Zwykła kuchnia
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Zwykła kuchnia
Pierwszy krok wyraźnie skrzypi pod stopą. Kuchnia urodą dorównuje pozostałym pomieszczeniom w mieszkaniu. Jej ściany są przybrudzone, przesiąknięte zwietrzałymi zapachami przeszłości. W kącie stoi stół, a każde wsunięte krzesło pochodzi z innego kompletu. Dookoła porozwieszane są bez większej koncepcji obrazki. Przez okno w kuchni wygląda od podwórka stare drzewo, gdy mocniej wyciągniesz dłonie, możesz dosięgnąć jego łaskoczących listków. Sprzęt i szafki są dość wiekowe, ale jest tu raczej czysto. Na półce stoi słoik z kawą, ale Philippa woli czarną herbatę. Nie ma dwóch identycznych kubków ani dwóch takich samych talerzy, pary pogubiły się dawno temu. Nietrudno zgadnąć, że mieszka tu tylko jedna osoba.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
|28 luty
Powierzchnia szklanej butelki, którą ściskał w ręce była cholernie zimna. Mógł tego wina wcale nie schładzać; zresztą, nawet nie wiedział, czy w ogóle powinien był to robić. Pił Qunitina raptem raz w życiu, nie zapamiętał go źle, a i jego dostępność oraz wcale niewysoka cena zadecydowały o kupnie. Żeby zadowolić Moss pewnie musiałby przynieść coś powyżej czterdziestu procent. A przynajmniej tak sobie to ubzdurał w swojej głowie. Alkohol to alkohol, jak będzie chciała, to na pewno wypije. O ile w ogóle go wpuści do środka, bo to też pozostawało wątpliwe. Przecież ostatnim razem spotkali się dobry miesiąc temu, jak nie więcej. I to też przypadkiem. A on nigdy nie wiedział, jakimi emocjami ona się kieruje. Swoich też nie był pewien. Więc właściwie po co to wszystko? Równie dobrze mogła być wciąż w robocie. Mogła też nie mieć ochoty z nim pić. Ani go dzisiaj widzieć. Opcji było wiele, lecz chyba zdecydowanie zbyt dużo by analizować każdą z nich. Nawet jak kopnie go dzisiaj w tyłek, to przecież wciąż miał to wino. Nie ona jedyna mogłaby pomóc mu opróżnić jego zawartość. Ale czy chciał, żeby to był ktoś inny?
Obdrapane ściany kamienicy przyjemnie otuliły go ciepłem. Klatka schodowa ginęła w mroku. Przez okno nie wpadał nawet cień latarni; księżyc w kształcie sierpa rzucał tylko marny poblask. Cichym Lumos oświetlił sobie drogę. Wchodząc po stopniach, po raz pierwszy przyjrzał się etykiecie przyklejonej do szkła. Ponoć ta szkocka winiarnia istnieje już od XVIII wieku. Nie wczytywał się jednak zbytnio w pozostały tekst, bo jeszcze się gdzieś potknie i tyle z tego z będzie. W końcu, stanął przed wejściem, tym na najwyższym piętrze. Był tu raz, ale chyba miał dobrą orientację w terenie, bo doskonale pamiętał drogę do tego mieszkania. Promyk światła zniknął za sprawą cichego Nox. Zapukał do drzwi, a ramieniem oparł się o framugę. Chwilę później ujrzał znajomą mu twarz. Nim zdążyła cokolwiek do niego powiedzieć, wypalił:
- Cześć, Moss. - Miał dzisiaj dobry humor. I było to po nim widać. Może nie szczerzył się od ucha do ucha, ale łagodny uśmiech wyrósł mu na twarzy. To na jej widok? - Patrz, nawet nie wpraszam się z pustymi łapami - dodał, podnosząc trunek do góry.
Powierzchnia szklanej butelki, którą ściskał w ręce była cholernie zimna. Mógł tego wina wcale nie schładzać; zresztą, nawet nie wiedział, czy w ogóle powinien był to robić. Pił Qunitina raptem raz w życiu, nie zapamiętał go źle, a i jego dostępność oraz wcale niewysoka cena zadecydowały o kupnie. Żeby zadowolić Moss pewnie musiałby przynieść coś powyżej czterdziestu procent. A przynajmniej tak sobie to ubzdurał w swojej głowie. Alkohol to alkohol, jak będzie chciała, to na pewno wypije. O ile w ogóle go wpuści do środka, bo to też pozostawało wątpliwe. Przecież ostatnim razem spotkali się dobry miesiąc temu, jak nie więcej. I to też przypadkiem. A on nigdy nie wiedział, jakimi emocjami ona się kieruje. Swoich też nie był pewien. Więc właściwie po co to wszystko? Równie dobrze mogła być wciąż w robocie. Mogła też nie mieć ochoty z nim pić. Ani go dzisiaj widzieć. Opcji było wiele, lecz chyba zdecydowanie zbyt dużo by analizować każdą z nich. Nawet jak kopnie go dzisiaj w tyłek, to przecież wciąż miał to wino. Nie ona jedyna mogłaby pomóc mu opróżnić jego zawartość. Ale czy chciał, żeby to był ktoś inny?
Obdrapane ściany kamienicy przyjemnie otuliły go ciepłem. Klatka schodowa ginęła w mroku. Przez okno nie wpadał nawet cień latarni; księżyc w kształcie sierpa rzucał tylko marny poblask. Cichym Lumos oświetlił sobie drogę. Wchodząc po stopniach, po raz pierwszy przyjrzał się etykiecie przyklejonej do szkła. Ponoć ta szkocka winiarnia istnieje już od XVIII wieku. Nie wczytywał się jednak zbytnio w pozostały tekst, bo jeszcze się gdzieś potknie i tyle z tego z będzie. W końcu, stanął przed wejściem, tym na najwyższym piętrze. Był tu raz, ale chyba miał dobrą orientację w terenie, bo doskonale pamiętał drogę do tego mieszkania. Promyk światła zniknął za sprawą cichego Nox. Zapukał do drzwi, a ramieniem oparł się o framugę. Chwilę później ujrzał znajomą mu twarz. Nim zdążyła cokolwiek do niego powiedzieć, wypalił:
- Cześć, Moss. - Miał dzisiaj dobry humor. I było to po nim widać. Może nie szczerzył się od ucha do ucha, ale łagodny uśmiech wyrósł mu na twarzy. To na jej widok? - Patrz, nawet nie wpraszam się z pustymi łapami - dodał, podnosząc trunek do góry.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Na boso przemknęła z sypialni do kuchni. Zignorowała ciężkie. przymarznięte krople obijające się o szyby w oknach. Końcówka zimowego miesiąca, ale mróz nie odpuszczał. Zmuszony do nieustannej pracy piecyk wypluwał kolejne porcje ciepła. W niezbyt ładnym mieszkanku robiło się przytulenie i nieco dusznawo. Niuchacz drzemał na górce z błyszczących sykli, a Phils krążyła po domu odziana w luźną, spraną sukienkę. Przygotowywała kolację. Dopiero przed chwilą wróciła z pracy i dalej nie znalazła chwili, aby usiąść i odpocząć. To nieodpowiednia pora na lenistwo. Powinna przyszykować ubrania do prania i zająć się tymi wszystkimi nudnymi obowiązkami, na które nie miała czasu. Porzuciła je jednak na rzecz chrupiącej przekąski. Radyjko zagrzewające miejsce na parapecie w kuchni wygrywało nieco przyćpaną melodyjkę. Wyjęła z półki talerz i ułożyła na nim ciepłe pieczywo nadziane smaczną wstawką. Do tego czarna herbata i ogóreczki. Totalnie zwariowana kombinacja, ale Phils trwała opanowana przez wieczorne łakomstwo. Ciche i suche ściany tej nory pozostawały niezmienną fortecą, izolowały ją od świata hałasu i marynarskiej pieśni. Przez chwilę znów była sama. Po ostatnich zadymach w Pasażerze czuła nieznośne przytłoczenie, niepojęty wstręt do swojej najlepszej roboty. Nowy rok zaczął się całkiem nieźle, ale z każdym kolejnym tygodniem przekonywała się o tym, że dobry początek wcale nie zwiastował pomyślności. Wręcz przeciwnie. Może złapała kilka intrygujących kontaktów, ale w zasadzie to nie zmieniało się zbyt wiele. Coraz lepiej dogadywała się ze swoim futrzakiem – życie trwało, czas pędził, Phils mogła tylko poszukiwać w potrzaskanym lusterku pierwszych zmarszczek. Miała je jednak gdzieś. Wiodła wygodne, beztroskie życie i nawet kupiła sobie ostatnio kilka całkiem niezłych fatałaszków. Nie mogła narzekać.
Czy pamiętała o Scalecie? Czy spodziewała się ujrzeć go tak potulnego na swojej wycieraczce? Nie miała wycieraczki, nie pamiętała o nim, ale najwyraźniej on nie porzucił obrazu ponętnej barmanki. Wtuliła szczupłe przedramię w brzeg swoich skrzypiących drzwi. Tak sobie na niego zerkała przez chwilę. Nieodgadnione spojrzenie łykało postać Michaela kawałek po kawałeczku. Myślała, że ich drogi rozeszły się już na dobre, ale stał tutaj, w dodatku ściskał w swoich wielkich łapach kuszącą flaszkę. Milczała. Otworzyła za to drzwi jeszcze szerzej i cofnęła się o ten jeden krok. Podglądała go przez cały czas, spodziewała się ujrzeć zawahanie, gest pełen lęku. Może usłyszałaby żałosną plątaninę słów? Nic takiego się nie wydarzyło, oszczędny i wyważony Scaletta wydał jej się dziwnie pogodny. W pierwszej chwili planowała pochylić się w jego stronę i wciągnąć go do ciepłego mieszkania. Darowała sobie jednak ten dotyk. Pamiętała aż za dobrze ostatnie, tak niefortunne spotkanie. Wyraźnie ją od siebie odsuwał. Nawet jeśli nie miała bladego pojęcia, po co ta cała gierka, to i tak wolała kontrolować sytuację. Przy nim to wydawało się tak niezręczne, zwyczajnie trudne. Powinna zatrzasnąć drzwi i zadrwić z tej niewiadomej próby ugłaskania. O to mu chodziło, prawda? Chciał któregoś dnia móc tak po prostu do niej wrócić?
Zamknęła za nim drzwi i przechwyciła butelkę. Popatrzyła na etykietę i cmoknęła zaciekawiona. Postarał się, nie przynosił jej jakiegoś rozcieńczonego soku zmiksowanego z resztką wódki. Chciał zakopać wojenny topór? Upić ją i wymacać? Nie powinna się na to godzić.
– Zdejmij buty – rzuciła chłodno i pomknęła do kuchni. Postawiła na blacie trunek i wyjęła z szafki kieliszki. Później zatrzasnęła uchylone okienko. Odkąd wróciła, męczyło ją totalne zimno. Scaletta mógł wyczuć, że nie miała ochoty na słodkie przekomarzanki. Ostatnie spotkanie w kinie wydawało się niejasne. Phils wolała do tego nie wracać. Nie umiała zdecydować, co właściwie czuje w związku z jego wizytą. Był jej udręką czy pociechą? Stanęła w progu, między kuchnią a korytarzem i przykleiła biodro do drewnianej futryny. – Po co przyszedłeś? – zapytała niby neutralnie, ale jednak to nie był najprzyjemniejszy ton głosu, te słowa mogły go zadrapać. Pytanie tylko… czy to drapanie lubił. Przecież nie chodziło o przyjacielskie spotkanie. Czy można ich nazwać przyjaciółmi? Wątpiła.
Czy pamiętała o Scalecie? Czy spodziewała się ujrzeć go tak potulnego na swojej wycieraczce? Nie miała wycieraczki, nie pamiętała o nim, ale najwyraźniej on nie porzucił obrazu ponętnej barmanki. Wtuliła szczupłe przedramię w brzeg swoich skrzypiących drzwi. Tak sobie na niego zerkała przez chwilę. Nieodgadnione spojrzenie łykało postać Michaela kawałek po kawałeczku. Myślała, że ich drogi rozeszły się już na dobre, ale stał tutaj, w dodatku ściskał w swoich wielkich łapach kuszącą flaszkę. Milczała. Otworzyła za to drzwi jeszcze szerzej i cofnęła się o ten jeden krok. Podglądała go przez cały czas, spodziewała się ujrzeć zawahanie, gest pełen lęku. Może usłyszałaby żałosną plątaninę słów? Nic takiego się nie wydarzyło, oszczędny i wyważony Scaletta wydał jej się dziwnie pogodny. W pierwszej chwili planowała pochylić się w jego stronę i wciągnąć go do ciepłego mieszkania. Darowała sobie jednak ten dotyk. Pamiętała aż za dobrze ostatnie, tak niefortunne spotkanie. Wyraźnie ją od siebie odsuwał. Nawet jeśli nie miała bladego pojęcia, po co ta cała gierka, to i tak wolała kontrolować sytuację. Przy nim to wydawało się tak niezręczne, zwyczajnie trudne. Powinna zatrzasnąć drzwi i zadrwić z tej niewiadomej próby ugłaskania. O to mu chodziło, prawda? Chciał któregoś dnia móc tak po prostu do niej wrócić?
Zamknęła za nim drzwi i przechwyciła butelkę. Popatrzyła na etykietę i cmoknęła zaciekawiona. Postarał się, nie przynosił jej jakiegoś rozcieńczonego soku zmiksowanego z resztką wódki. Chciał zakopać wojenny topór? Upić ją i wymacać? Nie powinna się na to godzić.
– Zdejmij buty – rzuciła chłodno i pomknęła do kuchni. Postawiła na blacie trunek i wyjęła z szafki kieliszki. Później zatrzasnęła uchylone okienko. Odkąd wróciła, męczyło ją totalne zimno. Scaletta mógł wyczuć, że nie miała ochoty na słodkie przekomarzanki. Ostatnie spotkanie w kinie wydawało się niejasne. Phils wolała do tego nie wracać. Nie umiała zdecydować, co właściwie czuje w związku z jego wizytą. Był jej udręką czy pociechą? Stanęła w progu, między kuchnią a korytarzem i przykleiła biodro do drewnianej futryny. – Po co przyszedłeś? – zapytała niby neutralnie, ale jednak to nie był najprzyjemniejszy ton głosu, te słowa mogły go zadrapać. Pytanie tylko… czy to drapanie lubił. Przecież nie chodziło o przyjacielskie spotkanie. Czy można ich nazwać przyjaciółmi? Wątpiła.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdyby wcześniej poczuł ten impuls, co dzisiaj, pewnie zjawiłby się tu innego dnia. Albo w Pasażerze, choć tam nie zamierzał wracać po tej niezrozumiałej konfrontacji w kinie; niezrozumiałej dla niej, wszak ton jej głosu zdawał się być równie chłodny, co wiatr obijający się o mury kamienicy. Gdyby przyszedł do tawerny, pewnie zupełnie by go zignorowała. A teraz, kiedy stanął w progu jej drzwi, nie miała wyjścia - musiała jakoś zareagować na jego niespodziewaną obecność. Oczywiście, mogła go wygonić, nie odezwać się nawet słowem, po prostu zatrzasnąć drzwi. Ale ostatecznie go wpuściła. Zrobiła to, bo chciała, czy czuła, że powinna? Scaletta nie sądził, by przejmowała się tym, co wypada; tym, by być dobrą gospodynią; tym, by przestrzegać konwenansów. Stąd tez wyszedł z założenia, że motywacje były konkretne. Wcale nie była zła. Co najwyżej trochę poirytowana, ale też nie na tyle, by widok jego twarzy tego wieczora przejął ją jakoś bardzo. A nawet jeśli nie było potrzeby się przed nią kajać, to jakoś nie miał problemu być dziś bardziej potulnym, niż zazwyczaj. Taki miał akurat humor, ot co. Właściwie to on zawsze taki był, z tym że nikomu raczej nie było dane poznać go z tej strony. Nie należy jednak mylić tego z uległością. O tym Moss już zdołała się przekonać. W milczeniu usłuchał jej polecenia; zdjął buty, a z ramion zrzucił płaszcz, odsłaniając zwykłą, białą koszulę. Nie zorientował się nawet, kiedy stracił z rąk ciemnoczerwony trunek. Choć zamienił z nią raptem kilka słów, wyjątkowo zimnych i gęstych, jej reakcja zgoła go jednak usatysfakcjonowała. Nie spodziewał się innego scenariusza, niż jej, zmieszanej, oschłej, pozornie zainteresowanej tylko winem. W grę wchodziło jeszcze to, że stopą nie postanie w tej dusznej norce. To byłby znak, zarówno dla niej, jak i dla niego, że ich drogi się rozeszły. No ale przecież stał tu teraz, wpatrując się w jej nieodgadnione spojrzenie. Madon', gdyby poznał jej niedorzeczne myśli, pewnie wyrzuciłby, co i jak, tu i teraz, coby to nie postrzegała go w złym świetle. Ale z drugiej strony, czy to w ogóle miało znaczenie? Myślała sobie o nim, co chciała, a on nie miał potrzeby udowadniać nikomu, i jej też, że niektóre sugestie znacząco mijały się z prawdą. Choćby ten absurdalny pomysł, że w wyniku namysłu, przylazł tu tylko dla spełnienia jakichś tam swoich potrzeb. I to pod wpływem. Czy to nie podchodziło już pod paragraf? Na pewno. Może i nie był święty, miał to i owo za uszami, ale innych przestępstw, aniżeli kradzież czy pośrednik w sprzedaży nielegalnych przedmiotów, nigdy się nie dopuścił. I nigdy też tego nie zrobi. Na szczęście nie zastanawiał się zbytnio nad możliwymi przemyśleniami na swój własny temat.
- Napić się. Spytać, co słychać. No wiesz, tak sobie pogadać - odpowiedział, krzyżując ręce na piersi. Co chciała usłyszeć? Potwierdzenia na swoje dalekie od prawdy przypuszczenia? Nieprzyjemny ton głosu nie zbił go z tropu. - W pracy nie chciałem ci przeszkadzać - dodał, wciąż nie spuszczając wzroku z jej sylwetki zajmującej przejście między kuchnią a korytarzem. Zbliżył się w jej stronę, sugerując by wpuściła go do kuchni. Pytanie tylko, czy pozwoliła mu przejść bez przeszkód.
- Napić się. Spytać, co słychać. No wiesz, tak sobie pogadać - odpowiedział, krzyżując ręce na piersi. Co chciała usłyszeć? Potwierdzenia na swoje dalekie od prawdy przypuszczenia? Nieprzyjemny ton głosu nie zbił go z tropu. - W pracy nie chciałem ci przeszkadzać - dodał, wciąż nie spuszczając wzroku z jej sylwetki zajmującej przejście między kuchnią a korytarzem. Zbliżył się w jej stronę, sugerując by wpuściła go do kuchni. Pytanie tylko, czy pozwoliła mu przejść bez przeszkód.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czegoś chciał, ale jeszcze nie mogła znać pełnej motywacji tej wizyty. Wcześniej z pełną premedytacją wymykał się, odrzucał jej towarzyskie gierki, później zaś milczał długie tygodnie, jakby wspomnienie o Philippie Moss nieprzyjemnie go uwierało. Naprawdę zdążyła wyrzucić z głowy kolejnego nierozgarniętego gówniarza. Tak sobie chciała o nim myśleć, zwaliła na swoje znudzenie i jego niedojrzałość, mimo że to on z ich dwójki wydawał się podchodzić do życia z większym spokojem. Ona była niecierpliwią, pragnęła wiedzieć wszystko od razu, ale Scaletta nie umiał jej tego podarować. Nie zasługiwał więc na żadne słówko, nie widziała go w Pasażerze, nie miała adresu – nawet gdyby znała norę, w której mieszkał, to i tak nie uraczyłaby jej choćby tym przelotnym, dumnym spojrzeniem. Nie i koniec. Michael Scaletta okazał się osobą niepotrzebną, zbędną i niechcianą. Tak sobie to tłumaczyła. Przyznanie się otwarcie do tego, że najwyraźniej poczuła się urażona i wzgardzona, nie wchodziło w grę.
Nie omieszkała przemknąć po nim bardzo uważnym spojrzeniem, kiedy ściągał swoje okrycie. Wywróciła nawet oczyma, widząc kolejną nudnawą koszulę. Pieprzony elegancik, miał zdecydowanie zbyt monotonną garderobę. W tej jednak chwili mogła krytycznie spojrzeć na każdy najmniejszy detal: w jego wyglądzie, w gestach i słowach. Nie zamierzała ukrywać swojego oburzenia. Niech nie liczy na słodkie powitanie i zalotne zerknięcia. Nie była durną panienką i nie prężyła się jak kotka, widząc kupę mięśni. No dobra, może czasem potrafiła się łasić jak stęskniony futrzak, ale to wszystko dla dobra sprawy, zwykle nieszczerze. Gdyby miała rozsądzić, jak wiele naturalności kłębiło się w niej podczas spotkań ze Scalettą, to zapewne uznałaby, że nie było jej wcale. Tak dla wygody i bez wymagających wysiłku rozważań. Tej garści irytacji rosnącej ze spotkania na spotkanie nie dało się jednak zupełnie zignorować. Wino to za mało, aby rozproszyć moc tej fali.
– Kiepsko ci idzie – wymruczała, nie zmieniając pozycji ani o milimetr. Taki przyziemny, taki nudny i nijaki. Naprawdę liczył na to, że Phils uwierzy w te wymówki? Zresztą nie niosły ze sobą niczego ciekawego. Równie dobrze mógłby milczeć. Głupio byłoby sądzić, że usłyszy od niego cokolwiek więcej od tych paru kulawych słówek. Przywykła już do tego, że robił wszystko na opak, zupełnie nie starał się o jej towarzystwo, ignorował podrzucane przez nią zaczepki.
Zastygła, odnajdując jego oczy, gdy stanął przed nią i czekał. Przecież wpuściła go do środka. Mimo to wydawało się, jakby znów potrzebował zgody. Cofnęła się o krok i obróciła tyłem do niego. Przeszła te kilka kroków w głąb kuchni i postawiła butelkę na stole. – Siadaj – mruknęła sucho. Zdjęła tkwiącą na nadgarstku gumkę i zaczęła wiązać sznur włosów w jakaś nieco wygodniejszą zbitkę. Przez chwilę nie myślała o niczym, łapała niewyczuwalny oddech. Wyjęła z szafki kieliszki i otwieracz. Położyła je na drewnianym blacie. To zadanie dla niego. Musiała dokończyć przygotowywanie kolacji. Zaczęła więc krzątać się po kuchni, a gdy nadepnęła na którąś z drewnianych desek, ta zaskrzypiała. Nie zwróciła jednak najmniejszej uwagi – ani na ten dźwięk, ani też na niego. – Nic wymyślnego, zwykła przekąska – oznajmiała, kładąc talerz na stole. Kolacja zdawała się idealnie pasować do tego trunku. Wreszcie usiadła, zakładając wygodnie nogę na nogę. Chyba nie chciał słuchać o tym, jak mijał tydzień za tygodniem i żaden nie różnił się niczym od poprzedniego. Wolała zająć się czymś bardziej intrygującym. Czy potrafił jej coś takiego zaproponować? Wtedy w kinie dała mu szansę, pozwoliła, aby opowiedział jej o tym, kim jest. Zbył ją.
– Przypomniałeś sobie o mnie? Tak nagle? – spytała wreszcie. Paznokcie lekko zadrapały drewniany blat, ale ciemne oczy nie chciały się od niego odczepić. Wewnątrz spinała się gotowa zaatakować w każdej chwili. Mógł za minutę wylecieć na obdrapany korytarzyk.
Nie omieszkała przemknąć po nim bardzo uważnym spojrzeniem, kiedy ściągał swoje okrycie. Wywróciła nawet oczyma, widząc kolejną nudnawą koszulę. Pieprzony elegancik, miał zdecydowanie zbyt monotonną garderobę. W tej jednak chwili mogła krytycznie spojrzeć na każdy najmniejszy detal: w jego wyglądzie, w gestach i słowach. Nie zamierzała ukrywać swojego oburzenia. Niech nie liczy na słodkie powitanie i zalotne zerknięcia. Nie była durną panienką i nie prężyła się jak kotka, widząc kupę mięśni. No dobra, może czasem potrafiła się łasić jak stęskniony futrzak, ale to wszystko dla dobra sprawy, zwykle nieszczerze. Gdyby miała rozsądzić, jak wiele naturalności kłębiło się w niej podczas spotkań ze Scalettą, to zapewne uznałaby, że nie było jej wcale. Tak dla wygody i bez wymagających wysiłku rozważań. Tej garści irytacji rosnącej ze spotkania na spotkanie nie dało się jednak zupełnie zignorować. Wino to za mało, aby rozproszyć moc tej fali.
– Kiepsko ci idzie – wymruczała, nie zmieniając pozycji ani o milimetr. Taki przyziemny, taki nudny i nijaki. Naprawdę liczył na to, że Phils uwierzy w te wymówki? Zresztą nie niosły ze sobą niczego ciekawego. Równie dobrze mógłby milczeć. Głupio byłoby sądzić, że usłyszy od niego cokolwiek więcej od tych paru kulawych słówek. Przywykła już do tego, że robił wszystko na opak, zupełnie nie starał się o jej towarzystwo, ignorował podrzucane przez nią zaczepki.
Zastygła, odnajdując jego oczy, gdy stanął przed nią i czekał. Przecież wpuściła go do środka. Mimo to wydawało się, jakby znów potrzebował zgody. Cofnęła się o krok i obróciła tyłem do niego. Przeszła te kilka kroków w głąb kuchni i postawiła butelkę na stole. – Siadaj – mruknęła sucho. Zdjęła tkwiącą na nadgarstku gumkę i zaczęła wiązać sznur włosów w jakaś nieco wygodniejszą zbitkę. Przez chwilę nie myślała o niczym, łapała niewyczuwalny oddech. Wyjęła z szafki kieliszki i otwieracz. Położyła je na drewnianym blacie. To zadanie dla niego. Musiała dokończyć przygotowywanie kolacji. Zaczęła więc krzątać się po kuchni, a gdy nadepnęła na którąś z drewnianych desek, ta zaskrzypiała. Nie zwróciła jednak najmniejszej uwagi – ani na ten dźwięk, ani też na niego. – Nic wymyślnego, zwykła przekąska – oznajmiała, kładąc talerz na stole. Kolacja zdawała się idealnie pasować do tego trunku. Wreszcie usiadła, zakładając wygodnie nogę na nogę. Chyba nie chciał słuchać o tym, jak mijał tydzień za tygodniem i żaden nie różnił się niczym od poprzedniego. Wolała zająć się czymś bardziej intrygującym. Czy potrafił jej coś takiego zaproponować? Wtedy w kinie dała mu szansę, pozwoliła, aby opowiedział jej o tym, kim jest. Zbył ją.
– Przypomniałeś sobie o mnie? Tak nagle? – spytała wreszcie. Paznokcie lekko zadrapały drewniany blat, ale ciemne oczy nie chciały się od niego odczepić. Wewnątrz spinała się gotowa zaatakować w każdej chwili. Mógł za minutę wylecieć na obdrapany korytarzyk.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Czy cokolwiek uległo by zmianie, gdyby zjawił się wcześniej? Pewnie nie, byłaby tak samo oschła, jak teraz. Ale Michael jakoś nie potrafił uwierzyć ten jej cały chłodny ton. Chciała wzbudzić w nim wyrzuty sumienia? A może liczyła na jakiś ruch z jego strony, który miałby być tym kluczowym dla rozrzedzania gęstej atmosfery? Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań; mógł jedynie snuć domysły. Z tym że to ona cały czas atakowała, podjudzała, nie powstrzymywała się od złośliwych komentarzy, niewinnych, lecz niewygodnych pytań i tworzyła tę napiętą aurę. On przecież przyszedł z pokojowymi zamiarami; częściowo dlatego, bo stęsknił się za jej widokiem, ale też chciał zakopać ten dziwny wojenny topór. Równie dobrze mógł przyjść bez żadnej z tych intencji, rzeczywiście tylko po to, by po prostu pogadać z nią o głupotach, a ona i tak patrzyłaby na niego wzrokiem pełnym wątpliwości. Jeszcze nie widział w tym spojrzeniu wrogiego nastawienia, jednak z każdym wypowiedzianym przez Moss słowem tracił przekonanie względem swoich przekonań. Może rzeczywiście była zła. Oczekiwała przeprosin czy po prostu nie mogła znieść jego obecności?
Na jej kąśliwą uwagę zareagował jedynie wzruszeniem ramion. W sumie to miała rację. Nie wysilał się zbytnio w prowadzeniu z nią żywej konwersacji. Ale z drugiej strony nigdy nie przykładał dużej uwagi do swojej społecznej inteligencji. Nie dbał o rozwój w tym kierunku, wręcz przeciwnie - przesadną nieufnością zdawał się zaprzeczać jakiemukolwiek postępowi w owej materii. Aczkolwiek ma potencjał - jakby wykrztusił z siebie choć ziarno empatii, byłby dobrym materiałem na przyjaciela. Potrafi słuchać, a wówczas byłby w stanie też podnieść na duchu, być dla kogoś wsparciem w trudnych chwilach. No i jeśli zdobędzie się jego zaufanie, jest bardzo lojalny. Ale to bez znaczenia, bo budował wokół siebie gruby, ceglany mur. Niekiedy rozmontowywał jakąś część i kogoś do siebie dopuszczał, nie zapominając jednak o istotnej rezerwie, coby nie rozczarować się zbytnio. Ani nie dać się zmanipulować.
W ciszy usłuchał jej władczych mruknięć. Aż dziw, że był taki... posłuszny. Potulny jak baranek. Przecież wiedział, że ona nie jest zła. Więc po co ta uległość? Dlaczego znosi jej widzimisię bez żadnego słowa sprzeciwu? Usiadłszy przy stole, chwycił za znajomo chłodną szyjkę butelki oraz korkociąg. Był w tym całkiem nieźle wprawiony, wszak nie obawiał się tego, że korkowa zatyczka złamie się wpół przy otwieraniu. Patrzył jeszcze chwilę ukradkiem, jak krząta się po kuchni, po czym zabrał się w końcu za niewypowiedziane głośno, acz zlecone mu zadanie.
- Cały czas pamiętałem, Moss. Po prostu nie było okazji - odpowiedział ze spokojem, nie spuszczając wzroku z otwarcia butelczyny. Robił to powoli, wszak dźwięk puknięcia nie był tym pożądanym. Ale ona cały czas pozostawała beznamiętnie oziębła.
Bordowy trunek znalazł się w kieliszkach, a jeden z nich w dłoni Scaletty. Już miał, pomimo cierpkości w ciemnych oczach, wznosić toast za ten euforyczny wieczorek, kiedy złapał go momentalny kaszel. Nie był chory, ale tyle lat palenia robiło już swoje. Gdy już wyzbył się niepohamowanego odruchu, zorientował się, że skrawek jego śnieżnobiałej koszuli zmienił kolor. Plama na brzuchu była całkiem spora i intensywna. Z daleka mogła nawet przypominać krew, ale Philippa jeszcze nie zdążyła wypruć mu flaków. Po prostu rozlał na siebie to pieprzone wino. Natychmiast odstawił naczynie z powrotem na stół, a skrępowany w spodniach materiał koszuli wyciągnął na wierzch, zręcznie rozpinając guziki.
- No już, nie gap się tak, tylko pomóż mi to sprać - poprosił rzeczowo, ściągając z siebie materiał.
Na jej kąśliwą uwagę zareagował jedynie wzruszeniem ramion. W sumie to miała rację. Nie wysilał się zbytnio w prowadzeniu z nią żywej konwersacji. Ale z drugiej strony nigdy nie przykładał dużej uwagi do swojej społecznej inteligencji. Nie dbał o rozwój w tym kierunku, wręcz przeciwnie - przesadną nieufnością zdawał się zaprzeczać jakiemukolwiek postępowi w owej materii. Aczkolwiek ma potencjał - jakby wykrztusił z siebie choć ziarno empatii, byłby dobrym materiałem na przyjaciela. Potrafi słuchać, a wówczas byłby w stanie też podnieść na duchu, być dla kogoś wsparciem w trudnych chwilach. No i jeśli zdobędzie się jego zaufanie, jest bardzo lojalny. Ale to bez znaczenia, bo budował wokół siebie gruby, ceglany mur. Niekiedy rozmontowywał jakąś część i kogoś do siebie dopuszczał, nie zapominając jednak o istotnej rezerwie, coby nie rozczarować się zbytnio. Ani nie dać się zmanipulować.
W ciszy usłuchał jej władczych mruknięć. Aż dziw, że był taki... posłuszny. Potulny jak baranek. Przecież wiedział, że ona nie jest zła. Więc po co ta uległość? Dlaczego znosi jej widzimisię bez żadnego słowa sprzeciwu? Usiadłszy przy stole, chwycił za znajomo chłodną szyjkę butelki oraz korkociąg. Był w tym całkiem nieźle wprawiony, wszak nie obawiał się tego, że korkowa zatyczka złamie się wpół przy otwieraniu. Patrzył jeszcze chwilę ukradkiem, jak krząta się po kuchni, po czym zabrał się w końcu za niewypowiedziane głośno, acz zlecone mu zadanie.
- Cały czas pamiętałem, Moss. Po prostu nie było okazji - odpowiedział ze spokojem, nie spuszczając wzroku z otwarcia butelczyny. Robił to powoli, wszak dźwięk puknięcia nie był tym pożądanym. Ale ona cały czas pozostawała beznamiętnie oziębła.
Bordowy trunek znalazł się w kieliszkach, a jeden z nich w dłoni Scaletty. Już miał, pomimo cierpkości w ciemnych oczach, wznosić toast za ten euforyczny wieczorek, kiedy złapał go momentalny kaszel. Nie był chory, ale tyle lat palenia robiło już swoje. Gdy już wyzbył się niepohamowanego odruchu, zorientował się, że skrawek jego śnieżnobiałej koszuli zmienił kolor. Plama na brzuchu była całkiem spora i intensywna. Z daleka mogła nawet przypominać krew, ale Philippa jeszcze nie zdążyła wypruć mu flaków. Po prostu rozlał na siebie to pieprzone wino. Natychmiast odstawił naczynie z powrotem na stół, a skrępowany w spodniach materiał koszuli wyciągnął na wierzch, zręcznie rozpinając guziki.
- No już, nie gap się tak, tylko pomóż mi to sprać - poprosił rzeczowo, ściągając z siebie materiał.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zawsze taki spokojny. Tak cholernie spokojny, że przez ten jego spokój wbijała pazury w drewniany blat, jakby próbowała je połamać. Tłumaczył się jak dzieciak, który nie odrobił pracy domowej, bo nie było okazji. Odkleiła dłonie od stołu i odchyliła plecy do tyłu, by mogły poszukać ukojenia w twardym oparciu krzesła. No niespotykane.
– Potrzebujesz okazji – wypowiedziała, łamiąc przedłużającą się ciszę, podczas której Scaletta wziął się wreszcie za otwieranie wina. Tym razem nie pytała, pieczętowała jedynie jego odpowiedź. Używał nudnych wymówek, bo nie znał żadnego dobrego wytłumaczenia, które potrafiłoby powstrzymać jej jadowite spojrzenie. Niczego jednak wielkiego nie śmiała oczekiwać. Obcy sobie ludzie nie musieli widywać się w nieskończoność i przeciągać tak dziwnej, nieokreślonej gry. Być może coś sobie ubzdurała i niczego absurdalnego nie było w tej sytuacji. Powinna mu przypomnieć, zdradzając swą próżność, że przecież okazją była sama w sobie, ale powstrzymała się. Już wcześniej uświadomił ją dość wyraźnie, że takiej okazji nie zamierzał łapać. Niepotrzebnie się spinała. Zaraz za tą myślą rozprostowała sztywne palce i przemknęła nimi po długości ramion, krzyżując ręce jak jakaś egipska bogini. Patrzyła zahipnotyzowana, jak po raz pierwszy od dawna ktoś polewa jej, a nie ona jemu. Mogłaby co prawda zarzucić mu brak odpowiedniej techniki, ale siedziała przez chwilę cicho. Wewnątrz wcale nie zadręczała się myślami. Miała nawet ochotę przymknąć oczy i gdzieś się rozłożyć wygodnie. Odrobina wina mogłaby rozładować zbyt napięte mięśnie, zbyt rozgniewaną duszę.
Sięgnęła po kieliszek i utkwiła własne matowe spojrzenie w przelewających się w szkle falach czerwonego trunku. Pachniał dobrze. Z ulgą przyciągnęłaby przezroczystą krawędź do swoich teraz tak spragnionych, zasuszonych ust. Popatrzyła w męskie oczy, spodziewając się ckliwej gadki o ich cudownej, nieistniejącej przyjaźni. Scaletta jednak nie mówił, zamiast tego dusił się, rozlewając wino po jej kuchni, po swoim ciele i, o zgrozo, ubraniu. Wyprostowała plecy i odłożyła kieliszek, czujnie śledząc uspokajającą się postać. Nabroił i nie dało się temu zaprzeczać. Parsknęła cicho, poruszając się energicznie na krześle. Drewniane nogi zapiszczały melodią starości.
– Ile ty masz lat, Scaletta? – zapytała zadowolona. Może nieładnie tak śmiać się, gdy ktoś walczy o być może ostatnią dawkę powietrza, ale teraz już za późno na mocne więzy rozsądku. Phils zareagowała instynktownie. Nigdy nie była zbyt empatyczna i nawet teraz, gdy rozpinał guzik za guzikiem, nie ruszyła się wcale z miejsca. Chyba nie liczył na to, że zachowa się jak usłużna panienka z dobrego domu i poleci prać mu ciuchy. – Gorzej jak pięciolatek… Tam masz zlew i szczotkę. – Poradziła, zerkając mimowolnie na odsłonięte skrawki męskiego ciała. W tym czasie jej palec ostro wskazywał kierunek, pomieszczenie nie było wielkie, więc powinien bez trudu odnaleźć potrzebne sprzęty. – Poradzisz sobie? – spytała niby taka zaniepokojona. Przecież to takie kobiece zajęcie, może wciąż gacie szorowała mu mamusia. Najgorsze jest jednak to, że wcale by jej to nie zdziwiło. A może już po prostu szukała złośliwości na siłę? Wątpliwość postanowiła zagryźć mniejszym ogórkiem, a ten kwaśnawy posmak zapiła winem. Jego sylwetka była całkiem niezłym materiałem na toast.
– Potrzebujesz okazji – wypowiedziała, łamiąc przedłużającą się ciszę, podczas której Scaletta wziął się wreszcie za otwieranie wina. Tym razem nie pytała, pieczętowała jedynie jego odpowiedź. Używał nudnych wymówek, bo nie znał żadnego dobrego wytłumaczenia, które potrafiłoby powstrzymać jej jadowite spojrzenie. Niczego jednak wielkiego nie śmiała oczekiwać. Obcy sobie ludzie nie musieli widywać się w nieskończoność i przeciągać tak dziwnej, nieokreślonej gry. Być może coś sobie ubzdurała i niczego absurdalnego nie było w tej sytuacji. Powinna mu przypomnieć, zdradzając swą próżność, że przecież okazją była sama w sobie, ale powstrzymała się. Już wcześniej uświadomił ją dość wyraźnie, że takiej okazji nie zamierzał łapać. Niepotrzebnie się spinała. Zaraz za tą myślą rozprostowała sztywne palce i przemknęła nimi po długości ramion, krzyżując ręce jak jakaś egipska bogini. Patrzyła zahipnotyzowana, jak po raz pierwszy od dawna ktoś polewa jej, a nie ona jemu. Mogłaby co prawda zarzucić mu brak odpowiedniej techniki, ale siedziała przez chwilę cicho. Wewnątrz wcale nie zadręczała się myślami. Miała nawet ochotę przymknąć oczy i gdzieś się rozłożyć wygodnie. Odrobina wina mogłaby rozładować zbyt napięte mięśnie, zbyt rozgniewaną duszę.
Sięgnęła po kieliszek i utkwiła własne matowe spojrzenie w przelewających się w szkle falach czerwonego trunku. Pachniał dobrze. Z ulgą przyciągnęłaby przezroczystą krawędź do swoich teraz tak spragnionych, zasuszonych ust. Popatrzyła w męskie oczy, spodziewając się ckliwej gadki o ich cudownej, nieistniejącej przyjaźni. Scaletta jednak nie mówił, zamiast tego dusił się, rozlewając wino po jej kuchni, po swoim ciele i, o zgrozo, ubraniu. Wyprostowała plecy i odłożyła kieliszek, czujnie śledząc uspokajającą się postać. Nabroił i nie dało się temu zaprzeczać. Parsknęła cicho, poruszając się energicznie na krześle. Drewniane nogi zapiszczały melodią starości.
– Ile ty masz lat, Scaletta? – zapytała zadowolona. Może nieładnie tak śmiać się, gdy ktoś walczy o być może ostatnią dawkę powietrza, ale teraz już za późno na mocne więzy rozsądku. Phils zareagowała instynktownie. Nigdy nie była zbyt empatyczna i nawet teraz, gdy rozpinał guzik za guzikiem, nie ruszyła się wcale z miejsca. Chyba nie liczył na to, że zachowa się jak usłużna panienka z dobrego domu i poleci prać mu ciuchy. – Gorzej jak pięciolatek… Tam masz zlew i szczotkę. – Poradziła, zerkając mimowolnie na odsłonięte skrawki męskiego ciała. W tym czasie jej palec ostro wskazywał kierunek, pomieszczenie nie było wielkie, więc powinien bez trudu odnaleźć potrzebne sprzęty. – Poradzisz sobie? – spytała niby taka zaniepokojona. Przecież to takie kobiece zajęcie, może wciąż gacie szorowała mu mamusia. Najgorsze jest jednak to, że wcale by jej to nie zdziwiło. A może już po prostu szukała złośliwości na siłę? Wątpliwość postanowiła zagryźć mniejszym ogórkiem, a ten kwaśnawy posmak zapiła winem. Jego sylwetka była całkiem niezłym materiałem na toast.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie zawsze taki był. Ale akurat przy niej ten jego rozsądek i spokój uwydatniały się aż tak bardzo. Może robił to celowo, działał na przekór jej wybuchowemu temperamentowi i nieprzewidywalności. A może po prostu głupio czułby się, zezwalając sobie na niekonwencjonalne zagrywki, które ona tak dobrze znała; na tyle dobrze, że zdążyła na stałe je przyswoić. On nie jest z natury nieśmiały. Co najwyżej skryty, bo najzwyczajniej w świecie nie lubi o sobie gadać. Jest też samolubny (a kto nie?), wszak wiecznie skupia swoje myśli na sobie. Ale przynajmniej nie chlapie jęzorem tylko na swój temat. Stąd też chyba woli słuchać, niż mówić. A roztropność i opanowanie zdają się iść z tym w parze. Dzisiaj nawet jej złośliwe teksty nie wybiją go z rytmu. Miał na to zdecydowanie zbyt dobry humor. Momentalnie jednak mina może mu zrzednąć, jak Philippa ostatecznie nie wyjdzie ze swojej roli. Bo w teorii to przecież była kolejna z jej gierek, gadka byleby go tylko wyprowadzić z równowagi, albo zmusić do zmiany strategii. Z tym że on nie miał żadnej taktyki. A czy ona jakąś miała? Może powinien wymyślić jakąś koncepcję. Bynajmniej w teorii nie byłby wtedy na straconej pozycji. Chociaż Moss chyba nie dało się przewidzieć. Wybieganie w przyszłość nie miało w tej kwestii żadnego sensu. To nie czarodziejskie szachy. Rzekomo taka prosta, powtarzalna w swoich ruchach i gestach, zupełnie jakby działała na podstawie jakiegoś zaprogramowania. Mimo tego, wciąż tak wiele nie wiedział, wciąż tak wiele pozostawało dla niego zagadką, wciąż się nabierał i wciąż dziwił. Kiedy już wydawało mu się, że jakkolwiek zdołał to wszystko pojąć, ona znów mu się wymykała. Wszakże sądził, że jej dystans z czasem zniknie i zaprzestanie tych cierpkich uwag. Jawnie sobie z niego kpiła. A on właściwie nie czuł, że powinien jakoś się przed tym bronić. Czyżby miał wyrzuty sumienia? Nie powinien. Ostatnim razem wyraził się jasno. Wszystko było czarne na białym. Mówiło samo przez się. No chyba, że ona nie odebrała tych wymownych znaków. Przecież nie jest idiotką, na pewno zrozumiała. Gdyby była zła, jego noga nie przekroczyłaby progu. Ale wcześniej nie była taka wredna; teraz, po prostu, tak cholernie chciała go wkurzyć. On zamiast się irytować, zaczynał mieć tylko wątpliwości i obwiniać siebie o to wszystko. Albo było w tym coś więcej. Czy zaprzątałaby sobie nim głowę, gdyby pozostał jej taki obojętny?
- Za tydzień kończę dwadzieścia cztery. - No właśnie, dobre pytanie. Jego ciekawił z kolei jej wiek, ale przecież nie wypadało pytać kobiet o ten zlepek cyfr. Podejrzewał, że raczej dużej różnicy między nimi nie ma. A nawet jeśli była, to nie miało żadnego wpływu. Spojrzał na nią ukradkiem, walcząc z przedostatnim guzikiem; spod czystego materiału wyłoniła się jasna, napięta skóra. Gładka, lecz niepozostawiona bez żadnej formy. Elastyczna, zakrzywiona w konkretnych miejscach, naelektryzowana. Mokra od wina, które poddając się sile grawitacji stworzyło zacieki we wklęsłościach.
Nie, wcale nie liczył na to, że pobrudzi swoje delikatne łapki piorąc jego szmaty. Sam sobie poradzi. Bez jej kąśliwych uwag. Złapał za koszulę, odnalazł na niej ciemnoczerwoną plamę, wylał na nią trochę tego detergentu, który stał przy kranie, dodał też do tego wszystkiego wody i zaczął szorować. W rękach, trąc poplamiony materiał o siebie. Piana stopniowo zmieniała swój kolor na różowy. Chyba mu się udawało. Mógł do tego użyć czarów, w sumie to opanował te sprzątające do perfekcji, przecież anomalie już poszły w zapomnienie. Podświadomie jednak chciał jej udowodnić, że nie ma dwóch lewych rąk. W końcu, spłukał mydliny, przyglądając się materiałowi. Większość zeszła. Nie rzucała się już tak bynajmniej w oczy. W domu jeszcze to dopracuje do perfekcji. Wycisnął nadmiar wody, trochę też tę koszulę wytrzepał, nie szczędząc sobie ruchów w kierunku Phils; niech dostanie paroma kroplami po twarzy, za te wszystkie swoje dzisiejsze odzywki. Potem powiesił ją na krzesło, zaraz pewnie wyschnie. Do tego czasu musi paradować przed nią półnagi, czy jej się to podoba, czy nie.
- Za tydzień kończę dwadzieścia cztery. - No właśnie, dobre pytanie. Jego ciekawił z kolei jej wiek, ale przecież nie wypadało pytać kobiet o ten zlepek cyfr. Podejrzewał, że raczej dużej różnicy między nimi nie ma. A nawet jeśli była, to nie miało żadnego wpływu. Spojrzał na nią ukradkiem, walcząc z przedostatnim guzikiem; spod czystego materiału wyłoniła się jasna, napięta skóra. Gładka, lecz niepozostawiona bez żadnej formy. Elastyczna, zakrzywiona w konkretnych miejscach, naelektryzowana. Mokra od wina, które poddając się sile grawitacji stworzyło zacieki we wklęsłościach.
Nie, wcale nie liczył na to, że pobrudzi swoje delikatne łapki piorąc jego szmaty. Sam sobie poradzi. Bez jej kąśliwych uwag. Złapał za koszulę, odnalazł na niej ciemnoczerwoną plamę, wylał na nią trochę tego detergentu, który stał przy kranie, dodał też do tego wszystkiego wody i zaczął szorować. W rękach, trąc poplamiony materiał o siebie. Piana stopniowo zmieniała swój kolor na różowy. Chyba mu się udawało. Mógł do tego użyć czarów, w sumie to opanował te sprzątające do perfekcji, przecież anomalie już poszły w zapomnienie. Podświadomie jednak chciał jej udowodnić, że nie ma dwóch lewych rąk. W końcu, spłukał mydliny, przyglądając się materiałowi. Większość zeszła. Nie rzucała się już tak bynajmniej w oczy. W domu jeszcze to dopracuje do perfekcji. Wycisnął nadmiar wody, trochę też tę koszulę wytrzepał, nie szczędząc sobie ruchów w kierunku Phils; niech dostanie paroma kroplami po twarzy, za te wszystkie swoje dzisiejsze odzywki. Potem powiesił ją na krzesło, zaraz pewnie wyschnie. Do tego czasu musi paradować przed nią półnagi, czy jej się to podoba, czy nie.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wiele rzeczy teraz, tak po prostu i tak cholernie chciała. Poczułaby niezmąconą satysfakcję, gdyby jego spokojnie płynąca łódka wywróciła się nieoczekiwanie, gdyby tonął, a ona byłaby żywiołem mórz, jedyną deską ratunku. Nie od niej jednak zależał los Michaela Scaletty. Tak właściwie to wcale a wcale się nim nie interesowała. Zaczepiała go tak sobie, o, tak dla zabawy. Ich relacja nie miała większego znaczenia. Przed nim byli inni i po nim będą kolejni. Szkoda tylko, że wewnątrz niej bulgotała wściekle rozgrzana do czerwoności wulkaniczna lawa. Facet jednak dalej nie reagował, już zbyt długo trwało to całe bezsensowne urabianie go. Równie dobrze mogłaby teraz złapać go za… za te umięśnione ramiona i wyrzucić za drzwi. Bez butów, bez koszuli i płaszcza. Wkurzał ją, oj, tak. Jak on ją wkurzał? Czy widział te fizyczne oznaki złości? Podglądał, jak zaciskała place bosych stóp (wcale tego nie kryjąc pod zasłoną drewnianego blatu!), wyłapywał jadowite, zgrabnie wykończone głoski i nieruchomiejącą nienormalnie klatkę piersiową? Rzadko ktokolwiek był w stanie wyssać z niej powietrze, nie obdarzając nawet jednym dotykiem. Szkoda, że to nie namiętność, a jedynie słodka irytacja. To przeklęty winowajca, lecz nie on objawił się jej jako największa podłość. Nie znosiła tego uczucia, tych upartych prób pogwałcenia go w tej grze, którą prowadziła sama ze sobą. On pozostawał bierny. Szeroka pierś, szerokie serce odbijające dziewczęcą energię. Wcale jej nie zależało. Rozplątanie tego gównianego supła frustracji doprowadzało ją jednak do szewskiej pasji. Spijała łyk za łykiem, mocząc soczyście wargi najdoskonalszym trunkiem. Przynajmniej umiał dobrać alkohol. Kosztowanie wina na moment odwróciło jej uwagę od męskiej postaci. Zbyt krótki moment, bo zaraz znów uśmiechała się z przekąsem, lekko machając ułożoną na kolanie nogą. Ależ zabawnie. W dodatku wcale się nie myliła.
– Wpadnę z szampanem – odrzekła w końcu, ale jakoś tak dziwnie miło. Powinna zakpić, splunąć w nieczułych słówkach na tego gówniarza. Zmieniła taktykę? Albo po prostu znudziły jej się te wszystkie złośliwości. – Jeśli cię znajdę… – dodała później, ślizgając się już nieco odważniej wzrokiem po jego ciele. Wcześniej udawała totalnie obojętną. Nie była jednak wstydliwą cnotką, nie odbierała sobie tych przyjemności w obawie o to, że ktoś mógłby uznać ja za puszczalską. W zasadzie nawet i ta łatka by jej nie przeszkadzała, tych pogłosek i tak już wcześniej nie zdołała powstrzymać. Ludzie łączyli urodę z rozpasaniem, a jej odważna postawa wcale nie pomagała w wyrobieniu sobie nieco innej opinii. Ci, którzy mieli znać prawdę, wiedzieli. Scaletta do nich nie należał.
Musiała przyznać, że obserwowanie mężczyzny przy domowych pracach, za które nikt mu nie płacił, oglądało się całkiem nieźle. Siedziała wygodnie, trzymając między palcami smukłą nóżkę kieliszka, a on szorował koszulę, napinając przy tym mięśnie. Przegryzła usta, rozluźniła się. Ciepło wina rozlewało się po jej ciele. Czuła się już lżejsza.
– Przyznaj, Scaletta… – zaczęła, mrucząc z tym swoim zadowolonym uśmiechem. – Zrobiłeś to specjalnie. Czy może powinnam szukać jakiegoś koca i owinąć cię szczelnie, nim… – Nim wypalę sobie oczy. – Nim zmarzniesz – dokończyła w słodkim zatroskaniu. Później wskazała brodą na jego kieliszek, znów pełen. Powinien nadrobić straconą kolejkę. Szybko.
– Wpadnę z szampanem – odrzekła w końcu, ale jakoś tak dziwnie miło. Powinna zakpić, splunąć w nieczułych słówkach na tego gówniarza. Zmieniła taktykę? Albo po prostu znudziły jej się te wszystkie złośliwości. – Jeśli cię znajdę… – dodała później, ślizgając się już nieco odważniej wzrokiem po jego ciele. Wcześniej udawała totalnie obojętną. Nie była jednak wstydliwą cnotką, nie odbierała sobie tych przyjemności w obawie o to, że ktoś mógłby uznać ja za puszczalską. W zasadzie nawet i ta łatka by jej nie przeszkadzała, tych pogłosek i tak już wcześniej nie zdołała powstrzymać. Ludzie łączyli urodę z rozpasaniem, a jej odważna postawa wcale nie pomagała w wyrobieniu sobie nieco innej opinii. Ci, którzy mieli znać prawdę, wiedzieli. Scaletta do nich nie należał.
Musiała przyznać, że obserwowanie mężczyzny przy domowych pracach, za które nikt mu nie płacił, oglądało się całkiem nieźle. Siedziała wygodnie, trzymając między palcami smukłą nóżkę kieliszka, a on szorował koszulę, napinając przy tym mięśnie. Przegryzła usta, rozluźniła się. Ciepło wina rozlewało się po jej ciele. Czuła się już lżejsza.
– Przyznaj, Scaletta… – zaczęła, mrucząc z tym swoim zadowolonym uśmiechem. – Zrobiłeś to specjalnie. Czy może powinnam szukać jakiegoś koca i owinąć cię szczelnie, nim… – Nim wypalę sobie oczy. – Nim zmarzniesz – dokończyła w słodkim zatroskaniu. Później wskazała brodą na jego kieliszek, znów pełen. Powinien nadrobić straconą kolejkę. Szybko.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wiedział, że w tych głodnych spojrzeniach nie było nic więcej. Może dlatego też za priorytet postawił sobie wygrywanie tych nieoficjalnych rozgrywek. Ale nie on jedyny w tych bitwach wystrzegał się przegranej. W tym wszystkim musiał być jakiś cel. Mógł myśleć o niej szerzej, wyjść na przekór jej i jej chaotycznym, pozbawionym refleksji sugestiom. Nie tym razem; już nie wnikał w szczegóły. Przestały go interesować wraz ze złośliwą uwagą, wtedy w kinie. Nie dbała o to, czy jej przypuszczenia są słuszne; czy jest taką samą szumowiną, jak ci wszyscy marynarze z tawerny. On też już nie. Wszakże wszystkie, jakże zrozumiałe dla niego gesty, były jedynie wynikiem impulsu. Bodźca, który budził się w niej, gdy on był niedaleko. I to wcale nie dlatego, że za tym głośnym głosem krwi kryła się niewypowiedziana fascynacja. Wszystko sprowadzało się do jednego; było to dla niego oczywiste. Nie miał złudzeń; nie uważał też tego za coś złego, czy niepoprawnego. Nim samym też nie kierowała żadna pieprzona miłość. Nigdy. Ale nim gotów był wkroczyć na ten grząski grunt, potrzebował zgoła się rozeznać. Potrzebował okazji, by zaufać, jednak bez zbytniej przesady, coby to nie ulec jeszcze jakiejś sprytnej perswazji. Z Moss było tak samo. Nie dał się skusić przez ten cały czas; te wszystkie wymowne gesty i spojrzenia wystarczająco dały mu do zrozumienia, kim była kobieta siedząca naprzeciw. Tak mu się przynajmniej wydawało; zdania nie zmienił, ba!, nawet się w nim upewnił, słysząc jej niespodziewanie słodki ton głosu. Na Boga, czy ona właśnie zrezygnowała z tej całej wrogiej postawy, bo pokazał jej trochę ciała? Była jednak prostsza w obsłudze, niżby mógł się tego po niej spodziewać. Ale przecież nie mógł narzekać - wreszcie skończyła z tą swoją irytującą gadką, która zmusiła go nawet do jakichś przemyśleń. O mały włos, a już by się tym przejął. Wyrzuty sumienia zaczęłyby zjadać go od środka, bowiem do tej pory odgrywanie roli ofiary wychodziło jej na tyle dobrze, że niemal w to wszystko uwierzył.
- W przeciwieństwie do mnie, może chociaż wykorzystasz okazję - stwierdził, zaprzestając na chwilę prania. Mogła to zinterpretować dwojako. Powrócił do pocierania materiału. Nie odwracał wzroku w jej kierunku, chcąc przyłapać jej odważnie spojrzenie. Nawet jeśli się teraz tak na niego natrętnie gapiła, oceniając przy tym, za pomocą swojej indywidualnej skali, każdą wklęsłość i wypukłość, nie miał z tym problemu. Przecież i tak widziała w nim tylko ładnego smarkacza, jednego z wielu. Niech się nasyci. - Jak przyniesiesz szampana, to i szukać nie będzie trzeba - odpowiedział, zwijając koszulę w rulon. Wycisnął z niej wszystkie soki, a na twarzy błąkał mu się nieodgadniony uśmieszek. Nie mogła go raczej dostrzec, bo wciąż stał tyłem. Mokre dłonie machinalnie otarł, o zgrozo, o powierzchnię gładkich, czarnych spodni. Zasiadł też w końcu przy stole. Nie czekał zbytnio na jej słowa czy gesty przyzwolenia, od razu łapiąc za kieliszek. Wypił całość niemal jednym haustem, tym razem nie tracąc ani jednej kropli czerwonego trunku. Od razu napełnił nim oba naczynia; nie mógł znieść ich krystalicznej przejrzystości i pustki. Naprawdę lubił wino.
- Nie fatyguj się o koc... - odpowiedział, w końcu na nią patrząc. Wcale nie było mu jakoś przesadnie zimno, wszak stary piecyk radził sobie z zimową atmosferą, która zdawała się przenikać przez nieszczelne okna tej nory. Ale mógł też wskazać co innego. Zależy które znaczenie odpowiadało jej bardziej: mogło chodzić o swoiste podkreślenie braku troski, a może sugerował jej, że powinna zająć łapy czymś innym, aniżeli tylko tym zgrabnym szklanym wyrobem pełnym od alkoholu. Oparł się o siedzenie krzesła, trochę już zapominając, że paraduje przed nią półnagi. Cwana, mogła usprawiedliwić każdy rumieniec obecnością procentów we krwi. Wziął łyk, skupiając się na ciemnych oczach swojej towarzyszki. O okno zaczęły uderzać grube krople deszczu, zaburzając tę chwilową ciszę.
- W przeciwieństwie do mnie, może chociaż wykorzystasz okazję - stwierdził, zaprzestając na chwilę prania. Mogła to zinterpretować dwojako. Powrócił do pocierania materiału. Nie odwracał wzroku w jej kierunku, chcąc przyłapać jej odważnie spojrzenie. Nawet jeśli się teraz tak na niego natrętnie gapiła, oceniając przy tym, za pomocą swojej indywidualnej skali, każdą wklęsłość i wypukłość, nie miał z tym problemu. Przecież i tak widziała w nim tylko ładnego smarkacza, jednego z wielu. Niech się nasyci. - Jak przyniesiesz szampana, to i szukać nie będzie trzeba - odpowiedział, zwijając koszulę w rulon. Wycisnął z niej wszystkie soki, a na twarzy błąkał mu się nieodgadniony uśmieszek. Nie mogła go raczej dostrzec, bo wciąż stał tyłem. Mokre dłonie machinalnie otarł, o zgrozo, o powierzchnię gładkich, czarnych spodni. Zasiadł też w końcu przy stole. Nie czekał zbytnio na jej słowa czy gesty przyzwolenia, od razu łapiąc za kieliszek. Wypił całość niemal jednym haustem, tym razem nie tracąc ani jednej kropli czerwonego trunku. Od razu napełnił nim oba naczynia; nie mógł znieść ich krystalicznej przejrzystości i pustki. Naprawdę lubił wino.
- Nie fatyguj się o koc... - odpowiedział, w końcu na nią patrząc. Wcale nie było mu jakoś przesadnie zimno, wszak stary piecyk radził sobie z zimową atmosferą, która zdawała się przenikać przez nieszczelne okna tej nory. Ale mógł też wskazać co innego. Zależy które znaczenie odpowiadało jej bardziej: mogło chodzić o swoiste podkreślenie braku troski, a może sugerował jej, że powinna zająć łapy czymś innym, aniżeli tylko tym zgrabnym szklanym wyrobem pełnym od alkoholu. Oparł się o siedzenie krzesła, trochę już zapominając, że paraduje przed nią półnagi. Cwana, mogła usprawiedliwić każdy rumieniec obecnością procentów we krwi. Wziął łyk, skupiając się na ciemnych oczach swojej towarzyszki. O okno zaczęły uderzać grube krople deszczu, zaburzając tę chwilową ciszę.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Odkąd przestała się lękać, odkąd nauki pani Boyle rozpłynęły się w jej krwiobiegu, nie traciła kontroli. Nie dopuszczała do sytuacji, w której nie wiedziała, w której plątała się we własnych nogach. Należało to natychmiast przerwać. Patrzyła na niego, podejrzewając, że dziwnym trafem dodał nieznanego smaku do jej myśli. Nie chciała się już męczyć, bo w ten sposób zbyt łatwo zapanowałby nad zaskoczoną Philippą Moss. Rola, w którą wstąpiła ponad siedem lat temu, wychodziła jej coraz lepiej i nie zdarzały jej się aż takie potknięcia. Za mało wiedziała, by móc osądzić, dlaczego właśnie tak się zachowywał. To również trzeba było zmienić, jeśli chciała się uwolnić od tej drażniącej potrzeby dogryzienia mu. Jedna emocja nieuchronnie wołała o następną, a każda z nich wydawała ze zespolona z przeszłą i przyszłą. Tu nic nie ginęło, nie było mowy o pustkach i nierozumieniach. Poczuła, że aż za bardzo pragnie nad tym zapanować, a przez to tylko dochodziły coraz to nowe trudności. Nie wchodziło w grę nagłe porzucenie całej sprawy, porzucenie jego w chwili, gdy po tygodniach jakże wygodnego milczenia nagle zjawił się z butelką u progu jej domu. Na swój popieprzony sposób lubiła tego smarkacza. Wcale nie chodziło o napinające się na nagim brzuchu mięśnie, które przypadkiem mogłyby rozgrzać kobiecą wyobraźnię. Rozproszyła ją taka pierdoła. Ileż to raz podglądała te rozbudowane klatki? Nigdy nie stanie się pierwszym, nigdy nie stanie się ostatnim, a na wino wciąż zwalić nie mogła, bo wypiła zbyt mało. Dlatego też rzuciła się na nie, oczywiście finezyjnie, i zaczęła spijać kolejne łyki. Jeszcze trochę, a opróżnią butelkę, choć nawet jej dobrze nie rozpoczęli.
– Kumple tak mają, no nie? – zapytała, gdy przywołał ten dawny zarzut dotyczący okazji. Spodziewała się zaraz pomarszczonych brwi i lekko rozchylonych, zaskoczonych ust. Przed chwilą była gotowa go wyzwać, a teraz zasłużył na status kumpla. Plotła, co jej się tylko podobało i tym razem wlewała w siebie więcej wina niż on. Jeszcze jej takiej nie widział, prawda? – Przecież nie wiem, gdzie mieszkasz, Scaletta… – prawie zanuciła. – Powiesz mi? – dodała jeszcze, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Ostatecznie znała jedynie kilka przelotnych faktów o nim. Palił, robił dziury, dławił się na ckliwych filmach i miał zręczne ręce. Co do tego ostatniego, to wciąż pewności nie miała, bo i nie dał się aż tak poznać od tej strony. Wolałby zapewne, aby tak sprzedajna barmanka nie wiedziała zbyt wiele o tej tajemniczej profesji. Dziś mógłby jednak przedstawić jej swoje złodziejskie początki, a jutro nad koniakiem Phils szepnie o tym słówko znajomemu aurorowi. Tak przecież działała od wieków.
Nawet bez pończoch, obcasów i czerwonych ust, nawet w tej porozciąganej, nudnej sukieneczce nie rezygnowała ze swojej kokieterii. Pokręciła lekko głową do własnych myśli i dokończyła ten kolejny kieliszek, a wkrótce nadeszła jego odpowiedź. Podniosła się zgrabnie z tego krzesła. – Chodź do salonu – zamruczała, ciągnąc go za sobą do większego pomieszczenia, które już znał. Tutaj wszystko pozostało bez zmian, zniknął pył, została dziura, och, no i jeszcze stolik, na którym postawiła klatkę z niuchaczem. Na widok gości, zwierzątko zaczęło nerwowo chować między futrzane kieszonki jak najwięcej monet. – Jeszcze chyba się nie znacie, prawda? – zapytała, zatrzymując na Michaelu spojrzenie. Odkąd miała tego małego kreta, nie czuła się już samotna. Czasem wypuszczała go, by pobuszował do pokoju. Wcześniej dla zabawy powtykała knuty w różne ciasne szczeliny w salonie. Stworzenie nie potrzebowało wiele czasy, by sobie z tym poradzić. Tak też na moment odeszła od niego i włączyła niewielkie radyjko. Muzyka wypełniła pomieszczenie. – Myślisz, że będziemy potrzebować kolejnej butelki? – zapytała, przysiadając w końcu na sofie. Usiadła jednak całkowicie swobodnie, łydki podwinęła i schowała pod własnymi kolanami. Zaczynała powoli odczuwać tę przyjemną, alkoholową swobodę. Nie dało się tego ukryć.
– Kumple tak mają, no nie? – zapytała, gdy przywołał ten dawny zarzut dotyczący okazji. Spodziewała się zaraz pomarszczonych brwi i lekko rozchylonych, zaskoczonych ust. Przed chwilą była gotowa go wyzwać, a teraz zasłużył na status kumpla. Plotła, co jej się tylko podobało i tym razem wlewała w siebie więcej wina niż on. Jeszcze jej takiej nie widział, prawda? – Przecież nie wiem, gdzie mieszkasz, Scaletta… – prawie zanuciła. – Powiesz mi? – dodała jeszcze, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Ostatecznie znała jedynie kilka przelotnych faktów o nim. Palił, robił dziury, dławił się na ckliwych filmach i miał zręczne ręce. Co do tego ostatniego, to wciąż pewności nie miała, bo i nie dał się aż tak poznać od tej strony. Wolałby zapewne, aby tak sprzedajna barmanka nie wiedziała zbyt wiele o tej tajemniczej profesji. Dziś mógłby jednak przedstawić jej swoje złodziejskie początki, a jutro nad koniakiem Phils szepnie o tym słówko znajomemu aurorowi. Tak przecież działała od wieków.
Nawet bez pończoch, obcasów i czerwonych ust, nawet w tej porozciąganej, nudnej sukieneczce nie rezygnowała ze swojej kokieterii. Pokręciła lekko głową do własnych myśli i dokończyła ten kolejny kieliszek, a wkrótce nadeszła jego odpowiedź. Podniosła się zgrabnie z tego krzesła. – Chodź do salonu – zamruczała, ciągnąc go za sobą do większego pomieszczenia, które już znał. Tutaj wszystko pozostało bez zmian, zniknął pył, została dziura, och, no i jeszcze stolik, na którym postawiła klatkę z niuchaczem. Na widok gości, zwierzątko zaczęło nerwowo chować między futrzane kieszonki jak najwięcej monet. – Jeszcze chyba się nie znacie, prawda? – zapytała, zatrzymując na Michaelu spojrzenie. Odkąd miała tego małego kreta, nie czuła się już samotna. Czasem wypuszczała go, by pobuszował do pokoju. Wcześniej dla zabawy powtykała knuty w różne ciasne szczeliny w salonie. Stworzenie nie potrzebowało wiele czasy, by sobie z tym poradzić. Tak też na moment odeszła od niego i włączyła niewielkie radyjko. Muzyka wypełniła pomieszczenie. – Myślisz, że będziemy potrzebować kolejnej butelki? – zapytała, przysiadając w końcu na sofie. Usiadła jednak całkowicie swobodnie, łydki podwinęła i schowała pod własnymi kolanami. Zaczynała powoli odczuwać tę przyjemną, alkoholową swobodę. Nie dało się tego ukryć.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Emocje. Tak powszechne, a jednak trudne do zdefiniowania. Zwłaszcza, gdy chodziło o nią. Zmienna, nieprzewidywalna, impulsywna. To samo można było powiedzieć o jego chaotycznych dywagacjach. Raz go irytowała, innym już fascynowała. Najpierw była oschła, biła się z myślami, chcąc trafić go jakimś paskudnym zaklęciem; teraz z kolei konkretnie nazwała ich relację, określiła jako kumpli. Może to wino (lub brak koszuli...) zmieniło jej zdanie, a może zapomniała o przyjętej przez siebie roli. Nie wnikał w to zbytnio, chyba wolał ją w tej postaci. Mogła pleść, co tylko przyszło jej na język; on i tak tego wysłucha, niekiedy też zamieni ten monolog w konwersację. Ale niech nie oczekuje od niego zbyt wiele; wylewny nie był, bynajmniej nie po takiej dawce procentów. Może się jeszcze rozgada, ale to już zależy od okoliczności. Stąd też kiwnął głową w znaku aprobaty na jej stwierdzenie, dopijając resztę czerwonego alkoholu ze swojego kieliszka. Tempo było szybkie, jednak nie na tyle by sam domagał się jego spowolnienia. Skończą tę butelkę, to Moss wyciągnie jakąś nalewkę z dna szafy. Pewnie miał lepszą tolerancję od niej. Ale do tej pory też wypił mniej. Nie musiała się jednak martwić o to, że doprowadzi się do nieakceptowalnego stanu; znał swoje granice i wiedział, który kieliszek powinien być tym ostatnim. Raz w życiu się upodlił i od tamtego czasu ma kontrolę.
- Pod warunkiem, że mnie kiedyś odwiedzisz - odrzekł, przerzucając pustą szklaną formę między palcami. On właściwie wiedział niewiele więcej. Stała za barem Pasażera, nie paliła (chyba tylko w teorii), mieszkała na Pont Street. Uwodziła. Pieprzona femme fatale. Na niego niby to przecież nie działało. Ale to tylko w teorii, tak samo jak ustosunkowanie wobec papierosów. Co do tych paru rzeczy miał pewność. Do ostatniej szczególnie, kiedy to bezustannie widział ją w tej kokieteryjnej postawie. Nawet teraz, gdzie jeszcze przed chwilą była oschła. Choć tak naprawdę i bez niej nie traciła uwagi. Bynajmniej nie podstarzałych żeglarzy.
Jak zwykle usłuchał, kierując się za nią w stronę salonu. Ostatnim razem pili tu sobie herbatkę i gawędzili o głupotach, a potem przyszło im rozwiązywać zagadkę kryjącą się za cieńszym fragmentem muru. Posprzątała ten syf, pokruszony tynk, miniaturowe kawałki farby, odłamki zaprawy. Ale ściana pozostała w tym samym stanie, okrągła i nierówna dziura nie przeistoczyła się w prostokątną, nie pojawiły się drzwi. Philippa pewnie zrobiła porządny remanent wszystkich bibelotów, pozbyła się też stamtąd grubej warstwy kurzu i pajęczyn.
- Znalazłaś coś na tym strychu? - Był ciekaw, czy rzeczywiście posprawdzała zawartość kartonów. Gdyby chciała, mógłby jej kiedyś pomóc w przekształcaniu tego nieforemnego otworu w normalne przejście. Ale sam tego nie proponował. Spojrzenie przeniósł na stolik z klatką. W środku było to nieznajome zwierzątko, które kurczowo ściskało kilka knutów.
- Serio, Moss? Niuchacz? - Kucnął, pragnąc przyjrzeć się stworzeniu z bliska. - Co, wypuszczasz go w pracy, jakby ktoś zapomniał dać ci napiwku? - spytał pół żartem, pół serio. Usłyszawszy muzykę, podniósł się i usiadł na sofie obok niej. - Si. Myślę, że to konieczny element - odpowiedział, rzucając okiem na futrzaka w zamknięciu. - Nazwałaś go jakoś?
- Pod warunkiem, że mnie kiedyś odwiedzisz - odrzekł, przerzucając pustą szklaną formę między palcami. On właściwie wiedział niewiele więcej. Stała za barem Pasażera, nie paliła (chyba tylko w teorii), mieszkała na Pont Street. Uwodziła. Pieprzona femme fatale. Na niego niby to przecież nie działało. Ale to tylko w teorii, tak samo jak ustosunkowanie wobec papierosów. Co do tych paru rzeczy miał pewność. Do ostatniej szczególnie, kiedy to bezustannie widział ją w tej kokieteryjnej postawie. Nawet teraz, gdzie jeszcze przed chwilą była oschła. Choć tak naprawdę i bez niej nie traciła uwagi. Bynajmniej nie podstarzałych żeglarzy.
Jak zwykle usłuchał, kierując się za nią w stronę salonu. Ostatnim razem pili tu sobie herbatkę i gawędzili o głupotach, a potem przyszło im rozwiązywać zagadkę kryjącą się za cieńszym fragmentem muru. Posprzątała ten syf, pokruszony tynk, miniaturowe kawałki farby, odłamki zaprawy. Ale ściana pozostała w tym samym stanie, okrągła i nierówna dziura nie przeistoczyła się w prostokątną, nie pojawiły się drzwi. Philippa pewnie zrobiła porządny remanent wszystkich bibelotów, pozbyła się też stamtąd grubej warstwy kurzu i pajęczyn.
- Znalazłaś coś na tym strychu? - Był ciekaw, czy rzeczywiście posprawdzała zawartość kartonów. Gdyby chciała, mógłby jej kiedyś pomóc w przekształcaniu tego nieforemnego otworu w normalne przejście. Ale sam tego nie proponował. Spojrzenie przeniósł na stolik z klatką. W środku było to nieznajome zwierzątko, które kurczowo ściskało kilka knutów.
- Serio, Moss? Niuchacz? - Kucnął, pragnąc przyjrzeć się stworzeniu z bliska. - Co, wypuszczasz go w pracy, jakby ktoś zapomniał dać ci napiwku? - spytał pół żartem, pół serio. Usłyszawszy muzykę, podniósł się i usiadł na sofie obok niej. - Si. Myślę, że to konieczny element - odpowiedział, rzucając okiem na futrzaka w zamknięciu. - Nazwałaś go jakoś?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mimo tych strzępków wiedzy obydwoje mieli już jakieś swoje teorie budowane z pierwszego spojrzenia, pierwszego słowa i, kto wie, pierwszego dotyku. W końcu nie bez znaczenia był fakt, że Moss udało się go okraść. Co prawda wciąż kiepsko radziła sobie z misternymi prowokacjami, ale być może właśnie przez ich nienormalne nagromadzenie to nie wychodziło. Należało zejść w dół, cofnąć się o kilka śliskich stopni i nieco zmienić ton. Albo przeciąć falującą nić łączącą Philippę i te wariackie próby wstrząśnięcia nim bez… powodu. To byłby dobry start dla tego spojrzenia lawirującego po stanowczo zbyt nieoswojonych dolinach – dolinach duszy, do której Michael Scaletta niespecjalnie chciał ją wpuścić. Ten jeden raz powinna mu więc przyznać rację. Mogłaby zrobić z jego zaufaniem to, co przez lata czyniła z całą armią tych pozostałych. Problem w tym, że dotąd żaden z nich nie zrobił jej dziury w ścianie i nie spędził z nią wieczoru w kinie. Czy to mogło faktycznie zmienić postać rzeczy?
– Po to właśnie pytam, Scaletta – rzuciła tylko, nim pognali do salonu. Trochę zapachniało kłamstewkiem, bo w pierwszej kolejności chciała po prostu znać adres bez jednoczesnej zapowiedzi swojego nadejścia. Wiedzę gromadziła zawsze chętnie, takie informacje mogłyby się sprawdzić, gdyby kiedyś uznała, że sprzedanie pewnego złodziejaszka może uratować jej życie lub wybawić ją z opresji. To jednak ten najczarniejszy scenariusz i póki co wcale nie musiał się go obawiać. Prędzej mógłby spodziewać się, że któregoś dnia czyjeś natarczywe walenie do drzwi przerwie jego słodką pieśń kąpielową, a wszystkie gumowe kaczki uciekną w popłochu, wyczuwając nadejście prawdziwej bestii. Warto znać te kilka adresów, kilka porozrzucanych po Londynie kryjówek, do których mogłaby zbiec w razie nagłej konieczności.
– Nie miałam natchnienia na ten syf – stwierdziła obojętnie, kierując spojrzenie na tamtą dziurę. Przecież na to potrzebowałaby co najmniej tygodniowego urlopu bez pani Boyle, bez Pasażera. Puściłaby wtedy niuchacza na to poddasze i raz dwa przetrzepałby te wszystkie stare komody i kartony. Anomalie zniknęły, a wraz z nimi największa wymówka, którą broniła się przed tym zajęciem. Priorytety teraz jednak były inne. Szefowa wymagała od niej coraz więcej, a dodatkowo uczestnictwo w Klubie Pojedynków też miało wpływ na jej kondycję. Rozleniwiła się trochę w ostatnim czasie, ale i zwiększyła się lista nowych aktywności. Miała przecież ćwiczyć walkę. Ciekawe jak pewnie czuł się w niej on. Uśmiechnęła się do siebie, przywołując mimowolnie wizję, w której skopała mu na arenie tyłek.
Tyłek ten miała przed sobą, kiedy zauroczony krecikiem złodziejaszek kucał, nie wierząc, że naprawdę znalazł w jej salonie klatkę z tym stworzeniem. – Brawo, Scaletta. To jest niuchacz. Mój nowy kumpel, boski złodziejaszek i wierny towarzysz – mówiła sprytnie, pochylając się ku jego napiętej, skurczonej sylwetce. Wprawna kobieca łapka wysunęła ostrożnie portfel z kieszeni. Zatem gdy on wdzięczył się do futrzaka, ona już grzebała w jego drobniakach. Chwyciła kilka z nich i wrzuciła do klatki ponad jego głową. Podekscytowany niuchacz złapał je w locie, nim zdążyły dołączyć do morza innych. – Wujek przyniósł ci prezent, złotko – rzuciła do swojego niuchacza. – Może później go wypuszczę… – dodała, obracając się pięknie w stronę sofy. Portfel wyrzuciła do tyłu. Jeśli faktycznie miał dobry refleks, to powinien go złapać, prawda?
– Dopijemy to i wyciągnę flaszkę – zgodziła się, wygodnie oparta o swoją ulubioną kanapę. – Jeszcze nie ma imienia. Chciałbyś coś zaproponować? Zapewne lepiej wiesz, jaki przydomek pasowałby do… złodzieja – mruczała zaintrygowana, taksując go tym intensywnym spojrzeniem. Oblizała usta po kolejnym łyku wina.
– Po to właśnie pytam, Scaletta – rzuciła tylko, nim pognali do salonu. Trochę zapachniało kłamstewkiem, bo w pierwszej kolejności chciała po prostu znać adres bez jednoczesnej zapowiedzi swojego nadejścia. Wiedzę gromadziła zawsze chętnie, takie informacje mogłyby się sprawdzić, gdyby kiedyś uznała, że sprzedanie pewnego złodziejaszka może uratować jej życie lub wybawić ją z opresji. To jednak ten najczarniejszy scenariusz i póki co wcale nie musiał się go obawiać. Prędzej mógłby spodziewać się, że któregoś dnia czyjeś natarczywe walenie do drzwi przerwie jego słodką pieśń kąpielową, a wszystkie gumowe kaczki uciekną w popłochu, wyczuwając nadejście prawdziwej bestii. Warto znać te kilka adresów, kilka porozrzucanych po Londynie kryjówek, do których mogłaby zbiec w razie nagłej konieczności.
– Nie miałam natchnienia na ten syf – stwierdziła obojętnie, kierując spojrzenie na tamtą dziurę. Przecież na to potrzebowałaby co najmniej tygodniowego urlopu bez pani Boyle, bez Pasażera. Puściłaby wtedy niuchacza na to poddasze i raz dwa przetrzepałby te wszystkie stare komody i kartony. Anomalie zniknęły, a wraz z nimi największa wymówka, którą broniła się przed tym zajęciem. Priorytety teraz jednak były inne. Szefowa wymagała od niej coraz więcej, a dodatkowo uczestnictwo w Klubie Pojedynków też miało wpływ na jej kondycję. Rozleniwiła się trochę w ostatnim czasie, ale i zwiększyła się lista nowych aktywności. Miała przecież ćwiczyć walkę. Ciekawe jak pewnie czuł się w niej on. Uśmiechnęła się do siebie, przywołując mimowolnie wizję, w której skopała mu na arenie tyłek.
Tyłek ten miała przed sobą, kiedy zauroczony krecikiem złodziejaszek kucał, nie wierząc, że naprawdę znalazł w jej salonie klatkę z tym stworzeniem. – Brawo, Scaletta. To jest niuchacz. Mój nowy kumpel, boski złodziejaszek i wierny towarzysz – mówiła sprytnie, pochylając się ku jego napiętej, skurczonej sylwetce. Wprawna kobieca łapka wysunęła ostrożnie portfel z kieszeni. Zatem gdy on wdzięczył się do futrzaka, ona już grzebała w jego drobniakach. Chwyciła kilka z nich i wrzuciła do klatki ponad jego głową. Podekscytowany niuchacz złapał je w locie, nim zdążyły dołączyć do morza innych. – Wujek przyniósł ci prezent, złotko – rzuciła do swojego niuchacza. – Może później go wypuszczę… – dodała, obracając się pięknie w stronę sofy. Portfel wyrzuciła do tyłu. Jeśli faktycznie miał dobry refleks, to powinien go złapać, prawda?
– Dopijemy to i wyciągnę flaszkę – zgodziła się, wygodnie oparta o swoją ulubioną kanapę. – Jeszcze nie ma imienia. Chciałbyś coś zaproponować? Zapewne lepiej wiesz, jaki przydomek pasowałby do… złodzieja – mruczała zaintrygowana, taksując go tym intensywnym spojrzeniem. Oblizała usta po kolejnym łyku wina.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Teorie zawsze można było zmienić. Nagiąć ich treść, zmodyfikować niektóre spostrzeżenia. Na pewno nie było to nic wiążącego. A mimo tego znacząco determinowało niektóre myśli. Na tyle, że dane stwierdzenia, nie zawsze trafne, bywały tymi decyzyjnymi, gdy sytuacja opierała się o jakieś dylematy. Stąd też Moss spotykała się do tej pory z tą nieznajomą asertywnością. W głowie pewnie uknuła sobie, co jest przyczyną jego niespójnych działań. Ale nie powinna doszukiwać się w tym niczego specjalnego. W nim zresztą też nie, bo wbrew pozorom był całkiem prosty. Łatwy do rozgryzienia. Do oswojenia również. Nim jednak do czegoś takiego doszło, musiało minąć trochę czasu. Albo wnieść do relacji parę doświadczeń, dzięki którym pozwoliłby się zrozumieć. Zaufanie nigdy nie było całkowite, wszak w pełni mógł polegać jedynie na sobie, ale nawet ta niekompletna stabilność go otwierała. Rzadko natomiast kogokolwiek do siebie dopuszczał. Odpowiadało mu to, więc nic nie zmieniał. Bynajmniej nie doświadczał często gorzkiego rozczarowania. A jego nie znosił.
Sugestia była jasna. Czy słusznie w tym celu chciała usłyszeć nazwę ulicy, numer kamienicy, cyfrę z drzwi wejściowych? Nie mógł wiedzieć, że może wykorzystać tę informację przeciwko niemu. Nie podejrzewał też, że rzeczywiście kiedyś ujrzy jej sylwetkę w progu. Ale z drugiej strony, on znał jej adres. Ba, nawet zawitał pod tym dachem, i to nie była pojedyncza wizyta! Zrobił też dziurę w ścianie sąsiedniego pokoju. Chyba nie straci zbyt wiele, zdradzając położenie swojej nory. Wierzył, że nie jest naiwny. Bo co taka Philippa zrobi z tą informacją? Jednym uchem wleci, a drugim wyleci. Nim przeszli do salonu, mruknął coś o swoim mieszkaniu. Nie zapomniał wspomnieć o natrętnym Fredzie, który kręci się po okolicy, łypie na wszystkich spod oka, a na nową twarz może zareagować dość... osobliwie. Zwłaszcza jeśli będzie to twarz Phils. Ale chyba była do tego przyzwyczajona? Dodał też coś na temat odwiedzin bez zapowiedzi, ale to mogła traktować jako żart.
No proszę. Spodziewałby się po niej, że już dawno przetrzepała zagracony stryszek w poszukiwaniu czegoś cennego. Ale też i po to, by nieźle się tam urządzić. Nie miała natchnienia? Pewnie gdyby miała tyle wolnego czasu co Scaletta, już dawno ogarnęłaby temat. No ale w przeciwieństwie do niego, lwia część jej zarobków pochodziła z legalnego źródła. Zgodnego z prawem i przyjętymi w społeczeństwie normami. Z tym że i ona miała swoje za uszami. Michael o tym nie wiedział, więc nie był w stanie rzucić jakąś złośliwą uwagą, tak jak to robiła ona. Ale czy nie byłby wtedy hipokrytą? Sam przecież podążał tymi ścieżkami cynizmu.
Materiał spodni mimowolnie się napiął. Ich krój i stary, lecz ciasno zapięty, pociągnięty przez wszystkie szlufki, pasek nie pozwoliły na niepożądane zsunięcie. Nie zdołały jednak powstrzymać tych nazbyt ciekawskich łapek, które obecną pozycję odebrały jako zielone światełko; sygnał, że wyeksponowany portfel może zmienić swoje położenie. I oczywiście zawartość. Powstrzymał się od komentarza, wszak znów wina leżała po jego stronie. Nie powinien tak się dawać. Ale też nie mógł mieć o to pretensji do niej. Zwyczajnie tracił czujność. Te kilka drobniaków nie robi mu większej różnicy. Bynajmniej nie teraz kiedy już trochę odurzył się winem, a i humor ma akurat dość dobry. Brzęk monet łapanych przez niuchacza nie był w stanie tego odroczyć. Złapał tylko wyrzuconą przez Moss sakiewkę; schował ją w to samo miejsce, bez zaglądania do wewnętrznej kieszonki, która kryła w sobie całe przychody z dzisiejszych ulicznych łowów.
Na jej pytanie początkowo wzruszył ramionami, zastanawiając się intensywnie nad odpowiedzią. Momentalnie, przyszedł mu do głowy banalny, acz zgoła ironiczny pomysł:
- Skoro to facet, to może Philip. Po właścicielce, która ma równie lepkie ręce. - Spojrzał wymownie w jej stronę, nalewając wina do kieliszków. Kończyło się.
Sugestia była jasna. Czy słusznie w tym celu chciała usłyszeć nazwę ulicy, numer kamienicy, cyfrę z drzwi wejściowych? Nie mógł wiedzieć, że może wykorzystać tę informację przeciwko niemu. Nie podejrzewał też, że rzeczywiście kiedyś ujrzy jej sylwetkę w progu. Ale z drugiej strony, on znał jej adres. Ba, nawet zawitał pod tym dachem, i to nie była pojedyncza wizyta! Zrobił też dziurę w ścianie sąsiedniego pokoju. Chyba nie straci zbyt wiele, zdradzając położenie swojej nory. Wierzył, że nie jest naiwny. Bo co taka Philippa zrobi z tą informacją? Jednym uchem wleci, a drugim wyleci. Nim przeszli do salonu, mruknął coś o swoim mieszkaniu. Nie zapomniał wspomnieć o natrętnym Fredzie, który kręci się po okolicy, łypie na wszystkich spod oka, a na nową twarz może zareagować dość... osobliwie. Zwłaszcza jeśli będzie to twarz Phils. Ale chyba była do tego przyzwyczajona? Dodał też coś na temat odwiedzin bez zapowiedzi, ale to mogła traktować jako żart.
No proszę. Spodziewałby się po niej, że już dawno przetrzepała zagracony stryszek w poszukiwaniu czegoś cennego. Ale też i po to, by nieźle się tam urządzić. Nie miała natchnienia? Pewnie gdyby miała tyle wolnego czasu co Scaletta, już dawno ogarnęłaby temat. No ale w przeciwieństwie do niego, lwia część jej zarobków pochodziła z legalnego źródła. Zgodnego z prawem i przyjętymi w społeczeństwie normami. Z tym że i ona miała swoje za uszami. Michael o tym nie wiedział, więc nie był w stanie rzucić jakąś złośliwą uwagą, tak jak to robiła ona. Ale czy nie byłby wtedy hipokrytą? Sam przecież podążał tymi ścieżkami cynizmu.
Materiał spodni mimowolnie się napiął. Ich krój i stary, lecz ciasno zapięty, pociągnięty przez wszystkie szlufki, pasek nie pozwoliły na niepożądane zsunięcie. Nie zdołały jednak powstrzymać tych nazbyt ciekawskich łapek, które obecną pozycję odebrały jako zielone światełko; sygnał, że wyeksponowany portfel może zmienić swoje położenie. I oczywiście zawartość. Powstrzymał się od komentarza, wszak znów wina leżała po jego stronie. Nie powinien tak się dawać. Ale też nie mógł mieć o to pretensji do niej. Zwyczajnie tracił czujność. Te kilka drobniaków nie robi mu większej różnicy. Bynajmniej nie teraz kiedy już trochę odurzył się winem, a i humor ma akurat dość dobry. Brzęk monet łapanych przez niuchacza nie był w stanie tego odroczyć. Złapał tylko wyrzuconą przez Moss sakiewkę; schował ją w to samo miejsce, bez zaglądania do wewnętrznej kieszonki, która kryła w sobie całe przychody z dzisiejszych ulicznych łowów.
Na jej pytanie początkowo wzruszył ramionami, zastanawiając się intensywnie nad odpowiedzią. Momentalnie, przyszedł mu do głowy banalny, acz zgoła ironiczny pomysł:
- Skoro to facet, to może Philip. Po właścicielce, która ma równie lepkie ręce. - Spojrzał wymownie w jej stronę, nalewając wina do kieliszków. Kończyło się.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Stało się. Nie planowała okazać takiej słabości, nie planowała tego, że słowa Michaela Scaletty zdołają skłonić ja do zrobienia właśnie tego… Właściwie to wiele mogła zareagować bardzo różnie i wiedział o tym, a mimo to odważył się na tak bezczelną zagrywkę. Rozdrażnił chwilowo rozchichotaną, miękką i błogą po winie duszę. Odkryła dzięki temu, że odwzajemniał jej uczucie. Uczucie potrzeby rozdrażniania go. Wszak sam w tejże chwili zdecydował się i ugodzić ją. Nie otrzymała żadnego słodkiego komplementu. Zamiast tego podkreślił jej łakome dłonie, zapominając być może i o tym, że jego własne nie były wcale bardziej wdzięczne. O ironio! Zrobiła to. Musiała zamknąć mu usta, nim powiedziałby więcej, narażając się na wyjątkowo bolesną linie po pazurze Philippy Moss. Niewiele mówił, nie dało się ukryć, ale jak już to robił, to potrafił ją podrażnić. Nie mogła tak po prostu pogardliwie prychnąć, machnąć nogą i odwrócić spojrzenia. Żadna też ambitna pyskówka nie wpadła jej do głowy, pewna paląca potrzeba wyprzedziła każdy możliwy tekst. Trudno, najwyżej pomyśli sobie zaraz o niej coś, co nawet było prawdą. Wyobrażała sobie, że pod niewielką ilością słów kryło się tysiące myśli. Być może okazałby się nudnym myślicielem i zasnęłaby, próbując się przekopać przez jego myśli ciągnące się jak roztopiony, gnijący ser. Zrobiła to. Przysunęła się zbyt blisko, a zadaniem tych niewinnych oczu było odwrócenie jego uwagi od złamanej granicy. Pusta butelka stojąca na stoliku wołała o drugą, lecz tym chciała zająć się później. Uniosła dłoń, niespiesznie, może nawet komicznie wolno zbliżając go do jego ciała. Czy już czuł łaskotanie włosów? Czy wdychał zapach nieco zwietrzałych już po całym dniu perfum? Tego nie mogła być pewna. Nie chciała go osaczać, nie chciała przenikać przez prywatne bariery, a jednak nie potrafiła tak po prostu biernie trwać, kiedy wyraźnie podjął próbę zirytowania jej. Wbiła te dwa palce w jego bok i uśmiechnęła się wyjątkowo zadowolona. Poruszyła nimi zaczepnie. Przy okazji zaznajamiała się z dotykiem jego skóry, ale to przede wszystkim chodziło o łaskotki! Rozbawiona, pijacko rozluźniona dusza Philippy wcale nie przywaliła mu w pysk za takie głupawe skojarzenia (i to nic, że w ten sposób odpowiadał na jej inicjujące całą sprawę zaczepki), a być może właśnie tak powinna.
– Powtórz. Jeszcze. Raz – nakazała, znęcając się poniekąd nad jego ciałem. Nie zaprzestawała czynności łaskoczących. Dołączyła nawet drugą dłoń. – Jakie są te moje dłonie? – zapytała, udając niby taką złowrogą, wzburzoną i surową, a tak naprawdę żartobliwy duch wstąpił w nią z całą mocą i nie dało się go powstrzymać. No chyba że Scaletta znał jakiś tajemniczy sposób. Mimo wszystko to on był w tej chwili na przegranej pozycji. Przynajmniej do chwili, gdy postanowi użyć tych swoich dolin i mięśni po to, by odciągnąć ją od siebie i posadzić na miejscu jak pyskatą dziewczynkę, która nabroiła. Co jednak w sytuacji, kiedy jej działania tylko potwierdzały obecność lepkich dłoni? Pomyślała przez moment, że akurat te części ciała mogła powstrzymać podczas tego egzekwowania… nie wiadomo czego. Trudno, już po sprawie. Teraz mógł się tylko bronić przed osaczającą go Philippą Moss. Pytanie tylko czy potrafił. W najgorszym wypadku umrze w nędznym saloniku od łaskotek, a jego zwłoki pozostaną na wieki zamurowane w tym tajemniczym strychu. Ta dziura tylko czekała, by pochłonąć w sobie kolejny sekret.
– Powtórz. Jeszcze. Raz – nakazała, znęcając się poniekąd nad jego ciałem. Nie zaprzestawała czynności łaskoczących. Dołączyła nawet drugą dłoń. – Jakie są te moje dłonie? – zapytała, udając niby taką złowrogą, wzburzoną i surową, a tak naprawdę żartobliwy duch wstąpił w nią z całą mocą i nie dało się go powstrzymać. No chyba że Scaletta znał jakiś tajemniczy sposób. Mimo wszystko to on był w tej chwili na przegranej pozycji. Przynajmniej do chwili, gdy postanowi użyć tych swoich dolin i mięśni po to, by odciągnąć ją od siebie i posadzić na miejscu jak pyskatą dziewczynkę, która nabroiła. Co jednak w sytuacji, kiedy jej działania tylko potwierdzały obecność lepkich dłoni? Pomyślała przez moment, że akurat te części ciała mogła powstrzymać podczas tego egzekwowania… nie wiadomo czego. Trudno, już po sprawie. Teraz mógł się tylko bronić przed osaczającą go Philippą Moss. Pytanie tylko czy potrafił. W najgorszym wypadku umrze w nędznym saloniku od łaskotek, a jego zwłoki pozostaną na wieki zamurowane w tym tajemniczym strychu. Ta dziura tylko czekała, by pochłonąć w sobie kolejny sekret.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zwykła kuchnia
Szybka odpowiedź