Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro Ripley w North Downs
AutorWiadomość
Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]16.07.19 20:46

Jezioro Ripley w North Downs

Mieszkańcy North Downs podejrzewają, że to właśnie legenda, która znana jest od niepamiętnych czasów, nie zachęca turystów do przyjazdu nad jezioro Ripley. Mimo swojej urokliwości i niebywale sprzyjających okoliczności natury, które sprawiają, że chwile spokoju odnalazłby tam każdy udręczony sprawami codzienności, okolica nie zachęca do zostania na dłużej. Głównie przez nagłe, ale krótkie drgania ziemi, które według mieszczańskiej legendy, miały być powodowane przez wiercące się w czasie snu, zaklęte w skalne wzgórza olbrzymy. Kilka lat temu grupa badaczy z Ministerstwa Magii zdementowała te plotki, zamieszczając w Horyzontach Zaklęć artykuł o silnej żyle magii płynącej pod ziemią, okalającej w charakterystyczny sposób jezioro, ale mieszkańcy nie dali sobie niczego wmówić, a legenda pozostała żywa. Nawet jeśli okazała się tylko wymyśloną historią przekazywaną z ust do ust. Rzadko kiedy widuje się tu żywą duszę, ale warto choć na chwilę oderwać się od codziennych spraw i spędzić kilka chwil wśród ciszy i krystalicznie czystej wody, pod powierzchnią której wiją się ryby o srebrnych, brunatnych i purpurowych łuskach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.01.20 18:45
19 III

North Downs dzieliło od smoczego rezerwatu kilkanaście minut lotu skrzydeł trójogonów; okalane górskimi szpikulcami błękitne oko jeziora patrzyło wprost na niebo - niegdyś łowiło masywne cienie, które kryły się pośród chmur, teraz odbijało jedynie niewzruszony spokój, niezmącony poruszeniem firmamentu. I choć jeszcze dwieście lat temu z okolicznych szczytów rozpościerał się widok na żerowisko smoków, wijących się pośród masywów, a także szukających schronienia w wilgotnych jaskiniach, teraz jedyną pozostałością po władcach przestworzy była tylko czyjaś fantazja na temat linii górskiego grzbietu, formującej się w smoczy łeb, płynnie zmieniającą się w rozpostarte skrzydła, które łagodnie opadały łukiem ogona, przechodząc w nieckę doliny. Stworzenie spało kamiennym snem, tak samo jak legendy o drzemiących w jego cieniach olbrzymach.
Cichy trzask rozedrgał garść żwiru, gdy z eteru wyłoniła się przygarbiona sylwetka, przechylająca się pod ciężarem wypakowanego po brzegi plecaka; dłonie pospiesznie rozłożyły się szeroko, szukając równowagi; teleportację tę trudno było nazwać udaną, rozproszył się, a podekscytowane myśli przysłoniły mu cel, przez co krwawa zadra rozorała skórę trzymającej różdżkę dłoni, przecinając ją niczym smoczy pazur. Przeklął cicho, wysupłując chusteczkę, którą przewiązał niedbale wokół rany, po czym wspiął się po osypującym się żlebie aż do niewielkiego wypłaszczenia, gdzie gnieździły się skały - to stąd roztaczał się najlepszy widok na okolicę. A także na szklaną taflę jeziora, na które spojrzał, wyrównując przyspieszony oddech; chciał zajrzeć w głąb toni, dopatrzeć się tego, co kryło się od wieków na jego dnie, lecz ukryta przez tak długi czas tajemnica wciąż pozostawała zagadką możliwą do rozwiązania jedynie w sferze domysłów.
Manuskrypt przywieziony przez lorda Greengrassa z kolejnej podróży traktował o obszarach położonych niedaleko Peak District, stanowiąc zapis ustnych podań, kolebkę historii regionu, nierozerwalnie splecioną z odwieczną więzią łączącą zamieszkujących go czarodziejów oraz smoków. Średniowieczne polowania, które niemal wyszczerbiły gatunek trójogonów, były plamą na honorze całej magicznej społeczności, przyczyniając się do tego, iż smokom tym groziło wymarcie. Podzieliłby los dwuogonów, które nie miały tyle szczęścia, by cudem się wyratować. Gdzieś pomiędzy zakurzonymi stronicami wspomniana została legenda o ostatnim z tych prasmoków, poprzedniku trójogona.
Któryś z pracowników powiązał ją z artykułem opublikowanym na łamach Horyzontów Zaklęć, opisujących najsilniejsze naturalnie występujące czakramy na wyspach brytyjskich, między innymi silną żyłę magii okalającą jezioro Ripley. W związku z tym trójkę smokologów (w tym jednego niedoszłego, na razie) z rezerwatu oddelegowano do przeprowadzenia rozmowy z magiarcheologiem, który mógł powiedzieć coś więcej na temat znajdowanych w okolicy szkieletów magicznych stworzeń.
Wyłowił wzrokiem pozostałą dwójkę - i tego, na którego czekali, podstarzałego jegomościa w płaszczu w odcieniu zmurszałego palisandru; ruszyli w dół zbocza, kierując się na brzeg, gdzie na powalonym pniu siedziała skarbnica archeologicznej wiedzy; po serii krótkich powitań, przeszli niemal od razu do rzeczy. Burroughs wcisnął ręce do kieszeni, z beznamiętnym wyrazem twarzy przysłuchując się wymianie zdań.
- Czy ktoś kiedykolwiek prowadził prace archeologiczne na dnie tego jeziora? - Ronan zakreślił energicznie szeroki łuk swoją przydługawą ręką, tak jakby wymagało doprecyzowania to, o jakie jezioro w ogóle mu chodzi.
- Ze względu na to, że pierścień okalającej jezioro żyły magicznej należy do silnych, wszelkie prace archeologiczne wykonywano w odległości co najmniej mili, nikt nie odważyłby się korzystać z magii w pobliżu takiego źródła, to byłoby zbyt niebezpieczne, najpierw trzeba by jakoś tę moc ustabilizować, ale to z kolei generuje koszta, na które większość ekip archeologicznych po prostu nie może sobie pozwolić, mało kto traktuje nas poważnie… - staruszek skrzywił się odrobinę, widać było, że niejedną już stoczył batalię o dofinansowanie swoich naukowych planów, ale najwidoczniej nie należało to do najłatwiejszych zadań.
- Ale znane są panu pogłoski, że na dnie Ripley znajdować się mogą kości wymarłego gatunku smoka? W jakim stanie mogły się zachować? - naiwne pytanie Keata skwitowane było z początku jedynie sugestywnym uniesieniem brwi, magiarcheolog darował sobie jednak bardziej ostentacyjne okazanie stażyście, że inteligencją w tym momencie się nie popisał. Westchnął tylko ciężko, składając dłonie w piramidę, co sprawiło, że przypominał nieco mędrca, dumającego właśnie nad wszystkimi tajemnicami świata.
- W głębokiej, silnie natlenionej wodzie kości mogą pozostać nietknięte do sześciu miesięcy, po upływie takiego czasu nie miałyby niemal żadnej wartości naukowej, niemniej jednak to nie o kościach była mowa, lecz o całym szkielecie, który skryty jest w potężnej kamiennej bryle - przerwał na chwilę, zerkając kontrolnie na trzy skupione twarze, nieco dłużej zatrzymując wzrok na Burroughsie, zmuszającym do pracy wszystkie szare komórki, które ostały się w uszczerbkach jego mózgu. - Oszczędzę wam wykładu z geologii, to, co potrzebujecie wiedzieć, sprowadza się do tego, że nim powstało jezioro, cielsko jednego z interesujących was smoków znalazło się właśnie w tej dolinie, w miejscu, gdzie później na skutek procesów geologicznych powstało jezioro.
- To nie jest przypadek, że dwuogony upodobały sobie właśnie ten rejon, tak jak koty i stworzenia magiczne obdarzone intuicją, smoki wyczuwają położenie linii geomantycznych - wtrącił milczący do tej pory niziutki Długi, zamilknął jednak szybko, kiedy wszyscy obrócili ku niemu głowy, i odchrząknął speszony, wlepiając wzrok w któryś z górskich szczytów. Burroughs dostawał szału, gdy musiał z nim współpracować - do momentu, kiedy Długi nie znajdował się twarzą w pysk ze smokiem, wtedy bowiem cała jego nieśmiałość znikała, a on przeistaczał się w pewnego siebie czarodzieja, który zdawał się nie popełniać żadnych błędów. Docenił go dopiero wówczas, kiedy zobaczył go w akcji i zrozumiał, ile może się od niego nauczyć.
- Słyszałem o tym - staruszek skinął głową, wciąż świdrując wzrokiem Długiego - to wyjaśnia, skąd tyle szczątków magicznych zwierząt w pobliżu najsilniejszych węzłów magii - podniósł się z pnia, zbliżając się do pracowników rezerwatu.
- W jaki sposób można dostać się do tego szkieletu tak, by go nie naruszyć? - Burroughs w niezgrabny sposób spróbował przywrócić rozmowę na właściwy tor, żeby oszczędzić zbędnych dygresji; wyrywał się już ku działaniu, zastanawiał się, co on sam może zrobić, żeby udało im się dotrzeć do dwuogona.
- Jeśli informacje są prawdziwe, to będzie najlepiej zachowany szkielet wymarłego gatunku smoka, a przynajmniej na terenie Wielkiej Brytanii - wtrącił jeszcze Ronan, tym razem wyrzucając ręce do góry, ledwie poskramiając eksplodujący entuzjazm. - Moglibyśmy się w końcu dowiedzieć o nich czegoś więcej...
Cierpiętnicze westchnięcie starszego, znacznie bardziej doświadczonego człowieka, ponownie przecięło powietrze; on już wielokrotnie przechodził podobne stadia ekscytacji, która stłamszona została przez biurokrację bądź szereg utrudniających życie czynników. Nie miał żadnych złudzeń - wiedział, że dostanie się do szkieletu obwarowanego również potężną magiczną ochroną nie będzie należało do najłatwiejszych zadań. Nie chciał jednak podcinać im skrzydeł, najwidoczniej smokolodzy lubili błądzić myślami w obłokach - on (również ze względu na zboczenie zawodowe?) nauczył się już stąpać twardo po ziemi.
- Trudno odpowiedzieć mi w tym momencie na to pytanie, muszę zebrać ekipę naukowców, wybitnych specjalistów, którzy byliby w stanie podjąć się takiego wyzwania… Muszę też wspomnieć o tym, że istnieje spore ryzyko niepowodzenia. Jeśli miałbym kierować badaniami, nie narażę żadnego życia, sukces zależeć będzie od tego, na ile poradzimy sobie z ustabilizowaniem magii - doprecyzował, starając się nie brzmieć zbyt pesymistycznie, lecz po prostu realistycznie. Należało liczyć się z tym, iż skryte w trzewiach ziemi tajemnice już w niej pozostaną. - Jak już wspominałem listownie lordowi Greengrassowi, w tym momencie tak właściwie czekam tylko na ostateczną decyzję, a także informację, czy udało się zebrać niezbędne fundusze.
Trójka pracowników wymieniła mało dyskretne spojrzenie, nie skomentowała jednak tego w żaden sposób; nikt nie musiał jeszcze wiedzieć, że na razie nie dysponowali kwotą umożliwiającą realizację tego projektu. Lord wciąż coś zakulisowo działał, może już za niedługo uda mu się jakoś skombinować odpowiednią sumę.
Zamienili jeszcze kilka słów, uścisnęli sobie dłonie, a gdy magiarcheolog teleportował się do swojego domu, zaczęli żywo dyskutować o tym, co na ten moment świat smokologów wiedział o dwuogonach edalskich, okrążając razem jezioro, nim teleportowali się z powrotem do rezerwatu, by zdać raport z przebiegu spotkania.

~ 1235

| zt



from underneath the rubble,
sing the rebel song
Keat Burroughs
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
I will survive, somehow I always do
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7770-keaton-burroughs https://www.morsmordre.net/t7784-sterta-nieprzeczytanych-listow#217101 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f128-oaza-chata-nr-69 https://www.morsmordre.net/t7785-skrytka-bankowa-nr-1866#217105 https://www.morsmordre.net/t7787-keaton-burroughs#217189
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]06.03.20 22:24
10 maja

Londyn nie był już tym samym miejscem co wcześniej. Ostatnie miesiące zmieniły ich miasto diametralnie. Wysiedlenia, rejestracje różdżek i kontrolowanie każdego czarodzieja. Wielu magów zmuszonych było opuścić swoje domy, zostawić dorobek życia, porzucić rodzinę i przyjaciół. Brak teleportacji skutecznie utrudniało poruszanie się tym samym zwiększając potrzebną Ministerstwu inwigilację. To wszystko sprawiało, że blondynka bała  się nawet myśleć o tym co będzie dalej. Brakowało jej normalności. Beztroski, która kiedyś była naturalną częścią jej życia. Zapomniała już jak to jest nie mieć na głowie problemów całego świata. Zapomniała już jak to jest nie popełniać błędu za błędem. Aż dziw, że jeszcze parę lat temu uważała, że jej życie jest skomplikowane.
Wiosna miała w sobie coś takiego co dawało nadzieję. Mogło się to wydawać śmieszne, ale to właśnie na wiosnę ludzie znajdują swoją własną motywację. Nie tylko do walki, a do życia. Kiedy spotkali się z Vincem w ruinach starego goblińskiego miasta myślała, że ktoś mąci jej w głowie. W końcu to już wcześniej się zdarzało. Nie spodziewała się spotkać swojego przyjaciela w takim miejscu i to po tylu latach. Los jednak potrafił spleść różne ścieżki i to z różnych powodów. Prawdą było, że blondynka straciła w swoim życiu już wielu bliskich ludzi. Potrzebowała komuś się wygadać, potrzebowała kogoś kto nie będzie jej oceniał za popełnione błędy. Lucinda zdawała sobie sprawę z tego jak egoistycznie mogło to wyglądać z perspektywy osoby siedzącej z boku. Owszem miała przyjaciół, ale większość z nich wyciągała różdżkę w tej samej sprawie co ona. Głównie dlatego wolała nie dostarczać im nowych zmartwień. A Vince był osobą, która od zawsze potrafiła podnieść ją z przysłowiowego dołu nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Właśnie dlatego napisała do niego list upominając się o proponowaną herbatkę, która przez nią ostatnim razem nie doszła do skutku.
Prawdę mówiąc wcale nie miała ochoty na herbatkę i podejrzewała, że Rineheart także. Wbrew wszystkiemu nadal bardzo wiele rzeczy ich łączyło. Umówili się daleko od Londynu nie chcąc wpaść w ręce przyjaciół obecnej władzy. Szlachcianka liczyła, że w chociaż jednym z pubów znajdą jakiś wolny stolik, ale z drugiej strony nie nastawiała się na zbyt wiele? Ulice były przepełnione, ludzie asymilowali się w nowym miejscu zaczynając przede wszystkim od barów. Merlin jeden wie jak wielu czarodziejów uratowała szklaneczka ognistej przed totalnym szaleństwem.
Kiedy wyszli z kolejnego wypełnionego po brzegi miejsca blondynka załamała ręce. – No cóż… - zaczęła spoglądając na mężczyznę zrezygnowanym wzrokiem. – Myślisz, że to jakiś znak? – zapytała unosząc przy tym kącik ust. I nagle eureka! Ręką kazała przyjacielowi chwilę poczekać, a sama wróciła się do lokalu, z którego przed chwilą wyszli. Zajęło jej to kilka minut, ale jak już wyszła to nie sama. W ręku trzymała pierwszej (chociaż nie była tego pewna) klasy magiczny dżin. – Przed siebie? – zapytała machając butelką i uśmiechając się promiennie. Czasem nawet prawie dwudziestosiedmioletnia czarownica miała prawo poczuć się jak osiemnastolatka wykradającą wino z piwniczki ojca.
Szli tak przez jakiś czas, aż w końcu Lucinda rozpoznała okolicę, w której się znajdowali. Zanim zdążyła się odezwać przed nimi ukazało się jezioro. – Wiesz co to za miejsce? – zapytała spoglądając na mężczyznę zaciekawionym wzrokiem. Wiedziała, że mu się spodoba. – Legenda mówi, że w tych skałach śpią olbrzymy i za każdym razem gdy się poruszają to wszystko dookoła się trzęsie. – odparła wiedząc, że za trzęsienie odpowiedzialna jest magiczna żyła przechodząca pod jeziorem, a jednak jakoś milej było jej wierzyć w tę pierwszą wersję.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]12.03.20 16:39
Dziwnie obserwowało się pierwsze symptomy wiosny, podczas gdy świat był tak niestabilny i niebezpieczny. Po raz pierwszy od wielu lat, wydawał się nieczuły na zmieniający krajobraz. A ten szedł swoim rytmem, nie zwracając uwagi na niekontrolowane i niespodziewane przeciwności. Lekko wilgotna ziemia pokryła się soczystą, zieloną trawą. Pękające pączki drzew, ukazywały kształtne liście; przyciągały podniebną faunę, kuszącym zapachem kwitnącego kwiecia. Powietrze stało się przyjemniejsze, przestało zatrważać przenikliwym chłodem. Błękitne niebo, świadomie przepuszczało coraz dłuższe promienie słoneczne. Otoczenie nabierało barwnego kolorytu; próbowało dodać otuchy pozostałym mieszkańcom.
Miasto okazało się zdradliwe, zgubne, katastrofalne. Polityczne niesnaski, ministerialne rozporządzenia, sparaliżowały normalne funkcjonowanie, wprowadziły chaos. Spanikowani mieszkańcy, szukali sposobu na wyjście z sytuacji. Targani skrajnymi emocjami próbowali podjąć właściwą decyzję – przeczekać, poddać się wyższości, zostawić cały dobytek i uciec w zdecydowanie bezpieczniejsze miejsce. Byli w niebezpieczeństwie - podporządkowani pod absurdalny dekret. Jakim prawem decydowano o słuszności bycia czarodziejem poprzez identyczne krople gęstej, życiodajnej krwi? Jakim prawem urządzali publiczne szykanowanie, głośną propagandę, faworyzowanie jednostek? Kto przyzwolił na samozwańczą władzę? Mimo upływających miesięcy, niektóre aspekty, owiewała mistyczna tajemnica. Pojedyncze fakty, które usłyszał, nie pasowały do całości układanki. Był odizolowany – najbliżsi ukrywali najbardziej oddaną prawdę. Przyzwyczaił się. Przestał dociekać, naciskać, drążyć, pozwalając na rytmiczny rozwój sytuacji. Martwił się o swoje położenie – w dalszym ciągu nie odnalazł własnego miejsca. Odnotował problemy związane z wykonywaniem zawodu, a co najgorsze, jego rodzina była w niebezpieczeństwie. Ograniczony kontakt, który tak usilnie pragnął odzyskać, trwał do dnia dzisiejszego. Coś wisiało w powietrzu; czekało na moment, aby usilnie opaść na kamienne serce.
Wiosna nie należała do ulubionych pór roku. Była przeciwieństwem wewnętrznej melancholii, jednakże pobudzała zamiłowanie do książkowego romantyzmu. W przypływach dobrego nastroju, potrafił beztrosko rozwodzić się nad jej pięknem; przelewać na papier pojedyncze słowa poematu. Nawet książki czytane w pobliskim parku, smakowały wyborniej – zwiększały i wyzwalały nagromadzone emocje. Zdecydowanie motywowała – wyzwalała z zimowej hibernacji. Mogła dodawać nadziei, składać niepokryte obietnice. Wiedział, że sytuacja nie ulegnie zmianie, jeśli walczący nie podejmą radykalnych kroków. Prawdziwa wojna jeszcze się nie zaczęła, czekała za rogiem.
Cieszył się, iż mimo rewolucji, istniały osoby, które tak jak on, potrzebowały wytchnienia, zwolnienia, bezpośrednich przemyśleń. Poszukiwały ucieczki, ustronnego spotkania, próby przypomnienia dawnej, utęsknionej, zapomnianej rzeczywistości. Tak jak tego dnia, gdy śnieżnobiała sowa odnalazła go w drodze do ustronnego azylu przyjaciela. Od jakiegoś czasu ograniczyła wizyty; zapadła się pod ziemię. Zniknęła. Przysiadła na pobliskim ogrodzeniu, oddając drobną korespondencję. Wyglądała na zdrową, odżywioną i bezpieczną. Spoglądała wyniośle, nieco złośliwe, udając obrażoną i urażoną ignoranckim zachowaniem czarodzieja. Była indywidualistką, tak samo jak właściciel. Ukazując zaskoczenie, marszcząc brwi, odwiązał karteczkę, aby następnie szybko poznać jej treść. Szlachcianka przypomniała o proponowanej herbacie, wywołując krótki cień uśmiechu. A jednak nie zapomniała? Wrócił pamięcią do ostatniego, niespodziewanego spotkania w goblińskich ruinach. Umysł natychmiastowo przewrócił klatki do młodzieńczych czasów. Urzeczywistnił wizję dawnych spotkań, długich rozmów, współdzielenia pasji. Przywiał opary upragnionej normalności.
Przez chwilę zatrzymał się na brukowym skrawku ulicy, cały czas przyglądając się pochyłym znakom. Zapoznawał się z treścią; zastanawiał czy nie ryzykują zbyt dużo. Odpychając ciemne wizje, zgniótł pergamin i włożył go do kieszeni spodni. Kiwając głową ruszył przed siebie, musiał przygotować się do nadchodzącego spotkania.
Wybór miejsca docelowego, okazał się sprytnym posunięciem. Lokalizacja oddalona od rewolucyjnego Londynu, pozwalała na dużo większą swobodę. Niestety nie tylko oni pragnęli odległej ucieczki – tłumy siedzące w pobliskich pubach, zajmowały wszystkie, wolne siedzenia. Od niemalże godziny próbowali dostać choć najmniejszy skrawek ziemi oraz kubek przysłowiowej herbatki. Nie wierzył w to co ukazywało się jego oczom. Wyglądał na zniecierpliwionego, gdy po raz kolejny dyskutowali z barmanem; właścicielem lokacji. – Nie wierzę… – wyrzucił z przeciągłym świstem z wyraźnym niezrozumieniem, rozdrażnieniem. Obecność kobiety uspokajała chęć wybuchu, wyciszała. Zrezygnowany wzrok szlachcianki dał do zrozumienia, że muszą działać inaczej – kreatywniej. – Myślę, że nie chcą po prostu dodatkowego zarobku. Bez problemu zorganizowaliby dodatkowe krzesła. – odrzucił z podobnym, krótkim uśmiechem i skierował się do wyjścia. Zatrzymując przed drewnianymi drzwiami, poprawił zmięty materiał swetra. Uniósł głowę, gdy Łamaczka zareagowała podwyższonym entuzjazmem. – Hm? – co takiego wymyśliła, dlaczego miał czekać? Oparł się o obdrapaną ścianę, czekając na wyniki nagłego opuszczenia. Przez krótką chwilę oglądał okolicę, zawieszając wzrok na pierzastych kształtach chmur. Delikatny wiar owiewał twarz, dając ukojenie – jak dobrze było zrzucić zimowe odzienie. Chciał nawet zapalić, ale blondynka odepchnęła drzwi - otrząsnął się z zadumy i wytrzeszczył błękitne tęczówki, aby zaraz potem wybuchnąć, krótkim, prychającym śmiechem. – Cooo? Jakim cudem? – wyrzucił, przyglądając się butelce. Alkohol na wynos? Nie miał zamiaru protestować.
Nie kojarzył okolicy, dlatego też z uwagą doglądał charakterystyczne elementy. Marszczył brwi w widocznym skupieniu, gdyż na pytania, które mu zadawała, odpowiadał zwykłym mruknięciem. Często gubił się w gęstwinie wyobrażeń, wizji oraz myśli, tracąc kontakt z rzeczywistością. Podobała mu się wiosenna kraina, upstrzona okrągłą strukturą jezior. Mimo wielu podróży i geograficznych zainteresowań, nie wiedział dokąd się udali. – Szczerze, nie mm pojęcia. Nigdy tu nie byłem, a miejsce wygląda na moje klimaty. – trafiła w jego gust. Zapewne pamiętała z jak ogromną zażyłością opowiadał jej o wyczytanych w książkach, ulubionych krajobrazach. W tym momencie mógł szczerze przyznać, że większość z nich widział na własne oczy. Zaśmiał się na słowa o legendzie. Cóż to za wymyślne, nieistniejące brednie? – Ktoś to potwierdził? Czy to kolejna klątwa? Widzę, że magiczne stworzenia nie chcą nas opuścić. Czy to znak, że powonieniem kupić sobie puszka? – zażartował, skupiając wzrok na jej twarzy. Jak dobrze Cię widzieć Lucindo. – Widzisz tu jakieś dobre miejsce do zatrzymania? – miał nadzieję, że rzekome trzęsienia nie utrudnią wyczekiwanego spotkania.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]13.03.20 17:58
Blondynka zdawała sobie sprawę z tego jak wielkie niebezpieczeństwo nadal wisiało nad ich głowami. Jej nastrój nie brał się z pozytywnego nastawienia ani pewności, że wszystko finalnie i tak dobrze się skończy. Zwyczajnie nie była w stanie kontrolować własnych uczuć związanych z obecną sytuacją. Czasami zmotywowana zastanawiała się co mogła zrobić lepiej. Czasami całkowicie przygnębiona wytykała sobie własne błędy. Były jednak też takie dni jak ten kiedy jedyne czego potrzebowała to po prostu nie myśleć, nie analizować, nie pamiętać.
Vince był realistą. W oczach blondynki wyglądało to nieco inaczej. Zawsze wolała oglądać świat przez różowe okulary. Zderzenie z rzeczywistością było dla niej przykrym doświadczeniem. Ludzie od zawsze stanowili centrum jej świata. Nie wiedziała kompletnie skąd się u niej coś takiego wzięło. Patrząc na to w jakiej rodzinie się wychowała i jakie priorytety rządziły jej rodem to w ogóle do nich nie pasowała. Trochę tak jakby cały świat sobie z niej zażartował władając ją w środowisko obcych ludzi. Obcych do dziś. Wbrew wszystkiemu zawsze bardziej dbała o innych niż o siebie. Czy jej przyjaciele byli szczęśliwi? Czy ludziom nic nie groziło? Czy mogła zrobić dla nich coś jeszcze? Jedyne co tak naprawdę zrobiła dla siebie przez całe życie to zignorowanie swoich szlacheckich obowiązków i pójście w swoją stronę. Teraz jednak to wszystko nie miało już znaczenia. Ludzie cierpieli. Wyrzucani ze swoich domów musieli zmierzyć się z całkowicie nową dla nich sytuacją, a ona? Robiła to co zwykle. Ryzykowała własnym życie, bo wiedziała, że tak właśnie trzeba. Bo wierzyła, że ludzie nadal są dobrzy, że można im ufać i pokładać resztę nadziei, która w tym świecie jeszcze pozostała. W takich chwilach jak ta zazdrościła realistom. Czy wiedzieli, że to wszystko finalnie tak się skończy? Chociaż warto było wierzyć w szczęśliwe zakończenia to te zdarzały się jednak zbyt rzadko. Były stworzone jedynie z pozorów i przewartościowanych idei innych ludzi.
Choć nie widzieli się tyle lat to nie czuła się w jego obecności w żadnym stopniu skrępowana. Przyzwyczajona do tego, że ludzie znikają wiedziała, że należy cieszyć się tym co aktualnie jest jej dane. Absurd bycia optymistką? Nie wszystko było przecież całkowicie negatywne. Kiedyś potrafili rozmawiać ze sobą o wielu rzeczach i naprawdę zależało jej na tym by tak zostało. Merlin jej świadkiem, że w ostatnim czasie popełniła wiele błędów. Czuła się tak jakby świat specjalnie podcinał jej skrzydła, robił z niej życiowe popychadło zakładając się czy tym razem uda jej się z tego podnieść. I choć nie z takim humorem i nie takim nastawieniem chciała rozpocząć ten wieczór to nadal dźwigała to na swoich barkach. Butelka trzymana w dłoni miała rekompensować jej ten ciężar. Rekompensować jej też wiele innych rzeczy.
Blondynka zaśmiała się głośno widząc jego dezorientację malującą się na twarzy. – Dar przekonywania – odparła ze wzruszeniem ramion. To miała od zawsze. Drobna postura, delikatne rysy twarzy i całkowicie niepozorne nastawienie potrafiły działać cuda. Choć zwykle te wszystkie cechy okazywały się być zdradliwe to jednak w niektórych sytuacjach niezwykle pomagały. Nie znał jej od tej strony. Pamiętali się jako dzieci, potem widzieli się jedynie raz dzieląc ten sam zawód na szlaku. Dawno jednak nie mieli okazji do tego by spędzić trochę więcej czasu w swoim towarzystwie i może właśnie dlatego też tak jej zależało na tym by ich spotkanie finalnie doszło do skutku.
Kiedy mężczyzna zapytał czy legenda, o której wspomniała jej potwierdzona, blondynka uniosła brew z rozbawieniem. – Tak, przeprowadzono nawet eksperyment. Najpierw gilgotali jednego trolla, a potem drugiego. Sprawdzali, który ma głębszy sen. No i dzięki temu powstało to piękne jezioro – odpowiedziała uśmiechając się szeroko. Legenda była prawdziwa, a życie w świecie pełnym magii sprawia, że zawsze chce się wierzyć w mity i podania. Tym razem była to tylko bajeczka dla dzieci. – Żyła magii – odpowiedziała w tym samym momencie, w którym na sekundę zatrzęsła się ziemia. - Choć i tak uważam, że powinieneś kupić sobie puszka. Nie wiem czemu jeszcze go nie masz. – dodała szturchając go delikatnie ramieniem.
Na pytanie przyjaciela rozejrzała się po okolicy. Krajobraz wszędzie był niemalże identyczny dlatego tak naprawdę bez różnicy jej było gdzie się zatrzymają. – Wiedziałeś, że nie ma żadnego rymu do imienia Vincent? Upiornie się przy tym namęczyłam. – odparła posyłając mężczyźnie szeroki uśmiech. Kiedy dotarli niemalże do brzegu jeziora, czarownica skierowała swoje kroki w stronę dużego kamienia, na którym usiadła robiąc mu przy okazji miejsce. – No to teraz opowiadaj – dodała wyciągając w stronę mężczyzny butelkę by ten czynił honory. A Merlin jeden wie, że naprawdę miał wiele do opowiedzenia. Wtedy w ruinach nie było czasu by tak naprawdę porozmawiać. Szlachcianka chciała wiedzieć co działo się u niego przez ten cały czas i co robił w Londynie teraz. Wbrew temu co wszyscy myślą – każdy miał tu swoją misję do wykonania.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]21.04.20 1:36
On również nie czuł się swobodnie. Im więcej nieodpowiednich, niedogodnych informacji docierało w pobliże, czuł pewien niepokój, zagrożenie oraz niepewność. Starał się myśleć racjonalnie, nie wybiegać w przyszłość. Był ostrożny, zapobiegawczy, pragnął wyprzedzać zdarzenia o jeden, decydujący krok. Obserwował, analizował, wyciągał wnioski. Był realistą, nie łudził się, że sytuacja w kraju odmieni się za pośrednictwem starannych modłów, wielogodzinnych próśb, czy społecznego jednoczenia. Tylko walka, skuteczny plan, zaangażowanie mogło wyplenić rozprzestrzenione obelżywości. To było jego zdanie, którym dzielił się w miarę potrzeby. Rozumiał zupełnie inne postrzeganie, wystosowane przez najbliższe osoby. Był w stanie wysłuchać, skonfrontować i przeanalizować ich obawy, zmartwienia, niepotrzebne troski. Często wypleniał nielogiczne przesłanki, dodawał otuchy. Robił co mógł, aby nie zatracili się w paraliżującej beznadziejności. Nie było idealnie, lecz, aby przetrwać, musieli czerpać i wykorzystywać to, co należne. Mieli też wspólne cechy. Była to troska o najważniejsze, cierpiące jednostki. Różnicę stanowił fakt, iż blondynka była w stanie poświęcić się dla dobra nieznanego, obcego wręcz ogółu. Mężczyzna troszczył się przede wszystkim o najbliższych, rodzinę, znajomych, rozpoznawalne twarze. Nie wchodził w całkowitą ideologię. Trzymał się bezpiecznej, niezbyt stromej granicy.
Odrzucenie dawnego, niewygodnego życia, było odważnym, ryzykownym, a nawet lekkomyślnym czynem. Oboje dobrze o tym wiedzieli, wyślizgując się z rąk bezwzględnych dyktatorów. Przestali podporządkowywać się wyższości, zawalczyli o swoje. Ponieśli świadome konsekwencje, nie bali się iść dalej. Byli w pewnym stopniu odporniejsi. Z dużo większą łatwością, stawiali wszystko na jedną kartę. Podejmować gwałtowne, czasem zatrważające decyzje. Oddać się ideologicznej sprawie, dla dobra ogółu. Czy mieli w tym momencie cokolwiek do stracenia? Nie negował nadmiernego zaangażowania, bezmyślnej wiary w lepsze jutro. Była potrzebna, aby zrozumieć, że każdy, najdrobniejszy czyn, miał znaczenie. Przesuwa do przodu, przybliża ku zwycięstwu. Szczęśliwe zakończenia istniały, jednakże dla każdego z osobna przyjmowały inny obraz, cel oraz wartość. Przekonasz się.
Cieszył się, że było im dane spotkać się w takich okolicznościach. Oddaleni od ciekawskiej cywilizacji, mogli oddać się swobodnej rozmowie. Nieskrępowani obowiązkami zawodowymi, dostali szansę, aby powspominać dawne czasy, odnowić więzi, zagłębić się w pasjonującej rozmowie. Dla niego, nic się nie zmieniło. Mimo upływu lat, czuł nieskrępowanie, naturalność, pewność. Wiedział, że przy towarzyszce niedoli, może być sobą. Był otwarty na wszelkie opowieści, wyznania, tłamszone i ukrywane boleści. Nie musiała chować gnębiących, złowrogich myśli – mogła dać im upust, pozwolić pogrzebać w zadymionej przestrzeni. Była silna, zawsze o tym wiedział. Miała w sobie chart ducha, duszę wojowniczki, upór. To on nie pozwalał jej upaść na kamienisty bruk, trzymać pionową pozycję. To nie błędy, złe demony definiowały ów obecność, lecz ona. Sam ponosił konsekwencję wielu, nieprzemyślanych czynów. Dzierżył emocjonalny bagaż, wzrastający z każdym, coraz trudniejszym dniem. Mogli świadomie przerzucać się okropnościami, ale czy było warto? Musieli zaufać, dać szansę, wpuścić rozluźnienie. Butelka miała im w tym pomóc.
Stał osłupiały nie mogąc wyjść z podziwu. Kobiece sztuczki od zawsze pozostawały niezgłębioną zagadką. Pokręcił głową z faktycznym niedowierzaniem, lecz po chwili złośliwy uśmiech wpełzał na spierzchnięte wargi. Nie mógł odepchnąć od siebie usilnej chęci rzucenia zaczepnego komentarza: - Chyba dar przekupywania. – zaakcentował ostatnie słowo, spoglądając wymownie w jej stronie. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż była w stanie urobić, zauroczyć niejednego mężczyznę. Tym bardziej przydrożnego, niezbyt mądrego barmana, zapewne wlepiającego ślepia w przyjemną aparycję szlachcianki. Brawo, jestem pod wrażeniem. Westchnął przeciągle, ciesząc się nadchodzącą chwilą. Odchodząc kilka kroków od miejsca wykradzenia trunku, rozmyślając o incydencie dodał: – Jesteś nieobliczalna. – skrzyżował dłonie na karku i przybierając leniwy krok, pozwolił prowadzić się ku wymyślnej, wyznaczonej lokalizacji.
Teren, choć piękny był jednak nietypowy. Przejrzysta tafla jeziora, odbijała lekko zachmurzone niebo. Dziwny zapach unosił się w przestrzeni, jednakże nozdrza szybko przyzwyczajały się do niestandardowej woni. Roślinność była inna, bujniejsza, bardziej różnorodna? Rozejrzał się wokół siebie, odnajdując okazy, które chętnie zamieściłby w sowich zbiorach. Na słowa wyjaśniające niewiarygodną legendę, uniósł brew do góry i zmarszczył powieki. Ulokował podejrzliwe spojrzenie na delikatnym profilu, nie mogąc uwierzyć w żadne słowo: – Gilgotali trolla? -nie wytrzymał dłużej, roześmiał się w głos, o mały włos nie dławiąc się własnymi przemyśleniami. – Niewiarygodne! – dorzucił drżąco, kończąc niekontrolowaną salwę rozbawienia. Otarł łzy, wypływające z wilgotnych kącików i wyprostował sylwetkę. Lubił tajemnicze, niestworzone opowiadania. Magiczne, szalone, czasem przerażające legendy. Opowiastki wykraczające poza ludzką wyobraźnię, zbliżone do granic fantazji. Wydawało mu się, że jest w stanie odróżnić i wyłapać ich prawdziwość. – Przepraszam Lucindo, ale jestem do tego sceptycznie nastawiony. Nadal twierdzę, że jest to jedynie zagranie pod turystów. I ich iskrzące się pieniądze. – wzruszył ramionami zupełnie niezdziwiony takim obrotem sprawy. Niespokojne czasy, nie sprzyjały rozwoju biznesu. Chwytano się najbardziej absurdalnych, rygorystycznych i niezrozumiałych rozwiązań. Pogoda sprzyjała odwiedzinom tak malowniczych i uspokajających terenów. – Żyła magii. – powtórzył po niej, rozdrabniając i smakując wyrażenie. Pokiwał głową z uznaniem, niemalże w tym samym momencie, gdy ziemia zamruczała z otchłani głębokiego, ognistego wnętrza. – Czy ten troll, przekręcił się właśnie na drugi bok? – a może na plecy? Na nieświadomą propozycje, zareagował miną pełną wątpliwości, wyrysowanego pytania. Do czego byłby mu potrzebny puszek? – Chyba nie gustuję w takich zwierzątkach. – wypowiedział głośno, chcąc dać sobie właściwe potwierdzenie. – Co się z tym w ogóle robi? Co one jedzą? Można nimi ścierać kurze? – były przecież nadzwyczaj puszyste. Mogły idealnie przyciągać drobiny zabrudzenia. Czyż nie było to praktyczne zastosowanie? Odpowiedział na lekkie szturchnięcie, wchodząc w głąb intrygującej okolicy.
– Co proszę? – wyrzucił nagle, zatrzymując się przed nią. Zagrodził drogę. Był jakby oburzony. Jakim cudem jego imię nie miało rymu? – Jak to nie ma rymu? Czekaj! – skierował wzrok w bok, szukając skojarzenia. Wyglądał dość komicznie z nienaturalnie wykrzywionymi ustami. – Vincenty, Walenty! Ha! Mam to! – wykrzyknął nagle o mały włos nie tracąc równowagi. Musiał jej to udowodnić! Był z siebie dumny! Wyprzedził ją o krok, w napływie entuzjazmu. Zaraz potem znaleźli się na samym brzegu jeziora. Nie mógł powstrzymać się, aby nie dotknąć lodowatej wody. Zepsuć strukturę gładkiej powierzchni. Przykucnął, spoglądając w zielonkawą otchłań. Co takiego skrywała? Co w niej żyło? Spoważniał, westchnął przeciągle. Odwrócił się, podchodząc do obszernego kamienia. Wiatr zdmuchnął ciemne kosmyki utrudniając widoczność. Wziął od niej butelkę i patrząc w dal z lekko przymrużonymi oczami rozpoczął nieskładny monolog. Najpierw łyk. – Za dużo tego wszystkiego. Chyba lepiej będzie jak mnie o coś konkretnego zapytasz. Tak na rozgrzewkę. – zaproponował. Miał w zanadrzu wiele opowieści, sytuacji, którymi mógł się podzielić. Nie wiedział do końca czy chodzi jej o teraźniejszość, przeszłość, a może przyszłość na macierzystych terenach? Wszystko było możliwe. – Cokolwiek chcesz. – dodał i oddał cierpką zawartość. Skrzywił się gdy płyn, wypełnił drobne kanalik. Będzie ciekawie.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]29.04.20 21:10
Świat był dziwny. Od zawsze tak uważała. Jako dziecko nie mogła się odnaleźć w tych zakazach, nakazach i obowiązkach, które spadały na jej ramiona tylko z racji urodzenia. Robiła wszystko by od nich uciec, aż w końcu jej się udało. Kiedy poszła swoją ścieżką myślała, że ma już wszystko czego potrzebuje, ale to nie była prawda. Kobieta taka jak ona zawsze potrzebowała jeszcze trochę adrenaliny w swoim życiu i prawdopodobnie zakochanie się w żonatym mężczyźnie miało jej w tym pomóc. Szybko okazało się, że bawienie się własnymi uczuciami może wyrządzić więcej szkody niż pożytku i to też porzuciła nakazując samej sobie znalezienie czegoś statecznego. Niekoniecznie chciała ryzykować życie każdego dnia. To także jej się nie udało. Wkrótce po powrocie do Londynu okazało się, że o wiele lepiej idzie jej pakowanie się w kłopoty niż budowanie rodzinnego gniazdka. Tak też trafiła do Zakonu Feniksa. Owszem mogła mówić, że motywacja leżała tylko i wyłącznie w chęci pomocy ludziom, ale to było też coś czego potrzebowała. Świat był dziwny, a ona od zawsze potrzebowała miliona bodźców by w nim normalnie funkcjonować. Doskonale wiedziała z jakim szaleństwem przychodzi jej wiecznie się mierzyć, ale patrząc na to wszystko co aktualnie się działo nie wierzyła w normalność. Każdy musiał nauczyć się szaleństwa na swój sposób by budzić się każdego dnia i funkcjonować, a przynajmniej dobrze je udawać.
Choć wiele się zmieniło to ten aspekt pozostawał niezmienny. Nadal nie znalazła swojego miejsca na świecie, nadal nie miała przy sobie osoby, z którą chciałaby spędzić resztę życia, nadal nie myślała o założeniu jakiejkolwiek rodziny. Czasami myślała jedynie o tym jaką byłaby żoną czy matką, ale szybko to wypierała biorąc na wzór własną rodzinę i jej chore zasady, które pewnie sama nieświadomie też by przekazywała swoim pociechom. Tak naprawdę pogodziła się z życiem włóczęgi. Kogoś kto przez całe życie maszeruje wyznaczając sobie pojedyncze cele nie mając jednak tego głównego. To nie było coś czego można było zazdrościć choć wielu to robiło. Ludzie patrzyli na nią myśląc, że jest silna. Myśląc, że sprzeciwienie się rodzinie, walka w imię tak wielkiej idei czy porzucenie ukochanej osoby jest oznaką poświęcenia i odwagi. A tak naprawdę jaki był tego wynik? Sama sobie odebrała więcej niż dostała od życia kiedykolwiek. Sama zabroniła sobie być szczęśliwą i to zaczynało ją powoli niszczyć. Dobijać. Vince nie mógł tego wiedzieć. Nie widzieli się tyle czasu, że prawdopodobnie nie potrafiłaby powiedzieć mu tego wprost. Kolejny raz chciała odsunąć swoje uczucia na dalszy plan i po prostu nie myśleć, a to spotkanie miało jej w tym pomóc. Może egoistycznie szukała dawnej motywacji? Tej jaką miała, gdy była jeszcze małą Krukonką z wielkimi planami. Pamiętał ją taką? Ona już zapomniała.
- Jesteś sceptycznie nastawiony do gilgotania trolli? – zapytała z udawanym zaskoczeniem. – Mało widziałeś na tym świecie. Za mało. – odparła uśmiechając się szeroko. Oczywiście żartowała, ale miło było widzieć tę konsternację na jego twarzy. W końcu to albo ona była zbyt naiwna, albo on wychodził na ignoranta. Tak czy tak gilgotanie trolli powinni zostawić innym zakochanym w legendach turystom.
Lucinda sama nigdy nie miała żadnego zwierzaka prócz oczywiście sowy, ale ta nie była niczym dziwnym w ich magicznym świecie. Dla niej sowa miała trochę większe znaczenie niż dla innych czarodziei. Prócz tego, że każdego dnia dostarczała jej listy to była też jej patronusem. Prawdopodobnie dlatego miała tak duże przywiązanie do Sennetta i innych sów. Za to o puszku nie mogła powiedzieć zbyt dużo. Jednak nie podejrzewała by można było nim wycierać kurze, a sama myśl o tym szczerze ją rozbawiła. – Od razu zrób sobie z niego dywan. Czemu chcesz się bawić w półśrodki? – zapytała kręcąc głową z niedowierzaniem. – Kupię ci puszka na urodziny. Zdziwiłbyś się jakim potrafi być kumplem. – tak przynajmniej słyszała.
- Walenty? – powtórzyła za nim analizując dogłębnie stworzony przez mężczyznę rym. Malujące się na jego twarzy oburzenie przywołało wspomnienie wielu ich wcześniejszych sprzeczek. Chyba o tak błahe rzeczy sprzeczać przychodziło jej najłatwiej. Merlin jeden jej świadkiem, że uwielbiała mieć ostatnie słowo. – Dobrze, że nie poszłam tym śladem, Vince. Jeszcze byś się na mnie obraził. – dodała puszczając mu perskie oko i unosząc kącik ust w zadziornym uśmiechu. Szlachcianka miała talent do głupich pomysłów. To się wcale nie zmieniło. I choć nie czuła przy nim skrępowania to jednak byli już dorosłymi ludźmi. Dziwne, że miała wrażenie, iż wcale się tak bardzo nie zmienili?
Wiedziała, że w końcu wyjdzie na ciekawską, ale nie miała w tym wszystkim nic złego na myśli. Nie oceniała jego wyborów, nie miała zamiaru brać w rozważania podjętych przez niego decyzji czy nawet popełnionym jego zdaniem błędów. Każdy nosił swój bagaż, który składał się nie tylko z pięknie ułożonych wspomnień, ale też z chaosu słabości i przykrych sytuacji, których nikt nie jest w stanie wymazać. Nawet my sami. Blondynka przyjęła od mężczyzny butelkę i upiła łyk gorzkiego alkoholu. Prawdopodobnie liczyli na coś lepszego, ale widok wszystko rekompensował – nawet drzemkę trolli. – Pamiętasz jak spotkaliśmy się ostatnim razem? – zapytała. Minęło kilka dobrych lat i była pewna, że od tamtej pory wiele się zmieniło. – Gdzie potem byłeś? Czym się zajmowałeś? Nie musisz mówić dlaczego wróciłeś, zdaje sobie sprawę z tego, że powrót po takim czasie nie może być prosty. W sumie mi też na początku nie było łatwo przyzwyczaić się do Londyńskiego życia jeszcze w takim wojennym wydaniu. – dodała uśmiechając się do mężczyzny delikatnie. – Tęskniłeś? – zapytała upijając jeszcze łyk i oddając mu butelkę. – Za tym wszystkim? – dodała zastanawiając się czy po takim czasie na obczyźnie nadal czuje się tęsknotę na własnym krajem. Czy może znalazł swoje miejsce gdzieś indziej?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]13.05.20 20:43
Pamiętał wiekopomny moment, w którym z ogromną trwogą, głośno bijącym sercem wsiadał na pokład szlacheckiego statku. Zostawiał rozległe deski drewnianego portu, blaszane baraki, obce sylwetki symbolizujące opuszczany skrawek niechcianej przeszłości. Realizował wymyślne postanowienie, mające pozbawić niewygodnego zniewolenia. Uciekał, przekonany o pomyślności ów historycznego czynu. Dwa sprzeczne oblicza, przewidywały dalszy ciąg wydarzeń. Jedno z nich bezczelnie niweczyło, podważało, negowało młodzieńczą decyzję. Wplatało strach, wątpliwość, bezsilność prowadzącą do rezygnacji. Drugie zaś starało się wspierać taktownie, zważając na wyrozumiałość i delikatność. Wytwarzało euforyczny, podniecony stan, pozwalało wierzyć, że dzięki mobilizacji w ciężkiej pracy wszystko jest możliwe, osiągalne. Rozumiał nieodpartą chęć zmiany, życiowej transformacji. Bunt, który pojawiał się w ludzkiej tkance, uświadamiał o prawdziwości egzystencji, bezgranicznej woli walki o siebie i własne dobro. Pragnęli swobody, wolności wyborów, rozstrzyganiu sporów własnego losu. Będąc gotowi na konsekwencję, porażkę, krytykę, smakowali kontrowersyjnych, sprzecznych z naturą wyzwań. Musieli stawić czoło świadomości, która wykluczyła z ciasnych ram okalających rodzinę, przyjaciół, bliskich znajomych. Postawić wszystko na jedną kartę, przekształcić odmienne, szaleńcze funkcjonowanie w codzienną normalność.
Z perspektywy czasu, myślenie o wymagających aspektach dorosłości, stało się nieco bardziej intensywne. Przyjmując rolę bezwzględnego tułacza, nie dopuszczał idealistycznych wizji stabilizacji, założenia rodziny. Czy w ogóle się do tego nadawał? Czyż nie był naznaczony okrutnym piętnem niweczenia, zepsucia, odziedziczonym po zagubionym, zepsutym ojcu tyranie? Czy byłby w stanie zapewnić odpowiedni byt, wymagające wsparcie? Z drugiej jednak strony, próbując ponownego funkcjonowania w starej, macierzystej rzeczywistości odnowił tak wiele zapomnianych, sprzecznych odczuć. Zrozumiał potrzeby, uwidocznił pragnienia wrażliwego, romantycznego serca. Zauważył, że mimo rozłąki przynależy do pewnych jednostek; chciałby oddawać nagromadzoną empatię. Być troskliwym, opiekuńczym, uczuciowym mężczyzną, szukającym stabilizacji, stałych relacji. Dostrzegł jak otaczające osobistości wpływają na samopoczucie, układ dnia, stan psychiczny. Jak bardzo samotny, opuszczony, porzucony, a przede wszystkim zamknięty wydawał się w czasie niebezpiecznych eskapad. Miał cel – walczyć dla dobra najbliższych, przywrócenia porządku. Ciało, największy mięsień rwało się do symbolicznych wyznań, planowania zamiarów, snucia fatamorgany obrazów, w których wszystko jest o wiele prostsze, pewniejsze, stabilniejsze. A teraz? Był zagubiony, rozdrobiony na mikroskopijne kawałeczki. Myśli wędrowały w stronę sympatii, rewolucji, zagubionego członka rodziny. Potrzebował czasu, lecz sam nie wiedział do czego. Skazywali się na nieszczęście, nie dopuszczając myśli, że dobro może im się należeć, być tuż za rogiem. Coś okrutnego paraliżowało mięśnie, gdy próbowali dosięgnąć, uchwycić ulotną fortunę. I choć tak wiele złego zdarzyło się na ich drodze, obraz spontanicznej, zmotywowanej, wesołej powierniczki, tkwił zakorzeniony w chłonnym umyśle. Nie musiała się martwić, dla niego zawsze będzie tą uroczą Lucy.
Westchnął tylko zdegustowany, wypychając usta w charakterystycznym grymasie. Pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc zaakceptować faktu, iż blondynka wysłuchiwała historii przyciągających turystów. – Od tego mam ciebie. Zaznajamiasz mnie z najdziwniejszymi zjawiskami. Aż boję się zapytać co wymyśliłabyś kolejnym razem… – wyrzucił zaciekawiony, rozkładając ręce. Ich zakres wskazywał coś naprawdę ogromnego, niewiarygodnie zaskakującego. Nie był podatny na takowe opowiastki. Rozwiązując trudne przypadki różnorakich klątw, spotykał się z częstym objaśnieniem występujących anomalii. Ludzie uwielbiali dopowiadać niestworzone legendy, aby uwierzyć, zrozumieć, zapomnieć. Idąc powolnie, kopnął przeszkadzający kamień. Rozejrzał się po okolicy, natchniony pięknem tutejszych terenów. Zamyślił się, temat zwierzęcych kompanów przykryły niewiarygodne wizje. Odkąd marzenia o futrzanym pupilu legły w gruzach, zaprzestał walki, starań, gromkich próśb. Podczas podróży nie miał możliwości zapewnienia odpowiednich warunków. Zostawała jedyna, naburmuszona, nieposłuszna sowa łasa na smakołyki bardzo dobrej jakości. Czyżby był złym właścicielem? – A może bokserki? – pokiwał zalotnie brwiami na myśl o tak funkcjonalnym, zimowym wynalazku. Może to nie był głupi pomysł? – Trzymam cię za słowo. Do listopada jeszcze trochę czasu. Ach i chciałbym takiego intensywnie różowego. – wymienił, przybierając jeden z najpiękniejszych, przekonywujących uśmiechów. Po chwili zmarszczył czoło przypominając sobie bardzo ważny fakt z życia puszków: – Czy one śpiewają? – był to bardzo ważny element transakcji. Melodyjny kompan mógł umilać samotne, długie wieczory. Wspaniale.
Rozsiadając się na zimnym kamieniu, oddał szklany przedmiot. Przefiltrował płuca, spoglądając w jasne niebo. Szarawe chmury sunęły leniwie, pchane przez świszczące podmuchy. Lubił oglądać te kształty - dopasowywać, nazywać. Odchrząknął nieznacznie. Lewa dłoń bawiła się ździebłami wysokiej trawy; musiał się skoncentrować. Nie odwracał wzroku od ciemno-zielonego podłoża:
– Pamiętam. – wyjąkał, rysując niedawne, nieoczekiwane zdarzenie. Niesamowite, że świat mimo swej wielkości, odnajdywał i konfrontował pokrewne dusze. Zmarszczył czoło, na dźwięk wyrzucanych pytań. Westchnął przeciągle, trochę nerwowo; informacje, które chciałby wypowiedzieć było przecież tak wiele. – Nie skłamałbym mówiąc, że byłem wszędzie. – zaczął urywając malusieńkie listki. Opowiadał spokojnie; chciał zaciekawić odbiorcę. – Miałem dłuższy postój we Francji, potem zmieniliśmy kierunek na Bałkany. Następnie kilka lat we Włoszech, aby dalej stać się prawdziwym wędrowcem. – uśmiechnął się na krótko.        
– Najdalsze podróże odbyłem chyba do Egiptu i Arabii. Załapałem się na kilka zleceń, które nie były łatwe. – wspomnienie tamtych chwil wracało gwałtownie. Niemalże czuł rozżarzone promienie słońca na gładkiej strukturze pleców, gryzący piasek, liżące skórę płomienie, pozostawiające rozległe blizny. Pamiątkę. – Na początku pomagałem na statku. Łapałem się wszystkiego, aby nie wyróżniać się za bardzo. Szorowanie pokładu, drobne naprawy, porządkowanie magazynu, rozładunek. Dzięki obserwacjom i szybkiemu uczeniu, załoga wysyłała mnie w roli negocjatora, drobnego sprzedawcy, wywiadowcy. Sporo się przez ten czas nauczyłem. – pokiwał głową nostalgicznie, przechodząc dalej. - Po dwóch latach, w końcu dołączył do mnie Macmillan. Bo nie wiem czy wiesz, ale to na jego statku odpłynąłem w nieznane. – zaśmiał się melodyjnie. Dzielnica portowa, w której mieli zwyczaj ukrywać się pod osłoną nocy, motywowała do najbardziej szaleńczych pomysłów. – Wyruszyliśmy na poszukiwania ciekawych alkoholi. Pomagałem mu, a na własną rękę kształciłem się w handlu. Głównie roślinami do ingrediencji. – ciekawy zwrot akcji, prawda? – Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz gdzie mnie szukać. – mrugnął zalotnie, ręka nadal gładziła szorstką strukturę polnego kwiatu. – Podczas jednej z wypraw napotkaliśmy na drodze poszukiwaczy artefaktów i Łamacza Klątw. To oni zainspirowali mnie do obrania kursu na tę profesję. Przypomniałem sobie, że w szkole fascynowałem się Runami. No i jakoś tak samo poszło… – wzruszył ramionami jakby to nie było nic wielkiego. Odebrał butelkę i przepłukał gardło. Cierpki smak, spowodował drętwe wykrzywienie. A może była to reakcja na dalsze słowa blondynki? Czy faktycznie ustalił jednolitą wersję wydarzeń co do nagłego powrotu? – Wiesz… Wróciłem, bo… – zatrzymał spoglądając w bok. Błękitne tęczówki rozszerzyły się nieznacznie. Bo nie mogłem patrzeć jak najbliżsi ryzykują swoje cenne życie. Bo nie mogłem już nikogo stracić. – Poczułem, że mogę się przydać. Tak po prostu… – dodał posępnie, wkładając przedmiot w drobne dłonie. Opuścił ramiona, nie wiedząc co powiedzieć dalej. Chwila milczenia zawisła pomiędzy sylwetkami: – Nie za wszystkim. – wymamrotał trochę niewyraźnie, gdyż głowa znajdująca się między kolanami, doglądała zielonkawy dywan.
– Głównie za ludźmi, kontaktami, rozmowami. Może to głupie i niemożliwe, ale czułem się samotny - i nie tylko. Anglia nie miała dla niego żadnego znaczenia. Nie czuł przywiązania, jedności, obowiązku. Odnalazł tak wiele pięknych, absorbujących miejsc. Były tak odmienne, przyciągające swym ciepłem, orientem, wyjątkowością. Rozgrzewały całorocznym słońcem, turkusem oceanu, starannością budowli. Tam mógł być szczęśliwy, lecz nie sam. – A ty? Co robiłaś po szkole? – zapytał miarowo, delikatnie. – Jak to się stało, że dama o szlachetnym urodzeniu, wybrała właśnie taki zawód? – czy miała przyzwolenie? Czy czuła się swobodnie? – Jak ci się żyje? Tak na co dzień, zwyczajnie. – dodał jeszcze, czekając aż umoczy lekko różowe wargi.

[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 15.06.20 1:06, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]03.06.20 16:06
Łatwo im się rozmawiało. To było to co zapamiętała z lat młodości. Rzadko zjawia się ktoś z kim jesteś w stanie rozmawiać o wszystkim i o niczym zarazem. Czuła w tym lekkość, której naprawdę w ostatnim czasie jej brakowało. Nie skłamałaby mówiąc, że większość jej kontaktów ograniczało się do misji. Nie narzekała, bo tego aktualnej wymagał od nich pogrążony w wojnie świat, ale z drugiej strony był to ciężar, którego dźwiganie stało się dla niej problemem. Nie wiedziała jak długo będzie w stanie trwać w tej lekkości nie tylko słowa, ale też bycia. Rozmawiali o puszkach chociaż sama nie wiedziała o nich zbyt wiele, rozmawiali o olbrzymach choć nikt nie spędzałby tu czasu, gdyby te mity okazały się prawdą. Było prawdopodobnie milion innych trywialnych tematów, które mogliby z łatwością poruszyć i nie czuć się głupio. A jeszcze więcej było tych poważnych, trochę pewnie przykrych, ale przede wszystkim szczerych. Zawsze przerażało ją to jak los potrafi grać na nosie ludziom. Kładł kłody pod nogi lub stawiał ludzi we właściwym miejscu o właściwej porze. Robił to przewrotnie tak by nikt się tego nie spodziewał i choć w swoim życiu Lucinda więcej razy go przeklinała to tym razem była wdzięczna choć nie powiedziałaby tego głośno.
- A są jakieś inne puszki? Myślałam, że wszystkie są różowe. Kupię ci od razu dwie to będziesz mógł otworzyć sobie swoją własną hodowle. Vincent Rineheart i jego puszki. – odparła kiwając przy tym twierdząco głową. – Tak. Hymn Zjednoczonego Królestwa na dwa głosy – dodała próbując się nie roześmiać. Ta dyskusja zdecydowanie nie prowadziła do niczego dobrego. Bała się myśleć co jeszcze przyjdzie im wziąć w rozważania tego wieczora.
Powrót do przeszłości nigdy nie jest łatwy. Blondynka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sama chyba niekoniecznie chciałaby wracać myślami do niektórych sytuacji, ludzi czy podjętych decyzji. Może kierowała się zwykłą ciekawością chcąc poznać go od nowa. Zbyt wiele rzeczy się zmieniło by mogła myśleć, że go zna. Może naprawdę zaczęła się zastanawiać dlaczego postanowił wrócić skoro podczas ich ostatniego spotkania wcale nie widziała w nim podobnej tęsknoty. Szlachcianka utkwiła spojrzenie w jego dłoniach zastanawiając się co jest w tym wszystkim dla niego najtrudniejsze. Mówienie o tym co było czy może znoszenie tego co dzieje się aktualnie? Czy liczył na inną reakcję rodziny? Czy myślał, że jego nieobecność zostanie całkowicie pominięta? To tak nie działa, Vince. Przecież dobrze wiesz, że nie działa.
Kobieta przeniosła spojrzenie z dłoni mężczyzny na jego twarz, gdy opowiadał o tych wszystkich miejscach, w których bywał. Lucinda doskonale to znała. Sama mogłaby opowiedzieć podobne historie o podobnych miejscach. Aż dziw, że nie dane im było się wcześniej spotkać. – Żałuje, że tak szybko nam się urwał kontakt. Żałuję, że na tak długo. Gdybym wiedziała wcześniej to byłabym twoim częstym gościem. – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu. Po części dochodziła do wniosku, że chęć ucieczki zawsze kończyła się tak samo. Była tym samym schematem powielanym przez wielu. Ona także uciekła i doskonale wiedziała jak to jest łączyć tęsknotę za normalnością z potrzebą inności. Może już dawno temu wiedzieli, że mają w sobie coś do siebie podobnego.
- Ingrediencjami? – powtórzyła za nim zaskoczona. – Żadnej pracy się nie boisz co? – zapytała unosząc brew i przełożyła ciepłą butelkę z jednej dłoni do drugiej.
Choć słowa mężczyzny brzmiały pewnie to jednak Lucinda potrafiła zauważyć, że gdzieś wewnętrznie wciąż ze sobą walczył. Może nikt nigdy nie dał mu szansy na przedstawienie swojego punktu widzenia. Może o wiele łatwiej było mu pozwolić innym trwać w opracowanych przez siebie teoriach niż tłumaczyć się z prawdziwych wyborów. Odsłonić się przed kimś w całości. Ona zrobiła to raz i chciałaby móc powiedzieć, że było to coś czego teraz żałowała. Mijałoby się to jednak z prawdą. Żałowała jedynie samej siebie. Postanowiła, że przemilczy jego słowa nie chcąc dolewać oliwy do ognia, który chyba powinien najpierw po prostu się ugasić.
Kiedy wspomniał o samotności upiła łyk alkoholu. Doskonale to znała. – Z jednej strony jest ta chęć poznawania. Podróże, nowe miejsca, kultura, która woła nas do siebie. To wszystko brzmi i wygląda pięknie, kiedy się o tym opowiada. Pewnie, gdyby to była tylko wycieczka krajoznawcza, a nie ucieczka byłyby w tym same plusy. Niestety zawsze coś za sobą zostawiamy, Vince. Zabieramy za to bagaże wyrzutów sumienia. – odparła i choć jej słowa nie brzmiały nazbyt pozytywnie to na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Doskonale wiedziała jak to jest. Znała ryzyko z jakim wiąże się podobny styl życia. To były wybory, którym brakowało doświadczenia. Teraz oboje wrócili do korzeni tylko czy aby na pewno było teraz lepiej? – Ja nie żałuje – dodała jeszcze szturchając go delikatnie ramieniem. On też nie powinien. Nie skoro wrócił i wziął cały ten ciężar na siebie.
Słysząc pytanie o jej przeszłość wzruszyła ramionami. – Po szkole – zamyśliła się nad tym przez chwile. – Moi rodzice bardzo szybko wykorzystali okazję do wydania mnie za mąż. Chyba nawet na początku mi to nie przeszkadzało. Miałam poczucie obowiązku i pomimo tego, że wewnętrznie chciałam być kimś innym to też nie chciałam zawieść rodziców, ale szybko okazało się, że los ma dla mnie inne plany. Po śmierci mojego narzeczonego i finalnego zerwania jakichkolwiek sojuszów postanowiłam pójść własną drogą. – odparła upijając kolejny łyk i oddając mężczyźnie butelkę. Skłamałaby mówiąc, że nie zaczęło jej już lekko szumieć w głowie. – Wiem jak to brzmi, ale uwierz, że w arystokracji nie ma miejsca na własne decyzje. Robisz to co trzeba dla rodu i rodziny. Nigdy mi to nie pasowało i doskonale o tym wiesz. Na początku było naprawdę ciężko. Rodzice robili wszystko, żeby mnie zatrzymać na miejscu, ale ja jakoś nie mogłam wyobrazić sobie już tego życia pełnego gorsetów, sabatów i aranżowanych relacji. W końcu rodzice też odpuścili. Nie oszukujmy się. Nigdy nie byłam materiałem na szlachciankę i nie bez powodu miałam łatkę czarnej owcy rodziny. Nie powiem, że to zaakceptowali, bo zawsze czułam wbijane we mnie szpile, ale wolałam uciec niż na to patrzeć. – dodała spoglądając na czarodzieja. Brzmi podobnie, co? Może i mam pomieszane w głowie przez to wszystko. Uparcie robię wszystkim na przekór, często ryzykuje nazbyt dużo jakby mi na niczym nie zależało. Z drugiej strony przynajmniej czuje, że żyję, a tego zawsze mi brakowało. – chyba tak łatwo przychodziło jej o tym mówić, bo wiedziała, że będzie umiał zrozumieć to co siedzi jej w głowie. Nawet jeśli ta wylewność była spowodowana alkoholem lub chęcią znalezienia powiernika do własnych historii.
Szlachcianka podniosła się z kamienia i wyciągnęła ręce w stronę smaganego wiatrem jeziora. – Teraz to wszystko jest nienormalne, wiesz? – zaczęła odwracając się w jego stronę. – Nawet wracając do domu muszę uważać na wszystko dookoła. Spoglądać przez ramię czy nikt za mną nie drepcze – drepcze? Skąd wzięłaś to słowo, Lucy? – Jestem zmęczona, Vince. – dodała opuszczając ręce.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]11.06.20 2:19
Moment, w którym podobne charaktery nawiązały nierozerwalną nić porozumienia, zdawał się tak wyjątkowy, prawdziwie naturalny. Wystarczyła tylko chwila, zapalna iskierka, wolne miejsce w rozległej sali, podczas poszukiwania przestrzeni do skonsumowania pożywnego śniadania. Wtedy wszystko się zaczęło. Pierwsze niewymuszone żarty, słowa wysypujące się na gwarną, obszerną, przesyconą zapachami powierzchnię. Podobne pasje, ambitne zainteresowania tak charakterystyczne dla poszukujących wiedzy, wartościowych przedstawicieli domu kruka. Aranżowanie wspólnego popołudnia spędzanego na rozłożystej zieleni szkolnych błoń. Coraz więcej swobody, dużo mniej intymnych tajemnic. Została powiernikiem, współdzieliła ciężary, rozwiązywała nagromadzone troski, młodzieńcze problemy, codzienne niesnaski. On starał się być wsparciem, podporą, przewodnikiem. I choć ogrom zajęć i drobna różnica wieku odebrała sposobność do częstszych spotkań, poradzili sobie – po prostu przetrwali. Potrzebowali wytchnienia, uciszenia niespokojnego, wewnętrznego ducha. Wybrali odległą, malowniczą samotnię pozwalającą na wyrzucenie informacji nagromadzonych przez jedenaście paskudnych, wydłużonych lat. Dasz wiarę, że minęło aż tyle? Czy wystarczy im czasu na streszczenie połowy dotychczasowego życia? Czy przypadkiem nie obawiali się tego co usłyszą, z czym się skonfrontują? Z ogromną wdzięcznością patrzył na rumianą twarz kobiety kroczącej nieopodal. Niewiele osób z tak bliskiego grona zachowało tolerancję. Dopuściło do siebie złowrogiego, marnotrawnego uciekiniera bez żadnych, obrzydliwych intencji. Przecież pragnął tylko namiastki prostoty, braku pretensji, najczystszej wolności. Od pierwszych minut spotkania wiedział, że właśnie to otrzyma.
Robiąc kolejny krok, odwrócił głowę i spojrzał na blondynkę spod przymrużonych powiek. Był nader podejrzliwy, jak mogła podważać jego przemyślenia dotyczące puszystych istot? – Nie mogę się doczekać, jednego z nich na pewno nazwę Lucinda. – wyrzucił rozbawiony, posyłając w jej stronę żartobliwy uśmiech. Przeskoczył z nogi na nogę łapiąc niesamowite pokłady dobrego nastroju. Zaraz potem parsknął śmiechem kiwając głową z niedowierzaniem. Ręce splótł na plecach: – Nauczę je śpiewać ten hymn jak tylko przekroczysz próg mojego domu. – wyrecytował kiwając zachęcająco brwiami. – I to wszystko na cześć królowej Lucindy Wspaniałej! – nie mógł wytrzymać zaśmiewając się w głos. Zatrzymał się i zgiął w pół powstrzymując kolejne napływające fale. Bolały go żebra. Cóż za wyśmienity żart, nieprawdaż?
Świadomość powrotu do przeszłości paraliżowała wszelkie, dogłębne przemyślenia. Głowa wizualizowała najróżniejsze scenariusze z przewagą tych okrutnie negatywnych. Każdego dnia stresował się coraz bardziej, przekładał ostateczną decyzję. Prawdopodobnie znalazłby się w kraju już w połowie grudnia, lecz natłok obezwładniających barier wyrastał przed zaniepokojonym mężczyzną. Nie potrafił zbyt dokładnie określić motywu swojego powrotu. Unikał ów nurtującego pytania przedstawiając, dopasowując wersje wydarzeń. Nauczył się kłamać, lecz czy było to wskazane? Wstydził się przyznać, iż był zagubiony. Nie radził sobie z zaistniałą sytuacją, a przede wszystkim samym sobą. Umiał grać, maskować odczucia, demonstrować siłę. Niewiele osób przebijało się przez kamienną warstwę. Jej przenikliwe spojrzenie utkwione w rozwianej wiatrem sylwetce było wymowne – wiedziała. Nie miał pojęcia na co naprawdę liczył. Westchnął przeciągle obrywając drobne listki pnącej rośliny. Wątłe promienie słońca prześlizgiwały się przez szarawe chmury rażąc rozmówców. Zmrużył oczy, zacisnął usta w zastanawiającym grymasie, aby po krótkiej chwili rzucić sentymentalnie, nostalgicznie: – Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo. – kręcił głową niedowierzająco. Rozszerzył źrenice w zdumieniu, jakby dopiero teraz, to wszystko do niego dotarło. Zaczął kolejny wers, aby szybko kontynuować -  nie dać wejść  w słowo:
– Nawaliłem. – uniósł przepraszający wzrok, wpatrzył w zielonkawe tęczówki: – Nie wiem dlaczego pomyślałem, że tak będzie lepiej. Nie dla mnie, tylko dla was. Nie chciałem roztrząsać niespodziewanego wyjazdu, zmartwić, prosić o cokolwiek. Miałem zniknąć całkowicie i chyba na zawsze. – wypowiedział spokojnie, naprawdę szczerze. Oczy rozbłysły niewiadomym światłem, były smutne. Wiedział, że go zrozumie. Ona również dopuściła się osobistej ucieczki. Tacy jak my, już tak mają. Odebrał butelkę i umoczył usta w upływającym alkoholu. Skrzywił się na dość cierpki smak, a gdy zadała zaciekawione, lekko zaskoczone pytanie uśmiechnął się blado oddając naczynie. – Co, nie spodziewałaś się, że mogę zainteresować się roślinami? – w okresie szkolnym ten niesamowity przedmiot był raczej drugorzędnym. – Jak chcesz mogę nazwać dla ciebie całą pobliską łąkę. – dodał przeciągle wyciągając rękę i zaznaczając obszar ciągnący się od głębokiego jeziora.
– Żadnej. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Jeśli czegoś nie potrafię to z wielką chęcią się tego nauczę. Potrzebujesz budowlańca, sprzątacza, a może kucharza? Jestem do dyspozycji. – zażartował chcąc rozluźnić atmosferę. Rozmowa schodziła na ciężki, zdecydowanie poważniejszy ton. Jak dobrze, że wysokoprocentowy trunek rozwiązywał język z największą swobodą.
Skierował tęczówki w zielonkawe sklepienie. Oddychał miarowo, lecz coś gryzło go od środka. Naginał rzeczywistość nie chcąc, aby prawdziwy Rineheart rozpostarł się przed szlachetną przyjaciółką. I choć nie zamierzał ukrywać niespokojnego stanu, coś dziwnego blokowało go od środka. Zaciskało gardło, gdy po raz kolejny szykował się do wypowiedzi. Jakaś dziwna myśl szeptała podchwytliwie: to nie ważne, nie musi tego wiedzieć, nie musisz jej tym zadręczać. I taką strategię przyjął na dalszą część spotkania.
Chwilowa cisza, która zapadła między nimi pozwoliła zebrać myśli. Mogli wsłuchać się w dźwięk natury – śpiew ptaków, szum drzew, szelest jeziornej wilgoci. Czyż to nie najpiękniejszy akompaniament wylewnych, ludzkich problemów? Odwrócił głowę, gdy mówiła. Kiwał nią miarowo, gdyż zgadzał się ze wszystkim. Westchnął, odebrał butelkę, jednakże zanim pociągnął pokaźny łyk odpowiedział: – To nie jest tak, że żałuję. - zaczął. – Cały czas staram się przemówić sobie do rozsądku, że nie ma czego. Powiedziałaś o innych okolicznościach, jednak wydaje mi się, że przy innych okolicznościach samej ucieczki, mogłoby być inaczej. – parsknął na brzmienie własnych sylab. – Zrobiłem to, bo nie miałem wyjścia, bo… – zatrzymał, gdyż coś intymnego, niewypowiedzianego zawisło na samym czubku języka. No dalej Vincent. – Bo inaczej pewnie bym ze sobą skończył. – w tamtym czasie, będąc niedowartościowanym, niedocenianym, krytykowanym nastolatkiem nic innego nie przychodziło mu do głowy. Szybko i bezboleśnie – piękny plan. - Ktoś mi ostatnio powiedział, że na siłę próbuję być idealny. I chyba coś w tym jest. - dorzucił.
Poprawił pozycję, aby móc lepiej obserwować współrozmówczynię. Złożył dłonie na kolanach. Przez cały czas kiwał porozumiewawczo głową mrucząc krótkie: mhm. Analizował, konfrontował, zestawiał wszystkie informacje. Barwność mimiki twarzy nie powinna umknąć jej uwadze. Na wzmiankę o narzeczonym, musiał przerwać: – Zaraz, zaraz, narzeczony? Taki jak z opowieści, aranżowany, zaprzysiężony przez rodzinę? – wymamrotał osłupiały. – Wybacz, że drążę, ale nigdy się z tym oficjalnie nie spotkałem. Mocno przeżyłaś jego odejście? – zapytał zaraz, aby ponownie oddać jej głos.
– Szczerze? Nigdy nie pasowałaś mi do tych szlacheckich, sztampowych tradycji, tych wszystkich zasad. – odparł sceptycznie robiąc skrzywioną minę. – Jestem w stanie zrozumieć, że wasz świat – twój dawny świat jest fascynujący, ale czy warty aż takiego zachodu? Postąpiłaś słusznie. Zdaję sobie sprawę, że ciąży na tobie tak wielki ogrom konsekwencji, ale wiesz co jest najważniejsze? – spojrzał wymownie, tak aby uwierzyła w każde jego słowo. Alkohol spowodował, że wypływało ich coraz więcej: – Najważniejsze jest to, że zrobiłaś to świadomie. Odcięłaś się, jesteś niezależna. Pokazałaś odwagę, siłę i determinację. Już nie muszą kazać, rozkazywać, wymagać. Sama o sobie decydujesz! – wyrzucił z podziwem. Pokręcił głową zaprzeczając części nowych wersetów: – Jesteś w pełni normalna Lucindo. Rob to co sprawia ci przyjemność. Każdy przecież ryzykuje – nawet ja. – zapewnił wspierając. Nigdy nie oceniał, starał się podnieść na duchu, wyłapać dobre strony danej sytuacji. Znał przecież drugą, niewypowiedzianą stronę medalu. Patrzył jak powolnie podnosi się z kamienia. Spogląda w stronę rozległej tafli jakby zagubiona, nieobecna. Coś było nie tak. Zmarszczył brwi opierając butelkę o kant kamienia. Intensyfikując spojrzenie wyszeptał jedynie: – Co się dzieje? Jesteś w niebezpieczeństwie? – tym, którego oblicza nie znam za dobrze? Z którym jeszcze nigdy nie walczyłem? Czy coś ci grozi?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]19.06.20 17:37
To co najbardziej potrafiła doceniać w ludziach to łatwość prowadzenia konwersacji. Wydaje się to mało znaczące w perspektywie wszystkich innych szanowanych cech, ale jednak kiedy rozmawiając z kimś czujesz się  po prostu sobą i nie masz żadnych oporów co do poruszanych w rozmowie tematów jesteś za to szczególnie wdzięczny. Selwyn w swoim życiu poznała wielu ludzi. Każdy z nich był na swój sposób wyjątkowy, ale z nie każdym potrafiła się prawdziwie porozumieć. Często zbyt długo analizowała słowa, które usłyszała, często czuła też blokadę podczas rozmowy ważąc czy aby na pewno udzielenie odpowiedzi na konkretne pytanie będzie dla niej dobre. Nie jest łatwe opowiadanie o swoim życiu. Bez względu na to czy nie widzieli się rok czy jedenaście lat. Skonfrontowanie się z własnymi przeżyciami było jak ponowne obejrzenie każdego znaczącego wydarzenia swojego życia. Bez względu na to jak dobrze by im się nie rozmawiało to zawsze będzie jakiś ciężar do udźwignięcia i zdarzenia, przed którymi ciężko będzie się ugiąć.
Na jego wspomnienie o królowej Lucindzie wielkiej blondynka przewróciła oczami i szturchnęła mężczyznę ramieniem. Jego wybuch śmiechu był jednak zaraźliwy i nawet jeśli starała się zachować kamienną i nieco zbulwersowaną minę to jej to nie wyszło. Roześmiała się i pokręciła głową z niedowierzaniem. – Nie wiem kto ci to pisze – parsknęła nad trywialnością ich rozmowy. O puszkach, hodowlach i hymnach. Ktoś podsłuchujący ich z boku prawdopodobnie uznałby to za bełkot dwóch szaleńców. Może nie byłby to największy błąd?
Szlachcianka od zawsze uważała, że ludzie nie dzielą się na tych dobrych i na tych złych. Jest wiele innych kwestii, które wpływają na to jacy się stajemy. Wszyscy rodzimy się z taką samą ilością zła i dobra w sobie i to sposób w jaki żyjemy przechyla szalę na jedną ze stron. Nie chodzi tu o popełniane błędy. Bo te robi każdy. Chodzi o zachowania robione z czystą premedytacją. Te, których nie chcemy i nie możemy zmienić. Blondynka wiedziała, że w swoim życiu przeszła wiele, ale także zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest w tym osamotniona. Każdy miał swoje demony, z którymi mógł albo walczyć albo im ulec. Nie uważała, że jej postrzeganie ludzi było dobre. Wręcz przeciwnie. Tyle razy nadziała się na to, że ludziom po prostu nie można ufać, że powinno się coś zmienić. Nie potrafiła jednak przestać wierzyć w innych i to głównie dla takich osób jak Vince. Wiedziała, że w życiu nie miał łatwo. Bo nawet jeśli to wszystko wyglądało pięknie to były to jedynie opowieści. Wszystkie miejsca, które zwiedził i ludzi, których poznał. Nie poddawała pod wątpliwość tego, że to były piękne czasy. Mało kto ma szansę na to by zobaczyć i przeżyć to co zdołał Vincent. Ona widziała też drugą stronę. Podszyte słabości, trudy związane z relacjami rodzinnymi. Fakt, że nawet powrót do domu musiał kosztować go o wiele więcej niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. A jednak wrócił i choć ubierał to wszystko w piękne słowa o pomocy bliskim to nic nie było w tym pięknego, bo od samego początku zmagał się jedynie z krytyką. Czy zasłużoną? Nie jej było to oceniać. Nikomu nie było. Ludzie się zmieniają. Dorastają. Wybory, których dokonał wcześniej nie mogą określać tego kim jest teraz.
Widząc jego przepraszający wzrok pokręciła głową. – Nie oceniam cię – zaczęła uśmiechając się do niego delikatnie. Pokrzepiająco. – Nie możesz przepraszać za to, że w końcu zrobiłeś coś dla siebie. Myślę, że już wystarczająco wiele razy musiałeś się z tego tłumaczyć. – dodała. Jeśli chciałby zniknąć na zawsze to by zniknął. Nie obchodziłoby go nic co dzieje się na Wyspach Brytyjskich, a przecież wcale tak się nie stało. Nie chciała być kolejną osobą, która będzie mu mówić jak powinien się zachowywać i jak powinno wyglądać jego życie. Sama przecież nie chciała by ktoś robił tak względem niej. Od tego właśnie uciekła.
- To dość nieoczywisty wybór po prostu – odparła uśmiechając się szeroko do mężczyzny. – Chociaż życie weryfikuje nasze plany, co? – tak naprawdę Lucinda też wielu rzeczy w swoim życiu nie planowała. Szkoła przygotowała ich do tego co najważniejsze, ale tak naprawdę dopiero po wielu latach dorosłego życia można zweryfikować to co jest najbardziej istotne. – Tak? Mam nadzieje, że nie nazwiesz jej imieniem królowej Lucindy wielkiej? – zapytała unosząc brew w pytającym geście.
Kolejne słowa mężczyzny ją zaskoczyły. Wiedziała, że było mu ciężko, ale nie spodziewała się, że to wszystko urosło do takiego stopnia. Czy naprawdę w tym młodym chłopaku, którego znała kryły się tak okrutne myśli? Czy to wszystko przygniotło go tak mocno, że myślał o tym by ze sobą skończyć? Zabić się? Wiedziała ile kosztowało go powiedzenie takich słów. Teraz tym bardziej nie byłaby w stanie się na niego gniewać czy go oceniać. Kiedy człowiek ratuje samego siebie to może myśleć o wszystkich innych dookoła. Prawdopodobnie to właśnie ci wszyscy ludzie sprawili, że czuł się tak a nie inaczej. Zaskoczona odnalazła jego wzrok. Myśl, że mogłoby go tutaj teraz nie być sprawiła, że zrobiło jej się okropnie zimno. – Przykro mi, że byłeś z tym sam, ale też jestem wdzięczna, że wtedy uciekłeś. Widzisz na jaki skraj doprowadzają nas ludzie, którzy mieli być dla nas najważniejsi? – odparła wzdychając ciężko. – Pamiętaj, że w razie czego kupię ci bilet na statek, albo popłynę razem z tobą. – dodała i uniosła kącik ust w uśmiechu. To nic przecież nie zmieniało. – Zresztą bycie idealnym wyszło z mody już dawno. Bycie czarną owcą rodziny jest całkiem fajne. – powiedziała ze wzruszeniem ramion.
Blondynka zaśmiała się słysząc zaskoczenie w głosie czarodzieja. Zapomniała, że nie wszystkim tak łatwo przychodzi zrozumienie praw jakimi rządzi się szlachecki świat. Dla niej to była naturalna kolej rzeczy, ale dla kogoś niezwiązanego z tym światem to był szok. – Narzeczony – przytaknęła wiedząc jak to brzmi. Tak wiele działo się w jej życiu, że miała wrażenie, iż to wszystko miało miejsce w innym istnieniu. – Szlachetnie urodzona kobieta nie ma zbyt wielu obowiązków. Jest za to jeden najważniejszy – musi zostać żoną i matką. Prędzej czy później musiało też trafić na mnie. Co do jego odejścia ciężko mi jest określić jak się z tym wszystkim wtedy czułam. Wiesz… jak się w kimś zakochujesz to chcesz wiedzieć o nim wszystko. Kierujesz się własną wewnętrzną ciekawością. Kiedy ktoś każe ci kochać to wcale nie czujesz powinności poznawania. Wiesz, że będziesz mieć na to całe życie. Nie znaliśmy się dobrze. Zresztą nigdy i tak nie poznałby tego jaka jestem naprawdę. – odparła spoglądając na niego z zainteresowaniem. Ciekawiło ją co o tym myśli. – Zresztą nie nadaje się do amorów. Zawsze źle lokuje uczucia. – dodała unosząc kącik ust w delikatnym uśmiechu choć patrząc na to co w ostatnim czasie w jej życiu uczuciowym się działo to nie miała powodów do uśmiechu.
- Sama dla siebie bym tego nie wybrała, ale to nie jest kwestia wyboru. Mało jest osób takich jak ja, które są gotowe postawić wszystko na jedną kartę. Wyprzeć się własnych korzeni. To nie jest tak, że tego nie szanuje, bo cała historia rodów jest piękna i uważam, że powinna zostać zachowana, ale za jaką cenę?  Czy naprawdę nadal musimy tkwić w tych dawnych czasach, w których kobieta nic nie znaczyła? Nie zrozum mnie źle. Nie chodzi mi o to, żeby teraz każda kobieta była rewolucjonistką, ale po prostu kiedy widzę jak jesteśmy traktowane i ile znaczymy to nóż mi się w kieszeni otwiera. Zresztą jak myślisz dlaczego rodzina znaczy tak mało w szlacheckim świecie? Bo to rodzina, którą ktoś zaaranżował. Moim rodzicom nie drgnęła nawet brew, gdy grozili wydziedziczeniem i na pewno nie drgnie, gdy tak się stanie. – może to był wylew wszystkich emocji jakie miała względem własnych korzeni. Może chciała by zrozumiał jej wybory. Jeśli byłoby coś co może zrobić, żeby pomóc tym kobietom to by to zrobiła, ale z drugiej strony one nie szukają pomocy. Godzą się z takim losem otwarcie.
Słysząc słowa czarodzieja uśmiechnęła się promiennie. – Przestań, bo się jeszcze zaczerwienie – odparła żartobliwie. – Tak naprawdę całkiem nudno byłoby bez tego ryzyka, prawda? – zapytała uśmiechając się przy tym zadziornie. Ona się już przyzwyczaiła do ryzyka, znała je. To, z którym przyszło jej się mierzyć teraz było inne. Groźniejsze i całkowicie od niej niezależne. Wiedziała jednak, że innego stanowiska w obecnej sytuacji przyjąć nie mogła.
Blondynka odwróciła się do mężczyzny i utkwiła wzrok w jego twarzy. – Nie tak, że wszystko jest w porządku, ale nie jest źle. W niebezpieczeństwie myślę, że aktualnie jest każdy kto ma trochę więcej do powiedzenia. Po prostu przykro się na to wszystko patrzy. – odparła podchodząc do mężczyzny i zatrzymując się naprzeciwko niego. Szlachcianka wzięła do ręki butelkę i upiła łyk alkoholu. Już nawet nie przeszkadzał jej jego cierpki smak. – Olbrzymy mi szepnęły jak stałam przy jeziorze, że chcesz sprawdzić czy woda jest ciepła – odparła kiwając głową zachęcająco i wskazała butelką w stronę jeziora. – Jestem ciekawa twojej opinii. – dodała unosząc brew w wyzywającym geście. No chyba nie będzie cykorem co?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]10.10.20 1:53
Swobodę i technikę konwersacji nabył w przeciągu rozległych, młodzieńczych lat. Rodzinna tragedia zacisnęła dziecięce usta na bardzo długi czas. Słowa wydawały się wtedy niepotrzebne, bolesne, wręcz niezasadne. Owijał otoczenie swym bezgranicznym milczeniem nie dopuszczając do siebie żadnej istoty żywej. Uciekał w nierealny, fikcyjny świat literackich bohaterów, z którymi współdzielił troski, głębokie nadzieje, huczne radości - przeżywał niesamowite przygody. Był to rodzaj specyficznego dialogu, dzięki któremu nie czuł wstydu. Dopiero z biegiem lat udało mu się powrócić do normalności. Urzeczywistnić piękno przeczytanego słowa, wydobywając na powierzchnię w formie złożonych zdań. Poznać osoby, dla których pewna odmienność, wybiórcze zachowania okazały się normalne i naturalne. Mógł powoli odsłaniać, otwierać samego siebie. Uczyć właściwej komunikacji bez nacisku, srogiego wymogu, gorzkich słów wypowiedzianych przez nieempatycznych domowników. Odżywał, poznawał nieodkryte piękno, nabierał chęci. Miał z kim porozmawiać. Nie czuł już tak wielkiego, rozsadzającego żalu. Było mu odrobinę lżej.
Dobro i zło na samym początku jest zrównoważone. Prawdą jest, iż jedna strona przeważa w pewnych sytuacjach, które napotykają na drodze chłonnego, poszukującego wrażeń człowieka. To jego postepowanie przechyla się na konkretną szalę. To jego wybory, decyzje, pewne zachowania mogą kształtować, którąś z potęg. Zdarzają się przypadki, kiedy w proces poznania ingerują obce jednostki. Mieszają, strofują, nadinterpretują czynności, nie chcąc wysłuchać najszczerszych wyjaśnień. Przypinają łaty pewnych, negatywnych cech, które ciągną się przez większość żywota. Ciążą, przeszkadzają, ściągają w dół. Nie mając odpowiednej siły przebicia, nie można ich pokonać.
Nie wiedział kiedy sam zatopił się w tym przekonaniu – był zły. Niewystarczający, sprowadzający wstyd, rozczarowanie, nie spełniający żadnych, stawianych przez ogół oczekiwań. I choć przez długi czas zwalczał narastające rozgoryczenie, oddalał od siebie okrutne poczucie winy, przegrywał. Mimo starań do normalnego, naturalnego  funkcjonowania, nie wytrzymywał. Był święcie przekonany, iż sam poradzi sobie z trudem otaczającej rzeczywistości, nie angażując innych. Dzielnie, konsekwentnie ukrywał nagromadzone emocje, doświadczenia, czekając na moment, możliwość ostatecznego upustu. Usta nie miały siły, aby otworzyć się przed drugim człowiekiem; napotykał opory, obawy, nieświadome zakłócenia. Zawsze był sam, walcząc ze swoimi problemami. Nie nawykł do obarczania swojego współrozmówcy. To była kara.
Niebieskie tęczówki błądziły po długich, rozkołysanych ździebłach trawy. Wolna dłoń gładziła ich strukturę, traktując jak należytą świętość. Zmartwiona twarz wskazywała przejęcie, zaangażowanie w ów wyznanie. Wzdychając ciężko przeniósł wzrok na blond towarzyszkę. Rozumiała go, pokrzepiała zachęcającym uśmiechem. Chyba się tego nie spodziewał. Zatrzymał na niej wzrok, po czym pokiwał głową ze zrozumieniem, uznaniem. Dłoń przejechała po spiczastej roślinie, a on odpowiedział blado: – Zbyt wiele. – przytaknął odnajdując potwierdzające wizje. Pewne osoby głośno wypowiadały swe obawy, dając do zrozumienia o braku całkowitego zaufania. Nie miał szans, aby przedstawić swoją wersję wydarzeń; bardzo szybko poczuł, iż może być winny. Przejąć cudzą odpowiedzialność i pokutować za nią do końca marnego żywota. Zakonniczka zdawała się być wyrozumiałym ogniwem. Był jej naprawdę wdzięczny.
Powiedział prawdę. Wyrzucił na wierzch najbardziej wstydliwe, skrywane przemyślenia. Znów opuścił wzrok – może odrobinę speszony, zagubiony w gęstwinie myśli, która dzięki mocnym kroplom alkoholu pracowała jeszcze intensywniej. Czasy młodości nie należały do najłatwiejszych. Odcisnęły okrutne piętno, które dziwnym trafem ciągnęło się za nim aż do dziś. Uniósł głowę i skonfrontował spojrzenia. Nie chciał sprawić jej przykrości. – A ja cieszę się, że po tylu latach, tak po prostu, mogliśmy się tu spotkać. – odpowiedział nagle, zgodnie z prawdą. Obcowanie z różnorodną, lecz nieznaną ludnością było uciążliwe. Dopiero teraz uświadomił sobie jak bardzo brakowało mu prawdziwego powiernika. Zaśmiał się pod nosem, gdy urealniła kolejną myśl: – Kup od razu dwa. – skwitował. Podróż dwóch bliskich sobie osób z niemalże bliźniaczą profesją było fascynującą wizją. Mogli rzucić się w wir przygody, odkryć coś niesamowitego. Oczy zaświeciły się rozochoconym blaskiem. – W takim razie napijmy się za te czarne owce! – wyjął z jej rąk opływowy kształt i jednym, zamaszystym ruchem upił odrobinę zawartości. Trunek kończył się w zatrważającym tempie. Oddał rozchwiane ostatki znajdujące się wewnątrz butelki i sam skrzywił się nieznacznie, czując jak głowa, powieki stają się ociężałe; powolnie, przyjemnie. – Z każdym łykiem jest coraz gorszy.  - skomentował zaskoczony, kiwając głową z dezaprobatą, lecz w delikatnym rozbawieniu.
Kolejne wersy wypadające z różowych ust, były nie lada zaskoczeniem. Siedząc wyprostowany, wpatrywał się w przyjaciółkę z lekko uchylonymi ustami. Czy szlachta zatrzymała się gdzieś w średniowieczu? Co tam się tak naprawdę działo? Jakim prawem przymuszali do małżeństwa z zupełnie obcą osobą? – To chore. – wyrzucił wprost do swoich myśli, kręcąc głową zatrwożony. Nie mógłby do czegoś takiego dopuścić. Nabrał świeżego powietrza i wypuścił je z głuchym gwizdem, czekając na dalszy ciąg opowieści: – Rozumiem, ale nie ukrywam, iż brzmi to jak nierealna, średniowiecza opowieść. – pragnienie realizacji drzemało w każdym człowieku. Osoby o niebywałych talentach, musiały porzucić swe pasje, powołanie. Przestać kształcić umiejętności, poświęcając się tylko jednej roli. Zamyślił się na moment, pogrążył w zadumie. Po chwili powiedział:
– Przykro jest to słyszeć. Nikomu nie życzy się najgorzej, nawet jeśli jest to osoba względnie obca. – westchnął. – Nie wiem jak to jest zmusić się do uczucia. Tak wielkiego uczucia. Czy dałoby się je wydobyć, czy byłoby to tylko przyzwyczajenie. Pewnie i tak życzyłbym ci jak najlepiej. – dodał nieśmiało, unosząc kącik ust do góry. – To chyba… – zaczął, gdyż temat rozterek sercowych był dość niewygodny, nieprzystępny. Sam borykał się z niemałym problemem. W tym momencie czuł, że to co zrobił było błędne: – Ja też pakuję się zazwyczaj w dziwne sytuacje. – zakończył filozoficznie dla pokrzepienia dusz.
– Oczywiście, że nie! – skwitował od razu, gdy podczas swej wypowiedzi zadała kluczowe pytanie. Kobiety powinny rozwijać skrzydła, wychodzić z cienia, dostawać równe szanse. Nie mógł zrozumieć, że mimo ogromnego postępu gospodarczego, technicznego, podstawowe prawa człowieka zostawały w tyle. Było to uwłaszczające dla ludzkiej natury. – W zupełności się z tobą zgadzam i sam nie mogą pojąć tego stereotypu, ogólnego zachowania. Mam wokół siebie niesamowite, silne kobiety, które nie boją się walczyć o siebie i o swoje racje. Codziennie coś udowadniają i jedną z nich jesteś ty! Tradycja, obyczaje i pewne przywiązanie do rodziny, może pozostać w tobie, tak pozytywnie, lecz nie można kosztem tego dać się ubezwłasnowolnić, wyrzec marzeń, pasji, zawodu. – uniósł ręce do góry w geście zrezygnowania. – Na Merlina! Jak można za to karać? – wyrzucił chyba odrobinę za głośno. Złoty trunek szumiał wewnątrz żył. – Dobrze zrobiłaś. Nie przejmuj się. Kto wie, może w końcu w tym szlacheckim, konserwatywnym gronie coś się zmieni. Coraz więcej osób po prostu odpuści. - odwzajemnił szeroki uśmiech, mając nadzieję, że jego słowa zadziałały, rozwiały posępne wątpliwości. Na pytanie uniósł brew zaciekawiony i odpowiedział niemalże od razu: – Bo bez ryzyka nie ma zabawy. Jakiekolwiek by ono nie było. – wzruszył ramionami. Znał ryzyko, nawet to najgorsze. Nigdy się nie zastanawiał, wychodził mu naprzeciw. Pakował w kłopoty, których potrafił żałować, które niosły olbrzymie konsekwencje. Podniósł się do góry, zsunął z białego kamienia i przeszedł po rozległym terenie malowniczej łąki. Przejechał dłońmi po ździebłach traw, nachylając się ku ciekawszym okazom. Żałował, że nie zabrał notatnika. Po chwili skupił uwagę na niej. Postaci powolnie sunącej w jego stronę. Wiatr bawił się włosami, materiałem ubrania. Ładnie. Wyczuwał nutkę nostalgii, smutku, niepogodzenia w jej głosie. Rozumiał, starał się. Podnosząc butelkę z ziemi, oddał kobiecie ten ostateczny łyk. Uśmiechną się zawadiacko mówiąc: – Dobrą masz głowę Hensley. – po czym dając upust gardłowemu rozbawieniu, pokiwał głową na wystosowaną propozycję. Jak to, on nie przyjąłby wyzwania? Bał się zwykłej wody? Szybko znaleźli się na skraju jeziora. Niemalże od razu zamoczył palce i z premedytacją ochlapał towarzyszkę. – I jak tam, ciepła? – przepychanki, słowne zaczepki zakończyły się obustronną kąpielą w jeziornej, lekko zmulonej wodzie. Wilgoć rozeszła się po wszystkich kończynach, zajmując ubrania. Było lekko, beztrosko, swobodnie, zupełnie jak dawniej, kiedy jako nastolatkowie spacerowali po szkolnych błoniach. Mogli po prostu odpuścić, zapomnieć, śmiać się do upadłego. – Ale pamiętaj, jutro musisz wstać na wesele i tańczyć ze mną do białego rana. – rozkazał, kiedy z wolna przemierzali obszerną łąkę. Buty trzymane w dłoniach, kiwały się w rytm kroku. Słońce chyliło się ku zachodowi. To był dobry dzień, naprawdę dobry dzień.

| zt  :pwease:



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.02.21 20:19
| 12.10

Światło, gdy zdecydował się przerwać niespokojny sen. Wbrew jednak pozorom, krótka noc nie wydawała się tym razem męcząca. Koszmary wciąż wracały, burząc krew i zrywając go z posłania, ale każdorazowo przypominał sobie gdzie był. I z kim. Dużo skuteczniej przychodziło mu zgasić niepokój i uspokoić dudnienie serca. I to, dawało mu możliwość, by zbierać siłę na nowo.
Nie potrzebował wiele czasu, by wysunąć się z posłania i namiotu. Powietrze było chłodne, rześkie, a woń leśnego igliwia i szum wody w pobliskim jeziorze, nadawał myślom właściwego rytmu. Nim wychylił głowę poza materię obozowego zadaszenia, trącił dłonią leżącego kuzyna, chociaż był pewien, że ten miał równie czujny sen - Zwijamy się - odezwał się krótko. Nawet jeśli zadbali o zabezpieczenia wokół, ciężko było pozbyć się wypracowanych nawyków. Będąc w terenie, pozbawieni rzeczywistej ochrony z mieszkalnych ścian, musieli być dużo ostrożniejsi.
Dostrzegał zmiany szybko. Nie tylko te, odbierane z okolicy, u innych, ale w nim samym. Miał w końcu niemal miesiąc od jego pierwszych dni wolności. I tak ciało, jak umysł nabierały sił. Był świadom ograniczeń, jakie narzucały mu okoliczności, ale i - możliwości, jakie się otworzyły. W towarzystwie Anthonego, zastała, mocniej wojenna rzeczywistość nabierała nie tylko kształtu, ale i drastyczności działań. I ich konieczności. Fala zarazy, która wylała się początkowo tylko na Londyn, rozchodziła się dalej, poza jego granice, zatruwając jej znamionami kolejne hrabstwa. Tych kilka, które się ostały, oporne na naciski fałszywej władzy, musiały trwać w ciągłej gotowości do odparcia nalotów zdegenerowanych ideą czystości krwi - fanatyków. Wielu z nich wpisywało się w inną, chociaż bliską im "naturę". Spaczeni plugawią magią, opętani ciemnością, żałosne hybrydy czarodziejów - czarnoksiężnicy. To, czym sam się kierował jeszcze przed uwięzieniem, wzmocniło się, upewniając w drodze, jaką podążał. A serwując sobie osobiście czarny humor - powinien był nawet im podziękować. Za to kim się stawał i w czym trwał.
Zwijanie prowizorycznego obozu nie trwało długo. Żadne z e Skamanderów nie miał przy sobie zbyt wiele. Całość, koniecznego do przeżycia dobytku, pozostawiając inne możliwości w bezpiecznych kryjówkach. Samuelowi chodziło jednak po głowie coś więcej, miejsce, w którym mógłby zatrzymać się z kuzynem nieco dłużej, by przetrwać zbliżającą się zimę. Tej, trudno byłoby podołać, będąc wiecznie w drodze. Zapasy, które udało im się zdobyć były chude, ale - dało się przeżyć i nawet zjeść coś ciepłego - Przydałoby się polowanie - utkwił wzrok z jaśniejącym półmroku polany, która już dawno zbudziła się do życia. Okoliczne lasy wciąż obfitowały w zwierzynę, a on coraz łatwiej wchodził w rolę łowcy. Nie tylko odświeżając sobie umiejętności nabyte w młodzieńczych latach, ale pomagając ciału wrócić do pełni sprawności - Możemy pójść wzdłuż jeziora i wejść wyżej. Zdaje się, że w okolicy możemy znaleźć kilka miejsc, które warto przejąć - dodał, gdy za jego polecamy stanął starszy krewniak. Odwrócił głowę, zerkając czujnie na towarzysza.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.02.21 20:19
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Jezioro Ripley w North Downs CdzGjcQ
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]04.02.21 19:30
Budził się tej nocy tyle samo razy co Samuel. Nie okazywał tego otwarcie, choć wątpił by mógł oszukać oczy swojego towarzysza tym bardziej, że co jakiś czas zerkał na zaklęty sygnet na palcu. Gdyby ktoś wdarł się na obszar rozciągniętego po okolicy zaklęcia ten rozgrzałby się ostrzegawczo. Tej nocy za każdym srebro było tak samo chłodne. Ciągłe poczucie zagrożenia stało się codziennością z którą prawdopodobnie będzie się zmagał przez kolejne miesiące, a może i lata. Takie życie nie męczyło go już tak bardzo, jak jeszcze latem. Jednak wciąż... świadomy był skaz jakie czyniło na jego umyśle spychając w zdradziecką paranoję. Nie mógł tego ignorować, a jednak po tym jak otworzył oczy znów spojrzał na pierścień.
Przeciągnął zziębniętymi palcami po zmęczonych oczach, jak tylko podciągnął się do siadu. Poprawił poły szaty ściągając jej kołnierz. Było zimno. Wilgoć w powietrzu sprawiała się potęgować to odczucie. Szybko podniósł się więc na nogi i zaczął krzątać się po bardzo ascetycznym obozowisku. Coraz sprawniej odnajdywał się w życiu pod chmurką, lecz zdecydowanie nie będzie to coś do czego się miał przyzwyczaić. Używanie jednego noża do wszystkiego, krojenie i porcjowanie ochłapów mięsa, które opiekało się nad ogniem na nabitych opalonych patykach... krzywił się, mamrotał, przechodziły mu po plecach naprzemiennie dreszcze niechęci i obrzydzenia. Ratowało go tylko przekonanie o tym, że nie ma wyboru, że to konieczność. Ręka machinalnie składała więc kanapkę z porządnych pajd razowego chleba przytrzymującego trochę przypalone gołębie mięso oraz paprykę, która sprawiała, że jakoś to mogło smakować. Nigdy przedtem nie był zmuszony do tego by sobie gotować. Nie wykorzystywał więc żadnych ziół, czy przypraw - zresztą ich nie miał. Jedną kanapkę podał Samuelowi, a drugą z zaangażowaniem żuł popijając wrzątkiem. Czysta przyjemność była wymalowana na jego twarzy.
- jakie zwierzęta masz na myśli? Te jadalne? Czy te czarnomagiczne...? - zmarszczył czoło - Niedaleko jest mugolskie miasteczko, North Downs - zauważył zwracając uwagę, że to może przyciągać ten drugi rodzaj zwierzyny. Anthony zamyślił się nad czymś na moment - Możemy skierować się właśnie w jego kierunku. Spróbujemy podjąć trop najpierw czegoś jadalnego. Kończą nam się zapasy - Zauważył rozważnie - Możemy jednocześnie przemieszczać się na północ w stronę miasta i rozeznać się w sytuacji, jak tam wygląda sytuacja. Później ustalimy co dalej. Może rozmowa z mieszkańcami nas ukierunkuje na jakiś konkretny problem z okolicy. Jeżeli jakiś występuje.


|k6 na psychozę


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Jezioro Ripley w North Downs
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach