Panoptikon Azkabanu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Panoptikon Azkabanu
Panoptikon jest głównym placem więziennym; przez jego wnętrze jak duchy przepływają dementorowie, których obecność jeszcze mocniej ochładza tempteraturę, doprowadzając niekiedy do -20 stopni. Raz za czas słychać szepty mieszkających w podziemiach istot, których nazw nikt nie wspomina głośno. Główny plac otoczony jest zewsząd celami zwróconymi ku niemu przodem, podczas gdy sam przysłonięty jest zaczarowaną barierą typu salvo hexio, która sprawia, że istoty znajdujące się na placu - dementorzy, aurorzy - nie są dla więźniów widoczni, póki nie zbliżą się do krat. Więźniowie wyczuwają jedynie ich obecność: mroźną, przygaszającą i przerażającą obecność snujących się dementorów.
W celach znajdują się najbardziej niebezpieczni więźniowie, szaleni czarnoksiężnicy, zwyrodnialcy, ludzkie bestie. Do dyspozycji mają wyłącznie łańcuchy, którymi przykuci są do ścian, oraz dziurawe koce, którymi mogą się opatulić, by nie zginąć z zimna. Warunki są zbyt niedogodne nawet dla szczurów, wewnątrz cel nie ma pasożytów. Skroplone oddechy więźniów niekiedy zamieniają się w lód pokrywający fragmenty podłóg i ścian.
Stałe patrole są zbędne. Kiedy więzień ginie, dementorzy stukają w zewnętrzne wejście do tego miejsca, zawiadamiając aurorów, którzy schodzą po ciało.
W celach znajdują się najbardziej niebezpieczni więźniowie, szaleni czarnoksiężnicy, zwyrodnialcy, ludzkie bestie. Do dyspozycji mają wyłącznie łańcuchy, którymi przykuci są do ścian, oraz dziurawe koce, którymi mogą się opatulić, by nie zginąć z zimna. Warunki są zbyt niedogodne nawet dla szczurów, wewnątrz cel nie ma pasożytów. Skroplone oddechy więźniów niekiedy zamieniają się w lód pokrywający fragmenty podłóg i ścian.
Stałe patrole są zbędne. Kiedy więzień ginie, dementorzy stukają w zewnętrzne wejście do tego miejsca, zawiadamiając aurorów, którzy schodzą po ciało.
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Wokół robiło się coraz chłodniej, coraz bardziej nieprzyjemnie. Ciche szepty rozniosły się wokół nich, gdzieś na obrzeżach rozświetlonego placyku panoptykonu. Nie brzmiały jak ludzka mowa, nie były też żadnym znanym Rycerzom językiem. Mogliście przeczuwać, że to właśnie dementorzy, którzy pojawili się nieopodal komunikowali się między sobą. To wywołało nieprzyjemne dreszcze u każdego; Justine za to poczuła się gorzej, opadała powoli z sił. Była wyczerpana nieustannym staniem, usypianiem i budzeniem się. Powoli traciła kontrolę nad samą sobą, własnym ciałem. Twarde rozkazy trzymały ją w formie, ale było to dla niej istną torturą. Pragnęła zasnąć, choć na kilka minut, odpocząć, opuścić dłonie.
Sigrun zdecydowała się zadać swoje pytanie. Być może nie przemyślawszy dobrze jego formy sparafrazowała je tak, że odpowiedź więźnia mogła być tylko jednak — i prawdopodobnie, nie wnosiła nic nowego do sprawy i nie poszerzyła wiedzy śmierciożesrczyni o żadne nowe szczegóły.
Justine spróbowała uwolnić się z pętającego jej umysł zaklęcia, ale nic nie przynosiło oczekiwanego skutku. Czuła się zniewolona, zmuszona wewnętrznie do wykonywania rozkazów, których wcale słuchać nie chciała. Mięśnie drżały jej już od wysiłku, od stania w miejscu od kilku dnia, przed oczami robiło się powoli coraz ciemniej, ślina spływała po zbyt długim języku.
Gdzieś w oddali rozległy się kroki, a wraz z nimi szum w celach.
| Kolejność odpisów: Rycerze Walpurgii: 24h, Justine 24h.
Na przesłuchanie macie maksymalnie ostatnią turę.
Zasady związane z Veritaserum - Justine ma obowiązek odpowiedzieć na pierwsze zadane podczas danej tury pytanie. Jedno, ale obszernie, wyczerpująco i zgodnie z prawdą. Wszystkie kolejne pytania może zignorować. W razie wątpliwości proszę o kontakt.
Justine znajduje się pod działaniem klątwy imperiusa, ST przełamania: 123.
Żywotność Justine:
69/240 (kara: -50)
- cięte: język -51, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- psychiczne -65
- wyziębienie -5
- tłuczone -10 nadgarstki
Sigrun zdecydowała się zadać swoje pytanie. Być może nie przemyślawszy dobrze jego formy sparafrazowała je tak, że odpowiedź więźnia mogła być tylko jednak — i prawdopodobnie, nie wnosiła nic nowego do sprawy i nie poszerzyła wiedzy śmierciożesrczyni o żadne nowe szczegóły.
Justine spróbowała uwolnić się z pętającego jej umysł zaklęcia, ale nic nie przynosiło oczekiwanego skutku. Czuła się zniewolona, zmuszona wewnętrznie do wykonywania rozkazów, których wcale słuchać nie chciała. Mięśnie drżały jej już od wysiłku, od stania w miejscu od kilku dnia, przed oczami robiło się powoli coraz ciemniej, ślina spływała po zbyt długim języku.
Gdzieś w oddali rozległy się kroki, a wraz z nimi szum w celach.
| Kolejność odpisów: Rycerze Walpurgii: 24h, Justine 24h.
Na przesłuchanie macie maksymalnie ostatnią turę.
Zasady związane z Veritaserum - Justine ma obowiązek odpowiedzieć na pierwsze zadane podczas danej tury pytanie. Jedno, ale obszernie, wyczerpująco i zgodnie z prawdą. Wszystkie kolejne pytania może zignorować. W razie wątpliwości proszę o kontakt.
Justine znajduje się pod działaniem klątwy imperiusa, ST przełamania: 123.
Żywotność Justine:
69/240 (kara: -50)
- cięte: język -51, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- psychiczne -65
- wyziębienie -5
- tłuczone -10 nadgarstki
Skrzywiła usta. Mieli niewiele czasu, Veritaserum mogło przestać działać, a dementorzy się zbliżyć. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o wspomnianej Oazie, ale źle sformułowała pytanie, nie przemyślała go dobrze. Odpowiedź Tonks nie przyniosła nic nowego. Przejść przez portal. To, że wejście do kryjówki było ukryte było raczej oczywiste. Każdy głupi domyśli się, że nie maja tam furtki ze znakiem "Do Oazy tędy". Harold Longbottom był najbardziej poszukiwanym człowiekiem w tym kraju i musiał mimo wszystko lękać się potęgi Lorda Voldemorta, skoro od tak długiego czasu siedział w ukryciu, jakby zapadł się pod ziemię.
Spojrzała znów na Macnaira, później na Tonks, przez krótkich chwil rozważając w myślach co powiedzieć. Chciała wiedzieć jak przejść przez portal, żeby dostać się do Oazy. Problem jednak w tym, że nawet jeśli będzie wiedziała jak to zrobić, to Zakazany Las był wielki. Mogli spędzić na jego poszukiwaniu za dużo czasu, dając jednocześnie rebeliantom moment na zorientowanie się i ucieczkę. Do tego nie mogli dopuścić. Mieli w swoich szeregach czarodziejów na tyle utalentowanych, mądrych i biegłych w numerologii, aby odkryć tajemnice białej magii - jeśli tylko będą wiedzieć gdzie szukać.
Wzięła głębszy oddech i zadała kolejne pytanie, przecinając ciszę.
- Gdzie dokładnie znaleźć portal do Oazy Harolda Longbottoma w Zakazanym Lesie? - spytała niecierpliwie Sigrun, świdrując wzrokiem twarz Tonks, na której malowało się coraz większe zmęczenie, mimo płynących łez. Obawiała się, że zaraz może stracić przytomność albo co gorsza - Veritaserum przestanie działać i nie uzyska odpowiedzi na pytanie.
Słyszała, że w oddali rozległy się czyjeś kroki, a także szum w celach, których nie mogła dostrzec w ciemnościach. Naczelnik więzienia wysłał po nich strażników, uznając, że dalsze przebywanie tutaj będzie niebezpieczne, czy może prowadzili kogoś? Obojętnie kto nadchodził, to Tonks mogła zaraz im omdleć, a żadne z nich nie było uzdrowicielem, żeby przywrócić ją do przytomności.
No dalej, Tonks. Powiedz gdzie was znaleźć, pomyślała.
Spojrzała znów na Macnaira, później na Tonks, przez krótkich chwil rozważając w myślach co powiedzieć. Chciała wiedzieć jak przejść przez portal, żeby dostać się do Oazy. Problem jednak w tym, że nawet jeśli będzie wiedziała jak to zrobić, to Zakazany Las był wielki. Mogli spędzić na jego poszukiwaniu za dużo czasu, dając jednocześnie rebeliantom moment na zorientowanie się i ucieczkę. Do tego nie mogli dopuścić. Mieli w swoich szeregach czarodziejów na tyle utalentowanych, mądrych i biegłych w numerologii, aby odkryć tajemnice białej magii - jeśli tylko będą wiedzieć gdzie szukać.
Wzięła głębszy oddech i zadała kolejne pytanie, przecinając ciszę.
- Gdzie dokładnie znaleźć portal do Oazy Harolda Longbottoma w Zakazanym Lesie? - spytała niecierpliwie Sigrun, świdrując wzrokiem twarz Tonks, na której malowało się coraz większe zmęczenie, mimo płynących łez. Obawiała się, że zaraz może stracić przytomność albo co gorsza - Veritaserum przestanie działać i nie uzyska odpowiedzi na pytanie.
Słyszała, że w oddali rozległy się czyjeś kroki, a także szum w celach, których nie mogła dostrzec w ciemnościach. Naczelnik więzienia wysłał po nich strażników, uznając, że dalsze przebywanie tutaj będzie niebezpieczne, czy może prowadzili kogoś? Obojętnie kto nadchodził, to Tonks mogła zaraz im omdleć, a żadne z nich nie było uzdrowicielem, żeby przywrócić ją do przytomności.
No dalej, Tonks. Powiedz gdzie was znaleźć, pomyślała.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zadane pytanie było niefortunne, lecz nie miał o to do Rookwood pretensji. Obecność dementorów działała na nich równie paskudnie, co na więźniów, dlatego logicznym było, że mogli popełniać proste błędy. Tonks miała coraz mniej sił, ślina obleśnie spływała z jej przydługiego języka i przeczuwał, iż nie zostało jej nader wiele czasu. Sądził, że lepszym rozwiązaniem byłoby wyprowadzenie jej stąd i doprowadzenie do względnie stabilnego stanu, bowiem wtem o wiele prościej prowadziłoby im się przesłuchanie. Mrocza, wypławiająca magia istot pozbawiała koncentracji ich samych, a w takiej sytuacji nie mogli sobie na to pozwolić. Nie mniej jednak musieli korzystać z okazji i zaczerpnąć garści informacji umożliwiających dalsze działania, jakie niezwłocznie pragnął podjąć.
Zerknąwszy na Sigrun czuł, że chciała sprecyzować swe pytanie, dlatego jedynie kiwnął głową dając jej mówić. Dochodząca wrzawa nie umknęła jego czujnemu uchu – czyżby strażnicy wracali właśnie po nich? Obrócił się w kierunku wyjścia próbując odszukać wzrokiem pracowników Tower.
Zerknąwszy na Sigrun czuł, że chciała sprecyzować swe pytanie, dlatego jedynie kiwnął głową dając jej mówić. Dochodząca wrzawa nie umknęła jego czujnemu uchu – czyżby strażnicy wracali właśnie po nich? Obrócił się w kierunku wyjścia próbując odszukać wzrokiem pracowników Tower.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Walczyła, choć ciągle przegrywała. Otumaniony umysł, zmęczone ciało wszystko to osłabiało ją, zabierało siły, potrzebne do tego by móc przeciwstawić się sile pętającej jej umysł. Czuła jak świadomość opuszcza ją i powraca. Towarzystwo dementorów nie należało do przyjemnych, było jej zimno. Zimno nie tylko na ciele, ale i duszy. Coraz mocniej, coraz bardziej wierzyła w to, że wszystko jest już skończone. Była wykończona, pętający ją rozkaz zmuszał do posłuszeństwa ciało nadwyrężając mięśnie. Traciła świadomość, chciała ją stracić. Oddać się chociaż na chwilę kuszącej ciemności. Nie miała już sił. Traciła kontrolę, a może nie posiadała jej już od dłuższego czasu. Stała, bo musiała. Usypiała z wyczerpania i budziła się przez napięte mięśnie i niewygodną pozycję. Powieki ciążyły, a pytania zdawały się na kończyć padające pytanie sprawiło, że spojrzała na Rookowood.
- Po zachodniej stronie lasu, kiedy patrzysz na niego od Hogwartu. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nadal walcząc, nadal próbując, choć podświadomie wiedząc, że jej wysiłki nie mogą okazać się skutecznymi. W tej chwili potrzebowała cudu - a sama od dawna przestała w ich istnienie wierzyć. Co okropniejsze, bardziej od cudu chciała po prostu już zasnąć. Zasnąć na zawsze, nie musieć więcej myśleć. Bo nie sam ból, a przeklęte myśli były tym, co doprowadzało ją powoli do obłędu. Ostatnią resztką świadomości - ostatnią resztką sił walczyła dalej o własną jaźń.
| rzucam na przebudzenie i przepraszam
- Po zachodniej stronie lasu, kiedy patrzysz na niego od Hogwartu. - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nadal walcząc, nadal próbując, choć podświadomie wiedząc, że jej wysiłki nie mogą okazać się skutecznymi. W tej chwili potrzebowała cudu - a sama od dawna przestała w ich istnienie wierzyć. Co okropniejsze, bardziej od cudu chciała po prostu już zasnąć. Zasnąć na zawsze, nie musieć więcej myśleć. Bo nie sam ból, a przeklęte myśli były tym, co doprowadzało ją powoli do obłędu. Ostatnią resztką świadomości - ostatnią resztką sił walczyła dalej o własną jaźń.
| rzucam na przebudzenie i przepraszam
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Sigrun zadała kolejne pytanie zatrzymanej, tym razem znacznie bardziej sprecyzowane. Miała świadomość upływającego czasu i tego, że przesłuchanie lada moment mogło się skończyć lub eliksir prawdy mógł przestać działać. Drew odwrócił się w stronę wyjścia, ale początkowo nie ujrzał nikogo w ciemności. Słyszał jedynie kroki, prawdopodobnie dwóch osób, jak zdołał się rozeznać.
W tym czasie Justine, zmuszona do odpowiadania na pytanie przez serum prawdy wyjawiła kolejną skrywaną tajemnicę, narażając tym samym jeszcze silniej tych wszystkich ludzi, których miała obowiązek chronić. Po zachodniej stlonie lasu, kiedy patzysz na niego od Hogwaltu, powiedziała słabym głosem, wciąż sepleniąc, wypowiadając wszystko z bólem i wielkim trudem. Po chwili dodała jeszcze:
— Miezy magisznymi kamieniami.
Tonks czuła słabość, mięśnie zdrżały coraz bardziej, a ona z bólu nie mogła już ustać na nogach, choć zmuszał ją do tego rozkaz Śmierciożesrczyni. Zrobiło jej się słabo, w głowie jej się zawróciło, a żołądek podskoczył jej do gardła. Ze względu na znikomą zawartość, pomimo odruchu wymownego nic nie wypluła, choć poczuła posmak żółci w ustach. Zaraz potem jednak straciła przytomność, bezładnie opadając na łańcuchach, które szczęknęły głośno, zawieszając się na sztywnych jeszcze nogach przez chwilę. Coś chrupnęło, ale ona wtedy nie czuła bólu, który spowodowany był wyłamaniem słabych kości ze stawów w nadgarstkach.
Drew w końcu ujrzał przed sobą dwóch strażników, którzy dali im znak, że najwyższa pora, by opuścili Azkaban. Sami zresztą czuli, że to miejsce źle na nich działało. Byli słabsi, zniechęceni pomimo uzyskanych informacji i przytłoczeni tym miejscem. Strażnicy dopilnowali, by Śmierciożercy wyruszyli w drogę powrotną po trzysta sześćdziesięciu schodach z powrotem do Tower i zostawili za sobą Panoptikon Azkabanu tego dnia.
Po kilku godzinach do Justine wrócił uzdrowiciel, jak zwykle nic nie mówiąc zadbał o to, by całkiem nie straciła rozumu. Wzmocnił ją psychicznie, nie robiąc nic więcej, pozwalając jej też na sen, który litościwie, miał w końcu przynieść jej ulgę, a z którego, za godzinę lub dwie, wyrwie ją potworny ból zsiniałych nadgarstków.
| Zt dla wszystkich, możecie jeszcze napisać posty kończące, ale macie na to 48h.
Justine znajduje się pod działaniem klątwy imperiusa, ST przełamania: 123.
Żywotność Justine:
39/240 (kara: -60)
- cięte: język -51, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- psychiczne -65
- wyziębienie -5
- tłuczone -10 nadgarstki
- wyłamane nadgarstki ze stawu -30
Żywotność Drew: 210/215
- psychiczne: -5
Żywotność Sigrun: 210/215
- psychiczne: -5
W tym czasie Justine, zmuszona do odpowiadania na pytanie przez serum prawdy wyjawiła kolejną skrywaną tajemnicę, narażając tym samym jeszcze silniej tych wszystkich ludzi, których miała obowiązek chronić. Po zachodniej stlonie lasu, kiedy patzysz na niego od Hogwaltu, powiedziała słabym głosem, wciąż sepleniąc, wypowiadając wszystko z bólem i wielkim trudem. Po chwili dodała jeszcze:
— Miezy magisznymi kamieniami.
Tonks czuła słabość, mięśnie zdrżały coraz bardziej, a ona z bólu nie mogła już ustać na nogach, choć zmuszał ją do tego rozkaz Śmierciożesrczyni. Zrobiło jej się słabo, w głowie jej się zawróciło, a żołądek podskoczył jej do gardła. Ze względu na znikomą zawartość, pomimo odruchu wymownego nic nie wypluła, choć poczuła posmak żółci w ustach. Zaraz potem jednak straciła przytomność, bezładnie opadając na łańcuchach, które szczęknęły głośno, zawieszając się na sztywnych jeszcze nogach przez chwilę. Coś chrupnęło, ale ona wtedy nie czuła bólu, który spowodowany był wyłamaniem słabych kości ze stawów w nadgarstkach.
Drew w końcu ujrzał przed sobą dwóch strażników, którzy dali im znak, że najwyższa pora, by opuścili Azkaban. Sami zresztą czuli, że to miejsce źle na nich działało. Byli słabsi, zniechęceni pomimo uzyskanych informacji i przytłoczeni tym miejscem. Strażnicy dopilnowali, by Śmierciożercy wyruszyli w drogę powrotną po trzysta sześćdziesięciu schodach z powrotem do Tower i zostawili za sobą Panoptikon Azkabanu tego dnia.
Po kilku godzinach do Justine wrócił uzdrowiciel, jak zwykle nic nie mówiąc zadbał o to, by całkiem nie straciła rozumu. Wzmocnił ją psychicznie, nie robiąc nic więcej, pozwalając jej też na sen, który litościwie, miał w końcu przynieść jej ulgę, a z którego, za godzinę lub dwie, wyrwie ją potworny ból zsiniałych nadgarstków.
| Zt dla wszystkich, możecie jeszcze napisać posty kończące, ale macie na to 48h.
Justine znajduje się pod działaniem klątwy imperiusa, ST przełamania: 123.
Żywotność Justine:
39/240 (kara: -60)
- cięte: język -51, podniebienie i gardło -20; rozbita głowa -20
- psychiczne -65
- wyziębienie -5
- tłuczone -10 nadgarstki
- wyłamane nadgarstki ze stawu -30
Żywotność Drew: 210/215
- psychiczne: -5
Żywotność Sigrun: 210/215
- psychiczne: -5
Została sama. Żaden z Rycerzy Walpurgii jej już nie odwiedził ani tego dnia ani żadnego następnego. Stała w panoptykonie zmuszona przez klątwę imperiusa tak długo, jak długo miała siły. Nie mogła odpuścić, nie mogła spróbować odgryźć sobie przyszytego przez uzdrowiciela języka. Stopniowo, dzień po dniu zaczynała się do niego przyzwyczajać.
Była przetrzymywana cały czas w nieludzkich warunkach. Już po kilku dniach nadgarstki wyłamane ze stawów zaczynały puchnąć, a to sprawiało, że palce dłoni stawały się lodowate. Gdyby czuła cokolwiek, czułaby, że drętwiały coraz silniej, a gdyby mogła unieść głowę ujrzałaby, że sinieją bardzo poważnie. Była jednak pod stałą opieką uzdrowiciela. Zawsze przychodził ten sam, nic nie mówił, nie robił nic ponad to, by zachować ją przy życiu. Leczył jej rany z niebywałą precyzją, odmierzał eliksiry w dawkach, które pozwalały jej odnaleźć na moment równowagę, ale nie uniemożliwiały jej jakichkolwiek działań. Była zwyczajnie utrzymywana przy życiu, coraz rzadziej podawano jej eliksiry wzmacniające, coraz rzadziej uzdrowiciel dbał o jej kondycję psychiczną. W końcu przestał zupełnie. Kilka razy poprosił strażników, by opuścili łańcuchy, a ona mogła poczuć ręce w dole — przyjemną ulgę. Przynosił jej suchy chleb i wodę. Czasem też kaszę. Karmił ją, a później sprzątał to, co wydalało jej ciało. Nie zaglądał do niej nikt więcej.
W międzyczasie widziała kilkukrotnie strażników, którzy schodzili na dół, do Azkabanu, prowadząc różnych czarodziejów. Zwykle wtedy byli wciąż silni, żywiołowi, niezależnie od stanu fizycznego i ilości krwi, którą mieli na ubraniach. Wykrzykiwali, że nie pozwolą się zamknąć bez procesu. Niejednokrotnie Justine słyszała też nazwisko Longbottoma, którego rychłym wygraniem tej wojny się wygrażali. Nie widziała ich już później. Nie była pewna nawet, czy to co widziała było jawą, a co snem. Dni wpierw dłużyły się w nieskończoność, a później mijały coraz szybciej i szybciej, zawsze w ten sam sposób. Chcąc odliczać czas, gubiła się i wracała do początku. Przed oczami widywała różne osoby. Przychodzili do niej bliscy — widziała Vincenta, który głaskał ją po policzku i uśmiechał się w ten jeden, niepowtarzalny sposób, który na moment rozgrzewał jej ciało przyjemnym ciepłem. Widziała też Kerstin, która próbowała ją karmić łyżeczką i Michaela, który ze łzami w oczach przyglądał jej się nieruchomo, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Widziała też Gabriela, który wymachiwał jej przed oczami alkoholem, podsuwając jej butelkę pod nos. Był też Samuel kiwający głową, Lydia chichocząca cicho, Hannah marudząca gdzieś z boku, szturchający ją Keaton, Alexander podsuwający jej pod nos rozmaite fiolki, Kieran zerkający surowym wzrokiem. Ujrzała też Josepha mrugającego do niej okiem, uśmiechniętego Percivala. Brendan poklepał ją w ramię, Jackie machała z daleka — bardzo chciała by za nią poszła. Zjawił się w końcu Matt z francuskim kluczem w dłoni, Billy rozluźniający dłoń, z której umknął złoty znicz, Anthony przewracający oczami, Fred, Maeve, Cedric, Bertie i Eileen.
Zaczynała wariować. Nachodziły ją sny koszmarne, bolesne, męczące. Budziła się jeszcze bardziej zdruzgotana niż gdy zasypiała. Czasem oblewał ją zimny pot, a temperatura Azkabanu sprawiała, że szybko marzła. Gorączka dopadła ją aż trzy razy, ale uzdrowiciel poradził sobie z nią dość szybko.
Któregoś dnia po nią przyszli. Uzdrowiciel, naczelnik więzienia, i strażnik. Medyk sprawdził jej stan i zadbał o to, by nie było na jej ciele widać śladów inne niż te po kajdanach. Murphy mówił coś do niej, ale nie pamiętała co, była zbyt słaba, by zrozumieć, co miał jej do przekazania. Została znów rozebrana, tym razem jednak szybko i bez zbędnej zabawy; umyta zimną wodą — wiadra odstawiono na bok. Worek, którym była okryta przez cały ten czas rzucono na jej stare ubrania, pozostawione pod jedną z kolumn. Odpięto ją z łańcuchów. Ścięto jej włosy do ucha, niedbale, nierówno, nieestetycznie. Później wyprowadzono ją w kajdanach z Azkabanu i powozem dowieziono do Wizengamotu.
Proces był krótki. Nikt nie miał zamiaru jej słuchać, nikt też się nie odzywał. Sędzia przewodniczący przedstawił tylko listę zarzutów i poddał głosowaniu — wszyscy, jak jeden, zagłosowali za uwięzieniem.
Po wyprowadzeniu jej zabrano ją z powrotem do Tower, gdzie zamknięto i schowano jej teczkę w jednej z ciężkich szuflad, a później, z prawej strony na szyi, tuż pod linią szczęki stworzono jej tatuaż z numerem:
Nie wiedziała jak wyglądał ani czym było oznaczenie. Czuła ból, kiedy to robili, ale była też ledwie przytomna, zmęczona i senna. Nie wiedziała jeszcze, że tatuaż był magiczny i nie będzie mógł zostać usunięty, czy ukryty, stając się znamieniem, które nosić będzie prawdopodobnie po kres swoich dni. Zabrano żelazną maskę i zaprowadzono z powrotem do panoptykonu w towarzystwie uzdrowiciela i trzech strażników, dwóch opuściło Azkaban niemalże od razu. Ten, który pozostał, Timothy Krueger, bo tak się do niego zwracali wcześniej pozostali, założył jej żelastwo na twarz i zapiął z tyłu na kłódkę. Wąskie szczeliny na oczy silnie ograniczały jej widzenie. Nie miała miejsca na usta, ale oddychała swobodnie. Strażnik zabrał ją na skraj panoptykonu, przeprowadził ją przez jeden korytarz między wysokimi kolumnami i zatrzymał się w połowie. I wtedy ujrzała ich — zbliżali się powoli, w ciemnych kapturach z wyciągniętymi, kościstymi szponami. Przejęli ją. Czuła ich zimne sezony na wychudzonych ramionach; wbijały jej się w ciało. Później prowadzili labiryntem korytarzy aż po samą celę, gdzie przykuli ją do ściany i zostawili samą wśród wariatów.
| Justine znajduje się pod działaniem klątwy imperiusa, ST przełamania: 123.
Zmieniła się Twoja waga: 39 kg, to znaczy, że jesteś wychudzona.
Obrażenia czasowe:
30/240 (kara: -60)
- psychiczne -150
- wyziębienie -20
- tłuczone -40 sine nadgarstki; liczne siniaki na tułowiu głównie w okolicach lędźwi
Obrażenia stałe:
- niesprawne oba nadgarstki; niewyleczone zwichnięcie (-30 do wszystkich czynności wymagających użycia dłoni)
- szeroka blizna nad lewą brwią (-10 do estetyki)
- seplenienie z powodu zbyt długiego i nierówno przeszczepionego języka
- dyskomfort spowodowany mówieniem i wydawaniem dźwięków
Od dawna nie czuł takiego chłodu. Choć niskie temperatury instynktownie były mu bliższe — jakby pomimo urodzenia i spędzenia całego życia w deszczowej Anglii to śnieżne zamiecie wyciosały go z lodu — nawet teraz, schodząc po setce kamiennych schodów czuł jak krótsze włosy na karku stają mu dęba, jak wzdłuż kręgosłupa i żeber przebiega zimny dreszcz, wywołując przy tym gęsią skórkę. Czarna szata zapięta była pod samą szyję, a na szczupłych, szerokich ramionach spoczywał letni płaszcz — idealny na mokre i wietrze wyspiarskie lato, ale nie chroniące go przed przerażającym zimnem. Nie było całkiem naturalne. To nie dlatego, że więzienie znajdowało się głęboko pod ziemią, całe wyciosane i obłożone kamieniami. To stała obecność strażników więzienia sprawiała, że każdy wydech przeistaczał się w śnieżnobiały obłok pary, choć ziemia nad głową wciąż była gorąca od deszczu spadających gwiazd. Nigdy do tego nie przywykł i nigdy nie przywyknie, niezależnie od tego jak spaczona była jego dusza, jak przeżarty złem był na wskroś. Schodząc do panoptikonu, gdzie w samym jego centrum ujrzał zakapturzone, lewitujące istoty, czuł jak sztywnieją mu kości, mięśnie, jak sam drętwieje na ułamek chwili stając się marmurowym, zimnym posągiem. Nie miały oczu. Nie miały twarzy, a to co znajdowało się zamiast niej skryte było głęboko w czeluściach kaptura. Nie mogły mu zagrozić, a mimo to zatrzymał się. Były mu posłuszne, bo służyły Czarnemu Panu, a jednak ich towarzystwo wpływało na jego samopoczucie.
Demetorów minął, powstrzymując się przed naturalnym odruchem wzdrygnięcia. Niegdyś koszmary ze snów, grożące mu więzieniem, zatrzymaniem za popełnione zbrodnie, dziś posłuszne i gotowe na jego rozkazy, a także w milczeniu śledzące jego działania. Schodził tu dobrowolnie, w konkretnym celu, a one miały towarzyszyć mu w tym mrocznej podróży. W dłoni obrócił przedmiot. Kamień wyjęty z ramy zwierciadła, które stworzył. Zwierciadła Przeznaczenia. Lustro, które pozwalało wywołać wizję, zanurzyć się w przyszłość i ujrzeć co skrywało przeznaczenie, spoczywało już w ścianach Sali Przepowiedni, w Departamencie Tajemnic. W miejscu, do którego nie miał nikt wstępu, nie powinien mieć nawet on, ale przecież Strażnik Przepowiedni nie mógł go powstrzymać. Rubin obracał w dłoni, skręcając z panoptikonu w stronę cel. Najbliższych, nie potrzebował szczególnego człowieka. Musiał być względnie świadom. Przytomny, świeży więzień. Dementorzy wskazali mu drogę, wskazali celę w czarodziejem, przed którą się zatrzymał. Nie miał ochoty na polowanie, poszukiwania niewinnych istot. Przybył tu wiedząc, że znajdzie w więzieniu wystarczająco dużo obiektów, które mogły przysłużyć się jego działaniom. Popatrzył na niego przez chwilę, a on nie rozpoznał go, ale przecież nie musiał. Nie miał na sobie stroju pracownika więziennego, nie miał żadnych insygniów łączących go z Azkabanem, wobec czego w oczach nieszczęśnika zrodziła się iskierka nadziei. Przybyłem cię uwolnić, powiedział mu, pozwalając mu chwycić się tej ostatniej nadziei. Zbliżył się do krat, próbując się doszukać w beznamiętnej, niemalże nieludzkiej twarzy Mulcibera fałszu. Ale Ramsey nie kłamał. Jestem śmiercią. Nadszedł koniec, przybyłem cię uwolnić. Nikt nie rodzi się katem, ale kiedy już raz dokona się aktu odebrania komuś lub czemuś życia, pozostaje się nim już na zawsze. Dla jednych śmierć była karą. Dla innych wybawieniem. Ilu było takich, którzy podpisali z nią pakt o nieśmiertelności? Zbiorę dla ciebie to żniwo. Życie za życie. Dziś ten pakt zamierzał pieczętować. Uczynić go namacalnym w tym świecie.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, a wężowe drewno, które leżało w jego dłoni idealnie dopasowane, rozjaśniło się szmaragdową poświatą, kiedy niewybaczalna klątwa wystrzeliła po wypowiedzianej inkantacji agada kedavra. Zielone światło ugodziło nieszczęśnika prosto w pierś, a jego oczy — jeszcze nim upadł na ziemię — zgasły, usta pozostały rozwarte w niewyartykułowanym proteście. Tajemnicę przekazaną mu przez samego Lorda Voldemorta zmienił na długie zaklęcie, a końcówkę różdżki skierował prosto w kamień trzymany w prawej dłoni. Ciemność spowiła go całkiem, ból głowy pulsujący w chaszcze pojawił się znikąd i tak samo szybko przestał go dręczyć, całkiem ustępują pustce. Pustce wokół, przestrzeni, w której niknął głos, a także on sam. Bez grawitacji, bez czucia, bez świadomości. Minęła cała wieczność — mnóstwo czasu. Czuł się stary, zmęczony, kiedy woda zbudziła go do życia. Spadająca w nicości kropla, która uderzyła o powierzchnię niezauważonej dotąd ciszy, w której stał. Prawa ręka pokryta była krwią, a ta spływała z jego dłoni na posadzkę, kiedy się ocknął. Kropla po kropli, prosto w kałużę jego własnej posoki. Po kamieniu pozostała tylko wypalona w prawej dłoni dziura. Otwór ujawniający poszarpane tkanki, połamane kości śródręcza. Zamknął dłoń, zacisnął ją w pięść, wsłuchując się pojedyncze krople. Ból czaszki pojawił się znów, spełzł w dół, wzdłuż kręgosłupa. Ból dłoni promieniował na przedramię, a potem klatkę piersiową. Krew kapała. Kap kap. Kropla po kropli na kamienną posadzkę. Kiedy się ocknął po bólu nie było ani śladu. Połyskujący rubin spoczywał w jego prawej dłoni, rozgrzany. Wyglądał tak jakby jego wnętrze pozostawało płynne z zamkniętą wewnątrz krwią. Ale to też było tylko złudzenie, jak wszystkie pozostałe. Bo kiedy znów się ocknął stał z różdżką wyciągniętą przed siebie, w środek celi, w miejscu, w którym chwilę wcześniej stał więzień. Oczy miał wilgotne, a łzy zebrały się w kącikach, ale ponieważ nie mrugał, żadna z nich nie spłynęła po zimnym jak lód policzku. Mimo to, serce biło mu w piersi, przypominając o tym, że żył. Był człowiekiem. A to nie był sen, choć od teraz życie mogło nim się stać. Któregoś dnia będzie mógł się zbudzić i przeżyć je jeszcze raz.
Schował kamień do kieszeni czarodziejskiej szaty pod płaszczem, a palcami prawej dłoni ścisnął grzbiet nosa na chwilę przymykając oczy. Przesunął je zaraz potem w kąciki, zbierając z nich to, co zostało. Zamrugał i nabrał powietrza w płuca. Po tym, co czuł nie było już nic. To chwilowe czucie trwało tylko moment, odeszło. I nie wróci już nigdy. Wrócił więc do głównej sali Azkabanu, informując dementorów o tym, że ciało czekało na zabranie, a cela zwolniła się dla kolejnego rebelianta — oni już wiedzieli. Wyczuwali to wszystko. Pozostawił ich za sobą, nie dbając już o nic poza samym sobą. I znów wspinał się po setce kamiennych schodów, opuszczając wiezienie. Wchodząc tu miał w sobie jeszcze namiastkę człowieka. Przeklętego i przesiąkniętego złem. Wychodził z Azkabanu pozbawiony tej cząstki. Cząstki samego siebie, która pozostanie już aż po kres ukryta w Sali Przepowiedni.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Panoptikon Azkabanu
Szybka odpowiedź