Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Linne Mhoireibh
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Linne Mhoireibh
Okolice Linne Mhoireibh, zwanej prościej Zatoką Moray, to przede wszystkim przepiękne szkockie wody mieniące się nad wysokim klifowym wybrzeżem. Teren jest dziewiczy, niezamieszkany przez mugoli, z rzadka odwiedzany przez czarodziejów, wciąż dziki; angielscy zielarze cenią te rozległe tereny za bogactwo magicznej flory oraz wielość dziko rosnących magicznych ziół i roślin szeroko wykorzystywanych w alchemii. Prawdziwą atrakcją jest jednak obserwacja morskich stworzeń, które raz za razem wynurzają się z wody, dopełniając bogactwa niezwykłego krajobrazu.
Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k6:
1: Z wody wynurzył się morski smok, który zatoczył nad wodą salto i wrócił do wody.
2: Dostrzegasz ławicę wielobarwnych, skrzących i naprawdę ślicznych rybek, które płyną tuż przy tafli wody, pozwalając ci na ich wygodną obserwację.
3: W wodzie pojawia się orka, która wynurza się w okolicy kilkukrotnie, nim znika bezpowrotnie.
4: Nad wodą uderzył ciężki ogon wieloryba.
5: Nie jesteś pewien, ale wieloryb, który właśnie uderzył ogonem, musi być chyba Paulem. Paul był niegdyś czarodziejem eksperymentującym z trudną sztuką animagii, lecz jak wielkie było jego zdziwienie, gdy okazało się, że zwierzę, którego kształt przyjmie, było... wielorybem. Rodzina Paula jest zgodna, że był to moment, w którym Paul stracił kontakt z rzeczywistością i popadł w wielorybią obsesję. Od tamtej pory pragnął zrozumieć i pokochać wieloryby, żyć tak jak one. I żyje, w okolicy. Łatwo go poznać po wyraźnie przyjaznym i otwartym usposobieniu wobec czarodziejów.
6: Nad taflą wody przebiegła wyjątkowo okazała kelpia... czy to nie sama Nessie? Musiała się zgubić - a może zdecydowała się na mały spacer.
Północne zimno docierało do mieszkania starego Borgina, ojca Caldera, skuwając wieczory lodowymi opowieściami o ziemiach, za którymi nigdy nie przestanie tęsknić. Nauczył tej tęsknoty i syna, nauczył, że dom ich prawdziwy jest za wzburzoną wodą, że tu, na angielskiej ziemi, zawsze pozostaną tylko wyrzutkami.
- Nordyckie - poprawił ją niemal instynktownie, i choć nie potrafił wytłumaczyć różnicy, podskórnie wyczuwał, że jakaś istnieje. Przez chwilę po prostu w ciszy przyglądał się kobiecie, a może jeszcze dziewczynie, zastanawiając się, czy w tonie jej głosu dźwięczała ironia; czy to, iż z chęcią posłucha czegoś jeszcze, powiedziała tylko z przekąsem. Nie zawsze potrafił jeszcze to wyłapać - szczególnie, gdy po te narzędzia sięgały osoby zupełnie mu obce. Niczego takiego jednak się nie doszukał, zdawała się być naprawdę zainteresowana.
- Żeglarze chronią się runami przed gniewem Aegira, przed jego zachłannością, rości sobie bowiem prawa do wszystkiego, co pochłonie toń - nieszczególnie interesują go ludzkie dusze, lecz ich własność - wszystko, co znajduje się na zatopionych statkach, jest mu należne, ogniem pana morskiej otchłani jest ludzkie złoto, ogrzewa się w jego blasku - choć przecież nie ma nic zimniejszego niż złoto w samotnych dłoniach, ale może ta imitacja ciepła musi wystarczyć, by ogrzać mrok.
W ciszy wysłuchał jej słów, jednocześnie przyglądając się szkicom, i starając się zapamiętać charakterystyczne detale. Żadnej z tych roślin nie wykorzystywał do swoich baz, słyszał o nich po raz pierwszy. Lecz gdy pokazała mu ten trzeci kwiat, skojarzył, że przecież w miejscu, do którego przeniósł go świstoklik, ledwie naście kroków stąd, widział coś podobnego. - Ten niebieski kwiat... wydaje mi się, że to może być jeden z tych, który porasta zbocze za nami, część z jego korzeni wystaje z osypującej się ziemi - podwójne korzenie najpewniej mógłby wykorzystywać właśnie po to, by zakorzenić się jakoś w miejscach niesprzyjających temu, by cokolwiek na nich rosło. - Sprawdźmy to, a potem podejdziemy do wskazanych przez panią skał.
- Nordyckie - poprawił ją niemal instynktownie, i choć nie potrafił wytłumaczyć różnicy, podskórnie wyczuwał, że jakaś istnieje. Przez chwilę po prostu w ciszy przyglądał się kobiecie, a może jeszcze dziewczynie, zastanawiając się, czy w tonie jej głosu dźwięczała ironia; czy to, iż z chęcią posłucha czegoś jeszcze, powiedziała tylko z przekąsem. Nie zawsze potrafił jeszcze to wyłapać - szczególnie, gdy po te narzędzia sięgały osoby zupełnie mu obce. Niczego takiego jednak się nie doszukał, zdawała się być naprawdę zainteresowana.
- Żeglarze chronią się runami przed gniewem Aegira, przed jego zachłannością, rości sobie bowiem prawa do wszystkiego, co pochłonie toń - nieszczególnie interesują go ludzkie dusze, lecz ich własność - wszystko, co znajduje się na zatopionych statkach, jest mu należne, ogniem pana morskiej otchłani jest ludzkie złoto, ogrzewa się w jego blasku - choć przecież nie ma nic zimniejszego niż złoto w samotnych dłoniach, ale może ta imitacja ciepła musi wystarczyć, by ogrzać mrok.
W ciszy wysłuchał jej słów, jednocześnie przyglądając się szkicom, i starając się zapamiętać charakterystyczne detale. Żadnej z tych roślin nie wykorzystywał do swoich baz, słyszał o nich po raz pierwszy. Lecz gdy pokazała mu ten trzeci kwiat, skojarzył, że przecież w miejscu, do którego przeniósł go świstoklik, ledwie naście kroków stąd, widział coś podobnego. - Ten niebieski kwiat... wydaje mi się, że to może być jeden z tych, który porasta zbocze za nami, część z jego korzeni wystaje z osypującej się ziemi - podwójne korzenie najpewniej mógłby wykorzystywać właśnie po to, by zakorzenić się jakoś w miejscach niesprzyjających temu, by cokolwiek na nich rosło. - Sprawdźmy to, a potem podejdziemy do wskazanych przez panią skał.
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tęsknoty Sue mieszkały znacznie bliżej, na wyspach brytyjskich, choć jej dusza tułała się wraz z drobnym ciałem, znajdując dom tam, gdzie odnajdywała ciepłe, życzliwe i bliskie serca - wśród pól, w wystającym znad łąk domu-kapeluszu, w podziemnej Ruderze, w leśnej ostoi kochanej kuzynki. Patrzyła na świat w zupełnie innych kategoriach i doświadczeniach niż Borginowie, jej granice były miękkie i płynne. Pokiwała z zainteresowaniem głową, gratulując sobie w myślach tak trafnego tropu. Coraz bardziej interesowała ją Skandynawia, może powinna przekonać Asbjorna do częstszych opowieści, nauki podstaw języka?
- Rozumiem. Mój przyjaciel pochodzi z Norwegii, imiona brzmiały znajomo - wyjaśniła lekko, gdy naprostował jej skojarzenie z północą. Nie dodawała nic więcej, słuchając z zainteresowaniem - mężczyzna bardzo ładnie dobierał słowa albo zwyczajnie wyciągał całe zdania z książek. Jej język był mniej poukładany, nie tak zgrabny. Zachłanność Aegira wydała się Susanne niezmiernie smutna, mógł pławić się w złocie, lecz jeśli rościł sobie prawo do zatopionych dusz, nie miał ich przy sobie długo. Z drugiej strony, jeśli to on był tak łasy na bogactwa, może odbierał je żeglarzom, by oczyścić ich z chciwości? Może gdy wychodzili żywo ze starcia, dostrzegali inne wartości? Zamyśliła się wyraźnie, poszukując w legendzie uniwersalnej prawdy, choć i w obecność Aegira była w stanie uwierzyć. Zerknęła na wzburzone wody.
- Byłabym w stanie uwierzyć, że Aegir wciela się w postać wieloryba - miałby gdzie trzymać te wszystkie skarby, choć pewnie ważyłby wtedy parędziesiąt ton więcej. Nie powstrzymała się przed podzieleniem się z rozmówcą swoją obserwacją, zbyt nią pochłonięta. Po jej tonie było jednak słychać, że nie drwi, nie żartuje.
- Bardzo prawdopodobne - odpowiedziała, kiwając entuzjastycznie głową. - Takie miejsca są w jego typie - potwierdziła, ujmując to dosyć niestandardowo, jakby niebieski kwiat żył. W zasadzie - żył, lecz w głowie Lovegood żył jeszcze barwniej, niż w samej naturze. - W porządku, rzeczywiście lepiej to sprawdzić, nim ruszymy dalej - mało kto lubił się cofać, błądzić, łazić w tę i we w tę. Ruszyła w ciszy, przez chwilę nie mówiąc nic, ale nadrobiła prędko.
- A co z Njordem? Rozumiem, że jest łagodniejszy - wróciła do tematu, wciąż ciekawa, co jeszcze kryło się pod nordyckimi imionami. Wyciągała już szyję, rozglądając się po wspomnianym zboczu, gdzie faktycznie widać było korzenie i niebieskie przebłyski. Uśmiechnęła się wdzięcznie do towarzysza, dając w ten sposób znać, że miał rację. Po drodze trafili też na kolejne rumianki, które ostrożnie zebrała do drugiego pudełka. - Ta ziemia musi być naprawdę magiczna, nie mam pojęcia, jak się w niej utrzymują - skomentowała, delikatnie osypując piasek z czerwonej spódnicy.
