Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]30.06.19 18:54
First topic message reminder :

Salon

Salon, nieoddzielony w żaden sposób od kuchni (o ile zmianę materiału podłogowego nie uznajemy za barierę), kolorystycznie zdaje się z nią zlewać - dominacja ciepłych barw, podsycanych przez światła żarówek, wydobywających się spod kremowych abażurów lamp, sprawia że pomieszczenie staje się przytulne. Tutaj, w przeciwieństwie do kuchni, można znaleźć naturalne, acz mugolskie, ozdobne rośliny doniczkowe, niewymagające od Michaela przesadnej opieki. Za dnia, Mike używa kanapy do celów głównie czytelniczych (choć czasem zdarza mu się na niej zdrzemnąć); wieczorem zaś ją rozkłada, by nadać jej wymiary dwuosobowego łóżka. Co prawda materac nie należy do tych z kategorii miękkich, jednak Scaletta nie ma z tym większego problemu - wszystko jest dla niego kwestią przyzwyczajenia. Drewnianą podłogę częściowo przykrywa tani dywan z bazaru; na stole zawsze można znaleźć najświeższe wydanie Proroka i popielniczkę. W kącie natomiast stoi niewielka szafa z drewnianej sklejki, gdzie mężczyzna trzyma wszystkie swoje ubrania, a pomiędzy nimi - niewielką sumę zaoszczędzonych przez niego galeonów. W salonie okno znajduje się na wschodniej części budynku, więc promieni słonecznych można tam znaleźć więcej; pomimo tego, pokój jest dużo zimniejszym od kuchni. Część ciepła płynącego z pieca ociepla salon, jednak nieszczelne okno i średnio zaizolowane mury kamienicy wpływają na duże amplitudy temperatur, w zależności od pory roku.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Re: Salon [odnośnik]15.03.23 15:26
Etymologia świętej księgi i równie świętych szczątków pozostawała dla Fancourt tajemnicą, jakiej zamierzała się lepiej przyjrzeć. Scaletta rzucił w nią wprawdzie garścią podstaw, lecz bez dogłębnego zanurzenia się w niuansach wierzeń nie sposób sięgnąć dna, dokąd zazwyczaj należało dotrzeć i zeskrobać z podstawy nietknięte przez innych szczegóły. Nawet nie przeszło jej przez myśl, że ktokolwiek mógłby wyrazić sprzeciw wobec badań prowadzonych w kierunku pozostałości po mugolach. Nieostrożnym i nierozważnym byłoby o tym wspomnieć komukolwiek, czyich poglądów nie byli pewni.
- Wobec tego należy z uwagą przejrzeć twoje notatki i szukać wskazówek, czegoś, co mogło nam umknąć. Bywa przecież tak, że to, co wydaje nam się najmniej interesujące czy nic nie wnoszące do rozpatrywanej sprawy, zawiera w sobie klucz, bez którego nie sposób pójść dalej. - Podobnych przypadków miała już tak wiele, że nie zdołałaby ich wszystkich zliczyć. Ileż projektów zostało pogrzebanych przez zwykłe niedbalstwo? Ile tajemnic pozostało wciąż nieodkrytych, ile czarodziejów pogrzebanych pod gruzami sypiących się budowli, gdy nieopatrznie uruchomiono niebezpieczną pułapkę? A wszystko to przez drobny szczegół. - Nie można tego wykluczyć. Historia pokazuje, że ludzie bywają kreatywni, kiedy chodzi o ochronę czegoś, na czym im naprawdę zależy - odparła ze wzruszeniem ramion, po czym wskazała brodą na stolik, na którym rozłożone były zebrane przez Scalettę informacje. - Zakładałabym, że cenne tajemnice schowasz w bezpieczniejszym miejscu, a jednak zdecydowałeś się na takie, będące na widoku. Oczywistości bywają nieoczywiste.
Dopiła wręczoną w gościnie herbatę, jeszcze raz obrzucając wzrokiem wszystkie notatki. Michael rzeczywiście wykonał kawał dobrej roboty, nawet jeśli miało się okazać, że wszystkie dokumenty zwyczajnie ukradł innemu badaczowi. Musiał orientować się w temacie, wiedzieć co może się okazać przydatne, nawet jeśli jego wiedza ograniczała się wyłącznie do podstaw. Biła od niego pewność, biła wiara, jaką pokładał w przedstawionym projekcie, mimo iż chciał ją skrzętnie ukryć, nie przyznając się do prawdziwego zaangażowania.
- W porządku - mruknęła Claire w ramach podsumowania, kiedy doszła do wniosku, że nic więcej nie wyciągnie zarówno z przedstawionych tekstów, jak i rozmowy z czarodziejem. Czekał na jej ekspertyzę, na poszukiwania, których sam wykonać nie mógł. Fancourt była mu niezbędna, co połechtało jej ego, pozwalając poczuć się ważną, wręcz niezbędną; jednocześnie też odpowiedzialną za powodzenie. - Wrócę do ciebie za tydzień lub dwa, w zależności jak długo zajmie mi przekopywanie ksiąg. Albo jak długo rozszyfrowywać będę twoje koślawe pismo - dodała z ironicznym uśmiechem, bo choć zapisane na pergaminach litery dalekie były od opisywanych w dziecięcych podręcznikach, tak przy odrobinie wysiłku można było się w nich rozczytać. - Wiesz co masz zrobić. - Nawet nie chciała słyszeć o tym, że może nie rozumieć swoich zadań.
Przygotowanie do wyprawy budziło ekscytację, której Fancourt uwielbiała oddawać się bez reszty. Nawet jeśli posiadane obecnie informacje były oszczędne i nieszczególnie napawające optymizmem, pozwalały łamaczce klątw na zagłębienie się w poszukiwania, jakim od dawna nie miała okazji dać się ponieść. To dlatego poczuła nagły napływ sił, jaki napędzał do działania; zamierzałą ją wykorzystać.
Podniosła się z miejsca, zgarniając po drodze wszystkie swoją torbę oraz cienki płaszcz, jak i kilka stron notatek Scaletty, po te ostatnie sięgając nawet w przypadku potencjalnego sprzeciwu.
- Nie bój się, oddam. - Wzniosła jeszcze oczy ku niebu, by zaraz wrócić spojrzeniem do przystojnej twarzy młodego czarodzieja. Oczywiście, że nie miał na to gwarancji, lecz czy nie chodziło o wzajemne zaufanie? Bez niego nie ruszą z miejsca, a o odkryciach i wielkich skarbach będą mogli sobie wyłącznie pomarzyć. Wychodząc rzuciła jeszcze przelotnym spojrzeniem po niewielkim, skromnie utrzymanym mieszkaniu. Gdyby sama miała zajmować podobne, chyba nie byłoby gorszej klątwy. Michaelowi z całą pewnością przydałyby się te pieniądze. Bez dodatkowych słów pożegnania skierowała się do wyjścia. Pomimo znużenia oraz zmęczenia całym dniem w pracy, miała już pewność, że tej nocy nie zmruży oka.

| zt dla Claire
Claire Fancourt
Claire Fancourt
Zawód : klątwołamaczka w banku Gringotta
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if it scares you it might be
a good thing to try
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10616-claire-fancourt https://www.morsmordre.net/t10763-atena#326881 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f404-gloucestershire-cranham-the-mulberry-house https://www.morsmordre.net/t10762-skrytka-bankowa-nr-2336#326880 https://www.morsmordre.net/t10765-claire-fancourt#326891
Re: Salon [odnośnik]22.04.23 20:23
O mugolskiej historii nie wiedział tak wiele, równie zresztą niedużo nasłuchał się o ichniejszej religii i całym, obcym czarodziejom, świecie. Mimo wszystko zdawał się go całkiem nieźle rozumieć - za dzieciaka wnikał w otchłanie opowieści, w których rozwiązaniem nie było wcale machnięcie różdżką; równie dobrze potrafił prozaicznie, z typowym sobie pragmatyzmem, wyjaśnić sprawy nienaznaczone magią. Ta jedna, owiana woalem narastających niepewności, nosiła w swojej naturze zbyt wiele tajemnic, by można było tak po prostu, bez namysłu, zagłębić się w jej istnienie. Był tego świadom i chyba dlatego poprosił ją o pomoc; być może za poważnie też traktował ten temat, bawiąc się w nienazwanego poszukiwacza skarbów. W całym tym chaosie chodziło jednak przede wszystkim o pieniądze - niedookreślone bliżej bogactwo, z którym zrobiłby wszystko. Wyjechał z tego śmierdzącego wojną kraju, odciął się od wszystkich otaczających go wariatów, ciężarów przeszłości, brzemion popełnianych grzechów, wreszcie - coś by ze sobą zrobił. Od zawsze zdawało mu się, że wolność rządzi jego rzeczywistością; ostatnio czuł się jednak jej niewolnikiem. Ten wyjazd, domniemany artefakt, wyczekiwana, materialistyczna beztroska jawiły się mrzonką jakiegoś dziwnego ideału, którego szczerze pragnął. Czuł jego obecność na opuszkach palców, dotąd jednak powierzchownie i naiwnie, krótko, doraźnie. Potrzebował czegoś innego. Na tyle mocno, że w oczach tliły się dawno już wygasłe iskierki; na tyle mocno, że na twarzy raz po raz zastygał uśmieszek entuzjazmu, inny od cwaniackiego grymasu czy pijackiego rozweselenia. Musiała to dostrzec, albo sama wpadła już w ten pomysł po uszy, bo w głosie pojawiło się drżenie ekscytacji. Czyli uwierzyła. W niego, jego przypuszczenia, całą tę sprawę. Zgoła podbudowało to ego, poniekąd też napędziło myśli na tor sennych marzeń. Tych prostych, w których mieszkał na włoskiej wyspie, uprawiał hektary mandarynek, a w niedużym domku, nad brzegiem wody, czekała na niego kobieta. Ta jedyna, co to stracił dla niej głowę bez reszty, podporządkował się, porzucił żywot samotnika i rozbestwionego buntownika. Mugolska księga była drogą dla tych wizji. Tak mu się przynajmniej zdawało.
Słusznie zauważyła, że nie zagląda się do miejsc najbardziej oczywistych. Złodziejski staż i doświadczenie potwierdzały to aż zanadto. Cudze mieszkania skrywały błyskotki na samym wierzchu; mniej wartościowe fanty poupychane były w wymyślne kąty, do których nikt normalny nigdy by nie zajrzał. Jego triumfem było sprawne przetrzepanie wszystkich kryjówek - na tyle dokładnie, żeby w kilka minut dorobić się na czyjejś nieuwadze. Czasem chodziło o trochę zaplutych knutów, czasem o prostą biżuterię, niekiedy podbierał tylko suchary, chociaż i te ostatnie ratowały niekiedy życie. Wolał jednak nie zdradzać się głośno z przemyśleniami; przyjęło się już, że był niepoprawnym hazardzistą, ale nic chyba nie wiedziała o jego karierze kieszonkowca? Lepiej żeby tak pozostało. Z niemym zadowoleniem wysłuchał jej monologu, na wszystko przytaknął zaraz krótkim skinieniem głowy i porozumiewawczym spojrzeniem. Niedługo później odprowadzał ją do wyjścia, razem z dobytkiem własnych odkryć ostatnich miesięcy i wiszącą w powietrzu sugestią.
Zaufał, bo inaczej się nie dało. Dalej wierzył, bo tak chyba trzeba było.

ztx2
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]31.08.23 17:21
| 11 sierpnia

Ostatnimi dniami niewielka klitka, położona w samym sercu patologicznej dzielnicy i wyjątkowo starej kamienicy, dzierżyła w swoich murach niespodziewanego gościa. Dodatkowa dusza potrzebowała opieki, więc wspaniałomyślnie przyjął ją pod skromny dach osobistej kawalerki, nienaznaczonej aktywną obecnością żadnej kobiety. Powietrze przesiąkło już doszczętnie samczymi świadectwami istnienia jego i tego czarnego sierściucha, którego w zeszłe wakacje przygarnął litościwie w pozornie nieczułe ramiona. Teraz towarzyszyła mu w egzystencji rudowłosa znajoma, o zbyt nieczystej krwi, by pałętać się bez namysłu po stolicy; o zbyt zniszczonej doświadczonymi traumami psychice, by zostawić ją samą sobie, bez słowa i czynu wsparcia. W czasie długich, upalnych dni, przesiadywała tu niekiedy, główkując nad zbliżającą się przyszłością i własnym losem; w czasie krótszych, chłodniejszych nocy spała niespokojnie, niesiona koszmarami przeszłości i wizjami o przykrej przyszłości. Nie mógł zrobić więcej, miękkie serce niezdolne było wszakże do cudów, więc szlachetnie oddawał jej na wyłączność twardy materac łóżka i resztki uchowanej żywności. Tego wieczora wyszła gdzieś jednak, chyba w imieniu jakiejś większej sprawy, więc na powrót tkwił w czterech ścianach zupełnie sam. Całkiem jak dawniej, w głuchej i pustej przestrzeni, gdzie ciszę zaburza wyłącznie monotonny syk kota i leciwe radyjko stojące na kuchennym parapecie. Jak dobrze, że mądrze zadbał o swoje losy i chaotycznie wpadł kilka dni temu w festiwalowy tłum, bezwstydnie wyciągając z obcych kieszeni drobniaki wyliczone na słodkie przekąski. Jak dobrze, że Gwen z wolna układała sobie plan na życie i szumnie oznajmiała mu, że nie zamierza dłużej trudzić swoją sytuacją jego egoistycznych barków. Kolejna gęba do wykarmienia była nad wyraz zbędnym mu problemem, tak samo jak jej zgoła wścibska natura. Kropla drążyła skałę i z dnia na dzień światło dziennie ujrzeć mógł jego niechlubny sekret; nie potrzebował kolejnego świadka własnych grzechów. O jego zajęciu wiedziało już za dużo osób, całkiem bezzasadnym byłoby powiększanie tego grona. Ale ona chyba ciekawsko zaglądała mu czasem do szuflad; leżący na dnie komódki świerszczyk nie powodował wstydu, ale wałęsające się gdzieniegdzie fanty mogły być zastanawiające. Trzy zegarki zaplątane gdzieś między spodniami i koszulami; losowa, damska biżuteria, niekiedy zniszczona, albo przeciwnie, niepokojąco luksusowa; wreszcie ― niewypalony dotychczas lolek z tanim, odurzającym mózg ścierwem, albo inne, euforycznie pociągające specyfiki. Rum w byle spelunie kosztował teraz tyle, że za wieczór pijackiej przyjemności musiałby wynieść pewnie pół mieszkania. Ale inne świństwa nie były aż tak drogie, a i podobno wrażenia były po nich lepsze. Dłuższe w swym działaniu, intensywniejsze w swej formule. Jednego szajsu nawciągał się już ostatnio, podczas wypadu na drugi koniec kraju; prędko dopadł go depresyjny zjazd, wołający znaczniejszym jeszcze cierpieniem, ale pierwotna ekstaza była bajeczna. Dłużąca, żarliwa, odpędzająca umysł od wszelkich frasunków. Jakiś czas temu załatwił sobie inne antidotum na smutki. I miał ochotę go dziś zasmakować. Samotnie, bo przecież nie przy nad wyraz porządnej koleżance, która stacjonowała tu od paru dni. Za oknem majaczył już bardzo późny wieczór i delikatna mżawka, z kuchni dobiegała cicha, rozrywkowa muzyczka; na kolanach siedział kot, a ręce obracały z zainteresowaniem flaszkę eliksiru. To ustrojstwo przynosiło ponoć miłe halucynacje, rzekomo też spełniało życzenia. Już miał wychylić dawkę, już miał dać jaźni odpocząć, gdy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
A za progiem stała ona.


Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 31.08.23 20:08, w całości zmieniany 3 razy
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]31.08.23 18:49
Ciemność spowijała miasto, a mżawka kapała z nieba, malując na chodnikach kręte szlaki, które czarownica przecinała żwawym krokiem. Jej oczy były otwarte, choć widziała jedynie zamglone obrazy: bezsenność od nieco ponad miesiąca działała na nią jak trucizna, podkradając jej siły i spychając do niewytłumaczalnych decyzji. Tak jak dzisiaj. Dzisiaj, kiedy z trudem składając kroki dotarła na Crimson Street 11. Zastanawiała się, czy Michael w ogóle będzie w domu, w końcu był wolnym duchem, złodziejem, który mógł przecież właśnie szukać środków do przeżycia skoro występek na jarmarku się nie powiódł. Od dłuższego czasu zresztą nie utrzymywali ze sobą kontaktu, jedynie przypadkowo wpadając na siebie na festiwalu parę dni temu – w dłuższej perspektywie to przelotne spotkanie nic nie zmieniało, skoro jedyne co zrobili, to przedyskutowali jak wybrnąć z patowej sytuacji, w którą ją wciągnął. Nie miała pojęcia, co nią kierowało, żeby przyjść tutaj o tej godzinie, w taką noc, ale teraz już i tak nie było odwrotu. Przypadki i czyny, które nie znaczyły absolutnie nic, się nie zdarzały.
Przeszła przez bramę i popędziła w kierunku mieszkania, a kiedy stanęła przed drzwiami, po chwili zawahania zapukała. Drzwi wkrótce potem uniosły się cicho, jakby samo mieszkanie powitało ją po takim czasie, czego nie mogła powiedzieć o jego właścicielu. Michael był zaskoczony, wcale nie mniej od niej, chyba przez fakt, że ostatnim razem spuściła go po brzytwie i odrzuciła jakże cudowną propozycję wspólnej nocy. Stała jak sparaliżowana, spodziewając się tego niemego pytania, na które nie miała gotowej odpowiedzi. Jej myśli były tak zamotane jak ta noc; włosy skropione deszczem przyklejały się do twarzy, a zawilgocone ubranie lepiło się do ciała, zaskakująco przynosząc małe ukojenie.
Nie mogę spać – stwierdziła w końcu, gdy zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Gdy wkroczyła do wnętrza, poczuła ten znajomy zapach kurzu, drewna i starej kamienicy. Mieszkanie było pogrążone w ciemności, tylko lampa w salonie rzucała blady blask na meble, na podłogę, na nich. Stała przez moment w korytarzu, w milczeniu, a przeszłość i teraźniejszość splatały się wokół niej jak pajęczyna. Ostatni raz spotkali się w tym miejscu, w jej innej wersji życia, mrocznej i ciężkiej, której nie opowiadała nikomu i nie chciała w zasadzie o niej pamiętać. Popełniła wtedy wiele głupot, nigdy jednak nie zastanawiając się, czy wpuszczenie Michaela do swojego życia było jedną z nich. Teraz stała tu, w tym miejscu, szukając czegoś, czego nie potrafiła nazwać. Michael raczej nie miał być częścią tej nocy, ani żadnej innej, ale coś popchnęło ją do tego kroku; być może fakt, że Prima mieszkała w środku lasu i poza nią nie miała w tym momencie zbyt wielu bliskich osób, które wpuściłyby ją do środka późnym wieczorem. Być może też ciekawość, dlaczego ostatnim razem tak łatwo odpuścił i uszanował jej słowa, gdy potraktowała go oschle.
Stwierdziłam, że ty pewnie też nie – ocknęła się wreszcie z przejściowego marazmu; kiedy na stole dostrzegła filiżankę, jej nozdrza uderzył rybny smród. Nie była głupia, żeby domyślić się, co planował a zupy bynajmniej nie jadało się z filiżanki na herbatę. – Ale widocznie zepsułam ci plany – odwróciła się przodem do Scaletty, jednocześnie opierając się o krawędź kanapy. Dziś już nie była taka elegancka jak ostatnio, choć już wtedy nie prezentowała się najlepiej.


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Salon [odnośnik]04.09.23 16:48
Głośne westchnienie rozczarowania opuściło płuca na niespodziewany już o tej godzinie dźwięk donośnego pukania do drzwi. To na pewno Gwen, z dwojga złego może i dobrze, że wróciła na noc, nigdy nie wiadomo, co spotkać ją mogło na ciemnych uliczkach pobliskich okolic; beznamiętnym wzrokiem wyjrzał zza framugi, jakby z milczącym oczekiwaniem płomiennorudej burzy włosów. Miast tego pod nosem wyrosła mu ona, ta sama statura dawnego, przykurzonego od miesięcy wspomnienia ciemnowłosej, starszej o kilka lat kochanki; niedawny przypadek splótł nici ich losu w jedno i to same miejsce, wiążąc ich świadectwem zastygłego w powietrzu długu, o ile tak wypadało nazwać w ogóle jego bladą interwencję. Spłaciła wszelkie zaległości, najpierw naiwnie kiepskim kłamstewkiem, który tamtej natrętnej histeryczki bynajmniej nie wypędził w przeciwną winowajcy stronę; potem przyszło im, bez niezręczności i imię wyższej sprawy, złączyć wargi w dłużącym się przejrzałym już sentymentem zespoleniu. Dobrze całowało się ją po minionych miesiącach, po zatrważająco dojmujących tygodniach samotności, pośród reminiscencji wojennych traum i pozostałych po niej gruzach. Dużo znanych dobrze twarzy zniknęło z dnia na dzień w atmosferze niezasłużonej niewiedzy; nad wyraz okrutnym było myśleć, że oni wszyscy wyzionęli już dawno ducha, albo dogorywali gdzieś w zimnej i brudnej celi. Czuł się w tej patologicznej podłości już zupełnie sam, tęskniąc ckliwie do czasów, kiedy nie trzeba było zamartwiać się tym, co włoży jutro do garnka; równa nostalgia dopadała go w chwili, gdy żałośnie uśmierzał gorycz własnych przewin tanim rumem, spijanym w kącie byle speluny, albo gdy padał gdzieś upokarzająco, niesiony hajem jakiegoś taniego ścierwa. I dziś miał zapaść się we wszechmocy ekstatycznych halucynacji, żądny synestezyjnych doznań; zapewne po leżącym na niedużym stoliku eliksirze nawet pozbawione sensu gapienie się w ścianę miało przynieść kojące, zarazem degradujące zapomnienie. Bo przecież tylko o to w tym wszystkim się rozchodziło ― o marną, doraźną ucieczkę od szarej rzeczywistości, w której był drańskim chłystkiem, donoszącym na swoich z portu, podkradającym bezwstydnie resztki cudzych sucharów. Nieobchodzący go wcale konflikt uczynił z niego doszczętnego skurwysyna; ze smutkiem spijał tę świadomość w nocnych koszmarach osobistej bezsenności, dalej mentalnie niegotowy do możliwie pokrzepiających zmian. Byłby gotów je zaakceptować i przyjąć, istnieć już jakoś normalniej, z dala od poniżającej niemoralności; coś jednak, może bezwzględny kryzys, albo inne odrętwienie, zatrzymało go w tym cierpkim cynizmie.
Nieprawda ― skonstatował odważnie, posyłając sugestywne spojrzenie; z dyskretnym uśmiechem wpuścił ją do środka, zaraz zaryglował drewniane wrota na wszystkie spusty. Mogła spodziewać się, jakie atrakcje miał przygotowane na dzisiejszy wieczór? Mogła domniemywać, że i jej zaproponuje solidarne odpłynięcie w głębiny zżerającej rozumy synestezji? ― Zatęskniłaś ― stwierdził zaraz, nie znosząc już chyba tych durnych wyjaśnień. Zaledwie parę dni temu proponował nieobyczajnie wspólne docieranie się w okrutnej ospałości, wtedy stanowczo mu tego odmówiła. Nie czerpiąc niczego z tamtej chwili bliskości, nie chciała żadnej innej, więc pożegnali się krótkim słowem wydumanej troski, chyba zresztą w obopólnej nadziei, że nie natkną się już na siebie w najrychlejszej przyszłości. Najwyraźniej tknęło ją jednak tamto, albo nie miała co ze sobą począć w letnią, deszczową noc.
Możesz mi w tym potowarzyszyć ― przyznał z przeczącym kiwnięciem głowy; przed nią nie miał żadnych skrupułów naćpać się fatalnie, jarmarczny nastrój na cielesne porywy i współistniejące im zaloty już minął, więc nie zwlekając zanadto ujął w dłonie niedużą buteleczkę niechlubnej fantazji. Podobno smakowało okropnie, więc przezornie zatkał nos i upił srogi łyk tego ohydztwa. A zaraz potem wręczał jej nęcący umysł przedmiot nadchodzącej gratki. ― Skusisz się?
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]05.09.23 16:20
Nie zatęskniła za nim, choć prawdopodobnie bardzo by chciał, ale nie zamierzała go przekonywać do swojego stanowiska. Była zresztą na przegranej pozycji w tej wojence na przerzucanie się argumentami, skoro było późno a ona stała właśnie w progu jego mieszkania, nieco przemoczona i zagubiona otaczającą ją rzeczywistością. Mógł myśleć, że tęskni, osobiście uważała jednak, że bardziej schlebiłaby mu informacją, że był w tym momencie jedyną osobą, co do której miała pewność, że otworzy drzwi i wpuści ją do mieszkania bez ociągania. Drugą byłaby Prima, gdyby nie mieszkała w środku lasu, trzecią prawdopodobnie Hector, który, cóż, prawdopodobnie działałby bardziej zgodnie z zawodowymi obowiązkami niż z jakąkolwiek prawdziwą więzią, która powoli się między nimi zawiązywała ze spotkania na spotkanie. Bo mógł sobie wmawiać, że to tylko relacja zawodowa, ale ona już jakiś czas temu zauważyła, że zdecydowanie za dobrze się ze sobą dogadywali i rozmawiali na różne tematy. Różnica w poglądach wcale nie była cierniem, wręcz przeciwnie, poszerzała horyzonty obojga. Po pierwszej terapii sprzed paru dni wolała jednak nawet nie próbować, wciąż urażona i zirytowana przebiegiem tamtej rozmowy, czuła w kościach, że ich drogi skrzyżują się niebawem. Miała bowiem kilka kwestii, które musiała poruszyć i poznać mechanizm psychologiczny stojący za nimi, i przekonać się, że nie zwariowała do reszty.
Skoro tak uważasz – wzruszyła ramionami, rozglądając się po pomieszczeniu. Miała wrażenie jakby od ostatniego razu minął zaledwie dzień, a nie kilkanaście miesięcy, i właściwie nic się tu nie zmieniło. Wszystko stało dokładnie tam, gdzie zapamiętała, z wyjątkiem kilku nowych dodatków, których Michael na pewno sam tutaj nie dodał. Zaciekawiona raptem przez chwilę, przyglądnęła się szczotce do włosów leżącej na jednym z krzeseł wsuniętych pod stół. – Nie wiedziałam, że lubisz rude; czyżby to tamta mimoza z festiwalu? – spytała głośno, nim zdążyła ugryźć się w język. Następnie ruchem głowy wskazała miejsce, na które wcześniej zwróciła uwagę. Nie chciała wydawać się ciekawska, ale ostatnimi czasy tak niewiele ciekawych rzeczy działo się w jej życiu, że cieszyła się perspektywą choćby głupiego plotkowania czy dziecinnej sprzeczki o niczym, zauważając jak nisko upadała w ciągu minionego miesiąca.
Wieczór jednak zapowiadał się o wiele lepiej, niż podejrzewała; gdy Michael potwierdził jej domysły w związku z miksturą w filiżance, a potem jakby nigdy nic upił łyk, usta czarownicy wykrzywiły się w ogromnym grymasie.
Śmierdzi to co najmniej tak, jakbyś zebrał wszystkie resztki ryb z portu – mdła mieszanina wżerała się jeszcze głębiej w jej nos i usta, powodując, że zbierało się jej na wymioty. Prawie pusty żołądek wywrócił właśnie fikołka. – Chyba na łeb upadłeś – przytknęła dłoń do twarzy, szybko weryfikując swoje wcześniejsze myśli; jeśli sądziła, że to ona nisko upadała, nie wiedziała jak daleko sięgała ta granica. – Nie przypominam sobie, żebyś ćpał, a przynajmniej nie... to. Co to w ogóle jest? – ekspert w dziedzinie używek był z niej żaden, w swoim życiu próbowała jedynie alkoholu i diablego ziela, ale nigdy niczego więcej. Nie miała więc bladego pojęcia co właśnie jej proponował i jakie miało nieść za sobą efekty, ale ludzką ciekawość skutecznie ostudzał smród. Wolała nawet nie wyobrażać sobie smaku, bo jeśli smakowało to równie ohydnie co pachniało, przywitanie z toaletą miała jak w banku.


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Salon [odnośnik]09.09.23 23:43
Naiwnym było zapewne wierzyć, że pojawiła się tutaj nie bez kozery, ale na to właśnie wskazywały okoliczności; dobijająca jedenastej godziny wskazówka zegara w oczach innych jawiła się raczej jako zwiastun przyjemnego odpoczynku, osadzonego gdzieś w miękkości łóżka i odpychającym doczesność śnie. Jemu nie spieszyło się jednak po połacie kołdry, jemu nie chciało się jeszcze zalegać w matni drażniących koszmarów; miast tego wybrał sobie żałosną, banalną rozrywkę dla umysłu, kosztującą na ulicy zaledwie parę groszy. W tych czasach prościej było zainwestować w ten szajs, niż kupić worek ziemniaków, a że na haju nie myślało się o ścisku żołądka i paskudnej rzeczywistości, dziecinną ucieczką było zafundować sobie ten grzeszny zjazd. Biały proszek wciśnięty przymusem do nozdrzy dodawał energii, ale tylko na chwilę, zaraz potem fatalnie dobierając się do resztek dzierżonych w sercu sekretów. Głównie tych niechlubnych, trącających wstydem albo innym wyrzutem, więc zupełnie niechętny był sięgać po niego jeszcze raz. Spotęgowane rozmową z tym samym Hectorem wspomnienia dotykały dojmująco, całkiem skurwysyńsko rozbierając go z wszelakiej wrażliwości, oblewając go poczuciem okropnej winy. I słusznie, właśnie na to przecież zasłużył, orientując się wreszcie w prywatnym upodleniu; właśnie to miało, być może, stać się pierwszym krokiem do zmian, do moralnego zadośćuczynienia. Zdaje się jednak, że razem z rzygowinami zeszła z niego wówczas również ta nagląca presja, szepcząca cicho o konieczności osobistej ewolucji. Czy gdziekolwiek blisko drzemała w ogóle wystarczająco silna motywacja? Czy miał w ogóle jeszcze jakieś szanse na ratunek? Zapewne nie, skoro dalej nie podjął kontaktu z samotną matką; zapewne nie, skoro wciąż solidnie składał raporty o portowych koleżkach na biureczku jakiegoś urzędasa, w geście hipokryzji czyniąc od nich wcale nie lepsze uczynki. Ale ona nie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w posturze chłystka istniała jeszcze jakaś łagodność; ona nie znała go na tyle dobrze, by dojrzeć coś więcej, niż beztroskiego złodziejaszka i przygnębionego ćpuna.
Może? ― stwierdził enigmatycznie, beznamiętnie obserwując szczotkę wypchaną rudymi włosami ― jeden z niewielu śladów przebywającej tu w ostatnich dniach kobiety. Reszta zdradzała się wszakże zupełnie samczym śladem, jawnie sugerującym, że wciąż tkwił w tej klitce zupełnie sam. W niedużej kuchni można było dojrzeć jeszcze leciwy materac, co noc wżynający się nieprzyjemnie w każdy skrawek jego wychudzonej sylwetki; Gwen niebawem miała się jednak wyprowadzić, znaleźć swoje miejsce, najzwyczajniej ruszyć naprzód. Wspaniałomyślnie wytrzyma więc jeszcze zastałe niewygody, skoro równie litościwie postanowił podarować jej własną gościnność. ― Zazdrosna? ― dopytał zaraz, trochę zawadiacko, trochę w akcie rozbawienia, bo skoro już zapragnęła się z nim tak niewinnie droczyć, niech kontynuują tę grę absurdalnych pozorów. Zaraz potem sięgał jednak po środek błogich omamów, cuchnący i smakujący fatalnie starą rybą, ale do podobnego smrodu i atrakcji przywykł już w portowych kuluarach. Tam wszystko jebało szczynami, świeżą krwią, albo zjełczałym tłuszczem, więc z nieskrywanym trudem przełknął solidny łyk tego cholerstwa. Wódeczkę można było ze smakiem przelewać po języku i między zębami; zaczynał rozumieć, dlaczego droższy od tego ścierwa kielich tak dawno nie niszczył mu już wątroby.
Złota Rybka, Millie. Podobno spełnia życzenia, a przy tym wyzwala... halucynacje ― pospieszył z wytłumaczeniem, zręcznie ignorując pierwszą z jej uwag. Już zaraz uderzyć go miały synestezyjne wykręty, już zaraz w zaległej tu ciszy uderzyć go miały niepokojące głosy, już zaraz mrok pokoju kojarzyć się miał z niechcianym chłodem, choć w rzeczywistości panował tu nieznośny zaduch. Puls przyspieszył, źrenice się rozszerzyły, ciało dotknęła miałka parestezja. Jeszcze chwila i sczeźnie w tej iluzji.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]11.09.23 22:04
Może – odparła równie enigmatycznie, łapiąc się na tym, że rzeczywiście poczuła nieoczekiwane ukłucie zazdrości. Ukłucie było wprawdzie słabe, ale zrozumiała, że taka reakcja była czymś niezwykle głupim, bezpodstawnym. Nie łączyło ich przecież nic, nie widzieli się sto lat aż do początku sierpnia, a ona powtarzała sobie, że ich czas był w jej innym życiu i okolicznościach, na które teraz nie mogła sobie pozwolić. Kiedy tylko Michael potwierdził jej domysły, westchnęła. Przez długi moment czarownicę ogarnęło uczucie, że przyjście tutaj było błędem i powinna się wycofać, póki jeszcze mogła. Nie pozwalała sobie na tego typu zabawy, dorosła i zmądrzała, ale widocznie nie na tyle, by podążać za swoim instynktem samozachowawczym, który pokierował nią wtedy na jarmarku. Zamiast tego rozsiadła się w fotelu, obserwując bacznie to filiżankę, to Scalettę. Z jednej strony halucynacje były ostatnim czego potrzebowała; nie wiedziała jak zareaguje na ów cudowny napar, czy wszystkie traumy z bagna i koszmary senne nie skumulują się, nawiedzając ją z powrotem kiedy otępiony mózg nie mógł się bronić. Z drugiej zaś, koniec świata był blisko, co wyraźnie zwiastował przelot komety i tej myśli trzymała się w ostatnim czasie, dlatego taka okazja mogła być pierwszą i ostatnią. Zresztą, jeżeli rybka rzeczywiście spełniała życzenia to może to była jedyna szansa na pozbycie się bólu, koszmarów i ponuraka lub po prostu, ponowne oszukanie przeznaczenia? Ciężko jej było się zdystansować od tego pomysłu: nie należała do osób sceptycznych, nie przy zawodzie i dziedzinie, wokół których się obracała. Po szybkim rachunku sumienia, niechętnie ujęła filiżankę, zatkała nos i upiła łyk napoju, z trudem powstrzymując wymioty. Miała wrażenie, że smród i smak zdążył przeniknąć każdy centymetr jej ciała, a żołądek wykręcił się już co najmniej ze dwa razy. Odetchnęła kilka razy głęboko, najgorsze miała już za sobą. Skrawkiem rękawa starła łzy, które zebrały się z wątpliwego wrażenia w kącikach oczu. Złe miłego początki, lecz koniec żałosny – to jednak miało nastąpić dopiero jutro, za kilka długich godzin, których nie zliczą. Po tego typu używkach nie istniało pojęcie czasu.
Wygląda na to, że spędzimy ze sobą noc. Oby twoja współlokatorka się nie pogniewała – zrzuciła buty, rozsiadając się wygodniej na miejscu. Nie pozostawało im teraz nic, tylko poczekać, aż paskudna mikstura zacznie działać a potem tkwić kilka godzin w stanie skrajnej psychodeli, zupełnie odwrotnie do kadzideł. – Twoje życie jest tak nudne, że szukasz wrażeń po narkotykach? – spytała, zupełnie szczerze się o niego martwiąc. Czym innym było spalenie diablego ziela, które raz zadziałało a raz nie, czym innym wypicie halucynogenów na festiwalu lata a jeszcze czym innym wypicie ich w zaciszu własnego domu, z czego ta ostatnia możliwość wydawała się najbardziej desperacka. Ona jeszcze miała ku temu dobry powód, o ile jakiekolwiek usprawiedliwienie na zażywanie narkotyków można było nazwać dobrym.
Nie minęło dużo czasu, źrenice rozszerzyły się do wielkości dwóch monet, ciało czarownicy ogarnęła podejrzana lekkość. Z minuty na minutę robiło się jej coraz weselej, ale doprawdy nie potrafiła pojąć dlaczego wiszący naprzeciwko niej obraz zaczął wylewać się poza ramę.


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Salon [odnośnik]18.09.23 15:41
Świadectwo kobiecej obecności było żadnym właściwie powodem do zazdrości; tak dawno już nie widzieli się w podobnej okoliczności, złączeni ciałami, cicho dyskutujący o parszywości tego świata. Od tak dawna nie mógłby nazwać jej kochanką, bo w tamtym zespoleniu trwali krótko, w ramach niezobowiązującego romansu i lapidarnego porywu zmysłów. Należąca do znajomej szczotka była zresztą miałkim dowodem jej pomieszkiwania, litościwie rudowłosej ofiarowanego w obliczu fatalnej pomyłki i czyhającego nań niebezpieczeństwa. Te same alejki, teraz doszczętnie już ogarnięte przez zbrodniarzy, nie widniały brakiem zagrożenia, a jego zwykle skamieniałe serce wspaniałomyślnie zmiękło na widok zdegradowanego dziewczęcia, wrzuconego w samo epicentrum tej niepewności. Rozejm rzekomo gwarantował nietykalność, ale z każdym dniem postanowienia mogły runąć z kretesem, śmierdząc podobną okolicznym gruzom stęchlizną. Okropnym skurwysyństwem byłoby zostawić ją wtedy bez ręki i słowa wsparcia; okropnym odczłowieczeniem byłoby beznamiętnie przejść obok, nie zaszczyciwszy jej choćby wyrazem współczucia. Ciasno tu było z gościem, który zajmował łóżko, a przy tym spał w nim sam; jawną niewygodą naznaczał kości ten leciwy materac, spiętrzony pod kuchennym blatem, sąsiadujący z budzącą go o świcie łuną słonecznych promieni, złączony z męskim umysłem, który co noc ulegał drażniącej bezsenności. I on miał swoje własne, niepoznane demony, daremnie próbujące wyleźć na wierzch, skutecznie jednak przezeń tłumione; niezwykłym ciężarem było toczyć te walki w czyimś towarzystwie, nierozumiejącym go dostatecznie dobrze i nieznającym połaci zawieszonej w powietrzu prawdy. Nastawiony na samotnicze sczeźnięcie w ziszczającym się z wolna haju, nastawiony na wielogodzinne rozszczepienie jawy, w ramach dodatku otrzymał widmo sylwetki, która przepaść miała w pamięci już na zawsze. Ale przyszła tu znowu, trafiła pod dobrze znany adres, jakby dzierżyła w czynie nienazwaną intencję, jakby szczerze chciała być tu i teraz. Równie dobrze znalazłaby od ręki pokój do wynajęcia, albo zjawę innej, satysfakcjonująco kojarzonej, twarzy, ale spośród wszystkich tych możliwości bezwstydnie wybrała akurat jego.
Więc naćpajmy się razem, chciałoby się dodać do tych nieprzekonywujących wyjaśnień o spełnianiu marzeń, ale bynajmniej nie trzeba było jej namawiać. Sama sięgnęła chętnie po dusznie ohydny eliksir, sama upiła jego siermiężny łyk, z trudem powstrzymując machinalne torsje. I tak, oboje, przepadli w kolorowej imaginacji umysłów.
Nie wróci na noc. Podobno ― poinformował od niechcenia, tak bardzo nieprzejęty tym, co mogłaby sobie o nim pomyśleć. Łączyło ich nie więcej od koleżeńskich stosunków, skwitowanych obecnie jego uprzejmością. Pozwolił jej dojść do siebie, ogarnąć własne życie, jakoś odnaleźć swoje miejsce w ogarniętym wojną kraju ― konflikcie wymierzonym także w nią, bezradnie uciekającej spod zawłaszczających całe jej istnienie sideł. Ale w gruncie rzeczy i ich nie łączyło już wiele, ledwie wspomnienie dzielonej niegdyś pościeli; wystarczyło, by nierozsądnie beztrosko upodlić się dzisiaj wypaczającym rzeczywistość ścierwem. ― Mój dom, moje zasady ― dodał jeszcze nagląco, w napięciu zniecierpliwienia oczekując psychodeli. I tak źrenice rozszerzyły się hajem, na twarzy wykwitła nienormalna lekkość, kończyny rozciągnęły się w bezruchu. Pokoik pogrążony był w mroku, wzburzonym przez trzy tlące się gdzieniegdzie świece i wpadające przez okno światełka latarni; ona zdawała się jednak malować kolorem, różowym, niebieskim, fioletowym, pomarańczowym; każdym z kolei, nałożonym warstwowo, jak na fikuśnym obrazie, albo innym dziele sztuki.
Może ― stwierdził wymijająco, opuszkami palców badając kraniec własnej koszuli, teraz dziwnie miękki i zarazem nieprzyjemnie szorstki. Chyba nie chciało mu się dywagować teraz o problemach doczesności, chyba wolał się oddać teraz synestezyjnemu aktowi egzaltowanych odczuć, które bladą przyjemnością kąsały zewsząd skrawki ciała. Ciała rozkosznie teraz ulotnego, sprawnego, smukłego, ciała wyjątkowo nienaznaczonego głodem, ciała intensywnie pachnącego mydłem.
Wydajesz się... nieprawdziwa ― wydusił na ostatkach własnej trzeźwości, opuszkiem palca badając kraniec jej policzka. Był miękki i nieludzko ciepły, daleki iluzji, rozlewający się pod filtrem barwionych nakładek, rzeczywisty.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]23.10.23 12:12
Rzeczywistość z wolna rozpłynęła się wokół niej.
Pojęcie czasu przestało istnieć: nie zauważała już jak mijają minuty a świat wokół zaczął się rozmazywać i przybierać niesamowite barwy. Zmysły wyostrzyły się, dźwięki i kolory zaczęły mieszać się w hipnotyzujący sposób; wszystko wydawało się pełne życia i energii, jakby wcale nie znajdowali się w zatęchłym mieszkaniu w centrum stolicy. Zerknęła na stół, który znajdował przed nią, ale zamiast odwrócić wzrok, zaczęła coraz intensywniej wgapiać się w drewno; dopiero dotyk na policzku odwrócił jej uwagę. Twarz Michaela jaśniała dziwnym blaskiem, zwłaszcza lewy policzek jaśniał intensywniej niż prawy. Sięgnęła do niego ręką, ta jednak zawisła w połowie drogi i opadła z powrotem luźno wzdłuż tułowia, jakby w obawie, że dotyk skruszy jego ciało a to rozpadnie się na miliony, błyszczących kawałeczków.
Może wcale nie istnieję i to wszystko jest fikcją, zbiorową paranoją – w miarę jak efekty się nasilały, czarownica zaczęła odczuwać, że staje się jednością z wszystkim, co ją otacza. Zanurzona w egzystencji, gdzie granice między nią a światem zanikały, zwyczajnie odpuściła. Myśli dryfowały swobodnie, odkrywając głęboko ukryte wspomnienia i uczucia. Od nostalgii po nieprzyjazne dzieciństwo, do głębokich analiz relacji z najbliższymi, kończąc na przeklętym bagnie, które wyciągnęło z niej niekoniecznie dobre cechy. Resztką rozsądku zrozumiała, że paskudny specyfik wydobył na powierzchnię jej najgłębsze lęki, ukryte emocje, z którymi nie była w stanie wcześniej sobie poradzić. I tak w mgnieniu oka z przyjemnej lekkości doświadczyła emocjonalnych huśtawek od euforii do złości i bezradności. Przez chwilę zapominała o swoim ciele i świecie zewnętrznym, zanurzając się we wszechświecie swojego umysłu, ale poskutkowało to jedynie tym, że usiadła na kanapie i zawiesiła wzrok na martwym punkcie przed sobą. Chciała znaleźć odpowiedzi na pytania, które przez ją gnębiły, ale te nie nadchodziły.
Zastanawiałeś się kiedyś co czeka na ciebie po śmierci? – spytała niespodziewanie, nie będąc pewną czy Michael tu jeszcze – o ile w ogóle – był. Musiała jednak podzielić się z nim swoją refleksją, skonfrontować te odczucia, zauważając, że chyba nigdy dotąd z nikim nie rozmawiała na ten temat. A bliżej śmierci, niż pod koniec czerwca, być nie mogła, kiedy już czuła jej oddech na plecach i szpony zaciskające się wokół szyi. – Czy w ogóle coś tam jest... – zgarbiona, wpatrywała się w swoje dłonie. Na jej zmęczonej twarzy widniały oznaki dezorientacji i lęku, ale i dziwnego, niespodziewanego spokoju, jakby powoli godziła się z losem, z ponurakiem, który gdzieś tam się kręcił.


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Salon [odnośnik]01.12.23 21:43
Nie, ja nigdy, nigdy nie zapomnę,
Jakie Moce, światłe, przeogromne,
Morza Mocy drżały wokoło mnie.
— W chwili tej Bóg mówił do mnie.
Oceany słońc... otchłań słońca...
Jasność... jasność... jasność... bez końca!
— Bo mój Bóg był wtenczas ze mną.


Eterowe omdlenie majaczyło w każdej pojedynczej komórce ciała, dziabiąc ją z wolna dziwaczną lekkością, zarazem nieproporcjonalnym ciężarem. W jednej chwili zdawało się, że beztrosko wyciągnięta w stronę sufitu dłoń sięga samych chmur, sielsko kłębiastych obłoków łagodnego raju; w drugiej zaś, gdy tylko ręka opadła bezwładnie na udo, gdy tylko palec poczuł szorstkość dżinsu zamiast gładkości powietrza, zdawał się doglądać wejścia do samego piekła. W tych sprzecznych dychotomiach wojowały bezkształtne myśli, w tych niepokojących szczytach i dolinach rozlewała się teraz nienormalna synestezja zmysłów. Kobiecy policzek wiódł się zwielokrotnieniem kolorów, jej głos brzmiał jako ulotna efemeryda; była tu, obok niego, czy to kolejna z wielu wiedzionych hajem wizja? Na krótki moment jestestwo rozwlekło się na dwie osobne wiązki, Psyche opuściła Erosa, wbrew naturze mugolskiego mitu; na krótką chwilę stapiał się na powrót w spójną całość, ego wracało do swojego zwyczajowego strażnika, oświecenie tłumił ogarnięty mrokiem pokój. Gdzieś na kolana nagle wskoczył przebrzydły futrzak, gdzieś swoim puchem zaczepił nagą skórę, smagając ją nietypowym mrowieniem; somatyczny dreszcz przeszył materię, drażniąco i całkiem paskudnie, więc czarna figurka kota popadła w niełaskę, łapami znów stąpając po twardej, drewnianej podłodze. Tępe spojrzenie na powrót wróciło do niej, przyjemnie kołyszącej świadomość pachnących wilgocią włosów, kojącą, dolepioną do szyi wonią jaśminu, gruszki, kwiatu pomarańczy, cholera już wie czego! Widniała kaskadą pomniejszych światełek, jak ten niewielki ognik u skraju horyzontu, gdy świat budzi się do życia, gdy mrok rozstępuje się jasnością. Piękna, gotów byłby wydusić, choć cztery ściany ginęły w wymownej oćmie, zburzonej zaledwie płomykiem dogasającej z wolna świecy; doskonała, mógłby dodać pośród niemych zerknięć na spoczywające w bierności kontury, w postawie miernego filozofa, po platońsku doceniwszy uosobione w niej trzy najważniejsze harmonie wszechświata. Ciepło dopadło serce, zimno skumulowało się w płucach, prąd rozsadził żyły, krew skrzepła pod wpływem pierwszej konfrontacji dotyku; i tak już wiedział, że istnieje tu naprawdę, zupełnie na serio, wciąż w natężeniu kłamliwego ideału, który teraz, tutaj, natychmiast, bezczelnie chciałby posiąść. Wszelkie demarkacje zniknęły, sekunda przypominała godzinę, fałsz trwał jako prawda, sen — niczym jawa.
I tak pustka, która miała się wypełnić, już wkrótce rozejść się po kościach, boleściwie dając o sobie znać w koszmarze trzeźwej codzienności, gdzie wszystko było tak brzydkie i szare, gdzie wszyscy byli tak przebrzydle mdli i nijacy. Chciał pozostać w tym pudełku fantazji, już nie wychodzić poza jego brzegi, ciesząc się beztroską i letargiem zawieszenia w nicości. Chciał ujarzmić samotność w najwdzięczniejszej scenerii, brać z niej garściami, osiągnąć apogeum sensualnej ekstazy.
Każdy się zastanawiał. I każdy w końcu umrze — odparł miękko, choć w tonie głosu wykwitł swoisty niepokój. La prima notte di quiete, mamrotał w pamięci, ilekroć tylko wyobrażał sobie własne, ostatnie tchnienie; per dare la tregua che stai cercando, kwitował nihilistycznie w odbiciu swojego oblicza, ilekroć tylko siła wyrzutów sumienia okazała się przejmującą go doszczętnie dominantą. — Nie myśl o tym teraz — dodał w końcu, ścisnąwszy jej dłoń w pokrzepiającym geście, już zaraz zagarniając ją w banalnym uścisku jedności.
Nie bój się.

zt
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]01.12.23 23:06
Nie bała się śmierci, bała się sposobu, w jaki umrze, bólu, który mógł poprzedzać ostateczne usunięcie jej jestestwa, a teraz chyba najbardziej obawiała się targających nią wewnątrz emocji. Skrajnych, nieprzyjemnych, demonów z przeszłości, o których najchętniej by zapomniała. Zawieszony dotychczas na podłodze wzrok powrócił z powrotem na towarzysza niedoli, który – podobnie jak ona – utknął w otchłani własnego umysłu. Patrzyli na siebie w milczeniu, lecz jakby na wskroś, aż w końcu wyciągnęła do niego rękę. Chudymi palcami oplotła męski nadgarstek, dając mu znać, że jest tu, obok, prawdziwa i w całości; dając sobie znać, że nie rozpłynęła się w zobojętnieniu.
Niektórzy z nas zrobią to prędzej – ucięła pesymistycznie, nie chciała rzeczywiście ciągnąć tego tematu, w obawie, że samospełniająca się przepowiednia dopadnie ją szybciej, niż zwykle, a Michael tylko pomógł w odrzuceniu trapiących myśli. Przyciągnął ją, a ona nie oponowała, wiedząc, że tego potrzebuje; ciepła i bliskości drugiej osoby, trywialnego poczucia bezpieczeństwa, choć bezpieczeństwo w obecnych czasach brzmiało jak piękna abstrakcja. Skuliła się w sobie, z wszelką ufnością wtulając w Scalettę i nie mówiąc już nic więcej. Słowa zdawały się zbędne, grzęzły niewypowiedziane gdzieś głęboko w gardle. Chociaż byli tu razem, każde przeżyło swój haj osobno, a ona przeczuwała już, że na drugi dzień poniesie ogromne konsekwencje tej decyzji. W tym momencie jednak chciała po prostu zasnąć: głębokim, spokojnym snem, pozbawionym runistycznych znaków, cieni i potwora, który niemal rozerwał ją na pół, trzymając za nogę jak szmacianą lalkę. Od pewnego czasu znajdowała się na granicy katatonii, a teraz chyba coraz bliżej obłędu.
Powoli przestawała zanadto wierzyć w życie, wierzyła w śmierć i widmowego kundla, który był jej przewodnikiem w drodze na drugą stronę. Mimo zapewnienia przed miesiącem, że nigdzie się stąd nie wybiera, w końcu musiała pogodzić się z losem. Dziś jednak, łaskawy los, pozwolił jej zasnąć, lecz nie na długo; parę razy w ciągu nocy przebudziła się niespokojna, ale zaraz potem zasypiała z powrotem u boku Michaela.
Początek końca nieubłagalnie nadciągał.

zt


* * *
let the bed sheet soak up my tears and watch the only way out disappear; don't tell me why, kiss me goodbye. find out i was just a bad dream.
Millicenta Goshawk
Millicenta Goshawk
Zawód : wróżbitka, wytwórczyni kadzideł
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
she was life itself.
wild and free, wonderfully chaotic;
a perfectly put-together mess.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11061-millicenta-goshawk#340439 https://www.morsmordre.net/t11254-cesarzowa#346161 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f425-dolina-godryka-chata-na-uboczu https://www.morsmordre.net/t11255-skrytka-bankowa-2421#346163 https://www.morsmordre.net/t11257-millicenta-goshawk#346175
Re: Salon [odnośnik]27.05.24 20:51

nie pytaj mnie, wiem tyle co i ty, poganiam dzień i nie śni mi się nic
już siebie znam, znam z bliska słowo lęk i wiem, że ja sam, chcę dać oszukać się
a piekący ból rozwierca każdą myśl, a ja będę zdrów, z pewnością, lecz jeszcze nie dziś
bo skurczony świat, nie większy niż ta pięść, na piersiach siadł i oddech mi się rwie

— dziewiętnasty września 1958 —

Deszcz walił w szyby, od minut pięciu albo pięćdziesięciu, sam już nie wiedział; w kojącej ciemności powieki łapały się najbledszych zaledwie źródeł światła — tej leciwej świecy dopalającej się w przeciwległym rogu, tej migającej w irytacji latarenki z pobliskiej ulicy, może też i pierwszych przebłysków księżyca, choć ten ostatni nie ujawniał się zbytnio zza wieczornego, zachmurzonego nieba. Kończyny bezwiednie rozkładały się wzdłuż miękkości wysłużonego materaca, w niezdecydowaniu raz to przykryte kołdrą, razem innym odkryte w niepokoju, nawet jeśli mieszkanie emanowało wciąż ostatnimi podrygami letniego ciepła. Za dnia mogło nawdychać się słońca i rześkiego powietrza miejskiego tłoku, ale okiennica pozostawała w szczelnym zamknięciu przed tymi pieprzonymi pokusami, dodatkowo jeszcze zasłonięta ciężarem grubej zasłony, przez którą wrażliwych oczu nie dobiegł jeden bodaj promień złocistej łuny. Pewnie tylko dlatego pomyślnie odespał bezsenność ostatniej nocy, pewnie dlatego tylko chwilowo udało mu się nastroić ciało do jakiegokolwiek posłuszeństwa. Mięśnie drżały mimowolnie, wbrew trzeźwym nakazom wybitnie trzeźwego umysłu; serce waliło jak młot, wbrew dłuższemu już zwiotczeniu w statyczności. Nic z tego zdawało się nie mieć sensu, ale w racjonalnej świadomości powtarzał echem nudnej mantry, że to tylko kilka dni, że upodlił się już do reszty, że nie jest sobą. Zasłyszawszy to i owo o mizernych konsekwencjach nieustającego haju pozbył się wpierw świadectw jego ostatków, schowanych najpewniej w najdalszym kącie przypadkowej szuflady; spuścił je wszystkie w kiblu, co do joty, te mniej przyjemne i bardziej mu odpowiadające, choć ślady trawki krzątały się pewnie jeszcze w granicach wysłużonej papierośnicy. W zwyczajowej już tendencji nie pokusił się też o śniadanie większe od paru sucharów, wbrew temu, że apetyt chwilowo odezwał się weń niemożebnie głośno; prewencyjnie jeszcze poił się tymi gorzkawymi ziółkami, w domyśle pewnie skomponowanych na rzecz ciężarnych kobiet oraz ich mdłości, ale i je uznawał prędzej za swoje psychiczne wsparcie, niż skuteczne rozwiązanie czyhających nań zagrożeń. Na ramionach upodobał sobie jakiś stary sweter, zdaje się, że nieodzowny element zimowej wersji szkolnego mundurka? Jeszcze jakiś czas temu nie wcisnąłby go na siebie przy dobrej próbie, ale wojna i nałogi zdążyły zjeść go — czy omalże nawet nie pochłonąć — w znacznej części, rozsmakowując się kawałkami zdegenerowanego do reszty złodzieja. Mógł dać im zeżreć się już do końca, do ostatku i tak już leciwego tchu, ale coś na kształt naiwnej wiary drgnęło nim przypadkowego dnia przypadkowego września. Może to wyrzut sumienia, że w innym wypadku nie miałby kto nakarmić jego kota; może fatalnie cierpiał już na brak jakichkolwiek pieniędzy, orientując się wreszcie, że nie kupił jeszcze drewna na zimę do kuchennego piecyka, że rozpadający się próg wołał o jego interwencję, że parapet naocznie próchniał od przeciekającej z zewnątrz wody. A może, tak po prostu, wybudził się wreszcie z letargu nienawiści wobec samego siebie — w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia, bo intencja nijak wymazywała kurewskość tego całego odwyku.
Z letargu wyrwał go stłumiony odgłos, zarazem nienormalnie donośny i obecny, przenikający przez hałas deszczu; czy to już sedno delirium, czy ktoś istotnie pukał do drzwi? Milczenie rozniosło się w eterze, jakoś naturalnie odpuścił więc wsłuchiwanie się w dźwięki rzekomej fantazji, nim zwierzak nie mruknął sugestywnie gdzieś u krańca wąskiego korytarzyka, pazurem wbijając się w tamtejsze deski. Cholerny sierściuch, chciałby przekląć go głośno, miast tego echo kołatania zwielokrotniło się w nieoczekiwanej powtórce. Nic mu się nie przewidziało, bynajmniej jednak nie spodziewał się oglądać tu i teraz absolutnie nikogo; w intuicyjnym zaznajomieniu z każdym fragmentem pokoju podążał w mroku ku zakluczonemu wejściu, w szczerej nadziei, że był to co najwyżej psychiczny sąsiad z góry albo dziwkarz z naprzeciwka.
Nie mógł się bardziej pomylić.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023
Re: Salon [odnośnik]02.06.24 21:04
Gwiazda wróciła, powtarzałam sobie przemierzając ulice Londynu, o tak, wszyscy tęsknili, pocieszałam się, postukując wysokimi obcasami o zasyfioną kostkę na chodniku. Echo zapowiadało moje nadejście i nawet zaciekle ciągnący gdzieś przy smyczy Nochal nie mógł go dogonić. Może wcale nie za tym węszył, może wcale nie tego szukał. Zawsze lubił robić rekonesans po portowych śmietnikach, swego czasu bywał lepszym łowcą od bandy niuchaczy. Teraz gonił tylko za wszędobylskimi zapachami zwierza na leśnych szlakach wokół devońskiej chaty. Ależ szkoda, marnował się tam. Marnował tak samo jak ja. Pierwszy połknięty zachłannie łyk tutejszego powietrza brutalnie przypomniał mi, co opuściłam dziewięć miesięcy temu, czego wyrzekłam się w imię samotni, do której nigdy nie pasowałam. Cholernie dobrze znów tu być. Chciałam, by wejście było wielkie, bym poczuła moc, przekraczając progi wielkiego miasta, bym dała się mu znowu pochłonąć, jak kiedyś. Ta sukienka była zbyt krótka, ale wytarta z soczystej malinowej barwy nadrabiać próbowała choćby krojem – tego nie mogła odebrać jej starość. Nikt nie musiał wiedzieć, że gdzieniegdzie upięta była i mocniej zszyta, by materiał przestał opowiadać światu o pogubionych w czasie wojny kilogramach. Charakteru dla odmiany nie zgubiłam, naprawdę, choć minione tygodnie przykurzyły znany dobrze w tych stronach błysk w oku. Gdy tu wkraczałam, z zachwytem odkrywałam, że wszystko to mogło powrócić. Niesamowite uczucie. Idę do ciebie, Londynie. Przez chwilę czułam, że jestem zajebiście niepokonana.
- Kurwa mać – zawyłam, gdy frywolny pantofel utknął w przeklętej dziurze. Nie powinno jej tu być. Nochal popatrzył na mnie z politowaniem, ale nie miałam sposobności warknąć w jego stronę, bo przyszło mi wyciskać stopę z beznadziejnie upartej szpary. Tych butów nie nosiłam od… odkąd ostatni raz tu byłam. Szkoda było pozwolić, by pokonała je krzywa droga. Nosz ja pierdolę. – Wreszcie – wydusiłam wkurwiona i pośpiesznie wygładziłam kieckę. Pociągnęłam mocno psidwaka w stronę Crimson Street, obserwując ślady zmasakrowanej stolicy. Nieźle przywaliło. Widok sypiących się kamienic i powyrywanych okien chwytał za serce, mieszkańcy przeżyli piekło. Może nawet dobrze, że przetrwałam tragedię daleko od walących się pięter. Po mojej kamienicy pewnie też pozostała kupa gruzu. A może miałam jednak w życiu trochę tego szczęścia? Dawno temu przestałam być naiwna.
- Tutaj, co nie? – zapytałam kudłacza, spoglądając na znajomy budynek. Miał tam być, miał być tam w mieszkaniu, siedzieć na tyłku i czekać na mnie. Nieważne, że wcale się nie zapowiedziałam. A może i tak? Przecież napomknęłam kiedyś, że wpadnę, że odwiedzę, że wrócę. Wolałam nie włamywać się do złodziejskiego lokalu – wtedy Scaletta upadłby już na samo dno, a na razie jakoś jeszcze trzymał się tej poczciwej płycizny. Najwyżej poczekamy na schodach, ależ to będzie żałosne. Nochal z nosem przytwierdzonym do każdej spróchniałej deseczki wędrował do góry, nie dając mi żadnej szansy na ewentualny odwrót. Tu i teraz. Cisza na klatce schodowej cholernie dobijała, a my bezpardonowo pogwałcaliśmy ten stan, wcale nie bawiąc się w jakiekolwiek pozory. Trochę nawet pobłądziłam, poszukując odpowiednich drzwi, lecz gdy je wreszcie odnalazłam, łomot zbudził wszystkich sąsiadów – taką miałam nadzieję. Pies zaszczekał, skitrany w torbie niuchacz pisnął, a jakiś psychiczny sąsiad z drugiego końca korytarza kazał się, kurwa, wszystkim zamknąć. Ze wzburzeniem przechyliłam głowę w stronę podrapanego wejścia. Co za kamienica…
- Tu zawsze jest tak wesoło? – zapytałam, gdy ten właściwy typ wreszcie dał się ujrzeć w progach. Szybko wlazłam do środka i jeszcze osobiście drzwi zaryglowałam, coby się cwaniaczkowi nie zachciało zaraz dobierać do… nas. Spojrzałam na niego, wreszcie. Smycz puściłam, co zwierzak prędko wykorzystał w mig dobierając się do złodziejskiej nogawki. Wszystko po staremu. – Poznaje cię – mruknęłam na wstępnie, bo wciąż jeszcze przyglądałam się rozstawionej w korytarzu marnocie. – Za to ja nie. Wyglądasz jak gówno – skomplementowałam, wcale jednak nie żartując. Spojrzenie miał niemrawe, postawę godną pożałowania i kolor na twarzy jakiś nijaki. Ostatnim razem wydawał się lepszy. Teraz ten młodzieńczy sweter wisiał na nim. – Zawsze mnie wkurwiali Ślizgoni. Zazdrościłam im tego sprytu i bogatych starych. Albo starych w ogóle – skomentowałam, podchodząc bliżej i pociągając zaczepnie za rąbek odzienia. – A potem stałam się taka jak oni i już wkurwiali mnie tylko swoją kasą… - przyznałam z satysfakcją. – Zostaniemy na parę dni, przywiozłam jedzenie i widzę… że w samą porę. Ty coś w ogóle jesz, co? – wyrwało mi się, gdy to krytyczne oko nie miało dla niego za knuta litości. Potem dwie łapy pochwyciły brzegi szkolnego wdzianka, by prędko go przyciągnąć w swoje ramiona. Chodź, no, chodź, pieprzony gamoniu. Palce posuwające się po jego plecach ze zgrozą wyczuwały kości. Nie odzywałam się jednak już, bo aż za dobrze czułam, że po drugiej stronie on mógłby wyłożyć mi bliźniacze morały.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]04.06.24 21:37
Łomot do drzwi, wraz z nim ta migająca od miesięcy latarnia, wyłaniająca się ukradkiem zza grubej zasłony; na trzeźwo wszystko zdawało się jakieś zwielokrotnione, większe, bardziej irytujące, czy to cykanie wskazówki naściennego zegarka, czy to walący nieznośnie w okiennice deszcz. Bodźce wydawały się jakieś obce, nienormalnie drażniący każdy skrawek przeżywającego istnienia, a zmysły wyłapywały je z natręctwem godnym lepszej sprawy; na przemian zimno i ciepło, potem znów na odwrót, gdzieś pomiędzy kołdrą a powyciąganym swetrem zakręcił się jeszcze podły kot, smagając skórę miękkością czarnej sierści, ale on wygonił go od razu, ze stanowczym przykazaniem spieprzania do najdalszego z tutejszych kątów, bo nawet w tych zwierzęcych ślepiach dostrzegał świadectwa frustrującej oceny. Szczerze nie mógł na siebie patrzeć, szczerze nie mógł wytrzymać z tą gorszącą świadomością, że już zaraz — ale kiedy dokładnie? — dopadnie go mityczny koszmar odwyku, że w tej pieprzonej samotni przyjdzie mu znosić samego siebie; trwoga najbliższych dni zdawała się bardziej dojmująca od ich przebiegu, ale tego przecież nie mógł wiedzieć, tego przecież nie zdążył jeszcze zasmakować. Niemo zdawał się właśnie błagać o jakieś zbawcze rozgrzeszenie, o swoisty powrót do normalności, o ile wciąż jeszcze dało się jej uświadczyć; ledwie zabolał go mięsień, ledwie sylwetą wzdrygnął przenikliwy dreszcz, wraz z nim jakaś ochota na żałosne wyrzyganie się — albo i nie? może to tylko ćpuńskie świadectwo postępującego delirium? — a on wzdychał już we wrażeniu męczennika i bezbronnej ofiary, niechlubnie zupełnie dywagując nad tym, coby było. Coby było jakby otumanił się chociaż lolkiem, albo tak po prostu napił paru kieliszków rumu; coby było, jakby na powrót wyjąć się z życiorysu i wrócić do niego za dni kilka(naście), w zgodzie z parszywą kontrolą własnego umysłu, w zgodzie z obłudną wolą uzależnionego. Niepohamowaną ochotę wygodnie nazwać było doraźną potrzebą, zaraz przeklinał w duchu kurwa, kurwa, bo miał już tego dość, bo brudne myśli kołatały się w samym centrum podatnego na kuszenie serca. Przed miesiącem wybyło od niej, wprost z progu tej parszywej chatki, bijące trochę szybciej, równiej, w bliżej nienazwanym pokrzepieniu, ale Londyn zaraz zaprzepaścił ten rytm; stolica, jak ten wyrok, opadła ciężarem na barkach, więc entuzjazm zmalał, tętno i oddech znowu spowolniły, a on jakoś degenerująco zapadł się w czterech kątach i podlegał z wolna rozkładowi, choć zgniliznę tę optymistycznie kwitował dotąd leciwym skinieniem ręki, w gorszym stanie — skromnym przymknięciem powiek. Tak właśnie leżał też tu i teraz, w zupełnym niemalże mroku, choć kojący haj nie był nawet blisko, nie ostawał się bodaj resztkami euforycznych reminiscencji.
Mam... grypę — rzucił wyjaśnieniem w głos osobliwego komplementu, głosem mrukliwym i zachrypniętym, bo nie wychodził z tej nory całe już chyba wieki; na rysach twarzy rysowała się jakaś niepojęta konsternacja, cieszył go wszakże jej widok, zdrowej, na swoim miejscu, ale paniczne wrażenie wyłażącej potencjalnie na wierzch prawdy zmył to zadowolenie miarą nietrwałego powidoku. Światłowstręt dotarł jednak do źrenic, prędko zaryglował więc drzwi, Nochalowi pozwolił dobrać się do nogawki, jej zaś do statury osobistej apatii; tak stali chwilę w ciemności i biernym objęciu, oboje ostatecznie przecież zadowoleni z widoku tego drugiego, oboje odziani w liczne powikłania wojny, oboje uwikłani w to coś, czego nie potrafili jeszcze odpowiednio nazwać. — Nie wiem, z kim się bujałaś, bo starzy moi i moich kumpli byli raczej biedni — zauważył w międzyczasie, zaczepnie trochę, jakby w tonie dopytującym o więcej, aktorsko pozując samopoczuciem lepszym od rzeczywistego, ale dostrzec w tym mogła jakąś niemoc kamuflażu, to krytyczne wrażenie wyrażanego przezeń bałamuctwa.
Byłaś już w Parszywym? — dopytał wkrótce, pochyliwszy się nad świecą kolejną i następną, trzaskającymi kolejno dzielonym powoli płomieniem; pomieszczenie rozbłysło znaczniejszą łuną złotawej poświaty, ale poza wyraźniejszym konturem kobiecej twarzy i wyblakłym kolorem sukienki nie potrafił opisać jej satysfakcjonującym konkretem. — Byłaś. Ładnie wyglądasz — dopowiedział od razu, leniwie sadzając się na brzegu rozłożonej wersalki, na ramiona zarzucając zaś krawędź nieskładnej pościeli.
Bo wstyd zamajaczył gdzieś wzdłuż jego kręgosłupa, nagle stając się jak ten kubeł zimnego deszczu zza dworu. A w istocie z krańców jej włosów skapnęła nań dopiero jedna jego kropla.
Michael Scaletta
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
 dazed and kinda lonely
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7515-michael-anthony-scaletta#207763 https://www.morsmordre.net/t7521-volare#208020 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f293-crimson-street-11-2 https://www.morsmordre.net/t7660-skrytka-bankowa-nr-1828#211185 https://www.morsmordre.net/t7522-m-a-scaletta#208023

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach