Zejście do Azkabanu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zejście do Azkabanu
W związku z utratą połączenia z budynkiem Azkabanu, podjęto decyzję o budowie więzienia o zaostrzonym rygorze głęboko pod podziemiami Tower of London w którym mieścił się dotychczasowy areszt. Budowę ukończono w listopadzie 1956 r. i pozostano przy starej nazwie Azkabanu.
Zejście do niego odchodzi od głównej odnogi strzeżonego korytarza piwnic Tower, przy którym nieustannie dryfuje trzech dementorów. Wpierw pokonać należy równo trzysta sześćdziesiąt schodów prowadzących w dół. Im schodzi się niżej, tym chłodniejsza panuje temperatura i tym trudniej wziąć jest oddech. Po pokonaniu schodów pozostają trzy przejścia będące chwiejnymi drewnianymi mostami prowadzącymi nad przepaściami prowadzącymi w nicość: ponoć na ich dnie mieszkają stworzenia wyrwane z najstraszniejszych koszmarów. Ich szepty złowieszczo niosą się po grocie, pozostając słyszalne w niemal każdym ich zakątku. By otworzyć ostatnią bramę należy przyłożyć dłoń do strzegących ją drzwi. Otworzą się wyłącznie przed uprawnionymi - wyżej postawionymi aurorami lub wysoko postawionymi uprawnionymi politykami Ministerstwa Magii.
Zejście do niego odchodzi od głównej odnogi strzeżonego korytarza piwnic Tower, przy którym nieustannie dryfuje trzech dementorów. Wpierw pokonać należy równo trzysta sześćdziesiąt schodów prowadzących w dół. Im schodzi się niżej, tym chłodniejsza panuje temperatura i tym trudniej wziąć jest oddech. Po pokonaniu schodów pozostają trzy przejścia będące chwiejnymi drewnianymi mostami prowadzącymi nad przepaściami prowadzącymi w nicość: ponoć na ich dnie mieszkają stworzenia wyrwane z najstraszniejszych koszmarów. Ich szepty złowieszczo niosą się po grocie, pozostając słyszalne w niemal każdym ich zakątku. By otworzyć ostatnią bramę należy przyłożyć dłoń do strzegących ją drzwi. Otworzą się wyłącznie przed uprawnionymi - wyżej postawionymi aurorami lub wysoko postawionymi uprawnionymi politykami Ministerstwa Magii.
Wspomnienie ojca przy którym czułem się bezpiecznie jak nigdy później i ciepła Annie, gdy pierwszy raz wziąłem ją na ręce pozwoliły na przywołanie patronusa. Utkanego z dobrej, ciepłej energii, ukształtowanego w znajomego foxhounda angielskiego. Jego obecność przyniosła mi odrobinę spokoju i wiary w to, że podołamy zadaniu, że wyciągniemy stąd Tonks i wyjdziemy stąd żywi.
- Ostrożnie - powiedziałem cicho, zaciskając dłonie mocno na trzonku miotły, gdy poczułem, że siedzący za mną Alexander mocno się chwieje. Ruszyłem do przodu, zaś brama zamknęła się za nami pozostawiając dementorów na mostach. To pierwsi z którymi udało nam się poradzić, ale ani przez chwilę nie wątpiłem w to, że czeka na nas ich tu więcej.
Im bliżej znajdowaliśmy się pantopikonu tym robiło się zimniej i żałowałem, że nie zapuściłem gęstszego zarostu. Po zaklęciu Caldasa zamieniłby się przynajmniej w wełnę i byłoby mi cieplej. Dochodzące do nas głosy, coraz wyraźniejsze, mroziły krew, a ja zastanawiałem się, czy z której strony możemy spodziewać się nadciągających dementorów.
Dotarłszy do panoptikonu ujrzeliśmy pustkę. Nikogo tu nie było. Jedynie głosy czające się w ciemności, w różnych kierunkach. Najpierw zwróciłem uwagę na wiszące ze sklepienia kajdany, ubrudzone krwią, może ludzką, może nie. Gdy Alexander zsiadł z mojej miotły, ja wzniosłem się trochę wyżej, aby lepiej przyjrzeć się bruzdom na ziemi, które - jak stwierdziłem po chwili zastanowienia - nie były przypadkowe, a układały się jakby w labirynt. Może to mapa?
- Przypuszczam, że aktywacja odpowiedniej runy bądź run mogłaby wskazać odpowiednie przejście. Błąd będzie kosztował zabłądzeniem, może bez wyjścia - zastanawiałem się głośno, gdy Billy podzielił się z innymi uwagą o labiryncie.
Słowa Lydii i Michaela o ubraniach, włosach Justine wzbudziły niepokój na nowo. Czy rzeczywiście się spóźniliśmy, czy już było za późno?
Ze szczególną uwagą słuchałem Vincenta, znacznie bieglejszego ode mnie w starożytnych runach, sam także przyglądałem im się w skupieniu, próbując zrozumieć co mogły oznaczać.
- Nie wszystkie są odwrócone, niektórych odwrócić nie można - zauważyłem jedynie. Zastanawiała mnie szczególnie zamiana kolejności run. - Skoro fehu i algiz są odwrócone, ale zamienione, może ich znaczenie ponownie się odwróciło? Nie należy wówczas aktywować dwóch?
Nie sugerowałem właściwego rozwiązania, jeszcze niczego nie byłem pewien, jedynie zastanawiałem się głośno. Skinąłem głową, zgadzając się na propozycję Vincenta.
- Cego szukasz znajdziesz, jeśli dobrze spojrzysz.. - powtórzyłem pod nosem, jakby powiedzenie tego na głos mogło coś rozjaśnić mi w głowie. - Może jeśli runy są odwrócone, to i na to trzeba spojrzeć... Inaczej - stwierdziłem po chwili zawahania. Niekiedy proste rozwiązania bywały najlepsze.
Przeleciałem na miotle przez plac, aby zatrzymać się koło runy algiz jak sugerował Vincent i rozejrzeć się uważnie wokoło, przyjrzeć się wszystkim kolumnom i runom, szczególną zaś uwagę zwróciłem na runę fehu.
Po chwili, nie przejmując się tym, że mogą pomyśleć o mnie jak o wariacie, zdecydowałem się ryzykownie zawisnąć na miotle głową w dół, próbując wykonać znany mi zwis leniwca, aby wszystkiemu przyjrzeć się jeszcze raz - ale do góry nogami.
1. na spostrzegawczość rzucam (III)
2. na zwis leniwca chyba rzucam, nie wiem, czy muszę, ale na wszelki wypadek... (II w lataniu)
- Ostrożnie - powiedziałem cicho, zaciskając dłonie mocno na trzonku miotły, gdy poczułem, że siedzący za mną Alexander mocno się chwieje. Ruszyłem do przodu, zaś brama zamknęła się za nami pozostawiając dementorów na mostach. To pierwsi z którymi udało nam się poradzić, ale ani przez chwilę nie wątpiłem w to, że czeka na nas ich tu więcej.
Im bliżej znajdowaliśmy się pantopikonu tym robiło się zimniej i żałowałem, że nie zapuściłem gęstszego zarostu. Po zaklęciu Caldasa zamieniłby się przynajmniej w wełnę i byłoby mi cieplej. Dochodzące do nas głosy, coraz wyraźniejsze, mroziły krew, a ja zastanawiałem się, czy z której strony możemy spodziewać się nadciągających dementorów.
Dotarłszy do panoptikonu ujrzeliśmy pustkę. Nikogo tu nie było. Jedynie głosy czające się w ciemności, w różnych kierunkach. Najpierw zwróciłem uwagę na wiszące ze sklepienia kajdany, ubrudzone krwią, może ludzką, może nie. Gdy Alexander zsiadł z mojej miotły, ja wzniosłem się trochę wyżej, aby lepiej przyjrzeć się bruzdom na ziemi, które - jak stwierdziłem po chwili zastanowienia - nie były przypadkowe, a układały się jakby w labirynt. Może to mapa?
- Przypuszczam, że aktywacja odpowiedniej runy bądź run mogłaby wskazać odpowiednie przejście. Błąd będzie kosztował zabłądzeniem, może bez wyjścia - zastanawiałem się głośno, gdy Billy podzielił się z innymi uwagą o labiryncie.
Słowa Lydii i Michaela o ubraniach, włosach Justine wzbudziły niepokój na nowo. Czy rzeczywiście się spóźniliśmy, czy już było za późno?
Ze szczególną uwagą słuchałem Vincenta, znacznie bieglejszego ode mnie w starożytnych runach, sam także przyglądałem im się w skupieniu, próbując zrozumieć co mogły oznaczać.
- Nie wszystkie są odwrócone, niektórych odwrócić nie można - zauważyłem jedynie. Zastanawiała mnie szczególnie zamiana kolejności run. - Skoro fehu i algiz są odwrócone, ale zamienione, może ich znaczenie ponownie się odwróciło? Nie należy wówczas aktywować dwóch?
Nie sugerowałem właściwego rozwiązania, jeszcze niczego nie byłem pewien, jedynie zastanawiałem się głośno. Skinąłem głową, zgadzając się na propozycję Vincenta.
- Cego szukasz znajdziesz, jeśli dobrze spojrzysz.. - powtórzyłem pod nosem, jakby powiedzenie tego na głos mogło coś rozjaśnić mi w głowie. - Może jeśli runy są odwrócone, to i na to trzeba spojrzeć... Inaczej - stwierdziłem po chwili zawahania. Niekiedy proste rozwiązania bywały najlepsze.
Przeleciałem na miotle przez plac, aby zatrzymać się koło runy algiz jak sugerował Vincent i rozejrzeć się uważnie wokoło, przyjrzeć się wszystkim kolumnom i runom, szczególną zaś uwagę zwróciłem na runę fehu.
Po chwili, nie przejmując się tym, że mogą pomyśleć o mnie jak o wariacie, zdecydowałem się ryzykownie zawisnąć na miotle głową w dół, próbując wykonać znany mi zwis leniwca, aby wszystkiemu przyjrzeć się jeszcze raz - ale do góry nogami.
1. na spostrzegawczość rzucam (III)
2. na zwis leniwca chyba rzucam, nie wiem, czy muszę, ale na wszelki wypadek... (II w lataniu)
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 31
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 31
Nie wiedział do końca z jakim rodzajem zagadki przyszło się im mierzyć. Ostatnie działania, które podejmowali nie wymagały nadmiernej interpretacji, wchodzenia w szczegóły. Mechanizmy zainstalowane w więzieniu miały wyglądać na skomplikowane, odstraszać i przerażać nieproszonych gości. Były przecież dostosowane do pracowników krzątających się po zimnych korytarzach, przechodzących w labiryncie ścian, kolumn i krętych dróg. Ścisnął palce w obu dłoniach próbując wcisnąć w nie odrobinę ciepła. Lodowate powietrze było wyczuwalne dużo mocniej, gdy wraz z towarzyszem krążyli po okręgu interpretując runiczne znaki. Przybliżając się do reszty, pośpiesznie wyrzucił swe obserwacje. Im głębiej pochylał się nad zagwozdką, wiedział, że mógł coś pominąć. Działanie w grupie rekompensowało więzienne rozkojarzenie. Skinął głową porozumiewawczo kiedy dowódca wyraził zgodę. Patrzył jak kontaktował się z jego ojcem przez lusterko dwukierunkowe. Miał nadzieję, iż druga grupa nie ma większych problemów. Powiódł wzrokiem za Tonksem, który w oddali wypatrzył naturalne, blond pukle. Serce podeszło mu do gardła, zmroziło wnętrzności: co oni jej zrobili? Praktycznie nie dosłyszał słów siedzącego za nim, niewidzialnego mężczyzny. Ocknął się, nabrał powietrza i rzekł: – Wyślij je na południe, obok tej runy, przy której widzieliśmy dodatkową inskrypcję. – poinstruował, wiedząc, że posłucha prośby. Krew, kolejna oznaka obecności dziewczyny. Czy mogli wyrządzić jej krzywdę? Czy byli tu za późno? Czy to już koniec? Poczuł się słaby, chciał dać za wygraną, lecz nie teraz. Nie miał już innego wyjścia. Labirynt, mapa, odpowiednie ścieżki. Myślał, intensywnie analizował to co przed chwilą zobaczył, konfrontując ze słowami sojuszników. Mieli wspólną, oby właściwą rację. Odpowiedział im jakby w letargu: – Cedric masz rację, wyprzedziłem myślami swoje słowa. – wytłumaczył kwestię odwróconych run. Dla niego było to czymś oczywistym, dlatego wypalił skrótowy wniosek. – Też mi się tak wydaje. Skoro to labirynt, runy muszą ukazać nam drogę, jakąś poszlakę. Na pewno ułatwiały poruszanie strażnikom i dojście do cel. – myślał na głos spoglądać na zgromadzonych. Słowa Lydii, a także jej interpretacja mocniej go zastanowiły:
– Jeżeli dobrze pamiętam to widziałem ubranie właśnie w okolicy zamienionej runy fehu. Tej, którą chciałbym aktywować. – cieszył się, że ma wokół siebie jeszcze jedną osobę mającą pojęcie o runicznych znakach. Krukońskie umysły podsyłały kolejne rozwiązania dając jaśniejszy obraz na całą sytuację. – To ma sens Cedric. Ich właściwości mogły ulec zmianie, a nawet się zamienić. Zastanawiam się też czy nie jest to pewna zmyłka, odciągnięcie uwagi od właściwej runy. – kontynuował. – Spróbuję aktywować jedną runę fehu, o której mówiłem na początku. Bardzo wiele przesłanek skłania nas właśnie do niej. Jeśli mechanizm nie zadziała, będziemy mieć jasny znak, że wypadałoby aktywować dwie na raz, tak jak zasugerowałeś Cedric. Wtedy będą potrzebować twojej pomocy. – powiedział jeszcze odprowadzając wzrokiem odlatującego kolegę. Wzdychając ciężko musiał czynić powinność. – Michael, kiedy będziemy przy runie, odsuń się jak najdalej możesz, albo wzbij na mojej miotle. – powiedział poważnie nie wiedząc jakie konsekwencje przyniesie jego działanie. Ostatnim razem potężna fala odrzuciła ich ciała, co mogło stać się teraz? Koniuszek rozświetlonej różdżki pozwalał na odnalezienie drogi. Zawrócił na miotle na wschód podlatując do zamienionej kolejnością runy fehu, przypominającej literę „F” z wydłużonymi ramionami. Zeszli z miotły a on podszedł do niej bliżej przyglądając się uważnie. Nie miała żadnych, innych inskrypcji. Namalowana na powierzchni posadzki zachwycała precyzją wykonania. Dla pewności rzucił jeszcze: – Hexa Revelio! – zaklęcie, które mogło pokazać czy w pobliżu znajdują się jakieś klątwy. Typowe skojarzenie praktykującego łamacza. Przełykając ślinę przyklęknął przy znaku. Nabrał powietrza. Przymrużył oczy koncentrując całą energię i magię na swoich dłoniach. Położył jedną na drugą i energicznie przyłożył je do runy, aby aktywować znak. Oby miał rację.
– Jeżeli dobrze pamiętam to widziałem ubranie właśnie w okolicy zamienionej runy fehu. Tej, którą chciałbym aktywować. – cieszył się, że ma wokół siebie jeszcze jedną osobę mającą pojęcie o runicznych znakach. Krukońskie umysły podsyłały kolejne rozwiązania dając jaśniejszy obraz na całą sytuację. – To ma sens Cedric. Ich właściwości mogły ulec zmianie, a nawet się zamienić. Zastanawiam się też czy nie jest to pewna zmyłka, odciągnięcie uwagi od właściwej runy. – kontynuował. – Spróbuję aktywować jedną runę fehu, o której mówiłem na początku. Bardzo wiele przesłanek skłania nas właśnie do niej. Jeśli mechanizm nie zadziała, będziemy mieć jasny znak, że wypadałoby aktywować dwie na raz, tak jak zasugerowałeś Cedric. Wtedy będą potrzebować twojej pomocy. – powiedział jeszcze odprowadzając wzrokiem odlatującego kolegę. Wzdychając ciężko musiał czynić powinność. – Michael, kiedy będziemy przy runie, odsuń się jak najdalej możesz, albo wzbij na mojej miotle. – powiedział poważnie nie wiedząc jakie konsekwencje przyniesie jego działanie. Ostatnim razem potężna fala odrzuciła ich ciała, co mogło stać się teraz? Koniuszek rozświetlonej różdżki pozwalał na odnalezienie drogi. Zawrócił na miotle na wschód podlatując do zamienionej kolejnością runy fehu, przypominającej literę „F” z wydłużonymi ramionami. Zeszli z miotły a on podszedł do niej bliżej przyglądając się uważnie. Nie miała żadnych, innych inskrypcji. Namalowana na powierzchni posadzki zachwycała precyzją wykonania. Dla pewności rzucił jeszcze: – Hexa Revelio! – zaklęcie, które mogło pokazać czy w pobliżu znajdują się jakieś klątwy. Typowe skojarzenie praktykującego łamacza. Przełykając ślinę przyklęknął przy znaku. Nabrał powietrza. Przymrużył oczy koncentrując całą energię i magię na swoich dłoniach. Położył jedną na drugą i energicznie przyłożył je do runy, aby aktywować znak. Oby miał rację.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Kiedy Billy zwrócił uwagę na to, że linie na posadzce układają się w labirynt to Alexander miał ochotę westchnąć. Nie lubił być czarnowidzem i nie lubił kiedy potwierdzały się jego najgorsze przypuszczenia. Zanim Cedric wzniósł się do góry Farley zszedł z miotły aurora i wciąż z lusterkiem w jednej ręce, a z różdżką w drugiej przeszedł się prędkim krokiem wzdłuż run. Zatrzymał się przy tej wskazanej przez Vincenta jako fehu i popatrzył na najbliższe jej pęknięcia. Starał się zignorować wiadro z ubraniami, które wskazała Lydia. Obstawiał, że pewnie znalazłby tam cały komplet, łącznie z bielizną. Spodziewał się po tych skurwysynach właśnie tego. Starając się oderwać od tego myśli skupił się znów na labiryncie przy runie fehu, ściągnął brwi i zamyślił się głęboko, kiedy coś rzuciło mu się w oczy. Cofnął się o parę kroków, obejmując wzrokiem większy fragment układanki.
– Linie układają się tutaj w zamknięty element. Wygląda to jak klatka. Myślicie, że to może być zobrazowanie celi? Jeżeli to jest jakiś mechanizm to aktywując różne runy mogliby wybierać konkretne cele do odwiedzenia i jednocześnie zmieniać wygląd mapy, a może nawet więzienia, tworząc i zamykając przejścia. Coś jak wielkie, ruchome puzzle, tylko w formie podziemnego budynku – myślał na głos, okręcając się wokół własnej osi i ogarniając wzrokiem większy fragment mozaiki. Kiedy jednak Billy wspomniał o krwi, Farley momentalnie podszedł bliżej kajdan i przykucnął żeby przyjrzeć się krwi, wzrokiem śledząc też zapełnione wgłębienia w posadzce. – Krew jest i zaschnięta, i świeża. Musieli ją tu albo trzymać po kilka razy w przeciągu całego uwięzienia, albo po prostu była tu cały czas – powiedział, po czym podniósł się. Chciał czegoś spróbować: skupił się znów na wspomnieniu skutego lodem jeziora, na swojej własnej krwi wypełniającej wiadro, na blasku wygaszacza i pieśni feniksa, na mocy, którą w sobie nosił. Chciał przezwać swojego patronusa, żeby powierzyć mu wiadomość do przekazania. – Expecto Patronum – powiedział, po czym otworzył oczy. Akurat żeby zobaczyć co robi Cedric.
Równo sekundę zajęło Alexandrowi, żeby się zwyczajnie wkurwić.
– Dearborn, to nie jest moment na pokazówki. Nie mam czasu zajmować się twoją pękniętą czaszką i skręconym karkiem jak się ześlizgniesz – fuknął ozięblę, nim nie odwrócił wzroku do miejsca, gdzie powinien zmaterializować się patronus.
| Próbuję przywołać patronusa żeby wysłać wiadomość.
– Linie układają się tutaj w zamknięty element. Wygląda to jak klatka. Myślicie, że to może być zobrazowanie celi? Jeżeli to jest jakiś mechanizm to aktywując różne runy mogliby wybierać konkretne cele do odwiedzenia i jednocześnie zmieniać wygląd mapy, a może nawet więzienia, tworząc i zamykając przejścia. Coś jak wielkie, ruchome puzzle, tylko w formie podziemnego budynku – myślał na głos, okręcając się wokół własnej osi i ogarniając wzrokiem większy fragment mozaiki. Kiedy jednak Billy wspomniał o krwi, Farley momentalnie podszedł bliżej kajdan i przykucnął żeby przyjrzeć się krwi, wzrokiem śledząc też zapełnione wgłębienia w posadzce. – Krew jest i zaschnięta, i świeża. Musieli ją tu albo trzymać po kilka razy w przeciągu całego uwięzienia, albo po prostu była tu cały czas – powiedział, po czym podniósł się. Chciał czegoś spróbować: skupił się znów na wspomnieniu skutego lodem jeziora, na swojej własnej krwi wypełniającej wiadro, na blasku wygaszacza i pieśni feniksa, na mocy, którą w sobie nosił. Chciał przezwać swojego patronusa, żeby powierzyć mu wiadomość do przekazania. – Expecto Patronum – powiedział, po czym otworzył oczy. Akurat żeby zobaczyć co robi Cedric.
Równo sekundę zajęło Alexandrowi, żeby się zwyczajnie wkurwić.
– Dearborn, to nie jest moment na pokazówki. Nie mam czasu zajmować się twoją pękniętą czaszką i skręconym karkiem jak się ześlizgniesz – fuknął ozięblę, nim nie odwrócił wzroku do miejsca, gdzie powinien zmaterializować się patronus.
| Próbuję przywołać patronusa żeby wysłać wiadomość.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Vincent podzielił się ze wszystkimi wszystkim, co wiedział, a dzięki różdżce, rozświetlającej ciemność mógł wszystko ujrzeć wyraźniej. Przemieszczając się cały czas na miotle nad labiryntem analizował uważnie zapisane runy i inskrypcje, ich ułożenie, kolejność, rozmieszczenie po kole.
Siedzący za nim Michael postanowił rzucić zaklęcie, ale zbyt rozemocjonowany widokiem jasnych włosów na ziemi nie mógł poprawnie rozpoznać rzeczywistości. Jego różdżka zadrżała, ale prócz tego nie wydarzyło się nic. Kolejna próba okazała się jednak sukcesem — nad dwojgiem czarodziejów pojawiło się lewitujące oko, które mogło bez trudu i nieco szybciej poruszać się od idących piechotą ludzi — na miotle mogli osiągnąć podobne tempo.
— Tonks? To ty, zatęchły gumochłonie?!— rozległ się chrapliwy, szorstki i nieprzyjemny głos. Rozpoznany Mike też potrafił go rozpoznać — należał do jednego z czarnoksiężników, w którego zatrzymaniu uczestniczył, ale nie potrafił skojarzyć jego nazwiska. Przed oczami mignęła mu jednak jego twarz i sytuacja zatrzymania — pamiętał, że był zapalczywym zwolennikiem Grindelwalda, a osadzono go Tower, dawno temu.— Nie widzę cię, ale cię czuję. Cuchniesz strachem na mile, wyszczekany gnojku. — Głos dochodził z prawej strony. — Twoja mała siostra też tu jest, zawszona gnido. Niedługo cała rodzina tu będzie. Tu jet wasze miejsce, parszywe szlamy, ścierwojady jedne!— Prócz głosu rozniósł się szczęk łańcuchów, a po chwili nastąpiło jakieś ciche poruszenie. Szmery, szepty znów zwiększyły się na sile. Gdzieś dalej, choć trudno było określić kierunek, ktoś lub coś zaczęło jęczeć.
Alexander wyciągnął lusterko dwukierunkowe, jedno z pary i spojrzał w taflę. Widział w niej swoje własne odbicie — i mógł przyjrzeć się uważnie wełnie porastającej jego głowę. Pomimo wypowiedzenia imienia drugiego gwardzisty nic się nie wydarzyło, lusterko nie zadziałało. Jeśli było sprawne — a to mogli potwierdzić wyłącznie właściciele, musiał być inny powód, dla którego wywołana osoba nie pojawiła się w odbiciu. Gdyby drugiej grupie udało się uzyskać niezbędne informacje od twórcy Azkabanu, szukanie właściwej drogi mogłoby okazać się łatwiejsze — być może posiadał wskazówki, których Zakonnikom w tej chwili brakowało, może potrafił obejść system, albo rozpracować runy widniejące w panoptikonie; prawdopodobnie to właśnie on odpowiadał za ich umieszczenie w tym miejscu. Cisza, jaka mu odpowiadała oznaczała póki co jedno — musieli radzić sobie sami. Uzdrowiciel postanowił spróbować więc czegoś jeszcze. Machnął różdżką, przywołując wspomnienie z próby, a błękitny kruk rozjaśnił przestrzeń jeszcze raz, wznosząc się do góry po okręgach.
Z góry perspektywa labiryntu była zdecydowanie lepsza. Zarówno Billy jak i jego siostra Lydia mogli bez trudu ujrzeć go w całej okazałości, dostrzegając — lub nie — jakiś sens w jego budowie. Schodząc na miotle niżej, aż do poziomu posadzki, szukający mógł bez trudu ujrzeć wszystkie ślady. Nie było w nich jednak żadnej oczywistej logiki — a już na pewno nie dostrzegalnej na pierwszy rzut oka. Plamy krwi wyglądały zwyczajnie, jak coś przypadkowego, skupionego głównie w centrum planu, pod kajdanami i w ich pobliżu. Gdzieniegdzie w szczelinach znajdowała się zamarznięta woda, gdzieniegdzie były też jasne włosy niedbale rozrzucone, słabo widoczne w drobnych kępkach po kamieniach. Wszystko wyglądało tak, jakby jeszcze niedawno ktoś w tym miejscu był, a nikt z pracowników więzienia nie zdążył lub zaniechał z jakiegoś powodu posprzątania tego miejsca. Will pamiętał, że oficjalnie proces miał odbyć się później, dopiero w południe. Szepty nie dawały mu spokoju. Wypowiedział inkantację, ale wokół niego rozbłysło wszędzie. Jasne sylwetki — wszystkie na swój sposób podobne do siebie mieszały się ze sobą, tworząc okrąg jaśniejszych i bledszych świateł w różnych pozycjach. Trudno było się ich doliczyć, ale sokole oko Williama umiało rozpoznać, że nie są w kupie. Perspektywa z dołu nakładała je wszystkie na siebie, ale prawdopodobnie rozciągały się w dal. Wśród nich mógł rozróżnić też, a przynajmniej tak mogło mu się zdawać, sylwetki dementorów, przynajmniej tych, które się przesuwały po korytarzach, które według tego co widział z miejsca, z którego się znajdował, tworzyły wysokie kolumny. Widział przesuwające się jaśniejsze plamy z każdej strony, ale nie był w stanie ocenić czy istoty wędrowały pojedynczo czy nie, zbyt dużo światła było wszędzie. Mógł ocenić jednak, że gdziekolwiek się nie wybiorą — czeka ich towarzystwo. Najjaśniejsze nieruchome sylwetki znajdowały się w korytarzu odchodzących od run i , tuż za granicą światła. I to prawdopodobnie stamtąd dochodził krzyczący wcześniej głos.
Lydia dostrzegła, że labirynt był zamknięty — nie było z niego drogi ani wejścia, ani wyjścia, trudno było też stwierdzić co tak naprawdę było jego celem — dokąd miał prowadzić. Czarownica dwukrotnie spróbowała rzucić zaklęcie rozświetlające ciemność, ale na nic jej się to nie zdało. Rozkojarzona, wystraszona mogła jednak pozostać czujna. Koncentrując się na szeptach zaczynała je rozróżniać — szepty ludzi, które dla niej zaczynały brzmieć jak bełkot, szepty w obcym języku, złowieszcze, mroczne i przerażające. Ciemność, która była wokół zdawała się zbliżać.
Cedric umożliwił Alexandrowi zejście z miotły i sam wzniósł się z powrotem wyżej. Z wysoka mógł obejrzeć dokładnie drobne korytarzyki labiryntu i wytyczone ścieżki. Podzieliwszy się swoją teorią z Vincentem postanowił spróbować ryzykownego manewru, który nie był prosty nawet dla zawodowych graczy quidditcha, a co dopiero dla czarodzieja od lat niemającego nic wspólnego z tym sportem. Kiedy tylko się przechylił na miotle, chcąc wykonać zwis, ciężar jego ciała, zły balans i zaburzona równowaga pociągnęły go w dół tak, że powiesił się na rękach. Miotła była zawieszona wysoko, upadek z tej wysokości musiał być bolesny; podciągnięcie się wymagało sporo siły, a zarzucenie nogi niezłej akrobacji. Leniwiec się nie powiódł, ale Cedric miał szansę na stworzenie nowej formy zwisu. Nim to się jednak stało, auror miał sekundy by spojrzeć na runy — oglądanie ich do góry nogami dało taki sam efekt, jak oglądanie ich z normalnej pozycji z góry; nic się nie zmieniło, nie dostrzegł niczego szczególnego.
Vincent zszedł z miotły i zbliżył się do jednej, wybranej runy. Była sporych rozmiarów, wyryta w kamieniu, dla laika wbrew pozorom jednak słabo widoczna — wciąż wyglądająca jak niedbałe pęknięcie. Rineheart był jednak obeznany z pismem, dobrze sobie z nim radził, a jego wiedza i umiejętności mogły okazać się w tym miejscu nieocenione. Rzucone przez niego zaklęcie zadziałało — nie wykazało jednak niczego. Powietrze wokół nie nabrało mlecznej barwy, nic nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić. Po chwili położył obie dłonie na znaku i skoncentrował się na tym, by je aktywować magicznie.
Gdzieś nad głowami Zakonników dało się słyszeć dziwny, głuchy odgłos. Ściany zadrżały, ale tylko dwóch czarodziejów: Alexander stojący na ziemi i Vincent przykładający do niej dłonie mogli poczuć delikatne wibracje w podłodze. Pozostali za to ujrzeli i poczuli pył sypiący się z sufitu. Trwało to sekundę, może dwie i ustało, nie niosąc ze sobą żadnych konsekwencji.
Kiedy wszyscy skupili się na tym, co działo się dookoła i co mogło, a nie musiało mieć wcale nic wspólnego z działaniem Vincenta Rineheart obserwował, jak labirynt się zmienia. Towarzyszył temu cichy dźwięk tarcia kamienia o kamień. Ze swojej perspektywy nie widział tego dobrze, ale bez trudu mógł dostrzec, jak szczeliny najbliżej niego zmieniają swoje ścieżki, jak przed nim otwiera się przejście — jakby labirynt został otwarty. Mógł dostrzec również że w nim, wewnątrz, pojawiły się odpowiedniki tych samych run, mniejsze, ukryte w swych ścieżkach. Zakonnicy na miotłach, kiedy zerknęli w dół, mogli spostrzec, jak zmieniało się ułożenie mapy — zupełnie tak jakby reagowała na działanie Vincenta i odpowiadała na jego niewypowiedziane pytanie. Przy każdej z szesnastu run labirynt otworzył małe przejście. Zarówno Billy z Lydią, jak i Michael nie znajdowali się wysoko i bez trudu mogli dostrzec też drobne runy wewnątrz.
(kropki to kolumny; ułożenie run na okręgu jest takie, jak patrzycie, nie obserwujecie tego w perspektywie patrzenia ze środka)
| Na odpis macie 48h. Tura: 9. AZKABAN: 3
Cedric, jedną, pierwszą akcję musisz przeznaczyć na próbę utrzymania się na miotle. Jeśli z tego zrezygnujesz piszesz jeden post z dowolną akcją — czekasz na post uzupełniający Mistrza Gry, wtedy będzie przysługiwać ci możliwość napisania kolejnego.
Alexander, od przekroczeniu progu Azkabanu, przez wzgląd na słabszą kondycję psychiczną rzucasz kością na skutki po przebytej klątwie, co drugą turę. {1/2} Brak efektu..
Działające zaklęcia i eliksiry:
Michael (peleryna niewidka)
Caldasa (Alexander, Lydia, Michael, William, Cedric, Vincent)
Odwrócony Magicus Extremos dla Alexandra -20 2/3
Magicus Extremos (Cedric) +12 2/3
Możecie w tej turze dokonać dwóch akcji, a także przemieszczać się w granicach rozsądku. Możecie rozdzielić swoje działania na dwa posty, wykorzystać do tego szafkę lub jeśli w niczym to nie przeszkadza, zawrzeć wszystko w jednej odpowiedzi.
Siedzący za nim Michael postanowił rzucić zaklęcie, ale zbyt rozemocjonowany widokiem jasnych włosów na ziemi nie mógł poprawnie rozpoznać rzeczywistości. Jego różdżka zadrżała, ale prócz tego nie wydarzyło się nic. Kolejna próba okazała się jednak sukcesem — nad dwojgiem czarodziejów pojawiło się lewitujące oko, które mogło bez trudu i nieco szybciej poruszać się od idących piechotą ludzi — na miotle mogli osiągnąć podobne tempo.
— Tonks? To ty, zatęchły gumochłonie?!— rozległ się chrapliwy, szorstki i nieprzyjemny głos. Rozpoznany Mike też potrafił go rozpoznać — należał do jednego z czarnoksiężników, w którego zatrzymaniu uczestniczył, ale nie potrafił skojarzyć jego nazwiska. Przed oczami mignęła mu jednak jego twarz i sytuacja zatrzymania — pamiętał, że był zapalczywym zwolennikiem Grindelwalda, a osadzono go Tower, dawno temu.— Nie widzę cię, ale cię czuję. Cuchniesz strachem na mile, wyszczekany gnojku. — Głos dochodził z prawej strony. — Twoja mała siostra też tu jest, zawszona gnido. Niedługo cała rodzina tu będzie. Tu jet wasze miejsce, parszywe szlamy, ścierwojady jedne!— Prócz głosu rozniósł się szczęk łańcuchów, a po chwili nastąpiło jakieś ciche poruszenie. Szmery, szepty znów zwiększyły się na sile. Gdzieś dalej, choć trudno było określić kierunek, ktoś lub coś zaczęło jęczeć.
Alexander wyciągnął lusterko dwukierunkowe, jedno z pary i spojrzał w taflę. Widział w niej swoje własne odbicie — i mógł przyjrzeć się uważnie wełnie porastającej jego głowę. Pomimo wypowiedzenia imienia drugiego gwardzisty nic się nie wydarzyło, lusterko nie zadziałało. Jeśli było sprawne — a to mogli potwierdzić wyłącznie właściciele, musiał być inny powód, dla którego wywołana osoba nie pojawiła się w odbiciu. Gdyby drugiej grupie udało się uzyskać niezbędne informacje od twórcy Azkabanu, szukanie właściwej drogi mogłoby okazać się łatwiejsze — być może posiadał wskazówki, których Zakonnikom w tej chwili brakowało, może potrafił obejść system, albo rozpracować runy widniejące w panoptikonie; prawdopodobnie to właśnie on odpowiadał za ich umieszczenie w tym miejscu. Cisza, jaka mu odpowiadała oznaczała póki co jedno — musieli radzić sobie sami. Uzdrowiciel postanowił spróbować więc czegoś jeszcze. Machnął różdżką, przywołując wspomnienie z próby, a błękitny kruk rozjaśnił przestrzeń jeszcze raz, wznosząc się do góry po okręgach.
Z góry perspektywa labiryntu była zdecydowanie lepsza. Zarówno Billy jak i jego siostra Lydia mogli bez trudu ujrzeć go w całej okazałości, dostrzegając — lub nie — jakiś sens w jego budowie. Schodząc na miotle niżej, aż do poziomu posadzki, szukający mógł bez trudu ujrzeć wszystkie ślady. Nie było w nich jednak żadnej oczywistej logiki — a już na pewno nie dostrzegalnej na pierwszy rzut oka. Plamy krwi wyglądały zwyczajnie, jak coś przypadkowego, skupionego głównie w centrum planu, pod kajdanami i w ich pobliżu. Gdzieniegdzie w szczelinach znajdowała się zamarznięta woda, gdzieniegdzie były też jasne włosy niedbale rozrzucone, słabo widoczne w drobnych kępkach po kamieniach. Wszystko wyglądało tak, jakby jeszcze niedawno ktoś w tym miejscu był, a nikt z pracowników więzienia nie zdążył lub zaniechał z jakiegoś powodu posprzątania tego miejsca. Will pamiętał, że oficjalnie proces miał odbyć się później, dopiero w południe. Szepty nie dawały mu spokoju. Wypowiedział inkantację, ale wokół niego rozbłysło wszędzie. Jasne sylwetki — wszystkie na swój sposób podobne do siebie mieszały się ze sobą, tworząc okrąg jaśniejszych i bledszych świateł w różnych pozycjach. Trudno było się ich doliczyć, ale sokole oko Williama umiało rozpoznać, że nie są w kupie. Perspektywa z dołu nakładała je wszystkie na siebie, ale prawdopodobnie rozciągały się w dal. Wśród nich mógł rozróżnić też, a przynajmniej tak mogło mu się zdawać, sylwetki dementorów, przynajmniej tych, które się przesuwały po korytarzach, które według tego co widział z miejsca, z którego się znajdował, tworzyły wysokie kolumny. Widział przesuwające się jaśniejsze plamy z każdej strony, ale nie był w stanie ocenić czy istoty wędrowały pojedynczo czy nie, zbyt dużo światła było wszędzie. Mógł ocenić jednak, że gdziekolwiek się nie wybiorą — czeka ich towarzystwo. Najjaśniejsze nieruchome sylwetki znajdowały się w korytarzu odchodzących od run i , tuż za granicą światła. I to prawdopodobnie stamtąd dochodził krzyczący wcześniej głos.
Lydia dostrzegła, że labirynt był zamknięty — nie było z niego drogi ani wejścia, ani wyjścia, trudno było też stwierdzić co tak naprawdę było jego celem — dokąd miał prowadzić. Czarownica dwukrotnie spróbowała rzucić zaklęcie rozświetlające ciemność, ale na nic jej się to nie zdało. Rozkojarzona, wystraszona mogła jednak pozostać czujna. Koncentrując się na szeptach zaczynała je rozróżniać — szepty ludzi, które dla niej zaczynały brzmieć jak bełkot, szepty w obcym języku, złowieszcze, mroczne i przerażające. Ciemność, która była wokół zdawała się zbliżać.
Cedric umożliwił Alexandrowi zejście z miotły i sam wzniósł się z powrotem wyżej. Z wysoka mógł obejrzeć dokładnie drobne korytarzyki labiryntu i wytyczone ścieżki. Podzieliwszy się swoją teorią z Vincentem postanowił spróbować ryzykownego manewru, który nie był prosty nawet dla zawodowych graczy quidditcha, a co dopiero dla czarodzieja od lat niemającego nic wspólnego z tym sportem. Kiedy tylko się przechylił na miotle, chcąc wykonać zwis, ciężar jego ciała, zły balans i zaburzona równowaga pociągnęły go w dół tak, że powiesił się na rękach. Miotła była zawieszona wysoko, upadek z tej wysokości musiał być bolesny; podciągnięcie się wymagało sporo siły, a zarzucenie nogi niezłej akrobacji. Leniwiec się nie powiódł, ale Cedric miał szansę na stworzenie nowej formy zwisu. Nim to się jednak stało, auror miał sekundy by spojrzeć na runy — oglądanie ich do góry nogami dało taki sam efekt, jak oglądanie ich z normalnej pozycji z góry; nic się nie zmieniło, nie dostrzegł niczego szczególnego.
Vincent zszedł z miotły i zbliżył się do jednej, wybranej runy. Była sporych rozmiarów, wyryta w kamieniu, dla laika wbrew pozorom jednak słabo widoczna — wciąż wyglądająca jak niedbałe pęknięcie. Rineheart był jednak obeznany z pismem, dobrze sobie z nim radził, a jego wiedza i umiejętności mogły okazać się w tym miejscu nieocenione. Rzucone przez niego zaklęcie zadziałało — nie wykazało jednak niczego. Powietrze wokół nie nabrało mlecznej barwy, nic nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić. Po chwili położył obie dłonie na znaku i skoncentrował się na tym, by je aktywować magicznie.
Gdzieś nad głowami Zakonników dało się słyszeć dziwny, głuchy odgłos. Ściany zadrżały, ale tylko dwóch czarodziejów: Alexander stojący na ziemi i Vincent przykładający do niej dłonie mogli poczuć delikatne wibracje w podłodze. Pozostali za to ujrzeli i poczuli pył sypiący się z sufitu. Trwało to sekundę, może dwie i ustało, nie niosąc ze sobą żadnych konsekwencji.
Kiedy wszyscy skupili się na tym, co działo się dookoła i co mogło, a nie musiało mieć wcale nic wspólnego z działaniem Vincenta Rineheart obserwował, jak labirynt się zmienia. Towarzyszył temu cichy dźwięk tarcia kamienia o kamień. Ze swojej perspektywy nie widział tego dobrze, ale bez trudu mógł dostrzec, jak szczeliny najbliżej niego zmieniają swoje ścieżki, jak przed nim otwiera się przejście — jakby labirynt został otwarty. Mógł dostrzec również że w nim, wewnątrz, pojawiły się odpowiedniki tych samych run, mniejsze, ukryte w swych ścieżkach. Zakonnicy na miotłach, kiedy zerknęli w dół, mogli spostrzec, jak zmieniało się ułożenie mapy — zupełnie tak jakby reagowała na działanie Vincenta i odpowiadała na jego niewypowiedziane pytanie. Przy każdej z szesnastu run labirynt otworzył małe przejście. Zarówno Billy z Lydią, jak i Michael nie znajdowali się wysoko i bez trudu mogli dostrzec też drobne runy wewnątrz.
(kropki to kolumny; ułożenie run na okręgu jest takie, jak patrzycie, nie obserwujecie tego w perspektywie patrzenia ze środka)
| Na odpis macie 48h. Tura: 9. AZKABAN: 3
Cedric, jedną, pierwszą akcję musisz przeznaczyć na próbę utrzymania się na miotle. Jeśli z tego zrezygnujesz piszesz jeden post z dowolną akcją — czekasz na post uzupełniający Mistrza Gry, wtedy będzie przysługiwać ci możliwość napisania kolejnego.
Alexander, od przekroczeniu progu Azkabanu, przez wzgląd na słabszą kondycję psychiczną rzucasz kością na skutki po przebytej klątwie, co drugą turę. {1/2} Brak efektu..
Działające zaklęcia i eliksiry:
Michael (peleryna niewidka)
Caldasa (Alexander, Lydia, Michael, William, Cedric, Vincent)
Odwrócony Magicus Extremos dla Alexandra -20 2/3
Magicus Extremos (Cedric) +12 2/3
Możecie w tej turze dokonać dwóch akcji, a także przemieszczać się w granicach rozsądku. Możecie rozdzielić swoje działania na dwa posty, wykorzystać do tego szafkę lub jeśli w niczym to nie przeszkadza, zawrzeć wszystko w jednej odpowiedzi.
- Ekwipunek:
Lydia:
- zwinięty w ciasny rulon sweter
- Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10) [od Asa]
- Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 30, moc +15) [od Asa]
- Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 28, moc +15) [od Charlene]
Vincent:
- miotła- eliksir kameleona (od Asa)
- eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10) (od Charlie)
- eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 46) (od Charlie)
Cedric:
- miotła- Kameleon (od Charlene)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
- Czuwający strażnik (1 porcje, stat. 40)
Alexander:
- różdżka Hesperosa Croucha
- lusterko dwukierunkowe (od Billa, do pary z Kieranem)
- Eliksir uspokajający (2 porcje, stat. 46, moc +20)
- Felix Felicis (1 porcja)- Kameleon (1 porcja, stat. 46)
- Mieszanka antydepresyjna (2 porcje, stat. 35)
- kryształ 1
- kryształ 2
+ różdżka strażnika Tower
Michael:
peleryna niewidka jako ubranie
muszla magicznej skrępy z Oazy na szyi
-zmniejszona (w tym poście) miotła[/url]
-Mieszanka antydepresyjna (1 porcja)
-Wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 15)
-Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
-Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat, 40, moc +15)
-Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
-Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10)- Kameleon (1 porcja, E 20)
dwa białe kryształy: pierwszy-obrażenia psychiczne i drugi-syren
William:
- miotła bardzo dobrej jakości
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 40) [z wyposażenia]
- czuwający strażnik (1 porcja, stat. 30, moc +10) [od Asbjorna]- eliksir kameleona (1 porcja) [od Asbjorna]
- Żywotność:
Lydia: 213/213
Vincent: 215/215
Cedric: 232/232
Alexander: 218/218
Michael: 202/202
William: 240/240
Zaklął pod nosem, czując jak Veritas Claro nie przynosi rezultatu. Musiał wziąć się w garść, pomimo poruszenia i niecierpliwości, jakie wzbudziły w nim ślady po Justine. Pamiętał w końcu, jak jego... nadmierna emocjonalność dała o sobie znać w sierpniu, jak ważna była samokontrola. Musiał panować nad magią, musiał być użyteczny. Zwłaszcza, że i tak czuł się bezużyteczny, słysząc jak Rineheart - ten powolny, tchórzliwy, obserwujący aresztowanie jego siostry Rineheart - najlepiej orientuje się w runach. Czyżby jego ekspertyza była jedyną szansą, na odnalezienie się w tym labiryncie? Jak inaczej mogli znaleźć celę Just?
-Billy, Homenum coś wykazało? Vincent, powiedz, gdzie mam posłać Oculusa. Czemu chcesz się przyjrzeć? - zapytał cicho kompanów, aż nagle powietrze przeciął znajomy głos. Mike wzdrygnął się lekko, zmarszczył brwi, odsuwając na bok urazę (łatwiej było mu odsuwać ambicję czy strach przy przestępcach niż przy znajomych, choć słowa, że cuchnie lękiem i tak dały mu do myślenia) i próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzy ten głos. Nie odnalazł w pamięci nazwiska, ale strzępy z przesłuchania musiały wystarczyć. Tower, pamiętał, że ten czarnoksiężnik trafił do Tower.
-A więc tu jest też twoje miejsce? - odszczeknął, nie ukrywając drwiny we własnym głosie. -Pamiętam, że miałeś trafić do Tower, a nie stać się pożywką dla dementorów. Nowe władze cię tutaj przeniosły, hm? Na wieczne zapomnienie? Tak, jak zapomnieli Grindelwalda, a sami realizują teraz jego ideały W Londynie już nie ma mugoli ani takich jak ja, realizują się marzenia Grindelwalda, bez niego, bez Ciebie, bezużyteczna pluskwo. - szydził lodowato, wchodząc w rolę złego policjanta, jaką przyjmował często na przesłuchaniach. Dalej, dowal mu jeszcze. -A teraz jesteśmy tu my, szlamie wszy, i jeśli szybko nie znajdziemy mojej siostry to podlecimy wprost pod twoją celę, sprowadzając ze sobą dementorów. Jeśli cię pierwsi nie pocałują, to zrobię ci z... - no dalej, ta portowa odzywka była świetna, ale Michael nie był tak wulgarny, jak jego wilk -z twarzy jesień średniowiecza. - warknął, ochoczo wdając się w pyskówkę. Zamilkł, pozwalając by jego słowa wybrzmiały. Zastraszanie miało w końcu swój cel. Skoro rozmówca wiedział, że jest tu Justine, to musiał ją widzieć. Słyszeć. -Powiedz nam, gdzie i kiedy widziałeś moją siostrę, jak dotrzeć do niej celi. A jakoś się... ułożymy. - zaproponował, nie precyzując jeszcze, do jakich negocjacji dąży. Wszak nawet śmierć wydawała się w Azkabanie miłosierdziem.
zastraszam (II)/perswaduję? (I)
będę jeszcze pisać
-Billy, Homenum coś wykazało? Vincent, powiedz, gdzie mam posłać Oculusa. Czemu chcesz się przyjrzeć? - zapytał cicho kompanów, aż nagle powietrze przeciął znajomy głos. Mike wzdrygnął się lekko, zmarszczył brwi, odsuwając na bok urazę (łatwiej było mu odsuwać ambicję czy strach przy przestępcach niż przy znajomych, choć słowa, że cuchnie lękiem i tak dały mu do myślenia) i próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzy ten głos. Nie odnalazł w pamięci nazwiska, ale strzępy z przesłuchania musiały wystarczyć. Tower, pamiętał, że ten czarnoksiężnik trafił do Tower.
-A więc tu jest też twoje miejsce? - odszczeknął, nie ukrywając drwiny we własnym głosie. -Pamiętam, że miałeś trafić do Tower, a nie stać się pożywką dla dementorów. Nowe władze cię tutaj przeniosły, hm? Na wieczne zapomnienie? Tak, jak zapomnieli Grindelwalda, a sami realizują teraz jego ideały W Londynie już nie ma mugoli ani takich jak ja, realizują się marzenia Grindelwalda, bez niego, bez Ciebie, bezużyteczna pluskwo. - szydził lodowato, wchodząc w rolę złego policjanta, jaką przyjmował często na przesłuchaniach. Dalej, dowal mu jeszcze. -A teraz jesteśmy tu my, szlamie wszy, i jeśli szybko nie znajdziemy mojej siostry to podlecimy wprost pod twoją celę, sprowadzając ze sobą dementorów. Jeśli cię pierwsi nie pocałują, to zrobię ci z... - no dalej, ta portowa odzywka była świetna, ale Michael nie był tak wulgarny, jak jego wilk -z twarzy jesień średniowiecza. - warknął, ochoczo wdając się w pyskówkę. Zamilkł, pozwalając by jego słowa wybrzmiały. Zastraszanie miało w końcu swój cel. Skoro rozmówca wiedział, że jest tu Justine, to musiał ją widzieć. Słyszeć. -Powiedz nam, gdzie i kiedy widziałeś moją siostrę, jak dotrzeć do niej celi. A jakoś się... ułożymy. - zaproponował, nie precyzując jeszcze, do jakich negocjacji dąży. Wszak nawet śmierć wydawała się w Azkabanie miłosierdziem.
zastraszam (II)/perswaduję? (I)
będę jeszcze pisać
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zimno wypełniające ogromne pomieszczenie odrobinę dawało się we znaki. Wiatr wytworzony podczas kolejnego przelotu dmuchał w odsłonięte kończyny. Musiał realizować wizję, która zakiełkowała w jego umyśle. Nie miał stuprocentowej pewności swoich działań, lecz jakie mieli wyjście? Słowa Alexandra rozświetliły kolejną, połączoną nitkę. Czyżby fatycznie mapa była ruchomą układanką, a dzięki runom mógł dowolnie nią manipulować? To miało sens. Głos Michela przywrócił odległą świadomość: – Wstrzymaj się jeszcze chwilę z posyłaniem oka. Dam znać. – powiedział lądując w okolicy wybranej runy. Odłożył miotłę na bok pozwalając na oddalenie towarzysza. Będąc już bardzo blisko zauważył jej precyzyjne wyrzeźbienie. Rozorany kamień prezentował perfekcyjne linie. Osoba niedoświadczona zapewne nie odczytałaby żadnego, oczywistego kształtu. Zaklęcie ukazujące klątwy nie wykazało niczego podejrzanego. Odetchnął w duchu, gdyż kolejna, niebezpieczna niespodzianka była w tym momencie niepotrzebna. Powietrze pozostawało statycznie, czuł się tak samo – lekko zestresowany, zziębnięty i zmartwiony. Przyłożył dłonie napełnione duchową magią osiągając drobny cel. Otworzył powieki słysząc dziwny, głuchy odgłos. Przez moment nic się nie działo, tempo przyglądał się przestrzeni naprzeciwko siebie nie wstając z klęczek. Poczuł podłogową wibrację, naruszył sypki tynk spadający gdzieś w pobliżu. Uniósł głowę do góry krzycząc do pozostałych na miotle czarodziejów:
– Widzicie coś? Czy coś się zmienia? – jednakże nie musiał nawet czekać na odpowiedź. Labirynt poruszył się, zmieniał. Ściany tarły o siebie wędrując w nieznanym kierunku. Wstał, odsunął się o kilka centymetrów. Zamknięte dotąd szczeliny zmieniały swoje miejsce, w tej samej chwili korytarz znajdujący się naprzeciwko ciemnowłosego odsłonił przejście. Czyżby otworzył labirynt? W oddali dostrzegał majaczący obraz tej samej runy. Zapewne wewnątrz mechanizm działał tak samo. Zanim zrobił cokolwiek wyrzucił: – Chyba otworzyłem ten labirynt. Alexander miał rację. Podczas aktywowania runy, ściany zmieniły swoje położenie kreując przejście, drogę. Tuż naprzeciwko mnie znajduje się wejście do środka. - powiedział informacyjnie spoglądając w górę i nadal przyglądając się ścianom. – W środku majaczy kolejna, ta sama runa, którą teraz aktywowałem. Obstawiam, że aktywując ją, ściany w kolejnym poziomie labiryntu również się przestawią. Przepuszczą nas dalej. – zauważył rozmyślając na głos przykładając palce do brody. Musiał sprawdzić wszystkie runy, nie wierzył, iż zmiana nastąpiła tylko po tej stronie. – Sprawdzę jeszcze jedną rzecz. – rzucił bardziej do siebie niż do reszty. Wsiadł na miotłę i wykonał szybkie kółko wokół brzegowych run. Tak jak przypuszczał, jego akcja otworzyła przejścia przy każdej z szesnastu znaków. Zatrzymał się przy aktywowanej wcześniej runie i wzdychając ciężko zaczął: – Problem polega na tym, że aktywowanie runy otworzyło nie tylko moje przejście, a wszystkie. Przy każdej z szesnastu run znajdujących się na okręgu. Jeżeli chcemy przejść dalej musimy wybrać korytarz. Ten właściwy korytarz. Dodatkowo w każdym przejściu, trochę dalej widzę bliźniaczą runę do tej, która znajduje się przy danym wejściu. – zaznaczył nie mając pojęcia jak mogli tego dokonać. Posiadali zbyt mało informacji, za dużo niepewności. Czy druga grupa mogła im teraz pomóc? Co z patronusem? - Michael, mógłbyś posłać oko w wejście przy którym się znajduje? Może uda mi się zobaczyć coś więcej, dalej. Jest tam ciemno. - poprosił wykorzystując każdą okazję. W oddali, gdzieś z wschodniej strony usłyszał grzmiące głosy. Należały do ludzi, więźniów. Przekręcił głowę. Przemawiali do Tonksa, znali się? Czy naprawdę mogli widzieć uwięzioną Justine? A może kłamią chcą wykorzystać okazję do uwolnienia? Słuchał podniesionego głosu Zakonnika jednocześnie koncentrując się na dalszych przesłankach układanki. Słyszał gniew, wzmożone nerwy, warknięcie; mogły doprowadzić do jednego.
| będę jeszcze pisać
– Widzicie coś? Czy coś się zmienia? – jednakże nie musiał nawet czekać na odpowiedź. Labirynt poruszył się, zmieniał. Ściany tarły o siebie wędrując w nieznanym kierunku. Wstał, odsunął się o kilka centymetrów. Zamknięte dotąd szczeliny zmieniały swoje miejsce, w tej samej chwili korytarz znajdujący się naprzeciwko ciemnowłosego odsłonił przejście. Czyżby otworzył labirynt? W oddali dostrzegał majaczący obraz tej samej runy. Zapewne wewnątrz mechanizm działał tak samo. Zanim zrobił cokolwiek wyrzucił: – Chyba otworzyłem ten labirynt. Alexander miał rację. Podczas aktywowania runy, ściany zmieniły swoje położenie kreując przejście, drogę. Tuż naprzeciwko mnie znajduje się wejście do środka. - powiedział informacyjnie spoglądając w górę i nadal przyglądając się ścianom. – W środku majaczy kolejna, ta sama runa, którą teraz aktywowałem. Obstawiam, że aktywując ją, ściany w kolejnym poziomie labiryntu również się przestawią. Przepuszczą nas dalej. – zauważył rozmyślając na głos przykładając palce do brody. Musiał sprawdzić wszystkie runy, nie wierzył, iż zmiana nastąpiła tylko po tej stronie. – Sprawdzę jeszcze jedną rzecz. – rzucił bardziej do siebie niż do reszty. Wsiadł na miotłę i wykonał szybkie kółko wokół brzegowych run. Tak jak przypuszczał, jego akcja otworzyła przejścia przy każdej z szesnastu znaków. Zatrzymał się przy aktywowanej wcześniej runie i wzdychając ciężko zaczął: – Problem polega na tym, że aktywowanie runy otworzyło nie tylko moje przejście, a wszystkie. Przy każdej z szesnastu run znajdujących się na okręgu. Jeżeli chcemy przejść dalej musimy wybrać korytarz. Ten właściwy korytarz. Dodatkowo w każdym przejściu, trochę dalej widzę bliźniaczą runę do tej, która znajduje się przy danym wejściu. – zaznaczył nie mając pojęcia jak mogli tego dokonać. Posiadali zbyt mało informacji, za dużo niepewności. Czy druga grupa mogła im teraz pomóc? Co z patronusem? - Michael, mógłbyś posłać oko w wejście przy którym się znajduje? Może uda mi się zobaczyć coś więcej, dalej. Jest tam ciemno. - poprosił wykorzystując każdą okazję. W oddali, gdzieś z wschodniej strony usłyszał grzmiące głosy. Należały do ludzi, więźniów. Przekręcił głowę. Przemawiali do Tonksa, znali się? Czy naprawdę mogli widzieć uwięzioną Justine? A może kłamią chcą wykorzystać okazję do uwolnienia? Słuchał podniesionego głosu Zakonnika jednocześnie koncentrując się na dalszych przesłankach układanki. Słyszał gniew, wzmożone nerwy, warknięcie; mogły doprowadzić do jednego.
| będę jeszcze pisać
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chyba przeceniłem swoje możliwości w akrobacjach na miotle, próbując się z niej zsunąć i zawisnąć tak, by spojrzeć na wyryte na kolumnach runy do góry nogami, ale szczęśliwie udało mi się z niej nie spaść. Słysząc głos Alexandra poczułem podirytowanie. Naprawdę sądził, że chodzi o pokazówkę? Nie byłem tym typem człowieka, może jeszcze o tym nie wiedział, ale na to byłem stanowczo za stary. Skupiłem się jednak na tym, aby zerknąć na runy i jak najwięcej z tego zapamiętać; nie przyniosło to jednak nic nowego i z lekkim sapnięciem podciągnąłem się na miotle, aby zarzucić na nią z powrotem nogę i odzyskując równowagę.
- To nie pokazówka. Sprawdzam wszystkie możliwości - odpowiedziałem spokojnym tonem, rezygnując z dalszych prób spojrzenia na runy z innej perspektywy, skoro taki był rozkaz Gwardzisty. Skinąłem mu głową ze zrozumieniem. Czas nam uciekał, zrozumiałe, że wszyscy mogliśmy czuć zdenerwowanie, on był bardzo młody, ale jako dowódca powinien był zachować zimną krew.
Sam, powoli zbliżając się na miotle do Farleya, obserwowałem z góry posadzkę. Zmieniał się. Słuchałem jednocześnie Vincenta, który aktywował runę i otworzyły się przejścia. Jednak tak jak powiedział - pozostawał problem jakie wybrać?
Czy mężczyzna, z którym Michael wdał się w słowną sprzeczkę mógł wiedzieć do jakiego korytarza zabrali Justine? Z jego słów wynikało, że ją widział albo choć słyszał, że to ona. Ja sam w tych ciemnościach go nie dostrzegłem, on przemęczony pobytem tutaj też mógł właściwie nie widzieć nic.
- Również odwróconą, ta która może być, czy nie? - dopytałem, marszcząc w zastanowieniu brwi, kiedy Vincent powiedział o tym, że dostrzega bliźniacze runy w głębi korytarza. - Może powinniśmy zasugerować się ich znaczeniem... - zastanowiłem się znów na głos, lecz każda runa mogła oznaczać tak wiele, a wybór zbyt oczywisty poprowadzi nas do klęski.
Podleciałem do Alexandra, różdżką celując w posadzkę, na której wyryto bruzdy układające się w labirynt.
- Sprawdzę, czy może ta mapa coś nam podpowie - zaproponowałem, po czym machnąłem różdżką. - Specialis Revelio - wyrzekłem spokojnie. Może choć udany czar odkryje przede mną właściwości tej mapy i przyniesie podpowiedź który korytarz powinniśmy wybrać.
pierwsza akcja - utrzymuję się na miotle
druga akcja - zaklęcie
- To nie pokazówka. Sprawdzam wszystkie możliwości - odpowiedziałem spokojnym tonem, rezygnując z dalszych prób spojrzenia na runy z innej perspektywy, skoro taki był rozkaz Gwardzisty. Skinąłem mu głową ze zrozumieniem. Czas nam uciekał, zrozumiałe, że wszyscy mogliśmy czuć zdenerwowanie, on był bardzo młody, ale jako dowódca powinien był zachować zimną krew.
Sam, powoli zbliżając się na miotle do Farleya, obserwowałem z góry posadzkę. Zmieniał się. Słuchałem jednocześnie Vincenta, który aktywował runę i otworzyły się przejścia. Jednak tak jak powiedział - pozostawał problem jakie wybrać?
Czy mężczyzna, z którym Michael wdał się w słowną sprzeczkę mógł wiedzieć do jakiego korytarza zabrali Justine? Z jego słów wynikało, że ją widział albo choć słyszał, że to ona. Ja sam w tych ciemnościach go nie dostrzegłem, on przemęczony pobytem tutaj też mógł właściwie nie widzieć nic.
- Również odwróconą, ta która może być, czy nie? - dopytałem, marszcząc w zastanowieniu brwi, kiedy Vincent powiedział o tym, że dostrzega bliźniacze runy w głębi korytarza. - Może powinniśmy zasugerować się ich znaczeniem... - zastanowiłem się znów na głos, lecz każda runa mogła oznaczać tak wiele, a wybór zbyt oczywisty poprowadzi nas do klęski.
Podleciałem do Alexandra, różdżką celując w posadzkę, na której wyryto bruzdy układające się w labirynt.
- Sprawdzę, czy może ta mapa coś nam podpowie - zaproponowałem, po czym machnąłem różdżką. - Specialis Revelio - wyrzekłem spokojnie. Może choć udany czar odkryje przede mną właściwości tej mapy i przyniesie podpowiedź który korytarz powinniśmy wybrać.
pierwsza akcja - utrzymuję się na miotle
druga akcja - zaklęcie
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 87
'k100' : 87
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Z każdą chwilą było coraz gorzej – głosy nabrzmiewały jak w słoiku, mieszały się ze sobą w szaleńczym chaosie. Nawet, kiedy próbowała wyłuskać z nich jakiś jeden, który akurat wpadał jej w ucho, nie potrafiła. Wszystkie zdawały się być takie same; tak samo zagubione, cierpiące, jazgoczące. Przyłożyła do ust palce prawej dłoni, by ogrzać je choć odrobinę. Zimno było przejmujące. Kamienie otoczone szronem i lodem były surowe, jeszcze bardziej nadawały całej atmosferze ponurego ciężaru, zrzucały na ramiona niewidzialny balast. To nie było bez znaczenia – Lydia, choć starała się ze wszystkim sił, nie potrafiła wyczarować światła, które mogłoby pomóc całej drużynie. Obecność Billy’ego była jednak pokrzepiająca. Cokolwiek robili – robili to razem, wspólnie, pełni nadziei, że niedługo odnajdą Tonks i wysiłki nie pójdą na marne.
Wzdrygnęła się, kiedy z ciemności wypełzł głos. Kompletnie obcy, ale zdecydowanie różniący się od poprzednich, tym razem zrozumiały.
– Kto to jest? – szepnęła do Billa, zaraz jednak słysząc, jak Michael rozpoczyna z nim dialog. Lub monolog, mniej lub bardziej agresywny. – Jeśli widział Just… może przeprowadzali ją obok niego. Może zna drogę. – dokończyła myśl. Zaraz jej wzrok dostrzegł coś niepokojącego. Poczuła, jak krew tężeje w żyłach, kiedy zobaczyła manewr Cedrica. – Co ty wyprawiasz?! – syknęła do niego. Gdyby spadł z takiej wysokości, roztrzaskałby sobie kości. – Trzymaj się miotły, Cedric!
Jej uwagę rozproszył nagle pył sypiący się ze sklepienia. Skuliła ramiona i spojrzała w jego stronę z niepokojem rysującym się na pobladłej twarzy.
– Co to było…? – szepnęła do brata, lekko poprawiając się na miotle za jego plecami. Byli kilometry, mile pod ziemią. Co, jeśli w którymś momencie, przy którymś z podejmowanych przez nich kroku, nagle wszystko zacznie się walić? Czarne scenariusze przewijały się po jej umyśle nienaturalnie wolno, jak spuszczone ze smyczy wściekłe psy. Ciemność ograniczała ich ruchy, powodowała narastający lęk. Potrzebowali światła. Wzięła głęboki wdech i wycelowała różdżką w sam środek placu, chcąc, by kula światła zawisła nad nimi i oświetliła ich drogę. – Lumos maxima!
Tym razem poczuła, jak magia wypływa z niej odważnym strumieniem, pełnym i uwolnionym. Usta spierzchły od mrozu, czuła, jak sztywnieją powoli, więc spróbowała je nieco rozluźnić ,obserwując mapę rys pod ich nogami. Teraz, kiedy wiedziała, na co powinna patrzeć, orientowała się w tym odrobinę lepiej. I zauważyła, że kolejne runy pojawiły się w różnych korytarzykach.
| tutaj rzuciłam na Lumos maxima i wyszło <3
Wzdrygnęła się, kiedy z ciemności wypełzł głos. Kompletnie obcy, ale zdecydowanie różniący się od poprzednich, tym razem zrozumiały.
– Kto to jest? – szepnęła do Billa, zaraz jednak słysząc, jak Michael rozpoczyna z nim dialog. Lub monolog, mniej lub bardziej agresywny. – Jeśli widział Just… może przeprowadzali ją obok niego. Może zna drogę. – dokończyła myśl. Zaraz jej wzrok dostrzegł coś niepokojącego. Poczuła, jak krew tężeje w żyłach, kiedy zobaczyła manewr Cedrica. – Co ty wyprawiasz?! – syknęła do niego. Gdyby spadł z takiej wysokości, roztrzaskałby sobie kości. – Trzymaj się miotły, Cedric!
Jej uwagę rozproszył nagle pył sypiący się ze sklepienia. Skuliła ramiona i spojrzała w jego stronę z niepokojem rysującym się na pobladłej twarzy.
– Co to było…? – szepnęła do brata, lekko poprawiając się na miotle za jego plecami. Byli kilometry, mile pod ziemią. Co, jeśli w którymś momencie, przy którymś z podejmowanych przez nich kroku, nagle wszystko zacznie się walić? Czarne scenariusze przewijały się po jej umyśle nienaturalnie wolno, jak spuszczone ze smyczy wściekłe psy. Ciemność ograniczała ich ruchy, powodowała narastający lęk. Potrzebowali światła. Wzięła głęboki wdech i wycelowała różdżką w sam środek placu, chcąc, by kula światła zawisła nad nimi i oświetliła ich drogę. – Lumos maxima!
Tym razem poczuła, jak magia wypływa z niej odważnym strumieniem, pełnym i uwolnionym. Usta spierzchły od mrozu, czuła, jak sztywnieją powoli, więc spróbowała je nieco rozluźnić ,obserwując mapę rys pod ich nogami. Teraz, kiedy wiedziała, na co powinna patrzeć, orientowała się w tym odrobinę lepiej. I zauważyła, że kolejne runy pojawiły się w różnych korytarzykach.
| tutaj rzuciłam na Lumos maxima i wyszło <3
jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty
przez czas, przez czas - przeklęty
Alexander nie zareagował na odpowiedź odnośnie udzielonej reprymendy. Jego zdaniem to co robił Cedric w tej chwili było zbędnym ryzykiem i chociaż różnica wieku między nimi mogła sprawiać dysonans to jednak młodość niekoniecznie równała się brakom w opanowaniu, a kilka lat więcej w metryce niekoniecznie wykluczało możliwość zrobienia pomyłki czy głupstwa. Oderwał spojrzenie od Dearborna, pozostawiając go jednak w kącie zasięgu swojego wzroku – jakby miał spaść to będzie w stanie jeszcze zareagować. Zamiast tego głównie skupił się na tym, co zaczęło dziać się dookoła. Wyczarowany kruk latał w panoptikonie, który zaczął drżeć. Alexander czuł jak kamienna masa pod jego stopami niesie wibracje, jak wszystko zdawało się przemieniać. Szeroko otwartymi oczami śledził to, jak linie w posadzce zaczynają się przemieszczać, niektóre korytarze stawały się ślepymi zaułkami, inne zaś otwierały się i tworzyły nowe przejścia. Wiedział jednak, że musiał jak najprędzej wysłać wiadomość do drugiego z Gwardzistów biorącego udział w akcji odbicia Justine.
– Zaniesiesz wiadomość do Kierana Rinehearta – oznajmił, obserwując kruka o fizycznej postaci, namacalnego, którego od prawdziwego zwierzęcia odróżniał tak charakterystyczny blask patronusa. – Dotarliśmy, nie ma jej. Trafiliśmy na mapę-labirynt. Potrzebujemy architekta. Użyj lusterka – powiedział wyraźnie wiadomość, wiedząc, że jego posłaniec ją przeniesie. Zrobił krótką przerwę, dodając po niej komendę: – Leć.
Jego uwagę po tej chwili zaprzątał jednak Tonks. – Michael, to twój gniew przez ciebie przemawia. Pamiętaj, to nie twoje emocje kontrolują ciebie, tylko ty kontrolujesz je – powiedział spokojnie, po czym odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł ich wcześniej głos nieznanego Farleyowi więźnia. – Odważne słowa jak na kogoś, kto do końca życia będzie gnił skuty w ciemnej dziurze. Na pewno wcale nie gryzą cię wszy i jesz tu sam kawior, a nie resztkowe ścierwo – zawołał w ciemność, po czym znów kontrolnie zerknął na Michaela. Czy to już ten moment, kiedy Azkaban zaczyna odbierać im zmysły? Musieli ruszyć do przodu, musieli znaleźć Just.
Dlatego skupił się na tym, co mówił młody Rineheart. Zaryzykował spojrzenie na Vincenta, od razu zaczynając co jakiś czas intensywnie mrugać, bo to zdawało się w jakiś sposób poprawiać obraz w oczach Farleya.
– Zmienia się, widzę to pod moimi stopami. Spory X pojawił się w centrum – powiedział do Rinehearta, bo tuż obok uzdrowiciela, pod kajdanami faktycznie wychynął na posadzce znak. Nie był w stanie więcej stwierdzić w miejscu, w którym stał, bo cała mapa była zbyt rozległa żeby był w stanie ze swojej pozycji pośrodku wyłapać drobne zmiany w układzie szczelin. Ale, czy Vincent nie powiedział, że na mapie pojawiły się inne runy, odpowiadające tym przy przejściach? Farley uniósł wzrok znad posadzki i skierował go w stronę, z której wcześniej dobiegał głos lżącego Michaela więźnia. Szedł, śledząc wzrokiem przerwy w podłożu. Kiedy natrafił na linie niepasujące do reszty, skośne i składające się w dzióbek, rozejrzał się za Vincentem. – Stamtąd słyszeliśmy głosy – wskazał – i w tym kierunku chyba znajduje się runa na mapie, nie mam pewności czy to nie są przypadkowe pęknięcia, spójrz na to – powiedział, po czym poszedł z powrotem do środka panoptikonu. – Zmienił się układ labiryntu, Vincent mówi że labirynt się pootwierał. Droga którą tu przybyliśmy pewnie też się zmieniła. Jeżeli kierunki na mapie się zgadzają i jakby części, skrzydła tego labiryntu z runami korespondują z oznaczonymi korytarzami to można założyć, że runami na labiryncie są oznaczeni przetrzymywani więźniowie, do których prowadzą korytarze oznaczone tymi samymi runami – kontynuował. – Jeżeli na środku jest okrągła przestrzeń to najprawdopodobniej oznacza okrągły panoptikon, w którym jesteśmy teraz. Panoptikon, w którym trzymano Justine. Panoptikon, w którym na mapie znajduje się wielkie X. Czy mamy korytarz z runą wyglądającą jak X? – zapytał, rozglądając się po towarzyszach, a później znów po mapie. Rzuciły mu się w oczy wspomniane przez Michaela jasne kosmyki włosów Just, więc prędko przeszedł i zebrał je, nie czując się zbyt dobrze z myślą, że ktoś mógłby je wziąć i wykorzystać. Wrócił później do kajdan i skierował różdżkę na krew, która znajdowała się na nich i dookoła na podłodze. – Evanesco – wymówił inkantację, chcąc usunąć zarówno plamy z krwi jak i tę, która jeszcze nie zakrzepła, po czym żwawo podszedł do Cedrica i wsiadł za nim na miotłę. – Myślę, że powinniśmy iść właśnie tam – oznajmił, patrząc po pozostałych. – Inne propozycje? – zapytał, łapiąc się znów Cedrika żeby przypadkiem nie zlecieć z miotły w razie nieprzewidzianych okoliczności.
| Nie wiem czy zbieranie włosów Just to akcja ale zakładam, że tak i do tego rzucam Evanesco.
– Zaniesiesz wiadomość do Kierana Rinehearta – oznajmił, obserwując kruka o fizycznej postaci, namacalnego, którego od prawdziwego zwierzęcia odróżniał tak charakterystyczny blask patronusa. – Dotarliśmy, nie ma jej. Trafiliśmy na mapę-labirynt. Potrzebujemy architekta. Użyj lusterka – powiedział wyraźnie wiadomość, wiedząc, że jego posłaniec ją przeniesie. Zrobił krótką przerwę, dodając po niej komendę: – Leć.
Jego uwagę po tej chwili zaprzątał jednak Tonks. – Michael, to twój gniew przez ciebie przemawia. Pamiętaj, to nie twoje emocje kontrolują ciebie, tylko ty kontrolujesz je – powiedział spokojnie, po czym odwrócił się w kierunku, z którego dobiegł ich wcześniej głos nieznanego Farleyowi więźnia. – Odważne słowa jak na kogoś, kto do końca życia będzie gnił skuty w ciemnej dziurze. Na pewno wcale nie gryzą cię wszy i jesz tu sam kawior, a nie resztkowe ścierwo – zawołał w ciemność, po czym znów kontrolnie zerknął na Michaela. Czy to już ten moment, kiedy Azkaban zaczyna odbierać im zmysły? Musieli ruszyć do przodu, musieli znaleźć Just.
Dlatego skupił się na tym, co mówił młody Rineheart. Zaryzykował spojrzenie na Vincenta, od razu zaczynając co jakiś czas intensywnie mrugać, bo to zdawało się w jakiś sposób poprawiać obraz w oczach Farleya.
– Zmienia się, widzę to pod moimi stopami. Spory X pojawił się w centrum – powiedział do Rinehearta, bo tuż obok uzdrowiciela, pod kajdanami faktycznie wychynął na posadzce znak. Nie był w stanie więcej stwierdzić w miejscu, w którym stał, bo cała mapa była zbyt rozległa żeby był w stanie ze swojej pozycji pośrodku wyłapać drobne zmiany w układzie szczelin. Ale, czy Vincent nie powiedział, że na mapie pojawiły się inne runy, odpowiadające tym przy przejściach? Farley uniósł wzrok znad posadzki i skierował go w stronę, z której wcześniej dobiegał głos lżącego Michaela więźnia. Szedł, śledząc wzrokiem przerwy w podłożu. Kiedy natrafił na linie niepasujące do reszty, skośne i składające się w dzióbek, rozejrzał się za Vincentem. – Stamtąd słyszeliśmy głosy – wskazał – i w tym kierunku chyba znajduje się runa na mapie, nie mam pewności czy to nie są przypadkowe pęknięcia, spójrz na to – powiedział, po czym poszedł z powrotem do środka panoptikonu. – Zmienił się układ labiryntu, Vincent mówi że labirynt się pootwierał. Droga którą tu przybyliśmy pewnie też się zmieniła. Jeżeli kierunki na mapie się zgadzają i jakby części, skrzydła tego labiryntu z runami korespondują z oznaczonymi korytarzami to można założyć, że runami na labiryncie są oznaczeni przetrzymywani więźniowie, do których prowadzą korytarze oznaczone tymi samymi runami – kontynuował. – Jeżeli na środku jest okrągła przestrzeń to najprawdopodobniej oznacza okrągły panoptikon, w którym jesteśmy teraz. Panoptikon, w którym trzymano Justine. Panoptikon, w którym na mapie znajduje się wielkie X. Czy mamy korytarz z runą wyglądającą jak X? – zapytał, rozglądając się po towarzyszach, a później znów po mapie. Rzuciły mu się w oczy wspomniane przez Michaela jasne kosmyki włosów Just, więc prędko przeszedł i zebrał je, nie czując się zbyt dobrze z myślą, że ktoś mógłby je wziąć i wykorzystać. Wrócił później do kajdan i skierował różdżkę na krew, która znajdowała się na nich i dookoła na podłodze. – Evanesco – wymówił inkantację, chcąc usunąć zarówno plamy z krwi jak i tę, która jeszcze nie zakrzepła, po czym żwawo podszedł do Cedrica i wsiadł za nim na miotłę. – Myślę, że powinniśmy iść właśnie tam – oznajmił, patrząc po pozostałych. – Inne propozycje? – zapytał, łapiąc się znów Cedrika żeby przypadkiem nie zlecieć z miotły w razie nieprzewidzianych okoliczności.
| Nie wiem czy zbieranie włosów Just to akcja ale zakładam, że tak i do tego rzucam Evanesco.
Posłałby Alexowi wymowne spojrzenie, ale Farley nie był w stanie go zobaczyć pod peleryną niewidką. Nie chciał zaś, by usłyszał go tamten więzień. Nie wyżywam się na nim, tylko próbuję wyciągnąć z niego informacje - powiedziałby chętnie Gwardziście, ale po pierwsze kierowało nim posłuszeństwo względem Alexandra, a po drugie... sam się nagle zaniepokoił. Czy na pewno przemawiało przez niego tylko wyrachowanie, chęć zastraszania?
-Dowiedzmy się, co wie. - mruknął tylko cicho, trochę do Alexa, ale więzień i tak już wiedział, po co się do niego odezwali. Runy były dla Michaela łamigłówką nie do rozwiązania, czuł się bezsilny, a bezsilność rodzi frustrację. Chciałby być bardziej... przydatny.
-Ten plan brzmi dobrze, choć nie znam się na runach. Idźmy za runą X, jeśli tak uważacie. - potwierdził ze swojej strony, gotów ruszyć w drogę.
-Veritas Claro. - szepnął jeszcze, kierując różdżkę na siebie. Spostrzegawczość była jego silną stroną, chciał móc przejrzeć wszystko.
-Dowiedzmy się, co wie. - mruknął tylko cicho, trochę do Alexa, ale więzień i tak już wiedział, po co się do niego odezwali. Runy były dla Michaela łamigłówką nie do rozwiązania, czuł się bezsilny, a bezsilność rodzi frustrację. Chciałby być bardziej... przydatny.
-Ten plan brzmi dobrze, choć nie znam się na runach. Idźmy za runą X, jeśli tak uważacie. - potwierdził ze swojej strony, gotów ruszyć w drogę.
-Veritas Claro. - szepnął jeszcze, kierując różdżkę na siebie. Spostrzegawczość była jego silną stroną, chciał móc przejrzeć wszystko.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Zejście do Azkabanu
Szybka odpowiedź