- Rozumiem. Mój przyjaciel pochodzi z Norwegii, imiona brzmiały znajomo - wyjaśniła lekko, gdy naprostował jej skojarzenie z północą. Nie dodawała nic więcej, słuchając z zainteresowaniem - mężczyzna bardzo ładnie dobierał słowa albo zwyczajnie wyciągał całe zdania z książek. Jej język był mniej poukładany, nie tak zgrabny. Zachłanność Aegira wydała się Susanne niezmiernie smutna, mógł pławić się w złocie, lecz jeśli rościł sobie prawo do zatopionych dusz, nie miał ich przy sobie długo. Z drugiej strony, jeśli to on był tak łasy na bogactwa, może odbierał je żeglarzom, by oczyścić ich z chciwości? Może gdy wychodzili żywo ze starcia, dostrzegali inne wartości? Zamyśliła się wyraźnie, poszukując w legendzie uniwersalnej prawdy, choć i w obecność Aegira była w stanie uwierzyć. Zerknęła na wzburzone wody.
- Byłabym w stanie uwierzyć, że Aegir wciela się w postać wieloryba - miałby gdzie trzymać te wszystkie skarby, choć pewnie ważyłby wtedy parędziesiąt ton więcej. Nie powstrzymała się przed podzieleniem się z rozmówcą swoją obserwacją, zbyt nią pochłonięta. Po jej tonie było jednak słychać, że nie drwi, nie żartuje.
- Bardzo prawdopodobne - odpowiedziała, kiwając entuzjastycznie głową. - Takie miejsca są w jego typie - potwierdziła, ujmując to dosyć niestandardowo, jakby niebieski kwiat żył. W zasadzie - żył, lecz w głowie Lovegood żył jeszcze barwniej, niż w samej naturze. - W porządku, rzeczywiście lepiej to sprawdzić, nim ruszymy dalej - mało kto lubił się cofać, błądzić, łazić w tę i we w tę. Ruszyła w ciszy, przez chwilę nie mówiąc nic, ale nadrobiła prędko.
- A co z Njordem? Rozumiem, że jest łagodniejszy - wróciła do tematu, wciąż ciekawa, co jeszcze kryło się pod nordyckimi imionami. Wyciągała już szyję, rozglądając się po wspomnianym zboczu, gdzie faktycznie widać było korzenie i niebieskie przebłyski. Uśmiechnęła się wdzięcznie do towarzysza, dając w ten sposób znać, że miał rację. Po drodze trafili też na kolejne rumianki, które ostrożnie zebrała do drugiego pudełka. - Ta ziemia musi być naprawdę magiczna, nie mam pojęcia, jak się w niej utrzymują - skomentowała, delikatnie osypując piasek z czerwonej spódnicy.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Gdy wspomniała o tym, czemu nasunęło się jej właśnie to skojarzenie, spojrzał na nią uważniej, z czymś na kształt mglistego zaciekawienia. Nie znał wielu czarodziejów norweskiego pochodzenia, którzy żyliby w Wielkiej Brytanii; przywołany przez nią przyjaciel mógł uczęszczać do Durmstrangu, Calder powstrzymał jednak cisnące się na usta pytanie o tożsamość Norwega. To upoważniałoby ją do zadania podobnego pytania, a nie sądził, by to przypadkowe spotkanie powinno zakończyć się przedstawieniem się sobie - ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy i - jak sądził - ostatni. Choć przyszłość mogła mieć coś do powiedzenia w tej kwestii; zgoła innego, niż mu się wydawało.
Wprawdzie część zasłyszanych w dzieciństwie opowieści trudno było przełożyć na język nauki, wierzył w nie niekwestionowalnie, i niegdyś, słysząc po raz pierwszy każdą z tych historii, pojawiało się w nim równie dużo pytań, co w głowie nieznajomej. Wysnuty przez nią wniosek być może wcale nie był zupełnie bezpodstawny. Symbolika wieloryba kojarzyła mu się z potęgą oceanu i starożytną wiedzą, jedno i drugie było w posiadaniu Aegira.
- Bądź wieloryb jest jego emanacją - nie ten konkretny, lecz one wszystkie; gnuśniejący pan oceanu ogrzewa się w zimnie ognia złota, ku powierzchni wysyłając swych morskich posłanników, swe oczy nad taflą. Ma ich wiele.
Sięgnął do torby po pęsetę, którą zwykł zrywać ingrediencje roślinne silne magicznie, których dokładnego wpływu na ludzki organizm nie był pewien, wolał więc stosować możliwe środki zapobiegawcze. Również dlatego, iż nie mógł mieć pewności, czy roślina, po którą sięgnie, w istocie jest dokładnie tą, której szukał. Zielarstwo zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron. Brwi zmarszczyły się nieznacznie, gdy czarownica wspomniała coś o tym, iż miejsce, o którym mówił, mogło być w typie danej rośliny, nie skomentował tego jednak w żaden sposób.
Ruszyli więc w stronę zbocza, podmywanego w czasie przypływu i sztormów przez gwałtowną wodę; kłębki pojedynczych roślin z trudem utrzymywały się na osypującej się ziemi, niestabilnej, poszarpanej wyrwami.
- Ten system korzenny musiał powstać właśnie po to, by z tak nieprzyjaznej ziemi ta roślina - o szkockiej nazwie - mogła jakoś pobrać wszystkie potrzebne jej minerały; myśli pani, że skoro jest ona w stanie przemieszczać się - jeśli dobrze zrozumiał, to o czymś takim mówiła czarownica - to posługuje się tym jak mechanizmem obronnym, chociażby przed szkwałem pnąc się na tyle wysoko, by woda jej nie dosięgnęła? - nie wiedzą, lecz chłodną logiką się posługiwał, jedynie domniemując. Być może kobieta wiedziała o roślinach nieco więcej. Nie sądził, by to ziemia była magiczna, lecz kwiat właśnie. Te niebieskawe kwiatostany, do których sięgnął ręką, wyciągając ją ku górze, zerwał za pomocą pęsety i podał je nieznajomej. Kiedy skończyli, ruszyli w stronę przybrzeżnej groty, a on podjął temat, powracając do jej pytania. - Njord poskramia fale, prowadzi statki bezpiecznym torem, zapełnia sieci rybami, on jest morską ciszą - w przeciwieństwie do gniewu toni. Nie pamiętał już dokładnie, jak Njord poznał swą żonę, i czemu właściwie każde z nich żyje osobno, aspekt nieszczęśliwej miłości nieszczególnie go interesował.
Gdzieś w cieniu i wilgoci, pomiędzy omszałymi kamieniami, krył się i jego kwiat. Wnikliwie przyjrzał się pergaminowi, porównując szkic z tym, co widział przed sobą, lecz wydawało mu się, że nie mógł się pomylić. Zebrał dziesięć sztuk, każdą osobno wkładając do szklanej probówki, ostrożnie, by nie naruszyć ni płatka. Zaraz potem pożegnał się z czarownicą, życząc jej owocnych dalszych poszukiwań, a sam teleportował się z zatoki, planując usiąść do zlecenia tuż po powrocie.
Zdobył ostatni potrzebny mu składnik.
| zt
Wprawdzie część zasłyszanych w dzieciństwie opowieści trudno było przełożyć na język nauki, wierzył w nie niekwestionowalnie, i niegdyś, słysząc po raz pierwszy każdą z tych historii, pojawiało się w nim równie dużo pytań, co w głowie nieznajomej. Wysnuty przez nią wniosek być może wcale nie był zupełnie bezpodstawny. Symbolika wieloryba kojarzyła mu się z potęgą oceanu i starożytną wiedzą, jedno i drugie było w posiadaniu Aegira.
- Bądź wieloryb jest jego emanacją - nie ten konkretny, lecz one wszystkie; gnuśniejący pan oceanu ogrzewa się w zimnie ognia złota, ku powierzchni wysyłając swych morskich posłanników, swe oczy nad taflą. Ma ich wiele.
Sięgnął do torby po pęsetę, którą zwykł zrywać ingrediencje roślinne silne magicznie, których dokładnego wpływu na ludzki organizm nie był pewien, wolał więc stosować możliwe środki zapobiegawcze. Również dlatego, iż nie mógł mieć pewności, czy roślina, po którą sięgnie, w istocie jest dokładnie tą, której szukał. Zielarstwo zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron. Brwi zmarszczyły się nieznacznie, gdy czarownica wspomniała coś o tym, iż miejsce, o którym mówił, mogło być w typie danej rośliny, nie skomentował tego jednak w żaden sposób.
Ruszyli więc w stronę zbocza, podmywanego w czasie przypływu i sztormów przez gwałtowną wodę; kłębki pojedynczych roślin z trudem utrzymywały się na osypującej się ziemi, niestabilnej, poszarpanej wyrwami.
- Ten system korzenny musiał powstać właśnie po to, by z tak nieprzyjaznej ziemi ta roślina - o szkockiej nazwie - mogła jakoś pobrać wszystkie potrzebne jej minerały; myśli pani, że skoro jest ona w stanie przemieszczać się - jeśli dobrze zrozumiał, to o czymś takim mówiła czarownica - to posługuje się tym jak mechanizmem obronnym, chociażby przed szkwałem pnąc się na tyle wysoko, by woda jej nie dosięgnęła? - nie wiedzą, lecz chłodną logiką się posługiwał, jedynie domniemując. Być może kobieta wiedziała o roślinach nieco więcej. Nie sądził, by to ziemia była magiczna, lecz kwiat właśnie. Te niebieskawe kwiatostany, do których sięgnął ręką, wyciągając ją ku górze, zerwał za pomocą pęsety i podał je nieznajomej. Kiedy skończyli, ruszyli w stronę przybrzeżnej groty, a on podjął temat, powracając do jej pytania. - Njord poskramia fale, prowadzi statki bezpiecznym torem, zapełnia sieci rybami, on jest morską ciszą - w przeciwieństwie do gniewu toni. Nie pamiętał już dokładnie, jak Njord poznał swą żonę, i czemu właściwie każde z nich żyje osobno, aspekt nieszczęśliwej miłości nieszczególnie go interesował.
Gdzieś w cieniu i wilgoci, pomiędzy omszałymi kamieniami, krył się i jego kwiat. Wnikliwie przyjrzał się pergaminowi, porównując szkic z tym, co widział przed sobą, lecz wydawało mu się, że nie mógł się pomylić. Zebrał dziesięć sztuk, każdą osobno wkładając do szklanej probówki, ostrożnie, by nie naruszyć ni płatka. Zaraz potem pożegnał się z czarownicą, życząc jej owocnych dalszych poszukiwań, a sam teleportował się z zatoki, planując usiąść do zlecenia tuż po powrocie.
Zdobył ostatni potrzebny mu składnik.
| zt
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po pierwszych wymienionych zdaniach, gdy nie padła propozycja przedstawienia się, Susanne kompletnie o tym zapomniała - miała tu zbyt wiele pochłaniających aspektów: wzburzone fale, opowieść o morskich panach, nowe, nieznane rośliny... poza tym, wciąż zwracali się do siebie per "pan" i "pani", przejście na ty wydawało się w tym momencie nienaturalne. Nie myślała nawet, czy w przyszłości ich ścieżki się przetną, najdziwniejsze przypadki chodziły po czarodziejach. Nie mogli mieć pojęcia o tym, z jak różnych światów pochodzą.
- Może - odpowiedziała krótko, łagodnie, w zamyśleniu. Morze wydało jej się teraz tak przerażające... lecz powstrzymała myśli, starając się nie odsunąć zbytnio jaźni od swojego zadania. Przybyła tu w konkretnym celu, dlatego zogniskowała spojrzenie nie na zimnej toni, a na zboczu, do którego zdążyli się już zbliżyć. Szczypcami zgarniętymi z lecznicy chwyciła delikatnie jeden z kwiatów, znajdujący się na tyle nisko, by mogła go dosięgnąć. Wnioski wysnuwane przez rozmówcę faktycznie były bardzo sensowne!
- To brzmi bardzo prawdopodobnie - potwierdziła, zerkając na mężczyznę z kiwnięciem głowy. - Muszę więcej o nich poczytać. Znam niewiele ponad podstawy zielarstwa - przyznała. Gdyby nie spisane wskazówki, musiałaby najpierw przeszukać księgi, by wynieść cokolwiek użytecznego z wyprawy w to szkockie pustkowie. - Bardzo dziękuję - dygnęła zwiewnie, gdy nieznajomy podał jej kwiaty, do których nie mogła sięgnąć. Wywijały korzeniami dłuższą chwilę, ale słoiki zamknęły im drogę ucieczki. Patrzyła na nie smutno, żałując, że odbiera im wolność, ale nie dała się temu uczuciu przytłoczyć - taka była kolej rzeczy. Większość ingrediencji miała już w torbie (przy okazji natrafili na honkenię), zostawała ostatnia z nich, za którą planowała rozglądać się po drodze. Przy zboczu niestety jej nie dostrzegli.
- Ciekawe - Njord jako morska cisza - bardzo ją to ujęło. - Bez żadnego morze nie trwałoby w swojej równowadze - uznała, widząc coś w tym morskim przeciwieństwie. Pozwalało człowiekowi korzystać ze swoich dobrodziejstw, ale nie dawało zawładnąć sobą całkowicie, regularnie przypominając, że nie da się z nim igrać.
Dotarli w okolice groty całkiem szybko i równie szybko okazało się, że miała rację - mężczyzna znalazł tu swoją roślinę, której Sue przyjrzała się dokładnie w międzyczasie. Po krótkim zastanowieniu uznała, że nie będzie jej ze sobą zabierać - nie lubiła brać na zaś, nie wiedząc, czy ingrediencja zostanie spożytkowana. Krótkie pożegnanie pozostawiło ją w zatoce samą, lecz nie na długo - niedużo dalej trafiła na charakterystyczny rokitnik. Przemarznięta zbierała jego owoce, mogąc wrócić do lecznicy z dumą - udało jej się zebrać wszystko.
| zt
- Może - odpowiedziała krótko, łagodnie, w zamyśleniu. Morze wydało jej się teraz tak przerażające... lecz powstrzymała myśli, starając się nie odsunąć zbytnio jaźni od swojego zadania. Przybyła tu w konkretnym celu, dlatego zogniskowała spojrzenie nie na zimnej toni, a na zboczu, do którego zdążyli się już zbliżyć. Szczypcami zgarniętymi z lecznicy chwyciła delikatnie jeden z kwiatów, znajdujący się na tyle nisko, by mogła go dosięgnąć. Wnioski wysnuwane przez rozmówcę faktycznie były bardzo sensowne!
- To brzmi bardzo prawdopodobnie - potwierdziła, zerkając na mężczyznę z kiwnięciem głowy. - Muszę więcej o nich poczytać. Znam niewiele ponad podstawy zielarstwa - przyznała. Gdyby nie spisane wskazówki, musiałaby najpierw przeszukać księgi, by wynieść cokolwiek użytecznego z wyprawy w to szkockie pustkowie. - Bardzo dziękuję - dygnęła zwiewnie, gdy nieznajomy podał jej kwiaty, do których nie mogła sięgnąć. Wywijały korzeniami dłuższą chwilę, ale słoiki zamknęły im drogę ucieczki. Patrzyła na nie smutno, żałując, że odbiera im wolność, ale nie dała się temu uczuciu przytłoczyć - taka była kolej rzeczy. Większość ingrediencji miała już w torbie (przy okazji natrafili na honkenię), zostawała ostatnia z nich, za którą planowała rozglądać się po drodze. Przy zboczu niestety jej nie dostrzegli.
- Ciekawe - Njord jako morska cisza - bardzo ją to ujęło. - Bez żadnego morze nie trwałoby w swojej równowadze - uznała, widząc coś w tym morskim przeciwieństwie. Pozwalało człowiekowi korzystać ze swoich dobrodziejstw, ale nie dawało zawładnąć sobą całkowicie, regularnie przypominając, że nie da się z nim igrać.
Dotarli w okolice groty całkiem szybko i równie szybko okazało się, że miała rację - mężczyzna znalazł tu swoją roślinę, której Sue przyjrzała się dokładnie w międzyczasie. Po krótkim zastanowieniu uznała, że nie będzie jej ze sobą zabierać - nie lubiła brać na zaś, nie wiedząc, czy ingrediencja zostanie spożytkowana. Krótkie pożegnanie pozostawiło ją w zatoce samą, lecz nie na długo - niedużo dalej trafiła na charakterystyczny rokitnik. Przemarznięta zbierała jego owoce, mogąc wrócić do lecznicy z dumą - udało jej się zebrać wszystko.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
2 listopada 1957
Cieszył się na spotkanie z Rory, gdyż kuzynki od dawna nie wiedział. Wymieniali listy, ale mieszkała w Irlandii i z tego co pisała była bardzo zadowolona ze swojego życia. Nic dziwnego więc, że jej nagłe pojawienie się w Anglii wywołało niemałe zdumienie u botanika. Był zaskoczony jej decyzją zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualną sytuację w kraju, ale zapewne wielu zadawało sobie to samo pytanie wobec jego osoby, gdy postanowił wrócić. Ciągle nawracające: “Dlaczego?” Wielokrotnie próbował na nie odpowiedzieć, ale ta nigdy nie była prosta i zwyczajnie przestał. Na decyzję, którą podjął złożyło się wiele spraw i sytuacji, nie było jednej i głównej. Teraz zaś poprawiając plecak stanął nad Zatoką Moray i patrzył w stronę fal, które rozbijały się o jej brzeg tworząc wzbijającą się w górę pianę, która osiadała na włosach. Morska bryza wdzierała się za ubranie niosąc za sobą zapach, tak charakterystyczny dla morza, że nie dało się go pomylić z niczym innym: mokry piasek, roślinność, zbutwiałe drewno.
Ponadto miejsce to miało jeszcze jedną zaletę, nadal pozostawało bardziej dzikie niż inne części Szkocji. Nadal niezadeptane przez ludzi, posiadające bogatą florę i faunę. Miał zamiar zebrać parę okazów ziół do ich domowej apteczki. Był to ostatni moment aby je zebrać, gdyż pogoda ich nie rozpieszczała, a noce stawały się coraz chłodniejsze sprawiając, że roślin szykowały się do zimowego snu. Mógł teraz zebrać drogocenne mchy oraz rośliny płożące, które były najbardziej odporne na zimno jakie następowało z każdym dniem. Dziś jednak mieli szczęście, gdyż słońce nieśmiało wyłaniało się zza gęstwiny chmur, która zawisła nad zatoką. Uniósł do góry głowę aby spojrzeć w niebo oceniając jak szybko deszcz ich przegoni, ale zapowiadało się jedynie na pochmurny nie zaś deszczowy dzień. Odwrócił się aby dojrzeć zmierzającą w jego stronę blondwłosą kobietę. Na twarzy czarodzieja pojawił się szeroki uśmiech i otworzył ramiona na powitanie.
-Rory! - Zawołał głośno - Nareszcie!
Objął kuzynkę w silnym uścisku, a potem odsunął ją na odległość swoich ramion.
-Wyglądasz wspaniale, cieszę się, że znalazłaś parę chwil na swojego kuzyna.
Cieszył się na spotkanie z Rory, gdyż kuzynki od dawna nie wiedział. Wymieniali listy, ale mieszkała w Irlandii i z tego co pisała była bardzo zadowolona ze swojego życia. Nic dziwnego więc, że jej nagłe pojawienie się w Anglii wywołało niemałe zdumienie u botanika. Był zaskoczony jej decyzją zwłaszcza biorąc pod uwagę aktualną sytuację w kraju, ale zapewne wielu zadawało sobie to samo pytanie wobec jego osoby, gdy postanowił wrócić. Ciągle nawracające: “Dlaczego?” Wielokrotnie próbował na nie odpowiedzieć, ale ta nigdy nie była prosta i zwyczajnie przestał. Na decyzję, którą podjął złożyło się wiele spraw i sytuacji, nie było jednej i głównej. Teraz zaś poprawiając plecak stanął nad Zatoką Moray i patrzył w stronę fal, które rozbijały się o jej brzeg tworząc wzbijającą się w górę pianę, która osiadała na włosach. Morska bryza wdzierała się za ubranie niosąc za sobą zapach, tak charakterystyczny dla morza, że nie dało się go pomylić z niczym innym: mokry piasek, roślinność, zbutwiałe drewno.
Ponadto miejsce to miało jeszcze jedną zaletę, nadal pozostawało bardziej dzikie niż inne części Szkocji. Nadal niezadeptane przez ludzi, posiadające bogatą florę i faunę. Miał zamiar zebrać parę okazów ziół do ich domowej apteczki. Był to ostatni moment aby je zebrać, gdyż pogoda ich nie rozpieszczała, a noce stawały się coraz chłodniejsze sprawiając, że roślin szykowały się do zimowego snu. Mógł teraz zebrać drogocenne mchy oraz rośliny płożące, które były najbardziej odporne na zimno jakie następowało z każdym dniem. Dziś jednak mieli szczęście, gdyż słońce nieśmiało wyłaniało się zza gęstwiny chmur, która zawisła nad zatoką. Uniósł do góry głowę aby spojrzeć w niebo oceniając jak szybko deszcz ich przegoni, ale zapowiadało się jedynie na pochmurny nie zaś deszczowy dzień. Odwrócił się aby dojrzeć zmierzającą w jego stronę blondwłosą kobietę. Na twarzy czarodzieja pojawił się szeroki uśmiech i otworzył ramiona na powitanie.
-Rory! - Zawołał głośno - Nareszcie!
Objął kuzynkę w silnym uścisku, a potem odsunął ją na odległość swoich ramion.
-Wyglądasz wspaniale, cieszę się, że znalazłaś parę chwil na swojego kuzyna.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Można powiedzieć, że ostatni trzy dni były dla niej pełne wrażenie. Przedziwna sytuacja w noc duchów, a następnego dni pojedynek gdzieś na końcu świata, a więc na co, jak na co, ale na brak wrażeń nie mogła narzekać. Niestety wiązało się to również z tym, że była ciągle zmęczona, bo w nocy analizował zbyt dużo, a każdą myśl, goniła kolejna i nie znajdując odpoczynku, Aurora, nawet jeśli usypiała, to ostatecznie targana była przez większość część nocy koszmarami. Miała nadzieję, że spotkanie z Herbertem nieco rozjaśni jej ponure myśli. Co prawda nie wiedziała, czy Halbert powiedział swojemu bratu o tym, że Aurora miała raczej niezbyt normalny romans, który wywiódł ją z kraju, ale przecież skoro wróciła z tym samym nazwiskiem i bez pierścionka na palcu, to można było zrozumieć, że Aurora nie wróciła z mężem. Cieszyła się jednak na spotkanie i na wędrówkę - to była ich wspólna pasja już od dawna. Mogli wspólnie przemierzać dziesiątki mil, na przemian milcząc i rozmawiając. Patrząc w gwiazdy lub osłaniając twarze od słońca. W obecnych czasach tak bardzo niespokojnych wcale nie było łatwo znaleźć chwile wytchnienia, ale Herbert, jak zawsze miał plan, a w tym był zdecydowanie lepszy od Aurory, która co prawda raz usłyszawszy plan, z miejsca potrafiła go spamiętać, jednak jeśli miałaby wszystko wymyślić, zajęłoby to jej zdecydowanie więcej czasu, a najpewniej wyszedłby i tak gorszy, niż ten kuzyna.
Szkocja powitała ją zadziwiająco dobrą jak na listopad pogodą. A może po prostu wszystko wydawało jej się pogodniejsze niż wybrzeże Irlandii?
Zarys sylwetki kuzyna dostrzegła już z daleka - miała wrażenie, że poznałaby go wszędzie, nawet jeśli nie spodziewałaby się go w danym miejscu lub w danej porze. A jednak - lata dzieciństwa, zdolność do zapamiętywania nieistotnych szczegółów, to jedne z niewielu rzeczy, o których Aurora mogła zdecydowanie powiedzieć, że umie to robić.
Myślała nawet, żeby dawnym zwyczajem podejść kuzyna i go wystraszyć, jednak Herbert musiał ją wyczuć, co chyba było również dobrym znakiem, bo przecież nie chciała, żeby na przykład podskoczył, wystraszył się i skręcił kostkę, co mogło prowadzić do zakończenia wycieczki, szybciej, niż by się zaczęła.
Wpadła jednak w objęcia kuzyna i poczuła prawdziwą ulgę — jakby to, że był tak blisko, przynosiło jej stęsknionej duszy ulgę.
- Dobrze cię widzieć Herb… Tęskniłam… Ale widzę, że ty nigdy nie przestałeś rosnąć. - Zażartowała, bo przecież widzieli się jeszcze po okresie szkoły, kiedy to już oboje zakończyli etap wzrostu, ale jednak różnica pomiędzy nimi pozostała dość znaczna. Zabawne, że raptem miesiąc wcześniej, Rory gotowa była wypomnieć Halbertowi to, że jedyne, o czym mówi, to rozmiary a tu proszę — ona sama, uznała, że to świetny początek rozmowy.
- Wybacz, że to tyle trwało. Ostatnio cieszę się z tego, że nie zgubiłam głowy. - Odparła, uśmiechając się ciepło. - Mam nadzieję, że ciebie wojenna zawierucha traktuje nieco lepiej. - Powiedziała i zaciągnęła się późnojesiennym, błotnisto-morskim powietrzem. Mieli przed sobą przygodę, a to rokowało na coś, co potrafi oderwać jej myśli od Lorda, który właśnie najpewniej świętował swoje zaręczyny z jakąś Lady. I Aurora była na siebie zła, że nie umiała nienawidzić ich obojga. Ileż łatwiej by jej wtedy było.
Szkocja powitała ją zadziwiająco dobrą jak na listopad pogodą. A może po prostu wszystko wydawało jej się pogodniejsze niż wybrzeże Irlandii?
Zarys sylwetki kuzyna dostrzegła już z daleka - miała wrażenie, że poznałaby go wszędzie, nawet jeśli nie spodziewałaby się go w danym miejscu lub w danej porze. A jednak - lata dzieciństwa, zdolność do zapamiętywania nieistotnych szczegółów, to jedne z niewielu rzeczy, o których Aurora mogła zdecydowanie powiedzieć, że umie to robić.
Myślała nawet, żeby dawnym zwyczajem podejść kuzyna i go wystraszyć, jednak Herbert musiał ją wyczuć, co chyba było również dobrym znakiem, bo przecież nie chciała, żeby na przykład podskoczył, wystraszył się i skręcił kostkę, co mogło prowadzić do zakończenia wycieczki, szybciej, niż by się zaczęła.
Wpadła jednak w objęcia kuzyna i poczuła prawdziwą ulgę — jakby to, że był tak blisko, przynosiło jej stęsknionej duszy ulgę.
- Dobrze cię widzieć Herb… Tęskniłam… Ale widzę, że ty nigdy nie przestałeś rosnąć. - Zażartowała, bo przecież widzieli się jeszcze po okresie szkoły, kiedy to już oboje zakończyli etap wzrostu, ale jednak różnica pomiędzy nimi pozostała dość znaczna. Zabawne, że raptem miesiąc wcześniej, Rory gotowa była wypomnieć Halbertowi to, że jedyne, o czym mówi, to rozmiary a tu proszę — ona sama, uznała, że to świetny początek rozmowy.
- Wybacz, że to tyle trwało. Ostatnio cieszę się z tego, że nie zgubiłam głowy. - Odparła, uśmiechając się ciepło. - Mam nadzieję, że ciebie wojenna zawierucha traktuje nieco lepiej. - Powiedziała i zaciągnęła się późnojesiennym, błotnisto-morskim powietrzem. Mieli przed sobą przygodę, a to rokowało na coś, co potrafi oderwać jej myśli od Lorda, który właśnie najpewniej świętował swoje zaręczyny z jakąś Lady. I Aurora była na siebie zła, że nie umiała nienawidzić ich obojga. Ileż łatwiej by jej wtedy było.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Dobrze było znów zobaczyć tą jasną buzię. Uśmiechniętą i łagodną, zawsze rozczulała Herberta, w którym budził się instynkt starszego brata, chcący chronić Rory przed złem całego świata. Nie udało mu się roztoczyć odpowiedniej opieki nad Hazel i stracili ją. Pozostało po niej wspomnienie, nie bolało ale gdzieś w głębi serca czynił sobie wyrzuty z tego powodu. Kiedy byli młodsi spotykali się częściej i chodzili na długie wędrówki. Potem jednak Herbert zaczął podróżować do Amazonii, a ona zaszyła się w Irlandii. Pozostały jedynie listy i fotografie, które wysyłał jak tylko miał możliwość. Częściej jednak były to listy, które czasami zamieniały się w małe opowieści o tym co widział. Gdyby się uprzeć z samych listów do kuzynki powstała by mała książka z jego podróży. Teraz jednak zaśmiał się słysząc jej słowa i odruchowo dotknął brzucha.
-Mówiłem mamie, żeby oszczędzała te krokiety, bo zaraz będzie mnie łatwiej przeskoczyć niż obejść - objął ramieniem Rory i uścisnął jeszcze raz jakby nie mógł się nacieszyć jej obecnością. - Dobrze jest być widzianym.
Spojrzał na nią z ukosa, a mocniejsza bryza potargała im obydwojgu włosy. Gestem dłoni wskazał aby ruszyli przed siebie. Wiedział mniej więcej gdzie chce iść i dojść, ale nie miał specjalnej trasy wyznaczonej uznając, że tym razem pozwoli aby droga poprowadziła ich sama. Nie raz tak robił w czasie swoich podróży i właśnie wtedy odkrywał najpiękniejsze miejsca, te które do tej pory jego samego zachwycały i o których chętnie opowiadał.
-Aaa taaak - powiedział przeciągle patrząc znacząco na kuzynkę. - Trochę słyszałem o tym traceniu głowy…
Halbert pokrótce nakreślił mu całą sytuację, ale też nie wdawał się w szczegóły. To była prywatna kwestia Rory i jeżeli uzna, że jest gotowa aby o tym mówić to Herbert będzie tym, który chętnie poratuje rękawem do wypłakania się lub też dać worek treningowy, na którym będzie mogła się wyżyć. W każdym razie, poratuje niezależnie w jakim nastroju będzie kuzynka.
-Wojna jest dla mnie łaskawa - odpowiedział enigmatycznie. - Nie dla moich przyjaciół jednak, więc wspieram ich jak potrafię i umiem.
Uśmiechał się, starał się być pogodny, ale za tą fasadą kryło się kłębowisko trosk.
-Gdzie się teraz zatrzymałaś? Hal chyba mi o tym nie wspomniał pomiędzy jedną grządką, a drugą.- Postanowił zejść z cięższych tematów. Pragnął nadrobić czas, który mieli do nadgonienia. Wyciągnął z kieszeni małą lornetkę i podał ją kuzynce zachęcając by ją wzięła.
-Wypatruj morskich stworzeń, ponoć od czasu do czasu można zobaczyć coś zachwycającego.
|k6 czy coś zobaczymy
-Mówiłem mamie, żeby oszczędzała te krokiety, bo zaraz będzie mnie łatwiej przeskoczyć niż obejść - objął ramieniem Rory i uścisnął jeszcze raz jakby nie mógł się nacieszyć jej obecnością. - Dobrze jest być widzianym.
Spojrzał na nią z ukosa, a mocniejsza bryza potargała im obydwojgu włosy. Gestem dłoni wskazał aby ruszyli przed siebie. Wiedział mniej więcej gdzie chce iść i dojść, ale nie miał specjalnej trasy wyznaczonej uznając, że tym razem pozwoli aby droga poprowadziła ich sama. Nie raz tak robił w czasie swoich podróży i właśnie wtedy odkrywał najpiękniejsze miejsca, te które do tej pory jego samego zachwycały i o których chętnie opowiadał.
-Aaa taaak - powiedział przeciągle patrząc znacząco na kuzynkę. - Trochę słyszałem o tym traceniu głowy…
Halbert pokrótce nakreślił mu całą sytuację, ale też nie wdawał się w szczegóły. To była prywatna kwestia Rory i jeżeli uzna, że jest gotowa aby o tym mówić to Herbert będzie tym, który chętnie poratuje rękawem do wypłakania się lub też dać worek treningowy, na którym będzie mogła się wyżyć. W każdym razie, poratuje niezależnie w jakim nastroju będzie kuzynka.
-Wojna jest dla mnie łaskawa - odpowiedział enigmatycznie. - Nie dla moich przyjaciół jednak, więc wspieram ich jak potrafię i umiem.
Uśmiechał się, starał się być pogodny, ale za tą fasadą kryło się kłębowisko trosk.
-Gdzie się teraz zatrzymałaś? Hal chyba mi o tym nie wspomniał pomiędzy jedną grządką, a drugą.- Postanowił zejść z cięższych tematów. Pragnął nadrobić czas, który mieli do nadgonienia. Wyciągnął z kieszeni małą lornetkę i podał ją kuzynce zachęcając by ją wzięła.
-Wypatruj morskich stworzeń, ponoć od czasu do czasu można zobaczyć coś zachwycającego.
|k6 czy coś zobaczymy
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Aurora miała wrażenie, że obaj bracia Grey traktowali ją czasem jak młodszą, utraconą siostrę. Oczywiście, nie aż w takim stopniu, żeby nazywać ją siostrą na przykład, ale wiedziała, że chcą jak chronić, tak jak nie mogli ochronić Hazel. A i ona traktowała ich jak starszych braci, w trwodze udając się prosto do nich. Nawet w czasach szkolnych, gdy ona dopiero zaczynała szkołę, a oni byli kilka lat wyżej. Żaden z nich nigdy nie odmówił jej pomocy, za co była im wdzięczna. Zwłaszcza wtedy, gdy po szkole grasowała trwoga, która zabiła jedną z dziewczynek.
A teraz, gdy dorośli, chociaż kontakt się nieco poluzował, nadal wiedziała, że może na nich polegać, że jeśli działoby się jej coś złego w życiu, mogłaby się zwrócić do nich bezpośrednio.
Utwierdził ją tylko w tym przekonaniu, gdy z miejsca podchwycił żart.
- Nie no… Tutaj wyglądasz zawsze dobrze. Niejeden czarodziej mógłby pozazdrościć tego, że wciąż mieścisz się w smukły rozmiar szaty. - Stwierdziła Aurora, kręcąc głową wciąż, nieznacznie rozbawiona.
Gdy jednak wspomniał o traceniu głowy, jej oczy przygasły. Niby próbowała utrzymać wesoły wyraz twarzy, ale nie było to łatwe. No tak… Mogła się spodziewać, że bracia wymienią się informacjami.
- Głupich nie sieją Herbercie. Sami się rodzą. - Skwitowała swoją własną nieroztropność, żeby nie powiedzieć debilizm. Była sama sobie winna, że uwierzyła w piękne słówka i czułe obietnice. Teraz tyle było tylko z tego, że zmarnowała lata, które sprawiłyby, że byłaby być może już czyjąś żoną i matką. Ale Ares był przeszłością, z którą rozliczała się każdego samotnego dnia.
Szli wolno, a Aurora patrzyła to raz pod stopy, to zaś na rozległe połacie błękitu, którego podszepty targały włosy kuzynostwa.
Szczęście w nieszczęściu, że Herbert był niezwykle ciekawym rozmówcom i potrafił z miejsca przykuć jej uwagę. Już same listy od niego wywoływały w niej dreszcze. Co więc powiedzieć o słowach, gdy mówił o wojnie.
- Co masz na myśli? - Nie wiedziała, o jakich przyjaciołach mówi, ale nie lubiła, gdy komukolwiek działa się krzywda. Nawet jeśli chodziło o nieznajomych. - Ale przez powiązania z nimi, Tobie nic nie grozi, prawda? - Upewniła się, gotowa podawać mu eliksir wielosokowy i ukryć w Dolinie, gdyby było to konieczne.
No właśnie... Dolina.
- Wróciłam do domu. Do rodziców. Nie wyobrażam sobie teraz, jak głupia mogłam być, żeby zostawić ich w tej wojennej zawierusze. Teraz pomagam przy zbiorach, dokładam do domowego budżetu, tym co zarobie na eliksirach. Niby niewiele, ale mama w ostatnim czasie podupadła na zdrowiu, więc ważne, żebym była w pobliżu. - Wojna nie oszczędzała nawet tych, którzy nie walczyli na froncie. Psychicznie dobijała wszystkich. - A jak u ciebie? Czy mam spodziewać się wkrótce zaproszenia na jakiś ślub, czy nadal poszukujesz miłości w podróżach i awanturach? - Uśmiechnęła się do niego, ale zgodnie z poleceniem spojrzała w dal, nie do końca pewna, na co powinna zwracać uwagę.
A wtedy… Wtedy właśnie, gdzieś pomiędzy falami, dostrzegła ciemny kształt, unoszący się niczym grzbiet fali, ale był znacznie ciemniejszy — jakby dno podeszło pod samą powierzchnię.
- Spójrz Herbercie! Spójrz! - Złapała go za rękaw, chociaż stwór zaraz zniknął w wodzie. - Co to było? Dojrzałeś może? - jej wyobraźnia już galopowała ku magicznym stworzeniom.
k6 czy znów coś zobaczymy
A teraz, gdy dorośli, chociaż kontakt się nieco poluzował, nadal wiedziała, że może na nich polegać, że jeśli działoby się jej coś złego w życiu, mogłaby się zwrócić do nich bezpośrednio.
Utwierdził ją tylko w tym przekonaniu, gdy z miejsca podchwycił żart.
- Nie no… Tutaj wyglądasz zawsze dobrze. Niejeden czarodziej mógłby pozazdrościć tego, że wciąż mieścisz się w smukły rozmiar szaty. - Stwierdziła Aurora, kręcąc głową wciąż, nieznacznie rozbawiona.
Gdy jednak wspomniał o traceniu głowy, jej oczy przygasły. Niby próbowała utrzymać wesoły wyraz twarzy, ale nie było to łatwe. No tak… Mogła się spodziewać, że bracia wymienią się informacjami.
- Głupich nie sieją Herbercie. Sami się rodzą. - Skwitowała swoją własną nieroztropność, żeby nie powiedzieć debilizm. Była sama sobie winna, że uwierzyła w piękne słówka i czułe obietnice. Teraz tyle było tylko z tego, że zmarnowała lata, które sprawiłyby, że byłaby być może już czyjąś żoną i matką. Ale Ares był przeszłością, z którą rozliczała się każdego samotnego dnia.
Szli wolno, a Aurora patrzyła to raz pod stopy, to zaś na rozległe połacie błękitu, którego podszepty targały włosy kuzynostwa.
Szczęście w nieszczęściu, że Herbert był niezwykle ciekawym rozmówcom i potrafił z miejsca przykuć jej uwagę. Już same listy od niego wywoływały w niej dreszcze. Co więc powiedzieć o słowach, gdy mówił o wojnie.
- Co masz na myśli? - Nie wiedziała, o jakich przyjaciołach mówi, ale nie lubiła, gdy komukolwiek działa się krzywda. Nawet jeśli chodziło o nieznajomych. - Ale przez powiązania z nimi, Tobie nic nie grozi, prawda? - Upewniła się, gotowa podawać mu eliksir wielosokowy i ukryć w Dolinie, gdyby było to konieczne.
No właśnie... Dolina.
- Wróciłam do domu. Do rodziców. Nie wyobrażam sobie teraz, jak głupia mogłam być, żeby zostawić ich w tej wojennej zawierusze. Teraz pomagam przy zbiorach, dokładam do domowego budżetu, tym co zarobie na eliksirach. Niby niewiele, ale mama w ostatnim czasie podupadła na zdrowiu, więc ważne, żebym była w pobliżu. - Wojna nie oszczędzała nawet tych, którzy nie walczyli na froncie. Psychicznie dobijała wszystkich. - A jak u ciebie? Czy mam spodziewać się wkrótce zaproszenia na jakiś ślub, czy nadal poszukujesz miłości w podróżach i awanturach? - Uśmiechnęła się do niego, ale zgodnie z poleceniem spojrzała w dal, nie do końca pewna, na co powinna zwracać uwagę.
A wtedy… Wtedy właśnie, gdzieś pomiędzy falami, dostrzegła ciemny kształt, unoszący się niczym grzbiet fali, ale był znacznie ciemniejszy — jakby dno podeszło pod samą powierzchnię.
- Spójrz Herbercie! Spójrz! - Złapała go za rękaw, chociaż stwór zaraz zniknął w wodzie. - Co to było? Dojrzałeś może? - jej wyobraźnia już galopowała ku magicznym stworzeniom.
k6 czy znów coś zobaczymy
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Aurora Sprout' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
-Mały pochlebca - zaśmiał się w głos słysząc słowa kuzynki, po czym kontrolnie spojrzała na swój wygląd sprawdzając czy rzeczywiście nadal by się zmieścił w swoje wyjściowe szaty. Zrobił to jednak teatralnie tak aby Aurora miała pewność, że ocenia swój wygląd. - Tym razem nie będę się z tobą kłócił, Rory.
Widząc jej spojrzenie, które nagle zgasło przestał się wygłupiać tylko objął ją ramieniem przyciągając do swojego boku.
-Hej - uśmiechnął się do niej pocieszająco, ale gest ten niósł ze sobą zapewnienie wsparcia. - Nikt nie jest idealny, Mała.
Nie znał szczegółów całej sytuacji, wiedział tylko, że drań obszedł się paskudnie z jego kuzynką i zasługiwał na solidne lanie. Herbert chętnie rozkwasił by mu nos i pogonił za to jak to obszedł się z jego kuzynką. Miał nadzieję, że żona tego gamonia będzie nudną flądrą bądź wredną jędzą, która uprzykrzy mu życie. Wierzył też, że Rory w końcu trafi na człowieka, który będzie jej godzien, a on doceni jak cudowną kobietę ma przy swoim boku.
-Nic groźnego, zapewniam - powiedział może nazbyt gorliwie, ale raz posłał jej ten jeden ze swoich krzywych i lekko bezczelnych uśmiechów chłopca, który zaraz coś przeskrobie. - Nic co by zagroziło rodzinie, tego możesz być pewna.
Wolał na razie kuzynki nie wprowadzać w swoje plany. Gdy rozmawiał z Macmillanem wyraźnie podkreślił, że musi pracować sam i angażować jak najmniej osób. Wystarczyło, że Hal o wszystkim wiedział jako jeden z nielicznych.
-Rory, jeżeli czegoś wam potrzeba mów - teraz to on stał się poważny i spojrzał uważnie na kuzynkę, a jego rysy nabrały ostrości. - Pamiętaj, że wraz z Halem jesteśmy i chętnie pomożemy.
Miał nadzieję, ze kuzynka wraz z ciotką nie będa zgrywać twardzielek, które poradzą sobie ze wszystkim, od tego miały silne ramię kuzynów aby się na nim wesprzeć i mieć pewne oraz stabilne oparcie. Spojrzał na nią z ukosa kiedy nagle zmieniła temat.
-Zabawne - parsknął cicho z udawanym oburzeniem. - Jeżeli jakiś ślub będzie to otrzymasz zaproszenie, a podróże na razie odłożyłem na bok. Obiecałem, że posiedzę dłużej w domu i skupię się na pisaniu książki.
A miał co pisać. Pamiętniki oraz notatki z podróży piętrzyły się na biurku i czekały aż Herbert w końcu usiądzie i zacznie spisywać swoje wspomnienia w miarę regularnie. Ostatnio jednak miał dużo rozpraszaczy, a przyszłość zapowiadała, że będzie ich coraz więcej.
-Co takiego?- Spojrzał w kierunku, w którym wskazywała kuzynka i skupił się na tafli wody. I nagle dojrzał orkę, która wynurzyła się parę razy z wody. Był to fantastyczny widok, zwierzęta miały więcej wolności niż oni teraz, ale widok stworzenia go uspokoił. Zaraz jednak dojrzał coś jeszcze. - Rory patrz! Czy to.. wieloryb?!
Zobaczył potężny ogon, który unosił się nad taflą wody by zaraz w nią mocno uderzyć rozbryzgując dookoła wodę i morską pianę. Widok był zachwycający a oni byli jego świadkami. Kiedy zarówno orka jak i wieloryb zniknęli zwrócił się do Rory.
-Musisz przyjść i zobaczyć naszą szklarnię. Sporo się w niej zmieniło od kiedy byłaś u nas ostatnio. - Zauważyła, gdyż od kiedy Rory zaszyła się w Irlandii nie mieli ze sobą tak wiele kontaktu jak kiedyś, a chętnie by nadrobił stracony czas. - I wiesz czego jeszcze dawno nie robiliśmy?
W niebieskich oczach Herberta pojawiły się zaczepne ogniki, a on właśnie wracał do czasów kiedy byli jeszcze uczniakami Hogwartu, a każdy dzień zdawał się być nową przygodą. Klepnął ją w ramię wołając przy tym: - Berek!
Po czym rzucił się biegiem wzgórz klifu oglądając się przez ramię, czy Rory go goni.
Widząc jej spojrzenie, które nagle zgasło przestał się wygłupiać tylko objął ją ramieniem przyciągając do swojego boku.
-Hej - uśmiechnął się do niej pocieszająco, ale gest ten niósł ze sobą zapewnienie wsparcia. - Nikt nie jest idealny, Mała.
Nie znał szczegółów całej sytuacji, wiedział tylko, że drań obszedł się paskudnie z jego kuzynką i zasługiwał na solidne lanie. Herbert chętnie rozkwasił by mu nos i pogonił za to jak to obszedł się z jego kuzynką. Miał nadzieję, że żona tego gamonia będzie nudną flądrą bądź wredną jędzą, która uprzykrzy mu życie. Wierzył też, że Rory w końcu trafi na człowieka, który będzie jej godzien, a on doceni jak cudowną kobietę ma przy swoim boku.
-Nic groźnego, zapewniam - powiedział może nazbyt gorliwie, ale raz posłał jej ten jeden ze swoich krzywych i lekko bezczelnych uśmiechów chłopca, który zaraz coś przeskrobie. - Nic co by zagroziło rodzinie, tego możesz być pewna.
Wolał na razie kuzynki nie wprowadzać w swoje plany. Gdy rozmawiał z Macmillanem wyraźnie podkreślił, że musi pracować sam i angażować jak najmniej osób. Wystarczyło, że Hal o wszystkim wiedział jako jeden z nielicznych.
-Rory, jeżeli czegoś wam potrzeba mów - teraz to on stał się poważny i spojrzał uważnie na kuzynkę, a jego rysy nabrały ostrości. - Pamiętaj, że wraz z Halem jesteśmy i chętnie pomożemy.
Miał nadzieję, ze kuzynka wraz z ciotką nie będa zgrywać twardzielek, które poradzą sobie ze wszystkim, od tego miały silne ramię kuzynów aby się na nim wesprzeć i mieć pewne oraz stabilne oparcie. Spojrzał na nią z ukosa kiedy nagle zmieniła temat.
-Zabawne - parsknął cicho z udawanym oburzeniem. - Jeżeli jakiś ślub będzie to otrzymasz zaproszenie, a podróże na razie odłożyłem na bok. Obiecałem, że posiedzę dłużej w domu i skupię się na pisaniu książki.
A miał co pisać. Pamiętniki oraz notatki z podróży piętrzyły się na biurku i czekały aż Herbert w końcu usiądzie i zacznie spisywać swoje wspomnienia w miarę regularnie. Ostatnio jednak miał dużo rozpraszaczy, a przyszłość zapowiadała, że będzie ich coraz więcej.
-Co takiego?- Spojrzał w kierunku, w którym wskazywała kuzynka i skupił się na tafli wody. I nagle dojrzał orkę, która wynurzyła się parę razy z wody. Był to fantastyczny widok, zwierzęta miały więcej wolności niż oni teraz, ale widok stworzenia go uspokoił. Zaraz jednak dojrzał coś jeszcze. - Rory patrz! Czy to.. wieloryb?!
Zobaczył potężny ogon, który unosił się nad taflą wody by zaraz w nią mocno uderzyć rozbryzgując dookoła wodę i morską pianę. Widok był zachwycający a oni byli jego świadkami. Kiedy zarówno orka jak i wieloryb zniknęli zwrócił się do Rory.
-Musisz przyjść i zobaczyć naszą szklarnię. Sporo się w niej zmieniło od kiedy byłaś u nas ostatnio. - Zauważyła, gdyż od kiedy Rory zaszyła się w Irlandii nie mieli ze sobą tak wiele kontaktu jak kiedyś, a chętnie by nadrobił stracony czas. - I wiesz czego jeszcze dawno nie robiliśmy?
W niebieskich oczach Herberta pojawiły się zaczepne ogniki, a on właśnie wracał do czasów kiedy byli jeszcze uczniakami Hogwartu, a każdy dzień zdawał się być nową przygodą. Klepnął ją w ramię wołając przy tym: - Berek!
Po czym rzucił się biegiem wzgórz klifu oglądając się przez ramię, czy Rory go goni.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
- Mówię samą prawdą. - Uśmiechnęła się dziewczyna i ucieszyła się, że Herbert nie kłócił się. Naprawdę nie miał powodu, żeby to robić. Jeszcze w czasach szkolnych nie jedna czarownica oglądała się to za jednym, to za drugim jej kuzynem.
Wiedziała, że mężczyzna będzie dla niej wsparciem, nie ważne, jaką głupotę by popełniła. Ona i Ares byli jedynie wspomnieniem i chociaż nie wątpiła, że najpewniej kiedyś jej słabe serce mu wszystko wybaczy, ale jej pamięć? To właśnie nią stała przez cały okres nauki, to właśnie dzięki pamięci zapamiętywała wszystkie przepisy na eliksiry. Nazwy kości, mięśni nie miały dla niej żadnych wyzwań w nazwach, czy to angielskich, czy łacińskich.
Jednocześnie jednak to właśnie ta pamięć bez wątpienia sprawiła, że nigdy nie zapomni Aresowi tego, co zrobił jej pod koniec lata i jak potraktował ją raptem kilka dni temu w stajniach testrali.
Są drogi, którymi wędrowało się setki razy i zawsze prowadziły co celu. Pewnego dnia jednak nadchodziła burza zwalająca na ścieżki drzewa, obalająca skały za plecami, sprawiając, że powrotu już nie było.
- Oprócz ciebie, co? - Odparła, starając się brzmieć możliwie najlżej, wiedząc, że tak będzie łatwiej im obojgu.
Niby widziała, że odpowiedział zbyt mocno, ale bardzo chciała wierzyć w to, że naprawdę nic mu nie grozi. Że rzeczywiście nie sprowadzi kłopotów na siebie, Halberta i ich matkę. Byli ludźmi tak dobrymi, przynajmniej w oczach Aurory, że każda krzywda wyrządzona im, byłaby zbrodnią przeciwko całej społeczności czarodziejów.
Nie on jeden nie chciał jednak ściągać zmartwień na drugą osobę. Aurora również miała podobne zdanie, że każdy ma wystarczająco swoich zmartwień, żeby dokładać jeszcze innym. Co prawda nie do końca sprawdzało się to w jej przypadku, bo naprawdę chciała pomóc Herbertowi, ale nie miała przecież pojęcia, że on sam coś przed nią ukrywa.
- Pamiętam… Ale radzimy sobie. - Tutaj nawet nie skłamała, bo przecież nie umierali z głodu, czy pragnienia, a na głowę im nie kapało. - Gdyby jednak coś się działo, to dam wam znać. Obiecuję. Liczę jednak na wzajemność. - Zniknięcie Castora doprowadzało panią Sprout do białej gorączki. Aurora nie wątpiła, że gdy jej młodszy brat wróci do domu, wszystko będzie lepiej. Musiało być.
Na szczęście przy nim naprawdę nie dało się nudzić. Jego pomysły godne były tych wszystkich młodzieńczych lat, które spędzili wspólnie. Tych wszystkich wspinaczek na drzewa, spacerowanie po kałużach, czy nawet zabawa w szlachtę, gdzie wzajemnie karmili się błotem, liśćmi i odginali małe paluszki, pijąc “herbatkę” z filiżanek wykonanych z puszek po konserwach. Tak samo było teraz z wielorybem, gdy jego majestatyczna wielkość przelewała się ponad chłodną tonią wody. Tak samo z resztą, jak wcześniejsza orka. Oboje mogli w dowolnej chwili szczerze zachwycić się, chociaż wiek ich już wskazywał, że nie powinni robić tego razem, a raczej dzieciakom pokazywać cuda natury.
Jednak wiele rzeczy nie wypadało, ale z jakiegoś powodu nie przeszkadzało im to w pokonywaniu pewnych stereotypów. Ot na przykład szczera radość mężczyzny, gdy przypomniał im dawną grę. Aurora nie spodziewała się tego, dlatego Herbert zyskał kilka sekund przewagi. Jednak jedynie na chwilę, bo już niemal za nim biegła czarownica z rozwianym blond włosem.
Nie sądziła, że będzie mogła śmiać się tak głośno i to tak szybko.
Fakt, była osłabiona, zmęczona i nieco szczuplejsza niż zwykle, a jednak śmiała się teraz w głos, goniąc za nim w dół klifu.
- Dopadnę cię! - Krzyknęła, sięgając po swoją różdżkę. Czarodziejski berek nie był do końca taki znów łatwy. Oczywiście mogła jedynie utrudnić mu ucieczkę, a on próbować ją spowolnić, ale jednak nie zdecydowała się jeszcze na rzucenie zaklęcia. Była lżejsza, więc mogła być niemal niesiona przez wiatr, ale mężczyzna wciąż jej umykał, gdy wydawało jej się, że ma go na wyciągnięcie palców. Stopy ślizgały się jej na mokrej trawie wymieszanej z błotem i jeden z kolejnych kroków sprawił, że naprawdę wpadła w poślizg, lecąc jak długa w stronę Herberta. Nie złapała go, ale wylądowała za to w wielkiej kałuży błota, które oblepiało przód jej ciała, twarz i jasne włosy.
Nic oprócz tego jej się nie stało, a ona sama dźwignęła się dłoniach.
- Ponoć wiele Lady płaci worek galeonów za taki zabieg… - Powiedziała do kuzyna, a potem… szybkim ruchem cisnęła kulką błota w jego stronę. No co? Ona nie mogła być sama tak brudna.
Wiedziała, że mężczyzna będzie dla niej wsparciem, nie ważne, jaką głupotę by popełniła. Ona i Ares byli jedynie wspomnieniem i chociaż nie wątpiła, że najpewniej kiedyś jej słabe serce mu wszystko wybaczy, ale jej pamięć? To właśnie nią stała przez cały okres nauki, to właśnie dzięki pamięci zapamiętywała wszystkie przepisy na eliksiry. Nazwy kości, mięśni nie miały dla niej żadnych wyzwań w nazwach, czy to angielskich, czy łacińskich.
Jednocześnie jednak to właśnie ta pamięć bez wątpienia sprawiła, że nigdy nie zapomni Aresowi tego, co zrobił jej pod koniec lata i jak potraktował ją raptem kilka dni temu w stajniach testrali.
Są drogi, którymi wędrowało się setki razy i zawsze prowadziły co celu. Pewnego dnia jednak nadchodziła burza zwalająca na ścieżki drzewa, obalająca skały za plecami, sprawiając, że powrotu już nie było.
- Oprócz ciebie, co? - Odparła, starając się brzmieć możliwie najlżej, wiedząc, że tak będzie łatwiej im obojgu.
Niby widziała, że odpowiedział zbyt mocno, ale bardzo chciała wierzyć w to, że naprawdę nic mu nie grozi. Że rzeczywiście nie sprowadzi kłopotów na siebie, Halberta i ich matkę. Byli ludźmi tak dobrymi, przynajmniej w oczach Aurory, że każda krzywda wyrządzona im, byłaby zbrodnią przeciwko całej społeczności czarodziejów.
Nie on jeden nie chciał jednak ściągać zmartwień na drugą osobę. Aurora również miała podobne zdanie, że każdy ma wystarczająco swoich zmartwień, żeby dokładać jeszcze innym. Co prawda nie do końca sprawdzało się to w jej przypadku, bo naprawdę chciała pomóc Herbertowi, ale nie miała przecież pojęcia, że on sam coś przed nią ukrywa.
- Pamiętam… Ale radzimy sobie. - Tutaj nawet nie skłamała, bo przecież nie umierali z głodu, czy pragnienia, a na głowę im nie kapało. - Gdyby jednak coś się działo, to dam wam znać. Obiecuję. Liczę jednak na wzajemność. - Zniknięcie Castora doprowadzało panią Sprout do białej gorączki. Aurora nie wątpiła, że gdy jej młodszy brat wróci do domu, wszystko będzie lepiej. Musiało być.
Na szczęście przy nim naprawdę nie dało się nudzić. Jego pomysły godne były tych wszystkich młodzieńczych lat, które spędzili wspólnie. Tych wszystkich wspinaczek na drzewa, spacerowanie po kałużach, czy nawet zabawa w szlachtę, gdzie wzajemnie karmili się błotem, liśćmi i odginali małe paluszki, pijąc “herbatkę” z filiżanek wykonanych z puszek po konserwach. Tak samo było teraz z wielorybem, gdy jego majestatyczna wielkość przelewała się ponad chłodną tonią wody. Tak samo z resztą, jak wcześniejsza orka. Oboje mogli w dowolnej chwili szczerze zachwycić się, chociaż wiek ich już wskazywał, że nie powinni robić tego razem, a raczej dzieciakom pokazywać cuda natury.
Jednak wiele rzeczy nie wypadało, ale z jakiegoś powodu nie przeszkadzało im to w pokonywaniu pewnych stereotypów. Ot na przykład szczera radość mężczyzny, gdy przypomniał im dawną grę. Aurora nie spodziewała się tego, dlatego Herbert zyskał kilka sekund przewagi. Jednak jedynie na chwilę, bo już niemal za nim biegła czarownica z rozwianym blond włosem.
Nie sądziła, że będzie mogła śmiać się tak głośno i to tak szybko.
Fakt, była osłabiona, zmęczona i nieco szczuplejsza niż zwykle, a jednak śmiała się teraz w głos, goniąc za nim w dół klifu.
- Dopadnę cię! - Krzyknęła, sięgając po swoją różdżkę. Czarodziejski berek nie był do końca taki znów łatwy. Oczywiście mogła jedynie utrudnić mu ucieczkę, a on próbować ją spowolnić, ale jednak nie zdecydowała się jeszcze na rzucenie zaklęcia. Była lżejsza, więc mogła być niemal niesiona przez wiatr, ale mężczyzna wciąż jej umykał, gdy wydawało jej się, że ma go na wyciągnięcie palców. Stopy ślizgały się jej na mokrej trawie wymieszanej z błotem i jeden z kolejnych kroków sprawił, że naprawdę wpadła w poślizg, lecąc jak długa w stronę Herberta. Nie złapała go, ale wylądowała za to w wielkiej kałuży błota, które oblepiało przód jej ciała, twarz i jasne włosy.
Nic oprócz tego jej się nie stało, a ona sama dźwignęła się dłoniach.
- Ponoć wiele Lady płaci worek galeonów za taki zabieg… - Powiedziała do kuzyna, a potem… szybkim ruchem cisnęła kulką błota w jego stronę. No co? Ona nie mogła być sama tak brudna.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ne chciał sprawiać, że Aurora spochmurnieje i zacznie się martwi. Spacer miał na celu poprawę jej humoru i polepszenie samopoczucia. Mieszkała teraz w Dolinie, w miarę bezpiecznym miejscu, więc jeżeli nie będzie sprowadzać tam nieodpowiednich osób nic nie powinno im grozić. Było też niemalże pewne, że Hal oraz Herb będa regularnie sprawdzać czy niczego wujostwu nie brakuje, a Aurora nie pakuje się w żadne kłopoty. Pomimo tego, że oni sami robili to regularnie i niedaleka przyszłość wskazywała na to, że nic nie miało się zmienić w tej kwestii. Bracia Grey najzwyczajniej w świecie byli niereformowalni i grali w niebezpieczną grę, która co gorsza, coraz bardziej im się podobała.
-Nie mogę zdradzić ci wszystkich moich sekretów, Rory - Odpowiedział z powagą w głosie podszytą śmiechem. Troska mogła irytować, ale doskonale wiedzieli na kim mogą polegać. To oznaczało bezpieczeństwo, a takich osób potrzebowali wokół siebie. Tak jak Herb wiedział, że w Szkocji u Despenser zawsze znajdzie azyl, tak samo Macmillan zapewnił o swojej pomocy, czy chociażby Tonks, z którym widział się dość dawno, ale był przekonany, że w sytuacji wymagającej ratowania życia Michael ruszyłby na pomoc. W czasach takich jak te taka wiedza była wielce pokrzepiająca.
Teraz jednak skupił się na podziwianiu natury. W czasie swoich podróży widział wiele dziwów, opisywał je, robił im zdjęcia zapominając, że jego własny rodzinny kraj skrywał ogrom sekretów oraz piękna, które teraz odkrywał na nowo, niczym dziecko zafascynowane tym co widzi. Wielka fala uderzyła o brzeg klifu kiedy ogon wieloryba zniknął w toni morskiej. Było w tym coś majestatycznego i zachwycającego. Zaraz jednak rozmyślania przerwane zostały gonitwą jaką uskutecznili. Wilgotna trawa utrudniała bieg, ale nie poddawał się i biegł dalej, choć liczył się z tym, że Aurora zaraz może walnąć go jakimś zaklęciem i skończy twarzą w błocie. Tak się jednak nie stało. Zatrzymał się gwałtownie słysząc jej cichy okrzyk i niczym w zwolnionym tempie widział jak ląduje na ziemi.
-Nic ci nie jest? - Podbiegł do niej aby pomóc jej wstać, ale zamiast tego oberwał kulą błota prosto w pierś.- Nie. Rób. Tego - Powiedział akcentując wyraźnie każde pojedyncze słowo siląc się na poważny ton choć jego niebieskie oczy śmiały się. Sięgnął po kulę błota - To oznacza wojnę.
Tymi słowami najczęściej zaczynały się wszystkie ich dziecięce zabawy. Nie był dłużny kuzynce i również wymierzył w nią porcję błota.
-Nie mogę zdradzić ci wszystkich moich sekretów, Rory - Odpowiedział z powagą w głosie podszytą śmiechem. Troska mogła irytować, ale doskonale wiedzieli na kim mogą polegać. To oznaczało bezpieczeństwo, a takich osób potrzebowali wokół siebie. Tak jak Herb wiedział, że w Szkocji u Despenser zawsze znajdzie azyl, tak samo Macmillan zapewnił o swojej pomocy, czy chociażby Tonks, z którym widział się dość dawno, ale był przekonany, że w sytuacji wymagającej ratowania życia Michael ruszyłby na pomoc. W czasach takich jak te taka wiedza była wielce pokrzepiająca.
Teraz jednak skupił się na podziwianiu natury. W czasie swoich podróży widział wiele dziwów, opisywał je, robił im zdjęcia zapominając, że jego własny rodzinny kraj skrywał ogrom sekretów oraz piękna, które teraz odkrywał na nowo, niczym dziecko zafascynowane tym co widzi. Wielka fala uderzyła o brzeg klifu kiedy ogon wieloryba zniknął w toni morskiej. Było w tym coś majestatycznego i zachwycającego. Zaraz jednak rozmyślania przerwane zostały gonitwą jaką uskutecznili. Wilgotna trawa utrudniała bieg, ale nie poddawał się i biegł dalej, choć liczył się z tym, że Aurora zaraz może walnąć go jakimś zaklęciem i skończy twarzą w błocie. Tak się jednak nie stało. Zatrzymał się gwałtownie słysząc jej cichy okrzyk i niczym w zwolnionym tempie widział jak ląduje na ziemi.
-Nic ci nie jest? - Podbiegł do niej aby pomóc jej wstać, ale zamiast tego oberwał kulą błota prosto w pierś.- Nie. Rób. Tego - Powiedział akcentując wyraźnie każde pojedyncze słowo siląc się na poważny ton choć jego niebieskie oczy śmiały się. Sięgnął po kulę błota - To oznacza wojnę.
Tymi słowami najczęściej zaczynały się wszystkie ich dziecięce zabawy. Nie był dłużny kuzynce i również wymierzył w nią porcję błota.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wywróciła oczami, gdy powiedział, że nie może zdradzić jej wszystkich sekretów. Oczywiście, że mógł. A że kierowany być może troską nie chciał, to była inna kwestia. Wiedziała, że ani Herbert, ani Halbert nie mają nic złego na myśli. Wiedziała też, że najpewniej mają rację, nie chcąc pozwolić jej na igranie nieco bliżej kłopotów. Ale ona czuła swoisty obowiązek, że skoro jej młodszy brat się zajmował tym, a z tego zrozumiała Halbert również (przez to podejrzewała, że Herbert też — ci dwaj mieli prawdziwą zdolność do pakowania się we wspólne kłopoty).
Należy zaznaczyć, że to nie tak, że rodzina Sprout głodowała — mieli swój mały ogródek, który zapewniał im mały, ale świeży dostęp do sławnych dyń. Jednak w tym roku plon był słaby i zwykle zasilana dodatkowymi galeonami sakiewka była w tym roku nieco uboższa. Castor i Aurora robili wszystko, żeby im rodzicom na jesień życia niczego nie zabrakło. Zwłaszcza że zdrowie pani Sprout było w ostatnim czasie nieco nadwyrężone i wymagała szczególnej troski i uwagi.
Może dlatego potrzebowała chwili odskoczni, niemal dziecięcego śmiechu w tym strasznym ostatnio czasie. Zupełnie jak przed laty, gdy nie trzeba się było bać o to, kto może wyjść na ulicę, a kto powinien trwać w ukryciu. Gdy kleiła w dłoniach kolejną kulkę błota, sama nie wiedziała, jakim cudem, ktoś może chcieć odebrać młodym czarodziejom ten cudowny czas dorastania. Jak wielkie zło musi tkwić w czarodzieju, który chce dla siebie i swoich potomków świata tak zamkniętego i sztywnego?
Uchyliła się przed lecącym pociskiem z błota, śmiejąc się przy tym radośnie. Tak, Herbert był jej podobny duchem, chociaż z pewnością o wiele mądrzejszy w niektórych kwestiach i zdecydowanie bardziej sprawy, jeśli chodzi o władanie różdżką.
Jakim prawem, ktoś decydował, że przez krew on jest mniej wartościowym czarodziejem, skoro bez problemu, gdyby chciał, z pewnością pokonałby ją bez problemu?
Trafiła go kolejny raz. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo przez roztargnienie, przejechała zabłoconą dłonią po oku, maskując się niczym Indianin.
Śmiała się tak przez chwilę, ale ostatecznie oddech jej się uspokoił i spojrzała na Herberta.
- Kiedy to się wszystko skończy? Cała ta wojna? - spytała zupełnie poważnie. Herbert był mądrzejszy od niej, na pewno znał odpowiedzi. - Kiedy będzie można bez strachu myśleć o przyszłości? Chciałabym się zakochać, założyć rodzinę… Chciałabym, żeby moje dzieci mogły bawić się bez obaw tak jak my kiedyś i my teraz… - Wstała, próbując oczywiście się, chociaż odrobinę z błota. Oboje wyglądali jak kupka nieszczęść. - Ja naprawdę chcę pomóc… - Była uzdrowicielką. Mogła się przydać, jeśli tylko dadzą jej się sprawdzić. Nikt nie uważał, że wojna to miejsce dla niej… Kogo by nie spytała. Może chociaż Herbert zrozumie jej potrzebę działania.
Należy zaznaczyć, że to nie tak, że rodzina Sprout głodowała — mieli swój mały ogródek, który zapewniał im mały, ale świeży dostęp do sławnych dyń. Jednak w tym roku plon był słaby i zwykle zasilana dodatkowymi galeonami sakiewka była w tym roku nieco uboższa. Castor i Aurora robili wszystko, żeby im rodzicom na jesień życia niczego nie zabrakło. Zwłaszcza że zdrowie pani Sprout było w ostatnim czasie nieco nadwyrężone i wymagała szczególnej troski i uwagi.
Może dlatego potrzebowała chwili odskoczni, niemal dziecięcego śmiechu w tym strasznym ostatnio czasie. Zupełnie jak przed laty, gdy nie trzeba się było bać o to, kto może wyjść na ulicę, a kto powinien trwać w ukryciu. Gdy kleiła w dłoniach kolejną kulkę błota, sama nie wiedziała, jakim cudem, ktoś może chcieć odebrać młodym czarodziejom ten cudowny czas dorastania. Jak wielkie zło musi tkwić w czarodzieju, który chce dla siebie i swoich potomków świata tak zamkniętego i sztywnego?
Uchyliła się przed lecącym pociskiem z błota, śmiejąc się przy tym radośnie. Tak, Herbert był jej podobny duchem, chociaż z pewnością o wiele mądrzejszy w niektórych kwestiach i zdecydowanie bardziej sprawy, jeśli chodzi o władanie różdżką.
Jakim prawem, ktoś decydował, że przez krew on jest mniej wartościowym czarodziejem, skoro bez problemu, gdyby chciał, z pewnością pokonałby ją bez problemu?
Trafiła go kolejny raz. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo przez roztargnienie, przejechała zabłoconą dłonią po oku, maskując się niczym Indianin.
Śmiała się tak przez chwilę, ale ostatecznie oddech jej się uspokoił i spojrzała na Herberta.
- Kiedy to się wszystko skończy? Cała ta wojna? - spytała zupełnie poważnie. Herbert był mądrzejszy od niej, na pewno znał odpowiedzi. - Kiedy będzie można bez strachu myśleć o przyszłości? Chciałabym się zakochać, założyć rodzinę… Chciałabym, żeby moje dzieci mogły bawić się bez obaw tak jak my kiedyś i my teraz… - Wstała, próbując oczywiście się, chociaż odrobinę z błota. Oboje wyglądali jak kupka nieszczęść. - Ja naprawdę chcę pomóc… - Była uzdrowicielką. Mogła się przydać, jeśli tylko dadzą jej się sprawdzić. Nikt nie uważał, że wojna to miejsce dla niej… Kogo by nie spytała. Może chociaż Herbert zrozumie jej potrzebę działania.
Aurora Sprout
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you don't like me, as I do you;
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
OPCM : 6
UROKI : 0
ALCHEMIA : 19 +3
UZDRAWIANIE : 10 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Linne Mhoireibh
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja