Przedpokój
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przedpokój
Przedpokój w mieszkaniu Gwen jest stosunkowo jasnym i obszernym pomieszczeniem. Jego ściany są pokryte tapetą w delikatne roślinne wzory, a podłoga ma dokładnie taką samą barwę, co ta znajdująca się w salonie. Po wejściu goście moją zobaczyć trzy pary drzwi. Te na prawo prowadzą do kuchni, na wprost – do łazienki, a po lewej do salonu. Jeśli ktoś uniesie oczy, zobaczy w suficie klapę. Po jej otwarciu można wysunąć drabinkę, prowadzącą do pracowni i sypialni dziewczyny.
W pomieszczeniu nie ma zbyt wielu przedmiotów. Na podłodze leży wycieraczka, a po lewej od drzwi stoi wieszak na ubrania oraz miejsce do odkładania butów. Kawałek dalej znajduje się tylko niewielka komoda, na której dziewczyna układa kwiaty, książki i lampki. Tuż nad nią, na ścianie, wisi niewielkie, ozdobne lustro z dwóch stron obwieszone świecznikami.
W pomieszczeniu nie ma zbyt wielu przedmiotów. Na podłodze leży wycieraczka, a po lewej od drzwi stoi wieszak na ubrania oraz miejsce do odkładania butów. Kawałek dalej znajduje się tylko niewielka komoda, na której dziewczyna układa kwiaty, książki i lampki. Tuż nad nią, na ścianie, wisi niewielkie, ozdobne lustro z dwóch stron obwieszone świecznikami.
Gwen może nie była najbardziej sprawna fizycznie i prawdopodobieństwo, że pod wpływem stresu wywoła w kuchni niezłe zamieszanie było dość duże, ale naprawdę nie chciała narażać kogokolwiek na ryzyko ugryzienia przez bahanki. Gdy jednak stanęli w przedpokoju i dziewczyna wyciągnęła z kieszeni fiolkę, Michael nie dał jej wyboru, tłumiąc jej wszelki opór. W końcu rudowłosa poddała się. Przygryzła wargę.
– Tylko pamiętaj, by uważać. Nie denerwuj ich, bądź ostrożny. Mogą bronić owoców i nie lubią hałasu i gwałtownych ruchów. Jak by co, wal drętwotą. Iii… krzycz, jakby coś się działo, ich ugryzienia są naprawdę niebezpieczne – powiedziała, wyraźnie zmartwiona.– Nie zostawię otwartych drzwi, mogłyby się rozejść po całym domu. Jakby zaczęły atakować to po prostu się wycofaj.
Skoro bahanki już się u niej zadomowiły to wolała je trzymać w jednym pomieszczeniu. Spotkanie Betty z małymi, elfopodobnymi stworzonkami, mogłoby się naprawdę źle skończyć.
Nim Michael wszedł do środka, Gwen zamknęła psa w łazience i podłożyła szybko szmaty pod wszystkie drzwi, poza tymi prowadzącymi do kuchni. Tak na wszelki wypadek, choć w gruncie rzeczy podejrzewała, że to niepotrzebna i nadzwyczajna ostrożność.
Betty wyraźnie nie podobało się, że tkwi w zamknięciu. Szczeniak prędko zaczął domagać się wypuszczenia, drapiąc drzwi. Gwen nie przejmowała się tym szczególnie. Bezpieczeństwo pieska było dla niej ważniejsze, a porysowany przedmiot można było wymienić albo naprawić krótkim „repero”.
Wpuściła Michaela do środka, kątem oka widząc stado bahanek krążące wokół półmisku z psującymi się już i w połowie zjedzonymi owocami. Wzięła głęboki oddech, posłała mężczyźnie ostatnie spojrzenie i zatrzasnęła drzwi.
Zaczęła liczyć do pięćdziesięciu. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Jeśli skończy, nim Michael podłoży specyfik, wejdzie do środka. Dla świętego spokoju wyciągnęła różdżkę, gotowa zareagować w każdej chwili. Nie sądziła, aby jej środki ostrożności były przesadne. Nie bała się zwierząt, ale miała pełną świadomość, na co naraża znajomego. Bahanki naprawdę mogły wyrządzić sporą krzywdę, a te, które zadomowiły się w jej domu, wydawały się szczególnie agresywne. Oby Scaletta sobie poradził i podłożył ten eliksir szybko i sprawnie.
– Tylko pamiętaj, by uważać. Nie denerwuj ich, bądź ostrożny. Mogą bronić owoców i nie lubią hałasu i gwałtownych ruchów. Jak by co, wal drętwotą. Iii… krzycz, jakby coś się działo, ich ugryzienia są naprawdę niebezpieczne – powiedziała, wyraźnie zmartwiona.– Nie zostawię otwartych drzwi, mogłyby się rozejść po całym domu. Jakby zaczęły atakować to po prostu się wycofaj.
Skoro bahanki już się u niej zadomowiły to wolała je trzymać w jednym pomieszczeniu. Spotkanie Betty z małymi, elfopodobnymi stworzonkami, mogłoby się naprawdę źle skończyć.
Nim Michael wszedł do środka, Gwen zamknęła psa w łazience i podłożyła szybko szmaty pod wszystkie drzwi, poza tymi prowadzącymi do kuchni. Tak na wszelki wypadek, choć w gruncie rzeczy podejrzewała, że to niepotrzebna i nadzwyczajna ostrożność.
Betty wyraźnie nie podobało się, że tkwi w zamknięciu. Szczeniak prędko zaczął domagać się wypuszczenia, drapiąc drzwi. Gwen nie przejmowała się tym szczególnie. Bezpieczeństwo pieska było dla niej ważniejsze, a porysowany przedmiot można było wymienić albo naprawić krótkim „repero”.
Wpuściła Michaela do środka, kątem oka widząc stado bahanek krążące wokół półmisku z psującymi się już i w połowie zjedzonymi owocami. Wzięła głęboki oddech, posłała mężczyźnie ostatnie spojrzenie i zatrzasnęła drzwi.
Zaczęła liczyć do pięćdziesięciu. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Jeśli skończy, nim Michael podłoży specyfik, wejdzie do środka. Dla świętego spokoju wyciągnęła różdżkę, gotowa zareagować w każdej chwili. Nie sądziła, aby jej środki ostrożności były przesadne. Nie bała się zwierząt, ale miała pełną świadomość, na co naraża znajomego. Bahanki naprawdę mogły wyrządzić sporą krzywdę, a te, które zadomowiły się w jej domu, wydawały się szczególnie agresywne. Oby Scaletta sobie poradził i podłożył ten eliksir szybko i sprawnie.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Wysłuchał ze spokojem, przyswajając wypowiadane przez nią słowa, choć nie zaangażował się w to emocjonalnie. Nawet jeśli któryś z tych szkodników by go ukąsił, nie było potrzeby się zamartwiać - przecież istniało antidotum. Znacznie istotniejszym aspektem, przynajmniej w jego postrzeganiu, było pozbycie się tej plagi. Dzięki Bogu to nie w jego kuchni kłębiła się teraz chmara bahanek; nie mniej jednak częściowo czuł się odpowiedzialny za wynik całej misji. Nie był perfekcjonistą, choć w kwestii rzeczy, dla niego, ważnych lubił się starać. Teraz miał swój cel i dążył do jego realizacji. Nawet jeśli nie rozchodziło się o jego zgniłe owoce, jego zasłony czy jego kuchnię.
- Po prostu tam wejdę i wrócę. Bez komplikacji - zapewnił, mimo wszystko zachowując kamienną twarz. Bynajmniej głos nie brzmiał tak zupełnie surowo - zezwolił sobie na minimalnie ironiczny ton, częściowo bez celu, częściowo dla rozluźnienia atmosfery. Obrócił fiolkę z miksturą w palcach, przyglądając się jego fioletowej barwie. Sekundę później już go nie było; pozostawił za sobą jedynie zapach dymu tytoniowego, zmieszany z tanimi męskimi perfumami, oraz dźwięk zamykanych drzwi.
Ilość bahanek początkowo go przeraziła. Natychmiast dobył różdżki, coby to przypadkiem nie paść ofiarą którejś z nich, chwilowo zapominając o trzymanym w ręce flakonie. Przypomniał sobie o nim dopiero kilkanaście sekund później, gdy zorientował się, że nie powinien przecież tak sterczeć. Przynajmniej został bezszelestnym, dzięki czemu stworzenia nie zaczęły go atakować; póki co pozostawały zainteresowane owocami w półmisku, które zaczynały już żyć swoim życiem. Zrobił dwa kroki do przodu, w lewej ręce trzymając eliksir; w prawej natomiast ściskał różdżkę w taki sposób, by być w stanie odkorkować butelkę kciukiem i palcem wskazującym. Zapach zgnilizny i wilgoci zintensyfikował się wraz ze zbliżeniem się do stołu. Wraz z nim znacznie wyraźniejszy stał się też odgłos trzepoczących skrzydeł. Wiedząc, że dotarł do drewnianego kantu ławy, otworzył fiolkę i pozostawił na stole. Nie wiedział, jak szybko zdąży uśpić stworzenia, ani w jakim tempie będzie się ulatniał, więc w następnej sekundzie był już przy drzwiach kuchni. Chciał opuścić kuchnię niezauważalnie; gromada szkodników zdołała jednak przekonać się o jego obecności, w związku czym przy nacisku na klamkę ponownie usłyszał ten znajomy dźwięk skrzydełek. Zwinnie przedostał się na korytarzyk, z przekonaniem, że znajdującą się w pobliżu bahankę pozostawił w kuchni.
Mylił się.
- Po prostu tam wejdę i wrócę. Bez komplikacji - zapewnił, mimo wszystko zachowując kamienną twarz. Bynajmniej głos nie brzmiał tak zupełnie surowo - zezwolił sobie na minimalnie ironiczny ton, częściowo bez celu, częściowo dla rozluźnienia atmosfery. Obrócił fiolkę z miksturą w palcach, przyglądając się jego fioletowej barwie. Sekundę później już go nie było; pozostawił za sobą jedynie zapach dymu tytoniowego, zmieszany z tanimi męskimi perfumami, oraz dźwięk zamykanych drzwi.
Ilość bahanek początkowo go przeraziła. Natychmiast dobył różdżki, coby to przypadkiem nie paść ofiarą którejś z nich, chwilowo zapominając o trzymanym w ręce flakonie. Przypomniał sobie o nim dopiero kilkanaście sekund później, gdy zorientował się, że nie powinien przecież tak sterczeć. Przynajmniej został bezszelestnym, dzięki czemu stworzenia nie zaczęły go atakować; póki co pozostawały zainteresowane owocami w półmisku, które zaczynały już żyć swoim życiem. Zrobił dwa kroki do przodu, w lewej ręce trzymając eliksir; w prawej natomiast ściskał różdżkę w taki sposób, by być w stanie odkorkować butelkę kciukiem i palcem wskazującym. Zapach zgnilizny i wilgoci zintensyfikował się wraz ze zbliżeniem się do stołu. Wraz z nim znacznie wyraźniejszy stał się też odgłos trzepoczących skrzydeł. Wiedząc, że dotarł do drewnianego kantu ławy, otworzył fiolkę i pozostawił na stole. Nie wiedział, jak szybko zdąży uśpić stworzenia, ani w jakim tempie będzie się ulatniał, więc w następnej sekundzie był już przy drzwiach kuchni. Chciał opuścić kuchnię niezauważalnie; gromada szkodników zdołała jednak przekonać się o jego obecności, w związku czym przy nacisku na klamkę ponownie usłyszał ten znajomy dźwięk skrzydełek. Zwinnie przedostał się na korytarzyk, z przekonaniem, że znajdującą się w pobliżu bahankę pozostawił w kuchni.
Mylił się.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Chciała w pełni wierzyć w zapewnienie Michaela, ale za słabo go znała, aby mu w pełni ufać i wiedzieć, jakie dokładnie ma kompetencje. Dlatego, stojąc pod drzwiami własnej kuchni, trzęsła się w niepewności, licząc i wsłuchując się w dźwięki dobiegające z kuchni.
Tych jednak zbyt wiele nie było. Scaletta, jak na tak wysokiego i muskularnego mężczyznę, poruszał się całkiem sprawnie i cicho. Właśnie kończyła liczenie, gdy drzwi do kuchni niespodziewanie otworzyły się. Gwen, wciąż ściskając różdżkę w ręku, natychmiast ruszyła się, próbując mu pomóc zamknąć drzwi. Do jej uszu dotarło brzęczenie skrzydeł bahanek, a malarka wolała nie wypuszczać żadnej na zewnątrz.
Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, panna Grey spojrzała na Scalettę. Wyglądało na to, że nic mu się nie stało.
– Udało się? – spytała, bardziej dla ukojenia własnych nerwów. Nie miał buteleczki w dłoni, a twarz Michaela nie wyrażała smutku, mogła więc założyć, że wszystko poszło zgodnie z planem. – Może… możemy pójść do kawiarni, jest tu niedaleko. Zaczekamy chwilę, aż eliksir zadziała – zaproponowała. Pomógł jej bez wahania i naraził dla niej własne zdrowie. Kawa zdecydowanie mu się należała.
Wtedy właśnie do uszu dziewczyny dobiegło brzęczenie. Zagubiona bahanka-uciekinierka, która – zdezorientowana – prawdopodobnie przeleciała na drugi koniec przepokoju, właśnie wracała w ich stronę. Oczy dziewczyny powiększyły się ze zdziwienia. W dłoni wciąż jednak trzymała różdżkę i mimo wszystko, przecież wiedziała, jak ją używać.
Bez chwili wahania uniosła kawałek drewna i wycelowała ją w lecące stworzenie. Nie będzie jej się wkurzona bahanka kręcić po przedpokoju!
– Drętwota! – wykrzyknęła, korzystając z rady „Czarownicy”. Być może nie było większego sensu w traktowaniu tym urokiem wszystkich bahanek w kuchni, ale na tę jedną chyba zaklęcie powinno zadziałać… o ile jej umiejętności ukażą się wystarczające i różdżka nie odmówi posłuszeństwa. Wszak zdarzało jej się to nie raz, nawet w trakcie pojedynków, w których była zwykle zupełnie skupiona właśnie na rzucaniu czarów. A przecież dopiero co wymieniała zdania ze znajomym, co sprawiało, że głową, mimo wszystko, była gdzieś indziej.
Tych jednak zbyt wiele nie było. Scaletta, jak na tak wysokiego i muskularnego mężczyznę, poruszał się całkiem sprawnie i cicho. Właśnie kończyła liczenie, gdy drzwi do kuchni niespodziewanie otworzyły się. Gwen, wciąż ściskając różdżkę w ręku, natychmiast ruszyła się, próbując mu pomóc zamknąć drzwi. Do jej uszu dotarło brzęczenie skrzydeł bahanek, a malarka wolała nie wypuszczać żadnej na zewnątrz.
Gdy tylko drzwi się zatrzasnęły, panna Grey spojrzała na Scalettę. Wyglądało na to, że nic mu się nie stało.
– Udało się? – spytała, bardziej dla ukojenia własnych nerwów. Nie miał buteleczki w dłoni, a twarz Michaela nie wyrażała smutku, mogła więc założyć, że wszystko poszło zgodnie z planem. – Może… możemy pójść do kawiarni, jest tu niedaleko. Zaczekamy chwilę, aż eliksir zadziała – zaproponowała. Pomógł jej bez wahania i naraził dla niej własne zdrowie. Kawa zdecydowanie mu się należała.
Wtedy właśnie do uszu dziewczyny dobiegło brzęczenie. Zagubiona bahanka-uciekinierka, która – zdezorientowana – prawdopodobnie przeleciała na drugi koniec przepokoju, właśnie wracała w ich stronę. Oczy dziewczyny powiększyły się ze zdziwienia. W dłoni wciąż jednak trzymała różdżkę i mimo wszystko, przecież wiedziała, jak ją używać.
Bez chwili wahania uniosła kawałek drewna i wycelowała ją w lecące stworzenie. Nie będzie jej się wkurzona bahanka kręcić po przedpokoju!
– Drętwota! – wykrzyknęła, korzystając z rady „Czarownicy”. Być może nie było większego sensu w traktowaniu tym urokiem wszystkich bahanek w kuchni, ale na tę jedną chyba zaklęcie powinno zadziałać… o ile jej umiejętności ukażą się wystarczające i różdżka nie odmówi posłuszeństwa. Wszak zdarzało jej się to nie raz, nawet w trakcie pojedynków, w których była zwykle zupełnie skupiona właśnie na rzucaniu czarów. A przecież dopiero co wymieniała zdania ze znajomym, co sprawiało, że głową, mimo wszystko, była gdzieś indziej.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
- Chyba tak. Zostawiłem eliksir, wedle instrukcji z Proroka, ale nie wiem... - przerwał, skupiwszy się na dobiegającym go z którejś ze stron dźwiękiem. Początkowo zagłuszył go głos Gwen, jednak chwilowe milczenie też nie pomogło w identyfikacji jego źródła. Sądząc, że coś zdecydowanie mu się przesłyszało, dokończył myśl: - czy zadziała. - Spojrzał na dziewczynę, przysłuchując się jej słowom. Wizja możliwości wypicia kawy nie zdążyła w zupełności przyćmić jego umysłu, bowiem ponownie dotarł do niego ten znajomy odgłos trzepoczących skrzydeł. Tym razem nie brał pod uwagę opcji, iż mogłyby być to zwidy; zmieszana mina znajomej była wystarczającym dowodem na to, że coś musi być nie tak. Te cholerne bzyczenie było coraz to głośniejszym. Michael, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, ponownie dobył różdżki, rozpaczliwie rozglądając się po przedpokoju. Niemal w tym samym momencie co Grey zdołał zauważyć zbliżającą się do nich bahankę. Niespecjalnie wiedział, jak winien zareagować w takiej sytuacji, wszak początkowo jedynie usunął się z drogi szkodnika. Gwendolyn zaatakowała go Drętwotą; sprytne stworzenie zdołało jednak uchronić się przed działaniem inkantacji, gwałtownie zmieniając tor swojego lotu. Kierowała się teraz w stronę dziewczyny, co wzbudziło w Michaelu potrzebę zareagowania. W obawie o to, że trafi zaklęciem w Gwen, z namysłem wycelował koniec różdżki w owada.
- Drętwota! - powiedział wyraźnie, posyłając urok w stronę bahanki. Miał nadzieję, że siła zaklęcia okaże się wystarczająca do tego, by elfik upadł sparaliżowany na podłogę. Wziął na siebie zadanie z umieszczeniem eliksiru; choć wykonał je bez szwanku, pozwolił wpuścić to do korytarzyka, narażając w ten sposób Gwen. Niestety nie miał nigdy pewności co do swoich magicznych umiejętności; szczególnie okres anomalii odzwyczaił go od posługiwania się mocami. W razie gdyby zaklęcie nie zadziałało, Scaletta zamierzał odwrócić uwagę stworzenia od Gwen i jakoś przyciągnąć go do siebie.
- Drętwota! - powiedział wyraźnie, posyłając urok w stronę bahanki. Miał nadzieję, że siła zaklęcia okaże się wystarczająca do tego, by elfik upadł sparaliżowany na podłogę. Wziął na siebie zadanie z umieszczeniem eliksiru; choć wykonał je bez szwanku, pozwolił wpuścić to do korytarzyka, narażając w ten sposób Gwen. Niestety nie miał nigdy pewności co do swoich magicznych umiejętności; szczególnie okres anomalii odzwyczaił go od posługiwania się mocami. W razie gdyby zaklęcie nie zadziałało, Scaletta zamierzał odwrócić uwagę stworzenia od Gwen i jakoś przyciągnąć go do siebie.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Różdżka odmówiła Gwen posłuszeństwa. Była za mało skupiona, zdecydowanie. Z rdzenia nie wydostał się nawet najdrobniejszy błysk, para, czy w ogóle… cokolwiek. Mogła ćwiczyć i ćwiczyć, a magia i tak nie chciała jej słuchać. Pracowała za mało? Czy może jej mugolskie pochodzenie naprawdę blokowało jej zdolności? W końcu w każdej plotce czy stereotypie jest ziarno prawdy.
Na szczęście w nieszczęściu nie miała czasu na rozważanie swoich talentów. Bahanka leciała prosto na nich i niewiele brakowało, aby zaatakowała ją bądź Scalettę. Michael okazał się jednak zdolniejszy od Gwen. Czar się udał i stworzonko z drętwym plaskiem wylądowało na ziemi. Rudowłosa wciągnęła głośno powietrze, schowała różdżkę i pochyliła się nad ciałkiem. Chwyciła bahankę w dłonie.
– Teraz to już naprawdę wiszę ci kawę – stwierdziła, podnosząc się. Fioletowy, włochaty elf wisiał, trzymany za jedno z odnóży.
Wyciągnęła szmaty z drzwi i wypuściła Betty z łazienki. Piesek był wyraźnie zadowolony z tego, że znów widzi swoją właścicielkę oraz Michaela, jednak jego radość nie trwała długo. Gwen zagoniła swoją podopieczną do salonu (tam przynajmniej miała więcej miejsca) i chwyciła płaszcz.
– Coś wcześniej mówiłeś o jakiejś książce? – zagadnęła, zakładając buty. – W kawiarni tuż za rogiem mają dużo książek… tak w ogóle. Możemy tam pójść, pewnie ci się spodoba – zaproponowała.
Lubiła to miejsce. Było niewielkie, choć zawsze przepełnione. W końcu znajdowali się w ścisłym centrum miasta, nieomijanym przez turystów. Gwen czasem jednak rozmawiała z właścicielem, który przepadał za jej pracami, dzięki czemu nawet, jeśli wszystkie stoliki były pełne, on w jakiś sposób znajdował miejsce dla młodej malarki. Panna Grey miała jednak nadzieję, że tym razem po prostu spokojnie usiądą. O takiej godzinie wewnątrz nie powinno być nadmiaru gości.
Gwen właśnie otwarła drzwi, gdy Betty zaczęła drapać w drzwi z salonu.
– Pójdziemy na spacer jak wrócę, Bet – oznajmiła pieskowi, zachęcając Michaela do opuszczenia mieszkania. Pół godziny przecież wytrzyma! I tak musieli wrócić na Aldermanbury w miarę szybko, aby sprawdzić, czy bahanki na pewno pozasypiały.
| zt x2
Na szczęście w nieszczęściu nie miała czasu na rozważanie swoich talentów. Bahanka leciała prosto na nich i niewiele brakowało, aby zaatakowała ją bądź Scalettę. Michael okazał się jednak zdolniejszy od Gwen. Czar się udał i stworzonko z drętwym plaskiem wylądowało na ziemi. Rudowłosa wciągnęła głośno powietrze, schowała różdżkę i pochyliła się nad ciałkiem. Chwyciła bahankę w dłonie.
– Teraz to już naprawdę wiszę ci kawę – stwierdziła, podnosząc się. Fioletowy, włochaty elf wisiał, trzymany za jedno z odnóży.
Wyciągnęła szmaty z drzwi i wypuściła Betty z łazienki. Piesek był wyraźnie zadowolony z tego, że znów widzi swoją właścicielkę oraz Michaela, jednak jego radość nie trwała długo. Gwen zagoniła swoją podopieczną do salonu (tam przynajmniej miała więcej miejsca) i chwyciła płaszcz.
– Coś wcześniej mówiłeś o jakiejś książce? – zagadnęła, zakładając buty. – W kawiarni tuż za rogiem mają dużo książek… tak w ogóle. Możemy tam pójść, pewnie ci się spodoba – zaproponowała.
Lubiła to miejsce. Było niewielkie, choć zawsze przepełnione. W końcu znajdowali się w ścisłym centrum miasta, nieomijanym przez turystów. Gwen czasem jednak rozmawiała z właścicielem, który przepadał za jej pracami, dzięki czemu nawet, jeśli wszystkie stoliki były pełne, on w jakiś sposób znajdował miejsce dla młodej malarki. Panna Grey miała jednak nadzieję, że tym razem po prostu spokojnie usiądą. O takiej godzinie wewnątrz nie powinno być nadmiaru gości.
Gwen właśnie otwarła drzwi, gdy Betty zaczęła drapać w drzwi z salonu.
– Pójdziemy na spacer jak wrócę, Bet – oznajmiła pieskowi, zachęcając Michaela do opuszczenia mieszkania. Pół godziny przecież wytrzyma! I tak musieli wrócić na Aldermanbury w miarę szybko, aby sprawdzić, czy bahanki na pewno pozasypiały.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Przecierał oczy ze zmęczenia, kiedy w okolicach godziny szesnastej pojawił się w tym miejscu, w tym domu, niezbyt zadowolony, że w ogóle musi tu być. Ale miał plan i był to plan na jego miarę - genialny. Jedyne czego oczekiwał to niewielkiego wsparcia, ale i tak nie miał najmniejszego zamiaru wprowadzać młodej malarki w tajniki swojego postępowania. Przyszedł tu w celu biznesowym i własnie tyle miała wiedzieć. Z resztą, gdyby nie jego brat, nawet nie próbowałaby się zjawić. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest profesjonalnym malarzem, ale jego umiejętności rysunku były na tyle dobre, by mógł sobie skonstruować zadowalający rysunek projektowy, przyznać trzeba było, że jednak portfolio to naprawdę ważna sprawa, gdy się projektuje na własną rękę. W dodatku Steffen absolutnie by go zamęczył, gdyby chociaż nie spróbował zagadać do dziewczyny. No więc miał umówić spotkanie, i chyba umówił, a niejaka panna Grey miała się go dzisiaj spodziewać. Nie był pewien czy się spóźnił czy nie... Nie lubił liczenia czasu co do minuty. Ważne, że był, prawda?
Pierwszym wrażeniem też niezbyt się przejmował, choć mogło być... różne. Wysoki, bardzo chudy mężczyzna o zmęczonym spojrzeniu i rozczochranych włosach, ubrany elegancko, aczkolwiek niedbale, bo nie wyprasował nawet koszuli z racji tego, że po prostu... nie lubił prasować. Nawet nie miał żelazka i zawsze o tym zapomniał, w pewnych momentach było już nawet za późno, żeby o tym myśleć. Wziął ze sobą teczkę z przybornikiem, portfolio i próbkami swoich wytworów. Na szczęście nie musiał też podróżować specjalnie daleko, dawno nie opuszczał Londynu poza krótkimi odwiedzinami u rodziców. I chyba byłoby to okropnie niewygodne, żeby łapać Błędnego jeszcze tylko po to, by zrobić coś, na co nawet niespecjalnie miał ochotę. Wolał nie uwzględniać innych ludzi w swoich projektach, nie czułby się do końca niezależny w takim wypadku. A to była tylko próba, którą chciał wykorzystać... Tak dla powodzenia swojego małego interesu. Inaczej przecież nie stanie się znany!
Zapukał do drzwi i po chwili oczekiwania zostały one otwarte. Przyjrzał się oceniającym spojrzeniem rudowłosej dziewczynie.
- Dzień dobry. Will Cattermole, miło mi. - Przedstawił się od razu, lekko się skłaniając. Miał nadzieję, że nie pomyli go z jakimś akwizytorem, nie przywykł do podróżowania z aktówką.
Gdy skontaktował się z nią brat Steffena, natychmiast zgodziła się z nim spotkać. Jeśli tylko miała chwilę, nie odmawiała potencjalnym klientom, a Will przecież był po części jej znajomym, prawda? Brat jej współpracownika nie był przecież zupełnie obcą osobą, nawet, jeśli nigdy wcześniej go nie spotkała.
Jak to jednak miała w zwyczaju, nie czekała na przybycie mężczyzny zupełnie biernie. Wszystko było już przygotowane na przybycie gościa. Gwen upięła włosy i ubrała się w prostą, ale schludną niebieską sukienkę. Nie chcąc jednak czekać, przeglądała podręcznik do obrony przed czarną magią. Z jednej strony po to, by trochę się podszkolić, z drugiej – by poszukać ewentualnych ciekawych symboli i ilustracji, które mogłaby przemycić do swojej sztuki. Podręcznik miał sporo schematów, które mogły kiedyś jej się przydać.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, czy Will się spóźnia, czy nie. Gdy ktoś do niej przychodził, nieszczególnie pilnowała czasu. Zwykle była gotowa nieco wcześniej, by następnie zająć się sobą w oczekiwaniu na gościa. Gdy więc mężczyzna zadzwonił do drzwi, a Betty – czując, że ktoś nowy zaraz wejdzie do środka – zaszczekała ze dwa razy, Gwen podniosła się spokojnie z kuchni, zostawiając otwartą książkę.
Otworzyła drzwi z grzecznym uśmiechem. Nie do końca spodziewała się tak wysokiego i jednocześnie tak szczupłego mężczyzny, który niczym nie kojarzył jej się ze Streffenem. No, może poza ciemnymi włosami. Trzymana w ręku aktówka nadawała mu oficjalnego wyglądu, choć – biorąc pod uwagę po co się spotkali – dziewczyna wcale nie była nią zaskoczona.
– Dzień dobry. Zapraszam, niech pan wejdzie do środka – powiedziała, zapraszając mężczyznę. Krążąca po przedpokoju Betty zamiatała ogonem, ale w trzymała w miarę grzeczny dystans od gościa. – Tutaj może pan zostawić rzeczy – wskazała wieszak – a potem zapraszam do salonu. – Gestem wskazała miejsce na swoje prawo.
Zaczekała grzecznie, aż mężczyzna zdejmie wierzchnie odzienie, a następnie zaczęła go prowadzić do salonu, nie wpuszczając do środka Betty. Psiak mógłby im tylko przeszkadzać, a to przecież nie było towarzyskie spotkanie. Pomieszczenie, jak na Gwen, było wyjątkowo uporządkowane. Zniknęły walające się wszędzie szkice, za to o nogi stoliku była oparta teczka z pracami. Na samym blacie stała zaś zastawa z parującą herbatą, zaczarowaną tak, by nie wystygła do końca aż do przybycia gościa. Dziewczyna gestem zaprosiła Willa do zajęcia miejsca przy stoliku.
– Mam nadzieję, że u Steffena wszystko w porządku? – spytała grzecznie, wiedząc, że Will przybył do niej właśnie z powodu polecenia brata. Nie widziała się ze współpracownikiem od dłuższego czasu, więc pytanie było jak najbardziej na miejscu. – I na czym panu dokładnie zależy? W korespondencji był pan całkiem tajemniczy – powiedziała, unosząc brew i przekrzywiając lekko głowę. Ton głosu dziewczyny był miły i grzeczny, choć pobrzmiewała w nim nutka radości. Gwen miała tego dnia dobry humor. To chyba przez tą wczorajszą wycieczkę do kina.
Jak to jednak miała w zwyczaju, nie czekała na przybycie mężczyzny zupełnie biernie. Wszystko było już przygotowane na przybycie gościa. Gwen upięła włosy i ubrała się w prostą, ale schludną niebieską sukienkę. Nie chcąc jednak czekać, przeglądała podręcznik do obrony przed czarną magią. Z jednej strony po to, by trochę się podszkolić, z drugiej – by poszukać ewentualnych ciekawych symboli i ilustracji, które mogłaby przemycić do swojej sztuki. Podręcznik miał sporo schematów, które mogły kiedyś jej się przydać.
Nawet nie zwróciła uwagi na to, czy Will się spóźnia, czy nie. Gdy ktoś do niej przychodził, nieszczególnie pilnowała czasu. Zwykle była gotowa nieco wcześniej, by następnie zająć się sobą w oczekiwaniu na gościa. Gdy więc mężczyzna zadzwonił do drzwi, a Betty – czując, że ktoś nowy zaraz wejdzie do środka – zaszczekała ze dwa razy, Gwen podniosła się spokojnie z kuchni, zostawiając otwartą książkę.
Otworzyła drzwi z grzecznym uśmiechem. Nie do końca spodziewała się tak wysokiego i jednocześnie tak szczupłego mężczyzny, który niczym nie kojarzył jej się ze Streffenem. No, może poza ciemnymi włosami. Trzymana w ręku aktówka nadawała mu oficjalnego wyglądu, choć – biorąc pod uwagę po co się spotkali – dziewczyna wcale nie była nią zaskoczona.
– Dzień dobry. Zapraszam, niech pan wejdzie do środka – powiedziała, zapraszając mężczyznę. Krążąca po przedpokoju Betty zamiatała ogonem, ale w trzymała w miarę grzeczny dystans od gościa. – Tutaj może pan zostawić rzeczy – wskazała wieszak – a potem zapraszam do salonu. – Gestem wskazała miejsce na swoje prawo.
Zaczekała grzecznie, aż mężczyzna zdejmie wierzchnie odzienie, a następnie zaczęła go prowadzić do salonu, nie wpuszczając do środka Betty. Psiak mógłby im tylko przeszkadzać, a to przecież nie było towarzyskie spotkanie. Pomieszczenie, jak na Gwen, było wyjątkowo uporządkowane. Zniknęły walające się wszędzie szkice, za to o nogi stoliku była oparta teczka z pracami. Na samym blacie stała zaś zastawa z parującą herbatą, zaczarowaną tak, by nie wystygła do końca aż do przybycia gościa. Dziewczyna gestem zaprosiła Willa do zajęcia miejsca przy stoliku.
– Mam nadzieję, że u Steffena wszystko w porządku? – spytała grzecznie, wiedząc, że Will przybył do niej właśnie z powodu polecenia brata. Nie widziała się ze współpracownikiem od dłuższego czasu, więc pytanie było jak najbardziej na miejscu. – I na czym panu dokładnie zależy? W korespondencji był pan całkiem tajemniczy – powiedziała, unosząc brew i przekrzywiając lekko głowę. Ton głosu dziewczyny był miły i grzeczny, choć pobrzmiewała w nim nutka radości. Gwen miała tego dnia dobry humor. To chyba przez tą wczorajszą wycieczkę do kina.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pani Jones - krąglejsza blondynka o stale nieobecnym, brązowym spojrzeniu zamieszkującą mieszkanie pod numerem 8. Sąsiadka panny Grey nie radziła sobie najlepiej. Pan Jones zginął podczas okrutnej wojny jaka trawiła mugolską część świata, pozostawiając kobietę samą, w dodatku spodziewającą się dziecka. Lata upływały, malec rósł jak na drożdżach, lecz Pani Jones nadal przypominała dziecko we mgle, opiekujące się drugim dzieckiem, co z pewnością nie było najpomyślniejszym układem. Dzisiejszy dzień jedynie to potwierdzał, dając świadectwo nieprzyzwoitej ilości pecha jaki ją nawiedzał. Huk, trzask rozbijającego się szkła oraz kolejny, tym razem większy huk wydostały się z mieszkania numer osiem, z którego zaraz po chwili wyskoczyła Pani Jones, trzymając za dłoń wystraszonego ośmiolatka.
Nerwowe pukanie do drzwi zakłóciło spokój Gwendolyn oraz jej gościa, zapowiadając przybycie nierozgarniętej sąsiądki.
- No już Matthew, spokojnie. - Kobieta na chwilę nachyliła się nad chłopcem, by zajrzeć w przerażoną buzię. Szybko jednak jej uwaga została skierowana na otwierane drzwi oraz rudowłosą sąsiadkę kryjącą się za nimi.
- Dzień dobry, panno Grey! - Zaczęła, unosząc kąciki ust w delikatnym, trochę zakłopotanym uśmiechu. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale widzi panna, taka głupia sprawa... Meblościanka w moim mieszkaniu postanowiła się zbuntować. Najpierw runęły półki, wszystkie talerze, wazony i telewizor się potłukły... Chwilę po tym, runęły też ścianki. - W głosie kobiety dało się słyszeć zniechęcenie oraz wyraźne zmęczenie wiecznie niesprzyjającym losem. - Czy byłaby panna taka wspaniała i mogła popilnować Matt'a przez chwilę? Muszę posprzątać ten bałagan, a nie chciałabym, żeby przypadkiem zrobił sobie krzywdę... - Pani Jones było wyraźnie głupio, że musi prosić sąsiadkę o jakąkolwiek przysługę. Niedawno jednak pochowała matkę, a jedyna przyjaciółka wyjechała z Londynu za mężem pozostawiając panią Jones w sytuacji, gdy nie miała kogo prosić o nagłą przysługę.
Nadal wystraszony dziewięciolatek przenosił spojrzenie z matki na sąsiadkę i z powrotem, finalnie z zaciekawieniem zerkając na psa sąsiadki, który przykuł całe jego zainteresowanie.
Nerwowe pukanie do drzwi zakłóciło spokój Gwendolyn oraz jej gościa, zapowiadając przybycie nierozgarniętej sąsiądki.
- No już Matthew, spokojnie. - Kobieta na chwilę nachyliła się nad chłopcem, by zajrzeć w przerażoną buzię. Szybko jednak jej uwaga została skierowana na otwierane drzwi oraz rudowłosą sąsiadkę kryjącą się za nimi.
- Dzień dobry, panno Grey! - Zaczęła, unosząc kąciki ust w delikatnym, trochę zakłopotanym uśmiechu. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale widzi panna, taka głupia sprawa... Meblościanka w moim mieszkaniu postanowiła się zbuntować. Najpierw runęły półki, wszystkie talerze, wazony i telewizor się potłukły... Chwilę po tym, runęły też ścianki. - W głosie kobiety dało się słyszeć zniechęcenie oraz wyraźne zmęczenie wiecznie niesprzyjającym losem. - Czy byłaby panna taka wspaniała i mogła popilnować Matt'a przez chwilę? Muszę posprzątać ten bałagan, a nie chciałabym, żeby przypadkiem zrobił sobie krzywdę... - Pani Jones było wyraźnie głupio, że musi prosić sąsiadkę o jakąkolwiek przysługę. Niedawno jednak pochowała matkę, a jedyna przyjaciółka wyjechała z Londynu za mężem pozostawiając panią Jones w sytuacji, gdy nie miała kogo prosić o nagłą przysługę.
Nadal wystraszony dziewięciolatek przenosił spojrzenie z matki na sąsiadkę i z powrotem, finalnie z zaciekawieniem zerkając na psa sąsiadki, który przykuł całe jego zainteresowanie.
I show not your face but your heart's desire
Will nawet nie zdążył odpowiedzieć i się rozgościć, gdy do drzwi panny Grey ponownie ktoś zapukał. Gwen przeprosiła swojego gościa, tłumacząc, że nie spodziewała się nikogo innego, nie łącząc w żadnym razie przed chwilą usłyszanego huku z kolejnymi odwiedzinami. Prędzej wydawało jej się, że to mogła być sąsiadka zamieszkująca mieszkanie tuż pod tym należącym do niej, która regularnie przychodziła pożyczyć trochę cukru. Okazało się jednak, że to przypuszczenie okazało się jak najbardziej błędne.
– Och, dzień dobry, pani Jones, cześć Matthew! Przepraszam, ale… ja chyba nie mam czasu, mam goś… – Nie udało jej się jednak skończyć wypowiedzi, bo sąsiadka natychmiast zaczęła kontynuować swoją opowieść.
Słuchając jej, na twarzy malarki pojawił się przestrach. Upadająca meblościanka mogła przecież zrobić im wszystkim krzywdę!
– Nic się nikomu nie stało? – spytała naprędce. Matthew był cały, ale jej sasiadka chyba miała także kota. – Nie potrzebuje pani pomocy, pani Jones? Matthew, nie masz nic przeciwko, by zostać ze mną? – dopytywała się Gwen.
Skupiona na chłopcu i jego matce, na chwilę zapomniała o swoim gościu. Gdy jednak zobaczyła kątem oka ruch, jej spojrzenie powędrowało w stronę numerologa.
– Przepraszam pana, słyszał pan, prawda? Nagły wypadek… Wiem, że to niezbyt profesjonalne, ale… nie ma pan nic przeciwko, by ten chłopczyk nam przez chwilę towarzyszył? To grzeczne dziecko – Spoglądała na mężczyznę błagalnym wzrokiem. Will był chyba całkiem inteligentnym człowiekiem i chyba powinien rozumieć, że Gwen nie zaplanowała tego wszystkiego. Bezpieczeństwo chłopca zaś jawiło jej się jako ważniejsza wartość, niż te kilka galeonów, które zarobiłaby na współpracy z krewnym Steffena. Ba, wydawało jej się, że i tak je zarobi. Will mógł być trochę niezadowolony z całego obrotu spraw, ale pomoc sąsiadce nie była chyba powodem, dla którego miałby się obrócić na pięcie i po prostu wyjść. Szczególnie, że i tak zmarnował już trochę czasu na przybycie do mieszkania panny Grey. No i, chcąc nie chcąc, łączyła ich wspólna znajomość. Gwen nie chciałaby, aby Steffen pomyślał sobie źle o jej stosunkach z jego bratem, a i Will chyba powinien na to zwracać uwagę. Prawda…?
– Och, dzień dobry, pani Jones, cześć Matthew! Przepraszam, ale… ja chyba nie mam czasu, mam goś… – Nie udało jej się jednak skończyć wypowiedzi, bo sąsiadka natychmiast zaczęła kontynuować swoją opowieść.
Słuchając jej, na twarzy malarki pojawił się przestrach. Upadająca meblościanka mogła przecież zrobić im wszystkim krzywdę!
– Nic się nikomu nie stało? – spytała naprędce. Matthew był cały, ale jej sasiadka chyba miała także kota. – Nie potrzebuje pani pomocy, pani Jones? Matthew, nie masz nic przeciwko, by zostać ze mną? – dopytywała się Gwen.
Skupiona na chłopcu i jego matce, na chwilę zapomniała o swoim gościu. Gdy jednak zobaczyła kątem oka ruch, jej spojrzenie powędrowało w stronę numerologa.
– Przepraszam pana, słyszał pan, prawda? Nagły wypadek… Wiem, że to niezbyt profesjonalne, ale… nie ma pan nic przeciwko, by ten chłopczyk nam przez chwilę towarzyszył? To grzeczne dziecko – Spoglądała na mężczyznę błagalnym wzrokiem. Will był chyba całkiem inteligentnym człowiekiem i chyba powinien rozumieć, że Gwen nie zaplanowała tego wszystkiego. Bezpieczeństwo chłopca zaś jawiło jej się jako ważniejsza wartość, niż te kilka galeonów, które zarobiłaby na współpracy z krewnym Steffena. Ba, wydawało jej się, że i tak je zarobi. Will mógł być trochę niezadowolony z całego obrotu spraw, ale pomoc sąsiadce nie była chyba powodem, dla którego miałby się obrócić na pięcie i po prostu wyjść. Szczególnie, że i tak zmarnował już trochę czasu na przybycie do mieszkania panny Grey. No i, chcąc nie chcąc, łączyła ich wspólna znajomość. Gwen nie chciałaby, aby Steffen pomyślał sobie źle o jej stosunkach z jego bratem, a i Will chyba powinien na to zwracać uwagę. Prawda…?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Pani Jones odetchnęła z ulgą, gdy tylko sąsiadka ukazała się w drzwiach, nawet jeśli pierwsze jej słowa nie brzmiały dla niej pomyślnie. Kobieta wiedziała jednak, że artystka ma dobre serce i raczej nie zostawi ich w potrzebie.
- Na szczęście nikt nie ucierpiał. Dziękuję, ale dam sobie radę. Chyba... - Pani Jones odruchowo kiwnęła głową w potwierdzeniu swoich słów, chwilę później przenosząc spojrzenie na swojego syna i układając dłoń na jego ramieniu, by dodać mu otuchy.
Chłopiec przeniósł wystraszone oczęta na Gwen, by pokręcić jedynie głową w odpowiedzi. Matthew nigdy nie należał do śmiałych chłopców, był jednak na tyle zaczarowany wielkim futrzakiem czającym się w mieszkaniu, że zgodziłby się pójść na drugi koniec świata.
Kobieta przeniosła spojrzenie na mężczyznę, znajdującego się w mieszkaniu... Poczuła ulgę gdy ten zaprzeczył, co by jej syn przeszkadzał w... Czymkolwiek, co zaplanowali z Gwen. Pani Jones z pewnością nie zależała do wścibskich sąsiadek.
Ach, jakże fantastycznie się ułożyło! - Dziękuję, przyjdę jak tylko skończę sprzątać! Niech Bóg Ci w dzieciach wynagrodzi! - Ulga oraz wdzięczność wymalowały się na buzi Pani Jones, nim zachęciła Matt’a do przekroczenia progu by prędko powrócić do mieszkania w którym musiała opanować sytuację.
Matthew ostrożnie przekroczył próg mieszkania sąsiadki, wodząc spojrzeniem od Gwendolyn, przez WIlla aż po futrzastego psa, nie będąc pewnym, na czym powinien skupić swoją uwagę.
Padło na rudowłosą dziewczynę. Rączki chłopca ostrożnie pociągnęły za rąbek jej sukienki, by móc ściągnąć na siebie jej uwagę.
-Ten pan… To pani nowy mąż? - Zapytał, z zaciekawieniem zerkając w kierunku mężczyzny. Nie widział go, to było pewne - Mały Matthew był pewien, że posiada całkiem niezłą pamięć, jeśli chodzi o twarze sąsiadów… Albo był to wymysł dziecięcej wyobraźni.
- Proszę pani… Czy mógłbym pogłaskać pani psa? Jak się on nazywa? - Chłopiec, który nigdy w życiu nie posiadał własnego zwierzęcia zdawał się być zafascynowany psem panny Grey, nie potrafiąc oderwać od niego spojrzenia.
- Na szczęście nikt nie ucierpiał. Dziękuję, ale dam sobie radę. Chyba... - Pani Jones odruchowo kiwnęła głową w potwierdzeniu swoich słów, chwilę później przenosząc spojrzenie na swojego syna i układając dłoń na jego ramieniu, by dodać mu otuchy.
Chłopiec przeniósł wystraszone oczęta na Gwen, by pokręcić jedynie głową w odpowiedzi. Matthew nigdy nie należał do śmiałych chłopców, był jednak na tyle zaczarowany wielkim futrzakiem czającym się w mieszkaniu, że zgodziłby się pójść na drugi koniec świata.
Kobieta przeniosła spojrzenie na mężczyznę, znajdującego się w mieszkaniu... Poczuła ulgę gdy ten zaprzeczył, co by jej syn przeszkadzał w... Czymkolwiek, co zaplanowali z Gwen. Pani Jones z pewnością nie zależała do wścibskich sąsiadek.
Ach, jakże fantastycznie się ułożyło! - Dziękuję, przyjdę jak tylko skończę sprzątać! Niech Bóg Ci w dzieciach wynagrodzi! - Ulga oraz wdzięczność wymalowały się na buzi Pani Jones, nim zachęciła Matt’a do przekroczenia progu by prędko powrócić do mieszkania w którym musiała opanować sytuację.
Matthew ostrożnie przekroczył próg mieszkania sąsiadki, wodząc spojrzeniem od Gwendolyn, przez WIlla aż po futrzastego psa, nie będąc pewnym, na czym powinien skupić swoją uwagę.
Padło na rudowłosą dziewczynę. Rączki chłopca ostrożnie pociągnęły za rąbek jej sukienki, by móc ściągnąć na siebie jej uwagę.
-Ten pan… To pani nowy mąż? - Zapytał, z zaciekawieniem zerkając w kierunku mężczyzny. Nie widział go, to było pewne - Mały Matthew był pewien, że posiada całkiem niezłą pamięć, jeśli chodzi o twarze sąsiadów… Albo był to wymysł dziecięcej wyobraźni.
- Proszę pani… Czy mógłbym pogłaskać pani psa? Jak się on nazywa? - Chłopiec, który nigdy w życiu nie posiadał własnego zwierzęcia zdawał się być zafascynowany psem panny Grey, nie potrafiąc oderwać od niego spojrzenia.
I show not your face but your heart's desire
Gwen odetchnęła z ulgą. Co prawda, pewnie gdyby naprawdę coś się stało, pani Jones prosiłaby o wezwanie pogotowia, a nie o zaopiekowanie się chłopcem, ale w takich sytuacjach zawsze było lepiej się upewnić. Kto wie, może w szoku kobieta zapomniałaby o tym, że akurat odwiedziła ją znajoma, która zostałaby przygnieciona przez meblościankę? Wypadki chodzą po ludziach (anomalie udowodniły to wystarczająco dosadnie) i malarka wolała chuchać na zimne. Zwłaszcza, jeśli mogło chodzić o dzieci.
Naprawdę miała nadzieję, że pani Jones da sobie radę. Chłopiec, chociaż trochę przestraszony, przecież ją znał. Gwen miała więc nadzieje, że uda jej się go okiełznać. Zwłaszcza, że przecież miała w tym względzie doświadczenie. Heath był chłopcem wymagającym nadmiaru uwagi, więc zdecydowanie nauczył dziewczynę cierpliwości do małolatów.
– Nie ma problemu, pani Jones, nie musi się pani śpieszyć – odparła z uśmiechem, już nieco uspokojona.
Gdy drzwi za kobietą się zamknęły, Gwen poczuła na swoim ubraniu delikatnie szarpiące je rączki chłopca. Pochyliła się ku niemu, a gdy usłyszał, jakie słowa padają z jego ust, zaśmiała się nerwowo, a następnie rzuciła krótkie spojrzenie Willowi.
– Och, nie, nie – uspokoiła chłopca. – Matthew, to jest pan Cattermole. Mam mu pomóc w jego pracy, wiesz? Będziemy rysować. Chcesz nam pomóc? – spytała, wiedząc, że dzieci, niezależnie od płci, rysować całkiem lubią. Poza tym akurat to zajęcie mogła chłopcu zapewnić bez problemu, jako że kartek, kredek i ołówków zawsze miała pod dostatkiem. – I tak, oczywiście. To Betty. Bet, choć tutaj, no chodź. Nic ci nie zrobi. O, zobacz. Widzisz? – powiedziała, prezentując chłopcu jak uległy jest jej piesek, który już po krótkiej chwili położył się na plecach, dumnie prezentując swój brzuch, machając ogonem. Betty bardzo lubiła pieszczoty w tym miejscu i była gotowa je przyjąć dosłownie od każdego.
Czekając, aż Matthew przywita się z pieskiem, Gwen wstała i podeszła do Willa jeszcze raz serdecznie go przepraszając. Po chwili zaproponowała, by wszedł do salonu, zwracając się też do chłopca:
– Matthew, chodź z nami. Betty też przyjdzie! No chodźcie!
Naprawdę miała nadzieję, że pani Jones da sobie radę. Chłopiec, chociaż trochę przestraszony, przecież ją znał. Gwen miała więc nadzieje, że uda jej się go okiełznać. Zwłaszcza, że przecież miała w tym względzie doświadczenie. Heath był chłopcem wymagającym nadmiaru uwagi, więc zdecydowanie nauczył dziewczynę cierpliwości do małolatów.
– Nie ma problemu, pani Jones, nie musi się pani śpieszyć – odparła z uśmiechem, już nieco uspokojona.
Gdy drzwi za kobietą się zamknęły, Gwen poczuła na swoim ubraniu delikatnie szarpiące je rączki chłopca. Pochyliła się ku niemu, a gdy usłyszał, jakie słowa padają z jego ust, zaśmiała się nerwowo, a następnie rzuciła krótkie spojrzenie Willowi.
– Och, nie, nie – uspokoiła chłopca. – Matthew, to jest pan Cattermole. Mam mu pomóc w jego pracy, wiesz? Będziemy rysować. Chcesz nam pomóc? – spytała, wiedząc, że dzieci, niezależnie od płci, rysować całkiem lubią. Poza tym akurat to zajęcie mogła chłopcu zapewnić bez problemu, jako że kartek, kredek i ołówków zawsze miała pod dostatkiem. – I tak, oczywiście. To Betty. Bet, choć tutaj, no chodź. Nic ci nie zrobi. O, zobacz. Widzisz? – powiedziała, prezentując chłopcu jak uległy jest jej piesek, który już po krótkiej chwili położył się na plecach, dumnie prezentując swój brzuch, machając ogonem. Betty bardzo lubiła pieszczoty w tym miejscu i była gotowa je przyjąć dosłownie od każdego.
Czekając, aż Matthew przywita się z pieskiem, Gwen wstała i podeszła do Willa jeszcze raz serdecznie go przepraszając. Po chwili zaproponowała, by wszedł do salonu, zwracając się też do chłopca:
– Matthew, chodź z nami. Betty też przyjdzie! No chodźcie!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Matthew uważał pytanie, jakie padło z jego ust za co najmniej istotne. Gdy usłyszał odpowiedź rudowłosej opiekunki pokiwał w zamyśleniu główką, jakby bardzo poważnie nad czymś rozważał, co raz zerkając na gościa panny Grey.
- Jest pani za ładna, dla takiego pana. - Stwierdził w końcu z dumą wypisaną na dziecięcej buzi pewien, że wydał odpowiedni osąd. Pan Cattermole nie przypadł mu do gustu, lecz nie był w stanie powiedzieć, co to powodowało. Może było to zwykłe przyzwyczajenie do kobiecych postaci w rodzinie, bez męskiego wzorca? Tego chyba nikt nigdy się nie dowie. - A co będziecie rysować? Smoki? Lubię smoki, chociaż mama ciągle powtarza, że nie istnieją. - Matthew wyraźnie zdawał się być nie przekonany do matczynych słów. W końcu skoro stworzenia istniały w kolorowych, dziecięcych książeczkach oraz bajkach, jakie nieraz czytała mu matka przed snem. Rodzinie Jones świat magiczny był zupełnie nieznany, gdyż w ich rodzinie nigdy nie było ani jednego czarodzieja.
Chłopiec uważnie przyglądał się zachowaniu sąsiadki by, zachęcony jej słowami, ostrożnie podejść do psa, przez chwilę po prostu mu się przyglądając.
-Dzień dobry, panno Betty. - Chłopiec przywitał się z psem by móc przykucnąć oraz zatopić niewielkie rączki w czarnym, miękkim futrze. Uśmiech pojawił się na dziecięcej buzi, tak jakby zapomniał o tym, co wydarzyło się jeszcze kilka minut temu. Ruchy Matthew były ostrożne oraz nieśmiałe, gdyż pierwszy raz chłopiec miał do czynienia z żywym psem.
Nie kazał jednak długo czekać swojej opiekunce, w towarzystwie psa przechodząc do salonu. Zaciekawione dziecięce oczka uważnie rozglądały się po pomieszczeniu by w końcu zatrzymać się na Gwen oraz jej kliencie.
- A co będzie pani rysować? - Chłopiec zapytał z zainteresowaniem, wodząc spojrzeniem od psa do malarki. Och, jakże ciekawe popołudnie! Nie dość, że miał okazję poznać i pierwszy raz dotknąć prawdziwego, żywego psa to jeszcze będzie mógł zobaczyć jak powstają obrazki! Sam nie miał zacięcia do malowania, bardziej woląc bawić się śrubkami oraz rozkręcać najróżniejsze przedmioty na czynniki pierwsze. Mama mówiła, że miał to po tacie, sam jednak nie był w stanie tego stwierdzić, nie mając nigdy okazji by poznać własnego ojca.
- Jest pani za ładna, dla takiego pana. - Stwierdził w końcu z dumą wypisaną na dziecięcej buzi pewien, że wydał odpowiedni osąd. Pan Cattermole nie przypadł mu do gustu, lecz nie był w stanie powiedzieć, co to powodowało. Może było to zwykłe przyzwyczajenie do kobiecych postaci w rodzinie, bez męskiego wzorca? Tego chyba nikt nigdy się nie dowie. - A co będziecie rysować? Smoki? Lubię smoki, chociaż mama ciągle powtarza, że nie istnieją. - Matthew wyraźnie zdawał się być nie przekonany do matczynych słów. W końcu skoro stworzenia istniały w kolorowych, dziecięcych książeczkach oraz bajkach, jakie nieraz czytała mu matka przed snem. Rodzinie Jones świat magiczny był zupełnie nieznany, gdyż w ich rodzinie nigdy nie było ani jednego czarodzieja.
Chłopiec uważnie przyglądał się zachowaniu sąsiadki by, zachęcony jej słowami, ostrożnie podejść do psa, przez chwilę po prostu mu się przyglądając.
-Dzień dobry, panno Betty. - Chłopiec przywitał się z psem by móc przykucnąć oraz zatopić niewielkie rączki w czarnym, miękkim futrze. Uśmiech pojawił się na dziecięcej buzi, tak jakby zapomniał o tym, co wydarzyło się jeszcze kilka minut temu. Ruchy Matthew były ostrożne oraz nieśmiałe, gdyż pierwszy raz chłopiec miał do czynienia z żywym psem.
Nie kazał jednak długo czekać swojej opiekunce, w towarzystwie psa przechodząc do salonu. Zaciekawione dziecięce oczka uważnie rozglądały się po pomieszczeniu by w końcu zatrzymać się na Gwen oraz jej kliencie.
- A co będzie pani rysować? - Chłopiec zapytał z zainteresowaniem, wodząc spojrzeniem od psa do malarki. Och, jakże ciekawe popołudnie! Nie dość, że miał okazję poznać i pierwszy raz dotknąć prawdziwego, żywego psa to jeszcze będzie mógł zobaczyć jak powstają obrazki! Sam nie miał zacięcia do malowania, bardziej woląc bawić się śrubkami oraz rozkręcać najróżniejsze przedmioty na czynniki pierwsze. Mama mówiła, że miał to po tacie, sam jednak nie był w stanie tego stwierdzić, nie mając nigdy okazji by poznać własnego ojca.
I show not your face but your heart's desire
Żeby tak mały chłopiec był tak zaciekawiony takim tematem! Nie przywykła do tego. Heath nigdy nie nawiązywał do aż tak prywatnych relacji Gwen. Może to wynikało z wychowania? W końcu mały lord był wychowywany przez ojca, a Matthew przez samotną matkę. To na pewno robiło swoje. Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny rumieniec wynikający ze skrępowania, jednak miała szczerą nadzieję, że chłopiec tego nie zauważy. A nawet jeśli już to że nie będzie tego tematu drążył. W razie czego powie mu, że to z gorąca. Tak, tak, to jest dobry pomysł.
– Och, Matthew, jesteś uroczy, ale takich rzeczy się nie mówi! – pouczyła chłopca, zerkając znów kątem oka na Willa. – To tajemnica, Matt, nie mogę ci powiedzieć – dodała szeptem. – Ale może będą tam tez smoki zobaczymy. A twoja mama jest mądra, wiesz? Smoki wyginęły dawno temu – kontynuowała konspiracyjnym szeptem.
W końcu znaleźli się w salonie. Gwen poprosiła Will, by usiadł, a sama podała chłopcu narzędzia do rysowania. Mógł usiąść, gdzie chciał – na jednym z foteli, pod oknem, czy na podłodze, obok Betty. Malarka miała jedynie nadzieję, że nie będzie szczególnie przeszkadzał jej i jej klientowi i będzie w stanie zająć się sobą.
Właśnie cicho zaczęła tłumaczyć bratu Steffena, co ten powinien jej przekazać, aby praca była jak najlepszej jakości, gdy chłopiec odezwał się po raz kolejny.
– Matthew! Mówiłam ci, to tajemnica! Ale może chcesz nam pomóc? – spytała, unosząc brew. – Posłuchaj, pan Will buduje różne małe rzeczy. Narysuj… eee… jakiś prezent dla mamy. Tylko pamiętaj, musi być jak najbardziej szczegółowy! To wtedy pan Will ci go może przygotuje… na kolejne święta. Dobrze? – spytała, mając nadzieję, że to zadanie będzie na tyle konkretne, że chłopiec po prostu zajmie się sobą. Co prawda, przy dzieciach to nigdy nie wiadomo… Czasem najbardziej nudne zdaniem Gwen rozwiązania sprawdzały się najlepiej, gdy te fascynujące zadania były uznawane przez dzieci za niepotrzebne i nudne. Ale może tym razem chłopiec po prostu się tym zajmie? Oby!
– Och, Matthew, jesteś uroczy, ale takich rzeczy się nie mówi! – pouczyła chłopca, zerkając znów kątem oka na Willa. – To tajemnica, Matt, nie mogę ci powiedzieć – dodała szeptem. – Ale może będą tam tez smoki zobaczymy. A twoja mama jest mądra, wiesz? Smoki wyginęły dawno temu – kontynuowała konspiracyjnym szeptem.
W końcu znaleźli się w salonie. Gwen poprosiła Will, by usiadł, a sama podała chłopcu narzędzia do rysowania. Mógł usiąść, gdzie chciał – na jednym z foteli, pod oknem, czy na podłodze, obok Betty. Malarka miała jedynie nadzieję, że nie będzie szczególnie przeszkadzał jej i jej klientowi i będzie w stanie zająć się sobą.
Właśnie cicho zaczęła tłumaczyć bratu Steffena, co ten powinien jej przekazać, aby praca była jak najlepszej jakości, gdy chłopiec odezwał się po raz kolejny.
– Matthew! Mówiłam ci, to tajemnica! Ale może chcesz nam pomóc? – spytała, unosząc brew. – Posłuchaj, pan Will buduje różne małe rzeczy. Narysuj… eee… jakiś prezent dla mamy. Tylko pamiętaj, musi być jak najbardziej szczegółowy! To wtedy pan Will ci go może przygotuje… na kolejne święta. Dobrze? – spytała, mając nadzieję, że to zadanie będzie na tyle konkretne, że chłopiec po prostu zajmie się sobą. Co prawda, przy dzieciach to nigdy nie wiadomo… Czasem najbardziej nudne zdaniem Gwen rozwiązania sprawdzały się najlepiej, gdy te fascynujące zadania były uznawane przez dzieci za niepotrzebne i nudne. Ale może tym razem chłopiec po prostu się tym zajmie? Oby!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Przedpokój
Szybka odpowiedź