Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.06.19 18:54
First topic message reminder :

Salon

Salon, nieoddzielony w żaden sposób od kuchni (o ile zmianę materiału podłogowego nie uznajemy za barierę), kolorystycznie zdaje się z nią zlewać - dominacja ciepłych barw, podsycanych przez światła żarówek, wydobywających się spod kremowych abażurów lamp, sprawia że pomieszczenie staje się przytulne. Tutaj, w przeciwieństwie do kuchni, można znaleźć naturalne, acz mugolskie, ozdobne rośliny doniczkowe, niewymagające od Michaela przesadnej opieki. Za dnia, Mike używa kanapy do celów głównie czytelniczych (choć czasem zdarza mu się na niej zdrzemnąć); wieczorem zaś ją rozkłada, by nadać jej wymiary dwuosobowego łóżka. Co prawda materac nie należy do tych z kategorii miękkich, jednak Scaletta nie ma z tym większego problemu - wszystko jest dla niego kwestią przyzwyczajenia. Drewnianą podłogę częściowo przykrywa tani dywan z bazaru; na stole zawsze można znaleźć najświeższe wydanie Proroka i popielniczkę. W kącie natomiast stoi niewielka szafa z drewnianej sklejki, gdzie mężczyzna trzyma wszystkie swoje ubrania, a pomiędzy nimi - niewielką sumę zaoszczędzonych przez niego galeonów. W salonie okno znajduje się na wschodniej części budynku, więc promieni słonecznych można tam znaleźć więcej; pomimo tego, pokój jest dużo zimniejszym od kuchni. Część ciepła płynącego z pieca ociepla salon, jednak nieszczelne okno i średnio zaizolowane mury kamienicy wpływają na duże amplitudy temperatur, w zależności od pory roku.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Re: Salon [odnośnik]16.06.24 23:36
- Ach, tak? Grypę masz? – podchwyciłam, choć tak naprawdę nie do końca mi podpasowała jego rzucona tak byle jak podpowiedź.  Nie omieszkałam jednak pogapić się tu i tam dodatkowym okiem Philippy Moss, żeby poszukać podparcia dla tej lichawej wymówki. Psia smycz zaplątała się wokół nieprzyzwoicie wysokich pantofli, a ja korzystałam  z tych dodatkowych cali, by zwinnie sięgnąć palcami do jego czoła. – Gorączkę masz? Brałeś coś na to? Widział cię jakiś uzdrowiciel? Oczywiście, że nie – wymrukiwałam kolejno, zarzucając kolejne  sieci i wciąż obejmując go drugą dłonią, coby do zakutego łba przypadkiem nie wpadło zaraz nawiać. Nie ma mowy, żądałam wyjaśnienia. Potrzebowałam dobrze rozeznać się w tym bagnie, zanim wlezę w nie po kolana. Żeby tylko. – Cholera, oczy też masz czerwone… - przyznałam trochę przerażona nawet. Właściwie to nie oczy, ale powieki, jakby łzawe, ugniecione drażniącą różową mgłą. Jasna cholera, musiało go nieźle trzepnąć. – Z żadnym z nich, Scaletta. Z żadnym… Nie byłam wtedy kimś, na kogo mieliby ochotę patrzeć. Nie miałam niczego, co mogłoby ich zainteresować – wyznałam bez wstydu, bo i przy nim czułam się na tyle swobodnie, w szczególności po ostatnich wydarzeniach, by w dupie mieć to, co sobie teraz pomyśli. Nawet jeżeli doskonale wiedziałam, że nie pomyśli źle. Annie była miałka, słaba, do pożarcia. Jako Philippa byłam jej całkowitym przeciwieństwem. – Naprawdę byłeś w Slytherinie? – dopytałam kontrolnie, bo coś mi tutaj srogo nie pasowało. A co jeżeli podwędził komuś tę szmatę? Na swoim własnym, cholernym przykładzie wiedziałam jednak, że ludzie się zmieniali. Nastoletni Scaletta być może nigdy nie myślał o tym, że skończy za dziesięć lat w wytartym mundurku jako zmarniały złodziejaszek. Mógł być wtedy kimś innym, chować w sobie niedzisiejsze marzenia. Tak jak ja. Wątpliwość w tym banalnym względzie uzmysłowiła mi jednak, że kompletnie cwaniaczka nie znałam. Że chociaż sięgnął do pieprzonej głębi i wydobył mój dramat, wciąż byliśmy sobie niemal obcy. Przerażające czy może intrygujące?
- Nie – odparłam krótko. Kucałam już, próbując rozplątać głupi sznurek Nochala. Ten kręcił się podniecony, wciąż jednak z dozą wrogości obserwując poczynania złodziejaszka. Gdy już się z ustrojstwem uporałam, odgarnęłam włosy z ramienia i podążyłam do skromnego salonu. Ja, Nochal i uczepiony ramienia Bimber. Ten ostatni wydawał się dość znudzony otoczeniem. Być może bandycka kryjówka kieszonkowca wcale nie oferowała fascynujących suwenirów. To także mi się nie spodobało w tej zastanej zgniliźnie, dlatego spojrzenie za spojrzeniem rozbierałam wnętrze tej nory. W czym tkwił haczyk? – A to muszę iść do Parszywego, żeby wyglądać… ładnie? – przyczepiłam się, podchodząc blisko i się ku niemu nieco pochylając, gdy tak wysiadywał swą beznadzieję na kanapie. Wyciągnięta w stronę mężczyzny dłoń zatańczyła lekko, aż wreszcie poprawiła ułożenie ciepłego okrycia. – Nie mogę być piękna, kiedy idę do ciebie, skurczybyku? – pytanie wypowiedziałam jednak miękko, bez ostrej pretensji, prędzej z namiastką czułości. Brakowało mi go, a ten opłakany stan wcale mnie nie uspokoił.
– Co się dzieje, co? –
wyłożyłam wprost, wciąż stojąc tuż przed nim. – Powiedz, czego potrzebujesz. Załatwię to – zakomunikowałam dziarsko, szczerze wierząc, że zdoła mnie zaskoczyć i nie powie… że nic, że wszystko jest w porządku. Nie było, a on dobrze wiedział, że nie dawałam sobie w kaszę dmuchać. Potrzebowałam go rozpracować, a Parszywy Pasażer mógł poczekać. Dopiero smakowałam Londynu na nowo. Scaletta miał być moją nową łodzią, moją kotwicą, ale jak tak dalej pójdzie, obydwoje pójdziemy na dno i tyle z nas zostanie. –  Zrobię ci coś do jedzenia – zaproponowałam w końcu, bo trudno było mi ustać w miejscu. Chciałam pomóc, chciałam się o niego zatroszczyć. Przynajmniej tak.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]18.06.24 1:38
chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie

Twarz zdradzała się objawem niechlubnego zmęczenia, ze spojrzenia wyzierała jakaś swoista niewiadoma, a ona w dziwacznym uparciu drążyła dalej, dociekała głębiej; wprawdzie nie oszukiwał jej zupełnie, bo odwykowy skręt zwykł przypominać jakieś kurewskie choróbsko, ale nienormalne wrażenie wstydu z każdą sekundą atakowało go bardziej, nieznośnie osadziwszy się na tych wychudzonych barkach i pobladłej skórze, nieznośnie przejmując każdą komórkę statecznego ciała. Nie zdążył porządnie zamrugać powiekami, nie zdążył nawet przyjrzeć się jej dobrze, a już zasypywała go gradem pytań, już badała skrawki jego istnienia, od wystających żeber po rozrzewnione czoło; to ostatnie wydawało się nieoczekiwanie chłodne jak na deklarowaną grupę, ale to chyba jeszcze nie degradowało do reszty jego banalnego kłamstewka? Żuchwa mimowolnie napięła się w biernym oczekiwaniu na wyrok, wszakże ten zdawał się zbliżać doń od samego już progu, w którym to wymownie wyrażała kilka swoich niewybrednych uwag; nie była głupia, od początku dostrzegła jakąś nieprawidłowość, ale nic poza wewnętrzną, niewyrażoną w żaden sposób, trwogą nie było jej paskudnym objawem. Mogłaby przerzucić wszystkie tutejsze szuflady, mogłaby próbować dobrać się do każdego zakamarka niedużej klitki i znalazłaby swoiste nic, bo — jak to szczęście w nieszczęściu — w spontanicznym napływie nadziei zdążył pozbyć się wszelkich materialnych śladów osobistego zepsucia. Westchnienie ulgi spoczęło więc w eterze, gdy chwilowo postanowiła porzucić niewygodny przedmiot ichniejszej rozmówki, gdy zdecydowała się, tak po prostu, zaufać postulowanej konstatacji; ona, chyba tylko ona, potrafiła wpędzić go w podobne uczucie nieładu, w jakąś chujową emfazę beznadziei, choć najpewniej nie potrafił przyznać tego nawet przed samym sobą. Ten powyciągany sweter, ten dwudniowy zarost i potargane włosy, ten nieskładny i wyziębiony jesienną chandrą pokój — wszystko to było krępująco niegodziwe, niewystarczające. Nie tak przecież miał witać ją w tym wielkim świecie, nie tak miała zastawać go w wytęsknionych granicach brudnej stolicy; obrazoburczo obrzydzał wizje o utraconym domu, choć miało być przecież, kurwa, jeszcze gorzej.
Samo przejdzie — uznał z lekceważeniem, wzruszywszy apatycznie staturą, trochę też jakby w pragnieniu ucieczki od jej badawczego wzroku, któremu nic zupełnie nie zdawało się umykać. — Wydaje ci się, ciemno jest — dodał naprędce, od razu przetarłszy powieki palcami; i wtedy wymknął się w głąb mrocznego pokoju, jawnie skonsternowany, jawnie unikający omawianych tu kwestii. Intuicyjnie sięgnął do kieszeni spodni, jakby tam właśnie, zgodnie ze zwyczajem, skrywać się miało świadectwo jego grzechów, ale nie znalazł w niej nic, co miałaby zaraz wyszarpać i wyrzucić z pretensją, co miałoby go już dożywotnio skreślić. — Byłaś Gryfonką, czy jak? — podchwycił temat, po raz pierwszy baczniej rzucając okiem na jej twarz; zaraz spieszył z lakoniczną odpowiedzą, bo zdawała się nie dowierzać, że kiedyś nosił w sobie pokłady jakiejkolwiek ambicji, że kiedyś spryt zwiastować mógł sukces znaczniejszy od cwaniackiego kieszonkowstwa. — Naprawdę, naprawdę... Trudno uwierzyć, co? — rzucił obojętnie, w międzyczasie dopijając do końca ohydny, zielny napar na mdłości. Bo albo mu się zdawało, albo jej niespodziewana wizyta wzmogła tylko wszystkie z towarzyszących mu objawów, od bólu stawów po ścisk żołądka. Dreszcz przebiegł wzdłuż pleców, więc niezgrabnie okrył się kołdrą; w powietrzu wisiał zapach wilgoci, bo poszwa nie zdążyła jeszcze dostatecznie dobrze wyschnąć po ostatnim praniu, a z czarami szło mu ostatnio żałośnie kiepsko. Albo tym razem nawet nie próbował? Pamięć zawodziła go coraz częściej.
Właściwie to... Przeważnie wyglądasz ładnie — poprawił się zgoła, choć dalej wydawało mu się, że brzmi bardzo głupio i niewiarygodnie; mizerny to był komplement, ale on miał się jeszcze mizerniej, więc znowu nie odpuszczała, znowu czepiała się tej piekielnie niewygodnej sprawy. Nie chcąc patrzeć jej w oczy, nie chcąc wmawiać jej perfidnie kolejnego, zupełnie byle jakiego eufemizmu, przylgnął do jej ciała, na chwilę bodaj, w ciasnym objęciu, i wtedy dopiero wyszeptał kilka słów bladego wyjaśnienia. — Nic się nie dzieje, mówiłem ci przecież — powtarzał po raz kolejny, nim oderwał się od niej na nowo i posyłał, pokrzepiający nawet, niewyraźny uśmiech; prostolinijne dobrze, że jesteś niemalże wyrwało się z krtani, ale zamiast tego milczał wyczekująco, jakby oczekiwał usłyszeć, że ona wcale mu nie wierzy, że nie zadowala ją takie tłumaczenie.
Nie jestem głodny, chociaż... — tu przerwał na moment, w niemym zastanowieniu, bo apetyt nijak sugerował chęci na cokolwiek, ale cukier działał kojąco. Na każdy rodzaj uzależnienia. — Może zrobiłabyś coś słodkiego? — kontynuował nienachalnie, bo nie musiała robić nic a nic, tylko tu z nim być, tak po ludzku. Więc odrzucił z siebie ten ciepły garb, w ręce pochwycił leżący nieopodal koc i polazł za nią do tej pieprzonej kuchni, byleby tylko z nią porozmawiać, byleby tylko nie umierać w tym skurwysyństwie zupełnie samemu. — Ten mój pojebany sąsiad, męczył cię? — podpytał wkrótce, gdy tylko rozłożył się wygodnie na dwóch krzesłach, a w wysłużonej popielniczce odnalazł spalonego do połowy papierosa. Pokusa była silniejsza od rozsądku, więc rozżarzył go z powrotem, a na kolana przyjął małego, złodziejskiego kumpla. Na próżno szukał w nim zapachu kasy, ale nic nie stało na przeszkodzie, by udobruchać go paroma czułymi gestami. Zaraz i tak pewnie miał zbiec na zimną podłogę, bo ani on był interesujący, ani tutejsze, zakurzone zakamarki, do reszty ogołocone z minionego już dawno wrażenia dostatku.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]18.06.24 22:40
Spychał moje uwagi, odganiał podejrzenia, ale robił to na tyle marnie, że chyba tylko prawdziwy jełop dałby się na to nabrać. Bujać to my, nie nas. Mnie, naprawdę mnie zamierzał oszukiwać? Potrafiłam go prześwietlić, miałam oczy, które umiały patrzeć na tego swojego. Umiały znaleźć to, co nie chciało być znalezione. Nie bez przyczyny trzymałam sztamę z ekipą złotolubnych kretów. Ceniliśmy wzajemnie swoje umiejętności. W tym pokoju nie tylko Scaletta wchodził w buty łotra. Wiedział o tym wszystkim, nie sądziłam, by w ogóle łudził się, że zdoła mi opowiedzieć tanią bajeczkę, że się, kurwa, nabiorę na ten cyrk. Że przestanę widzieć to, co widzę. Do reszty zdurniał, no! Gotowałam się na ten widok, na to lekceważące zachowanie na wszystkie nagle odtwarzające się krok po kroku schematy. Schematy, które dobrze znałam z… pewnej starej, zamiecionej pod dywan historii. – Za to tobie się wydaje, że jestem jakaś durna – palnęłam z wyraźnym oburzeniem, bo już od progu sobie grabił – i to tak konkretnie. Szkoda, że widziałam już tylko jego umykające plecy. Powinnam obrócić się na pięcie i trzasnąć drzwiami. I tak, każdy pieprzony słoik z konfiturą zabrałabym ze sobą. Nie dostałby ani grama słodyczy. Tylko gorycz. Co on odpierdalał?
- Nie – burknęłam, bo zirytowanie wcale nie rozpłynęło się w powietrzu z chwilą. Towarzyszyło mi od wejścia, od pierwszego przeklętego wejrzenia – wprost w tragicznie czerwone oczy. Już ja mu dam. – Puchonką – dodałam już nieco mniej zgryźliwie, bo przecież pytał po to, by dowiedzieć się, kim byłam. Zupełnie zwyczajne pytanie pośród czarodziejów, miedzy kumplami, starymi druhami, banalne i pozbawione większego znaczenia. A jednak zagnieździło się między nami, maskując kwestie, których wcale nie chciał poruszać. – Jak tak na ciebie teraz patrzę, to tak. Trudno – przyznałam bez czarowania mu rzeczywistości. Przyjaźń tożsama powinna być ze szczerością, a więc dostał ją. Wyglądał jak wrak, a nie pierwszorzędny Ślizgon. Nie złapał dla siebie zbyt wiele szczęścia w życiu, a przecież dłonie miał podobno całkiem sprytne. Żeby jeszcze łeb za nimi nadążał. W głębi duszy wiedziałam, że był dość cwany, więc tym bardziej nie mogłam rozgryźć, co tu się właśnie odwalało.
Promień uśmiechu zaczarował moje wargi, łagodząc nieco opary potęgującej się tylko kąśliwości. Zwyczajnością tego stwierdzenia – i naprawdę nieistotne, że dość perfidnie sprowokowanego stwierdzenia – zdołał zachęcić mnie, bym zeszła z tonu i podarowała mu nieco więcej czułości. Nieco więcej łagodności, na którą skubaniec wcale nie zasługiwał. Na usta cisnęło się zuchwałe: podobam ci się? To pytanie jednak nie padnie, tego spojrzenia na mojej twarzy nie ujrzy, tej pozy nie uświadczy. Nie teraz, kiedy marniał tuż pod moim nosem, wciskając nos w płaski brzuch, tam też kryjąc wejrzenie, tam doświadczając mniej przyjemnego dotyku kości. Od karku do tylnej części głowy poprowadziłam własne palce, chętnie i miło zagnieżdżające się między kosmykami włosów Michaela. Niespiesznie głaskałam, milcząc chwilę, pozwalając mu, by wydusił raz jeszcze, jak zacięta grająca szafa, to jedno i to samo – że nic się nie dzieje. Niechaj trzyma, niech robi to, jak długo potrzebuje, niech miękczy dalej moją dusze, niech rozpuszcza najmniejszy iskrzący ślad gniewu. Nawet gdyby chciał teraz się odsunąć, wcale bym mu na to nie pozwoliła. Nie mogłam. – Poradzimy sobie z tym – oświadczyłam, próbując być silną, gdy on nie potrafił. Próbując być taką za niego. Dla niego. – Tylko przestań mnie oszukiwać – dodałam nieco ciszej, domyślając się, że na niewiele się to zda. Że wciąż byłam za daleko spraw, które go zepchnęły do tego rowu. Za daleka jemu. Wkurzająca myśl.
- Zrobię naleśniki. Lubisz jagody i maliny? – spytałam, gdy rozdzieleni jedną nogą już wleźliśmy do kuchni. On pozawijany w pościele jak jakiś portowy handlarzyk i ja ze słoikami i psem uczepionym nogi. Nochal ciekawsko szturmował nosem wszystkie nowe kąty, ostatecznie usadzając włochaty kuper wiernie, zaraz obok mnie, przy kuchennych szafkach. Obróciłam się w stronę rozwalonego na krzesłach złodziejaszka, a właściwie tych dwóch, idealnie przez tę chwilę dogranych. No kto by pomyślał? – Ładnymi oczami go nie skusisz – przypomniałam, choć potem pożałowałam tego stwierdzenia, bo nawet oczy miał kurewsko umęczone. Choć wcale nie takie paskudne, przynajmniej nie dla mnie. – Nie, tylko wyzywał po klatce, nic, czego bym wcześniej nie doświadczyła już ze sto razy jako mieszkanka portu – przyznałam, faktycznie niespecjalnie przejęta robiącym raban lokatorem. – Będziesz tak kurzył przy grypie, co? To ci raczej nie pomoże – pomądrowałam się trochę, stojąc tyłem i rządząc się w obcej kuchni. Plądrowałam wszystkie szafki w poszukiwaniu składników. Charakterystyczne pyknięcie uwolniło zakleszczone w szkle pokusy. Wszystkie przytargane specjalnie dla niego, prosto z własnych ogrodów. Dobrze, że nie ja to tam siałam, bo wtedy nic by nie wyrosło. Pociągnęłam owiniętą wokół nadgarstka granatową wstążkę i wkrótce później związałam za jej pomocą włosy. – No więc? Chcę usłyszeć o wszystkim. Nawet się nie łudź, że się stąd zawinę, póki nie przemielę twojego najmniejszego sekretu, Scaletta – zakomunikowałam dobitnie, mieszając składniki na naleśnikowe ciasto.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]26.06.24 21:26
Ciemność spowijająca ciasny pokoik mogła napawać odczuciem klaustrofobicznej udręki, swoistego centrum rupieci i rzeczy niepotrzebnych, choć poza zdechłym kwiatem w kącie, rozłożonym niechlujnie łóżkiem, niskim stolikiem i majaczącą gdzieś dalej komódką, nie było tu przecież niczego innego. Na tych swoich niewybrednie wysokich butach pewnie zdążyła już zaczepić przypadkiem o kant któregokolwiek z mebelków, najpewniej miała też od razu zaklinać podłym wytknięciem, że siedział tu jak w jakiejś norze, ale coś pokrzepiającego było w mroku, gdzie płomień świecy jeden czy drugiej migał nęcąco, acz niewystarczająco jasno. Wszakże w cieniu najprościej manewrowało się faktami; w cieniu ciało wychudzone wydawało się tylko smukłe, w cieniu gasnąca iskra w oku wydawała się tylko doraźnie zamglonym spojrzeniem; wreszcie, w cieniu chyba i kłamstwa brzmiały jakoś wiarygodniej, a miałki obrys uśmiechu wystarczał, by rozwiać parę gorzkich, a przy tym kurewsko niewiarygodnych, słów. A ona, ona instynktownie wyłapywała zeń wszystkie nuty fałszu, jakby zanadto przyzwyczajona już była do ich zwyczajowego tempa; banalne zapewnienie miało być zarazem stanowczym skwitowaniem utworu, a zamiast tego stało się wyłącznie preludium do komponowania kolejnych fragmentów brudnej, nagranej jakby na starą, mugolską taśmę, piosenki o przegrywaniu. Z nią, z samym sobą, z życiem? Tu i teraz tylko pojedyncze westchnienie mogło opuścić usta, nie drażniąc jej nadto wrażeniem nieprawdy; tu i teraz powinien był chyba przyznać się żałośnie do własnej słabości, jej stygmat wygodnie jeszcze zrzucając na echo nieustającej wojny i przygnębiających realiów przylepionej doń biedy. Choć przecież to nie tylko ten zafajdany świat naznaczał go tą nienormalną chorobą bezradności, tą niepojętą pychą, kłamstwem, nałogami, niewiarą, innymi świństwami dużymi i małymi; choć przecież na kanwach tego wszystkiego powstawało zarazem zaskakujące studium o człowieku do reszty już pozbawionym perspektyw, do reszty pozbawionym uczuciowości i do reszty też chyba zatrwożonym wyobrażeniem, że mogłoby być inaczej. Chciałby tego kiedykolwiek zasmakować, bodaj na krótki moment?
Przestańże już, bajdurzysz jakoś nie po swojemu — w końcu oburzył się i on, bo powoli stawała się nieznośnie poirytowana; wewnętrzny wstyd wreszcie przezwyciężyła wola aktorskiego popisu, skutecznie łagodzącego obyczaje i jeszcze skuteczniej przyćmiewającego wszelką jej intuicję. — Przyszłaś się tu na mnie wyżywać? Bardzo proszę, ulżyj sobie, już wszystko mi jedno – czy mi wierzysz, czy zamierzasz zostać czy sobie pójść, czy na mnie krzyczeć, czy po ludzku porozmawiać — dodał wkrótce, głosem absolutnie zobojętniałym i wyprutym z tego, co skrywał w sobie jeszcze niedawno; był w tym o tyle przekonujący, że silniejszy od poprzedniego tonu niepewności, jednocześnie boleśnie wyrażający bylejakość. Dokładnie tak, jak przemawiać winien umysł zmęczony bezsennością i rzekomą gorączką; dokładnie tak, by słusznie porzuciła go w tej samotni, jeśli zamierzała wciąż ględzić o jednym. Tak właśnie uczyni? On nie byłby tym zdziwiony, niczego sobie dotąd nigdy nie obiecali, a ona, zupełnie jak niegdyś, zadawała za dużo pytań i żądała zbyt konkretnych odpowiedzi; nie byłoby to, być może, takie jeszcze kłopotliwe, gdyby nie fakt, że teraz już nie potrafił oszukiwać jej prosto w twarz.
Zrobić ci coś do picia? — napomknął bez większej zwłoki, jakby chciał tym durnym zdaniem przekonać ją, by jednak z nim została, by nie gniewała się już dłużej, by nie dopatrywała się czegoś w niczym. — Puchonką? O rany — rzucił w charakterze zaczepki, nie szczędząc sobie przy tym wymownie zaskoczonej mimiki, ale nad wyraz dobrze wiedział, że ludzie się zmieniali, niekiedy przecież nie do poznania. Z nią musiało być tak samo. — To dość osobliwe. Chociaż? Od zawsze masz wielkie serce do tych portowych szumowin, jesteś pracowita, przeważnie też uczciwa... — zastanowił się głośno jeszcze przez moment, zanim kolejne zwątpienie przykryły czułość i rozgrzeszająca go poniekąd prośba; spojrzał na nią od przelotnie, od dołu, ze szczęką opartą wpierw na jej brzuchu, a potem oderwał się od niego i pewnie zauważył:
Nie oszukałem cię dziś ani razu, dasz wiarę?Po prostu nie mówiłem wszystkiego, ugrzęzło gdzieś, ostatecznie milczące, z tyłu gardła, ograniczając kolejne z myśli nachodzących umysł. Na pomysł naleśników z owocami skinął jedynie twierdząco głową, nawiedzany kilkoma uwagami, jedną najmocniej – że przy niej to wszystko stawało się jakoś bardziej akceptowalne, że przy niej mięśnie nie bolały tak mocno, a i nawet apetyt chwilowo zdawał się wrócić na dawne tory. — Jego może i nie... Ale ciebie? — tonem pół żartu i pół serio wyraził ni to zapytanie, ni konstatację – leciwy dość wyraz starań wygrywania odpowiednich melodii w takt, być może naciąganych,  pozorów. Wszystko, byleby tylko, bodaj na chwilę, przyćmić beznadziejność tego dnia i tożsamą chujowość ichniejszych humorów. — No właśnie, więc wracasz? Na stałe? — entuzjazm mu się udzielił, oczekujący uśmieszek wstąpił na twarz, a deszcz chwilowo przestał lać, jakby w tożsamym oczekiwaniu na jej wyrok. — Właściwie to nie, możesz go dopalić — przyznał jej rację i ze szczerą niechęcią odłożył fajkę na skraj szklanego naczynia, gdyby planowała się jednak uraczyć dogasającą końcówką.
Zawiodę cię. Sama musisz pofatygować się do portu i wypytać o to, co w trawie piszczy. Ostatnio nie wychodziłem za często z domu, więc nie sprzedam ci żadnych ciekawości. Może poza tą, że Jeff – ten rybak, pamiętasz go? – stracił też drugą jedynkę. Podobno po tym, jak żona złapała go z dziwką w Pasażerze — wciąż był prostolinijnie szczery, wciąż przedstawiał jej sprawy tak, jak się miały, ale w niemej niecierpliwości wyczekiwał chyba wyroku.
Satysfakcjonuje cię to?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]19.09.24 21:45
Postawa mam wywalone tego dnia wychodziła mu wręcz perfekcyjnie. Proszę bardzo, gadać jednak potrafił, ale wielka szkoda, że nie było w tym pieprzeniu niczego interesującego. Może za wyjątkiem wielkiego czerwonego alarmu, bukietu iskier pulsujących mu tuż nad łbem (tworu mojej niewybitej wyobraźni), kiedy tak opowiadał o swojej gorzkiej obojętności na mnie i na świat. Dobry wstęp, bez wątpienia. Nie tylko nie potrafił opowiadać o tym, co czuł, ale i kompletnie tego nie chciał. Kurwa, przyjaciel. Bez życia i bez nadziei, ale za to z przeklętym problemem, który najwyraźniej ja potrafiłam nazwać lepiej od niego. Zaś on doskonale wiedział, że nie zamierzałam dać mu spokoju i nie zamierzałam odchodzić, dopóki nie zrobię z tym porządku.
Przez chwilę tak stałam ze złożonymi na ramionach rękami, z palcem wskazującym irytująco postukującym o kości łokcia i z wysoko wzniesionymi brwiami – dumna, nieufna, ale uparta. Tego mógł się spodziewać i to otrzyma. Potem nastał jednak moment, gdy postanowiłam odpuścić, choć tysiąc słów rwało się, by go osaczyć, by bardziej wzmocnić to natarcie i w końcu wycisnąć prawdę. Jeszcze nie byłam rozczarowana. Spodziewałam się, że zmusi mnie do większego wysiłku, że wymagał, by nad nim popracować. Gnojek. Czy chorym należała się jakaś taryfa ulgowa? Czy w ogóle miałam ochotę odpuścić? Za wcześnie, by znaleźć odpowiedzi.
- Sama sobie zrobię. Muszę się rozeznać. Będę tu siedzieć tak długo, ile trzeba, ile zechcę – zakomunikowałam, odrzucając jednoznacznie jakąkolwiek zasugerowaną przez niego możliwość… odejścia. Nie. Po prostu, kurwa, nie. – Aha, zdecydowanie mam – wielkie serce, podkreśliłam wyraźnie część tej słodkiej laurki. Szczególnie do ciebie, cichy szept zafalował gdzieś przy uchu. Niepożądany jak natrętna portowa mucha, która za nic nie chce odpuścić. Wcale nie była to nowa myśl. – Och, przeważnie? Skarbie, myślałam, że masz o mnie lepsze zdanie… - zamruczałam krótko i jakże zaczepnie, później brodząc palcami w marnej czuprynie.
- Powinnam więc pytać dalej? Będziesz mówił prawdę? A może dalej nie odezwiesz się już wcale, co? – wytknęłam mu, kiedy próbował bronić się dobrotliwą, szczerą postawą. Nie zamierzałam być uszczypliwa, nie zamierzałam go dobitnie zmuszać. Może to była tylko kolejna subtelniejsza prowokacja – coś, co aż za dobrze znał. - No pewnie, że tak – wypadło nagle z moich ust, również niespecjalnie żartobliwe, nie do końca poważne, lecz wciąż… nasączone dozą dziwacznej tęsknoty. Tęsknoty rysującej się dotykiem moich palców na jego twarzy, dość blisko tych ładnych oczu, tych ust, z których – jak dotąd – nie padło nic wartościowego. Poza tym ostatnim, całkiem obiecującym pytaniem. – Musisz tylko spróbować… - zasugerowałam, pieczętując słowa przymrużeniem oka. Ja jednak naprawdę chciałam to zobaczyć.
Potem w kuchni zaciskałam w złości usta, tłumiąc potrzebę zadrwienia. Wiec moja kolej na wyznanie, podczas gdy on wciąż nie dostarczył mi satysfakcjonującej informacji. Prawdziwej informacji. – Być może - odpłaciłam się więc, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Powinien już wiedzieć, ale cóż, faceci znani byli z wolnego kojarzenia. Z uwagą obserwowałam wzrost entuzjazmu. Poczuł się lepiej. – Muszę najpierw sprawdzić, czy mam powód, by zostać tak naprawdę. No wiesz, stare śmieci czasem cuchną aż do porzygu. – To był test, mało subtelny, ale z jego tokiem rozumowania, szczególnie dzisiaj, zapewne trudny do wyłapania. Spodziewałam się bełkotu o Parszywym i piratach, którzy pod moją nieobecność głęboko rozpaczali. Trzy, dwa, jeden… Potrząsnęłam głową, mając w nosie piekielnego papierosa. Dobrze, że chociaż skurczybyk go odłożył. – Podoba mi się, gdy mnie słuchasz – wyraziłam z uśmiechem gdzieś między naleśnikową babraniną.
Oczywiście, szukałam plotek u niewłaściwego źródła. Nie spodziewałam się, że zaleje mnie portowymi rewelacjami, że w ogóle był więcej niż wcale zainteresowany tutejszymi sprawami. Szkoda, dobry złodziej to taki, który ma uszy i oczy z tyłu głowy. Powinien wiedzieć więcej. Odpuściłam kuszący przytyk. Zamiast tego westchnęłam ciszej i obróciłam ciało w jego stronę. – Mówiłam mu, że w końcu babsko go dorwie i przywali soczyście kociołkiem w pysk. Dureń. Migdali się z dziwką w Parszywym, a potem dziwi się, że każdy w dokach zna jego brzydki sekret – skomentowałam nieco wzburzona, a potem podstawiłam mu pod nos talerz z naleśnikami. Leśne owoce wypadały z kremowego rulonu, nęcąc spragnione usta. Paznokieć zastukał lekko w porcelanę, a ja pochyliłam się w jego stronę, łamiąc bezczelnie granicę. – Ty byś tak nie zrobił. Nie obłapiałbyś kobiety przy nich wszystkich. Nie chciałbyś opowiadać o tym całemu światu… - rozprawiałam w półszepcie, udając wybitnie zamyśloną. – Smacznego.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]26.09.24 0:54
Paskudny powidok przeszłości — tego żałosnego wrażenia, że jej błędy nawiedzały go za dnia i w nocy, o każdej możliwej porze — zdawał się jedną z kilku dręczących chorób ludzkości. Jego też dopadła, nikczemnie osiadając na płucach i przed oczyma, jak mugolski nowotwór czy zaćma, może nawet jedno i drugie. Tak też mgła zachodziła spojrzenie, a oddech wzbierał się gdzieś w połowie; a wtedy, wtedy chciałoby się tylko, tak po prostu, połknąć coś na zapomnienie, jakieś swoiste antidotum na bezwstydne pozbycie się wspomnień, których on sam bynajmniej nie wzywał.
Tuż za nim, szaroburym obrazkiem tego, co zdążyło już dawno minąć, kryła się następna dolegliwość. Zabójcza — momentami dlań nawet samobójcza — świadomość. Niektórzy nazywali ją inteligencją, inni — wyjątkową wrażliwością; sedno być może tkwiło w sile uważnej obserwacji otoczenia, może zaś w niechlubnej elastyczności handlowania samym sobą. Duchem, ciałem, osobowością, wartościami. W imię czego, tak właściwie? W zamian za ten podrobiony wisiorek, kilka fajek, paczkę zwietrzałych krakersów? Kurewsko wysoka cena jak za parę bezużytecznych badziewi, a on dalej, w szaleńczym napędzie zamkniętego koła, tkwił w tej udręce zrozumienia, że życie ograbiało go ze wszystkiego. Z biedaka stawał się nędzarzem, choć ostatnie zapasy gotówki z bankowej skrytki wcale tego nie sugerowały.
Tuż za tamtymi, gdzieś w cieniu, spoczywał fatalizm samotności. Paskudna masowość, istnienie z dala od ja, zarazem też z dala od my, bo to drugie było zaledwie ciałem zbiorowym, człowiekiem bez przymiotników, zaledwie objawem funkcjonowania gatunku, w którym wszystkich dzieliło się na schematyczne fiszki, według jakichś odruchów i jakichś cech, tylko do wykrywania praw, które jeszcze niegdyś samemu się ustalało. Ale najgorsze, to nie czuć na sobie niczyjego wzroku, nie odnotowywać zapachu innego od własnego, nie współdzielić z nikim choćby powietrza, co dopiero kołdry czy filiżanki do kawy. A on, chyba jak każdy, nie chciał już być zaledwie tym anonimowym pyłkiem, ulepioną z bylejakości staturą w tłumie; chyba jak każdy miał prawo i jakąś naturalną dla ludzi wielkość, by wreszcie być widzianym. Ale jakby naprzeciw temu, że potrafił jeszcze krzyczeć i tupać nogami, pozostawał apatycznie niemy.
Rzekoma grypa zdawała się przy tym żałośnie blednąć, bo gorączka i mdłości w końcu miały minąć. Co z resztą?
Jutro mam sprawy do załatwienia... — rzucił cicho, od niechcenia, w niedyskretnym komunikacie, że nie mogła tu zostać. Nie mogła, bo nabierze podejrzeń; nie mogła, bo będzie gorzej, a on być może dłużej nie wytrzyma, więc wyrwie się z tej nory i żenująco sobie ulży, choć obiecał, że więcej tego nie zrobi. Nie znał szczegółów tego scenariusza, wiedział jedynie, że jej nie może tu być. Ani jutro, ani pojutrze, ani dnia następnego, ani kolejnego. — Zresztą, nie chciałbym cię zarazić... — dodał naprędce, dla złagodzenia wymowy poprzedniej uwagi, ale pomimo tego tamta dalej wypadała dość szorstko. — Nie bocz się, każdy ma coś za uszami, no nie? — zauważył wkrótce, zezwalając jej na figlarność, na chwilę nawet uśmiechając się cwaniacko, niemalże tak samo, jak zwykł robić to kiedyś. Przed wojną i przed całym tym syfem.
A może, dla odmiany, ty mi coś wreszcie opowiesz? — skontrował zapytaniem, z wyczekującą niuansów twarzą, z wyraźniejszym przez moment spojrzeniem. — Nie przyjmę pieprzenia typu stara bieda, żądam konkretów — dopowiedział od razu, akcent rozmowy bezwstydnie przenosząc na enigmatyczną sylwetkę nieodgadnionej Philippy Moss, która jeszcze miesiąc temu dogasała w kryzysie pośrodku niczego. Tutaj, w Londynie, zbudziła się na nowo? Albo przeciwnie, na powrót założyła uspokajająca podejrzliwość maskę, jak gdyby nigdy nic paradując teraz w uszytym skrupulatnie kostiumie pozorów? — I jak? Usatysfakcjonowana? Rozczarowana? — dopytał, z wolna wypuściwszy dym spomiędzy warg, zanim jeszcze pozbył się peta w usmolonej popielniczce. — Zresztą, nieważne. Wracaj i tyle — zadecydował za nią, nim w ogóle zdążyłaby się odezwać. Czarny kot czujnie zajrzał pyszczkiem przez drzwi do kuchni, najpewniej zanęcony niecodziennymi zapachami, ale szybko zrezygnował z obecności, wracając do czeluści salonowych ciemności, gdzie czekało ciepłe, acz nieco zniszczone, legowisko.
Nie przyzwyczajaj się — rzucił na tę jej niewybredną uwagę o uległości, marszcząc brwi w pozorowanym nieco niezadowoleniu, by już zaraz podzielić się niewiele znaczącą plotką z portowych zakamarków. Historii niewiernych piratów, wybitych jedynek i tęskniących za nią stałych bywalców tawerny było najpewniej na pęczki, ale ostatnimi czasy nie zajmowały go podobne głupotki. W istocie prawie że nie wychodził z domu, bodaj tylko po to, by ogarnąć coś do żarcia dla tego nieszczęsnego futrzaka, albo załatwić coś dla siebie na tę skurwysyńską bezsilność.
Podobno po porcie do teraz latają brudne gacie, bo stara Marge teatralnie wywaliła wszystkie jego rzeczy przez okno — napomknął jeszcze, wybitnie urzeczony zawartością podstawionego pod nos talerza. Chwilowo nawet wrócił mu apetyt. — A jednak to Jeff, nie ja, ma żonę, która gotuje mu obiadki i pierze skarpetki. Może powinienem coś zmienić? — dołączył do niej w tym zamyślonym rozprawianiu, sięgnąwszy pod stół po lichy, drewniany, kołyszący się zgoła taboret. — Nie spadnij tylko, wciąż go nie naprawiłem — zapowiedział zawczasu, nim widelec przepołowił wciąż ciepłe naleśniki. — Zjedz ze mną — poprosił albo postanowił, mogła dwojako odebrać ten stanowczy ton; pierwszy kęs i wraz z nim ciche westchnienie:
Och, sei fantastico*. Od dawna nie jadłem niczego normalnego.

* jesteś zajebista : )
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]13.10.24 21:15
- Sprawy, hm? – wyrzuciłam na prędce, reagując zbyt szybko i zdecydowanie niedyskretnie. Powinien mieć swoje sprawy, on miał swoje sprawy i nie powinnam wciskać nosa w mozoły złodziejskiego życia, ale resztki ogłady dawno temu zdominowane zostały przez nadzwyczaj ekspresyjną ciekawość. Ja po prostu musiałam wiedzieć. Musiałam go sprawdzić albo po prostu czuć, że gdy zniknie, będę wiedziała, gdzie powinnam go szukać. Pierdolona wojna to całe ulice pozaklejanych płaczliwych plakatów: dzieci, psy i terroryści. Pokrętnie czułam – a była to dość upiorne spostrzeżenie –  że jego mało kto mógł szukać, że on pozatrzaskiwać mógł za sobą zbyt wiele bram. Czy kiedykolwiek widziałam go… z kimś? Czy znałam jego przyjaciół, czy opowiadał mi o swojej rodzinie? – Nie powinieneś nigdzie łazić. Sprawy mogą poczekać. Albo powiedz mi, załatwię to. Kogo mam okraść, kogo śledzić? – Ciągnęłam podstępną gadkę, wierząc, że zetrę ten cień tajemnicy i rozpoznam, z czym tak naprawdę miałam do czynienia. Podejrzenie mieszało się z pokrętną, natarczywą troską. Trudno mi było przestać, trudno mi było się zatrzymać. Nie byłby to pierwszy raz. Westchnęłam, w końcu jednak łagodniejąc i nieco opadając na ziemię. Przecież ja też nie mówiłam mu wszystkiego, ale mimo to… - Wolałabym, gdybyś najbliższe dni spędził na sumiennym wygrzewaniu tyłka w łóżku. Musisz wrócić do sił – przemówiłam z nieco mniejszą natarczywością, we własnym głosie odnajdując dozę naprawdę ciężko przywołanej łagodności. Stałam ledwo u progu, a już wychodziłam z siebie przez tego gamonia. Przyjazne tony rozbrajały mnie jednak raz za razem – chciałam zobaczyć na jego twarzy pogodność.
Sprowokował tak bardzo typowe przewrócenie oczami, sprowokował gest luźno opadających rąk i wreszcie spojrzenie mknące gdzieś w bok. Wcale nie chciałam o tym gadać, bo i nie było o czym. – Spowiadałam ci się całkiem niedawno. Nie pamiętasz? Od tamtej pory nic się nie zmieniło… - podkreśliłam, koncentrując ponownie spojrzenie na Michaelu. Pamiętne rozmowy w łóżku i nieopodal niego nazwałabym dość głębokimi i poniekąd żałosnymi. Tak dobrze żałosnymi – o ile mogłam tak o tym myśleć. Obnażyłam się przed nim dobitnie i musiałam przyznać, że to nie był ten rodzaj obnażenia, którego mogłabym się po sobie spodziewać. – Po prostu jestem tu teraz i czuję się z tym cholernie dobrze. Że wróciłam – skończyłam, wcale nie zakładając, że ta gadka go jakkolwiek zdoła usatysfakcjonować. – Mam tutaj kupę roboty, jestem pewna. – Połatanie dziur wywołanych miesiącami nieobecności mogło mnie zająć przez pierwsze dni, ale ostatecznie… wcale nie czułam się obca czy nowa. Po prostu znów kręciłam się po Londynie, a ten, choć bezsprzecznie zbombardowany, niewiele się zmienił.
- Och, mogłabym… - pociągnęłam zaczepnie i puściłam mu oko. Musiałam przygryźć wargę, by nie wspomnieć, że nie tylko mogłabym, ale i do tego właśnie mnie przyzwyczaił… choć było to raczej złudne wrażenia. Prędzej moje życzenie niż faktyczne stan rzeczy. Doskonale przecież potrafiłam dyrygować i pierwsza występować z szeregu za każdym razem, gdy świat wpychał nas w tą samą scenerię, ale on i tak lubił stawiać mi opór. Tylko pozornie poruszałam tym portowym złodziejaszkiem, tylko pozornie mnie słuchał. Może jednak w tym stanie będzie nieco skory do współpracy.  
- Zrobiłabym dokładnie tak samo – wyrecytowałam z uczuciem, machając mu przy tym łyżką prawie przed nosem. Bezsprzecznie byłam przejęta i podobało mi się postępowanie kobiety. – Wywaliłabym chłopa na zbity pysk i, przysięgam, oberwałby bombardą więcej niż raz – zagrzmiałam, patrząc gdzieś po ścianach kuchni. Dopiero potem ulokowałam oko na nim. Co powiedział? Że potrzebował żony? Parsknęłam. – Naprawdę potrzebujesz? Do prania gaci i smażenia kotletów, tak? – kontynuowałam głośno. Miałam ochotę dodać, że takiej to za żadne skarby świata nie znajdzie, ale wiedziałam, że to nieprawda.- No to szukaj. Może nie dzisiaj, ale zazwyczaj wyglądasz nawet znośnie, masz mieszkanie, jesteś młody, zdrowy i pewnego dnia doczekałbyś się nawet i dzieciaka. Albo może lepiej wdowę? W całej Anglii jest ich teraz pewnie mnóstwo… - dywagowałam, jednocześnie reagując na jego instrukcje i siadając na stołku. Przemowy jednak nie przerywałam. – Najlepiej taką bogatą, z podrośniętymi bachorami, wiesz, dasz jej trochę czułości, trochę młotka i już byłaby twoja. Bez większego wysiłku – poradziłam mu po przyjacielsku, ewidentnie wkręcając się w nowy wątek. Może jedynie wraz z którymś kęsem zachwycającego naleśnika przełykając to gorzkie uczucie… że wcale nie chciałam, żeby znalazł sobie taką. Ani młodą ani starą. Po prostu żadną. Piekielnie egoistyczne uczucie.
– Mów mi więcej po włosku, skarbie… - zamruczałam z uśmiechem i teatralnie rozmarzona oparłam brodę o dłoń. – Najlepiej same komplementy... – dodałam, pochylając się ku niemu tuż nad tym starym stołem. Nie zastanawiałam się nad tym, że wkładam końcówki włosów wprost do jego talerza. Spodobała mi się wizja słodkich słówek szeptanych po włosku.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach