt, głębiej niż mogłaby przypuszczać. Stała się wrażliwsza, stalowa zbroja miała coraz więcej luk, jakby macierzyństwo osłabiało ją dalej, nie tylko fizycznie, ale głównie w sferze emocji, których z zaangażowaniem wyrzekała się przez ostatnie lata. Chłód ścisnął jej serce - dziwne, obce wrażenie. Miał rację, tak podpowiadała zduszona do cna intuicja; miał rację, nie istniało już wyjście ewakuacyjne, splotła swój żywot z Rosierem, podlegała mu w każdym elemencie swego życia, nierozerwalnie związana z jego rozkazami. Wskazówki zegara mknęły do przodu, nie miała możliwości cofnięcia czasu, naprawienia błędów - musiała czerpać siłę z tego, kim się stała, skoncentrować się na sile i potędze, nie na paraliżującym lęku o przyszłość.
Pewna była tylko tego: prawdy, jaką przekazywała Blackowi i Melisande. To musiało się tak skończyć, a choć Wieczysta Przysięga budziła w większości czarodziejów przerażenie, to w odpowiednich okolicznościach - i zaufanych rękach - mogła być solidną podstawą pod porozumienie, budowę nowej, lepszej relacji, pozbawionej jakichkolwiek wątpliwości. - Wiem, Alphardzie. Wiem - odparła cicho, spojrzeniem skośnych oczu przekazując mu znacznie więcej. Indoktrynacja Rosiera nie dosięgnęła drobnego elementu dawnej Deirdre, zdającej sobie sprawę z potrzasku. I z konsekwencji wyborów, jakie nie były do końca nawet w pełni jej. - Wierzę, że przysięga sprawi, że będziemy mogli zacząć od nowa - będzie zapewnieniem, gestem dobrej woli - kontynuowała, przesuwając spojrzenie na Melisande. Jak zwykle czujną, poważną, obserwującą z dystansu wysłanniczkę rodu z Kent. Każdemu z nich zależało na bezpieczeństwie swych bliskich oraz nawarstwaiających się gdzieś pomiędzy sekretów, które nie mogły wyjść na światło dzienne. Mericourt skinęła lekko głową, poprawiając przód sukni, jakby szykowała się do podpisania ważnego dokumentu dla Ministra - w gabinecie dalej panował półmrok, ciepły jednak od buzującego w kominku ognia, lśniącego setką błysków w spływających po wysokich szybach kroplach deszczu. Piękne, prawie czułe okoliczności zawarcia magicznego sojuszu.
Przemyślanego; długo warzyła słowa, jakie zamierzała zamienić w lśniące złotem nicie Wieczystej Przysięgi: nigdy nie naraziłaby Alpharda na ryzyko, mimo wszystko - i wbrew wszystkiemu - dalej uważała go za jednego z niewielu bliskch przyjaciół. - Złoży tę przysięgę właśnie po to, by nie groziła mu śmierć - odpowiedziała Melisande, ale spoglądała dalej na Alpharda; czy rozumiał, mimo urażonej dumy i wymuszonej zgody, że robiła to także dla jego dobra? By go chronić, by mogli dalej się przyjaźnić albo chociaż próbować odbudowywać nadwyrężoną ostatnimi miesiącami więź. Chciała, by to pojął, może nie w tym ciężkim, poważnym momencie, lecz miała nadzieję, że w końcu to pojmie. To naprawdę była jedyna droga, bezpieczna dla nich obojga. Ostatnie słowa Alpharda, skierowane ku lady Rosier, i na twarzy Deirdre wywołały lekki, ledwo zauważalny uśmiech. Spodobał się jej ten gest, słowa wyjaśnienia, ale także i odpowiedź Melisande, lżejsza i pomimo ironii wyrażająca troskę o los najwspanialej irytującego ją lorda Blacka.
- Dziękuję - powiedziała, gdy w końcu stanęli razem, blisko siebie, na wyciągnięcie ramion, a słowo to nie padało z ust Dei często, ba, ostatnimi czasy nie padało - szczerze - praktycznie wcale. Dziękowała Melisande za to, że się tu zjawiła, że zgodziła się zostać gwarantem, że dawała im szansę - i dziękowała Alphardowi za to, że panował nad swym wybuchowym charakterem. Tak bardzo dojrzał w ciągu ostatnich miesięcy, potrafił nad sobą panować; już nie wątpiła w to, że jest godny miana Rycerza Walpurgii.
Wyciągnęła przed siebie bladą dłoń, zimną, ale zdecydowaną, czekając, aż Black splecie własne palce z jej, w uścisku mającym niewiele wspólnego z wyrazem wsparcia czy wspomaganej amortencją namiętności. - Czy przysięgasz zachować w tajemnicy informacje o ojcu moich dzieci i nie wykorzystać szkodliwie wiedzy o tym, co łączy mnie z lordem Rosierem? - mówiła pewnie, spokojnie, starannie wypowiadając każde słowo. - I czy przysięgasz, że nigdy w pełni świadomie i z premedytacją nie uczynisz nic, co mogłoby zaszkodzić rodzinie Rosierów? - Dłoń nie drżała, trzymała ją pewnie, spokojnie, czekając na potwierdzenie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Darował sobie odpowiedź na pytanie Melisande, nie chcąc rozkładać prostego zagadnienia na zbyt wiele czynników. Przyznała mu rację, to już samo w sobie było wystarczające, choć nie czuł z tego powodu wielkiej satysfakcji, gdy rozsądek podpowiadał, że miała prawo szukać prawdy, nawet jeśli ta nie należała jej się z góry. Każdy chce być świadom wszelkich potencjalnych zagrożeń, a przeszłość i związane z nią nietypowe powiązania Deirdre mogą być odbierane jako niebezpieczeństwo dla całego rodu Rosier, od kiedy wydała na świat potomstwo samego nestora. W ten sposób stała się sekretem, który należało strzec za wszelką cenę; ujawnienie go wywołałby skandal, zrujnowało reputację dopiero co nominowanej głowy rodu.
Słowa przyjaciółki sprawiły, że drgnął niespokojnie, gdy przyrównała przysięgę do gestu dobrej woli. Ta propozycja nic nie miała wspólnego z jego wolą, nie wypłynęła od niego, została mu narzucona i od razu wyperswadowano mu z głowy szukanie innych rozwiązań, bo lepszych zwyczajnie nie ma. Pogodzenie się z brakiem alternatyw nie było proste, jednak w czujnym spojrzeniu ciemnych oczu odnajdywał niepokój i błaganie, apel wprost do jego rozwagi, aby niczego nie komplikował i po prostu jej zaufał. Ukrywała przed nim fakty, unikała szczegółów, a on nie był przyzwyczajony do powierzania swego losu każdemu, kto tego zapragnie. Ale musiał się zgodzić, czuł to w kościach, gdy obserwował poważny wyraz twarzy Deirdre, który nie krył troski tak skutecznie jak zazwyczaj. Podjął decyzję, ponoć jedyną słuszną.
Obserwowała go jeszcze jedna para oczu, jasny błękit pełen był skupienia, które a krótki moment zostało złamane. Trudno mu było oszacować, co zdumiało ją bardziej – fakt, że zdecydował się po tak długim czasie złożyć przed nią jakiekolwiek wyjaśnienia czy może ich treść, jasno wskazane motywy, które stały za jego niechętną postawą. Ale nie przewidział tego, że z czasem te powody dążenia do kolejnych starć właśnie z nią ewoluują i zmuszą go do zmiany nastawienia. Jego jedynym błędem było to, że nie docenił jej, zlekceważył na samym starcie. Zapomniał o rozwadze, powinien był poczekać z rzuceniem wyzwania, w pierwszej kolejności przeanalizować drzemiący w niej potencjał, aby nie dać się zaskoczyć wachlarzem atutów w przyszłości. Przynajmniej nie wydawała się rozżalona, w końcu otrzymała prawdę, której od dawna sobie życzyła. Czy pokrywała się ona z jej oczekiwaniami? Był ciekaw, jakie snuła wcześniej teorie, jednocześnie w tej konkretnej chwili wydawało się to tak bardzo nieistotne i zamierzchłe. Zmarszczył brwi, ignorując komentarz odnośnie rychłego zgonu czy zbyt wielkiej uległości z jego strony, trzymał się już powagi, w milczeniu czekał na to, co ma nadejść.
Stanął do przysięgi i obserwował, jak z fotela powstaje również druga strona magicznego kontraktu. Uścisnął jej dłoń, z początku ostrożnie, jednak szybko uścisk nabrał na zdecydowaniu i nawet chłód kobiecych palców nie mógł go odstraszyć, gdy obok dłoni pojawiła się różdżka, a wokół nich zaczęła formować się złocista wstęga. – Przysięgam – odpowiedział na pierwsze pytanie spokojnie, wyraźnie, nie dodając od siebie żadnych słów, bo nie wiedziałby nawet, jak mógł tę obietnicę uzupełnić. Ten jeden raz nie szukał wyszukanych słów, nie manewrował, w prostocie tkwiła cała jego szczerość. – Przysięgam – poczuł jak magia wiążę ich ze sobą, mocniej splatając ze sobą zaciśnięte dłonie. O wiele trudniej przyszło mu zgodzić się na tę drugą kwestię, nie mógł wiedzieć, co przyniesie przyszłość, jednak nie mógł zawrócić w połowie drogi. W jakiś sposób poczuł się wykorzystany, poczucie niesprawiedliwości wkradło się w jego myśli. To nie była równa transakcja, kiedy nie stawiał w zamian własnych warunków, ale czego mógłby tak właściwie żądać? Nie był głupi, wiedział, że za całym tym przedsięwzięciem stał Tristan, musiał wymusić w jakiś sposób to desperackie posunięcie. I wszystkie pionki ostatecznie poruszyły się po szachownicy tak, jak zechciał.
Słowa przyjaciółki sprawiły, że drgnął niespokojnie, gdy przyrównała przysięgę do gestu dobrej woli. Ta propozycja nic nie miała wspólnego z jego wolą, nie wypłynęła od niego, została mu narzucona i od razu wyperswadowano mu z głowy szukanie innych rozwiązań, bo lepszych zwyczajnie nie ma. Pogodzenie się z brakiem alternatyw nie było proste, jednak w czujnym spojrzeniu ciemnych oczu odnajdywał niepokój i błaganie, apel wprost do jego rozwagi, aby niczego nie komplikował i po prostu jej zaufał. Ukrywała przed nim fakty, unikała szczegółów, a on nie był przyzwyczajony do powierzania swego losu każdemu, kto tego zapragnie. Ale musiał się zgodzić, czuł to w kościach, gdy obserwował poważny wyraz twarzy Deirdre, który nie krył troski tak skutecznie jak zazwyczaj. Podjął decyzję, ponoć jedyną słuszną.
Obserwowała go jeszcze jedna para oczu, jasny błękit pełen był skupienia, które a krótki moment zostało złamane. Trudno mu było oszacować, co zdumiało ją bardziej – fakt, że zdecydował się po tak długim czasie złożyć przed nią jakiekolwiek wyjaśnienia czy może ich treść, jasno wskazane motywy, które stały za jego niechętną postawą. Ale nie przewidział tego, że z czasem te powody dążenia do kolejnych starć właśnie z nią ewoluują i zmuszą go do zmiany nastawienia. Jego jedynym błędem było to, że nie docenił jej, zlekceważył na samym starcie. Zapomniał o rozwadze, powinien był poczekać z rzuceniem wyzwania, w pierwszej kolejności przeanalizować drzemiący w niej potencjał, aby nie dać się zaskoczyć wachlarzem atutów w przyszłości. Przynajmniej nie wydawała się rozżalona, w końcu otrzymała prawdę, której od dawna sobie życzyła. Czy pokrywała się ona z jej oczekiwaniami? Był ciekaw, jakie snuła wcześniej teorie, jednocześnie w tej konkretnej chwili wydawało się to tak bardzo nieistotne i zamierzchłe. Zmarszczył brwi, ignorując komentarz odnośnie rychłego zgonu czy zbyt wielkiej uległości z jego strony, trzymał się już powagi, w milczeniu czekał na to, co ma nadejść.
Stanął do przysięgi i obserwował, jak z fotela powstaje również druga strona magicznego kontraktu. Uścisnął jej dłoń, z początku ostrożnie, jednak szybko uścisk nabrał na zdecydowaniu i nawet chłód kobiecych palców nie mógł go odstraszyć, gdy obok dłoni pojawiła się różdżka, a wokół nich zaczęła formować się złocista wstęga. – Przysięgam – odpowiedział na pierwsze pytanie spokojnie, wyraźnie, nie dodając od siebie żadnych słów, bo nie wiedziałby nawet, jak mógł tę obietnicę uzupełnić. Ten jeden raz nie szukał wyszukanych słów, nie manewrował, w prostocie tkwiła cała jego szczerość. – Przysięgam – poczuł jak magia wiążę ich ze sobą, mocniej splatając ze sobą zaciśnięte dłonie. O wiele trudniej przyszło mu zgodzić się na tę drugą kwestię, nie mógł wiedzieć, co przyniesie przyszłość, jednak nie mógł zawrócić w połowie drogi. W jakiś sposób poczuł się wykorzystany, poczucie niesprawiedliwości wkradło się w jego myśli. To nie była równa transakcja, kiedy nie stawiał w zamian własnych warunków, ale czego mógłby tak właściwie żądać? Nie był głupi, wiedział, że za całym tym przedsięwzięciem stał Tristan, musiał wymusić w jakiś sposób to desperackie posunięcie. I wszystkie pionki ostatecznie poruszyły się po szachownicy tak, jak zechciał.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejszy dzień, niósł ze sobą coś, czego nie spodziewała się doświadczyć gdy przyjmowała prośbę wystosowaną przez Deirdre. Gdy to robiła w jej wyobrażeniu tego spotkania brakowało Alpharda, nie było też mowy o tym, czego właśnie doświadczyła. Nie wszystko było dla niej całkowicie jasne, może mniej, jeśli chodziło o uległość w tej kwestii Alpharda. Nie oponowała jednak, kiedy kobieta przedstawiła im cel dzisiejszego spotkania. Z punktu widzenia jednostkowego nie musiała czuć się z tym dobrze. Jednak z tego, które zakreślało spojrzeniem na cały jej ród, to, co proponowała Deirdre zdecydowanie działało na ich korzyść. W jakiś sposób współczuła Blackowi. Głównie tego, że w transakcji, której się właśnie podejmowali nie zyskiwał w żaden sposób - do tego tracił całkowitą wolność. Od dziś, miał już zawsze mieć na uwadze to, co za chwilę miał przysięgnąć.
Wzrok Melisande przesuwał się od jednej osoby do drugiej, kiedy któraś zabierała głos. Nie zareagowała na słowa które skierował w kierunku Deirdre Alphard, nie zareagowała również na twierdzącą odpowiedź kobiety. Nie jej było wchodzić między tą konkretną wymianę wypowiedzi, która dla nich musiała znaczyć więcej, niźli dla niej. Jednocześnie potwierdzając w jakiś sposób zażyłość relacji, która ich łączyła. Spojrzenie ciemnowłosej kobiety odnalazło jasne tęczówki Melisande, która skrzyżowała z nią wzrok z własnej pozycji.
W końcu wszyscy zdawali się gotowi do tego, do czego zebrała ich tutaj. Zadane pytanie doczekało się swojej odpowiedzi, kiedy to Deirdre zabrała głos w tej sprawie. Przesunęła spojrzeniem po jej twarzy, by skinąć lekko głową w geście zrozumienia i akceptacji odpowiedzi, którą dostała. Cisza zawisła między nimi, a powaga wkroczyła by rozegrać pierwsze skrzypce w tej części spotkania. Zauważyła, że od czasu wyjaśnienia jej pewnej sprawy, Black nie poddawał się już innym emocjom czekając na to, co miało za chwilę do niego dotrzeć.
Podniosła się i płynnie przemierzyła odległość która dzieliła ją od pozostałej dwójki. Zanurzyła dłoń w połach sukni, by odnaleźć sprytnie wszytą, ledwie widoczną przestrzeń na różdżkę. Wyciągnęła zdobione, kolczastymi łodygami, modrzewiowe drewno które nosiło w sobie łuskę smoka i od lat służyło jej pomocą. Wzięła wdech, czując lekkie wewnętrzne rozedrganie. Błękitno stalowe tęczówki zawisły na bladej twarzy Blacka. Różdżka powędrowała ku góry, a gdy Deirdre zaczęła mówić wokół splecionych dłoni zaczęła formować się wstęga pieczętująca urok. Ledwie zerknęła na dłonie, wzrok zawieszając w tym samym miejscu co wcześniej. Dwa krótkie, jednakie potwierdzenia. Obietnica Niezdolna do tego, by ją złamać, lub obejść.
Kiedy magia zakończyła swoje dzieło, a między nimi zawisła znów cisza, zamrugała kilka razy cofając się o krok, spoglądając na Deirdre. Dzisiejsze spotkanie spełniło swój cel, czy miała w zamyśle coś jeszcze?
Wzrok Melisande przesuwał się od jednej osoby do drugiej, kiedy któraś zabierała głos. Nie zareagowała na słowa które skierował w kierunku Deirdre Alphard, nie zareagowała również na twierdzącą odpowiedź kobiety. Nie jej było wchodzić między tą konkretną wymianę wypowiedzi, która dla nich musiała znaczyć więcej, niźli dla niej. Jednocześnie potwierdzając w jakiś sposób zażyłość relacji, która ich łączyła. Spojrzenie ciemnowłosej kobiety odnalazło jasne tęczówki Melisande, która skrzyżowała z nią wzrok z własnej pozycji.
W końcu wszyscy zdawali się gotowi do tego, do czego zebrała ich tutaj. Zadane pytanie doczekało się swojej odpowiedzi, kiedy to Deirdre zabrała głos w tej sprawie. Przesunęła spojrzeniem po jej twarzy, by skinąć lekko głową w geście zrozumienia i akceptacji odpowiedzi, którą dostała. Cisza zawisła między nimi, a powaga wkroczyła by rozegrać pierwsze skrzypce w tej części spotkania. Zauważyła, że od czasu wyjaśnienia jej pewnej sprawy, Black nie poddawał się już innym emocjom czekając na to, co miało za chwilę do niego dotrzeć.
Podniosła się i płynnie przemierzyła odległość która dzieliła ją od pozostałej dwójki. Zanurzyła dłoń w połach sukni, by odnaleźć sprytnie wszytą, ledwie widoczną przestrzeń na różdżkę. Wyciągnęła zdobione, kolczastymi łodygami, modrzewiowe drewno które nosiło w sobie łuskę smoka i od lat służyło jej pomocą. Wzięła wdech, czując lekkie wewnętrzne rozedrganie. Błękitno stalowe tęczówki zawisły na bladej twarzy Blacka. Różdżka powędrowała ku góry, a gdy Deirdre zaczęła mówić wokół splecionych dłoni zaczęła formować się wstęga pieczętująca urok. Ledwie zerknęła na dłonie, wzrok zawieszając w tym samym miejscu co wcześniej. Dwa krótkie, jednakie potwierdzenia. Obietnica Niezdolna do tego, by ją złamać, lub obejść.
Kiedy magia zakończyła swoje dzieło, a między nimi zawisła znów cisza, zamrugała kilka razy cofając się o krok, spoglądając na Deirdre. Dzisiejsze spotkanie spełniło swój cel, czy miała w zamyśle coś jeszcze?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozumiała ciężar spoczywający na barkach ich wszystkich, siłę prastarej magii, wiążącej ją z Alphardem ściślej niż jakiekolwiek przyjacielskie zobowiązania lub ministerialne koneksje. Czy Tristan to również pojmował – że świetlista nić, zaplątująca się wokół nadgarstka Blacka i Deirdre, sprawi, że paradoksalnie staną się sobie bliżsi? Przynajmniej w czarodziejskiej teorii, bo w praktyce czuła każdą emocję stojącego naprzeciw niej bruneta. Żal zawiedzionego zaufania, gorycz poddania się jej prośbie, buzujący cicho gniew skierowany przeciwko Rosierowi – każda igiełka uderzała we wrażliwe miejsce, rezonując w niej samej, w wątpliwościach, które posiadała, w lęku, który odczuwała na myśl o niepewnej przyszłości. Owszem, została ponownie przyjęta do Białej Willi, otoczono ją opieką, zapewniono luksusowe warunki bytowe, lecz co kryło się dalej? Skoro była w stanie złożyć na ołtarzu przebłagalnym nestora z Kent własną przyjaźń, czy istniały inne świętości? Musiała odrzucić te zdradzieckie myśli, ociosać się ze słabości, stać się jeszcze mniej czuła i empatyczna. Sądziła, że nigdy nie sprawi jej to trudności, że Wenus obdarło ją z tych ludzkich instynktów, lecz gdy patrzyła prosto w ciemne oczy przysięgającego Alpharda, na sekundę jej serce zacisnęło się nierówno, mocno, panicznie. Równie szybko rytm wrócił do normy, mięsień odzyskał regularność, odciskając jednak bliżej niezidentyfikowaną pieczęć w pamięci, na zawsze mającej odświeżać ten wieczorny moment, rozjaśniony tylko poczuciem zawodu oraz złotym blaskiem budzącej grozę magii.
Nie odsunęła dłoni od razu: nawet gdy czarodziejskie wstęgi opadły, przestając oświecać ich twarze, ciągle zaciskała własne palce na jego, drapieżnie, sztywno. Powoli oblizała spierzchnięte usta, przyglądając się arystokracie prawie bez mrugnięcia.
- To wiele dla mnie znaczy, Alphardzie – szepnęła tylko cicho, świadomie pozwalając w tonie wybrzmieć czemuś w rodzaju dziękczynnej nuty. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała powiedzieć coś jeszcze, pochyliła się wszak ku niemu, ale w końcu zrezygnowała, ostatnim uściskiem dłoni przekazując mu niezwerbalizowaną myśl: o tym, że była tu z nim i była tu dla niego. Dla nich, nawet jeśli w danym momencie nie zdawał sobie sprawy, że naprawdę podjął jedyną możliwą decyzję, nie wyrzucającą ich wieloletniej przyjaźni do rynsztoka zapomnienia.
Lodowate dłonie Deirdre zagrzały się nieco od rąk Alpharda, czuła to nawet tuż po odsunięciu się od niego, gdy w końcu spojrzała na Melisande. – Dziękuję, lady Rosier – powiedziała tylko krótko, wobec kobiety nie musząc zachowywać pozorów. Poświęciła swój czas, zjawiła się tutaj, nie znając celu spotkania – również i jej zaufanie znaczyło dla Mericourt niezwykle wiele. Zwłaszcza w kontekście niedorzecznych podejrzeń, które rozwiały dopiero wieczorne rozmowy. – Mam nadzieję, że wszelkie niejasności pomiędzy nami zostały wyjaśnione – zwróciła się zarówno do mężczyzny, jak i do damy, zastanawiając się nad tym, co przyniesie dla tej dwójki przyszłość – i jak rozładują naelektryzowane napięcie pomiędzy sobą, widoczne nawet dla osoby postronnej. To jednak należało do nich, do arystokracji, do ich serc, ale co ważniejsze, do bystrych umysłów, które według Deirdre doskonale do siebie pasowały. – Nie będę was dłużej zatrzymywać – powiedziała miękko, tak, jakby kończyła zwykłą, nudną pogawędkę, a nie wieczór, mający wiele zmienić w dynamice ich wspólnej relacji. Wyprostowała się jeszcze bardziej i ruszyła znów na swoje miejsce, za fotelem, przed wysokim balkonowym oknem, teraz już zaparowanym. – Myssleine i Marcus. Takie noszą imiona – dodała jeszcze nagle, cicho, prawie do siebie, jakby wstydziła się obnażyć tak wiele informacji o dzieciach i wolała udawać, że wypowiada imiona bliźniąt do swego odbicia w ciągle pokrytej kroplami szybie. Wątpiła, by Tristan przekazał taką informację Melisande, a sądziła, że zasługuje na to, by wiedzieć – tak jak i Alphard. A może robiła to tylko dla siebie, by jakoś uwiarygodnić ich małe ciałka, urzeczywistnić fakt, że stała się matką i że była gotowa zrobić wszystko, by ochronić swoje potomstwo. Co udowodniła przed chwilą, wmawiając sobie, że czyni to z czystego egoizmu.
Nie odsunęła dłoni od razu: nawet gdy czarodziejskie wstęgi opadły, przestając oświecać ich twarze, ciągle zaciskała własne palce na jego, drapieżnie, sztywno. Powoli oblizała spierzchnięte usta, przyglądając się arystokracie prawie bez mrugnięcia.
- To wiele dla mnie znaczy, Alphardzie – szepnęła tylko cicho, świadomie pozwalając w tonie wybrzmieć czemuś w rodzaju dziękczynnej nuty. Przez chwilę wyglądała tak, jakby miała powiedzieć coś jeszcze, pochyliła się wszak ku niemu, ale w końcu zrezygnowała, ostatnim uściskiem dłoni przekazując mu niezwerbalizowaną myśl: o tym, że była tu z nim i była tu dla niego. Dla nich, nawet jeśli w danym momencie nie zdawał sobie sprawy, że naprawdę podjął jedyną możliwą decyzję, nie wyrzucającą ich wieloletniej przyjaźni do rynsztoka zapomnienia.
Lodowate dłonie Deirdre zagrzały się nieco od rąk Alpharda, czuła to nawet tuż po odsunięciu się od niego, gdy w końcu spojrzała na Melisande. – Dziękuję, lady Rosier – powiedziała tylko krótko, wobec kobiety nie musząc zachowywać pozorów. Poświęciła swój czas, zjawiła się tutaj, nie znając celu spotkania – również i jej zaufanie znaczyło dla Mericourt niezwykle wiele. Zwłaszcza w kontekście niedorzecznych podejrzeń, które rozwiały dopiero wieczorne rozmowy. – Mam nadzieję, że wszelkie niejasności pomiędzy nami zostały wyjaśnione – zwróciła się zarówno do mężczyzny, jak i do damy, zastanawiając się nad tym, co przyniesie dla tej dwójki przyszłość – i jak rozładują naelektryzowane napięcie pomiędzy sobą, widoczne nawet dla osoby postronnej. To jednak należało do nich, do arystokracji, do ich serc, ale co ważniejsze, do bystrych umysłów, które według Deirdre doskonale do siebie pasowały. – Nie będę was dłużej zatrzymywać – powiedziała miękko, tak, jakby kończyła zwykłą, nudną pogawędkę, a nie wieczór, mający wiele zmienić w dynamice ich wspólnej relacji. Wyprostowała się jeszcze bardziej i ruszyła znów na swoje miejsce, za fotelem, przed wysokim balkonowym oknem, teraz już zaparowanym. – Myssleine i Marcus. Takie noszą imiona – dodała jeszcze nagle, cicho, prawie do siebie, jakby wstydziła się obnażyć tak wiele informacji o dzieciach i wolała udawać, że wypowiada imiona bliźniąt do swego odbicia w ciągle pokrytej kroplami szybie. Wątpiła, by Tristan przekazał taką informację Melisande, a sądziła, że zasługuje na to, by wiedzieć – tak jak i Alphard. A może robiła to tylko dla siebie, by jakoś uwiarygodnić ich małe ciałka, urzeczywistnić fakt, że stała się matką i że była gotowa zrobić wszystko, by ochronić swoje potomstwo. Co udowodniła przed chwilą, wmawiając sobie, że czyni to z czystego egoizmu.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Gabinet towarzyski
Szybka odpowiedź