Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Linne Mhoireibh
AutorWiadomość
Linne Mhoireibh
Okolice Linne Mhoireibh, zwanej prościej Zatoką Moray, to przede wszystkim przepiękne szkockie wody mieniące się nad wysokim klifowym wybrzeżem. Teren jest dziewiczy, niezamieszkany przez mugoli, z rzadka odwiedzany przez czarodziejów, wciąż dziki; angielscy zielarze cenią te rozległe tereny za bogactwo magicznej flory oraz wielość dziko rosnących magicznych ziół i roślin szeroko wykorzystywanych w alchemii. Prawdziwą atrakcją jest jednak obserwacja morskich stworzeń, które raz za razem wynurzają się z wody, dopełniając bogactwa niezwykłego krajobrazu.
Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Był zły. Poirytowany tym, co rozegrało się podczas Sylwestra w Dolinie Godryka. Poirytowany listem, który dostał i całym Losem, który postanowił się na niego brutalnie uwziąć. Bo jak miał to odczytywać? Jak miał rozumieć te wszystkie wydarzenia, w których centrum stawał? Wpierw stracił dwie części siebie, później sądził, że dostał szansę na naprawę i że od grudniowej nocy droga przestawała być kręta, bolesna. Niesprawiedliwa. Tak się jednak nie stało, bo wystarczyły dwa dni, żeby odseparować go od szczęścia. Wystarczyło kilka minut, żeby zamienić w popiół jego nadzieje i plany na przyszłość. Dostał prosto w twarz wyznaniami, których się nie spodziewał i na które w ogóle nie był gotów, lecz czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Skoro koniec końców ona od niego uciekła, a on nie widział innego sposobu jak pozwolić jej na to. Sądził, że był to chwilowy strach, kaprys, który wkrótce przeminie, lecz im więcej godzin dzieliło go od tego momentu, tym wzrastało w nim poczucie niepokoju, że Pomona mówiła prawdę. Że naprawdę chciała się od niego oddzielić i nie zamierzała kontynuować z nim znajomości na żadnym gruncie poza zawodowym. Nic dziwnego, że wciąż czuł ten niewidzialny policzek, który potwornie szczypał, przypominając o swoim istnieniu. Przypominając o tym, jaką był porażką i że cokolwiek robił, zawsze miało kończyć się tak samo — odejściem tych, których kochał. Oczywiście. Wpierw był szok i niedowierzanie. Później łaknienie, żeby wszystko odwrócić, a później... Później została już jedynie złość, która wkrótce też miała minąć, pozostawiając Jaydena na środku oceanu nicości, zobojętnienia i ciągłych wyrzutów sumienia. Zanim to jednak nastąpiło, w ciele profesora buzowała gorąca krew łaknąca tylko na to, by przelać swoje żale i pozbyć się czarnej goryczy z dna gardła.
Idąc na spotkanie z Louise, Vane czuł się jakby szedł na proces. I tak poniekąd było, bo nie zamierzał udawać, że nic się nie stało. Że nie poczuł się skrzywdzony i odepchnięty. Normalnie uśmiechnąłby się w ten swój zmieszany sposób i zajął astronomią, lecz nie był już tym samym czarodziejem, którym był podczas ich ostatniego spotkania. Wszystko się zmieniało, a on stawał się tworem jeszcze nieukształtowanym i nieznanym. Wcześniej nie odczuwał tak trawiącej złości i wzburzenia, a przynajmniej nie pamiętał, żeby kiedykolwiek mu się to przydarzyło. Znajdując się w tak pięknym miejscu jak Linne Mhoireibh, wcale nie odczuwał ulgi. Kopnął jeden z kamieni, wprost w morskie odmęty, czując, że jeszcze chwila i rozniesienie go z tego poirytowania. Na siebie. Na Pomonę. Na wszystko i wszystkich. Moody jedynie dolała oliwy do ognia. Zbywała go niezwykle skutecznie kilka miesięcy wcześniej, a teraz nagle spodziewała się, że wystarczyło napisać list po takim czasie, a Jayden przybiegnie niczym pies na zawołanie? Cóż... Właśnie to robił i ta świadomość niebotycznie wzburzała nagromadzone w nim emocje. Przecież ta wiadomość była czystą kpiną. Chciała wyjaśnień. Od niego! Chcieć to sobie mogła chcieć! Jakie posiadała prawo, by żądać od niego czegokolwiek? Nie po tym, jak się zachowała. Powinna znać swoje ograniczenia. On też pragnął usłyszeć, co takiego miała na swoje usprawiedliwienie, gdy zniknęła na ponad pół roku, udając, że nie istniała. Że mogła odciąć się i nie stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami. Vane był konsekwencją. Początkowo wszak zabiegał o kontakt, ale w pewnym momencie się poddał, uważając, że nie chciała go w swoim życiu, będąc pewną swojej samowystarczalności. Kogo chciała oszukać? Jego czy samą siebie? Widząc ją przed sobą, jedynie przyspieszył kroku, ściskając w dłoni wspomniany list, który pobudził do życia w astronomie tyle emocji. - Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumna - warknął zaraz na początku, nie mając siły grać w żadną grę pozornych uprzejmości. Chyba nie sądziła, że pojawi się tam, nie nosząc w sobie żalu za to, jak go potraktowała? Na swoje nieszczęście trafiła w najgorszy z możliwych okresów w życiu czarodzieja i musiała podźwignąć jego humor, czy tego chciała, czy nie. Nie miała już wyjścia ani drogi ucieczki. Ściągnęła go w to miejsce, więc czekał na wyjaśnienia, patrząc na nią z góry.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie był jeden z przyjemniejszych oraz łatwiejszych momentów. Ale kiedy mówimy A – trzeba będzie w końcu powiedzieć B, albo C. Cokolwiek trzeba będzie powiedzieć i nie pozwolić sobie pozostać w tym jednym punkcie. W tej nieszczęsnej literce A.
Nie widziałam jak się zbliżał za moimi plecami. Wpatrywałam się w nadmorski widok, który miał w sobie nutę tajemnicy, ale i nie zapewniał poczucia bezpieczeństwa. W sumie jak wszystko inne przez ostatnie pół roku nie zapewniało mi jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa.
Pół roku temu nastąpił punkt zwrotny. Pożar w Ministerstwie Magii był przełomowym momentem i doprowadził do mojego zniknięcia przez ten okres czasu. Nie chodzi tutaj o obrażenia fizyczne, które były efektem tego wypadku, ale przede wszystkim o stan psychiczny, w jakim się znalazłam. Obrót o 180 stopni. Coś, czego nie chciałam nigdy doświadczyć. Zwątpienie w siebie, w swoje możliwości i w to czy to wszystko faktycznie ma sens? Może to wszystko było związane z tymi anomaliami. Może tak miało być? Ale gdzie teraz jestem? I kim jestem?
Teraz stoję przed Zatoką Moray w oczekiwaniu na Jaydena, który był mi zawsze bliski od tylu lat. Jak zresztą wszystkich moich bliskich i zastanawiam się, czy ktokolwiek z nich da mi jeszcze szansę. Zastanawiałam się jakie emocje towarzyszyły mu kiedy czytał ode mnie list?
- Ciebie też miło widzieć – podskoczyłam, kiedy nagle pojawił się za mną. Nie zważając na jego wściekłość postanowiłam zachować spokój i posłałam mu smutny uśmiech. Wiedziałam już, że napisanie listu po takim czasie nie było zbyt dobrym posunięciem - musiał być wściekły.
Moody, ciągle myślisz tylko o sobie.
Nie powinnam oczekiwać od niego niczego po tym, co zrobiłam - ale oczekiwałam, chociaż sama jeszcze nie wiedziałam czego. Wiem jedynie, że jego życie też znalazło się w pewnym punkcie zwrotnym. A ja musiałam zaprzestać tej egocentrycznej postawy.
Nie widziałam jak się zbliżał za moimi plecami. Wpatrywałam się w nadmorski widok, który miał w sobie nutę tajemnicy, ale i nie zapewniał poczucia bezpieczeństwa. W sumie jak wszystko inne przez ostatnie pół roku nie zapewniało mi jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa.
Pół roku temu nastąpił punkt zwrotny. Pożar w Ministerstwie Magii był przełomowym momentem i doprowadził do mojego zniknięcia przez ten okres czasu. Nie chodzi tutaj o obrażenia fizyczne, które były efektem tego wypadku, ale przede wszystkim o stan psychiczny, w jakim się znalazłam. Obrót o 180 stopni. Coś, czego nie chciałam nigdy doświadczyć. Zwątpienie w siebie, w swoje możliwości i w to czy to wszystko faktycznie ma sens? Może to wszystko było związane z tymi anomaliami. Może tak miało być? Ale gdzie teraz jestem? I kim jestem?
Teraz stoję przed Zatoką Moray w oczekiwaniu na Jaydena, który był mi zawsze bliski od tylu lat. Jak zresztą wszystkich moich bliskich i zastanawiam się, czy ktokolwiek z nich da mi jeszcze szansę. Zastanawiałam się jakie emocje towarzyszyły mu kiedy czytał ode mnie list?
- Ciebie też miło widzieć – podskoczyłam, kiedy nagle pojawił się za mną. Nie zważając na jego wściekłość postanowiłam zachować spokój i posłałam mu smutny uśmiech. Wiedziałam już, że napisanie listu po takim czasie nie było zbyt dobrym posunięciem - musiał być wściekły.
Moody, ciągle myślisz tylko o sobie.
Nie powinnam oczekiwać od niego niczego po tym, co zrobiłam - ale oczekiwałam, chociaż sama jeszcze nie wiedziałam czego. Wiem jedynie, że jego życie też znalazło się w pewnym punkcie zwrotnym. A ja musiałam zaprzestać tej egocentrycznej postawy.
Gość
Gość
Nie podobało mu się to wszystko. Martwił się tyle czasu, a teraz... Teraz wszyscy postanowili stanąć przeciwko niemu, żeby przypomnieć mu o swoim istnieniu? Równocześnie powiadamiając go o jego słabościach i niedoskonałościach? O jego nieodpowiedzialności i egoizmie? O jego błędach i zaniedbaniach? Bo Louise była ewidentnie jego zaniedbaniem i tego nie mógł sobie darować. Że zostawił ją, wbrew faktom, które nakazywały interwencję. Bo skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuł się po części odpowiedzialny za los młodej czarownicy. Że był jej zupełnie obcy, a to, co się działo między nimi na przestrzeni lat nie oznaczało dla niego nic istotnego. Że była jedynie kolejną figurą, którą się poznawało, a następnie zapominało w przeciągu dalszych dni. Nie był specjalnie od niej starszy, ale mimo wszystko wiedział i widział więcej od niej, a troska, która na przełomie ich znajomości zdążyła się wykluć w stosunku do niej, nie powinna być tak łatwo odepchnięta na dalszy plan. Bo w momencie, w którym postanowił uszanować jej pragnienie odizolowania się, działał niezgodnie ze swoimi wewnętrznymi przekonaniami. Chciał wierzyć w to, że robił to na jej życzenie, a więc robił to dla niej. Że musiało mieć to jakiś sens, chociaż wcale wewnętrznie nie odczuwał żadnego spokoju. Bo podświadomie zdawał sobie sprawę z faktu, iż pozostawienie kobiety samej sobie było błędną decyzją. Nie. Nie był jej ojcem, bratem, mężem ani synem, ale czy oznaczało to, że nie miał się martwić? Że nie widział potrzeby utrzymania jej na powierzchni tych wszystkich wydarzeń? Żeby nie została gdzieś w tyle i nie rozmyła się w oparach mgły? Bo właśnie tak się czuł — jakby szedł na spotkanie ze wspomnieniami z przeszłości. Wszak wydarzyło się tak wiele w przeciągu tego krótkiego okresu, że dalej nie był w stanie w to wszystko uwierzyć. Moody nie mogła tego wiedzieć, nikt zresztą nie wiedział, prócz Jaydena i Pomony, ale teraz to i tak nie miało żadnego znaczenia, prawda? Wzburzenie, które się w nim kotłowało, doprowadzało go na skraj szaleństwa i wycieńczenia, a młoda stażystka biura aurorów miała stać się nie tylko świadkiem, lecz również i celem wyładowania. Wylewające się gorejące emocje nie zaznały jeszcze ucieczki z ciała profesora, więc nawet najmniejsze poruszenie mogło wywołać wybuch wulkanu.
Stając przy Louise, nie dotknął jej. Nie przytulił, nie uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju, okazując równocześnie tym swoją troskę oraz uczucie. Nie był w stanie wykrzesać w sobie tych pokładów dobroci i jeśli Moody znała go chociaż na tyle, na ile sądziła, musiała wyczuć coś złego. Coś, co nie pozwalało na normalny rozwój wypadków. Coś, co wychodziło poza ich dwoje.
Ciebie też miło widzieć.
- Po co to wszystko? - spytał wprost. Jej słowa nie spotkały się nawet ze smutnym uśmiechem, a twarde spojrzenie wciąż oczekiwało odpowiedzi. Gęstej i satysfakcjonującej. Wymagającej, wyczerpującej. Jayden tego dnia nie miał być łatwym rozmówcą. Gdyby nie to wszystko, co się wydarzyło w jego życiu, to spotkanie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Ale tak nie było... - Po ponad ośmiu miesiącach przypomniałaś sobie o tej relacji? - Od czerwca nie dawała znaku życia i nagle zdecydowała się powrócić do tego, co było wcześniej? Nie... To nie miało być takie proste, łatwe i przyjemne. Oczekiwał jakichś wyjaśnień. Usprawiedliwienia się nie tylko z tego listu, lecz również milczenia. Chciał usłyszć co nią kierowało w momencie, w którym odepchnęła go od siebie. I dlaczego sądziła, że odzyskanie go z powrotem będzie takie proste.
Stając przy Louise, nie dotknął jej. Nie przytulił, nie uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju, okazując równocześnie tym swoją troskę oraz uczucie. Nie był w stanie wykrzesać w sobie tych pokładów dobroci i jeśli Moody znała go chociaż na tyle, na ile sądziła, musiała wyczuć coś złego. Coś, co nie pozwalało na normalny rozwój wypadków. Coś, co wychodziło poza ich dwoje.
Ciebie też miło widzieć.
- Po co to wszystko? - spytał wprost. Jej słowa nie spotkały się nawet ze smutnym uśmiechem, a twarde spojrzenie wciąż oczekiwało odpowiedzi. Gęstej i satysfakcjonującej. Wymagającej, wyczerpującej. Jayden tego dnia nie miał być łatwym rozmówcą. Gdyby nie to wszystko, co się wydarzyło w jego życiu, to spotkanie mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Ale tak nie było... - Po ponad ośmiu miesiącach przypomniałaś sobie o tej relacji? - Od czerwca nie dawała znaku życia i nagle zdecydowała się powrócić do tego, co było wcześniej? Nie... To nie miało być takie proste, łatwe i przyjemne. Oczekiwał jakichś wyjaśnień. Usprawiedliwienia się nie tylko z tego listu, lecz również milczenia. Chciał usłyszć co nią kierowało w momencie, w którym odepchnęła go od siebie. I dlaczego sądziła, że odzyskanie go z powrotem będzie takie proste.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szczery uśmiech. Tak dawno nie czułam uśmiechu na swojej własnej twarzy. Szkoda, że ta chwila trwała tak niesamowicie krótko. Pozytywne emocje i chwilowe poczucie bezpieczeństwa prysły jak bańka mydlana, kiedy spojrzałam na Jaydena i widziałam jak bardzo jest zły. Wściekły. Wszystkie zmysły podpowiadały mi, że to nie będzie przyjemne spotkanie, więc będę musiała się mocno postarać, aby jego zakończenie wjechało na odpowiednie tory. Miałam chaos w głowie. Przez ostatni czas walczyłam sama ze sobą. Nigdy nie spodziewałam się, że tak łatwo mogę się poddać.
