Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro Ripley w North Downs
AutorWiadomość
Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]16.07.19 20:46
First topic message reminder :

Jezioro Ripley w North Downs

Mieszkańcy North Downs podejrzewają, że to właśnie legenda, która znana jest od niepamiętnych czasów, nie zachęca turystów do przyjazdu nad jezioro Ripley. Mimo swojej urokliwości i niebywale sprzyjających okoliczności natury, które sprawiają, że chwile spokoju odnalazłby tam każdy udręczony sprawami codzienności, okolica nie zachęca do zostania na dłużej. Głównie przez nagłe, ale krótkie drgania ziemi, które według mieszczańskiej legendy, miały być powodowane przez wiercące się w czasie snu, zaklęte w skalne wzgórza olbrzymy. Kilka lat temu grupa badaczy z Ministerstwa Magii zdementowała te plotki, zamieszczając w Horyzontach Zaklęć artykuł o silnej żyle magii płynącej pod ziemią, okalającej w charakterystyczny sposób jezioro, ale mieszkańcy nie dali sobie niczego wmówić, a legenda pozostała żywa. Nawet jeśli okazała się tylko wymyśloną historią przekazywaną z ust do ust. Rzadko kiedy widuje się tu żywą duszę, ale warto choć na chwilę oderwać się od codziennych spraw i spędzić kilka chwil wśród ciszy i krystalicznie czystej wody, pod powierzchnią której wiją się ryby o srebrnych, brunatnych i purpurowych łuskach.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.12.21 21:05
Z jednej strony podążała swoimi ścieżkami, po prostu rzucając się naprzeciw temu, co jej się nie podobało, nie szukając akceptacji w tym, aby wybierać swoją życiową drogę, czy aby w szkole ktokolwiek potrzebował aby przyjęto ją i zaakceptowano. Z drugiej strony wcale nie była odporna na ludzkie potrzeby posiadania kogoś, kto by jej wybory akceptował i kto by cenił ją jako osobę taką, jaką była. W końcu z tego powodu zechciała ujawnić się jako kobieta swoim towarzyszom ze statku. Z tego powodu robiła co mogła, aby w szkole sprawdzać się w Quidditchu. Chciała mieć kogoś, kogo nie drażniłoby jej zachowanie, jej niewiedza, jej braki w podstawowych manierach, a kto raczej by pokazywał jej inny świat od którego by mogła się uczyć. Miała jednak wrażenie, że do tego i jej i innym osobom brakowało cierpliwości, dlatego chociaż się starała, nie do końca umiała zadowolić się rezultatami.
Uwalniała swój stres poprzez wszelkie aktywności fizyczne, ale musiała się sprawdzać sama w sobie. Bieganie czy ćwiczenia nie były najgorszym motywem, ale jednocześnie Thalia wiedziała, że prędzej czy później było to o wiele bardziej problematyczne, bo szybko się frustrowała przy nich, pozostając sama ze sobą i swoimi myślami. Nawet teraz potrzebowała coś robić, coś wykonywać…cieszyła się, że Michael potrzebował tego samego, nawet jeżeli bolał ją fakt, z jakiego powodu tego potrzebował. Podejrzewała, że to nic radosnego.
- Dziękuję, ale powinieneś posłuchać mnie po paru kieliszkach. – Uśmiechnęła się na ten komplement, spoglądając na niego z rozbawieniem, mimo to odczytując już z jego twarzy ostatnie zmęczenie pełnią, nie tak w pełni obecne, bo przecież minęły już trzy dni, wciąż jednak nie odpuszczając bladością. Podobnie jak u jej ojca – starała się wypatrywać tych drobnych sygnałów, emocji i odczytywać ślady, tak jak robiła to z tropami czy śladami.
- Nie. – Przyznała się od razu, nie zamierzając szukać głupich wymówek albo się jakkolwiek usprawiedliwiać. – Chociaż gdyby ktoś teraz miał wyskoczyć, musiałabym szczerze podziwiać to, jak czekał parę godzin tylko po to, aby upewnić się, czy może się tu z kimś spotykam. – Spoważniała jednak zaraz, wiedząc, że miał rację i nie chcąc pokazać, że ignoruje jego porady. – Wybacz, masz rację, powinnam to zrobić.
Potarła jeszcze twarz, spoglądając na niego. Wśród ciemnych zjaw wydawał się jak każdy żywy – odcinał się jakąś jasnością, która sprawiała, że tak chętnie wyciągnęła by dłoń tylko po to, aby upewnić się, że jest prawdziwy. I nie złudą.
- W domku dziesięć minut stąd są paczki. Koce, trochę ubrań, nieco leków, trochę cukru, słonina, olej słonecznikowy i nieco jajek i mleka. W razie czego dasz radę to dostarczyć? – Nie wiedziała, jak dziś uda im się wyrobić z tym i czy rzeczywiście zastaną mugoli, oraz czy w ogóle…cóż, chciała aby to mieli, a Michael miał o wiele większe możliwości kontaktu z mugolami.
- Mike…potrzebujesz tego bardziej ode mnie. A ja mam jeszcze ciocię, w razie czego mogę jeść u niej. A ty nie możesz chodzić głodny, bo jeszcze padniesz. – Spojrzała na niego, mając nadzieję, że nie będą drążyć tego tematu dalej. Naprawdę, żadne z nich nie potrzebowało litości, ale pomoc…pomoc była potrzebna.
Wyjęła ostrożnie nóż, pamiętając, że obiecała go nie używać w tej walce…chociaż na widok ostrza musiała skupić się na nim przez chwilę, przypominając sobie jedno z pytań, które przemknęło jej ostatnio po myśli.
- Uczą was jak się bronić przed nożami? – Miała aurorów na myśli, w końcu spodziewając się, że jednak bardziej polegali na magii.


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]29.12.21 23:01
Wstąpiwszy na aurorską ścieżkę w wieku siedemnastu lat, zdążył uzależnić się nie tyle od wysiłku fizycznego, co od adrenaliny samej w sobie. Pokonywał kolejne bariery własnego ciała, przekraczał kolejne granice, aż codzienność nagle przestała wystarczać. Uwięziony w klatce wilkołaczej klątwy, omal nie stracił wszystkich fundamentów swojego istnienia - zawsze budował w końcu własną tożsamość na sile i kontroli nad własną magią i własnym ciałem. Paradoksalnie (i choć nigdy by tego na głos nie przyznał) wojna pomagała mu jakoś się trzymać, zapewniając nowe wyzwania i adrenalinę, poczucie bycia potrzebnym. Z pozoru spokojne pół roku, które spędził samotnie w odludnej leśniczówce tuż po ugryzieniu, było najtrudniejszym okresem w jego życiu. Gdy podnosił się po traumie Azkabanu, miał chociaż dla kogo walczyć, miał ideę, która nadawała wszystkiemu sens.
Gdyby został dzisiaj w domu, bezczynnie, znów czułby się tak jak wtedy. Dlatego był wdzięczny Thalii za dzisiejszy sparing, może nawet bardziej niż ona jemu za naukę.
-Gdybym sam wypił kilka kieliszków, wszystko wydawałoby mi się ładne. - roześmiał się. Spoważniał, gdy zaczęli rozmawiać o bezpieczeństwie - ale łagodnie skinął głową, gdy Thalia sama zrozumiała swoje niedopatrzenie.
-Derbyshire jest targane konfliktem, na takich terenach dobrze jest być nawet nadmiernie ostrożnym, a Homenum zabiera niewiele magicznej energii. Chyba, że przyleciałaś na miotle i miałaś dobry widok z lotu ptaka?
Uśmiechnął się blado, słysząc o jedzeniu.
-Jasne, że dam radę. Może nawet tam polecę, potem. - do Northumberland nie było aż tak daleko, nie na miotle, a zawsze lubił latać. -Dziękuję, na pewno będą wdzięczni. Jeśli będziesz mieć czas, zabierzmy się tam razem.
Wydał się ewidentnie speszony, gdy otrzymał paczkę dla siebie. Przez moment wyglądał, jakby miał dalej protestować, ale na dźwięk tłumaczeń Thalii pokiwał niechętnie głową.
-Ja... dziękuję. Odwdzięczę się, kiedyś. Jak upoluję coś dobrego. - zmusił się do bladego uśmiechu. Musiał przyznać, że od dawna odmawiał sobie jedzenia i odczuwał teraz tego skutki, szczególnie po pełni.
-Jasne, że uczą, podstaw. Walki wręcz, anatomii, dawkowania eliksirów leczniczych. Musimy być gotowi na wszystko - rozweselił się, gdy spytała o kurs. -A co? - chciała poćwiczyć walkę w bezpośrednim zwarciu?
-Polegamy jednak głównie na białej magii. - wyciągnął różdżkę i skupił się na znajomej energii. -Venenifer Captiona. - szepnął, a wokół niego rozbłysła na moment bariera, która po chwili stała się niewidzialna. -Chciałaś sparingu, więc śmiało - wal. Ta tarcza jest na tyle silna, że pochłonie trzy kolejne zaklęcia, o ile nie rzucisz ich z ponadprzeciętną mocą. - zachęcił Thalię gestem i oddalił się o kilka kroków, by mogła w niego wygodniej celować. -Mi pozwala wymierzyć kilka równoczesnych ataków, bez zostania zepchniętym do obrony. - wyjaśnił praktyczne zastosowanie zaklęcia, które było przydatne nie tylko w trakcie sparingów. Podczas pojedynku mogło dosłownie uratować życie, kupić kilka cennych sekund przewagi.

rzut & gdy będziesz gotowa wejdziemy do szafki



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.01.22 1:44
Gdy tylko ukończyła szkołę, wypłynęła, pozostawiając szare jak dla niej wybrzeża Anglii, nie widząc dla siebie żadnej przyszłości w kraju. Jej temperament skrócił się nieco, a jednak napotkała na nowe problemy, nieoczekiwane jak do tej pory. Zamiana w mężczyznę, nowa osobowość - to wszystko miało być jedynie chwilowym rozwiązaniem, które stało się rozwiązaniem na dłuższą chwilę.
Zapominała jedna. Z początku na krótkie chwile, kiedy przyzwyczajona do myślenia o sobie jako o chłopaku nawet nie zwracała uwagi kiedy przyszedł czas przemiany w kobietę. Potem po prostu nie pamiętała, że Olivier po prostu nie istniał, że Lavinia nie była mężczyzną. Dlatego chciała pływać jako ona, lecz teraz, kiedy się ujawniła, uznawała to za gorszą decyzję. Pomogłaby bardziej ludziom, gdyby tylko pozostała mężczyzną. Frustrację zaś przelewała na bójki i akty agresji, widząc w tym jedyną możliwość ujścia emocji. Nawet jeżeli nic nie miało jej wyjść w dniu dzisiejszym, przynajmniej się wymęczy. A to już coś.
- Przy tym, co piją w portach, to chyba wystarczyłby ci jeden. – Pokręciła głową, unosząc kąciki ust w rozbawieniu, poważniejąc jednak również tak jak i on. Pokręciła lekko głową, przynajmniej na ostatni komentarz. – Przybiegłam, od kilku kilometrów. – Uniosła jeszcze dłoń z różdżką, celując ponad ramieniem Michaela. - Homenum Revelio. Nic się jednak nie wydarzyło, ale to już nie powinno jej zaskakiwać. Zacisnęła mocniej zęby, wzięła głębszy oddech i na nowo wycelowała w wybrany punkt. - Homenum Revelio.
Sylwetka Tonksa rozjaśniła się przed nią, jeszcze bardziej kontrastując z tłem składającym się z ciemnych mar i upiorów.
- Jesteśmy sami. - Może to marne pocieszenie, ale przynajmniej udało się rzucić zaklęcie. Opuściła dłoń, wciąż trzymając różdżkę w pewnym chwycie.
- Nie wiem, nie muszą być wdzięczni, chcę po prostu aby mieli co jeść. Teraz o wszystko tak trudno, a oni jeszcze zostali wrzuceni w nowe miejsce, gdzie nie znają nikogo poza sobą i nie mają nic poza tym co unieśli. Minie chwila zanim się odnajdą, być może sporo chwil…potrzebują każdego wsparcia. – Wiedziała, że nie musiała tego tłumaczyć Tonksowi, ale słowa wypływały z niej tak jakby nawet się nad nimi nie zastanawiała. Albo może po prostu nie chciała aby jej gesty wsparcia miały oznaczać dług na jej poczet. – Oczywiście, ze będę mieć czas. – Siły może mniej, ale czas zawsze.
Kwestię polowania skomentowała jedynie uśmiechem. Chyba jak każdy w tych czasach zjadłaby świeże mięso, ale Michael miał do wykarmienie siebie i całą rodzinę. Jeżeli mieli braki w zaopatrzeniu, powinien najpierw zwracać uwagę na nich, potem na nią.
- Jak chcesz bronić ludzi, panie jaśnie aurorze, to nie możesz mi padać podczas treningu. Potem ktoś tu przyjdzie i będę musiała się sprzedać za pięć tysięcy galeonów, a potem uciec. Chociaż wtedy mogłabym odpalić ci jakiś mały procent z nagrody za wykorzystanie twojej twarzy. – Żartowała, oczywiście, chociaż pomysł był dość brawurowy i bardzo mocno w jej stylu. Mimo wszystko nigdy nie zrobiłaby nic takiego bez zgody drugiej osoby, tak od tego zaczynając.
- Oh matko, człowiek tego słucha i nagle czuje się wyjątkowo głupi. Cóż, głównie się zastanawiałam, czy uczą was jak się bronić przed takim atakiem jak nie masz różdżki, większość osób posługuje się jednak głównie magią. Chociaż…nie wiem czy nie wymówiłbyś się od takiego treningu tym, że jestem kobietą. – Uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach czaiło się raczej podejrzenie. Jakby wymówka, którą słyszała, była już jej bardzo dobrze znana.
Wyciągnęła dłoń przed siebie, tak jakby próbowała sprawdzić, czy bariera Michaela obejmuje też ciosy fizyczne, tak na wszelki wypadek. A skoro Michael wyjaśnił zaklęcie i powiedział jej o zastosowaniu zaklęcia, uniosła różdżkę.

Robię hop do szafki


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]25.01.22 17:45
z szafki

Czuł, że za drugim razem Episkey zadziałało - magia zgromadziła się wokół piszczeli Thalii intensywniej niż za pierwszym razem. Przez nogawkę spodni nie widział, czy siniak zmalał, więc podniósł na rudowłosą pytające spojrzenie.
-Lepiej? - uśmiechnął się blado, prostując się. -Dobrze się bijesz, Wellers. - zwrócił się do niej po nazwisku dla podkreślenia wojowniczej atmosfery. -Nauczyłaś się tego na statku? - zapytał retorycznie, bo gdzie inaczej? Podniósł wzrok, by spojrzeć jej w oczy. Nie zauważał już blizn na policzku, przyzwyczaił się do nich, ale właśnie przypomniał sobie, że pewnie portowe bójki nie ograniczały się do pięści.
-Ten nóż, którym groziłaś szmalcownikowi w Northumberland - nim też często walczysz? - jeszcze raz obrzucił kontrolnym spojrzeniem okolicę i schował różdżkę, jakby się nad czymś namyślając. -Jest takie zaklęcie, pole antymagiczne. Wiedząc, że dobrze idzie ci walka bez magii, mógłbym je rzucić w kryzysowej sytuacji u twojego boku. - zaproponował, choć nie patrzył jej już w oczy. Kiedyś myślał o jeszcze innym zastosowaniu dla tego zaklęcia - doprowadzić emocje do wrzenia, rzucić pole antymagiczne i pożreć ich wszystkich.
Tego na pewno nie zrobiłby jednak przy żadnym sojuszniku. Odkąd nad jego głową wisiał list gończy, rozważał po prostu różne... sytuacje, w których byłby przyciśnięty do ściany.
Zmusił się do bladego uśmiechu i zmienił temat:
-Nie uczyli was pierwszej pomocy, prawda? - gdyby ją znała, Episkey nie byłoby dla niej zaskoczeniem. -Te zaklęcia są proste, dopóki zna się anatomię. Zapamiętanie inkantacji i przyłożenie różdżki w odpowiednie miejsce to już połowa sukcesu. - zachęcił. Choć nie wprowadził jej do Zakonu osobiście, to byli razem na tylu akcjach, że czuł się za nią poniekąd odpowiedzialny. Czułby się spokojniej, gdyby umiała zaleczyć proste rany. -Szczególnie, gdy sam wymierzę cios - doskonale wiem, gdzie celowałem. Kopnąłem cię w piszczel, żeby zabolało i żeby cię nie uszkodzić. Przewidziałem, że zostanie tam siniak jeśli nie wspomogę leczenia magią. - wyjaśnił swoją strategię podczas walki wręcz. -Znasz położenie najważniejszych organów wewnętrznych?



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]27.01.22 2:14
Kiedy mrowienie po zaklęciu ustało szarpnęła za nogawkę, podciągając materiał spodni i bez większego oporu spoglądając na swoją skórę aby przyjrzeć się działaniu zaklęcia. Brakowało jej pruderii i skromności panien wychowanych…cóż, najczęściej jakkolwiek wychowanych – sierocińce czy statki nie były miejscem które zapewniały jakąkolwiek prywatność, nie mówiąc już absolutnie o dyskrecji, nauczyła się więc, że nie popłacało się aby chować się z czymkolwiek albo martwić się rzeczami niepotrzebnymi. Dłonią dotknęła piszczela, krzywiąc się kiedy echo bólu, zanikającego już, jeszcze na moment się pojawiło, nie powiedziała jednak nic, na zadane pytanie odpowiadając jedynie równie skromnym uśmiechem i kiwnięciem głowy.
Podniosła się, przez chwilę wymieniając spojrzenie zanim nie odwróciła się aby skierować się w miejsce gdzie odłożyła nóż – ostrze poddało się mrozowi, co sprawiło, że dotyk po kilku sekundach przypominał raczej trzymanie rozżarzonego żelaza, nie odkładała go jednak, zastanawiając się nad pierwszym pytaniem. Po chwili jednak zostało uzupełnione i nie wiedziała nagle, jak odpowiedzieć. Pytał o to, czy często atakowała innych, czy jednak często musiała się bronić? Miała wrażenie, że ostatnimi czasy granica zaciera się niezwykle szybko.
- Michael, ja… - Westchnęła, przeczesując dłonią włosy które pod jej dotykiem na nowo zmieniały się w niesforną burzę rudych loków, tak jakby nagle ta jednak wielka zmiana miała nadrobić jej za elokwencję, której zawsze brakowało. Nie cierpiała tego, przebywać w obecności kogoś, kto po prostu był lepszy. Nie z powodu złości czy zazdrości, ale wstydu samą sobą. To bywało męczące. – To trochę bardziej skomplikowane, wiesz? Nie miałam wspierającej rodziny, która pomogłaby mi w decyzjach, nie byłam mądra, nie…sam wyciągałeś mnie wtedy z ulicy, wiesz, jak wyglądały i wyglądają moje umiejętności. Na morzu…jest okrutnie. Jeżeli mnie zapytasz czy jest warto, odpowiem ci że tak, ale to nie zmienia faktu, że szalejące sztormy są często najmniejszym problemem. A zwłaszcza teraz…w świecie statków kobieta może być mityczną syreną albo dziwką, niczym pomiędzy. Nie jestem ani jednym, ani drugim, nie ma więc mowy o jakimkolwiek bezpieczeństwie. Nazwisko kapitana nic nie znaczy, brak domu czy jakiegokolwiek miejsca do zatrzymania się też nie polepsza sprawy, a kiedy tylko postanowiłam pływać jako kobieta, straciłam szanse na awans. Osiem lat kariery jakby nigdy nie istniało. Dlatego tak, używam noża, ale wtedy kiedy bronię siebie albo innych. Bo bez broni nie jestem groźna wcale, bez walki nie jestem zagrożeniem. Bo gdyby było inaczej, nie skończyłoby się na klątwie.
Głos załamał się lekko na końcówce, ale twarz nie wyrażała emocji, jakby próbowała odsunąć je gdzieś na dalszy plan, jedynie więc oczy gościły mgliste i dalsze zamyślenie. Nie chciała wylewać tu swoich żali i problemów, nie chciała go tym obarczać. Ale musiał zrozumieć, czemu i dla niej każdy dzień był mierzeniem się z życiem i że niejako rozumiała, jak to jest. Tyle, że czuła się po prostu sama i nie wiedziała, czy jakkolwiek z tego się wykaraska. Pole antymagiczne wzbudziło w niej uniesienie brwi, a kiedy tylko zakończył swoje słowa, pokręciła przecząco głową.
- To niezbyt dobry pomysł. W portowej bójce może, czy z przeciwnikiem o wiele potężniej władającym magią jakoś by to przeszło, ale w takich sytuacjach…to twoje zaklęcia i twoja magia są atutami, nikt nie przejdzie do walki na pięści od tak. Wiesz, że zrobię wszystko aby przy mnie nie stała ci się krzywda, ale nie stawiaj wszystkiego na mnie, kiedy masz tak wielką przewagę. – Sytuacje mogły być rożne, ale sama nie starała się jeszcze z czarnoksiężnikiem, a do tej pory umiejętności Tonksa przewyższały możliwości wszystkich w okolicy, na których przyszło im wpaść. Zdawać się na nią wydawało się w takich chwilach błędem.
Ponownie pokręciła głową, tym razem jednak nóż chowając i słuchając słów które przedstawiał na temat anatomii.
- W większości wypadków możesz spokojnie założyć, że w czymś nie mam doświadczenia. No, chyba że mowa o byciu przestępcą, wtedy możesz spokojnie ominąć wstęp. – Przypomniały jej się słowa Castora, kiedy mówiła o czymś, co było dla niej trudną decyzją życiową, a okraszone zostało stwierdzeniem, że wszyscy teraz byli przestępcami. Szybko ominęła więc temat, kierując myśli w stronę organów. – Hm, serce… - dłoń przesunęła na lewą pierś, lekko klepiąc płaszcz, zaraz też przesuwając ją na okolice brzucha – i wątroba. No i płuca? Ale tak no…niewiele poza tym. No i wiadomo, że u mężczyzn łatwiej kopnąć w tą wrażliwszą część ciała. – Wymownie na chwilę zsunęła spojrzenie w dół, zaraz jednak wracając nim do twarzy Michaela.


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]01.02.22 7:00
Był spostrzegawczy, natychmiast zauważył, że się speszyła. Dlaczego? Czasem zapominał, że innym niezmiernie trudno było przełknąć własną dumę i nieśmiałość w jego obecności. Był aurorem, co niegdyś dawało pewną pozycję społeczną (teraz, przynajmniej jego zdaniem, już nie), a teraz zapewniło wyćwiczone zdolności w dziedzinie białej magii i pojedynków, przewyższające przeciętnego czarodzieja i czarodziejkę. Jego zdaniem Thalia nie miała się czego wstydzić, ale jej ego nie było systematycznie łamane podczas kilkuletniego kursu aurorskiego - pokora mogła się dla niej wiązać z większą emocjonalnością niż dla Michaela.
-Thalia...? - zapytał łagodniej, marszcząc brwi z troską. Nie dopytywał dalej, sama zaczęła mówić. Opuścił ręce, schował różdżkę, spoglądając na nią z mieszanką zdziwienia i smutku. Korespondowali często, przeszli w Northumberland przez misje zagrażające życiu, ratowali razem ludzi, ale jeszcze nie rozmawiali... w ten sposób. To co innego, niż na papierze.
Westchnął cicho i położył jej dłoń na ramieniu.
-Nie myśl tak, Thalia. Jesteś już na lądzie. Nie wśród nich. Moja siostra... moja siostra miałaby w Ministerstwie ciężko, nie ukrywam, ale wśród rebeliantów cenią jej umiejętności i nie wątpię, że niedługo zostanie aurorem. - mówił łagodnie, chyba próbując ją uspokoić, pocieszyć. -W okrutnych okolicznościach wszyscy... robimy rzeczy, których wymaga od nas los, które pomagają przystosować się do sytuacji. - szepnął chrapliwie. Wziął głębszy wdech. -Ci szmalcownicy, w Northumberland, ja... - przełknął ślinę. -Przed wojną robiliśmy takie rzeczy w Biurze Aurorów tylko w ostateczności. Zbieraliśmy dowody i tak dalej. Ale wtedy funkcjonowały sądy, policja nie była skorumpowana, mieliśmy bezpieczne miejsca do izolowania przestępców, a teraz... teraz dowodem była śmierć tamtej dziewczynki, teraz nie możemy wyżywić nawet samych siebie, a oni uciekliby do Durham i mordowali dalej... - potarł czoło dłonią. Nie chciał odciągać uwagi od niej, ale chciał chyba przekazać, że... też tak się czuje? -Nie planowałem tego. Nie sądziłem, że tak będzie wyglądać moja praca. Prawie piętnaście lat w służbach, a w ciągu jednej nocy staliśmy się wyjęci spod prawa. - to nie to samo, co sytuacja Thalii gdy okazało się, że jest kobietą - on wciąż miał wspierających kolegów, dawnych szefów, Zakon. Ale mimo wszystko tkwiła w tym jakaś okrutna paralela i ironia - on zyskał list gończy, ona... klątwę?
-Klątwa? Jaka to klątwa, pomaga ci ktoś z tym? - zmarszczył brwi, chwytając ją mocniej za ramię i zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Już od grudnia zauważał przecież, że coś jest nie tak. Dość niedopowiedzeń. Sam nie mógł jej pomóc, nie znał się na tym, ale łamacze w Zakonie mogli - a była teraz jedną z nich, walcząc z nimi w jednym szeregu.
-Myślisz dobrze, strategicznie. - przytaknął, gdy zwróciła mu uwagę na atut, magię. -Mam jednak na myśli kryzysowe sytuacje, gdy wyczerpuje się nasza energia magiczna, ale wciąż dopisuje nam kondycja fizyczna i... - zamrugał prędko, jakby odpędził od siebie jakąś myśl. Miał jeszcze jeden atut, ale niebezpieczny dla każdego. Nie naraziłby na to Thalii, choć przemiana już raz uratowała mu życie. -...i tyle. - zakończył z bladym uśmiechem. Zmienili temat na nieco przyjemniejszy, albo chociaż neutralniejszy. Thalia z pokorą przyznała, że wie niewiele, choć znała już podstawy - serce, płuca, wątroba. Te dwa ostatnie były mniej intuicyjne niż serce.
Uniósł lekko brwi, gdy wypaliła ostatnie zdanie i gdy poczuł wymowne spojrzenie na swoim kroczu.
-Nie próbuj tego ze mną. - zastrzegł, śmiejąc się nerwowo. -Ale dobrze wiedzieć, że umiesz się bronić. - dodał, siląc się na uśmiech.
-Przejdźmy do podstaw. Pokaż mi moje serce, wątrobę, płuca. Dotknij ich, precyzyjnie. A potem - znajdź nerki. - przesunął dłońmi po własnym płaszczu, pokazując na nerki. -Najpierw moje, potem swoje.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]02.02.22 3:15
Miała nieco inną pewność siebie, przypominającą krążenie dłonią nad mogąca zapalić się w każdym momencie świecą. Kiedyś moment musiał nastąpić, kiedy, sama nie wiedziała. Było to jak zagrożenie, nad którym nigdy nie miała jak się zastanowić, bo nie było czasu, a kiedy w końcu świeca płonęła, było za późno aby szybko zabrać dłoń. Gdy trafiła na statek ze swoim charakterem, dość szybko została ustawiona do pionu, zawsze jednak wmawiała sobie, że od tego nie cierpi nikt oprócz niej. A teraz była wśród ludzi na których, po raz pierwszy w życiu, tak cholernie jej zależało. Ale jednocześnie miała wrażenie, że są gdzieś obok – zmieniło ich życie, zmieniała ich wojna. Czy następnym razem, kiedy wyciągnie dłoń, będzie miał kto ją złapać?
W pierwszej chwili spuściła spojrzenie, tak jakby miała wrażenie, że nie do końca zasługiwała na te słowa. Miała wrażenie, jakby żebrała o uwagę, i to jeszcze od osoby, która miała tak wiele własnego bólu i problemów, że ciężko jej było myśleć o każdym. Nie musiała jednak być specjalistą w czytaniu innych aby usłyszeć jak bardzo bolały go następne słowa. Dopiero wtedy błękitne tęczówki podniosła aby spojrzeć na jego twarz.
- Wciąż o tym myślę, wiesz? Gdybym nie trafiła do Weasleyów, gdybym nie spotkała paru miłych osób, to ja mogłabym być tam, w lesie, ale nie obok ciebie. – I jak wtedy wyglądałoby ich spotkanie „po latach?”. Które z nich podniosło by różdżkę jako pierwsze?
Kiedy tak się zastanawiała, musiała przyznać, że odrobinę go rozumie. Nie w pełni, bo ich przeżycia nigdy nie miały być takie same, ale ten jeden element. Wystarczyła jedna chwila, a jego świat już nie był jego. Praca dająca wyzwanie ale i zarobek przestała być pracą, a stała się przeżyciem, bo tylko na tym mógł polegać, znajome miejsca były śmiercionośnymi pułapkami, a nie miał nawet wyboru, bo jego pochodzenie o tym zadecydowało – nie chodziło o to, co chciał zrobić, a o to co musiał.
- Mike… - Nie wiedziała, na ile czuł się teraz komfortowo, ale chciała jakoś pomóc, ostrożnie więc ujęła jego dłoń, ściskając ją mocniej, drugą rękę zaś przyciągając go do siebie do nieco niezręcznego i nieco niewymiarowego uścisku. Parę sekund i parę uderzeń serca, ale tyle wystarczyło, bo gdy odsuwała się, musiała przyznać, że i jej to nieco pomogło. Nieco, bo takie tematy nigdy nie były łatwe.
- Wojny można przegrywać z różnych powodów. Ekonomia, głód, warunki atmosferyczne…zatracenie. – Spojrzała na niego nieco pewniej, tak jakby w tym momencie wchodziła w rolę mentora, którym nigdy nie była. Ale czuła, że był ten rodzaj prawdy, który jakoś ciężko było usłyszeć, a trzeba było powiedzieć. – Dla wielu osób jesteś jak magiczna bariera bezpieczeństwa, chroniąc ich, chroniąc mnie. Ale nie idziesz przez to sam, więc nie bierz na siebie zbyt wiele. I tak to robisz, na pewno, ale…pamiętaj, że jak chcesz się wygadać albo pobić, to tu jestem, a to strasznie się przydaje.
Na wspomnienie klątwy, na ściśnięcie ramienia zadrżała lekko. Starała się przyzwyczajać o tym mówić, traktować to jako dzienny element jej życia, bo nie dało się tego odseparować, ale mówienie w pełni o tym, po dwóch latach, przypominało rozgryzanie źle zaleczonej rany, która wciąż krwawiła. I chyba jeszcze fakt tego, jak bardzo słaba wydawała się w takich wypadkach. W końcu kto normalny nie dawał sobie rady aż na tyle, że łapał klątwę? Zwiesiła nieco ramiona, ostatecznie jednak spoglądając na niego. Tak jak chciał.
- Nie mam pojęcia, jak to się nazywa. – Przyznała, powoli, niechętnie. Mówienie o tym było w widoczny sposób niekomfortowe, ale nie zamierzała przestać. Ta prawda poniekąd mu się należała, musiał ocenić, jak czuł się z tą wiedzą w jej towarzystwie. Sam nosił klątwę, ale znał jej limity. – Ale widzę zmarłych. Wszędzie. Zawsze. O każdej porze. Chodzą za mną. Obraz tak odbity, że widzę ich nawet jak zamknę oczy. – Zmrużyła lekko powieki, jakby zamazany obraz miał jakkolwiek wyglądać lepiej. – Vincent miał…ma…miał… - Sama już nie wiedziała, na czym w tym wypadku skończyli. Sytuacja była nieco bardziej skomplikowana.
Coś jeszcze chciał powiedzieć w tej przerwie, po tej kondycji, ale nie powiedział. Nie miała prawa tego od niego wymagać, ale z drugiej strony jak zawsze nie umiała pohamować swojej ciekawości, zainteresowanie więc odbiło się w jej oczach. Mimo to, nic nie powiedziała, wyciągając ostrożnie dłoń aby sprzedać mu drobnego pstryczka w nos.
- Nie martw się, Majki, mam nóż i jak urosnę jeszcze parę centymetrów to potrafię być groźna, obronię cię – zapewniła przesadnie pompatycznym tonem, próbując jakoś rozluźnić atmosferę, przynajmniej dopóki mowa nie była o narządach wewnętrznych.
- To groźna, prośba, czy wyzwanie? – Parsknęła lekko, przechylając głowę zanim nie spojrzała na niego, tym razem już z powagą i skupieniem wprawnego słuchacza. O wiele bardziej precyzyjnie potrafiła natrafić dłonią na jego serce, kładąc ją na jego płaszczu, zaraz też zjeżdżając niżej, dłoń nieco przechylając aby objąć nią płuca. Została jeszcze wątroba, chociaż tutaj była już mniej precyzyjna i bardziej niepewna. Ostatecznie też przejechała w okolice, w które wskazywał, kładąc dłoń na jego nerkach, tym razem papugując ruch na własnym ciele drugą wolną dłonią.
- Tutaj?


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0

ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12384-thalia-wellers#381174 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]03.02.22 6:14
-Co? - wyrwało mu się z zaskoczeniem, gdy zrozumiał jej sugestię, że w innym życiu w ogóle mogłaby walczyć po przeciwnej stronie. Zmarszczył lekko brwi, pokręcił z niedowierzaniem głową. Po pierwsze, szczerze wierzył w Thalię i w to, że miała serce po właściwej stronie, że po prostu taka była. Po drugie, nie miał duszy filozofa - nie zastanawiał się nad tym, jakby potoczyło się jego życie gdyby nie urodził się mugolakiem. W młodości kierowała nim ambicja i chęć zyskania akceptacji, może podobne cechy osobowości kazałyby mu stanąć w tej wojnie po stronie zwyciężających - gdyby miał wybór. Ale nie miał, pochodzenie zdeterminowało jego losy i poglądy. Nie zastanawiał się nawet nad tym (a szkoda, bo być może powinien), że spędził w Biurze Autorów i na przygotowaniach do tej pracy prawie dwie-trzecie swojego życia. Dyscyplina, podejrzliwość, zdecydowanie - nauczył się tego wszystkiego już jako bardzo młody człowiek, a zasiane w nim ziarno przynosiło na wojnie owoce, kształtując mentalność żołnierza. Czy gdyby dołączył do tej walki później, jak inni członkowie Zakonu bez wojskowego przeszkolenia, zabijałby z równą łatwością?
Czy gdyby spotkał Thalię po przeciwnej stronie, wykazałby się zrozumieniem? Gdyby nie podniosła różdżki pierwsza, gdyby miał pewność, że nikogo nie zabije, pozwoliłby jej odejść. Ale gdyby nie... nie, nawet nie chciał o tym myśleć!
-Nie, Wellers, nie wierzę w to. - z wrażenia aż nazwał ją po nazwisku, marszcząc brwi. -Nie masz wpływu na to, gdzie się urodziłaś i kogo spotkałaś na swojej drodze. Ale jesteś bystra, inteligentna, dochodzisz do wniosków o życiu samodzielnie. Jesteś też empatyczna dla innych, wrażliwa. Nie wierzę, że ktokolwiek mógłby to zdławić, uczynić się narzędziem w ich wojnie. Nie są.... nie są jak Weasleyowie, nie okazaliby ci ani dobroci ani szacunku. - stwierdził z pełnym przekonaniem. Może walczyła dla Zakonu, bo przyjaciele okazali jej serce i zaszczepili odpowiednie wartości. Może gdyby nie oni, trzymałaby się z boku. Ale nie wierzył, że mogłaby krzywdzić bezbronnych. Takiej lojalności - jego zdaniem - nie dało się wypracować, takie zaślepienie wymagało okrucieństwa albo głupoty.
-Nawet tak nie myśl, rozumiesz? - skonkludował, zastanawiając się, czy to klątwa podkopuje jej wiarę w siebie.
Objęła go, z typową dla siebie wrażliwością (właśnie to miał na myśli!) przenosząc temat na niego, chcąc go wesprzeć, choć sama wydawała się smutna. Przytulił ją mocniej, bez niezręczności. Bywał surowy i zdystansowany, ale wychował się w dużej rodzinie, okazywanie troski i czułości nie sprawiało mu problemów.
-Ja też tu jestem, Thalia. Dla ciebie. - zapewnił cicho, łagodniej.
-Zmarłych? - powtórzył ze zdziwieniem, w głosie obrzmiał niepokój. -Kiedy to się zaczęło? Vincent - może to ściągnąć, prawda? Niech nie zwleka, to... brzmi nieznośnie. - odsunął się lekko, ale położył dłonie na jej ramionach. Wiedział, że Thalia nie chce... sprawiać nikomu problemów, ale musiała postawić siebie na pierwszym miejscu. To, przez co przechodziła, brzmiało strasznie.
Roześmiał się lekko, gdy rozładowała atmosferę. Przewrócił oczami, nieco speszony (a może przestraszony?) myślą o kopniaku we... wrażliwe miejsce.
-Powiedzmy, że groźba. - jego lekki ton nie pasował jednak do wydźwięku słowa "groźba."
-Dobrze. - zaczął komentować, gdy precyzyjnie odszukała jego serce i prawidłowo zidentyfikowała miejsce, w którym znajdowały się płuca. -Czekaj, wątroba jest trochę niżej. - delikatnie złapał ją za nadgarstek, by naprowadzić jej dłoń na właściwe miejsce. Uśmiechnął się z aprobatą, gdy odszukała nerki.
-Masz dobrą pamięć. Teraz jeszcze żołądek... - pokazał go na sobie. -Jeśli bierzesz udział w sparingu, nie celuj w żołądek ani wątrobę i inne narządy wewnętrzne - bezpieczne są za to żebra, osłaniają klatkę piersiową. Jeśli zaś chcesz kogoś poważnie uszkodzić... - najpierw wskazał palcami śledzionę, potem splot słoneczny. -Pęknięcie śledziony może być niebezpieczne, na dłuższą metę. Z kolei cios w splot słoneczny odbierze mu dech. - pouczył, dając jej wskazówki jak łączyć wiedzę o ludzkim ciele z walką wręcz.
-Poducz się, Wellers. Porozmawiaj też z jakimś alchemikiem, poznaj podstawy dawkowania mikstur leczniczych. W razie czego, też ci to wyjaśnię, ale nie mam żadnych przy sobie, a lepiej uczyć się na przykładach. - zaproponował.
Zerknął na słońce, zniżające się na horyzoncie.
-Zdążymy jeszcze przekazać twoje zapasy tamtym ludziom w Northumberland, polecimy na miotłach. Zbierajmy się. - zaproponował, chwytając za miotłę.

/zt x 2 :pwease:



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]07.07.22 18:56
05/04/1958

Data spotkania wyjątkowo godziła w mój terminarz. Plan zajęć na pierwsze dni miesiąca zawierał się w słowie "odpoczynek", ale musiał wystarczyć mi wyłącznie jeden dzień na regenerację po księżycowej pełni, bo życie wokół mnie nie zatrzymywało się w miejscu. Czułem się nieco rozdrażniony, lecz brak wigoru uwydatniał flegmatyzm i otępienie, a niewysłowione emocje kuliły się gdzieś w środku jak skarcony pies, wyciszając gniewny temperament. Prawdę mówiąc, w takim stanie propozycja Elroya odpowiadała mi dużo bardziej, niż zaproszenie w rodzinne strony, gdzie byłoby mi trudniej wytłumaczyć się ze złego samopoczucia, a jeśli istniała choć jedna rzecz, która mogła poprawić mi humor — to była to z pewnością jazda konna. Trochę nawet ucieszyłem się na wieść, że to mnie poproszono o instruktaż w tej dziedzinie, lecz osobliwy dobór miejsca spotkania świadczył o tym, że lord Greengrass mógł nie być do końca świadom, na co się pisze... albo chciał o czymś pogadać, a jeździectwo było tylko wymówką. Zjawiłem się dużo wcześniej, by rozeznać się w terenie i znaleźć odpowiednie miejsce do nauki, a przy okazji poczuć wiatr we włosach na grzbiecie swojej Kelpie, oddając się relaksowi na tle pięknych widoków. Wkrótce dostrzegłem wyczekiwaną sylwetkę i ruszyłem kłusem w jej stronę.
Raduje mnie Twoje zaproszenie, Elroyu - dobrze Cię widzieć po tych wszystkich miesiącach. — przywitałem się z nim imiennie, nie przepadałem za konwenansem i porzucałem go przy bliższym poznaniu. Greengrass podobnie jak ja walczył o lepsze jutro naszych bliskich i wielu niewinnych rodzin. Jak widać, trudne czasy zbliżają ludzi, więc przynajmniej z mojego punktu widzenia mogliśmy nazywać się przyjaciółmi. Po chwili zsiadłem z konia i podałem mu dłoń, choć mógł odnieść wrażenie, że mój uścisk był jakby lżejszy, pozbawiony energii, a ja — wyglądałem dość mizernie, mimo majestatu, jaki jeszcze przed chwilą wzbudzałem na wierzchowcu. — Co też skłoniło Cię, by po tylu latach zdecydować się na podjęcie nauk jeździectwa? I co bardziej mnie ciekawi, dlaczego przychodzisz z tym właśnie do mnie? — miałem w zwyczaju mówić to, co myślę — to u nas rodzinne. Nie chciałem go urazić, moja bezpośredniość nie wiązała się z brakiem wychowania czy kultury, uznałem zwyczajnie, że nazwę rzeczy po imieniu. Było przecież wielu bardziej doświadczonych w nauczaniu jeźdźców, podświadomie próbowałem wybadać, czy naprawdę chodzi o zwykłą lekcję. — W stajni moich rodziców nie odnajdziesz lepiej przystosowanego do lekcji rumaka, niż moja Kelpie, więc dobrze trafiłeś. — dodałem po namyśle, zostawiając mu przestrzeń na odpowiedź. — Ale najpierw opowiedz mi, co słychać w rodzinnych stronach, przyjacielu. — byłem żywo zainteresowany, jak im się wiedzie, więc pytanie nie było wynikiem wyłącznie wyszukanej grzeczności. Co prawda wątpiłem, by skala ich zmartwień mogła równać się z moją małą tragedią, ale nauczyłem się w życiu respektować każde, nawet te błahe zmagania. Po chwili naturalnie ruszyliśmy z miejsca, spacerując brzegiem jeziora i prowadząc niezobowiązującą konwersację ze zwierzęcym towarzyszem na lonży.
Garfield Weasley
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11219-garfield-weasley#345390 https://www.morsmordre.net/t11265-persymona#346336 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f426-devon-appledore-wooda-road-12 https://www.morsmordre.net/t11264-skrytka-bankowa-nr-2454#346322 https://www.morsmordre.net/t11263-garfield-weasley
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]12.07.22 2:56
Do miejsca, które zaproponował Garfieldowi na spotkanie, dotarł na miotle. Nie potrafił jeździć konno - nie tak dobrze jakby tego potrzebował; nie tak dobrze jak czuł, że tego potrzebuje, tym bardziej w obliczu, w którym brak w jego umiejętnościach wyraźnie naraził Mare. Kto mógłby wyśnić scenariusz, w którym stawał w pojedynku rycerskim o dłoń swojej własnej małżonki - a jednak życie po raz kolejny pokazywało mu, że powinien być gotowy na wszystko, co tylko miało mieć miejsce.
- Twój widok Garfieldzie równie cieszy - odpowiedział z uśmiechem, bo w końcu widok znajomych twarzy pozwalał odczuć pewnego rodzaju spokój. Tak, było dobrze - mógł to stwierdzić, mógł to poczuć. Tym bardziej w obliczu wieści pochodzących z gazety o śmierciach wielu czarodziejów, którzy przecież wspierali nie tylko sojusz, ale również i działania Harolda Longbottoma. - Mam nadzieję, że nie doskwiera ci zdrowie? Słyszałem o twoich pobytach w szpitalach... - dopytał ze szczerym zmartwieniem, bo choć nie znał się na kwestiach uzdrowicielstwa w choć cząstkowym stopniu jak jego małżonka, wciąż wiedział że podobna sytuacja nie były czymś, co pojawiało się dla własnego upodobania. Tym bardziej, kiedy na twarzy młodszego lorda było jasno widoczne zmęczenie. Było spowodowań zdrowiem? Stanem zdrowia? Nie do końca był tego pewny.
Uścisnął jego dłoń pewnie. - Wstydliwa historia - przyznał z lekkim uśmiechem. - Choć warta opowiedzenia za moment... - dodał, spoglądając na konia należącego do Weasleya. Było w tym stworzeniu coś innego i majestatycznego, w tym innym sensie niż w smokach i każdym kolejnym magicznym stworzeniu, ale i tych pozbawionych magii. Były niesamowite, interesujące na swój własny sposób... - Odnoszę wrażenie, że z mniejszym wstydem przyjdzie opowiedzenie tobie powodu, dla którego chcę się uczyć jazdy, niż komuś o umiejętnościach jeszcze większych niż twoje w tym zakresie. Jednak, jeździsz konno czyż nie? Podstawy nie powinny więc stanowić problemu - przypomniał, zaraz odchrząkając, kiedy przeniósł wzrok z Kelpie na lorda.
- Przypadkiem się zdarzyło, że znalazłem się w sytuacji bez wyjścia - stanąłem w szranki z lordem Macmillanem, choć przyznać muszę, że była to szuja nie lord w zachowaniu, o rękę mojej najdroższej Mare... - powiedział, choć wciąż nie rozumiał dokładnego mechanizmu tego, w jaki sposób znaleźli się wraz z ukochaną w średniowieczu. - Podróżując wraz z Mare, nie jestem dokładnie w stanie przywołać powodów, jednak znaleźliśmy się w średniowiecznej Anglii, a ja postawiony przed zadaniem wygrania ręki mojej miłej... - urwał na moment, odwracając wzrok na jezioro. Było to wstyd przyznać na głos. - W momencie przegranej, spowodowanej wyraźnie moimi brakami w dziedzinie jeździectwa to nie najchwalebniejsza rzecz, której w życiu się dopuściłem, acz nie mogłem postąpić inaczej gdy mowa była o mojej małżonce! W momencie przegranej, sięgnąłem po różdżkę... i bombardą zrzuciłem lorda Macmillana z wierzchowca - dodał, choć nieco ciszej, zażenowany własnym zachowaniem. Odchrząknął jednak cicho. - Nie było to chwalebne z mojej strony, zgadzam się w pełni, więc gdyby moje umiejętności były odrobinę lepsze, z pewnością wyszedłbym z turnieju obronną ręką... A jednak jeździectwo może być przydatną dziedziną w życiu. Tym bardziej, gdyby znów miała mieć miejsce sytuacja, w której musiałbym wraz z małżonką uciekać z miejsca zdarzenia - dodał, przemilczając kwestię porwania Mare podczas turnieju, który przegrał.
Wypiął jednak nieco pierś, jakby chcąc sprawić wrażenie bardziej poważnego niż brzmiała jego historia. Wszak miał trzydzieści siedem, a nie siedemnaście lat, aby dać ponieść się w taki sposób emocjom! Choć może przy swojej wybrance serca rzeczywiście były momenty, gdzie czuł się o wiele lat młodszy? Kiedy to emocje przejmowały górę, a złość wciąż w nim jeszcze buzowała?
- Jest niezwykle piękna, to muszę przyznać. Jest łagodnego usposobienia? - dopytał, przyglądając się umaszczeniu klacz, jej majestatowi w ruchach. W nawet najmniejszy zdawała się nie wkładać nawet minimum wysiłku czy myśli - uzyskując niezwykły efekt.
- Mam nadzieję, że pojawisz się u nas, więc o wszystkim dowiesz się osobiście - przyznał, choć wiedział doskonale, że przed wizytą w rezydencji było warto wspomnieć o bardzo konkretnym stanie, na którego myśl nie mógł powstrzymać rozczulonego uśmiechu. - Moja małżonka, ponownie, jest przy nadziei - oznajmił. Były to wieści radosne i istotne, w końcu nowe życie, szczególnie w czasach wojny, było największym wyrazem nadziei i wiary w lepsze jutro, o które musieli dzisiaj zawalczyć. Nie tylko dla swoich dzieci - ale również i dla tych innych, dla tych zwykłych ludzi i czarodziejów, dla każdego dziecka, któremu w przyszłości przyjdzie stąpać po tej ziemi i obierać ścieżki.
Oswajał się z klacz, z jej obecnością - z faktem, że służyła między innymi za transport. Nie miał tak wielu okazji do jazdy konnej, obierając znacznie częściej miotłę za swój główny transport.
- Nie myśl jednak, że moja małżonka przymknie oko na twoje częste wizyty i poszukiwania uzdrowicieli. Jeśli coś cię trapi, możesz zawsze zjawić się u nas i poprosić o pomoc, mam nadzieję że jesteś tego bardziej niż świadom, Garfieldzie - zapewnił mężczyznę.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]12.07.22 2:56
The member 'Elroy Greengrass' has done the following action : Rzut kością


'Zdarzenia' :
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 IQ2uesQ
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Ripley w North Downs - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]16.07.22 10:05
Darzyłem Elroya dużą sympatią i niezmiernym szacunkiem, lecz wkraczaliśmy na grunt, który niezwykle mnie irytował. Grunt tłumaczenia się z rzeczy niewytłumaczalnych; przynajmniej nie w takim towarzystwie, bo choć ceniłem je sobie, to w żadnym wypadku nie miałem do niego wystarczająco zaufania, aby nie obawiać się wykluczenia. Likantropia była kontrowersją nawet wśród niższych warstw społecznych; fakt, że coś takiego dotknęło jednego z Weasleyów mógł skompromitować całą rodzinę. Jakoś jednak musiałem wybrnąć z tych pytań, postanowiłem go zbyć. — To prawda, przyjacielu, nowy rok dał mi zdrowotnie popalić. Na szczęście nie były to rzeczy poważne na tyle, aby warto się było nimi dziś kłopotać — skłamałem bez cienia zawahania, ale wyglądało to bardziej na bagatelizację problemu. Cóż, nie było nią; z dwojga złego lepiej, żeby myślał, że nie dbam o swój stan, niż że jestem tym, czym się stałem.
Na szczęście bardzo szybko przeszliśmy do bardziej interesującego tematu. — Hej, Elroyu — bacz na słowa; w Wielkiej Brytanii tylko jeden jest człowiek, który prześcignąłby mnie talentem jeździeckim, a jest to mój ojciec. Nie krępuj się jednak; cieszę się, że to mnie obdarzyłeś zaufaniem podzielenia się swoją historią, to wielki zaszczyt — uśmiech, którym promieniałem, był naprawdę szczery. Nie brałem do siebie jego słów, pewnie nawet nie chciał mnie urazić — ot niefortunny ich dobór, a jeśli nawet tak myślał, to ja już swoje wiedziałem. Chyba nieświadomie poprawił mi humor, co zresztą nastąpiło ze zwiększonym natężeniem w kolejnych słowach. Niestworzone opowieści Elroya Greengrassa o turnieju rycerskim wprawiały mnie w osłupienie; nie kryłem niedowierzania. Chłonąłem tę historię, bo, nawet jeśli nie była do końca prawdziwa — lub przynajmniej koloryzowana, to urzekała mnie swoją bajkowością i odpowiednio zmodyfikowana, trafiłaby w gusta czytelników komiksu, nad którym pracowałem. Kiedyś go spytam, czy mogę się nią zainspirować. — Skoro to turniej rycerski, to i musiała być tłumna publika. Kto był organizatorem? Czyżby Twoja małżonka występowała w roli córki króla Prewetta? — zażartowałem, żeby go trochę pociągnąć za język. Nie znałem średniowiecznych niuansów historycznych, ale wydawało mi się logiczne, że skoro o jej rękę walczył z Macmillanem w turnieju, to może mieli okazję, bo ja wiem, poznać jakiegoś jej przodka. Nie wiedziałem tylko, czy dobrze rozumiem koncepcje tej podróży; cofnęli się w czasie, trafili do alternatywnej rzeczywistości, czy było to nic więcej, jak zbiorowa halucynacja? To ostatnie wykluczyłem; dyshonor musiał ugodzić go w dumną pierś za mocno, skoro powziął sobie tak do serca chęć nauki jeździectwa. — Bombarda to... radykalna metoda radzenia sobie z problemami. Mam nadzieję, że włos mu z głowy nie spadł; to by dopiero było, gdybyście nieuważnie wywołali jakiś paradoks w czasie i przestrzeni — z rozmowy wynikało, że kompletnie kupuję tę historię, ale szczerze jej prawdziwość poddawałem wysokiej wątpliwości; mimo wszystko brnąłem w to, bo temat był zabawny i interesujący, więc starałem się nie dać po sobie poznać, że mu nie wierzę. — Jak w ogóle udało Wam się wrócić do obecnych czasów? Lady Mare nie stała się żadna krzywda? — spytałem z widoczną troską, bo nawet, jeśli koloryzował, to przecież wszystkiego nie zmyślił. Mimo wszystko wiedziałem, że od razu powiedziałby mi, gdyby coś jej się stało.
I właściwie stało, lecz nie spodziewałem się usłyszeć takich wieści. — To wspaniała nowina. Nie mam żadnych wątpliwości, że szlachetność odziedziczą po rodzicach; ten świat potrzebuje dobrych ludzi. To oni będą przyszłością Wielkiej Brytanii. Pozwól mi złożyć serdeczne gratulacje — wyciągnąłem do niego dłoń. Pomimo radosnego wydźwięku moich życzeń, byłem nieco strapiony tą wieścią. Wynikało to z faktu, że wojna wciąż trwała, a nam wcale się w niej nie powodziło i chociaż głęboko wierzyłem, że szala zwycięstwa w końcu się odwróci, tylko ślepy nie zauważyłby, że z dnia na dzień nawet własne ziemie stają się coraz bardziej niebezpieczne. W duchu życzyłem tym dzieciom wyłącznie tego, by nie wychowywali się bez ojca, możliwie nietknięci tą brutalną wojną. — Uważaj na siebie, Elroyu. Jesteś odpowiedzialnym mężczyzną i nie muszę Ci tego mówić, ale uznaj to za wyraz troski; żadne dziecko nie powinno wychowywać się bez ojca, a wojna zbiera swoje żniwa — nie daj się zabić — patrzyłem mu prosto w oczy, nadając sytuacji nieco dramaturgii i większej powagi, niż mógłby się po mnie spodziewać.
Wkrótce zeszliśmy na temat Kelpie, która liczyła sobie już ponad dwadzieścia lat. Konie tego gatunku żyły w okolicy trzydziestu — czterdziestu; była tak zadbanym stworzeniem, że kiedy wyjawiłem mu jej wiek, mogłem wywołać niezłe zaskoczenie. Ta klacz to moja towarzyszka od samiutkiego dzieciństwa; prezent od ojca, który dosiadał ją jako pierwszy i uczył mnie na niej jeździć. Złotoszampańskie umaszczenie lśniło w świetle słońca, bo codziennie dbałem o jej pielęgnację. — Jest łagodna, kiedy ją o to poproszę — uśmiechnąłem się zadziornie. Miałem u niej taki posłuch, jakbym potrafił rozmawiać jej głosem, a wcale nie potrafiłem; mimo wszystko była temperamentnym stworzeniem. Najlepsze lata miała już co prawda za sobą, ale wciąż potrafiła rzucać mi wyzwania na szlaku. Była jednak przystosowana do nauki, więc Elroy nie musiał się martwić, że stanie się coś złego; chyba że zobaczyłaby ducha. Wtedy mogłaby się spłoszyć. — Niczym się nie martw, jak już wspomniałem - jest zaprawiona w treningach, lepszej nie znajdziesz.
Kiedy Greengrass kolejny raz ponowił tę gadaninę o moim stanie zdrowia i wspomnienie o Mare, nie mogłem dłużej tego tolerować. — Przyjacielu, wydawało mi się, że temat uznaliśmy za zamknięty na początku spotkania. Mare od zawsze imponowała mi swoją odwagą, ale brzemienną powinieneś trzymać z daleka od zmartwień, a moja historia nosi znamiona tragedii, którą wolałbym zachować dla siebie — nieco się zapędziłem z tonem, ale i tak potraktowałem go dość łagodnie... jak na swoje ostatnie standardy. Nie wiem, czy dwa dni temu nie uniósłbym głosu, teraz starałem się utrzymać go w ryzach. Mimo wszystko poczułem, że jestem mu winny przeprosiny, a pod jego spojrzeniem ugiąłem się do wyjawienia półprawdy. — Wybacz mi to uniesienie, Elroyu; to wynik stresu, wiem, że masz dobre intencje. Kilka tygodni temu szmalcownikom udało się odkryć jedną z kryjówek, w których znajdował się materiał zgromadzony przez Memortek. Zostałem pochwycony, ledwie wyszedłem z tego cało. Udało mi się zlikwidować wrażliwe dane i ocalić swoje życie, ale... to nie byli ludzie, w ich oczach nie było krzty człowieczeństwa. Trafiłem do lecznicy, mam to za sobą, a Twoja małżonka nie powinna się tym stresować. Ani tym bardziej tego widzieć — moje ciało wciąż było pokryte znamionami tortur, ale najbardziej zależało mi na ukryciu charakterystycznego ugryzienia. Rana nieco się paprała, dlatego została mi chyba trwała blizna pod obojczykiem. W obliczu tej historii lord Greengrass mógł zrozumieć, z czego wynikała moja wcześniejsza przestroga. Miałem nadzieję, że wybaczy mi również haniebne, burzliwe zachowanie.
Nie mieliśmy okazji, by dokończyć rozmowę. Kelpie zarżała i w panice zerwała się do biegu, jakby coś w nią wstąpiło; początkowo zdezorientowany usłyszałem jednak dźwięk, który mógł wywołać tę reakcję. Dziewczęcy, eteryczny śmiech, po którym nastąpiły słowa pieśni ludowej Greensleeves, tak charakterystycznej i bliskiej rodowi Greengrass. Rzuciłem spojrzenie w tę stronę i zamarłem: rysował się przed nami widok trzech dziewcząt, które nosiły na sobie znamiona śmierci. — Ty też to widzisz? — może to kolejny objaw mojej klątwy, może teraz będę widzieć rzeczy, których inni nie widzą? Thalia cierpiała na podobny problem... ale kiedy obejrzałem głowę w jego stronę i dostrzegłem wyraz twarzy, wiedziałem, że też to widział. Stałem bezradnie, czekając, aż Greengrass wykona jakiś ruch lub duchy same się do nas zwrócą. Ich obecność nie świadczyła niczego dobrego.
Garfield Weasley
Garfield Weasley
Zawód : Biuro Informacji i Propagandy "Memortek"
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11219-garfield-weasley#345390 https://www.morsmordre.net/t11265-persymona#346336 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f426-devon-appledore-wooda-road-12 https://www.morsmordre.net/t11264-skrytka-bankowa-nr-2454#346322 https://www.morsmordre.net/t11263-garfield-weasley
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]22.07.22 0:51
Nie znał się na wszelkich zagwozdkach medycznych - to nie było jego domeną. Jednak znał kogoś, kto był szczerze zainteresowany podobnymi tematami, a również i kilka osób.
- Zdrowie trzeba szanować, szczególnie w czasie wojny, kiedy nie wiesz, kiedy możesz je nagle utracić - przyznał, spoglądając na mężczyznę z niekrytym zmartwieniem. Jak mogli walczyć o lepsze jutro jeśli nie posiadali sami siły? Jeśli nie potrafiliby utrzymać różdżki czy stanąć do walki w obronie słabszych? W obronie tych, których życie traktowało gorzej? - Jeśli będzie ci czegoś potrzeba, Derby jest zawsze otwarte - wspomniał mimo wiedzy jaką ogromną dumą wykazywali się Weasleye - nie dziwił się im, nie mógł ich o to obwiniać. Duma była czymś pożądanym; czymś co pomagało trzymać się wyznaczonych zasad moralnych i postępować zgodnie ze swoimi wartościami. Przyjmowanie pomocy mogło czasem ciążyć jako porażka czy nieporadność, nawet jeśli nie było to dalsze prawdy. - Masz przyjaciół, którzy ci pomogą, pamiętaj o tym.
- Z rodu matki, Selwyn - odpowiedział, wzdychając cicho. Wiedział, jak bardzo absurdalną historią zdawało się być to wszystko - a jednak, w rodowej posiadłości znajdywał się dowód ich tajemniczej wyprawy. - Było tłumnie, zgadza się. Ogniste kopie całkiem ciążą na ramieniu, wiedziałeś o tym? - dodał, wspominając broń, którą podczas turnieju się posługiwał. Może, gdyby nie jego rany po czarnomagicznych zaklęciach, poradziłby sobie lepiej w tym starciu? Dzisiaj, całe szczęście, był w pełni zdrowia - nawet jeśli na przedramionach pozostały blizny.
- Jedyne co spadło to jego osoba z konia - dodał, odchrząkając, wciąż zażenowany swoim zachowaniem. Wiedział, że miał problemy z wybuchami złości - jeszcze za dziecięcych lat, kiedy wszczął chociażby bójkę z Michaelem po jednym z meczów Quidditcha, albo podczas pierwszych lat pracy w rezerwacie podczas wypraw. Ale od tamtego czasu minęło już tak wiele lat, że nie przypuszczałby, że ta złość wciąż potrafi przez niego przemówić w aż tak radykalny sposób. - Lady Mare jest bezpieczna, nie pozwoliłbym aby cokolwiek się jej stało, nawet jeśli musiałbym posłużyć się i lamino w kierunku Macmillana, czy stoczyć walkę z inną bestią - zapewnił, marszcząc brwi choć tylko na moment. Po tym pokręcił lekko głową. - To wszystko było błędem niewymownego. Nie jestem pewny co robił i jakie badania prowadził, ani czy sam się nigdzie przypadkiem nie zgubił. Jeśli będziesz zainteresowany, jak najbardziej będziesz mógł w rezydencji obejrzeć nasze stroje z tamtego dnia, zachowaliśmy je - wyjaśnił, nie dodając jednak informacji i o chusteczce, którą Mare wręczyła mu wtedy na szczęście, a którą i dzisiaj miał przy sobie. Był sentymentalny, szczególnie kiedy była mowa o jego ukochanej. Mieli szczęście odnaleźć prawdziwą miłość w świecie kurtuazji i kłamstw, i etykiety, która zakazywała im tak wiele - a jednak nie zabroniła nigdy, aby byli razem.
Uśmiechnął się jednak na samą myśl - ciepło, przyjaźnie, nieco dumnie. Na myśl o Saoirse, na myśl o, jak poinformowała go o przeczuciu Mare, dziedzicu. - Dlatego musimy walczyć, o to aby dzieci, nie tylko moje i Mare, mogły wychowywać się w świecie, w którym one nie będą musiały walczyć - przyznał, nieco smutniej. Martwiło go to - jak wiele dzieci straciło życie bez szansy na lepsze jutro. Lavadale było tylko jednym z wielu takich miejsc w Anglii - a co ze Stoke-on-Trent? Co z Bakewell? Co ze wszystkimi hrabstwami? Co z Londynem?
Uśmiechnął się nieco lżej do Garfielda, odwzajemniając to spojrzenie. Wiedział, że miał powód, aby wrócić do domu.
- Pracując ze smokami, nie lekceważę żadnego dnia i żadnego niebezpieczeństwa, a nasi wrogowie nie różnią się niczym od tych bestii. Musimy pracować wspólnie, aby móc ich obalić, nawet nie myślę o tym, aby dać się zabić. Moim i twoim obowiązkiem jest iść z podniesioną głową i walczyć o to, co słuszne - odpowiedział pewnie, z ogromną dozą wiary w głosie. Wiedział, że potrzebowali walczyć - i choć nie będzie to łatwe, nie dadzą się tak po prostu zabić. Po każdej burzy i każdym sztormie wychodziło słońce, a po każdej zimie przychodziła wiosna. Byli tego świadkiem już teraz, nawet jeśli wciąż czuli chłód po ostatniej trudnej zimie, powoli dostrzegali zieleń i kwiaty przebijające przez resztki śniegu i przez zmarzniętą ziemię.
Świat mógł się odrodzić, wrócić do ciepłych i szczęśliwych dni.
Słuchał z zainteresowaniem o klaczy. Po rezerwacie znacznie częściej przemieszczał się pieszo czy na miotle - szczególnie, że miotłę było znacznie łatwiej schować lub przywołać, kiedy sytuacja robiła się gorętsza i bardziej niebezpieczna.
- To mądre stworzenia, żałuję że nigdy wcześniej nie miałem z nimi aż tak wiele do czynienia - przyznał, wiedząc że musi nadrobić utracone doświadczenie.
Spojrzał jednak nieco zaskoczony na swojego towarzysza, słysząc jego zaskoczenie. Nie był zły czy oburzony, widząc bardziej w nim coś innego - coś, z czym się zmagał. Zmarszczył jednak zaraz brwi, słysząc podobne słowa. Nie był urażony, znacznie bardziej zmartwiony - bo w końcu ludzi spotykały tragedie, różne. I nie powinni być z tym samym.
- Mare również ma pod opieką utalentowanych uzdrowicieli, którzy pod jej okiem rozwijają się w praktyce tej trudnej sztuki - przypomniał o roli, którą jego małżonka pełniła. Zaraz jednak ułożył dłoń na ramieniu Weasleya, uważnie mu się przyglądać. - Jest w porządku, wojna na nas wpływa - przyznał, dostrzegając to zmęczenie i rozdrażnienie, zmartwienie. Coś go trapiło? Ten nagły wybuch złości...
Pamiętał jak jego przyjaciel się zachowywał - kiedy podobnie do Garfielda zniknął dla wszystkich, skrywając się na odludziu, kiedy dotknęła go klątwa likantropii. Nie podejrzewałby Weasleya o noszenie podobnego brzemię - a jednak martwiło go to równie mocno. W końcu nikt nie znika w podobny sposób, nie szuka pomocy od uzdrowiciela do uzdrowiciela bez powodu. Coś w nim siedziało, ale pytaniem było czy to wszystko było wyłącznie fizycznymi objawami, czy jednak gnębiło go jeszcze głębiej, siedząc w nim głęboko. - Moja małżonka może sama poruszyć tę kwestię. Lady Mare jest silną kobietą, choć chciałbym uchronić ją przed wieloma sytuacjami i wieściami, początek roku wcale nie ułatwił nam tego zadania. Doceniam jednak twoją troskę, bo i sam ją podzielam, ale również martwi mnie stan moich towarzyszy, z którymi mam walczyć. Zmęczenie nie jest naszym przyjacielem, ani moim, ani twoim, choć stało się naszym stałym towarzyszem - przyznał ciężej, choć prędko jego uwagę przykuło Greensleeves.
- And I have loved you oh so long... - zawtórował śpiewem po dłuższej chwili, gdy piosenka się rozpoczęła - gdy jego wzrok padł na tańczące eteryczne sylwetki, kiedy Kelpie ruszyła w popłochu. W końcu jednak, po znacznie dłuższej chwili zabrał rękę z ramienia Garfielda.
To było dla niego odruchem. Greensleeves wybrzmiewało na korytarzach posiadłości od jego najmłodszych lat - było pierwszą piosenką, której się nauczył i którą kochał; która była ich.
Przykuł w ten sposób wzrok duchów, które przerwały melodię na krótką chwilę, jakby oczekując że i lord ją podchwyci.
- Greensleeves was all my joy
Greensleeves was my delight
Greensleeves was my heart of gold
And who but my lady Greensleeves
- zaczął od nowa śpiewać refren, na co duchy wyraźnie reagowały pozytywnie. Choć im dłużej im się przyglądał, tym bardziej widok nie był zachwycający - dostrzegał te ślady, może nawet czarnej magii? Może jeszcze czego innego?
Powtórzył jednak pierwszy wers refrenu, a wtedy jeden z duchów zawył z goryczą, jakby Elroy przebudził w nim niewyobrażalny ból - nawiązał do tego, jaki los ją spotkał.
Jak dawno mogły zginąć? Zostać zamordowanymi? Ich stan...
- Widzę - szepnął cicho do Garfielda, przerywając swój śpiew. Przesunął powoli wzrok z dusz na towarzysza, intuicyjnie dobywając również różdżki - choć nie był pewny czy sięganie po magię będzie teraz im potrzebne. - Homenum revelio - zaraz wymówił inkantację, mając nadzieję, że i jego towarzysz rzuci zaklęcie odpowiedzialne za wykrywanie skupisk czarnej magii - tak, aby mogli mieć pewność z czym dokładnie mają do czynienia.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
Re: Jezioro Ripley w North Downs [odnośnik]18.02.23 22:10
4 czerwca
To nie tak, że zasypiał nad książką. To nawet nie tak, że go męczyła albo tekst nie był wystarczająco zrozumiały. Zwyczajnie zmęczenie brało górę nad jego ciałem, co Ted usiłował od kilku godzin od siebie odpychać, tłumaczyć, że zaraz, przesuwać własne granice mówiąc, że jeszcze ta strona do końca i zamknie gabinet, a potem pójdzie od razu do górę, ciało runie od razu do łóżka. Ale to ciało, któremu obiecywano tak wiele, wiedziało lepiej - powieki robiły się coraz cięższe, a głowa, do tej pory podpierana otwartą dłonią, traciła właściwy sobie środek ciężkości, lecąc w dół. Tło miasteczka, które słyszał za szybą, niknęło w chwilach, gdy zasypiał. Dźwięki wokół robiły się przytłumione, czyjś chichot niższy, jakby brzmiący przez grube ścianki słoika, kopyta uderzające rytmicznie po bruku, szelest liści.
I krzyk.
Przebudził się tak nagle, że ręką strącił z biurka książkę, która spadła z hukiem na ziemię. Krzyk, jak początkowo sądził, nie należał na (nie)szczęście do Penny z jego wspomnień, a do dziecka, które wpadło do gabinetu jak huragan. Dziewczynka miała na około dwanaście lat, a on dobrze ją znał. Córka krawcowej i pracownika tartaku, jednego ze znajomych Tobiasa; poczciwa, uśmiechnięta, jasnowłosa. Teraz nic nie pasowało w portrecie, jaki pamiętał - zamiast roześmianej twarzy widział bladość skóry i przerażenie widoczne w wilgotnych od płaczu oczach, a drżenie rąk i szybki oddech nie mógł być kojarzony z zabawą.
- Panie Ted! Proszę pana, pan tam... - zaczęła wskazywać w szoku na drogę, pustą o tej porze. Był wieczór. Mimo to Ted natychmiast wstał i podszedł do niej, dłonie kładąc na chudych ramionach w geście wsparcia, zaniepokojenia, chęci wysłuchania tego, co ma do powiedzenia, reakcji. - Tam tata... i mama... oni... szybko!
Objął dłonią jej podbródek, sprawdził, czy nie ma ran. Prócz czerwonych plam po biegu, rozszerzonych naczyń krwionośnych, nie znalazł żadnych niepokojących oznak. Zrozumiał powagę sytuacji i zareagował od razu - chwycił starą, skórzaną torbę, do której wsadził świeże bandaże i gazy, butelkę czystego spirytusu, i rzucił się za nią w biegu, licząc, że jak najkrótszą drogą doprowadzi ich do wspomnianego obrazu. W drodze kilka razy przeklął się w duchu, że zawsze siedzi w tym gabinecie, nie zadba o ruch, o własne zdrowie, tylko u cudze. Zadyszka była wyczuwalna i słyszalna, oddech stawał się coraz szybszy, aż w końcu scena rozgrywająca się przed nimi zmusiła do zatrzymania się. W ostatniej chwili, zanim w krzyku Sally pobiegła w kierunku rodziców, zdołał ją złapać i przycisnąć do siebie.
Cienie. Czarna masa zalewająca dwa ciała, pazurami tworząca kolejne rany na ciałach, szarpiąca nimi jak szmacianymi lalkami, rycząca w podrygach konwulsji, ekscytacji, która najwyraźniej spowodowana była nagłym atakiem. Chwilowe ogłuszenie widokiem nie trwało długo - dobył różdżki i, wciąż otaczając Sally ramieniem, rzucił instynktownie Lancea, w myślach nadając jej ognistą łunę. W gabinecie ludzie opowiadali mu, że cienie bały się ognia, żywego i jasnego, trawiącego powietrze. Nikt jeszcze nie pokonał żadnego, ale kupili sobie tym czas, a to w tej chwili było kluczowe. Smolista postać jęknęła przeciągle i Ted poczuł już smak zwycięstwa na końcu języka, ale nim był w stanie zareagować, potwór wbił pazury w przeorane ranami ciało i z ogromną siłą pociągnął je w leśną gęstwinę, ryjąc ziemię krwią. Nie wierzył, że to się działo. Znów wbiło go w ziemię, znów czuł, że wszystko w nim twardnieje niczym po uroku rzuconym przez Gorgonę.
- Ted! - znów znajomy głos. - Ted, co tu się stało?! Słyszałam krzyk... - kobiecy pisk przelał się po okolicy.
- Weź Sally - powiedział w końcu, czując, że dzięki Rose wracają mu trzeźwe myśli, a oddech i krew znów rozlewają się po ciele wartkimi strumieniami. - Zabierz ją w bezpieczne miejsce i zawołaj tutaj kogoś, kogokolwiek, nie zaniosę jej do siebie sam!
Rose prędko posłuchała, z przestrachem pędząc wzrokiem między ciałem, Tedem, a śladami krwi rozlanymi po ziemi w ślad za Cieniem, który zabrał ojca dziewczynki. Jak tylko został sam, na co zareagował poniekąd z krótkim dreszcze strachu, przyklęknął przy ciele pani Bell, oceniając rozległość ran, priorytetyzując je między sobą. Sprawdził dłonią tętno - słabe, ale wyczuwalne. Żebra, brzuch, nogi, ramiona, szyja. Szyja i brzuch. Spojrzał w stronę dziury, w której zniknęło monstrum. Co, jeśli znów wypełznie i tym razem dorwie jego? Skup się, Ted.
- Curatio vulnera maxima - szepnął na wydechu, różdżką ciągnąc tuż nad największą raną na brzuchu, z której wciąż sączyła się krew, zaraz później znów wyszeptał tę samą inkantację, ale na śladach pazurów ciągnących się przez szyję na klatkę piersiową. - Fosilio - kolejna rana zasklepiła się na jego oczach, ale wiedział, że to tylko powierzchowne, że tkanki potrzebują czasu, żeby znów spiąć się ze sobą, skleić w jedność. - Fosilio - szepnął znów, tym razem kierując koniec różdżki na prawą nogę kobiety. Skupił się na niej, dłońmi sprawdził ustawność kolana, kostka złamana, piszczel tak samo. - Feniterio - nieprzytomność była w tej chwili ważnym elementem, dzięki niemu Ted mógł w miarę sprawnie operować swoją magią, nie bojąc się, że wrzask rozejdzie się po okolicy. - Fractura texta - dłoń mu drżała, ale trzymał rączkę różdżki Penny mocno, mocniej niż sam by siebie o to podejrzewał.
- Ted! - za jego plecami rozbrzmiał niski, męski głos. Jego imię nie musiało być wykrzyczane, i tak podskoczył.
- Na miłość Merlina... - szepnął do siebie ledwo i odwrócił się, żeby sprawdzić, do kogo należał głos. Matthew Dale, znów pracownik tartaku. Ta mieścina utrzymywała się głównie z drewna. - Musimy przenieść panią Bell do mojego gabinetu. Dasz radę? Tylko ostrożnie, ma jeszcze sporo złamań, którymi muszę się zająć.
- Co tu się... - spojrzał na Moore’a od razu podchodząc też do kobiety, którą wziął na ręce, i podjął się z nią kroku w stronę miasteczka. Byli niedaleko. To przerażające, jak blisko potrafiły podejść te koszmary. - Gdzie jest...
- Obawiam się, że... że... - nie wiedział, jakiego słowa tu użyć. Przepadł. On przepadł. Został pochłonięty przez najczerniejszę, najpodlejszą magię. - Ta istota go zabiła i porwała w las. Na waszym miejscu unikałbym jutro tych terenów. Powiedz o tym waszemu przełożonemu, Matt.

Gdy kobieta została położona na łóżku, Ted mógł przystąpić do działania. Najgorsze rany schodziły się coraz bardziej ku sobie, zostały te pomniejsze, które wciąż krwawiły - Fosilio - różdżka zakreślała szlaki jej ciała razem z kolejnym odkrywanym przez niego fragmentem, który zaraz otaczał bandażami, które miały za zadanie pomóc skórze w łączeniu własnych tkanek. Potem złamana ręka, więc znów - Feniterio - chrzęst kości kliknął nieprzyjemnie, nigdy się do tego nie przyzwyczai - Fractura texta - złączyły się ze sobą w delikatną strukturę, wrażliwą na każdy ruch. Żebra znów stanowiły jed- Curatio vulnera maxima - delikatny, sykliwy bulgot krwi zamykanej pod cielesną powłoką prędko ucichł. Wyprostował się, rękawem koszuli ocierając skroplony na skroni pot. Energia magiczna wypływała z niego całymi potokami, ale wiedział, że było warto. Że chociaż przeżyje matka Sally. Że chociaż tyle był w stanie zrobić. Spojrzał na swoją różdżkę. Na tę, którą kiedyś leczyła innych Penelope. Na to samo drewno, które znało niegdyś uścisk jej dłoni. Które nadal pewnie pamiętało.
- Jeden dzień mniej do spłacenia długu - szepnął do siebie i sięgnął po kolejne bandaże, zaplatając je na rękach i ostrożnie, na klatce piersiowej, pod palcami wyczuwając miękkie jeszcze odnogi żeber. Usztywnił nogę, założył temblak na prawe ramię. Teraz pozostało tylko czekać.
Do gabinetu ktoś zapukał, a po chwili zawahania wszedł do środka.
- Znaleźli go - Matt miał nietęgą minę. Był blady jak ściana. - On... niewiele chyba po nim zostało...
Stali tak w ciszy, żaden z nich nie był w stanie policzyć, ile czasu minęło.
- Ale pani Bell żyje. W ciągu kilku dni powinna stanąć na nogi. Dziękuję. Idź odpocząć, Matt.
Mężczyzna wycofał się i powoli, po cichu zamknął drzwi. Knot świecy zapłonął, płomień zadrgał ostrzegawczo, gdy Ted opadał na fotel, czując kłębiącą się coraz bardziej mieszaninę strachu, ulgi, satysfakcji i oczekiwania. Miał nadzieję, że jutro okaże się dla nich łaskawsze.

| zt



jesteś wolny
a jeśli nie uwierzysz, będziesz w dłoń ujęty
przez czas, przez czas - przeklęty


Ted Moore
Ted Moore
Zawód : uzdrowiciel
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
i must not fear
fear is the mind-killer
fear is the
little-death
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 30 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11462-ted-moore#354341 https://www.morsmordre.net/t11467-bronte#354524 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11604-szuflada-teda#358655 https://www.morsmordre.net/t11476-ted-moore

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Jezioro Ripley w North Downs
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach