Zwykła kuchnia
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zwykła kuchnia
Pierwszy krok wyraźnie skrzypi pod stopą. Kuchnia urodą dorównuje pozostałym pomieszczeniom w mieszkaniu. Jej ściany są przybrudzone, przesiąknięte zwietrzałymi zapachami przeszłości. W kącie stoi stół, a każde wsunięte krzesło pochodzi z innego kompletu. Dookoła porozwieszane są bez większej koncepcji obrazki. Przez okno w kuchni wygląda od podwórka stare drzewo, gdy mocniej wyciągniesz dłonie, możesz dosięgnąć jego łaskoczących listków. Sprzęt i szafki są dość wiekowe, ale jest tu raczej czysto. Na półce stoi słoik z kawą, ale Philippa woli czarną herbatę. Nie ma dwóch identycznych kubków ani dwóch takich samych talerzy, pary pogubiły się dawno temu. Nietrudno zgadnąć, że mieszka tu tylko jedna osoba.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kiwnęła lekko głową. Najwyraźniej było ich dwóch. Co najmniej dwóch Mulciberów, którzy przecięli im drogę. Tego swojego znała całkiem nieźle, chociaż z poszanowaniem dla mroku i tajemnicy, jaką wokół siebie roztaczał. Prowadzili interesy, które nie lubiły się ze światłem dnia. A ona, Moss, nie była donosicielką dla tych, którzy przynosili jej zarobek. Jeśli do tej pory okolice portowe były wstrętne i niebezpieczne, to teraz stały się dodatkowo zdradliwe i krwiożercze. Wielu tu było zbójów, ale nie tak cwanych i potężnych jak ten cały Ramsey, który opętał ją swoimi pragnieniami. Na takich czarach to się nie znała. Ani na tej legilimencji, ale dość sporo wiedziała o ludziach. Ludziach zdesperowanych, głodnych zemsty, potrzebujących czegoś tak bardzo, że przestawały istnieć jakiekolwiek granice. Rain wpadła w jego pułapkę i zrobił jej krzywdę. Philippa nie zamierzała tego podarować, ale z drugiej strony… przecież nie mogła nic. Przecież Huxley zaraz poprosi o zapieczętowaną ciszę, czyniąc z niej świętą powierniczkę. – Chyba obrał nową definicję dobrej znajomości – zakpiła, przysłuchując się tej historii. – Albo nigdy nim nie był. Znajomym. Tacy ludzie trzymają się kontaktów po coś, nie z serdeczności. A my o tym dobrze wiemy. No to teraz masz, Huxley. Tego przeklętego Mulcibera. Prawdziwe, podłe oblicze. Mam nadzieję, że już go skreśliłaś. – Philippa zbliżyła się do niej i ofiarowała jedno z mocniejszych, upierdliwych spojrzeń. Nie zamierzała przestać. Musiała nad nią czuwać. Przyjaźniły się. Tylko że nawet wypowiadając te słowa, czuła aż za dobrze, że niewiele to da. Że jeśli był człowiekiem takim, jaki malował się w wyobraźni Philippy na mocy tej opowieści, to na pewno tak po prostu nie porzuci dziwki z portu. Nie tak zdolnej jak ta. Parszywiec. – Ramsey Mulciber…. Nigdy się nie dowie o tej rozmowie – potwierdziła, bo chociaż Huxley wiedziała, że Fils jest jej wierna, to jednak pewne rzeczy dla spokoju należało wypowiedzieć głośno. Nie zamierzała za bardzo dzielić się taką wiedzą. A już szczególnie nie z kimś obcym. Ludzie nosili jednak różne twarze i imiona. Powinny obydwie uważać. Sekret Rain był jednak bezpieczny. O ile ten cały Mulciber nie jest pieprzonym jasnowidzem. Tylko po co by mu wtedy było szpiegostwo portowej kochanicy?
– Keaton ma swoje tajemnice. Nie od dziś. Ale jeśli ja nie wiem, to nikt nie wie. Jeśli ja nie wiem, to oznacza, że nie może mi powiedzieć. Tylko że nie spodziewa się naszej rozmowy. To, co mówisz, Rain, nie brzmi dobrze. Nie zgadza się. Jakby czegoś brakowało. Wezmę go za fraki i się dowiem. W świecie magii dzieją się dziwne rzeczy, może da się to jakoś wyjaśnić. Może on będzie wiedział. To nie będzie pierwszy raz, kiedy będę go malgowała – wyjawiła, na koniec wzdychając. Przez większość jej słów przelewało się jednak wyraźne zdeterminowanie. Po prostu potrzebowała dobrze się w tym wszystkim zorientować. Jak najszybciej. Burroughs bywał nieosiągalny, ale dla niej będzie musiał w końcu ruszyć dupsko i wyśpiewać wszystkie grzechy. Chciała mieć wiedzę o tym, co narobił Rain. Co wiedział o całej sprawie z Percivalem i Ramseyem. A może sam miał coś wspólnego z tymi nikczemnikami? Tylko to by oznaczało, że pasował się po drugiej stronie. Daleko od portu. Daleko od sióstr i braci. Daleko od niej. Znała go jednak na tyle dobrze, by być całkowicie pewną, że akurat w takie sprawki się nie mieszał. Wszystko, co razem przeszli, wygłupy i poważne rozmowy o porcie, o wojnie, ucieczki i poszukiwanie – nie mógłby. Z drugiej strony całe to milczenie nie wystawiało mu dobrej opinii.
Obydwie były przytłoczone. Nowe informacje ciążyły w duszy. Głaskała włosy Rain, podtrzymując ją tak, jakby garść tego wszystkiego mogła ją zaraz powalić. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby ta zaraz osunęłaby się na ziemię. Przeżyła coś okropnego. Moss pomyślała, że jej własne rozterki nie były niczym specjalnym. Rain zadarła z przestępcami. Z przestępcami, którzy… Słudzy Czarnego Pana. Zło ponad złem. Zło, o którym wciąż za mało wiedziała barmanka z portu. Znała legendy, historie, pogłoski i niejasne fakty. Do pełnego obrazu wciąż tak daleko. Wiedziała jednak, że to byli ludzie, którzy obracali port w ruinę. Dewastowali ich świat. Dążyli do zlikwidowania czarodziei z mugolskich rodzin. Wypędzili mugoli z ich domów. Londyn był taki pusty. Co było poza nim? – Dziwnie go nazywasz – wymówiła tylko krótko, niezbyt głośno. Drobna uwaga w wielkim morzu, w rozszalałych falach. Kim byli ci ludzie? Co zrobią, kiedy już spełnią swoje ambicje?
Rain się bała. Philippa jeszcze nie wiedziała, co czuć. Pozwalała sobie tylko na złość, gniew i wzmożoną troskę. – Rain, jeśli będzie trzeba, to znajdzie się miejsce. Jeśli tylko się o czymś dowiem, na pewno dam ci znać. Portów jest wiele w Anglii. Portów, miejsc, chat… Mamy przyjaciół, ludzi, braci rozsianych po świecie. Znajdziemy rozwiązanie. I jeśli potrzebujesz pieniędzy, to możesz na mnie liczyć – wyjawiła, spoglądając jej głęboko w oczy. Potem wygięła szyje i poszukała jej czoła. – Jestem, cokolwiek się stanie, jak nas świat rozdzieli i pogna w przeciwne strony, zawsze mamy siebie. Cieszę się, że nie tracisz głowy. nie możemy się temu dać. To nas nie może rozwalić. Nie nas. Powinnyśmy pomyśleć o bezpiecznej formie kontaktu. Na wszelki wypadek. I nie, nie przez mugoli. Nie o samych mugoli chodzi. Czuję, że to tylko przykrywka. Chcą sobie zostawić swoje elity. Pieprzone kolesiostwo. Zbierają przyjaciół, bogatych, wpływowych. Nas mają za hołotę. My nie mamy znaczenia. Tylko udają, że się troszczą. Tymczasem wokoło upadają mury. Niszczeje nasz świat. Chcę, by było jak dawnej, Rain. Ale to nie stanie się tak po prostu. Albo nie stanie się nigdy. Nie wróci – wyraziła pesymistycznie. Nastała trudna cisza. Oswajały się z grozą tych myśli. – Chodź, Huxley. Powinnyśmy coś zjeść. Póki jeszcze coś jest w garze.
Czyli nic.
I tak przyszykowała kiełbasę, zrobiła papkę z ostatnich buraków i ugotowała kapustę, by wypełnić i tak dość marny posiłek. Lubiły czy nie – musiały jeść, by mieć siłę na to wszystko, co się szykowało u wrót. Wielkie gówno.
zt
– Keaton ma swoje tajemnice. Nie od dziś. Ale jeśli ja nie wiem, to nikt nie wie. Jeśli ja nie wiem, to oznacza, że nie może mi powiedzieć. Tylko że nie spodziewa się naszej rozmowy. To, co mówisz, Rain, nie brzmi dobrze. Nie zgadza się. Jakby czegoś brakowało. Wezmę go za fraki i się dowiem. W świecie magii dzieją się dziwne rzeczy, może da się to jakoś wyjaśnić. Może on będzie wiedział. To nie będzie pierwszy raz, kiedy będę go malgowała – wyjawiła, na koniec wzdychając. Przez większość jej słów przelewało się jednak wyraźne zdeterminowanie. Po prostu potrzebowała dobrze się w tym wszystkim zorientować. Jak najszybciej. Burroughs bywał nieosiągalny, ale dla niej będzie musiał w końcu ruszyć dupsko i wyśpiewać wszystkie grzechy. Chciała mieć wiedzę o tym, co narobił Rain. Co wiedział o całej sprawie z Percivalem i Ramseyem. A może sam miał coś wspólnego z tymi nikczemnikami? Tylko to by oznaczało, że pasował się po drugiej stronie. Daleko od portu. Daleko od sióstr i braci. Daleko od niej. Znała go jednak na tyle dobrze, by być całkowicie pewną, że akurat w takie sprawki się nie mieszał. Wszystko, co razem przeszli, wygłupy i poważne rozmowy o porcie, o wojnie, ucieczki i poszukiwanie – nie mógłby. Z drugiej strony całe to milczenie nie wystawiało mu dobrej opinii.
Obydwie były przytłoczone. Nowe informacje ciążyły w duszy. Głaskała włosy Rain, podtrzymując ją tak, jakby garść tego wszystkiego mogła ją zaraz powalić. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby ta zaraz osunęłaby się na ziemię. Przeżyła coś okropnego. Moss pomyślała, że jej własne rozterki nie były niczym specjalnym. Rain zadarła z przestępcami. Z przestępcami, którzy… Słudzy Czarnego Pana. Zło ponad złem. Zło, o którym wciąż za mało wiedziała barmanka z portu. Znała legendy, historie, pogłoski i niejasne fakty. Do pełnego obrazu wciąż tak daleko. Wiedziała jednak, że to byli ludzie, którzy obracali port w ruinę. Dewastowali ich świat. Dążyli do zlikwidowania czarodziei z mugolskich rodzin. Wypędzili mugoli z ich domów. Londyn był taki pusty. Co było poza nim? – Dziwnie go nazywasz – wymówiła tylko krótko, niezbyt głośno. Drobna uwaga w wielkim morzu, w rozszalałych falach. Kim byli ci ludzie? Co zrobią, kiedy już spełnią swoje ambicje?
Rain się bała. Philippa jeszcze nie wiedziała, co czuć. Pozwalała sobie tylko na złość, gniew i wzmożoną troskę. – Rain, jeśli będzie trzeba, to znajdzie się miejsce. Jeśli tylko się o czymś dowiem, na pewno dam ci znać. Portów jest wiele w Anglii. Portów, miejsc, chat… Mamy przyjaciół, ludzi, braci rozsianych po świecie. Znajdziemy rozwiązanie. I jeśli potrzebujesz pieniędzy, to możesz na mnie liczyć – wyjawiła, spoglądając jej głęboko w oczy. Potem wygięła szyje i poszukała jej czoła. – Jestem, cokolwiek się stanie, jak nas świat rozdzieli i pogna w przeciwne strony, zawsze mamy siebie. Cieszę się, że nie tracisz głowy. nie możemy się temu dać. To nas nie może rozwalić. Nie nas. Powinnyśmy pomyśleć o bezpiecznej formie kontaktu. Na wszelki wypadek. I nie, nie przez mugoli. Nie o samych mugoli chodzi. Czuję, że to tylko przykrywka. Chcą sobie zostawić swoje elity. Pieprzone kolesiostwo. Zbierają przyjaciół, bogatych, wpływowych. Nas mają za hołotę. My nie mamy znaczenia. Tylko udają, że się troszczą. Tymczasem wokoło upadają mury. Niszczeje nasz świat. Chcę, by było jak dawnej, Rain. Ale to nie stanie się tak po prostu. Albo nie stanie się nigdy. Nie wróci – wyraziła pesymistycznie. Nastała trudna cisza. Oswajały się z grozą tych myśli. – Chodź, Huxley. Powinnyśmy coś zjeść. Póki jeszcze coś jest w garze.
Czyli nic.
I tak przyszykowała kiełbasę, zrobiła papkę z ostatnich buraków i ugotowała kapustę, by wypełnić i tak dość marny posiłek. Lubiły czy nie – musiały jeść, by mieć siłę na to wszystko, co się szykowało u wrót. Wielkie gówno.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
7 stycznia 1958
Trzymała to w tajemnicy, bo stało się to prywatnym miejscem, osobnym punktem w życiorysie – czymś, co nigdy wcześniej, tak naprawdę nie miało miejsca. Chociaż skądinąd przyszło jej dzielić jednak swój azyl, tak była to wciąż inna przestrzeń niżeli bar, pub, kawiarnia, park, kapliczka, restauracja, biblioteka, budynek ministerstwa, dom przyjaciółki. Inaczej – po swojemu, na własnych zasadach, z pewną ugodą, lecz po raz pierwszy z tak wielką wolnością. Nie musiała już kroczyć między ulicami Londynu niczym butny kocur, który nie chciał po prostu wracać do domu. Znalazła ten drugi – może nie lepszy, lecz w jakiś sposób spokojniejszy.
Wspinała się po schodach powoli, ważąc na każdy krok, aby nie upuścić z dłoni niesionego pudełka. Eliksiry, jedzenie i książki. A może książki, eliksiry i jedzenie? Pewne priorytety w krukońskiej naturze pozostawały niezmienne, gdy znosiła kolejne prawidła do miejsca, w którym bez ścisku w żołądku mogła do nich wreszcie przysiąść. Dzieła znamienitych filozofów, które czytane pośród ścian kamienicy Crabbe’ów mogłyby wzbudzać podejrzenie. Demimoz znając rutynę, snuł się za swoją właścicielką, trzymając się blisko jej spódnicy i alarmując, gdy tylko mogłoby zdarzyć się coś, co spowodowałoby szkody. Przydatne zwierzę, to, które miało wgląd w przyszłość.
Rozłożyła zapasy po kuchennych szafkach, a buteleczki z eliksirami ułożyła równo obok siebie w szafce oznaczonej drobną karteczką przyklejoną zaklęciem. Chciała ułożyć tę przestrzeń, zorganizować, znając możliwe przypadłości pałętających się po mieszkaniu cieni. Wszystko miało mieć swoje miejsce, dokładne, które okiełznałoby chaos, którym wcześniej były te ściany. Przyprawy miały odpowiednią szufladę, przedmioty codziennego użytku szafkę, każda szmatka i buteleczka, dostały przypasowany swój punkt i to taki, który wymarzył się nie gosposi, nie ojcu, ale jej. Łapserdakowi zdawało się to najwyraźniej nie przeszkadzać i czarownica miała wrażenie, że dostrzegała radość w tych wielkich oczach, bo nie musiała skrzatowi doskwierać samotność z powodu braku jego pana. Również wszystko musiało mieć zachowany swój porządek – kurz znikał zamiatany zaklętą miotełką przyozdobioną w piórka, plamy po herbacie ścierały zaraz za nią szmatki, a popiół z papierosów ponosił wiatr, aby szklana popielniczka była w nienaruszonej czystości. Nigdy nie podejrzewała siebie o nadmierny pedantyzm, nie w domu. W biurze – a i owszem, lecz dom? Wychowanie odbijało się piętnem i wypierać się tego nie mogła, jedynie pośpiech godziny policyjnej pozwolił, by zostawiła po sobie delikatnie nadpalonego papierosa.
| zt + zostawiam w szafce kuchennej podpisanej „eliksiry”: eliksir wielosokowy (1 porcja, uwarzony 16.10.57)
zaopatrzenie: 1g tytoniu | smacznego draniu : )
10 I
Znowu pokonywał tę samą drogę, przeskakując po dwa stopnie, byle tylko jak najszybciej znaleźć się na drugim piętrze, przed drzwiami, za którymi - teraz już to wiedział, choć wciąż daleki był od zaakceptowania w pełni - nie zastanie Phils. Klucze zachrobotały w zamku znajomo, dwa szczęknięcia i cichy jęk deski zapadającej się pod jego ciężarem później znalazł się już w środku, uważnie rozglądając się po wnętrzu, by upewnić się, czy nie zaskoczy go - ponownie - czyjaś obecność.
Ale tym razem jej tu nie było.
Zostawiła za sobą wyłącznie nowe porządki, usilnie starając się okiełznać przestrzeń, która nie poddawała się żadnym próbom uczynienia z niej choć namiastki schludności; krótki obchód wnętrza zajął mu tylko chwilę - w gruncie rzeczy od samego początku wiedział, po co tu przyszedł.
Tamtego dnia sięgając po jeden z eliksirów miał okazję przyjrzeć się i pozostałym z dość licznej kolekcji; bez trudu rozpoznał pismo siostry na karteczce opisującej chlupoczącą w szkle ciecz, którą trącił, próbując wcisnąć dłoń w głąb szafki.
I dziś fiolka znajdowała się na swoim miejscu - tym razem już uporządkowanym, pozbawionym ostatniej pajęczej nitki; nie wahał się, wiedząc, że znajduje się w sytuacji, w której użycie tego eliksiru może zaważyć na jego bezpieczeństwie.
Jedną z kieszeni peleryny dociążyła skradziona zawartość.
Właściwie miał już udać się wprost do wyjścia, do magazynów, gdzie spotkać powinien się ze swym informatorem, ale wtem oparty o brzeg szklanej papierośnicy papieros przykuł jego uwagę; kąciki ust uniosły się z lekka ku górze, kiedy pod wpływem impulsu po prostu po niego sięgnął, chwytając między dwa palce niedopaloną resztę; wystarczyło jedno zaklęcie, by ją odpalił, zaciągając się łapczywie, pospiesznie. Dłonie zadrżały, gdy ciało przyjęło dawkę tego, o czym wciąż nie zapomniało.
Docisnął odpadek do jeszcze przed chwilą krystalicznie czystej papierośnicy, pozostawiając na jej powierzchni ciemną smugę.
Byłem tu.
kradnę wielosokowy; dopalam papierosa; zt
Znowu pokonywał tę samą drogę, przeskakując po dwa stopnie, byle tylko jak najszybciej znaleźć się na drugim piętrze, przed drzwiami, za którymi - teraz już to wiedział, choć wciąż daleki był od zaakceptowania w pełni - nie zastanie Phils. Klucze zachrobotały w zamku znajomo, dwa szczęknięcia i cichy jęk deski zapadającej się pod jego ciężarem później znalazł się już w środku, uważnie rozglądając się po wnętrzu, by upewnić się, czy nie zaskoczy go - ponownie - czyjaś obecność.
Ale tym razem jej tu nie było.
Zostawiła za sobą wyłącznie nowe porządki, usilnie starając się okiełznać przestrzeń, która nie poddawała się żadnym próbom uczynienia z niej choć namiastki schludności; krótki obchód wnętrza zajął mu tylko chwilę - w gruncie rzeczy od samego początku wiedział, po co tu przyszedł.
Tamtego dnia sięgając po jeden z eliksirów miał okazję przyjrzeć się i pozostałym z dość licznej kolekcji; bez trudu rozpoznał pismo siostry na karteczce opisującej chlupoczącą w szkle ciecz, którą trącił, próbując wcisnąć dłoń w głąb szafki.
I dziś fiolka znajdowała się na swoim miejscu - tym razem już uporządkowanym, pozbawionym ostatniej pajęczej nitki; nie wahał się, wiedząc, że znajduje się w sytuacji, w której użycie tego eliksiru może zaważyć na jego bezpieczeństwie.
Jedną z kieszeni peleryny dociążyła skradziona zawartość.
Właściwie miał już udać się wprost do wyjścia, do magazynów, gdzie spotkać powinien się ze swym informatorem, ale wtem oparty o brzeg szklanej papierośnicy papieros przykuł jego uwagę; kąciki ust uniosły się z lekka ku górze, kiedy pod wpływem impulsu po prostu po niego sięgnął, chwytając między dwa palce niedopaloną resztę; wystarczyło jedno zaklęcie, by ją odpalił, zaciągając się łapczywie, pospiesznie. Dłonie zadrżały, gdy ciało przyjęło dawkę tego, o czym wciąż nie zapomniało.
Docisnął odpadek do jeszcze przed chwilą krystalicznie czystej papierośnicy, pozostawiając na jej powierzchni ciemną smugę.
Byłem tu.
kradnę wielosokowy; dopalam papierosa; zt
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zwykła kuchnia
Szybka odpowiedź