Hertford Road
Kolorowe witryny kuszą coraz to nowymi rabatami i promocjami, podczas gdy tłumy zabieganych mugoli spieszą gdzieś przed siebie, mijając maleńkie ławeczki, ceglane murki, zielone krzewy, samochody dostawcze i pojedynczych czarodziejów - zupełnie nieświadomie. W oddali, tuż za zielonym pasem parkowych drzew, majaczy sławna na cały świat wieża zegarowa: przepiękny Big Ben.
Teraz jednak tkwiła tutaj i trzęsła się z zimna jak galareta, pomstując na zepsute ogrzewanie w samochodzie. Jeszcze wczoraj działało, a dzisiaj... Och, chyba powinna poprosić ojca, żeby naprawił je zaklęciem, był bardziej ogarnięty w tej kwestii, bo znając siebie zapewne popsułaby jeszcze bardziej. Niby była dopiero końcówka listopada (o prawdziwej zimie wolała nie myśleć), ale i tak żałowała, że nie rzuciła przynajmniej zaklęcia rozgrzewającego na fotel.
Wycieraczki miarowo zbierały krople deszczu z szyby, a ona wracała do domu po kolejnym dniu pracy, sycąc się już perspektywą całego wieczora pod kocem, z kubkiem gorącego kakao i jedną z nowych książek, które kilka dni temu wyszperała w mugolskim antykwariacie niedaleko swojego mieszkania.
Ale nagle okazało się, że jej plany chyba ulegną zmianie lub przynajmniej trochę się opóźnią. Ulicą, którą właśnie przejeżdżała, szedł nie kto inny jak Daniel Krueger. Mężczyzna, na wspomnienie którego (zwłaszcza ich ostatniego spotkania, jeszcze w październiku), jej piegowate policzki aż się zarumieniły. Jak mogłaby zapomnieć tamtą noc?
Była prawie całkowicie pewna, że to on. Jeśli nie, najwyżej jakiś mugol dziwnie się na nią popatrzy, ale w ogóle jej to nie obchodziło. Niewiele myśląc, zatrzymała się przy chodniku, którym przesuwał się mężczyzna, po czym opuściła okno samochodu.
- Daniel? – zawołała. – Dokąd idziesz? Może chcesz, żeby cię podwieźć?
W końcu przecież nie będzie tak mókł w tej ulewie, a wśród mugoli teleportować się nie mógł. Pytanie tylko, skąd się tu wziął i dokąd zmierzał? Choć chyba nie powinno jej zaskakiwać regularne przypadkowe spotykanie go w różnych miejscach, miał do tego zaskakującą zdolność, podobnie jak inny mężczyzna o tym samym nazwisku, znajomy jej ojca, z którym kilka lat temu w Ameryce również spędziła bardzo przyjemny czas.
Miała nadzieję, że zgodzi się na podwózkę, bo chciała z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co się u niego działo. Miał przecież nawiązać kontakt, a jednak tego nie zrobił.
Zmrużył oczy, nawet nie chcąc patrzeć w twarz przechodniom. Jeszcze brakowało natknąć się na jakieś - pełne pogardy spojrzenie czy to z iskierkami zwykłego rozbawienia, bo przecież nie ma nic równie zabawnego, co moknący w obecną pogodę człowiek. Włosy niemal przylegały do głowy; pojedyncze kosmki zlepiały się ze sobą, sprawiając wrażenie barwy znacznie ciemniejszej niż zazwyczaj. Świetnie.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jeden z pojazdów na ulicy zatrzymał się dokładnie koło niego. Już miał iść, lecz prędko dotarł do niego znajomy głos - z b y t znajomy. Co tutaj, na litość Merlina, robiła? I czy naprawdę, poruszała się wszędzie tym samojedziem czy samochodem; niestety, w tym momencie wyleciała mu z głowy nazwa.
- Alice - powiedział, odwracając się w jej kierunku. Powoli, jakby na nowo uczył się każdej litery, która wchodziła w skład imienia kobiety. Jakby zastanawiał się. Analizował. Spoglądając na nią, poczuł lekkie ukłucie - uświadomił sobie, że przecież mieli dalej utrzymywać kontakt. Tyle, że on się nie odezwał.
Po tym wszystkim.
Nie był jednak pod tym względem sentymentalny. Jeśli już - zamiast wspomnień przychodziła chęć, by daną sytuację powtórzyć. Na nowo. Niemniej jednak teraz zastanawiał się nad wszystkim; głównie na zaniedbanym kontakcie, próbując przy okazji odpowiedzieć na zadane pytania. W głowie miał mętlik.
- Słucham? - zapytał, jakby nie do końca całość rozumiejąc. Wina nie leżała jednak po stronie ulicznego gwaru, który niezaprzeczalnie cały czas, odbijał się echem w jego uszach. Czy ona chciała, by wszedł do tego czegoś? Równie inteligentne, co zamknąć się w szafie; która co prawda potrafi jechać, ale niezależnie od tego, nie chciał mieć dużo do czynienia z istotą mugolskich udziwnień. - Idę do domu. Jeszcze aż tak nie pada.
Rozejrzał się dookoła przelotnie.
- Bywało gorzej - dodał, jakby szukając potwierdzenia.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
Na przykład o znajomości z mężczyzną, którego sylwetkę właśnie wypatrzyła wśród niezbyt licznych przy takiej pogodzie mugoli. Większość z nich pewnie wolała się gdzieś pochować, jednak Daniel niestrudzenie parł naprzód, nie dało się go nie zauważyć i nie poznać.
On również ją rozpoznał, odwrócił się w jej stronę, gdy tylko zawołała jego imię. Musiał je usłyszeć, w końcu podjechała najbliżej chodnika jak się dało. Przez moment patrzyli na siebie, gdy tak Alice zatrzymała się blisko krawężnika, żeby nie tarasować jezdni i nie blokować innych pojazdów, i wychyliła się, żeby Daniel mógł ją zobaczyć.
- Nie wygłupiaj się, chodź – mówiła głośno, tak, by mógł ją usłyszeć mimo ulicznego gwaru. Zupełnie wyleciało jej z głowy, że Daniel wydawał się nie ufać mugolskim środkom lokomocji i zapewne wręcz obawiał się wsiąść do pojazdu razem z nią. – Zawiozę cię znacznie szybciej, niż dojdziesz pieszo. I przynajmniej unikniesz dalszego deszczu.
Była uparta. Zresztą, pomijając fakt swojej nagłej uczynności, to ciekawiło ją zachowanie Daniela, chciałaby to zobaczyć. Reakcje czarodziejów na mugolskie wynalazki zawsze bardzo ją bawiły. Może nie powinna się naśmiewać z Kruegera, ale chętnie podwiozłaby już go dla samej możliwości poobserwowania, czy zachowywał się jak typowy brytyjski czarodziej. No i rzeczywiście chciała mu pomóc, więc nie było chyba tak źle z jej pobudkami.
- No, wskakuj! – ponagliła go. – Tutaj nie można zbyt długo parkować.
Wywróciła oczami, widząc, jak się ociągał.
Nie, nie, nie i jeszcze raz n i e. Myśli oscylowały wokół wszelakich gatunków zaprzeczeń, kiedy z nieprzychylną czujnością lustrował całą wielką machinę - wsłuchując się w dość głośny warkot drżącego pod metalową warstwą mechanizmu. Cała karoseria była usłana mozaiką kropel deszczu, z których każde, niczym miniaturowe zwierciadło, odbijało zniekształconą wizję okolicy; głowy przechodniów, wyzute z kolorów niebo, migocząc drobnymi, półpłynnymi kryształkami. Szyby również pokrywały się ich drobnym wodospadem - a za ich powierzchnią, rozcinaną miniaturowym korytem płynącej, deszczowej rzeki, kryła się doskonale kojarzona sylwetka. Patrząca nań z wyczekiwaniem i kurczącą się powoli cierpliwością.
Westchnął cicho, wahając się po raz ostatni. Nie może tak się zachować. Raz - wyjdzie, że boi się jakiejś blaszanej puszki (prawidłowe określenie powinno brzmieć nie lubi). Dwa - może uznać, że nie chce już kiedykolwiek mieć z nią kontaktu. Miał wszystko na własne życzenie. Niestety. Lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, zdawało się zagościć wewnątrz jego duszy. Powodowało niesmak, stawało się niewygodne. Nie chciał zrażać jej do siebie bez wyraźnych powodów.
Robiąc w głowie szybki bilans zysków, strat i powinności (oraz honoru czystej krwi czarodzieja), w końcu zdecydował się obok usiąść.
- Naniosę ci brudu - powiedział jeszcze na sam początek, z lekkim, świadomym wyrzutem. Nawet w mugolskim pojeździe powinien panować porządek - przynajmniej w jego mniemaniu.
O dziwo, oparcie siedzenia nie okazało się aż tak niewygodne, jak podejrzewał, jednak cała ograniczona przestrzeń, którą teraz ciągle lustrował - wydawała mu się niemal niepojęta. Wokół roiło się od różnych przycisków; ostatkiem sił powstrzymywał się, by nie czynić zbyt wielu ruchów, rozglądając się we wszystkich kierunkach. Jakby - oczekiwał jakiegoś zagrożenia, jakby wypatrywał wroga, który w tym momencie zaszył się w głębi swojej kryjówki. Zachowując ciągłą czujność.
- Bardzo śmieszne - skomentował jednak, kiedy zdołał z twarzy odczytać jej ekspresję. Przeczesał ręką włosy, chcąc je doprowadzić do względnie zwykłego stanu - niemniej jednak bezskutecznie; tym razem wyłącznie zdołały się nieco podnieść, nadal przesiąknięte wilgocią padającego deszczu.
- Tutaj można nabawić się klaustrofobii - skomentował, kiedy badaniom i obserwowaniu stało się wreszcie zadość. - Jak można tym podróżować?
Gdyby nie Alice, gdyby nie cały zbieg okoliczności - za żadne skarby świata nie dałby się wpakować do tej puszki. I czuł się źle, jakby wsadzony siłą do więzienia, mogąc wyłącznie patrzeć i przelotnie podziwiać widoki mugolskiej dzielnicy. Im szybciej stąd wyjdzie, tym lepiej.
- Mimo wszystko, dobrze cię znowu widzieć - spojrzał na nią, kierując rozważania automatycznie ku innym kierunku. - Ostatnio nie mieliśmy okazji. - Poniekąd z jego winy, cóż, nie dało się ukrywać. - Może uda mi się to jakoś zrekompensować - przyznał, wymuszając na twarzy lekki uśmiech. Dobra mina do złej gry.
Właściwie, nie musiał wracać teraz do domu.
Właściwie, nie musiał spędzić tego czasu samotnie.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
A ona mimo to zaczepiła go znowu, zamiast po prostu jechać dalej i udać, że wcale nie zauważyła go idącego chodnikiem jednej z londyńskich ulic, zmagając się ze strugami mocnego, późnojesiennego deszczu. Co ją podkusiło? Sama nie wiedziała. Możliwe, że po prostu była bardzo uparta i ciekawska.
- Nie przejmuj się. Doczyszczę to jednym zaklęciem – rzuciła, widząc, że mężczyzna jednak zdecydował się wsiąść. Czynił to jednak wyjątkowo niezgrabnie, zupełnie, jakby naprawdę nigdy nie jechał samochodem. Z trudem powstrzymała chichot i zachowała kamienny wyraz twarzy, nie chcąc, by poczuł się urażony i rozmyślił.
Poinstruowała go, jak dobrze zamknąć drzwi i gdy już to zrobił, mogli ruszyć. Choć skupiała się na jeździe, kątem oka obserwowała go. Wciąż siedział sztywno, jakby się bał, że metalowa puszka, w której siedzieli, mogła w każdej chwili zwinąć się i zgnieść go w swoim wnętrzu.
- Reakcje Brytyjczyków na mugolski świat zawsze mnie bawiły – rzuciła lekko, uśmiechając się pod nosem. Skoro już jechali, to nie mógł nagle wyskoczyć, zresztą w jej mniemaniu nie powiedziała niczego obraźliwego, a po prostu stwierdziła fakt. Wielu z nich dorastało z dala od mugolskiego świata, znając tylko swój własny, rozwijający się w zupełnie inny sposób, więc to było zabawne, patrzeć, jak panikują na widok samochodu, elektrycznego oświetlenia czy telewizora. Była kiedyś świadkiem, jak czarodziej, widząc włączony odbiornik, myślał, że w środku są zamknięci prawdziwi mali ludzie. Musiała przez dobrą godzinę wyjaśniać mu, jak to działa, i na to wspomnienie zawsze miała ubaw. Swoją drogą, ciekawe, jak zareagowałby Daniel?
- Normalnie. Łatwo się przyzwyczaić, zresztą mugole bardzo sobie chwalą ten środek lokomocji – powiedziała. – Jest wolniejszy niż teleportacja, ale nie muszę się bać, że się rozszczepię.
Kiedyś jej się to zdarzyło i zdecydowanie nie wspominała tego miło, więc z teleportacji zawsze korzystała w ostateczności. Samochód był bezpieczniejszy, ryzyko zwykłych wypadków można było zmniejszyć zastosowaniem kilku zaklęć, no i zbyt mocno lubiła te przejażdżki, żeby z nich całkowicie zrezygnować. Cieszyła się, że narodziła się w takich czasach, że mogła poznać rozkosz jazdy samochodem i mnóstwo innych świetnych rzeczy, jak na przykład telewizja.
- Mnie również – rzekła. – Miałeś do mnie pisać. – Wzruszyła jednak ramionami, przypominając sobie, że z tego wszystkiego nie zapytała o najważniejsze. – Więc dokąd cię zawieźć?
Nie wiedziała, gdzie mężczyzna mieszkał, więc będzie musiał ją pokierować... Chociaż zawsze mogli nieco zmienić plany i po drodze się gdzieś wybrać. Ona miała czas, nie musiała tak szybko wracać do pustego mieszkania, ale nie wiedziała, jak z Danielem, dlatego czekała na jego odpowiedź.
Został wsadzony do wnętrza jakiejś puszki.
Rozglądał się - w zwierciadłach bocznych lusterek zauważał nikle odbijany obraz (do czegoś najwyraźniej musiały służyć, pewnie poszerzały pole widzenia kierowcy). Kiedy moloch wreszcie wyruszył, szarpnął z początku, a on poczuł, jak jego żołądek zaczyna boleśnie się ściskać. Niech to już się skończy. Jak najszybciej.
- Wybacz - powiedział po chwili - że tak wyszło.
Był zły. Zły - z takiego podsumowania ich relacji. Na moment odwiódł spojrzenie od twarzy kobiety, wodząc nim po widoku mijanych przechodniów. Ich sylwetki wydawały mu się jeszcze bardziej rozmyte niż zazwyczaj; jeszcze bardziej obojętne, jeszcze bardziej ulotne. Chciał spróbować to naprawić, lecz w głowie krył się obecnie sam chaos. Dopiero potem udało mu się wyodrębnić jakiś zalążek planu - który być może mógł naprawić obecną atmosferę. Dusiła go. Podobnie jak niezmiernie ograniczona przestrzeń.
- Nie musisz mnie odwozić - odrzekł nagle, sam zdziwiony pewnością, która kryła się obecnie w jego głosie. Nie był pewny, jak zareaguje na tę częściową propozycję; mogła zdenerwować się i kazać mu wysiąść, mogła przystać, mogła okazać wściekłość. Przyglądał jej się uważnie, chcąc odczytać obecne w danej chwili emocje.
- Jeśli masz czas - dodał, zmieniając kąt spojrzenia, by nie wyjść na przesadnie zachłannego - możemy się gdzieś wybrać.
Nie musiał wracać do domu. I tak nie miał dokąd - do własnego wuja, który jak zwykle będzie kręcił się tam i z powrotem po salonie? Nawet nie wiedział, czy mógłby ją do siebie zaprosić. Cóż, wuj często gdzieś wychodził, ale nieco późniejszą porą, więc obecna godzina zdawała się być obarczoną ryzykiem.
- Choćby do dzielnicy portowej - zaproponował.
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
Alice nie jechała szybko, widząc, że Daniel nie jest przyzwyczajony do tego sposobu podróżowania. A przecież nie chciała, żeby zarzygał tapicerkę, więc prowadziła ostrożniej niż zazwyczaj. Kiedy chciała poszaleć, zwykle wybierała się poza miasto, z Danielem wolała nie ryzykować. Może kiedyś, za dłuższy czas... O ile znowu gdzieś nie zniknie. Słysząc jego przeprosiny, tylko wywróciła oczami. Chyba powinna oswoić się z myślą, że w przypadku tego mężczyzny może liczyć tylko na przypadkowe, nieplanowane spotkania raz na jakiś czas. Może z jakiegoś powodu nie chciał nawiązywać bliższej relacji? Była ciekawa.
- Mam czas. Skończyłam już swoją pracę na dziś – odpowiedziała. – Miałam jechać do domu, ale leniwy wieczór z kocem i książką może poczekać.
Cóż, skoro sam proponował wspólne wybranie się dokądś, nie było tak źle z jego stosunkiem do niej?
- Może być dzielnica portowa. Dawno tam nie byłam – odrzekła. Po powrocie do kraju zdarzyło jej się to może parę razy, na początku. Później to miejsce zbytnio kojarzyło jej się z Glaucusem, więc je omijała, ale ich rozstanie było już na tyle zabliźnioną raną, że nie zaprotestowała przeciwko takiemu wyborowi dokonanemu przez Daniela.
Zaczęła więc jechać w tamtym kierunku, próbując zrelaksować mężczyznę rozmową, choć zapewne to głównie ona mówiła. Wydawał się wtedy jakby mniej pozieleniały na twarzy.
| zt.
Nie lubił tak wcześnie kończyć. Nie było nawet późnego popołudnia, a został niemal wygoniony z Ministerstwa. Czy miało znaczenie, że była to druga doba w pracy? Nie, przecież to nie miało znaczenia. Zdążył nawet kilka godzin przespać, a jego organizm przyzwyczaił sie do trybu spania na akord. Chyba. Tak czy inaczej, nie odczuwał większej potrzeby snu, chociaż..zapewne, gdyby ktos podsunąłby mu pod nos obiadokolację do łóżka - długo by się nie opierał. Właściwie - to nie opierałby się wcale. Posiłkiem nigdy nie gardził, szczególnie zrobionym przez kogoś.
I z takimi myśli, pełnymi obiadów, których nie dostanie, jechał nieco ośnieżoną ulicą, w jakiś sposób uspokajany dudnieniem motorowego silnika. Nauczył sie już, że papierosów podczas jazy - palić nie powinien, szczególnie tych mugolskich, których żar potrafił niefortunnie paść na brodę. A szybsza jazda nie wchodziła wtedy w grę. Szczególnie w zimie, gdy biały puch potrafił zagasić trzymanego w ustach peta. Dlatego jeśli chciał w końcu zaciągnąć się swoją nikotynową kochanką, po prostu zatrzymywał się na poboczu, by opierając się o swoją maszynę, w końcu oddać się pasji palenia. Zwolnił więc obroty, nim jednak dotarł do upatrzonego miejsca, na poboczu, dostrzegł znajomą, drobną sylwetkę, której ognisty kolor włosów, przebijał się nawet pośród stojących obok niej dzierlatek.
Zatrzymał motor tuż przy grupce dziewcząt, centralnie przyglądając się Lyrze - bo to własnie młodą malarkę rozpoznał wśród zebranych.
- Skusisz się na przejażdżkę? - zagadał, posyłając pannie Weasley ten sam co kiedyś, zawadiacki uśmiech. Zupełnie, jakby zignorował wpatrzone w niego oczy jej towarzyszek. Tak, robił wszystko z absolutną premedytacją, z cichym, wewnętrznym śmiechem, że oto właśnie sprawiał, że rudowłosa stanie się tematem zazdrosnych, bądź uwielbionych plotek wśród rówieśniczek.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 18.04.16 13:05, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy tak szła zatopiona w myślach, zupełnie nieoczekiwanie spotkała dwie dawne znajome z Hogwartu akurat przechodzące tą ulicą. Od czasu zakończenia szkoły nie miała zbyt wielu okazji do widywania się z byłymi już kolegami i koleżankami z roku. Każdy przecież rozpoczynał dorosłe życie. Może na Pokątnej czasami kogoś spotykała w czasie, kiedy jeszcze bywała tam codziennie, ale po wydaniu nowych dekretów przestała to robić i obrazy malowała obecnie w swojej nowej pracowni.
Nic więc dziwnego że nie mogła nie skorzystać z okazji do chociaż krótkiej rozmowy i wymiany pierwszych doświadczeń po skończeniu szkoły. Kiedy usłyszała dziwne dźwięki, zapewne wydawane przez jakąś mugolską machinę, jakich w Londynie nie brakowało, akurat była w trakcie opowiadania o swoich malarskich początkach. Jednak gdy warkot znacząco się przybliżył i nagle ustał, Lyra odwróciła głowę, w samą porę, by zobaczyć Samuela Skamandera dosiadającego jednego z tych dziwacznych urządzeń mugoli, którego nazwy oczywiście nie pamiętała, bo mimo paru lat uczęszczania na mugoloznawstwo jej wiedza o mugolach była naprawdę mizerna. Odruchowo uniosła brwi, wciąż zaskoczona niecodziennym widokiem, ale dawne koleżanki z Hogwartu również wyglądały na zdumione i wodziły wzrokiem od zarumienionej Lyry do mężczyzny siedzącego na tajemniczej machinie. Który w dodatku zaproponował jej przejażdżkę! Powinna się zgodzić? W końcu prawie wszystkie dotychczasowe spotkania wypadały dosyć pechowo, ale mimo to czuła dziwne, niewyjaśnione zaufanie do młodego aurora oraz ciekawość tego, gdzie i w jaki sposób chciał ją zabrać.
- Eee... Dobrze – wybąkała z lekką konsternacją, przepraszając koleżanki i odchodząc od nich w stronę Skamandera. – Mam na to wsiąść? – Zbliżyła się nieznacznie, ale nie miała pojęcia, jak dosiada się tego czegoś. Tak, jak miotłę, czy może jednak inaczej? – Nie spodziewałam się ciebie tutaj, Samuelu. I to w takich okolicznościach! – dodała już ciszej, tak, żeby tylko on to usłyszał. – Powiedz mi jeszcze, co mam zrobić.
Wpatrywała się w niego czujnie jasnozielonymi oczami, mając nadzieję, że nie będzie żałować swojej decyzji i że mugolska machina nie doprowadzi do żadnego nieszczęścia.
Aktualnie, miał przed sobą uroczą, piegowatą buzię Lyry i wpatrzone w nią spojrzenia przyjaciółek. Oparł się wygodniej o siedzisko, odsuwając od kierownicy obie dłonie, by podeprzeć ciężar na nogach. - Nie gryzie - obiecał, wciąż obserwując niepewne gesty dziewczęcia, które z takim niepokojem podchodziło do nieznanej jej maszynerii. Z lekkim rozbawieniem musiał przypomnieć sobie - siebie samego, gdy po raz pierwszy widział motor, a potem - absolutną fascynację, gdy w końcu mógł się przejechać. Przesunął się tym razem do przodu, wskazując miejsce za sobą - Tak, trochę jak na wierzchowca - mechanicznego wierzchowca - Jeździłaś kiedyś konno? - dodał, dla porównania. W końcu Skamander miał przyjemność poruszać się tak za pomocą aetonatowego grzbietu, jak i motorowego silnika. Czasami wciąż nie mógł się zdecydować - co bardziej mu odpowiadało, ale...mugolska technika posiadała ten zaskakujący, niemagiczny pierwiastek, który potrafił przyciągnąć męskie serce.
- Ja też, ale mam nadzieję, że nie masz nic przeciw Maleńka? - wyciągnął rękę, by artystka mogła podeprzeć się na jego ramieniu - Uważaj tutaj, żebyś się nie poparzyła i oprzyj nogi tutaj - wskazał miejsce przy silniku, a gdy panna Wealey znalazła się już za nim, odwrócił głowę, przenosząc dłonie już na kierownicę - Musisz mnie objąć i nie puszczać,inaczej spadniesz - dodał ciszej, prawie poważnie - I możesz pożegnać się z koleżankami, bo trochę narobimy hałasu.. - podsumował, tym razem spoglądając na pozostawione na poboczu młode kobiety - Gotowa? - ta sama co zazwyczaj, łobuzerska iskra, tańczyła w ciemnych źrenicach Skamandera, tym intensywniejsza, gdy znowu mógł usłyszeć ciężki warkot silnika, który własnie odpalił.
Nie znała też przeszłości Samuela, w gruncie rzeczy oboje wiedzieli o sobie niewiele. Napięte okoliczności większości dotychczasowych spotkań nie ułatwiały szczerej rozmowy. Także teraz była nieco spięta i niepewna, zarówno z powodu jego nagłego i niespodziewanego pojawienia się (choć przecież na wernisażu wyrażała nadzieję na kolejne spotkanie), jak i tego, że proponował jej, by wsiadła na tę dziwaczną mugolską machinę. Choć oczywiście nie powiedziała tego na głos, trochę się bała, nie miała pełnego zaufania do wynalazków mugoli, które były dla niej intrygujące, ale zupełnie nowe i obce.
- Spróbuję. Zawsze to... coś nowego – powiedziała jednak, odważnie unosząc podbródek. Ciekawość w końcu zwyciężyła ze strachem, bo stanęła tuż przy maszynie. – Może kilka razy. Mam nadzieję, że coś pamiętam.
Ostrożnie chwyciła się jego ramienia, jednocześnie starając się dosiąść mugolskiej machiny tak, jak jej mówił. Pożegnała się jeszcze z koleżankami, które powoli odeszły, jednak wciąż patrzyły na Lyrę próbującą się wgramolić na siedzisko za plecami mężczyzny. Dobrze, że była tak drobna, dzięki czemu bez problemu się mieściła.
- Oczywiście, że nie mam – zapewniła go, uśmiechając się lekko gdy usłyszała znajome zdrobnienie, którym poprzednim razem prawie nazwał ją przy narzeczonym. Ciekawe, jak Glaucus zareagowałby widząc Lyrę wsiadającą z nim na to urządzenie? Jednak go tu nie było i zapewne nigdy się nie dowie o niewinnym spotkaniu z aurorem. Usadowiła się i z pewnym wahaniem objęła go mocno chudymi ramionami. – Tak dobrze? – zapytała; w końcu zdecydowanie nie chciała spaść i się potłuc. Kiedy jednak uruchomił silnik (choć rzecz jasna nie wiedziała, co to jest, a tylko usłyszała stłumiony warkot i poczuła nieznaczne wibracje maszyny, więc domyślała się, że Samuel przygotowuje ją do jazdy), wzdrygnęła się lekko i odruchowo ścisnęła go mocniej. – Jestem gotowa.
Zanim ruszyli, na początku zacisnęła powieki, zastanawiając się przelotnie, jakiego uczucia zaraz doświadczy. Latała kiedyś na miotle i kilka razy w życiu jechała konno, jeszcze przed swoim nieszczęśliwym wypadkiem, ale czy mugolskie maszyny działały podobnie? Okaże się.
| zt. > tutaj
Pogoda nie zachęcała do spacerów. Temperatura skakała od plus dwóch do minus trzech stopni w przeciągu dnia, w wyniku czego plucha zamieniała się w gołoledź i tak na zmianę. Było ślisko i nieprzyjemnie, chłodny wiatr wiał ze wszystkich stron. I akurat dzisiaj Amelia musiała przenieść obraz, nad którym aktualnie pracowała w inne miejsce, bo w pracowni panowała zbyt duża wilgoć, która źle wpływała zarówno płótno jak i na farby, które nie chciały na nim schnąć i rozmazywały się podczas pracy. Zawinęła je w szarą płachtę i obwiązała sznurkiem, żeby nie zniszczył się podczas transportu, a następnie ruszyła przed siebie.
Szła Hertford Road w kierunku widniejącej na horyzoncie wieży zegarowej, zamierzając jeszcze wstąpić po drodze w jedno miejsce. Nie sądziła, że nadchodzące minuty przyniosą ze sobie wiele nerwów i stresu. To był niefortunny splot nieszczęśliwych zdarzeń, który zaczął się od pospiesznie jadącego po wybrukowanej ulicy starego Rolls Royce'a. Samochód wpadł w dziurę po brakującej kostce, jednocześnie wychlapując z niej całą wodę, która opryskała niosącą obraz Amelię. Kiedy ta chciała zareagować, poślizgnęła się na nieco oblodzonym chodniku i upadła wprost na zaparkowany obok motocykl. Pakunek wyleciał jej z rąk na ziemię, a maszyna, która uchroniła ją od potłuczenia zachwiała się niebezpiecznie, powoli przechylając w jej stronę. Jeszcze brakowało tego, aby przygniotła ją kupa żelastwa!
Świadkiem iście niecodziennej walki niewiasty z równowagą był Samuel Skamander, który zmierzał w kierunku swojego motocykla(a który stał się przypadkową ofiarą całej sterty nieszczęść). Jeśli motocykl upadnie na ziemię, z pewnością ucierpi na tym blacha — bak będzie wgnieciony i porysowany, ale przede wszystkim spadająca ciężka maszyna zagrozi zdrowiu drobnej czarownicy(nie wspominając już o jej obrazie).
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Odpalił kolejny raz papieros, który wydawał się chcieć rozdrażnić Skamandera. Końcówka gasła już dwa razy, ale auror nie dostrzegał przyczynowości w swoim zamyśleniu. Stał oparty o ścianę jednej z pobliskich kamienic. Obserwował dwójkę mężczyzn, stojących po drugiej stronie ulicy, w cieniu zadaszenia. Zdawali się totalnie nie dostrzegać jego spojrzenia. Początkowo zwrócił uwagę tylko na auto, o które obaj się opierali. Przyjemny dla oka metalik, nowszy Rolls Royce. Może auror nie znał się na mugolskich pojazdach, ale niektóre ich wymysły przypadały mu do gustu. Potem jednak jego uwaga została przekierowana na skrywany gest i..różdżkę? Zmarszczył brwi i zacisnął usta na papierosowym filtrze, kolejny raz zdając sobie sprawę, że żarzący się ognik zgasł. I byłby powtórzył swój zabieg, gdyby nie zdecydowanie silniejszy impuls, wybijający go z...ze wszystkiego.
Papieros wypadł mu z ust, gdy zerwał się z miejsca, odpychając od chłodnej ściany budynku. Tuż obok, w delikatnym zagłębieniu ulicznego podwórka - Samuel postawił swój motor. Z perspektywy, w której stał zarejestrował - niemal w zwolnionym tempie - nadchodzące nieszczęście. Rozchlapana kałuża, odskakująca z obrazem dziewczyna, poślizgniecie i...upadający motocykl. Prawie.
Skamander był wystarczająco blisko, by zareagować. Dopadł maszyny, ale będąc w rozbiegu, zdołał zahamować upadek pojazdu dopiero na swoim ramieniu. Zaparł się kolanem, czując rzeczywisty ciężar całej machinerii, ale - zdołał uchronić tak dziewczynę, znajdującą się pod jego drugim ramieniem, jak i Herleya, z wbijającym się w jego bark fragmentem kierownicy. Złapał pewniej za rączkę wspomnianego elementu i podniósł całość do pionu.
- Nic ci nie jest? - odetchnął ciężko, wiedząc, że nabawił się własnie kolejnego siniaka, ale - do nieznajomej się uśmiechnął. Nachylił się, najpierw szukając jakichkolwiek oznak urazu, potem wyciągając dłoń, oferując pomoc. Potem zerknął na wciąż zaciskany pod pachą pakunek. Cienkie rozdarcie odsłaniało zawartość - w minimalnym stopniu, ale wystarczająco, by Samuel rozpoznał malarskie płótno. Chyba miał szczęście do artystek ostatnimi czasy, ale nie narzekał.
Dopiero teraz, na chwilę zatrzymując wzrok na dziewczęcej buzi, wygiął usta w uśmiechu. Była ładna. Z tymi jasnymi, rozwichrzonymi od upadku włosami i spojrzeniem szarych tęczówek, w której błyszczała nieznana mu iskra. Przetarł w końcu miejsce, w którym - prawdopodobnie jutro - wykwitnie piękna, sino-bordowa plama. I przypomniał sobie o niewypalonym papierosie. I dwóch jegomościach, których obserwował. Oczywiście - nie było żadnego z wymienionych elementów. Po drugiej stronie ulicy stały samochody, ale upatrzony metalik zniknął, wraz z tajemnicza dwójką. O papierosie nawet nie pomyślał, zapewne zdeptany przez przechodniów. Czy w kieszeni miał jeszcze jakieś?
Z taką też myślą opuściła zaciszne mieszkanie, jednocześnie pełna nadziei że przy najwyższym stopniu ostrożności uda jej się ukończyć swoją misję bez jakichkolwiek nieprzyjemnych przygód. I tak jak do tej pory udawało jej się tego dokonywać, tak tym razem najwyraźniej coś musiało się zmienić.
Nieprzyjemny splot wydarzeń przynoszące zszargane do końca nerwy oraz wiele siniaków, które już nie długo miały pojawić się na bladych plecach kobiety.
Spojrzała na mężczyznę, który okazał się być jej wybawcą. Nie odwzajemniła uśmiechu, wciąż będąc w szoku. Automatycznie jej wzrok padł na obraz, który trzymała. Słysząc pytanie mężczyzny jak przez mgłę uniosła go tak, by móc dokładnie przyjrzeć się opakowaniu. Po chwili wypuściła z ust gwałtowne powietrze, dostrzegając w wielu miejscach ślady po zachlapaniu przez wcześniej jadący pojazd. Nagle przed oczami pokazał się obraz zniszczonego obrazu. Delikatnie odgięła naderwany papier, chcąc spojrzeć na sam obraz, przy tym jednak nie rozrywając pakunku do końca. Z ulgą stwierdziła że nie wszystkie zachlapania znalazły się na obrazie, co dało jej nadzieję na to, że ten nie jest w złym stanie.
W końcu z czystym sumieniem mogła przenieść swoje spojrzenie i całkowitą uwagę na osobę, która ją uratowała.
- Nic, dziękuję - odpowiedziała powoli, odgarniając z twarzy potargane kosmyki włosów. - Imponujący refleks.
Młoda kobieta wydawała się - przynajmniej początkowo nie rejestrować co się wydarzyło, a ze spojrzenia, które mu posłała, wyczytać można było więcej dezorientacji, niż czegokolwiek innego. I troski, niepokoju?, gdy sięgnęła po opakowany papierem obraz.
- Mam nadzieję, że nie doszło do większego uszczerbku także z ..pakunkiem? - uniósł brwi, w końcu odsuwając się od nieznajomej, na odległość pozwalającej na swobodne poruszenie. Zabezpieczył motor, podsuwając stopkę, którą wcześniej - prawdopodobnie nie docisnął wystarczająco mocno, narażając tym samym na podobne ..nieszczęście.
Znajomi, znający się na mugolskiej maszynerii mawiali, że powinno się co jakiś czas oddawać pojazd do przeglądu. Może to był wyraźny znak, że powinien na podobny go zabrać? Przez chwilę zapomniał o pulsującym bólem miejscu po uderzeniu, by zatrzymać wzrok na motocyklu. Wydawał się sprawny, jak zawsze. Przynajmniej odkąd wrócił z naprawy. Jego uwaga szybko przeniosła się na młodą artystkę i jej słowa. Uśmiechnął się zdawkowo i oparł o siedzisko pojazdu.
- Podobno każdy odznacza się wyjątkowymi talentami - opuścił spojrzenie w dół, na trzymany przez kobietę obiekt - Stawiam, ze coś równie imponującego znajduje się pod powierzchnią opakowania? - wskazał ruchem głowy na obraz ukryty w jej rękach, który pieczołowicie badała, szukając uszkodzeń. Nie dziwił się. O ile miał przyjemność poznać kilka artystek, o tyle zauważył szczególną troskliwość, jeśli chodziło o tworzone dzieła. naturalne - w końcu nikt nie lubił tracić czegoś, w co włożył dużo czasu i sił. Wśród artystów, dodatkową rolę odgrywało legendarne natchnienie, podobno równie kapryśne...co natura kobiety. A połączenie tych dwóch szczególnych elementów, kreowało mieszankę wybitną. I niestety - dla wielu mężczyzn - niezwykle pociągającą.