Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire
Jezioro Ripley w North Downs
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Jezioro Ripley w North Downs
Mieszkańcy North Downs podejrzewają, że to właśnie legenda, która znana jest od niepamiętnych czasów, nie zachęca turystów do przyjazdu nad jezioro Ripley. Mimo swojej urokliwości i niebywale sprzyjających okoliczności natury, które sprawiają, że chwile spokoju odnalazłby tam każdy udręczony sprawami codzienności, okolica nie zachęca do zostania na dłużej. Głównie przez nagłe, ale krótkie drgania ziemi, które według mieszczańskiej legendy, miały być powodowane przez wiercące się w czasie snu, zaklęte w skalne wzgórza olbrzymy. Kilka lat temu grupa badaczy z Ministerstwa Magii zdementowała te plotki, zamieszczając w Horyzontach Zaklęć artykuł o silnej żyle magii płynącej pod ziemią, okalającej w charakterystyczny sposób jezioro, ale mieszkańcy nie dali sobie niczego wmówić, a legenda pozostała żywa. Nawet jeśli okazała się tylko wymyśloną historią przekazywaną z ust do ust. Rzadko kiedy widuje się tu żywą duszę, ale warto choć na chwilę oderwać się od codziennych spraw i spędzić kilka chwil wśród ciszy i krystalicznie czystej wody, pod powierzchnią której wiją się ryby o srebrnych, brunatnych i purpurowych łuskach.
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Przeciągnął palcami po skroni, chwytając opadające luźno włosy. Wprawnie związał pasma rzemieniem, jednocześnie nasłuchując tak krzątającego się za nim kuzyna, jak i chwytając tańczące na polanie cienie. Tylko drobiny sennych wizji pozostawały na granicy wspomnień. Odsuwał je z wyuczoną starannością, na nowo budując myślę mury i spychając tężejące pod skórą emocje. Miał być tylko ich widzem. Obserwatorem. W tym był coraz bieglejszy. Serwując otoczeniu i okazjonalnemu towarzystwu, szczegółową ocenę, pozostawiając jednak jej znamiona we własnym umyśle. Tylko konieczność potrafiła wymusić na nim ich odsłonięcie. A każe ostatnie działanie, pewną konieczność odkrywały.
Schylił się, przerzucając magicznie powiększoną torbę, na ramię. Sięgnął i po płaszcz, którego brzegi zdążyły już być ubłocone. Zatoczył materią krąg, zarzucając ją na ramiona. Kaptur pozostawiając na plecach. Z namysłem i ściśniętym żołądkiem sięgnął po podaną kanapkę. Nie próbował nawet jej wąchać, chwytając grube pajdy, by nie upuścić sypiących się okruchów, które zgarnął do ust w pierwszej kolejności.
Dreszcz, który go przeszedł nie miał nic wspólnego ze smakiem nieco zbyt suchego mięsa. Przeżuł pierwszy kęs bez skargi, ale zanim odpowiedział, ze zmarszczonymi brwiami, wyciągnął z pomiędzy warg kawałek... pióra - Hm - mruknął tylko pytająco, wypluwając znalezisko, ale z namaszczeniem, wgryzł się w kanapkę po raz kolejny - Jedne i drugie? - sam zmarszczył czoło, ścierając z brody ukruszony fragment chleba - zależy co się pierwsze trafi - wzruszył ramieniem, jednocześnie rozprostowując je, aż coś strzeliło mu w barku. Na dalszy komentarz, skinął głową. Orientował, że w pobliżu znajdowało się ludzkie skupisko. To mugolskie. A to oznaczało, że w okolicy mogli pojawić się nieoproszeni goście - Przyda się - zgodził się, przełykając ostatni kęs pozbawiony dotykowych, niekoniecznie wartościowych składników odżywczych, Nie miał jednak zamiaru marudzić, kiedy podsuwano mu pod nos posiłek. Z jego pokazów kulinarnych strach było czekać - Może tym razem uda się upolować coś bez piór - chociaż wsuwanie nadpalonej sierści było bardziej obrzydliwe - Od czegoś zacząć dziś trzeba. A okolica wydaje się być bardziej aktywna niż kiedyś. - złapał metalowy kubek, zapijając wodą całość skonsumowanego posiłku. Odetchnął, chowając naczynie od razu do torby, a wyciągając kuszę. Wiedział, że do strzału potrzebowali najpierw wytropić zwierzynę, ale nie miał zamiaru się ociągać. Przerzucił broń na ramię, zarzucając część płaszcza na plecy, by nie krępował ruchu. Prowadził, pozostawiając za plecami kuzyna. W dziedzinie polowań, miał nieco większe doświadczenie, chociaż w głównej mierze opierał się na spostrzegawczej ocenie dostrzeżonych i podjętych śladów.
Schylił się, przesuwając wolną dłonią po rozoranej ściółce, na niemal niewidocznej ścieżce pośród drzew. Wyraźny znak, że znajdowali się na zamieszkałym terytorium. Czego jednak miał się tym razem spodziewać? Odwrócił się, kontrolnie spoglądając na towarzysza, wskazując jednocześnie na znamiona zwierzęcej obecności. Zależnie od wielkości - mogli podzielić się zdobyczą z okolicznymi mieszkańcami wioski.
| k6 na psychologiczne atrakcje
| k100 na spostrzegawczość i tropienie
Schylił się, przerzucając magicznie powiększoną torbę, na ramię. Sięgnął i po płaszcz, którego brzegi zdążyły już być ubłocone. Zatoczył materią krąg, zarzucając ją na ramiona. Kaptur pozostawiając na plecach. Z namysłem i ściśniętym żołądkiem sięgnął po podaną kanapkę. Nie próbował nawet jej wąchać, chwytając grube pajdy, by nie upuścić sypiących się okruchów, które zgarnął do ust w pierwszej kolejności.
Dreszcz, który go przeszedł nie miał nic wspólnego ze smakiem nieco zbyt suchego mięsa. Przeżuł pierwszy kęs bez skargi, ale zanim odpowiedział, ze zmarszczonymi brwiami, wyciągnął z pomiędzy warg kawałek... pióra - Hm - mruknął tylko pytająco, wypluwając znalezisko, ale z namaszczeniem, wgryzł się w kanapkę po raz kolejny - Jedne i drugie? - sam zmarszczył czoło, ścierając z brody ukruszony fragment chleba - zależy co się pierwsze trafi - wzruszył ramieniem, jednocześnie rozprostowując je, aż coś strzeliło mu w barku. Na dalszy komentarz, skinął głową. Orientował, że w pobliżu znajdowało się ludzkie skupisko. To mugolskie. A to oznaczało, że w okolicy mogli pojawić się nieoproszeni goście - Przyda się - zgodził się, przełykając ostatni kęs pozbawiony dotykowych, niekoniecznie wartościowych składników odżywczych, Nie miał jednak zamiaru marudzić, kiedy podsuwano mu pod nos posiłek. Z jego pokazów kulinarnych strach było czekać - Może tym razem uda się upolować coś bez piór - chociaż wsuwanie nadpalonej sierści było bardziej obrzydliwe - Od czegoś zacząć dziś trzeba. A okolica wydaje się być bardziej aktywna niż kiedyś. - złapał metalowy kubek, zapijając wodą całość skonsumowanego posiłku. Odetchnął, chowając naczynie od razu do torby, a wyciągając kuszę. Wiedział, że do strzału potrzebowali najpierw wytropić zwierzynę, ale nie miał zamiaru się ociągać. Przerzucił broń na ramię, zarzucając część płaszcza na plecy, by nie krępował ruchu. Prowadził, pozostawiając za plecami kuzyna. W dziedzinie polowań, miał nieco większe doświadczenie, chociaż w głównej mierze opierał się na spostrzegawczej ocenie dostrzeżonych i podjętych śladów.
Schylił się, przesuwając wolną dłonią po rozoranej ściółce, na niemal niewidocznej ścieżce pośród drzew. Wyraźny znak, że znajdowali się na zamieszkałym terytorium. Czego jednak miał się tym razem spodziewać? Odwrócił się, kontrolnie spoglądając na towarzysza, wskazując jednocześnie na znamiona zwierzęcej obecności. Zależnie od wielkości - mogli podzielić się zdobyczą z okolicznymi mieszkańcami wioski.
| k6 na psychologiczne atrakcje
| k100 na spostrzegawczość i tropienie
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 24.02.21 22:56, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 68
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 68
Był człowiekiem żyjącym rutyną i choć ponura, wojenna rzeczywistość wyrzuciła go z jednej, konieczność sprawiała, że szybko dostosowywał się do nowej. Dzień zaczynał od sprawdzenia, czy wszystko jest w porządu. W towarzystwie iskającego chłodu pedantycznie zwijał koce tworzące posłanie, szykował śniadanie i myślał co dalej. Myślał o tym w którym kierunku powinni się udać, czy otrzyma dziś wieści od Cedrica lub Oliviera w sprawie przeciągającego się patrolu, sięgał również myślami dalej. Nie wszystkim się dzielił z Samuelem. Niektóre myśli były zbyt porwane, niekompletne, niewarte wypowiadania w tym momencie na głos. Okoliczności nie należały do tych sprzyjających zwierzeniom. Okolica nie była bezpieczna.
Gładko udał, że nie widzi, jak kuzyn pozbywa się śniadaniowego dodatku wyczekując odpowiedzi na zaserwowany plan działania. Kiwnął głową na znak, że więc postanowione. Przed tym jednak, jak wstał wywrócił oczami. Ostatni komentarz nie był nikomu do szczęścia potrzebny. Oboje w końcu zdawali sobie sprawę z tego, że umiejętności kulinarne leżą poza zasięgiem ich obu, lecz to z pod jego dłoni wychodziło coś akceptowalnego dla podniebienia.
Kiedy Samuel ruszył do przodu, Anthony pozostał w tyle. Początkowo miało to zająć tylko chwilę. Przytroczenie do siodła tobołków miało zająć kilka minut, lecz właśnie w tym samym momencie auror odniósł nieprzyjemne uczucie, że nie jest w tej okolicy sam. Spojrzał na srebrny sygnet na palcu. Zaklęcie nierusz zdawało się być ciągle dezaktywowane. Nie zdjął jeszcze tego uroku z okolicy - tego był pewien. Starał się więc zignorować niepokój i ruszyć za kuzynem, lecz... zamiast tego sięgnął po różdżkę - Homenum Revelio - wypowiedział i znieruchomiał wyczekując efektów, które nie nastąpiły. To dlatego, że magia nie natknęła się na intruza, czy może zaklęcie się nie powiodło...? Zmrużył powieki robiąc kilka kroków, lecz w przeciwnym do Samuela kierunku. Stracił kilka minut na sprawdzenie czy w tyle zostawia faktycznie wyłącznie umierającą, jesienną roślinność i zaczął nadrabiać powstałą odległość.
Początkowo ciągnął za lejce Charona, lecz szybko pozwolił mu na swobodę. Zawsze podązał za Anthonym traktując go jako przewodnika tego nietypowego stada. Trzymając w dłoni kuszę wypatrywał tropów. Jak na razie tych ludzkich odnajdując tę samą ścieżkę którą podążał młodszy Skamander, lecz wśród nich starał się dostrzec też powód dla którego ten obrał własnie taki kierunek. Za czym się skradał...?
- Sam... - położył dłoń na ramieniu kuzyna po tym, jak ostatecznie go dogonił. Momentalnie odniósł wrażenie, że coś jest nie tak - ...wszystko w porządku...?
|Skoro Sam przełamał st na trop to ja rzucam k100 i losuję na co polujemy
Gładko udał, że nie widzi, jak kuzyn pozbywa się śniadaniowego dodatku wyczekując odpowiedzi na zaserwowany plan działania. Kiwnął głową na znak, że więc postanowione. Przed tym jednak, jak wstał wywrócił oczami. Ostatni komentarz nie był nikomu do szczęścia potrzebny. Oboje w końcu zdawali sobie sprawę z tego, że umiejętności kulinarne leżą poza zasięgiem ich obu, lecz to z pod jego dłoni wychodziło coś akceptowalnego dla podniebienia.
Kiedy Samuel ruszył do przodu, Anthony pozostał w tyle. Początkowo miało to zająć tylko chwilę. Przytroczenie do siodła tobołków miało zająć kilka minut, lecz właśnie w tym samym momencie auror odniósł nieprzyjemne uczucie, że nie jest w tej okolicy sam. Spojrzał na srebrny sygnet na palcu. Zaklęcie nierusz zdawało się być ciągle dezaktywowane. Nie zdjął jeszcze tego uroku z okolicy - tego był pewien. Starał się więc zignorować niepokój i ruszyć za kuzynem, lecz... zamiast tego sięgnął po różdżkę - Homenum Revelio - wypowiedział i znieruchomiał wyczekując efektów, które nie nastąpiły. To dlatego, że magia nie natknęła się na intruza, czy może zaklęcie się nie powiodło...? Zmrużył powieki robiąc kilka kroków, lecz w przeciwnym do Samuela kierunku. Stracił kilka minut na sprawdzenie czy w tyle zostawia faktycznie wyłącznie umierającą, jesienną roślinność i zaczął nadrabiać powstałą odległość.
Początkowo ciągnął za lejce Charona, lecz szybko pozwolił mu na swobodę. Zawsze podązał za Anthonym traktując go jako przewodnika tego nietypowego stada. Trzymając w dłoni kuszę wypatrywał tropów. Jak na razie tych ludzkich odnajdując tę samą ścieżkę którą podążał młodszy Skamander, lecz wśród nich starał się dostrzec też powód dla którego ten obrał własnie taki kierunek. Za czym się skradał...?
- Sam... - położył dłoń na ramieniu kuzyna po tym, jak ostatecznie go dogonił. Momentalnie odniósł wrażenie, że coś jest nie tak - ...wszystko w porządku...?
|Skoro Sam przełamał st na trop to ja rzucam k100 i losuję na co polujemy
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Głusza, w której od dłuższego czasu przebywali, napawała swoistym impulsem. Były dni, że otrzymywał nieco spokoju, pozwalając mu na dłuższy sen. Bywały i takie, które gnały go do długich godzin nocnych, nim padał na posłanie, wsłuchując się w szmery lasu i kołysanie wiatru. Wpatrzone w ciemność źrenice, od czasu do czasu przesuwały się po przestrzeni dzielonej z kuzynem. Czasem był to pustostan, czasem gołe niebo. Rzadko dom z wygodnym łóżkiem. Zresztą, zauważył, że nie czuł się dobrze na normalnym łóżku. Przewracał się jeszcze bardziej niespokojnie, nie mogąc znaleźć pozycji do snu. Często lądował po prostu na ziemi, szturchany dłonią starszego Skamandera.
Nad ranem ustalali plan działania - jeśli nie zrobili tego jeszcze przed nocą. Działali według potrzeb, przenosząc się z miejsca na miejsce, rzadko zatrzymując na dłużej. Podobnie było z okolicznym jeziorem. Dobrze, że udało im się upolować te ptaszyska. Mógł pluć piórami, ale nigdy nie pogardził oferowanym posiłkiem. Tym bardziej, że miał swój wybitny udział w fakcie, że to Anthony zajmował się przygotowywaniem tej bardziej zjadliwej formy posiłków.
Dreszcze towarzyszyły mu od przebudzenia. Ślizgały się po skórze, jakby w niemym przypomnieniu o innym chłodzie niż ten, targający płaszczem. Ignorował jego znamiona w obu wypadkach, coraz pilniej odsuwając wrażenia poza aktualne analizy. Czuł się przede wszystkim zmęczony. Tym, że umysł, mimo ciągłej pracy, wciąż miewał napady, które paraliżowały jego standardowe zachowania i działanie, na moment nawet krzyżując jego plany. Nie mógł sobie pozwolić, by za każdym razem poddawać się pełzającym koszmarom wspomnień. Te atakowały znienacka. I te same poczuł, gdy pochylał się nad kolejnym, niewyraźnym śladem. Zmarszczył brwi, czując jak niepokój przybiera coraz silniejsza formę - Dzika gęś... - wymamrotał, odwracając się za siebie, w poszukiwaniu kuzyna, który na kilka chwil zniknął mu z oczu. Serce załomotało głośniej, a krew zburzyła się, nabierając pędu. Wrażenie pułapki, w którą właśnie wdepnął, była bardziej niż wyrazista i w pierwszej chwili, chciał nawet przerwać trop, by zawołać za drugim aurorem. Zadygotał, kiedy przenikliwy pisk zagłuszył inne wrażenia. Zaczynało mu się kręcić w głowie i niemal na wydechu, przekręcił się, opadając najpierw na kolano, potem siadając pod jednym drzew.
Dłoń na ramieniu przez sekundę wydawała się tą, należącą do wroga, który oto chciał wykorzystać jego słabość i sposobność do ataku - To nie jest pułapka - zamrugał, oddychając ze świstem. Pokręcił głową - już... w porządku - mroczki przed oczami przestały przysłaniać widok, a sam z zaciśniętymi pięściami, powoli zsunął z ramienia kuszę. Oparł głowę o pień drzewa i odepchnął się od pięścią od ziemi. Podniósł ciało do góry.
Stworzenie, które wypatrzył wcześniej, wciąż pozostawało w zasięgu strzału. Potrzebował jeszcze uspokoić nierówno bijące serce i skupić wzrok na celu. Magicznie napięta broń była gotowa. Rozmazane kształty wracały do prawidłowego widoku - Popraw mnie, gdybym chybił - dodał jeszcze, już wyraźnie wskazując, na co polował. Wstrzymał oddech i na wydechu nacisnął spust, a bełt kuszy pognał przed siebie.
| k60 - na odległość
| k100 - na strzał z kuszy
Nad ranem ustalali plan działania - jeśli nie zrobili tego jeszcze przed nocą. Działali według potrzeb, przenosząc się z miejsca na miejsce, rzadko zatrzymując na dłużej. Podobnie było z okolicznym jeziorem. Dobrze, że udało im się upolować te ptaszyska. Mógł pluć piórami, ale nigdy nie pogardził oferowanym posiłkiem. Tym bardziej, że miał swój wybitny udział w fakcie, że to Anthony zajmował się przygotowywaniem tej bardziej zjadliwej formy posiłków.
Dreszcze towarzyszyły mu od przebudzenia. Ślizgały się po skórze, jakby w niemym przypomnieniu o innym chłodzie niż ten, targający płaszczem. Ignorował jego znamiona w obu wypadkach, coraz pilniej odsuwając wrażenia poza aktualne analizy. Czuł się przede wszystkim zmęczony. Tym, że umysł, mimo ciągłej pracy, wciąż miewał napady, które paraliżowały jego standardowe zachowania i działanie, na moment nawet krzyżując jego plany. Nie mógł sobie pozwolić, by za każdym razem poddawać się pełzającym koszmarom wspomnień. Te atakowały znienacka. I te same poczuł, gdy pochylał się nad kolejnym, niewyraźnym śladem. Zmarszczył brwi, czując jak niepokój przybiera coraz silniejsza formę - Dzika gęś... - wymamrotał, odwracając się za siebie, w poszukiwaniu kuzyna, który na kilka chwil zniknął mu z oczu. Serce załomotało głośniej, a krew zburzyła się, nabierając pędu. Wrażenie pułapki, w którą właśnie wdepnął, była bardziej niż wyrazista i w pierwszej chwili, chciał nawet przerwać trop, by zawołać za drugim aurorem. Zadygotał, kiedy przenikliwy pisk zagłuszył inne wrażenia. Zaczynało mu się kręcić w głowie i niemal na wydechu, przekręcił się, opadając najpierw na kolano, potem siadając pod jednym drzew.
Dłoń na ramieniu przez sekundę wydawała się tą, należącą do wroga, który oto chciał wykorzystać jego słabość i sposobność do ataku - To nie jest pułapka - zamrugał, oddychając ze świstem. Pokręcił głową - już... w porządku - mroczki przed oczami przestały przysłaniać widok, a sam z zaciśniętymi pięściami, powoli zsunął z ramienia kuszę. Oparł głowę o pień drzewa i odepchnął się od pięścią od ziemi. Podniósł ciało do góry.
Stworzenie, które wypatrzył wcześniej, wciąż pozostawało w zasięgu strzału. Potrzebował jeszcze uspokoić nierówno bijące serce i skupić wzrok na celu. Magicznie napięta broń była gotowa. Rozmazane kształty wracały do prawidłowego widoku - Popraw mnie, gdybym chybił - dodał jeszcze, już wyraźnie wskazując, na co polował. Wstrzymał oddech i na wydechu nacisnął spust, a bełt kuszy pognał przed siebie.
| k60 - na odległość
| k100 - na strzał z kuszy
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k60' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 38
#1 'k60' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 38
To nie był pierwszy raz, kiedy widział Samuela w takim stanie - za każdym razem widok ten budził w nim niepokój. Przez te krótkie chwile to na niego w pełni spadał obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa z czym nie czuł się wygodnie. Zdawał sobie sprawę z własnych umiejętności z zakresu białej magii i to zdecydowanie nie była to jego mocna strona. Zsunął dłoń z ramienia kuzyna i sięgnął po własną różdżkę kompletnie nie rozbawiony przebiegiem sytuacji. Nie pułapka. Kto wiedział, czy w tą się nie przerodzi za chwilę lub dwie...? Nie potrafił zignorować podobnych podszeptów przewrażliwionego, własnego umysłu. W napięciu wyczekiwał więc chwili w której atak kuzyna minie. Rozglądał się przy tym uważniej dookoła. Nie odpuszczał tej przezorności dopóki sam nie uznał, że z Samuelem było w porządku. Dopiero po tym ruszył dalej. Choć większą uwagę niż zwierzynie poświęcał towarzyszowi. Być może to właśnie dlatego Samuel pierwszy dopadł ofiarę, która tuż przed śmiercią podniosła jeszcze żałosny lament. Trzepocząc nieporadnie szerokimi skrzydłami gęś przemieściła się jeszcze kilka yardów by ostatecznie skonać. Anthony wydobył z niej bełt i podał go Samuelowi. Drugą ręką podniósł truchło z ziemi łapiąc za dolne kończyny ptaszyska. Zdobycz nie napawała go apetytem. Kojarzyła mu się wyjątkowo nieprzyjemnie - ze Stonhenge i Hannah. Skrzywił się - Powiedzmy... - mruknął nieco marudnie, wybrednie. Trudno mu było nie być czasem sobą. Gęś uwiązana trokiem trafiła do reszty tobołków znajdujących się na końskim grzbiecie.
Resztę drogi pokonali względnie sprawnie. Roślinność wokół umierała, zwijała i gniła więc przedarcie się nawet niewytoczonymi w lesie ścieżkami nie stanowiło poważniejszego wyzwania. Im bliżej miasta tym łatwiej szło im pojąć, że przez okolicę regularnie ktoś się przemieszczał - samotnie lub w kilkuosobowej grupie. Miejscami widać było utarte szlaki bądź ślady obozowania. Trudno było jednak jednoznacznie wydedukować na tej podstawie coś więcej - czy korzystali z nich przypadkowi czarodzieje, czy jednak tak nie do końca. Miasto miało im zdradzić więcej.
Zaczynało zmierzchać, kiedy do tego się dotoczyli. Uliczki nie były wypełnione przez turystów, a jedynie rzadko rozsianych mieszkańców. Niektóre bary czy sklepy były już zamknięte. Gdzieindziej jakiś mężczyzna wraz z żoną chowali stragan z łapiącymi nadmiar wilgoci pomarszczonymi warzywami. Anthony czuł na sobie ostrożne i ciekawskie spojrzenia. Nie potrafił jednak określić ich źródła. Miał wrażenie, że spływają ku niemu zewsząd utrudniając skupienie się na otoczeniu. Chwycił się łapczywie rzeczywistości w momencie w którym Samuel zwrócił jego uwagę na to, że wśród typowo mugolskich mieszkańców można było dostrzec i tych, którzy wyróżniali się bardziej czarodziejskim ubiorem. Jedna taka postać w pewnym momencie zaczęła wychodzić im na przeciw. Nie przypadkowo. W jej ruchach było coś intencjonalnego. Anthony były gotowy był momentalnie posłać w jego kierunku jeden z bardziej barbarzyńskich uroków. Zamiar ten był na tyle oczywisty w postawie, że młody mężczyzna uniósł obie ręce w uspokajającym geście ręce - spokojnie, spokojnie - mówił. Nie przekonało to nijak Skamandera, który choć nie podniósł różdżki, tak trzymał ją w pogotowiu wzdłuż ciała.
Człowiek ten wychował się w tym mieście. Teraz, kiedy czasy stały się niespokojne wrócił. Nie on jeden. Kilku przyjaciel, którzy nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca w Londynie również znalazło dla siebie kont w North Downs. Teraz starali się chronić miasteczko bo jak się okazało - w przeciągu ostatniego miesiąca miały tu miejsce dwa incydenty. Pierwszy wydawał się być mało powiązany z ministerstwem. Ot, akt agresji ze strony samozwańczych żołnierzy czystej krwi. W powietrzu zatańczyło wówczas kilka zaklęć - mniej niż bardziej groźnych. Ostatecznie nikt podczas wspomnianej potyczki nie został raniony w przeciwieństwie do walki mającej miejsce dwa dni temu. Jedna osoba została poważnie raniona. Przybyli ze wschodu, od strony wzgórzystego masywu. Chłopak prosił o pomoc.
- W porządku, rozejrzymy się. Jak na nikogo w okolicy nie trafimy nałożymy kilka zaklęć ochronnych i pozostaniemy w kontakcie tak czy owak - zapowiedział i jeszcze po krótce wymieniali się informacjami o okolicy. Głównie o miejscach nadających się na to by mogły robić za nocleg. Potem się rozeszli.
- Co o tym sądzisz - zaczął Anthony spoglądając na Samuela. Ręką podciągnął Chaorna, którego prowadził po swojej prawej. Anthony pytał oczywiście o to, jak wiarygodnie wypadł Tommy w uważniejszych oczach młodszego Skamandera. Anthony miał już swoją opinię i tak właściwie wyglądało na to, że młody czarodziej był z nimi szczery. Nie chodziło jedynie o historię, lecz również o to jak się zachowywał. Był spłoszony. To co się przydarzyło jego przyjacielowi wydawało się go przerosnąć, a malujące się pod oczami zmęczenie świadczyło o tym, ze spędzało mu również to sen z powiek. Anthony nie zamierzał jednak polegać na własnym osądzie, kiedy miał obok Samuela.
- Prawdopodobnie grupa którą spotkali przed prawie dwoma tygodniami powiadomiła kogo trzeba i we wzmocnionym składzie wzięli odwet. Jeżeli są bardziej zorganizowani niż poprzednio to mogą faktycznie ciągle znajdować się w okolicy. Przynajmniej ja na ich miejscu starałbym się ustalić, jak realnie miasto jest pilnowane. Mogą nie wiedzieć jeszcze, że grupa którą spotkali to tak właściwie jedyni czarodzieje, którzy byliby wstanie stawić im opór. Mogą patrolować okolicę. Spróbujmy znaleźć ich pierwsi.
Resztę drogi pokonali względnie sprawnie. Roślinność wokół umierała, zwijała i gniła więc przedarcie się nawet niewytoczonymi w lesie ścieżkami nie stanowiło poważniejszego wyzwania. Im bliżej miasta tym łatwiej szło im pojąć, że przez okolicę regularnie ktoś się przemieszczał - samotnie lub w kilkuosobowej grupie. Miejscami widać było utarte szlaki bądź ślady obozowania. Trudno było jednak jednoznacznie wydedukować na tej podstawie coś więcej - czy korzystali z nich przypadkowi czarodzieje, czy jednak tak nie do końca. Miasto miało im zdradzić więcej.
Zaczynało zmierzchać, kiedy do tego się dotoczyli. Uliczki nie były wypełnione przez turystów, a jedynie rzadko rozsianych mieszkańców. Niektóre bary czy sklepy były już zamknięte. Gdzieindziej jakiś mężczyzna wraz z żoną chowali stragan z łapiącymi nadmiar wilgoci pomarszczonymi warzywami. Anthony czuł na sobie ostrożne i ciekawskie spojrzenia. Nie potrafił jednak określić ich źródła. Miał wrażenie, że spływają ku niemu zewsząd utrudniając skupienie się na otoczeniu. Chwycił się łapczywie rzeczywistości w momencie w którym Samuel zwrócił jego uwagę na to, że wśród typowo mugolskich mieszkańców można było dostrzec i tych, którzy wyróżniali się bardziej czarodziejskim ubiorem. Jedna taka postać w pewnym momencie zaczęła wychodzić im na przeciw. Nie przypadkowo. W jej ruchach było coś intencjonalnego. Anthony były gotowy był momentalnie posłać w jego kierunku jeden z bardziej barbarzyńskich uroków. Zamiar ten był na tyle oczywisty w postawie, że młody mężczyzna uniósł obie ręce w uspokajającym geście ręce - spokojnie, spokojnie - mówił. Nie przekonało to nijak Skamandera, który choć nie podniósł różdżki, tak trzymał ją w pogotowiu wzdłuż ciała.
Człowiek ten wychował się w tym mieście. Teraz, kiedy czasy stały się niespokojne wrócił. Nie on jeden. Kilku przyjaciel, którzy nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca w Londynie również znalazło dla siebie kont w North Downs. Teraz starali się chronić miasteczko bo jak się okazało - w przeciągu ostatniego miesiąca miały tu miejsce dwa incydenty. Pierwszy wydawał się być mało powiązany z ministerstwem. Ot, akt agresji ze strony samozwańczych żołnierzy czystej krwi. W powietrzu zatańczyło wówczas kilka zaklęć - mniej niż bardziej groźnych. Ostatecznie nikt podczas wspomnianej potyczki nie został raniony w przeciwieństwie do walki mającej miejsce dwa dni temu. Jedna osoba została poważnie raniona. Przybyli ze wschodu, od strony wzgórzystego masywu. Chłopak prosił o pomoc.
- W porządku, rozejrzymy się. Jak na nikogo w okolicy nie trafimy nałożymy kilka zaklęć ochronnych i pozostaniemy w kontakcie tak czy owak - zapowiedział i jeszcze po krótce wymieniali się informacjami o okolicy. Głównie o miejscach nadających się na to by mogły robić za nocleg. Potem się rozeszli.
- Co o tym sądzisz - zaczął Anthony spoglądając na Samuela. Ręką podciągnął Chaorna, którego prowadził po swojej prawej. Anthony pytał oczywiście o to, jak wiarygodnie wypadł Tommy w uważniejszych oczach młodszego Skamandera. Anthony miał już swoją opinię i tak właściwie wyglądało na to, że młody czarodziej był z nimi szczery. Nie chodziło jedynie o historię, lecz również o to jak się zachowywał. Był spłoszony. To co się przydarzyło jego przyjacielowi wydawało się go przerosnąć, a malujące się pod oczami zmęczenie świadczyło o tym, ze spędzało mu również to sen z powiek. Anthony nie zamierzał jednak polegać na własnym osądzie, kiedy miał obok Samuela.
- Prawdopodobnie grupa którą spotkali przed prawie dwoma tygodniami powiadomiła kogo trzeba i we wzmocnionym składzie wzięli odwet. Jeżeli są bardziej zorganizowani niż poprzednio to mogą faktycznie ciągle znajdować się w okolicy. Przynajmniej ja na ich miejscu starałbym się ustalić, jak realnie miasto jest pilnowane. Mogą nie wiedzieć jeszcze, że grupa którą spotkali to tak właściwie jedyni czarodzieje, którzy byliby wstanie stawić im opór. Mogą patrolować okolicę. Spróbujmy znaleźć ich pierwsi.
Find your wings
Słabość potrafiła rozdrażnić. Szczególnie własna, gdy tracił panowanie nad ciałem. Gdy opanowywała go nieznośna niemoc, której w żaden sposób nie był w stanie zatrzymać żadnymi pokładami woli, czy fizycznej wytrzymałości. Raził go fakt, jak bardzo pozostawał w takich chwilach zależny od obecności towarzyszących mu osób. Nie działały praktyki oklumencji, ale Skamander nie był pewien, czy efekty otrzymał tylko w psychologicznym spadku po więziennych atrakcjach, czy znaczenie ukryte było w ciele. Potencjalne istnienie klątwy zostało usunięte, chociaż to w nich szukał przyczyn dolegliwości. Spotkanie z Rineheartem wykluczyło jednak podobną odpowiedź.
Musiał sobie radzić inaczej, opierając działania na na aktualnych wydarzeniach. I obecności kuzyna, który w kilku gestach przywracał go do rzeczywistości i przejmował czujną wartę. Czasem, wydawało się nawet, że zbyt czujną, szukając niekoniecznie realnego zagrożenia. Każdy, kto znalazł się w murach Tower i Azkabanu, nie wyszedł bez szwanku. I tego fizycznego i zakrzywiającego myśli. A nagłe, niezapowiedziane napady, w brzydki sposób uczyły go pokory, chociaż nie pozbawionej buntu.
Oparta na ramieniu dłoń, była prostym wyznacznikiem realności, oddzielająca od paranoicznych naleciałości. Obcych prawdopodobnie intuicyjnie potraktowałby prowizorycznym petryfikusem, ale po ciężkości oparcia był w stanie rozpoznać tożsamość nawet w zamroczonej świadomości. Nie próbował też wchodzić w szranki z nieufnością do jego zapewnień.
Słabość mijała równie szybko, jak się pojawiała, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie, jak posmak gorzkiej potrawy na języku - Czyli jednak pióra - skwitował zamiast tego, gdy przebita bełtem gęś zaskrzeczała, opadając między listowia. Skupienie na celu, wymierzenie, strzał - zmuszały go oparcia myśli na działaniu, odsuwając na bok wrażenie słabości. I zarzuconej po powrocie bezużyteczności. Polowanie było udane, a żaden ze Skamanderów nie planował na tym poprzestawać. Mieli w rozpisce nieco inny rodzaj zwierzyny łownej, do odnalezienia. A dalsza wędrówka i odnajdowane ślady potwierdzały przypuszczenia. Nie byli w okolicy sami. Nie tylko ze względu na bliskość wspomnianej wcześniej wioski.
Wędrówka wygrywała pewien specyficzny rytm, w którym łatwo było się odnaleźć. Leśne ścieżki, kamienne zejścia, polany i dróżki, które wyraźniej świadczyły o gęstszej bytności ludzi. Niekoniecznie o nachyleniu czarodziejskim. Zbliżające się ku nim, coraz rzadziej opadające promienie zachodzącego słońca dodatkowo przypominały o konieczności znalezienia miejsca na postój. Zdarzało im się podróżować nocą, ale w wyjątkowych okolicznościach. Częściowo, takowe zapowiadało napięcie, które dało się wyczuć w powietrzu.
Nieufność nie była mu obca. Posyłane ku nim spojrzenia zdradzały jej bardzo wyraźne naleciałości, chociaż dało się wyłapać coś więcej. Nie wyglądali na zwykłych podróżników - ani z czujnej postawy, ani zachowawczych spojrzeń. Ale, nie oni jedyni. Mugolska wioska kryła w sobie więcej sekretów, niż na pierwszy rzut oka można było dostrzec. I na te zwracał uwagę, wskazując postrzeżenia drugiemu aurorowi, nie powstrzymując go, gdy pojawił się przed nimi jeden z wyraźniejszych wyznaczników magii.
Czarodziej był młody, ale zdążył liznąć walki. Czy z wyboru, czy przymusu, wg opowiedzianej historii stanął do nierównej potyczki. Skamander z nawyku śledził każdy malujący się na twarzy rozmówcy grymas, który świadczyć mógłby o kłamstwie. Wyciągał więc z relacji fakty, które można było wykorzystać na przyszłość - także tę bliższą. Kilka, oszczędnych w słowach pytań, miały za zadanie doprecyzować planowane działanie - W razie kłopotów, światło, albo patronus - zakończył wymianę informacji, by odezwać się do kuzyna, dopiero, gdy za ich plecami zapadła cisza - to, o czym mówił, było prawdziwe, nie było w tym fałszu a lęk. Chociaż miałem nieodparte wrażenie, że nie opowiedział nam wszystkiego - odrzucony na ramiona kaptur, na nowo znalazł swoje miejsce na głowie - Nie wiedzą, ale planują się dowiedzieć. Niestety nie wszyscy są kretynami, żeby nie brać tego pod uwagę i - mówił ściszonym głosem, wcześniej wysłuchując przedstawionej perspektywy. Zgadzał się. Dwa "incydenty" zapowiadały coś więcej. Szmalcownicze towarzystwo puszczone ze smyczy Ministerstwa, jeśli zwęszyło już trop, zachowywali się jak dzikusy, które znalazły norę z królikami i dotąd sięgały do środka, aż nie rozszarpały wszystkich. A natrafiając na opór, musieli być bardziej czujni. Prawdopodobnie - Znajdźmy najpierw... - zdążył powiedzieć, gdy nieco bardziej wyraźny cień zakołysał się gdzieś na lewo, obok ścieżki, jak na komendę wywołując napięcie pod skórą, które mogło świadczyć o obserwacji. Nawet, nieświadomej. Wciąż idąc, przesunął dłonią nisko, tak by kuzyn dostrzegł niewerbalny gest, wskazujący na zagrożenie. O tej porze, nie spodziewał się żadnego z mieszkańców. A to oznaczało, że wróg był bliżej, niż początkowo można było zakładać - Petrificus Totalus - promień zaklęcie z siłą pognał do celu. Jeśli udałoby się im wyłączyć z walki nieznajomego, byłoby łatwiej, niepostrzeżenie dotrzeć do jego towarzyszy. Ale - migotliwe cienie sylwetek znaczyły, że przyjść miało do wali nieco szybciej - To oni - dodał, chociaż brzydka, plugawa inkantacja, którą usłyszeli, świadczyła o tym dużo skuteczniej.
| Idziemy do szafki
Rzut na zaklęcie tutaj
Musiał sobie radzić inaczej, opierając działania na na aktualnych wydarzeniach. I obecności kuzyna, który w kilku gestach przywracał go do rzeczywistości i przejmował czujną wartę. Czasem, wydawało się nawet, że zbyt czujną, szukając niekoniecznie realnego zagrożenia. Każdy, kto znalazł się w murach Tower i Azkabanu, nie wyszedł bez szwanku. I tego fizycznego i zakrzywiającego myśli. A nagłe, niezapowiedziane napady, w brzydki sposób uczyły go pokory, chociaż nie pozbawionej buntu.
Oparta na ramieniu dłoń, była prostym wyznacznikiem realności, oddzielająca od paranoicznych naleciałości. Obcych prawdopodobnie intuicyjnie potraktowałby prowizorycznym petryfikusem, ale po ciężkości oparcia był w stanie rozpoznać tożsamość nawet w zamroczonej świadomości. Nie próbował też wchodzić w szranki z nieufnością do jego zapewnień.
Słabość mijała równie szybko, jak się pojawiała, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie, jak posmak gorzkiej potrawy na języku - Czyli jednak pióra - skwitował zamiast tego, gdy przebita bełtem gęś zaskrzeczała, opadając między listowia. Skupienie na celu, wymierzenie, strzał - zmuszały go oparcia myśli na działaniu, odsuwając na bok wrażenie słabości. I zarzuconej po powrocie bezużyteczności. Polowanie było udane, a żaden ze Skamanderów nie planował na tym poprzestawać. Mieli w rozpisce nieco inny rodzaj zwierzyny łownej, do odnalezienia. A dalsza wędrówka i odnajdowane ślady potwierdzały przypuszczenia. Nie byli w okolicy sami. Nie tylko ze względu na bliskość wspomnianej wcześniej wioski.
Wędrówka wygrywała pewien specyficzny rytm, w którym łatwo było się odnaleźć. Leśne ścieżki, kamienne zejścia, polany i dróżki, które wyraźniej świadczyły o gęstszej bytności ludzi. Niekoniecznie o nachyleniu czarodziejskim. Zbliżające się ku nim, coraz rzadziej opadające promienie zachodzącego słońca dodatkowo przypominały o konieczności znalezienia miejsca na postój. Zdarzało im się podróżować nocą, ale w wyjątkowych okolicznościach. Częściowo, takowe zapowiadało napięcie, które dało się wyczuć w powietrzu.
Nieufność nie była mu obca. Posyłane ku nim spojrzenia zdradzały jej bardzo wyraźne naleciałości, chociaż dało się wyłapać coś więcej. Nie wyglądali na zwykłych podróżników - ani z czujnej postawy, ani zachowawczych spojrzeń. Ale, nie oni jedyni. Mugolska wioska kryła w sobie więcej sekretów, niż na pierwszy rzut oka można było dostrzec. I na te zwracał uwagę, wskazując postrzeżenia drugiemu aurorowi, nie powstrzymując go, gdy pojawił się przed nimi jeden z wyraźniejszych wyznaczników magii.
Czarodziej był młody, ale zdążył liznąć walki. Czy z wyboru, czy przymusu, wg opowiedzianej historii stanął do nierównej potyczki. Skamander z nawyku śledził każdy malujący się na twarzy rozmówcy grymas, który świadczyć mógłby o kłamstwie. Wyciągał więc z relacji fakty, które można było wykorzystać na przyszłość - także tę bliższą. Kilka, oszczędnych w słowach pytań, miały za zadanie doprecyzować planowane działanie - W razie kłopotów, światło, albo patronus - zakończył wymianę informacji, by odezwać się do kuzyna, dopiero, gdy za ich plecami zapadła cisza - to, o czym mówił, było prawdziwe, nie było w tym fałszu a lęk. Chociaż miałem nieodparte wrażenie, że nie opowiedział nam wszystkiego - odrzucony na ramiona kaptur, na nowo znalazł swoje miejsce na głowie - Nie wiedzą, ale planują się dowiedzieć. Niestety nie wszyscy są kretynami, żeby nie brać tego pod uwagę i - mówił ściszonym głosem, wcześniej wysłuchując przedstawionej perspektywy. Zgadzał się. Dwa "incydenty" zapowiadały coś więcej. Szmalcownicze towarzystwo puszczone ze smyczy Ministerstwa, jeśli zwęszyło już trop, zachowywali się jak dzikusy, które znalazły norę z królikami i dotąd sięgały do środka, aż nie rozszarpały wszystkich. A natrafiając na opór, musieli być bardziej czujni. Prawdopodobnie - Znajdźmy najpierw... - zdążył powiedzieć, gdy nieco bardziej wyraźny cień zakołysał się gdzieś na lewo, obok ścieżki, jak na komendę wywołując napięcie pod skórą, które mogło świadczyć o obserwacji. Nawet, nieświadomej. Wciąż idąc, przesunął dłonią nisko, tak by kuzyn dostrzegł niewerbalny gest, wskazujący na zagrożenie. O tej porze, nie spodziewał się żadnego z mieszkańców. A to oznaczało, że wróg był bliżej, niż początkowo można było zakładać - Petrificus Totalus - promień zaklęcie z siłą pognał do celu. Jeśli udałoby się im wyłączyć z walki nieznajomego, byłoby łatwiej, niepostrzeżenie dotrzeć do jego towarzyszy. Ale - migotliwe cienie sylwetek znaczyły, że przyjść miało do wali nieco szybciej - To oni - dodał, chociaż brzydka, plugawa inkantacja, którą usłyszeli, świadczyła o tym dużo skuteczniej.
| Idziemy do szafki
Rzut na zaklęcie tutaj
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wyszli z miasteczka. Zostawiając je za plecami przemieszczali się jeszcze chwilę w towarzystwie młodego człowieka, który opowiadał o okolicy. Dawał im szerszy obraz na otaczające okolicę lasy, wzgórza. Przed tym jak ich szlaki się rozeszły Anthony umówił się na spotkanie kolejnego dnia w miejscu w którym w którym na siebie się natknęli po raz pierwszy.
Kiedy pozostali tylko we dwójkę Anthony zapytał o opinię młodszego kuzyna powstrzymując przy tym swojego wierzchowca od zeskubania z grzbietu zakrywającego skrzydła pledu. Ten kawałek materiału wydawał się z chwili na chwilę nie tyle co frustrować, a ciekawić stworzenie. pogładził jego szyję kiwając w geście zgody na słowa. Nie trzeba było być specjalnie wprawionym w obserwację by widzieć jak strach i lekkie zdezorientowanie ściska młodo czarodzieja niczym woźny wilgotną szmatę. Niedoświadczony, niezaznajomiony z taką sytuacją miał dopiero obrosnąć w doświadczenie. Jeżeli tylko wcześniej utrzyma ciężar sytuacji i się załamie się - Porozmawiamy z nim jeszcze jutro. Przekonam go by powiedział więcej. Może zobaczymy w jakim stanie jest ten przyjaciel. Ostatecznie mam przy sobie kilka eliksirów uzdrawiających - Anthony nie był skory do tego by nimi szastać, lecz jeżeli tamten człowiek został raniony poważnie i leczenie obrażeń nie pomagało to ostatecznie był w stanie przeliczyć korzyści i koszty. Anthony już miał wizję tego jak wyjść do grupy samozwańczych strażników z propozycją bardziej zorganizowanego czuwania nad miasteczkiem. Zdecydowanie potrzebowali konkretniejszych wytycznych. Po kolei.
Przemieszczali się okolicą nie starając się specjalnie maskować swoich tropów. Prawdą byli, że poszukiwali wrogiego patrolu, lecz równie dobrze skoro się go spodziewali mogli dać się odnaleźć. Wątpił by wrogi patrol spodziewał się spotkać w okolicy właśnie ich. Skamander czuł się z tą myślą pewniej tak, jak z towarzystwem Samuela. Miedzy innymi z tego właśnie powodu Anthony zamarł w miejscu w chwili w której kuzyn przerwał myśl. Dłoń momentalnie znalazła rękojeść różdżki. Druga wypuściła z dłoni wodze. Adrenalina zaszumiała mu w uszach wywołując na grzbiecie fantomowy dreszcz. W powietrzu zakołysała się jedna inkantacja, a potem druga...
--> SZAFKA
Kiedy pozostali tylko we dwójkę Anthony zapytał o opinię młodszego kuzyna powstrzymując przy tym swojego wierzchowca od zeskubania z grzbietu zakrywającego skrzydła pledu. Ten kawałek materiału wydawał się z chwili na chwilę nie tyle co frustrować, a ciekawić stworzenie. pogładził jego szyję kiwając w geście zgody na słowa. Nie trzeba było być specjalnie wprawionym w obserwację by widzieć jak strach i lekkie zdezorientowanie ściska młodo czarodzieja niczym woźny wilgotną szmatę. Niedoświadczony, niezaznajomiony z taką sytuacją miał dopiero obrosnąć w doświadczenie. Jeżeli tylko wcześniej utrzyma ciężar sytuacji i się załamie się - Porozmawiamy z nim jeszcze jutro. Przekonam go by powiedział więcej. Może zobaczymy w jakim stanie jest ten przyjaciel. Ostatecznie mam przy sobie kilka eliksirów uzdrawiających - Anthony nie był skory do tego by nimi szastać, lecz jeżeli tamten człowiek został raniony poważnie i leczenie obrażeń nie pomagało to ostatecznie był w stanie przeliczyć korzyści i koszty. Anthony już miał wizję tego jak wyjść do grupy samozwańczych strażników z propozycją bardziej zorganizowanego czuwania nad miasteczkiem. Zdecydowanie potrzebowali konkretniejszych wytycznych. Po kolei.
Przemieszczali się okolicą nie starając się specjalnie maskować swoich tropów. Prawdą byli, że poszukiwali wrogiego patrolu, lecz równie dobrze skoro się go spodziewali mogli dać się odnaleźć. Wątpił by wrogi patrol spodziewał się spotkać w okolicy właśnie ich. Skamander czuł się z tą myślą pewniej tak, jak z towarzystwem Samuela. Miedzy innymi z tego właśnie powodu Anthony zamarł w miejscu w chwili w której kuzyn przerwał myśl. Dłoń momentalnie znalazła rękojeść różdżki. Druga wypuściła z dłoni wodze. Adrenalina zaszumiała mu w uszach wywołując na grzbiecie fantomowy dreszcz. W powietrzu zakołysała się jedna inkantacja, a potem druga...
--> SZAFKA
Find your wings
wracamy z szafki
Kolejne impulsy zalewały ciało, gdy magia wraz z kolejną inkantacją błysnęła mocnym światłem bariery, odbijając, ostatnie już w tej walce, lecące w niego zaklęcie. Miał wrażenie, że powietrze wręcz drgało od natężenia magii użytej podczas starcie. A ta burzyła krew, szukając werbalnego ujścia. Nawet kilka stłuczeń, które znaczyły ciało, zdawało się być nieodczuwalne. Ciało nabierało dawnej sprawności z każdym dniem, a moc potrafiła upajać, także w ten pozytywny sposób, potęgując płynącą w żyłach, wypełnioną magią krew.
Chociaż walka nie była długa, czuł, jak napięte miał ciało, gdy w końcu, z różdżką wciąż gotową do ewentualnej salwy, zrozumiał, że tylko on i Anthony stali jeszcze twardo na ziemi. Przeciwnicy zostali wyeliminowani. Z jednym wyjątkiem, wciąż uwięzionym w ciasnej klatce plecionego kratami zaklęcia. Był blisko, by wiedzieć, że wystarczy niewerbalna inkantacja, by uwolnić spętanego magią wroga. Nie zrobił tego jednak od razu.
Odwrócił się w stronę kuzyna - W porządku? - zapytał krótko, rzeczowo, ale nie oczekiwał większej odpowiedzi, czy skargi. Żaden z nich nie został poważenie ranny i większa była zwyczajnie zbędna, a adrenalina wciąż krążyła na tyle wartko, że wolał wykorzystać jej opary na zupełnie inne działania. Liczył się efekt - Mamy tu do pogadania - skwitował, wracając spojrzeniem do magicznej klatki. Coś zakołysało mu się na języku. Zdecydowanie miał ochotę pogadać i dowiedzieć się czegoś więcej o działaniach wrogów, bezpośrednio. Informacja miała aktualnie wysoką walutę. I jeśli zebrane do tej pory - miały rację bytu, to nie mógł być pojedynczy incydent. Gdzie stacjonowali pozostali - jeśli stacjonowali, a atakująca ich gromada, nie zdążyła zasadzić się na coś więcej. Kusiła go perspektywa dalszej potyczki, miał jednak świadomość swojej gryfońskiej natury. Aktualnie stłumionej, zgaszonej chłodem popiołów, ale - istniejącej. Tej samej, która napędzała go do działania.
Pozostawało dwóch nieprzytomnych - sprawdźmy ich najpierw - dodał w relacji, przekręcając kraniec różdżki i wskazując na czarodzieja u swoich stóp. Krew znaczyła lepką powłoką ciało. Ślad po ostrzach, które z cichym drżeniem rozproszyły taniec wokół jego osoby. Kucnął, nie pozwalając sobie dotknąć kolanem ziemi przesiąkniętej brudną wilgocią martwego ciała. I nawet nie umiał powiedzieć, że czuł większe wyrzuty. Tylko intensywna woń krwi zdawała się uderzać mocniej, nagląco. Alę tę pamiętała wystarczająco dobrze, by zignorować jej zew.
Obszukał ciało bez większej delikatności w pierwszej kolejności zgarniając różdżkę z nieruchomej dłoni. Wysunął też z kieszeni płaszcza nie tylko kilka monet, ale skrawek zmiętego listu i klucze. Brwi opadły niżej, gdy wyciągnął cienki sznurek z nawleczonymi na nie koralikami. A przynajmniej, początkowo tak wyglądające. Zęby. Ludzkie. I jakoś nie zastanawiał się długo nad przypisaniem profesji dla martwego. Szmalcownik. O jednego mniej - Dokumentów brak, nawet z ewentualnej rejestracji różdżki - więc albo nie musiał tego robić, albo miał inne do tego powody. Zmięty list, okazała się być bardziej listą z nierównymi, brzydko, albo w pośpiechu stawianymi oznaczeniami - Wioska miała być chyba ich punktem do zebrania zapasów - zmarszczył brwi mocniej, przecierając zroszone zamyśleniem czoło - Ale ciężko coś wywnioskować więcej - Masz coś? - przekręcił głowę, odszukując sylwetkę kuzyna - więcej myślę dowiemy się od niego - podniósł się do pionu, przenosząc kroki do wyznaczonego celu i w odpowiednim momencie, w asyście Anthonego, ściągnął najpierw jedno zaklęcie, potem odbierając różdżkę z zaciśniętych palców, drugie, bez oporów oddając uwolnionego na łaskę starszego Skamandera.
Kolejne impulsy zalewały ciało, gdy magia wraz z kolejną inkantacją błysnęła mocnym światłem bariery, odbijając, ostatnie już w tej walce, lecące w niego zaklęcie. Miał wrażenie, że powietrze wręcz drgało od natężenia magii użytej podczas starcie. A ta burzyła krew, szukając werbalnego ujścia. Nawet kilka stłuczeń, które znaczyły ciało, zdawało się być nieodczuwalne. Ciało nabierało dawnej sprawności z każdym dniem, a moc potrafiła upajać, także w ten pozytywny sposób, potęgując płynącą w żyłach, wypełnioną magią krew.
Chociaż walka nie była długa, czuł, jak napięte miał ciało, gdy w końcu, z różdżką wciąż gotową do ewentualnej salwy, zrozumiał, że tylko on i Anthony stali jeszcze twardo na ziemi. Przeciwnicy zostali wyeliminowani. Z jednym wyjątkiem, wciąż uwięzionym w ciasnej klatce plecionego kratami zaklęcia. Był blisko, by wiedzieć, że wystarczy niewerbalna inkantacja, by uwolnić spętanego magią wroga. Nie zrobił tego jednak od razu.
Odwrócił się w stronę kuzyna - W porządku? - zapytał krótko, rzeczowo, ale nie oczekiwał większej odpowiedzi, czy skargi. Żaden z nich nie został poważenie ranny i większa była zwyczajnie zbędna, a adrenalina wciąż krążyła na tyle wartko, że wolał wykorzystać jej opary na zupełnie inne działania. Liczył się efekt - Mamy tu do pogadania - skwitował, wracając spojrzeniem do magicznej klatki. Coś zakołysało mu się na języku. Zdecydowanie miał ochotę pogadać i dowiedzieć się czegoś więcej o działaniach wrogów, bezpośrednio. Informacja miała aktualnie wysoką walutę. I jeśli zebrane do tej pory - miały rację bytu, to nie mógł być pojedynczy incydent. Gdzie stacjonowali pozostali - jeśli stacjonowali, a atakująca ich gromada, nie zdążyła zasadzić się na coś więcej. Kusiła go perspektywa dalszej potyczki, miał jednak świadomość swojej gryfońskiej natury. Aktualnie stłumionej, zgaszonej chłodem popiołów, ale - istniejącej. Tej samej, która napędzała go do działania.
Pozostawało dwóch nieprzytomnych - sprawdźmy ich najpierw - dodał w relacji, przekręcając kraniec różdżki i wskazując na czarodzieja u swoich stóp. Krew znaczyła lepką powłoką ciało. Ślad po ostrzach, które z cichym drżeniem rozproszyły taniec wokół jego osoby. Kucnął, nie pozwalając sobie dotknąć kolanem ziemi przesiąkniętej brudną wilgocią martwego ciała. I nawet nie umiał powiedzieć, że czuł większe wyrzuty. Tylko intensywna woń krwi zdawała się uderzać mocniej, nagląco. Alę tę pamiętała wystarczająco dobrze, by zignorować jej zew.
Obszukał ciało bez większej delikatności w pierwszej kolejności zgarniając różdżkę z nieruchomej dłoni. Wysunął też z kieszeni płaszcza nie tylko kilka monet, ale skrawek zmiętego listu i klucze. Brwi opadły niżej, gdy wyciągnął cienki sznurek z nawleczonymi na nie koralikami. A przynajmniej, początkowo tak wyglądające. Zęby. Ludzkie. I jakoś nie zastanawiał się długo nad przypisaniem profesji dla martwego. Szmalcownik. O jednego mniej - Dokumentów brak, nawet z ewentualnej rejestracji różdżki - więc albo nie musiał tego robić, albo miał inne do tego powody. Zmięty list, okazała się być bardziej listą z nierównymi, brzydko, albo w pośpiechu stawianymi oznaczeniami - Wioska miała być chyba ich punktem do zebrania zapasów - zmarszczył brwi mocniej, przecierając zroszone zamyśleniem czoło - Ale ciężko coś wywnioskować więcej - Masz coś? - przekręcił głowę, odszukując sylwetkę kuzyna - więcej myślę dowiemy się od niego - podniósł się do pionu, przenosząc kroki do wyznaczonego celu i w odpowiednim momencie, w asyście Anthonego, ściągnął najpierw jedno zaklęcie, potem odbierając różdżkę z zaciśniętych palców, drugie, bez oporów oddając uwolnionego na łaskę starszego Skamandera.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Błyski zaklęć rozchodziły się w powietrzu. Żar doznanego oparzenia szczypał skórę, lecz nie było to nic bardziej poważnego - Tak - Podniósł z ziemi wytrąconą z ręki różdżkę. Spode łba spojrzał na spętanego zaklęciem więzienia czarodzieja. Samemu podszedł od razu do jednego z leżących na ziemi mężczyzn. W pierwszej kolejności butem odepchnął różdżkę od właściciela. Odwrócił leżące na wznak ciało na plecy. Martwe oczy wpatrywały się w niego spod uchylonych powiek. Ruchem ręki nakrył nimi puste źrenice. Machinalnie rozpoczął przeszukiwanie. Od góry do dołu, od lewej do prawej - Trochę prywatnych rzeczy. Być może któraś to świstoklik. Lepiej na razie je zachować - kieszonkowy zegarek, kilka sztuk biżuterii, ruchome zdjęcie kobiety - Jest też nieco galeonów, również jednak nie widzę dokumentów, jeden eliksir - chyba uzdrawiający ale nie jestem pewien - wyrecytował beznamiętnie, po czym podniósł się na równe nogi spoglądając na uwięzionego mężczyznę.
- Posprzątajmy tu najpierw. Potem zabierzemy go bliżej miasta. Zabezpieczymy teren i go przesłuchamy. Tu jesteśmy zbyt wysunięci. Nie wiemy czy było ich więcej, a nie da się ukryć że narobiliśmy trochę rumoru - Choć zarządził to wątpił by cokolwiek z tego co powiedział Samuel poddał w wątpliwość. Nie mogli tak pozostawiać ciał. Nie wiedzieli czy ci mężczyźni w jakiś sposób byli powiązani ze strukturami ministerstwa, czy byli w nim rozpoznawani. Jeżeli mogli w jakiś sposób opóźnić rozniesienie się informacji o tym, że byli już martwi to należało z niej skorzystać. Ruchem różdżki wyczarował dół do którego zrzucili ciała wraz z prywatnymi rzeczami. Kolejnym krokiem było zabezpieczanie pojmanego zakuli magiczne kajdany, zaklęciem odebrali głos i słuch. W oczach odbijał się strach. Ach. Już go gdzieś widział. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz jednak nie dał tego po sobie poznać. Przerzucili ciało przez grzbiet wierzchowca, który nie do końca był zadowolony z tej roli. Anthony ściągnął wodze - Zbierajmy się - czekała ich długa noc. Musieli jeszcze potem porozmawiać z tutejszą młodzieżą. Tyle dobrego, że przed pójściem spać nie będą chociaż głodni.
|zt x2
- Posprzątajmy tu najpierw. Potem zabierzemy go bliżej miasta. Zabezpieczymy teren i go przesłuchamy. Tu jesteśmy zbyt wysunięci. Nie wiemy czy było ich więcej, a nie da się ukryć że narobiliśmy trochę rumoru - Choć zarządził to wątpił by cokolwiek z tego co powiedział Samuel poddał w wątpliwość. Nie mogli tak pozostawiać ciał. Nie wiedzieli czy ci mężczyźni w jakiś sposób byli powiązani ze strukturami ministerstwa, czy byli w nim rozpoznawani. Jeżeli mogli w jakiś sposób opóźnić rozniesienie się informacji o tym, że byli już martwi to należało z niej skorzystać. Ruchem różdżki wyczarował dół do którego zrzucili ciała wraz z prywatnymi rzeczami. Kolejnym krokiem było zabezpieczanie pojmanego zakuli magiczne kajdany, zaklęciem odebrali głos i słuch. W oczach odbijał się strach. Ach. Już go gdzieś widział. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz jednak nie dał tego po sobie poznać. Przerzucili ciało przez grzbiet wierzchowca, który nie do końca był zadowolony z tej roli. Anthony ściągnął wodze - Zbierajmy się - czekała ich długa noc. Musieli jeszcze potem porozmawiać z tutejszą młodzieżą. Tyle dobrego, że przed pójściem spać nie będą chociaż głodni.
|zt x2
Find your wings
Para z jej ust wydobywała się, lekką smugą odcinając się od otoczenia kiedy tylko przemierzała przykryty śniegiem krajobraz. Nie było czymś dziwnym, że słońce jeszcze nie odcięło się od linii horyzontu, a ciemność utrudniała jakiekolwiek manewrowanie po okolicy, a wystające korzenie pojawiały się dopiero wtedy, kiedy wyczuwała je pod stopami. Miesiąc temu gdy miała wstać przed wschodem słońca było to dla niej męczące, ale od kiedy dokuczały jej problemy ze snem, nie musiała martwić się o podnoszenie się z łóżka kiedy inni jeszcze spali.
Nie marnowała tej okazji, korzystając z faktu, że i tak nosiła ją energia i potrzebowała ją jakoś spożytkować. Problemy z agresją trzymały się jej już od dzieciństwa, ale ponieważ mało kiedy mogła skorzystać z okazji na jakiekolwiek opanowanie swoich emocji, nie mówiąc o tym, że sama rozmowa na temat psychiki nie była dla niej łatwa. Wrzucenie samej siebie w środowisko do kobiet podchodzące niechętnie było tym boleśniejsze, że wiedziała, że w wielu wypadkach spokojniejsze osoby pozostawiła gdzieś za sobą, dokąd nie chciała wracać. Martwiło ją to, że nie umiała trzymać w ryzach swojego życia, że tak jak obiecała sobie, iż powinna ograniczyć alkohol, tak bez większego wahania wczorajszego dnia sięgnęła po niego podczas rozmowy z Gabrielem, bo tak łatwo było jej zrezygnować z tego postanowienia.
Wykorzystała ten czas dla rozgrzewki przed walką, wybierając tym razem na miejsce przebieżki brzeg jeziora Ripley, wiedząc, że najprawdopodobniej nikt jej tam nie przeszkodzi. Słyszała legendy o olbrzymach, a chociaż jej ostatnie spotkania z nimi nie zapowiadały się najlepiej, tak ostatecznie Thalia raczej nie martwiła się zbytnio możliwością natknięcia się na jednego tutaj, mając szczerą nadzieję, że wyczerpała co do tego swój limit szczęścia. Oczywiście zanim wykorzystała możliwość spokojnego biegu, w dawnym składzie kajaków pozostawiając przygotowane przez siebie zapasy, wiedząc, że najpewniej ludzie uratowani z Czerwonego Lasu nie mieli zbytnio szans na rozpoczęcie pracy albo ustawienie sobie życia na nowo po przenosinach. Nawet jeżeli nie siedzieli już w lesie, wciąż znajdowali się w nowym miejscu, zwłaszcza w obecnych realiach. Wzięła trochę jedzenia, koców, leków oraz starych ubrań, ale mogła jedynie liczyć na to, że przynajmniej palące potrzeby będą tym ogarnięte.
Buty miarowo uderzały o śnieg kiedy tylko przemierzała brzeg, wdychając mroźne powietrze i miarowo regulując oddech. Wpatrywanie się w drogę przed siebie pomagało też odganiać od siebie towarzyszące jej cienie, zastanawiając się, czy powinna martwić się o to, że zaczynała przyzwyczajać się do klątwy i nawet spróbować w jakiś sposób…ją rozwinąć. Czy gdyby mogła słyszeć duchy, czy jej powiedziały coś cennego? Zmarli w końcu byli w wielu miejscach na raz, gdyby tylko miała od nich informacje…może potrafiłaby wiele więcej niż teraz.
Przystanęła przy głazie, siadając ostrożnie na jego powierzchni, którą wcześniej odśnieżyła lekko. Czekało ją spokojne spoglądanie na wschód słońca, który spokojnie barwił na pomarańczowo taflę wody – mały cud świata, który wystarczyłby jej ponad wiele innych rzeczy, a który w tych czasach był niemal niezastąpiony. W końcu tak wiele rzeczy się działo, ale piękno wschodu słońca wciąż było niezmienne. A Thalia kochała chwile takie jak teraz, gdy tylko wszystko było proste i nieskomplikowane. Sama też westchnęła, uśmiechając się lekko i spokojnie zamyślając się, zanim nie musiała powrócić do tego, co rzeczywiste.
Westchnęła jeszcze, podnosząc się ze swojego miejsca i ostrożnie układając kamyki na ośnieżonym brzegu, sześć po jednej stronie kamienia.
- Gdy rydwanów przyjdzie czas, muszę już odejść, obiecany odkryć ląd, muszę już odejść. Przepraszam, że cię opuszczam, żegnaj drogi mój, lecz spotkamy się o świcie, żegnaj drogi mój.
Śpiewała to dla siebie i dla innych, nie wiedziała jedynie, dla kogo bardziej, ale wydawało się właściwe pożegnać zmarłych jakąś piosenką.
- Spotkamy się o świcie, żegnaj drogi mój, po Jordanu drugiej stronie, gdzie obiecany ląd. Przepraszam, że cię opuszam, żegnaj drogi mój, lecz spotkamy się o świcie, żegnaj drogi mój. – Kolejne trzynaście kamieni ułożyła po drugiej stronie głazu, kończąc piosenkę kiedy tylko uniosła głowę, słysząc jak ktoś zbliża się w jej kierunku. Odruchowo podniosła różdżkę, celując w zbliżającą się postać, pamiętając słowa które wypowiedział do niej Samuel: Nie celuj we mnie różdżką, dopóki nie jesteś zdecydowana jej użyć. Problem w tym, że nawet gdy wiedziała, że przegra, absolutnie by jej użyła.
- Jak się nazywał nasz ostatni kolega którego zabrałeś ze sobą miotłą z Czerwonego lasu? – Musiała jakoś wiedzieć, że właśnie rozmawia z nim a nie…z kimś innym. Kiedy otrzymała potwierdzającą odpowiedź, opuściła różdżkę, uśmiechając się lekko i wyciągając z kieszeni kanapki z jajkiem i dorszem owinięte w brązowy papier, rzuciła je w kierunku Michaela, wierząc w jego refleks.
- Smacznego.
Ekwipunek: różdżka, szata, dobrze wyważony nóż, kryształ teleportujący, świstoklik
So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : 13+2
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0+1
TRANSMUTACJA : 5+2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
8.02
Zdążył już odpocząć po pełni i choć nie doszedł jeszcze w pełni do siebie, to sparing pomoże mu odzyskać energię i (paradoksalnie) nabrać sił. Dopiero jutro ruszy na kolejny patrol, w okolicach pewnej fazy księżyca zawsze brał kilka dni wolnego. Tyle, że nienawidził siedzieć bezczynnie w domu - nadchodziły wtedy czarne myśli, a psychiczne zmęczenie po przemianie przygniatało. Lubił czuć się potrzebny, tak jakby tylko będąc pożytecznym miał prawo być. Podobnego, niekoniecznie zdrowego nastawienia nabrał chyba już w dzieciństwie, chcąc zmazać wyczynami w szkole piętno swojej mogolskiej krwi i ogólnego niedopasowania do Hogwartu. Jeśli będzie pomocny, będzie lubiany - rozumował mały Michael - a wtedy wreszcie będzie pasował.
Podobne uczucia wróciły ze zdwojoną siłą po ugryzieniu przez wilkołaka. Najciemniejsze miesiące po tamtej traumie upłynęły w zaciszu samotnej leśniczówki, gdy czuł się odizolowany, niepotrzebny, przegrany. Powrót do pracy i zaangażowanie się w wojnę pomogły przynajmniej na wilkołacze kompleksy.
A sparing i konkretna pomoc Thalii to coś, co skutecznie odciągnie go dzisiaj od ponurych myśli. Zwłaszcza, że tydzień temu widział dziewczynę w akcji, kątem oka zdążył wychwycić jej błędy i zauważyć mocne strony. Dobrze będzie to omówić, w miarę na świeżo.
Przyleciał na miotle i wylądował nieopodal jeziora. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc śpiew i ruszył w stronę Thalii.
Zareagowała z refleksem, momentalnie celując w niego różdżką. Sam też wzniósł własną, odkąd wylądował trzymał ją w pogotowiu.
-Ładnie śpiewasz. - naprawdę ładnie. -Ale rzuciłaś wcześniej Homenum Revelio? - upewnił się. Nie zruga jej, jeśli nie - w końcu i tak go dostrzegła - ale spostrzegawczość to czasem za mało, w niebezpiecznych miejscach lepiej wspomóc się magią. Derbyshire... od zeszłego miesiąca było tylko względnie bezpieczne. Zabezpieczenie mogolskich kryjówek i tropienie szajki szmalcowników było niedawnym sukcesem autorów, ale to wciąż za mało, by czuć się tu równie swobodnie jak na Półwyspie, lub nawet w Northumberland.
-Joe. - odpowiedział z ciepłym uśmiechem. Ciekawe, co u niego - może niedługo się przekonają.
Ze zdziwieniem złapał kanapkę, choć chyba powinien już przywyknąć do prezentów od Thalii. Okazywała w ten sposób sympatię, nawet jeśli czasem trudno było mu coś przyjąć. Był głodny, był nawet wilczo głodny, ale...
-Dziękuję, ale... wiem, że nie jest łatwo. Tobie nie brakuje zaopatrzenia?
Ekwipunek:
Zdążył już odpocząć po pełni i choć nie doszedł jeszcze w pełni do siebie, to sparing pomoże mu odzyskać energię i (paradoksalnie) nabrać sił. Dopiero jutro ruszy na kolejny patrol, w okolicach pewnej fazy księżyca zawsze brał kilka dni wolnego. Tyle, że nienawidził siedzieć bezczynnie w domu - nadchodziły wtedy czarne myśli, a psychiczne zmęczenie po przemianie przygniatało. Lubił czuć się potrzebny, tak jakby tylko będąc pożytecznym miał prawo być. Podobnego, niekoniecznie zdrowego nastawienia nabrał chyba już w dzieciństwie, chcąc zmazać wyczynami w szkole piętno swojej mogolskiej krwi i ogólnego niedopasowania do Hogwartu. Jeśli będzie pomocny, będzie lubiany - rozumował mały Michael - a wtedy wreszcie będzie pasował.
Podobne uczucia wróciły ze zdwojoną siłą po ugryzieniu przez wilkołaka. Najciemniejsze miesiące po tamtej traumie upłynęły w zaciszu samotnej leśniczówki, gdy czuł się odizolowany, niepotrzebny, przegrany. Powrót do pracy i zaangażowanie się w wojnę pomogły przynajmniej na wilkołacze kompleksy.
A sparing i konkretna pomoc Thalii to coś, co skutecznie odciągnie go dzisiaj od ponurych myśli. Zwłaszcza, że tydzień temu widział dziewczynę w akcji, kątem oka zdążył wychwycić jej błędy i zauważyć mocne strony. Dobrze będzie to omówić, w miarę na świeżo.
Przyleciał na miotle i wylądował nieopodal jeziora. Uśmiechnął się pod nosem, słysząc śpiew i ruszył w stronę Thalii.
Zareagowała z refleksem, momentalnie celując w niego różdżką. Sam też wzniósł własną, odkąd wylądował trzymał ją w pogotowiu.
-Ładnie śpiewasz. - naprawdę ładnie. -Ale rzuciłaś wcześniej Homenum Revelio? - upewnił się. Nie zruga jej, jeśli nie - w końcu i tak go dostrzegła - ale spostrzegawczość to czasem za mało, w niebezpiecznych miejscach lepiej wspomóc się magią. Derbyshire... od zeszłego miesiąca było tylko względnie bezpieczne. Zabezpieczenie mogolskich kryjówek i tropienie szajki szmalcowników było niedawnym sukcesem autorów, ale to wciąż za mało, by czuć się tu równie swobodnie jak na Półwyspie, lub nawet w Northumberland.
-Joe. - odpowiedział z ciepłym uśmiechem. Ciekawe, co u niego - może niedługo się przekonają.
Ze zdziwieniem złapał kanapkę, choć chyba powinien już przywyknąć do prezentów od Thalii. Okazywała w ten sposób sympatię, nawet jeśli czasem trudno było mu coś przyjąć. Był głodny, był nawet wilczo głodny, ale...
-Dziękuję, ale... wiem, że nie jest łatwo. Tobie nie brakuje zaopatrzenia?
Ekwipunek:
- Spoiler:
Kamizelka z wełny rogatej czarowcy (+1 do wszystkich rzutów na k100, +21 do żywotności)
Runa szczególnej krwi (+6 do rzutów k100, +3 do rzutów k10 na genetykę wilkołaka) w formie pierścienia.
Różdżka.
W miejscu na 4 przedmioty:
1. Nakładka na pas z sakwami, a w niej miejsce na 8 przedmiotów (w nakładkę chowam drobniejsze poniżej, większe zajmują limit)
1.1 magiczny kompas
1.2 fałszoskop
1.3 świstoklik - metalowe koło od łańcucha
1.4 Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 46, moc +10)
1.5 Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 46)
1.6 Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat, 40, moc +15)
(łącznie 6)
2. Czarodziejska kusza, noszona na plecach
3. Miotła
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Jezioro Ripley w North Downs
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Derbyshire