Po co to wszystko?
No właśnie. Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Po co to wszystko?
- Ja… - spojrzałam mu przez chwilę w oczy, ale nie potrafiłam utrzymać tego spojrzenia na dłużej. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Czułam się jak zagubiona dusza, jak więzień w Azkabanie, w dodatku taki, który sama sobie stworzyłam. Totalnie nieumyślnie.
Po ponad ośmiu miesiącach przypomniałaś sobie o tej relacji?
To nie tak! To nie jest tak, że zapomniałam o TEJ relacji. Jak ja miałam mu to wytłumaczyć? Nie chciałam się oddalać, ale z każda myślą oddalałam się sama od siebie. Jak miałam trwać w jakiejkolwiek relacji, kiedy czułam, że staję się kimś innym? Że nie potrafię poskładać swoich myśli w jedną całość?
- Wiem, że nawaliłam… - wydusiłam z siebie po chwili, a w oczach zebrały mi się łzy, chociaż próbowałam z tym walczyć było to silniejsze ode mnie – sama nie wiem, co się ze mną dzieje… - powiedziałam prawdę, bo nie ma co owijać w bawełnę. Jak teraz się nie otworzę, to mogę się zamknąć w sobie na wieki, a nie wiadomo jakby się to mogło skończyć.
Pożar w Ministerstwie był moim punktem zwrotu. Momentem w życiu kiedy załamałam się, a raczej zostałam złamana. Czułam się jak cień samej siebie – nie wiem czy to ze mną jest coś nie tak, czy powinnam wybrać się do Munga na jakąś terapię, albo zacząć praktykować czarną magię, żeby naprawić swój umysł. Tyle różnych myśli, tyle dziwnych myśli. Może to był efekt tych anomalii?
Jedno jest pewne – Jayden na pewno zauważył, że nie jestem tą samą Lou co osiem miesięcy temu. Na pewno zauważył ten zamroczony wzrok, te łzy, to że czułam się uwięziona.
Po co to wszystko?
No właśnie. Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie. Po co to wszystko?
- Ja… - spojrzałam mu przez chwilę w oczy, ale nie potrafiłam utrzymać tego spojrzenia na dłużej. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Czułam się jak zagubiona dusza, jak więzień w Azkabanie, w dodatku taki, który sama sobie stworzyłam. Totalnie nieumyślnie.
Po ponad ośmiu miesiącach przypomniałaś sobie o tej relacji?
To nie tak! To nie jest tak, że zapomniałam o TEJ relacji. Jak ja miałam mu to wytłumaczyć? Nie chciałam się oddalać, ale z każda myślą oddalałam się sama od siebie. Jak miałam trwać w jakiejkolwiek relacji, kiedy czułam, że staję się kimś innym? Że nie potrafię poskładać swoich myśli w jedną całość?
- Wiem, że nawaliłam… - wydusiłam z siebie po chwili, a w oczach zebrały mi się łzy, chociaż próbowałam z tym walczyć było to silniejsze ode mnie – sama nie wiem, co się ze mną dzieje… - powiedziałam prawdę, bo nie ma co owijać w bawełnę. Jak teraz się nie otworzę, to mogę się zamknąć w sobie na wieki, a nie wiadomo jakby się to mogło skończyć.
Pożar w Ministerstwie był moim punktem zwrotu. Momentem w życiu kiedy załamałam się, a raczej zostałam złamana. Czułam się jak cień samej siebie – nie wiem czy to ze mną jest coś nie tak, czy powinnam wybrać się do Munga na jakąś terapię, albo zacząć praktykować czarną magię, żeby naprawić swój umysł. Tyle różnych myśli, tyle dziwnych myśli. Może to był efekt tych anomalii?
Jedno jest pewne – Jayden na pewno zauważył, że nie jestem tą samą Lou co osiem miesięcy temu. Na pewno zauważył ten zamroczony wzrok, te łzy, to że czułam się uwięziona.
Gość
Gość
Nie rozumiał, skąd wziął się ten jej uśmiech. Cieszyła się, że go widziała? Cieszyła się ze spotkania? Dlaczego niby? Wyjechała, że nie mogli spotkać się wcześniej? Te osiem miesięcy było ukrytych pod warstwą jakiejś nieprzeniknionej płaszczyzny, że nie mogli się skontaktować? Czuł, że to wszystko było jakąś irracjonalną próbą wyśmiania jego wcześniejszych działań. Osoby, którą wtedy był. Człowiekiem, który nie dostrzegał problemów lub nie chciał tego widzieć. Przez szacunek do jej prywatności, przez szacunek do jej zdania, przez szacunek, który do niej posiadał, nie interweniował, sądząc, że sama się zrehabilituje. Być może i ona się zmieniła, lecz on również. Nie pozwoliłby jej już zamknąć się w domu i całkowicie odciąć się od świata. Nie zostawiłby jej tak, nawet gdyby kazała mu odejść. Tkwiłby pod jej drzwiami tak długo, aż by go nie wpuściła. Aż zirytowałaby się jego obecnością i zrobiła to tylko przez czystą irytację. Ale nie zrobił tego. Nie zreflektował się, nie pomógł, nie ocalił. Jak zawsze zresztą... Nie umiał ocalić ludzi na Pokątnej. Nie umiał trzymać się jedynej dobrej rzeczy, która spotkała go w ostatnim czasie. Nie był w stanie pomóc Louise. To były sromotne porażki, a ofiarami nie był jedynie on sam i tego nie potrafił sobie wybaczyć. Dlatego tego dnia, właśnie teraz, właśnie idąc na spotkanie oraz stając naprzeciwko młodej stażystki Jayden nie był wściekły jedynie na nią — w dużej mierze czuł wściekłość na samego siebie, że odpuścił tak szybko i poddał się tak wcześnie. Być może nie był odpowiedzialny za wszystkich ludzi, ale nie oznaczało to, że miał ich zostawiać jak potrzebowali go najbardziej. Z Louise mijali się na ścieżce swoich żyć, by koniec końców spotkać się po latach i dostrzec, że to, co zaczęło się, gdy byli jeszcze dziećmi, potrafiło być silne. A przynajmniej tak właśnie chciał myśleć Vane. Zawód. Zawód samym sobą, bo przecież mógł się do niej dobijać i starać się wyciągnąć z tego zamknięcia. Po śmierci jej rodziców obiecał sobie, że nie pozwoli na to, żeby straciła kontakt ze światem, nie uciekła przed rzeczywistością, że bez względu na wszystko pomoże jej się odnaleźć. Ale tego nie zrobił...
Emocje buzowały w nim, pracowały i nie były w stanie przestać. Epatowały w jej stronę dlatego, gdy odwróciła wzrok, Jayden poczuł zarówno jak coś ukłuło go w sercu, lecz równocześnie iskrę zrozumienia. Gdyby sam spotkał się z kimś, kto był równie bojowo nastawiony, zapewne sam nie wytrzymałby ów spojrzenia. Jednak to zabolało. Bolało tak naprawdę wszystko, co wiązało się z tym widzeniem, bo było to zarówno przypomnienie własnych porażek oraz brutalnej rzeczywistości. Bo nic nie miało był łatwe i idealne. Nic nigdy nie miało już takie być. A oni próbowali zrozumieć, co było z nimi nie tak, skoro kolejne ciosy uderzały w ich mur pewności. Ten wybudowany przez Jaydena już dawno runął, a drżące dłonie zszokowanego astronoma nie były w stanie na nowo go ułożyć. Czy to samo było z Louise? Bo owszem, wiedział, że coś się zmieniło. Kiedyś to wyglądałoby zupełnie inaczej, jednak nic nie miało się wydarzyć dwa razy tak samo. Więc stał tam w milczeniu, patrząc na pojawiające się na twarzy młodej czarownicy łzy i nie wiedział, co powinien był czuć. Wulkan złości chociaż potężny, łatwo i szybko się wypalał, zostawiając zmęczenie i rezygnację. Niepewność i pustkę, która napełniała się wątpliwościami. Czy powinien był tak ostro do niej podchodzić? Czy miał wyrazić jedynie obawy bez większych emocji? Figura ojca, w którą wchodził w tym momencie nie była jego odpowiedzialnością i nikt jej od niego nie wymagał prócz jego samego. Był nauczycielem tyle lat, jego osobowość nakazywała mu opiekę nad spotkanymi ludźmi — nie był w stanie z tym walczyć. I tym razem wzięło to nad nim górę nie tylko w momencie wielkiego wzburzenia, lecz również w początkowo niepewnym, nieśmiałym wręcz geście wyciągnięcia ręki, podejścia tych kilku dzielących ich kroków i otulenia drobnego ciała ramionami. Nie wiedział, czy tego potrzebowała. Czy tego chciała. Czy łaknęła bliskości i ciepła drugiego człowieka. Ale nie miało to znaczenia, bo zawsze mogła go odepchnąć, ale mogła też pozwolić trwać w tej chwili. Ukoić całą burzę emocjonalną. Nie odezwał się, bo wszystko, co zamierzał jej przekazać, znajdowało się w tym geście. Jego zmartwienie, które towarzyszyło mu od długich lat, jego przeprosiny, jego wsparcie i przywiązanie. Bo nie tylko jej było teraz to potrzebne.
Emocje buzowały w nim, pracowały i nie były w stanie przestać. Epatowały w jej stronę dlatego, gdy odwróciła wzrok, Jayden poczuł zarówno jak coś ukłuło go w sercu, lecz równocześnie iskrę zrozumienia. Gdyby sam spotkał się z kimś, kto był równie bojowo nastawiony, zapewne sam nie wytrzymałby ów spojrzenia. Jednak to zabolało. Bolało tak naprawdę wszystko, co wiązało się z tym widzeniem, bo było to zarówno przypomnienie własnych porażek oraz brutalnej rzeczywistości. Bo nic nie miało był łatwe i idealne. Nic nigdy nie miało już takie być. A oni próbowali zrozumieć, co było z nimi nie tak, skoro kolejne ciosy uderzały w ich mur pewności. Ten wybudowany przez Jaydena już dawno runął, a drżące dłonie zszokowanego astronoma nie były w stanie na nowo go ułożyć. Czy to samo było z Louise? Bo owszem, wiedział, że coś się zmieniło. Kiedyś to wyglądałoby zupełnie inaczej, jednak nic nie miało się wydarzyć dwa razy tak samo. Więc stał tam w milczeniu, patrząc na pojawiające się na twarzy młodej czarownicy łzy i nie wiedział, co powinien był czuć. Wulkan złości chociaż potężny, łatwo i szybko się wypalał, zostawiając zmęczenie i rezygnację. Niepewność i pustkę, która napełniała się wątpliwościami. Czy powinien był tak ostro do niej podchodzić? Czy miał wyrazić jedynie obawy bez większych emocji? Figura ojca, w którą wchodził w tym momencie nie była jego odpowiedzialnością i nikt jej od niego nie wymagał prócz jego samego. Był nauczycielem tyle lat, jego osobowość nakazywała mu opiekę nad spotkanymi ludźmi — nie był w stanie z tym walczyć. I tym razem wzięło to nad nim górę nie tylko w momencie wielkiego wzburzenia, lecz również w początkowo niepewnym, nieśmiałym wręcz geście wyciągnięcia ręki, podejścia tych kilku dzielących ich kroków i otulenia drobnego ciała ramionami. Nie wiedział, czy tego potrzebowała. Czy tego chciała. Czy łaknęła bliskości i ciepła drugiego człowieka. Ale nie miało to znaczenia, bo zawsze mogła go odepchnąć, ale mogła też pozwolić trwać w tej chwili. Ukoić całą burzę emocjonalną. Nie odezwał się, bo wszystko, co zamierzał jej przekazać, znajdowało się w tym geście. Jego zmartwienie, które towarzyszyło mu od długich lat, jego przeprosiny, jego wsparcie i przywiązanie. Bo nie tylko jej było teraz to potrzebne.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie z Jaydenem było dla mnie ogromnym krokiem naprzód, wyrwaniem się z burzy chaosu, który panował w mojej głowie od dłuższego czasu. Przez chwilę poczułam spokój, kiedy mnie przytulił. Spokój i to poczucie bezpieczeństwa, którego brakowało mi od kilku dobrych miesięcy, a jest to chyba najważniejsza potrzeba, jaka była niezaspokojona. Izolacja nigdy nie da mi poczucia bezpieczeństwa. Teraz już to wiem. Przede wszystkim, nie spodziewałam się tego ciepłego gestu, a to, dlatego że chyba nawet nie znałam go z tej strony. Pomiędzy nami, nigdy nie było takiej bliskości. Przez pierwszą chwilę sama nie byłam pewna czy tego potrzebowałam, kiedy po chwili poczułam się po prostu bezpiecznie.
Moje zachwiane emocje buzowały we mnie teraz jeszcze bardziej. Przez chwilę miałam wrażenie, że temperatura mojego ciała jest tak wysoka, że mogłabym poparzyć Jaydena. Dopiero do mnie dotarło, dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo egoistycznie zachowałam się odcinając się od świata, od przyjaciół, od Jaydena. Jak mogłam zwątpić w to, czy znajdę w nim oparcie w moim załamaniu? Jak mogłam jego zostawić? Przecież w ciągu tego czasu jego życie też mogło się wywrócić do góry nogami. Zamiast walczyć, to zachowałam się jak tchórz i uciekłam, ukrywając się samotnie w ciemnej chacie położonej w paśmie alpejskich gór. Wiąż sobie zadawałam pytanie -czy to wciąż byłam ja? Czy uciekając stałam się kimś innym?
Zdałam sobie sprawę, że właśnie postawiłam przed sobą bardzo ciężkie zadanie - chyba muszę w końcu dowiedzieć się, w którym kierunku zmierzam. Wziąć się w garść. Przede wszystkim.
- Przepraszam – wydusiłam po chwili, kiedy udało mi się zapanować nad łzami, które wcześniej mocno ściskałam w oczach. Nie chciałam już wypuszczać kropli łez. Wolałam czerpać tą chwilę jak najdłużej się da. Chociaż po wypowiedzianych słowach poczułam taki ścisk w gardle, że nie byłam na razie w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej, ale w tej chwili chyba nie było potrzeba więcej słów.
Moje zachwiane emocje buzowały we mnie teraz jeszcze bardziej. Przez chwilę miałam wrażenie, że temperatura mojego ciała jest tak wysoka, że mogłabym poparzyć Jaydena. Dopiero do mnie dotarło, dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo egoistycznie zachowałam się odcinając się od świata, od przyjaciół, od Jaydena. Jak mogłam zwątpić w to, czy znajdę w nim oparcie w moim załamaniu? Jak mogłam jego zostawić? Przecież w ciągu tego czasu jego życie też mogło się wywrócić do góry nogami. Zamiast walczyć, to zachowałam się jak tchórz i uciekłam, ukrywając się samotnie w ciemnej chacie położonej w paśmie alpejskich gór. Wiąż sobie zadawałam pytanie -czy to wciąż byłam ja? Czy uciekając stałam się kimś innym?
Zdałam sobie sprawę, że właśnie postawiłam przed sobą bardzo ciężkie zadanie - chyba muszę w końcu dowiedzieć się, w którym kierunku zmierzam. Wziąć się w garść. Przede wszystkim.
- Przepraszam – wydusiłam po chwili, kiedy udało mi się zapanować nad łzami, które wcześniej mocno ściskałam w oczach. Nie chciałam już wypuszczać kropli łez. Wolałam czerpać tą chwilę jak najdłużej się da. Chociaż po wypowiedzianych słowach poczułam taki ścisk w gardle, że nie byłam na razie w stanie wypowiedzieć ani słowa więcej, ale w tej chwili chyba nie było potrzeba więcej słów.
Ostatnio zmieniony przez Louise Moody dnia 18.11.19 16:15, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Zawsze istniała pewna granica dystansu, która nie była przekraczana ze względu na to, że spotkali się na dłużej dopiero w Szkole Magii i Czarodziejstwa — był nauczycielem, ona zaś uczennicą i nie miało się to zmienić. Ciepłe uśmiechu, dobre słowo, wsparcie w chwilach grozy charakteryzowały tę relację, która początkowo raczkująca próbowała się umiejscowić na półce z szyldem przyjaźń. Po drodze jednak miała przebyć piętra, gdzie lokowały się odpowiedzialność, szczerość, zaufanie oraz zrozumienie. Gdy Louise odcięła się po wypadku w Ministerstwie Magii porzuciła te wszystkie, wiążące dwójkę ludzi kategorie. Jayden później zaczął się zastanawiać czy może on jedynie sobie tę relację wymyślił, a dla Moody nigdy nie miała ona większego znaczenia? Z każdym kolejnym tygodniem, następnie miesiącem stwierdził, że tak właśnie było i wcześniejsze gesty skierowane ku niej były wytworem jego wyobraźni. Młoda pracownica Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów wcale nie interesowała się troską, nie myślała o tym, że się o nią martwił. Bo i jakby mogła skoro w ogóle jej nie zależało? Więc odsunął ją ze swojego aktualnego myślenia, co nie było proste, ale nastąpiło w momencie całkowitego załamania się charakteru oraz osobowości profesora. Jayden przed końcem wakacji zawsze komunikował się przez emocje i gesty. Dla niego nie istniało nic złego w przytuleniu, pocałowaniu w czoło, bo nigdy nie było w tym drugiego dna z jego strony. Nie znał go i nie musiał poznawać. To zaczęło się zmieniać, gdy dotarła do niego wiadomość o śmierci Mii i Pandory — gdy miało miejsce wydarzenie rozpoczynające całkowite zniszczenie tego, kim był wcześniej Vane. Nie było już tego wesołego człowieka, którym był dotychczas. Z bólu, smutku i cierpienia zaczął odradzać się ktoś, kogo nikt wcześniej nie znał; nawet on sam. Wynik jakiejś piekielnej transmutacji, wynaturzenie, zwalczenie całego dobra, które mogło trwać tak nieskazitelnie w ludzkiej postaci. Odebranie nadziei oraz brutalne sprowadzenie na ziemię kogoś, kto od urodzenia szybował po kosmicznych orbitach. Jayden nie był już od kilku miesięcy obrazem, który pamiętała Louise. Nie tylko ona się zmieniła i nie tylko ona niosła na sobie grzechy ignorancji. W końcu jej przewinienie było niczym w porównaniu z tym, co siał za sobą on w międzyczasie i czego nie potrafił osiągnąć. Porażki kładły się za nim niczym cień i podążały bez ustanku.
Tak jak i teraz. Odchrząknął po chwili, odsuwając Louise już delikatnie na odpowiedni dystans. Dał jej otuchę, ale za późno się zreflektował, dostrzegając, że popełnił błąd. Ostatnią osobę, którą trzymał w ramionach, stracił. Nie chciał powtarzać tego i ryzykować, ale też nie chciał wracać wspomnieniami do tamtych chwil. Do momentu, w którym czuł się szczęśliwy, a przecież teraz był zniszczonym, pustym wrakiem samego siebie. Moody nie potrzebowała tego wszystkiego i on również nie powinien był jej narażać na kolejne cierpienia. Dlatego patrzył na nią teraz, kiwnąwszy krótko głową na znak, że przyjmował jej słowa. - Oboje mamy za co przepraszać - odezwał się spokojnie, przyznając się do zaniedbania i porażki. W końcu obiecał sam przed sobą, że postara się nią zajmować na tyle, na ile starczy mu sił. Zawiódł, jednak czy miała mu pozwolić na poprawę? I czy ważniejsze — czy sam zamierzał sobie zaufać w tym kontekście? Wiedział, że nie miało to być proste. W tym stanie wręcz awykonalne. Nie zamierzał jej prowadzić przez życie — nie w tym stanie, kiedy sam był wrakiem, ale może mogli po prostu porozmawiać. - I chyba oboje mamy wiele do opowiedzenia. Nie uważasz? Wiesz w ogóle co się działo w ostatnim czasie? - Gdzie sięgała pamięcią? Czy do spalenia Ministerstwa Magii, czy później śledziła polityczne zamieszki?
Tak jak i teraz. Odchrząknął po chwili, odsuwając Louise już delikatnie na odpowiedni dystans. Dał jej otuchę, ale za późno się zreflektował, dostrzegając, że popełnił błąd. Ostatnią osobę, którą trzymał w ramionach, stracił. Nie chciał powtarzać tego i ryzykować, ale też nie chciał wracać wspomnieniami do tamtych chwil. Do momentu, w którym czuł się szczęśliwy, a przecież teraz był zniszczonym, pustym wrakiem samego siebie. Moody nie potrzebowała tego wszystkiego i on również nie powinien był jej narażać na kolejne cierpienia. Dlatego patrzył na nią teraz, kiwnąwszy krótko głową na znak, że przyjmował jej słowa. - Oboje mamy za co przepraszać - odezwał się spokojnie, przyznając się do zaniedbania i porażki. W końcu obiecał sam przed sobą, że postara się nią zajmować na tyle, na ile starczy mu sił. Zawiódł, jednak czy miała mu pozwolić na poprawę? I czy ważniejsze — czy sam zamierzał sobie zaufać w tym kontekście? Wiedział, że nie miało to być proste. W tym stanie wręcz awykonalne. Nie zamierzał jej prowadzić przez życie — nie w tym stanie, kiedy sam był wrakiem, ale może mogli po prostu porozmawiać. - I chyba oboje mamy wiele do opowiedzenia. Nie uważasz? Wiesz w ogóle co się działo w ostatnim czasie? - Gdzie sięgała pamięcią? Czy do spalenia Ministerstwa Magii, czy później śledziła polityczne zamieszki?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nasze spojrzenia w końcu skrzyżowały się i w tym właśnie momencie poczułam, że wracam do siebie – że moja dusza w końcu odnalazło swoje ciało, a wcześniej gdzieś błądziło w zupełnie innej czasoprzestrzeni najwyraźniej. Czułam, że wewnętrznie coś mnie tknęło, coś potrząsnęło mną. A to dobry symptom, aby powrócić do normalności.
Oboje mamy za co przepraszać.
W głębi siebie ucieszyłam się z tych słów, nie, dlatego że tez jest „winny” tej całej sytuacji, nie. Cieszyłam się, z jego odruchu. Ze zmiany jego tonu. Przeczuwałam, ze będziemy mogli sobie wszystko wyjaśnić i dojść do jakiegoś pozytywnego stanu i to już bez wielkich emocji, jakie przed chwilą miały miejsce. Wszakże było to do mnie totalnie nie podobne, nigdy się nie rozklejałam. Zawsze twardo stąpałam po ziemi i chciała, aby znowu tak było. Przez chwilę żałowałam zastanawiałam się, czy właśnie taki wybuch emocji pomógł mi zaleczyć tą huśtawkę nastroju, której doświadczałam przez ostatnie miesiące? A może po prostu ta izolacja od wszystkich i wszystkiego tak bardzo mnie zaczęła niszczyć? Czuję, że jeszcze dużo pracy przede mną nad samą sobą.
Wiesz w ogóle co się działo w ostatnim czasie?
Właśnie - to jest dobre pytanie. Tak naprawdę po pożarze w Ministerstwie przebywałam w totalnej izolacji na samej północy północnej Szkocji na Wyspach Szetlandzkich i zajęłam się badaniem morskich roślin występujących w tym regionie. W końcu to dwa czynniki pomagające mi zająć czymś myśli – zielarstwo i morska bryza. To połączenie było idealne, ale tylko na początku dopóty, dopóki nie popadłam w samotność.
- Byłam daleko stąd – zaczęłam mówić przepraszającym tonem – i ciałem i duchem – dodałam po chwili mając nadzieję, ze zrozumie, że zbłądziłam w swojej samotności - mimo wszystko wyczuwam, ze przeszedłeś przez bardzo ciężkie chwile… - Było widać po jego twarzy, po jego oczach. Żałuję, że nie mogłam go wesprzeć, że zachowałam się totalnie egoistycznie. Chciałam, żeby mógł się otworzyć przede mną i opowiedzieć mi o tym, co się wydarzyło, ale nie chciałam za bardzo naciskać. Czułam, że jeszcze jesteśmy na dość elastycznej szali, która w każdej chwili może się zbyt mocno przechylić w jedną stronę.
Oboje mamy za co przepraszać.
W głębi siebie ucieszyłam się z tych słów, nie, dlatego że tez jest „winny” tej całej sytuacji, nie. Cieszyłam się, z jego odruchu. Ze zmiany jego tonu. Przeczuwałam, ze będziemy mogli sobie wszystko wyjaśnić i dojść do jakiegoś pozytywnego stanu i to już bez wielkich emocji, jakie przed chwilą miały miejsce. Wszakże było to do mnie totalnie nie podobne, nigdy się nie rozklejałam. Zawsze twardo stąpałam po ziemi i chciała, aby znowu tak było. Przez chwilę żałowałam zastanawiałam się, czy właśnie taki wybuch emocji pomógł mi zaleczyć tą huśtawkę nastroju, której doświadczałam przez ostatnie miesiące? A może po prostu ta izolacja od wszystkich i wszystkiego tak bardzo mnie zaczęła niszczyć? Czuję, że jeszcze dużo pracy przede mną nad samą sobą.
Wiesz w ogóle co się działo w ostatnim czasie?
Właśnie - to jest dobre pytanie. Tak naprawdę po pożarze w Ministerstwie przebywałam w totalnej izolacji na samej północy północnej Szkocji na Wyspach Szetlandzkich i zajęłam się badaniem morskich roślin występujących w tym regionie. W końcu to dwa czynniki pomagające mi zająć czymś myśli – zielarstwo i morska bryza. To połączenie było idealne, ale tylko na początku dopóty, dopóki nie popadłam w samotność.
- Byłam daleko stąd – zaczęłam mówić przepraszającym tonem – i ciałem i duchem – dodałam po chwili mając nadzieję, ze zrozumie, że zbłądziłam w swojej samotności - mimo wszystko wyczuwam, ze przeszedłeś przez bardzo ciężkie chwile… - Było widać po jego twarzy, po jego oczach. Żałuję, że nie mogłam go wesprzeć, że zachowałam się totalnie egoistycznie. Chciałam, żeby mógł się otworzyć przede mną i opowiedzieć mi o tym, co się wydarzyło, ale nie chciałam za bardzo naciskać. Czułam, że jeszcze jesteśmy na dość elastycznej szali, która w każdej chwili może się zbyt mocno przechylić w jedną stronę.
Gość
Gość
Każde z nich miało jakąś rolę do odegrania w tym świecie i jeśli do niedawna Jayden doskonale wiedział, co to była za rola, teraz zagubienie przerastało do miary czegoś niepokonanego, niezrozumiałego. Wytrącało go z równowagi znanej egzystencji, przy okazji dokładając jeszcze większego ciężaru boleści. W końcu sądził, że wcześniejszy ból związany z sierpniowymi przejściami został w jakiejś części uleczy, lecz było to kłamstwo. Ułuda. Zabawa i gra, o której nie miał pojęcia. Odebrano mu coś ważnego po raz kolejny, by widzieć, jak nie może się pozbierać, jak nie rozumie nic z tego, co się wydarzyło, jak próbuje utrzymać się na powierzchni, lecz ponownie opada na dno. Czy kiedykolwiek sądził, że znajdzie się w takim punkcie swojego życia, gdzie nie było odpowiedzi, a był jedynie chaos i strach? Poznał cierpienia, jednak nie był przygotowany na ograbienie go z najpewniejszej części, która nie tylko współegzystowała z nim, lecz również stała się elementem jego osobowości. A zapełnienie tej pustki było niemożliwe. Bo co miał robić? Utracił jeden z najważniejszych fragmentów życia, który w ostatnim czasie okazał się czymś więcej niż jedynie członem — znajomość ze Sprout była filarem podtrzymującym go nie tylko jako człowieka. Od ponad dwóch lat przebywali wspólnie niemal każdego dnia, mijając się na korytarzach, wracając wspólnie lub widząc się w drodze do pracy. Jakby więc mógł tak po prostu gwałtownie porzucić? Jakby miał przywyknąć do nowego stanu rzeczy, gdzie podobne działania były niewskazane lub – co gorsza – zakazane? Tak mu powiedziała. Tego pragnęła. Chciała życia, które nie włączało jego w codzienne egzystowanie. Nie. Nie był w stanie sobie z tym poradzić.
W tym aktualnym momencie jego myśli były jeszcze większym chaosem, jednak skupiał się on dokoła osoby Moody. Nie ułatwiało to mimo wszystko zadania, ale oddalało skupienie się profesora na bólu złamanego serca. Odsuwając się od Louise, wpatrywał się w jej twarzy, gdy wyjaśniała pokrótce, co się z nią działo. Była to bardzo okrojona wersja i na pewno nie miała go usatysfakcjonować, szczególnie jeśli czarownica chciała posiadać z powrotem jego zaufanie. Mało było osób, którym można było zawierzyć, a sojusznicy kruszyli się z dnia na dzień. Oderwana od rzeczywistości nie zdawała sobie z tego sprawę, jednak świat nie zamierzał dawać jej przez to żadnych ulg. Louise Moody musiała być gotowa na powrót do Wielkiej Brytanii, która zmieniła się podczas jej nieobecności. Wyczuwam, ze przeszedłeś przez bardzo ciężkie chwile. - Dziwisz się? Teraz każdy doświadcza chaosu - odpowiedział, unikając skupienia się tylko na jego osobie. Nie po to się spotkali i wracanie do niedawnych, wciąż bolesnych i otwartych ran, było dla niego zbyt okrutne. Wiedział jednak, że miała rację — każdy z osobna odczuwał teraz skutki podziemnej wojny, która toczyła się pod skórą ich ojczyzny i coraz silniej przebijała się na powierzchnię, nie patrząc na straty w ludziach. - Stonehenge, Pokątna, morderstwa, anomalie, zaginięcia — to tylko mała część tego, co cię ominęło - odparł, cofając się krok, żeby dać sobie i jej przestrzeń na chwilę oddechu. Astronom przeniósł spojrzenie na linię horyzontu zarysowaną na morzu, próbując pojąć, kiedy dopuścili do tego wszystkiego. Kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli. Kiedy nie było powrotu do normalności. - Muszę pozbierać myśli - mruknął, przejeżdżając dłonią przez włosy, nie wiedząc tak naprawdę, od czego zacząć. - Ale nie tutaj. Nie teraz. Powinnaś wrócić do pracy, a gdy tam powiedzą ci, co się wydarzyło... Myślę, że wtedy będę w stanie ci pomóc... Jakoś się w nim odnaleźć. - Zerknął na chwilę na kobietę stojącą obok, szukając u niej potwierdzenia i zgody. Musiała doświadczyć sama kraju, który zostawiła za plecami. W przeciwnym razie on mógł jedynie mówić. A ona nie miałaby pojęcia o czym. To nie był ten sam dom, z której wyjeżdżała.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
W tym aktualnym momencie jego myśli były jeszcze większym chaosem, jednak skupiał się on dokoła osoby Moody. Nie ułatwiało to mimo wszystko zadania, ale oddalało skupienie się profesora na bólu złamanego serca. Odsuwając się od Louise, wpatrywał się w jej twarzy, gdy wyjaśniała pokrótce, co się z nią działo. Była to bardzo okrojona wersja i na pewno nie miała go usatysfakcjonować, szczególnie jeśli czarownica chciała posiadać z powrotem jego zaufanie. Mało było osób, którym można było zawierzyć, a sojusznicy kruszyli się z dnia na dzień. Oderwana od rzeczywistości nie zdawała sobie z tego sprawę, jednak świat nie zamierzał dawać jej przez to żadnych ulg. Louise Moody musiała być gotowa na powrót do Wielkiej Brytanii, która zmieniła się podczas jej nieobecności. Wyczuwam, ze przeszedłeś przez bardzo ciężkie chwile. - Dziwisz się? Teraz każdy doświadcza chaosu - odpowiedział, unikając skupienia się tylko na jego osobie. Nie po to się spotkali i wracanie do niedawnych, wciąż bolesnych i otwartych ran, było dla niego zbyt okrutne. Wiedział jednak, że miała rację — każdy z osobna odczuwał teraz skutki podziemnej wojny, która toczyła się pod skórą ich ojczyzny i coraz silniej przebijała się na powierzchnię, nie patrząc na straty w ludziach. - Stonehenge, Pokątna, morderstwa, anomalie, zaginięcia — to tylko mała część tego, co cię ominęło - odparł, cofając się krok, żeby dać sobie i jej przestrzeń na chwilę oddechu. Astronom przeniósł spojrzenie na linię horyzontu zarysowaną na morzu, próbując pojąć, kiedy dopuścili do tego wszystkiego. Kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli. Kiedy nie było powrotu do normalności. - Muszę pozbierać myśli - mruknął, przejeżdżając dłonią przez włosy, nie wiedząc tak naprawdę, od czego zacząć. - Ale nie tutaj. Nie teraz. Powinnaś wrócić do pracy, a gdy tam powiedzą ci, co się wydarzyło... Myślę, że wtedy będę w stanie ci pomóc... Jakoś się w nim odnaleźć. - Zerknął na chwilę na kobietę stojącą obok, szukając u niej potwierdzenia i zgody. Musiała doświadczyć sama kraju, który zostawiła za plecami. W przeciwnym razie on mógł jedynie mówić. A ona nie miałaby pojęcia o czym. To nie był ten sam dom, z której wyjeżdżała.
|zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 23.12.19 16:37, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
28.04.1957 r.
Szkocja wydawała mu się idealnym miejscem na spotkanie z panną Figg. Po pierwsze zdołał się dowiedzieć, że właśnie tutaj mieszkała. On z kolei, nie wiedzieć dlaczego, czuł dziwną bliskość z każdym, kto był Szkotem lub zamieszkiwał te tereny. Być może dlatego, że „Macmillanowie przybyli z terenów Szkocji…”, być może dlatego, że tutaj nikt go nie poznawał. Po drugie i co najważniejsze w ostatnich miesiącach, zdawało mu się, że nikt nie planował go tutaj zabić (choć kto wie, zdrajcy byli wszędzie). Czuł się znacznie bezpieczniej niż we własnej Kornwalii i czuł się z tym faktem wyjątkowo źle i nieprzyjemnie (do pewnego stopnia).
Od mniej więcej miesiąca szukał informacji dotyczących możliwych powiązań pomiędzy Macmillanami i Szkocją, tutejszymi klanami. Jakakolwiek nitka wydawałaby mu się być najlepszą, choćby wskazywała na najdalsze powiązanie. W rodzinie ciągle mówili o szkockich korzeniach, a szkocka tradycja ubioru i zachowania wciąż towarzyszyła Macmillanom (choć to pierwsze towarzyszyło raczej przy szczególnych okazjach). Właśnie dlatego skierował swoją prośbę do panny Figg, a raczej Marcelli. Nie wypadało przecież ponownie przechodzić na „Pana” i „Panią”, skoro poznali się całkiem dobrze przy alkoholu. Miał nadzieję, że na miejscu miała więcej możliwości odnalezienia tego typu informacji.
Cieszył się, że czarownica odpisała mu tak szybko i była chętna do pomocy. Tym bardziej, że pewnie miała ważniejsze sprawy na głowie. Ostatnie wydarzenia pewnie namieszały jej w życiorysie, tak samo jak jemu samemu. Dopowiedzenie miejsca i czasu spotkania nie było problemem. Klify w Linne Mhoireibh wydawały mu się idealnym miejscem. Ze względu na przepiękny widok, ale też ze względu na morze, które ponownie go przyciągało. Spoglądał w tafle wody, milcząc w towarzystwie Marcelli, którą wcześniej serdecznie przywitał.
W planach miał nie tylko dowiedzenie się o tym jakie były powiązania między Macmillanami a szkockimi klanami. Miał też jedną propozycję, która być może mogłaby zaintrygować pannę Figg. Choć ich znajomość nie trwała długo, zdołał się przekonać, że serce czarownicy było bardziej szlachetne od niejednego szlachcica, którego kiedykolwiek spotkał w swoim życiu.
– Ojciec kiedyś mnie tutaj przyprowadził – przerwał w końcu ciszę. – Po tym jak wyszedłem z Tower i zostałem oczyszczony z zarzutów. Kilka lat temu. – Tu przerwał na chwilę, spoglądając na fale. – Kilka miesięcy później wyjechałem z Anglii na parę długich lat, ale tutejszego widoku nigdy nie zapomniałem. Nie wiedzieć dlaczego, pomyślałem właśnie o nim. Być może przez to, że jest oddalone i najczęściej nie ma nikogo w pobliżu – próbował jakkolwiek rozpocząć rozmowę. – Mam nadzieję, że nie spotkałaś wielu problemów, żeby się tutaj dostać, ani tym bardziej, że nie masz mi za złe wybór takiego miejsca – uśmiechnął się w jej stronę przyjemnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 19.04.20 13:49, w całości zmieniany 2 razy
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
proponuję 28 kwietnia
Ostatnio zdecydowanie wolała znajdować się na łonie natury niż w ośrodkach typowo miejskich. Z daleka od ludzi czuła się spokojniej, bezpieczniej, chociaż trochę mniej wystraszona tym, że zaraz nastąpić może coś naprawdę nieodpowiedniego. Coś, co zupełnie wytrąci ją z rytmu. Może była lekko przewrażliwiona? Opinia publiczna wiedziała już o istnieniu Zakonu Feniksa, przez co nie mogli czuć się specjalnie bezpieczni. Skoro już Walczący Mag o ich wiedział, nie mogli być pewni, ile wyciekło o ich tożsamościach. Trzeba mieć się na baczności i zawsze uważać. Ale tutaj, daleko od wszystkich wokół czuła się znacznie bezpieczniej. Wydawało się, że wojna nie dotykała Szkocji, a wszystkie problemy były jakoś daleko. I choć nadal miała gdzieś za głową to, że musi uważać, być ostrożna, mieć się na baczności, było jakoś łatwiej choć na chwilę rozluźnienia.
Gdy tylko dostała od lorda Macmillana list, przy najbliższej okazji zabrała się za poszukiwania śladów przodków Anthony'ego w szkockich klanach. Nie była największą specjalistką z Historii Magii, ale wiedziała, że każdy porządny szkot musi znać swoje dziedzictwo. Historię szkockich klanów mieli we krwi. Wprawdzie ona pochodziła z miejsca, które znajdowało się bardzo daleko od ziem klanu MacMillan, co więcej, Figgowie raczej nie mieli z nimi bezpośrednio do czynienia, jako, że najwięcej ludzi z ich rodziny pochodziło z rejonu Ayr, znajdujacego się bliżej kresów Angielskoszkockich, zaś MacMillanowie pochodzili z Highlandów - miejsca bardziej na północy. Jednak korzystając z wielkiego słownika szkocko-angielskiego, ponieważ musiała sobie ten język bardzo intensywnie odświeżyć, oraz wielkiej książki do magicznej historii Szkocji, znalazła naprawdę wiele informacji. Więcej niż się spodziewała.
Na miejscu pojawiła się z miotłą w dłoni. Teleportacja nie wydawała się aż tak bezpieczna, a miesiące anomalii przyzwyczaiły ją do konwencjonalnych metod. Na plecach miała wielki, brązowy plecak, widocznie zniszczony już przez lata użytkowania, jednak nadal się do czegoś nadawał. Na przykład do przeniesienia ciężkich ksiąg. - Miło Cię widzieć zdrowego. - przywitała się bardziej jak ze starym znajomym niżeli lordem Macmillan. Czy naprawdę te tytuły miały już znaczenie teraz, kiedy poznali się podczas momentów zagrożenia swojego życia. - Zauważyłam, że Twoja rodzina bardzo dba o swoje szkockie korzenie, jednak z moich krótkich badań wynika, że ziemie szkockiego klanu MacMillan mieściły się dokładnie po drugiej stronie kraju. - powiedziała z lekko rozbawionym uśmiechem. - Któregoś dnia mogę zabrać Cię na wycieczkę po Lochaber. - Zaproponowała grzecznie. W końcu rodzinne dziedzictwo było naprawdę ważne w tych czasach, gdy coraz mniej wartości liczy się dla czarodziejów. Drgnęła, gdy nagle z wody wynurzyło się jakieś większe stworzenie. Czytała kiedyś o kelpiach i jeśli miała je sobie jakoś wyobrazić, to właśnie tak. - Spójrz!
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
|ok!
I on cieszył się, że widział ją całą i zdrową. Nie znali się długo, ale to nie przeszkadzało mu w odczuwaniu szczęścia, że widział ją w dobrym stanie. Łączył ich jeden cel. Oboje byli też po prostu czarodziejami zaplątanymi w wir nieoczekiwanej (a może jednak oczekiwanej?) wojny. Czuł się poza tym tak, jak gdyby rozmawiał ze starą przyjaciółką lub kimś, kto po prostu chciał i był w stanie go zrozumieć. Było coś, co po prostu dawało niewidzialną nić porozumienia między nim a Marcellą. Nie potrafił tego wyjaśnić. Może była tym Szkocja?
Pewnie przyznałby rację pannie Figg, że tytuły w tym momencie nie miały najmniejszego sensu. O ile ta w ogóle zdradziłaby mu kiedykolwiek swoje myśli. Tytuły były niczym, jeżeli wykorzystywane były przez osoby takie jak Malfoy i spółka. Ci zamiast bronić i opiekować się czarodziejami i bezbronnymi osobami, wykorzystywali swoje pieniądze i właśnie przeklęte tytuły do walki i szerzenia terroru. Poza tym w tej sytuacji nie było po prostu potrzeby na wracanie na sytuację sprzed zapoznania się. Spotkali się tutaj nieoficjalnie i po przyjacielsku.
Teraz Anthony szukał powiązania z korzeniami, o których jedni zagadkowo wspominali, a inni tworzyli niemożliwe historyjki. Czuł dziwną potrzebę dowiedzenia się o początkach Macmillanów. Kto wie, może te informacje mogły w przyszłości przydać się do czegoś. Większość domowników zdawała się nie interesować historią, mówiąc że najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz.
– Dbamy – przyznał. W pewnym sensie. Jak to już zostało wspomniane, głównie w formie tradycyjnych ubrań na specjalne okazje. Wciąż jednak wszystko mieszało się z typowo angielskimi zwyczajami i ubiorem, i innymi elementami. Na pewno nie byli tym, czym ich przodkowie byli wiele wieków temu. – Lochaber? – Powtórzył po niej trochę zaskoczony. – Chętnie, jak tylko minie wojna – zaśmiał się, choć dało się usłyszeć nutkę goryczy. – Jesteś w stanie opowiedzieć mi coś więcej o Lochaber? Czy istnieje jakaś odnoga Macmillanów, którzy nadal tam mieszkają?
Zanim jednak zdołał zadać kolejne pytania, jego uwaga przykuło magiczne stworzenie na wodzie. Kelpia. Na brodę Merlina! Kelpia! Dziwnie znajoma niczym z książek i bajek.
– Myślisz, że to?... – nie dokończył, ale wiadomym było, że chciał zapytać o Nessie. Jej widok mimo wszystko zapierał dech w piersiach. A jednak warto było przyjść właśnie tutaj.
I on cieszył się, że widział ją całą i zdrową. Nie znali się długo, ale to nie przeszkadzało mu w odczuwaniu szczęścia, że widział ją w dobrym stanie. Łączył ich jeden cel. Oboje byli też po prostu czarodziejami zaplątanymi w wir nieoczekiwanej (a może jednak oczekiwanej?) wojny. Czuł się poza tym tak, jak gdyby rozmawiał ze starą przyjaciółką lub kimś, kto po prostu chciał i był w stanie go zrozumieć. Było coś, co po prostu dawało niewidzialną nić porozumienia między nim a Marcellą. Nie potrafił tego wyjaśnić. Może była tym Szkocja?
Pewnie przyznałby rację pannie Figg, że tytuły w tym momencie nie miały najmniejszego sensu. O ile ta w ogóle zdradziłaby mu kiedykolwiek swoje myśli. Tytuły były niczym, jeżeli wykorzystywane były przez osoby takie jak Malfoy i spółka. Ci zamiast bronić i opiekować się czarodziejami i bezbronnymi osobami, wykorzystywali swoje pieniądze i właśnie przeklęte tytuły do walki i szerzenia terroru. Poza tym w tej sytuacji nie było po prostu potrzeby na wracanie na sytuację sprzed zapoznania się. Spotkali się tutaj nieoficjalnie i po przyjacielsku.
Teraz Anthony szukał powiązania z korzeniami, o których jedni zagadkowo wspominali, a inni tworzyli niemożliwe historyjki. Czuł dziwną potrzebę dowiedzenia się o początkach Macmillanów. Kto wie, może te informacje mogły w przyszłości przydać się do czegoś. Większość domowników zdawała się nie interesować historią, mówiąc że najważniejsze jest to, co dzieje się tu i teraz.
– Dbamy – przyznał. W pewnym sensie. Jak to już zostało wspomniane, głównie w formie tradycyjnych ubrań na specjalne okazje. Wciąż jednak wszystko mieszało się z typowo angielskimi zwyczajami i ubiorem, i innymi elementami. Na pewno nie byli tym, czym ich przodkowie byli wiele wieków temu. – Lochaber? – Powtórzył po niej trochę zaskoczony. – Chętnie, jak tylko minie wojna – zaśmiał się, choć dało się usłyszeć nutkę goryczy. – Jesteś w stanie opowiedzieć mi coś więcej o Lochaber? Czy istnieje jakaś odnoga Macmillanów, którzy nadal tam mieszkają?
Zanim jednak zdołał zadać kolejne pytania, jego uwaga przykuło magiczne stworzenie na wodzie. Kelpia. Na brodę Merlina! Kelpia! Dziwnie znajoma niczym z książek i bajek.
– Myślisz, że to?... – nie dokończył, ale wiadomym było, że chciał zapytać o Nessie. Jej widok mimo wszystko zapierał dech w piersiach. A jednak warto było przyjść właśnie tutaj.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Linne Mhoireibh
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja