Część biurowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Część biurowa
Oblepiony brudem beton został zastąpiony nową warstwą wylewki, po którym rozciągnięto linoleum. Wszystkie biurka były takie same i ustawione były rzędami, między którymi pozostawiono taką przestrzeń, by dwóch czarodziejów mogło się w nich swobodnie minąć. Pod sufitem zawieszone były wieczne świece, których knoty zapalały się wieczorową porą. Przez okna w dzień docierało do sali światło, przesuwając się powoli geometrycznymi kształtami po biurkach - niektórym zaglądając do oczu, innym ogrzewając plecy. Dookoła unoszą się odgłosy rozmów między aurorami i ciche skrobanie piór po pergaminie.
Nie umknęło mojej uwadze, że sprawdzający mnie czarodziej wydawał się lekko poddenerwowany, a ja wcale nie ułatwiałem mu zadania, bezczelnie gapiąc mu się na ręce i krzywiąc się ostentacyjnie, bądź wzdychając lekko kiedy w kółko zadawał te same pytania, na które zresztą odpowiadałem bez zająknięcia, wyuczonymi formułkami. Kłamstwo zawsze szło mi nader gładko, a poza tym gość kompletnie nie był w nastroju do ogarniania czegokolwiek, skoro finalnie wydał mi nie ten papier, który powinien. Mrużę lekko oczy i przesuwam spojrzeniem po wypisanym świstku, kiwając lekko głową w geście pożegnania, z wolna oddalam się sprzed oblicza komisji; na laskę Merlina, a ja się tak srałem kłamać, że będzie jakiś przypał, kiedy los sam podsuwał mi kolejne szanse. Tylko czy chciałem jeszcze coś zmieniać w i tak już kompletnie przekłamanym wniosku? Teraz mój profil w rejestrze prezentował się wręcz idealnie - czarodziej czystej krwi, o egzotycznych korzeniach, artysta współpracujący z lokalem o niebywałej klasie, brak konfliktów z prawem... No kurwa, tak nieskazitelnie biały nie byłem chyba nigdy, niech te snoby z Fantasmagorii się dowiedzą, że pomyślnie przeszedłem rejestrację to dostaną migreny ze zdziwienia; piękna sprawa. Aż moje wargi same wyginają się w lekkim uśmiechu, a ja wracam do urzędasa, coby zgłosić pomyłkę. Nie omieszkam obrzucić go ostatnim twardym spojrzeniem; jeżeli nauczyłem się czegoś przydatnego w balecie to rzucać właśnie takie pogardliwe miny, bo tam każdy zerkał na mnie w ten sposób.
Pełną piersią odetchnąłem dopiero po opuszczeniu Ministerstwa, kiedy opadły wszystkie emocje, poczułem jak kolana się pode mną uginają, ale nie przestałem kroczyć przed siebie, dopóki monumentalny budynek nie zniknął mi z oczu. Musiałem się napić, tak dla rozładowania nerwów, więc łyknąłem porządnie z piersiówki i odesłałem Łapserdaka do Rudery; sam natomiast skierowałem kroki do Doków, w nadziei, że uda mi się znaleźć tam znajome, przyjazne twarze, zanim, nie daj Bóg, zostaną wysiedleni.
/zt
Pełną piersią odetchnąłem dopiero po opuszczeniu Ministerstwa, kiedy opadły wszystkie emocje, poczułem jak kolana się pode mną uginają, ale nie przestałem kroczyć przed siebie, dopóki monumentalny budynek nie zniknął mi z oczu. Musiałem się napić, tak dla rozładowania nerwów, więc łyknąłem porządnie z piersiówki i odesłałem Łapserdaka do Rudery; sam natomiast skierowałem kroki do Doków, w nadziei, że uda mi się znaleźć tam znajome, przyjazne twarze, zanim, nie daj Bóg, zostaną wysiedleni.
/zt
Świat dosłownie stanął na głowie i nawet on nie mógł już udawać, że cały ten chaos go nie dotykał, że dalej dało się normalnie funkcjonować. Myśli o tych wszystkich osobach, które doświadczyły brutalności bezpodstawnej, głupiej wojny, a także o tych, które dopiero jej doświadczą, sprawiała, że jego żołądek odmawiał jakiejkolwiek współpracy. Miewał chwilę, podczas których próbował zrozumieć po co, dlaczego i jaki to miało ogóle sens, jednak każda taka próba kończyła się fiaskiem. Nie potrafił zrozumieć takiej wrogości, takiej ideologii. Może to z nim było coś nie tak, kiedy nie stawiał siebie wyżej ze względu na własne urodzenie, na coś, nad czym nie miał żadnego wpływu. Jednocześnie to własnie ono ratowało go od tego, by nie stać się jedną z kolejną ofiar... Choć może nie na długo. Wszyscy wiedzieli, jakie podejście mieli Prewettowie.
Wojna nie tylko zbierała swoje żniwo, ale i utrudniała pracę. Pracę potrzebną i istotną, nie tylko dla niego, lecz przede wszystkim dla innych poszkodowanych w tym czasie. Pomimo okoliczności czuł, że nie mógł zawieść, choć już nie do końca potrafił wskazać kogo. Powinien pracować. Z tego powodu musiał zmierzyć się z czymś nie brzmiącym miło i przyjemnie - z rejestracją różdżki. Formalnościami, których fanem nie był nigdy. A już w szczególności nie w takiej sytuacji. Z kamienną twarzą wkroczył do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, na wstępie mierząc wzrokiem wszystkich zebranych, wszystkich urzędników trudzących się ze swoimi obowiązkami. Choć, kto wie - może wcale się nie trudzili. Może to było coś, w co wierzyli, co sprawiało im przyjemność. A może po prostu wykonywali odgórnie zlecone polecenia w nadziei, że nie spotka ich ten sam los, co mugoli. Przełknął ślinę, odetchnął głęboko, by zaraz z różdżką w ręce skierować się do jednej z kolejek, a wkrótce - stanąć przed urzędnikiem. Czy się bał? Ciężko było stwierdzić; mieszanina uczuć targała jego wnętrzem, acz jedno było pewne. Nie spodziewał się żadnych nieprzyjemności. Przedstawił się, wręczył wszystkie wymagane papiery, a także swoją różdżkę. Odpowiadał na zadawane pytania, w połowie zaczynając czuć znużenie. Wszystko to było takie absurdalne, a świadomość, że to wcale nie był nieprzyjemny sen niesamowicie go męczyła. Chciał mieć to z głowy. Pragnął powrócić do swojej rzeczywistości, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że ta rzeczywistość nie wróci. Że świat się zmienił, a on może nie do końca był na to gotowy. Zamrugał parę razy, gdy wreszcie usłyszał od urzędnika, że to wszystko. Przez moment wpatrywał się w jego twarz, nim wreszcie zmusił kąciki ust do uniesienia się. Odebrał swoje papiery i różdżkę, podziękował, skinął głową, odwrócił się. I chyba tylko cudem powstrzymał nogi przed panicznym biegiem w stronę wyjścia, uwolnienia się od całej duszącej atmosfery. Do domu, do domu, chciał po prostu wrócić i odetchnąć.
/zt
| 15 stycznia
Miał właśnie chwilę przerwy. Popijał spokojnie kawę, siedząc w niewielkiej kanciapie, w swoim granatowym (fuj!) stroju, marząc tylko o tym, by wybiła już trzecia i by mógł po prostu wrócić do domu.
Nie sądził jednak, aby przerwa w pracy trwała zbyt długo. Zwykle nie miał nawet piętnastu minut spokoju, bo pracownicy techniczni bezustannie mieli pełne ręce roboty. Nie zdziwił się więc, gdy przyszło wezwanie na drugie piętro (oczywiście… tam wiecznie coś się dzieje). Psiocząc pod nosem, dopił kawę i wstał z sofy.
Westchnął przeciągle i rozciągnął się, a następnie sięgnął po różdżkę, krótkim zaklęciem każąc filiżance się wyczyścić i wrócić na miejsce. Jeszcze trochę tu popracuje i naprawdę zmieni się w starego, jęczącego dziada, który ma siłę tylko na kawę. Ech, co za psi los.
Chwilę później nacisnął klamkę i wyszedł z pomieszczenia, poprawiając spływający na czoło loczek. Włosy też będzie musiał ściąć. To, jak one to wkurzały… Ugh. Nawet wolał o tym nie myśleć. Odrastały w natychmiastowym tempie i Dudley czasem zastanawiał się, czy nie powinien znaleźć specjalisty od transmutacji, który utrzymałby je w idealnym kształcie na stałe. Miał jednak na tyle doświadczeń z magią, by wiedzieć, jak bardzo potrafiła być kapryśna, więc wiedział, że wykorzystywanie jej do zmian własnego ciała może być po prostu niebezpieczne.
Sprawnym krokiem wszedł na drugie piętro. Nie miał może kondycji sportowca, ale był w stanie zrobić to bez większej zadyszki. Lata treningu z bronią białą zrobiły swoje.
Po kilku minutach znalazł się w biurze aurorów, do którego właśnie został wezwany. Stanął przed biurkiem młodej sekretarki. Ciemnooka panna Potter nie była mu szczególnie dobrze znana, ale czasem zamieniał z nią kilka słów w trakcie pracy i to ona zwykle, w razie czego, wzywała na to piętro członków jego ekipy. Dlatego był przekonany, że i tym razem wyjaśni mu, po co został wezwany.
– Cześć – rzucił. W końcu nie była aż tak wiele starsza od niego. – Co się dzieje? – spytał nieco znużonym i zmęczonym tonem.
Miał właśnie chwilę przerwy. Popijał spokojnie kawę, siedząc w niewielkiej kanciapie, w swoim granatowym (fuj!) stroju, marząc tylko o tym, by wybiła już trzecia i by mógł po prostu wrócić do domu.
Nie sądził jednak, aby przerwa w pracy trwała zbyt długo. Zwykle nie miał nawet piętnastu minut spokoju, bo pracownicy techniczni bezustannie mieli pełne ręce roboty. Nie zdziwił się więc, gdy przyszło wezwanie na drugie piętro (oczywiście… tam wiecznie coś się dzieje). Psiocząc pod nosem, dopił kawę i wstał z sofy.
Westchnął przeciągle i rozciągnął się, a następnie sięgnął po różdżkę, krótkim zaklęciem każąc filiżance się wyczyścić i wrócić na miejsce. Jeszcze trochę tu popracuje i naprawdę zmieni się w starego, jęczącego dziada, który ma siłę tylko na kawę. Ech, co za psi los.
Chwilę później nacisnął klamkę i wyszedł z pomieszczenia, poprawiając spływający na czoło loczek. Włosy też będzie musiał ściąć. To, jak one to wkurzały… Ugh. Nawet wolał o tym nie myśleć. Odrastały w natychmiastowym tempie i Dudley czasem zastanawiał się, czy nie powinien znaleźć specjalisty od transmutacji, który utrzymałby je w idealnym kształcie na stałe. Miał jednak na tyle doświadczeń z magią, by wiedzieć, jak bardzo potrafiła być kapryśna, więc wiedział, że wykorzystywanie jej do zmian własnego ciała może być po prostu niebezpieczne.
Sprawnym krokiem wszedł na drugie piętro. Nie miał może kondycji sportowca, ale był w stanie zrobić to bez większej zadyszki. Lata treningu z bronią białą zrobiły swoje.
Po kilku minutach znalazł się w biurze aurorów, do którego właśnie został wezwany. Stanął przed biurkiem młodej sekretarki. Ciemnooka panna Potter nie była mu szczególnie dobrze znana, ale czasem zamieniał z nią kilka słów w trakcie pracy i to ona zwykle, w razie czego, wzywała na to piętro członków jego ekipy. Dlatego był przekonany, że i tym razem wyjaśni mu, po co został wezwany.
– Cześć – rzucił. W końcu nie była aż tak wiele starsza od niego. – Co się dzieje? – spytał nieco znużonym i zmęczonym tonem.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeciągłe westchnięcie nie osiada na ustach, nie opuszcza okowów myśli tonących w znużeniu oraz dźwiękach tykającego zegara, skrobania stalówek piór sunących gładko po pergaminie oraz trzasku drzwi. Bezruch nigdy nie nastaje, ciała lawirują między biurkami wraz z szelestem trzymanych dokumentów, papierowe samolociki przecinają powietrze, pragnąc dotrzeć do wyznaczonych dlań osób. Śmiech rozchodzi się nieopodal, łamany goryczą, doprawiony poczuciem humoru. Nie musi unosić ciemnych tęczówek oczu, by ujrzeć, jak sylwetki aurorów znaczy napięcie, jak maski pobladłych twarzy tłumią w sobie nieposkromiony gniew. Każda upływająca chwila, w której pozwalali sobie na bezczynność, przyprawiała o lata niepokorne dusze, o zmarszczki bruzdami wżynają się w skórę, nieistniejąca siwizna obiera w swe panowanie kosmyki włosów. Lawirowanie pośród administracyjnych zagwozdek nie pomagało im wcale, a niecierpliwość ta objawiała się w trzymanych w szczupłych dłoniach — tragicznych — sprawozdaniach. Pisanych nieskładnie oraz niedbale. Ach, powinna jeszcze przygotować wstępny szkic urlopów, nawet jeśli ich sens stawał pod znakiem zapytania z każdą chwilą, w której to Malfoy nadal zajmował pozycje Ministra Magii, jednak niedawny incydent wytrącił kobietę z równowagi na tyle, by skupienie rozpierzchło się na dobre, a wzrok błądził po liniach liter, nie wyłapując z nich żadnego sensu. Potrzeba westchnięcia raz jeszcze zadrgała w gardle, gdy pojawienie się oczekiwanej osoby zostało powitane ściszeniem głosów, krótkotrwałym zamarciem pośród trwających w niezmiennym rytmie czynności.
— Pan Sheridan — wita go krótko, spozierając nań ze spokojem, którego nie odczuwała wcale. Profesjonalizm zachwiał się, gdy jedna ze starszych sekretarek ruszyła w stronę Skamandera, dzięki czemu pełna linia ust zadrgała, w kącikach goszcząc zalążek złości — Cholerne Patenty Absurdalne, jestem pewna, że to ich sprawka — syknęła niemalże, tonację względnie przyjemnego głosu utrzymując dosyć niską, cichą. Odsunęła się od swego biurka, nieco może zbyt gwałtownie niż powinna, wciąż jednak delikatniej niźli większość obecnych w sali. To, że meble trzymały się wciąż w jednym kawałku, zawdzięczano tylko i wyłącznie magii — Proszę za mną — mówi już grzeczniej, gestem zapraszając, by młodzieniec udał się za nią. Oddalona od wszelkich biurek oraz mebli stała skrzynia, drgająca raz po raz pod wpływem uderzenia.
— Gdyby nie możliwość otrzymania upomnienia za marnowanie zasobów biura — i to kolejna, pozwoliła sobie dodać w myślach — I spisywanie protokołu strat, nie musielibyście marnować swojego czasu — kręci głową, przez co niesforny kosmyk wymyka się z upiętego ściśle koczka, a niezadowolenie na dobre mości się w wyjątkowo ekspresywnych, wyrazistych brwiach panny Potter — Ale procedury, to procedury. Więc błagam, załatw to, zanim ktoś wpadnie na jakiś genialny pomysł — mogłoby ją zmartwić nawet, iż dokładnie wiedziała, któż mógłby skorzystać z tak niesprzyjającej sytuacji, lecz troski pozostawiała na przyszłość, gdzie gniew przestanie wygrywać swe pieśni w żyłach sekretarki.
— Pan Sheridan — wita go krótko, spozierając nań ze spokojem, którego nie odczuwała wcale. Profesjonalizm zachwiał się, gdy jedna ze starszych sekretarek ruszyła w stronę Skamandera, dzięki czemu pełna linia ust zadrgała, w kącikach goszcząc zalążek złości — Cholerne Patenty Absurdalne, jestem pewna, że to ich sprawka — syknęła niemalże, tonację względnie przyjemnego głosu utrzymując dosyć niską, cichą. Odsunęła się od swego biurka, nieco może zbyt gwałtownie niż powinna, wciąż jednak delikatniej niźli większość obecnych w sali. To, że meble trzymały się wciąż w jednym kawałku, zawdzięczano tylko i wyłącznie magii — Proszę za mną — mówi już grzeczniej, gestem zapraszając, by młodzieniec udał się za nią. Oddalona od wszelkich biurek oraz mebli stała skrzynia, drgająca raz po raz pod wpływem uderzenia.
— Gdyby nie możliwość otrzymania upomnienia za marnowanie zasobów biura — i to kolejna, pozwoliła sobie dodać w myślach — I spisywanie protokołu strat, nie musielibyście marnować swojego czasu — kręci głową, przez co niesforny kosmyk wymyka się z upiętego ściśle koczka, a niezadowolenie na dobre mości się w wyjątkowo ekspresywnych, wyrazistych brwiach panny Potter — Ale procedury, to procedury. Więc błagam, załatw to, zanim ktoś wpadnie na jakiś genialny pomysł — mogłoby ją zmartwić nawet, iż dokładnie wiedziała, któż mógłby skorzystać z tak niesprzyjającej sytuacji, lecz troski pozostawiała na przyszłość, gdzie gniew przestanie wygrywać swe pieśni w żyłach sekretarki.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Dudley nie miał zamiaru wnikać w wewnętrzne rozterki dziewczyny. Ostatnie wydarzenia nie do końca go dotykały. Sam był wciąż w żałobie po swojej niedawno zmarłej matce, a sprawa Bones była dla chłopaka prosta. Kobieta przesadziła, atakując dobrego obywatela, a potem po prostu nie zniosła presji. No cóż, bywa. Nie znał jej dobrze i nie był z nią związany, kojarzył ją tylko z widzenia. Śmierć kobiety była dla niego jedynie kolejnym dowodem na to, że minister miał racje. Że biuro aurorów już dawno zeszło na psy.
Na szczęście w nieszczęściu, po pannie Potter nie było widać, by czymkolwiek się przejmowała. Dudley, widząc jej spokojne zachowanie, jakby przejął część jej energii. Również uspokoił nieco ton, brzmiąc nieco poważniej i profesjonalniej, chociaż jego młodzieńcza twarz sprawiała, że Sheridan tak czy siak nie wyglądał jak na zawodowca przystało. Z resztą, to przecież nawet nie był jego zawód.
Kiwnął głową, słysząc jej słowa i podążając krok w krok za nią.
– Ten wydział można byłoby zamknąć – wyraził swoją opinię. – Po co komu… takie rzeczy. Mieliśmy do nich więcej zgłoszeń w ciągu ostatniego miesiąca, niż można byłoby pomyśleć – powiedział, dość obojętnym tonem. W końcu i tak nie mógł nic na to poradzić.
Gdy zobaczył skrzynię, zmarszczył brwi. Obszedł ją raz, potem drugi, a następnie zerkną na pannę Potter, która właśnie skończyła mówić.
– Postaram się – obiecał. – Procedury to procedury… Skąd to się tu wzięło? I ktoś sprawdzał, co jest wewnątrz? – dopytał. Musiał poznać historię przedmiotu, nim spróbuje z nim cokolwiek zrobić. Wolał nawet nie dotykać skrzyni, nim nie upewni się, czy przypadkiem nie tkwi na nim jakaś paskudna klątwa.
Nie chcąc tracić czasu, wyciągnął z kieszeni różdżkę i skierował ją w stronę przedmiotu, nim Kaelie zdążyła mu odpowiedzieć.
– Hexa Revelio! – powiedział. Ze szkoły pamiętał jedynie podstawy ze starożytnych run, jednak nie to było teraz najważniejsze. Kluczem było dowiedzenie się, czy tej skrzyni można w ogóle dotknąć, aby spróbować przenieść ją w miejsce, w którym nie będzie przeszkadzać pracownikom. Aurorzy może nie byli obecnie najbardziej szanowaną jednostką, ale przecież musieli pracować. A rolą Sheridana było tę pracę ułatwiać, nie utrudniać.
Cofnął się o krok, czekając na sprawdzenie, czy zaklęcie w ogóle zadziałało i czy cokolwiek ukaże. Miał nadzieję, że nie, chociaż z drugiej strony wtedy po prostu wezwie specjalistów od łamania klątw i właściwie będzie miał robotę z głowy. No, przynajmniej po części. Może tak byłoby dla niego nawet lepiej?
Na szczęście w nieszczęściu, po pannie Potter nie było widać, by czymkolwiek się przejmowała. Dudley, widząc jej spokojne zachowanie, jakby przejął część jej energii. Również uspokoił nieco ton, brzmiąc nieco poważniej i profesjonalniej, chociaż jego młodzieńcza twarz sprawiała, że Sheridan tak czy siak nie wyglądał jak na zawodowca przystało. Z resztą, to przecież nawet nie był jego zawód.
Kiwnął głową, słysząc jej słowa i podążając krok w krok za nią.
– Ten wydział można byłoby zamknąć – wyraził swoją opinię. – Po co komu… takie rzeczy. Mieliśmy do nich więcej zgłoszeń w ciągu ostatniego miesiąca, niż można byłoby pomyśleć – powiedział, dość obojętnym tonem. W końcu i tak nie mógł nic na to poradzić.
Gdy zobaczył skrzynię, zmarszczył brwi. Obszedł ją raz, potem drugi, a następnie zerkną na pannę Potter, która właśnie skończyła mówić.
– Postaram się – obiecał. – Procedury to procedury… Skąd to się tu wzięło? I ktoś sprawdzał, co jest wewnątrz? – dopytał. Musiał poznać historię przedmiotu, nim spróbuje z nim cokolwiek zrobić. Wolał nawet nie dotykać skrzyni, nim nie upewni się, czy przypadkiem nie tkwi na nim jakaś paskudna klątwa.
Nie chcąc tracić czasu, wyciągnął z kieszeni różdżkę i skierował ją w stronę przedmiotu, nim Kaelie zdążyła mu odpowiedzieć.
– Hexa Revelio! – powiedział. Ze szkoły pamiętał jedynie podstawy ze starożytnych run, jednak nie to było teraz najważniejsze. Kluczem było dowiedzenie się, czy tej skrzyni można w ogóle dotknąć, aby spróbować przenieść ją w miejsce, w którym nie będzie przeszkadzać pracownikom. Aurorzy może nie byli obecnie najbardziej szanowaną jednostką, ale przecież musieli pracować. A rolą Sheridana było tę pracę ułatwiać, nie utrudniać.
Cofnął się o krok, czekając na sprawdzenie, czy zaklęcie w ogóle zadziałało i czy cokolwiek ukaże. Miał nadzieję, że nie, chociaż z drugiej strony wtedy po prostu wezwie specjalistów od łamania klątw i właściwie będzie miał robotę z głowy. No, przynajmniej po części. Może tak byłoby dla niego nawet lepiej?
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Dudley Sheridan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Mogłaby rzec wiele, w czym obecny Minister Magii miał ogrom racji — o konsystencji i wielkości łajna, niekoniecznie pochodzenia zwierzęcego wiedział doprawdy dużo. Zdolność manipulacji, rozesłania po magicznym świecie lepkich nici kłamstwa, oczerniających jedną z najlepszych organizacji czuwającej nad bezpieczeństwem czarodziei, być może byłaby nawet godna podziwu, gdyby nie fakt, że Malfoy był jedynie szmacianą laleczką w dłoniach kogoś znacznie potężniejszego. Echo terroru ze Stonehenge nie zdołało ucichnąć, będącym pierwszym krokiem do upadku demokracji. Lecz nie rozpacz kierowała tego dnia młodą sekretarkę ni chęć kręcenia głową nad kukiełkami bezwolnie podążającymi za bezsensem trawiącym Londyn. Nie, w żyłach płynęła czysta złość zmieszana ze zrezygnowaniem, wiążącym się z dezorganizacją obowiązków, które nałożyła na siebie, przed zbliżającym się urlopem własnym, który miała jeszcze do wykorzystania, nim nastanie kwiecień. Nie pozwoliła, żeby negatywne emocje objawiły się na jej twarzy, sposobie poruszania się. Wprowadzanie nerwowej atmosfery nie przyniosło w tym departamencie niczego dobrego, napięcie już i tak było widoczne aż nazbyt.
— Zastanawiająca aktywność, wiesz może, czym została spowodowana? — zdołała zapytać uprzejmie, nie chcąc utonąć w stukocie własnych obcasów oraz nieprzerwanie skrobiących piór, tylko chwilami pozwalającymi sobie na dłuższe niż zazwyczaj przerwy. Zatrzymała się przed skrzynią, dłonie zaplatając za plecami z miną wyrażającą grzeczne zainteresowanie. Rozchylała już usta, dźwięk zadrgał w gardle, gdy miała odpowiedzieć na zadane pytanie, lecz widząc, że młodzieniec wyciąga różdżkę, zamilkła, skry szczerego zaintrygowania zalśniły w czekoladowych tęczówkach. Zaraz przekształciły się w lekkie niedowierzanie, jakby nie do końca rozumiała, co Dudley uczynił. Zacisnęła mocniej szczupłe palce splecione ze sobą, powstrzymując impuls zetknięcia ręki z gładkim czołem.
— Panie. Sheridan. — odezwała się powoli, z urzędniczym znudzeniem, które mogłoby stłumić potencjalny chichot, gdyby ktoś przyglądałby się pracownikom Ministerstwa. Oni zawsze patrzyli — Czy właśnie użył pan zaklęcia wykrywającego wszelkie klątwy, w głównej siedzibie aurorów? Aurorów — powtórzyła, próbując wskazać technikowi, jak głupie było to zachowanie — Proszę wybaczyć, ale śmiem wątpić, by do czarnomagicznych przedmiotów znalezionych, tu pozwolę sobie powtórzyć, w głównej siedzibie aurorów, wezwano personel techniczny — zauważyła, zezwalając sobie jednak na to przeciągłe westchnięcie. Cholerne procedury — To, co siedzi w skrzyni panie Sheridan, to czajnik. Czajnik zaklęty, który śpiewa, kiedy woda posiada odpowiednią temperaturę. Zaklinający jednak nie wykonał poprawnych obliczeń, bowiem śpiewa on cały czas i śledzi pracowników namawiając, by śpiewał z nimi. To irytujące, grożące unicestwieniem przedmiotu, zwłaszcza odkąd nasi młodzi stażyści nauczyli go śpiewać piosenki dosyć sprośne — wiedziała doskonale, kto konkretnie postanowił zostać nauczycielem roku, lecz wzrok kobiety dzielnie nie sięgał postaci Justine oraz Lupina, którzy na pewno włączyli się do podobnego żartu. Merlinie — Czy mogę liczyć, iż może pan rzeczony przedmiot okiełznać, albo przynajmniej przywrócić do cichszej, znacznie spokojniejszej wersji? — zapytała już łagodniej, odnajdując legendarne zen w butelce wina, którą zdołała skryć przed kocim okiem kuzynki, ostatnimi czasy wykrywającym niemalże wszelkie tajemne kryjówki alkoholowe.
— Zastanawiająca aktywność, wiesz może, czym została spowodowana? — zdołała zapytać uprzejmie, nie chcąc utonąć w stukocie własnych obcasów oraz nieprzerwanie skrobiących piór, tylko chwilami pozwalającymi sobie na dłuższe niż zazwyczaj przerwy. Zatrzymała się przed skrzynią, dłonie zaplatając za plecami z miną wyrażającą grzeczne zainteresowanie. Rozchylała już usta, dźwięk zadrgał w gardle, gdy miała odpowiedzieć na zadane pytanie, lecz widząc, że młodzieniec wyciąga różdżkę, zamilkła, skry szczerego zaintrygowania zalśniły w czekoladowych tęczówkach. Zaraz przekształciły się w lekkie niedowierzanie, jakby nie do końca rozumiała, co Dudley uczynił. Zacisnęła mocniej szczupłe palce splecione ze sobą, powstrzymując impuls zetknięcia ręki z gładkim czołem.
— Panie. Sheridan. — odezwała się powoli, z urzędniczym znudzeniem, które mogłoby stłumić potencjalny chichot, gdyby ktoś przyglądałby się pracownikom Ministerstwa. Oni zawsze patrzyli — Czy właśnie użył pan zaklęcia wykrywającego wszelkie klątwy, w głównej siedzibie aurorów? Aurorów — powtórzyła, próbując wskazać technikowi, jak głupie było to zachowanie — Proszę wybaczyć, ale śmiem wątpić, by do czarnomagicznych przedmiotów znalezionych, tu pozwolę sobie powtórzyć, w głównej siedzibie aurorów, wezwano personel techniczny — zauważyła, zezwalając sobie jednak na to przeciągłe westchnięcie. Cholerne procedury — To, co siedzi w skrzyni panie Sheridan, to czajnik. Czajnik zaklęty, który śpiewa, kiedy woda posiada odpowiednią temperaturę. Zaklinający jednak nie wykonał poprawnych obliczeń, bowiem śpiewa on cały czas i śledzi pracowników namawiając, by śpiewał z nimi. To irytujące, grożące unicestwieniem przedmiotu, zwłaszcza odkąd nasi młodzi stażyści nauczyli go śpiewać piosenki dosyć sprośne — wiedziała doskonale, kto konkretnie postanowił zostać nauczycielem roku, lecz wzrok kobiety dzielnie nie sięgał postaci Justine oraz Lupina, którzy na pewno włączyli się do podobnego żartu. Merlinie — Czy mogę liczyć, iż może pan rzeczony przedmiot okiełznać, albo przynajmniej przywrócić do cichszej, znacznie spokojniejszej wersji? — zapytała już łagodniej, odnajdując legendarne zen w butelce wina, którą zdołała skryć przed kocim okiem kuzynki, ostatnimi czasy wykrywającym niemalże wszelkie tajemne kryjówki alkoholowe.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Demokracja-sracja! Ateny też miały taki ustrój i co? Upadły. Za to wielkie imperia, wielkie dyktatury, często trwały przed tysiąclecia. Sam ustrój nie miał większego znaczenia; istotniejsze było to, kto naprawdę dzierżył władzę. A w oczach Sheridana Malfoy na tak ważnym stołku oznaczał jedno: czarodzieje w końcu mieli być naprawdę docenieni. I to było najważniejsze. Londyn musiał powstać z kolan i nie dać się puszącym się wszem i wobec mugolom.
Wzruszył ramionami.
– No wydają te patenty… wszystkiemu, co brzmi dziwnie… i potem… no… nie wychodzi. – Podrapał się po głowie. – Ktoś ostatnio dał do opatentowania gryzące buty. Musieliśmy je okiełznać, inaczej urzędnik straciłby nogi. Ale patent i tak dostał. – Westchnął ciężko.
Pomysł należał do właściciela i nikt nie mógł mu go odebrać, ale Sheridan nie sądził, by ten produkt czy „wynalazek” zrobił karierę. Po co komu takie buty? Zamiast Patentów Absurdalnych Ministerstwo powinno mieć jakiś departament do spraw leczenia głupoty czarodziejów. Właściwie ta nazwa nawet brzmiała lepiej. No ale cóż, nie on to wymyślał. Dziwił się tylko, że ktoś tak mądry jak lord Malfoy nie zdecydował o usunięciu tak głupich sekcji. Z drugiej strony, pewnie miał tyle pracy, że nawet o tym nie pomyślał.
Och. Na Merlina. Nie dość, że nie popisał się swoim magicznym talentem, bo różdżka jedynie cicho pisnęła i nawet nie spróbowała poprawnie zadziałać, to jeszcze panna Potter, co tu dużo mówić, trafiła w punkt. Chciał szybciej, nie pomyślał i… oczywiście, że musiał za bardzo się postarać. Dudley natychmiast poczerwieniał i zrobił się nieco czerwony na twarzy.
– No… bo… zawsze może coś umknąć – zaczął się tłumaczyć, mimowolnie robiąc pół kroku w tył. – Chciałem… sprawdzić. W razie czego. To takie procedury – dodał.
Zmarszczył brwi, słuchając wyjaśnień, co dokładnie siedzi w skrzyni. Śpiewający czajnik? Naprawdę? To brzmiało jak eksperymenty z gryzącymi butami. Chociaż ten przynajmniej miał szansę faktycznie się do czegoś przydać… jeśli wynalazca bardziej popisałby się swoimi zdolnościami. Niestety, choć wyobraźni nie można było mu odmówić, to magia chyba nie słuchała się go tak, jak powinna.
– Eee… stażyści chyba powinni dostać upomnienie – zauważył, choć wcale się nie zdziwił. To w końcu było biuro a u r o r ó w. Trudno było znaleźć większe łajno w Ministerstwie. Nawet Personel Techniczny miał obecnie lepszą opinię.
Podrapał się po głowie, myśląc, co powinien zrobić. Wziął głęboki oddech.
– Wiadomo, w jaki sposób dokładnie został zaczarowany? Albo chociaż mniej więcej? Mogę spróbować rzucić na niego silencio, ale skoro dalej śpiewa to dedukuję, że nie zadziałało? – spytał, spoglądając to na pannę Potter, to na skrzynię.
Wzruszył ramionami.
– No wydają te patenty… wszystkiemu, co brzmi dziwnie… i potem… no… nie wychodzi. – Podrapał się po głowie. – Ktoś ostatnio dał do opatentowania gryzące buty. Musieliśmy je okiełznać, inaczej urzędnik straciłby nogi. Ale patent i tak dostał. – Westchnął ciężko.
Pomysł należał do właściciela i nikt nie mógł mu go odebrać, ale Sheridan nie sądził, by ten produkt czy „wynalazek” zrobił karierę. Po co komu takie buty? Zamiast Patentów Absurdalnych Ministerstwo powinno mieć jakiś departament do spraw leczenia głupoty czarodziejów. Właściwie ta nazwa nawet brzmiała lepiej. No ale cóż, nie on to wymyślał. Dziwił się tylko, że ktoś tak mądry jak lord Malfoy nie zdecydował o usunięciu tak głupich sekcji. Z drugiej strony, pewnie miał tyle pracy, że nawet o tym nie pomyślał.
Och. Na Merlina. Nie dość, że nie popisał się swoim magicznym talentem, bo różdżka jedynie cicho pisnęła i nawet nie spróbowała poprawnie zadziałać, to jeszcze panna Potter, co tu dużo mówić, trafiła w punkt. Chciał szybciej, nie pomyślał i… oczywiście, że musiał za bardzo się postarać. Dudley natychmiast poczerwieniał i zrobił się nieco czerwony na twarzy.
– No… bo… zawsze może coś umknąć – zaczął się tłumaczyć, mimowolnie robiąc pół kroku w tył. – Chciałem… sprawdzić. W razie czego. To takie procedury – dodał.
Zmarszczył brwi, słuchając wyjaśnień, co dokładnie siedzi w skrzyni. Śpiewający czajnik? Naprawdę? To brzmiało jak eksperymenty z gryzącymi butami. Chociaż ten przynajmniej miał szansę faktycznie się do czegoś przydać… jeśli wynalazca bardziej popisałby się swoimi zdolnościami. Niestety, choć wyobraźni nie można było mu odmówić, to magia chyba nie słuchała się go tak, jak powinna.
– Eee… stażyści chyba powinni dostać upomnienie – zauważył, choć wcale się nie zdziwił. To w końcu było biuro a u r o r ó w. Trudno było znaleźć większe łajno w Ministerstwie. Nawet Personel Techniczny miał obecnie lepszą opinię.
Podrapał się po głowie, myśląc, co powinien zrobić. Wziął głęboki oddech.
– Wiadomo, w jaki sposób dokładnie został zaczarowany? Albo chociaż mniej więcej? Mogę spróbować rzucić na niego silencio, ale skoro dalej śpiewa to dedukuję, że nie zadziałało? – spytał, spoglądając to na pannę Potter, to na skrzynię.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wielkie imperia trwały przez ponad tysiąclecia, jednak pamięć o Atenach nigdy nie zanikła, wciąż stawiana na wzór, przewijająca się niczym echo przeszłości na kartach ksiąg oraz prowadzonych badań. Światło pośród ciemności. Teraz nadchodził zmierzch, czas przemocy oraz przelanej krwi niewinnych w imię obłudnych ideałów. Czy tak miało wyglądać powstawanie z kolan? Pośród krzyku i zielonych błysków zaklęć, które nie powinny być nigdy użyte, jeśli kręgosłup moralny pozostawał prosty a sumienie czyste?
— Cóż, niektórzy niechęć do deptania nóg w tańcu potrafią brać zbyt dosłownie — pozwoliła sobie zauważyć, zabarwić ton głosu lekkim żartem. Personel techniczny nie miał ułatwionego zadania, lecz cóż mogła mu powiedzieć, że będzie lepiej? Nie będzie, pewność ta tkwiła w Kaelie od dłuższego czasu, optymizm nigdy weń obecny nie śmiał snuć słodkich, pełnych nadziei szeptów do umysłu nader racjonalnego, kierującego się całkowitą logiką i rozsądkiem. Malfoy zgnilizną naznaczy w końcu każdy departament i tylko najsilniejsze jednostki ostaną się w swych przekonaniach, nie pozwolą, żeby krew stawiano ponad dobro innych. Jednocześnie to oni, ci opierający się nowej polityce będą mieć największe trudności. Ale nic co słuszne nie przychodzi łatwo, dopowiada sobie jakże chmurnie panna Potter, obserwując z uprzejmym zainteresowaniem, jak lica Dudleya zabarwiają się na kolor dojrzałego buraczka, a jego tłumaczenia spotykają się z uniesieniem brwi jednej.
— Jeśli to faktycznie procedury panie Sheridan, postaram się nie brać do serca tego, iż uważa mnie pan za osobę niekompetentną na tyle, bym pozwoliła panu zbliżyć się do niebezpiecznego obiektu, niezabezpieczonego odpowiednio — odpowiada niewinnie sekretarka, słodycz wplatana w wypowiadane słowa nie łączyła się nijak z nieruchomym spojrzeniem czekoladowych oczu łani. Te drgnęły, gdy towarzysz wspomniał o upomnieniu, a ich zmrużenie nie wróżyło żadnych pozytywnych emocji, drzemiących w jej wnętrzu.
— Pańska troska jest imponująca, na pewno Szef Biura Aurorów weźmie ją pod uwagę, w końcu to nie on wie najlepiej, jak powinien traktować swych podwładnych — zapewnia lekko, wcale nie tak do końca złośliwie, choć wyraziste brwi ostrzegają, żeby lepiej młodzieniec nie drążył tego tematu dla własnego bezpieczeństwa.
— Gdybyśmy wiedzieli, nie musiałby się pan do nas fatygować panie Sheridan. Rzucano na niego silencio przynajmniej trzy razy, po każdym ulotnieniu się czaru, śpiewał jeszcze głośniej — krzywi się teraz, bowiem ostatnie wystąpienie śpiewającego czajnika, było hymnem Zjednoczonych z Puddlemere i Kallie naprawdę szczerze zaczynała nienawidzić quidditcha.
— Cóż, niektórzy niechęć do deptania nóg w tańcu potrafią brać zbyt dosłownie — pozwoliła sobie zauważyć, zabarwić ton głosu lekkim żartem. Personel techniczny nie miał ułatwionego zadania, lecz cóż mogła mu powiedzieć, że będzie lepiej? Nie będzie, pewność ta tkwiła w Kaelie od dłuższego czasu, optymizm nigdy weń obecny nie śmiał snuć słodkich, pełnych nadziei szeptów do umysłu nader racjonalnego, kierującego się całkowitą logiką i rozsądkiem. Malfoy zgnilizną naznaczy w końcu każdy departament i tylko najsilniejsze jednostki ostaną się w swych przekonaniach, nie pozwolą, żeby krew stawiano ponad dobro innych. Jednocześnie to oni, ci opierający się nowej polityce będą mieć największe trudności. Ale nic co słuszne nie przychodzi łatwo, dopowiada sobie jakże chmurnie panna Potter, obserwując z uprzejmym zainteresowaniem, jak lica Dudleya zabarwiają się na kolor dojrzałego buraczka, a jego tłumaczenia spotykają się z uniesieniem brwi jednej.
— Jeśli to faktycznie procedury panie Sheridan, postaram się nie brać do serca tego, iż uważa mnie pan za osobę niekompetentną na tyle, bym pozwoliła panu zbliżyć się do niebezpiecznego obiektu, niezabezpieczonego odpowiednio — odpowiada niewinnie sekretarka, słodycz wplatana w wypowiadane słowa nie łączyła się nijak z nieruchomym spojrzeniem czekoladowych oczu łani. Te drgnęły, gdy towarzysz wspomniał o upomnieniu, a ich zmrużenie nie wróżyło żadnych pozytywnych emocji, drzemiących w jej wnętrzu.
— Pańska troska jest imponująca, na pewno Szef Biura Aurorów weźmie ją pod uwagę, w końcu to nie on wie najlepiej, jak powinien traktować swych podwładnych — zapewnia lekko, wcale nie tak do końca złośliwie, choć wyraziste brwi ostrzegają, żeby lepiej młodzieniec nie drążył tego tematu dla własnego bezpieczeństwa.
— Gdybyśmy wiedzieli, nie musiałby się pan do nas fatygować panie Sheridan. Rzucano na niego silencio przynajmniej trzy razy, po każdym ulotnieniu się czaru, śpiewał jeszcze głośniej — krzywi się teraz, bowiem ostatnie wystąpienie śpiewającego czajnika, było hymnem Zjednoczonych z Puddlemere i Kallie naprawdę szczerze zaczynała nienawidzić quidditcha.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Dudley nie zgodziłby się z panną Potter. W jego odczuciu dobra idea broniła się sama, nie potrzebowała nadmiernej ilości bojowników, bo racjonalnie myślący człowiek i tak ją wybierze. A czy czarodzieje nie byli właśnie tą racjonalną częścią społeczeństwa? W jego odczuciu jak najbardziej, nie wątpił w ich inteligencję. Nic więc dziwnego, że wybierali poglądy szlachetnych. Tych pewnych siebie i walczących o własny dobrobyt. Dudley czuł, że właściwie chyba musi płynąć w nim odrobinka szlacheckiej krwi. Inaczej nie byłby tak utalentowany, czyż nie?
Pokiwał głową.
– Oj tak – mruknął.
Zmarszczył jednak brwi, gdy do jego uszu dotarły kolejne słowa młodej sekretarki. Co ta dziewczyna sobie wymyśla! Jednocześnie chłopak poczerwieniał jeszcze bardziej… jeśli to było w ogóle wykonalne.
– Co? Nie, nie! Oczywiście, że nie mam zamiaru krytykować kompetencji… – Zaciął się na moment, nie wiedząc, co dalej powinien zrobić: – …ale procedury! Trzeba przestrzegać procedur! Wierzę, że eee… aurorzy, nie pozwalaliby się zbliżać do niebezpiecznego przedmiotu młodej koleżance – zapewnił. Wszak kobieta, zwłaszcza o tak miłym dla oka licu, nie powinna zajmować się niebezpieczeństwami. Co to, to nie. To mężczyźni mieli bronić kobiet! Nie tylko przez zwyczaj, ale i racjonalne podejście do rzeczywistości!
Poczerwieniał po raz kolejny, nerwowo drapiąc się po szyi, ale faktycznie nie drążąc tematu. Nie było o czym dłużej mówić, a z daleka miła panna Potter, nagle wydawała się Sheridanowi groźną lwicą, a nie uroczą kotką, która tylko ozdabia wnętrze departamentu, pomagając w co mniej istotnych, papierkowych sprawach. Nie spodziewał się tego. Nie w tym tak pozbawionym kompetentnych pracowników biurze!
Westchnął.
– To ja to chyba po prostu wezmę do nas, zobaczymy, co się z nim dzieje – stwierdził, wzdychając. – Pewnie muszę coś podpisać? Jakiś odbiór, czy coś? – mruknął. Nie lubił nadmiaru dokumentów, które regularnie musiał podpisywać, ale jednocześnie rozumiał, że po prostu czasem są potrzebne.
Mógł spróbować rozprawić się z czajnikiem tutaj, ale obawiał się, że to się po prostu źle skończy. Skoro Silencio nie działało to pewnie konieczny będzie bardziej skomplikowany czar, może odrobina numerologii, może trochę transmutacji… A on ani na jednym, ani na drugim nie znał się szczególnie dobrze.
Pokiwał głową.
– Oj tak – mruknął.
Zmarszczył jednak brwi, gdy do jego uszu dotarły kolejne słowa młodej sekretarki. Co ta dziewczyna sobie wymyśla! Jednocześnie chłopak poczerwieniał jeszcze bardziej… jeśli to było w ogóle wykonalne.
– Co? Nie, nie! Oczywiście, że nie mam zamiaru krytykować kompetencji… – Zaciął się na moment, nie wiedząc, co dalej powinien zrobić: – …ale procedury! Trzeba przestrzegać procedur! Wierzę, że eee… aurorzy, nie pozwalaliby się zbliżać do niebezpiecznego przedmiotu młodej koleżance – zapewnił. Wszak kobieta, zwłaszcza o tak miłym dla oka licu, nie powinna zajmować się niebezpieczeństwami. Co to, to nie. To mężczyźni mieli bronić kobiet! Nie tylko przez zwyczaj, ale i racjonalne podejście do rzeczywistości!
Poczerwieniał po raz kolejny, nerwowo drapiąc się po szyi, ale faktycznie nie drążąc tematu. Nie było o czym dłużej mówić, a z daleka miła panna Potter, nagle wydawała się Sheridanowi groźną lwicą, a nie uroczą kotką, która tylko ozdabia wnętrze departamentu, pomagając w co mniej istotnych, papierkowych sprawach. Nie spodziewał się tego. Nie w tym tak pozbawionym kompetentnych pracowników biurze!
Westchnął.
– To ja to chyba po prostu wezmę do nas, zobaczymy, co się z nim dzieje – stwierdził, wzdychając. – Pewnie muszę coś podpisać? Jakiś odbiór, czy coś? – mruknął. Nie lubił nadmiaru dokumentów, które regularnie musiał podpisywać, ale jednocześnie rozumiał, że po prostu czasem są potrzebne.
Mógł spróbować rozprawić się z czajnikiem tutaj, ale obawiał się, że to się po prostu źle skończy. Skoro Silencio nie działało to pewnie konieczny będzie bardziej skomplikowany czar, może odrobina numerologii, może trochę transmutacji… A on ani na jednym, ani na drugim nie znał się szczególnie dobrze.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 6 kwietnia
Nie próbowała nawet skrzywić się na widok kolejki oraz ilości oczekujących w korytarzu części biurowej. Na twarz przykleiła wyraz zmęczonej irytacji i przystanęła przy jednym z wolnym miejsc. Przysiadła, z pozornym zamiarem sprawdzenia przyniesionej dokumentacji. W rzeczywistości, była pewna treści, które równo poskładane znajdowały się w torbie zawieszonej na ramieniu. Konieczność rejestracji różdżki uznawała za absurd. Jak większość, która tej konieczności poddać się musiała. I tak jak pozostali, nie dzieliła się z urzędnikami swoją opinią.
Starała się wtopić w tłum. Prosta, biała koszula zapinana pod szyję, ciemnogranatowa, długa spódnica i krótki płaszcz dopełniały całości. Włosy upięła i z lekkim uśmiechem, w końcu stanęła w wybranej kolejce. krótka obserwacja, pozwoliła jej wyłuskać miejsca, które - zdawało się szły najsprawniej. Sama, większych obaw z biurokracją nie miała. I tu, przypominając sobie korzyści z samego pochodzenia. Findlay nie miała prawa narzekać, ale wyraźny zgrzyt trącał struny sumienia. Była "lepsza" tylko dlatego, że los pozwolił jej urodzić się, akurat w czystokrwistej rodzinie? Nie kalkulowała jej się taka wizja.
Z niezmiennie zmęczonym uśmiechem, stanęła w końcu przy okienku rejestracyjnym - Veronica Findlay - Uprzejmie podała wszystkie dokumenty przyglądając się, jak sztywny, wysoki jak tyczka mężczyzna, przegląda druczki i zadaje kolejne pytania. Na te i inne, już mniej oficjalne, odpowiadała z cierpliwością, typową dla biurokratycznego tonu. Tylko raz uderzyła obcasem wiązanego botka, ale na tyle cicho, by nie wybić ze skupienia (mniej lub bardziej rzetelnego) urzędnika. Dane podawała prawdziwe. Jej personalia były długo znane w odpowiednich kręgach Ministerstwa i ostatnim, czego potrzebowała, to podsuwania im powodów, by zainteresowali się jej sytuacją. Minął niemal rok, odkąd wycofała się z działalności departamentu i niemal czuła losowy ruch fatum. Straciła coś, by zyskać inne. Tylko jakim kosztem? Pomyślała o synu i coś ścisnęło ją w żołądku. Był bezpieczny pod osłoną murów Hogwartu. Tylko na jak długo? Zbliżała się przerwa wakacyjna i musiała podjąć decyzję, w którym miejscu, zapewnić mu spokój. Tym bardziej, że jej plany spokoju nie zapowiadały.
Z zamyślenia, wybił ją głos urzędnika, który potwierdził rejestrację i już przeganiał ją, by ustąpiła miejsca kolejnemu, oczekującemu petentowi. A kolejka wcale się nie zmniejszała. Pożegnała się skinieniem i fałszywym podziękowaniem, by bez pośpiechu, opuścić mury Ministerstwa.
| zt
Nie próbowała nawet skrzywić się na widok kolejki oraz ilości oczekujących w korytarzu części biurowej. Na twarz przykleiła wyraz zmęczonej irytacji i przystanęła przy jednym z wolnym miejsc. Przysiadła, z pozornym zamiarem sprawdzenia przyniesionej dokumentacji. W rzeczywistości, była pewna treści, które równo poskładane znajdowały się w torbie zawieszonej na ramieniu. Konieczność rejestracji różdżki uznawała za absurd. Jak większość, która tej konieczności poddać się musiała. I tak jak pozostali, nie dzieliła się z urzędnikami swoją opinią.
Starała się wtopić w tłum. Prosta, biała koszula zapinana pod szyję, ciemnogranatowa, długa spódnica i krótki płaszcz dopełniały całości. Włosy upięła i z lekkim uśmiechem, w końcu stanęła w wybranej kolejce. krótka obserwacja, pozwoliła jej wyłuskać miejsca, które - zdawało się szły najsprawniej. Sama, większych obaw z biurokracją nie miała. I tu, przypominając sobie korzyści z samego pochodzenia. Findlay nie miała prawa narzekać, ale wyraźny zgrzyt trącał struny sumienia. Była "lepsza" tylko dlatego, że los pozwolił jej urodzić się, akurat w czystokrwistej rodzinie? Nie kalkulowała jej się taka wizja.
Z niezmiennie zmęczonym uśmiechem, stanęła w końcu przy okienku rejestracyjnym - Veronica Findlay - Uprzejmie podała wszystkie dokumenty przyglądając się, jak sztywny, wysoki jak tyczka mężczyzna, przegląda druczki i zadaje kolejne pytania. Na te i inne, już mniej oficjalne, odpowiadała z cierpliwością, typową dla biurokratycznego tonu. Tylko raz uderzyła obcasem wiązanego botka, ale na tyle cicho, by nie wybić ze skupienia (mniej lub bardziej rzetelnego) urzędnika. Dane podawała prawdziwe. Jej personalia były długo znane w odpowiednich kręgach Ministerstwa i ostatnim, czego potrzebowała, to podsuwania im powodów, by zainteresowali się jej sytuacją. Minął niemal rok, odkąd wycofała się z działalności departamentu i niemal czuła losowy ruch fatum. Straciła coś, by zyskać inne. Tylko jakim kosztem? Pomyślała o synu i coś ścisnęło ją w żołądku. Był bezpieczny pod osłoną murów Hogwartu. Tylko na jak długo? Zbliżała się przerwa wakacyjna i musiała podjąć decyzję, w którym miejscu, zapewnić mu spokój. Tym bardziej, że jej plany spokoju nie zapowiadały.
Z zamyślenia, wybił ją głos urzędnika, który potwierdził rejestrację i już przeganiał ją, by ustąpiła miejsca kolejnemu, oczekującemu petentowi. A kolejka wcale się nie zmniejszała. Pożegnała się skinieniem i fałszywym podziękowaniem, by bez pośpiechu, opuścić mury Ministerstwa.
| zt
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 kwietnia
Choć nadal dochodził do siebie po wydarzeniach pierwszego kwietnia, stawił się w Ministerstwie gdy tylko dorwał w swoje ręce nielegalnego "Proroka Codziennego." Zorientowanie się, jak zdobyć tą obciachową gazetę kosztowało go trochę zachodu, więc zmarnował na to większość poranka i popołudnia. Gdy tylko dowiedział się o rozwiązaniu Biura Aurorów i wyłamaniu się z Ministerstwa części pracowników, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach - a nogi same poniosły go do Komisji Rejestracji Różdżek, choć był głodny i dokuczało mu uporczywe pieczenie w pęcherzu. Powinien coś z tym zrobić: dyskomfort nie ustawał odkąd spędził całą noc bez butów w zimnej klitce na Wyspie Psów (a mama mówiła mu "nie siadaj na zimnej posadzce bo dostaniesz wilka" - i chyba dostał!), ale miał pilniejsze rzeczy do zrobienia. Liczył na to, że nie trafi tutaj na żadnego z tych glin, z którymi starł się w tunelach. Na wszelki wypadek ubrał i uczesał się zupełnie inaczej, korciło go nawet by zgolić wąsy, ale nie był przecież desperatem. Był Wrońskim, czarodziejem z nienagannym rodowodem, jego przodkowie o to zadbali. A przynajmniej połowa jego przodków. O bękarcim pochodzeniu wiedziała tylko matka, on i "ojciec", ale podobno nawet facet, który miał romans z panią Wrońską był czystej krwi. Najwyraźniej mama przesiąkła ideałami rodziny na tyle, by nie puszczać się z byle kim, ech.
Rozglądał się nieco naiwnie, a nawet spróbował "zabłądzić" w Departamencie Przestrzegania Prawa, z dawnego Biura Aurorów/komisji chcąc znaleźć się bliżej wiedźmich strażników. Próba ujrzenia jej była jednak skazana na porażkę, musiałby mieć szczęście, a nieszczęsna intuicja podpowiadała mu, że ta idealistyczna kretynka mogła być wśród eks-pracowników. Pozostało mu stać w irytująco długiej kolejce do okienka, a w myślach wciąż odtwarzał wiadomość o śmierci tamtej aurorki, Carter.
Gdyby zginęła Maeve, też by o tym napisali... prawda? - w głębi cynicznej duszy wiedział jednak, że nie, że do bohaterskiej śmierci trzeba było mieć farta, a większość tych naiwnych bohaterów ginęła głupio, anonimowo, przypadkowo i samotnie.
A sowa nadal nie odpowiadała.
W końcu dotarł do urzędnika, zbyt zmęczony by okazać, co myśli o tej debilnej i zbyt wolno poruszającej się kolejce.
Dopełnił formalności, nie zdradzając wyrazem twarzy swych posępnych myśli, a potem ruszył do pustego domu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak samotnie i denerwująco bezsilnie.
/zt
Choć nadal dochodził do siebie po wydarzeniach pierwszego kwietnia, stawił się w Ministerstwie gdy tylko dorwał w swoje ręce nielegalnego "Proroka Codziennego." Zorientowanie się, jak zdobyć tą obciachową gazetę kosztowało go trochę zachodu, więc zmarnował na to większość poranka i popołudnia. Gdy tylko dowiedział się o rozwiązaniu Biura Aurorów i wyłamaniu się z Ministerstwa części pracowników, zimny dreszcz przeszedł mu po plecach - a nogi same poniosły go do Komisji Rejestracji Różdżek, choć był głodny i dokuczało mu uporczywe pieczenie w pęcherzu. Powinien coś z tym zrobić: dyskomfort nie ustawał odkąd spędził całą noc bez butów w zimnej klitce na Wyspie Psów (a mama mówiła mu "nie siadaj na zimnej posadzce bo dostaniesz wilka" - i chyba dostał!), ale miał pilniejsze rzeczy do zrobienia. Liczył na to, że nie trafi tutaj na żadnego z tych glin, z którymi starł się w tunelach. Na wszelki wypadek ubrał i uczesał się zupełnie inaczej, korciło go nawet by zgolić wąsy, ale nie był przecież desperatem. Był Wrońskim, czarodziejem z nienagannym rodowodem, jego przodkowie o to zadbali. A przynajmniej połowa jego przodków. O bękarcim pochodzeniu wiedziała tylko matka, on i "ojciec", ale podobno nawet facet, który miał romans z panią Wrońską był czystej krwi. Najwyraźniej mama przesiąkła ideałami rodziny na tyle, by nie puszczać się z byle kim, ech.
Rozglądał się nieco naiwnie, a nawet spróbował "zabłądzić" w Departamencie Przestrzegania Prawa, z dawnego Biura Aurorów/komisji chcąc znaleźć się bliżej wiedźmich strażników. Próba ujrzenia jej była jednak skazana na porażkę, musiałby mieć szczęście, a nieszczęsna intuicja podpowiadała mu, że ta idealistyczna kretynka mogła być wśród eks-pracowników. Pozostało mu stać w irytująco długiej kolejce do okienka, a w myślach wciąż odtwarzał wiadomość o śmierci tamtej aurorki, Carter.
Gdyby zginęła Maeve, też by o tym napisali... prawda? - w głębi cynicznej duszy wiedział jednak, że nie, że do bohaterskiej śmierci trzeba było mieć farta, a większość tych naiwnych bohaterów ginęła głupio, anonimowo, przypadkowo i samotnie.
A sowa nadal nie odpowiadała.
W końcu dotarł do urzędnika, zbyt zmęczony by okazać, co myśli o tej debilnej i zbyt wolno poruszającej się kolejce.
Dopełnił formalności, nie zdradzając wyrazem twarzy swych posępnych myśli, a potem ruszył do pustego domu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak samotnie i denerwująco bezsilnie.
/zt
Self-made man
Może coś w tym było, może w liniach żył młodzieńca rzeczywiście krążyła krew szlachetna, jak bowiem inaczej mógłby znieść taką ilość wmawianego sobie gówna, jeśli nie posiadałby pustogłowia tak charakterystycznego dla konserwatywnych arystokratów, swoje horyzonty ograniczających do pięknych posiadłości, gdzie nie miała miejsca żadna krzywda? Bo idea, za którą tak chlubnie stała władza Ministerstwa Magii nie broniła się sama — wżerała się w innych siłą czarnomagicznych zaklęć, przemocą oraz rozlewem krwi w imię szczytności przedsięwzięcia. Okrucieństwem tak wielkim, iż dziw brał, że ktokolwiek mógł temu przyklaskiwać. A jednak świat stanął na głowie, stwierdza Potter chmurnie, ze splecionymi rękoma na klatce piersiowej, wpatrzona w pomocnika technicznego z mieszaniną uprzejmego zainteresowania oraz swoistego rozbawienia.
— Wspaniale to słyszeć panie Sheridan, ostatnio chodzą bardzo przykre plotki dotyczące naszego departamentu, jak dobrze wiedzieć, iż pan wbrew tak okropnym opiniom, jest przekonany o skuteczności naszego zespołu — ton zabarwiła niewinnością, swego rodzaju słodyczą pojawiającą się zwykle, gdy przypominała swym, ulubionym, a zarazem najbardziej kłopotliwym współpracownikom o terminie oddawania raportów na przysłowiowe wczoraj. Dla efektu, aż złączone dłonie zbliżyła do policzka jednego, jakby chciała ukazać, jak wielką uciechę sprawił właśnie sekretarce Dudley i jak bardzo owej dobroci nie zapomni, o czym zapewniał ciężar spojrzenia ciemnych oczu, osiadający na sylwetce urzędnika. A przecież potrafiła wyglądać łagodnie, nawet jeśli skry gniewu wciąż zapisywały się w linii wyrazistych brwi, niemal nieszkodliwie — nikt jednak nie ośmieliłby się uznać, że panienka Potter była li jedynie ozdobnikiem wnętrz, nie z tak pewną postawą, nie z tak wysokimi obcasami gustownych szpilek, na których widok instynktownie odczuwa się ból fantomowy stóp. Nie ze słowami, które na wzór ostrych kłów drapieżnika, potrafiły bez trudu zatopić się w miękkie ciało ofiary. Uśmiech raptem rozciąga wargi, wrażenie życzliwości powraca na nowo, kiedy kiwa głową, a kilka ciemnych kosmyków okalających skronie porusza się wraz z nią. Biurokratyczny taniec musiał trwać, by mogli zachować pozory normalności.
— Protokół przekazania w trzech egzemplarzach, dla nas, dla pańskiego departamentu oraz administracji czuwającej nad przepływem biurowych zasobów — uściśliła grzecznie, różdżką przywołując odpowiednie dokumenty czekające cierpliwie na blacie biurka. Nie widziała nic złego w nadmiernej ilości papierów, nie sądziła więc, że Dudley, który tak dbał o przestrzeganie procedur, mógłby odczuwać wobec nich jakąkolwiek niechęć.
— Wspaniale to słyszeć panie Sheridan, ostatnio chodzą bardzo przykre plotki dotyczące naszego departamentu, jak dobrze wiedzieć, iż pan wbrew tak okropnym opiniom, jest przekonany o skuteczności naszego zespołu — ton zabarwiła niewinnością, swego rodzaju słodyczą pojawiającą się zwykle, gdy przypominała swym, ulubionym, a zarazem najbardziej kłopotliwym współpracownikom o terminie oddawania raportów na przysłowiowe wczoraj. Dla efektu, aż złączone dłonie zbliżyła do policzka jednego, jakby chciała ukazać, jak wielką uciechę sprawił właśnie sekretarce Dudley i jak bardzo owej dobroci nie zapomni, o czym zapewniał ciężar spojrzenia ciemnych oczu, osiadający na sylwetce urzędnika. A przecież potrafiła wyglądać łagodnie, nawet jeśli skry gniewu wciąż zapisywały się w linii wyrazistych brwi, niemal nieszkodliwie — nikt jednak nie ośmieliłby się uznać, że panienka Potter była li jedynie ozdobnikiem wnętrz, nie z tak pewną postawą, nie z tak wysokimi obcasami gustownych szpilek, na których widok instynktownie odczuwa się ból fantomowy stóp. Nie ze słowami, które na wzór ostrych kłów drapieżnika, potrafiły bez trudu zatopić się w miękkie ciało ofiary. Uśmiech raptem rozciąga wargi, wrażenie życzliwości powraca na nowo, kiedy kiwa głową, a kilka ciemnych kosmyków okalających skronie porusza się wraz z nią. Biurokratyczny taniec musiał trwać, by mogli zachować pozory normalności.
— Protokół przekazania w trzech egzemplarzach, dla nas, dla pańskiego departamentu oraz administracji czuwającej nad przepływem biurowych zasobów — uściśliła grzecznie, różdżką przywołując odpowiednie dokumenty czekające cierpliwie na blacie biurka. Nie widziała nic złego w nadmiernej ilości papierów, nie sądziła więc, że Dudley, który tak dbał o przestrzeganie procedur, mógłby odczuwać wobec nich jakąkolwiek niechęć.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
| 03.04.1957
Rytm moich kroków powtarza się wokół echem, raz-dwa; biegnie, wzdłuż ciemnej tafli posadzki i wgryza się w inne dźwięki.
Czuję emocje - innych, nie moje; moje są przecież skąpe i zbyt leniwe, majaczą, zebrane pod linią skóry. Tylko puls odruchowo przyspiesza. Żyję. Jestem zbyt żywa, aby próbować kłamać.
Inni próbują. Wdycham obecną wokół, toksynę ich różnych starań - czasem udaremnionych, rozkładających się w (nie)materię ciszy. Drobiny przygotowanych słów noszą pomiędzy jeszcze zaciśniętymi zębami. Wargi, wytresowane formują im zwinnie uśmiech.
Wiem, że niektórzy kłamią.
Należę, na całe szczęście do grupy, która nie musi ulepiać na nowo krewnych, zabawiać się gliną fałszu (modlę się, by wątroby już więcej im nie odrosły). Merlinie, to takie śmieszne. Nie wiem, czemu mnie bawi - powinno mnie irytować. Żałosne szlamy próbują się bawić w bogów; nikt mi nie musi szeptać, ktoś miał kłopoty, kogoś zdołano schwytać. Wiem, że to miało miejsce, to się zdarzyło i będzie się zdarzać nadal, tak długo, jak ciągnie się rejestracja. Okazja czyni złodzieja. Komisja czyni oszustwo. Tak, szlamy chcą być bogami. Chcą stworzyć siebie na nowo, ironio, słodka ironio, mieli być przecież dumni ze swych korzeni. Widać, jak będą dumni. To prymitywne istoty - uczynią wszystko, by przetrwać.
Wzywają mnie. Moja kolej.
Staję, czując na swoim ciele spojrzenia, lepkie i nieuchronne, twarze skute powagą jak lodem zamierającym wśród ich mięśniowych włókien. Są podejrzliwi, jakby sądzili, że wcale nie widzą mnie - myślę, że mają rację. Nie umiem stwierdzić, kiedy widziałam siebie po raz ostatni, a jednak, paradoksalnie jestem Ophelią Blythe. Przyjrzyjcie się więc uważnie. Nie będę marnować czasu.
Odpieram każde z ich pytań - tak, moja matka wywodziła się z Grecji, tak, zmarła. Tak, ojciec podobnie, od dawna spoczywa w grobie. Szelest kolejnych stronic przywodzi mi na myśl śmiech. Cały czas przeglądają wręczone im dokumenty. Sprawdzają różdżkę. Ich dbałość jest zrozumiała; czekam, cierpliwie czekam.
Nareszcie padają słowa. Urzędnik łaskawie mówi, że mogę wyjść. Dziękuję. Zabieram różdżkę; nie waham się ani chwili. Funkcjonariusze strzegący wyjścia nie drgnęli.
Jestem nareszcie wolna.
| zt
Gość
Gość
Oczywiście, że w jego żyłach musiała płynąć szlachetna krew! Dudley wprawdzie jeszcze do takich informacji nie dotarł, ale linia jego ojca była od pokoleń czysta jak łza. A związki pomiędzy szlachciankami i przedstawicielami rodzin czystej krwi przecież się zdarzały. Młody Sheridan naprawdę głęboko wierzył w to, że taki zdolny to on nie był bez powodu. To musiała być sprawka najlepszych genów! Koniecznie! Ciekawe, czy panna Potter złagodniałaby choć trochę, gdyby podzielił się z nią przemyśleniami? Zapewne! Chociaż teraz… to chyba nie wypadało poruszać takich tematów. W końcu byli w pracy. Ale jeśli kiedyś spotka ją gdzieś na mieście to na pewno poruszy ten temat! Szczególnie, że rodzina Potterów też mogła pochwalić się chyba całkiem czystą krwią.
– Ja… eee… tak, na pewno – pokiwał głową, czując, że gdyby zaprzeczył to wdałby się w niekoniecznie potrzebną dyskusję. Nie chciał zaś zrażać w stosunku do siebie Kaelie. Poza tym po prostu nie miał czasu, by spędzić tu kolejne kilka godzin. Wszak praca go wzywała. Znienawidzona praca, ale jednak. Jeśli spędziłby kolejne pół godziny, dywagując nad śpiewającym czajnikiem, przełożony na pewno nie omieszkałby mu tego wytknąć.
Pokiwał głową, krzywiąc się nieznacznie. Tyle tego! No ale mu to mus. W papierach musiał panować porządek. Inaczej imperium urzędników zaczęłoby się sypać. A na to nikt o zdrowym rozsądku nie mógł przecież pozwolić. Inaczej w kraju niewątpliwie zapanowałby jeszcze większy chaos niż do tej pory.
– To gdzie te papiery? Wypełnię szybko i pójdę z tym – powiedział, kątem oka zerkając na pudełko. – A to różne dokumenty są? Można byłoby je skopiować – zaproponował nieco naiwnie, mimo wszystko niezbyt chętnie myśląc o wypełnianiu ręcznie takiej ilości arkuszy. Pewnie nim stąd wyjdzie, zapadnie zmierzch, a ręka będzie go boleć niemiłosiernie.
Wypełni te papiery i zaniesie ten czajnik gdzie trzeba, a co! Niech się nim zajmą specjaliści. Tylko w sumie kto powinien to zrobić? Numerolodzy? Łamacze klątw? Taka dziecinna igraszka wydawała się zbyt głupia dla profesjonalistów. Ale przełożony na pewno będzie wiedział. A jeśli nie to przedmiot poczeka sobie bezpiecznie w magazynie. Może pół roku, może rok, albo dziesięć lat – ale koniec końców, ktoś się pewnie nim zajmie.
– Ja… eee… tak, na pewno – pokiwał głową, czując, że gdyby zaprzeczył to wdałby się w niekoniecznie potrzebną dyskusję. Nie chciał zaś zrażać w stosunku do siebie Kaelie. Poza tym po prostu nie miał czasu, by spędzić tu kolejne kilka godzin. Wszak praca go wzywała. Znienawidzona praca, ale jednak. Jeśli spędziłby kolejne pół godziny, dywagując nad śpiewającym czajnikiem, przełożony na pewno nie omieszkałby mu tego wytknąć.
Pokiwał głową, krzywiąc się nieznacznie. Tyle tego! No ale mu to mus. W papierach musiał panować porządek. Inaczej imperium urzędników zaczęłoby się sypać. A na to nikt o zdrowym rozsądku nie mógł przecież pozwolić. Inaczej w kraju niewątpliwie zapanowałby jeszcze większy chaos niż do tej pory.
– To gdzie te papiery? Wypełnię szybko i pójdę z tym – powiedział, kątem oka zerkając na pudełko. – A to różne dokumenty są? Można byłoby je skopiować – zaproponował nieco naiwnie, mimo wszystko niezbyt chętnie myśląc o wypełnianiu ręcznie takiej ilości arkuszy. Pewnie nim stąd wyjdzie, zapadnie zmierzch, a ręka będzie go boleć niemiłosiernie.
Wypełni te papiery i zaniesie ten czajnik gdzie trzeba, a co! Niech się nim zajmą specjaliści. Tylko w sumie kto powinien to zrobić? Numerolodzy? Łamacze klątw? Taka dziecinna igraszka wydawała się zbyt głupia dla profesjonalistów. Ale przełożony na pewno będzie wiedział. A jeśli nie to przedmiot poczeka sobie bezpiecznie w magazynie. Może pół roku, może rok, albo dziesięć lat – ale koniec końców, ktoś się pewnie nim zajmie.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Część biurowa
Szybka odpowiedź