Salon
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Salon, nieoddzielony w żaden sposób od kuchni (o ile zmianę materiału podłogowego nie uznajemy za barierę), kolorystycznie zdaje się z nią zlewać - dominacja ciepłych barw, podsycanych przez światła żarówek, wydobywających się spod kremowych abażurów lamp, sprawia że pomieszczenie staje się przytulne. Tutaj, w przeciwieństwie do kuchni, można znaleźć naturalne, acz mugolskie, ozdobne rośliny doniczkowe, niewymagające od Michaela przesadnej opieki. Za dnia, Mike używa kanapy do celów głównie czytelniczych (choć czasem zdarza mu się na niej zdrzemnąć); wieczorem zaś ją rozkłada, by nadać jej wymiary dwuosobowego łóżka. Co prawda materac nie należy do tych z kategorii miękkich, jednak Scaletta nie ma z tym większego problemu - wszystko jest dla niego kwestią przyzwyczajenia. Drewnianą podłogę częściowo przykrywa tani dywan z bazaru; na stole zawsze można znaleźć najświeższe wydanie Proroka i popielniczkę. W kącie natomiast stoi niewielka szafa z drewnianej sklejki, gdzie mężczyzna trzyma wszystkie swoje ubrania, a pomiędzy nimi - niewielką sumę zaoszczędzonych przez niego galeonów. W salonie okno znajduje się na wschodniej części budynku, więc promieni słonecznych można tam znaleźć więcej; pomimo tego, pokój jest dużo zimniejszym od kuchni. Część ciepła płynącego z pieca ociepla salon, jednak nieszczelne okno i średnio zaizolowane mury kamienicy wpływają na duże amplitudy temperatur, w zależności od pory roku.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dziwnie było widzieć ją po tylu miesiącach. Zwykle za nikim nie tęsknił. Nie wysyłał rozlazłych emocjonalnie listów. Rzadko odwiedzał kogoś znienacka. Tak długa rozłąka też nie robiła na nim wrażenia, nawet jeśli od dawna już dogasał cicho we własnej klitce. Chyba przyzwyczajony był do samotności. I tego naturalnego dystansu, jaki samodzielnie wyznaczał w każdej relacji. Zdawało się, że i tak było w tym przypadku; że bezpieczna rezerwa chroniła go przed przywiązaniem albo inną ludzką reakcją. Celowo wyzbywał się tej formy człowieczeństwa, zasłaniając się przy tym własnym dobrem. Bo przecież wojna pożerała ze sobą wszelkie istnienia, a podejrzane, portowe towarzystwo prędzej czy później trafiało do cel w Tower. Ludzie nieustannie przychodzili i odchodzili. Wierzył, że w takiej rzeczywistości łatwiej było istnieć bez tej niepotrzebnej fasady uczuciowości. Ale dzisiaj coś w nim jednak pękło. Zatwardziałość przekonań ustąpiła nostalgicznej melancholii. W umyśle zaczęły krążyć obrazy dawnych wspomnień; niewyraźne retrospekcje przyćmiły już początkową złość. Aż głupio było się przed nią przyznać. Niepewną mimikę zastąpił już łagodny wyraz twarzy. Tak cieszył się jej obecnością raptem przez moment, zaraz bowiem w tonie pełnym pretensji zrzuciła mu na głowę dramat, z którym nie chciał się mierzyć. Zdemaskowała go. Okrutnie, bez ogródek i naiwności. Od zawsze wiedział, że jest bystra, nie sądził jednak, że aż tak. Byle sakiewka pełna cudzych groszy zdołała podważyć jego wiarygodność. I naruszyć dość solidny fundament zaufania. Najpierw Moss, teraz ona. Zaraz pół miasta kojarzyć go będzie z rolą niegodziwego złodziejaszka. Nie po to, z chorobliwą wręcz dbałością o szczegóły, walczył o teorię własnej anonimowości w pozie łatwowiernego idealisty. Jak się okazywało brak tożsamości był jednie nierealnym wymysłem jego względnie wygodnego życia. Kiepsko kłamał lub miał zbyt błyskotliwych znajomych. Co gorsza, nie potrafił w takiej sytuacji, tak po prostu, tych zażyłości porzucić. Dusza polemizowała wówczas z umysłem. Tak miało być też dzisiaj, gdy poczucie zdrady zastygło w cząsteczkach chłodnego powietrza. Za oknem wybrzmiały głosy kłócących się moczymord. Oni zabijali się o flaszkę taniego rumu, a ci tutaj wrzeli w narastającym napięciu. Brakowało tylko, żeby się na niego rzuciła albo trzasnęła jakimś paskudnym zaklęciem. Na ten moment wystarczało jej rzucanie absurdami, ale kto wie, do czego się mogła posunąć. Była naprawdę wściekła. A on sam już nie wiedział, jak powinien się bronić. Dalsze wciskanie kitu chyba nie wchodziło w grę. Zakwestionowałaby w każde kłamstwo, choć jej dowody wcale nie były takie jednoznaczne. Zapewne widziała w nim sprytnego chłystka już od początku, ale powstrzymywała oskarżenia, bo nie miała fizycznego potwierdzenia. Coś parszywego było w tej kobiecej intuicji. Być może była wyjątkowo trafna, bo opierała się na empirycznych doświadczeniach. Złodziej złodzieja pozna. I tak obie odkrywały z wolna jego oblicze, począwszy od wypunktowania jego najcięższego grzechu.
- Sądziłem, że wiesz o tym już od dawna - wydusił w końcu, nawiązując chyba do bycia świnią, acz i to pozostawało niejednoznaczne. Równie dobrze mogła uznać to za niedosłowne przyznanie się do winy. Nieodpaloną jeszcze fajkę wcisnął sobie za ucho. Odechciało mu się palić. - Bądźmy poważni - zaczął, jak tylko zobaczył, że obrażona zamierza wyjść, sekundę wcześniej stanąwszy jej jeszcze na drodze. - Przecież sama dobrze wiesz, że nie ma się czym chwalić - dodał po chwili, patrząc na nią ze swoistym politowaniem.
No już, przestań się niepotrzebnie dąsać. Lepiej myśl nad tym, co można wspólnie ogołocić.
- Sądziłem, że wiesz o tym już od dawna - wydusił w końcu, nawiązując chyba do bycia świnią, acz i to pozostawało niejednoznaczne. Równie dobrze mogła uznać to za niedosłowne przyznanie się do winy. Nieodpaloną jeszcze fajkę wcisnął sobie za ucho. Odechciało mu się palić. - Bądźmy poważni - zaczął, jak tylko zobaczył, że obrażona zamierza wyjść, sekundę wcześniej stanąwszy jej jeszcze na drodze. - Przecież sama dobrze wiesz, że nie ma się czym chwalić - dodał po chwili, patrząc na nią ze swoistym politowaniem.
No już, przestań się niepotrzebnie dąsać. Lepiej myśl nad tym, co można wspólnie ogołocić.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Trud jakiejkolwiek przeprawy przez zachłanną i domagającą się wyjaśnień prawdę, został przez niego zignorowany. Nie zajmował się priorytetami, jak chęcią zaufania i budowania ich dalszej, wspólnej drogi. Być może miał inne, bo zaprzepaścił to kilkoma decyzjami, wyborami... Nie chciała się na niego złościć, wszak nie miała nikogo bliższego. Nadszarpnął jednak jej zaufanie, emocje, których od dawna nikt nie dotknął. Zamknął ją jak byle jaką książkę, gdy zaczęła odsłaniać swoje punkty kulminacyjnie, w momencie najbardziej nieprzewidywalnym i najbardziej bolesnym, gdy wszystko zdawało się brnąć naprzód. Wiedziała, że musi mu przebaczyć, z tym, że on nie próbował przepraszać. Co rusz, z jego ust padały szorstkie usprawiedliwienia, a natura Alex nie pozwalała odpuszczać takich przewinień, bo miała go za przyjaciela... Czasem myślała nawet, że wspólnie mogą zrobić jeszcze krok do przodu, a tymczasem on cofnął się o pięć w tył. Trudno przychodziła jej akceptacja tego stanu rzeczy. Diabelska mara wciąż trwała, ciągnąc ją za jedną nogę na samo dno. Kurczowo trzymała się tego obrazu, nie chcąc odpuścić i dać za wygraną. Była zaangażowana, pragnęła wyjaśnień, ale ich nie dostawała. Wciąż myśli Scaletty wirowały wokół jednego. Niesprecyzowana emocjonalność Davies była dla niej karą i najgorszym, co mogło ją w takiej sytuacji zastać. Nie podzielała wszak optymizmu rozmówcy. Nie ukrywała żalu ani zwykłej, tak ludzkiej wściekłości. Na wierzch wychodziły demony, z którymi od dawna się nie zmagała, zastanawiając się, czy teraz zdoła wygrać tę walkę. Być może za chwilę ulegnie, a jej konsekwencja rozłoży się pod stopami Michaela. Wstrzymywała się jednak od tego scenariusza, by wypruć się z ostatków negatywnych emocji i zacząć myśleć chłodną głową - gdy to wszystko się ostudzi i zostanie tylko prosta, nużąca analiza, która pomoże jej znaleźć wyjście z tej niewygodnej sytuacji.
━ Wiem od dawna? Wybacz, ale nie podejrzewam przyjaciół o szemrane interesy, szczególnie gdy nie raczą mnie o nich poinformować! ━ uderzyła go w ramię. Niezbyt mocno, ale chciała, żeby się skwasił i złapał za złodziejską rękę. Dręczyła się, ale szybko zdała sobie sprawę, że tego czego żąda, nie dostanie tak łatwo. Michael nie za często o sobie mówił, nie był wylewny i nie wykładał wszystkich kart na stół. Zdążyła do tego przywyknąć, znacząco także nie nalegała. Nie czuła się także z tym gorzej, po prostu czekała na dzień, kiedy sam jej wszystko wyśpiewa, bo co do tego, nie miała żadnych wątpliwości. Teraz było inaczej, bo jego tajemnice dogłębnie zmieniły obraz osoby, którą poznała, próbując zwinąć mu z kieszeni kilka galeonów. Nie wiedziała co ma o nim myśleć, ponieważ czuła się obca, wypruta ze wszystkich wspomnień, które razem dzielili. Jakby to, co było za nimi przestało istnieć za sprawą tego drobnego kłamstewka. Nie chciała być jednak zbyt pochopna, wciąż dawała mu szansę na rehabilitację i na przeprosiny. To byłby jej triumf, gdyby ją przeprosił.
━ Bądźmy poważni? Ja jestem śmiertelnie poważna, Scaletta. Zastanów się kto w tym rozrachunku naprawdę jest poważny, zanim znowu otworzysz usta. ━ widziała jego bezsilność. Davies trudno było okiełznać, podobnie zresztą jak doprowadzić do takiego stanu. W myślach zaczęła już bagatelizować to, co się wydarzyło. Jego wina zaczęła maleć, jednak dalej tak samo bolała i oddziaływała na nią. Zranił jej zaufanie, zburzył podwaliny, które razem zbudowali, a ona miała mu teraz tak po prostu przytaknąć, wysłuchać i na końcu uścisnąć albo zapalić coś lepszego niż wymięte papierosy spod łóżka.
━ Może i nie ma, ale nie zaszkodziłoby gdybyś przynajmniej coś napomknął. ━ mówiła już spokojnie, bez zbędnych emocji, którym dała upust. Wracała do normalności, rytm jej serca powoli zwalniał. Usiadła na fotelu, jej ulubionym miejscu w tej przeklętej klitce. Był teraz pozaciągany od kocich pazurów, a gdy wyobrażała sobie zdenerwowanego na kota Scalettę, humor jedynie się jej poprawiał. ━ Albo mówisz wszystko, albo darujmy sobie. ━ miała nadzieję, że spełni jej oczekiwania. Chcąc, nie chcąc, taki stan rzeczy dawał im dużo korzystnych możliwości. Perspektywa wspólnych rabunków, jedynie podsycała zmieniający się nastrój Davies w oczekiwaniu na rewanż Michaela.
━ To jak teraz będzie, Scaletta? ━ zapytała niepewnie. Myślała o przyszłości, o wspólnej robocie i pieniądzach, jakie mogą z tego mieć. Nie wiedziała jednak czy on ma to samo wyobrażenie, czy również tego chciał, więc pozwoliła mu pierwszemu się określić. Trudno było jej bowiem przewidzieć tego człowieka, po tym wszystkim, co zaszło....
━ Wiem od dawna? Wybacz, ale nie podejrzewam przyjaciół o szemrane interesy, szczególnie gdy nie raczą mnie o nich poinformować! ━ uderzyła go w ramię. Niezbyt mocno, ale chciała, żeby się skwasił i złapał za złodziejską rękę. Dręczyła się, ale szybko zdała sobie sprawę, że tego czego żąda, nie dostanie tak łatwo. Michael nie za często o sobie mówił, nie był wylewny i nie wykładał wszystkich kart na stół. Zdążyła do tego przywyknąć, znacząco także nie nalegała. Nie czuła się także z tym gorzej, po prostu czekała na dzień, kiedy sam jej wszystko wyśpiewa, bo co do tego, nie miała żadnych wątpliwości. Teraz było inaczej, bo jego tajemnice dogłębnie zmieniły obraz osoby, którą poznała, próbując zwinąć mu z kieszeni kilka galeonów. Nie wiedziała co ma o nim myśleć, ponieważ czuła się obca, wypruta ze wszystkich wspomnień, które razem dzielili. Jakby to, co było za nimi przestało istnieć za sprawą tego drobnego kłamstewka. Nie chciała być jednak zbyt pochopna, wciąż dawała mu szansę na rehabilitację i na przeprosiny. To byłby jej triumf, gdyby ją przeprosił.
━ Bądźmy poważni? Ja jestem śmiertelnie poważna, Scaletta. Zastanów się kto w tym rozrachunku naprawdę jest poważny, zanim znowu otworzysz usta. ━ widziała jego bezsilność. Davies trudno było okiełznać, podobnie zresztą jak doprowadzić do takiego stanu. W myślach zaczęła już bagatelizować to, co się wydarzyło. Jego wina zaczęła maleć, jednak dalej tak samo bolała i oddziaływała na nią. Zranił jej zaufanie, zburzył podwaliny, które razem zbudowali, a ona miała mu teraz tak po prostu przytaknąć, wysłuchać i na końcu uścisnąć albo zapalić coś lepszego niż wymięte papierosy spod łóżka.
━ Może i nie ma, ale nie zaszkodziłoby gdybyś przynajmniej coś napomknął. ━ mówiła już spokojnie, bez zbędnych emocji, którym dała upust. Wracała do normalności, rytm jej serca powoli zwalniał. Usiadła na fotelu, jej ulubionym miejscu w tej przeklętej klitce. Był teraz pozaciągany od kocich pazurów, a gdy wyobrażała sobie zdenerwowanego na kota Scalettę, humor jedynie się jej poprawiał. ━ Albo mówisz wszystko, albo darujmy sobie. ━ miała nadzieję, że spełni jej oczekiwania. Chcąc, nie chcąc, taki stan rzeczy dawał im dużo korzystnych możliwości. Perspektywa wspólnych rabunków, jedynie podsycała zmieniający się nastrój Davies w oczekiwaniu na rewanż Michaela.
━ To jak teraz będzie, Scaletta? ━ zapytała niepewnie. Myślała o przyszłości, o wspólnej robocie i pieniądzach, jakie mogą z tego mieć. Nie wiedziała jednak czy on ma to samo wyobrażenie, czy również tego chciał, więc pozwoliła mu pierwszemu się określić. Trudno było jej bowiem przewidzieć tego człowieka, po tym wszystkim, co zaszło....
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Krótkim westchnieniem przypieczętował własne wyznanie. Trudno było ubrać w słowa ciężar swoich grzechów, ale i tego powoli się uczył, przelewając na papier część myśli, które nieznośnie kotłowały się w głowie. Głupie to były posunięcia, to znaczy ten cały dziennik i poszukiwanie odkupienia, ale mleko się już rozlało. Byle zeszyt skrywał teraz wszystkie jego wzloty i upadki, każdy sukces i kryzys; przede wszystkim był jednak kopalnią dowodów na to, jak w obliczu głodu i postępującej wraz z wojną biedy, bez zastanowienia wyciągał łapy po rzeczy, które bynajmniej do niego nie należały. Zapiski odkrywały też coś zgoła innego - nienazwane dotąd prawdy emocjonalne, zwykle z premedytacją ignorowane. Całe szczęście, że bezceremonialnie nie odważyła się zajrzeć też do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Przeczytałaby bezwstydnie stronę lub dwie i dręczyłaby go bardziej, niźli za te znaleziska z szuflady. Z dwojga złego nie wyszło to wszystko tak paskudnie, nawet jeśli próbowała go teraz przekonać, że jest inaczej. Swojego był pewien i wiedział, że łatwiej było się przed nią tłumaczyć z tych kilku świecidełek. Los chciał, iż nie znała innych jego sekretów, toteż uznała milczenie za najwyższą formę zdrady, podburzenie priorytetów i jakichś tam wartości. Pochopna była w swoich ocenach, dodatkowo kierowała się niezrozumiałą dla niego przesadą. W takim świecie egzystowali i do takich właśnie kłamstw byli zmuszeni. Chyba powinna być tego świadoma? Miał ją za mądrą i silną, wyrozumiałą i zdeterminowaną. Nic się w tym temacie zapewne nie zmieniło, teraz była po prostu zła. I choćby walczył z nią hasłami rozsądku i pragmatyzmu, doskonale wiedział, czego oczekiwała. Tych cholernych przeprosin.
- Nie nazywaj tego szemranymi interesami, to po prostu ludzka zaradność. - Gadał ładnie, jakby z wizją wytłumaczenia jej co, jak i dlaczego. Z tym że ona znała to przecież równie dobrze co on, nie była też swoistą obrończynią moralności. Dźwigali bowiem brzemię tych samych win. Z nim sobie jakoś radził, z jej rozżaleniem też musiał. Przyjął cios bez zająknięcia, podobnie jak kolejną falę oskarżycielskich fraz. Sterczał naprzeciw niej, oparłszy się o ścianę, wciąż blokując przejście do drzwi. Niech nawet nie próbuje uciekać, tak jak to miały w zwyczaju wszystkie głupie, wzburzone dziewuszyska. Niech po prostu się wyżyje. W końcu na to dawał jej przyzwolenie, na tenże właśnie cholerny triumf, rodzaj metafizycznej przewagi. Słuchał grzecznie zarzutów, cicho i z pokorą, bodaj raz nie spuszczając wzroku ze zdezorientowanej twarzyczki. W palcach tłamsił nieodpalonego papierosa, w umyśle kisił myśli wszelkiej maści. Zaraz jednak wcisnął sobie fajkę do ust, a szmer odpalanej końcówki zakłócił wzajemny, acz chwilowy bezczyn.
- A jak ma być, Davies? - zaczął, wypluwając z siebie niewyraźną mgłę dymu i hańbiącego poczucia zatracanego ego. Ale spieprzył, wyszedł na hipokrytę i naruszył granicę zaufania. - Wybacz. Przepraszam. Mogłem ci powiedzieć, bo wiem, że byś mnie nie wydała. Ale raczej wychodzę z założenia, że lepiej się tym nie chwalić. Lojalność - według tych wszystkich chciwych skurwysynów - bywa niestety względna - dodał po chwili, spojrzenie skupiwszy gdzieś z dala jej własnych oczu. Byle rum albo woreczek ze złotem potrafił przekonać najwierniejszych kompanów i najbliższych przyjaciół. Sam tego nie doświadczył, bo ostrożnie zacieśniał granice własnych znajomości, lecz niejedną już historię słyszał w zdradzieckim porcie. Ją podejrzewałby o taki ruch jako ostatnią na liście, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. - A teraz, zamiast się dalej gniewać, zastanów się nad tym, jak możemy sobie wzajemnie pomóc - zasugerował, powróciwszy z powrotem do salonu. Nie ciągnął jej za sobą, nie zmuszał do niczego, po prostu zostawił w ciasnym korytarzyku; jeśli chciała, drzwi wyjściowe stały teraz dla niej otworem, tak samo jak i niewielka przestrzeń, gdzie Scaletta gasił właśnie niedopałek w popielniczce.
- Dobrze byłoby spieniężyć możliwości dwóch młodych talentów - wydusił poważnie, choć z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Była to ledwie idea, zwykły pomysł, inicjatywa współpracy prawie jak każda inna. Ona mogła jednak przełożyć ją na rzeczywiste czyny. Do niej należał głos decyzji.
- Nie nazywaj tego szemranymi interesami, to po prostu ludzka zaradność. - Gadał ładnie, jakby z wizją wytłumaczenia jej co, jak i dlaczego. Z tym że ona znała to przecież równie dobrze co on, nie była też swoistą obrończynią moralności. Dźwigali bowiem brzemię tych samych win. Z nim sobie jakoś radził, z jej rozżaleniem też musiał. Przyjął cios bez zająknięcia, podobnie jak kolejną falę oskarżycielskich fraz. Sterczał naprzeciw niej, oparłszy się o ścianę, wciąż blokując przejście do drzwi. Niech nawet nie próbuje uciekać, tak jak to miały w zwyczaju wszystkie głupie, wzburzone dziewuszyska. Niech po prostu się wyżyje. W końcu na to dawał jej przyzwolenie, na tenże właśnie cholerny triumf, rodzaj metafizycznej przewagi. Słuchał grzecznie zarzutów, cicho i z pokorą, bodaj raz nie spuszczając wzroku ze zdezorientowanej twarzyczki. W palcach tłamsił nieodpalonego papierosa, w umyśle kisił myśli wszelkiej maści. Zaraz jednak wcisnął sobie fajkę do ust, a szmer odpalanej końcówki zakłócił wzajemny, acz chwilowy bezczyn.
- A jak ma być, Davies? - zaczął, wypluwając z siebie niewyraźną mgłę dymu i hańbiącego poczucia zatracanego ego. Ale spieprzył, wyszedł na hipokrytę i naruszył granicę zaufania. - Wybacz. Przepraszam. Mogłem ci powiedzieć, bo wiem, że byś mnie nie wydała. Ale raczej wychodzę z założenia, że lepiej się tym nie chwalić. Lojalność - według tych wszystkich chciwych skurwysynów - bywa niestety względna - dodał po chwili, spojrzenie skupiwszy gdzieś z dala jej własnych oczu. Byle rum albo woreczek ze złotem potrafił przekonać najwierniejszych kompanów i najbliższych przyjaciół. Sam tego nie doświadczył, bo ostrożnie zacieśniał granice własnych znajomości, lecz niejedną już historię słyszał w zdradzieckim porcie. Ją podejrzewałby o taki ruch jako ostatnią na liście, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. - A teraz, zamiast się dalej gniewać, zastanów się nad tym, jak możemy sobie wzajemnie pomóc - zasugerował, powróciwszy z powrotem do salonu. Nie ciągnął jej za sobą, nie zmuszał do niczego, po prostu zostawił w ciasnym korytarzyku; jeśli chciała, drzwi wyjściowe stały teraz dla niej otworem, tak samo jak i niewielka przestrzeń, gdzie Scaletta gasił właśnie niedopałek w popielniczce.
- Dobrze byłoby spieniężyć możliwości dwóch młodych talentów - wydusił poważnie, choć z cwanym uśmieszkiem na twarzy. Była to ledwie idea, zwykły pomysł, inicjatywa współpracy prawie jak każda inna. Ona mogła jednak przełożyć ją na rzeczywiste czyny. Do niej należał głos decyzji.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Oblicze najszczerszego okrucieństwa momentu i zmarnowanych nadziei, wobec którego teraz stała, napawało ją zwykłą reakcją agresji. Mimowolnie jednak złe emocje koił głos Michaela, który starał się zrekompensować jej te drobne, w jego mniemaniu, kłamstewka. Davies obserwowała jego starania z zachłannością, jakby dumna z siebie, choć wiedziała, że nie ma powodów do głupiego triumfu. Nic wszak z tego się nie zdało, bo każde kolejne słowa Scaletty, wywracały jej już opanowany układ nerwowy w sąsiednim kierunku. Mimo tego co uważał, Alex również siedziała (nawet po uszy) w podobnych interesach. Jednak na pewno nie była dumna z własnej złodziejskiej natury, choć zauważalnie czasem potrafiła cieszyć się z łupów i adrenaliny. Przy tym wszystkim, opanowywała ją jednak skrajna emocja buntu i niezgody, przez co trudniej było jej zaakceptować własną sytuację życiową, a tym bardziej materialną. Kiedyś śniła o włościach ciotki, o pięknych strojach i biżuterii, jednak w porę zrozumiała próżność i zawiść, którą nią wtedy kierowała. Z czystym umysłem zaakceptowała więc przytulną klitkę, w której przyszło jej żyć i czworonoga, który dodawał jej codzienności koloru. Trudno było wejrzeć w emocje i historię Scaletty, bo choć nie był wylewnym człowiekiem i tak pozostawał po sobie ślady, z których dużo dało się wyczytać. Przynajmniej niej, a być może tylko tak się jej wydawało? W każdym razie, każda próba podniesienia się z tej porażki napawała Davies nieprzychylną energią. Starała się nie poczęstować nią rozmówcy, aby nie rozdmuchiwać konfliktu na nowo. Zresztą, być może żadnego nie było? Sama już nie wiedziała. Na pewno czuła się rozdarta, jednak nie miała zamiaru się na niego gniewać w nieskończoność. Pomimo tego bałaganu, którego narobił, dobrze się znała i wiedziała, że nie będzie w stanie przez dłuższy czas z nim nie rozmawiać, a raczej funkcjonować w takiej atmosferze. Dobrze było więc zakończyć tę maskaradę na wczesnym etapie, by później nie musiała przychodzić pod jego drzwi z podkulonym ogonem.
━ Dobra. Powiedzmy, że tam ci spokój. ━ lekko musnęła pięścią jego ramię w ramach pokojowego znaku, a być może sojuszu. Wszystko mieli rozliczyć w najbliższych minutach, a jej wzrok mówił sam za siebie. Skończyły jej się fajki, więc miło byłoby znów zapolować na jakiegoś głupka, który niechlujnie trzyma własne rzeczy w kieszeniach. Nie... Teraz możliwości były większe. Takie, którym nie można było dopisać znaku równości do tego, co do tej pory robiła Alex. Po znaleziskach w komodzie Scaletty wiedziała, że drobne kradzieże to jedynie jego rozrywka. Widać musiała trafić na specjalistę, a ci potrafią się mistrzowsko maskować, czego zresztą dowiódł. W milczeniu obserwowała jak zmierza w głąb pomieszczenia. Chciała zrobić za nim duży krok, jednak zawahała się. Na pewno tego chcesz, Davies? Skazywać się na wspólną pracę z nim? Nie było się nad czym zastanawiać. Nie chciała wszak chować do niego urazy, jednak wiedziała, że zadane rany nie zabliźnią się tak szybko. Z jakiegoś powodu pragnęła dać im szansę, patrząc na przyszłe zyski, które mogą oboje wynieść bez żadnych przeszkód. Dołączyła więc do niego, patrząc jak ostatnie kłęby dymu opuszczają papierosa, którego przed sekundą zgasił.
━ Właściwie, też o tym myślałam. Nie mam fajek, przydałoby się trochę kasy w zanadrzu... na większe zakupy. Właściwie, na dużo większe zakupy, jeśli się nam uda... I nie będziesz robił nam pod górkę, rzecz jasna. ━ skwitowała jego propozycję, wypowiadając ostatnie słowa lekko po czasie z wymuszonym uśmiechem. Oczywiście żartowała, jak zawsze zresztą. Sama się dziwiła, że po emocjach ostatnich chwil, było ją stać nawet na tak marne poczucie humoru.
━ Dobra. Powiedzmy, że tam ci spokój. ━ lekko musnęła pięścią jego ramię w ramach pokojowego znaku, a być może sojuszu. Wszystko mieli rozliczyć w najbliższych minutach, a jej wzrok mówił sam za siebie. Skończyły jej się fajki, więc miło byłoby znów zapolować na jakiegoś głupka, który niechlujnie trzyma własne rzeczy w kieszeniach. Nie... Teraz możliwości były większe. Takie, którym nie można było dopisać znaku równości do tego, co do tej pory robiła Alex. Po znaleziskach w komodzie Scaletty wiedziała, że drobne kradzieże to jedynie jego rozrywka. Widać musiała trafić na specjalistę, a ci potrafią się mistrzowsko maskować, czego zresztą dowiódł. W milczeniu obserwowała jak zmierza w głąb pomieszczenia. Chciała zrobić za nim duży krok, jednak zawahała się. Na pewno tego chcesz, Davies? Skazywać się na wspólną pracę z nim? Nie było się nad czym zastanawiać. Nie chciała wszak chować do niego urazy, jednak wiedziała, że zadane rany nie zabliźnią się tak szybko. Z jakiegoś powodu pragnęła dać im szansę, patrząc na przyszłe zyski, które mogą oboje wynieść bez żadnych przeszkód. Dołączyła więc do niego, patrząc jak ostatnie kłęby dymu opuszczają papierosa, którego przed sekundą zgasił.
━ Właściwie, też o tym myślałam. Nie mam fajek, przydałoby się trochę kasy w zanadrzu... na większe zakupy. Właściwie, na dużo większe zakupy, jeśli się nam uda... I nie będziesz robił nam pod górkę, rzecz jasna. ━ skwitowała jego propozycję, wypowiadając ostatnie słowa lekko po czasie z wymuszonym uśmiechem. Oczywiście żartowała, jak zawsze zresztą. Sama się dziwiła, że po emocjach ostatnich chwil, było ją stać nawet na tak marne poczucie humoru.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Głupio było sprzeczać się o takie pierdoły. Zwłaszcza gdy w pamięci wciąż tkwiły mniej lub bardziej wyraźne wizje wspomnień. Sporo już razem przeszli. Na tym etapie bynajmniej nie powinni kwestionować wspólnego zaufania. Nie po tym, jak sprytnie wyłoniła się z ponurych zakamarków Crimson Street, próbując bezwstydnie przetrzepać wszystkie jego kieszenie. Nie po tym, jak próbowali złapać razem chłystka, co to wisiał Alex kasę; nie po tym, jak dusznego, kurewsko gorącego wieczora zjarali się okrutnie. Na pewno nie po tych przepitych litrach tanich sikaczy, przegadanych godzinach i steku rzucanych naprzemiennie, cholernie podłych słów. Może i nie wiedzieli o sobie wiele, ale wspólna przeszłość zdawała się być wystarczającym spoiwem dla ich znajomości. Dla ich przyjaźni. Nie chciał, by wszystko rozliczane było przez byle kłamstewko. Tak bowiem traktował to niedopowiedzenie, jako nieszkodliwe nagięcie rzeczywistości. Najwyraźniej potraktowała to inaczej, obruszyła się bowiem dość poważnie, wcale też nie chciała ustąpić. Upartość była chyba domeną kobiet. A przynajmniej tych, z którymi się zadawał. Tak właśnie zmuszony był męczyć się z ich przesadzonym obruszeniem; tak właśnie zmuszony był znosić gromadę oskarżeń, nie zawsze zresztą zasadnych. Czasami wystarczało milczenie, w większości przypadków oczekiwano jednak choćby bladego słówka przeprosin. A jednak nie kajał się przed obrażonymi dziewuchami za często. Nie wszystkim pozwalał na ten satysfakcjonujący triumf i poczucie słuszności w danej sprawie. Przed Davies się ukorzył, nawet jeśli sądził, że więcej w tym dramaturgii, niż wstydliwego grzechu. Powinna o tym pamiętać, gdyby próbowała mu coś kiedyś wytknąć. Duma Scaletty ucierpiała, ale ich więź nie aż tak bardzo. Tak przynajmniej postrzegał cały ten konflikt, gdy kurz po odbytej walce już opadł, a ona ot, po prostu, przypieczętowała kłótnię pokojowym symbolem. Mógł się założyć, że przez co najmniej tydzień będzie jeszcze łaziła z nieco urażoną miną; jednocześnie wierzył też, że w końcu jej przejdzie. Naiwniak.
Między nogami wychłodzonego przez późny listopad mieszkania zakręcił się poszukujący przekąski kocur; kaflowy piecyk w kuchni wypluwał z siebie ostatki ciepła, gorączkowo prosząc o bodaj kawałek drzewa. Zniknął na chwilę, nim jeszcze zdążyła zdecydować; podłożył do wygasającego żaru, zajrzał do niemalże pustych szafek. Ostatnio nie było lekko, stolica zaściełana była trupem od przedmieścia aż po same centrum. Bez znajomości albo sakiewki wszyscy snuli się zgoła wygłodzeni. Nawet on, ten sprytny złodziejaszek, ten specjalista, co to wyłącznie dla rozrywki uczestniczył w ulicznych łowach. Nie teraz, gdy po kieszeniach ludzie chowali co najwyżej swoje ostatnie porcje sucharków albo czerstwego chleba. Brakowało mu fajek, brakowało mu codziennej sterty zaplutych knutów i podłego rumu z Parszywego.
Jej też mu brakowało.
W ręce wziął opakowanie paskudnej herbaty od Davies, sekundę później był już w salonie, gdzie czekała na niego, niby pozytywnie nastawiona na ten cały sojusz, ale cholera wie, co tak naprawdę sobie myślała.
- Chciałbym tylko zwrócić uwagę na to kto - jak do tej pory - robił nam pod górkę... - zaczął, ale powstrzymał się od zbędnego uszczegółowiania. Odpuściła mu, to i od razu zapomniał o dawnej pokorze. - Zaparzyć ci pysznej herbatki? To ta od ciebie - zaproponował po chwili, ironicznie przeciągając ostatnie sylaby. Tylko ona mogła podrzucić mu takie paskudztwo. Zaraz jednak postanowił wrócić do przewodniej dyskusji, konwenanse typowe dla gospodarza odsuwając gdzieś daleko, razem z pudełkiem parszywej mieszanki. - Możemy... dzielić się codziennymi zdobyczami. Ale też ogarnąć razem coś większego. Czasem ktoś znajomy podsunie jakiś cynk w porcie, ale teraz mało kto chce gadać... Dlatego musimy zasadzić się na coś innego - oznajmił analitycznie, przypomniawszy sobie dawny napad na wystawy złotnika. Naszyjnik z tamtej akcji wciąż leżał na dnie szuflady. Tej samej, w której znalazła trochę kasy i błyskotek ze wspólnych poszukiwań z Moss. - Kiedyś wkradłem się wieczorem do jubilera. Wyniosłem parę rzeczy i była z tego niezła kasa. - Zajrzał do komody, pogrzebał intuicyjnie między złożonymi w kostkę koszulami i znalazł zamszowe opakowanie. Ze środka wyciągnął perły, o jednolitym rozmiarze i połysku, w śnieżnobiałym kolorze. Po chwili już zakładał je Davies na szyję. - Możemy załatwić coś podobnego. Wybrać jakiś porządny sklep i zakraść się tam po zmroku - kontynuował gadkę, zręcznie zapinając klamrę ozdoby.
- Na tobie jakoś lepiej to leży. - skwitował tylko szczerze. Wcale się nie podlizywał. Przecież sytuacja była już załagodzona. Podobno.
Między nogami wychłodzonego przez późny listopad mieszkania zakręcił się poszukujący przekąski kocur; kaflowy piecyk w kuchni wypluwał z siebie ostatki ciepła, gorączkowo prosząc o bodaj kawałek drzewa. Zniknął na chwilę, nim jeszcze zdążyła zdecydować; podłożył do wygasającego żaru, zajrzał do niemalże pustych szafek. Ostatnio nie było lekko, stolica zaściełana była trupem od przedmieścia aż po same centrum. Bez znajomości albo sakiewki wszyscy snuli się zgoła wygłodzeni. Nawet on, ten sprytny złodziejaszek, ten specjalista, co to wyłącznie dla rozrywki uczestniczył w ulicznych łowach. Nie teraz, gdy po kieszeniach ludzie chowali co najwyżej swoje ostatnie porcje sucharków albo czerstwego chleba. Brakowało mu fajek, brakowało mu codziennej sterty zaplutych knutów i podłego rumu z Parszywego.
W ręce wziął opakowanie paskudnej herbaty od Davies, sekundę później był już w salonie, gdzie czekała na niego, niby pozytywnie nastawiona na ten cały sojusz, ale cholera wie, co tak naprawdę sobie myślała.
- Chciałbym tylko zwrócić uwagę na to kto - jak do tej pory - robił nam pod górkę... - zaczął, ale powstrzymał się od zbędnego uszczegółowiania. Odpuściła mu, to i od razu zapomniał o dawnej pokorze. - Zaparzyć ci pysznej herbatki? To ta od ciebie - zaproponował po chwili, ironicznie przeciągając ostatnie sylaby. Tylko ona mogła podrzucić mu takie paskudztwo. Zaraz jednak postanowił wrócić do przewodniej dyskusji, konwenanse typowe dla gospodarza odsuwając gdzieś daleko, razem z pudełkiem parszywej mieszanki. - Możemy... dzielić się codziennymi zdobyczami. Ale też ogarnąć razem coś większego. Czasem ktoś znajomy podsunie jakiś cynk w porcie, ale teraz mało kto chce gadać... Dlatego musimy zasadzić się na coś innego - oznajmił analitycznie, przypomniawszy sobie dawny napad na wystawy złotnika. Naszyjnik z tamtej akcji wciąż leżał na dnie szuflady. Tej samej, w której znalazła trochę kasy i błyskotek ze wspólnych poszukiwań z Moss. - Kiedyś wkradłem się wieczorem do jubilera. Wyniosłem parę rzeczy i była z tego niezła kasa. - Zajrzał do komody, pogrzebał intuicyjnie między złożonymi w kostkę koszulami i znalazł zamszowe opakowanie. Ze środka wyciągnął perły, o jednolitym rozmiarze i połysku, w śnieżnobiałym kolorze. Po chwili już zakładał je Davies na szyję. - Możemy załatwić coś podobnego. Wybrać jakiś porządny sklep i zakraść się tam po zmroku - kontynuował gadkę, zręcznie zapinając klamrę ozdoby.
- Na tobie jakoś lepiej to leży. - skwitował tylko szczerze. Wcale się nie podlizywał. Przecież sytuacja była już załagodzona. Podobno.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Dumnie patrzyła przez życie, choć ckliwe okoliczności i niezbyt dobre warunki do funkcjonowania tłamsiły pod sobą naturalną u Davies pewność siebie, czy poczucie bezpieczeństwa, którego przecież nie czuła. A jednak w ostatnich miesiącach odczuwała cudowną błogość, mimo że była sama, zamknięta w domu, zmagająca się z własnymi demonami. Wszystkie jednak udało się jej przezwyciężyć, a swoista regeneracja zapewniła jej zapas energii, którą teraz pragnęła spożytkować. Nie za wiele ostatnio jadała. Nie miała pieniędzy, w końcu siedząc w domu, ciężko było cokolwiek ukraść, a także żołądek nie domagał się dobrego jedzenia. Znalazła jedynie kilka papierosów pod własnym łóżkiem, niektóre z nich były zwykłymi niedopałkami, jednak Alex wiedziała dobrze jak należy oszukać głód, gdy nie ma się innego wyjścia. Wyjście do ludzi, do codziennego gwaru i minionych wspomnień, które zostawiła za drzwiami swojego mieszkania, nie okazało się tak proste, jakby się wydawało. Musiała minąć spora chwila nim przywykła ponownie do dawnego trybu życia, a śmiałe kłamstwa Scaletty jedynie upewniły ją w tym, że mogła jeszcze na moment schować się przed światem i dumać nad własnymi rozterkami. Jednak nic tak nie pobudzało jej humoru i nerwów, jak czysty zawód, którego się dopuścił, choć formalnie już mu przecież wybaczyła. Wiedziała jednak, że to nie wystarczy. Musiał się bowiem jeszcze sporo nagimnastykować, by mogła z nim normalnie porozmawiać, a i tak gdzieś z tyłu nawiedzał ją ten cholerny niesmak, którego chciała się pozbyć. Problem w tym, że nie umiała, choć była pewna, że z czasem sam zacznie się niwelować. Powiedziała tyle, na ile było ją stać. On zresztą też, a przynajmniej chciała w to wierzyć, dlatego zdecydowała, że nie będzie jątrzyć rany, lecz postara się ją załatać. Miała przy tym nadzieję, że Scaletta jej pomoże i wszystko pójdzie jak po maśle. Należało przy tym skupić się na robocie. Być może on miał w zanadrzu jeszcze parę rupieci do sprzedania, jednak Alex nie miała zamiaru oddawać naszyjnika po ciotce i innych bibelotów. Chociaż być może powinna, skoro tak bardzo pragnęła odciąć się od dawnego życia i dawnych ideałów.
━ Tak, pamiętam jak nieudolnie rzucałeś zaklęcia, Scaletta. ━ rzuciła z dość wymowną miną. Jeśli uważał, że przypominanie jej o tym chłystku to dobry żart, mylił się zważywszy, że mieli za sobą ostrą wymianę zdań i nieprzeciętne podstawy do tego, by Alex jeszcze raz dała mu w twarz. No nic, trzeba było puścić to mimo uszu i skwitować jego propozycję uśmiechem, mówiąc, że takiego świetnego towaru z przyjemnością się napije. Głupia babska duma, przecież po to przyniosła mu to ścierwo, żeby to on musiał się tym dławić. Nie pił chyba jej za często, zważywszy na to, że wciąż miał opakowanie.
━ Wiesz, jak mam być szczera, to nie mam za sobą podobnych skoków. Jedynie drobne, kradzieże w zależności od potrzeb, ale od czego trzeba zacząć, prawda? Taki krętacz na pewno dużo mnie nauczy. ━ zaśmiała się szczerze, po czym wzięła łyk herbaty.
━ Wiesz co, zmieniłam zdanie. Tylko nie dawaj tego kotu, chyba że chcesz się go pozbyć. ━ odkaszlnęła, a dreszcz mimowolnie przeszedł jej po plecach. Skok? Nie mogła powiedzieć, że nie była zainteresowana. Bardziej obawiała się tego, że Scaletta będzie miał później dużo powodów żeby się z niej nabijać.
━ Brzmi dobrze. Nawet bardzo dobrze... ━ patrzyła, jak Scaletta uprzednio grzebie w tej cholernej komodzie, a za chwilę zakłada jej na szyję perły.
━ Mam nadzieję, że to nie twoje znalezisko, które odkryłam chwilę wcześniej. ━ uśmiechnęła się do niego, a drugą ręką odsuwała już kubek z herbatą jak najdalej od siebie. ━ Tak całkiem poważnie, to dzięki.
━ Tak, pamiętam jak nieudolnie rzucałeś zaklęcia, Scaletta. ━ rzuciła z dość wymowną miną. Jeśli uważał, że przypominanie jej o tym chłystku to dobry żart, mylił się zważywszy, że mieli za sobą ostrą wymianę zdań i nieprzeciętne podstawy do tego, by Alex jeszcze raz dała mu w twarz. No nic, trzeba było puścić to mimo uszu i skwitować jego propozycję uśmiechem, mówiąc, że takiego świetnego towaru z przyjemnością się napije. Głupia babska duma, przecież po to przyniosła mu to ścierwo, żeby to on musiał się tym dławić. Nie pił chyba jej za często, zważywszy na to, że wciąż miał opakowanie.
━ Wiesz, jak mam być szczera, to nie mam za sobą podobnych skoków. Jedynie drobne, kradzieże w zależności od potrzeb, ale od czego trzeba zacząć, prawda? Taki krętacz na pewno dużo mnie nauczy. ━ zaśmiała się szczerze, po czym wzięła łyk herbaty.
━ Wiesz co, zmieniłam zdanie. Tylko nie dawaj tego kotu, chyba że chcesz się go pozbyć. ━ odkaszlnęła, a dreszcz mimowolnie przeszedł jej po plecach. Skok? Nie mogła powiedzieć, że nie była zainteresowana. Bardziej obawiała się tego, że Scaletta będzie miał później dużo powodów żeby się z niej nabijać.
━ Brzmi dobrze. Nawet bardzo dobrze... ━ patrzyła, jak Scaletta uprzednio grzebie w tej cholernej komodzie, a za chwilę zakłada jej na szyję perły.
━ Mam nadzieję, że to nie twoje znalezisko, które odkryłam chwilę wcześniej. ━ uśmiechnęła się do niego, a drugą ręką odsuwała już kubek z herbatą jak najdalej od siebie. ━ Tak całkiem poważnie, to dzięki.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Wspólny napad. Byle myśl wywołała w nim dziwaczny entuzjazm. I nieposkromiony optymizm, pomimo świadomości potencjalnych konsekwencji. Zawsze było jakieś ryzyko, we dwójkę pewnie i większe, zwłaszcza z nią, mistrzynią dramaturgii. Ale ufał też swojej intuicji. Ta podpowiadała mu, że jedna taka udana akcja wykarmi go na następne dwa miesiące i pozwoli żyć w trochę mniejszej presji wojennego głodu. Myślał nad tym, by podjąć się czegoś podobnego w pojedynkę, ale cała ta ponura rzeczywistość odebrała mu zapał do działania. Wizja współdziałania trochę go nakręciła. I poprawiła humor, nawet jeśli w pierwszej chwili serce stanęło mu za sprawą niedawnego konfliktu. Szybko jej przeszło, toteż równie szybko odetchnął z głęboką ulgą. Każdą inną osobę gotów byłby mamić kłamstwami dalej, ale względem niej chyba nie chciał. Teraz wiedzieli o sobie już wszystko. A przynajmniej na tyle dużo, by wzajemnie się wkopać. Tego nie planował i pokładał wiarę w to, że ona też nie. Mieli na siebie tak samo paskudnego haka. Nie pozostało nic innego jak zbratać się w imię wspólnego dobra, albo zdradzić się przy sprzyjającej okazji. Cień sympatii wskazywał na to pierwsze, tak samo jak mrzonka o nieco dogodniejszym życiu w pogrążonym batalią kraju. W pewnym sensie chyba mu nawet ulżyło, tak jakby sumienie nie pozwalało mu nadal tego przed nią ukrywać. Nie musiał już być hipokrytą. Teraz mógł być tylko lojalny - jej i obopólnej idei.
- Bo tobie szło wtedy lepiej? - wypalił od razu, na wspomnienie o akcji z tamtego baru. Nigdy nie był najlepszy z zaklęć, miał jednak dość krzepy by gołą pięścią powalić tamtego chłystka. Zapewne by tak zrobił, gdyby cwaniak nie zaczął uciekać. I tak jedyną artylerią pozostała mu wówczas różdżka i bynajmniej nie niezawodne umiejętności. Wcale nie musiała mu tego wypominać. Po prostu chciała dać upust swojej złośliwości. Jemu zresztą rozchodziło się o co innego, ale wolał nie sprostowywać. Doczekałby się tylko kolejnej zjeby, a tych miał już dość.
- Trochę w tym racji. Widziałem cię w akcji i, jak oboje dobrze wiemy, nie poszło ci najlepiej - odpowiedział, zerknąwszy na nią wymownie. Skoro już wspominają stare dzieje, to czemu by nie przywołać okoliczności, w których się poznali? Złodziejka na złodzieja trafiła i nie oskubała go z choćby zaplutego sykla. Dobrze to wszystko pamiętał. Jej zaskoczoną, jednocześnie też przerażoną minę, kiedy to z pełną premedytacją odciągał od swojej kieszeni jej lepkie łapska. Szczerze mówiąc już wtedy powinna zacząć go podejrzewać. Nikt normalny nie uciąłby sobie z nią pogawędki, a na pewno nie po tym, jak przed chwilą została przyłapana na kradzieży.
Zaraz już widział, jak krzywi się pijąc herbatkę, obmyśla cały ten skok i promienieje w drogich perłach na szyi. Mógłby je sprzedać i zrobić całkiem pokaźne zapasy zaopatrzenia. Z jakiegoś jednak powodu wolał zostawić je na jasnych obojczykach. - Zatrzymaj je. - I potraktuj jako prezent na przeprosiny.
ztx2
- Bo tobie szło wtedy lepiej? - wypalił od razu, na wspomnienie o akcji z tamtego baru. Nigdy nie był najlepszy z zaklęć, miał jednak dość krzepy by gołą pięścią powalić tamtego chłystka. Zapewne by tak zrobił, gdyby cwaniak nie zaczął uciekać. I tak jedyną artylerią pozostała mu wówczas różdżka i bynajmniej nie niezawodne umiejętności. Wcale nie musiała mu tego wypominać. Po prostu chciała dać upust swojej złośliwości. Jemu zresztą rozchodziło się o co innego, ale wolał nie sprostowywać. Doczekałby się tylko kolejnej zjeby, a tych miał już dość.
- Trochę w tym racji. Widziałem cię w akcji i, jak oboje dobrze wiemy, nie poszło ci najlepiej - odpowiedział, zerknąwszy na nią wymownie. Skoro już wspominają stare dzieje, to czemu by nie przywołać okoliczności, w których się poznali? Złodziejka na złodzieja trafiła i nie oskubała go z choćby zaplutego sykla. Dobrze to wszystko pamiętał. Jej zaskoczoną, jednocześnie też przerażoną minę, kiedy to z pełną premedytacją odciągał od swojej kieszeni jej lepkie łapska. Szczerze mówiąc już wtedy powinna zacząć go podejrzewać. Nikt normalny nie uciąłby sobie z nią pogawędki, a na pewno nie po tym, jak przed chwilą została przyłapana na kradzieży.
Zaraz już widział, jak krzywi się pijąc herbatkę, obmyśla cały ten skok i promienieje w drogich perłach na szyi. Mógłby je sprzedać i zrobić całkiem pokaźne zapasy zaopatrzenia. Z jakiegoś jednak powodu wolał zostawić je na jasnych obojczykach. - Zatrzymaj je. - I potraktuj jako prezent na przeprosiny.
ztx2
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
W tych czasach przyglądanie się mugolskim dokonaniom, skarbowym czy historii w ogóle było źle postrzegane. O dumnych obrońcach czarodziejskiej społeczności wiedziała wiele, o tym co robią ze zdrajcami trochę też. Czasem dla Crucio wystarczyło krzywe spojrzenie, zwyczajne i wysnute nad wyraz przypuszczenie. Do Tower już chyba mało kogo wysyłali, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że z wolna obwieszczany był koniec wojny, a przynajmniej znamienite zwycięstwo czarodziejów. Fancourt musiała przyznać, że była z tego faktu dumna, ze zwycięstwa rzecz jasna, bo nie z wybuchu tego całego zamieszania. Przejęty przez czarodziejów Londyn wyglądał dumnie - pusto, ale choć odrobinę łechtał ego. To nie był jej sukces, wszak niemal nie przyłożyła doń ręki, nie brała udziału w walkach, nikogo nie szpiegowała ani nie torturowała. Nie otrzymała zaszczytnych, splamionych krwią orderów, skąd więc to swoiste poczucie wyższości? Poczucie, które nie stoi na drodze do poszukiwania skarbu.
Kiedy pochylona nad księgami traktującymi o magii klątw, masowała opuszkami palców skronie zastanawiała się skąd tak naprawdę Michael zdobył interesujące ich informacje. Czy dostał je od kogoś, konającego na bruku przyjaciela, który ostatkiem sił zdradził położenie skarbu? A może wygrał je w karty od tajemniczego jegomościa, który zjawił się w pubie niepostrzeżenie, chcąc pozbyć się ciążącego mu brzemia?
- Bzdurna niedorzeczność - mruknęła do siebie, podsumowując przemyślenia, które dziwnym trafem zdecydowały się dziś potoczyć w abstrakcyjnie romantyzowaną stronę.
Zjawiła się pod wskazanym adresem po zakończeniu pracy. Okolica przy Crimson Street nie była tak upiorna jak na Nokturnie, czym zdecydowanie wygrywała już wszelkie rankingi. Wystroje wnętrz rzadko kiedy ją interesowały. Dla Claire wystarczyło, by przestrzeń była czysta, nawet jeśli zagracona mnogością nic nieznaczących ozdób. Ciasnota blokowego mieszkania nieco ją zaskoczyła, bo choć nie miała żadnych powodów, by zakładać, że lokal Scaletty będzie większy, to zdecydowanie wyobrażała go sobie inaczej.
- Przytulnie tu - skwitowała na widok ciepłego otoczenia, jakże różnego od pokoi w The Mulberry House przystrojonego jeszcze przez dziadków Multon. Zrzuciła z siebie cienki, letni płaszcz i wraz z torbą przewiesiła przez oparcie jednego z krzeseł. Była dziś zmotywowana do pracy i działania. Liczyła na to, że Michael zaskoczy ją czymś pozytywnym.
- Biorąc pod uwagę, że cały kraj nastawiony jest dziś na skrajną nienawiść wobec mugoli oraz szlam - zawiesiła ton na moment, by uważniej przyjrzeć się gospodarzowi i zarazem zaobserwować niepokojące odruchy, którymi zdradziłby swoją dodatkową pobudkę względem poszukiwanych skarbów. Czy da jej powody, by twierdzić, że poszukuje on swoich rodzinnych pamiątek? - Jak zamierzasz rozeznać się w temacie i zdobyć potrzebne do poszukiwań informacje? - Obiecał, że wszystkiego dowie się podczas dzisiejszego spotkania, omówią wszelkie za oraz przeciw i ostatecznie zdecydują czy w podróż wyruszą. To znaczy, Claire zdecyduje czy wyruszą, bo podczas rozmowy w pubie odniosła wrażenie, że nie ma on innych kompanów, którzy rzucili wszystko i zawierzyli mistycznej mapie.
Niewielkie radyjko pobrzękiwało jazzem na parapecie kuchennego okienka; jedna czy dwie nieduże roślinki zdążyły przyschnąć od niedbalstwa i nadmiaru zwiastującego lato słońca; widok za szybą w byle saloniku zdawał się zdradzać wszystkie grzechy tej dzielnicy. Zimna, paskudna herbata od dawnej przyjaciółki mętniała w starej filiżance; już za chwilę gasił w jej wnętrzu ostatniego papierosa, czyniąc z cholerstwa prowizoryczną popielnicę. Stół, na pozór czysty i uporządkowany, skrywał w niewidocznych od razu zakamarkach cały dobytek ostatnich dni, tygodni, może nawet miesięcy. Scaletta dał się złapać w sidła naiwnej wiary, dał się ponieść niepodobnej pragmatycznemu myśleniu fantazji. Dziwnym było ufać ledwie hipotezie, zwłaszcza jeśli było się jej autorem, a nikt inny nie miał dotąd okazji jej ocenić. Wahając się nieco, napisał jednak niedbały list. Do niej, do kobiety znającej się na rzeczy, doświadczonej, stanowiącej jakikolwiek punkt odniesienia. Spodziewał się w końcu ujrzeć ją na progu ciasnej klitki, bo już w podłej melinie dostrzegł w oczach iskierki zainteresowania. W głowie nie ułożył żadnej rzeczywistej strategii, ale powściągliwość była w cenie. Zapewnił już wtedy o swojej uczciwości, ale jej intencji nie mógł znać. Kantowanie nauczyło go chłodnego dystansu. Wobec wszystkiego i wszystkich. Oszczędność była zrozumiałą, choć raczej niezasadną. Nie każdy był przecież podobnym mu chujem, czyhającym na czyjąś słabość albo naiwność. Ale i to lubił usprawiedliwiać, dość bezwstydnie, i bynajmniej nieszlachetnie, nazwawszy takie skurwysyństwo zaradnością. Poznała się na nim już wtedy, w podrzędnej spelunie, przy stoliczku do pokera i nędznej wódce? Po części na pewno, chociaż niebrzydka twarz mogła odciągnąć myśli od wymownych spekulacji, a gra zręcznych rąk umknęła w obliczu wiadomości o domniemanym skarbie. On jednak dobrze wiedział, że karciane szachrajstwo nie uszło mu płazem, bo bystrym okiem dopatrzyła się w jego rozdaniu znamion oszustwa. Jest też chyba zgoła od niego starsza, więc tani tekst o perłach na kobiecej szyi z ust biednego złodziejaszka wcale jej wtedy nie urzekł. Ryzykownym było interesować się sprawami mugoli akurat teraz, szczególnie gdy wiedział o potencjalnej wspólniczce tak niewiele. W poszukiwaniach nie było jednak ukrytej celowości, a jasny przekaz marzenia o wzbogaceniu się. Samo nazwisko zdradzało południowe, romańskie korzenie, swoją drogą też całkiem nieczarodziejskie, bo dziedziczone od ojca.
Pukanie do drzwi wyrwało go z sennego letargu; bez spięcia podniósł się z niewielkiej kanapy, powlókł się w stronę wejścia, śmiało odblokował zamek i nacisnął wysłużoną klamkę.
- Claire - powiedział tylko cicho, jakby na powitanie, po czym wpuścił ją do środka. W drodze do kuchni zabrał jeszcze uświnioną resztkami kiepa i niedopitej herbaty kubek; bez pytania, choć w geście niewymuszonej gościnności, wstawił imbryk z wodą na coś do picia. Szafka nie kryła nic poza gorzkimi ziółkami od Alex, podziewającej się cholera wie gdzie. Bez przejęcia wrócił do pokoiku, dosłyszał komentarz o przytulnym wnętrzu. W powietrzu unosił się dalej zapach niedawno spalonej fajki, a detale skrywały brak kobiecej ingerencji. Czajniczek zawył piskliwie, popędził więc z powrotem do kuchenki, coby zalać wrzątkiem obie szklaneczki. Zaraz już był z powrotem, gotów gadać w końcu o konkretach. Zapadłszy się w fotelu dostrzegł, jak czarny sierściuch przymila się do kobiety, plącząc się jej pod nogami.
- Daj trochę wiary w moje możliwości - odparł, sącząc z wolna gorącą herbatę; nie minęła chwila, a odstawił ją na porcelanowy spodek. - A co, jeśli już mam informacje? - kontynuował enigmatycznie, choć zaraz miał już bajdurzyć z sensem. Wstał i podszedł do drewnianej komódki, otworzył szufladę, rozglądając się za skrytymi między koszulami zapasami tytoniu; mapy, zapiski, książki trzymał gdzie indziej, teraz jednak marzyła mu się fajeczka, ale z niej nici. Domknął przegródkę i skrzyżował z nią spojrzenia. - Słyszałaś kiedyś o świętym Kutbercie? - spytał, choć nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. - To angielski klecha z VII wieku, co zasłynął z tego, że po śmierci jego ciało przez kilkaset lat nie zaczęło się rozkładać. Został pochowany na takiej małej wysepce na północy kraju. Po inwazji Duńczyków zostało przez nich stamtąd wywiezione - gadał dalej, obserwując jej reakcje i rozczarowanego kocura, który skrył się teraz w kącie mieszkania. Był równie przekupny, co właściciel, i bez przekąski nie był specjalnie towarzyski. - W trumnie podobno jest jakaś wypasiona księga, ważna dla religijnych mugoli. A mnie się wydaje, że wiem, gdzie możemy znaleźć te szczątki.
Mogę ci zaufać, Fancourt?
Pukanie do drzwi wyrwało go z sennego letargu; bez spięcia podniósł się z niewielkiej kanapy, powlókł się w stronę wejścia, śmiało odblokował zamek i nacisnął wysłużoną klamkę.
- Claire - powiedział tylko cicho, jakby na powitanie, po czym wpuścił ją do środka. W drodze do kuchni zabrał jeszcze uświnioną resztkami kiepa i niedopitej herbaty kubek; bez pytania, choć w geście niewymuszonej gościnności, wstawił imbryk z wodą na coś do picia. Szafka nie kryła nic poza gorzkimi ziółkami od Alex, podziewającej się cholera wie gdzie. Bez przejęcia wrócił do pokoiku, dosłyszał komentarz o przytulnym wnętrzu. W powietrzu unosił się dalej zapach niedawno spalonej fajki, a detale skrywały brak kobiecej ingerencji. Czajniczek zawył piskliwie, popędził więc z powrotem do kuchenki, coby zalać wrzątkiem obie szklaneczki. Zaraz już był z powrotem, gotów gadać w końcu o konkretach. Zapadłszy się w fotelu dostrzegł, jak czarny sierściuch przymila się do kobiety, plącząc się jej pod nogami.
- Daj trochę wiary w moje możliwości - odparł, sącząc z wolna gorącą herbatę; nie minęła chwila, a odstawił ją na porcelanowy spodek. - A co, jeśli już mam informacje? - kontynuował enigmatycznie, choć zaraz miał już bajdurzyć z sensem. Wstał i podszedł do drewnianej komódki, otworzył szufladę, rozglądając się za skrytymi między koszulami zapasami tytoniu; mapy, zapiski, książki trzymał gdzie indziej, teraz jednak marzyła mu się fajeczka, ale z niej nici. Domknął przegródkę i skrzyżował z nią spojrzenia. - Słyszałaś kiedyś o świętym Kutbercie? - spytał, choć nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. - To angielski klecha z VII wieku, co zasłynął z tego, że po śmierci jego ciało przez kilkaset lat nie zaczęło się rozkładać. Został pochowany na takiej małej wysepce na północy kraju. Po inwazji Duńczyków zostało przez nich stamtąd wywiezione - gadał dalej, obserwując jej reakcje i rozczarowanego kocura, który skrył się teraz w kącie mieszkania. Był równie przekupny, co właściciel, i bez przekąski nie był specjalnie towarzyski. - W trumnie podobno jest jakaś wypasiona księga, ważna dla religijnych mugoli. A mnie się wydaje, że wiem, gdzie możemy znaleźć te szczątki.
Mogę ci zaufać, Fancourt?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czując jak futro przesuwa się po jej łydce, wzdrygnęła się odruchowo, dopiero wtedy zerkając na stworzenie, jakie zdecydowało się poszukać przy niej szczęścia. Wyciągnęła dłoń, by dać kotu się obwąchać, jednak gdy ten zauważył, że ręka nie podaje żadnych smakołyków, zrezygnował z łaszenia się. W domu rodzinnym Fancourtów podobnych stworzeń było wiele, zwykle jednak trzymano je poza częścią dla domowników, pozwalając kotom i psom mieszkać w stajni. Dobrze zapamiętała wrzask matki, gdy na widok dachowca w kuchni rozglądała się za różdżką, powtarzając ”Zostaw to masło!” Dziecięcy chichot niósł się korytarzem, wystarczyło jedno spojrzenie na młodszą siostrę Claire i jej figlarny uśmiech, by mieć pewność, kto chciał zagrać matce na nosie.
Pozwoliła sobie zająć miejsce na krześle i przelotnym, badawczym spojrzeniem objąć otrzymany napój. Powstrzymała się przed sięgnięciem po piersiówkę, by uzupełnić gorącą herbatę o kilka cennych kropel czegoś mocniejszego. Pamiętając jak jej rozmówca ochoczo sięgał po kieliszki tej podłej ognistej w pubie, mogła się nie krępować, bez obawy o bzdurne oskarżenia. ”Kobiecie nie wypada”, kolejne z haseł ukochanej matki, które nagle obiło się szerokim echem o umysł, na co czarownica uśmiechnęła się sama do siebie z przekąsem.
Powiodła za nim wzrokiem, gdy przechadzał się do komody. Zogniskowała spojrzenie na szufladzie, łudząc się, że w dłoniach młodego mężczyzny pojawią się zaraz jakieś tajemne zapiski, mapy, książki czy inne przedmioty, które nakarmiłyby wołające pragnienie Claire. Musiała obejść się smakiem, kiedy z rozczarowaniem dostrzegła w jego dłoniach brak jakichkolwiek poszlak, a zamiast tego została uraczona kolejnym pytaniem. Już miała wyrazić swoje niezadowolenie, krytycznie wyrażając się o nic nie wnoszących opowieściach, ale zamiast tego zasznurowała usta i pozwoliła mu mówić.
Święty Kutbert nic jej nie mówił, w końcu na wierzeniach mugoli znała się tyle, co nic. Grobowiec na wyspie na północy Anglii zdawał się jednak majaczyć gdzieś w otchłani pamięci, na stronicach leniwie wertowanych ksiąg, jakie miały okazję wpaść w jej ręce na przestrzeni tych wszystkich lat kształcenia się w klątwołamactwie. Historia magii skrywała wiele tajemnic, pobieżnie przejrzanych opowieści, kiepsko i mało ciekawie opisanych, nie mówiąc już o tych, do których nie zdołała nigdy dotrzeć. Czy kojarzyła wieści o zmarłym, którego członki nie rozkładały się przez setki lat? Fancourt założyła jedną nogę na drugą i poprawiła brzeg spódnicy, zgodnie z narzuconą przez etykietę przyzwoitością zasłaniając kolano.
- Pokładasz we mnie wielkie nadzieje, sądząc, że przystanę na ten pomysł w oparciu o to, że wydaje ci się, że coś wiesz - rzuciła ze zwykłego czepialstwa, nie mając w zamiarze rozliczać go z każdego użytego słowa. Nigdy nie mogło się mieć wobec czegoś stuprocentowej pewności, o czym Claire zwykła dowiadywać się i sobie uzmysławiać w różnych, często frustrujących momentach. Uniosła wreszcie swoje szkło do ust, by upić łyk gorącej herbaty. - Skoro krążą wieści, że zwłoki po setkach lat nie zaczęły się rozkładać, to znaczy, że ktoś je niedawno odnalazł i był tego świadkiem? - Nie był to dobry znak. Schowana w trumnie księga zapewne została już stamtąd wykradziona, co błyskawicznie wypompowało z Claire motywację do zgłębiania tego tematu. - Czy aby na pewno chodzi o księgę? Nie jest to przenośnia, coś co miałoby zmylić poszukiwaczy? - zapytała nagle po chwili, odstawiając herbatę na blat stołu. Starała się być na bieżąco ze wszystkimi najnowszymi odkryciami, którymi to wielcy badacze lubili się chwalić - tyle że nie każdy z nich. - Potrzebuję konkretnych danych, nie mogę pracować w oparciu o byle legendę. - Ciemna brew powędrowała ku górze, gdy wychwyciwszy wzrokiem krążącego w kącie kota osadziła na nim wzrok. - Skoro grobowiec został zrabowany i przeniesiony, sama księga mogła zostać skradziona już dużo wcześniej wcześniej. Jeśli zaś widziano ją tam po raz ostatni, potwierdzając magię, jaka zabezpiecza ciało, sam artefakt także może być zabezpieczeniem - myślała już na głos, na powrót unosząc filiżankę do ust. Na powrót przeniosła wzrok na czarodzieja, przechylając nieznacznie głowę, jakby obserwowany pod tym kątem miał jej podsunąć nową wskazówkę. - Co wedle tej opowieści zapisane jest w księdze? - Musiała wypytać o wszystkie znane mu szczegóły. Po to, by mieć pełen ogląd sytuacji, ale też dlatego, by wykluczyć potencjalne oszustwo. Jeśli całe to spotkanie i historia o świętym miały być kłamstwem, przy kilku drobnych acz istotnych pytaniach mogło wyjść na wierzch.
Pozwoliła sobie zająć miejsce na krześle i przelotnym, badawczym spojrzeniem objąć otrzymany napój. Powstrzymała się przed sięgnięciem po piersiówkę, by uzupełnić gorącą herbatę o kilka cennych kropel czegoś mocniejszego. Pamiętając jak jej rozmówca ochoczo sięgał po kieliszki tej podłej ognistej w pubie, mogła się nie krępować, bez obawy o bzdurne oskarżenia. ”Kobiecie nie wypada”, kolejne z haseł ukochanej matki, które nagle obiło się szerokim echem o umysł, na co czarownica uśmiechnęła się sama do siebie z przekąsem.
Powiodła za nim wzrokiem, gdy przechadzał się do komody. Zogniskowała spojrzenie na szufladzie, łudząc się, że w dłoniach młodego mężczyzny pojawią się zaraz jakieś tajemne zapiski, mapy, książki czy inne przedmioty, które nakarmiłyby wołające pragnienie Claire. Musiała obejść się smakiem, kiedy z rozczarowaniem dostrzegła w jego dłoniach brak jakichkolwiek poszlak, a zamiast tego została uraczona kolejnym pytaniem. Już miała wyrazić swoje niezadowolenie, krytycznie wyrażając się o nic nie wnoszących opowieściach, ale zamiast tego zasznurowała usta i pozwoliła mu mówić.
Święty Kutbert nic jej nie mówił, w końcu na wierzeniach mugoli znała się tyle, co nic. Grobowiec na wyspie na północy Anglii zdawał się jednak majaczyć gdzieś w otchłani pamięci, na stronicach leniwie wertowanych ksiąg, jakie miały okazję wpaść w jej ręce na przestrzeni tych wszystkich lat kształcenia się w klątwołamactwie. Historia magii skrywała wiele tajemnic, pobieżnie przejrzanych opowieści, kiepsko i mało ciekawie opisanych, nie mówiąc już o tych, do których nie zdołała nigdy dotrzeć. Czy kojarzyła wieści o zmarłym, którego członki nie rozkładały się przez setki lat? Fancourt założyła jedną nogę na drugą i poprawiła brzeg spódnicy, zgodnie z narzuconą przez etykietę przyzwoitością zasłaniając kolano.
- Pokładasz we mnie wielkie nadzieje, sądząc, że przystanę na ten pomysł w oparciu o to, że wydaje ci się, że coś wiesz - rzuciła ze zwykłego czepialstwa, nie mając w zamiarze rozliczać go z każdego użytego słowa. Nigdy nie mogło się mieć wobec czegoś stuprocentowej pewności, o czym Claire zwykła dowiadywać się i sobie uzmysławiać w różnych, często frustrujących momentach. Uniosła wreszcie swoje szkło do ust, by upić łyk gorącej herbaty. - Skoro krążą wieści, że zwłoki po setkach lat nie zaczęły się rozkładać, to znaczy, że ktoś je niedawno odnalazł i był tego świadkiem? - Nie był to dobry znak. Schowana w trumnie księga zapewne została już stamtąd wykradziona, co błyskawicznie wypompowało z Claire motywację do zgłębiania tego tematu. - Czy aby na pewno chodzi o księgę? Nie jest to przenośnia, coś co miałoby zmylić poszukiwaczy? - zapytała nagle po chwili, odstawiając herbatę na blat stołu. Starała się być na bieżąco ze wszystkimi najnowszymi odkryciami, którymi to wielcy badacze lubili się chwalić - tyle że nie każdy z nich. - Potrzebuję konkretnych danych, nie mogę pracować w oparciu o byle legendę. - Ciemna brew powędrowała ku górze, gdy wychwyciwszy wzrokiem krążącego w kącie kota osadziła na nim wzrok. - Skoro grobowiec został zrabowany i przeniesiony, sama księga mogła zostać skradziona już dużo wcześniej wcześniej. Jeśli zaś widziano ją tam po raz ostatni, potwierdzając magię, jaka zabezpiecza ciało, sam artefakt także może być zabezpieczeniem - myślała już na głos, na powrót unosząc filiżankę do ust. Na powrót przeniosła wzrok na czarodzieja, przechylając nieznacznie głowę, jakby obserwowany pod tym kątem miał jej podsunąć nową wskazówkę. - Co wedle tej opowieści zapisane jest w księdze? - Musiała wypytać o wszystkie znane mu szczegóły. Po to, by mieć pełen ogląd sytuacji, ale też dlatego, by wykluczyć potencjalne oszustwo. Jeśli całe to spotkanie i historia o świętym miały być kłamstwem, przy kilku drobnych acz istotnych pytaniach mogło wyjść na wierzch.
Kuchnia żyła dalej cichą melodyjką wypływającą z radia; skryty w cieniu przedpokój zdradzał się enigmatycznym mruczeniem; mała łazienka rozbrzmiewała krzykiem sąsiadów, niosącym się mimowolnie przez kratkę wentylacyjną, choć za zamkniętymi drzwiami nie dało się tego wyłapać. A skromny salon, oświetlony promieniem tanich żarówek, wrzał od wiszącej w powietrzu tajemnicy. Kawowy stolik, na który raz po raz odstawiała filiżankę z herbatą, był schowkiem dla wszystkich sekretów i niedopowiedzeń. Tak mu się przynajmniej zdawało, bo ilekroć spoglądał w samotności na zebrane materiały, z dumą układał w głowie drogę, jaką przez wieki przebył skarb. Całość miała logiczny tok i pragmatyczny porządek, całkiem realne dzieje i możliwe do osiągnięcia cele. Z własnego natręctwa doszukiwał się w tej historii jakiejś potyczki, zmiany, niezapisanej zależności; sam niczego nie dojrzał, więc ciężar oceny spoczywał teraz na barkach doświadczonej (nie)znajomej z pubu. Zapewne durnym było nieroztropnie ufać kobiecie poznanej w melinie przy kartach, ale zwątpienie dotyczyć musi obu stron tej relacji. Ile znaczyło słowo podrzędnego kieszonkowca? Z założenia niewiele, bo uczciwością nie zdołał się dotychczas popisać. Tym samym jaką wartość miało jej zobowiązanie? Krew, zawód i status majątkowy stawiały ją na lepszej pozycji, ale nie dawały żadnej gwarancji. Być może moralność mieli podobną? Cholera wie, jakie ma zamiary. Wobec tej sprawy i ewentualnej współpracy. Czarny kot znaleziony na ulicy po jaraniu lolków zdążył ją obwąchać, a brakiem zainteresowania nie sygnalizował żadnego niebezpieczeństwa. Przy tym Scaletta nie chciał zawierzać w instynkt tego małego chujka, który reagował tylko na szelest przekąsek. Mógł zatem polegać tylko na przeczuciu, które bywało aż nadto zawodne. Najwyżej, kurwa, będę żałował.
- Naiwnym jest sądzić, że nie mam żadnych sensownych dowodów na uzasadnienie tej hipotezy - odparł jakby od niechcenia, choć jasnym było, że jej czepialstwo go ubodło. Może chodziło o jej możliwości, których w pojedynkę nie miał, może wynikało to z kompleksu wprawy, który nieustannie odciągał go od tej wyprawy. Coś, w każdym razie, na pewno go dręczyło. Może myśl, że jest od niej uzależniony? Że marzenie o artefakcie sprzężone jest bezpośrednio z jej osobą? Marna próba odpowiedzi nie nosiła jednakże znamion złośliwości, choć cała ta jej niechęć aż wołała o dobrą ripostę. Zachowywała się, jakby wcale nie chciała tu być. Jakby historyjka o mugolskim świętym zgoła ją nudziła, a starannie zebrane materiały nie zasługiwały na uwagę. Z irytacji chwilowo się przymknął, chwilę wcześniej przytknąwszy do ust kubek z gorącą herbatą. Drugą ręką błądził po kieszeni spodni, łudząc się na jakieś przeoczone dotychczas znalezisko, przypominające skręta albo lichą fajeczkę. Aż wreszcie odezwała się ona. Wysłuchawszy wstępnego monologu, zalała go potokiem myślowym i pytaniami zwątpienia. Dał jej się wygadać, w międzyczasie krzyżując z nią spojrzenia, aż w końcu usiadł nieopodal, zapadając się w skórzanej wersalce. Szklankę z naparem odstawił na róg stoliczka; rozsunąwszy delikatnie blat w przeciwne strony, ukazał jej skrytkę z dokumentami. W środku leżały książki, zwinięta w rulon mapa, wysłużony notes i mugolskie pióro wieczne.
- Zwłoki, faktycznie, odkryto, jakieś sto lat temu. W środku znaleźli jedynie szkielet - zaczął, sięgając po jeden z woluminów. Obwoluta nie zdradzała tytułu, ledwie nadszarpnięcie zębem czasu. Otworzył tekst w którymś z oznaczonych kawałkiem gazetki miejscu. Na stronie widniało zdjęcie bogato zdobionej księgi. - To ewangeliarz, manuskrypt spisany po łacinie. Mugole mają swojego bożka, w starożytności rzekomo pojawił się pod postacią człowieka i to wydarzenie, wraz z innymi po jego śmierci, opisało czterech różnych autorów. Książka Kutberta zawiera teksty jednego z nich - przekazał przedmiot w jej ręce, pozwolił też przyjrzeć się rysunkowi, będącemu jedynie wizualizacją. Sam sięgnął po mapę i rozłożył ją na płasko, uważając przy tym na szkła z napojem. - Rękopisu nie znaleziono w grobie. Widziano go ostatni raz z dziewięćset, może tysiąc lat temu, tuż przed tym, jak wikingowie napadli wyspę, na której były szczątki. Przypuszcza się, że ewangeliarz zagubił się, albo został skradziony. Jeśli odpowiadają za to Duńczycy, istnieje szansa, że wywieźli go do jednego z dwóch miejsc, które odwiedzili po inwazji na Lindisfarne - wskazał wyspę na mapie; oprócz niej, podkreślone były miejscowości Durham i Bamburgh, też na północy. - Claire, te religijne zjeby dałyby się za to pociąć! Na tych zapiskach opiera się cała ich wiara. To może mieć większą wartość, niż bylibyśmy w stanie przypuszczać - dopowiedział na koniec, upijając przy tym łyk ziołowego wrzątku. Przypominały mu się historie ojca, który pochodził z południowych Włoch. Podobno pełno tam było takich zafiksowanych wiernych, chociaż on sam raczej nie praktykował nauk tamtego kościoła.
To jak? Wchodzisz w to?
- Naiwnym jest sądzić, że nie mam żadnych sensownych dowodów na uzasadnienie tej hipotezy - odparł jakby od niechcenia, choć jasnym było, że jej czepialstwo go ubodło. Może chodziło o jej możliwości, których w pojedynkę nie miał, może wynikało to z kompleksu wprawy, który nieustannie odciągał go od tej wyprawy. Coś, w każdym razie, na pewno go dręczyło. Może myśl, że jest od niej uzależniony? Że marzenie o artefakcie sprzężone jest bezpośrednio z jej osobą? Marna próba odpowiedzi nie nosiła jednakże znamion złośliwości, choć cała ta jej niechęć aż wołała o dobrą ripostę. Zachowywała się, jakby wcale nie chciała tu być. Jakby historyjka o mugolskim świętym zgoła ją nudziła, a starannie zebrane materiały nie zasługiwały na uwagę. Z irytacji chwilowo się przymknął, chwilę wcześniej przytknąwszy do ust kubek z gorącą herbatą. Drugą ręką błądził po kieszeni spodni, łudząc się na jakieś przeoczone dotychczas znalezisko, przypominające skręta albo lichą fajeczkę. Aż wreszcie odezwała się ona. Wysłuchawszy wstępnego monologu, zalała go potokiem myślowym i pytaniami zwątpienia. Dał jej się wygadać, w międzyczasie krzyżując z nią spojrzenia, aż w końcu usiadł nieopodal, zapadając się w skórzanej wersalce. Szklankę z naparem odstawił na róg stoliczka; rozsunąwszy delikatnie blat w przeciwne strony, ukazał jej skrytkę z dokumentami. W środku leżały książki, zwinięta w rulon mapa, wysłużony notes i mugolskie pióro wieczne.
- Zwłoki, faktycznie, odkryto, jakieś sto lat temu. W środku znaleźli jedynie szkielet - zaczął, sięgając po jeden z woluminów. Obwoluta nie zdradzała tytułu, ledwie nadszarpnięcie zębem czasu. Otworzył tekst w którymś z oznaczonych kawałkiem gazetki miejscu. Na stronie widniało zdjęcie bogato zdobionej księgi. - To ewangeliarz, manuskrypt spisany po łacinie. Mugole mają swojego bożka, w starożytności rzekomo pojawił się pod postacią człowieka i to wydarzenie, wraz z innymi po jego śmierci, opisało czterech różnych autorów. Książka Kutberta zawiera teksty jednego z nich - przekazał przedmiot w jej ręce, pozwolił też przyjrzeć się rysunkowi, będącemu jedynie wizualizacją. Sam sięgnął po mapę i rozłożył ją na płasko, uważając przy tym na szkła z napojem. - Rękopisu nie znaleziono w grobie. Widziano go ostatni raz z dziewięćset, może tysiąc lat temu, tuż przed tym, jak wikingowie napadli wyspę, na której były szczątki. Przypuszcza się, że ewangeliarz zagubił się, albo został skradziony. Jeśli odpowiadają za to Duńczycy, istnieje szansa, że wywieźli go do jednego z dwóch miejsc, które odwiedzili po inwazji na Lindisfarne - wskazał wyspę na mapie; oprócz niej, podkreślone były miejscowości Durham i Bamburgh, też na północy. - Claire, te religijne zjeby dałyby się za to pociąć! Na tych zapiskach opiera się cała ich wiara. To może mieć większą wartość, niż bylibyśmy w stanie przypuszczać - dopowiedział na koniec, upijając przy tym łyk ziołowego wrzątku. Przypominały mu się historie ojca, który pochodził z południowych Włoch. Podobno pełno tam było takich zafiksowanych wiernych, chociaż on sam raczej nie praktykował nauk tamtego kościoła.
To jak? Wchodzisz w to?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ślepe zawierzanie w czyjąś prawdomówność nie było mocną stroną Fancourt. Zbyt wiele razy nacięła się na tych, którzy kierując swe wnioski kobiecą aparycją Claire, brali ją za niedoświadczoną i łatwą do oszukania. Niewielu też kryło się ze swoimi zamiarami, sądząc że ta pozorna niewinność jest także oznaką głupoty i niedyskretnie wymieniali między sobą porozumiewawcze spojrzenia, święcie przekonani, że czarownica nie tylko nie dostrzeże szykującego się fortelu, co też nie wzniesie larum, oburzając się na jawną dyskryminację - niedoczekanie!
Mogli nadal bawić się w te całe słowne przepychanki, mierzyć się wzajemnie, sprawdzać które z nich pierwsze da za wygraną i złoży swój oręż niepewności, dzieląc się ufnością. Tyle że do niczego to nie prowadziło. Czarownica finalnie skinęła głową i uniosła rękę w geście zapraszającym do przedstawienia tych sensownych dowodów na stawiane hipotezy. Skoro mieli razem współpracować, nie mogli stale wątpić w siebie nawzajem. Nie ma nic gorszego podczas pracy przy zleceniu, niż ciągłe oglądanie się przez ramię na współpracowników w obawie przed wbiciem noża w plecy.
Odsunęła się, gdy sięgnął do blatu stolika, otwierając schowek. Ciemne oczy natychmiast błysnęły zainteresowaniem, czarownica pochyliła się nieco nad zawartością skrytki - tego właśnie oczekiwała, namacalnych dowodów.
- Pokaźny zbiór. Widzę, że nie próżnowałeś - skwitowała komplet informacji, chcąc w choć ten oszczędny sposób wyrazić uznanie dla jego pracy. Widać było, że musiał się nad tym tematem pochylić i nie jest to przypadkowa sprawa, za jaką złapał się ledwie tydzień wcześniej. Uważnie słuchała opowieści czarodzieja, przyjmując kolejne świstki papieru, by móc lepiej im się przyjrzeć. Niestety nie działała zasada, wedle której dłuższe i bardziej uporczywe przyglądanie się zdjęciu z bogato zdobioną księgą, miało przynieść nagłą eurekę i okrzyk szczęścia. Wycinek z gazety zupełnie nic jej nie mówił. Mimo wrodzonego skrajnego sceptycyzmu zainteresowanie Fancourt nie opadło,
- Znam te okolice - stwierdziła, pukając dwukrotnie w mapę, w miejsce gdzie podkreślona była nazwa Bamburgh. - The king of Bamburgh called for a knight, to rid the land of the terrible fright - przytoczyła na głos fragment tekstu starej ballady, która zapadła jej w pamięć z czasów wczesnego dzieciństwa. Czy naiwna pieśń powtarzana przez lokalną ludność miała w jakikolwiek sposób być wskazówką dla ich poszukiwań? Claire odchrząknęła, jakby miało pomóc jej to w wyrzuceniu z głowy skojarzeń o zaklętych w gigantyczne robaki księżniczek. - Nieopodal są wyspy Farne, nieporośnięte żadną roślinnością, same skały. To potencjalna kryjówka, której mogli użyć z przeświadczeniem, że będzie odstraszać intruzów. Na lądzie mają tam zamek, zniszczony przed wiekami, odbudowywany i niszczony ponownie, ale o tym pewnie już wiesz. - Przelotnie spojrzała na Michaela. Skoro zajmował się tym tematem od jakiegoś już czasu, musiał już rozejrzeć się w okolicy na własną rękę. - Durham wydaje się być przeorane wzdłuż i wszerz - zauważyła, przypominając sobie, że jest ono siedzibą jednej z pożal-się-Merlinie rodzin arystokrackich. - Urzęduje tam ród Burke, więc spodziewam się, że zdążyli już zagarnąć wszelkie możliwe skarby z tych terenów. - Entuzjazm jakby na moment opadł. Żadna ze wskazówek nie wydawała się być na tyle silna, by podążyć jej tropem z nadzieją na osiągnięcie celu. Stale zapominała jednak, że czystokrwiści czarodzieje mogli mieć mugolskie bogactwa głęboko w poważaniu. - Choć… nie zaszkodzi spróbować - dodała po chwili, nie chcąc by rozsiewany wokół defetyzm okazał się być tym, co zatrzyma ich przed rozpoczęciem poszukiwań. Za bardzo zależało jej na wyrwaniu się z domu i na dreszczyku emocji, jaki zwykle towarzyszył jej podczas ekspedycji. Minęły już dwa lata od ostatniej wyprawy, a od kiedy to zmuszona została pozostać w Anglii. Scaletta, nawet jeśli nie dawał żadnej gwarancji na pomyślność poszukiwań, był obecnie jedyną szansą na wprowadzenie do życia powiewu świeżości.
- Ale najpierw muszę sięgnąć do własnych zbiorów i upewnić się, czy aby nie ma w nich interesujących nas wzmianek - zastrzegła, nie chcąc nigdzie ruszać bez przygotowania. - Nie będę na siłę wyważać otwartych drzwi, jeśli takie już istnieją. Rozumiem, że nie planowałeś zgłaszać się po żadne pozwolenia - bardziej stwierdziła, niż zapytała, spodziewając się oczywistej odpowiedzi. W pracy na zlecenie Gringotta sięgać musiała po liczną, często zbędną dokumentację, której wymogi istniały wyłącznie dla uprzykrzenia życia poszukiwaczy - a przynajmniej tak twierdziła Claire, niechętnie kompletując stosy papierologii przed każdym wyjazdem. We dwoje pracować mieli na własny rachunek i żaden goblin nie patrzył im na ręce.
Mogli nadal bawić się w te całe słowne przepychanki, mierzyć się wzajemnie, sprawdzać które z nich pierwsze da za wygraną i złoży swój oręż niepewności, dzieląc się ufnością. Tyle że do niczego to nie prowadziło. Czarownica finalnie skinęła głową i uniosła rękę w geście zapraszającym do przedstawienia tych sensownych dowodów na stawiane hipotezy. Skoro mieli razem współpracować, nie mogli stale wątpić w siebie nawzajem. Nie ma nic gorszego podczas pracy przy zleceniu, niż ciągłe oglądanie się przez ramię na współpracowników w obawie przed wbiciem noża w plecy.
Odsunęła się, gdy sięgnął do blatu stolika, otwierając schowek. Ciemne oczy natychmiast błysnęły zainteresowaniem, czarownica pochyliła się nieco nad zawartością skrytki - tego właśnie oczekiwała, namacalnych dowodów.
- Pokaźny zbiór. Widzę, że nie próżnowałeś - skwitowała komplet informacji, chcąc w choć ten oszczędny sposób wyrazić uznanie dla jego pracy. Widać było, że musiał się nad tym tematem pochylić i nie jest to przypadkowa sprawa, za jaką złapał się ledwie tydzień wcześniej. Uważnie słuchała opowieści czarodzieja, przyjmując kolejne świstki papieru, by móc lepiej im się przyjrzeć. Niestety nie działała zasada, wedle której dłuższe i bardziej uporczywe przyglądanie się zdjęciu z bogato zdobioną księgą, miało przynieść nagłą eurekę i okrzyk szczęścia. Wycinek z gazety zupełnie nic jej nie mówił. Mimo wrodzonego skrajnego sceptycyzmu zainteresowanie Fancourt nie opadło,
- Znam te okolice - stwierdziła, pukając dwukrotnie w mapę, w miejsce gdzie podkreślona była nazwa Bamburgh. - The king of Bamburgh called for a knight, to rid the land of the terrible fright - przytoczyła na głos fragment tekstu starej ballady, która zapadła jej w pamięć z czasów wczesnego dzieciństwa. Czy naiwna pieśń powtarzana przez lokalną ludność miała w jakikolwiek sposób być wskazówką dla ich poszukiwań? Claire odchrząknęła, jakby miało pomóc jej to w wyrzuceniu z głowy skojarzeń o zaklętych w gigantyczne robaki księżniczek. - Nieopodal są wyspy Farne, nieporośnięte żadną roślinnością, same skały. To potencjalna kryjówka, której mogli użyć z przeświadczeniem, że będzie odstraszać intruzów. Na lądzie mają tam zamek, zniszczony przed wiekami, odbudowywany i niszczony ponownie, ale o tym pewnie już wiesz. - Przelotnie spojrzała na Michaela. Skoro zajmował się tym tematem od jakiegoś już czasu, musiał już rozejrzeć się w okolicy na własną rękę. - Durham wydaje się być przeorane wzdłuż i wszerz - zauważyła, przypominając sobie, że jest ono siedzibą jednej z pożal-się-Merlinie rodzin arystokrackich. - Urzęduje tam ród Burke, więc spodziewam się, że zdążyli już zagarnąć wszelkie możliwe skarby z tych terenów. - Entuzjazm jakby na moment opadł. Żadna ze wskazówek nie wydawała się być na tyle silna, by podążyć jej tropem z nadzieją na osiągnięcie celu. Stale zapominała jednak, że czystokrwiści czarodzieje mogli mieć mugolskie bogactwa głęboko w poważaniu. - Choć… nie zaszkodzi spróbować - dodała po chwili, nie chcąc by rozsiewany wokół defetyzm okazał się być tym, co zatrzyma ich przed rozpoczęciem poszukiwań. Za bardzo zależało jej na wyrwaniu się z domu i na dreszczyku emocji, jaki zwykle towarzyszył jej podczas ekspedycji. Minęły już dwa lata od ostatniej wyprawy, a od kiedy to zmuszona została pozostać w Anglii. Scaletta, nawet jeśli nie dawał żadnej gwarancji na pomyślność poszukiwań, był obecnie jedyną szansą na wprowadzenie do życia powiewu świeżości.
- Ale najpierw muszę sięgnąć do własnych zbiorów i upewnić się, czy aby nie ma w nich interesujących nas wzmianek - zastrzegła, nie chcąc nigdzie ruszać bez przygotowania. - Nie będę na siłę wyważać otwartych drzwi, jeśli takie już istnieją. Rozumiem, że nie planowałeś zgłaszać się po żadne pozwolenia - bardziej stwierdziła, niż zapytała, spodziewając się oczywistej odpowiedzi. W pracy na zlecenie Gringotta sięgać musiała po liczną, często zbędną dokumentację, której wymogi istniały wyłącznie dla uprzykrzenia życia poszukiwaczy - a przynajmniej tak twierdziła Claire, niechętnie kompletując stosy papierologii przed każdym wyjazdem. We dwoje pracować mieli na własny rachunek i żaden goblin nie patrzył im na ręce.
Umysł gotował się z ekscytacji, puls jakby przyspieszył, ale statura spoczywała w biernym ułożeniu. Wciąż nie znał jeszcze jej przemyśleń, cholera wiedziała też, czy wysnuta hipoteza nosiła znamiona logiki. Choć sam nie dopatrzył się w niej błędu, pragmatycznie pamiętał o marginesie, który mógł przeoczyć. Ona miała to zweryfikować, uspokoić emocje, albo przeciwnie, rozpalić jeszcze bardziej. Ta durna mugolska książka mogła mu w życiu tak wiele pozmieniać; ciężko było wyobrazić sobie ewentualne rozgoryczenie i potencjalną porażkę, do których od sukcesu nie było dalekiej drogi. Dla niej była ta kolejna, niewiele pewnie znacząca wycieczka, jakiś drugorzędny wypad zawodowy, co to chwilowo może posłużyć za nośnik satysfakcji, ale w dalszej perspektywie nie był niczym więcej. Należała zresztą, jak mu się zdawało, do całkiem innego świata, nawet jeśli w podobnej mu manierze łapczywie sięgała po zawartość piersiówki. Była z tych, co to zasiadały przy pokerze dla rozrywki, nie z palącej potrzeby pieniądza; jeśli nie jadła zbyt wiele, to pewnie z racji niestrawności żołądka, nie z oszczędności. Ekspedycja tego formatu miała być oderwaniem się od londyńskiej, pogrążonej w nudzie wojny; tym samym nijak przypominała aż zbyt dobrze mu znaną walkę o przetrwanie. Nie miał pretensji, bo o co? O krew? Koneksje? Życiowy rozsądek? Sam przecież spieprzył sobie życie, a to nad wyraz często mu o tym przypominało. Mógłby być na jej miejscu, robić to samo, egzystować w podobnej beztrosce, z pokorą, choć bynajmniej nieskromnie. Zaprzepaścił te szanse dobre kilka lat temu, jeszcze za czasów bycia buntującym się bez powodu szczeniakiem, który nie wiedział, czego chciał. Ale wybrał inaczej, nikt go od tej decyzji nie odciągnął i tak już, kurwa, zostało. Połapał się, jak już zaznał cierpkiej słodkości tego wszystkiego, a na zmiany było za późno. Nie był jednak na tyle cyniczny, by jeszcze głębiej grzęznąć w tym gównie. Chciał coś zmienić, oderwać się jakoś od tej rzeczywistości, tych ludzi, tych pojebanych zasad. Skarb mógł mu w tym pomóc. A on tak naiwnie w to wierzył. Najpierw dał się pochłonąć fikcyjnej narracji byle książki, potem zaczął drążyć. I tak sam napędzał całą tą historię, wiele ryzykując w pogoni za historycznymi źródłami, i choćby samym faktem interesowania się tą sprawą. Nawet Fancourt, której, jak sądził, sprawy społecznej segregacji raczej nie obchodziły, zwątpiła w misję, usłyszawszy o jej niemagicznych korzeniach. Obcobrzmiące nazwisko powinno zasugerować jej, że całość nie skrywała żadnej niejasnej intencji, a bynajmniej nie dotyczyła tego akurat skrawka dziejów czy kawałka lądu. Słusznym było nie zdradzać się jednak z niczym więcej, ledwie przedstawić jej znalezione w zaufanych źródłach fakty. Na początku nie była specjalnie zainteresowana, ale konkrety wywołały błysk w oku.
- Ten zamek... nie wydaje się zbyt oczywisty? - spytał bez zastanowienia, wyobrażając sobie kryptę, w której spoczywałby średniowieczny ewangeliarz. Nigdy wcześniej nie szukał artefaktów, nie miał też za grosz pojęcia o tym, gdzie można by się ich spodziewać. Tamtejsze okolice widział ledwie na zdjęciach, a najdalej był może w Norfolk, i to też w stanie nietrzeźwości. Wszystkie zakątki stolicy znał od podszewki, ale reszta kraju była mu raczej obca. Zawsze twierdził, że nie ma na to czasu, ani pieniędzy, ani dobrego towarzystwa. - Wspomniałem o Durham, bo najpierw byli tam mnisi z Lindisfarne, a potem stacjonowali Normanowie. Nawet jeśli nie ma tam księgi, może dałoby się znaleźć wskazówki dotyczące jej obecnego położenia - stwierdził krótko, skupiając wzrok na rozłożonej na stole mapie. Coraz bardziej przestawało to brzmieć jakkolwiek prawdopodobnie, ale nie dostrzegł w jej twarzy przesadnego rozczarowania. Zdawałoby się, że przyszła tu, będąc przygotowaną na zasłyszenie paru mętnych, a przy tym nieskładnych legend. Niewiele więcej wypadało oczekiwać od ulicznego złodziejaszka bez doświadczenia. Pomimo braku gwarancji wciąż jednak siedziała nieopodal - wiele mu to o niej mówiło i były to rzeczy, wbrew pierwszemu wrażeniu, zaskakująco pozytywne.
- Byłoby to nawet wskazane - przyznał szczerze, doceniając tym samym jej rzetelność i opanowanie. Nie dała się zachłysnąć bajeczką o artefakcie, tak samo jak przy kieliszku rumu nie dała się podejść, nienaturalnej dla niego, gadce handlarza z Nokturnu. Zawsze doceniał chłodne myślenie, chociaż nie miał okazji widzieć jej w sytuacji stresowej, które najbardziej potrafiły podburzyć wewnętrzny spokój. Gdzieś w głowie wyrosło mu niedawne wspomnienie cudzej różdżki natarczywie wbijającej się w szyję. Chodziło o jakąś starą, rodzinną pamiątkę, zniszczoną broszkę któregoś skurwysyńskiego rodu. Gotów był ją oddać, nie chcąc ryzykować złamanym nosem, albo gorszym wpierdolem od ludzi nasłanych przez tamtą kobietę, ale udało mu się uciec bez szwanku. Z bibelotem w ręce. Był zbyt dumny, by grać według nieswoich zasad, więc cudem ją wtedy przechytrzył. Ale nie zawsze miał takie szczęście. - Być może uda ci się znaleźć coś, co potwierdzi, że księga była magiczna i dlatego ciało nie rozłożyło się przez lata. Może do czasu, aż ewangeliarza nie zabrano z grobu? - dodał po chwili, dostrzegając zależności, o których wcześniej nie pomyślał. - Wiesz, bywam raczej sobiepański, więc nie było w planach żadnych pozwoleń... Ale jeśli zdołasz takie załatwić, a te nie uprzykrzą nam życia, to jestem nawet za - odpowiedział bez ogródek, dobierając jednak odpowiednie słowa do tego wyznania. Widziała jego kantowanie w kartach, ale nie musiała znać innych średnio legalnych ekscesów. Niech co najwyżej myśli, że hipotetyczny wspólnik to ryzykant o beztroskim charakterze, nie bezwstydny oszust.
- Ten zamek... nie wydaje się zbyt oczywisty? - spytał bez zastanowienia, wyobrażając sobie kryptę, w której spoczywałby średniowieczny ewangeliarz. Nigdy wcześniej nie szukał artefaktów, nie miał też za grosz pojęcia o tym, gdzie można by się ich spodziewać. Tamtejsze okolice widział ledwie na zdjęciach, a najdalej był może w Norfolk, i to też w stanie nietrzeźwości. Wszystkie zakątki stolicy znał od podszewki, ale reszta kraju była mu raczej obca. Zawsze twierdził, że nie ma na to czasu, ani pieniędzy, ani dobrego towarzystwa. - Wspomniałem o Durham, bo najpierw byli tam mnisi z Lindisfarne, a potem stacjonowali Normanowie. Nawet jeśli nie ma tam księgi, może dałoby się znaleźć wskazówki dotyczące jej obecnego położenia - stwierdził krótko, skupiając wzrok na rozłożonej na stole mapie. Coraz bardziej przestawało to brzmieć jakkolwiek prawdopodobnie, ale nie dostrzegł w jej twarzy przesadnego rozczarowania. Zdawałoby się, że przyszła tu, będąc przygotowaną na zasłyszenie paru mętnych, a przy tym nieskładnych legend. Niewiele więcej wypadało oczekiwać od ulicznego złodziejaszka bez doświadczenia. Pomimo braku gwarancji wciąż jednak siedziała nieopodal - wiele mu to o niej mówiło i były to rzeczy, wbrew pierwszemu wrażeniu, zaskakująco pozytywne.
- Byłoby to nawet wskazane - przyznał szczerze, doceniając tym samym jej rzetelność i opanowanie. Nie dała się zachłysnąć bajeczką o artefakcie, tak samo jak przy kieliszku rumu nie dała się podejść, nienaturalnej dla niego, gadce handlarza z Nokturnu. Zawsze doceniał chłodne myślenie, chociaż nie miał okazji widzieć jej w sytuacji stresowej, które najbardziej potrafiły podburzyć wewnętrzny spokój. Gdzieś w głowie wyrosło mu niedawne wspomnienie cudzej różdżki natarczywie wbijającej się w szyję. Chodziło o jakąś starą, rodzinną pamiątkę, zniszczoną broszkę któregoś skurwysyńskiego rodu. Gotów był ją oddać, nie chcąc ryzykować złamanym nosem, albo gorszym wpierdolem od ludzi nasłanych przez tamtą kobietę, ale udało mu się uciec bez szwanku. Z bibelotem w ręce. Był zbyt dumny, by grać według nieswoich zasad, więc cudem ją wtedy przechytrzył. Ale nie zawsze miał takie szczęście. - Być może uda ci się znaleźć coś, co potwierdzi, że księga była magiczna i dlatego ciało nie rozłożyło się przez lata. Może do czasu, aż ewangeliarza nie zabrano z grobu? - dodał po chwili, dostrzegając zależności, o których wcześniej nie pomyślał. - Wiesz, bywam raczej sobiepański, więc nie było w planach żadnych pozwoleń... Ale jeśli zdołasz takie załatwić, a te nie uprzykrzą nam życia, to jestem nawet za - odpowiedział bez ogródek, dobierając jednak odpowiednie słowa do tego wyznania. Widziała jego kantowanie w kartach, ale nie musiała znać innych średnio legalnych ekscesów. Niech co najwyżej myśli, że hipotetyczny wspólnik to ryzykant o beztroskim charakterze, nie bezwstydny oszust.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- To zależy kto bezpośrednio zajmował się ukryciem księgi. Czasem tych najbardziej oczywistych miejsc nie bierzemy w ogóle pod uwagę, nie doceniając, że właśnie z tego powodu by ich użyto. - Wiele było sposobów oraz toku myślenia, jakie należało zacząć eliminować, by poświęcić swoją pracę wąskiemu zestawieniu. Inaczej ich praca stałaby się tą syzyfową, poszukiwaniem przysłowiowej igły w stogu siana bez pomocy różdżki. - Czy masz możliwość dowiedzenia się kto kolejno okupował te tereny? Przydałby się spis tych wszystkich mnichów i innych podróżników. - Zerknęła z ukosa na Michaela, patrząc nań wyczekująco. Jeśli mogli podzielić się pracą, znacznie usprawniłoby to ich poszukiwania.
Kim stała się Claire Fancourt, że zawierzała młodemu mężczyźnie, by zdecydował o przyszłości jej życia? Nawet jeśli nie oddawała mu wszystkiego na tacy i nie padły jeszcze żadne zdecydowane deklaracje, to podświadomie czuła, że chce się w to wszystko zaangażować. Potrzeba ciągłego twardego stąpania po ziemi stopniowo przesłaniana przez prawdziwą żądzę przygód traciła na sile swego głosu. Głośno brzmiące dotąd przykazania o wyłącznym trzymaniu się tego, co namacalne i rzeczywiste, zmieniało się w ciche, subtelne podszepty, a te z łatwością można już było ignorować. Mimo iż wyraz kobiecej twarzy nie zmieniał się na tyle, by można było zeń wyczytać zaistniałą zmianę, a posągowe lico zdradzało wyłącznie powagę, sceptycyzm i chęć do ironizacji, tak uścisk w żołądku i bijące głośniej w piersi serce mówiły Claire wiele. Czy nie podobną dozę ekscytacji czuła w dniu, gdy dowiedziała się, że wyjeżdża na swoja pierwszą ekspedycję? Czy nie cieszyła się tak na wieść, że rozpocznie praktyki łamania klątw, czy w momencie otrzymania listu z Hogwartu? Wzbraniała się przed wylewnością i szerokimi uśmiechami, choć to właśnie starocie i zawiłe tajemnice najbardziej pobudzały jej wyobraźnię i napędzały motywację.
- Należy zadać sobie pytanie, kiedy dokładnie doszło do kradzieży. W zależności od charakteru sprawcy, będzie to także wskazówką gdzie można go szukać. - W zamyśleniu zabębniła palcami po blacie stolika. Tok rozumowania Michaela był słuszny, nie istniały nieograniczone sposoby na to, by zachować ciało w stanie nietkniętym przez te wszystkie lata. Czy to właściwości starego tomiszcza, czy też osobne zaklęcie, mające zakonserwować wyłącznie skórę wraz z kośćmi? Czy w momencie grzebania i zabezpieczania ciała w ogóle uznano księgę za istotną na tyle, by chronić także i ją? - Najśmieszniej będzie, gdy okaże się, że wcale stamtąd nie zniknęła. - Sarkastyczny uśmiech na twarzy Fancourt zdradził płonną nadzieję. Choć były to niezwykle rzadkie przypadki, zdarzało się, że poszukiwany przez wszystkich skarb znajdował się niezwykle blisko okradzionego miejsca.
Machnęła lekceważąco ręką, z zadziwiającą lekkością przyjmując wzmiankę o samowolach Scaletty. Nie sprawiał wrażenia czarodzieja przejmującego się prawem i pozwoleniami. Nie wyglądał też przecież na badacza i wielkiego fascynata historii czy artefaktów. Interesował go wyłącznie zysk, a to już wiele jej o nim mówiło. Claire odpowiadało to, że mówił wprost o swoich celach, nie pozostając mu wiele dłużną. Znając swoje wspólne płaszczyzny, mogli się porozumieć i współpracować.
- Mogę podpytać w Gringocie, jak zapatrują się na podpisanie kilku papierków. Może kiedy usłyszą, że tym razem nie chcę od nich pieniędzy, a badanie będzie mieć miejsce na terenie Anglii, spojrzą na to bardziej przychylnym okiem. Ostatnio i tak nie mają nam czego zlecać, może się wreszcie ucieszą, jak przez kilka dni nie będziemy się widywać. - Uśmiechnęła się z przekąsem, dobrze wiedząc, że traktują się wzajemnie z przeciętną sympatią. - Gobliny. To tam pracuję na co dzień - wyjaśniła pokrótce, nie będąc pewną czy wspominała już o tym swojemu towarzyszowi. Wcześniej wahała się czy wyznać mu prawdę, w obawie przed potencjalnym nachodzeniem w miejscu pracy, gdyby okazało się, że plan poszukiwań artefaktu spalił na panewce. Z drugiej jednak strony czym ryzykowała? Czy ktoś wziąłby na poważnie pogróżki podrzędnego złodziejaszka i kanciarza? Czy zdołałby zszargać jej opinię na tyle, by poważnie zaszkodzić w dalszej karierze?
Kim stała się Claire Fancourt, że zawierzała młodemu mężczyźnie, by zdecydował o przyszłości jej życia? Nawet jeśli nie oddawała mu wszystkiego na tacy i nie padły jeszcze żadne zdecydowane deklaracje, to podświadomie czuła, że chce się w to wszystko zaangażować. Potrzeba ciągłego twardego stąpania po ziemi stopniowo przesłaniana przez prawdziwą żądzę przygód traciła na sile swego głosu. Głośno brzmiące dotąd przykazania o wyłącznym trzymaniu się tego, co namacalne i rzeczywiste, zmieniało się w ciche, subtelne podszepty, a te z łatwością można już było ignorować. Mimo iż wyraz kobiecej twarzy nie zmieniał się na tyle, by można było zeń wyczytać zaistniałą zmianę, a posągowe lico zdradzało wyłącznie powagę, sceptycyzm i chęć do ironizacji, tak uścisk w żołądku i bijące głośniej w piersi serce mówiły Claire wiele. Czy nie podobną dozę ekscytacji czuła w dniu, gdy dowiedziała się, że wyjeżdża na swoja pierwszą ekspedycję? Czy nie cieszyła się tak na wieść, że rozpocznie praktyki łamania klątw, czy w momencie otrzymania listu z Hogwartu? Wzbraniała się przed wylewnością i szerokimi uśmiechami, choć to właśnie starocie i zawiłe tajemnice najbardziej pobudzały jej wyobraźnię i napędzały motywację.
- Należy zadać sobie pytanie, kiedy dokładnie doszło do kradzieży. W zależności od charakteru sprawcy, będzie to także wskazówką gdzie można go szukać. - W zamyśleniu zabębniła palcami po blacie stolika. Tok rozumowania Michaela był słuszny, nie istniały nieograniczone sposoby na to, by zachować ciało w stanie nietkniętym przez te wszystkie lata. Czy to właściwości starego tomiszcza, czy też osobne zaklęcie, mające zakonserwować wyłącznie skórę wraz z kośćmi? Czy w momencie grzebania i zabezpieczania ciała w ogóle uznano księgę za istotną na tyle, by chronić także i ją? - Najśmieszniej będzie, gdy okaże się, że wcale stamtąd nie zniknęła. - Sarkastyczny uśmiech na twarzy Fancourt zdradził płonną nadzieję. Choć były to niezwykle rzadkie przypadki, zdarzało się, że poszukiwany przez wszystkich skarb znajdował się niezwykle blisko okradzionego miejsca.
Machnęła lekceważąco ręką, z zadziwiającą lekkością przyjmując wzmiankę o samowolach Scaletty. Nie sprawiał wrażenia czarodzieja przejmującego się prawem i pozwoleniami. Nie wyglądał też przecież na badacza i wielkiego fascynata historii czy artefaktów. Interesował go wyłącznie zysk, a to już wiele jej o nim mówiło. Claire odpowiadało to, że mówił wprost o swoich celach, nie pozostając mu wiele dłużną. Znając swoje wspólne płaszczyzny, mogli się porozumieć i współpracować.
- Mogę podpytać w Gringocie, jak zapatrują się na podpisanie kilku papierków. Może kiedy usłyszą, że tym razem nie chcę od nich pieniędzy, a badanie będzie mieć miejsce na terenie Anglii, spojrzą na to bardziej przychylnym okiem. Ostatnio i tak nie mają nam czego zlecać, może się wreszcie ucieszą, jak przez kilka dni nie będziemy się widywać. - Uśmiechnęła się z przekąsem, dobrze wiedząc, że traktują się wzajemnie z przeciętną sympatią. - Gobliny. To tam pracuję na co dzień - wyjaśniła pokrótce, nie będąc pewną czy wspominała już o tym swojemu towarzyszowi. Wcześniej wahała się czy wyznać mu prawdę, w obawie przed potencjalnym nachodzeniem w miejscu pracy, gdyby okazało się, że plan poszukiwań artefaktu spalił na panewce. Z drugiej jednak strony czym ryzykowała? Czy ktoś wziąłby na poważnie pogróżki podrzędnego złodziejaszka i kanciarza? Czy zdołałby zszargać jej opinię na tyle, by poważnie zaszkodzić w dalszej karierze?
Cały ten wyjazd nosił znamiona beztroskiej fantazji, pomimo oparcia o pragmatyczną wizję przypuszczeń. Wiedziała o tym? Czuła w powietrzu lichą amatorszczyznę, brak doświadczenia, senną hipotetyczność? Wprawdzie był zaznajomiony z tematem, ba, pokusił się nawet o znalezienie historycznych rozpraw o tym i tamtym, coby nie opiniować podróży na byle mrzonce. Przeczytał je rzetelnie, od deski do deski wertując fakty, o których wcześniej nie miał pojęcia; tak świat mugolski jawić się zaczął jako fascynujący, pobudzający myślenie, może nawet równie skomplikowany, co ten magiczny. Wszakże tamci nie mieli czarodziejskich przedmiotów, nie mieli legend, tajemnych genów i umiejętności, a pewne sprawy - metafizyczne, duchowe - dotyczyły ich przecież tak samo. Ojciec opowiadał mu kiedyś o ichniejszym chrześcijaństwie, jego zasadach i, typowej dla Sycylijczyków, religijnej zagorzałości. Za dzieciaka nie za wiele chyba jednak z tego zrozumiał, poniekąd pewnie dlatego, że tata odwrócił się od wiary, poślubił kobietę-ateistkę, nieznającą Boga i zasad całej wspólnoty. Ale studia o ekspansji wikingów, ich zażartej walce z Sasami o ziemie, naznaczone - przez bodaj dwieście czy trzysta lat - krwią bitew prowadzonych w imieniu różnych bożków, były doświadczeniem całkiem innym od współczesnej modlitwy odmawianej przed posiłkiem. Dopatrywał się w tym konflikcie wzajemnego niezrozumienia, choć jasnym dla niego było, że przybywający z północy Normanowie wtargnęli do cudzych domów, chcąc zawłaszczyć je dla siebie. W tym też, być może, tkwiła siła ich niecywilizowanej natury, uspokojona po latach przez umoralniający katolicyzm, który ostatecznie z goryczą przyjęli jako nową wiarę. Inna Valhalla, nazywana już Rajem, nie otwierała swych wrót jedynie dla wojowników, lecz dla wszystkich kierujących się cnotą; ludzi nie sądził już Odyn, ale bliżej nienazwany Bóg - z podobną zresztą surowością, jeśli wierzyć teoriom o życiu wiecznym; ofiarą stały się pieniądze, mięso, jajka, co tylko we wsi mieli - nie rytualny obrzęd, w którym ze zwierzęcia lub człowieka uchodziły krew i tchnienie. Nieważne jednak jakby cały ten cyrk nazwać, ani jaki atrybut tym stwórcom przypisać, Scaletta dostrzegał w tej misternej machinie wyraźne ślady manipulacji. I to nie byle jednostką, czy choćby narodem, a całym pierdolonym światem. Bardziej konserwatywne biedaczyska kisiły się po dziś dzień w samotni murów jakiegoś klasztoru, nie zaznając przy tym żadnych przyjemności doczesności. Ani wódki, ani kobiety, ani wolności. Tylko po co?
- Da się załatwić - odparł po chwili namysłu, zastanowiwszy się głębiej nad jej pytaniem. Tak, pogrzebie tu i tam, obieca coś miłego, albo przekupi byle bombonierką, wreszcie dotrze do źródeł, które mogłyby ich zainteresować. Czasem nawet wystarczał mu szczery uśmiech. Zwłaszcza jeśli po drugiej stronie siedziała podstarzała baba, której sympatycznie, młodzieńczo wyglądająca, męska facjata potrafiła poprawić humor.
- W tym wypadku możemy jedynie szacować. Źródła historyczne nie wskazują jednoznacznej odpowiedzi - dopowiedział po chwili, usłyszawszy o metodyce jej pracy. Wydawała mu się słuszna, ale badania angielskich kronik nie potrafiły określić roku. Do przejrzenia mieliby zatem co najmniej jedno stulecie - a to jawiło się mu jako wyjątkowo żmudna i chyba syzyfowa praca. Ale gdzieś trzeba było zacząć. Rozumiał to i zdawał się akceptować, wbrew przekonaniu o tym, że miała być to akcja niewymagająca wielkiego zaangażowania. Entuzjazm rozgrzewał ciało do pracy, a wiążące się z nią wyrzeczenia nawet mu nie przeszkadzały. Codzienność i tak była nudna, monotonna; taki wir poszukiwań byłby chyba odskocznią od, niekiedy zgoła męczącej, rutyny. - Sądzisz, że tak właśnie mogłoby być? Że nikt jej nigdy nie ukradł? - podpytał z niedowierzaniem, przypominając sobie rzekome fakty, których się naczytał. Czy istniała szansa, że gdzieś wkradł się błąd? Jeśli tak, wówczas na ile był on zabiegiem niecelowym? We łbie kręciło mu się wiele myśli, żadnej nie chciał jednak wygłosić; zamiast tego słuchał z uwagą Claire i tego, co właściwie ma mu do powiedzenia. Dostrzegał w jej głosie zainteresowanie, zdawało mu się, że widział też w oczach błysk; całkiem już przepadła, w jego pomysł i tę historię? To dobrze, poniekąd czuł też w kościach dziwnie satysfakcjonującą gwarancję - powodzenia tej akcji, jej przebiegu i charakteru. Szczerze ufał jej doświadczeniu, przy tym z zadowoleniem przyjmował narzucony dystans, który nie oceniał jego motywacji ani przydatności. Mało interesował ją zysk, jego natomiast najbardziej - a sama ta wizja już świadczyła o owocnej współpracy. O ile, rzecz jasna, do niej dojdzie. Nic jeszcze nie było pewne.
- Zawsze warto spróbować - skwitował jej słowa o pozwoleniach, ale chyba również całą celowość tej wycieczki. Nie bardzo dbał o jej miejsce pracy, mało go to obchodziło, nie zamierzał też nikomu się odgrażać. Przecież był tylko prostym złodziejem. Ale usłyszał kiedyś, że prostota też ma swój urok. I chyba lubił to, zasadniczo, celebrować. Bez wstydu czy zgorszenia.
- Da się załatwić - odparł po chwili namysłu, zastanowiwszy się głębiej nad jej pytaniem. Tak, pogrzebie tu i tam, obieca coś miłego, albo przekupi byle bombonierką, wreszcie dotrze do źródeł, które mogłyby ich zainteresować. Czasem nawet wystarczał mu szczery uśmiech. Zwłaszcza jeśli po drugiej stronie siedziała podstarzała baba, której sympatycznie, młodzieńczo wyglądająca, męska facjata potrafiła poprawić humor.
- W tym wypadku możemy jedynie szacować. Źródła historyczne nie wskazują jednoznacznej odpowiedzi - dopowiedział po chwili, usłyszawszy o metodyce jej pracy. Wydawała mu się słuszna, ale badania angielskich kronik nie potrafiły określić roku. Do przejrzenia mieliby zatem co najmniej jedno stulecie - a to jawiło się mu jako wyjątkowo żmudna i chyba syzyfowa praca. Ale gdzieś trzeba było zacząć. Rozumiał to i zdawał się akceptować, wbrew przekonaniu o tym, że miała być to akcja niewymagająca wielkiego zaangażowania. Entuzjazm rozgrzewał ciało do pracy, a wiążące się z nią wyrzeczenia nawet mu nie przeszkadzały. Codzienność i tak była nudna, monotonna; taki wir poszukiwań byłby chyba odskocznią od, niekiedy zgoła męczącej, rutyny. - Sądzisz, że tak właśnie mogłoby być? Że nikt jej nigdy nie ukradł? - podpytał z niedowierzaniem, przypominając sobie rzekome fakty, których się naczytał. Czy istniała szansa, że gdzieś wkradł się błąd? Jeśli tak, wówczas na ile był on zabiegiem niecelowym? We łbie kręciło mu się wiele myśli, żadnej nie chciał jednak wygłosić; zamiast tego słuchał z uwagą Claire i tego, co właściwie ma mu do powiedzenia. Dostrzegał w jej głosie zainteresowanie, zdawało mu się, że widział też w oczach błysk; całkiem już przepadła, w jego pomysł i tę historię? To dobrze, poniekąd czuł też w kościach dziwnie satysfakcjonującą gwarancję - powodzenia tej akcji, jej przebiegu i charakteru. Szczerze ufał jej doświadczeniu, przy tym z zadowoleniem przyjmował narzucony dystans, który nie oceniał jego motywacji ani przydatności. Mało interesował ją zysk, jego natomiast najbardziej - a sama ta wizja już świadczyła o owocnej współpracy. O ile, rzecz jasna, do niej dojdzie. Nic jeszcze nie było pewne.
- Zawsze warto spróbować - skwitował jej słowa o pozwoleniach, ale chyba również całą celowość tej wycieczki. Nie bardzo dbał o jej miejsce pracy, mało go to obchodziło, nie zamierzał też nikomu się odgrażać. Przecież był tylko prostym złodziejem. Ale usłyszał kiedyś, że prostota też ma swój urok. I chyba lubił to, zasadniczo, celebrować. Bez wstydu czy zgorszenia.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź