Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Linne Mhoireibh
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Linne Mhoireibh
Okolice Linne Mhoireibh, zwanej prościej Zatoką Moray, to przede wszystkim przepiękne szkockie wody mieniące się nad wysokim klifowym wybrzeżem. Teren jest dziewiczy, niezamieszkany przez mugoli, z rzadka odwiedzany przez czarodziejów, wciąż dziki; angielscy zielarze cenią te rozległe tereny za bogactwo magicznej flory oraz wielość dziko rosnących magicznych ziół i roślin szeroko wykorzystywanych w alchemii. Prawdziwą atrakcją jest jednak obserwacja morskich stworzeń, które raz za razem wynurzają się z wody, dopełniając bogactwa niezwykłego krajobrazu.
Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Więcej. Bardziej. Mocniej.
Nienormalna wibracja determinacji uderzyła umysł z chwilą skosztowania płynnej miłości, ona podsycała go zaś wyłącznie kolejnym żądaniem, czyniąc z jawy niebanalny spektakl zmysłów i oczekiwań. Najsampierw, niczym klejnot pośród zmatowiałego zamszu niedużej szkatułki, wyłoniła się tak nagle z odmętów wieczornej mgły, jako to bliżej nienazwane, czarowne i zgoła nieludzkie, stworzenie; skóra lśniła pozostałościami wody, w osnowach mroku nocy wybijając się jasnością i nieskazitelnością na tle przejmujących, szkockich krajobrazów, gdzie istotnie to właśnie ona była ich najurodziwszym pierwiastkiem. Wtem on, w roli strzegącego przewodnika, wykołysał ją wśród okolicznych fal, śniąc w półświadomości o cichej i pogodnej wybrance, o złotym ubarwieniu jej włosów, o trącających szmaragdem oczach, w których podziwiałby odbicie wyrysowanego na niebie gwiazdozbioru. Moc przeznaczenia usadowiła ich na dwóch odwrotnych biegunach, dziś jednak, bezsprzecznie i mimowolnie, sprzężony z ich istnieniami magnetyzm przyciągał przeciwieństwa ku sobie, mącąc w duszach bajeczną efemerydą o kochaniu. I tak też, snując legendarną opowieść o zjednoczeniu niepołączalnego, w spragnione odwzajemnienia ramiona oddano mu ją, niewiastę ulepioną z niewyrażonych dotąd na głos marzeń, kobietę ukształtowaną chyba na wzór jego wybrednych potrzeb. W cichym oddaniu jej ciału obiecał więc zatroszczyć się o nią, we współmiernej deklaracji powziąć w uniesieniu chwilą, ochronić i wreszcie też zniewolić, tylko po to jednak, by w wymienianych raz po raz oddechach syciła się dzierżoną przezeń kontrolą. Uzależniająco wciągnął ją wprost w głębiny okolicznej toni, gdzie palce jej stóp nie sięgały stabilnej mielizny, choćby przez moment wzburzając swym stykiem piaszczyste dno; uzależniająco karmił ją półsłówkami, w zaufaniu pozyskanym drogą skrzętnych manipulacji odnajdując sprzymierzeńca. Swoistego sojusznika, który na błogim, ekstatycznym haju prowadził ich ku sobie, podszeptując dziewczęciu, kilka co najmniej, grzesznych świadectw nieodkrytych dotąd meandrów fizyczności. Doraźność tego pozytonium rozbrzmiewać miała szumem wypowiadanego przez nią imienia, mieszającego się z echem tutejszego, słonego posmaku, z jego żywicznym pachnidłem i elektryzującym dotykiem czułych, nienachalnych dłoni, w skupieniu podziwiających kształty boskiej statury. Scałowywał z niej resztki zdrowego rozsądku, raz po raz, w biegu wytyczonym linią roztaczanego przez nią gorąca; cień jej westchnienia zastygł też na jego ustach, w krótkim przeobrażeniu rozkwitając bladym uśmiechem, jakże wyraźnym sygnałem dzielonej satysfakcji. Bo napadła go ta dziwaczna myśl, że w zabójczej lubieżności odnalazł też materię zagubionego ja, tę drugą połowę przyćmionej tożsamości, która w pędzie codzienności widnieć miała oparciem i siłą, która w niedookreślonej przyszłości zrodzić miała dziedziców jego sukcesji. Natręctwo to tym bardziej nie chciało go opuścić, gdy dziewczęcy głos wybrzmiał łagodnym protestem, gdy wstyd rozsznurował uwiąz jej bioder, zrzuciwszy na barki ciężar spontanicznej decyzyjności. Wyboru, zaskakująco nie dręczącego go dylematem, jakoś naturalnie popychającego w kierunku kłamliwej przysięgi, której w innych okolicznościach nigdy by nie złożył. Ulotność chwili skąpała go jednak w odmiennej wierze.
Od lat już całych niewidzialnym cieniem byłem przy Tobie, szukając daremnie w kobietach Ciebie, coś istniała we m n i e.
— Więc wyjdź za mnie, tu i teraz — postanowił za nią, konstatacją, nie pytaniem, w afekcie podłych sugestii gotowym chyba uczynić dla niej wszystko, w porywie sensualnego zrozumienia wcielając się w orędownika dowolnej fantazji. — Oddaj mi się cała, razem z sercem — dookreślił w cichym żądaniu, na powrót przyciskając ją do siebie, w niemym potwierdzeniu przypieczętowując czułą pieszczotą werbalność osobistego roszczenia. Gdzieś w miękkości jej oblicza, jakby spijał tym gestem rozlany po licu rumieniec, a zarazem próbował odsunąć wszelką wahliwość jej usposobienia. Norny splotły ichniejsze nici w jednorodny motek, czym prędzej należało więc oddać się tej sposobności, czym prędzej musisz więc udowodnić mi swoją wierność, Marysiu.
— Niechaj będę ci pierwszym i... równocześnie ostatnim — skwitował, po raz ostatni śledząc kontur księżyca w jej źrenicach, zanim władczą zależnością nie spętał jej w ciasnym objęciu.
Predestynacja i bogowie będą nam świadkiem.
Nienormalna wibracja determinacji uderzyła umysł z chwilą skosztowania płynnej miłości, ona podsycała go zaś wyłącznie kolejnym żądaniem, czyniąc z jawy niebanalny spektakl zmysłów i oczekiwań. Najsampierw, niczym klejnot pośród zmatowiałego zamszu niedużej szkatułki, wyłoniła się tak nagle z odmętów wieczornej mgły, jako to bliżej nienazwane, czarowne i zgoła nieludzkie, stworzenie; skóra lśniła pozostałościami wody, w osnowach mroku nocy wybijając się jasnością i nieskazitelnością na tle przejmujących, szkockich krajobrazów, gdzie istotnie to właśnie ona była ich najurodziwszym pierwiastkiem. Wtem on, w roli strzegącego przewodnika, wykołysał ją wśród okolicznych fal, śniąc w półświadomości o cichej i pogodnej wybrance, o złotym ubarwieniu jej włosów, o trącających szmaragdem oczach, w których podziwiałby odbicie wyrysowanego na niebie gwiazdozbioru. Moc przeznaczenia usadowiła ich na dwóch odwrotnych biegunach, dziś jednak, bezsprzecznie i mimowolnie, sprzężony z ich istnieniami magnetyzm przyciągał przeciwieństwa ku sobie, mącąc w duszach bajeczną efemerydą o kochaniu. I tak też, snując legendarną opowieść o zjednoczeniu niepołączalnego, w spragnione odwzajemnienia ramiona oddano mu ją, niewiastę ulepioną z niewyrażonych dotąd na głos marzeń, kobietę ukształtowaną chyba na wzór jego wybrednych potrzeb. W cichym oddaniu jej ciału obiecał więc zatroszczyć się o nią, we współmiernej deklaracji powziąć w uniesieniu chwilą, ochronić i wreszcie też zniewolić, tylko po to jednak, by w wymienianych raz po raz oddechach syciła się dzierżoną przezeń kontrolą. Uzależniająco wciągnął ją wprost w głębiny okolicznej toni, gdzie palce jej stóp nie sięgały stabilnej mielizny, choćby przez moment wzburzając swym stykiem piaszczyste dno; uzależniająco karmił ją półsłówkami, w zaufaniu pozyskanym drogą skrzętnych manipulacji odnajdując sprzymierzeńca. Swoistego sojusznika, który na błogim, ekstatycznym haju prowadził ich ku sobie, podszeptując dziewczęciu, kilka co najmniej, grzesznych świadectw nieodkrytych dotąd meandrów fizyczności. Doraźność tego pozytonium rozbrzmiewać miała szumem wypowiadanego przez nią imienia, mieszającego się z echem tutejszego, słonego posmaku, z jego żywicznym pachnidłem i elektryzującym dotykiem czułych, nienachalnych dłoni, w skupieniu podziwiających kształty boskiej statury. Scałowywał z niej resztki zdrowego rozsądku, raz po raz, w biegu wytyczonym linią roztaczanego przez nią gorąca; cień jej westchnienia zastygł też na jego ustach, w krótkim przeobrażeniu rozkwitając bladym uśmiechem, jakże wyraźnym sygnałem dzielonej satysfakcji. Bo napadła go ta dziwaczna myśl, że w zabójczej lubieżności odnalazł też materię zagubionego ja, tę drugą połowę przyćmionej tożsamości, która w pędzie codzienności widnieć miała oparciem i siłą, która w niedookreślonej przyszłości zrodzić miała dziedziców jego sukcesji. Natręctwo to tym bardziej nie chciało go opuścić, gdy dziewczęcy głos wybrzmiał łagodnym protestem, gdy wstyd rozsznurował uwiąz jej bioder, zrzuciwszy na barki ciężar spontanicznej decyzyjności. Wyboru, zaskakująco nie dręczącego go dylematem, jakoś naturalnie popychającego w kierunku kłamliwej przysięgi, której w innych okolicznościach nigdy by nie złożył. Ulotność chwili skąpała go jednak w odmiennej wierze.
Od lat już całych niewidzialnym cieniem byłem przy Tobie, szukając daremnie w kobietach Ciebie, coś istniała we m n i e.
— Więc wyjdź za mnie, tu i teraz — postanowił za nią, konstatacją, nie pytaniem, w afekcie podłych sugestii gotowym chyba uczynić dla niej wszystko, w porywie sensualnego zrozumienia wcielając się w orędownika dowolnej fantazji. — Oddaj mi się cała, razem z sercem — dookreślił w cichym żądaniu, na powrót przyciskając ją do siebie, w niemym potwierdzeniu przypieczętowując czułą pieszczotą werbalność osobistego roszczenia. Gdzieś w miękkości jej oblicza, jakby spijał tym gestem rozlany po licu rumieniec, a zarazem próbował odsunąć wszelką wahliwość jej usposobienia. Norny splotły ichniejsze nici w jednorodny motek, czym prędzej należało więc oddać się tej sposobności, czym prędzej musisz więc udowodnić mi swoją wierność, Marysiu.
— Niechaj będę ci pierwszym i... równocześnie ostatnim — skwitował, po raz ostatni śledząc kontur księżyca w jej źrenicach, zanim władczą zależnością nie spętał jej w ciasnym objęciu.
Predestynacja i bogowie będą nam świadkiem.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć wciąż nie sięgała stopami do dna, ba, nawet nie mogła musnąć piasku lub drobinek kamyków usadowionych tam, gdzie stabilnie stały stopy jej amortencjowego wybranka, nie czuła strachu. Pewna, wyprostowana i silna męska sylwetka nie tylko wystarczała — stanowiła centrum wszechświata, spajała się ze słodyczą istnienia i elektrycznych impulsów, które poznawała ledwie po raz pierwszy; Och, nie zastanawiała się nawet przez moment nad tym, jak on ją widział. Niedoświadczenie i nieśmiałość splatały się ze sobą na tyle mocno, aby nie wiedziała, jak bardzo wrażliwa była na jego dotyk, jak niewiele, w porównaniu do innych znanych mu ciał, wystarczało, aby wydobyć z niej najszczersze reakcje. Ale to nie tylko cielesność zapierała dech; głos w jej głowie szeptał jej czule, że oto właśnie odnalazła swój ideał. Człowieka, który mógłby dla niej i jej komfortu zrobić wszystko, który w nieśmiałej Marii Multon mógł dostrzec to, co skrywała pod opuszczoną głową i krokami tak cichymi, aby przemknąć gdzieś obok, niezauważona. To dziwne uczucie, zostać dostrzeżoną, odkrytą. Ale wbrew wcześniejszym obawom, które kultywowano w niej z zapamiętaniem od najmłodszych lat, nie działo się nic złego. Woda dalej falowała wzburzona ich ruchami, niebo nie runęło im na głowy, a z ust Igora płynęły przecież najszczersze obietnice, które miały połączyć ich już na wieczność. Bo nie liczyło się to, dlaczego miał to robić. Od samego początku nie miała nawet przypuszczenia, że mógłby być w tym nieszczery, bo jakże to tak, ktoś o tak szlachetnym sercu, czystym podejściu do granicy między dobrem i złem, podzielającym jej poglądy na stan społeczeństwa... Nie mógł być nikczemny, po prostu nie.
Nawet teraz dbał o to, aby nie stała jej się żadna krzywda. Uzależniająco trzymał ją przy sobie, bo właśnie jego bliskość warunkowała przeżycie lub zniknięcie na wieki pod niewielkimi jeszcze falami. I teraz właśnie w żywicznym pachnidle, drobinkach soli zatrzymujących się na skórze nikłą warstwą, wśród rozgrzania dwójki ciał, stał się jej wszystkim. Pozwalała mu więc na kolejne muśnięcia wargami, na dotyk prawie, że wszędzie — poza oczywistym dla każdego młodego dziewczęcia sacrum. Sama reakcja Igora była dobrym znakiem; obawiała się, że mógłby unieść się gniewem, pozostawić ją samą, tutaj, pośrodku mątni. Ale szare oczy dalej spoglądały na nią tak samo intensywnie, jakby ten warunek nie wzruszył go nawet w najmniejszym stopniu, bo był tylko brakującym elementem ich wspólnej drogi.
Ciebie poczułam przed dawnymi laty, gdy głos w noc cichą zabrzmiał mi nad głową, a mnie się zdało, że się sypią kwiaty, że kwiatem na mnie pada każde słowo...
— Tutaj? — odbiła jego pytanie, spoglądając na niego z dołu, szeroko otwartymi oczami, nim przycisnął ją bliżej. Wtedy przymknęła oczy, oddając się temu dziwnemu zawieszeniu. Wszystko zależało teraz od niego, lecz w środku siebie czuła, że byłby zdolny przystać na każdą jej prośbę. I teraz chciała, żeby postąpił w ten sam sposób, okazując jej kolejny wyraz szacunku. — Igorze... Nie możemy tutaj... — szepnęła, głos drżał w drobnym rozbawieniu jego gorliwością. Dziewczęta miały być spokojne i cierpliwe, teraz obie te cechy wychodziły na powierzchnię charakteru Marii, gdy czule poprawiała swój uścisk na jego szyi. — To musi być prawdziwy ślub. Chcę zaprosić siostry i przyjaciół... Poznać twoją rodzinę... Mieć białą suknię i złote obrączki. Być szczęśliwą. Jeden dzień — tylko tyle chciała. Jeden dzień szczęścia, biała plama pośród czarnych dni. Od śmierci rodziców mijał właśnie miesiąc, w takim wypadku nagły ślub nie byłby aż tak obrazoburczy... A mógłby stać się początkiem czegoś nowego. Czegoś pięknego. — Chodźmy na brzeg, dobrze? Opowiesz mi... Jak to będzie wyglądać? — przechyliła lekko głowę w bok, przymykając lekko oczy. Gotowa była na dotyk jego dłoni w swym pasie, ponowne podsadzenie w górę, aż do czasu, gdy sama będzie mogła przejść pozostały dystans. — Jaka jest twoja rodzina? Mama? Myślisz, że mnie polubi?
Na pewno polubi, bo byłabym dla niej najlepszą synową, wiesz?
Minuty jak ziarnka piasku, na których wreszcie spoczęli. Odnalazła swoje ubrania, suche, porzuciła wtedy przemokniętą koszulę, pchana instynktem, że gdyby ta wyschła na niej, mogłaby wyssać z niej nie tylko wilgotność, ale także zdrowie; skoro miała szykować się do ślubu, nie mogła ot tak zachorować. Wtulona w bok Igora marzyła o tym, jak upnie loki w ślubnej fryzurze, czy będzie miała wystarczająco czasu, aby uszyć swoją suknię ślubną, albo może będzie musiała pożyczyć ją od swojej starszej siostry. Czy będzie pasować? To ostatnie pytanie, które pojawiło się w jej głowie, nim sen opadł na nią ciężko, wtuloną w ciepło drugiego ciała.
Spała słodko, niemalże nieprzerwanie, do czasu aż pierwsze promienie słońca poczęły łagodnie muskać jej skórę. Otworzyła leniwie jedno oko, pragnąc przeciągnąć się w miejscu. Jednakże w momencie, w którym tylko dojrzała kształt męskiego ciała, poczuła przeszywający, zimny dreszcz. Jak fala spłynęły na nią wspomnienia ostatniej nocy — ciepła łaźni, podarowanego drinka, tego okropnego wrażenia, że musiała chyba umierać, aż nie obudziła się tutaj, w Linne Mhoireibh. Potem wszystko zlało się w jeden obraz, gorący wstydem i obezwładniający poziomem własnej niemocy. W jednej chwili zakręciło jej się w głowie, zrobiło okrutnie niedobrze. Szybko i delikatnie pragnęła wyplątać się z uścisku Igora Karkaroffa, tego, który miał zostać jej mężem. Przecież... Przecież nigdy by do tego nie doszło. Co ją opętało? Co opętało jego? Czy może to...
T r u c i z n a?
Nie było czasu na tłumaczenia i nie było czasu na wyjaśnienia. Poderwała się z miejsca, najciszej, ale też najszybciej, jak umiała. Piasek wciąż przylegał do wcześniej mokrej skóry, włosy miała nieuczesane, a sukienkę pogniecioną. Ale musiała uciekać. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co się stało. Nie po tym, co robili.
Jak mogła upaść tak nisko? Sprzeniewierzyć się własnym ideałom? Dlaczego to właśnie on tutaj był? Czy mógł mieć coś wspólnego z tym wszystkim? Oparła dłoń o kolano, zabrakło jej tchu.
Ucieczka. Ucieczka to jedyne rozwiązanie.
| z/t
Nawet teraz dbał o to, aby nie stała jej się żadna krzywda. Uzależniająco trzymał ją przy sobie, bo właśnie jego bliskość warunkowała przeżycie lub zniknięcie na wieki pod niewielkimi jeszcze falami. I teraz właśnie w żywicznym pachnidle, drobinkach soli zatrzymujących się na skórze nikłą warstwą, wśród rozgrzania dwójki ciał, stał się jej wszystkim. Pozwalała mu więc na kolejne muśnięcia wargami, na dotyk prawie, że wszędzie — poza oczywistym dla każdego młodego dziewczęcia sacrum. Sama reakcja Igora była dobrym znakiem; obawiała się, że mógłby unieść się gniewem, pozostawić ją samą, tutaj, pośrodku mątni. Ale szare oczy dalej spoglądały na nią tak samo intensywnie, jakby ten warunek nie wzruszył go nawet w najmniejszym stopniu, bo był tylko brakującym elementem ich wspólnej drogi.
Ciebie poczułam przed dawnymi laty, gdy głos w noc cichą zabrzmiał mi nad głową, a mnie się zdało, że się sypią kwiaty, że kwiatem na mnie pada każde słowo...
— Tutaj? — odbiła jego pytanie, spoglądając na niego z dołu, szeroko otwartymi oczami, nim przycisnął ją bliżej. Wtedy przymknęła oczy, oddając się temu dziwnemu zawieszeniu. Wszystko zależało teraz od niego, lecz w środku siebie czuła, że byłby zdolny przystać na każdą jej prośbę. I teraz chciała, żeby postąpił w ten sam sposób, okazując jej kolejny wyraz szacunku. — Igorze... Nie możemy tutaj... — szepnęła, głos drżał w drobnym rozbawieniu jego gorliwością. Dziewczęta miały być spokojne i cierpliwe, teraz obie te cechy wychodziły na powierzchnię charakteru Marii, gdy czule poprawiała swój uścisk na jego szyi. — To musi być prawdziwy ślub. Chcę zaprosić siostry i przyjaciół... Poznać twoją rodzinę... Mieć białą suknię i złote obrączki. Być szczęśliwą. Jeden dzień — tylko tyle chciała. Jeden dzień szczęścia, biała plama pośród czarnych dni. Od śmierci rodziców mijał właśnie miesiąc, w takim wypadku nagły ślub nie byłby aż tak obrazoburczy... A mógłby stać się początkiem czegoś nowego. Czegoś pięknego. — Chodźmy na brzeg, dobrze? Opowiesz mi... Jak to będzie wyglądać? — przechyliła lekko głowę w bok, przymykając lekko oczy. Gotowa była na dotyk jego dłoni w swym pasie, ponowne podsadzenie w górę, aż do czasu, gdy sama będzie mogła przejść pozostały dystans. — Jaka jest twoja rodzina? Mama? Myślisz, że mnie polubi?
Na pewno polubi, bo byłabym dla niej najlepszą synową, wiesz?
Minuty jak ziarnka piasku, na których wreszcie spoczęli. Odnalazła swoje ubrania, suche, porzuciła wtedy przemokniętą koszulę, pchana instynktem, że gdyby ta wyschła na niej, mogłaby wyssać z niej nie tylko wilgotność, ale także zdrowie; skoro miała szykować się do ślubu, nie mogła ot tak zachorować. Wtulona w bok Igora marzyła o tym, jak upnie loki w ślubnej fryzurze, czy będzie miała wystarczająco czasu, aby uszyć swoją suknię ślubną, albo może będzie musiała pożyczyć ją od swojej starszej siostry. Czy będzie pasować? To ostatnie pytanie, które pojawiło się w jej głowie, nim sen opadł na nią ciężko, wtuloną w ciepło drugiego ciała.
Spała słodko, niemalże nieprzerwanie, do czasu aż pierwsze promienie słońca poczęły łagodnie muskać jej skórę. Otworzyła leniwie jedno oko, pragnąc przeciągnąć się w miejscu. Jednakże w momencie, w którym tylko dojrzała kształt męskiego ciała, poczuła przeszywający, zimny dreszcz. Jak fala spłynęły na nią wspomnienia ostatniej nocy — ciepła łaźni, podarowanego drinka, tego okropnego wrażenia, że musiała chyba umierać, aż nie obudziła się tutaj, w Linne Mhoireibh. Potem wszystko zlało się w jeden obraz, gorący wstydem i obezwładniający poziomem własnej niemocy. W jednej chwili zakręciło jej się w głowie, zrobiło okrutnie niedobrze. Szybko i delikatnie pragnęła wyplątać się z uścisku Igora Karkaroffa, tego, który miał zostać jej mężem. Przecież... Przecież nigdy by do tego nie doszło. Co ją opętało? Co opętało jego? Czy może to...
T r u c i z n a?
Nie było czasu na tłumaczenia i nie było czasu na wyjaśnienia. Poderwała się z miejsca, najciszej, ale też najszybciej, jak umiała. Piasek wciąż przylegał do wcześniej mokrej skóry, włosy miała nieuczesane, a sukienkę pogniecioną. Ale musiała uciekać. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Nie po tym, co się stało. Nie po tym, co robili.
Jak mogła upaść tak nisko? Sprzeniewierzyć się własnym ideałom? Dlaczego to właśnie on tutaj był? Czy mógł mieć coś wspólnego z tym wszystkim? Oparła dłoń o kolano, zabrakło jej tchu.
Ucieczka. Ucieczka to jedyne rozwiązanie.
| z/t
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Mętna woda zdawała się obmywać lepkość skóry, naznaczonej — czymże, no właśnie? — ni grzechem, ni szlachetnością; już zaraz na jej powierzchni pojawiały się jednak nowe ślady, te swoiste świadectwa obecności ciepłych ust i ramion młodej kobiety, którymi w pozornie niewinnej grze zechciała zwodzić go dziś na pokuszenie. Czyniła to z iście imponującym powodzeniem, albo do reszty już otumaniła go moc miłosnej mikstury; ta zdawała się wrzeć w kościach i krwi, niemalże u samego sedna jego istnienia, jakby w samym sercu podłego manipulanta, który nawet w doraźnym uniesieniu, bądź co bądź, poruszającą chwilą, odnaleźć potrafił przestrzeń dla niewybrednej gry. Jej gorzki smak musiała poczuć na krańcu własnych warg, albo ostatki rozsądku dobiegły wreszcie jej myśli, gdy odważnie zaczynał sięgać dalej, niż przewidywał obyczaj banalnego romansu. Bo przecież on wcale nie pytał, on wcale nie dawał wyboru; cichą dyrektywą nakazywał, mącił, jako ten człowieczy posłaniec Lokiego budził do życia widma istnej fatamorgany, z dala od rzeczywistej potrzeby jątrzącej umysł. Chciał ją posiąść, tak po prostu, na godzin kilka lub kilkanaście, w satysfakcji jej niewinną uległością, w cynicznym zadowoleniu, że gotowa była uczynić dla niego wszystko. Ona, jego słodka Maria, wybrzmiała jednak kąśliwym echem zwłoki; zaufanie przekształciło się w łagodny sceptycyzm, wyjątkowość bycia razem tu i teraz okazała się zaś frustrująco niewystarczająca. Dla uzupełnienia całości rytuału winna wszakże przyodziać biel zwiewnej sukni, a on, jakże dla siebie typowy, stateczny uniform elegancji; za świadka ceremonii posłużyć tu mogły co najwyżej ślepia skrywającej się w niedalekiej gęstwinie zwierzyny, a złota obrączka nie wiązała ich jednością ciężaru przysięgi. Z jawnym niezadowoleniem wysłuchiwał więc żądań, w akcie żywej desperacji przylegając do niej blisko, na moment, zdawałoby się, już ostatni, zanim z ust nie wypłynęła stanowcza kontestacja:
— Możemy! Tutaj, w obecności rodziny i przyjaciół, w Anglii i w Bułgarii... Możemy przysięgać raz, albo i całe mnóstwo... — wyliczał z entuzjazmem, w lichym zastanowieniu śledząc wzrokiem kształty jej twarzy; na końcu spoczął na oczach, nieoczekiwanie przygaszonych, niespodziewanie jednak proszących o jeden dzień więcej. A on, on nie znosił przecież sprzeciwu, więc samoistnie wykonał krok czy dwa w stronę brzegu, więc uśmiech mimowolnie stłumiła ponura obojętność.
— Ja powinienem ci wystarczać, tylko ja — zauważył cicho, niczym mały, spętany kompleksem, chłopiec, który bez powodzenia próbował wymusić na ojcu kupno pożądanej zabawki; szczęśliwie jednak gniew nie objął go w całości, szczęśliwie jednak dopadła go swoista wyrozumiałość, więc po krótkim westchnieniu, gdy opuścił jej staturę na wilgotnym piasku, odparł finalnie:
— Wszystko ci opowiem, tylko... niech to naprawdę będzie już jutro. Nie chcę dłużej czekać. — Na ciebie, na żonę, na marzenia o rodzinie, które zaledwie wczoraj przepadły z kretesem na wieści o wyjeździe mojej prawdziwej wybranki, mógłby dookreślić jeszcze, ale miast tego począł rozglądać się za ubraniami, które skryłyby ich obydwoje przed smaganiem jesiennego wiatru. I tak rozmawiali jeszcze trochę, rozrzewnieni wzajemną bliskością i najpewniej do reszty przejęci tym, że znaleźli wreszcie osobistą definicję szczęścia; i tak leżeli w swoich objęciach jeszcze jakiś czas, z uwagą wsłuchując się w bicie serca tego drugiego, po to tylko, by w ulotnej chwili poczuć się wreszcie człowiekiem.
A o świcie, o świcie niefortunnie obudził się już sam, jakby fatamorganę pięknej wybranki zeżarły kolejno wstyd i trwoga, a jego samego — drażniąca halucynacja o miłości, której nigdy przecież nie miał zaznać.
ztx2
— Możemy! Tutaj, w obecności rodziny i przyjaciół, w Anglii i w Bułgarii... Możemy przysięgać raz, albo i całe mnóstwo... — wyliczał z entuzjazmem, w lichym zastanowieniu śledząc wzrokiem kształty jej twarzy; na końcu spoczął na oczach, nieoczekiwanie przygaszonych, niespodziewanie jednak proszących o jeden dzień więcej. A on, on nie znosił przecież sprzeciwu, więc samoistnie wykonał krok czy dwa w stronę brzegu, więc uśmiech mimowolnie stłumiła ponura obojętność.
— Ja powinienem ci wystarczać, tylko ja — zauważył cicho, niczym mały, spętany kompleksem, chłopiec, który bez powodzenia próbował wymusić na ojcu kupno pożądanej zabawki; szczęśliwie jednak gniew nie objął go w całości, szczęśliwie jednak dopadła go swoista wyrozumiałość, więc po krótkim westchnieniu, gdy opuścił jej staturę na wilgotnym piasku, odparł finalnie:
— Wszystko ci opowiem, tylko... niech to naprawdę będzie już jutro. Nie chcę dłużej czekać. — Na ciebie, na żonę, na marzenia o rodzinie, które zaledwie wczoraj przepadły z kretesem na wieści o wyjeździe mojej prawdziwej wybranki, mógłby dookreślić jeszcze, ale miast tego począł rozglądać się za ubraniami, które skryłyby ich obydwoje przed smaganiem jesiennego wiatru. I tak rozmawiali jeszcze trochę, rozrzewnieni wzajemną bliskością i najpewniej do reszty przejęci tym, że znaleźli wreszcie osobistą definicję szczęścia; i tak leżeli w swoich objęciach jeszcze jakiś czas, z uwagą wsłuchując się w bicie serca tego drugiego, po to tylko, by w ulotnej chwili poczuć się wreszcie człowiekiem.
A o świcie, o świcie niefortunnie obudził się już sam, jakby fatamorganę pięknej wybranki zeżarły kolejno wstyd i trwoga, a jego samego — drażniąca halucynacja o miłości, której nigdy przecież nie miał zaznać.
ztx2
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Linne Mhoireibh
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja