Przedpokój
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przedpokój
Przedpokój w mieszkaniu Gwen jest stosunkowo jasnym i obszernym pomieszczeniem. Jego ściany są pokryte tapetą w delikatne roślinne wzory, a podłoga ma dokładnie taką samą barwę, co ta znajdująca się w salonie. Po wejściu goście moją zobaczyć trzy pary drzwi. Te na prawo prowadzą do kuchni, na wprost – do łazienki, a po lewej do salonu. Jeśli ktoś uniesie oczy, zobaczy w suficie klapę. Po jej otwarciu można wysunąć drabinkę, prowadzącą do pracowni i sypialni dziewczyny.
W pomieszczeniu nie ma zbyt wielu przedmiotów. Na podłodze leży wycieraczka, a po lewej od drzwi stoi wieszak na ubrania oraz miejsce do odkładania butów. Kawałek dalej znajduje się tylko niewielka komoda, na której dziewczyna układa kwiaty, książki i lampki. Tuż nad nią, na ścianie, wisi niewielkie, ozdobne lustro z dwóch stron obwieszone świecznikami.
W pomieszczeniu nie ma zbyt wielu przedmiotów. Na podłodze leży wycieraczka, a po lewej od drzwi stoi wieszak na ubrania oraz miejsce do odkładania butów. Kawałek dalej znajduje się tylko niewielka komoda, na której dziewczyna układa kwiaty, książki i lampki. Tuż nad nią, na ścianie, wisi niewielkie, ozdobne lustro z dwóch stron obwieszone świecznikami.
Ona sama nie znała żadnych innych alchemików poza Charlie, więc nie miała porównania. Co prawda ten miły pasjonat, którego spotkała na Pokątnej, mówił, że niemiałby nic przeciwko listowi od niej, ale rozmawiała z nim tylko raz. Pannę Leighton spotkała więcej razy, poza tym dziewczyna wydawała się miła, sympatyczna… i były właściwie w tym samym wieku. Valerji, choć sprawiał całkiem urokliwe wrażenie, był jednak starszym od niej mężczyzną. Gwen trudniej byłoby się z nim tak po prostu zaprzyjaźnić. Nie miała więc żadnego porównania. Poza tym bałaby się pytać niezbyt bliskiego sobie alchemika. Kto wie, jakie poglądy miał Velerji? Malarka nie zakładała, że mężczyzna może być jakkolwiek agresywny czy nieprzyjemny, ale mógł po prostu bać się mugolskich wynalazków.
– Cóż, jeśli to się uda, może opiszesz to kiedyś w jakiejś książce do alchemii! – uznała radośnie, nim jeszcze zabrała się za warzenie.
Eliksir, na całe szczęście, przybrał odpowiednią barwę. Gwen uśmiechnęła się pod nosem, prędko przelewając płyn do buteleczki.
– No, chyba działa! I to nie najgorzej! – stwierdziła jednocześnie. – Może kiedyś będą jakieś lepsze kuchenki? Takie, z większą kontrolą ciepła. Wtedy można byłoby na nich tworzyć łatwiej, niż gazowych. Dlatego myślę, że warto mieć świadomość, jak takie urządzenie działa przy eliksirach – wyjaśniła. – A prąd zawsze możesz poprowadzić do domu! Nie mieszkasz chyba w zupełnie czarodziejskiej okolicy? Bo tylko wtedy to mógłby być większy problem.
Większość czarodziejów mieszkała w ukryciu przez mugolami, ale zaraz obok niemagicznego świata. Gwen nie wątpiła, że kable dałoby się pociągnąć i do domu Charlene, chociaż nigdy nie orientowała się, jak to wygląda pod względem technicznym. Nie miała takiej potrzeby: mieszkała w kamienicy i takimi sprawami zajmowała się administracja budynku.
– To może spróbuję jeszcze jeden? Zaraz sprawdzę, co bym mogła…
Odeszła do książki i zaczęła przeglądać przepisy na eliksiry. Szukała czegoś prostego, do czego miałaby składniki. Nie musiała szukać długo.
– O, ten brzmi zabawnie. Eliksir Dyńka! To niby trucizna, ale brzmi raczej zabawnie, niż trująco – powiedziała, uśmiechając się pod nosem. – Też jest prosty, a mam pędy wnykopieńki. Robiłaś go już kiedyś?
Znów, mając otwartą głowę na rady Charlene, zabrała się do pracy. Wyczyściła prędko kociołek i zaczęła warzyć eliksir. Do kociołka wrzuciła pędy wnykopieńki, szafran, krew czerwonego kapturka, włos szynszymory oraz serce krokodyla. Zaczęła mieszać wywar, zgodnie z poradami znajomej oraz tym, co znalazła w książce.
W ruchach i zachowaniu Gwen było widać ekscytacje.
– Chcesz też spróbować coś uwarzyć? – spytała.
– Cóż, jeśli to się uda, może opiszesz to kiedyś w jakiejś książce do alchemii! – uznała radośnie, nim jeszcze zabrała się za warzenie.
Eliksir, na całe szczęście, przybrał odpowiednią barwę. Gwen uśmiechnęła się pod nosem, prędko przelewając płyn do buteleczki.
– No, chyba działa! I to nie najgorzej! – stwierdziła jednocześnie. – Może kiedyś będą jakieś lepsze kuchenki? Takie, z większą kontrolą ciepła. Wtedy można byłoby na nich tworzyć łatwiej, niż gazowych. Dlatego myślę, że warto mieć świadomość, jak takie urządzenie działa przy eliksirach – wyjaśniła. – A prąd zawsze możesz poprowadzić do domu! Nie mieszkasz chyba w zupełnie czarodziejskiej okolicy? Bo tylko wtedy to mógłby być większy problem.
Większość czarodziejów mieszkała w ukryciu przez mugolami, ale zaraz obok niemagicznego świata. Gwen nie wątpiła, że kable dałoby się pociągnąć i do domu Charlene, chociaż nigdy nie orientowała się, jak to wygląda pod względem technicznym. Nie miała takiej potrzeby: mieszkała w kamienicy i takimi sprawami zajmowała się administracja budynku.
– To może spróbuję jeszcze jeden? Zaraz sprawdzę, co bym mogła…
Odeszła do książki i zaczęła przeglądać przepisy na eliksiry. Szukała czegoś prostego, do czego miałaby składniki. Nie musiała szukać długo.
– O, ten brzmi zabawnie. Eliksir Dyńka! To niby trucizna, ale brzmi raczej zabawnie, niż trująco – powiedziała, uśmiechając się pod nosem. – Też jest prosty, a mam pędy wnykopieńki. Robiłaś go już kiedyś?
Znów, mając otwartą głowę na rady Charlene, zabrała się do pracy. Wyczyściła prędko kociołek i zaczęła warzyć eliksir. Do kociołka wrzuciła pędy wnykopieńki, szafran, krew czerwonego kapturka, włos szynszymory oraz serce krokodyla. Zaczęła mieszać wywar, zgodnie z poradami znajomej oraz tym, co znalazła w książce.
W ruchach i zachowaniu Gwen było widać ekscytacje.
– Chcesz też spróbować coś uwarzyć? – spytała.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Charlie znała całkiem sporo alchemików, nie tylko w Mungu, ale i poza nim. Naukowe sympozja i wykłady, na które czasem się wybierała (choć od czasu wybuchu anomalii ich częstotliwość znacznie się zmniejszyła) sprzyjały poznawaniu innych pasjonatów eliksirów i astronomii, z których wielu działało na własną rękę, nie pracując dla żadnej konkretnej instytucji. Lubiła wszelkie naukowe spotkania, bo zawsze były okazją do dowiedzenia się czegoś nowego.
Dziś też dowiadywała się nowych rzeczy, choć sama miała zamiar pozostać przy tradycyjnym ogrzewaniu kociołka płomykiem. Chociaż szanowała świat mugoli i ich zaradność, bardziej ufała światu który znała, zwłaszcza że magia wreszcie wróciła do stabilności. Znowu mogła pomagać sobie w codziennym funkcjonowaniu różdżką bez strachu, że zrobi sobie lub komuś krzywdę. Bardzo jej tego brakowało, bo mimo swojej tolerancyjnej postawy i wiary w równość lubiła być czarownicą. Nawet jeśli w urokach była kompletną lebiegą, to lubiła transmutację, a i zaklęcia użytkowe były u niej w częstym użyciu.
- Świat mugoli chyba rozwija się bardzo szybko, więc... kto wie? Podobno ciągle powstają nowe dziwne przedmioty, które mają im ułatwić życie. – Więc może stworzą kiedyś też lepsze kuchenki. Może kiedyś nadejdzie czas kiedy świat czarodziejów zaadaptuje kolejne mugolskie nowinki, ale nie działo się to często, bo magowie pozostawali dość konserwatywni, i to nawet ci tolerancyjni. Wielu promugolskich czarodziejów których znała nie miało pojęcia o świecie mugoli, ale chciało ich chronić przez zwykłą ludzką przyzwoitość.
- Niby nie, na mojej ulicy oprócz kilku magicznych rodzin są też mugole, ale jednak to dla mnie coś... obcego, no i mugolom trudno wytłumaczyć pewne... rzeczy w moim domu. Pomijając fakt że mugole nawet nie widzą mojego domu. Naprawdę świetnie radzę sobie bez tego – zapewniła, bo wizja sprowadzenia sobie do domu prądu i wpuszczenia do niego zamkniętych w kablach błyskawic brzmiała abstrakcyjnie, zwłaszcza że nie umiała się nim obsługiwać. Mugole naprawdę musieli mieć łeb do takich rzeczy, skoro potrafili okiełznać błyskawice i zamknąć je w takich lichych kabelkach. – Poza tym przy tylu zaklęciach, które ponakładała moja siostra, to obawiam się że technologia mugoli mogłaby nie działać.
Vera miała dużo większe zapędy paranoiczne od Charlie i jeszcze kilka miesięcy przed swoim zaginięciem zabezpieczyła ich wspólny dom, nałożyła też zaklęcie chroniące przed mugolami, nie z chęci dystansu, co dla bezpieczeństwa odkąd mugole zaczęli emanować anomalną mocą i stwarzać zagrożenie. Te zaklęcia raczej nie sprzyjałyby prądowi.
- Jasne, spróbuj – zachęciła ją, choć mina jej nieco zrzedła, gdy usłyszała nazwę eliksiru. Jako uczciwa obywatelka, stroniąca od nielegalnych działań (no cóż, pomijając przynależność do tajnej organizacji walczącej z obecnym porządkiem) zawsze brzydziła się sztuką trucicielstwa. Jeśli kiedyś w przeszłości warzyła mikstury trujące silniejsze niż niezbędny do zwalczania bahanek Bahanocyd, to po uwarzeniu w celach czysto naukowych pozbywała się ich, bo na pewno nie zamierzała nikogo truć. Nigdy jednak nie sięgała po te naprawdę plugawe i niebezpieczne, bo nawet naukowa ciekawość nie mogła sprawić, by jej moralność dopuściła zasadność tworzenia takich mikstur. Ale eliksir Dyńka kojarzył jej się raczej z korytarzami Hogwartu, skąd pamiętała sytuację, że ktoś w ramach psikusa potraktował tym eliksirem swoich szkolnych wrogów, którzy wylądowali później w skrzydle szpitalnym z dyniami zamiast głów i zostali szybko uleczeni. Był to więc raczej eliksir z kategorii złośliwych, podobnie jak lubiana przez zazdrosne o rywalki dziewczęta Grzybia Japa, nie dorównujący poziomem plugawości i niebezpieczeństwa truciznom z prawdziwego zdarzenia, zdolnym do wywołania poważnego rozstroju zdrowia.
- Kiedyś się zdarzyło, ale tylko w celach naukowych – zaznaczyła. Nigdy nie przyjmowała zamówień na szkodliwe eliksiry, nawet takie. Nie stosowała ich też wobec innych sama, ale przyszłość mogła przynieść konieczność poluzowania odrobinę moralności i uwarzenia dla potrzeb Zakonu czegoś, na co w normalnych czasach by się nie zdecydowała. Liczyła się z tym, nawet jeśli nie napawało jej to radością.
Niemniej jednak cierpliwie udzieliła Gwen rad, ufając, że panna Grey warzy tę miksturę tylko po to, by rozwijać umiejętności, a nie po to, by komuś zmienić głowę w dynię. Nieco ją zdziwił widok wielkiego serca krokodyla w posiadaniu tej młodej i miłej mugolaczki o artystycznej duszy, ale nie skomentowała tego ani słowem. Mikstura wydawała się mieć wręcz książkowy wygląd, zupełnie jakby dziewczyna miała wprawę w tego typu eliksirach, co mogło być dość niepokojące, ale z drugiej strony, nie podejrzewała tej zakręconej na punkcie mugoli dziewczyny o udział w czymś paskudnym. A jako mugolaczka musiała zapewne mieć jakieś sposoby obrony.
- Nie, nie mam przy sobie ingrediencji. Jeśli jeszcze potrzebujesz jakichś wskazówek co do warzenia to pytaj, bo będę musiała się powoli zbierać. Moje koty na mnie czekają.
I tak trochę już u Gwen zabawiła, a wpadła tu po pracy, więc wizyta z założenia nie miała być długa. Musiała wrócić do swojego małego zwierzyńca, a także do innych czekających na nią w domu spraw.
Dziś też dowiadywała się nowych rzeczy, choć sama miała zamiar pozostać przy tradycyjnym ogrzewaniu kociołka płomykiem. Chociaż szanowała świat mugoli i ich zaradność, bardziej ufała światu który znała, zwłaszcza że magia wreszcie wróciła do stabilności. Znowu mogła pomagać sobie w codziennym funkcjonowaniu różdżką bez strachu, że zrobi sobie lub komuś krzywdę. Bardzo jej tego brakowało, bo mimo swojej tolerancyjnej postawy i wiary w równość lubiła być czarownicą. Nawet jeśli w urokach była kompletną lebiegą, to lubiła transmutację, a i zaklęcia użytkowe były u niej w częstym użyciu.
- Świat mugoli chyba rozwija się bardzo szybko, więc... kto wie? Podobno ciągle powstają nowe dziwne przedmioty, które mają im ułatwić życie. – Więc może stworzą kiedyś też lepsze kuchenki. Może kiedyś nadejdzie czas kiedy świat czarodziejów zaadaptuje kolejne mugolskie nowinki, ale nie działo się to często, bo magowie pozostawali dość konserwatywni, i to nawet ci tolerancyjni. Wielu promugolskich czarodziejów których znała nie miało pojęcia o świecie mugoli, ale chciało ich chronić przez zwykłą ludzką przyzwoitość.
- Niby nie, na mojej ulicy oprócz kilku magicznych rodzin są też mugole, ale jednak to dla mnie coś... obcego, no i mugolom trudno wytłumaczyć pewne... rzeczy w moim domu. Pomijając fakt że mugole nawet nie widzą mojego domu. Naprawdę świetnie radzę sobie bez tego – zapewniła, bo wizja sprowadzenia sobie do domu prądu i wpuszczenia do niego zamkniętych w kablach błyskawic brzmiała abstrakcyjnie, zwłaszcza że nie umiała się nim obsługiwać. Mugole naprawdę musieli mieć łeb do takich rzeczy, skoro potrafili okiełznać błyskawice i zamknąć je w takich lichych kabelkach. – Poza tym przy tylu zaklęciach, które ponakładała moja siostra, to obawiam się że technologia mugoli mogłaby nie działać.
Vera miała dużo większe zapędy paranoiczne od Charlie i jeszcze kilka miesięcy przed swoim zaginięciem zabezpieczyła ich wspólny dom, nałożyła też zaklęcie chroniące przed mugolami, nie z chęci dystansu, co dla bezpieczeństwa odkąd mugole zaczęli emanować anomalną mocą i stwarzać zagrożenie. Te zaklęcia raczej nie sprzyjałyby prądowi.
- Jasne, spróbuj – zachęciła ją, choć mina jej nieco zrzedła, gdy usłyszała nazwę eliksiru. Jako uczciwa obywatelka, stroniąca od nielegalnych działań (no cóż, pomijając przynależność do tajnej organizacji walczącej z obecnym porządkiem) zawsze brzydziła się sztuką trucicielstwa. Jeśli kiedyś w przeszłości warzyła mikstury trujące silniejsze niż niezbędny do zwalczania bahanek Bahanocyd, to po uwarzeniu w celach czysto naukowych pozbywała się ich, bo na pewno nie zamierzała nikogo truć. Nigdy jednak nie sięgała po te naprawdę plugawe i niebezpieczne, bo nawet naukowa ciekawość nie mogła sprawić, by jej moralność dopuściła zasadność tworzenia takich mikstur. Ale eliksir Dyńka kojarzył jej się raczej z korytarzami Hogwartu, skąd pamiętała sytuację, że ktoś w ramach psikusa potraktował tym eliksirem swoich szkolnych wrogów, którzy wylądowali później w skrzydle szpitalnym z dyniami zamiast głów i zostali szybko uleczeni. Był to więc raczej eliksir z kategorii złośliwych, podobnie jak lubiana przez zazdrosne o rywalki dziewczęta Grzybia Japa, nie dorównujący poziomem plugawości i niebezpieczeństwa truciznom z prawdziwego zdarzenia, zdolnym do wywołania poważnego rozstroju zdrowia.
- Kiedyś się zdarzyło, ale tylko w celach naukowych – zaznaczyła. Nigdy nie przyjmowała zamówień na szkodliwe eliksiry, nawet takie. Nie stosowała ich też wobec innych sama, ale przyszłość mogła przynieść konieczność poluzowania odrobinę moralności i uwarzenia dla potrzeb Zakonu czegoś, na co w normalnych czasach by się nie zdecydowała. Liczyła się z tym, nawet jeśli nie napawało jej to radością.
Niemniej jednak cierpliwie udzieliła Gwen rad, ufając, że panna Grey warzy tę miksturę tylko po to, by rozwijać umiejętności, a nie po to, by komuś zmienić głowę w dynię. Nieco ją zdziwił widok wielkiego serca krokodyla w posiadaniu tej młodej i miłej mugolaczki o artystycznej duszy, ale nie skomentowała tego ani słowem. Mikstura wydawała się mieć wręcz książkowy wygląd, zupełnie jakby dziewczyna miała wprawę w tego typu eliksirach, co mogło być dość niepokojące, ale z drugiej strony, nie podejrzewała tej zakręconej na punkcie mugoli dziewczyny o udział w czymś paskudnym. A jako mugolaczka musiała zapewne mieć jakieś sposoby obrony.
- Nie, nie mam przy sobie ingrediencji. Jeśli jeszcze potrzebujesz jakichś wskazówek co do warzenia to pytaj, bo będę musiała się powoli zbierać. Moje koty na mnie czekają.
I tak trochę już u Gwen zabawiła, a wpadła tu po pracy, więc wizyta z założenia nie miała być długa. Musiała wrócić do swojego małego zwierzyńca, a także do innych czekających na nią w domu spraw.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Tradycje należało szanować i czerpać z nich wiedzę, jednak to postęp sprawiał, że świat mógł się rozwijać. Gwen była artystką i jako taka miała po prostu dość otwarty umysł. Na pewno na jej podejścia miało wpływ życie w dwóch światach jednocześnie: poznała tyle dziwów, że po prostu musiała je zaakceptować. To chyba jednak nie było kluczowe. Była młodą i ciekawą świata dziewczyną, co nie uległoby zmianie niezależnie od tego, czy władała magią, czy nie, bądź też jaka krew płynęła w jej żyłach.
– Czy ja wiem, czy dziwne. – Podrapała się po głowie. – Właściwie one są całkiem normalne. – Wzruszyła ramionami. Charlie ich nie znała, nie rozumiała, więc dla niej mogły wydawać się nietypowe, ale chyba zdrowiej byłoby, gdyby dotarło do niej, że słowem „dziwne” określali je tylko będący w mniejszości czarodzieje.
Właściwie może powinna zabezpieczyć dom w mugolski sposób? Gdyby jakiś czarnoksiężnik chciałby włamać się do jej domu pewnie bardziej wystraszyłby się niemagicznych rzeczy, niż czarów. To mogło go skuteczniej powstrzymać. Gwen nie znała się jednak na magii na tyle dobrze, aby być pewną rzuconych na pomieszczenia czy budynki zaklęć. Zwłaszcza, że nie mieszkała w domu.
Przygryzła wargę.
– Jeśli schowałabyś oczy smoka i nienaturalnie wyglądające dla nich przedmioty, pewnie nie dziwiliby się szczególnie mocno. Zawsze możesz powiedzieć, że to dom po przodkach i albo nie chcesz go remontować, albo planujesz, albo cię nie stać. – Wzruszyła ramionami. – Chyba by to jakoś przeżyli i zaakceptowali.
W końcu domostwa czarodziejów naprawdę nie były aż tak dziwaczne, jak mogło się to Charlie wydawać. Dom to dom. Miał meble: stół, kanapę, szafki i kredensy. Kuchenki również: a to, że przestarzałe? Gwen, będąc mugolem w takim domu, prawdopodobnie tylko by się zaciekawiła, ale nie odczuwałaby strachu. Cóż, przynajmniej teraz jej się wydawało, że tak by było.
Eliksir wyszedł Gwen naprawdę sprawnie. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu, ciesząc się, że nie musiała tłumaczyć się przed Charlie ze swojego braku talentu. Sama ostatnio uwarzyła kilka trucizn i właściwie… nie czuła się z tym źle. Nie sięgała po naprawdę trujące eliksiry, a jedynie te, które mogą być co najwyżej psikusem. Warzyła je dla samej nauki, nie miała w tej chwili zamiaru ich wykorzystywać, a kto wie, co kiedyś może się jej przydać. Poza tym może Bojczuk zgodziłby się jej pozować z głową dyni? Chętnie by coś takiego namalowała, a znając chłopaka, ten naprawdę niemiałby nic przeciwko.
Skinęła głową.
– Nie będę cię w takim razie dłużej trzymać. Ale jakbyś miała trochę czasu po pracy to wiesz gdzie mieszkam. Jeśli dasz znać to może nawet spróbuje coś ugotować… Chociaż i tak znam tylko podstawy.
| z/t x2
– Czy ja wiem, czy dziwne. – Podrapała się po głowie. – Właściwie one są całkiem normalne. – Wzruszyła ramionami. Charlie ich nie znała, nie rozumiała, więc dla niej mogły wydawać się nietypowe, ale chyba zdrowiej byłoby, gdyby dotarło do niej, że słowem „dziwne” określali je tylko będący w mniejszości czarodzieje.
Właściwie może powinna zabezpieczyć dom w mugolski sposób? Gdyby jakiś czarnoksiężnik chciałby włamać się do jej domu pewnie bardziej wystraszyłby się niemagicznych rzeczy, niż czarów. To mogło go skuteczniej powstrzymać. Gwen nie znała się jednak na magii na tyle dobrze, aby być pewną rzuconych na pomieszczenia czy budynki zaklęć. Zwłaszcza, że nie mieszkała w domu.
Przygryzła wargę.
– Jeśli schowałabyś oczy smoka i nienaturalnie wyglądające dla nich przedmioty, pewnie nie dziwiliby się szczególnie mocno. Zawsze możesz powiedzieć, że to dom po przodkach i albo nie chcesz go remontować, albo planujesz, albo cię nie stać. – Wzruszyła ramionami. – Chyba by to jakoś przeżyli i zaakceptowali.
W końcu domostwa czarodziejów naprawdę nie były aż tak dziwaczne, jak mogło się to Charlie wydawać. Dom to dom. Miał meble: stół, kanapę, szafki i kredensy. Kuchenki również: a to, że przestarzałe? Gwen, będąc mugolem w takim domu, prawdopodobnie tylko by się zaciekawiła, ale nie odczuwałaby strachu. Cóż, przynajmniej teraz jej się wydawało, że tak by było.
Eliksir wyszedł Gwen naprawdę sprawnie. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu, ciesząc się, że nie musiała tłumaczyć się przed Charlie ze swojego braku talentu. Sama ostatnio uwarzyła kilka trucizn i właściwie… nie czuła się z tym źle. Nie sięgała po naprawdę trujące eliksiry, a jedynie te, które mogą być co najwyżej psikusem. Warzyła je dla samej nauki, nie miała w tej chwili zamiaru ich wykorzystywać, a kto wie, co kiedyś może się jej przydać. Poza tym może Bojczuk zgodziłby się jej pozować z głową dyni? Chętnie by coś takiego namalowała, a znając chłopaka, ten naprawdę niemiałby nic przeciwko.
Skinęła głową.
– Nie będę cię w takim razie dłużej trzymać. Ale jakbyś miała trochę czasu po pracy to wiesz gdzie mieszkam. Jeśli dasz znać to może nawet spróbuje coś ugotować… Chociaż i tak znam tylko podstawy.
| z/t x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 14 marca
Na dworze było coraz to cieplej; luty dobiegł końca, a słońce niespodziewanie jakby zyskało na swojej mocy. Gwen zaś mimo tego wcale nie było do śmiechu i radości. Wczoraj w jej domu niespodziewanie pojawiła się prawdziwa plaga bahanek. Panna Grey spotkała te stworzonka w Zoo i tam uznała je za naprawdę urocze. Niewielkie elfy były niegroźne, dopóki ktoś im nie przeszkadzał, a rudowłosa lubiła przesiadywać przy nich w ciszy. Zwykle szkicowała, popijając napar podany przez skrzaty domowe, tak samo, jak zrobiła to w trakcie spotkania z Philipą Moss.
Gdy jednak pojawiły się w jej domu, zorientowała się, czemu nikt ich nie lubi. Bahanki owocówki obsiadły wszystkie znajdujące się w kuchni owoce i nie pozwalały jej się do nich zbliżyć. Gwen widziała, że są agresywne i wolała nie ryzykować. Trzymała się od nich z daleka.
Gdy wróciła do domu z pracy, na stół w salonie położyła dwie gazety. Zdobyty „przypadkiem” „Prorok codzienny” i kupowana przez Gwen co jakiś czas „Czarownica” zawierały rady, które malarka mogła wykorzystać przy pozbywaniu się plagi stworzonek z domu. Nie potrafiła się jednak zdecydować na żadną z konkretnych metod. Nie chciała ich zabijać, choć musiała się ich pozbyć… I to jak najszybciej, bo nie stać jej było na codzienne jedzenie na mieście. Poza tym miała przecież psa! Nie chciała, aby niewielkie elfy skrzywdziły Betty.
Po szybkim przebraniu się w domowe spodnie i gruby sweter, siedziała nad otwartymi gazetami, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić i jaką metodę wybrać, dłonią mimowolnie głaszcząc coraz większego już szczeniaka. Betty leżała z głową na nogach swojej pani, przysypiając. Pewnie chciała wyjść na spacer, ale Gwen miała obecnie na głowie nieco inne zmartwienie.
Wtedy do uszu dziewczyny dotarł dzwonek. Podskoczyła, zaskoczona. Zmarszczyła brwi. Spodziewała się kogoś? Chyba nie. Może sąsiad potrzebuje cukru? Wzięła głęboki oddech. Ruszyła w stronę kuchni, zamykając do niej drzwi (ewentualny mugol nie powinien zobaczyć bahanek!) i podeszła do wyjścia z mieszkania. Nie zastanawiając się zbyt długo, otworzyła drzwi.
– Tak? – spytała jednocześnie, nieco poirytowana całą tą sytuacją z bahankami.
Na dworze było coraz to cieplej; luty dobiegł końca, a słońce niespodziewanie jakby zyskało na swojej mocy. Gwen zaś mimo tego wcale nie było do śmiechu i radości. Wczoraj w jej domu niespodziewanie pojawiła się prawdziwa plaga bahanek. Panna Grey spotkała te stworzonka w Zoo i tam uznała je za naprawdę urocze. Niewielkie elfy były niegroźne, dopóki ktoś im nie przeszkadzał, a rudowłosa lubiła przesiadywać przy nich w ciszy. Zwykle szkicowała, popijając napar podany przez skrzaty domowe, tak samo, jak zrobiła to w trakcie spotkania z Philipą Moss.
Gdy jednak pojawiły się w jej domu, zorientowała się, czemu nikt ich nie lubi. Bahanki owocówki obsiadły wszystkie znajdujące się w kuchni owoce i nie pozwalały jej się do nich zbliżyć. Gwen widziała, że są agresywne i wolała nie ryzykować. Trzymała się od nich z daleka.
Gdy wróciła do domu z pracy, na stół w salonie położyła dwie gazety. Zdobyty „przypadkiem” „Prorok codzienny” i kupowana przez Gwen co jakiś czas „Czarownica” zawierały rady, które malarka mogła wykorzystać przy pozbywaniu się plagi stworzonek z domu. Nie potrafiła się jednak zdecydować na żadną z konkretnych metod. Nie chciała ich zabijać, choć musiała się ich pozbyć… I to jak najszybciej, bo nie stać jej było na codzienne jedzenie na mieście. Poza tym miała przecież psa! Nie chciała, aby niewielkie elfy skrzywdziły Betty.
Po szybkim przebraniu się w domowe spodnie i gruby sweter, siedziała nad otwartymi gazetami, zastanawiając się, co z tym fantem zrobić i jaką metodę wybrać, dłonią mimowolnie głaszcząc coraz większego już szczeniaka. Betty leżała z głową na nogach swojej pani, przysypiając. Pewnie chciała wyjść na spacer, ale Gwen miała obecnie na głowie nieco inne zmartwienie.
Wtedy do uszu dziewczyny dotarł dzwonek. Podskoczyła, zaskoczona. Zmarszczyła brwi. Spodziewała się kogoś? Chyba nie. Może sąsiad potrzebuje cukru? Wzięła głęboki oddech. Ruszyła w stronę kuchni, zamykając do niej drzwi (ewentualny mugol nie powinien zobaczyć bahanek!) i podeszła do wyjścia z mieszkania. Nie zastanawiając się zbyt długo, otworzyła drzwi.
– Tak? – spytała jednocześnie, nieco poirytowana całą tą sytuacją z bahankami.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wariat. Spieszył pod znany mu już adres, jakoby wiedział, że odnajdzie tam oazę do swoich literackich entuzjazmów. Rzecz jasna, liczył na to, że uda mu się pozachwycać nad ostatnim znaleziskiem, ba! może nawet wdać się w swego rodzaju dyskusję. Sęk w tym, że nie wiedział, czy w ogóle była w domu. I czy miała ochotę na poddawanie rzeczonego dzieła krytyce, wysłuchując przy tym jego potoku słów. Zwykle tyle nie gadał, więc mogłaby przeżyć w tej kwestii szok; a to wszystko za sprawą wcale niedługiego tomiku mugolskiej poezji, którą nigdy się przecież nie interesował. Nie sięgał, bo nie rozumiał. Tym razem podjął to ryzyko i wbrew przewidywanej przez siebie frustracji, zdawał się być świadom tego, co czyta. Skomplikowana forma i tematyka, niby banalna, bo poruszana już przez wielu, jednak na tyle nieoczywista, że zmusiła go do refleksji. Sam fakt, że spróbował spojrzeć na te teksty dwojako powinien już wiele mówić. Zazwyczaj nie zastanawiał się nad treścią dwa razy; po prostu ją przyswajał, bez swojego subiektywnego ustosunkowania. Felietony w gazetach ani ckliwe powieści pozostawiały go obojętnym, a dotychczas nieznajomy mu rodzaj literacki go poruszył. Wzburzył, skłonił do przemyśleń, i to na tyle intensywnie, że postanowił odwiedzić Gwen. Miał nadzieję, że miast wyśmiać jego impulsywne pobudki, po prostu wysłucha tej, pewnie zgoła niespójnej i pogmatwanej, interpretacji. Nie miała wcale obowiązku poświęcać mu swojego czasu, stąd też nie nastawiał się na nic za bardzo. Jeśli zajdzie taka potrzeba, po prostu przetrawi sobie to wszystko sam. Chciał jednak usłyszeć cudze zdanie, cudze postrzeganie, trochę też usatysfakcjonowałoby go przekonanie, że słusznie to wszystko odebrał. Dotychczas drzemał w nim chyba ten emocjonalny świr, a ta wrażliwa strona jakby się zbudziła. Pewnie nie powinien jej nachodzić, by pobajdurzyć chwilę o tych paru zlepkach słów, ale nie byłby sobą, powstrzymując swoją impulsywną motywację. Stąd też zapukał do drzwi wejściowych, z tą nieznajomą u niego niecierpliwością.
Nie, wcale się niczego nie naćpał. To po prostu ten tomik poezji. Czasami zachowywał się jak zupełnie popieprzony.
- Gwen! - mruknął na jej widok z zadowoleniem, wstępując przez próg. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął cieniutką i niewielką książeczkę z twardą oprawą oraz minimalistyczną okładką. - Wypożyczyłem to parę dni temu i... Madon', to cholerstwo jest naprawdę dobre. Znasz? - wypalił, wciskając jej przedmiot w ręce, zdejmując jednocześnie buty i płaszcz. Swoją obecnością przywołał do przedpokoju Betty, na której widok szczerze się uśmiechnął.
Nie, wcale się niczego nie naćpał. To po prostu ten tomik poezji. Czasami zachowywał się jak zupełnie popieprzony.
- Gwen! - mruknął na jej widok z zadowoleniem, wstępując przez próg. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyjął cieniutką i niewielką książeczkę z twardą oprawą oraz minimalistyczną okładką. - Wypożyczyłem to parę dni temu i... Madon', to cholerstwo jest naprawdę dobre. Znasz? - wypalił, wciskając jej przedmiot w ręce, zdejmując jednocześnie buty i płaszcz. Swoją obecnością przywołał do przedpokoju Betty, na której widok szczerze się uśmiechnął.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie spodziewała się do tutaj. Nie widzieli się już od jakiegoś czasu i właściwie nie utrzymywali listownego kontaktu. Z resztą, Michael nie wyglądał na kogoś, kto pisałby zatrważającą ilość listów. Gwen wyobrażała go sobie raczej jako kogoś, kto wysyłałby krótkie i lakoniczne odpowiedzi, nawet odpisując na obszerną korespondencje.
– Och, cześć Michael – odpowiedziała, zaskoczona, schodząc z poirytowanego tonu. Scaletta może jej przeszkodził, ale przecież nie umyślnie.
Odsunęła się od drzwi, aby mógł wejść do środka. Michael był wyraźnie podekscytowany, jednak musiało minąć kilka chwil, nim dziewczyna dowiedziała się jaki był tego powód. Okładka, którą pokazał jej mężczyzna, nic jej nie mówiła. Nie była w końcu żadnym znawcą literatury, a poezji po prostu nie czytała. Ani tej mugolskiej, ani czarodziejskiej. Jeśli miała wybór, wolała sięgnąć po romans czy kryminał. Ewentualnie bardziej naukową pozycję – jako artystka, musiała być przecież możliwie wykształcona!
– Ja… nie… chyba nie, wybacz – powiedziała, nieco nerwowym tonem. Jej dłoń nerwowo powędrowała w stronę głowy. – Przepraszam, ale chyba jesteś trochę nie w po…
Słowa Gwen przerwał dźwięk odbijającej się od zamkniętych drzwi kuchni bahanki. Betty, nie zwracając szczególnej uwagi na Scalettę, pomachała ogonem, obszczekując wejście do sąsiedniego pomieszczenia. Nie dotarło do niej jeszcze, że hałasy wywołują niekoniecznie sympatyczne stworzonka.
Wzięła głęboki oddech.
– Zalęgły się u mnie bahanki – odparła, zrezygnowała. – Przepraszam, ale nawet nie mam jak ci zrobić herbaty… Możesz wejść do salonu jak chcesz. Ale ja muszę się zorientować, jak się ich pozbyć – wyjaśniła. – Jeszcze zrobią krzywdę Betty…
Spojrzenie dziewczyny powędrowało w stronę stołu w salonie, na którym leżały gazety. Jeszcze nawet nie zdążyła ich przejrzeć, ale naprawdę miała nadzieję, że dziś uda jej się pozbyć szkodników. Gościna nie pozwalała jej jednak bezpośrednio wyprosić znajomego, szczególnie, że wpadł do niej tak entuzjastycznie. Och, jeszcze by pomyślał, że Gwen przestała go lubić, albo nie ma ochoty na przyjmowanie gości! Na to nie mogła przecież pozwolić. Gościnność była absolutną podstawą. Z reszta, panna Grey nie lubiła samotności i naprawdę wolałaby, aby Scaletta został. Przez przyzwoitość wolałaby jednak nie wplątywać go w polowanie na bahanki.
– Och, cześć Michael – odpowiedziała, zaskoczona, schodząc z poirytowanego tonu. Scaletta może jej przeszkodził, ale przecież nie umyślnie.
Odsunęła się od drzwi, aby mógł wejść do środka. Michael był wyraźnie podekscytowany, jednak musiało minąć kilka chwil, nim dziewczyna dowiedziała się jaki był tego powód. Okładka, którą pokazał jej mężczyzna, nic jej nie mówiła. Nie była w końcu żadnym znawcą literatury, a poezji po prostu nie czytała. Ani tej mugolskiej, ani czarodziejskiej. Jeśli miała wybór, wolała sięgnąć po romans czy kryminał. Ewentualnie bardziej naukową pozycję – jako artystka, musiała być przecież możliwie wykształcona!
– Ja… nie… chyba nie, wybacz – powiedziała, nieco nerwowym tonem. Jej dłoń nerwowo powędrowała w stronę głowy. – Przepraszam, ale chyba jesteś trochę nie w po…
Słowa Gwen przerwał dźwięk odbijającej się od zamkniętych drzwi kuchni bahanki. Betty, nie zwracając szczególnej uwagi na Scalettę, pomachała ogonem, obszczekując wejście do sąsiedniego pomieszczenia. Nie dotarło do niej jeszcze, że hałasy wywołują niekoniecznie sympatyczne stworzonka.
Wzięła głęboki oddech.
– Zalęgły się u mnie bahanki – odparła, zrezygnowała. – Przepraszam, ale nawet nie mam jak ci zrobić herbaty… Możesz wejść do salonu jak chcesz. Ale ja muszę się zorientować, jak się ich pozbyć – wyjaśniła. – Jeszcze zrobią krzywdę Betty…
Spojrzenie dziewczyny powędrowało w stronę stołu w salonie, na którym leżały gazety. Jeszcze nawet nie zdążyła ich przejrzeć, ale naprawdę miała nadzieję, że dziś uda jej się pozbyć szkodników. Gościna nie pozwalała jej jednak bezpośrednio wyprosić znajomego, szczególnie, że wpadł do niej tak entuzjastycznie. Och, jeszcze by pomyślał, że Gwen przestała go lubić, albo nie ma ochoty na przyjmowanie gości! Na to nie mogła przecież pozwolić. Gościnność była absolutną podstawą. Z reszta, panna Grey nie lubiła samotności i naprawdę wolałaby, aby Scaletta został. Przez przyzwoitość wolałaby jednak nie wplątywać go w polowanie na bahanki.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Mało kto powinien spodziewać się od niego jakiegoś listu. Zwłaszcza tych wylewnych, bo na papierze ograniczał treść równie mocno, co w mowie. Nie robił tego specjalnie, po prostu wolał słuchać, niż sam gadać jak najęty. O ile nie miał w tym wszystkim jakiegoś interesu; gdyby zaszła taka potrzeba, pewnie i byłby w stanie pieprzyć głupoty ile wlezie, niezależnie od tego, jak bardzo by się z tym wszystkim nie zgadzał. Poglądy zawsze można było zmienić, a zasady nagiąć, jeśli sytuacja i środowisko tego wymagało. Stąd też pewnie mógłby zostać sojusznikiem organizacji, która znacząco odbiegała od jego osobistego postrzegania. Po prostu był jak elastyczne ciasto na makaron, które jest nijakie i obojętne, dopóki nie uformujesz z niego jakiegoś konkretnego kształtu. A mimo tego, wcale nie dbał o obowiązujące reguły i konwenanse, zważywszy chociażby na jego skrzywiony kręgosłup moralny. Gotowość do nadania struktury przestawała mieć w tym względzie jakiekolwiek znaczenie, bo bardziej liczył się fakt, że przy produkcji masy zaistniał błąd, przez co ta straciła na jakości.
Nawet jeśli nie znała tytułu, Michael twierdził, że powinna się nim zainteresować. Ona, jako właśnie rzeczona artystka, mogłaby znaleźć w tych kilku utworach inspirację. Zwłaszcza, że tomik został podzielony na sekcje, a w każdej z nich znajdywał się wiersz o innej tematyce. Te, które poruszały problemy polityczne zainteresowały go chyba najbardziej. I po ostatniej, dość osobliwej, dyskusji, Scaletta machinalnie pomyślał o niej. Bo to właśnie ją dręczył ten ustrojowy kryzys i niemożliwe poczucie beznadziei. Nie wiedział, czy przez upływ czasu uległo to zmianom, ale ostatnim razem, próby przemówienia jej do rozsądku miały raczej zerowy wymiar. Brakowało jej dystansu i była w tym wszystkim zdecydowanie zbyt naiwna; może teraz było inaczej, od ich rozmowy minęły przeszło dwa miesiące, a życie mogło wzbogacić się o nowe doświadczenia, niekoniecznie te z pozytywnym wydźwiękiem.
- Bahanki? - powtórzył po niej, zerkając w stronę szczeniaka. Rzeczywiście, czytał o nich ostatnimi dniami dość sporo w prasie, jakoby pojawiła się jakaś ich plaga, czy coś takiego. Sam na szczęście nie musiał się z nimi męczyć, ale gdyby przyszłoby mu rozwiązywać ten problem, pewnie pokusiłby się o zadymienie mieszkania tym syfem, który jakiś czas temu mieszał sobie z tytoniem. Nie żeby był jakimś tego koneserem, po prostu chciał się zorientować, co tak naprawdę wciska tym wszystkim szumowinom. Wyobraźnia może i lepiej działała, ale też zrobił się bardziej skłonny do palnięcia jakiejś głupoty, więc wielkim fanem suszu nie został. Zresztą był zdania, że najlepszy rozum to ten czysty, nieskalany żadnymi używkami. Tego się trzymał, dlatego po lubiane przez siebie wino sięgał rzadko, a tymi skrętami jakoś bardzo się nie frasował.
- Pomogę ci - zaoferował, nie dając jej chwili na ewentualny sprzeciw. Chwilowo zapomniał już o tej poezji, ale to i może nawet dobrze, bo Gwen jeszcze wzięłaby go za jakiegoś świra. Teraz już tylko interesował się tym, jak pozbędą się tych irytujących elfików z kuchni dziewczyny.
Nawet jeśli nie znała tytułu, Michael twierdził, że powinna się nim zainteresować. Ona, jako właśnie rzeczona artystka, mogłaby znaleźć w tych kilku utworach inspirację. Zwłaszcza, że tomik został podzielony na sekcje, a w każdej z nich znajdywał się wiersz o innej tematyce. Te, które poruszały problemy polityczne zainteresowały go chyba najbardziej. I po ostatniej, dość osobliwej, dyskusji, Scaletta machinalnie pomyślał o niej. Bo to właśnie ją dręczył ten ustrojowy kryzys i niemożliwe poczucie beznadziei. Nie wiedział, czy przez upływ czasu uległo to zmianom, ale ostatnim razem, próby przemówienia jej do rozsądku miały raczej zerowy wymiar. Brakowało jej dystansu i była w tym wszystkim zdecydowanie zbyt naiwna; może teraz było inaczej, od ich rozmowy minęły przeszło dwa miesiące, a życie mogło wzbogacić się o nowe doświadczenia, niekoniecznie te z pozytywnym wydźwiękiem.
- Bahanki? - powtórzył po niej, zerkając w stronę szczeniaka. Rzeczywiście, czytał o nich ostatnimi dniami dość sporo w prasie, jakoby pojawiła się jakaś ich plaga, czy coś takiego. Sam na szczęście nie musiał się z nimi męczyć, ale gdyby przyszłoby mu rozwiązywać ten problem, pewnie pokusiłby się o zadymienie mieszkania tym syfem, który jakiś czas temu mieszał sobie z tytoniem. Nie żeby był jakimś tego koneserem, po prostu chciał się zorientować, co tak naprawdę wciska tym wszystkim szumowinom. Wyobraźnia może i lepiej działała, ale też zrobił się bardziej skłonny do palnięcia jakiejś głupoty, więc wielkim fanem suszu nie został. Zresztą był zdania, że najlepszy rozum to ten czysty, nieskalany żadnymi używkami. Tego się trzymał, dlatego po lubiane przez siebie wino sięgał rzadko, a tymi skrętami jakoś bardzo się nie frasował.
- Pomogę ci - zaoferował, nie dając jej chwili na ewentualny sprzeciw. Chwilowo zapomniał już o tej poezji, ale to i może nawet dobrze, bo Gwen jeszcze wzięłaby go za jakiegoś świra. Teraz już tylko interesował się tym, jak pozbędą się tych irytujących elfików z kuchni dziewczyny.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Na całe szczęście, Michael zrezygnował z mówienia o poezji. Gwen naprawdę nie miała do tego głowy. Sprawa bahanek była zbyt zajmująca dla głowy młodej czarownicy, która samodzielnie musiała poradzić sobie z inwazją szkodników. Gdyby w domu choćby mieszkał ktoś z jej rodziny! A tak? Musiała zająć się tym samodzielnie.
– Tak, bahanki – potwierdziła. – Są naprawdę okropne… odwiedzałam ogród zoologiczny i tam też były… ale tam były miłe. A te! Jakby coś je opętało! Nie chcą odejść, siedzą tylko przy owocach, te gniją, a ja nie mogę nawet ich wyrzucić, bo mnie atakują – powiedziała z irytacją w głosie. Czuła się trochę oszukana. Naprawdę wierzyła w te małe stworzonka i myślała, że potrafi się z nimi obchodzić. Jak się jednak okazało, chyba nigdy się tak nie myliła. Chyba będzie musiała przyznać rację pannie Moss, choć jednocześnie nie sądziła, że kiedykolwiek ponownie na nią wpadnie.
Zmarszczyła brwi. Nie chciała wymuszać na mężczyźnie pomocy. I tak już przy ich poprzednim spotkaniu Scaletta został obarczony jej narzekaniem. Nie chciała, aby miał ją za kogoś, kto wiecznie szuka pomocy u innych. Z drugiej jednak strony miała świadomość tego, że ta pomoc jednak często jej się przydaje. Była tylko człowiekiem i miała wrażenie, że ludzie, jako całe społeczeństwo, dużo lepiej radzą sobie w grupie. Ona zdecydowanie nie była wyjątkiem.
– Nie musisz… – powiedziała niepewnie, po chwili jednak dodając: – Ale jak chcesz… to chodź, mam gazety, może w nich znajdzie się jakaś wskazówka.
Ruszyła w stronę salonu, zajmując miejsce na kanapie. Otworzyła „Czarnownicę” i zaczęła ją wertować, jednocześnie przesuwając „Proroka codziennego” w stronę Michaela. Po chwili na twarzy dziewczyny pojawił się krzywy grymas.
– Och, fuj, pająki. To chyba nie jest dobry pomysł… Colloshoo chyba jest zbyt czasochłonne… Dobrze, że Drętwota działa, ale ech, chyba nie ma sensu traktować nim każdej z osobna… prawda?
Westchnęła.
– Chyba wolę nie korzystać z tych metod. Ufam „Czarownicy” w kwestii magicznej mody, ale… chyba nie są specjalistami od zwalczania szkodników. – Podrapała się po głowie, po czym spojrzała w stronę znajomego: – A „Prorok” co tam pisze?
– Tak, bahanki – potwierdziła. – Są naprawdę okropne… odwiedzałam ogród zoologiczny i tam też były… ale tam były miłe. A te! Jakby coś je opętało! Nie chcą odejść, siedzą tylko przy owocach, te gniją, a ja nie mogę nawet ich wyrzucić, bo mnie atakują – powiedziała z irytacją w głosie. Czuła się trochę oszukana. Naprawdę wierzyła w te małe stworzonka i myślała, że potrafi się z nimi obchodzić. Jak się jednak okazało, chyba nigdy się tak nie myliła. Chyba będzie musiała przyznać rację pannie Moss, choć jednocześnie nie sądziła, że kiedykolwiek ponownie na nią wpadnie.
Zmarszczyła brwi. Nie chciała wymuszać na mężczyźnie pomocy. I tak już przy ich poprzednim spotkaniu Scaletta został obarczony jej narzekaniem. Nie chciała, aby miał ją za kogoś, kto wiecznie szuka pomocy u innych. Z drugiej jednak strony miała świadomość tego, że ta pomoc jednak często jej się przydaje. Była tylko człowiekiem i miała wrażenie, że ludzie, jako całe społeczeństwo, dużo lepiej radzą sobie w grupie. Ona zdecydowanie nie była wyjątkiem.
– Nie musisz… – powiedziała niepewnie, po chwili jednak dodając: – Ale jak chcesz… to chodź, mam gazety, może w nich znajdzie się jakaś wskazówka.
Ruszyła w stronę salonu, zajmując miejsce na kanapie. Otworzyła „Czarnownicę” i zaczęła ją wertować, jednocześnie przesuwając „Proroka codziennego” w stronę Michaela. Po chwili na twarzy dziewczyny pojawił się krzywy grymas.
– Och, fuj, pająki. To chyba nie jest dobry pomysł… Colloshoo chyba jest zbyt czasochłonne… Dobrze, że Drętwota działa, ale ech, chyba nie ma sensu traktować nim każdej z osobna… prawda?
Westchnęła.
– Chyba wolę nie korzystać z tych metod. Ufam „Czarownicy” w kwestii magicznej mody, ale… chyba nie są specjalistami od zwalczania szkodników. – Podrapała się po głowie, po czym spojrzała w stronę znajomego: – A „Prorok” co tam pisze?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
On i bezinteresowna chęć pomocy. Rzadkość, ale bynajmniej nie ewenement, zważywszy na ostatnie okoliczności. Być może te poczucie bezradności, z jakim zmagała się ostatnio w jego towarzystwie, zdołało pobudzić ten zmysł empatii. Nie należało jednak spodziewać się w tej kwestii jakichś trwałych zmian - rzeczona wyrozumiałość miała raczej kształt nietrwałego pozytonium. Może też po prostu doszedł do wniosku, że nie zwinie swoich manatków, kiedy to już przekroczył próg i usłyszał o problemie. Taka ignorancja byłaby srogą przesadą, nawet dla niego. Stąd też od razu zanegował jej słowa, milcząc i kręcąc wymownie głową. Kto wie, jeszcze okaże się, że wyganianie tych owocówek to całkiem zabawny proces. Zapewne nie będzie mu do śmiechu, jeśli ich ugryzienia okazałyby się jakkolwiek toksyczne; ale z drugiej strony, zawsze powtarzał, że na coś trzeba umrzeć. Zgon od irytujących owadów żrących owoce brzmiał jednak dość komicznie, pomimo kryjącą się za tym sformułowaniem powagą sytuacji. Skierował się za nią do salonu, w którym popijali ostatnio herbatkę, dyskutując o panującym aktualnie reżimie. Znów zdawała się być w niespecjalnie zadowolonym humorze; podejrzewał jednak, że tym razem wynikało to z obecności bahanek, aniżeli beznadziejnej sprawy narodowej. Usiadł sobie wygodnie, w ręce biorąc podsuniętą mu prasę. Gazetkę, za której posiadanie czy rozprowadzanie wyznaczano konkretne sankcje. Trochę treści, obiektywnie poprawnej moralnie, nieocenzurowanej, niepodporządkowanej; kilkanaście stron zapełnionego tekstem pergaminu, które wzburzają rządzącymi. Scaletta nie frasował się raczej dostępem do tej nielegalnej prawdy, bo był świadomym czytelnikiem. Nie chciał zwiększać i tak towarzyszącego mu w życiu ryzyka; nie ulegał też propagandzie, pozostając wątpliwym co do wiarygodności tego zakłamanego pieprzenia, wszak zwykle z Prorokiem styczności nie miał. Zawiesił wzrok na gablocie poświęconej zwalczaniu plagi, błądząc spojrzeniem od lewej do prawej. Właściwie to podali jedną propozycję, radząc przy okazji, by wystrzegać się jakichś tam czarnomagicznych rożków.
- Tak naprawdę to podali jedną opcję - stwierdził, patrząc z powrotem na uprzednio czytany paragraf. - Eliksir słodkiego snu lub uspokajający. Pozostawiasz w otwartych fiolkach, on się ulatnia i usypia bahanki - sparafrazował, po czym złożył kartki w swoich naturalnych zagięciach. - Szczerze mówiąc żadna z tych rzeczy brzmi raczej średnio. No ale chyba któraś musi zadziałać, co nie?
- Tak naprawdę to podali jedną opcję - stwierdził, patrząc z powrotem na uprzednio czytany paragraf. - Eliksir słodkiego snu lub uspokajający. Pozostawiasz w otwartych fiolkach, on się ulatnia i usypia bahanki - sparafrazował, po czym złożył kartki w swoich naturalnych zagięciach. - Szczerze mówiąc żadna z tych rzeczy brzmi raczej średnio. No ale chyba któraś musi zadziałać, co nie?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Podrapała się po brodzie, myśląc nad tym, co z tymi bahankami zrobić. Na całe szczęście dzięki wsparciu Scaletty nie była w tym samotna. To wprawdzie z jednej strony dawało jej poczucie, że wykorzystuje młodego mężczyznę, ale z drugiej Gwen czuła się dzięki temu pewniej. Wychowana w patriarchalnym społeczeństwie, wolała mieć u swojego boku mężczyznę. Choćby na chwilę, choćby tylko po to, by pomógł jej z problemem.
Wysłuchała słów Michaela, sięgając dłonią po gazetę.
– Pokaż – powiedziała, delikatnie zabierając mu „Proroka”. Westchnęła. – Faktycznie, to wszystko brzmi jakoś tak… niepewnie.
Naprawdę wolałaby znaleźć jeden, konkretny sposób… Sprawdzony i pewny. Niestety, nie miała się kogo poradzić, a zawarte w prasie rady były jedynymi, do których miała dostęp. Michael, gdyby znał inną metodę, na pewno by jakąś jej przekazał, prawda?
Poprawiła włosy, wysyłając w stronę Michaela nieco nerwowy uśmiech. Niech nie myśli, że ona jest taka ponura!
– Mimo wszystko, ten eliksir chyba brzmi najbardziej… bezpiecznie. Tylko musiałabym go uwarzyć. Mam u góry pracownie. Idziesz ze mną? – spytała. – Jakbym spowodowała wybuch to przynajmniej będzie miał kto mnie ratować – dodała, na pozór żartobliwie.
Nie czekając szczególnie na reakcję Michaela, wstała z miejsca. Ruchy dziewczyny były nienaturalnie szybkie i nerwowe. Naprawdę chciała jak najszybciej coś z tymi bahankami zrobić. Podeszła pod klapę, która prowadziła na piętro i otworzyła ją krótkim ruchem różdżki. Na zewnątrz natychmiast wypadła drabinka, po której Gwen się wspięła. Betty, która podążyła za swoją właścicielką, natychmiast położyła się tuż obok niej.
Podeszła do miejsca, w którym regularnie warzyła eliksiry. Włączyła kuchenkę i szybko przygotowała kociołek oraz podstawowe składniki. Eliksir słodkiego snu należał do tych najprostszych i miała nadzieję, że uwarzy go bez problemu, już za pierwszym podejściem. Chwyciła bezoar, który miała zamiar wykorzystać jako serce. Wrzuciła go do kociołka, dodając cynamon, pióro gołębia, czarną jagodę oraz melisę. Zamieszała w kociołku, mając nadzieję, że nie zawiedzie się na swoich umiejętnościach. Przy Charlene warzenie eliksirów szło jej całkiem sprawnie, ale w dalszym ciągu nie była pewna swoich talentów, szczególnie gdy ktoś mógł patrzeć na jej ręce.
Wysłuchała słów Michaela, sięgając dłonią po gazetę.
– Pokaż – powiedziała, delikatnie zabierając mu „Proroka”. Westchnęła. – Faktycznie, to wszystko brzmi jakoś tak… niepewnie.
Naprawdę wolałaby znaleźć jeden, konkretny sposób… Sprawdzony i pewny. Niestety, nie miała się kogo poradzić, a zawarte w prasie rady były jedynymi, do których miała dostęp. Michael, gdyby znał inną metodę, na pewno by jakąś jej przekazał, prawda?
Poprawiła włosy, wysyłając w stronę Michaela nieco nerwowy uśmiech. Niech nie myśli, że ona jest taka ponura!
– Mimo wszystko, ten eliksir chyba brzmi najbardziej… bezpiecznie. Tylko musiałabym go uwarzyć. Mam u góry pracownie. Idziesz ze mną? – spytała. – Jakbym spowodowała wybuch to przynajmniej będzie miał kto mnie ratować – dodała, na pozór żartobliwie.
Nie czekając szczególnie na reakcję Michaela, wstała z miejsca. Ruchy dziewczyny były nienaturalnie szybkie i nerwowe. Naprawdę chciała jak najszybciej coś z tymi bahankami zrobić. Podeszła pod klapę, która prowadziła na piętro i otworzyła ją krótkim ruchem różdżki. Na zewnątrz natychmiast wypadła drabinka, po której Gwen się wspięła. Betty, która podążyła za swoją właścicielką, natychmiast położyła się tuż obok niej.
Podeszła do miejsca, w którym regularnie warzyła eliksiry. Włączyła kuchenkę i szybko przygotowała kociołek oraz podstawowe składniki. Eliksir słodkiego snu należał do tych najprostszych i miała nadzieję, że uwarzy go bez problemu, już za pierwszym podejściem. Chwyciła bezoar, który miała zamiar wykorzystać jako serce. Wrzuciła go do kociołka, dodając cynamon, pióro gołębia, czarną jagodę oraz melisę. Zamieszała w kociołku, mając nadzieję, że nie zawiedzie się na swoich umiejętnościach. Przy Charlene warzenie eliksirów szło jej całkiem sprawnie, ale w dalszym ciągu nie była pewna swoich talentów, szczególnie gdy ktoś mógł patrzeć na jej ręce.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Nie czuł się wykorzystywany. I raczej też nie powinien, zważywszy na to, że sam tę pomoc zaoferował, nie wnikając już w przyczynę tych działań. Czy chodziło tu o przestrzeganie wymaganych społecznie konwenansów, czy rzeczona obecność wynikała z czystej sympatii, nie stanowiło w tej materii istotnego aspektu. Zresztą, to jego wsparcie zapewne i tak będzie znikome. Nie wiedział, który sposób przepędzenia bahanek był tym najskuteczniejszym, a jeśli Gwen pokusi się o uwarzenie eliksiru, będzie mógł jedynie stać z boku i obserwować jej ruchy. W ostateczności właśnie tak było; podążył za nią na piętro, choć nie zamierzał się jakkolwiek wtrącać. Gdyby się na tym znał, zapewne wyglądałoby to inaczej. Angażował się tylko w kwestiach, na których temat miał choćby minimalne pojęcie. Stąd też względem większości dyskusji pozostawał raczej bierny, wszak nie był zwolennikiem pieprzenia od rzeczy. I rzeczywiście, o eliksirach wiedział niewiele, pomimo tego, że przez wiele lat były jednym z elementów w jego szkolnym planie zajęć. Nie ma to jednak zbyt wielkiego odniesienia wobec jego aktualnej wiedzy w tymże zagadnieniu (jak i zresztą każdym innym, zważywszy na jego lekceważące podejście do nauki). Gotować też zbytnio nie potrafi, a wrzucanie ingrediencji do kociołka niejako właśnie przypomina to nieszczęsne stanie przy garach; w każdym razie, pozbycie się nieproszonych gości zależało już tylko od właścicielki mieszkania, bowiem Scaletta, pomimo dobrych chęci, nie posiadał potrzebnych w tym działaniu umiejętności. Przyglądał się jej zgoła poddenerwowanym ruchom w milczeniu, zastanawiając się czy to rozwiązanie w ogóle ma rację bytu. Gdyby woń mikstury okazała się być bezskuteczną, w zanadrzu miał jeszcze jeden pomysł, z którym zapoznał się przy okazji lektury tej propagandowej gazetki - Walczącego Maga. Nie rozważał go natomiast zupełnie poważnie, bo kto normalny marnowałby ten drogocenny susz na kondensowaniu jego pozostałości w mieszkaniu, tylko po to by pozbyć się jakiejś niesfornej plagi owocówek? Dużo bardziej opłacałoby mu się je sprzedać, aniżeli zużywać w formie kadzidła, którym on sam nawet by się nie nasycił. Jego sakiewka zwykle zawierała w sobie skromną ilość tych kradzionych sykli, więc z natury nie był skłonny do hojności. Póki co wciąż miał jednak cichą wiarę, że pierwsza próba okaże się zarazem tą ostatnią.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W pomieszczeniu rozniósł się słodki zapach eliksiru. Ten niewątpliwie się udał, choć przez chwilę Gwen zwątpiła w swoje zdolności. Najwyraźniej cudza obecność działała na jej korzyść. Może to motywowało ją do skupienia? Chociaż z drugiej strony być może dzięki temu po prostu pozbywała się podświadomego lęku przed spaleniem mieszkania. W końcu to było całkiem poważne przeżycie.
– Chyba się udało – powiedziała z delikatnym uśmiechem, przelewając eliksir do fiolek. – Wyszły mi dwie porcje… jakby coś poszło nie tak, zawsze jest druga – powiedziała, chowając jedno opakowanie do szuflady, a drugie wciąż mocno trzymając w dłoni.
Spojrzała na Scalettę, wyraźnie nad czymś myśląc.
– Właściwie jak to zrobić tak… no… porządnie? – Przygryzła policzek. – Na pewno Betty musi pójść do salonu. Albo łazienki. I trzeba pozamykać drzwi, wejść tam jak najprędzej… Może sama powinnam się prześlizgnąć, jeszcze cię ugryzą…
Nie chciała narażać swojego gościa na szwank. Zwłaszcza, że przecież co nieco o bahankach wiedziała. Co prawda nie była specjalistą, ale przecież w ostatnim czasie sporo czytała o magicznych stworzeniach, nie raz odwiedziła też zoo. Miała więc przynajmniej cień szansy, że próba podłożenia eliksiru jej się powiedzie. Scaletta być może miał wiedzę na temat magicznych stworzeń (nie znała go na tyle, by móc to stwierdzić), ale był jej gościem, a nadmiar ludzi wokół mógł irytować stworzonka.
Czekała jednak, aż mężczyzna wyrazi swoją opinię. Nie chciała urazić jego męskiej dumy. Nigdy wcześniej nie była też w podobnej sytuacji i wsparcie – nawet kogoś, kogo ledwo znała – było zdecydowanie pomocne. Zwłaszcza, że Michael wydawał się ostoją spokoju i zrównoważenia, tak inną od Gwen, której nastrój zmieniał się prędzej od brytyjskiej pogody i która zbyt często zastanawiała się nad swoimi ruchami. W końcu nigdy nie chciała urazić tych, na których choć trochę jej zależało.
Wysłuchawszy słów Michaela, ruszyła w stronę drabinki. Eliksir schowała do kieszeni: przez materiał czuła ciężar i chłód szkła. Przeszło jej przez myśl, że czarodziejom zdecydowanie przydałby się pas na fiolki. Mógłby je zabezpieczać, trzymać w jednym miejscu… a zarówno medycy, jak i autorzy mogliby je mieć pod ręką. Ciekawe, czemu nigdy czegoś takiego nie widziała? Może nikt na to wcześniej nie wpadł? Albo nie było to tak praktyczne rozwiązanie, jak jej się w tym momencie wydawało?
– Chyba się udało – powiedziała z delikatnym uśmiechem, przelewając eliksir do fiolek. – Wyszły mi dwie porcje… jakby coś poszło nie tak, zawsze jest druga – powiedziała, chowając jedno opakowanie do szuflady, a drugie wciąż mocno trzymając w dłoni.
Spojrzała na Scalettę, wyraźnie nad czymś myśląc.
– Właściwie jak to zrobić tak… no… porządnie? – Przygryzła policzek. – Na pewno Betty musi pójść do salonu. Albo łazienki. I trzeba pozamykać drzwi, wejść tam jak najprędzej… Może sama powinnam się prześlizgnąć, jeszcze cię ugryzą…
Nie chciała narażać swojego gościa na szwank. Zwłaszcza, że przecież co nieco o bahankach wiedziała. Co prawda nie była specjalistą, ale przecież w ostatnim czasie sporo czytała o magicznych stworzeniach, nie raz odwiedziła też zoo. Miała więc przynajmniej cień szansy, że próba podłożenia eliksiru jej się powiedzie. Scaletta być może miał wiedzę na temat magicznych stworzeń (nie znała go na tyle, by móc to stwierdzić), ale był jej gościem, a nadmiar ludzi wokół mógł irytować stworzonka.
Czekała jednak, aż mężczyzna wyrazi swoją opinię. Nie chciała urazić jego męskiej dumy. Nigdy wcześniej nie była też w podobnej sytuacji i wsparcie – nawet kogoś, kogo ledwo znała – było zdecydowanie pomocne. Zwłaszcza, że Michael wydawał się ostoją spokoju i zrównoważenia, tak inną od Gwen, której nastrój zmieniał się prędzej od brytyjskiej pogody i która zbyt często zastanawiała się nad swoimi ruchami. W końcu nigdy nie chciała urazić tych, na których choć trochę jej zależało.
Wysłuchawszy słów Michaela, ruszyła w stronę drabinki. Eliksir schowała do kieszeni: przez materiał czuła ciężar i chłód szkła. Przeszło jej przez myśl, że czarodziejom zdecydowanie przydałby się pas na fiolki. Mógłby je zabezpieczać, trzymać w jednym miejscu… a zarówno medycy, jak i autorzy mogliby je mieć pod ręką. Ciekawe, czemu nigdy czegoś takiego nie widziała? Może nikt na to wcześniej nie wpadł? Albo nie było to tak praktyczne rozwiązanie, jak jej się w tym momencie wydawało?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Słodki, ciężki i intensywny aromat rozniósł się w pomieszczeniu, finalnie docierając też do niego.
Zapewne to tylko zwidy, dziwne wrażenie spowodowane świadomością przyrządzanego eliksiru tak na niego podziałało. Bynajmniej nie pozostawiło go obojętnym wobec przygotowanej mikstury; zdawał się być jeszcze bardziej ospały, spokojny i obojętny niż zawsze. Trwał tak w tym letargu, w ciszy obserwując jej ruchy i ciecz w kociołku, aż do momentu, gdy milczenie zaburzone zostało przez słowa Gwen.
- Oby - odpowiedział ze szczerą nadzieją (i lekką chrypą) w głosie. Czuł się zobowiązany do pomocy; przekroczył próg mieszkania w takim, a nie innym momencie. I choć zwykle nie podejmował się większości działań bezinteresownie, w tym przypadku musiało być inaczej. W końcu chodziło o nią, o Gwen, którą zdążył polubić i której względnie ufał. To w zupełności mu wystarczyło. Zresztą jak do tej pory jedynie kręcił się bez celu, bo na warzeniu eliksirów się nie znał. Mógł za to odpowiadać za odkorkowanie eliksiru w skażonej szkodnikami kuchni. Nie żeby odczuwał silną potrzebę zaprezentowania swojej heroistycznej postawy; chodziło raczej o dobrowolną propozycję, na którą w wyniku sympatii do dziewczyny mógłby się zdecydować. Znał bowiem dobrze swoje umiejętności, zwłaszcza te nabyte w wyniku codziennych kieszonkowych kradzieży. Nawet jeśli mógł wydawać się zbyt kanciasty i duży, niemalże nieforemny, kompletnie niedopasowany do jakichkolwiek zwinnych czynności, finalnie potrafił być naprawdę sprytny. Czystym na to dowodem mógłby być fakt ówczesnej obecności w niewielkiej pracowni, wszakże bez tego sprytu dawno już pewnie zostałby ukarany. Grey nie miała jednak wiedzy na temat jego regularnych występków wbrew prawu, więc powinny wystarczyć jej zwykłe zapewnienia.
- Nie, nie, ja się tym zajmę - odrzekł stanowczo, ruszając za nią w stronę drabinki. Szkło fiolki zniknęło w materiale kieszeni dziewczyny. Po zejściu na dół nie powstrzymywał się od żądań; odebrał od niej miksturę niemal od razu. Nie interesowało go jej podejście, prawdopodobna mina niezadowolenia czy, wręcz przeciwnie, wymowny uśmiech; po prostu chciał to załatwić, a później ewentualnie napić się z Gwen herbaty.
Plan był prosty - Scaletta zamierzał wślizgnąć się do środka, postawić eliksir gdzieś w centralnej części pokoju, odkorkować fiolkę i wrócić z powrotem na korytarzyk, szczelnie zamykając za sobą drzwi.
Fa tutto schifo cazzo* wybrzmiało w jego głowie, gdy wkroczył do kuchni, w rękach ściskając chłodną szyjkę szklanego flakonu.
*Fa tutto schifo cazzo. - Wszystko, kurwa, mi się nie podoba.
Zapewne to tylko zwidy, dziwne wrażenie spowodowane świadomością przyrządzanego eliksiru tak na niego podziałało. Bynajmniej nie pozostawiło go obojętnym wobec przygotowanej mikstury; zdawał się być jeszcze bardziej ospały, spokojny i obojętny niż zawsze. Trwał tak w tym letargu, w ciszy obserwując jej ruchy i ciecz w kociołku, aż do momentu, gdy milczenie zaburzone zostało przez słowa Gwen.
- Oby - odpowiedział ze szczerą nadzieją (i lekką chrypą) w głosie. Czuł się zobowiązany do pomocy; przekroczył próg mieszkania w takim, a nie innym momencie. I choć zwykle nie podejmował się większości działań bezinteresownie, w tym przypadku musiało być inaczej. W końcu chodziło o nią, o Gwen, którą zdążył polubić i której względnie ufał. To w zupełności mu wystarczyło. Zresztą jak do tej pory jedynie kręcił się bez celu, bo na warzeniu eliksirów się nie znał. Mógł za to odpowiadać za odkorkowanie eliksiru w skażonej szkodnikami kuchni. Nie żeby odczuwał silną potrzebę zaprezentowania swojej heroistycznej postawy; chodziło raczej o dobrowolną propozycję, na którą w wyniku sympatii do dziewczyny mógłby się zdecydować. Znał bowiem dobrze swoje umiejętności, zwłaszcza te nabyte w wyniku codziennych kieszonkowych kradzieży. Nawet jeśli mógł wydawać się zbyt kanciasty i duży, niemalże nieforemny, kompletnie niedopasowany do jakichkolwiek zwinnych czynności, finalnie potrafił być naprawdę sprytny. Czystym na to dowodem mógłby być fakt ówczesnej obecności w niewielkiej pracowni, wszakże bez tego sprytu dawno już pewnie zostałby ukarany. Grey nie miała jednak wiedzy na temat jego regularnych występków wbrew prawu, więc powinny wystarczyć jej zwykłe zapewnienia.
- Nie, nie, ja się tym zajmę - odrzekł stanowczo, ruszając za nią w stronę drabinki. Szkło fiolki zniknęło w materiale kieszeni dziewczyny. Po zejściu na dół nie powstrzymywał się od żądań; odebrał od niej miksturę niemal od razu. Nie interesowało go jej podejście, prawdopodobna mina niezadowolenia czy, wręcz przeciwnie, wymowny uśmiech; po prostu chciał to załatwić, a później ewentualnie napić się z Gwen herbaty.
Plan był prosty - Scaletta zamierzał wślizgnąć się do środka, postawić eliksir gdzieś w centralnej części pokoju, odkorkować fiolkę i wrócić z powrotem na korytarzyk, szczelnie zamykając za sobą drzwi.
Fa tutto schifo cazzo* wybrzmiało w jego głowie, gdy wkroczył do kuchni, w rękach ściskając chłodną szyjkę szklanego flakonu.
*Fa tutto schifo cazzo. - Wszystko, kurwa, mi się nie podoba.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Przedpokój
Szybka odpowiedź