Hertford Road
Kolorowe witryny kuszą coraz to nowymi rabatami i promocjami, podczas gdy tłumy zabieganych mugoli spieszą gdzieś przed siebie, mijając maleńkie ławeczki, ceglane murki, zielone krzewy, samochody dostawcze i pojedynczych czarodziejów - zupełnie nieświadomie. W oddali, tuż za zielonym pasem parkowych drzew, majaczy sławna na cały świat wieża zegarowa: przepiękny Big Ben.
- To zależy od tego kto patrzy na obraz. Patrząc na płótno każdy może ujrzeć coś zupełnie innego, ale... - na chwilę urwała, zdając sobie sprawę iż pójdzie o krok dalej i możliwe że rozmowa ta nie będzie miała końca. Była osobą raczej trzymającą innych na dystans, jednak jeśli mowa było o rzeczach które ją interesują, gotowa jest opowiadać o nich w nieskończoność. A przecież nie każdy lubił sztukę, niektórzy nie dostrzegali w niej niczego. - Tak jak mówiłam to zależy od oglądającego.
Rozejrzała się dookoła, rejestrując szybko wszystko co się dookoła niej znajdowało. Po chwili z powrotem przeniosła spojrzenie szarych oczu na mężczyznę, szybko dostrzegając każdy kontur na jego twarzy. Zawsze zastanawiało ją jak inni patrzą na świat. Ona widziała w nim barwy, kontury, cienie, kreski... Wszystko rozpatrywała przez pryzmat malarstwa: mężczyzn nie postrzegała jako potencjalny obiekt westchnień, raczej jako coś co mogłaby namalować albo i nie. Szczególnie lubiła patrzeć w oczy, odszukując w nich ślad przeszłości, charakteru czy też uczuć.
Nie wiedziała jak inni postrzegają świat, lecz lubiła swój punkt widzenia.
- Naturalnie polecam się na przyszłość jeśli chciałby pan jakiś obraz. Może w ramach podziękowania za ratunek będę skłonna nieco zniżyć cenę.
Dystans, jaki rodziła przed sobą nieznajoma, nie zraził Samuela. Nie pomagał dla korzyści. nie liczył profity. Czuł głęboko wpisany rytm w męska naturę powinności, która polegała na opiece i pomocy tym słabszym. Kobieta, z natury o wiele mniej silna (fizycznie), której wpisana w życiu otwartość na innych, skazywała ją (jednocześnie unosząc w hierarchii) na łatwiejsze zranienia. Kobietami rządziło piękno (w szerokiej skali zrozumienia), a domena ta, była jednocześnie niezwykle wrażliwa i...absurdalnie zdolna do poruszania wielkich zmian. uzupełniała ją siła, która wpisywała się w istotę męską.
Zdawało się, że artystki widziały wszystko inaczej, własnie patrząc przez pryzmat piękna - rozumianego oczywiście w perspektywie własnej wizji - Nie jestem zapewne właściwym audytorium do oceny wartości jakiegokolwiek płótna, ale chodzi mi o sam fakt wyjątkowości. Nie każdy posiada talent artystyczny - odpowiedział, gdy urwały się słowa jasnowłosej. Przez moment czekał, aż dokończy, ale puenta, która miała się pojawić - nie ujawniła swojej treści. Kobieta powtórzyła tylko pierwszą frazę, kończąc niedokończoną zapewne myśl - Podobno piękno jest obiektywne. Tylko sposób postrzegania się rożni u każdego - W żadnym wypadku nie można było go nazwać krytykiem sztuki, ale potrafił dostrzec piękno, zapewne wykrzywione własnymi doświadczeniami, ale fakt nie pozostawał inny. Artystka miała w sobie ten pierwiastek niezaprzeczalnie. I nikt nie miał prawa się z tym kłócić.
- Proszę się nie kłopotać. Wystarczy zwyczajne "dziękuję". Nie wymagam zadośćuczynienia. Z drugiej strony jestem ciekaw prac....znam...kilku artystów. I każde przedstawiało zupełnie inną rzeczywistość - i znowu, nie znał się, nie potrafiłby nazwać stylów, ani inspiracji. Wskazać jednak potrafił różnorodność i sposób wykonania malunków. Po prostu widział obrazy, które podobały mu się. Bądź nie.
- Pięknie dziękuję - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, nie czując jednak jakby to miał być koniec. Nauczyła się iż wiele rzeczy prędzej czy później wraca a ktoś, kto w danej chwili mówi że nie potrzebuje nic w zamian, w końcu wraca wprowadzając drugą osobę w swoistego kaca moralnego. W podobnych sytuacjach widmo niedawnego dobrego uczynku nie pozwala odmówić. Wolała nie zostać zaskoczoną w przyszłości. - Sądzę jednak, iż należy się panu inna forma podziękowań. Jeżeli w taki sposób mogę się odwdzięczyć, to... szłam właśnie by przetransportować obraz, więc jeśli zechciałby pan na niego zerknąć, to mogę zaproponować aby się pan do mnie dołączył..
Mimowolnie skierowała swoje spojrzenie na widniejącą na horyzoncie wierzę zegarową, do której do tej pory zmierzała. Spodziewała się iż znajdzie tam o wiele lepsze warunki dla dzieła niż te panujące w jej mieszkaniu.
Skamander był otwarty na nowe znajomości. Nie lubił zamykać się na ludzi, chociaż jak każdy mężczyzna, potrzebował dla siebie pustej przestrzeni, w której mógł oddzielić się od rzeczywistych problemów. Do tej pory azylem było mieszkanie, mono trzymając się zasady, by nie sprowadzać tam żadnych kobiet. Odkąd wprowadziła się Judith - jego twierdza nieco straciła na wartości, ale - uzyskała wiele więcej profitów. Przede wszystkim - nie chodził tak głodny. Kobiety - miały magiczną moc...wpraszając ze sobą dziwną atmosferę spokoju - co paradoksalnie było sprzeczne z Judkowym charakterem. A mimo to - niezauważalnie coś takiego roztaczała. Jego mała siostrzyczka.
- Proszę - kiwną głową, odchylając się w miejscu i w pewien sposób traktując słowa, jako zakończenie ich pogawędki. Młoda kobieta zdawała się wciąż wysyłać sygnały dystansu, jakby nabyła gdzieś niewerbalnej ostrożności wobec obcych. Raczej nie mógł się dziwić. Czasy były...wystarczająco niespokojne, by każdego nabawić podobnego zachowania. Na nieszczęście.
Odwrócił się do nieznajomej, gdy tylko odezwała się ponownie. Przechylił głowę, przysłuchując się jej słowom, po czym odepchnął lekko od siedziska motorowego i wyciągnął rękę - Samuel - nie widział potrzeby utrzymywania sztucznej niewiadomej ich imion, skoro zdążyli przebić się przez niewidzialną do tej pory, granicę ich początkowej relacji. Podążył spojrzeniem na widniejąca w oddali tarcze zegarową - Zgoda - uśmiechnął się - mogę ewentualnie zaoferować podwiezienie - dodał jeszcze, odsuwając się od motocyklu. Bez nachalności. Po prostu byłoby szybciej. I na pewno łatwiej przetransportować troskliwie trzymany obraz.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała. Amelii nie zależało na szybkości - zazwyczaj poruszała się dość żwawym krokiem ze względu na fakt, że do takiego tempa była przyzwyczajona. Wszystko starała się robić jak najszybciej, nie pomijając jednak konieczności bycia starannym. Dla niej jednak czas był czymś cenniejszym niż pieniądz, nie lubiła go marnować. Nie znaczyło to jednak, że wsiądzie na urządzenie - na aż tak szybkim dotarciu jej nie zależało. Mogło to narazić jej obraz, po dzisiejszej przygodzie stała się podejrzliwa wobec losu, który wyraźnie lubił się nad nią pastwić.
Powoli ruszyła w stronę wieży, jednocześnie jednak naszła ją burza myśli. Nie czuła się komfortowo w obecności mężczyzny, zresztą nigdy nie była duszą towarzystwa. Niewiele mówiła, była typowym odludkiem. I teraz nagle wszystko to w nią uderzyło, pozbawiając oddechu. Spojrzała na wierzę czując, że chyba jednak będzie musiała wykorzystać sąsiadkę, która jeszcze tego ranka proponowała jej pomoc z umieszczeniem obrazu w dobrym miejscu. Nie spodziewała się, iż choroba właśnie w tym momencie da o sobie znać. Nie był to jakiś atak, bardzie sygnał od organizmy, że w tej chwili powinna zrezygnować z całej tej wyprawy i wrócić do domu.
Zatrzymała się, chcąc nabrać głębszego powietrza.
- Wybacz, ale chyba jednak muszę opuścić twoje towarzystwo - powiedziała, nie chcąc zanadto brnąć w szczegóły. Nie lubiła mówić o swojej chorobie, współczucie w tym momencie było jej najmniej potrzebne. - Jeszcze raz dziękuję Ci za pomoc. Miłego dnia.
Po tych słowach odwróciła się do niego plecami i zaczęła iść w kierunku, z którego przyszła. Pomimo lekkiej zadyszki szła dość szybko, marząc już tylko o swoim przytulnym mieszkaniu i ukochanej herbacie.
|zt
Odcinek drogi, jaką zdążyli pokonać, niósł ze sobą pewną niezręczność. Amelia sama wystosowała ku niemu propozycję towarzyszenia, ale z postawy ciała i milczącej aury, jaką roztaczała - niosła zupełnie inna informację. Samuel dostrzegł bladość na twarzy artystki, ale początkowo uznał to za naturalny objaw. Nie znał kobiety wystarczająco, by wiedzieć o jakiejkolwiek chorobie. Przyśpieszony oddech zaś, przypisywał wędrówce.
Decyzja jednak o przejęciu niesionego pakunku została w tej samej chwili zbita nagłymi słowami i zatrzymaniem ich wędrówki. Zbity z tropu Skamander patrzył na dziewczynę z mieszanką niezidentyfikowanych emocji. Artystka nie tylko bardzo samodzielna, ale i coraz bardziej otulając się woalką tajemnicy - własnie odwróciła się na pięcie, by pokonać ścieżkę, którą jeszcze przed chwilą przemierzali razem - Uważaj na siebie - zdążył powiedzieć na odchodne - I powodzenia - dokończył już, gdy młoda kobieta mknęła dosyć żwawo w odwrotną niż początkowo stronę. Samuel jeszcze przez moment patrzył za odchodzącą, upewniając się, że nic złego jej się nie dzieje, po czym ruszył za nią, ostatecznie trafiając na swój motocykl i drogę do domu pokonać już na jego grzbiecie. Po obserwowanych na początku podejrzanych typach - oczywiście nie było śladu.
zt.
Szczęśliwie było już ciemno, a ludzi na ulicy było bardzo niewielu. Poza tym pojazdem, który pojechał dalej i po chwili zniknął za zakrętem, widziała może dwie sylwetki kilkadziesiąt metrów dalej. Możliwe, że nikt nie zauważył nagłego zmaterializowania się kobiety na środku drogi. Na wszelki wypadek rozejrzała się raz jeszcze, przesuwając dłonią po kieszeni i upewniając się, czy miała przy sobie różdżkę. Miała.
Ruszyła chodnikiem, zamierzając znaleźć najbliższy zaułek i deportować się z niego prosto do domu, który jakimś dziwnym trafem opuściła, lądując tutaj. Oby już bez większych niespodzianek...
Przez całą drogę czuła się normalnie i miała nadzieję, że już nic dziwnego jej nie spotka, ledwie jednak skręciła w boczną uliczkę, znowu dopadło ją czknięcie. Oparła się o ścianę, starając się za wszelką cenę to zwalczyć, ale po chwili znowu otoczyła ją ciemność i zniknęła równie szybko, jak pojawiła się w tym miejscu.
| zt. --> klik
Lily MacDonald pojawiła się w tym miejscu na krótko przed wyznaczoną godziną. Umówiła się tu ze swoją dobrą koleżanką, ale wśród przechodniów nie mogła dostrzec jej twarzy, co ją zdziwiło — zwykle stawiała się pierwsza. Prawdopodobnie jeszcze nie było jej w okolicy i musiała na nią poczekać, więc przystanęła obok ławeczki.
Czas uciekał, a po dziewczynie nie było ani śladu. Czyżby się rozmyśliła? Ulica powoli robiła się coraz bardziej opustoszała. Po drugiej stronie drogi bawiły się mugolskie dzieci, lecz szybko zostały przegonione przez starszą kobietę w kapeluszu. Po czterdziestu minutach oczekiwania Lily musiała uświadomić sobie, że jej koleżanka się już nie zjawi.
Miała się deportować do domu, gdy tuż przed nią wyrosło jak spod ziemi dwóch barczystych mężczyzn w szerokich, długich płaszczach. Nie wyglądali na przypadkowych mugoli, którzy zgubili drogę. Byli z policji.
— Sama? W takim miejscu?— spytał jeden, przyglądając jej się uważnie, jakby była czemuś winna, a wtedy odezwał się drugi:
— Proszę okazać swoją różdżkę.
Ostatnio było jakby więcej pracy, więcej spraw, które coraz trudniej było rozwiązać. Do tego wszystkiego dochodziły coraz częstsze represje wobec czarodziejów z mugolskich rodzin. Tego popołudnia Brendan został wezwany do jednej z opuszczonych kamienic, gdzie znaleziono ciało kobiety, zamordowanej przy użyciu niewybaczalnej klątwy. Być może to zupełny przypadek, że miała mugolskie korzenie, a jej partnerem był niemagiczny obywatel Londynu, którego znaleziono na klatce schodowej. Z licznymi ranami na całym ciele. Martwego. Tego typu sytuacje pojawiały się coraz częściej.
Opuściwszy tamto miejsce, udał się na Hertford Road, by spotkać się tam ze swoim partnerem z Biura Aurorów, lecz zamiast tego dobiegł go męski głos — nieco podniesiony, szorstki i stanowczy.
— Zaatakowałaś czarodzieja, który z ciężkimi obrażeniami trafił do św. Munga. Myślisz, że nie widzieliśmy? Masz nas za idiotów? Już nic nie możesz zrobić. W ten sposób nie poprawisz swojej... pozycji.
— Zostaniesz przesłuchana w Tower. A teraz oddawaj tę różdżkę!
Jeden z mężczyzn chwycił młodą dziewczynę za ramię i szarpnął nią, bardziej po to, by ją przestraszyć, niż uczynić krzywdę na środku ulicy. Zaciskał mocno palce na jej ciele, zupełnie nie licząc się z tym, że sprawia jej ból. Nic nie wskazywało na to, by funkcjonariusze mieli się wycofać ze swoich osądów.
Brendan mógł ich minąć i nie zawracać sobie nimi głowy — przecież miał do rozwiązania niezwykle istotne sprawy. Nie opuszczała go jednak świadomość, że jeśli nie zareaguje, być może niewinna dziewczyna zostanie osądzona za czyn, którego najprawdopodobniej nie popełniła. A może jednak?
Brendan i Lily mogą przekonać funkcjonariuszy na trzy sposoby:
a) Mogą spróbować przekonać ich w spokojnej rozmowie, podając odpowiednie argumenty.
- mechanika:
- W tym celu musicie wykonać rzut kością k100 na powodzenie przekonania policjantów. Z liczbą oczek sumuje się bonus za biegłość retoryki. ST przekonania policjantów to 80. Jeżeli Brendan powoła się na swój zawód aurora, jego ST zmaleje do 50. Zarówno Brendan jak i Lily posiadają wyłącznie dwie próby podjęcia rozmowy. Jeżeli postaciom nie uda się przekonać policjantów, mogą skorzystać z rozwiązań b), c) lub d).
b) Brendan może spróbować im zagrozić.
- mechanika:
- W tym celu Brendan musi wykonać rzut kością k100 na powodzenie groźby. Z liczbą oczek sumuje się bonus za biegłość zastraszania. ST przekonania policjantów do odejścia i pozostawienia Lily samej to 60. Brendan może tylko dwa razy podjąć próbę zastraszenia policjantów. Jeżeli obie próby gróźb zakończą się klęską, policjanci momentalnie rozpoczynają walkę. Jej mechanika opisana jest w punkcie c).
Jeżeli Brendan przerwie po pierwszej nieudanej próbie, wciąż może skorzystać z opcji a) lub d).
c) Możecie rozpocząć walkę. Jeżeli rozpocznie ją Lily, Brendan może odejść bądź dołączyć się, by pomóc albo funkcjonariuszom, albo poszkodowanej. Jeżeli rozpocznie ją Brendan, funkcjonariusze atakują ich oboje.
- mechanika:
- W przypadku rozpoczęcia walki, każdy gracz w każdej kolejce rzuca dodatkową kością k3 na powodzenie rzucenia oszałamiającego zaklęcia przez antymugolskiego policjanta.
1 - zaklęcie policjanta nie trafia nikogo.
2 - zaklęcie policjanta trafia drugą osobę z pary.
3 - zaklęcie policjanta trafia osobę, która rzuciła kością.
Przed atakiem policjanta można bronić się Protego bądź unikiem. ST uniku to 60. Jeżeli mimo to postać zostanie trafiona, traci przytomność i zostanie uwięziona w Tower.
Jeżeli któremuś graczowi uda się rzucić zaklęcie, jeden z policjantów zostaje oszołomiony. ST ogłuszenia w przypadku ataku wręcz wynosi 70. Uniknąć Tower można tylko wtedy, gdy trzej policjanci zostaną pokonani, a Brendan oraz Lily pozostaną przytomni.
d) Możecie spróbować przekupić policjantów.
- mechanika:
- Przekupstwo zaczyna się od 30 galeonów (30 punktów ze skrytki bankowej) - w każdej kolejce, w której postać próbuje przekupić policjantów, musi rzucić kością k100. ST przekonania policjanta to 60, do liczby oczek dodaje się bonus za biegłość retoryki. Można wykonać dowolną ilość prób przekupstwa, ale za każdym razem liczba galeonów (punktów ze skrytki bankowej) zwiększa się o 10, czyli: za drugim podejściem cena wyniesie 40, a trzecim 50 itd.
Próbować przekupić funkcjonariuszy może zarówno Brendan jak i Lily, ale żadne z nich nie może zaproponować ceny niższej od tej, która została już zaproponowana przez drugą postać.
Nie można wydawać nieposiadanych punktów ze skrytki bankowej. Jeżeli przekupstwo zakończy się sukcesem, punkty te należy odjąć ze swojej skrytki. Jeżeli postać nie prowadzi skrytki bankowej, nie może podjąć próby przekupstwa. Po nieudanych próbach przekupstwa nie można korzystać z opcji a), Brendan może jednak wciąż skorzystać z opcji b) lub dowolna z postaci mogą rozpocząć walkę.
Brendan może w każdej chwili odejść, za wyjątkiem sytuacji, w której zapoczątkuje walkę. Jeżeli nie uda mu się pomóc Lily, dziewczyna trafi do Tower. Jeżeli poniesie klęskę, próbując jej pomóc, trafi tam razem z nią.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
W związku z tym, że rozgrywka może zakończyć się trafieniem przez postać do Tower, nie można odgrywać wątków o dacie późniejszej niż w tym wątku.
Miłej zabawy!
Lily była w kiepskim stanie psychicznym. Zbliżało się całe to przesłuchanie. No dobra, niby jeszcze trochę czasu, ale to wcale w niczym nie pomagało. Pomiędzy myślami o ucieczce gdziekolwiek-byle-dalej Lily starała się zapełniać sobie jak najwięcej czasu we względnie przyjemny sposób. Dlatego też umówiła się ze starą znajomą z Hogwartu i, kiedy ta zaczęła się spóźniać, Lil znów dopadły nerwowe myśli. Co, jeśli coś się jej stało?
I, kiedy miała już odejść, kiedy zaraz przed nią pojawiły się dwie osoby. MacDonald w jednej chwili zbladła do reszty i cofnęła się o kilka kroków. Bardzo wiele ją kosztowało, żeby po prostu nie odwrócić się i nie rzucić biegiem, byle dalej. Zgodnie z poleceniem pokazała swoją różdżkę, dłonie jej przy tym drżały i o niczym nie marzyła bardziej, niż żeby po prostu w tej chwili zniknąć.
Kiedy tylko usłyszała oskarżenia, zaczęła kręcić głową. Wszystko wydawało jej się tak absurdalne, że zwyczajnie nie wiedziała, co powiedzieć.
Zaczęła kręcić głową, kiedy jeden z nieznajomych szarpnął ją za rękę.
- Nic takiego nie zrobiłam! N-na-wet nie wie-em o co cho-dzi! - kiedy mężczyzna kazał jej oddać rożdżkę, cofnęła się jeszcze odrobinkę, żeby tylko jej nie wyszarpnął, choć nie tak, żeby mogli zarzucić jej próbę ucieczki (na którą miała w tej chwili faktycznie największą ochotę).
- Nawet nie wiem o-o kim mowa... - zająknęła się.
any other person.
Jednym uchem nasłuchiwał, nie ufał im. Nie ufał im od samego początku, sama nazwa formacji była idiotyczna, a sens jej istnienia przeczył podstawowym ideom sprawiedliwości. Nie ufał im, dlatego obrócił ku nim wzrok - i dlatego dostrzegł szarpaną dziewczynę.
- Lily? - szepnął niemal bezgłośnie; znał ją, pamiętał jeszcze ze szkoły. I doskonale wiedział, że Lily Macdonald była ostatnią osobą, która skrzywdziłaby kogokolwiek. Zaatakowała? Zadała ciężkie obrażenia? Prędzej wystraszyłaby się własnego zaklęcia. Skrzywił się z niesmakiem, po czym szybkim krokiem ruszył w ich stronę, na jego twarzy malowała się frustracja - serdecznie dosyć miał samowolki tych łajdaków i nie miał wątpliwości, że przynajmniej dwoje czarodziejów z tej trzyosobowej grupki powinny natychmiast znaleźć się za kratami Tower - ale bynajmniej nie była to Lily.
- Gnidy - mruknął, już nieco głośniej; funkcjonariusze mogli to już usłyszeć. - Wynocha stąd - rzucił tonem rozkazu, już głośno, pełnią sił, kierując swoje słowa wyraźnie wobec dwóch mężczyzn. Naturalnie, wykręcać ręce mniejszej od siebie dziewczynie - każda szuja potrafi. Wyciągnął różdżkę, unosząc ją w ofensywnym geście - ale nie podejmując ataku. Wolał go uniknąć, jeśli mógł; wiedział, że mimo wszystko ci ludzie również byli na służbie, jeśli służbą w ogóle można było nazywać te żenujące obowiązki. - Pomóc wam znaleźć drogę do tego czarodzieja? W Mungu, mówicie? Z ciężkimi obrażeniami? - Wiedzieli, że wygadywali brednie, wiedzieli o tym najlepiej. I naprawdę najrozsądniejszym rozwiązaniem będzie, jeśli w tym momencie się rozejdą. Zaciskał dłoń na rękojeści różdżki mocno, w napięciu, przenosząc wzrok na oczy to jednego, to drugiego.
rzut na zastraszanie:
'k100' : 22
Kiedy usłyszała jeszcze jeden głos, była bliska załamania, dopiero po chwili rozpoznała do kogo on należy.
Fakt, że drażnił się z tymi ludźmi wcale jej jednak nie pocieszał. Tego tylko brakuje, żeby i on miał teraz kłopoty! Mężczyźni odwrócili się w jego stronę, a Lil czmychnęła za niego. Nie musiała nic mówić, w ogóle nie było potrzeby żeby otwierała usta, cała jej postawa, każdy gest zionął paniczną prośbą obroń mnie.
Policjanci nie wydawali się jednak w żaden sposób poruszeni jego słowami. Sama Lil się nie odzywała. Jej nikt by się nie wystraszył, a i nie miała pojęcia w jaki sposób miałaby wyjaśnić, że wcale nikomu nie zrobiła krzywdy. Czuła się trochę jak w szkole, kiedy ktoś bliski bronił ją przed Ślizgonami. Zadziwiająco często takie osoby wiedziały gdzie w danej chwili się pojawić, żeby wybawić MacDonald z opresji, jak i teraz Bren.
- A może miałeś z tym coś wspólnego? - jeden z mężczyzn odezwał się wyraźnie rozzłoszczony, obaj również wyjęli swoje różdżki, czego Lily na szczęście już nie widziała. Zwyczajnie zamknęła oczy, przytulając się do pleców Wesleya i zaciskając dłonie na jego płaszczu.
any other person.
Wysunął się w przód jednym, zdecydowanym krokiem, by ułatwić Lily schronienie się przed tymi bandytami, samemu marszcząc brew; sytuacja nie wyglądała dobrze, ale z takimi jak oni nie miał zamiaru spokojnie rozmawiać. Rozmawiać można było z ludźmi - a oni zachowywali się gorzej niż zwierzęta. Nie zważając na ludzi wokół, nie zważając na konsekwencje swojego zachowania - czy właśnie odmawiał wykonania rozkazu na służbie? - nie wycofał się, nie opuścił też różdżki - wciąż wyciągając ją przed siebie w ofensywnym geście, gotów do powzięcia ataku, jeśli przyjdzie taka potrzeba.
- Nie - odparł jednemu z nich z przekonaniem, ale wiedział, że nie miało to żadnego znaczenia - nie obchodziło ich, kto był katem wspomnianej przez nich ofiary. O ile ta w ofiara w ogóle istniała. - Ale będę mieć - zapowiedział powoli, ostro, nie odejmując wzroku od ich oczu, to jednego, do drugiego. Czuł uścisk Lily na jego płaszczu, czuł ją za swoimi plecami - bądź silna, Lily, być może zaraz... przyda mi się twoja pomoc - jeśli natychmiast się nie wycofacie - dodał z warknięciem, czując, jak serce podchodzi mu do gardła - wóz albo przewóz, nie mógł jej tutaj zostawić w ten sposób.
zastraszanie po raz drugi:
'k100' : 88
Lil jeszcze chwilę tak stała. Cała się trzęsła i bała się otworzyć oczy, bo może to, co słyszy to tylko takie wrażenie, może ci ludzie wcale nie uciekają, może zaraz zaatakują, może wrócą w większej grupie, może będą jej teraz szukali.
Puściła jednak płaszcz Brendana, choć jej postawa nadal była bardzo skulona, spięta, pełna lęku. Jeszcze trochę będzie dochodziła do siebie jak zazwyczaj. Choć zazwyczaj do tego poszłaby do Matta, który miał jakiś magiczny dar uspokajania jej - i może to trochę dziwne, że pomyślała o nim, nie o Floreanie. Choć może to przez całą tę koszmarną kłótnię?
Te myśli jednak odrzuciła, nie chcąc się tu na dobre rozpłakać. Nie chciała być dla Brendana kłopotem, małą dziewczynką która wiecznie potrzebuje pomocy - choć trochę tak było. Większość jej znajomych bliższych, czy dalszych przynajmniej kilka razy w życiu przed czymś ją broniła (czy to prawdziwy problem, czy wyimaginowany), uspokajała ją, doprowadzała do stanu używalności z lepszym, czy gorszym skutkiem.
- D-dziękuję... - zająknęła się rozdygotana, przygryzając przy tym wargę. Troszeczkę pokaleczoną, w ostatnim czasie dziewczyna robiła to zdecydowanie częściej, niż zazwyczaj, zdecydowanie częściej. Na początku marca już sądziła, że pozbyła się tego tiku.
- Nie-n-nie wiem, o-co cho-dziło. - przyznała nadal zbytnio nie panując nad głosem, nie chcąc powiedzieć na głos, że ktoś chciał tak po prostu zabrać ją do Tower dla własnego kaprysu. Nie wiedziała, co stałoby się dalej, gdyby Brendan się tu nie zjawił. Patrzyła na niego nadal z lękiem, choć była mu bardzo wdzięczna za pomoc. Mógł się przez nią władować w poważne kłopoty. Starała się nie myśleć o tym, że mogli oboje zostać zamknięci, zaczęła się rozglądać, czy w ich okolicy nie ma już podobnych ludzi, czy może tamci nie wracają. - Dasz so-sobie posta-wić kawę?
Zaproponowała po chwili chcąc stąd zniknąć. Najlepiej nie samotnie. I może jakoś się odwdzięczyć?
any other person.