Gabinet towarzyski
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet towarzyski
Wejście do gabinetu znajduje się tak od głównego korytarza Fantasmagorii, jak bezpośrednio od najwygodniejszych lóż głównej sceny; w trakcie antraktów miejsce to służy do spotkań towarzyskich znamienitszych gości, odbywają się tutaj poczęstunki szampanem, po spektaklach niekiedy organizowane są spotkania z artystami. Niekiedy odbywają się tutaj także autonomiczne wieczorki poetyckie. Czarodzieje pogrążają się w intelektualnych dysputach, racząc się przy tym drogim alkoholem i wykwintnymi przystawkami. Poza wydarzeniami, w trakcie tygodnia, gabinet służy przede wszystkim artystom oraz pracownikom Fantasmagorii - zarówno jako miejsce odpoczynku, jak i bardziej formalnych spotkań. Dalej, za gabinetem, mieszą się główne dyrektorialne pomieszczenia.
Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Nałożone zaklęcia: Muffiato.Wnętrze urządzone jest w morskich barwach nawiązujących fantazją do morskiego świata, główne ozdoby stanowią muszle z różnych zakątków świata, należące głównie do rzadkich wodnych stworzeń, podczas gdy na ścianach znajdują się zaczarowane obrazy wykonane w całości z masy perłowej. Wygodne kanapy, podobnie jak fotele i pufy, mogą pomieścić większą grupę czarodziejów - a wzory na marmurowej posadzce zdają się poruszać jak morskie fale, hipnotycznie przyciągając wzrok. W powietrzu unosi się słodki zapach róż docierający zza okien wychodzących na ogród.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:22, w całości zmieniany 1 raz
Kto komu uczynił przysługę składając tej nocy Wieczystą Przysięgę? Ten dylemat wciąż go dręczył, nie dawał o sobie zapomnieć. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to właśnie Deidre wyciągnęła ku niemu rękę, nawet jeśli postawiła go przed faktem dokonanym, nie zapoznając z alternatywnymi rozwiązaniami. Jego dusza miotała się na wszystkie strony, nie mogąc pogodzić się z takim stanem rzeczy, poczucie niesprawiedliwości rosło w nim, ale nie mogło wybrzmieć w pełni, nie w tej chwili, gdy wszystko obserwowało czujne spojrzenie lady Rosier. Przyjaciółka wymagała od niego zbyt wiele, ale gorsze było to, że za jej działaniami tylko częściowo kryła się nikła troska o jego osobę. Ktoś inny kierował jej poczynaniami. Jakich żałosnych kapitulacji dokonali. Ona nie zawalczyła o siebie przed swym protektorem, on zaś uległ rozsądkowi i łaskawie zgodził się na jej propozycję.
Pozostał niewzruszony, kiedy szlachcianka podniosła się ze swojego miejsca, aby znaleźć się bliżej ich i dobyć swoją różdżkę. Kiedyś dociskała ją do jego gardła w złości, teraz z powodu obowiązku wobec swego rodu trzymała ją blisko jego dłoni i rzucała czar, w ciszy pobudzając magię do działania. Czy w głębi duszy życzyła mu porażki w dochowaniu przysięgi? A może kryła w sobie odrobinę współczucia? Jak zwykle nie potrafił być całkowicie pewien co do jej intencji.
Wyraźnie czuł, jak świetlista wstęga ogrzewa skórę, a ciepło emanuje w całej dłoni aż do koniuszków palców. Chłód drugiej dłoni niwelował jednak to doznanie, choć tylko z początku. To dziwne uczucie, gdy ciepło nie może być kojarzone z ukojeniem, a staje się tożsame z brakiem komfortu. Gdy nie ma już nic więcej do powiedzenia, nić budowana wokół solidnego uścisku rozmyła się i Black pozostał z kolejnym brzemieniem. Prędzej czy później będzie dźwigał ten ciężar samotnie i świadomość tej brutalna prawda sprawiła, że po jego podniebieniu rozprzestrzenił się tylko posmak goryczy. I choć poczuł się na wskroś oszukany, rozsądek wciąż mu podpowiadał, że inne rozwiązania, które również mogły wymusić na nim milczenie, byłyby dla niego zdecydowanie bardziej bolesne. Urażona duma nakazała mu jednak zacisnąć usta i pozostawić słowa przyjaciółki bez odpowiedzi. To wiele znaczyło dla niej? Co w takim razie miał powiedzieć on sam, skoro pozwolił spętać swoją wolną wolę w imię przyjaźni? To nie były puste słowa, gdy przysięgał z pomocą magii. Dał się zniewolić, ponieważ ona pozwoliła na to wcześniej innemu lordowi, który dyktował jej teraz co i jak ma czynić.
Chciał wyszarpać dłoń z jej uścisku, ten dotyk wydał mu się nagle zbyt przytłaczający. Jego uścisk zelżał i wiele nerwów kosztowało go odczekanie jeszcze chwili, aby sama go puściła. Gdyby nie obecność jeszcze jednej osoby w gabinecie, być może już dawno wpadłby w szał, nie szczędząc obelg pod adresem nestora Rosiera w przybytku stanowiącym prezent dla jego małżonki. Ale wszystkiemu przyglądała się właśnie ona, ta jednak konkretna dama spośród wszystkich osób. Spojrzał wprost na nią, zajrzał w głąb jej stalowo niebieskich oczu, aby bez słów podziękować za jej milczenie i powagę. W ciemnych oczach kryło się jeszcze coś na kształt skruchy za to, że ocenił ją zbyt szybko i pobieżnie, gdy zdecydował się zaatakować właśnie ją za winy brata. Potem towarzyszyło mu już tylko uczucie porażki i zmęczenie. Całun rezygnacji opadł na jego umysł.
– Więc już pójdę – oznajmił beznamiętnie, kierując spojrzenie wpierw na Deirdre, później zaś na Melisande. Jak szybko zmienił się pogląd na postać szlachcianki od początku tego spotkania, wszak to ona wcześniej zdawała się czynnikiem najbardziej niepewnym, teraz zaś była mu prawie bliska, bo nie próbowała kpić z jego decyzji, uległości, widocznej gołym okiem słabości, co trwała od lat względem przyjaciółki, a tej nocy została przypieczętowana na zawsze.
Już miał się odwrócić i ruszyć do wyjścia, idąc w ślady zwróconej twarzą do balkonu Deidre, gdy nagle wypowiedziała kolejne słowa. Nie udało mu się skryć zaskoczenia, które przemknęło po jego bladej twarz. Myssleine i Marcus. Powtórzył imiona bliźniąt w myślach, nie komentując ich wyboru, choć był ciekaw, dlaczego padło właśnie na takie a nie inne miana. – Dzieciom zawsze z początku życzy się tylko zdrowia i szczęścia, nieprawdaż? – rzucił z jakąś goryczą. Rzeczywiście pierwszym życzeniem rodziców jest to, aby dziecko urodziło się zdrowe, potem pojawiają się myśli o tym, aby wiodło szczęśliwe życie. Oczekiwania narastają z czasem, stają się bardziej szczegółowe. Padają nakazy, zakazy, same ograniczenia. – A więc niech będą zdrowe i szczęśliwe, tego im właśnie życzę.
Skinął jeszcze głową w stronę damy i wreszcie opuścił elegancki gabinet, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Nie był pewien, czy lady Rosier nie zechce zamienić jeszcze słowa z drugą czarownicą. Energicznym krokiem przemierzył korytarze, znając już drogę do wyjścia. Gdy tylko udało mu się wydostać na zewnątrz, teleportował się w okolicę rodowej rezydencji.
| z tematu
Pozostał niewzruszony, kiedy szlachcianka podniosła się ze swojego miejsca, aby znaleźć się bliżej ich i dobyć swoją różdżkę. Kiedyś dociskała ją do jego gardła w złości, teraz z powodu obowiązku wobec swego rodu trzymała ją blisko jego dłoni i rzucała czar, w ciszy pobudzając magię do działania. Czy w głębi duszy życzyła mu porażki w dochowaniu przysięgi? A może kryła w sobie odrobinę współczucia? Jak zwykle nie potrafił być całkowicie pewien co do jej intencji.
Wyraźnie czuł, jak świetlista wstęga ogrzewa skórę, a ciepło emanuje w całej dłoni aż do koniuszków palców. Chłód drugiej dłoni niwelował jednak to doznanie, choć tylko z początku. To dziwne uczucie, gdy ciepło nie może być kojarzone z ukojeniem, a staje się tożsame z brakiem komfortu. Gdy nie ma już nic więcej do powiedzenia, nić budowana wokół solidnego uścisku rozmyła się i Black pozostał z kolejnym brzemieniem. Prędzej czy później będzie dźwigał ten ciężar samotnie i świadomość tej brutalna prawda sprawiła, że po jego podniebieniu rozprzestrzenił się tylko posmak goryczy. I choć poczuł się na wskroś oszukany, rozsądek wciąż mu podpowiadał, że inne rozwiązania, które również mogły wymusić na nim milczenie, byłyby dla niego zdecydowanie bardziej bolesne. Urażona duma nakazała mu jednak zacisnąć usta i pozostawić słowa przyjaciółki bez odpowiedzi. To wiele znaczyło dla niej? Co w takim razie miał powiedzieć on sam, skoro pozwolił spętać swoją wolną wolę w imię przyjaźni? To nie były puste słowa, gdy przysięgał z pomocą magii. Dał się zniewolić, ponieważ ona pozwoliła na to wcześniej innemu lordowi, który dyktował jej teraz co i jak ma czynić.
Chciał wyszarpać dłoń z jej uścisku, ten dotyk wydał mu się nagle zbyt przytłaczający. Jego uścisk zelżał i wiele nerwów kosztowało go odczekanie jeszcze chwili, aby sama go puściła. Gdyby nie obecność jeszcze jednej osoby w gabinecie, być może już dawno wpadłby w szał, nie szczędząc obelg pod adresem nestora Rosiera w przybytku stanowiącym prezent dla jego małżonki. Ale wszystkiemu przyglądała się właśnie ona, ta jednak konkretna dama spośród wszystkich osób. Spojrzał wprost na nią, zajrzał w głąb jej stalowo niebieskich oczu, aby bez słów podziękować za jej milczenie i powagę. W ciemnych oczach kryło się jeszcze coś na kształt skruchy za to, że ocenił ją zbyt szybko i pobieżnie, gdy zdecydował się zaatakować właśnie ją za winy brata. Potem towarzyszyło mu już tylko uczucie porażki i zmęczenie. Całun rezygnacji opadł na jego umysł.
– Więc już pójdę – oznajmił beznamiętnie, kierując spojrzenie wpierw na Deirdre, później zaś na Melisande. Jak szybko zmienił się pogląd na postać szlachcianki od początku tego spotkania, wszak to ona wcześniej zdawała się czynnikiem najbardziej niepewnym, teraz zaś była mu prawie bliska, bo nie próbowała kpić z jego decyzji, uległości, widocznej gołym okiem słabości, co trwała od lat względem przyjaciółki, a tej nocy została przypieczętowana na zawsze.
Już miał się odwrócić i ruszyć do wyjścia, idąc w ślady zwróconej twarzą do balkonu Deidre, gdy nagle wypowiedziała kolejne słowa. Nie udało mu się skryć zaskoczenia, które przemknęło po jego bladej twarz. Myssleine i Marcus. Powtórzył imiona bliźniąt w myślach, nie komentując ich wyboru, choć był ciekaw, dlaczego padło właśnie na takie a nie inne miana. – Dzieciom zawsze z początku życzy się tylko zdrowia i szczęścia, nieprawdaż? – rzucił z jakąś goryczą. Rzeczywiście pierwszym życzeniem rodziców jest to, aby dziecko urodziło się zdrowe, potem pojawiają się myśli o tym, aby wiodło szczęśliwe życie. Oczekiwania narastają z czasem, stają się bardziej szczegółowe. Padają nakazy, zakazy, same ograniczenia. – A więc niech będą zdrowe i szczęśliwe, tego im właśnie życzę.
Skinął jeszcze głową w stronę damy i wreszcie opuścił elegancki gabinet, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Nie był pewien, czy lady Rosier nie zechce zamienić jeszcze słowa z drugą czarownicą. Energicznym krokiem przemierzył korytarze, znając już drogę do wyjścia. Gdy tylko udało mu się wydostać na zewnątrz, teleportował się w okolicę rodowej rezydencji.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ze spokojem przyglądała się zarówno jednemu jak i drugiemu. Na chłodno analizując wszystkie fakty i informacje, które dostawała. Nie wiedziała dokładnie, dlaczego to właśnie ona znalazła się tutaj, a nie Tristan, ale żadne z nich nie mogło liczyć na to, że zatrzyma wprawione w ruch koło. Nie chciała i nie mogła. To był zysk dla jej rodu. Bezpieczeństwo ze strony jednego mężczyzny, może nie całego rodu, ale on nigdy nie mógł brać udziału w działaniu na ich niekorzyść. Zamknięte ramy, poza które nie mógł już wyjść. Nie, kiedy po pomieszczeniu rozszedł się jego głos.
Przysięgam.
Rozniosło się wokół kiedy magiczne nitki splatały dłonie Deirdre i Alpharda, a ona stała obok zostając gwarantem, świadkiem, wszystkie co właśnie się działo. Kiedy padły wszystkie słowa, wypuściła powietrze, które trzymała wewnątrz siebie milcząc. Krótkie podziękowanie ze strony kobiety skomentowała jedynie skinieniem głowy. Kolejne frazy nie ściągnęły spojrzenia z kobiety. Ale nie odpowiedziała nic na słowa. Unosząc łagodnie kącik ust ku górze w niewerbalnym geście przyznania racji. Na ten moment, na pewno. Czy na zawsze - nie była pewna.
To był koniec, przynajmniej na dzisiaj. Jasne tęczówki opuściły sylwetkę kobiety, by zawisnąć na Alphardzie. Czyż nie ironicznym był fakt, że ich dzieci nosiły imiona po gwiazdach, a on sam dziś zdecydowanie był jedną z nią. Najważniejszą podczas tego spotkania podczas spektaklu jedynie dla dwóch osób. Sądziła jednak, że jemu wcale nie było do śmiechu. Nie próbowała sobie wyobrazić jak musiał się czuć, gdy odarto go z pewnej wolności, zabrano i zalkowano pod groźbą śmierci. Ich spojrzenia spotkały się, a po łagodnym uśmiechu nie było już znaku. Milczała, nie zamierzając pouszać żadnych tematów, czy zmieniać ich na inne.
To był koniec tego spotkania, ruszyła w kierunku fotela podnosząc z niego płaszcz. Gdy odezwała się uniosła na nią wzrok w milczeniu obserwując kilka chwil kiedy to lepszym refleksem w tej sprawie wykazał się Alphard. Odprowadziła go spojrzeniem a gdy drzwi zamknęły się za nim włożyła na ramiona płaszcz.
- Masz moje wsparcie, gdybyś go potrzebowała. - powiedziała do niej jedynie. Opuściła pomieszczenie, gdzie Prymulka czekała na nią. Podając jej dłoń zniknęła, znajdując się we własnych komnatach. Ale to nie był jeszcze czas na sen. Musiała spotkać się z Tristanem.
| zt
Przysięgam.
Rozniosło się wokół kiedy magiczne nitki splatały dłonie Deirdre i Alpharda, a ona stała obok zostając gwarantem, świadkiem, wszystkie co właśnie się działo. Kiedy padły wszystkie słowa, wypuściła powietrze, które trzymała wewnątrz siebie milcząc. Krótkie podziękowanie ze strony kobiety skomentowała jedynie skinieniem głowy. Kolejne frazy nie ściągnęły spojrzenia z kobiety. Ale nie odpowiedziała nic na słowa. Unosząc łagodnie kącik ust ku górze w niewerbalnym geście przyznania racji. Na ten moment, na pewno. Czy na zawsze - nie była pewna.
To był koniec, przynajmniej na dzisiaj. Jasne tęczówki opuściły sylwetkę kobiety, by zawisnąć na Alphardzie. Czyż nie ironicznym był fakt, że ich dzieci nosiły imiona po gwiazdach, a on sam dziś zdecydowanie był jedną z nią. Najważniejszą podczas tego spotkania podczas spektaklu jedynie dla dwóch osób. Sądziła jednak, że jemu wcale nie było do śmiechu. Nie próbowała sobie wyobrazić jak musiał się czuć, gdy odarto go z pewnej wolności, zabrano i zalkowano pod groźbą śmierci. Ich spojrzenia spotkały się, a po łagodnym uśmiechu nie było już znaku. Milczała, nie zamierzając pouszać żadnych tematów, czy zmieniać ich na inne.
To był koniec tego spotkania, ruszyła w kierunku fotela podnosząc z niego płaszcz. Gdy odezwała się uniosła na nią wzrok w milczeniu obserwując kilka chwil kiedy to lepszym refleksem w tej sprawie wykazał się Alphard. Odprowadziła go spojrzeniem a gdy drzwi zamknęły się za nim włożyła na ramiona płaszcz.
- Masz moje wsparcie, gdybyś go potrzebowała. - powiedziała do niej jedynie. Opuściła pomieszczenie, gdzie Prymulka czekała na nią. Podając jej dłoń zniknęła, znajdując się we własnych komnatach. Ale to nie był jeszcze czas na sen. Musiała spotkać się z Tristanem.
| zt
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
6.09
Cztery godziny. Przedstawienie trwało cztery godziny, z czego dopiero po dwóch mieliśmy przerwę. Wybiegłem na nią jako pierwszy i poza łazienką zaliczyłem również dwie kawy i ciastko. Bez tych rzeczy na pewno nie dałbym rady wytrzymać kolejnych aktów. Gdybym nie znał utworu, uznałbym, że ta przerwa, to już koniec wydarzenia i że możemy sobie śmiało wszyscy iść do domu. Tyle, że znałem utwór. I niestety obiecałem uczestniczyć również w wydarzeniu towarzyskim, które miało odbyć się po występie. No właśnie, występie. To nawet nie była premiera. Ot przedstawienie dla śmietanki towarzyskiej bankierów i przedsiębiorców. Miała być tu cała masa osób z którymi chciałbym rozmawiać, natomiast z każdą kolejną minutą sztuki, krzesełko na którym siedziałem robiło się coraz mniej wygodne. Gdybym był teatralnym krytykiem, na pewno przesłałbym do mediów ocenę tej czterogodzinnej agonii. Fakt, że cały ten przybytek należał do rodziny Rosier, pozwolił mi podejrzewać, że na krzesła nałożono specjalne zaklęcia, coby kazdy Carrow na nich zasiadający, miał się zwijać z bólu. Po ciasteczku powróciłem na kolejną godzinę, później wyszedłem zapalić podczas przerwy i zamienić kilka bezpiecznych uwag z inwestorami ze Szkocji, aby na ostatni akt powrócić i dotrwać do końca męczarni. Niestety w jednym momencie spektaklu zdarzyło mi się przymknąć oczy, a chwilę później obudziły mnie gromkie brawa. Zerwałem się zaraz i począłem klaskać. No oczywiście nikogo oprócz mnie nie widziałem, bo jak na lorda przystało, byłem oddzielony od innych oglądających i siedziałem w swojej własnej loży. Niestety nie na samym środku, ale też nie żałośnie gdzieś z boku. W dość neutralnym miejscu, z którego widziałem prawie wszystkich gości i nie umknęło mojej uwadze również to, że nieopodal jest loża w której siedzi Lady Primrose. Kiedy ją ujrzałem, znów w mojej głowie pojawiło się to wrażenie, że coś tutaj jest nie tak. Tym razem byłem jednak czujny, postanowiłem, że nie dam sobą tak pomiatać i w związku z tym, kiedy tylko wyczuła moje spojrzenie, ja odwróciłem je na scenę. Zaraz przestałem klaskać postanowiłem ze wzrokiem wbitym w aktorów, jakoś przetrwać te kilka minut. No tak jak w tym momencie, to przez całe cztery godziny Króla Leara nie patrzyłem na scenę. Wszystko, absolutnie wszystko, żeby tylko nie skrzyżować spojrzenia z panną Bruke.
Czy to niegrzeczne? Czekajcie tylko co wydarzyło się dalej.
Byłem przecież przekonany, że lady Bruke nie będzie na wydarzeniu po występie. Uznałem, że wcale nie będzie zainteresowana spotkaniem starych pryków, czy aktorów. Co jej po towarzystwie osób, które mają głowy tak puste, że potrafią mówić jedynie słowami, których nauczyli się ze scenariuszy, albo rozmawiają o cenie gruntów. Pewnie jest tu z innymi lady i wszystkie pobiegną zaraz na drinki do modnej miejscówki w samym centrum bogatej części Londynu. Z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, cóż to za pomysły, aby młode damy zachowywały się w ten sposób (sposób, który oczywiście ja sobie sam wymyśliłem, bo nie ma żadnej przesłanki co do tego, że takie są fakty). Pić po restauracjach, kiedy ich własne domy są po stokroć piękniejsze? Najpewniej robią tak aby daleko od rodziny, oddawać się lubieżnym zabawom! I już począłem się nawet oburzać w duchu, kiedy zadałem sobie jedno, może najważniejsze pytanie: Ale dlaczego mi to przeszkadza?
W loży siedziałem uparcie aż do czasu, kiedy sala całkowicie opustoszała i nie było słychać już nikogo na korytarzu. Wtedy dopiero, mając nadzieję, że nie spotkam damy dzisiejszego wieczoru, postanowiłem przejść się do gabinetu towarzyskiego w którym miało odbywać się afterparty.
To znacznie luźniejsze przyjęcie rozkręcało się dynamicznie i kiedy przekroczyłem próg, prawie każdy z gości pił już drugi kieliszek szampana i chyba zaczynały się tańce. Mnie z dwojga interesowały jedynie kieliszki, więc złapałem jeden i ruszyłem uciąć sobie pogawędkę biznesową ze szkockim inwestorem.
Primrose nie widziałem. Albo tak bardzo chciałem nie widzieć, że przeszedłem obok niej, omijając jej promienny uśmiech, albo oczy, które mnie na pewno dostrzegły. Tak, to dopiero było niegrzeczne.
Cztery godziny. Przedstawienie trwało cztery godziny, z czego dopiero po dwóch mieliśmy przerwę. Wybiegłem na nią jako pierwszy i poza łazienką zaliczyłem również dwie kawy i ciastko. Bez tych rzeczy na pewno nie dałbym rady wytrzymać kolejnych aktów. Gdybym nie znał utworu, uznałbym, że ta przerwa, to już koniec wydarzenia i że możemy sobie śmiało wszyscy iść do domu. Tyle, że znałem utwór. I niestety obiecałem uczestniczyć również w wydarzeniu towarzyskim, które miało odbyć się po występie. No właśnie, występie. To nawet nie była premiera. Ot przedstawienie dla śmietanki towarzyskiej bankierów i przedsiębiorców. Miała być tu cała masa osób z którymi chciałbym rozmawiać, natomiast z każdą kolejną minutą sztuki, krzesełko na którym siedziałem robiło się coraz mniej wygodne. Gdybym był teatralnym krytykiem, na pewno przesłałbym do mediów ocenę tej czterogodzinnej agonii. Fakt, że cały ten przybytek należał do rodziny Rosier, pozwolił mi podejrzewać, że na krzesła nałożono specjalne zaklęcia, coby kazdy Carrow na nich zasiadający, miał się zwijać z bólu. Po ciasteczku powróciłem na kolejną godzinę, później wyszedłem zapalić podczas przerwy i zamienić kilka bezpiecznych uwag z inwestorami ze Szkocji, aby na ostatni akt powrócić i dotrwać do końca męczarni. Niestety w jednym momencie spektaklu zdarzyło mi się przymknąć oczy, a chwilę później obudziły mnie gromkie brawa. Zerwałem się zaraz i począłem klaskać. No oczywiście nikogo oprócz mnie nie widziałem, bo jak na lorda przystało, byłem oddzielony od innych oglądających i siedziałem w swojej własnej loży. Niestety nie na samym środku, ale też nie żałośnie gdzieś z boku. W dość neutralnym miejscu, z którego widziałem prawie wszystkich gości i nie umknęło mojej uwadze również to, że nieopodal jest loża w której siedzi Lady Primrose. Kiedy ją ujrzałem, znów w mojej głowie pojawiło się to wrażenie, że coś tutaj jest nie tak. Tym razem byłem jednak czujny, postanowiłem, że nie dam sobą tak pomiatać i w związku z tym, kiedy tylko wyczuła moje spojrzenie, ja odwróciłem je na scenę. Zaraz przestałem klaskać postanowiłem ze wzrokiem wbitym w aktorów, jakoś przetrwać te kilka minut. No tak jak w tym momencie, to przez całe cztery godziny Króla Leara nie patrzyłem na scenę. Wszystko, absolutnie wszystko, żeby tylko nie skrzyżować spojrzenia z panną Bruke.
Czy to niegrzeczne? Czekajcie tylko co wydarzyło się dalej.
Byłem przecież przekonany, że lady Bruke nie będzie na wydarzeniu po występie. Uznałem, że wcale nie będzie zainteresowana spotkaniem starych pryków, czy aktorów. Co jej po towarzystwie osób, które mają głowy tak puste, że potrafią mówić jedynie słowami, których nauczyli się ze scenariuszy, albo rozmawiają o cenie gruntów. Pewnie jest tu z innymi lady i wszystkie pobiegną zaraz na drinki do modnej miejscówki w samym centrum bogatej części Londynu. Z drugiej strony zacząłem się zastanawiać, cóż to za pomysły, aby młode damy zachowywały się w ten sposób (sposób, który oczywiście ja sobie sam wymyśliłem, bo nie ma żadnej przesłanki co do tego, że takie są fakty). Pić po restauracjach, kiedy ich własne domy są po stokroć piękniejsze? Najpewniej robią tak aby daleko od rodziny, oddawać się lubieżnym zabawom! I już począłem się nawet oburzać w duchu, kiedy zadałem sobie jedno, może najważniejsze pytanie: Ale dlaczego mi to przeszkadza?
W loży siedziałem uparcie aż do czasu, kiedy sala całkowicie opustoszała i nie było słychać już nikogo na korytarzu. Wtedy dopiero, mając nadzieję, że nie spotkam damy dzisiejszego wieczoru, postanowiłem przejść się do gabinetu towarzyskiego w którym miało odbywać się afterparty.
To znacznie luźniejsze przyjęcie rozkręcało się dynamicznie i kiedy przekroczyłem próg, prawie każdy z gości pił już drugi kieliszek szampana i chyba zaczynały się tańce. Mnie z dwojga interesowały jedynie kieliszki, więc złapałem jeden i ruszyłem uciąć sobie pogawędkę biznesową ze szkockim inwestorem.
Primrose nie widziałem. Albo tak bardzo chciałem nie widzieć, że przeszedłem obok niej, omijając jej promienny uśmiech, albo oczy, które mnie na pewno dostrzegły. Tak, to dopiero było niegrzeczne.
Król Lear był jednym z cięższych dramatów jakie Shakespeare napisał. Była zaznajomiona z całą jego twórczość i Król Lear jakkolwiek był wspaniałą historią tak tego wieczoru wybitnie się dłużył. Zwłaszcza akt II, w którym przedstawiono spisek Edmunda i złe traktowanie Leara przez córki. Historia, którą stworzył autor była fascynująca, ale zdawało się jej, że aktor grający bękarta i jedna z aktorek wcielająca się w postać Regan nie czują postaci, które grają. Byli przerysowani, wręcz groteskowi jakby chcieli za wszelką cenę udowodnić, ze świetnie rozumieją swoich bohaterów. Wyszło wręcz odwrotnie. Wyrwanie się z domu do teatru było czymś miłym, chociaż nie była to premiera. Bilety jednak dostała od jednej ze swoich klientek, która w ten sposób chciała wyrazić swoją wdzięczność za stworzony talizman. Ponoć ochronił jej syna przez katastrofalnym losem. Prim nie wiedziała co to miało znaczyć, ale liczyło się zadowolenie klientki. Ponadto byli tu obecni inwestorzy i biznesmeni, a to właśnie z nimi chciała porozmawiać o możliwych dostawach surowców na talizmany. Kontakty biznesowe były im bardzo potrzebne jak chcieli się dalej rozwijać. Teoretycznie już nie potrzebowali tego sklepu aby żyć na odpowiednim poziomie. Sklep ratował rodzinę w dobie kryzysu, ale pozostał gdyż rodzina bardzo się do niego przywiązywała i jednocześnie był przypomnieniem aby zbytnio nie obrośli w piórka jak inne rody, których pycha i duma zgubiła. Pomiędzy aktami w przerwach wymieniała uprzejme uśmiechy zapewniając, że znajdzie czas dla wybranych dżentelmenów. Nic tak nie ułatwia zawierania biznesów jak kieliszek szampana i przyjemna atmosfera po spektaklu. Wszyscy będą w dobrych humorach, jedni krytykując sztukę inni wychwalając ją pod sam sufit. Każdy będzie kreował się na znawcę sztuki, a reszta przytakując wywodom ukryje swoje prawdziwe myśli. Jej bratowa oraz Evandra Rosier by się tutaj fantastycznie odnalazły brylując w towarzystwie i nie pozwalając aby ktokolwiek ich nie zauważył.
W trakcie trwania ostatniego aktu dojrzała siedzącego w innej loży lorda Carrow. Uniosła nieznacznie brwi w niemym zdumieniu. Czyżby też przyszedł załatwiać interesy czy jest zamiłowany Szekspirem? A może obydwie rzeczy na raz? Kiedy na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały skinęła mu głową na powitanie, a ten się zachował jakby była powietrzem. Cóż, może nie patrzył na nią tylko przez nią. Czymś głęboko zamyślony. Ich ostatnie spotkanie skończyło się dość dziwnie, a Wroński pytany o Aresa mocno kluczył. Czy coś było na rzeczy? Skandal? Który lord nie miał w przeszłości skandalu? W oczach społeczeństwa one dodawały im kolorytu. Śmietanka towarzyska żyła dla skandali, wręcz się nimi żywiła.
Kiedy sztuka się zakończyła przyjęła to z ulgą i oklaskiwała przez chwilę aktorów, a potem ruszyła w stronę gabinetu gdzie miało odbyć się spotkanie aktorów z publicznością i na pewno dojdzie do paru intratnych umów. Wkroczyła do pomieszczenia odziana w czarną, długą lejącą się suknie, z dekoltem płytkim i szerokim, odsłaniającym ramiona i kawałek pleców. Materiał opływał figurę Primrose, a kiedy się poruszała delikatnie opalizował na zielono i granatowo, dokładnie w taki sam sposób, jak robią pióra kruka oświetlone promieniami słońca. Efekt robił wrażenie, a taniec odcieni hipnotyzował i zachwycał. Niewielki tren ciągnął się za nią po ziemi, a kolor sukienki w niesamowity sposób współgrał z odcieniem jej skóry i oczu, sprawiając, że wyglądała eteryczno-majestatycznie. Całości dopełniał jedwabny szal, prawie prześwitujący który spoczywał na jej przedramionach, a w uszach pyszniły się dwie czarne perły. Włosy zebrane w misterny kok ozdobiony iskrzącą się spinką. Robiła piorunujące wrażenie, chciała taki efekt osiągnąć. Chciała aby zwracano na nią uwagę, aby jej wygląd czasami onieśmielał. Liczyła, że to pomoże w zawarciu paru intratnych inwestycji. Ujęła podany jej kieliszek szampana i ruszyła niespiesznie w tłum gości. Po chwili zjawił się Ares, nie trudno było go nie zauważyć skoro wkroczył do pomieszczenia kiedy wszyscy goście już od jakiegoś czasu pysznie się bawili. On zaś wyminął ją by zacząć rozmowę z innymi przebywającymi w pomieszczeniu. Dość długo był pogrążony w rozmowie i zastanawiała się czy podejść. Jednak nie było w tym nic niestosownego. Odczekała aż zostanie na chwilę sam i skierowała kroki w jego stronę. Opatulona zapachem ambry i wanilii stanęła obok Lorda Carrow.
-Zamiłowanie do Szekspira czy interesy? – Zapytała patrząc na niego z zaciekawieniem w szarozielonych oczach. Wiedziała, że musi go wyrwać z marazmu w jaki popadł od kiedy towarzysz rozmowy go opuścił.
W trakcie trwania ostatniego aktu dojrzała siedzącego w innej loży lorda Carrow. Uniosła nieznacznie brwi w niemym zdumieniu. Czyżby też przyszedł załatwiać interesy czy jest zamiłowany Szekspirem? A może obydwie rzeczy na raz? Kiedy na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały skinęła mu głową na powitanie, a ten się zachował jakby była powietrzem. Cóż, może nie patrzył na nią tylko przez nią. Czymś głęboko zamyślony. Ich ostatnie spotkanie skończyło się dość dziwnie, a Wroński pytany o Aresa mocno kluczył. Czy coś było na rzeczy? Skandal? Który lord nie miał w przeszłości skandalu? W oczach społeczeństwa one dodawały im kolorytu. Śmietanka towarzyska żyła dla skandali, wręcz się nimi żywiła.
Kiedy sztuka się zakończyła przyjęła to z ulgą i oklaskiwała przez chwilę aktorów, a potem ruszyła w stronę gabinetu gdzie miało odbyć się spotkanie aktorów z publicznością i na pewno dojdzie do paru intratnych umów. Wkroczyła do pomieszczenia odziana w czarną, długą lejącą się suknie, z dekoltem płytkim i szerokim, odsłaniającym ramiona i kawałek pleców. Materiał opływał figurę Primrose, a kiedy się poruszała delikatnie opalizował na zielono i granatowo, dokładnie w taki sam sposób, jak robią pióra kruka oświetlone promieniami słońca. Efekt robił wrażenie, a taniec odcieni hipnotyzował i zachwycał. Niewielki tren ciągnął się za nią po ziemi, a kolor sukienki w niesamowity sposób współgrał z odcieniem jej skóry i oczu, sprawiając, że wyglądała eteryczno-majestatycznie. Całości dopełniał jedwabny szal, prawie prześwitujący który spoczywał na jej przedramionach, a w uszach pyszniły się dwie czarne perły. Włosy zebrane w misterny kok ozdobiony iskrzącą się spinką. Robiła piorunujące wrażenie, chciała taki efekt osiągnąć. Chciała aby zwracano na nią uwagę, aby jej wygląd czasami onieśmielał. Liczyła, że to pomoże w zawarciu paru intratnych inwestycji. Ujęła podany jej kieliszek szampana i ruszyła niespiesznie w tłum gości. Po chwili zjawił się Ares, nie trudno było go nie zauważyć skoro wkroczył do pomieszczenia kiedy wszyscy goście już od jakiegoś czasu pysznie się bawili. On zaś wyminął ją by zacząć rozmowę z innymi przebywającymi w pomieszczeniu. Dość długo był pogrążony w rozmowie i zastanawiała się czy podejść. Jednak nie było w tym nic niestosownego. Odczekała aż zostanie na chwilę sam i skierowała kroki w jego stronę. Opatulona zapachem ambry i wanilii stanęła obok Lorda Carrow.
-Zamiłowanie do Szekspira czy interesy? – Zapytała patrząc na niego z zaciekawieniem w szarozielonych oczach. Wiedziała, że musi go wyrwać z marazmu w jaki popadł od kiedy towarzysz rozmowy go opuścił.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Ostatnio zmieniony przez Primrose Burke dnia 07.03.21 23:26, w całości zmieniany 2 razy
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Byłem przekonany, że uda mi się oszczędzić dziś i sobie i jej dalszych kontaktów. Tak bardzo się przecież starałem! Przesiedziałem w loży całą wieczność, przedłużałem arcynudną rozmowę ze szkockim inwestorem, dając jasno do zrozumienia, że jestem tego wieczora zajęty i niezainteresowany. Ale nie udało się. Kiedy tylko na chwilę zostałem sam, ona zaraz pojawiła się obok mnie.
Primrose wyglądała dziś przepięknie. Jedno moje spojrzenie w jej kierunku nie wystarczyło. Kiedy wcześniej ujrzałem ją w sąsiedniej loży, długo badałem wzrokiem jej sylwetkę ubraną w szykowną suknię. Kiedy później wyruszyłem po drinka, będąc już w gabinecie towarzyskim, udało mi się oderwać od niej spojrzenie na te chwile, kiedy ona patrzyła na mnie. Ale cóż po pięknej sukni, cóż po blasku, który wytwarza wokół siebie, cóż po długiej jasnej szyji i cóż po piegach spływających na dekolt, jeżeli panna Bruke została tak pięknie przybrana na moją zgubę?
Byłem przekonany, że intryga władców Durham jest coraz ciaśniejsza. Pętla, którą Primrose z takim wdziękiem owinęła mi wokół szyji, przesuwała się i robiła się coraz mniejsza. Jeszcze czułem jak jej szorstkie części ocierają się o moje ramiona. Ale już czułem, że zbierają siły by pociągnąć i ją zacisnąć. Przecież dopiero co dziś po południu dostałem list od Lorda Edgara Theodora Augustusa Bruke'a w którym to nestor zaprasza mnie na rozmowę w zamczysku Durham za niecały tydzień.
Kiedy więc staje zaraz obok mnie, spinam się i staram nie zwracać uwagi na pozotywy jej obecności. Gdybym jednak nie chciał czuć jej przyjemnych perfum, musiałbym przestać oddychać. Gdybym nie chciał na nią patrzeć, musiałbym wydłubać sobie oczy. Gdybym nie chciał się do niej odzywać, musiałbym odciąć sobie język. Rozważałem przynajmniej jedną opcję z dostępnych trzech. Ale kończy się na zmarszczeniu nosa i pobieżnym zwróceniu oczu w jej stronę, szybko odwracam wzrok, ale nos wciąż mam zmarszczony. Wydaje się, jakby coś przeszkadzało mi, może jej zapach? Zachowuję się mało grzecznie, kiedy ściskam kieliszek i zamiast patrzeć na rozmówczynię, szukam kogoś w tłumie gości. Nie wiem jezzcze kogo, ale jak go znajdę, to na pewno nie omieszkam jej powiedzieć.
- Osoby takie jak ja, nie bywają na takich wydarzeniach po to by oglądać nędzne dramaty. - a kiedy podkreśliłem, że ja nie chodzę tu dla przyjemności, nagle odcinam się od wszystkich, od Primrose również. - Ale Lady na pewno pysznie się bawiła, nieprawdaż? Wieczór do zapamiętania - mówię bez zaangażowania, nieco znudzony, nawet nieszczególnie przywiązując się do tego, by być dżentelmenem i umilić jej swoją osobą towarzystwo.
Jakież jest to różne zachowanie od tego, które prezentowałem letniego lipcowego popołudnia przy zamku Sandal. Byłem wtedy uśmiechnięty i rozluźniony, miałem dla młodej panny cały wór żartów i rad, opowieści i nawet przygryzałem jej przyjaźnie. Kiedy porówna się to do tego, jak teraz jestem niemiły, można zacząć zastanawiać się "co poszło nie tak". No właśnie, droga Primrose, co?
Primrose wyglądała dziś przepięknie. Jedno moje spojrzenie w jej kierunku nie wystarczyło. Kiedy wcześniej ujrzałem ją w sąsiedniej loży, długo badałem wzrokiem jej sylwetkę ubraną w szykowną suknię. Kiedy później wyruszyłem po drinka, będąc już w gabinecie towarzyskim, udało mi się oderwać od niej spojrzenie na te chwile, kiedy ona patrzyła na mnie. Ale cóż po pięknej sukni, cóż po blasku, który wytwarza wokół siebie, cóż po długiej jasnej szyji i cóż po piegach spływających na dekolt, jeżeli panna Bruke została tak pięknie przybrana na moją zgubę?
Byłem przekonany, że intryga władców Durham jest coraz ciaśniejsza. Pętla, którą Primrose z takim wdziękiem owinęła mi wokół szyji, przesuwała się i robiła się coraz mniejsza. Jeszcze czułem jak jej szorstkie części ocierają się o moje ramiona. Ale już czułem, że zbierają siły by pociągnąć i ją zacisnąć. Przecież dopiero co dziś po południu dostałem list od Lorda Edgara Theodora Augustusa Bruke'a w którym to nestor zaprasza mnie na rozmowę w zamczysku Durham za niecały tydzień.
Kiedy więc staje zaraz obok mnie, spinam się i staram nie zwracać uwagi na pozotywy jej obecności. Gdybym jednak nie chciał czuć jej przyjemnych perfum, musiałbym przestać oddychać. Gdybym nie chciał na nią patrzeć, musiałbym wydłubać sobie oczy. Gdybym nie chciał się do niej odzywać, musiałbym odciąć sobie język. Rozważałem przynajmniej jedną opcję z dostępnych trzech. Ale kończy się na zmarszczeniu nosa i pobieżnym zwróceniu oczu w jej stronę, szybko odwracam wzrok, ale nos wciąż mam zmarszczony. Wydaje się, jakby coś przeszkadzało mi, może jej zapach? Zachowuję się mało grzecznie, kiedy ściskam kieliszek i zamiast patrzeć na rozmówczynię, szukam kogoś w tłumie gości. Nie wiem jezzcze kogo, ale jak go znajdę, to na pewno nie omieszkam jej powiedzieć.
- Osoby takie jak ja, nie bywają na takich wydarzeniach po to by oglądać nędzne dramaty. - a kiedy podkreśliłem, że ja nie chodzę tu dla przyjemności, nagle odcinam się od wszystkich, od Primrose również. - Ale Lady na pewno pysznie się bawiła, nieprawdaż? Wieczór do zapamiętania - mówię bez zaangażowania, nieco znudzony, nawet nieszczególnie przywiązując się do tego, by być dżentelmenem i umilić jej swoją osobą towarzystwo.
Jakież jest to różne zachowanie od tego, które prezentowałem letniego lipcowego popołudnia przy zamku Sandal. Byłem wtedy uśmiechnięty i rozluźniony, miałem dla młodej panny cały wór żartów i rad, opowieści i nawet przygryzałem jej przyjaźnie. Kiedy porówna się to do tego, jak teraz jestem niemiły, można zacząć zastanawiać się "co poszło nie tak". No właśnie, droga Primrose, co?
Zachowanie lorda Carrow można było interpretować na różne sposoby, ale jedno było pewne zachowywał się inaczej niż ostatnio. Było w nim dużo rezerwy i dystansu, budował mur i jasno dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie aby mu przeszkadzano. A może rozmowa, którą przed chwilą odbył nie poszła po jego myśli? Sama przed chwilą musiała zbijać wiele obiekcji, ale nie była pewna czy udało się jej pozyskać dostawcę róż pustyni do swojej działalności. Mężczyźni nie byli przyzwyczajeni do prowadzenia rozmów biznesowych z kobietą, na szczęście mogła powołać się na brata i ojca, a wtedy chętniej podchodzili do negocjacji. Kiedy zapewniała, że jest jedynie pośrednikiem, ale wszystko spoczywa w męskich rękach usta same im się otwierały tak samo jak kieszenie. Do tego odpowiednia kreacja, promienny uśmiech i zapewnienie, że odeślą kontrakt do Edgara. To było aż za łatwe. Zakręciła kieliszkiem szampana w drobnej dłoni zbierając myśli. Pary na parkiecie rozpoczęły kolejny taniec. Smyczki poszły w ruch, a ktoś zaśmiał się radośnie i klasnął w dłonie.
-Oczywiście – odpowiedziała spokojnie. – Czymże jest rozmowa biznesowa o hodowli, jeżeli rozpocznie się ją od uwag odnośnie widzianego spektaklu. Zdaje się, że jest tu parę osób, które podobnie jak lord zajmują się Aetonami. Widziałam chyba też inwestora, którego specjalizacją są Abraksany. Ciekawi mnie czy ktoś kiedyś je kiedyś skrzyżował. Słyszałeś może o tym lordzie?
Nie zdając sobie sprawy z lęków Aresa i z tego co się działo za jej plecami swoimi pytaniami i słowami zapewne podsycała obawy Aresa, że ród Burke nasadza się na jego hodowlę. Primrose zaś jako zapalona amazonka trochę się orientowała w temacie chociaż ekspertem nie była i nie miała zamiaru się kreować na takową. Ot, jedynie podtrzymywała rozmowę sama wyszukując wzrokiem innego czarodzieja, który mógłby być zainteresowany współpracą z rodem Burke. Pomimo tego, że byli bogatym rodem to zabezpieczeń finansowych nigdy mało. Należało patrzeć perspektywicznie, a Prim miała zamiar stworzyć sieć kontaktów które później mogą się jej przydać.
-Będzie to niezapomniany wieczór jak zamknę trzy transakcje – zerknęła z ukosa na Aresa i upiła łyk szampana. – Król Lear jest ciężkim dramatem i równie ciężko grali niektórzy aktorzy. Zawsze ceniłam jeden przekaz w tym dramacie. Sprawiedliwość nie przychodzi na tym świecie, nie domaga się swojego — rzadko cnota dostępuje tryumfu i dlatego właśnie jest cnotą.
Dodała jeszcze, ale nie chciała przedłużać. Mężczyzna wyraźnie dawał jej znać, że nie jest dziś w nastroju na rozmowy. Była to wina kontrahentów biznesowych lub jej samej. Zmarszczony nos, cała mowa ciała świadczyły o tym, że nie jest tutaj mile widziana.
-Nie będę lordowi zajmować jego cennego czasu. – Powiedziała i odstąpiła od niego, a jej suknia połyskiwała kiedy odchodziła. W tym momencie inny mężczyzna się przed nią skłonił, ale Prim nie podała mu dłoni, a jedynie uprzejmie skinęła głową. Rozmówca zaś zagadną, a kobieta uśmiechnęła się delikatnie i podjęła temat. Odstawiła na tacę ledwo naruszony trunek, ewidentnie unikała spożycia alkoholu tego wieczora.
-Oczywiście – odpowiedziała spokojnie. – Czymże jest rozmowa biznesowa o hodowli, jeżeli rozpocznie się ją od uwag odnośnie widzianego spektaklu. Zdaje się, że jest tu parę osób, które podobnie jak lord zajmują się Aetonami. Widziałam chyba też inwestora, którego specjalizacją są Abraksany. Ciekawi mnie czy ktoś kiedyś je kiedyś skrzyżował. Słyszałeś może o tym lordzie?
Nie zdając sobie sprawy z lęków Aresa i z tego co się działo za jej plecami swoimi pytaniami i słowami zapewne podsycała obawy Aresa, że ród Burke nasadza się na jego hodowlę. Primrose zaś jako zapalona amazonka trochę się orientowała w temacie chociaż ekspertem nie była i nie miała zamiaru się kreować na takową. Ot, jedynie podtrzymywała rozmowę sama wyszukując wzrokiem innego czarodzieja, który mógłby być zainteresowany współpracą z rodem Burke. Pomimo tego, że byli bogatym rodem to zabezpieczeń finansowych nigdy mało. Należało patrzeć perspektywicznie, a Prim miała zamiar stworzyć sieć kontaktów które później mogą się jej przydać.
-Będzie to niezapomniany wieczór jak zamknę trzy transakcje – zerknęła z ukosa na Aresa i upiła łyk szampana. – Król Lear jest ciężkim dramatem i równie ciężko grali niektórzy aktorzy. Zawsze ceniłam jeden przekaz w tym dramacie. Sprawiedliwość nie przychodzi na tym świecie, nie domaga się swojego — rzadko cnota dostępuje tryumfu i dlatego właśnie jest cnotą.
Dodała jeszcze, ale nie chciała przedłużać. Mężczyzna wyraźnie dawał jej znać, że nie jest dziś w nastroju na rozmowy. Była to wina kontrahentów biznesowych lub jej samej. Zmarszczony nos, cała mowa ciała świadczyły o tym, że nie jest tutaj mile widziana.
-Nie będę lordowi zajmować jego cennego czasu. – Powiedziała i odstąpiła od niego, a jej suknia połyskiwała kiedy odchodziła. W tym momencie inny mężczyzna się przed nią skłonił, ale Prim nie podała mu dłoni, a jedynie uprzejmie skinęła głową. Rozmówca zaś zagadną, a kobieta uśmiechnęła się delikatnie i podjęła temat. Odstawiła na tacę ledwo naruszony trunek, ewidentnie unikała spożycia alkoholu tego wieczora.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
- Już dawno nie słyszałem podobnego absurdu, Lady Bruke. Radzę skupić się na pomnażaniu atrefaktów w rodowym sklepiku, bo wyraźnie magiczne zwierzęta to nie jest temat na siły Bruke'ów - odpowiedziałem opryskliwie. Zdenerowała mnie tą znajomością sytuacji, tym, że wiedziała o tym, który z panów zainteresowany mógłby być inwestycjami w magiczne konie, jak również tym pomysłem krzyżowania porządnych ras. Tak na prawdę, to nie pierwszy raz o tym słyszałem, ale w mojej ocenie, podobne zachowania zakrawały o zbrodnię. Czyż nie powinno się dbać właśnie o czystość danej rasy? Szczególnie, że abraksany i aetonany są najpiękniejsze, kiedy osiągają idealne dla swojej odmiany cechy. W mojej hodowli nie robiliśmy podobnych rzeczy, więc kiedy panna Bruke postanowiła mi to podrzucić, znów zacząłem podejrzewać, że Brukom właśnie o to chodzi: chcą stworzyć nową rasę skrzydlatych koni na których zbiją fortunę. Ech ci sklepikarze!
Zarejestrowałem również, że zamierzała zamknąć jakieś transakcje. Nie powiedziała mi wprawdzie nic o nich, ale wyobraźnia działała. Tym bardziej nie zamierzałem dać jej zamykać transakcję ze mną. Może wystarczyło, abym powiedział jedno, tajemnicze słowo, a interes zostanie przyklepnięty? Musiałem mieć pewność co do jego natury, nim zacznę kłapać językiem.
Pozostawała również kwestia tego, co zasugerował mi Daniel. Absurdalne, więc póki co nie poświęcałem się temu, jeszcze przyjdzie chwila.
- Obawiam się, że podobne przesłanie musiało mi umknąć, kiedy starałem się nie zasnąć - z przekąsem typowym dla znudzonych życiem młodzieńców, znów się silę na udzielenie jakiekolwiek komentarza do sprawy. Nie rozumiem skąd w niej aż taka potrzeba zagadywania kogoś, kto ewidentnie nie ma ochoty z nią mówić. Zwalam to na fakt, że jest młoda, bardzo młoda. Będzie mnie jeszcze niejednokrotnie męczyć, tak czuję, a ja sam będę czuł się przy niej jak zmęczony życiem starzec, bo niestety nie mogą interesować mnie te same rzeczy co ją. Pierwszy raz widziała Leara na deskach teatru? Ja widziałem ich już z pięciu i za każdym razem jest coraz gorzej. Nie mogę się w takim wypadku ekscytować grą, nawet drewnianą. Poza tym, że nieszczególnie jestem fanem teatru, ale to mogę juz pominąć. Tak na prawdę najważniejszy jest fakt, że ona jest młoda, a ja zmęczony.
I wtedy nagle zebrała się i odeszła. Niestety nie straciłem jej sprzed oczu, bo kiedy weszła pomiędzy inne osoby, wciąż śledziłem jej figurę spojrzeniem. Z jakiegoś, niepojętego dla mnie powodu, nie mogłem przestać. Zrozumiałem, że najpewniej niesamowita kreacja lady Bruke tak mnie zafascynowała. Tak, ponieważ jestem wielbicielem kobiecych strojów. To na pewno powód mojego zainteresowania. Nabrałem wreszcie siły, aby się odwrócić i wtedy wpadłem na jegomościa o którym musiała mówić wcześniej Primrose. Rzeczywiście, to on miał do mnie sprawę. Zainteresowany kupnem zwierzęcia, opowiadał mi o tym, jak przygotował ogrody na przybycie nowego mieszkańca. Skupiałem się pełnią sił na rozmowie, starając się jednak nie entuzjazmować zbyt bardzo. Zaprosiłem jegomościa na kolejny dzień do Yorku, robiąc to w ostatniej chwili, gdyż nim się spostrzegłem nagle rozpoczęły się tańce.
Obawiam się, że tańce to jest właśnie to, co trzyma mnie na dystans od salonów. Tańce mnie przerażają. Te absurdalne kroki, pozy, konieczność robienia tego w parze i oczywiście stawianie na widoku wszystkich. Uczony od młodości tańców, niestety po dziś dzień, przekonany jestem, że nie jest to coś w czym mógłbym czuć się mistrzem. Najbardziej irytowała mnie ta presja, że absolutnie wszyscy muszą tańczyć. Ja, jak zwykle nie byłem w humorze, natomiast ponieważ dżentelmen z którym rozmawiałem zaraz zorganizował dwie damy, nie mogłem w takiej sytuacji odmówić. Przypadła mi dama o ciekawym akcencie, roześmiana i wydaje mi się, że całkowicie pijana. Taniec z początku szedł nam przez to dość koślawo (ja podejrzewałem jednak że to moja wina, a nie wesołego towarzystwa). Po jakimś czasie okazało się, że taniec polegał na zamienianiu się partnerami. I tak w moje ramiona wpadła rozkoszna aktorka, wymalowany aktor, każda z dwóch sióstr tajemniczego kochanka lady Perevett, ale także lady Bruke. Rumieniec na jej policzkach oceniłem na znakomicie uroczy, nim jednak zdołałem cokolwiek powiedzieć, zniknęła, gdyż znów przyszła chwila na zamianę partnerów.
Taniec po raz kolejny okazał się być denerwującym, z tego też powodu chciałem opuścić wesołe grono bawiących się, niestety nie zrozumieli tego współtowarzysze, którzy kontynuowali zawzięcie tę muzyczną zabawę. Gotów byłem podeptać wszystkich po stopach, by tylko dali mi zakończyć te męki, kiedy nagle okręciłem się i wylądowałem w parze ponownie z panną Bruke. Zaraz się spiąłem i wciągnąłem powietrze nosem, jednocześnie wciągając brzuch. Niestety chwilę po trzech dobrych krokach, zdarzył się okropny wypadek i zdeptałem jej bucika. Przerażenie stanęło mi w oczach, a ja sam prawie stanąłem w tym całym tańcu, pod nosem bełkoczę: - Wybacz - i staram się dalej tańczyć jakoś, ale nagle jestem zły na siebie, że wyjdę słabo w oczach jej i wszystkich aktorów. Nawet jeżeli wszyscy są tacy pijani, że wcale tego nie widzieli.
Zarejestrowałem również, że zamierzała zamknąć jakieś transakcje. Nie powiedziała mi wprawdzie nic o nich, ale wyobraźnia działała. Tym bardziej nie zamierzałem dać jej zamykać transakcję ze mną. Może wystarczyło, abym powiedział jedno, tajemnicze słowo, a interes zostanie przyklepnięty? Musiałem mieć pewność co do jego natury, nim zacznę kłapać językiem.
Pozostawała również kwestia tego, co zasugerował mi Daniel. Absurdalne, więc póki co nie poświęcałem się temu, jeszcze przyjdzie chwila.
- Obawiam się, że podobne przesłanie musiało mi umknąć, kiedy starałem się nie zasnąć - z przekąsem typowym dla znudzonych życiem młodzieńców, znów się silę na udzielenie jakiekolwiek komentarza do sprawy. Nie rozumiem skąd w niej aż taka potrzeba zagadywania kogoś, kto ewidentnie nie ma ochoty z nią mówić. Zwalam to na fakt, że jest młoda, bardzo młoda. Będzie mnie jeszcze niejednokrotnie męczyć, tak czuję, a ja sam będę czuł się przy niej jak zmęczony życiem starzec, bo niestety nie mogą interesować mnie te same rzeczy co ją. Pierwszy raz widziała Leara na deskach teatru? Ja widziałem ich już z pięciu i za każdym razem jest coraz gorzej. Nie mogę się w takim wypadku ekscytować grą, nawet drewnianą. Poza tym, że nieszczególnie jestem fanem teatru, ale to mogę juz pominąć. Tak na prawdę najważniejszy jest fakt, że ona jest młoda, a ja zmęczony.
I wtedy nagle zebrała się i odeszła. Niestety nie straciłem jej sprzed oczu, bo kiedy weszła pomiędzy inne osoby, wciąż śledziłem jej figurę spojrzeniem. Z jakiegoś, niepojętego dla mnie powodu, nie mogłem przestać. Zrozumiałem, że najpewniej niesamowita kreacja lady Bruke tak mnie zafascynowała. Tak, ponieważ jestem wielbicielem kobiecych strojów. To na pewno powód mojego zainteresowania. Nabrałem wreszcie siły, aby się odwrócić i wtedy wpadłem na jegomościa o którym musiała mówić wcześniej Primrose. Rzeczywiście, to on miał do mnie sprawę. Zainteresowany kupnem zwierzęcia, opowiadał mi o tym, jak przygotował ogrody na przybycie nowego mieszkańca. Skupiałem się pełnią sił na rozmowie, starając się jednak nie entuzjazmować zbyt bardzo. Zaprosiłem jegomościa na kolejny dzień do Yorku, robiąc to w ostatniej chwili, gdyż nim się spostrzegłem nagle rozpoczęły się tańce.
Obawiam się, że tańce to jest właśnie to, co trzyma mnie na dystans od salonów. Tańce mnie przerażają. Te absurdalne kroki, pozy, konieczność robienia tego w parze i oczywiście stawianie na widoku wszystkich. Uczony od młodości tańców, niestety po dziś dzień, przekonany jestem, że nie jest to coś w czym mógłbym czuć się mistrzem. Najbardziej irytowała mnie ta presja, że absolutnie wszyscy muszą tańczyć. Ja, jak zwykle nie byłem w humorze, natomiast ponieważ dżentelmen z którym rozmawiałem zaraz zorganizował dwie damy, nie mogłem w takiej sytuacji odmówić. Przypadła mi dama o ciekawym akcencie, roześmiana i wydaje mi się, że całkowicie pijana. Taniec z początku szedł nam przez to dość koślawo (ja podejrzewałem jednak że to moja wina, a nie wesołego towarzystwa). Po jakimś czasie okazało się, że taniec polegał na zamienianiu się partnerami. I tak w moje ramiona wpadła rozkoszna aktorka, wymalowany aktor, każda z dwóch sióstr tajemniczego kochanka lady Perevett, ale także lady Bruke. Rumieniec na jej policzkach oceniłem na znakomicie uroczy, nim jednak zdołałem cokolwiek powiedzieć, zniknęła, gdyż znów przyszła chwila na zamianę partnerów.
Taniec po raz kolejny okazał się być denerwującym, z tego też powodu chciałem opuścić wesołe grono bawiących się, niestety nie zrozumieli tego współtowarzysze, którzy kontynuowali zawzięcie tę muzyczną zabawę. Gotów byłem podeptać wszystkich po stopach, by tylko dali mi zakończyć te męki, kiedy nagle okręciłem się i wylądowałem w parze ponownie z panną Bruke. Zaraz się spiąłem i wciągnąłem powietrze nosem, jednocześnie wciągając brzuch. Niestety chwilę po trzech dobrych krokach, zdarzył się okropny wypadek i zdeptałem jej bucika. Przerażenie stanęło mi w oczach, a ja sam prawie stanąłem w tym całym tańcu, pod nosem bełkoczę: - Wybacz - i staram się dalej tańczyć jakoś, ale nagle jestem zły na siebie, że wyjdę słabo w oczach jej i wszystkich aktorów. Nawet jeżeli wszyscy są tacy pijani, że wcale tego nie widzieli.
Zamarła słysząc opryskliwą odpowiedź, której nie spodziewała się usłyszeć od najbardziej zagorzałego wroga jej rodziny. Spojrzała na Aresa jakby właśnie dał jej w twarz. Nawet jeżeli jej obecność nie była mu miła nikt do tej pory nie był wobec niej tak nieuprzejmy. Tafla gry pozorów została rozbita tymi paroma słowami lorda Carrowa. Jej szaro zielone oczy zapłonęły przez chwilę, a po twarzy przebiegł cień. Trwało to jednak ułamek sekund nim Prim przybrała chłodną obojętność na twarzy. Jednak kolejne słowa, które padły z ust mężczyzny sprawiły, że przewróciła wymownie oczami wyraźnie poirytowana jego zachowaniem. Czym sobie zasłużyła na tak niemiłe traktowanie? Czy mężczyźni nadal uważali, że kobieta to głupia gęś, która na niczym się nie zna, a zdania swojego nie powinna wypowiadać poza progiem domostwa? Myślał, że może ją w ten sposób obrażać, a na następnym sabacie ukłonić się i prawić banalne słowa, a ona rzuci wszystko by przyjmować z rumieńcem tą kurtuazję. Nie zależnie co właśnie działo się w życiu czarodzieja nic nie dawało mu prawa traktować jej w ten sposób. Czyżby Ares był z tych mężczyzn, którzy patrząc w oczy kobiety kochają jedynie swój obraz w nich odbity i nie zależy mu odkryciu, kim ta kobieta jest naprawdę. Czy właśnie ujawnił swoją naturę i zrzucił maskę, którą ubierał na salonach?
-Obyś lordzie nigdy nie musiał skorzystać z tych artefaktów – odpowiedziała cicho, choć zdawało się, że krzyczy w tym głośnym i radosnym tłumie. Rysy twarzy nabrały ostrości, a spojrzenie było nieprzejednane. Zdawało się, że w przeciągu minuty wokół niej powstał mur, o który można było kruszyć kopie. Samo wspomnienie o tym, ze zasnął na Learze prawie wywołało szyderczy śmiech z jej strony i tylko obecność innych osób powstrzymała ją przed takim zachowaniem.
-Doprawdy, lordzie Carrow? - Uniosła do góry nieznacznie brwi przekrzywiając lekko głowę. - Protoplasta waszego rodu, Ryszard, zmarł na wojnie, tracąc ukochanego rumaka – Białego Surleya. Wypowiedzieć miał wówczas pamiętne, utrwalone przez Szekspira słowa „Konia, konia, królestwo za konia...” Aż dziw bierze, że zasypiasz na spektaklu autorstwa człowieka, dzięki któremu głośno jest o waszym rodzie.
Nie potrafiła sobie odmówić tej uszczypliwości w stosunku do Aresa. Uznała, że czas minął i należy opuścić jego towarzystwo. Wyraźnie dawał do zrozumienia, ze nie jest mile widziana. Odeszła szeleszcząc cicho suknią choć czuła na sobie jego wzrok udawała, że go nie widzi. Schlebiało jej to, że pomimo tego wodzi za nią oczami i kusiło ją aby go na tym przyłapać. Jednak nim się na to zdecydowała zagrała głośnie muzyka i została poproszona do tańca. Lubiła tą rozrywkę i czasami nie rozumiała niechęci innych do tej aktywności. Miała swoje ulubione, a ten akurat nie należał do jej ulubionych. Jednak czego nie robi się dla dobrych układów biznesowych? Zakręciła się w figurze jegomościa z dość dużą tuszą, a potem dołączyła do aktora, który grał Edmunda. Uśmiechnął się do niej promiennie i poprowadził w kolejnej figurze tańca, by poprowadzić ją wprost w ramiona Aresa. Uśmiech zamarł na jej twarzy, uciekła wzrokiem gdzieś w bok nie chcą na niego patrzeć. Właśnie udało się jej na chwile zapomnieć o afroncie jaki jej sprezentował. Zaraz jednak kolejny takt sprawił, ze znów nastąpiła zmiana partnerów i w obrocie została skierowana do wysokiego i niezwykle chudego dżentelmena, który zdawał się mieć nogi z drewna, jednak należy mu przyznać, że się wyjątkowo starał. Muzyka jednak nie odpuszczała i wykonała kolejną figurę, zmiana rąk, ukłon, przytup i obrót. Partnerzy zlewali się w jedna plamę. Kiedy była dzieckiem taki taniec sprawiał jej więcej radości. Teraz jednak takt zabrzmiał głośno i ponownie znalazła się naprzeciwko Aresa, wykonała obrót i postąpił krok w figurze by poczuć lekki nacisk na jej stopę kiedy zdeptał jej but. Zobaczyła przerażenie w jego oczach i zmieszanie wypisane na twarzy. Już miała zaśmiać się i obrócić wszystko w żart, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
-Gapa ze mnie – odpowiedziała i pokręciła głową. Pozwoliła obrócić siebie w kolejnej figurze by zaraz dodać. - Strasznie tu gorąco. Lord wybaczy, pójdę się przewietrzyć.
Chciała znów zbudować dystans między nimi, ale taniec zawsze go zaburzał. Z jednej strony chciała być na niego wściekła, a z drugiej zachowanie sprzed chwili sprawiło, że sama nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Jeszcze przed paroma minutami ją obrażał, a teraz zmieszał się kiedy nadepnął na jej stopę. Co z tobą jest nie tak, Ares! - Chciała zawołać, ale zamiast tego puściła jego dłoń odstępując krok do tyłu i szukając wzrokiem wyjścia na jakiś taras by wziąć parę orzeźwiających oddechów. Spojrzała na niego jeszcze zmieszana i jakby lekko zagubiona po czym wyminęła czarodzieja. Picie kieliszka szampana byłoby zbyt ryzykowane w takim stanie. Dojrzała uchylone lekko drzwi na zewnątrz i skierowała tam swoje kroki. Kiedy dopadła balustrady zacisnęła na niej swoje dłonie. Takie spotkania mocno ją stresowały, miała robić interesy, wchodzić w świat, który nie był przystosowany do obecności kobiet i robiła dobrą minę do tej gry. Jednak jak każda gra ta też wyczerpywała, ale nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości jeżeli chciała coś ugrać. Zachowanie Aresa i jego obecność nie ułatwiały jej zadania. Czy właśnie wpadła we własna pułapkę?
-Obyś lordzie nigdy nie musiał skorzystać z tych artefaktów – odpowiedziała cicho, choć zdawało się, że krzyczy w tym głośnym i radosnym tłumie. Rysy twarzy nabrały ostrości, a spojrzenie było nieprzejednane. Zdawało się, że w przeciągu minuty wokół niej powstał mur, o który można było kruszyć kopie. Samo wspomnienie o tym, ze zasnął na Learze prawie wywołało szyderczy śmiech z jej strony i tylko obecność innych osób powstrzymała ją przed takim zachowaniem.
-Doprawdy, lordzie Carrow? - Uniosła do góry nieznacznie brwi przekrzywiając lekko głowę. - Protoplasta waszego rodu, Ryszard, zmarł na wojnie, tracąc ukochanego rumaka – Białego Surleya. Wypowiedzieć miał wówczas pamiętne, utrwalone przez Szekspira słowa „Konia, konia, królestwo za konia...” Aż dziw bierze, że zasypiasz na spektaklu autorstwa człowieka, dzięki któremu głośno jest o waszym rodzie.
Nie potrafiła sobie odmówić tej uszczypliwości w stosunku do Aresa. Uznała, że czas minął i należy opuścić jego towarzystwo. Wyraźnie dawał do zrozumienia, ze nie jest mile widziana. Odeszła szeleszcząc cicho suknią choć czuła na sobie jego wzrok udawała, że go nie widzi. Schlebiało jej to, że pomimo tego wodzi za nią oczami i kusiło ją aby go na tym przyłapać. Jednak nim się na to zdecydowała zagrała głośnie muzyka i została poproszona do tańca. Lubiła tą rozrywkę i czasami nie rozumiała niechęci innych do tej aktywności. Miała swoje ulubione, a ten akurat nie należał do jej ulubionych. Jednak czego nie robi się dla dobrych układów biznesowych? Zakręciła się w figurze jegomościa z dość dużą tuszą, a potem dołączyła do aktora, który grał Edmunda. Uśmiechnął się do niej promiennie i poprowadził w kolejnej figurze tańca, by poprowadzić ją wprost w ramiona Aresa. Uśmiech zamarł na jej twarzy, uciekła wzrokiem gdzieś w bok nie chcą na niego patrzeć. Właśnie udało się jej na chwile zapomnieć o afroncie jaki jej sprezentował. Zaraz jednak kolejny takt sprawił, ze znów nastąpiła zmiana partnerów i w obrocie została skierowana do wysokiego i niezwykle chudego dżentelmena, który zdawał się mieć nogi z drewna, jednak należy mu przyznać, że się wyjątkowo starał. Muzyka jednak nie odpuszczała i wykonała kolejną figurę, zmiana rąk, ukłon, przytup i obrót. Partnerzy zlewali się w jedna plamę. Kiedy była dzieckiem taki taniec sprawiał jej więcej radości. Teraz jednak takt zabrzmiał głośno i ponownie znalazła się naprzeciwko Aresa, wykonała obrót i postąpił krok w figurze by poczuć lekki nacisk na jej stopę kiedy zdeptał jej but. Zobaczyła przerażenie w jego oczach i zmieszanie wypisane na twarzy. Już miała zaśmiać się i obrócić wszystko w żart, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
-Gapa ze mnie – odpowiedziała i pokręciła głową. Pozwoliła obrócić siebie w kolejnej figurze by zaraz dodać. - Strasznie tu gorąco. Lord wybaczy, pójdę się przewietrzyć.
Chciała znów zbudować dystans między nimi, ale taniec zawsze go zaburzał. Z jednej strony chciała być na niego wściekła, a z drugiej zachowanie sprzed chwili sprawiło, że sama nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Jeszcze przed paroma minutami ją obrażał, a teraz zmieszał się kiedy nadepnął na jej stopę. Co z tobą jest nie tak, Ares! - Chciała zawołać, ale zamiast tego puściła jego dłoń odstępując krok do tyłu i szukając wzrokiem wyjścia na jakiś taras by wziąć parę orzeźwiających oddechów. Spojrzała na niego jeszcze zmieszana i jakby lekko zagubiona po czym wyminęła czarodzieja. Picie kieliszka szampana byłoby zbyt ryzykowane w takim stanie. Dojrzała uchylone lekko drzwi na zewnątrz i skierowała tam swoje kroki. Kiedy dopadła balustrady zacisnęła na niej swoje dłonie. Takie spotkania mocno ją stresowały, miała robić interesy, wchodzić w świat, który nie był przystosowany do obecności kobiet i robiła dobrą minę do tej gry. Jednak jak każda gra ta też wyczerpywała, ale nie mogła pozwolić sobie na okazanie słabości jeżeli chciała coś ugrać. Zachowanie Aresa i jego obecność nie ułatwiały jej zadania. Czy właśnie wpadła we własna pułapkę?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Kiedy panna Bruke wyślizgnęła się mi z rąk, poczułem się niespodziewanie zawiedziony. Chociaż wcześniej gardziłem jej towarzystwem, podczas tańca coś się zmieniło, ale nie wiem dlaczego i kiedy. Faktem jednak było, że zostałem pozostawiony sam, a wokół mnie gromadził się tańczący tłum. Nagle poczułem się bardzo niekomfortowo pośród ludzi, odwróciłem się i zamierzałem wyjść z gabinetu, a również i teatru. Ale wtedy ktoś zauważył, że moja partnerka poszła w innym kierunku. Podłapała to jeszcze jedna osoba, a aktorka, która podczas przedstawienia grała Kordelię wzruszona zakrzyknęła przez ramię, że teraz muszę koniecznie iść za uciekającą panienką. Twierdziła, że to będzie jak w prawdziwym dramacie!
Nie odnajdywałem się w takich sytuacjach. Były dla mnie jeszcze bardziej stresujące niż spotkanie na jawie z największym z koszmarem. Pod presją otoczenia, zrobiłem kilka kroków w tył, ale pojąłem, że wycofywanie się jest jeszcze bardziej niebezpieczne niż chodzenie w przód, więc odwróciłem się znów i poszedłem za damą. Obserwowały mnie liczne oczy, a usta widowni wykrzywiały się w uśmiechach. Kibicowali mi swoimi szeptami i kierowali w stronę drzwi balkonowych. Ja sam czułem jak każdy krok jest mi obcy. Nie robiłem tego ani dla siebie, ani dla Primrose, ani nawet dla przypuszczeń, które zasiał w mej głowie Daniel. Chociaż one faktycznie rzucały cień na ten gest, który właśnie wykonywałem. Czując się jak w transie, przyśpieszyłem. Tak robią w sztukach, aby zrobić większe wrażenie.
Na balkon wyszedłem z impetem, ale widząc figurę Prim przy balustradzie zawahałem się. Samo pójście jej śladem było może bojowe w oczach widowni, ale kiedy zamykałem drzwi od tarasu, brawura gaśnie. Jak wytłumaczę jej swoją oschłość, a jak z kolei mogę domagać się jej towarzystwa, jeżeli dopiero co ją podeptałem. Odchrząkam, powoli zwracam się do niej, która na pewno też już zauważyła intruza na tarasie.
- Proszę się mną nie przejmować, Lady, jestem tu tylko ze względu na nich - mówię nieco bezmyślnie, nie wiem jak inaczej określić to co powiedziałem. Nie miało sensu informowanie jej o tym, że dopiero co wykonałem scenę dla całej gromady obserwatorów, jakbym to nie ja dziś był widzem, ale właśnie aktorem. Kiedy tylko ostatnia litera uleciała z mych ust, zorientowałem się jak wielką palnąłem gafę. Drugim obliczem gafy było jasna sprawa to, że dałem jej poczuć się nieważną, niewartą wyjścia za nią na taras w przypływie jakiś głębszych (ale skrywanych i nieznanych wcześniej) uczuć.
Ba, o jakich tu uczuciach można było mówić. Zaraz się skarciłem za ten przedwczesny romantyzm, ale na prawdę zaczynałem obawiać się, że to co próbował przekazać mi Wroński, może być stanem faktycznym.
- Zechcesz Lady wrócić do środka? Nie dokończyliśmy tańca, co nie uszło uwadze ani jednej osoby. Jeszcze zechcą ośmielić się sądzić, że gorzej się poczułaś, albo nie daj Merlinie, że masz fochy w nosie - prawdę mówiąc ja sam nie chciałem wcale kończyć tańca, a po oddaleniu się panny Bruke, zaraz wyjść i wrócić do posiadłości w Yorku.
Z drugiej strony, mimo wszelkich prób, zdawałem sobie sprawę, że może jej być po prostu przykro z powodu naszych wcześniejszych rozmów. Jest wciąż młodą dziewczyną, która właśnie została potraktowana bardzo ostro, może nawet zawiodłem jej nadzieje, które powzięła po naszym pierwszym spotkaniu? Jasne, taka była moja intencja obcesowego traktowania panny Bruke, ale ona o tym nie wiedziałai nie była na to przygotowana.
Dlatego wzdcham i staram się zadać pytanie nie będące wcale podaniem ręki, ale na pewno bliżej mu do miłej rozmowy, niż to co serwowałem jej wcześniej.
- Czy stało się coś, co spowodowało tą gwałtowną ucieczkę?
Nie odnajdywałem się w takich sytuacjach. Były dla mnie jeszcze bardziej stresujące niż spotkanie na jawie z największym z koszmarem. Pod presją otoczenia, zrobiłem kilka kroków w tył, ale pojąłem, że wycofywanie się jest jeszcze bardziej niebezpieczne niż chodzenie w przód, więc odwróciłem się znów i poszedłem za damą. Obserwowały mnie liczne oczy, a usta widowni wykrzywiały się w uśmiechach. Kibicowali mi swoimi szeptami i kierowali w stronę drzwi balkonowych. Ja sam czułem jak każdy krok jest mi obcy. Nie robiłem tego ani dla siebie, ani dla Primrose, ani nawet dla przypuszczeń, które zasiał w mej głowie Daniel. Chociaż one faktycznie rzucały cień na ten gest, który właśnie wykonywałem. Czując się jak w transie, przyśpieszyłem. Tak robią w sztukach, aby zrobić większe wrażenie.
Na balkon wyszedłem z impetem, ale widząc figurę Prim przy balustradzie zawahałem się. Samo pójście jej śladem było może bojowe w oczach widowni, ale kiedy zamykałem drzwi od tarasu, brawura gaśnie. Jak wytłumaczę jej swoją oschłość, a jak z kolei mogę domagać się jej towarzystwa, jeżeli dopiero co ją podeptałem. Odchrząkam, powoli zwracam się do niej, która na pewno też już zauważyła intruza na tarasie.
- Proszę się mną nie przejmować, Lady, jestem tu tylko ze względu na nich - mówię nieco bezmyślnie, nie wiem jak inaczej określić to co powiedziałem. Nie miało sensu informowanie jej o tym, że dopiero co wykonałem scenę dla całej gromady obserwatorów, jakbym to nie ja dziś był widzem, ale właśnie aktorem. Kiedy tylko ostatnia litera uleciała z mych ust, zorientowałem się jak wielką palnąłem gafę. Drugim obliczem gafy było jasna sprawa to, że dałem jej poczuć się nieważną, niewartą wyjścia za nią na taras w przypływie jakiś głębszych (ale skrywanych i nieznanych wcześniej) uczuć.
Ba, o jakich tu uczuciach można było mówić. Zaraz się skarciłem za ten przedwczesny romantyzm, ale na prawdę zaczynałem obawiać się, że to co próbował przekazać mi Wroński, może być stanem faktycznym.
- Zechcesz Lady wrócić do środka? Nie dokończyliśmy tańca, co nie uszło uwadze ani jednej osoby. Jeszcze zechcą ośmielić się sądzić, że gorzej się poczułaś, albo nie daj Merlinie, że masz fochy w nosie - prawdę mówiąc ja sam nie chciałem wcale kończyć tańca, a po oddaleniu się panny Bruke, zaraz wyjść i wrócić do posiadłości w Yorku.
Z drugiej strony, mimo wszelkich prób, zdawałem sobie sprawę, że może jej być po prostu przykro z powodu naszych wcześniejszych rozmów. Jest wciąż młodą dziewczyną, która właśnie została potraktowana bardzo ostro, może nawet zawiodłem jej nadzieje, które powzięła po naszym pierwszym spotkaniu? Jasne, taka była moja intencja obcesowego traktowania panny Bruke, ale ona o tym nie wiedziałai nie była na to przygotowana.
Dlatego wzdcham i staram się zadać pytanie nie będące wcale podaniem ręki, ale na pewno bliżej mu do miłej rozmowy, niż to co serwowałem jej wcześniej.
- Czy stało się coś, co spowodowało tą gwałtowną ucieczkę?
Chłodne powietrze wieczoru koiło rozpalone policzki i studziło gorącą głowę. Nie rozumiała co się właśnie wydarzyło. Jednocześnie coś ją przyciągało i odrzucało. Jednego dnia był ujmujący, uśmiechnięty, by kolejnego ją zdeptać, a potem być zmieszany tylko dlatego, że nadepnął na jej stopę w czasie tańca. Myśli w głowie kłębiły się jak szalone, nie zatrzymywały się aby pozwolić jej skupić się i zastanowić. Musiała jednak uciec z sali, tego wszystkiego było za dużo. Wzięła na siebie wiele, ambicja Krukonów kiedyś ją zgubi. Jednak nie mogła się teraz poddawać. Nie spodziewała się jednak, że obecność Aresa i jego słowa tak nią zachwieją. Zawsze była dumna z tego, że zachowuje zimny spokój, że krew rodu Burke nie pozwala jej na okazywanie emocji w tłumie. Opanowanie i chłodna kalkulacja, stonowanie i wycofanie – to byli oni. Mieszkańcy Durham. Niezłomni, uparci i pewni siebie. A teraz, jeden mężczyzna sprawił, że się zachwiała, straciła cały swój rezon. Dlaczego? Co z nią jest nie tak. Czemu jeden zwykły dotyk w czasie tańca tak na nią wpłynął? Wielu rzeczy i spraw nadal nie rozumiała, weszła w wiek dorosły ale wciąż była młodą kobietą, która dopiero poznawała świat. A ten jeszcze jej mocno nie doświadczył. Miała luksus życia pod opieką troskliwiej rodziny, mogła się realizować i pozwoliła sobie na śmiały krok w przód. Rzucała wyzwanie światu, a świat... odpowiedział. Wytoczył ciężkie działa i skumulował swój atak, na który nie była przygotowana. Zacisnęła dłonie na balustradzie aż jej knykcie zbielały. Nie mogła opuścić gardy. Nie mogła pozwolić aby emocje przejęły ster. Musiała je uspokoić. Wzięła parę głębszych oddechów. Gdyby miała cały obraz sytuacji, gdyby wiedziała co się szykuje może zareagowała by inaczej, może zachowałaby się inaczej. Jednak tak się nie stało. Uciekła z sali aby się ratować nie zdając sobie sprawy jakie poruszenie wywołała. Matka pewnie by spaliła się ze wstydu. Muzyka nadal grała, ale nie miała ochoty tam wracać. Nawet jeżeli lord Carrow właśnie odebrał to jako afront i opuścił przybytek – trudno. Zmierzy się z opinią nieokrzesanej pannicy z dzikich wzgórz. To było łatwiejsze niż stawanie naprzeciwko własnym myślom. W tym momencie usłyszała poruszanie za sobą i zobaczyła kątem oka jak Ares zamyka drzwi do tarasu. Jęknęła w duchu – z jednej strony poczuła dziwne ciepło w okolicach serca, a z drugiej strony ogarnęła ją panika i pobladła. Co teraz ma zrobić? Udawać, że nic się nie stało? Obrócić wszystko w żart? Przeprosić i pokajać się za swoje zachowanie? Odciął jej drogę ucieczki, musiała teraz wyjść na pole bitwy z wysoko podniesioną głową choć czuła, że stoi na przegranej pozycji. Jednak jego słowa zmroziły ją ponownie. Toż to oczywiste, że musiał przyjść aby ludzie nie gadali. Oddawał jej dużą przysługę chroniąc jej honor, nie robiąc scen. Przecież zaraz dnia następnego cały Londyn by huczał od plotek o tym jak lady Burke porzuciła na parkiecie lorda Carrowa. A tak... rozejdzie się to po kościach. Powinna być mu za to wdzięczna. Wykazał się rozsądkiem, którego jej zabrakło. Nadal mocno ściskała barierkę boją się, ze jak ją puści to nogi odmówią posłuszeństwa.
-Przepraszam – odpowiedziała cicho i zebrała się na odwagę aby spojrzeć na niego szaro zielonymi oczami. Miała nadzieję, że nie będzie wstanie czytać z niej jak z otwartej księgi. - Trochę zrobiło się duszno. A... a ten taniec jest dość skoczny i szybki. Ponoć to przystoi aby damie zrobiło się słabo, to świadczy o jej delikatnej naturze.
Zażartowała mało udolnie z faktu, ze ludzie mogli by gadać iż źle się poczuła.
-Będę też musiała uważać na swój nos – poluźniła uścisk dłoni na balustradzie, czując, że powoli odzyskuje równowagę. Tak przynajmniej sądziła, gdyż pytanie która padło sprawiło, że zawahała się. Jak ci odpowiedzieć, lordzie? Że to twoja wina, że to jej wina? Wina jej wieku, braku doświadczenia życiowego? Stawiania sobie zbyt wysoko poprzeczki? Chciała przeskoczyć przeszkodę bez odpowiedniego rozbiegu i wpadła w nią zbierając liczne siniaki. Odsunęła się od barierki by stanąć naprzeciwko Aresa i móc na niego spojrzeć. Czekał na odpowiedź, a ona nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, a rzadko się to zdarzało. Edgar często jej wypominał, ze zawsze musiała mieć ostatnie słowo. A teraz nie chciały przejść przez gardło. Być może zamiast kręcić szczerość będzie lepsza?
-Odniosłam wrażenie, że moje towarzystwo nie jest lordowi miłe, wobec tego... nie chciałam się narzucać. -Była to poniekąd prawda, choć przemilczała parę kwestii. Na razie. - Zresztą ten taniec jest okropny. Nie przepadam za nim.
Zaśmiała się cicho pod nosem, delikatnie naśmiewając się z samej siebie. Założyła zbłąkany kosmyk za ucho chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
-Nie wiem co takiego zrobiłam czy słowem czy też czynem, nie chciałam jednak nigdy ciebie urazić, lordzie. - Dodała już pewniejszym głosem. - Nigdy nie było to moim zamiarem.
Ukłoniła się mu w geście przeprosin wychodząc z założenia, że takie zachowanie będzie najodpowiedniejsze choć dłonie jej drżały i zacisnęła je chcąc ukryć owo drżenie.
-Przepraszam – odpowiedziała cicho i zebrała się na odwagę aby spojrzeć na niego szaro zielonymi oczami. Miała nadzieję, że nie będzie wstanie czytać z niej jak z otwartej księgi. - Trochę zrobiło się duszno. A... a ten taniec jest dość skoczny i szybki. Ponoć to przystoi aby damie zrobiło się słabo, to świadczy o jej delikatnej naturze.
Zażartowała mało udolnie z faktu, ze ludzie mogli by gadać iż źle się poczuła.
-Będę też musiała uważać na swój nos – poluźniła uścisk dłoni na balustradzie, czując, że powoli odzyskuje równowagę. Tak przynajmniej sądziła, gdyż pytanie która padło sprawiło, że zawahała się. Jak ci odpowiedzieć, lordzie? Że to twoja wina, że to jej wina? Wina jej wieku, braku doświadczenia życiowego? Stawiania sobie zbyt wysoko poprzeczki? Chciała przeskoczyć przeszkodę bez odpowiedniego rozbiegu i wpadła w nią zbierając liczne siniaki. Odsunęła się od barierki by stanąć naprzeciwko Aresa i móc na niego spojrzeć. Czekał na odpowiedź, a ona nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, a rzadko się to zdarzało. Edgar często jej wypominał, ze zawsze musiała mieć ostatnie słowo. A teraz nie chciały przejść przez gardło. Być może zamiast kręcić szczerość będzie lepsza?
-Odniosłam wrażenie, że moje towarzystwo nie jest lordowi miłe, wobec tego... nie chciałam się narzucać. -Była to poniekąd prawda, choć przemilczała parę kwestii. Na razie. - Zresztą ten taniec jest okropny. Nie przepadam za nim.
Zaśmiała się cicho pod nosem, delikatnie naśmiewając się z samej siebie. Założyła zbłąkany kosmyk za ucho chcąc ukryć swoje zakłopotanie.
-Nie wiem co takiego zrobiłam czy słowem czy też czynem, nie chciałam jednak nigdy ciebie urazić, lordzie. - Dodała już pewniejszym głosem. - Nigdy nie było to moim zamiarem.
Ukłoniła się mu w geście przeprosin wychodząc z założenia, że takie zachowanie będzie najodpowiedniejsze choć dłonie jej drżały i zacisnęła je chcąc ukryć owo drżenie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Przybywając na balkon, liczyłem raczej na to, że dama spłoszy się i będzie chciała wracać do środka szybko. Zbyt przerażona wizją rozmowy z kimś tak nieprzyjemnym, ucieknie, a ja też nie będę musiał więcej silić się już ani na pozytywne ani na negatywne barwienie głosu. Liczyłem po cichu, że tak się wydarzy, ona natomiast zrobiła coś, co mnie zaskoczyło. Zaczęła mnie przepraszać. Osłupiały patrzyłem jak grzecznie mi się skłoniła i jak założyła włosy za ucho. Byłem w szoku, kiedy uświadomiłem sobie, że to faktycznie może być zagrywka, której inicjatorem są lordowie Bruke, a ja zamiast zachować się po dżentelmeńsku, dziewczynę, która wykonuje jedynie ich polecenia, postanowiłem obrzucić najgorszym przykładem mojego charakteru. Pojawiła się nawet we mnie jakaś iskra wstydu za to, jak ją wcześniej potraktowałem. Nie pozwoliłem jej jednak zawrzeć, przypominając sobie, że nie mogę okazać teraz słabości.
- Proszę się nie zadręczać tym Lady. - odpowiadam, zakładając obie ręce za plecy. Tym sposobem mogłem wydawać się jej jeszcze bardziej wyniosły, a poza tym nie musiała wcale zauważyć, że moje paznokcie wbijają mi się w dłonie. Usuwając je z jej widoku, udało mi się nieco rozluźnić. - Nie uczyniłaś nic, co by wymagało takich przeprosin - przestąpiłem krok za siebie, dając jej możliwość przejścia obok, w stronę gości zgromadzonych w gabinecie. - Myślę, że zamiast zadręczać się tymi myślami, powinnaś Lady wrócić do gości i kontynuować wieczór. Jak rozumiem był dotąd udany, a skoro to tylko kwestia nielubianego tańca, to na pewno będzie taki dalej - przez cały czas starałem się unikać patrzenia na nią, ale w tamtym momencie ten lód pękł, bo zwróciłem się do niej. Dotąd nie zauważałem jej urody, ale kiedy teraz stała w wieczornej sukni, oświetlona ciepłymi płomieniami z wnętrza budynku, musiałem sam przed sobą przyznać, że coś mi umykało. Widziałem w niej nie tylko pięknie wystrojoną pannę, ale też pannę, która z uśmiechem jeździła ze mną konno. Jej młodość fascynowała mnie dogłębnie, bo zaczynałem widzieć w niej kogoś więcej niż tylko kukłę salonową. I niczym niebieski cień wieczora, tak samo cień opadał na drugą stronę jej twarzy, przypominając, że ta żywotna i interesująca osoba, to podrzucona mi przez ród z Durham przynęta.
- Biorąc też pod uwagę naszą sytuację , muszę lady poinformować, że niestety czuję się zobowiązany ukrócić naszą znajomość w tym momencie. To stawia Lady w niekorzystnej sytuacji, ale duma Carrowów nie pozwala mi dalej brnąć w tym kierunku - zakomunikowałem jej, ponownie odwracając wzrok. Kto to widział, żeby dama się zalecała do mężczyzny! Może jeszcze poprosi go o rękę!
- Proszę się nie zadręczać tym Lady. - odpowiadam, zakładając obie ręce za plecy. Tym sposobem mogłem wydawać się jej jeszcze bardziej wyniosły, a poza tym nie musiała wcale zauważyć, że moje paznokcie wbijają mi się w dłonie. Usuwając je z jej widoku, udało mi się nieco rozluźnić. - Nie uczyniłaś nic, co by wymagało takich przeprosin - przestąpiłem krok za siebie, dając jej możliwość przejścia obok, w stronę gości zgromadzonych w gabinecie. - Myślę, że zamiast zadręczać się tymi myślami, powinnaś Lady wrócić do gości i kontynuować wieczór. Jak rozumiem był dotąd udany, a skoro to tylko kwestia nielubianego tańca, to na pewno będzie taki dalej - przez cały czas starałem się unikać patrzenia na nią, ale w tamtym momencie ten lód pękł, bo zwróciłem się do niej. Dotąd nie zauważałem jej urody, ale kiedy teraz stała w wieczornej sukni, oświetlona ciepłymi płomieniami z wnętrza budynku, musiałem sam przed sobą przyznać, że coś mi umykało. Widziałem w niej nie tylko pięknie wystrojoną pannę, ale też pannę, która z uśmiechem jeździła ze mną konno. Jej młodość fascynowała mnie dogłębnie, bo zaczynałem widzieć w niej kogoś więcej niż tylko kukłę salonową. I niczym niebieski cień wieczora, tak samo cień opadał na drugą stronę jej twarzy, przypominając, że ta żywotna i interesująca osoba, to podrzucona mi przez ród z Durham przynęta.
- Biorąc też pod uwagę naszą sytuację , muszę lady poinformować, że niestety czuję się zobowiązany ukrócić naszą znajomość w tym momencie. To stawia Lady w niekorzystnej sytuacji, ale duma Carrowów nie pozwala mi dalej brnąć w tym kierunku - zakomunikowałem jej, ponownie odwracając wzrok. Kto to widział, żeby dama się zalecała do mężczyzny! Może jeszcze poprosi go o rękę!
Budował dystans, być może i słusznie. Nie mógł sobie pozwolić na pewne skandale, choć dla niego świat będzie łagodniejszy w wypowiadaniu swoich opinii. Nadal mogli być obserwowani, a ludzkie języki potrafią być bardzo długie. Bił od niego chłód i powaga, wyraźnie zaznaczał granicę i nie życzył sobie aby ją przekraczała. Nie rozumiała tej zmiany podejścia do jej osoby, ale najwidoczniej coś zrobiła albo Ares coś usłyszał i wszystko uległo gwałtownej zmianie. Tylko cóż takiego mógł usłyszeć? Plotki bywały niezwykle krzywdzące, a tych pełno było na salonach. Miała nadzieję, że nic zdrożnego, ale najwidoczniej tak. Cóż innego wpłynęło by na zmianę jego zachowania względem jej osoby. Zrobił dokładnie to samo co ona kiedyś z lady Selwyn.
-Dziękuję – odpowiedziała kiedy oznajmił, że przeprosiny nie są konieczne. Galanteria czy rzeczywiście tak myślał? Zza drzwiami rozbrzmiały wesołe nuty kolejnego tańca oraz głośne śmiechy gości i oklaski. Zabawa trwała w najlepsze, a oni stali na tarasie w tej dziwacznej rozmowie, w której nie wiedzieli, że jedna ze stron była całkowicie niewinna. Nie mająca pojęcia o tym, że został uknuty cały wielki plan pomiędzy rodami. - Pewnie chwilę jeszcze pobędę na sali i wrócę do siebie.
Spojrzała na jego twarz i na chwilę zamarła. W wieczornym świetle wyglądał niczym jedna z marmurowych rzeźb zdobiących pałace. Niczym prawdziwy bóg wojny, którego imię nosił. Spokój i chłód bijący z jego spojrzenia, opanowanie w głosie, pewna siebie postawa czy tak mógł wyglądać dowódca wojsk, z którego imieniem na ustach umierało tysiące żołnierzy? Gdyby tylko wiedziała, że uważa ją za przynętę pokręciła by z niedowierzaniem głową, że w ogóle tak nisko myśli o rodzie Burke, który w życiu nie zniżył by się do tego aby wystawić Prim jak mięso. Może i była na rynku matrymonialnym, ale nie była zającem, na którego się polowało. Gdyby to wiedziała poznał by wtedy gniew Diany, do której ją kiedyś porównał. Postąpiła parę kroków aby go wyminąć kierując się do wyjścia z tarasu, ale zatrzymały ją słowa lorda Carrow, które wprawiły ją w prawdziwe osłupienie. Odwróciła się powoli by zobaczyć jego profil, który patrzył w dal, a nie na nią.
-Naszą sytuację? - Zapytała nie rozumiejąc całkowicie jego słów jakie właśnie padły. - Czyli jest coś na rzeczy? Wydarzyło się coś, co sprawiło, że postanowiłeś traktować mnie z takim okrucieństwem oraz pogardą, lordzie.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, jak mogła być taka naiwna. Jej pojawienie się w Sandal Castle musiało zostać odebrane jako narzucanie się, ba może polowanie na męża. Jak mogła tego nie przewidzieć? Wszędzie były nadgorliwe matki oraz ojcowie, którzy dobijali intratnych interesów, a córki były ich gwarantem. Przecież była panną na wydaniu, cóż innego mógł pomyśleć kawaler z majątkiem i tytułem. Zapomniała się całkowicie, życie w Durham sprawiło, że na chwilę pozwoliła sobie na rozluźnienie. Edgar ją uprzedzał, uczulał na to, a ona zignorowała słowa brata. Zaśmiała się cicho pod nosem.
-Jakże by mogło być inaczej – powiedziała cicho do siebie i wyprostowała się dumnie, unosząc do góry brodę w postawie godnej wojownika. - Lord wybaczy, nie będę więcej narażać dumy rodziny Carrow na szwank.
Ukłoniła się jak nakazywał dobry obyczaj i nim wyszła ponownie do rozświetlonej sali wzięła parę głębszych oddechów. Wchodząc do środka miała na twarzy uprzejmy uśmiech i parę miłych słów, dla tych, którzy pytali czy wszystko w porządku. Spędziła krótką chwilę w pomieszczeniu, po czym opuściła teatr wiedząc, że dłużej tego wieczora nie jest wstanie grać. Nie była wytrwaną aktorką, nie zdobyła jeszcze takich umiejętności jak niektóre bardziej doświadczone kobiety ze środowiska. Chciała uciec jak najdalej porażona swoją naiwnością i pogrążona wstydem jaki ją ogarnął. Była przekonana, że już więcej nie spotka na swojej drodze Aresa Carrow. Może na jakimś sabacie zobaczy go na drugim końcu sali i to wszystko.
|zt x 2
-Dziękuję – odpowiedziała kiedy oznajmił, że przeprosiny nie są konieczne. Galanteria czy rzeczywiście tak myślał? Zza drzwiami rozbrzmiały wesołe nuty kolejnego tańca oraz głośne śmiechy gości i oklaski. Zabawa trwała w najlepsze, a oni stali na tarasie w tej dziwacznej rozmowie, w której nie wiedzieli, że jedna ze stron była całkowicie niewinna. Nie mająca pojęcia o tym, że został uknuty cały wielki plan pomiędzy rodami. - Pewnie chwilę jeszcze pobędę na sali i wrócę do siebie.
Spojrzała na jego twarz i na chwilę zamarła. W wieczornym świetle wyglądał niczym jedna z marmurowych rzeźb zdobiących pałace. Niczym prawdziwy bóg wojny, którego imię nosił. Spokój i chłód bijący z jego spojrzenia, opanowanie w głosie, pewna siebie postawa czy tak mógł wyglądać dowódca wojsk, z którego imieniem na ustach umierało tysiące żołnierzy? Gdyby tylko wiedziała, że uważa ją za przynętę pokręciła by z niedowierzaniem głową, że w ogóle tak nisko myśli o rodzie Burke, który w życiu nie zniżył by się do tego aby wystawić Prim jak mięso. Może i była na rynku matrymonialnym, ale nie była zającem, na którego się polowało. Gdyby to wiedziała poznał by wtedy gniew Diany, do której ją kiedyś porównał. Postąpiła parę kroków aby go wyminąć kierując się do wyjścia z tarasu, ale zatrzymały ją słowa lorda Carrow, które wprawiły ją w prawdziwe osłupienie. Odwróciła się powoli by zobaczyć jego profil, który patrzył w dal, a nie na nią.
-Naszą sytuację? - Zapytała nie rozumiejąc całkowicie jego słów jakie właśnie padły. - Czyli jest coś na rzeczy? Wydarzyło się coś, co sprawiło, że postanowiłeś traktować mnie z takim okrucieństwem oraz pogardą, lordzie.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, jak mogła być taka naiwna. Jej pojawienie się w Sandal Castle musiało zostać odebrane jako narzucanie się, ba może polowanie na męża. Jak mogła tego nie przewidzieć? Wszędzie były nadgorliwe matki oraz ojcowie, którzy dobijali intratnych interesów, a córki były ich gwarantem. Przecież była panną na wydaniu, cóż innego mógł pomyśleć kawaler z majątkiem i tytułem. Zapomniała się całkowicie, życie w Durham sprawiło, że na chwilę pozwoliła sobie na rozluźnienie. Edgar ją uprzedzał, uczulał na to, a ona zignorowała słowa brata. Zaśmiała się cicho pod nosem.
-Jakże by mogło być inaczej – powiedziała cicho do siebie i wyprostowała się dumnie, unosząc do góry brodę w postawie godnej wojownika. - Lord wybaczy, nie będę więcej narażać dumy rodziny Carrow na szwank.
Ukłoniła się jak nakazywał dobry obyczaj i nim wyszła ponownie do rozświetlonej sali wzięła parę głębszych oddechów. Wchodząc do środka miała na twarzy uprzejmy uśmiech i parę miłych słów, dla tych, którzy pytali czy wszystko w porządku. Spędziła krótką chwilę w pomieszczeniu, po czym opuściła teatr wiedząc, że dłużej tego wieczora nie jest wstanie grać. Nie była wytrwaną aktorką, nie zdobyła jeszcze takich umiejętności jak niektóre bardziej doświadczone kobiety ze środowiska. Chciała uciec jak najdalej porażona swoją naiwnością i pogrążona wstydem jaki ją ogarnął. Była przekonana, że już więcej nie spotka na swojej drodze Aresa Carrow. Może na jakimś sabacie zobaczy go na drugim końcu sali i to wszystko.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
jakaś data
Znowu wezwano mnie do Fantasmagorii, więc stawiłem się o czasie, a nawet pięć minut przed. Właściwie byłem nawet ciekaw czy wernisaż się udał, a obrazy zaskarbiły sobie sympatię większej publiczności. Muzy baletu, rozkoszne syreny zamknięte w złotych ramach; subtelnie zahaczające o Art Nouveau, bardziej mięsiste od graficznych kobiet Muchy, ale podobnej wrażliwości - smukłe i eteryczne, pełne kobiecego wdzięku, nieco bardziej niesfornego niż ten, który bogaci lordowie kochali u swoich dam. Obrazy o wzorzystych tłach, splecionych ze znajomych pejzaży nadmorskiej Brytanii. Ojczysta fauna i flora, lokalne gatunki otulające wyraźne sylwetki - patriotyczne akcenty, które powinny trafić w gusta przywiązane do tradycji. Dziewięć wysokich płócien, muzy z orszaku Apollina przeniesione na ściany magicznej perły londyńskiego portu. Gdyby ktoś je znał tak dobrze jak ja, pewnie mógłby dostrzec pewne podobieństwa do chłodnej Kalliope, przekornej Klio, filuternej Erato, rozkosznej Euterpe, tęsknej Melpomeny, eterycznej Polihymni, złośliwej Tali, egzotycznej Terpsychory i nieuchwytnej Uranii. Detale opowiadały ich historie - znamiona oraz pieprzyki rozrzucone na mapie frywolnie odsłoniętych ciał, podobne gesty i błysk w kokieteryjnie rzucanych spojrzeniach, kosmyki włosów w ten sam sposób opadające na bliźniacze nosy, tak samo wykrzywione palce i pokrewne zgłębienia obojczyków. Dla mnie to było emocjonalne dzieło, dla nieznajomych gości - tylko estetyczne, niewybredne przedstawienie klasycznego piękna w duchu modernistycznych odkryć. Siedzę w gabinecie towarzyskim, zanurzony w cieple puchatych poduch, uszy pieści cicha muzyka dochodząca z baletowych sal, gdzie młodziutkie tańcereczki uczą się kolejnych kroków. Palcami podpieram uniesiony na wysokość oczu pękaty kielich pełen szkarłatnego wina o wytrawnym posmaku. To pomieszczenie mające służyć tutejszym artystom, więc czuję się prawie swobodnie, znacznie pewniej niż jeszcze jakiś czas temu. Miękkie, spękane wargi otulają krawędź szkła, a w gardle ląduje kolejny niemały łyk alkoholu. W barach o wątpliwej renomie brakowało już wykwintnych trunków, ale tutaj mogłem popieścić podniebienie; ciekawe kiedy wszechobecna bieda dotrze i do wyższych sfer? W końcu każdy odczuje skurczoną do minimum częstotliwość dostaw, docierających do lądów Wielkiej Brytanii z różnych innych stron świata. Jeśli nie zabije nas otwarta walka, to może zrobi do chociaż głód?... Klamka opada, a w drzwiach pojawia się osobistość, której oczekuję, więc staję na równych nogach, odkładając kieliszek na blat - Madame - witam się ukłonem, wbijając spojrzenie w kobiecą twarz; mam dzisiaj wiele pytań, przynoszę wiele wieści, którymi naprawdę chcę się pochwalić - Wygląda pani kwitnąco - zdobywam się na ten krótki komplement, a potem splatam dłonie za plecami i pytam - Czy obrazy podobały się gościom baletu? Wernisaż się udał?
Znowu wezwano mnie do Fantasmagorii, więc stawiłem się o czasie, a nawet pięć minut przed. Właściwie byłem nawet ciekaw czy wernisaż się udał, a obrazy zaskarbiły sobie sympatię większej publiczności. Muzy baletu, rozkoszne syreny zamknięte w złotych ramach; subtelnie zahaczające o Art Nouveau, bardziej mięsiste od graficznych kobiet Muchy, ale podobnej wrażliwości - smukłe i eteryczne, pełne kobiecego wdzięku, nieco bardziej niesfornego niż ten, który bogaci lordowie kochali u swoich dam. Obrazy o wzorzystych tłach, splecionych ze znajomych pejzaży nadmorskiej Brytanii. Ojczysta fauna i flora, lokalne gatunki otulające wyraźne sylwetki - patriotyczne akcenty, które powinny trafić w gusta przywiązane do tradycji. Dziewięć wysokich płócien, muzy z orszaku Apollina przeniesione na ściany magicznej perły londyńskiego portu. Gdyby ktoś je znał tak dobrze jak ja, pewnie mógłby dostrzec pewne podobieństwa do chłodnej Kalliope, przekornej Klio, filuternej Erato, rozkosznej Euterpe, tęsknej Melpomeny, eterycznej Polihymni, złośliwej Tali, egzotycznej Terpsychory i nieuchwytnej Uranii. Detale opowiadały ich historie - znamiona oraz pieprzyki rozrzucone na mapie frywolnie odsłoniętych ciał, podobne gesty i błysk w kokieteryjnie rzucanych spojrzeniach, kosmyki włosów w ten sam sposób opadające na bliźniacze nosy, tak samo wykrzywione palce i pokrewne zgłębienia obojczyków. Dla mnie to było emocjonalne dzieło, dla nieznajomych gości - tylko estetyczne, niewybredne przedstawienie klasycznego piękna w duchu modernistycznych odkryć. Siedzę w gabinecie towarzyskim, zanurzony w cieple puchatych poduch, uszy pieści cicha muzyka dochodząca z baletowych sal, gdzie młodziutkie tańcereczki uczą się kolejnych kroków. Palcami podpieram uniesiony na wysokość oczu pękaty kielich pełen szkarłatnego wina o wytrawnym posmaku. To pomieszczenie mające służyć tutejszym artystom, więc czuję się prawie swobodnie, znacznie pewniej niż jeszcze jakiś czas temu. Miękkie, spękane wargi otulają krawędź szkła, a w gardle ląduje kolejny niemały łyk alkoholu. W barach o wątpliwej renomie brakowało już wykwintnych trunków, ale tutaj mogłem popieścić podniebienie; ciekawe kiedy wszechobecna bieda dotrze i do wyższych sfer? W końcu każdy odczuje skurczoną do minimum częstotliwość dostaw, docierających do lądów Wielkiej Brytanii z różnych innych stron świata. Jeśli nie zabije nas otwarta walka, to może zrobi do chociaż głód?... Klamka opada, a w drzwiach pojawia się osobistość, której oczekuję, więc staję na równych nogach, odkładając kieliszek na blat - Madame - witam się ukłonem, wbijając spojrzenie w kobiecą twarz; mam dzisiaj wiele pytań, przynoszę wiele wieści, którymi naprawdę chcę się pochwalić - Wygląda pani kwitnąco - zdobywam się na ten krótki komplement, a potem splatam dłonie za plecami i pytam - Czy obrazy podobały się gościom baletu? Wernisaż się udał?
Wiedziała, że się nie spóźni - Bojczuk od kilku miesięcy nieustannie zaskakiwał, lecz w ten pozytywny sposób. Obrazy dostarczał na czas, ba, zdarzało się nawet, że wyrabiał się z artystyczną normą wcześniej, co cieszyło resztę twórców, którzy w spokoju mogli zająć się procesem oprawiania oraz umieszczania dzieł w odpowiednich miejscach la Fantasmagorii. Mężczyźnie nie sposób było odmówić też talentu i jeśli madame Mericourt ściskała w dłoni imponująco szeroki wachlarz podejrzeń oraz wątpliwości odnośnie zatrudnienia Johnatana, to zachwyty, które padały z ust odwiedzających wernisaże gości, skutecznie zmniejszyły go do minimum. O wystawianych w magicznym balecie obrazach mówiło się - i, co ważniejsze, pisało, także w zagranicznych periodykach - w samych superlatywach, a jeśli znalazły się opinie krytyczne, to podkreślano w nich kontrowersje i oddanie nowoczesności, widoczne w pejzażach oraz elementach scenografii, nie zarzucając kunsztowi artysty żadnych uchybień. Na takie subtelne uwagi zresztą nawet liczyła: wśród śmietanki towarzyskiej liczył się rozgłos, a nieszkodliwe sugestie dotyczące nowatorskiego podejścia działały wręcz na korzyść renomy La Fantasmagorii. Deirdre była więc z pracy Bojczuka zadowolona, czego oczywiście nie okazywała, zjawiając się w gabinecie towarzyskim z typową dla siebie, wyzutą z emocji miną. Kiwnęła mężczyźnie głową w ramach powitania, po czym zasiadła w fotelu naprzeciwko artysty, rutynowym gestem poprawiając przód nieskazitelnie czarnej sukni, pozbawionej i tak jakiegokolwiek zagięcia czy choćby pyłka.
- Daruj sobie uprzejmości, nie mamy na nie czasu- rozpoczęła konkretnie, oschle, co mogłoby być zapowiedzią przykrej reprymendy - Johnatan znał jednak Deirdre i jej beznamiętne podejście do interesów. Bardziej ludzka stawała się tylko poza godzinami pracy, kiedy to ofiarowywała mu prywatne zlecenie: i zarazem niepowtarzalne doznania w postaci oglądania śmierciożerczyni całkowicie nago. Przez sekundę zastanawiała się, czy Bojczuk błąka się myślami po tych roznegliżowanych wspomnieniach, wierzyła jednak, że widok Mrocznego Znaku skutecznie rozwiewał erotyczne słabości. - Tak, twoje bezkompromisowe podejście do trytońskiej tematyki spotkało się z zaskakująco pozytywnym odbiorem wśród naszych gości - odparła swobodnie, podkreślając słowo zaskakujące, choć przecież przewidywała, że tak właśnie się stanie. Ona planowała, on - spełniał wytyczne, przemieniając wizje w rzeczywistość. Potrafił podążać za wskazaniami, nie wychylał się, nie próbował forsować własnych, zbyt odważnych pomysłów, biegle korzystał jednak z całego swego talentu, tworząc sztukę niebanalną, cieszącą się coraz większym zainteresowaniem. - Oczywiście niektóre damy opuszczały wernisaż nieco zarumienione, lecz o dziwo, starsze matrony wyrażały się o takim przedstawieniu siły kobiecości w samych superlatywach - dodała w zamyśleniu, w końcu koncentrując wzrok na Bojczuku. Powinien być z siebie zadowolony. Ona - była. - To znak, że możemy podążać w tę stronę. Ostrożnie, krok za krokiem, ale oferując nieco odważniejsze doznania. Na pewno bieglej orientujesz się w paryskich modach. Chciałabym, by kolejne scenografie do nadchodzących sztuk stanowiły nawiązanie do nadchodzących trendów. Wyprzedźmy je, zamiast podążać. La Fantasmagoria ma być nowoczesna, otwarta, choć oczywiście przy poszanowaniu brytyjskiej i czarodziejskiej tradycji - zarysowała wizję przyszłych prac, sięgając do stolika tuż obok, by zebrać czekające na przekazanie dokumenty. Podniosła znad nich wzrok, spoglądając pytająco na Bojczuka: jeśli miał jakieś pytania, wątpliwości lub uwagi, oferowała mu przestrzeń na ich zwerbalizowanie, zanim przejdą do kolejnych konkretów.
- Daruj sobie uprzejmości, nie mamy na nie czasu- rozpoczęła konkretnie, oschle, co mogłoby być zapowiedzią przykrej reprymendy - Johnatan znał jednak Deirdre i jej beznamiętne podejście do interesów. Bardziej ludzka stawała się tylko poza godzinami pracy, kiedy to ofiarowywała mu prywatne zlecenie: i zarazem niepowtarzalne doznania w postaci oglądania śmierciożerczyni całkowicie nago. Przez sekundę zastanawiała się, czy Bojczuk błąka się myślami po tych roznegliżowanych wspomnieniach, wierzyła jednak, że widok Mrocznego Znaku skutecznie rozwiewał erotyczne słabości. - Tak, twoje bezkompromisowe podejście do trytońskiej tematyki spotkało się z zaskakująco pozytywnym odbiorem wśród naszych gości - odparła swobodnie, podkreślając słowo zaskakujące, choć przecież przewidywała, że tak właśnie się stanie. Ona planowała, on - spełniał wytyczne, przemieniając wizje w rzeczywistość. Potrafił podążać za wskazaniami, nie wychylał się, nie próbował forsować własnych, zbyt odważnych pomysłów, biegle korzystał jednak z całego swego talentu, tworząc sztukę niebanalną, cieszącą się coraz większym zainteresowaniem. - Oczywiście niektóre damy opuszczały wernisaż nieco zarumienione, lecz o dziwo, starsze matrony wyrażały się o takim przedstawieniu siły kobiecości w samych superlatywach - dodała w zamyśleniu, w końcu koncentrując wzrok na Bojczuku. Powinien być z siebie zadowolony. Ona - była. - To znak, że możemy podążać w tę stronę. Ostrożnie, krok za krokiem, ale oferując nieco odważniejsze doznania. Na pewno bieglej orientujesz się w paryskich modach. Chciałabym, by kolejne scenografie do nadchodzących sztuk stanowiły nawiązanie do nadchodzących trendów. Wyprzedźmy je, zamiast podążać. La Fantasmagoria ma być nowoczesna, otwarta, choć oczywiście przy poszanowaniu brytyjskiej i czarodziejskiej tradycji - zarysowała wizję przyszłych prac, sięgając do stolika tuż obok, by zebrać czekające na przekazanie dokumenty. Podniosła znad nich wzrok, spoglądając pytająco na Bojczuka: jeśli miał jakieś pytania, wątpliwości lub uwagi, oferowała mu przestrzeń na ich zwerbalizowanie, zanim przejdą do kolejnych konkretów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Gabinet towarzyski
Szybka odpowiedź