Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Schronisko, Torridon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Schronisko Sùgh-Mhonaidh
Sùgh-Mhonaidh oznacza Górską Stokrotkę, usytuowane w górskich rejonach schronisko jest ostoją turystów przemierzających malownicze okolice. Trójkondygnacyjny budynek oferuje ciepłe posiłki, alkohol i przytulne pokoje na piętrach. Główna sala jest obszerna, wypełniona niedużymi stolikami otoczonymi prostymi drewnianymi krzesłami, wokół których lawiruje obsługa realizująca zamówienie. Wnętrze wyłożone jest drewnianą ciepłą boazerią gdzieniegdzie ozdobioną malunkami ze szkockimi, górskimi lub celtyckimi motywami, z kominka bucha ciepły ogień, a za ladą stoi stary siwy Szkot o twarzy usianej piegami, osłonięty białym fartuchem, który mrukliwie obsługuje kolejnych petentów. W powietrzu unosi się zapach palonego drewna, rozlanego alkoholu i grochówki. Im późniejsza pora, tym obfitsza klientela - i tym większy gwar. W kącie sali lewitują instrumenty, flet oraz harfa, które przygrywają zaczarowane melodie. Schronisko ukryte jest za upiorną iluzją walącej się górskiej skały, która skutecznie odstrasza mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:03, w całości zmieniany 2 razy
Nie istniały już wymówki, nie potrafiła już się usprawiedliwić. Pierwsze spotkanie było wynikiem przypadku, drugie zrzuciła na ciekawość, której nie potrafiła ujarzmić, ale trzecie? Wiedziała co jest jej motywacją. Czas uciekał jej przez palce. Gdyby nie zgodziła się na to spotkanie, to straciłaby ostatnią okazje na normalność. Pozorną normalność. Zgoda oznaczała przyznanie się do własnych słabości. Sama nigdy nie posłałaby listu, nie zaproponowałaby spotkania. O wiele łatwiej było trzymać siebie w ryzach, gdy na horyzoncie pobrzmiewała cisza. Ostatni dzień, ostatnie godziny. Po wybiciu północy wszystko miało wrócić na swoje dawne, okropne miejsce. Na początku postrzegała zawieszenie broni jako straszną manipulacje. Kreowanie sztucznej rzeczywistości, w której pobrzmiewają jakiekolwiek zasady. W trakcie jego trwania dotarło do niej, że otrzymała więcej niżeli się spodziewała. Więcej niż zasługiwała. Dostała okazje na przypomnienie sobie w jaki sposób można oddychać. Mówi się, że ludzie mądrzy, potrafią działać racjonalnie, oddzielić dobro od zła. Może nie była mądra. Może każda komórka jej ciała wypełniona była głupotą. A może to ludzie się mylą? Czy można mieć władzę nad własnymi uczuciami i pragnieniami? Była chwiejna. Gubiła się w tym. Chciałaby mieć w sobie więcej chłodnej kalkulacji, chciałaby czasem ochłodzić swoje serce i rozum.
Nie było już usprawiedliwienia. Zgodziła się i nieważne były pobudki. Wszystkie były złe i ze wszystkimi mogła czuć się źle. Zbliżając się do Schroniska w Torridon jednak ich nie czuła. W pamięci miała ich ostatnią wizytę tutaj i to jak ciężko było jej opuścić te mury. Wiedziała co czeka ją na zewnątrz. Będąc w Schronisku razem z Drew mogła chociaż udawać, że jest to całkowicie normalne. Bańka, którą stworzyli była bardzo solidna, stworzona z marzeń, snów, niezrealizowanych celów. Nie było łatwo ją przebić, a swoją postawą udowadniała, że wciąż nosi jej pozostałości. Docierając do drzwi zawahała się po raz ostatni. Niby mogła odwrócić się na pięcie i odejść. Zawsze mogła zmienić zdanie. Wiedziała jednak, że przyjdzie jej tego żałować. Samoświadomość była siłą, której dawniej jej brakowało. Teraz nauczyła się przede wszystkim słuchać samej siebie.
Zaskoczyła ją ilość osób znajdujących się w Schronisku. Podejrzewała, że to miejscowi, którzy w trakcie zawieszenia broni nie wiedzieli co zrobić z wolnym i spokojnym czasem. Choć Szkocja była odłączona od toczącego się konfliktu, to nawet tutaj ludzie żyli inaczej – przeczuwali, że nadchodzi zmiana. Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej twarzy i znalazła ją choć nie była to ta konkretna twarz. Zmarszczyła brwi z dezorientowania i ruszyła w stronę stolika. To była twarz, której Drew użył, gdy byli tu po raz pierwszy. Wtedy chodziło o kamuflaż. Teraz prawdopodobnie też, ale po co mieli spędzać ostatnie godziny normalności razem, skoro nie mogła nawet go zobaczyć? Odsunęła krzesło i spojrzała na mężczyznę, gdy ten podniósł wzrok znad szkła wypełnionego złotym trunkiem. – Jaką logiką się kierowałeś chcąc spędzić ze mną ostatnie godziny w miejscu publicznym ubrany w obcą… aparycje? – zapytała zajmując miejsce przed mężczyzną i uśmiechnęła się pod nosem. – Nie zostanę długo, Drew. Może nie potrafiłam odmówić, ale wciąż mam w sobie resztki instynktu samozachowawczego. – dodała. O wiele łatwiej było jej o tym mówić, gdy nie spoglądała bezpośrednio na jego twarz, nie widziała jego spojrzenia, a uśmiech, który jej posyłał nie był uśmiechem, który tak dobrze znała. Tak uwielbiała.
Nie było już usprawiedliwienia. Zgodziła się i nieważne były pobudki. Wszystkie były złe i ze wszystkimi mogła czuć się źle. Zbliżając się do Schroniska w Torridon jednak ich nie czuła. W pamięci miała ich ostatnią wizytę tutaj i to jak ciężko było jej opuścić te mury. Wiedziała co czeka ją na zewnątrz. Będąc w Schronisku razem z Drew mogła chociaż udawać, że jest to całkowicie normalne. Bańka, którą stworzyli była bardzo solidna, stworzona z marzeń, snów, niezrealizowanych celów. Nie było łatwo ją przebić, a swoją postawą udowadniała, że wciąż nosi jej pozostałości. Docierając do drzwi zawahała się po raz ostatni. Niby mogła odwrócić się na pięcie i odejść. Zawsze mogła zmienić zdanie. Wiedziała jednak, że przyjdzie jej tego żałować. Samoświadomość była siłą, której dawniej jej brakowało. Teraz nauczyła się przede wszystkim słuchać samej siebie.
Zaskoczyła ją ilość osób znajdujących się w Schronisku. Podejrzewała, że to miejscowi, którzy w trakcie zawieszenia broni nie wiedzieli co zrobić z wolnym i spokojnym czasem. Choć Szkocja była odłączona od toczącego się konfliktu, to nawet tutaj ludzie żyli inaczej – przeczuwali, że nadchodzi zmiana. Rozejrzała się w poszukiwaniu znajomej twarzy i znalazła ją choć nie była to ta konkretna twarz. Zmarszczyła brwi z dezorientowania i ruszyła w stronę stolika. To była twarz, której Drew użył, gdy byli tu po raz pierwszy. Wtedy chodziło o kamuflaż. Teraz prawdopodobnie też, ale po co mieli spędzać ostatnie godziny normalności razem, skoro nie mogła nawet go zobaczyć? Odsunęła krzesło i spojrzała na mężczyznę, gdy ten podniósł wzrok znad szkła wypełnionego złotym trunkiem. – Jaką logiką się kierowałeś chcąc spędzić ze mną ostatnie godziny w miejscu publicznym ubrany w obcą… aparycje? – zapytała zajmując miejsce przed mężczyzną i uśmiechnęła się pod nosem. – Nie zostanę długo, Drew. Może nie potrafiłam odmówić, ale wciąż mam w sobie resztki instynktu samozachowawczego. – dodała. O wiele łatwiej było jej o tym mówić, gdy nie spoglądała bezpośrednio na jego twarz, nie widziała jego spojrzenia, a uśmiech, który jej posyłał nie był uśmiechem, który tak dobrze znała. Tak uwielbiała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Też miło cię widzieć.- mogłem przewidzieć niezadowolenie, ale nie bez powodu i wtedy skryłem prawdziwe oblicze pod anonimową twarzą. Uznała to za dobry pomysł, a zatem dlaczego wówczas miało być inaczej? Coś się zmieniło od ostatniego spotkania? Sądziłem, że nawet – może nawet przede wszystkim – w ten ostatni dzień stąpaliśmy po cienkim lodzie, czego dowodem była chociażby ilość osób znajdujących się w schronisku. Nie byłem szczególnie rozpoznawalny, ale wspólnie doszliśmy do wniosku, że lepiej dmuchać na zimne. -Nie podobam ci się w tym wydaniu?- spytałem retorycznie, a moja brew powędrowała ku górze. Ironiczny uśmiech mimowolnie ozdobił twarz nim wskazałem dłonią miejsce naprzeciw siebie. -Piękna jak zawsze- nic nowego, nie mogłem oderwać od niej wzroku.
Cieszyłem się na jej przybycie. W pewnym momencie byłem już właściwie przekonany, że mimo zgody zmieniła zdanie i zapomniała lub po prostu nie chciała mnie o tym poinformować, aby nie otrzymać kolejnego listu. Ostatnia godzina wybiłaby i nie musiałaby już martwić się korespondencją, następnymi słowami wiercącymi dziurę w otwartej ranie. Po części byłbym w stanie to zrozumieć, być może nawet nie czułbym żalu, ale z pewnością rozsierdzająca złość zaprowadziłaby mnie wprost do baru, który stałby się moim przyjacielem na najbliższy dzień, a może nawet dłużej. Tego nie byłem w stanie przewidzieć.
-Zostaniesz tyle ile będziesz chciała Lucindo. Cieszę się, że przyszłaś- odparłem zupełnie szczerze. Nie musiała się mnie przecież obawiać. Ostatnie co bym uczynił to trzymał ją tu mimo woli, przecież nie miałoby to najmniejszego sensu. Chciałem po prostu spędzić z nią te chwile, zapewne ostatnie, które były nam dane, choć tak naprawdę nie wiedzieliśmy co przygotował dla nas los, a tym samym jaka czekała przyszłość. Być może okaże się, że wkrótce ponownie przyjdzie nam schować różdżki i pogodzić się z zawieszeniem stanowiącym okazję do listów oraz spotkań. Było to jednak wyłącznie gdybanie; konflikt nauczył mnie żyć tym co tu i teraz.
Nachyliłem się nad blatem stolika i oparłem o niego łokcie. Przechyliłem nieco głowę, a na moich wartach zatańczył szelmowski uśmiech. -Jeśli wolisz możemy przenieść się do pokoju- zasugerowałem z błyskiem w oku. Żartowałem, bo choć oczywiście wolałbym odosobnione miejsce, to dość celowo wybrałem te publiczne. Chciałem, aby czuła się komfortowo.
-Przypuszczam, że zepsułem ci plany na wieczór- rzuciłem, po czym upiłem trunku. -Liczę, że były niezwykle istotne- zaśmiałem się pod nosem. Moje ego urosłoby, bo przecież nie załatwiała ich, tylko spędzała ten czas ze mną - czyli byłem dla niej najważniejszy.
Odsunąłem ręką pusty talerz po posiłku i gestem zawołałem obsługę, aby dziewczyna mogła zamówić coś dla siebie. -Czego się napijesz? Zgłodniałaś?- spytałem, gdy kelnerka zjawiła się tuż obok nas. -Nie martw się, nikomu nie powiem- zaśmiałem się mając w pamięci jeden z ostatnich listów, gdzie tak bardzo oburzyła się na moje słowa. Padły one celowo. Uwielbiałem ją irytować.
Cieszyłem się na jej przybycie. W pewnym momencie byłem już właściwie przekonany, że mimo zgody zmieniła zdanie i zapomniała lub po prostu nie chciała mnie o tym poinformować, aby nie otrzymać kolejnego listu. Ostatnia godzina wybiłaby i nie musiałaby już martwić się korespondencją, następnymi słowami wiercącymi dziurę w otwartej ranie. Po części byłbym w stanie to zrozumieć, być może nawet nie czułbym żalu, ale z pewnością rozsierdzająca złość zaprowadziłaby mnie wprost do baru, który stałby się moim przyjacielem na najbliższy dzień, a może nawet dłużej. Tego nie byłem w stanie przewidzieć.
-Zostaniesz tyle ile będziesz chciała Lucindo. Cieszę się, że przyszłaś- odparłem zupełnie szczerze. Nie musiała się mnie przecież obawiać. Ostatnie co bym uczynił to trzymał ją tu mimo woli, przecież nie miałoby to najmniejszego sensu. Chciałem po prostu spędzić z nią te chwile, zapewne ostatnie, które były nam dane, choć tak naprawdę nie wiedzieliśmy co przygotował dla nas los, a tym samym jaka czekała przyszłość. Być może okaże się, że wkrótce ponownie przyjdzie nam schować różdżki i pogodzić się z zawieszeniem stanowiącym okazję do listów oraz spotkań. Było to jednak wyłącznie gdybanie; konflikt nauczył mnie żyć tym co tu i teraz.
Nachyliłem się nad blatem stolika i oparłem o niego łokcie. Przechyliłem nieco głowę, a na moich wartach zatańczył szelmowski uśmiech. -Jeśli wolisz możemy przenieść się do pokoju- zasugerowałem z błyskiem w oku. Żartowałem, bo choć oczywiście wolałbym odosobnione miejsce, to dość celowo wybrałem te publiczne. Chciałem, aby czuła się komfortowo.
-Przypuszczam, że zepsułem ci plany na wieczór- rzuciłem, po czym upiłem trunku. -Liczę, że były niezwykle istotne- zaśmiałem się pod nosem. Moje ego urosłoby, bo przecież nie załatwiała ich, tylko spędzała ten czas ze mną - czyli byłem dla niej najważniejszy.
Odsunąłem ręką pusty talerz po posiłku i gestem zawołałem obsługę, aby dziewczyna mogła zamówić coś dla siebie. -Czego się napijesz? Zgłodniałaś?- spytałem, gdy kelnerka zjawiła się tuż obok nas. -Nie martw się, nikomu nie powiem- zaśmiałem się mając w pamięci jeden z ostatnich listów, gdzie tak bardzo oburzyła się na moje słowa. Padły one celowo. Uwielbiałem ją irytować.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Irytacja była przedziwnym uczuciem. Można było rozpatrywać ją na przeróżne sposoby. Nie liczyła, że spotkają się w miejscu publicznym w całkowicie luźnej odsłonie. Choć zdarzało jej się nie błyszczeć mądrością, to za taką czarownicę starała się uchodzić. Mieszkała w Szkocji od długich miesięcy i ostatnie czego chciała to zostać zauważona tutaj ze Śmierciożercą. Nawet w jej własnych myślach to stwierdzenie ją przerażało. Może jednak liczyła, że spotkają się w miejscu, w którym faktycznie będą mogli się pożegnać? Bez otaczających ich ludzi, bez dźwięku talerzy uderzających o siebie i pomrukiwania stałych bywalców? Biorąc jednak pod uwagę sytuacje może faktycznie dobrze, że spotkali się tutaj. Prawiła o instynkcie samozachowawczym, ale prawdę mówiąc ten potrafił ją zawodzić, a już w szczególności, gdy zostawali sami – bez żadnych murów, bez dzielących ich granic. – Czy istnieje na to pytanie dobra odpowiedź? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. – Jeśli powiem, że tak twoja duma zostanie urażona, a jeśli powiem, że nie…to twoja duma zostanie urażona. – dodała wzruszając ramionami niby od niechcenia. – Czasem lepiej nie wiedzieć – skwitowała puszczając do mężczyzny oko. Irytacja umknęła tak szybko jak się pojawiła więc czy można powiedzieć, że była prawdziwa?
Słysząc komplement z ust mężczyzny ponownie uniosła brew w pytającym geście. – Mówiłam, że jesteś dżentelmenem – odparła, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Nawiązywała do ich wcześniejszej rozmowy choć zadziwiał ją fakt jak wiele ich była w stanie zapamiętać. Rozmawiali przecież o wszystkim i o niczym, a ona często łapała się na tym, że wraca we wspomnieniach do tego co było. Po części właśnie dlatego nie chciała dziś tu się zjawiać. Rozpamiętywanie było jednym z najgorszych procesów pracy mózgu. Może nie znała wszystkich, ale była pewna, że o wiele łatwiej by jej się żyło bez tej ciągłej analizy. Gdzie to się mieści?
Dziwne, że miał wątpliwości. Nie zdarzało jej się rzucać słów na wiatr. Nieważne jak wiele razy zmieniałaby zdanie, to i tak jakieś szlachetne pobudki zaprowadziłby ją właśnie tutaj. Z drugiej strony musiał przecież też wiedzieć, ile znaczą dla niej te spotkania. Największa motywacja tkwiła jednak w przelatującym przez palce czasie. Wciąż miała wrażenie, że jeszcze mogą ukraść chwile, że później nie będzie już przestrzeni ani na sprzeciw, ani na zgodę. – Myślałeś, że nie przyjdę? Zmieniłam zdanie? – zapytała opierając się wygodnie na oparciu krzesła, które cóż… wygodne nie było. – Nie mów mi tylko, że miałeś zamiar upić się w samotności. – dodała.
Zaśmiała się słysząc śmiałą propozycję. – Ostatnio nazbyt ciężko było mi z niego wyjść. Nie zmienia to jednak faktu, że wolałabym patrzeć teraz na twoją twarz – odparła ze wzruszeniem ramion. Była sentymentalna i nigdy tego nie ukrywała. Bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze, ale z drugiej strony przy nim naginała własne granice. Nie bez końca, nie całkowicie, ale robiła to.
Tak naprawdę każdy dzień w ostatnim czasie wyglądał tak samo. Od dnia rozpoczęcia Festiwalu Lata wszyscy zbierali się w Dorset by świętować. Czasem spędzała tam całe noce, a czasem zjawiała się jedynie na chwile. Tak czy inaczej, dziś zapewne również tam by była. – Dziś ostatni dzień festiwalu – wypowiedziała swoje myśli na głos. – Nie wolałeś go świętować z przyjaciółmi, kompanami, bliskimi ci osobami? – odbiła piłeczkę właściwie nie odpowiadając na jego pytanie.
Na wypowiedzianą propozycje wzruszyła ramionami. – Rozumiem, że rachunek po twojej stronie? – zapytała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Było… dobrze.
Słysząc komplement z ust mężczyzny ponownie uniosła brew w pytającym geście. – Mówiłam, że jesteś dżentelmenem – odparła, a kącik ust drgnął jej w uśmiechu. Nawiązywała do ich wcześniejszej rozmowy choć zadziwiał ją fakt jak wiele ich była w stanie zapamiętać. Rozmawiali przecież o wszystkim i o niczym, a ona często łapała się na tym, że wraca we wspomnieniach do tego co było. Po części właśnie dlatego nie chciała dziś tu się zjawiać. Rozpamiętywanie było jednym z najgorszych procesów pracy mózgu. Może nie znała wszystkich, ale była pewna, że o wiele łatwiej by jej się żyło bez tej ciągłej analizy. Gdzie to się mieści?
Dziwne, że miał wątpliwości. Nie zdarzało jej się rzucać słów na wiatr. Nieważne jak wiele razy zmieniałaby zdanie, to i tak jakieś szlachetne pobudki zaprowadziłby ją właśnie tutaj. Z drugiej strony musiał przecież też wiedzieć, ile znaczą dla niej te spotkania. Największa motywacja tkwiła jednak w przelatującym przez palce czasie. Wciąż miała wrażenie, że jeszcze mogą ukraść chwile, że później nie będzie już przestrzeni ani na sprzeciw, ani na zgodę. – Myślałeś, że nie przyjdę? Zmieniłam zdanie? – zapytała opierając się wygodnie na oparciu krzesła, które cóż… wygodne nie było. – Nie mów mi tylko, że miałeś zamiar upić się w samotności. – dodała.
Zaśmiała się słysząc śmiałą propozycję. – Ostatnio nazbyt ciężko było mi z niego wyjść. Nie zmienia to jednak faktu, że wolałabym patrzeć teraz na twoją twarz – odparła ze wzruszeniem ramion. Była sentymentalna i nigdy tego nie ukrywała. Bezpieczeństwo było dla niej najważniejsze, ale z drugiej strony przy nim naginała własne granice. Nie bez końca, nie całkowicie, ale robiła to.
Tak naprawdę każdy dzień w ostatnim czasie wyglądał tak samo. Od dnia rozpoczęcia Festiwalu Lata wszyscy zbierali się w Dorset by świętować. Czasem spędzała tam całe noce, a czasem zjawiała się jedynie na chwile. Tak czy inaczej, dziś zapewne również tam by była. – Dziś ostatni dzień festiwalu – wypowiedziała swoje myśli na głos. – Nie wolałeś go świętować z przyjaciółmi, kompanami, bliskimi ci osobami? – odbiła piłeczkę właściwie nie odpowiadając na jego pytanie.
Na wypowiedzianą propozycje wzruszyła ramionami. – Rozumiem, że rachunek po twojej stronie? – zapytała, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. Było… dobrze.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czy właśnie nie tej pozornej normalności, nawet jeśli okraszonej niewielką dawką fałszu pod postacią innej twarzy, nam brakowało? Od momentu wymienienia pierwszych słów pozostawaliśmy w ukryciu; spotykaliśmy się pod osłoną nocy, w odosobnionych miejscach lub na szlaku. Nigdy wśród ludzi, a bynajmniej nie celowo. Dziś stało się inaczej, towarzyszyły nam inne osoby i wcale nie czułem się z tym źle, wręcz przeciwnie. Było to coś innego, coś czego wcześniej nie doświadczyliśmy i chciałem, aby dobrze wspominała te chwile. Pozornie normlany czas, niewinne spotkanie przy szklaneczce wykwintnej ognistej. Zawsze mogliśmy się przenieść, skłamałbym twierdząc, że ta myśl nie pojawiła mi się w głowie, gdy tylko ją zobaczyłem. Co u licha ona w sobie miała? Dlaczego nie potrafiłem oderwać od niej wzroku? Zrządzenie losu, cholerny przypadek znów sobie ze mnie zakpił. Gdybyśmy nie spotkali się z początkiem lipca na wzgórzu nie byłoby mnie tutaj. Miałem tego świadomość.
Zaśmiałem się pod nosem na jej słowa i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Trafiła w punkt. -Prawda- rozłożyłem ręce w geście bezradności. Jak wcześniej zauważyła moje ego było niczym osobny byt i nieszczególnie zależało mi, aby coś z tym zrobić. -Jednak wolałbym wiedzieć- rzadko drążyłem, ale ciekaw byłem jej odpowiedzi. -Jeśli szybciej poszłabyś ze mną na górę w takim wydaniu, to przemyślę czy nie przyjąć go na stałe- kłamałem jak z nut. Już teraz ciężko było mi wytrzymać z tymi pulchnymi policzkami i jasnym kolorem włosów.
-Zawsze nim byłem- odparłem pewnym tonem, jak gdyby stwierdzała najoczywistszą oczywistość. Rzecz jasna i to mijało się z prawdą, o czym dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę. Nie należałem do grzecznych oraz uprzejmych osób, zwykle prawiłem to co ślina przyniosła mi na język i często było odbierane w negatywny sposób. Zdarzało mi się jednak szepnąć coś miłego, a w szczególności skomplementować kobiecą urodę i wtem było to szczere. Tak samo jak w tym przypadku.
Na kolejne pytanie nie odpowiedziałem od razu. Mogłem zrzucić to na karb mętliku w głowie, wewnętrznych obaw, lecz powiedzenie tego głośno wiązało z przyznaniem się do słabości, na co nie mogłem sobie pozwolić. Nie dziś. Była jedną z niewielu osób, przez którymi otwarcie opowiedziałem o posiadaniu jakichkolwiek, doskonale o tym wiedziałem, ale nie chciałem wchodzić na trudne tematy. Wspomnienie o stronach, o obiekcjach groziło kolejną kłótnią, a tego chciałem uniknąć. -Przeszło mi to przez myśl, ale wiem, że jesteś bardzo honorową osobą. Nie wybaczyłabyś sobie, gdybym upił się w samotności- gdyby mnie wystawiła, byłoby to nieuniknione. Bez cienia wątpliwości.
-Czyli mam zdjąć- zastanowiłem się, jak to dobrze ubrać w słowa - maskę? Do niej należała decyzja – jeśli wolała, mogłem być sobą. -Uwierz, że też niechętnie go opuściłem i wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego zrobiliśmy to tak szybko- uśmiechnąłem się lekko, po czym zacisnąłem dłoń na szklance i upiłem łyk trunku. Sama pamięć o tamtych dniach sprawiała, że ognista była mi niezbędna, choć wcale nie przynosiła ukojenia. -Tyle czasu spędziliśmy razem i nawet raz się nie pokłóciliśmy. Ustanowiliśmy rekord?- uniosłem pytająco brew.
Owszem, dziś był ostatni dzień Festiwalu. Zdawałem sobie sprawę z wydarzenia, jakie miało miejsce w Waltham Forest, jednak liczyłem, że nikt nie wytknie mi nieobecności. Pokonać mogła mnie choroba lub długość samego święta miłości, które obfitowało nie tylko w radość, tańce i wyborne jedzenie, ale różnej maści trunki w ogromnych ilościach. Byłem przekonany, że jakoś z tego wybrnę. -Czy właśnie nie świętuję go z bliską osobą?- odparłem unosząc spojrzenie na wysokość zielonych tęczówek. Mogła się tego nie spodziewać, bo nawet mi ciężko było odszukać w pamięci moment, kiedy przyznałem komuś, że mi na nim zależy, a to było jednoznaczne.
-Zapłacę, a potem poślę sowę z rozliczeniem- zaśmiałem się pod nosem. -Oczywiście, że na mój- dodałem. Chyba nie mogła mieć co do tego wątpliwości – sam ją tutaj zaprosiłem.
Zaśmiałem się pod nosem na jej słowa i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Trafiła w punkt. -Prawda- rozłożyłem ręce w geście bezradności. Jak wcześniej zauważyła moje ego było niczym osobny byt i nieszczególnie zależało mi, aby coś z tym zrobić. -Jednak wolałbym wiedzieć- rzadko drążyłem, ale ciekaw byłem jej odpowiedzi. -Jeśli szybciej poszłabyś ze mną na górę w takim wydaniu, to przemyślę czy nie przyjąć go na stałe- kłamałem jak z nut. Już teraz ciężko było mi wytrzymać z tymi pulchnymi policzkami i jasnym kolorem włosów.
-Zawsze nim byłem- odparłem pewnym tonem, jak gdyby stwierdzała najoczywistszą oczywistość. Rzecz jasna i to mijało się z prawdą, o czym dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę. Nie należałem do grzecznych oraz uprzejmych osób, zwykle prawiłem to co ślina przyniosła mi na język i często było odbierane w negatywny sposób. Zdarzało mi się jednak szepnąć coś miłego, a w szczególności skomplementować kobiecą urodę i wtem było to szczere. Tak samo jak w tym przypadku.
Na kolejne pytanie nie odpowiedziałem od razu. Mogłem zrzucić to na karb mętliku w głowie, wewnętrznych obaw, lecz powiedzenie tego głośno wiązało z przyznaniem się do słabości, na co nie mogłem sobie pozwolić. Nie dziś. Była jedną z niewielu osób, przez którymi otwarcie opowiedziałem o posiadaniu jakichkolwiek, doskonale o tym wiedziałem, ale nie chciałem wchodzić na trudne tematy. Wspomnienie o stronach, o obiekcjach groziło kolejną kłótnią, a tego chciałem uniknąć. -Przeszło mi to przez myśl, ale wiem, że jesteś bardzo honorową osobą. Nie wybaczyłabyś sobie, gdybym upił się w samotności- gdyby mnie wystawiła, byłoby to nieuniknione. Bez cienia wątpliwości.
-Czyli mam zdjąć- zastanowiłem się, jak to dobrze ubrać w słowa - maskę? Do niej należała decyzja – jeśli wolała, mogłem być sobą. -Uwierz, że też niechętnie go opuściłem i wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego zrobiliśmy to tak szybko- uśmiechnąłem się lekko, po czym zacisnąłem dłoń na szklance i upiłem łyk trunku. Sama pamięć o tamtych dniach sprawiała, że ognista była mi niezbędna, choć wcale nie przynosiła ukojenia. -Tyle czasu spędziliśmy razem i nawet raz się nie pokłóciliśmy. Ustanowiliśmy rekord?- uniosłem pytająco brew.
Owszem, dziś był ostatni dzień Festiwalu. Zdawałem sobie sprawę z wydarzenia, jakie miało miejsce w Waltham Forest, jednak liczyłem, że nikt nie wytknie mi nieobecności. Pokonać mogła mnie choroba lub długość samego święta miłości, które obfitowało nie tylko w radość, tańce i wyborne jedzenie, ale różnej maści trunki w ogromnych ilościach. Byłem przekonany, że jakoś z tego wybrnę. -Czy właśnie nie świętuję go z bliską osobą?- odparłem unosząc spojrzenie na wysokość zielonych tęczówek. Mogła się tego nie spodziewać, bo nawet mi ciężko było odszukać w pamięci moment, kiedy przyznałem komuś, że mi na nim zależy, a to było jednoznaczne.
-Zapłacę, a potem poślę sowę z rozliczeniem- zaśmiałem się pod nosem. -Oczywiście, że na mój- dodałem. Chyba nie mogła mieć co do tego wątpliwości – sam ją tutaj zaprosiłem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Poświęciła dużo czasu na rozmyślenia dotyczące przekorności losu. Gdyby tego dnia nie zjawiła się w Suffolk nigdy nie spotkaliby się tu w Schronisku by zamknąć ten rozdział. Nigdy też nie wymieniliby listów, nie poddaliby się pożądaniu tak samo w pustostanie jak i tutaj. Nie była pewna czy chce rezygnować z tego typu wspomnień na rzecz rosnącego w niej żalu. Ocenianie sytuacji przez pryzmat całości wydawało się być dziecinną zagrywką. Oszustwem na bardzo niskim poziomie. Wyrzuty sumienia brały się przede wszystkim z tego jak dobre to było. Jak smakowały emocje podczas każdego spotkania, jak przyciągały się spojrzenia. Grzech zawsze smakował nadzwyczaj dobrze. Słodycz z cierpkością na języku.
Wywróciła oczami słysząc jak się z nią zgadza. Nie miała zamiaru komentować jego butności. Ta była naturalną częścią jego samego. Wątpiła by mogli istnieć bez siebie. Wszak dawniej podziwiała go za to. Zdawała sobie sprawę z tego przez jaką drogę przyszło mu przejść, a nawet w całkowitym dole swojej egzystencji potrafił buchać pewnością siebie. Nigdy nie nastawiał drugiego policzka. Chyba nigdy? – Czemu miałabym iść z tobą na górę? – zapytała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Oczywiście rozumiała do czego pił w swych słowach, ale ona nie miała zamiaru na to pozwolić. Już nie. Nieważne jak bardzo chciałaby się poddać temu co czuła i co pobudzało każdą komórkę w jej ciele do życia. Nie chodziło o opór dla zasady. Chodziło też o to co istniało, poza tym miejscem. – Jeśli jednak potrzebujesz odpowiedzi, to uważam, że przywilej jasnowłosej powinien zostać przy mnie – uśmiechnęła się radośnie. Oczywiście, że wybrałaby jego. Nie chodziło nawet o sam wygląd, a o mimikę, mowę ciała. Wszystkie jej wspomnienia opierały się o te szczegóły. Nie była gotowa z nich rezygnować, ale może tak było łatwiej? Nie widzieć go? Nie budować kolejnego wspomnienia.
Pokiwała głową, gdy wspomniał o byciu dżentelmenem. Oczywiście, że nim był. Z krwi i kości. Mogła przecież przywołać na to wiele przykładów, ale nie była pewna czy te przypadłyby mu do gustu. – A kwiatów jak nie było tak nie ma – wytknęła mu celowo ponownie nawiązując do ich poprzednich rozmów.
Z jednej strony była zaskoczona widząc na swoim parapecie znajomą sowę. Może nie sądziła, że przyjdzie im ponownie zamienić choć słowo. Nie prosiła o to w myślach, ale po części się na to przygotowała. Z drugiej strony przewróciła wtedy oczami w taki sposób jakby była to całkowicie normalna rzecz, której mogła się przecież spodziewać. Nie sądziła jednak, że mężczyzna ze chce spędzić z nią ostatnie chwile wolności. Nie wątpiła przecież, że i on rozpatrywał to w podobnych kategoriach. Bez obowiązków, bez wytycznych, bez narzuconych zadań. Nie doceniała siebie, a może nie doceniała jego. Wszystko jedno, przecież teraz tu byli. – Przyszłabym nawet po to by zobaczyć, jak to robisz – odparła z pewnością w głosie, ale po chwili powagi kącik ust uniósł jej się ku górze. – Może właśnie po to tu jestem. – zaśmiała się, bo choć te słowa całkowicie mijały się z prawdą to nie umiała całkowicie oderwać się od złośliwości względem niego. Na niej w końcu zbudowali to… co mają.
Pokręciła głową słysząc pytanie. – Nie, zostawmy już twoją nową twarz w spokoju – zaczęła opierając dłonie na blacie stolika. – Jak to właściwie działa? Musiałeś kiedyś spotkać człowieka o podobnej aparycji czy właściwie możesz sobie wybrać wszystkie szczegóły ciała, które przybierasz? – zapytała szczerze zainteresowana. Nigdy właściwie nie interesowała się genetyką, ale teraz widząc jej efekty jak na dłoni… ciężko było nie ulec ciekawości.
Pobyt w Schronisku zamknął ich w szczelnej bańce, w której mogłaby ułożyć sobie życie. Mogłaby, bo rzadko kiedy docierały do niej sygnały z rzeczywistości. – Cóż, to pewnie przez to, że nie chciałeś spełnić mojego marzenia – odpowiedziała z przekąsem. Chyba nie chciała wracać myślami do tego jak trudny był dla niej powrót do domu. Była kobietą i wbrew wszystkiemu co starała się reprezentować była dość wrażliwa, a w tamtym momencie dała dojść jej do głosu.
Słysząc kolejne słowa mężczyzny ponownie uniosła brew w pytającym geście. Jeszcze kilka spotkań z nim i prawdopodobnie tak by jej już zostało. – Aż do momentu, w którym nazwałeś mnie alkoholiczką? – zapytała nie mając zamiaru przemilczeć tego tematu. – Tak, masz rację. Do tego momentu ustanowiliśmy rekord. – parsknęła. Nie miała zamiaru ukrywać, że owe słowa ją zirytowały. Nie chciała, żeby postrzegał ją przez pryzmat szkła. Ba! Nawet nigdy w takich kategoriach o sobie nie myślała. Fakt, zdarzało jej się w towarzystwie sięgnąć po jakiś trunek, ale organizowała wokół tego własnej codzienności. Zależało jej na tym jak na nią patrzył, co o niej myślał?
Utkwiła w nim spojrzenie, gdy wypowiedział kolejne zdanie, kolejne pytanie. Była zaskoczona i raczej nie potrafiła tego zatuszować. Padało między nimi wiele słów, wiele gestów, które mówiły to czego nie potrafiły wypowiedzieć usta. Zdawała sobie sprawę z tego jak trudne było dla niego przyznanie się przed kimkolwiek do tego co czuł. Przełknęła ślinę szukając w myślach odpowiedzi. – Pytasz mnie o to? Czy pytasz sam siebie? – zapytała i uśmiechnęła się ciepło.
Gdy podeszła do nich kelnerka, czarownica przeniosła spojrzenie z Drew właśnie na nią. Ta zdawała się nie być zadowolona z wykonywanej pracy, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała jej postawa. Blondynka uśmiechnęła się życzliwie. – Macie gulasz? – zapytała a kącik drgnął jej w uśmiechu. – Chciałabym gulasz i główkę sałaty, jeśli państwo posiadają. Wciąż mamy pewne zawody do rozegrania – mówiąc ostatnie zdanie przeniosła spojrzenie na mężczyznę. – A do picia to samo co ten pan. – dodała i odprowadziła wzrokiem kelnerkę. – Wypłacę się za tak pokaźne zamówienie? – zapytała mężczyznę opierając policzek na dłoni.
Wywróciła oczami słysząc jak się z nią zgadza. Nie miała zamiaru komentować jego butności. Ta była naturalną częścią jego samego. Wątpiła by mogli istnieć bez siebie. Wszak dawniej podziwiała go za to. Zdawała sobie sprawę z tego przez jaką drogę przyszło mu przejść, a nawet w całkowitym dole swojej egzystencji potrafił buchać pewnością siebie. Nigdy nie nastawiał drugiego policzka. Chyba nigdy? – Czemu miałabym iść z tobą na górę? – zapytała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Oczywiście rozumiała do czego pił w swych słowach, ale ona nie miała zamiaru na to pozwolić. Już nie. Nieważne jak bardzo chciałaby się poddać temu co czuła i co pobudzało każdą komórkę w jej ciele do życia. Nie chodziło o opór dla zasady. Chodziło też o to co istniało, poza tym miejscem. – Jeśli jednak potrzebujesz odpowiedzi, to uważam, że przywilej jasnowłosej powinien zostać przy mnie – uśmiechnęła się radośnie. Oczywiście, że wybrałaby jego. Nie chodziło nawet o sam wygląd, a o mimikę, mowę ciała. Wszystkie jej wspomnienia opierały się o te szczegóły. Nie była gotowa z nich rezygnować, ale może tak było łatwiej? Nie widzieć go? Nie budować kolejnego wspomnienia.
Pokiwała głową, gdy wspomniał o byciu dżentelmenem. Oczywiście, że nim był. Z krwi i kości. Mogła przecież przywołać na to wiele przykładów, ale nie była pewna czy te przypadłyby mu do gustu. – A kwiatów jak nie było tak nie ma – wytknęła mu celowo ponownie nawiązując do ich poprzednich rozmów.
Z jednej strony była zaskoczona widząc na swoim parapecie znajomą sowę. Może nie sądziła, że przyjdzie im ponownie zamienić choć słowo. Nie prosiła o to w myślach, ale po części się na to przygotowała. Z drugiej strony przewróciła wtedy oczami w taki sposób jakby była to całkowicie normalna rzecz, której mogła się przecież spodziewać. Nie sądziła jednak, że mężczyzna ze chce spędzić z nią ostatnie chwile wolności. Nie wątpiła przecież, że i on rozpatrywał to w podobnych kategoriach. Bez obowiązków, bez wytycznych, bez narzuconych zadań. Nie doceniała siebie, a może nie doceniała jego. Wszystko jedno, przecież teraz tu byli. – Przyszłabym nawet po to by zobaczyć, jak to robisz – odparła z pewnością w głosie, ale po chwili powagi kącik ust uniósł jej się ku górze. – Może właśnie po to tu jestem. – zaśmiała się, bo choć te słowa całkowicie mijały się z prawdą to nie umiała całkowicie oderwać się od złośliwości względem niego. Na niej w końcu zbudowali to… co mają.
Pokręciła głową słysząc pytanie. – Nie, zostawmy już twoją nową twarz w spokoju – zaczęła opierając dłonie na blacie stolika. – Jak to właściwie działa? Musiałeś kiedyś spotkać człowieka o podobnej aparycji czy właściwie możesz sobie wybrać wszystkie szczegóły ciała, które przybierasz? – zapytała szczerze zainteresowana. Nigdy właściwie nie interesowała się genetyką, ale teraz widząc jej efekty jak na dłoni… ciężko było nie ulec ciekawości.
Pobyt w Schronisku zamknął ich w szczelnej bańce, w której mogłaby ułożyć sobie życie. Mogłaby, bo rzadko kiedy docierały do niej sygnały z rzeczywistości. – Cóż, to pewnie przez to, że nie chciałeś spełnić mojego marzenia – odpowiedziała z przekąsem. Chyba nie chciała wracać myślami do tego jak trudny był dla niej powrót do domu. Była kobietą i wbrew wszystkiemu co starała się reprezentować była dość wrażliwa, a w tamtym momencie dała dojść jej do głosu.
Słysząc kolejne słowa mężczyzny ponownie uniosła brew w pytającym geście. Jeszcze kilka spotkań z nim i prawdopodobnie tak by jej już zostało. – Aż do momentu, w którym nazwałeś mnie alkoholiczką? – zapytała nie mając zamiaru przemilczeć tego tematu. – Tak, masz rację. Do tego momentu ustanowiliśmy rekord. – parsknęła. Nie miała zamiaru ukrywać, że owe słowa ją zirytowały. Nie chciała, żeby postrzegał ją przez pryzmat szkła. Ba! Nawet nigdy w takich kategoriach o sobie nie myślała. Fakt, zdarzało jej się w towarzystwie sięgnąć po jakiś trunek, ale organizowała wokół tego własnej codzienności. Zależało jej na tym jak na nią patrzył, co o niej myślał?
Utkwiła w nim spojrzenie, gdy wypowiedział kolejne zdanie, kolejne pytanie. Była zaskoczona i raczej nie potrafiła tego zatuszować. Padało między nimi wiele słów, wiele gestów, które mówiły to czego nie potrafiły wypowiedzieć usta. Zdawała sobie sprawę z tego jak trudne było dla niego przyznanie się przed kimkolwiek do tego co czuł. Przełknęła ślinę szukając w myślach odpowiedzi. – Pytasz mnie o to? Czy pytasz sam siebie? – zapytała i uśmiechnęła się ciepło.
Gdy podeszła do nich kelnerka, czarownica przeniosła spojrzenie z Drew właśnie na nią. Ta zdawała się nie być zadowolona z wykonywanej pracy, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała jej postawa. Blondynka uśmiechnęła się życzliwie. – Macie gulasz? – zapytała a kącik drgnął jej w uśmiechu. – Chciałabym gulasz i główkę sałaty, jeśli państwo posiadają. Wciąż mamy pewne zawody do rozegrania – mówiąc ostatnie zdanie przeniosła spojrzenie na mężczyznę. – A do picia to samo co ten pan. – dodała i odprowadziła wzrokiem kelnerkę. – Wypłacę się za tak pokaźne zamówienie? – zapytała mężczyznę opierając policzek na dłoni.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie widząc jej reakcję na moje otwarte przyznanie się do kwestii urażonej dumy. Spodziewała się innej odpowiedzi? Czasem w żarcie zaprzeczałem, abym takową się kierował, podobnie jak pewnością siebie oraz egoizmem, ale zbyt dobrze mnie znała, by dać się na to złapać. Nim odpowiedziałem na zadane pytanie przysunąłem krzesło bliżej stolika, rozejrzałem na boki udając, że poszukuję ewentualnych świadków, po czym oparłem łokcie o blat i nachyliłem się.
-Wcale nie musimy iść na górę- rzuciłem patrząc prosto w jej oczy. -To- przesunąłem dłonią wzdłuż drewnianej powierzchni mebla. -Też było całkiem wygodne- szepnąłem konspiracyjnie z szelmowskim uśmiechem. Wspomnienie tamtego wieczoru wciąż zdawało się być żywe, przyprawiające o irracjonalne pożądanie, a tym samym szybsze bicie serca. Do tej pory ciężko było mi uwierzyć w taki przebieg zdarzeń, w całą tę pętlę przypadków i zbiegów okoliczności. Jakim cudem spotkaliśmy się wtedy na wzgórzu? Co u licha mnie naszło, aby zaprosić ją na kolejne spotkanie? Jak silna musiała być ta iskra, że ponownie i tym razem na dobre rozpaliła płomień? Nie potrafiłem się jej oprzeć, odmówić sobie wspólnych chwil, od których dzielił mnie jedynie list. Mogłem napisać go wcześniej, ale gdzieś z tyłu obawiałem się odmowy – właśnie tego z czego drwiła. Daleki byłem od złości za to, sam zapewne ubrałbym to w kpiące słowa, aczkolwiek zawsze prościej stało się po tej drugiej stronie i trzymało karty. Miała wszystkie asy w rękawie; sama ani razu jako pierwsza nie sięgnęła po kałamarz.
-Brzmi to prawie jak komplement, jasnowłosa- uniosłem kącik ust, po czym upiłem trunku i powróciłem do poprzedniej pozycji. Oparłem się wygodnie o obicie krzesła nie spuszczając z niej wzroku. Być może chciałem się nacieszyć jej widokiem, zapamiętać obraz uśmiechniętej twarzy i błyszczących, zielonych oczu na wypadek, gdybyśmy więcej nie mieli okazji zasiąść przy wspólnym stole. Nie mogli porozmawiać o wszystkim i o niczym, żartować z siebie i być po prostu sobą.
Zaśmiałem się pod nosem na wspomnienie kwiatów, których tak zażarcie się domagała. -Były, ale na tyle się spóźniałaś, że oddałem kelnerce. Nie chciałem wyglądać jak skończony idiota, którego wystawiła dama- skłamałem wzruszając bezradnie ramionami. -Gdybyś nie testowała mojej cierpliwości, to mogłabyś teraz wąchać piękne, czerwone róże- kara żadna, pewnie nawet nie uwierzyła w tę bujdę, choć może jednak? Do dobrego kłamcy było mi daleko, ale czasem zdarzało mi się coś powiedzieć na tyle poważnie, że rozmówca mógł zgłupieć. Znała mnie jednak bardziej niż przecięty znajomy, dlatego mogła przyjąć za pewnik, że nie zdobyłbym się na taki gest. Właściwie sam nie wiedziałem skąd te opory – brak pamięci o istocie drobiazgów, przekonanie o specjalnych okazjach, czy czyste lenistwo? Kwestią majętności nie wypadało mi się już zasłaniać.
Zaryzykowałem listem, postawiłem wszystko na jedną kartę. Nie podjęła próby kontaktu; nie pytała o samopoczucie i przemyślenia po wspólnie spędzonych dniach oraz nocach. Wątpiłem, aby to wszystko co się wydarzyło nie miało dla niej żadnego znaczenia, stawiałem bardziej na mętlik w głowie i wyrzuty sumienia. Była do nich skłonna, czasem aż za bardzo. -Zbyt cenisz ludzi, nawet wrogów, by im na to pozwolić- skwitowałem bez zastanowienia. Tak naprawdę nie było się nad czym pochylać – miała wielkie serce i to właśnie ono zaprowadziło ją do miejsca, w którym się znajdowała. Nie chodziło o schronisko, acz życiowy punkt, wojenne barykady. -Skoro już jesteś nie zamierzam upić się do nieprzytomności. Może i mam do ciebie wielką słabość, ale też zwykłem dbać o własną skórę. Kto wie, może jeszcze mi coś zrobisz?- zaśmiałem się pod nosem. -Żartuję- dodałem gwoli ścisłości. Nie podejrzewałem jej o nic.
-Dążysz do tego czy mogę zmienić się w ciebie?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie i nachyliłem się. -Oczywiście. Nie robię tego tylko dla tego, że ciężko byłoby mi odejść od lustra- po części była to prawda. Sztuka zmiany całego ciała w drugą osobę była niezwykle trudna, a ja miałem duże braki. Metamorfomagia towarzyszyła mi znacznie rzadziej niżeli kilka lat temu i o wiele trudniej było mi czynić bardziej zaawansowane transmutacje. -Każdy detal mogę sobie wymyślić, choć najczęściej przypominam sobie przypadkowego mężczyznę i przybieram jego rysy- sprecyzowałem, żeby nie pomyślała, iż naprawdę kiedyś próbowałem wejść w jej skórę. Sama myśl o tym była abstrakcyjna.
-O kąpieli?- uśmiechnąłem się szeroko i pokręciłem głową. Niebywałe. -Jakoś nie było na to czasu, a później już nic nie mówiłaś na ten temat- wzruszyłem lekko ramionami. Namiętność brała górę, nie mogliśmy się sobą nacieszyć.
Wywróciłem oczyma, gdy wspomniała o tej alkoholiczce. Absurdalna zachęta do spotkania, ale podziałała. -Chciałem cię podburzyć, żebyś zjawiła się i wyrzuciła mi to wszystko w twarz. Przypomnę ci tylko, że bardzo uprzejmie, ale odmówiłaś w pierwszym liście- uniosłem brew, po czym przeniosłem spojrzenie na jej dłoń. Nie myśląc za wiele ująłem ją w swoją i splotłem nasze palce; niewinny, wręcz młodzieńczy gest. Rzadko zdobywałem się na takowe. -Ciężko pogodzić się z tym, że na nowe będzie trzeba poczekać- zacząłem powracając do niej spojrzeniem. -Jeśli w ogóle jeszcze nadejdą- skwitowałem. Brutalna prawda. Nie mogliśmy mieć wszystkiego; nie mogliśmy mieć siebie i kierować się własnymi przekonaniami. Zderzenie dwóch, kompletnie różnych światów zwiastowało katastrofę.
-Ciebie. Ja wiem, że tak jest- bo jak irracjonalne się to nie wydawało, to tak naprawdę czułem. Była mi bliska, nawet jeśli wszystko we mnie krzyczało, że tak być nie mogło. Już dawno przestałem sam sobie przeczyć, po prostu nauczyłem się z tym żyć.
Puściłem dłoń dziewczyny widząc na horyzoncie kelnerkę i gdy znalazła się przy stoliku przeniosłem na nią wzrok. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy dziewczyna zamówiła sałatę – musiała, jakżeby inaczej. Zdecydowanie wyostrzył jej się dowcip, co tylko jeszcze bardziej mnie pociągało. -Obawiam się, że pozostanie ci wynagrodzić mi to inaczej- puściłem jej oczko, po czym upiłem ognistej.
Nie musieliśmy długo czekać na zamówioną potrawę, sałatę, która najwyraźniej do tej pory dziwiła pracownicę oraz napitek. -Twoje zdrowie, niech ten wieczór trwa jak najdłużej- uniosłem szkło w geście toastu.
-Wcale nie musimy iść na górę- rzuciłem patrząc prosto w jej oczy. -To- przesunąłem dłonią wzdłuż drewnianej powierzchni mebla. -Też było całkiem wygodne- szepnąłem konspiracyjnie z szelmowskim uśmiechem. Wspomnienie tamtego wieczoru wciąż zdawało się być żywe, przyprawiające o irracjonalne pożądanie, a tym samym szybsze bicie serca. Do tej pory ciężko było mi uwierzyć w taki przebieg zdarzeń, w całą tę pętlę przypadków i zbiegów okoliczności. Jakim cudem spotkaliśmy się wtedy na wzgórzu? Co u licha mnie naszło, aby zaprosić ją na kolejne spotkanie? Jak silna musiała być ta iskra, że ponownie i tym razem na dobre rozpaliła płomień? Nie potrafiłem się jej oprzeć, odmówić sobie wspólnych chwil, od których dzielił mnie jedynie list. Mogłem napisać go wcześniej, ale gdzieś z tyłu obawiałem się odmowy – właśnie tego z czego drwiła. Daleki byłem od złości za to, sam zapewne ubrałbym to w kpiące słowa, aczkolwiek zawsze prościej stało się po tej drugiej stronie i trzymało karty. Miała wszystkie asy w rękawie; sama ani razu jako pierwsza nie sięgnęła po kałamarz.
-Brzmi to prawie jak komplement, jasnowłosa- uniosłem kącik ust, po czym upiłem trunku i powróciłem do poprzedniej pozycji. Oparłem się wygodnie o obicie krzesła nie spuszczając z niej wzroku. Być może chciałem się nacieszyć jej widokiem, zapamiętać obraz uśmiechniętej twarzy i błyszczących, zielonych oczu na wypadek, gdybyśmy więcej nie mieli okazji zasiąść przy wspólnym stole. Nie mogli porozmawiać o wszystkim i o niczym, żartować z siebie i być po prostu sobą.
Zaśmiałem się pod nosem na wspomnienie kwiatów, których tak zażarcie się domagała. -Były, ale na tyle się spóźniałaś, że oddałem kelnerce. Nie chciałem wyglądać jak skończony idiota, którego wystawiła dama- skłamałem wzruszając bezradnie ramionami. -Gdybyś nie testowała mojej cierpliwości, to mogłabyś teraz wąchać piękne, czerwone róże- kara żadna, pewnie nawet nie uwierzyła w tę bujdę, choć może jednak? Do dobrego kłamcy było mi daleko, ale czasem zdarzało mi się coś powiedzieć na tyle poważnie, że rozmówca mógł zgłupieć. Znała mnie jednak bardziej niż przecięty znajomy, dlatego mogła przyjąć za pewnik, że nie zdobyłbym się na taki gest. Właściwie sam nie wiedziałem skąd te opory – brak pamięci o istocie drobiazgów, przekonanie o specjalnych okazjach, czy czyste lenistwo? Kwestią majętności nie wypadało mi się już zasłaniać.
Zaryzykowałem listem, postawiłem wszystko na jedną kartę. Nie podjęła próby kontaktu; nie pytała o samopoczucie i przemyślenia po wspólnie spędzonych dniach oraz nocach. Wątpiłem, aby to wszystko co się wydarzyło nie miało dla niej żadnego znaczenia, stawiałem bardziej na mętlik w głowie i wyrzuty sumienia. Była do nich skłonna, czasem aż za bardzo. -Zbyt cenisz ludzi, nawet wrogów, by im na to pozwolić- skwitowałem bez zastanowienia. Tak naprawdę nie było się nad czym pochylać – miała wielkie serce i to właśnie ono zaprowadziło ją do miejsca, w którym się znajdowała. Nie chodziło o schronisko, acz życiowy punkt, wojenne barykady. -Skoro już jesteś nie zamierzam upić się do nieprzytomności. Może i mam do ciebie wielką słabość, ale też zwykłem dbać o własną skórę. Kto wie, może jeszcze mi coś zrobisz?- zaśmiałem się pod nosem. -Żartuję- dodałem gwoli ścisłości. Nie podejrzewałem jej o nic.
-Dążysz do tego czy mogę zmienić się w ciebie?- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie i nachyliłem się. -Oczywiście. Nie robię tego tylko dla tego, że ciężko byłoby mi odejść od lustra- po części była to prawda. Sztuka zmiany całego ciała w drugą osobę była niezwykle trudna, a ja miałem duże braki. Metamorfomagia towarzyszyła mi znacznie rzadziej niżeli kilka lat temu i o wiele trudniej było mi czynić bardziej zaawansowane transmutacje. -Każdy detal mogę sobie wymyślić, choć najczęściej przypominam sobie przypadkowego mężczyznę i przybieram jego rysy- sprecyzowałem, żeby nie pomyślała, iż naprawdę kiedyś próbowałem wejść w jej skórę. Sama myśl o tym była abstrakcyjna.
-O kąpieli?- uśmiechnąłem się szeroko i pokręciłem głową. Niebywałe. -Jakoś nie było na to czasu, a później już nic nie mówiłaś na ten temat- wzruszyłem lekko ramionami. Namiętność brała górę, nie mogliśmy się sobą nacieszyć.
Wywróciłem oczyma, gdy wspomniała o tej alkoholiczce. Absurdalna zachęta do spotkania, ale podziałała. -Chciałem cię podburzyć, żebyś zjawiła się i wyrzuciła mi to wszystko w twarz. Przypomnę ci tylko, że bardzo uprzejmie, ale odmówiłaś w pierwszym liście- uniosłem brew, po czym przeniosłem spojrzenie na jej dłoń. Nie myśląc za wiele ująłem ją w swoją i splotłem nasze palce; niewinny, wręcz młodzieńczy gest. Rzadko zdobywałem się na takowe. -Ciężko pogodzić się z tym, że na nowe będzie trzeba poczekać- zacząłem powracając do niej spojrzeniem. -Jeśli w ogóle jeszcze nadejdą- skwitowałem. Brutalna prawda. Nie mogliśmy mieć wszystkiego; nie mogliśmy mieć siebie i kierować się własnymi przekonaniami. Zderzenie dwóch, kompletnie różnych światów zwiastowało katastrofę.
-Ciebie. Ja wiem, że tak jest- bo jak irracjonalne się to nie wydawało, to tak naprawdę czułem. Była mi bliska, nawet jeśli wszystko we mnie krzyczało, że tak być nie mogło. Już dawno przestałem sam sobie przeczyć, po prostu nauczyłem się z tym żyć.
Puściłem dłoń dziewczyny widząc na horyzoncie kelnerkę i gdy znalazła się przy stoliku przeniosłem na nią wzrok. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy dziewczyna zamówiła sałatę – musiała, jakżeby inaczej. Zdecydowanie wyostrzył jej się dowcip, co tylko jeszcze bardziej mnie pociągało. -Obawiam się, że pozostanie ci wynagrodzić mi to inaczej- puściłem jej oczko, po czym upiłem ognistej.
Nie musieliśmy długo czekać na zamówioną potrawę, sałatę, która najwyraźniej do tej pory dziwiła pracownicę oraz napitek. -Twoje zdrowie, niech ten wieczór trwa jak najdłużej- uniosłem szkło w geście toastu.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Rozprawiali o dumie tak jakby ta była czymś złym. Lucinda wcale tak nie uważała. Owszem czasem nadmierna pewność siebie potrafiła zgubić, ale nie sądziła by jego czekał właśnie taki los. To raczej dość wyrafinowana część jego osobowości, nad którą miał kontrolę, bawił się nią, naginał do własnych korzyści. Pod tym względem nie musiała się o niego martwić. Skłamałaby mówiąc, że nie istniały obszary, w których owe zmartwienie się nie pojawiało. Nieważne jaką rolę pełnili w prowadzonym konflikcie. Te kilka wspólnych spotkań pokazało jej, że to co zdawało się być zamknięte jedynie zasnęło głębokim snem. Wyspane i pełne werwy nie było tak łatwe do kontrolowania. Po co właściwie ta kontrola? Po co to ciągłe sprawdzanie swoich granic i wyszukiwanie luźnych cegieł w zbudowanym murze?
Z niepewnością rejestrowała jego ruchy właściwie bojąc się odpowiedzi. Patrzyła jak jego ręka sunie po gładkim blacie stołu i już wiedziała do czego pije. Po plecach przebiegł jej niekontrolowany dreszcz, a na policzku pojawił się delikatny rumieniec. Wspomnienie zalało jej myśli i może byłaby nim bardziej onieśmielona, gdyby nie fakt, że w tamtej chwili pewność podejmowanych decyzji nawet ją wprawiła w osłupienie. – Ah tak? – zapytała choć słowa miały trudność przejść jej przez gardło. – Czy to teraz twoje ulubione wspomnienie? – te dwa dni, które spędzili razem na pewno stało się jej ulubionym. Powinna się już do tego przyzwyczaić. Do wyrwania chwil, kradzieży czasu, który nie był im pisany. Takie wspomnienia smakowały inaczej, miały większą moc.
Napisanie jakiegokolwiek listu do niego nie wchodziło w grę. Nie dlatego, że nie chciała, ale dlatego, że w pewnym sensie liczyły się pozory. Musiała oszukiwać siebie, że ma kontrolę nad własnymi decyzjami, bo bez tego spadłaby w ciemną otchłań bez szans na ratunek. Czuła się jak cholerna nastolatka stojąca przed absurdalnym wyborem. Gdyby mogła kierować się jedynie emocjami, to pewnie to wszystko wyglądałoby inaczej. Nie drwiła z niego, była mu wdzięczna za to, że znalazł w sobie odwagę. Znała go i wiedziała, że poniósł koszty podejmowanych decyzji. Skończyła szukać w tym podstępu. Mógł być najgorszym co ją w życiu spotkało, ale był też najlepszym.
- Przecież wiem, że lubisz słuchać jaki ładny jesteś – odparła z szerokim uśmiechem na ustach. To była jedynie po części prawda. Komplementy miały w sobie moc i nie znała osoby, która nie lubiła ich słuchać. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie była to dla niego wartość najwyższa, a raczej dodana. Wyglądem również można było wiele osiągnąć, wygląd dodawał pewności siebie.
Zaczęła się przyzwyczajać do tej innej twarzy. Patrzyła gdzieś poza nią, potrafiła odnaleźć go w tym przebraniu. Zastanawiała się jakby to wszystko smakowało, gdyby widzieli w tym codzienność. Gdyby każde spotkanie nie opierało się na przyjemnościach, a na trudach losu. Czy potrafiliby się w tym odnaleźć? A może stanowili dla siebie jedynie odskocznię i ta odskocznia była niczym przyprawa dodająca smak potrawie?
Przewróciła oczami słysząc naciąganą wymówkę. Tak naprawdę wcale nie chodziło o kwiaty, a o kolejną sposobność do utarcia mu nosa. Czerpała z tego pewną satysfakcję i wiedziała skąd ta się brała. Prócz dobrego serca miała w sobie wielkie pokłady ironii, która zwykle pozostawała w uśpieniu. Bez niej nie była kompletna i może właśnie dlatego czuła się tak bardzo sobą, kiedy spędzali razem czas. – Rozmawialiśmy już o wyglądaniu jak skończony idiota – zaczęła niby z całkowitą powagą. – Nie możesz tak mówić nie mając na to żadnych dowodów. – dodała przypominając i sobie, i jemu sytuację z sałatą. Westchnęła. – Przynajmniej masz jeden dobry uczynek za sobą. Oby nie wpadł tu tylko mąż tej kelnerki, bo mogłoby być… nieciekawie. – odparła ze wzruszeniem ramion. Wiedziała, że nie było żadnych kwiatów, znała go już wystarczająco dobrze. – Nie wiem tylko dlaczego jesteś zaskoczony, przecież często zdarza mi się wystawiać twoją i swoją cierpliwość na próbę. – dodała dwuznacznie unosząc przy tym brew w pytającym geście.
Z czasem zdała sobie sprawę z tego, że wielkie serce jest nie tylko jej dumą, ale również wielką tragedią. Wbrew pozorom wojna trochę to utemperowała. Pewnie wciąż pozostawała wielce naiwna, ale nie było to już wielkości oceanu, a co najwyżej rwącej rzeki. Jakoś dałoby się z tym żyć. – Zmieniłbyś to we mnie? Zmieniłbyś cokolwiek? – nie wiedziała do końca skąd to pytanie się wzięło, ale zawsze tego typu słowa przyjmowała jako opinię. Już samo „zbyt” traktowała jako coś wartego zmiany. Zaśmiała się na jego kolejne słowa. – Nie pytaj. Nie zdradzę swoich zamiarów. – wszak miała tylko jeden. Z jednej strony chciała móc zostać tu najdłużej, ale z drugiej chciała jak najszybciej stąd wyjść. Wiedziała, że z każdym słowem jest jej tylko trudniej.
Zaskoczył ją kolejnymi słowami, bo jej myśli wcale nie zagalopowały tak daleko jak mu się wydawało. Parsknęła śmiechem słysząc, że ciężko by mu było odejść od lustra. Była zaskoczona, zaciekawiona, ale i przerażona. – Możesz tak po prostu zmienić się we mnie? – powtórzyła wciąż niedowierzając. To była niesamowita siła, z której chyba wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Machnęła dłonią. – Powstrzymam swoją ciekawość i ugryzę się w język. – dodała.
Westchnęła teatralnie i nachyliła się w jego stronę chcąc by usłyszał jej ściszony głos. – Następnym razem… - nastrój uleciał z niej niczym powietrze z przebitego balonika. Zagalopowała się. Tak właśnie to wyglądało. Przy nim łatwo było się zapomnieć. Po prostu. Przez dłuższą chwilę patrzyła mu tylko w oczy wiedząc, że nie musi nic dodawać w tym kontekście. Prawdę widział w jej spojrzeniu.
Nie była w stanie ukryć jak wypowiedziane przez mężczyznę w liście słowa na nią zadziałały. Wiedział doskonale jak zagrać na jej emocjach, jak wzbudzić w niej irytacje, złość, chęć odwetu. Znał na wylot jej reakcje i potrafił przewidzieć, jak się zachowa. To była niebezpieczna wiedza. Powinno ją to przerażać. Właśnie – powinno. Wsłuchała się w jego słowa z uniesioną brwią. Czekała. Czując jak ujmuje jej dłoń i splata palce pokręciła głową w rezygnowaniu. Ścisnęła mocniej jego dłoń tak dla niej obcą i znajomą zarazem. – Nie można tak żyć, Drew. Ja nie mogę i też nie powinieneś. – nie mogli czekać czy na kolejne spotkanie, liczyć, że znajdzie się ku temu okazja. Nie powiedziała tego by go zranić choć ta prawda bolała ją samą. Wiedziała jednak, że to oczekiwanie prędzej czy później zrobi z ich życia smutny dramat. Uśmiechnęła się delikatnie nie chcąc by ten temat wzbudził niepotrzebną dziś melancholię. Przecież i tak już to wiedzieli. – No chyba, że wciąż będziesz mnie podburzać, to mogę tego nie wytrzymać. – zaśmiała się przesuwając kciukiem po skórze jego dłoni.
Słowa były najprostszym wyrazem uczuć. Łatwo komuś powiedzieć, że się go lubi, ceni, szanuje, kocha. O wiele trudniej było ubrać to w gesty, faktycznie sprawić by ktoś na własnej skórze odczuł, że tak jest. Choć w słowach zwykle byli oszczędni, nie mówili sobie pięknych frazesów i wspominali o uczuciach, to Lucinda wiedziała, że takowe są. Sama wiedziała co czuje do mężczyzny przed sobą i dzięki jego gestom potrafiła stwierdzić co on czuje. Trzeba było być skończoną ignorantką by tego nie dostrzec. Po tych wszystkich gestach słowa były jednak zaskoczeniem. Tak jakby rozbierali się z wszystkiego co jeszcze pozostało. – Nie byłoby mnie tu, gdybyś nie był mi bliski. Nic by z tego nie miało miejsca, gdybym czuła mniej. – odpowiedziała nie odrywając od niego spojrzenia. Chciał to usłyszeć? Może w takiej sytuacji w jakiej znaleźli się teraz nie było powodu by unikać słów. Mogli już nigdy nie mieć okazji ich wypowiedzieć.
Blondynka oparła się o oparcie krzesła patrząc jak kelnerka stawia przed nią posiłek, szklankę z bursztynowym płynem i główkę sałaty. Parsknęła śmiechem nie mając odwagi spojrzeć kobiecie w oczy. Co ta właściwie musiała sobie pomyśleć? Wciąż rozbawiona położyła główkę między nimi i ujęła szklankę w dłoń. Skinęła głową. Nie szło się sprzeciwić tym słowom ani się z nimi zgodzić. Sama w końcu nie wiedziała czego pragnęła bardziej. Zostać czy uciec i się nie oglądać za siebie. Upiła łyk i odstawiła szklankę na blacie. – Oprócz główki sałaty, za którą w sumie sam zapłaciłeś mam dla ciebie coś jeszcze. – zaczęła unosząc kącik ust w wymownym uśmiechu. Poczekała na jego reakcje.
Z niepewnością rejestrowała jego ruchy właściwie bojąc się odpowiedzi. Patrzyła jak jego ręka sunie po gładkim blacie stołu i już wiedziała do czego pije. Po plecach przebiegł jej niekontrolowany dreszcz, a na policzku pojawił się delikatny rumieniec. Wspomnienie zalało jej myśli i może byłaby nim bardziej onieśmielona, gdyby nie fakt, że w tamtej chwili pewność podejmowanych decyzji nawet ją wprawiła w osłupienie. – Ah tak? – zapytała choć słowa miały trudność przejść jej przez gardło. – Czy to teraz twoje ulubione wspomnienie? – te dwa dni, które spędzili razem na pewno stało się jej ulubionym. Powinna się już do tego przyzwyczaić. Do wyrwania chwil, kradzieży czasu, który nie był im pisany. Takie wspomnienia smakowały inaczej, miały większą moc.
Napisanie jakiegokolwiek listu do niego nie wchodziło w grę. Nie dlatego, że nie chciała, ale dlatego, że w pewnym sensie liczyły się pozory. Musiała oszukiwać siebie, że ma kontrolę nad własnymi decyzjami, bo bez tego spadłaby w ciemną otchłań bez szans na ratunek. Czuła się jak cholerna nastolatka stojąca przed absurdalnym wyborem. Gdyby mogła kierować się jedynie emocjami, to pewnie to wszystko wyglądałoby inaczej. Nie drwiła z niego, była mu wdzięczna za to, że znalazł w sobie odwagę. Znała go i wiedziała, że poniósł koszty podejmowanych decyzji. Skończyła szukać w tym podstępu. Mógł być najgorszym co ją w życiu spotkało, ale był też najlepszym.
- Przecież wiem, że lubisz słuchać jaki ładny jesteś – odparła z szerokim uśmiechem na ustach. To była jedynie po części prawda. Komplementy miały w sobie moc i nie znała osoby, która nie lubiła ich słuchać. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że nie była to dla niego wartość najwyższa, a raczej dodana. Wyglądem również można było wiele osiągnąć, wygląd dodawał pewności siebie.
Zaczęła się przyzwyczajać do tej innej twarzy. Patrzyła gdzieś poza nią, potrafiła odnaleźć go w tym przebraniu. Zastanawiała się jakby to wszystko smakowało, gdyby widzieli w tym codzienność. Gdyby każde spotkanie nie opierało się na przyjemnościach, a na trudach losu. Czy potrafiliby się w tym odnaleźć? A może stanowili dla siebie jedynie odskocznię i ta odskocznia była niczym przyprawa dodająca smak potrawie?
Przewróciła oczami słysząc naciąganą wymówkę. Tak naprawdę wcale nie chodziło o kwiaty, a o kolejną sposobność do utarcia mu nosa. Czerpała z tego pewną satysfakcję i wiedziała skąd ta się brała. Prócz dobrego serca miała w sobie wielkie pokłady ironii, która zwykle pozostawała w uśpieniu. Bez niej nie była kompletna i może właśnie dlatego czuła się tak bardzo sobą, kiedy spędzali razem czas. – Rozmawialiśmy już o wyglądaniu jak skończony idiota – zaczęła niby z całkowitą powagą. – Nie możesz tak mówić nie mając na to żadnych dowodów. – dodała przypominając i sobie, i jemu sytuację z sałatą. Westchnęła. – Przynajmniej masz jeden dobry uczynek za sobą. Oby nie wpadł tu tylko mąż tej kelnerki, bo mogłoby być… nieciekawie. – odparła ze wzruszeniem ramion. Wiedziała, że nie było żadnych kwiatów, znała go już wystarczająco dobrze. – Nie wiem tylko dlaczego jesteś zaskoczony, przecież często zdarza mi się wystawiać twoją i swoją cierpliwość na próbę. – dodała dwuznacznie unosząc przy tym brew w pytającym geście.
Z czasem zdała sobie sprawę z tego, że wielkie serce jest nie tylko jej dumą, ale również wielką tragedią. Wbrew pozorom wojna trochę to utemperowała. Pewnie wciąż pozostawała wielce naiwna, ale nie było to już wielkości oceanu, a co najwyżej rwącej rzeki. Jakoś dałoby się z tym żyć. – Zmieniłbyś to we mnie? Zmieniłbyś cokolwiek? – nie wiedziała do końca skąd to pytanie się wzięło, ale zawsze tego typu słowa przyjmowała jako opinię. Już samo „zbyt” traktowała jako coś wartego zmiany. Zaśmiała się na jego kolejne słowa. – Nie pytaj. Nie zdradzę swoich zamiarów. – wszak miała tylko jeden. Z jednej strony chciała móc zostać tu najdłużej, ale z drugiej chciała jak najszybciej stąd wyjść. Wiedziała, że z każdym słowem jest jej tylko trudniej.
Zaskoczył ją kolejnymi słowami, bo jej myśli wcale nie zagalopowały tak daleko jak mu się wydawało. Parsknęła śmiechem słysząc, że ciężko by mu było odejść od lustra. Była zaskoczona, zaciekawiona, ale i przerażona. – Możesz tak po prostu zmienić się we mnie? – powtórzyła wciąż niedowierzając. To była niesamowita siła, z której chyba wcześniej nie zdawała sobie sprawy. Machnęła dłonią. – Powstrzymam swoją ciekawość i ugryzę się w język. – dodała.
Westchnęła teatralnie i nachyliła się w jego stronę chcąc by usłyszał jej ściszony głos. – Następnym razem… - nastrój uleciał z niej niczym powietrze z przebitego balonika. Zagalopowała się. Tak właśnie to wyglądało. Przy nim łatwo było się zapomnieć. Po prostu. Przez dłuższą chwilę patrzyła mu tylko w oczy wiedząc, że nie musi nic dodawać w tym kontekście. Prawdę widział w jej spojrzeniu.
Nie była w stanie ukryć jak wypowiedziane przez mężczyznę w liście słowa na nią zadziałały. Wiedział doskonale jak zagrać na jej emocjach, jak wzbudzić w niej irytacje, złość, chęć odwetu. Znał na wylot jej reakcje i potrafił przewidzieć, jak się zachowa. To była niebezpieczna wiedza. Powinno ją to przerażać. Właśnie – powinno. Wsłuchała się w jego słowa z uniesioną brwią. Czekała. Czując jak ujmuje jej dłoń i splata palce pokręciła głową w rezygnowaniu. Ścisnęła mocniej jego dłoń tak dla niej obcą i znajomą zarazem. – Nie można tak żyć, Drew. Ja nie mogę i też nie powinieneś. – nie mogli czekać czy na kolejne spotkanie, liczyć, że znajdzie się ku temu okazja. Nie powiedziała tego by go zranić choć ta prawda bolała ją samą. Wiedziała jednak, że to oczekiwanie prędzej czy później zrobi z ich życia smutny dramat. Uśmiechnęła się delikatnie nie chcąc by ten temat wzbudził niepotrzebną dziś melancholię. Przecież i tak już to wiedzieli. – No chyba, że wciąż będziesz mnie podburzać, to mogę tego nie wytrzymać. – zaśmiała się przesuwając kciukiem po skórze jego dłoni.
Słowa były najprostszym wyrazem uczuć. Łatwo komuś powiedzieć, że się go lubi, ceni, szanuje, kocha. O wiele trudniej było ubrać to w gesty, faktycznie sprawić by ktoś na własnej skórze odczuł, że tak jest. Choć w słowach zwykle byli oszczędni, nie mówili sobie pięknych frazesów i wspominali o uczuciach, to Lucinda wiedziała, że takowe są. Sama wiedziała co czuje do mężczyzny przed sobą i dzięki jego gestom potrafiła stwierdzić co on czuje. Trzeba było być skończoną ignorantką by tego nie dostrzec. Po tych wszystkich gestach słowa były jednak zaskoczeniem. Tak jakby rozbierali się z wszystkiego co jeszcze pozostało. – Nie byłoby mnie tu, gdybyś nie był mi bliski. Nic by z tego nie miało miejsca, gdybym czuła mniej. – odpowiedziała nie odrywając od niego spojrzenia. Chciał to usłyszeć? Może w takiej sytuacji w jakiej znaleźli się teraz nie było powodu by unikać słów. Mogli już nigdy nie mieć okazji ich wypowiedzieć.
Blondynka oparła się o oparcie krzesła patrząc jak kelnerka stawia przed nią posiłek, szklankę z bursztynowym płynem i główkę sałaty. Parsknęła śmiechem nie mając odwagi spojrzeć kobiecie w oczy. Co ta właściwie musiała sobie pomyśleć? Wciąż rozbawiona położyła główkę między nimi i ujęła szklankę w dłoń. Skinęła głową. Nie szło się sprzeciwić tym słowom ani się z nimi zgodzić. Sama w końcu nie wiedziała czego pragnęła bardziej. Zostać czy uciec i się nie oglądać za siebie. Upiła łyk i odstawiła szklankę na blacie. – Oprócz główki sałaty, za którą w sumie sam zapłaciłeś mam dla ciebie coś jeszcze. – zaczęła unosząc kącik ust w wymownym uśmiechu. Poczekała na jego reakcje.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Jedno z najlepszych- odparłem pewny tonem. Nie zawstydzał mnie ten temat, często wracałem do tamtych chwil z tak niepodobnym do mnie, melancholijnym uśmiechem na ustach. Wyzwalała we mnie emocje, jakich nie byłem w stanie kontrolować. Zdawała się móc sięgnąć po te najbardziej skryte, pozostawione wraz z dziecięcymi marzeniami, jak gdyby nigdy we mnie nie umarły. Tak jakbym nigdy się z nimi nie pożegnał. Nie pamiętałem ich smaku i to nikt inny, jak ona pozwoliła mi poczuć je na nowo. Z jednej strony czułem gorycz, bowiem lata pracy nad sobą okazywały się ułudą, lecz z drugiej dosięgało mnie pragnienie – chęć przeżycia jeszcze raz czegoś równie intensywnego i pozbawionego granic. Podobno każdy element codzienności można było poddać chłodnej analizie, ale nie ten. Nie ją. Ona nie była tylko fragmentem, zakorzenioną w pamięci cząstką dobra, jaka mnie spotkała, a pewnym etapem, którego nie potrafiłem pozostawić za sobą. Powinienem – tak samo jak dla siebie, tak i dla niej. Tylko to kluczowe działanie nie szło w parze z faktycznym postępowaniem. Pozostało mi stać z boku i przyglądać się własnej słabości, bowiem od spotkania na wzgórzu przestałem zachowywać się racjonalnie, zdroworozsądkowo. Kupowałem chwile ze świadomością, że jutrzejszego dnia ich cena będzie dla mnie nieosiągalna.
-Ty również lubisz, gdy komplementuje twój wygląd- uniosłem lekko brew, po czym upiłem trunku, który powoli zaczynał się kończyć. Na szczęście jeszcze nie wypiłem tyle, żeby mogła mnie oglądać jako pijanego i samotnego okupanta barowego stołka. Z resztą wbrew jej drwinom byłem pewien, że by na to nie pozwoliła. -Jednak w tym wydaniu- wskazałem samego siebie dłońmi -nie wymagam wspominania o urodzie- zaśmiałem się.
Byłem odmiennego zdania względem naszych spotkań. Wcale nie uważałem, że opierały się one wyłącznie o przyjemności. Oczywiście było ich bez liku, lecz w ogniu pożądania potrafiliśmy rozmawiać o rzeczach trudnych, ciężkich, o przeszkodach jakich nie byliśmy w stanie pokonać. Nie musiałem daleko sięgać pamięcią, bowiem nawet w porcie wymienialiśmy się argumentami nie do przeskoczenia. Wet za wet – nie mieliśmy w tym umiaru. Odnosiłem wrażenie, że po części obydwoje winiliśmy się za ten stan rzeczy, za tą absurdalność i brak pewnych możliwości. Racjonalnej i zdrowej codzienności, która poza wspomnianymi przyjemnościami niosła za sobą wagę podejmowanych decyzji. Kręciliśmy się w kółko, przeciągaliśmy linę na własną stronę, by ułamek sekundy później dosięgać palcami granicznej linii.
Zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową, kiedy postraszyła mnie mężem tej biednej dziewczyny. -Dla niego z pewnością nie byłoby to ciekawe spotkanie- cóż sama prawda. Znała moje możliwości, a i ja byłem ich pewien. Nigdy nie wychodziłem przed szereg, miałem olbrzymi szacunek do umiejętności konkurenta, aczkolwiek wątpiłem, aby byle pryszcz mógł mi zagrozić. Ona mogła zdziałać więcej, z pewnością ambicja pchała ją ku przodowi i rzucane czary nie były już tylko niegroźnymi inkantacjami. Chciał i równocześnie nie chciałbym widzieć jej w akcji. -Nigdy nie równie długo- skwitowałem. Unikała spóźnień, a przynajmniej nigdy wcześniej nie dzieliło jej od umówionej godziny tyle minut.
-Jedną rzecz- nie musiałem chylić się na sztuczną kurtuazję. -Ale nie chce dzisiaj o tym rozmawiać- precyzyjność była zbędna, doskonale wiedziała do czego nawiązywałem. -Poza tym jednym, feralnym elementem jesteś kobietą, o jakiej nawet nie śmiałbym marzyć- zdawałem sobie sprawę, że przy niej otworzyłem się, byłem skory mówić rzeczy, jakie inne osoby nigdy by nie usłyszały. Nie dlatego, że byłem wobec nich obojętny. Po prostu stroniłem od słów wychodzących poza przyjęte ramy, poza schemat. Ona się w nim nie mieściła. Ona, ona, ona. Niech ją szlag trafi.
-Ja również ich nie zdradzę, ale rad jestem, że o nic mnie nie podejrzewasz- zaśmiałem się pod nosem. Nie pamiętała, nie mogła. Inaczej by powiedziała. Była szczera, ja nie byłem. Nie wtedy.
-Pewnie tak, ale kosztowałoby mnie to sporo czasu- zaśmiałem się pod nosem. -Rzadko- zacząłem, ale ugryzłem się w język – o mało nie przyznałem się wrogowi do niekompetencji, zaniechania nauki niezwykle przydatnej umiejętności. -Rzadko- rzuciłem ponownie chcąc wybrnąć, ale wtem pojawiła się kelnerka. Miała wyczucie. -Dla mnie to samo- odparłem, ale kiedy już chciała odejść przyszedł mi do głowy pewien pomysł. -I dwa kieliszki wódki- musieli mieć, każdy bar miał. -W Gruzji tylko to piliśmy. Nie smakuje najlepiej, ale – wzruszyłem ramionami. -Dobrze się kojarzy- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie.
-Zawsze jest ten następny raz. Czy teraz, czy później- odparłem zdając sobie sprawę, że to wróżenie z fusów. -Wierzę w to, że jeszcze się spotkamy- dodałem, choć mój ton nie był już równie pewny co wcześniej.
Zerknąłem na jej dłoń, na nią i ponownie na kciuk, który zataczał koła na wierzchu mojej ręki. Zaśmiałem się pond nosem, ale nie było w tym radości. Melancholia. -Nikt nie powinien- bo nie powinien wiedziałem o tym ja, ona również. Trwanie w próżni, w sytuacji bez wyjścia. Jej słowa wiele dla mnie znaczyły, ale co miałem powiedzieć? Prawdę? Nie wiedziałem co tak naprawdę czułem, to była zagadka. Jeden wielki rebus, jakiego sam nie potrafiłem rozwiązać.
-Nie mówmy o tym dziś. Świętujmy. Wypijmy za te dni, co były nam dane. Za twój uśmiech, za moją radość, twoją zaborczość. Za uczucie, którego nigdy nie będzie nam dane pokazać światu- rzuciłem, gdy kelnerka przyniosła zamówienie. Wódka – wschodni trunek, który podobno działał o wiele mocniej jak ognista. Gruzja, wspomnienia. Może właśnie dlatego skusiłem się właśnie na nią. Nie przepadałem za tym smakiem, ale kojarzył mi się z nasza wyprawą, z beztroską. Z obojętnością wobec politycznych spraw, z nieznajomością wojny i jej realiów.
-Dla mnie?- uniosłem brew nieco zaskoczony. Wiedziała, że nie lubiłem niespodzianek. -Czyli za przeszłość, za teraźniejszość i żeby spodobał mi się prezent?- zaśmiałem się pod nosem unosząc kieliszek napitku. Chciałem ją porwać na parkiet, chciałem ją porwać tam, gdzie podziały nie miały żadnego znaczenia, żadnej wartości. -Powiedziałbym za nas, powiedziałbym za pomyślność- zacząłem. -Ale powiem, że za tą sałatę i stół. Bo to nasze, nikt tego nie zrozumie- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu, ale gdy już wstawałem dłoń mi zadrżała.
-Ty również lubisz, gdy komplementuje twój wygląd- uniosłem lekko brew, po czym upiłem trunku, który powoli zaczynał się kończyć. Na szczęście jeszcze nie wypiłem tyle, żeby mogła mnie oglądać jako pijanego i samotnego okupanta barowego stołka. Z resztą wbrew jej drwinom byłem pewien, że by na to nie pozwoliła. -Jednak w tym wydaniu- wskazałem samego siebie dłońmi -nie wymagam wspominania o urodzie- zaśmiałem się.
Byłem odmiennego zdania względem naszych spotkań. Wcale nie uważałem, że opierały się one wyłącznie o przyjemności. Oczywiście było ich bez liku, lecz w ogniu pożądania potrafiliśmy rozmawiać o rzeczach trudnych, ciężkich, o przeszkodach jakich nie byliśmy w stanie pokonać. Nie musiałem daleko sięgać pamięcią, bowiem nawet w porcie wymienialiśmy się argumentami nie do przeskoczenia. Wet za wet – nie mieliśmy w tym umiaru. Odnosiłem wrażenie, że po części obydwoje winiliśmy się za ten stan rzeczy, za tą absurdalność i brak pewnych możliwości. Racjonalnej i zdrowej codzienności, która poza wspomnianymi przyjemnościami niosła za sobą wagę podejmowanych decyzji. Kręciliśmy się w kółko, przeciągaliśmy linę na własną stronę, by ułamek sekundy później dosięgać palcami granicznej linii.
Zaśmiałem się pod nosem i pokręciłem głową, kiedy postraszyła mnie mężem tej biednej dziewczyny. -Dla niego z pewnością nie byłoby to ciekawe spotkanie- cóż sama prawda. Znała moje możliwości, a i ja byłem ich pewien. Nigdy nie wychodziłem przed szereg, miałem olbrzymi szacunek do umiejętności konkurenta, aczkolwiek wątpiłem, aby byle pryszcz mógł mi zagrozić. Ona mogła zdziałać więcej, z pewnością ambicja pchała ją ku przodowi i rzucane czary nie były już tylko niegroźnymi inkantacjami. Chciał i równocześnie nie chciałbym widzieć jej w akcji. -Nigdy nie równie długo- skwitowałem. Unikała spóźnień, a przynajmniej nigdy wcześniej nie dzieliło jej od umówionej godziny tyle minut.
-Jedną rzecz- nie musiałem chylić się na sztuczną kurtuazję. -Ale nie chce dzisiaj o tym rozmawiać- precyzyjność była zbędna, doskonale wiedziała do czego nawiązywałem. -Poza tym jednym, feralnym elementem jesteś kobietą, o jakiej nawet nie śmiałbym marzyć- zdawałem sobie sprawę, że przy niej otworzyłem się, byłem skory mówić rzeczy, jakie inne osoby nigdy by nie usłyszały. Nie dlatego, że byłem wobec nich obojętny. Po prostu stroniłem od słów wychodzących poza przyjęte ramy, poza schemat. Ona się w nim nie mieściła. Ona, ona, ona. Niech ją szlag trafi.
-Ja również ich nie zdradzę, ale rad jestem, że o nic mnie nie podejrzewasz- zaśmiałem się pod nosem. Nie pamiętała, nie mogła. Inaczej by powiedziała. Była szczera, ja nie byłem. Nie wtedy.
-Pewnie tak, ale kosztowałoby mnie to sporo czasu- zaśmiałem się pod nosem. -Rzadko- zacząłem, ale ugryzłem się w język – o mało nie przyznałem się wrogowi do niekompetencji, zaniechania nauki niezwykle przydatnej umiejętności. -Rzadko- rzuciłem ponownie chcąc wybrnąć, ale wtem pojawiła się kelnerka. Miała wyczucie. -Dla mnie to samo- odparłem, ale kiedy już chciała odejść przyszedł mi do głowy pewien pomysł. -I dwa kieliszki wódki- musieli mieć, każdy bar miał. -W Gruzji tylko to piliśmy. Nie smakuje najlepiej, ale – wzruszyłem ramionami. -Dobrze się kojarzy- wygiąłem wargi w kpiącym wyrazie.
-Zawsze jest ten następny raz. Czy teraz, czy później- odparłem zdając sobie sprawę, że to wróżenie z fusów. -Wierzę w to, że jeszcze się spotkamy- dodałem, choć mój ton nie był już równie pewny co wcześniej.
Zerknąłem na jej dłoń, na nią i ponownie na kciuk, który zataczał koła na wierzchu mojej ręki. Zaśmiałem się pond nosem, ale nie było w tym radości. Melancholia. -Nikt nie powinien- bo nie powinien wiedziałem o tym ja, ona również. Trwanie w próżni, w sytuacji bez wyjścia. Jej słowa wiele dla mnie znaczyły, ale co miałem powiedzieć? Prawdę? Nie wiedziałem co tak naprawdę czułem, to była zagadka. Jeden wielki rebus, jakiego sam nie potrafiłem rozwiązać.
-Nie mówmy o tym dziś. Świętujmy. Wypijmy za te dni, co były nam dane. Za twój uśmiech, za moją radość, twoją zaborczość. Za uczucie, którego nigdy nie będzie nam dane pokazać światu- rzuciłem, gdy kelnerka przyniosła zamówienie. Wódka – wschodni trunek, który podobno działał o wiele mocniej jak ognista. Gruzja, wspomnienia. Może właśnie dlatego skusiłem się właśnie na nią. Nie przepadałem za tym smakiem, ale kojarzył mi się z nasza wyprawą, z beztroską. Z obojętnością wobec politycznych spraw, z nieznajomością wojny i jej realiów.
-Dla mnie?- uniosłem brew nieco zaskoczony. Wiedziała, że nie lubiłem niespodzianek. -Czyli za przeszłość, za teraźniejszość i żeby spodobał mi się prezent?- zaśmiałem się pod nosem unosząc kieliszek napitku. Chciałem ją porwać na parkiet, chciałem ją porwać tam, gdzie podziały nie miały żadnego znaczenia, żadnej wartości. -Powiedziałbym za nas, powiedziałbym za pomyślność- zacząłem. -Ale powiem, że za tą sałatę i stół. Bo to nasze, nikt tego nie zrozumie- wygiąłem wargi w lekkim uśmiechu, ale gdy już wstawałem dłoń mi zadrżała.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W uczuciach było mnóstwo pokory. Należało obchodzić się z nimi bardzo delikatnie, w przemyślany i zrównoważony sposób. Żadna ze skrajności tutaj nie miała prawa bytu. Manifestowanie ich na każdym kroku kojarzyło jej się z wielkim niedbalstwem, niezrozumieniem prawdziwości ich znaczenia. Ona należała do tej drugiej grupy osób. Tych zamkniętych, nieumiejących głośno wypowiadać wzniosłych deklaracji. Czuła, oczywiście, że to wszystko czuła. Nie była człowiekiem ze stali, a jej wrodzona wrażliwość na każdym kroku pokazywała jak bardzo można zatracić się w emocjach bez deklarowania ich. Ani jedno, ani drugie podejście nie było słuszne, nie było zdrowe. Mogła znaleźć na to masę wymówek, powodów, które sprawiły, że właśnie w taki a nie inny sposób radzi sobie z uczuciami, ale była na to za dojrzała. Wojna pokazała im przecież, że każda chwila liczyła się po stokroć. Dziś jesteś, a jutro możesz patrzeć zza kurtyny na kładzione na twoim grobie kwiaty. Jeżeli coś w tym świecie miało jeszcze jakąkolwiek wartość to właśnie uczucia. Wypowiedziane, niewypowiedziane, zadeklarowane czy też nie. Nieważne.
Ktoś kto patrzyłby na nich z boku prawdopodobnie już na samym początku skreśliłby ich starania. Nie będąc w ich skórze, nie zdając sobie sprawy z tego, że dwie zepsute dusze mogą się wzajemnie naprawić, uzdrowić lub… skazać na potępienie.
- Lubię – odparła z lekkim zawahaniem. – Nie wiem jednak czy chodzi o wygląd. Lubię, że zawsze patrzysz na mnie tak samo. – dodała unosząc kącik ust w przekornym uśmiechu. Nie była hipokrytką. Każda kobieta lubi, gdy mężczyzna komentuje jej wygląd. Nie w tym jednak tkwiło sedno. Bez względu na to w jakim momencie życia się spotykali jego wzrok pozostawał niezmienny. Przenikliwy, dogłębny, pochlebny. Człowiek potrafił naginać rzeczywistość do własnych celów, zysk często przyćmiewał osąd. Tu raczej nie miała żadnych wątpliwości. – Nie wymagasz? Czyli jednak duma… - pokiwała głową jakoby w zrozumieniu, a uśmiech na ustach tylko się poszerzył. Cieszyła się mając rację po swojej stronie.
Tak, zwykle ich spotkania dalekie były przyjemnościom. W końcu potrafili sprzeczać się co chwile, wyrzucać sobie najgorsze epitety, a po chwili rozprawiać na prawdziwie trudne tematy. Wbrew pozorom i tak blondynka wcale nie wspomina tych spotkań jako nieprzyjemnych. Były merytoryczne, często trudne, ale tak naprawdę jeden Merlin wie kim by dziś była, gdyby nie jego bezpośrednia i szczera postawa względem niej samej. Każde prawdziwe choć niemiłe słowo przybliżyło ją do tego kim się stała. Pewnie, gdyby o tym wiedział zastanowiłby się kilka razy. A może nie? Może ona również jakoś mu pomogła? W życiu przeżyła wiele nieprzyjemnych zdarzeń i na pewno nie miałaby odwagi włożyć ich wspólnie do jednego worka.
Przewróciła oczami słysząc wzmiankę o mężu kelnerki. – Naprawdę? – uniosła brew w pytającym geście. – Zaraz przebrniemy przez wszystkie fazy randkowania. Pokaz siły jest niemal wskazany. – parsknęła i posłała mu szeroki uśmiech. Nie czuła się z tym najlepiej. Z tym jak lekko im tu było, jak łatwo przechodzili z tematu na temat, jak mogli śmiać się z błahych tematów. Wolała, żeby to było trudniejsze. Wzruszyła ramionami. – Prawda. Dziś walczyłam ze sobą nieco dłużej. Myślałam, że będziesz podziwiał mój rozsądek. – dodała. Nie chciała się go obawiać. Miała wrażenie, że ten etap mają już za sobą. Nie wiedziała jednak jak mogłoby to o niej świadczyć, gdyby bez większego oporu zgodziła się na wszystko czego tylko zapragnął. Nawet bała się pomyśleć o takiej sobie.
Wyczekiwała jego odpowiedzi i pierwsza część wcale jej nie zaskoczyła. Gdyby mogła zmienić coś w nim zmieniłaby to samo co on w niej. Kolejne słowa jednak zbiły ją z pantałyku. Nie była przyzwyczajona do tak wielkiej otwartości z jego strony. Owszem, mówił różne rzeczy i te zawsze miały jakieś drugie dno. Czytała między wypowiadanymi frazesami często pewnie dużo sobie dopowiadając. Teraz nie było na to przestrzeni. Był szczery, mówił otwarcie. – Bo nie wierzysz w marzenia – odparła z delikatnym uśmiechem wracając do ich wcześniejszej rozmowy. Drobny żart miał zakamuflować to co prawdziwie się w niej działo. Jej uśmiech szybko zmienił się w ten pełen ciepła. Co mogła na to odpowiedzieć? Dziękuje? Jestem tu? Nic z tego i tak nie mogło odmienić ich przypieczętowanego losu.
Parsknęła lekko niby w irytacji i przewróciła oczami. – Nie powiedziałam, że o nic cię nie podejrzewam – powiedziała pewnym siebie głosem.
Była ciekawa metamorfomagii i to jedynie z własnych pobudek. Nie pytała jako członek Zakonu Feniksa. Chyba nigdy nie rozmawiała z nim jako członek organizacji. Może i był to jej błąd, ale miała wrażenie, że to co było między nimi było dalekie od tych podziałów nawet jeśli to właśnie one rozdzielały ich jak amen w pacierzu. – Rzadko? – zapytała, gdy mężczyzna przerwał swój wywód. Domyślała się, że ten temat został już przez niego zakończony. Chwile później na horyzoncie pojawiła się znajoma kelnerka. Blondynka skrzywiła się słysząc same słowo „wódka”. Przypomniały jej się ich poszukiwania podczas balu w posiadłości gruzińskiego możnego i ilość wypitych wtedy kolorowych trunków, które zafundowały jej potworny ból głowy. – Naprawdę? – zapytała z głębokim westchnięciem. – Prosisz się o powtórkę – dodała i pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Co mogła powiedzieć? Nie widziała sensu sprzeczania się z nim o to co właściwie znała. Nie było to żadne zaskoczenie.
Tak, ona też podejrzewała, że przyjdzie im się jeszcze spotkać, ale chyba wolałaby, żeby się tak nie stało. Wiedziała, że wraz z zakończeniem zawieszenia broni ich spotkania zmienią naturę. To dziwne, że wolała takie zakończenie? Bez moralnych dylematów, których finał był jeden jedyny? Poślą w swoją stronę zaklęcia prędzej czy później. – Zawsze jest ten następny raz – powtórzyła za mężczyzną i skinęła głową. Miał racje. Szkoda było tracić czas na przykre tematy, na niepewności i kolejne gdybanie. Nigdy im to nie pomogło. Zawsze wszystko działo się całkowicie bez ich woli. Gdyby ktokolwiek powiedział jej kilka miesięcy wcześniej, że tak to wszystko się potoczy to prędzej zaśmiałaby się tej osobie prosto w twarz. Spisała ich na straty i przecież właśnie w taki sposób zachowałby się każdy rozsądny człowiek.
Pokiwała głową zgadzając się z jego słowami. Nawet jeśli miała to być jedynie chwila, to chyba warto było ją świętować. – Za twoją dumę, moją histerię i twoje testy zaufania – dodała. – No co? Nie mogę dodać swoich kilku groszy? – zapytała z szerokim uśmiechem. – Świat nie musi go widzieć, skryłby się zawstydzony.
Oczywiście, że znała jego niechęć dotyczącą niespodzianek. Nie chciała robić z tego czegoś wielkiego. Widząc jednak piersiówkę nie mogła pomyśleć o nikim innym. – Jesteś namiestnikiem, więc podejrzewam, że bursztynowego trunku ci nie brakuje – zaczęła sięgając do kieszeni przewieszonej przez oparcie krzesła peleryny. – Domyślam się, że dźwiganie butelek nie jest nazbyt przyjemne, a twoja piersiówka raczej ma ograniczone zapasy nieważne jak bardzo byś ją oszczędzał. – uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła darować sobie uszczypliwości. Te przecież były u nich czymś na kształt codzienności. Piersiówkę położyła na blacie stołu i przesunęła w jego stronę. – Może ktoś uzna, że wspieram twój nałóg, ale jak już masz się truć, to przynajmniej jakoś będę cię strzec. – dodała dotykając dłonią wyryte po lewej stronie piersiówki malutkie L. – Zrób z tym co uważasz. Wiem, że do swojej jesteś przywiązany, ale pomyślałam… - urwała nie wiedząc jakimi słowami zakończyć swój wywód. Westchnęła i sięgnęła po kieliszek, który przyniosła im kelnerka. – Za sałatę i… stół – westchnęła i duszkiem wypiła znajdujący się w środku płyn.
Ktoś kto patrzyłby na nich z boku prawdopodobnie już na samym początku skreśliłby ich starania. Nie będąc w ich skórze, nie zdając sobie sprawy z tego, że dwie zepsute dusze mogą się wzajemnie naprawić, uzdrowić lub… skazać na potępienie.
- Lubię – odparła z lekkim zawahaniem. – Nie wiem jednak czy chodzi o wygląd. Lubię, że zawsze patrzysz na mnie tak samo. – dodała unosząc kącik ust w przekornym uśmiechu. Nie była hipokrytką. Każda kobieta lubi, gdy mężczyzna komentuje jej wygląd. Nie w tym jednak tkwiło sedno. Bez względu na to w jakim momencie życia się spotykali jego wzrok pozostawał niezmienny. Przenikliwy, dogłębny, pochlebny. Człowiek potrafił naginać rzeczywistość do własnych celów, zysk często przyćmiewał osąd. Tu raczej nie miała żadnych wątpliwości. – Nie wymagasz? Czyli jednak duma… - pokiwała głową jakoby w zrozumieniu, a uśmiech na ustach tylko się poszerzył. Cieszyła się mając rację po swojej stronie.
Tak, zwykle ich spotkania dalekie były przyjemnościom. W końcu potrafili sprzeczać się co chwile, wyrzucać sobie najgorsze epitety, a po chwili rozprawiać na prawdziwie trudne tematy. Wbrew pozorom i tak blondynka wcale nie wspomina tych spotkań jako nieprzyjemnych. Były merytoryczne, często trudne, ale tak naprawdę jeden Merlin wie kim by dziś była, gdyby nie jego bezpośrednia i szczera postawa względem niej samej. Każde prawdziwe choć niemiłe słowo przybliżyło ją do tego kim się stała. Pewnie, gdyby o tym wiedział zastanowiłby się kilka razy. A może nie? Może ona również jakoś mu pomogła? W życiu przeżyła wiele nieprzyjemnych zdarzeń i na pewno nie miałaby odwagi włożyć ich wspólnie do jednego worka.
Przewróciła oczami słysząc wzmiankę o mężu kelnerki. – Naprawdę? – uniosła brew w pytającym geście. – Zaraz przebrniemy przez wszystkie fazy randkowania. Pokaz siły jest niemal wskazany. – parsknęła i posłała mu szeroki uśmiech. Nie czuła się z tym najlepiej. Z tym jak lekko im tu było, jak łatwo przechodzili z tematu na temat, jak mogli śmiać się z błahych tematów. Wolała, żeby to było trudniejsze. Wzruszyła ramionami. – Prawda. Dziś walczyłam ze sobą nieco dłużej. Myślałam, że będziesz podziwiał mój rozsądek. – dodała. Nie chciała się go obawiać. Miała wrażenie, że ten etap mają już za sobą. Nie wiedziała jednak jak mogłoby to o niej świadczyć, gdyby bez większego oporu zgodziła się na wszystko czego tylko zapragnął. Nawet bała się pomyśleć o takiej sobie.
Wyczekiwała jego odpowiedzi i pierwsza część wcale jej nie zaskoczyła. Gdyby mogła zmienić coś w nim zmieniłaby to samo co on w niej. Kolejne słowa jednak zbiły ją z pantałyku. Nie była przyzwyczajona do tak wielkiej otwartości z jego strony. Owszem, mówił różne rzeczy i te zawsze miały jakieś drugie dno. Czytała między wypowiadanymi frazesami często pewnie dużo sobie dopowiadając. Teraz nie było na to przestrzeni. Był szczery, mówił otwarcie. – Bo nie wierzysz w marzenia – odparła z delikatnym uśmiechem wracając do ich wcześniejszej rozmowy. Drobny żart miał zakamuflować to co prawdziwie się w niej działo. Jej uśmiech szybko zmienił się w ten pełen ciepła. Co mogła na to odpowiedzieć? Dziękuje? Jestem tu? Nic z tego i tak nie mogło odmienić ich przypieczętowanego losu.
Parsknęła lekko niby w irytacji i przewróciła oczami. – Nie powiedziałam, że o nic cię nie podejrzewam – powiedziała pewnym siebie głosem.
Była ciekawa metamorfomagii i to jedynie z własnych pobudek. Nie pytała jako członek Zakonu Feniksa. Chyba nigdy nie rozmawiała z nim jako członek organizacji. Może i był to jej błąd, ale miała wrażenie, że to co było między nimi było dalekie od tych podziałów nawet jeśli to właśnie one rozdzielały ich jak amen w pacierzu. – Rzadko? – zapytała, gdy mężczyzna przerwał swój wywód. Domyślała się, że ten temat został już przez niego zakończony. Chwile później na horyzoncie pojawiła się znajoma kelnerka. Blondynka skrzywiła się słysząc same słowo „wódka”. Przypomniały jej się ich poszukiwania podczas balu w posiadłości gruzińskiego możnego i ilość wypitych wtedy kolorowych trunków, które zafundowały jej potworny ból głowy. – Naprawdę? – zapytała z głębokim westchnięciem. – Prosisz się o powtórkę – dodała i pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Co mogła powiedzieć? Nie widziała sensu sprzeczania się z nim o to co właściwie znała. Nie było to żadne zaskoczenie.
Tak, ona też podejrzewała, że przyjdzie im się jeszcze spotkać, ale chyba wolałaby, żeby się tak nie stało. Wiedziała, że wraz z zakończeniem zawieszenia broni ich spotkania zmienią naturę. To dziwne, że wolała takie zakończenie? Bez moralnych dylematów, których finał był jeden jedyny? Poślą w swoją stronę zaklęcia prędzej czy później. – Zawsze jest ten następny raz – powtórzyła za mężczyzną i skinęła głową. Miał racje. Szkoda było tracić czas na przykre tematy, na niepewności i kolejne gdybanie. Nigdy im to nie pomogło. Zawsze wszystko działo się całkowicie bez ich woli. Gdyby ktokolwiek powiedział jej kilka miesięcy wcześniej, że tak to wszystko się potoczy to prędzej zaśmiałaby się tej osobie prosto w twarz. Spisała ich na straty i przecież właśnie w taki sposób zachowałby się każdy rozsądny człowiek.
Pokiwała głową zgadzając się z jego słowami. Nawet jeśli miała to być jedynie chwila, to chyba warto było ją świętować. – Za twoją dumę, moją histerię i twoje testy zaufania – dodała. – No co? Nie mogę dodać swoich kilku groszy? – zapytała z szerokim uśmiechem. – Świat nie musi go widzieć, skryłby się zawstydzony.
Oczywiście, że znała jego niechęć dotyczącą niespodzianek. Nie chciała robić z tego czegoś wielkiego. Widząc jednak piersiówkę nie mogła pomyśleć o nikim innym. – Jesteś namiestnikiem, więc podejrzewam, że bursztynowego trunku ci nie brakuje – zaczęła sięgając do kieszeni przewieszonej przez oparcie krzesła peleryny. – Domyślam się, że dźwiganie butelek nie jest nazbyt przyjemne, a twoja piersiówka raczej ma ograniczone zapasy nieważne jak bardzo byś ją oszczędzał. – uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła darować sobie uszczypliwości. Te przecież były u nich czymś na kształt codzienności. Piersiówkę położyła na blacie stołu i przesunęła w jego stronę. – Może ktoś uzna, że wspieram twój nałóg, ale jak już masz się truć, to przynajmniej jakoś będę cię strzec. – dodała dotykając dłonią wyryte po lewej stronie piersiówki malutkie L. – Zrób z tym co uważasz. Wiem, że do swojej jesteś przywiązany, ale pomyślałam… - urwała nie wiedząc jakimi słowami zakończyć swój wywód. Westchnęła i sięgnęła po kieliszek, który przyniosła im kelnerka. – Za sałatę i… stół – westchnęła i duszkiem wypiła znajdujący się w środku płyn.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przezroczysty płyn w kieliszku, po który sięgnęła Lucinda miał mocny, ziołowy posmak. Był lekko słodkawy, ale wybijała się z niego dość silna goryczka — przypominał piołunówkę, ale na nieszczęście czarownicy wódką nie był. Wystarczyła minuta, by kobieta zaczęła czuć odprężenie. Świat się kurczył, powieki robiły się coraz cięższe, kleiły się do siebie. Uspokajające działanie trunku, który wypiła wyciszało mogący pojawić się niepokój; wyciszał świadomość, która mogła spróbować analizować całą sytuację. Hensley nie wiedziała nawet kiedy odpłynęła, tracąc przytomność. Najpierw jej sylwetka lekko się zachwiała, oczy zastygły w miejscu błyszcząc spomiędzy wpółprzymkniętych powiek, a następnie ciężka głowa opadła prosto na stół, kieliszek zaś wypadł jej z dłoni i sturlał się ze stołu na podłogę, rozbijając na kilka kawałków. Czarownica zupełnie straciła przytomność na wskutek spożycia Wywaru Żywej Śmierci zaserowanego przez sowicie opłaconego właściciela schroniska i podanego przez kelnerkę.
Szkot stojący za barem spojrzał w tamtym kierunku, ale nic nie powiedział.
— Pijana? — spytała go głośno kelnerka nieco umęczonym głosem i westchnęła ciężko, kiedy właściciel kiwnął głową, wracając do pracy.
Zjawiłem się u progu schroniska w Torridon. Moja twarz miała inne oblicze, nie byłem sobą. Byłem tamtym człowiekiem, który w popołudnie zamówił u barmana, a zarazem zarządcy budynku, gulasz i kolejkę ognistej. Byłem każdym i nikim konkretnym, człowiekiem, którego twarz powstała w mojej wyobraźni – pozornie ograniczonej, ale tak naprawdę nieznającej granic.
Pytałem siebie wielokrotnie czy to ma sens, zadawałem sobie to pytanie za każdym razem, gdy powieki ujrzały przedzierające się przez ciężkie kotary promienie słońca. Stawiałem wszystko na jedną kartę, bowiem tu nie było miejsca na pomyłkę. Nie miało to nic wspólnego z niecnym planem podania veritaserum w mieszkaniu i posłaniu zaklęcia – to było coś więcej. To było coś większego. Wykraczającego poza moje własne granice, przyjęte normy i schematy. Mogłem się oszukiwać, że wcale tego nie chciałem, wmawiać, iż nie było mi do niczego potrzebne. Było. Bo była jedyną osobą, której nie mogłem mieć, jedynym, brzydko mówiąc, aspektem poza zasięgiem moich dłoni. Pragnąłem jej, pragnąłem jej u swego boku. Nie za linią wroga, nie za wysokim murem utkanym z emocji i przeciwnych poglądów. Chciałem mieć ją blisko siebie.
Nie byłem orłem w negocjacjach, ale nie o negocjacje tu chodziło. Miałem przygotowaną sakwę, której nie obawiałem się opróżnić, jeśli właściciel okazałby się wyjątkowo gburowaty i zapatrzony na własne interesy. Pięćset? Dałbym mu tyle. Dwieście? Dla mnie lepiej. Zagaiłem go przy barze, gdzie rozsiadłem się na jednym ze stołków i zamówiłem – bez zmian – ognistą. Nie pamiętał mnie, nie musiał. Ja pamiętałem jego.
Zastraszenie nie wchodziło w grę. Nie mógł pęknąć, a zrobiłby to przy pierwszym pytaniu osób, które rzekomo powoływałyby się na pomoc. Rzuciłem skórzaną sakwę wpierw na ladę, a potem palcem przesunąłem ją za rant, by uderzyła blat niżej. Usłyszałem dźwięk bitego szkła, ale zamiast przeprosin na moich wargach pojawił się uśmiech. Wiedział już, że nie przyszedłem tu na drinka, miał też świadomość, że nie byłem zwykłym turystą. Chwycił w dłoń sakwę, poruszył nią. -Trzynastego sierpnia pojawię się tu, pod wieczór- zacząłem. Chwyciłem w dłoń szklaneczkę i obróciłem w ręku. -Chciałbym, aby to- wysunąłem z kieszeni fiolkę z wywarem Żywej Śmierci. -Znalazło się w kieliszku, gdy poproszę o wódkę. Nie dla mnie, dla mojej osoby towarzyszącej- przechyliłem głowę i wzniosłem niemy toast. Upiłem trunku. -Żebyśmy się przypadkiem nie pomylili nalej mi po brzegi- skwitowałem sięgając po papierosa. Komfort uleciał, ale nie dałem po sobie tego poznać. -Niechaj ta hojna zapłata będzie zapewnieniem, że to nie koniec mojej szczodrości- jeśli dobrze się spisze i będzie trzymał język za zębami zamierzałem tu włożyć parę galeonów. Ciekawe i naprawdę ładne miejsce, z historią – stworzoną przez ludzi oraz nas. Mnie i Lucindę.
-Nie będziesz mieć problemów, zostawię napiwek obsłudze. Każdemu zdarzy się wypić za dużo prawda?- dodałem i skupiłem na nim wzrok. Skinął głową – to dobrze czy źle? Dobrze, uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył zawartość sakwy. Suma była pokaźna. -Chodzi mi tylko o działanie i milczenie, niech to wszystko zostanie między nami, a spokój, jaki tu jest będzie trwać. Dłużej niż nasza umowa- kolejny niemy toast. Nalał sobie – napił się ze mną. Zdawał się być równym gościem, a miałem nosa do ludzi. Potrafiłem wyczuć ich intencje, czytać emocje, które chcieli ukryć. Wydawał się być szczery. Robota była prosta, suma pokaźna. Był jedynym – oby – elementem planu, który stawiałem pod znakiem zapytania, lecz wierzyłem, że czynnik ludzki nie zawiedzie. Miał wiele do stracenia, być może nawet więcej niż ja.
Ramsey Mulciber
-Tak samo, czyli jak?- doskonale wiedziałem do czego nawiązywała, ale lubiłem gdy mówiła o tym głośno. Nie dało się ukryć, że ciężko mi było oderwać od niej wzrok i już dawno przestałem się oszukiwać, iż chodziło wyłącznie o jej urodę. Ta rzecz jasna była wyjątkowa, idealnie wpasowująca się w mój gust. Najbardziej jednak hipnotyzowały jej oczy – błyszczące, jasnozielone tęczówki, w których można było ujrzeć cały portret jej osoby. Tym kim naprawdę była. Nie potrafiła kłamać, a przynajmniej ja już się na to nie łapałem, właśnie przez nie.
-Czyli jednak duma- odparłem. Nie chciałem, aby komplementowała twarz obcego mężczyzny, najlepiej jakby w ogóle na innych nie patrzyła. Byłem zazdrosny, dałem temu upust, gdy wspomniała o przyjacielu, bo choć miała pełne prawo do nawiązywania relacji i układania sobie życia, to ciężko było mi się z tym pogodzić. Coś w środku wrzało ze złości, doprowadzało do irracjonalnego gniewu i pragnienia definitywnego zatrzymania jej przy sobie. Nie znałem go, a bynajmniej tak wywnioskowałem, ale nie zasługiwał na nią – byłem o tym przekonany. Grała mi na nerwach? Sprawdzała reakcję? Trudno było to wykluczyć. Odpowiedź, mimo braku dosłowności, otrzymała klarowną. Przekazałem ją nie tylko ironicznymi komentarzami, ale przede wszystkim gestami. Pamiętałem jak w pierwszej chwili zadałem sobie pytanie, co tak naprawdę ona czuła i jak silna więź ich łączyła, lecz nie musiałem wygłaszać wątpliwości głośno. Swoim podejściem, uśmiechem i czynami zapewniła jasny przekaz. Gdyby to było coś poważnego nie zjawiłaby się w Suffolk, a tym bardziej nie zasnęła w moich ramionach.
Uniosłem nieco wyżej brwi i wolno pokiwałem głową. -Czyli to jednak randka? Nawet jeśli nie ma kwiatów?- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym upiłem trunku. Wolną dłoń ułożyłem na blacie stołu i zacząłem wybijać palcami tylko sobie znany rytm. -Nie kuś- zmrużyłem oczy. Nawet przez myśl mi nie przeszło wszczynać dziś burdy. Po pierwsze chciałem z nią spędzić czas, a po drugie… po prostu nie mogłem, nawet jeśli miałoby to jej zaimponować. Agresja była dość wątpliwym ku temu aspektem, ale kto wie? Może chciała mnie zobaczyć w akcji? Właściwie chyba nigdy nie była świadkiem mojej walki na gołe pięści, a przynajmniej nie przypominałem sobie podobnej sytuacji.
-Jestem pełen podziwu- było w tym ziarno prawdy. -Po prostu oszukiwałem siebie, że też zależy ci na tym spotkaniu- pożegnaniu? Można było ubrać to w takie ramy, choć tylko pozornie. Wcale nie zamierzałem powrócić do codzienności i udawać, że to co się między nami stało – znów – nie miało żadnego znaczenia. Miało i to wiele większe niżeli wcześniej. Prawdopodobnie gdybyśmy nie wpadli na siebie na wzgórzu i nie rozdrapali starych ran, to w mej głowie nie pojawiłby się żaden plan. Nawet jego zarys. Oczywiście już wcześniej miałem różne myśli, szukałem jakiś sposobów, rozwiązań, ale nigdy nie podszedłem do tego równie poważnie co obecnie. Wszelkie przekonania ukryłem pod grubą warstwą abstrakcyjnych pragnień oraz korzyści, unikałem analiz. Wyłączyłem się na nie, choć zdawaliśmy się być nierozłączni. Ceniłem sobie rozsądek i jeśli ktoś chciał mi zarzucić, że w tej sytuacji go zabrakło, to był w błędzie. Ważyłem czyny, przygotowałem się na dźwiganie brzemienia i odpowiedzialności.
Pozornie byłem otwartym człowiekiem, zaś tylko ci co poznali mnie lepiej mogli zrozumieć jak wiele trzymałem w sobie. Unikałem rozmów na temat przeszłości, codzienności i przyszłości. Nie dzieliłem się emocjami, starałem się nimi nie kierować, a tym bardziej emanować, choć odkąd powróciliśmy z podziemi Gringotta miałem trudności z kontrolą. Pracowałem nad tym, lecz było to znacznie cięższe zadanie, niżeli przeszło rok temu.
Westchnąłem pod nosem i pokręciłem lekko głową, gdy znów złapała mnie za słówko. Pamiętała i miała rację. Nie wierzyłem w marzenia i prawdopodobnie ich nie posiadałem. Zamiast nich były realne cele, coś co faktycznie można było zdobyć tudzież osiągnąć, nie zaś irracjonalne fantazje.
Ciepły uśmiech mówił więcej niż słowa, dlatego o nic już nie pytałem. Ujrzałem wszystko to, co chciałem usłyszeć.
Zaniechałem komentarza w kwestii podejrzliwości. Ironizowała, a zatem istniała spora szansa, że naprawdę niczego nie podejrzewała. Z resztą miała ku temu powód? Zgodnie z jej wiedzą niczego wbrew niej nie uczyniłem i choć było to dalekie od prawdy, to dziewczyna nie miała o tym zielonego pojęcia. Byłem przekonany, że pamiętny eliksir pozostał tajemnicą, bo inaczej nigdy więcej by się ze mną nie spotkała – ewentualnie na polu bitwy w celu wyrównania rachunków. Była charakterna, potrafiła walczyć o swoje i nie pozostawiłaby tego bez echa. To nie była jedynie drobnostka, nic nie znacząca i niemająca wpływu na całokształt wpadka.
Machnąłem lekceważąco dłonią słysząc o powtórce. Nawiązywała do gigantycznego kaca, z jakim obudziliśmy się po pamiętnym balu w Gruzji. Wtem było to coś okropnego, lecz dzisiaj z uśmiechem wspominałem tamten poranek, podobnie jak kawę, której o mało nie zwróciłem. Nikt z nas nie potrafił pomóc; oboje byliśmy fatalni w dziedzinie magii leczniczej. -Co będzie, to będzie- odparłem z uśmiechem. -Choć wydaje mi się, że ta będzie jeszcze grosza- zaśmiałem się pod nosem. Na wschodzie był to najbardziej popularny trunek, ludzie potrafili go tworzyć w domowych warunkach i trudno było się nadziać na coś wyjątkowo paskudnego. Na wyspach było zgoła inaczej; whisky, gin, wino – to te rodzaje alkoholi tu rządziły. Oczywiście próbowano wytwarzać wschodni specjał, ale z lichymi efektami.
Nie przestawałem się uśmiechać, gdy wypowiadała kolejne toasty, choć w głowie miałem prawdziwy mętlik. Decyzja jednak zapadła i ostatnie o czym bym pomyślał to wycofać się na ostatniej prostej. Postawiłem wszystko na jedną kartę i jak ona miała wspomniane asy, ja posiadałem w rękawie jokera. Chwyciłem w dłoń piersiówkę chcąc lepiej jej się przyjrzeć, a w szczególności wygrawerowanej literce. -Moja dużo już przeżyła, nie obrazi się gdy odstawię ją na półkę- odparłem powracając do niej spojrzeniem pełnym wdzięczności. Drobnostka, nic wielkiego, ale nie pamiętałem, kiedy ostatni raz dostałem jakikolwiek prezent. Tak po prostu – bez żadnej okazji. Skinąłem głową, przez usta oczywiście nie przeszło mi słowo dziękuję.
-Za sałatę i stół- powtórzyłem biorąc kieliszek. Uniosłem go, zbliżyłem do warg, ale nie zamierzałem tak szybko przechylić. Zamoczyłem jedynie usta obserwując jak blondynka przełknęła całą zawartość. Napięcie rosło. Wykonał powierzone zadanie, czy postanowił mnie oszukać? Upiłem łyk, skrzywiłem się. Paskudztwo. Odstawiłem go na bok układając w głowie ewentualne wytłumaczenie, choć już po chwili dało się dostrzec, że coś zaczyna się dziać. Ewidentnie ją zamroczyło, powieki zaczynały się kleić. Serce przyspieszyło rytmu, ciało mimowolnie się spięło. Od wykonania pierwszej części planu dzieliły mnie sekundy, które dłużyły się niemiłosiernie.
Przybiła gwoździa – zawsze bawiło mnie to określenie, ale dokładnie tak to sobie wyobrażałem. Uderzyła głową w stół, a ja nie zdążyłem zareagować. Dźwięk bitego szkła zwrócił uwagę kelnerki, spytała o coś właściciela, jednak ten jedynie przytaknął. -Kochanie, ostrzegałem, żeby pić wolniej- rzuciłem sam do siebie, choć miało to swój cel. Jeśli ktoś się nam teraz przyglądał mógł dostać prosty argument na tacy i pozostało liczyć, że w niego uwierzy. Im mniej świadków tym lepiej, ale wolałem spotkać się w publicznym miejscu, aby ograniczyć jej podejrzliwość.
Wstałem z krzesła, wsunąłem piersiówkę w kieszeń, po czym obszedłem stół i dźwignąłem dziewczynę zarzucając jej ramię na swoje barki. Przelewała mi się przez ręce, ale musiałem doprowadzić ją do pokoju, gdzie oczekiwał na mnie Dirk. Na szczęście znajdował się on nieopodal, na parterze. Choć nie należała do ciężkich osób, to nieprzytomni zawsze zdawali się być większej wagi, dlatego musiałem zrobić sobie dwa przystanki, by złapać głęboki oddech.
Wszedłem do środka, po czym dotargałem dziewczynę do łóżka i ułożyłem ją na nim. Musiałem przykucnąć i chwilę odpocząć – nie sądziłem, że będzie aż tak trudno. Zdawała się być ciężka jak każdy inny, pijany gość, którego wyrzucałem nad ranem z Mantykory. -Sekunda- rzuciłem do mężczyzny, z którym nawet się nie przywitałem. Nie mieliśmy czasu na wymianę uprzejmości, na wyrównywanie oddechu też nie, dlatego dźwignąłem się na nogi i przeniosłem na niego spojrzenie. -Zabierajmy się stąd- oby szybko i bez przygód.
Chwyciłem skórzaną torbę i podałem ją Dirkowi. Sam zaś ująłem dłoń Lucindy i oczekiwałem, aż mężczyzna przygotuje świstoklik i da sygnał, aby go dotknąć – musiałem zrobić to ja oraz dziewczyna.
-Czyli jednak duma- odparłem. Nie chciałem, aby komplementowała twarz obcego mężczyzny, najlepiej jakby w ogóle na innych nie patrzyła. Byłem zazdrosny, dałem temu upust, gdy wspomniała o przyjacielu, bo choć miała pełne prawo do nawiązywania relacji i układania sobie życia, to ciężko było mi się z tym pogodzić. Coś w środku wrzało ze złości, doprowadzało do irracjonalnego gniewu i pragnienia definitywnego zatrzymania jej przy sobie. Nie znałem go, a bynajmniej tak wywnioskowałem, ale nie zasługiwał na nią – byłem o tym przekonany. Grała mi na nerwach? Sprawdzała reakcję? Trudno było to wykluczyć. Odpowiedź, mimo braku dosłowności, otrzymała klarowną. Przekazałem ją nie tylko ironicznymi komentarzami, ale przede wszystkim gestami. Pamiętałem jak w pierwszej chwili zadałem sobie pytanie, co tak naprawdę ona czuła i jak silna więź ich łączyła, lecz nie musiałem wygłaszać wątpliwości głośno. Swoim podejściem, uśmiechem i czynami zapewniła jasny przekaz. Gdyby to było coś poważnego nie zjawiłaby się w Suffolk, a tym bardziej nie zasnęła w moich ramionach.
Uniosłem nieco wyżej brwi i wolno pokiwałem głową. -Czyli to jednak randka? Nawet jeśli nie ma kwiatów?- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym upiłem trunku. Wolną dłoń ułożyłem na blacie stołu i zacząłem wybijać palcami tylko sobie znany rytm. -Nie kuś- zmrużyłem oczy. Nawet przez myśl mi nie przeszło wszczynać dziś burdy. Po pierwsze chciałem z nią spędzić czas, a po drugie… po prostu nie mogłem, nawet jeśli miałoby to jej zaimponować. Agresja była dość wątpliwym ku temu aspektem, ale kto wie? Może chciała mnie zobaczyć w akcji? Właściwie chyba nigdy nie była świadkiem mojej walki na gołe pięści, a przynajmniej nie przypominałem sobie podobnej sytuacji.
-Jestem pełen podziwu- było w tym ziarno prawdy. -Po prostu oszukiwałem siebie, że też zależy ci na tym spotkaniu- pożegnaniu? Można było ubrać to w takie ramy, choć tylko pozornie. Wcale nie zamierzałem powrócić do codzienności i udawać, że to co się między nami stało – znów – nie miało żadnego znaczenia. Miało i to wiele większe niżeli wcześniej. Prawdopodobnie gdybyśmy nie wpadli na siebie na wzgórzu i nie rozdrapali starych ran, to w mej głowie nie pojawiłby się żaden plan. Nawet jego zarys. Oczywiście już wcześniej miałem różne myśli, szukałem jakiś sposobów, rozwiązań, ale nigdy nie podszedłem do tego równie poważnie co obecnie. Wszelkie przekonania ukryłem pod grubą warstwą abstrakcyjnych pragnień oraz korzyści, unikałem analiz. Wyłączyłem się na nie, choć zdawaliśmy się być nierozłączni. Ceniłem sobie rozsądek i jeśli ktoś chciał mi zarzucić, że w tej sytuacji go zabrakło, to był w błędzie. Ważyłem czyny, przygotowałem się na dźwiganie brzemienia i odpowiedzialności.
Pozornie byłem otwartym człowiekiem, zaś tylko ci co poznali mnie lepiej mogli zrozumieć jak wiele trzymałem w sobie. Unikałem rozmów na temat przeszłości, codzienności i przyszłości. Nie dzieliłem się emocjami, starałem się nimi nie kierować, a tym bardziej emanować, choć odkąd powróciliśmy z podziemi Gringotta miałem trudności z kontrolą. Pracowałem nad tym, lecz było to znacznie cięższe zadanie, niżeli przeszło rok temu.
Westchnąłem pod nosem i pokręciłem lekko głową, gdy znów złapała mnie za słówko. Pamiętała i miała rację. Nie wierzyłem w marzenia i prawdopodobnie ich nie posiadałem. Zamiast nich były realne cele, coś co faktycznie można było zdobyć tudzież osiągnąć, nie zaś irracjonalne fantazje.
Ciepły uśmiech mówił więcej niż słowa, dlatego o nic już nie pytałem. Ujrzałem wszystko to, co chciałem usłyszeć.
Zaniechałem komentarza w kwestii podejrzliwości. Ironizowała, a zatem istniała spora szansa, że naprawdę niczego nie podejrzewała. Z resztą miała ku temu powód? Zgodnie z jej wiedzą niczego wbrew niej nie uczyniłem i choć było to dalekie od prawdy, to dziewczyna nie miała o tym zielonego pojęcia. Byłem przekonany, że pamiętny eliksir pozostał tajemnicą, bo inaczej nigdy więcej by się ze mną nie spotkała – ewentualnie na polu bitwy w celu wyrównania rachunków. Była charakterna, potrafiła walczyć o swoje i nie pozostawiłaby tego bez echa. To nie była jedynie drobnostka, nic nie znacząca i niemająca wpływu na całokształt wpadka.
Machnąłem lekceważąco dłonią słysząc o powtórce. Nawiązywała do gigantycznego kaca, z jakim obudziliśmy się po pamiętnym balu w Gruzji. Wtem było to coś okropnego, lecz dzisiaj z uśmiechem wspominałem tamten poranek, podobnie jak kawę, której o mało nie zwróciłem. Nikt z nas nie potrafił pomóc; oboje byliśmy fatalni w dziedzinie magii leczniczej. -Co będzie, to będzie- odparłem z uśmiechem. -Choć wydaje mi się, że ta będzie jeszcze grosza- zaśmiałem się pod nosem. Na wschodzie był to najbardziej popularny trunek, ludzie potrafili go tworzyć w domowych warunkach i trudno było się nadziać na coś wyjątkowo paskudnego. Na wyspach było zgoła inaczej; whisky, gin, wino – to te rodzaje alkoholi tu rządziły. Oczywiście próbowano wytwarzać wschodni specjał, ale z lichymi efektami.
Nie przestawałem się uśmiechać, gdy wypowiadała kolejne toasty, choć w głowie miałem prawdziwy mętlik. Decyzja jednak zapadła i ostatnie o czym bym pomyślał to wycofać się na ostatniej prostej. Postawiłem wszystko na jedną kartę i jak ona miała wspomniane asy, ja posiadałem w rękawie jokera. Chwyciłem w dłoń piersiówkę chcąc lepiej jej się przyjrzeć, a w szczególności wygrawerowanej literce. -Moja dużo już przeżyła, nie obrazi się gdy odstawię ją na półkę- odparłem powracając do niej spojrzeniem pełnym wdzięczności. Drobnostka, nic wielkiego, ale nie pamiętałem, kiedy ostatni raz dostałem jakikolwiek prezent. Tak po prostu – bez żadnej okazji. Skinąłem głową, przez usta oczywiście nie przeszło mi słowo dziękuję.
-Za sałatę i stół- powtórzyłem biorąc kieliszek. Uniosłem go, zbliżyłem do warg, ale nie zamierzałem tak szybko przechylić. Zamoczyłem jedynie usta obserwując jak blondynka przełknęła całą zawartość. Napięcie rosło. Wykonał powierzone zadanie, czy postanowił mnie oszukać? Upiłem łyk, skrzywiłem się. Paskudztwo. Odstawiłem go na bok układając w głowie ewentualne wytłumaczenie, choć już po chwili dało się dostrzec, że coś zaczyna się dziać. Ewidentnie ją zamroczyło, powieki zaczynały się kleić. Serce przyspieszyło rytmu, ciało mimowolnie się spięło. Od wykonania pierwszej części planu dzieliły mnie sekundy, które dłużyły się niemiłosiernie.
Przybiła gwoździa – zawsze bawiło mnie to określenie, ale dokładnie tak to sobie wyobrażałem. Uderzyła głową w stół, a ja nie zdążyłem zareagować. Dźwięk bitego szkła zwrócił uwagę kelnerki, spytała o coś właściciela, jednak ten jedynie przytaknął. -Kochanie, ostrzegałem, żeby pić wolniej- rzuciłem sam do siebie, choć miało to swój cel. Jeśli ktoś się nam teraz przyglądał mógł dostać prosty argument na tacy i pozostało liczyć, że w niego uwierzy. Im mniej świadków tym lepiej, ale wolałem spotkać się w publicznym miejscu, aby ograniczyć jej podejrzliwość.
Wstałem z krzesła, wsunąłem piersiówkę w kieszeń, po czym obszedłem stół i dźwignąłem dziewczynę zarzucając jej ramię na swoje barki. Przelewała mi się przez ręce, ale musiałem doprowadzić ją do pokoju, gdzie oczekiwał na mnie Dirk. Na szczęście znajdował się on nieopodal, na parterze. Choć nie należała do ciężkich osób, to nieprzytomni zawsze zdawali się być większej wagi, dlatego musiałem zrobić sobie dwa przystanki, by złapać głęboki oddech.
Wszedłem do środka, po czym dotargałem dziewczynę do łóżka i ułożyłem ją na nim. Musiałem przykucnąć i chwilę odpocząć – nie sądziłem, że będzie aż tak trudno. Zdawała się być ciężka jak każdy inny, pijany gość, którego wyrzucałem nad ranem z Mantykory. -Sekunda- rzuciłem do mężczyzny, z którym nawet się nie przywitałem. Nie mieliśmy czasu na wymianę uprzejmości, na wyrównywanie oddechu też nie, dlatego dźwignąłem się na nogi i przeniosłem na niego spojrzenie. -Zabierajmy się stąd- oby szybko i bez przygód.
Chwyciłem skórzaną torbę i podałem ją Dirkowi. Sam zaś ująłem dłoń Lucindy i oczekiwałem, aż mężczyzna przygotuje świstoklik i da sygnał, aby go dotknąć – musiałem zrobić to ja oraz dziewczyna.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dirk Doge czekał w pokoju na parterze, zgodnie z rozkazami Corneliusa Sallow. Nie lubił opuszczać boku swojego pana odkąd został jego ochroniarzem, ale na uroczystym czuwaniu w Waltham nie mogło go przecież spotkać żadne niebezpieczeństwo - a podobno dzisiejsza sprawa należała do bardzo ważnych. O szczegóły nie pytał, bo nigdy nie pytał. Nie był zbyt gadatliwy. Rozkazów Corneliusa też nie kwestionował, a podejmując u niego pracę był świadom, że przyjdzie mu wykonywać różne przysługi dla osób powiązanych z pracą i patriotyczną misją pana Sallow. Brudził sobie ręce bez śladu protestu, pamiętając, że robi to dla pamięci swojego zarżniętego przez mugoli syna i dla pani Dianthe Sallow, która niepokoiła się o los jedynego pozostałego przy życiu syna. Była dziś w domu, zbyt słaba by udać się na nocne czuwanie, ale w innym skrzydle niż to, do którego zmierzali. O tej porze zwykle drzemała, więc pewnie nawet na nią nie wpadną.
Mężczyznę, który wszedł do pokoju wraz z nieprzytomną blondynką też powitał milczeniem, choć wyciągnął ręce aby pomóc mu ułożyć dziewczynę na łóżku.
Była całkiem ładna i rozpoznawał jej twarz z plakatów, którymi tak przejmował się pan Sallow. Brwi drgnęły, ale nic nie powiedział. Wyjął z kieszeni stary, zardzewiały guz, który prowadził do osady w Shropshire, najbliższej miejscowości przy Sallow Coppice.
-Czeka nas jeszcze spacer. Pomogę. - mruknął, układając sobie guz na otwartej lewej dłoni.
Przewiesił sobie torbę przez ramię, chwycił różdżkę i przymknął oczy, by aktywować świstoklik.
-Teraz, dotknijcie go. - mruknął, zanim wyzwolił skumulowaną w przedmiocie magię. Świstoklik był wykonany przez człowieka, którego sam polecił panu Sallow i miał służyć do pertraktacji z lordem Prewettem. Podobno dzisiejsza sprawa była równie ważna. Prowadził do bezpiecznego Shropshire, gdzie nikt ich nie namierzy - a moc gwiezdnego pyłu zapewniała stabilną podróż między Szkocją i Shropshire dla grupy pięciu osób lub mniejszej. Na potrzeby Drew wystarczało to w zupełności.
Poczekał aż Drew ułoży odpowiednio dłoń nieprzytomnej kobiety i samemu chwyci świstoklik, a potem dokończył proces aktywacji. Znajome szarpnięcie w pępku i - zniknęli.
zużywamy świstoklik typu I (stały zardzewiały guz) z ekwipunku Corneliusa - świstoklik prowadzi nas tutaj
/zt x 3
Mężczyznę, który wszedł do pokoju wraz z nieprzytomną blondynką też powitał milczeniem, choć wyciągnął ręce aby pomóc mu ułożyć dziewczynę na łóżku.
Była całkiem ładna i rozpoznawał jej twarz z plakatów, którymi tak przejmował się pan Sallow. Brwi drgnęły, ale nic nie powiedział. Wyjął z kieszeni stary, zardzewiały guz, który prowadził do osady w Shropshire, najbliższej miejscowości przy Sallow Coppice.
-Czeka nas jeszcze spacer. Pomogę. - mruknął, układając sobie guz na otwartej lewej dłoni.
Przewiesił sobie torbę przez ramię, chwycił różdżkę i przymknął oczy, by aktywować świstoklik.
-Teraz, dotknijcie go. - mruknął, zanim wyzwolił skumulowaną w przedmiocie magię. Świstoklik był wykonany przez człowieka, którego sam polecił panu Sallow i miał służyć do pertraktacji z lordem Prewettem. Podobno dzisiejsza sprawa była równie ważna. Prowadził do bezpiecznego Shropshire, gdzie nikt ich nie namierzy - a moc gwiezdnego pyłu zapewniała stabilną podróż między Szkocją i Shropshire dla grupy pięciu osób lub mniejszej. Na potrzeby Drew wystarczało to w zupełności.
Poczekał aż Drew ułoży odpowiednio dłoń nieprzytomnej kobiety i samemu chwyci świstoklik, a potem dokończył proces aktywacji. Znajome szarpnięcie w pępku i - zniknęli.
zużywamy świstoklik typu I (stały zardzewiały guz) z ekwipunku Corneliusa - świstoklik prowadzi nas tutaj
/zt x 3
I show not your face but your heart's desire
Schronisko, Torridon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja