Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 19:20, w całości zmieniany 3 razy
Nie odpowiedziałem na pytanie Lucindy, w zamian posyłając jej tylko impertymencki uśmiech - i tym samym skazując na trwanie w sferze domysłów.
- Jakimś cudem nadal nosisz to samo. - Zauważyłem. Szybko pojąłem sugestię - była świadoma, że jej wydziecziczenie mogło być tylko kwestią czasu. Że nie zamierzała iść na ugodę ze słowem nestorki, gdyby to nie szło w parze z zamiarami Lucindy. - A masz już chyba trochę lat na karku, skoro przylgnęła do ciebie łatka starej panny. - Pogrywałem z nią; nie widziałem problemu w jej panieńskim stanie, jednak opinia publiczna - a zwłaszcza ta pochodząca od konserwatywnych rodów - była bezlitosna. - Nie wiem, czy doskonale to dobre określenie. - Po części - na pewno. - Nie potrafiłem trwać zawieszony pomiędzy dwoma światami. Wybrałem jeden. - Lucinda wiodła dwa życia. Noszenie rodowego nazwiska posiadało tyle samo wad co zalet. Jej sytuacji nie polepszał fakt, że była kobietą - mężczynom częściej popusczano pasa, przymykano oko na wiele spraw, które pannom zwyczajnie nie wypadało. Osobiście uważałem to za absurd. Gdyby jakiś niespełna trzydziestoletni Selwyn był łamaczem klątw w stanie kawalerskim, zapewne w nikim nie wzbudzałby tylu negatywnych emocji. - Tak, czasami żałuję. Najbardziej tego, że nie mogłem być przy moich młodszych siostrach. - A zwłaszcza przy jedenej. Z Medeą nigdy nam się nie układało, choć odnosiłem wrażenie, iż głównym powodem była jej zazdrość o moje zdolności. Rzecz jasna w czasach dzieciństwa - ale z czasem sam dolałem oliwy do ognia, podżegając jej niechęć zachowaniem niegodnym Malfoya. - Ale gdybym miał podjąć tę decyzję jeszcze raz, nie dokonałbym innego wyboru. Nie wiem, czy zostałbym tym samym człowiekiem, gdybym nie wyrzekł się nazwiska. A bardzo lubię być sobą. - Nie nadawałem się. Miałem swoje zdanie - tak diametralnie odstające od tego, które hołubiła moja rodzina, że perspektywa pozostania w Wilton przypominała mi raczej więzienie. Ucieczka z domu nie była łatwa - nawet pomimo tego, że miałem całkiem sporo grosza przy duszy, które skrupulatnie odkładałem z kieszonkowego. - Pytasz mnie o drogę? - Moje oczy odnalazły spojrzenie Lucindy; zamilkłem. Podążenie własną ścieżką najwyraźniej pojawiało się w jej myślach. Nie chciałem być drogowskazem. Inspiracją. Ta ścieżka była równie piękna co zdradziecka. Naszpikowana niebezpieczeństwami. I nie chodziło o to, że Selwyn miałaby sobie nie poradzić. Jej decyzja powinna być poparta własnym sumieniem, nie moim.
- Pod imperiusem świeciłabyś przykładem. - Pociągnąłem żart. - Może nawet trafiłabyś na okładkę Czarownicy. Niektórzy wychodzą z założenia, że każdy powód jest dobry. - Łatwo było śmiać się z wyimaginowanych sytuacji, choć w aktualnych nastrojach może nie powinno być nam do śmiechu. W ostatnim czasie zauważyłem tendencję do ziszczania się największych absurdów - wypowiadanie podobnych słów na głos mogło zadziałać jak zaklęcie.
Temat rzekomego niebepieczeństwa mimowolnie ucichł - może dlatego, że skupiliśmy się na śwpiewaniu. Żadne z nas nie mogło poszczycić się talentem wokalnym. I najwyraźniej syrena miała nas po dziurki w oskrzelach.
- Zdecydowanie powinniśmy zastanowić się nad założeniem zespołu. Ale ja robię chórki. - Przykanąłem Selwyn egernicznie, gdy stworzenie umknęło do wody. Ruszyliśmy dalej, a las, w którym się znaleźliśmy, tym razem mnie nie zaskoczył. Cały hotel musiał składać się z podobnych lokalizacji.
Widok drzemiących wilkołaków bynajmniej mnie nie ucieszył.
Zdecydowanie plasowały się na samym końcu mojej listy ulubionych stworzeń. Spojrzałem porozumiewawczo na Lucindę ruszyłem za nią - spokojnie, po cichu, niemal wstrzymując oddech.
ST obniżone o 20
Ukrywanie się I
- Jakimś cudem nadal nosisz to samo. - Zauważyłem. Szybko pojąłem sugestię - była świadoma, że jej wydziecziczenie mogło być tylko kwestią czasu. Że nie zamierzała iść na ugodę ze słowem nestorki, gdyby to nie szło w parze z zamiarami Lucindy. - A masz już chyba trochę lat na karku, skoro przylgnęła do ciebie łatka starej panny. - Pogrywałem z nią; nie widziałem problemu w jej panieńskim stanie, jednak opinia publiczna - a zwłaszcza ta pochodząca od konserwatywnych rodów - była bezlitosna. - Nie wiem, czy doskonale to dobre określenie. - Po części - na pewno. - Nie potrafiłem trwać zawieszony pomiędzy dwoma światami. Wybrałem jeden. - Lucinda wiodła dwa życia. Noszenie rodowego nazwiska posiadało tyle samo wad co zalet. Jej sytuacji nie polepszał fakt, że była kobietą - mężczynom częściej popusczano pasa, przymykano oko na wiele spraw, które pannom zwyczajnie nie wypadało. Osobiście uważałem to za absurd. Gdyby jakiś niespełna trzydziestoletni Selwyn był łamaczem klątw w stanie kawalerskim, zapewne w nikim nie wzbudzałby tylu negatywnych emocji. - Tak, czasami żałuję. Najbardziej tego, że nie mogłem być przy moich młodszych siostrach. - A zwłaszcza przy jedenej. Z Medeą nigdy nam się nie układało, choć odnosiłem wrażenie, iż głównym powodem była jej zazdrość o moje zdolności. Rzecz jasna w czasach dzieciństwa - ale z czasem sam dolałem oliwy do ognia, podżegając jej niechęć zachowaniem niegodnym Malfoya. - Ale gdybym miał podjąć tę decyzję jeszcze raz, nie dokonałbym innego wyboru. Nie wiem, czy zostałbym tym samym człowiekiem, gdybym nie wyrzekł się nazwiska. A bardzo lubię być sobą. - Nie nadawałem się. Miałem swoje zdanie - tak diametralnie odstające od tego, które hołubiła moja rodzina, że perspektywa pozostania w Wilton przypominała mi raczej więzienie. Ucieczka z domu nie była łatwa - nawet pomimo tego, że miałem całkiem sporo grosza przy duszy, które skrupulatnie odkładałem z kieszonkowego. - Pytasz mnie o drogę? - Moje oczy odnalazły spojrzenie Lucindy; zamilkłem. Podążenie własną ścieżką najwyraźniej pojawiało się w jej myślach. Nie chciałem być drogowskazem. Inspiracją. Ta ścieżka była równie piękna co zdradziecka. Naszpikowana niebezpieczeństwami. I nie chodziło o to, że Selwyn miałaby sobie nie poradzić. Jej decyzja powinna być poparta własnym sumieniem, nie moim.
- Pod imperiusem świeciłabyś przykładem. - Pociągnąłem żart. - Może nawet trafiłabyś na okładkę Czarownicy. Niektórzy wychodzą z założenia, że każdy powód jest dobry. - Łatwo było śmiać się z wyimaginowanych sytuacji, choć w aktualnych nastrojach może nie powinno być nam do śmiechu. W ostatnim czasie zauważyłem tendencję do ziszczania się największych absurdów - wypowiadanie podobnych słów na głos mogło zadziałać jak zaklęcie.
Temat rzekomego niebepieczeństwa mimowolnie ucichł - może dlatego, że skupiliśmy się na śwpiewaniu. Żadne z nas nie mogło poszczycić się talentem wokalnym. I najwyraźniej syrena miała nas po dziurki w oskrzelach.
- Zdecydowanie powinniśmy zastanowić się nad założeniem zespołu. Ale ja robię chórki. - Przykanąłem Selwyn egernicznie, gdy stworzenie umknęło do wody. Ruszyliśmy dalej, a las, w którym się znaleźliśmy, tym razem mnie nie zaskoczył. Cały hotel musiał składać się z podobnych lokalizacji.
Widok drzemiących wilkołaków bynajmniej mnie nie ucieszył.
Zdecydowanie plasowały się na samym końcu mojej listy ulubionych stworzeń. Spojrzałem porozumiewawczo na Lucindę ruszyłem za nią - spokojnie, po cichu, niemal wstrzymując oddech.
ST obniżone o 20
Ukrywanie się I
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Niedobrze. Kopnięta przez nią brodawka eksplodowała zanim Frances zdążyła choćby zakryć twarz rękami. I oberwała. Wszędzie. Pomarańczowa breja trafiła do jej oczu, nosa, ust, pokryła prawie całe ciało. Wszystko to było strasznie bolesne, parzyło ją jak żywy ogień. Wkrótce oboje z Arturem zaczęli jeszcze się dusić, a wnęka, w której dotychczas stali dość swobodnie zaczęła kurczyć się wokół nich, robiło się coraz goręcej, w przenośni i, co gorsza, także dosłownie. Ramora jednak w ostatniej chwili zdecydowała się uzewnętrznić zawartość swej paszczy, tym samym wypluwając ich… właściwie gdzie?
Po raz kolejny niewiele zabrakło do przedwczesnego końca ich przygody w starym zamku. Frances upadła na twarde podłoże obolała, ale przynajmniej mogła już oddychać. Potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie, ale niedługo potem ruszyli dalej.
Nigdy więcej., postanowiła w międzyczasie, nie mogąc pozbyć się paskudnego wrażenia, że wciąż cała się klei od cuchnącej mazi. Nigdy więcej nie da się tutaj zaciągnąć, choćby chcieli jej za to zapłacić krocie.
Znowu byli gdzieś na zewnątrz. Frances zaczęła zastanawiać się, jak to możliwe, że tyle iluzji nakłada się na siebie w jednym miejscu, a wszystkie pozostają tak szalenie realistyczne? Wszystkie zmysły zapewniały, że naprawdę stoi na nadmorskiej skale – czuła na skórze wiatr, słyszała szum fal rozbijających się o brzeg, na języku pozostała odrobina słonego smaku. I przez chwilę poczuła się dziwnie – jakby nie byli tu sami. Odnalazła Artura wzrokiem.
- W porządku? – zapytała, mając na myśli zarówno jego samopoczucie jak i to dziwne wrażenie, że ktoś patrzy. Czy on także je odczuł? Im szybciej się stąd wydostaną, tym lepiej, ale tak jak sądziła, wyjście drzwiami, przez które tu przeszli nie było możliwe. Niedaleko od miejsca gdzie stali mignęły jej jednak kolejne – jeśli uda im się tam dostać, będą mogli ruszyć dalej. Z nieznośnego gorąca przenieśli się z powrotem w bardzo zimne miejsce, więc Frances tym bardziej chciała się pospieszyć. Ręce zupełnie jej zesztywniały, a przemoczone ubrania ciążyły na ramionach i nogach. Ślizgali się po skałach, ale jakoś udawało im się iść w kierunku drzwi – gdy nagle Frances usłyszała śmiech. Kobiety. A przecież nikogo tu nie było, kiedy rozglądała się przed chwilą. Odwróciła się w kierunku wody jeszcze raz.
Zdębiała, ujrzawszy na skale kobietę wyśmiewającą ich wysiłki. Była tak piękna, że Frani aż zrobiło się głupio, że na nią patrzy tak bez skrępowania, ale - na swoje usprawiedliwienie – nigdy przedtem nie widziała syreny. Oczywiście, mimo to rozpoznała ją bez trudu; stworzenia te przeniknęły do mugolskich baśni i Frances wiedziała, czego się spodziewać.
- Jeśli zacznie śpiewać, mamy przekichane. – ostrzegła Artura, gorączkowo myśląc, jak uchronić się przed zgubnymi skutkami syreniego zawodzenia. Nie mieli zbyt wielu możliwości – zakryć uszy dłońmi w nadziei, że dzięki temu śpiew do nich nie dotrze, albo, co wydało jej się w tamtej chwili bezbrzeżnie głupie, spróbować przekrzyczeć syrenę. Widząc, że ta zaraz zacznie śpiewać, Frances w przypływie desperacji zdecydowała się jednak na tę drugą opcję, zaczynając swoją piosenkę.
| śpiew I, literatury brak
Po raz kolejny niewiele zabrakło do przedwczesnego końca ich przygody w starym zamku. Frances upadła na twarde podłoże obolała, ale przynajmniej mogła już oddychać. Potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie, ale niedługo potem ruszyli dalej.
Nigdy więcej., postanowiła w międzyczasie, nie mogąc pozbyć się paskudnego wrażenia, że wciąż cała się klei od cuchnącej mazi. Nigdy więcej nie da się tutaj zaciągnąć, choćby chcieli jej za to zapłacić krocie.
Znowu byli gdzieś na zewnątrz. Frances zaczęła zastanawiać się, jak to możliwe, że tyle iluzji nakłada się na siebie w jednym miejscu, a wszystkie pozostają tak szalenie realistyczne? Wszystkie zmysły zapewniały, że naprawdę stoi na nadmorskiej skale – czuła na skórze wiatr, słyszała szum fal rozbijających się o brzeg, na języku pozostała odrobina słonego smaku. I przez chwilę poczuła się dziwnie – jakby nie byli tu sami. Odnalazła Artura wzrokiem.
- W porządku? – zapytała, mając na myśli zarówno jego samopoczucie jak i to dziwne wrażenie, że ktoś patrzy. Czy on także je odczuł? Im szybciej się stąd wydostaną, tym lepiej, ale tak jak sądziła, wyjście drzwiami, przez które tu przeszli nie było możliwe. Niedaleko od miejsca gdzie stali mignęły jej jednak kolejne – jeśli uda im się tam dostać, będą mogli ruszyć dalej. Z nieznośnego gorąca przenieśli się z powrotem w bardzo zimne miejsce, więc Frances tym bardziej chciała się pospieszyć. Ręce zupełnie jej zesztywniały, a przemoczone ubrania ciążyły na ramionach i nogach. Ślizgali się po skałach, ale jakoś udawało im się iść w kierunku drzwi – gdy nagle Frances usłyszała śmiech. Kobiety. A przecież nikogo tu nie było, kiedy rozglądała się przed chwilą. Odwróciła się w kierunku wody jeszcze raz.
Zdębiała, ujrzawszy na skale kobietę wyśmiewającą ich wysiłki. Była tak piękna, że Frani aż zrobiło się głupio, że na nią patrzy tak bez skrępowania, ale - na swoje usprawiedliwienie – nigdy przedtem nie widziała syreny. Oczywiście, mimo to rozpoznała ją bez trudu; stworzenia te przeniknęły do mugolskich baśni i Frances wiedziała, czego się spodziewać.
- Jeśli zacznie śpiewać, mamy przekichane. – ostrzegła Artura, gorączkowo myśląc, jak uchronić się przed zgubnymi skutkami syreniego zawodzenia. Nie mieli zbyt wielu możliwości – zakryć uszy dłońmi w nadziei, że dzięki temu śpiew do nich nie dotrze, albo, co wydało jej się w tamtej chwili bezbrzeżnie głupie, spróbować przekrzyczeć syrenę. Widząc, że ta zaraz zacznie śpiewać, Frances w przypływie desperacji zdecydowała się jednak na tę drugą opcję, zaczynając swoją piosenkę.
| śpiew I, literatury brak
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Frances Montgomery' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k15' : 10
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'k15' : 10
Mimo widzianego świata, który wydawał się żywcem być wyrwany z wizji, na kilka długich oddechów czuła się swobodnie. Czujność mieszała się z ciekawością, z pytaniami, które drapały w język i nawet kilka z nich rzuciła w powietrze, jakby chcąc się przekonać, czy zwerbalizowane smakują inaczej. Nie smakowały. Właściwie, z każda mijająca chwilą miała wrażenie - bardzo trafne w tych okolicznościach, że rzeczywistość zmienia się i to na jej oczach.
Dała się pociągnąć słowom, które igrały z beztroską. To dostrzegła w padających słowa, chociaż było to wrażenie ulotne, szybko umykające, jak oddech na wierze. Po zaczerpniętym wspomnieniu wydawałoby się, że mężczyzna - skoro podejmował ryzyko, mógł należeć do domu gryfa, ale coś jej się jeszcze w tym nie zgadzało. Pozostawiła więc uśmiech, jako jedyną swoja odpowiedź. Tym bardziej, że niedługo potem nie było na niego czasu. Dudniący wokół głos, wypowiadane w strachu kłamstwo i w końcu obecność, którą dostrzegła gdzieś między regałami. Klucz, który znalazł się w jej dłoni, szybko, chociaż początkowo drżącymi palcami, odnalazło właściwe wejście.
Piekący ból w piersi przypomniał, że od dłuższego czasu wstrzymywała oddech. Odetchnęła cicho orientując równie wyraźnie, że do tej pory wciąż zaciskała palce na dłoni mężczyzny. Rozluźniła uchwyt, wysuwając dłoń i układając wargi w przepraszającym uśmiechu. Za nim jednak nie podążyły żadne słowa. Znajdowali się w lesie. Dosłownie - To przypomina obrazy z księgi baśni - źrenice śledziły wijące się pnącza, strzeliste drzewa i wszelkie odcienie zieleni, którym mienił się roztaczając wokół świat.
Drgający podskórnie niepokój nie pozwalał na luźny oddech. A widok oplecionych ciasno drzwi przez dzikie pnącza, nadawały wszystkiemu aury... tajemnicy? - Może, to o czym myślimy po wyjściu z poprzedniego pomieszczenia, jest zapowiedzią następnego? - ale gdyby podążać tym torem, chyba bałaby się jeszcze bardziej. A świadomość podobnej możliwości wywoływała przekorny efekt. Zupełnie jak w stwierdzeniu - "Nie myśl o różowych hipogryfach" - swoje własne słowa usłyszała jakby z opóźnieniem, czując ból. jego pochodzenie było oczywiste, gdy zrozumiało się, że te same pnącza, które tak silnie wiły się wokół nieregularnych drzwi... do drzewa, teraz oplatały i ją i jej dzisiejszego towarzysza.
Pierwsza, oczywiście nasuwała się panika. Szarpnęła się, ale więzy tylko wzmocniły ucisk - Anthony...? - bardziej wyszeptała, ale wzrok utkwiła niżej. Leśny półmrok nie dawał wielkiego wyboru, ale może? Może uda jej się dostrzec i zrozumieć prawdę?
Spostrzegawczość I, Zielarstwo I
Dała się pociągnąć słowom, które igrały z beztroską. To dostrzegła w padających słowa, chociaż było to wrażenie ulotne, szybko umykające, jak oddech na wierze. Po zaczerpniętym wspomnieniu wydawałoby się, że mężczyzna - skoro podejmował ryzyko, mógł należeć do domu gryfa, ale coś jej się jeszcze w tym nie zgadzało. Pozostawiła więc uśmiech, jako jedyną swoja odpowiedź. Tym bardziej, że niedługo potem nie było na niego czasu. Dudniący wokół głos, wypowiadane w strachu kłamstwo i w końcu obecność, którą dostrzegła gdzieś między regałami. Klucz, który znalazł się w jej dłoni, szybko, chociaż początkowo drżącymi palcami, odnalazło właściwe wejście.
Piekący ból w piersi przypomniał, że od dłuższego czasu wstrzymywała oddech. Odetchnęła cicho orientując równie wyraźnie, że do tej pory wciąż zaciskała palce na dłoni mężczyzny. Rozluźniła uchwyt, wysuwając dłoń i układając wargi w przepraszającym uśmiechu. Za nim jednak nie podążyły żadne słowa. Znajdowali się w lesie. Dosłownie - To przypomina obrazy z księgi baśni - źrenice śledziły wijące się pnącza, strzeliste drzewa i wszelkie odcienie zieleni, którym mienił się roztaczając wokół świat.
Drgający podskórnie niepokój nie pozwalał na luźny oddech. A widok oplecionych ciasno drzwi przez dzikie pnącza, nadawały wszystkiemu aury... tajemnicy? - Może, to o czym myślimy po wyjściu z poprzedniego pomieszczenia, jest zapowiedzią następnego? - ale gdyby podążać tym torem, chyba bałaby się jeszcze bardziej. A świadomość podobnej możliwości wywoływała przekorny efekt. Zupełnie jak w stwierdzeniu - "Nie myśl o różowych hipogryfach" - swoje własne słowa usłyszała jakby z opóźnieniem, czując ból. jego pochodzenie było oczywiste, gdy zrozumiało się, że te same pnącza, które tak silnie wiły się wokół nieregularnych drzwi... do drzewa, teraz oplatały i ją i jej dzisiejszego towarzysza.
Pierwsza, oczywiście nasuwała się panika. Szarpnęła się, ale więzy tylko wzmocniły ucisk - Anthony...? - bardziej wyszeptała, ale wzrok utkwiła niżej. Leśny półmrok nie dawał wielkiego wyboru, ale może? Może uda jej się dostrzec i zrozumieć prawdę?
Spostrzegawczość I, Zielarstwo I
The member 'Anastasia Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k15' : 4
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'k15' : 4
Po raz kolejny i dosyć bolesny Tuilelaith odkryła, że teoria i logiczne myślenie sobie, a praktyka jednak sobie. Mogła starać się nad sobą zapanować, ale ciało na zaciskające się pnącza reagowało coraz bardziej instynktownie; czuła się, jakby w jej głowie znajdowały się dwie Tujki, jedna starająca się upominać tę nierozsądną, ale wszystkie słowa – zarówno wewnętrznego głosu, jak i zwracającej jej uwagę Kajki – ginęły w jednym wielkim okrzyku POWIETRZA! POWIETRZA!. Nic dziwnego, że na chwilę straciła chyba przytomność – a przynajmniej nieco jej pojaśniało przed oczami dopiero, kiedy te piekielne rośliny wypychały je za drzwi. Odnotowując wreszcie wolność, Tuile zapragnęła odetchnąć pełną piersią, czego efektem okazał się kaszel. Na szczęście miała na tyle rozsądku, by zatkać usta obiema dłońmi, jeśli nie byłyby tu same.
– Ani słowa – mruknęła do Caileen, bardziej zła na siebie niż na ukochaną, która przecież miała rację po drugiej stronie drzwi. Pokręciła do siebie głową, usiłując się otrząsnąć, acz podejrzewała, że mroczki przed oczami będą jej towarzyszyć jeszcze dobrą chwilę, podobnie jak uczucie galaretowatych nóżek. Najchętniej usiadłaby ciężko na ziemi, ale nie sądziła, aby był to dobry moment na odpoczynek. Mogła tylko oprzeć się na Caileen, co też uczyniła, obejmując Findlay w pasie nieco mocniej niż wymagała tego sytuacja.
Nie da się ukryć, że nadal była rozstrojona, więc nie zauważyła w pierwszej chwili zmiany w zachowaniu Kajki – i nie zrozumiała początkowo, czemu dłoń towarzyszki wylądowała na jej ustach. Dopiero gdy ta ją obróciła, tym samym pozwalając dostrzec dwa ogromne, włochate cielska, do Tuile dotarła groza sytuacji. Jasna cholera. Nie. Nie mogła znów stracić zimnej krwi, a przede wszystkim – głowy. Nie da się pokonać głupiemu zamczysku.
Ruszyła powoli za Caileen, stawiając kroki najostrożniej, jak tylko potrafiła. Choć niewiele wiedziała o lasach, stąpała uważnie, starannie podejmując próby ominięcia wszelkich zdradliwych gałązek, szyszek i całej reszty tatłajstwa z leśnego poszycia. Oddech Tuile wciąż miała nieco nierówny, jednak i nad tym starała się zapanować, obawiając wydać z siebie najlżejszy nawet dźwięk. Musiały dostać się do drzwi. Tylko to się w tym momencie liczyło.
Ukrywanie się – I | Zwinność – 3
– Ani słowa – mruknęła do Caileen, bardziej zła na siebie niż na ukochaną, która przecież miała rację po drugiej stronie drzwi. Pokręciła do siebie głową, usiłując się otrząsnąć, acz podejrzewała, że mroczki przed oczami będą jej towarzyszyć jeszcze dobrą chwilę, podobnie jak uczucie galaretowatych nóżek. Najchętniej usiadłaby ciężko na ziemi, ale nie sądziła, aby był to dobry moment na odpoczynek. Mogła tylko oprzeć się na Caileen, co też uczyniła, obejmując Findlay w pasie nieco mocniej niż wymagała tego sytuacja.
Nie da się ukryć, że nadal była rozstrojona, więc nie zauważyła w pierwszej chwili zmiany w zachowaniu Kajki – i nie zrozumiała początkowo, czemu dłoń towarzyszki wylądowała na jej ustach. Dopiero gdy ta ją obróciła, tym samym pozwalając dostrzec dwa ogromne, włochate cielska, do Tuile dotarła groza sytuacji. Jasna cholera. Nie. Nie mogła znów stracić zimnej krwi, a przede wszystkim – głowy. Nie da się pokonać głupiemu zamczysku.
Ruszyła powoli za Caileen, stawiając kroki najostrożniej, jak tylko potrafiła. Choć niewiele wiedziała o lasach, stąpała uważnie, starannie podejmując próby ominięcia wszelkich zdradliwych gałązek, szyszek i całej reszty tatłajstwa z leśnego poszycia. Oddech Tuile wciąż miała nieco nierówny, jednak i nad tym starała się zapanować, obawiając wydać z siebie najlżejszy nawet dźwięk. Musiały dostać się do drzwi. Tylko to się w tym momencie liczyło.
Ukrywanie się – I | Zwinność – 3
Gość
Gość
The member 'Tuilelaith Meadowes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Wszystko działo się zbyt szybko; najpierw ta żyjąca komnata i jej odrażające, wypełnione żrącą mazią brodawki, a teraz to - wszechobecna woda, brak powietrza, uciekające z zasięgu rąk klucze. Starała się, naprawdę się starała, lecz nie była w stanie dotrzeć do kamiennego podłoża. Urquartowi nie szło wcale lepiej, byli skazani na niepowodzenie. Płuca płonęły jej żywym ogniem, a dudniące w uszach bicie serca zaczęło zwalniać. Przestała się miotać, bez sił, bez woli walki oczekując już końca. Wtedy jednak porwał ją prąd uciekającej z pomieszczenia wody, by w chwilę później wyrzucić w kolejnym, trzecim już, pokoju.
Potrzebowała kilku minut odpoczynku, nim w ogóle rozważyła zebranie się z podłoża. Nie wiedziała nawet, czy są bezpieczni, albo czy Elphie jest tu wraz z nią, czy ten przeklęty zamek ich przypadkiem nie rozdzielił. Dość niechętnie wsparła się na rękach, by pomóc sobie ze wstawaniem, a następnie sprawdziła, czy nadal ma swoją torbę i czy nie zgubiła w tej wodnej pułapce różdżki. Dopiero wtedy zauważyła, że w komnacie tej świeci księżyc, na dodatek - księżyc w pełni. Zmarszczyła brwi, nie podobało jej się to, nie podobał jej się ten las nocą. - Jesteś cały? - zapytała cicho, przenosząc wzrok na twarz chłopaka; czy właśnie tak wyobrażał sobie cały ten hotel Transylvania? Czy to uważał za dobrą zabawę? - Tam są drzwi - mruknęła, wytężając wzrok, wlepiając go w przejście znajdujące się na przeciwko nich. - Ale na pewno nie jest to takie proste, jak się wydaje - dodała jeszcze, w jej głosie dźwięczała nuta irytacji. Wstrzymała oddech, gdy zauważyła zalegające na polanie, poruszające się w rytm oddechów włochate cielska... wilków? Coś mówiło jej, że nie są to zwykłe wilki, choć i spotkanie z nimi byłoby wystarczająco kłopotliwe.
Zerknęła jeszcze raz na Elphiego i spróbowała podchwycić jego spojrzenie, by następnie wskazać głową drzwi, do których musieli się dostać. Był policjantem, podobno znał się na śledzeniu; nie powinien mieć problemów ze skradaniem się. Nie była na to przygotowana, nie tak to sobie wyobrażała, lecz ruszyła powoli, ostrożnie stawiając kolejne kroki, ku odległym drzwiom. Wybrała ścieżkę między drzewami, nie spuszczając z oka groźnie wyglądających stworów.
| Ukrywanie się II, zwinność 5
Potrzebowała kilku minut odpoczynku, nim w ogóle rozważyła zebranie się z podłoża. Nie wiedziała nawet, czy są bezpieczni, albo czy Elphie jest tu wraz z nią, czy ten przeklęty zamek ich przypadkiem nie rozdzielił. Dość niechętnie wsparła się na rękach, by pomóc sobie ze wstawaniem, a następnie sprawdziła, czy nadal ma swoją torbę i czy nie zgubiła w tej wodnej pułapce różdżki. Dopiero wtedy zauważyła, że w komnacie tej świeci księżyc, na dodatek - księżyc w pełni. Zmarszczyła brwi, nie podobało jej się to, nie podobał jej się ten las nocą. - Jesteś cały? - zapytała cicho, przenosząc wzrok na twarz chłopaka; czy właśnie tak wyobrażał sobie cały ten hotel Transylvania? Czy to uważał za dobrą zabawę? - Tam są drzwi - mruknęła, wytężając wzrok, wlepiając go w przejście znajdujące się na przeciwko nich. - Ale na pewno nie jest to takie proste, jak się wydaje - dodała jeszcze, w jej głosie dźwięczała nuta irytacji. Wstrzymała oddech, gdy zauważyła zalegające na polanie, poruszające się w rytm oddechów włochate cielska... wilków? Coś mówiło jej, że nie są to zwykłe wilki, choć i spotkanie z nimi byłoby wystarczająco kłopotliwe.
Zerknęła jeszcze raz na Elphiego i spróbowała podchwycić jego spojrzenie, by następnie wskazać głową drzwi, do których musieli się dostać. Był policjantem, podobno znał się na śledzeniu; nie powinien mieć problemów ze skradaniem się. Nie była na to przygotowana, nie tak to sobie wyobrażała, lecz ruszyła powoli, ostrożnie stawiając kolejne kroki, ku odległym drzwiom. Wybrała ścieżkę między drzewami, nie spuszczając z oka groźnie wyglądających stworów.
| Ukrywanie się II, zwinność 5
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k15' : 8
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'k15' : 8
To zdecydowanie nie było to, czego się spodziewał. Miał jakieś wyobrażenie okropności, które miały ich tutaj spotkać, ale niekoniecznie chodziło o coś takiego, jak właśnie się działo. Szaleństwo! To wszystko było po prostu szaleństwem nie z tej ziemi i ciężko było mu powiedzieć, czy należało to do fikcji, czy prawdy. Po raz kolejny magia i jej świat go zaskakiwał, chociaż się w nim wychowywał. Zastanawiał się, czy i jego towarzyszka miała podobne patrzenie na ten moment i czy żałowała, że zgodziła się z nim wybrać. Liczył na to, że nie. - Tak, tak. Dziękuję. A ty? - odpowiedział na jej słowa i spytał od razu, patrząc na Maeve, gdy tylko zagadnęła, chcąc wiedzieć, czy był cały. W sumie to był prawie pewien, że i jej się udało. Albo, że pomimo problemów, udało się jemu ich ocalić. Oboje byli w końcu pracownikami tego samego departamentu i chociaż Elphie nie wiedział dokładnie czym zajmowała się czarownica, domyślał się, że raczej księgową nie była. Najwyraźniej jednak nic z wysiłków - przed nimi czaiło się nowe, trudne zadanie. Po raz kolejny zauważył przed sobą drzwi oddalone od nich kilkanaście metrów, lecz na drodze ku nim, znajdowały się... Czy to były wilki? Tutaj? Nie był najlepszy z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale te wielkie psie łby i wyraźnie zarysowane ostre włosy na grzbiecie, musiałby należeć do wilków. W sumie wszystko było możliwe. Żeby się wydostać, musieli przejść niezauważeni, później pochwycić klamkę i wynieść się z tego miejsca. Mimo że leśny motyw im przewodził, Elphie wcale nie czuł się jak podczas pikników z rodzicami. Tamte lasy zdecydowanie się różniły do tych, które prezentowało to miejsce. Dziwny zaduch i nastrój grozy towarzyszył im na każdym kroku i nie można było być pewnym, czy wyjdzie się z następnego spotkania cało. Pozwolił, by jego towarzyszka ruszyła przodem, a sam udał się jej śladem. Wszak był całkiem niezły w śledzeniu i zachowywaniu się po cichu. Czy miało mu się to przydać i teraz?
|ukrywanie się III, zwinność 5
[bylobrzydkobedzieladnie]
|ukrywanie się III, zwinność 5
[bylobrzydkobedzieladnie]
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Ostatnio zmieniony przez Elphie Urquart dnia 19.07.19 8:07, w całości zmieniany 1 raz
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Elphie Urquart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
50
Punkty odwagi:
Meave - 100
Elphie - 100
Zadanie wydawało się bajecznie proste – wilkołaki spały, więc zagrożenie nie było aż tak wielkie. Jednak po kilku krokach okazało się, że stworzenia nawet w czasie snu były czujne i wciąż mogły wyłapać nawet najniższe tony. To, czym się zajmowaliście na co dzień, stanowiło doskonały materiał na szkolenie swoich umiejętności. Ciche kroki, które stawialiście, zagwarantowały wam równie cichą wędrówkę. W którymś momencie uszy jednego z wilkołaków zastrzygły, co na pewno przyspieszyło bicie waszego serca, ale potwór się nie obudził, pozostawiając wam czystą drogę.
Kiedy wchodzicie do pokoju drzwi zatrzaskują się za wami na głucho, a echo niesie się wśród ścian. Znaleźliście się w zamkowej sali jadalnianej, miejscu gdzie kiedyś musieli spotykać się wszyscy mieszkańcy zamku na wspólny posiłek. Teraz jednak sala świeci pustkami, długie stoły są zakurzone, krzesła połamane, z zasłon w oknach zostały już tylko czarne strzępy, zaś wy jesteście jedynymi żywymi istotami w pomieszczeniu. Właśnie, żywymi to słowo klucz. Dojrzeliście pomiędzy zniszczonymi sprzętami wpierw niewyraźne, jasne łuny. Z każdą chwilą zbliżały się one do was i stawały coraz bardziej rozpoznawalne: w waszą stronę sunęły duchy zmarłych szlachciców. Z ich ust wylewał się potok słów, których treść wskazywała jasno, że duchy wcale nie są świadome tego, że nie żyją. Aura śmierci i chłodu, jaką wokół siebie roztaczały przenikała was na wskroś, tak intensywnie, że wasze własne ciała zaczęły tracić materialną formę. Najpierw palce, później dłonie, nadgarstki, przedramiona... znikaliście. A duchy dalej uparcie twierdziły, że wszystko jest w porządku, jutro trzeba będzie udać się na Pokątną, a ostatnie wydanie Proroka Codziennego to jakiś absurd. Przeświadczenie o tym, że tak naprawdę żyją zdawało się trzymać je przy istnieniu, uniemożliwiając odejście w zaświaty. Sytuacja zdawała się naprawdę zła, przekonanie duchów że tak naprawdę nie żyją wydawało się nie należeć do najłatwiejszych - ale na pewno nie było niemożliwe.
ST przekonania duchów wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości retoryki.
Biegłość szlacheckiej etykiety obniża ST dla obu postaci o 15 (lub 30, jeżeli obie postacie posiadają tę biegłość).
Na odpis macie 48 godzin.
ST przekonania duchów wynosi 60, wasze rzuty sumują się, a do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości retoryki.
Biegłość szlacheckiej etykiety obniża ST dla obu postaci o 15 (lub 30, jeżeli obie postacie posiadają tę biegłość).
Na odpis macie 48 godzin.
| Wykorzystane kości: 14, 5, 2, 8
50
Punkty odwagi:
Caileen Findlay - 200
Tuilelaith Meadowes - 150
Zadanie wydawało się bajecznie proste – wilkołaki spały, więc zagrożenie nie było aż tak wielkie. Jednak po kilku krokach okazało się, że stworzenia nawet w czasie snu były czujne i wciąż mogły wyłapać nawet najniższe tony. Ciche kroki, które stawialiście, zagwarantowały wam równie cichą wędrówkę. W którymś momencie uszy jednego z wilkołaków zastrzygły, co na pewno przyspieszyło bicie waszego serca, ale potwór się nie obudził, pozostawiając wam czystą drogę.
Zaraz po przejściu przez próg drzwi zatrzasnęły się za wami z hukiem, wprawiając w drżenie wszystko, co znajdowało się w pokoju. Było tu ciemno, lecz słyszeliście dokładne dziwny klekot i stukot dochodzący ze środka pomieszczenia. Poczynienie kolejnego kroku niespodziewanie rozpaliło stojące na środku palenisko, które ogniem o chłodnej, błękitnej barwie. Światło, jakie rzucało odkryło przed wami zaścielające czarną podłogę szkielety. Ich białe kości rzucały niepokojący cień na równie czarną co podłoga ścianę. W jednej chwili drgnęły wszystkie, w równym rytmie, a całe pomieszczenie zaczęło się obracać. Zewsząd dobiegła was upiorna, jeżąca włos na karku powolna muzyka. Przyspieszała jednak w miarę tego, jak kolejne szkielety podnosiły się, zaczynając tańczyć w makabrycznym rytmie. Coraz szybciej obracał się też pokój, wywołując zawroty głowy. Nie wiedzieliście nawet, kiedy pochwyciły was kościste ręce, wciągając do tańczącego kręgu śmierci. Taniec był coraz szybszy, a wam coraz trudniej było złapać dech. Zza nagich, spękanych czaszek raz po raz byliście w stanie zauważyć drzwi, które uchyliły się zachęcająco. Jeżeli tylko odpowiednio wczuć się w rytm całego pomieszczenia i tańczących zwłok mogliście do nich dopaść.
ST wydostania się z kręgu dans macabre wynosi 25 dla każdego z was. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości dowolnego tańca.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST wydostania się z kręgu dans macabre wynosi 25 dla każdego z was. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości dowolnego tańca.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
| Wykorzystane kości: 4, 2, 9
40
Punkty odwagi:
Anthony - 150
Anastasia - 150
Las nie chciał, żebyście go opuszczały, grubymi pnączami próbując zachować was przy sobie, szczelnie otulając wasze ciała pnączami niosącymi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Duszący uścisk w ciemnościach pozbawiał nadziei na wydostanie, a rośliny z szelestem zaczęły was gdzieś ciągnąć. Oboje nie byliście w stanie zapanować nad własnym, przerażonym ciałem, wciąż poruszając się zbyt nerwowo. Pnącza ściskały was, aż na krótką chwilę straciliście przytomność.
Obudziliście się na pustym korytarzu. Gdy zawroty głowy minęły, zobaczyliście naprzeciwko siebie obdrapane drzwi z poruszającą się nerwowo klamką.
Wchodzicie do pokoju o granatowych ścianach i podłodze, fakturą przypominających nierówne skały; ledwo przekroczyliście próg, a drzwi zatrzasnęły się za wami, znikając w ścianie. Na suficie zauważyliście za to inne drzwi, a były to drzwi o sześciu zamkach. Na podłodze zaś w różnych miejscach leżało sześć kluczy. Nie jest wam dane ich podnieść, ponieważ ledwo wykonaliście kolejny krok, a pomieszczenie szybko zaczęło wypełniać się wodą. Nie byliście w stanie spostrzec, kiedy znaleźliście się pod sufitem, walcząc o ostatnie oddechy. Drzwi w suficie były zamknięte - pozostało wam więc tylko jedno: zanurkować.
ST wyłowienia wszystkich kluczy wynosi 60, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości pływania. Wasze rzuty sumują się.
Biegłość wytrzymałości fizycznej obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST wyłowienia wszystkich kluczy wynosi 60, do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości pływania. Wasze rzuty sumują się.
Biegłość wytrzymałości fizycznej obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
| Wykorzystane kości: 11, 4, 5
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź