Wydarzenia


Ekipa forum
Zejście do Azkabanu
AutorWiadomość
Zejście do Azkabanu [odnośnik]14.03.19 18:35
First topic message reminder :

Zejście do Azkabanu

W związku z utratą połączenia z budynkiem Azkabanu, podjęto decyzję o budowie więzienia o zaostrzonym rygorze głęboko pod podziemiami Tower of London w którym mieścił się dotychczasowy areszt. Budowę ukończono w listopadzie 1956 r. i pozostano przy starej nazwie Azkabanu.
Zejście do niego odchodzi od głównej odnogi strzeżonego korytarza piwnic Tower, przy którym nieustannie dryfuje trzech dementorów. Wpierw pokonać należy równo trzysta sześćdziesiąt schodów prowadzących w dół. Im schodzi się niżej, tym chłodniejsza panuje temperatura i tym trudniej wziąć jest oddech. Po pokonaniu schodów pozostają trzy przejścia będące chwiejnymi drewnianymi mostami prowadzącymi nad przepaściami prowadzącymi w nicość: ponoć na ich dnie mieszkają stworzenia wyrwane z najstraszniejszych koszmarów. Ich szepty złowieszczo niosą się po grocie, pozostając słyszalne w niemal każdym ich zakątku. By otworzyć ostatnią bramę należy przyłożyć dłoń do strzegących ją drzwi. Otworzą się wyłącznie przed uprawnionymi - wyżej postawionymi aurorami lub wysoko postawionymi uprawnionymi politykami Ministerstwa Magii.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]28.11.20 13:11
Zapomniana sztuka transmutacji rozbudziła uśpioną magię drzemiącą wewnątrz głogowej różdżki. Pomocne zaklęcie zakończyło się powodzeniem; ciemne włosy w postaci miękkiej wełny wypełniły ubranie, zagęściły się na samym czubku głowy kręcąc w ciasne, wymyślne loczki. Temperatura ciała podniosła się o kilka stopni. Jedynymi, newralgicznymi miejscami pozostały dłonie, jak i zaczerwieniony nos. Cały czas, niepewnie spoglądał na metalowe, goblińskie wrota czując jakiś niespodziewany, wewnętrzny niepokój. Jako człowiek obcujący z najróżniejszymi klątwami, zdawał sobie sprawę jak zwodnicze potrafią być runy. Wystarczyło wybrać tą odpowiednią, ulokować w niewidocznym miejscu, aby doprowadzić do nieodwracalnej tragedii. Na połyskującym metalu dostrzegli całą ścieżkę złożoną w zrozumiałą, potwierdzoną sentencję. Plan Alexandra był dobry, lecz czy nie był zbyt gwałtowny, może odrobinę niebezpieczny? Spojrzał w stronę Zakonnika, gdy ten wybrał właściwszą opcję. Mężczyzna nie chciał dyskutować, upierać się przy swoim; westchnął bardziej do siebie kiwając głową z niewidocznym zrozumieniem. Posłusznie zajął proponowane przez Gwardzistę miejsce, aby po krótkiej chwili wypuścić jasną strugę pomyślnego zaklęcia. Rozpędzone wiązki uderzyły w zablokowane wrota, Tonks uczynił swą powinność. Usłyszeli dźwięk, szczęk rozwieranego, pokonanego tworzywa. Czyżby odpuściła, udało im się przechytrzyć skrupulatnie przemyślaną blokadę? Wyprostował się rozszerzając źrenice. Dziwny niepokój przebiegł po wnętrznościach, czy to znaczy, że właśnie się pomylił? Zawiódł we własnej, wyuczonej dziedzinie? Lecz to co stało się niemalże w tej samej chwili rozgoniło wszystkie obezwładniające wątpliwości. Zabezpieczenie zadziałało. Runy zalśniły typowym blaskiem wywołane ze statycznego uśpienia. Cholera! Usłyszał krzyk pełen agonii, bólu, cierpienia, a może były to tylko kolejne halucynacje? Potężna siła uderzyła w rozstawione sylwetki odpychając na kilka metrów. Zaskoczony starał się wyhamować, ochronić głowę, uważać na przyczepioną do pleców miotłę i różdżkę zaciśniętą w prawej dłoni. Zabrakło mu tchu, pył unosił się nad zawalistym przejściem. Z trudem, siłowo podniósł się do góry. Obok majaczyły odkryte profile współtowarzyszy – jak dobrze było ich znów widzieć, przede wszystkim całych i zdrowych. Otrzepał ubranie, strącając skaliste drobinki pokrywające ciemny materiał. Przeraźliwa cisza ogarnęła chłodną przestrzeń, wydawało mu się, że drży, porusza się w dziwnym niezidentyfikowanym rytmie. Coś dziwnego działo się z powietrzem; mlecznobiałe, zaciemnione, zimne, przyklejało się do delikatnej struktury odzieży. Zrobiło się zimno, przerażająco zimno. Rozbolały go mięśnie, był przecież tak bardzo zmęczony. Chciał ułożyć się na chłodnej, kamiennej posadzce i zasnąć na wieki. Bo co innego mu pozostało? Był do niczego, nie dawał sobie rady z najprostszymi inkantacjami. Zesłał na śmierć jedyną osobę, na której naprawdę mu zależało. A teraz? Popychał też innych, niewinnych, nieświadomych tego co stało się kilka tygodni temu. Czuł niepokój, frustrację, przeraźliwy strach. Śmierć była wszędzie, czuł to. Nie było już czego ratować, jej już tam nie ma. Zginął tu i teraz przez jego tchórzostwo, samolubną i niewdzięczną postawę. Widział to w realistycznych wizjach: rozpłaszczone ciała, te samem które mijali kilka minut temu. Należały do rodziny, znajomych, przyjaciół. Nie było już nadziei… Zakapturzone postaci wysysały wszelkie dobre wspomnienia. Nie miał szczęścia, nie był już nic warty.
Krzyk współtowarzyszy choć na moment przywrócił mu jasność myślenia. Dementorzy sunęli w ich stronę chcąc unicestwić bezczelnych wrogów. I wtedy zrozumiał, sięgnął pamięcią do najdalszych wspomnień. Zauważył obiad rodzinny, przy którym siedzieli w komplecie. Matkę trzymająca malutką Jackie, ojca opowiadającego anegdotki z wyprawy i siebie samego śmiejący się w głos. Bez zastanowienia rzucił:
– Expecto Patronum! – czekając aż błękitny lis wydobędzie się na przerażającą powierzchnię. Zaniepokoił go pewien gest, ruch należący do młodego Zakonnika. Zobaczył to, podobny wyraz twarzy, którym mierzył go na samym początku. Patrzył na niego jak na najgorszego wroga, a on nie rozumiał. Różdżka podnosiła się do góry chcąc celować w jego pierś. On też był gotowy. Złudzenie ustało, odpuścił, a Vincent mógł działać dalej. Kierował się w stronę bramy, słysząc słowa Moora, wydobył miotłę zza pasa torby. - Chodź! - krzyknął do aurora, aby ten namierzył go bezbłędnie. Poczekał aż usadowi się za nim, obciążając tył miotły. Stopami zaparł się o ziemie gotowy, aby wzbić się do przyspieszonego lotu. Szepnął jeszcze krótkie: – Lumos – wspomagając oświetlenie pogrążonych w czerni korytarzy. Mogli ruszać.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]28.11.20 13:11
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 15

--------------------------------

#2 'k100' : 12
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]28.11.20 14:14
Nic się n-n-nie stało, Lily, radzisz sobie świetnie – wypowiedział szybko, dostrzegając mozaikę emocji przebiegających przez twarz siostry, strach i ból odbijające się w jej jasnych oczach; rozpoznawał je bez trudu, widząc w nich odbicie swoich własnych, tych, które starał się odgonić, przywołując do siebie srebrzystą postać bernardyna. Miał nadzieję, że patronus biegł już w stronę dementora, gotów zrzucić go z rozwieszonego nad przepaścią mostu, ale nie miał czasu tego sprawdzić; wszystko działo się w ułamkach sekund, zacisnął więc mocniej palce na nadgarstku Lydii, nie chcąc pozwolić, by się zatrzymała, by pochylała się zbyt długo nad nieudanym zaklęciem; nie mogła się poddać – nie teraz, gdy znajdowali się tak blisko, gdy musieli mieć oczy dookoła głowy, bo zagrożenie mogło czaić się dosłownie wszędzie.
Kiwnął głową w odpowiedzi na potwierdzenie padające z ust Alexandra, ale z wejściem na miotłę czekał do ostatniej chwili. Słyszał to, co wykrzyknął Michael – ktoś z nich musiał przejść przez wrota jako ostatni i je za nimi zamknąć; latał najszybciej, jego miotła, podarowana mu przez Hannah, była w stanie dogonić resztę – przystanął więc przy drzwiach, ogarnięty nieprzyjemnym wrażeniem, że bijąca od nich magia traktowała go jak intruza, gotowa w każdej chwili wrzucić go w pustkę – i czekał; aż przemkną obok niego pozostali, wypowiadając ostatnie inkantacje i instrukcje. Dopiero wtedy chwycił za krawędzie otwartej przez Michaela bramy i popchnął je, chcąc, by zatrzasnęły się za nimi, uniemożliwiając pogoń – dementorom i innym, strażnikom więzienia, którzy w końcu musieli zorientować się, co właściwie się stało. – Szybko – wypowiedział, kierując te słowa do stojącej obok Lydii; wsiadł na miotłę, zaczekał, aż za nim pojawiła się i ona, aż złapała go mocno; lumos dodało mu otuchy, nie rozglądał się jednak dookoła siebie, wzrok ogniskując na plamie światła kilkadziesiąt metrów dalej. – T-t-trzymaj się. Choćby nie wiem, co – rzucił jeszcze, pochylając się niżej nad trzonkiem miotły i odpychając się stopami od posadzki, obie dłonie – i tę wolną, i tę trzymającą różdżkę – zaciskając na drewnianej rączce. Chciał dogonić pozostałych, a przede wszystkim – dotrzeć do zwisających z sufitu łańcuchów, pustych, złowrogich; napełniających go jakimś nieokreślonym, niepokojącym przeczuciem, którego jeszcze nie potrafił uchwycić. Spóźnili się?..

| zamykam bramę i mknę na miotle z Lydią; nie wiem, czy powinnam rzucać na latanie, w razie czego zignoruj kość, mistrzu!




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]28.11.20 14:14
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 54
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]29.11.20 21:25
Trzech dementorów zawisło nad trzema mostami prowadzącymi do bramy. Wszechogarniający chłód był dotkliwy, ale nie tak mocno odczuwalny, jakby mógł być, dzięki zapobiegawczym działaniom Zakonników. I choć istoty te wydawały się dość osobliwe, każdy wiedział, że żywiły się cudzym szczęściem, a pocałunek dementora miał być najstraszliwszą rzeczą, jaką mogły widzieć ludzkie oczy.

Lydia jako pierwsza postanowiła zareagować. Uniosła różdżkę, ale widok dementorów przejął ją tak bardzo, że wspomnienie, które próbowała przywołać było zbyt słabe, zbyt ulotne, krótkotrwałe. Obraz matki, który przywołała był niewyraźny, blask świątecznych świeczek gasł bardzo szybko przed jej oczami. Zamiast twarzy braci ujrzała twarz chłopca, który patrzał na nią pustymi, martwymi oczami. Roztargnienie wywołane jego obecnością szybko rozwiało ciepło, jakie niosły w sercu tamte przeżyte w rodzinnym gronie chwile. Z jej różdżki wyłoniły się ledwie strzępki srebrzystej mgły. Zaraz po niej to samo uczynił jej starszy brat, William, poderwawszy się z zimnej ziemi i ruszywszy ku czarownicy, wyciągnął różdżkę przed siebie, pociągnął roztargnioną siostrę do bramy. Myśli biegnące ku bliskim rozgrzały jego serce, wypełniły go wszystkim tym, czego potrzebował teraz, by odnaleźć w sobie siłę i bardzo potężną magię. Wypełniła go od środka, a jej ciepło popłynęło od serca, przez prawe ramię aż do różdżki, która rozgrzała się przyjemnie. Ciemność nagle rozświetlił olbrzymi błękitny bernardyn, który spojrzał na moment porozumiewawczo na swojego towarzysza, a później obniżył głowę i kłapnął ostrzegawczo szczęką, patrząc na trzy zakapturzone sylwetki. Ruszył biegiem ku nim. Farley, zareagował szybko i zdecydowanie. Różdżka ze świstem przecięła przestrzeń przed nim i w mgnieniu oka jej kraniec zalśnił, a mgła, która się wydobyła przeistoczyła się w dużego ptaka. Kruk rozpostarł skrzydła wznosząc się w powietrze, zataczając ścieżkę po półokręgu w stronę dementorów. Z różdżki Cedrica uformował się jasny, promieniujący dobrą, białą magią angielski foxhound. Pies myśliwski ruszył zaraz za bernardynem, szarżując wrogie istoty. Wspomnienie aurora było silne, rozgrzało go od środka i odgoniło złe myśli, wątpliwości, napełniając go siłą. Vincent myślami był wciąż z kobietą, która miała gdzieś tu się znajdować, ale po której wciąż nie było ani śladu. Być może to tęsknota, może trudność z koncentracją sprawiały, że Rineheart, pomimo swoich najszczerszych chęci nie potrafił zmusić różdżki do współpracy. Nikt jednak nie zauważył tego problemu, wszyscy zbyt zaaferowani byli obecnością dementorów. Wsiadł czym prędzej na miotłę, a z jego różdżki w końcu błysnęło jasne, ciepłe światło, rozganiające najbliższe ciemności.
Brama przed Azkabanem rozjaśniła się błękitną poświatą, odbijając od siebie blask atakujących dementorów patronusów. Łatwo ustąpiła przed Michaelem, który wciąż pozostawał niewidzialny dla wszystkich swoich sojuszników, znajdując się pod peleryną niewidką. Wrota rozwarły się całkiem, ukazując Zakonnikom coś na kształt komnaty skąpanej w ciemności. Mrok, który ją wypełniał był tak gęsty, że trudno było określić jak była naprawdę wysoka i wielka. Bez wątpienia jednak dało się dotrzeć jedyny jasny punkt — centrum, panoptikonu Azkabanu, placyk, wokół którego wyłaniały się kolumny w wielu kierunkach, tworząc pomiędzy sobą coraz szersze rzędy korytarzy ginących w ciemności. Tonks chwycił się Vincenta i wsiadł zaraz za nim na miotłę, wyciągając różdżkę za siebie, w stronę dementorów. W jego sercu coś się rozgrzało i tym razem nie za sprawką gorącej herbaty z rumem. Wspomnienie rodziny, zainteresowanych twarzy rodzeństwa, a także bliskiej mu kobiety wypełnił go i sprawił, że roztargnienie wywołane obecnością zakapturzonych istot zniknęło. Z jego różdżki, tak jak jego towarzyszy, błysnęło jasne światło. Wilk na chudych łapach przebiegł kawałek, po czym nastroszył sierść na grzbiecie i pokazał kły, by za chwilę ruszyć zaraz za krukiem na dementorów. Kolejne zaklęcie się nie powiodło.

Farley dał wszystkim sygnał do wsiąście na miotły, a Zakonnicy szybko, bez ociągania wykorzystali magiczne środki transportu do tego, by oderwać się od ziemi. Gwardzista rozejrzał się pospiesznie po wszystkich i znów ujrzał go, choć tym razem na niego nie patrzył: Tristana Rosiera na miotle, tuż za progiem. Zaklęcie, którego się podjął wymagało skupienia, a elegancki profil arystokraty, Śmierciożercy i nestora sprawił, że Farley popełnił karygodny błąd w ruchu swoją różdżką.  Mrugnął znów, a paskudna mara ponownie zniknęła, pozostawiając po sobie jedynie rosnący niepokój. Szybko poczuł, jak słabnie, traci siły. Nagle zbladł, zachwiał się niebezpiecznie, ponieważ zakręciło mu się w głowie, a z jego gardła wydostało się ciche westchnięcie. Ciemność Azkabanu na chwilę oślepiła biel śniegu, zamarzniętego jeziora. Padał śnieg, zrobiło mu się też zimno. Czuł czyjś oddech na karku — i do prawdziwego Azkabanu ściągnęły go w końcu trzeźwe myśli, podmuch powietrza. Nie spadł z miotły tylko dzięki temu, że uczepił się mocno Dearborna, który dość łatwo zachował na niej równowagę, nawet kiedy ten się zachwiał niebezpiecznie. Wtedy też auror wypowiedział bezbłędnie formułę zaklęcia, a wszyscy sojusznicy poczuli jak urośli w siłę.

William  przeszedł przez próg i zamknął za sobą drzwi. Skrzypnęły ciężko, choć wydawały się bardzo lekkie i bez trudu zgodnie z wolą byłego szukającego zatrzasnęły się. Nim to się wydarzyło wszyscy mogli zobaczyć, jak dementorzy atakowani przez patronusy wycofują się w nicość. Później wsiadł na miotłę, a zaraz za nim to samo zrobiła Lydia.

Zatrzaśnięte drzwi wpierw przyniosły głuchą ciszę, w której każdy odgłos rozniósł się echem po kamiennych ścianach, a później szmery. Ciche, niezidentyfikowane niczym szepty, choć z pewnością nimi nie były. Po krótkiej chwili mogli sobie uzmysłowić, że były po prostu głosami ludzi, którzy na dźwięk zamykanych wrót musieli się ożywić — jednak byli gdzieś daleko i stąd to przedziwne wrażenie. Światło z różdżki Vincenta pozwoliło wszystkim ujrzeć, jak z ciemności wyłania się kamienna podłoga, jak powoli wyłaniają się wysokie kolumny. Światło różdżki nie docierało do sklepienia, ale mogli się tego spodziewać po ilości stopni, którymi tu zeszli. Z każdym krokiem głosy wydawały się głośniejsze, a jednak nikogo nie było widać.

Panoptikon był dużym więziennym placem, który był otoczony rzędami kolumn, tworzącymi kilkanaście rozszerzających się korytarzy. Temperatura w nim była znacznie niższa niż przed bramą. Zakonników szczypały policzki z chłodu, który tu panował. Trudno było mówić o ciszy — głosy cichły i podnosiły się znów, głośniej, wyraźniej, a później zmieniały się w ledwie zauważalny szum. Nie był to jednak hałas — obeznany z wiwatującym na trybunach tłumem William mógł bez trudu stwierdzić, że mogły należeć do kilku różnych osób, może kilkunastu. I on, Cedric i Michael słyszeli je z różnych stron, pozostali nie byli pewni co do kierunku i intensywności. W tej przerażającej pustce wydawały się znacznie liczniejsze niż musiały być naprawdę.

Będąc na miotłach Zakonnicy mogli ujrzeć panoptikon z zupełnie innej perspektywy — z góry. W pierwszej chwili, nad okręgiem, który przypominał mozaikę popękanych kamieni, na samym środku — wszyscy dostrzegli wiszące ze sklepienia, łańcuchy zakończone kajdanami. Przyglądając im się Billy  i Cedric byli w stanie dostrzec, że były z czegoś brudne — po wnikliwszej analizie mogli stwierdzić, że była to krew — czy ludzka, trudno powiedzieć. Podążając spojrzeniem dalej, w dół, w szczelinach dostrzegli ją też. Farley, gdyby mu ją wskazano potrafiłby ocenić, że miejscami była już całkiem stara, zaschnięta, miejscami dopiero krzepła. Wypełniała bruzdy i pęknięcia w posadzce. Oswojeni z widokiem, z pewnej perspektywy — zarówno Dearborn jak i Moore mogli w końcu stwierdzić, że to co widzieli wszyscy nie było żadną posadzką i mozaiką. Pęknięcia układały się w siatkę równoległych i prostopadłych korytarzyków. Oddalając się od posadzki, wznosząc na miotle wyżej i wyżej w końcu dało się jednoznacznie potwierdzić — wyglądało to jak wielki labirynt w podłodze — lub mapa.

Rineheart od razu po dotarciu do centrum panoptykonu zdał sobie sprawę, że na brzegach okrągłego placu, pomiędzy wysokimi kolumnami w tworzących się z nich korytarzach wyrysowane były runy — większość, o ile nie wszystkie w określony, charakterystyczny sposób, wyraźnie wpływając tym na swoje znaczenie. Gdyby Vincent odwrócił się za siebie, w stronę, z której przylecieli, gdzie była runa hagal, ujrzałby zapisaną przy niej drobnymi runami inskrypcję, która głosiła podpowiedź: Czego szukasz, znajdziesz, jeśli dobrze spojrzysz.

Lydia, rozglądając się po panoptykonie mogła dostrzec przy jednej z kolumn ubrania i bez trudu rozpoznała te należące do przyjaciółki. Leżały przy dwóch drewnianych wiadrach, w jednym z nich znajdowało się jeszcze trochę wody, ale zupełnie zamarzniętej. Mike zaś bez problemu dostrzegł na kamiennym labiryncie kilka skołtunionych pukli blond włosów.

Nikt nie wiedział, gdzie znajdowały się cele — musiały jednak gdzieś tam, w ciemnościach. W pobliżu nie było dementorów, ale Farley poczuł to przedziwne deja vu i miało mu już towarzyszyć do końca tej wyprawy, pomimo tego, że zarówno okoliczności, jak i miejsce były zupełnie inne.

Nigdzie nie było śladu po Justine.

Zejście do Azkabanu - Page 3 97uiv5w

(kropki to kolumny; ułożenie run na okręgu jest takie, jak patrzycie, nie obserwujecie tego w perspektywie patrzenia ze środka)

| Na odpis macie 48h. Tura: 8. AZKABAN: 2

Alexander, od przekroczeniu progu Azkabanu, przez wzgląd na słabszą kondycję psychiczną rzucasz kością na skutki po przebytej klątwie, co drugą turę. {2/2}

Działające zaklęcia i eliksiry:
Michael (peleryna niewidka)
Caldasa (Alexander, Lydia, Michael, William)
Odwrócony Magicus Extremos dla Alexandra -20 1/3
Magicus Extremos (Cedric) +12 1/3


Możecie w tej turze dokonać dwóch akcji, a także przemieszczać się w granicach rozsądku. Możecie rozdzielić swoje działania na dwa posty, wykorzystać do tego szafkę lub jeśli w niczym to nie przeszkadza, zawrzeć wszystko w jednej odpowiedzi.


Ekwipunek:

Żywotność:
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 1:34
Koncentrując całą energię na tak silnym zaklęciu, nie poczuł żadnego działania. Błękitne, zwierzęce wcielenia współtowarzyszy pokonywały paraliżujące zło wypływające z posuwistych, zakapturzonych postaci. Głogowa różdżka wypuściła coś w rodzaju białej mgiełki niknącej w mglistym otoczeniu. Zabolało go serce, czyżby stało się to, czego się obawiał? Dawno niećwiczona umiejętność zaginęła? Stał się obojętny na szczęśliwe chwile, stwarzając w umyśle dziwną fatamorganę? Czyżby pozostała mu tylko pustka, bolesne zmartwienie o los blond więźniarki oraz swoich współtowarzyszy? Westchnął ciężko i potrząsnął głową odganiając złe myśli. Z konsternacji wybudził go Tonks, zasiadający z tyłu rozchwianej miotły. Usłyszał jeszcze trzask zamykanej bramy. Odwracając się do tyłu, zauważył jak piekielne mary rozpływają się w pozostawionej za plecami nicości.
Mężczyzna wzbił się w górę, lecąc w krótkim, lecz zwartym szeregu. Zapadła paraliżująca cisza. Równomierny świst powietrza dochodził do uszu, mieszał się z czymś niezidentyfikowanym, szepczącym. Ludzkie odgłosy? Spojrzał w prawo, później w lewo kierując różdżkę w ciemną pustkę. Nikogo tu nie było, walczyli z omamami. Wątłe światło rozświetlało przeczesywany teren. Cienie strzelistych kolumn majaczyły w oddali, miejsce, do którego zmierzali miało chyba kształt koła. Kamienna posadzka z widocznymi zarysowaniami pokrywała cały teren. Coś jasnego rozświetlało jeden punkt – centrum placyku, okalały kręte, zmieszane korytarze. Nie widać było ich długości, szerokości, zasięgu. Były plątaniną dróg mogących doprowadzić donikąd, do kolejnego, nagłego niebezpieczeństwa. Szmer obcych głosów zlewał się w całość – majaczyły niczym zjawy wyciągające swe macki po nieproszonych przybyszy. Temperatura spadła, czuł to na skostniałych palach z trudem zaciskanych na trzonku, zaczerwienionym nosie i zziębniętych policzkach. Będąc na miotle dostrzegali wszystko z góry. Mrużąc powieki, dość szybko zauważył łańcuchy zakończone otwartymi kajdanami. Coś ciężkiego przesunęło się po wnętrznościach, czyżby należały do niej? Była tu przetrzymywana, więziona w tym przeraźliwym, odmrażającym zimnie? Złość i rozgoryczenie nawiedziła wszystkie zmysły. Szarpnął miotłą, lecz w porę ustabilizował gwałtowny ruch: podłe kreatury. Nie był w stanie stwierdzić co dokładnie znajduje się pod nimi, co prezentują te wszystkie linie, jednakże coś innego przykuło jego uwagę, a oczy rozświetliły nieoczekiwanym blaskiem. Między kolumnami zamajaczył znajomy, starożytny znak – runa, inskrypcja wołająca o odkrycie, rozwiązanie. To nie był przypadek. Nie odrywając od nich wzroku, krzyknął w przestrzeń do swoich towarzyszy: – Na brzegu, między kolumnami widzę kolejne runy. Z tej perspektywy dostrzegam tylko kilka, ale coś mi mówi, że znajdują się na całej powierzchni okręgu. Sprawdzę to. – zakomunikował nie czekając i nie tracąc czasu. Odwrócił się lekko do niewidzialnego aurora i rzekł:
– Trzymaj się! – rozświetlony koniuszek różdżki pozwalał na lepszą analizę. Zniżył lot, aby móc przyglądać się kolejnym, wyłonionym runom. Znał je bardzo dobrze – były wyrysowane w równych odległościach, tworzyły zrozumiały, wpływający na siebie szereg. Marszczył brwi, w myślach wymieniał wszystkie, napotkane runy. Zrobił jedno kółko wymieniając pod nosem kolejne nazwy. W kolejnym kółku analizował ich kolejność, sprawdzał czy są w normalnej, standardowej pozycji; czy nie zostały odwrócone. Każda runa miała swoje miejsce w szeregu, jak litera w alfabecie. Przynależność do danej liczby nie była przypadkowa. Konkretna runa miała swoje działanie, znaczenie, wpływ powiązane z pozycją w szeregu. Odpowiadała, kontrolowała pewien aspekt doczesnego świata. Jakakolwiek zmiana w szeregu zapisu wpływała na przestrzeń, przedmiot, osobę. Tak musiało być i tym razem. Dolatując do runy dziewiątej (hagal) zauważył drobną inskrypcję wypisaną runiczny pismem: – Czego szukasz znajdziesz jeśli dobrze spojrzysz. - wymruczał pod nosem domyślając się, iż jest to zagadka, zadanie, któremu musiał podołać. Zastanawiał się co znaczyły te słowa. Ponaglony przez Michaela przeleciał dalej kontynuując liczenie. Wszystkich run było szesnaście. Każda z nich była odwrócona. Wracając do potencjalnej, pierwszej runy zauważył pewną zależność: kolejność była nieprawidłowa. Pierwsza runa w szeregu (fenhu), była w tym momencie na miejscu piętnastej (algiz) i odwrotnie. Był przekonany, że był to klucz do rozwiązania zagadki. Skoro wskazówka nawigowała do spojrzenia na rzeczywistość klarownie, bez zbędnych kombinacji, powinien rozpatrywać ten szereg takim, jakim jest. Może aktywując zamienioną runę (fenhu) udałoby się odnaleźć drogę, dostrzec kolejną wskazówkę? Wrócił do towarzyszy i myśląc na trzeźwo przekazał im to, co zobaczył i wydedukował:
– Dookoła placu, w równych odstępach znajdują się runy. Każda runa w takim jakby runicznym alfabecie ma swoją pozycję, swoją liczbę. Sprawdziłem je i jest to pierwsza szesnastka. To, że są poustawiane zgodnie, od jednego do szesnastu jest w tym przypadku ważne, na pewno ma jakiś wpływ, jednakże w naszej układance jest pewna zmiana. Wszystkie runy są odwrócone. – tłumaczył spoglądając na resztę:
– Pierwsza runa w szeregu, czyli fenhu, która znajduje się gdzieś tam – wskazał placem kierunek północno zachodni - jest zamieniona kolejnością z runą piętnastą czyli algiz i odwrotnie. - wskazał ręką na kierunek północny.
- Co więcej przy runie dziewiątej czyli hagal, znalazłem jeszcze interesujący, runiczny dopisek brzmiący: czego szukasz znajdziesz, jeśli dobrze spojrzysz. Wydaje mi się, że jest to zagadka. – uzupełnił biorąc wdech: – Jestem przekonany, że ma związek z zamienioną kolejnością run. Wydaje mi się, że zagadka może wymagać trochę innego spojrzenia. Jeśli pierwsza runa w szeregu, została umieszczona na miejscu piętnastej, widocznie tak musiało być i na niej powinniśmy skupić naszą uwagę. Chciałbym ją lepiej zbadać, a finalnie aktywować. - zerknął na Aleksandra przedstawiając zarys planu. - Wydaje mi się, że może dać nam rozwiązanie, a może kolejną wskazówkę, drogę? – myślał na głos szukając potwierdzenia.
– Sprawdzę jeszcze czy zaklęcie nie wykryje obecności jakichś klątw. Cedric, mógłby mi w sumie pomóc w jeszcze jednej rzeczy, a mianowicie polecieć tam na północ, gdzie znajduje się zmieniona runa algiz i spojrzeć na wszystko z odwrotnej perspektywy. Potwierdzić czy niczego nie pominąłem, czy coś nie rzuca się mu w oczy. – zakomunikował wzdychając ciężko. Wiedział, że towarzysz orientował się w starożytnych runach. Naprodukował się, jednakże ostateczne zdanie należało do dowódcy.

| będę jeszcze pisać



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 13:15
Ledwo Alexander skończył wywoływać patronusa z jego różdżki wyskoczył kruk i rozpościerając skrzydła ruszył na dementorów. Farley uważał, że nieprzypadkowym było, że jego obrońcą było właśnie to zwierzę: był to w końcu towarzysz śmierci, którą młody Gwardzista traktował już jak starego przyjaciela. Może i on sam powoli stawał się jej zwiastunem, bo gdzie się nie pojawiał tam zbierała swe żniwo: kwestią czasu w końcu pozostawało to, kiedy Rycerze Walpurgii natrafią gdzieś na jego ślad, a na każde miejsce gdzie się pojawił podpisywał wtedy swego rodzaju wyrok.
Także i jego obecność tutaj stwarzała pewne zagrożenie dla powodzenia ich misji. To, że wszędzie widział wrogów oznaczało, że stawał się niebezpieczeństwem dla wszystkich swoich towarzyszy. Idzie groził różdżką, do dziś nie miał pewności co tak właściwie by jej zrobił gdyby nie podała wtedy odpowiedzi na jego pytanie. Na Vincencie próbował użyć legilimencji. A teraz co rusz widział wstrętną mu twarz Tristana Rosiera, co nie mogło skończyć się dobrze. Wykonał karygodny błąd w próbie rzucenia zaklęcia: poczuł jak energia zamiast rozchodzić się od niego, odchodzi. Na moment przestał widzieć to co ich otaczało, nie słyszał ani zamykanej bramy ani pierwszej fali otaczających ich głosów. Był znowu na środku zamarzniętego jeziora. Zadrżał przejęty chłodem, jednak nie był to chłód więzienia. O co chodzi? Zachwiał się na miotle, resztką odruchu tylko zaciskając palce na szatach Cedrika, który był jedynym powodem powstrzymującym Gwardzistę przed upadkiem w czasie lotu.
Wszystko w porządku – rzucił po zaczerpnięciu oddechu, rozluźniając nieco rozpaczliwy chwyt na aurorze i starając się nie zaburzać mocniej trajektorii poruszania się miotły.
Dotarli w końcu do serca panoptikonu, a na widok pustych kajdan coś we wnętrznościach Alexandra ścisnęło się. I to nie w tylko jednym aspekcie: miał okropnie złe przeczucie i skojarzenia, które tylko podsycała atmosfera tego miejsca.
Tu ją trzymali. Musieli ją przenieść przed naszym dotarciem – powiedział jakoś machinalnie, bez emocji, bo poczuł właśnie, że mogli zawieść. Zmitrężyli zbyt wiele czasu. – Mam wrażenie, że to jest zupełnie jak poprzednia wersja Azkabanu – stwierdził, rozglądając się dookoła. – Tamten budynek był pozbawiony sensu. Dementorzy byli w stanie się jakoś w nim rozeznać, ale dla kogoś z zewnątrz był to po prostu labirynt – pokręcił głową, nie wiedząc jeszcze jaki plottwist do jego słów był skryty wśród pęknięć w posadzce. Musieli teraz odnaleźć właściwy z korytarzy, co wydało się Farleyowi okropnie losowym zadaniem skazanym na zbyt wielki margines błędu.
Margines, który słowa Rinehearta znacząco zmniejszyły.
Odwrócone? – zapytał kiedy padło to słowo odnośnie alfabetu, bo nie miał pojęcia co to znaczy i jakie ma znaczenie, a wychodziło na to, że jakieś miało. Alexander nie przerwał jednak wywodu ponownie i słuchając uważnie powiódł spojrzeniem za wskazaniami Vincenta, starając się nie patrzeć za bardzo na mężczyznę. Przynajmniej głos łamacza klątw nie zmieniał się, jak to czasem miało miejsce przy silniejszych zwidach. Będąc na miotle musiał co prawda wychylać się zza Dearborna by się dobrze rozejrzeć, choć w temacie run i tak mógł powiedzieć jedno wielkie nic. Albo prawie nic. To w sumie całkiem logiczne, że były tu runy.
To ma sens, Vincent. Chyba nikt nie wie jak starzy są dementorzy, ale to, że nawigowaliby się starożytnym pismem ma naprawdę wiele sensu – powiedział i skinął głową, tym samym udzielając Rineheartowi swojej zgody. – Działaj. Spróbuję jeszcze skontaktować się z drugą grupą, ale jeżeli nam nie odpowiedzą to nie możemy czekać – oznajmił, po czym Farley sięgnął do kieszeni, wydobywając z niej lusterko dwukierunkowe. Zapukał w nie końcem swojej różdżki, próbując wywołać drugiego Gwardzistę. – Kieran? Przydałaby nam się porada architektoniczna. Kieran, jesteś tam? – powiedział do lusterka, nie będąc pewnym czy da to efekt. Czy auror usłyszy go, jeżeli znajdowali się w środku walki? Czy będzie im w stanie odpowiedzieć?


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zejście do Azkabanu - Page 3 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 15:54
Z różdżki wybiegł świetlisty wilk - Michael wreszcie nazywał dawnego owczarka po imieniu - a Tonks pozostał ze wspomnieniami dzieciństwa i rumowej herbaty, niezmąconymi nawet własną wilczą naturą. Chwycił się mocniej miotły, poddając się prowadzeniu Vincenta - i tylko on jeden wiedział, ile wysiłku i zaufania go to kosztowało. Zwłaszcza, że był w szkole pałkarzem, sam wolał sterować.
Wykorzystał lot na rozglądanie się, choć szybko okazało się, że to Rineheart może tu więcej zdziałać. Mike pożałował, że nie zapamiętał dobrze ministerialnego szkolenia ze starożytnych run, ale i tak przesuwał wzrokiem po labiryncie. Nagle chwycił się mocniej miotły, pobladł.
-Widzę blond włosy. W labiryncie. Justine... ma takie naturalnie, gdy się nie przemienia. - wydusił, cicho, ale tak aby wszyscy go usłyszeli. Byli tak blisko, ale nadal tak daleko...
Wziął głęboki wdech, usiłując zignorować tajemnicze głosy, które słyszał z obu stron. Rozglądał się, ale nikogo nie widział.
Chyba, że...
-Veritas Claro. - szepnął, chcąc się przekonać, czy są tu jakieś niewidzialne bądź magicznie przemienione stworzenia. No i co jeśli ukryto samą Justine?
-Działaj, Vincent. Przyjrzeć się czemuś za ciebie? - zapytał Rinehearta. -Oculus. - dodał, chcąc przywołać magiczne oko i posłać je tam, gdzie Vincent uzna za potrzebne.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Zejście do Azkabanu - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 15:54
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 24

--------------------------------

#2 'k100' : 51
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 16:12
Otucha, którą poczuł na widok świetlistej postaci bernardyna, rozmyła się błyskawicznie - ledwie przekroczył próg więzienia, otulony przez ciemności, chłód... i szepty, czy może szmery, zdające się go otaczać, zbliżać się i oblepiać. Po plecach przebiegł mu dreszcz, być może związany z lodowatym powietrzem, które wciągnął do płuc, a może z czymś innym - przeczuciem, złym, choć nieuchwytnym. Zacisnął mocniej palce na miotle, przesuwając się ostrożnie do przodu, pociechę czerpiąc wyłącznie z faktu, że Lydia znajdowała się tuż za nim - że w razie czego mógł ją ochronić, osłonić, jeśli nie magiczną tarczą, to chociaż samym sobą.
Pozornie; czy którekolwiek z nich było w stanie uchylić się przed przeciwnikiem, który pozostawał niewidzialny - kryjąc się gdzieś pośród cieni?
Odepchnął od siebie tę myśl, zmuszając się do skupienia na tym, co wyłaniało się z mroku - w pierwszej chwili dostrzegając plac. Okrągły, otoczony kolumnami, z kamienną posadzką, pokrytą siatką pęknięć. Choć czy na pewno były to pęknięcia? Zmrużył oczy, podrywając lekko miotłę, by unieść się wyżej, spojrzeć raz jeszcze, z innej perspektywy. - Lily - co w-w-widzisz, jak na to patrzysz? - zapytał cicho, obracając głowę, jednym uchem wyłapując słowa Vincenta i Alexandra; i dopiero wtedy, gdy Gwardzista wspomniał o labiryncie, zrozumiał, na co patrzył. - Alex - odezwał się, podnosząc głos; zwracał się do dowódcy, choć kierował się do wszystkich. - Te pęknięcia na p-p-posadzce - wyglądają jak mapa. Albo lab-b-birynt. - Może jedno i drugie; obrócił się na miotle, oglądając linie z różnych stron, jednak zarówno one, jak i runy, o których mówił Vincent, pozostawały dla niego kompletnie niezrozumiałe. - Przyjrzę się temu b-b-bliżej, choć najwięcej widać z góry - poinformował jeszcze, po czym obniżył lot, łagodnymi okręgami zbliżając się do poziomu podłogi - zatrzymując się dopiero przy łańcuchach, których widok budził u niego mieszaninę niepokoju, złości i jakiegoś przerażenia, budzącego się w trzewiach i rozpierającego się od środka, gdy wyobraził sobie siebie, zamkniętego tutaj, uwięzionego pośród tych szeptów i głosów, ale wciąż samotnego. Miał wrażenie, że żołądek podszedł mu do samego gardła. - Na kajdanach jest k-k-krew - powiedział; słowa ledwie przecisnęły się przez struny głosowe. - Niżej t-t-też, w rysach na p-p-posadzce - dodał - i to w tam skierował miotłę, najpierw zatrzymując spojrzenie na brunatnych plamach na podłodze, a później przesuwając go dalej, starając się dostrzec, czy prowadziły w którąkolwiek stronę, lub czy na kamiennej powierzchni znajdowały się inne ślady: wody, brudu spod butów, kurzu, włosów. Zataczał przy tym kręgi, najpierw niewielkie, później coraz szersze, pomagając sobie światłem z trzymanej przez Lydię różdżki.
Później - uniósł własną, gdy szepty nie dały mu spokoju. - Homenum revelio - szepnął, chcąc dostrzec, gdzie byli więźniowie - i ilu ich było, oraz czy po ciemnych korytarzach panoptikonu poruszał się ktoś jeszcze.

| 1. spostrzegawczość; 2. zaklęcie




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 16:12
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 66, 85
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 20:01
Ten obezwładniający lęk, który wywoływały sylwetki dementorów, był dla niej czyms nowym. Niemal codziennie zmagała się z obawami i strachem, w podróży zawsze coś ja niepokoiło, coś w ciemnościach napełniało niepokojem, ale teraz… nie, to zdecydowanie różniło się od strachu, który doświadczała w kontrolowanych warunkach. Po raz pierwszy stanęła z dementorem twarzą w twarz, po raz pierwszy szedł na nią, na nich, z obietnicą śmierci na swoich rozwartych wiecznie ustach. Ta śmierć była najgorszą z możliwych – to pamiętała już z lekcji obrony przed czarną magią. Patronusy dzisiaj wszystkim uratowały skórę. Tak miało już być przecież zawsze – dobro zawsze miało stawiać się złu.
Słowa Billy’ego rozpaliły delikatny płomyk nadziei w jej sercu, ale sama doskonale wiedziała, że chciał ją tylko pocieszyć, przykryć chwilowe zrezygnowanie ciepłymi słowami. Na chwilę mu się to udało, ale wewnętrzny głos krytyki prędko przygniótł jego werbalne uściśnięcie wątłych ramion siostry. Mimo to przytuliła się do niego mocniej, kiedy sam właśnie to jej wskazał – w ostatniej chwili, zanim oderwali się od ziemi, obejrzała się do tyłu, na dementory i jaśniejące w ciemnościach sylwetki zwierzęcych patronusów. Tych pierwszych już nie widziała, opuściło ją też uczucie nadmiernej słabości, której nie potrafiła powstrzymać, blask uformowanych zaklęć również ginął w kłębach gęstniejącego mroku. Lecieli dalej – wszyscy. Fakt, że udało im się przedostać tak daleko, jednocześnie napawał ją nadzieją i obawą o to, co będzie dalej. Gdy lecieli, a na końcu jej różdżki błyszczało jasne lumos, zdała sobie sprawę, jak głęboko musieli być. I ile jeszcze drogi ich czekało.
Nadstawiła uszu, gdy usłyszała pierwsze głosy – panicznie wyciągnęła prawe ramię w stronę, z której, jak sądziła, dobiegały dźwięki, ale nie zobaczyła niczego, co mogłoby wzniecić jej niepokój – żadnych lśniących w ciemnościach oczu, żadnych zębisk i pazurów. Zdawało się, że byli sami, ale pozory lubiły mylić. Głos Billy’ego zwrócił jej czujność i ukierunkował uwagę na jeden punkt – na plac, który wyrastał przed nimi jak ogromny, suchy płat ziemi nieporośnięty niczym, co mogłoby dać życie. Pusty, przecięty tysiącami blizn.
Linie, mnóstwo linii. Jakby ziemia miała się zaraz zapaść. Jak na lodzie, na rzece – stąd nie widziała koloru, który wyzierał spod wspomnianych linii. Zaraz obróciła się w stronę echa głosu Vincenta. Miał im do przekazania coś bardzo ważnego. Teraz żałowała, że runy nie interesowały jej na tyle, żeby wzięła je w starszych klasach jako przedmiot dodatkowy. Mogła tylko ufać Vincentowi i po omacku śledzić jego myśli, co robiła, spojrzeniem pędząc za nim i usiłując zapamiętać to, co wskazywał. Fehu i Algiz. – Jeśli dobrze spojrzysz… czyli w dobry sposób, pod odpowiednim kątem. I te runy wskazują jakby ścieżki, ustawione są między kolumnami. Każda z nich musi gdzieś prowadzić… – tylko która zaprowadzi ich do Just? – Labirynt? – powiedziała ciszej, jakby tylko do brata, który zwrócił na to jej uwagę. Wzrokiem usiłowała odnaleźć w tym sens i – faktycznie. Źrenice odnalazły kilka ścieżek, a kiedy lecieli nieco niżej. – On jest zamknięty. Okrąg się zamyka, nie ma z niego wyjścia. – wskazała im różdżką, na której końcu wciąż lśniło zaklęcie. Przeniosła spojrzenie na to, na co znów zwrócił uwagę Billy. I przełknęła ślinę. Palce mimowolnie zacisnęła na szacie brata i odwróciła wzrok. Nie, nie mogła sobie na to pozwolić. – Ubrania Just, leżą tam! – wszędzie mogła poznać te spodnie i koszulę, kilka razy ją w nich widziała. Rozebrali ją. Psidwakosyny. – W wiadrze… w wiadrze jest chyba lód. Po co… – zimno, które czuła, jakby przeniknęło do jej żył i tętnic, przepłynęło w nich, mrożąc krew. – Merlinie… – ucichła na chwilę. – Vincent, przy jakiej runie leżą wiadra? Może ta runa znajduje się blisko ścieżki, którą ją prowadzili? O tam, widzisz je? – wskazała Rineheartowi różdżką obiekty, na którym jej zależało. Spojrzała na Alexandra. Słuchała go, ale patrzyła kontrolnie, badawczo. Teraz wyglądał dobrze. Nie widziała, co działo się, kiedy lecieli.
Głosy. Znów do nich dochodziły. Jak bardzo mogli się ich obawiać? Zacisnęła usta i cofnęła lumos, by za chwilę wycelować różdżkę wysoko nad nimi i wypowiedzieć wyraźnie:
Lumos maxima!



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 20:01
The member 'Lydia Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 20:06
Jej różdżka znów odmówiła współpracy. Mocniej zacisnęła na drewnie rączce i wypowiedziała raz jeszcze, mając nadzieję, że tym razem obie zrobić wszystko, żeby pomóc Just:
- Lumos maxima!



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty



Lydia Moore
Lydia Moore
Zawód : goniec
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
niczego nie wymagam
od toni pod lasem
na jedno się nie zgadzam
na swój powrót
tam
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8739-lydia-moore https://www.morsmordre.net/t8778-do-lydii#261196 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f302-griffydam-elder-lane-4 https://www.morsmordre.net/t8848-skrytka-bankowa-nr-2073#263628 https://www.morsmordre.net/t8780-l-moore#261243
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]01.12.20 20:06
The member 'Lydia Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 3 z 15 Previous  1, 2, 3, 4 ... 9 ... 15  Next

Zejście do Azkabanu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach