Wydarzenia


Ekipa forum
Solsbury Hill
AutorWiadomość
Solsbury Hill [odnośnik]16.07.19 20:47
First topic message reminder :

Solsbury Hill

Solsbury Hill to urokliwe miejsce, które co roku na wiosnę zakwita we wszystkich odcieniach oranżu i żółci, odmienną barwą zdaje się być jedynie przebijająca spod spodu zieleń liści i łodyg. Nie znajdziecie tutaj żadnych drzew ani krzewów, jedynie ciągnące się przez kilka kilometrów łąki. Czasami można tu spotkać mugoli pasających niedaleko krowy, innym razem przebiegające stepami duchy dzikich koni, jeszcze innym niewielkie zbiorowiska strzygących uszami jeleni i saren. Wśród wysokich kwiatów i traw zawsze odnajdzie się odpowiednie miejsce na koc i koszyk z łakociami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Solsbury Hill - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Solsbury Hill [odnośnik]20.04.23 13:26
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Solsbury Hill - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Solsbury Hill [odnośnik]01.05.23 18:05
Serce biło jak oszalałe, oczy otworzyły się szerzej; w szarozielonych tęczówkach złoty warkocz komety tkwił nieruchomo, tak samo zresztą jak na niebie. Wiedziała, że zapamięta ten widok do końca życia. Że gdy dziś przyjdzie zamknąć jej oczy — oby szczęśliwie, oby w maleńkiej sypialence Okruszka — widzieć będzie pod powiekami to niezrozumiałe zjawisko. I choć czuła raz za razem następujące po sobie fale zimna, oblewające je od czubka głowy do stóp, to ta kometa była dla niej najbardziej przerażająca, nie zaś agresywny lelek wróżebnik. Nigdy nie sądziła, że dojrzy widok gorszy od cierpienia młodego jednorożca. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego w ogóle mogło mieć miejsce.
Z marazmu, z ciężaru, który wydawało się, wcisnął ją w ziemię, wyrwał ją dopiero znajomy głos. Początkowo nie była w stanie przypisać jego brzmienia do twarzy, ale wreszcie wspomnienia wyrwały się z klatki strachu, ułożyły w głowie, która zwróciła się w kierunku mężczyzny. Rozedrgane, szarozielone spojrzenie pragnęło pochwycić to drugie, niebieskoszare. Zawiesić się na moment w milczącym sojuszu, który łączyć może jedynie dusze skazane na wspólną katastrofę.
Cisza, która zapadła przez chwilę, gdy skrzydła lelka rozłożyły się w pełnym locie, wwiercała się w uszy; nie niosła ukojenia, podjudzała tylko przerażenie, ale... zmuszała także do akcji.
Nie wiedziała, czy to nagłe wyciągnięcie przez Sykesa różdżki sprawiło, że sama poczuła prąd zmuszający ją do działania, a może to efekt rzuconego przez niego zaklęcia, który sprawił, że niebo dotychczas zdominowane przez światło komety rozdarło się na dwie części pod wpływem czerwieni iskier wylatujących z czubka jego różdżki. Niemniej jednak sama poczuła, jak palce jej dłoni zaciskają się na drewnie migdałowca, jak rozgrzewają je — a może to ciepło magii przechodziło przez jej różdżkę, aby dogrzać także rękę. Niemniej jednak poczuła, że musi coś zrobić. Że nie może czekać na gotowe, musi wziąć sprawy w swoje ręce. Była odpowiedzialna za dobro jednorożca, a dopóki lelek stanowił zagrożenie, nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie.
Arresto momentum!krzyknęła, celując w zawodzącego ponuro ptaka. Miała nadzieję, że przy wystarczającym zaparciu może uda jej się nawet zupełnie zatrzymać ptaka. Wiązka zaklęcia wydawała się mocna, lecz gdy zderzyła się z ptakiem, ten wyraźnie zwolnił, owszem, ale nie zatrzymał się w powietrzu. Maria zagryzła dolną wargę, nie czekając na to, aż ptak wyrwie się spod działania zaklęcia. Orbis!kolejna silna wiązka zaklęcia pomknęła z jej różdżki, oplatając ciało lelka. Zacisnęła się mocno wokół jego tułowia, przybierając kształt lassa. Maria ostrożnie, choć ręce drżały jej ze strachu, poczęła ściągać zwierzę bliżej, do siebie. Nie chciała nim szarpać, przecież nie chodziło o to, by zrobić mu krzywdę. Chciała go tylko unieruchomić, na tyle, aby mogła pomóc obydwu stworzeniom.
— Proszę, pomóż mi... — zwróciła się słabo, niemalże płaczliwie do Everetta, gdy lelek był w połowie drogi. Próbował wyrwać się, co oczywiste, lecz pod wpływem spowalniającego zaklęcia robił to zdecydowanie mniej żwawo. Na tyle, że dało się nad nim zapanować. Maria miała nadzieję, że mężczyzna zrozumie jej intencje. W końcu współdzielona przez nich miłość do zwierząt stała się swoistym spoiwem tej znajomości. Podskórnie czuła, że mogła mu ufać, że nie zostawi jej w potrzebie. Wiedział już nawet, że Maria pracowała z jednorożcami, wiedziała więc jak najlepiej pomóc temu młodemu osobnikowi. Potrzebowała tylko trochę czasu. — Złapiesz go? Muszę pomóc Zawilcowi — dodała nagląco, spoglądając w kierunku jednorożca. Ten, jakby czując na sobie spojrzenie opiekunki, podniósł głowę w górę, wydając z siebie przepełnione bólem i strachem rżenie. Maria słyszała już podobny dźwięk, gdy tamta nieznajoma, straszna czarownica ugodziła Przebiśniega sztyletem w bok. Czy Zawilec też był ranny? Jak to możliwe? Musiała ułożyć jakiś plan, musiała pomóc swemu podopiecznemu.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Solsbury Hill [odnośnik]14.06.23 19:42
Nie rozumiałem, co się tutaj dzieje, ani tym bardziej dlaczego.
Pękające złoża fluorytu, upiorna pieśń lelka, a teraz to – wprawiająca w osłupienie scena, nad którą zawisła kometa niewiadomego pochodzenia. Kometa albo inne ciało niebieskie, może Jayden byłby mi to w stanie objaśnić, tak czy inaczej w tej chwili to naprawdę nie było aż takie ważne, bo przede wszystkim bałem się, i to jak cholera. Strach ten – bliżej nieokreślony, dotykający każdej płaszczyzny życia po równo – zalęgł się w mych kościach, w napiętych mięśniach, w sercu i w głowie. Przedziwne zjawisko hipnotyzowało, nakazując wlepiać w siebie wzrok niczym cielę w malowane wrota, a przy tym przytłaczało swym ogromem, pozbawionym sensu objawieniem się na niebie, bo przecież to, czego nie dało się zrozumieć, przerażało najbardziej. Jednak ten cichy głosik z tyłu głowy, nazwijmy go resztką przyczajonego na skraju umysłu zdrowego rozsądku, nakazał spojrzeć ku ogłupiałemu ptaszysku, a także zalegającemu na trawie jednorożcowi. W ten sposób dowiedziałem się, że tym bardziej musiałem wziąć się w garść, bo nie chodziło tutaj już tylko o mnie, o moje przygnębienie, o dotykające do żywego wspomnienia Norwegii; nie byłem tu sam. Widok Marii zmusił mnie do działania, choć głowa wciąż pulsowała bólem, a członki miałem niczym z ołowiu, ociężałe i niechętne. Przywołane przeze mnie iskry przyniosły jakiś efekt; lelek zaskrzeczał dziko, przestając pikować w stronę bezbronnego źrebaka, nie spłoszył się jednak, nie zamierzał odpuścić. Krążył nad nami nie tyle jak sęp, padlinożerca, co jak jastrząb; wyczekujący odpowiedniej okazji do przeprowadzenia ponownego ataku.
Nie miałem czasu zapytać, skąd się tu wzięła; jak przez mgłę pamiętałem, że opiekowała się jednorożcami – czy leżał przed nami jeden z jej podopiecznych? Ale jeśli tak, to jakim cudem znalazł się akurat na tej polanie? Dopadłem bliżej panny Multon, by w razie potrzeby móc pociągnąć ją na bok, albo zasłonić własnym ciałem. Merlin jeden raczył wiedzieć, jakimi pobudkami kierował się lelek, co w niego wstąpiło i czy byłby skłonny zaatakować również i nas. Choć zwykle osobniki tego gatunku cechowały się niebywałą nieśmiałością, to ten akurat robił na mnie zgoła odmienne wrażenie... – Dobrze – sapnąłem tylko w formie oszczędnej pochwały, gdy dziewczyna zrobiła użytek ze swej różdżki, nie tylko spowalniając agresywnego ptaka, co zaciskając na nim pętlę magicznego lassa. Działała mimo strachu, mimo nerwów, musiałem jej to oddać. I to działała skutecznie. – Świetnie ci idzie – dodałem prędko, siląc się na względny spokój, gdy dosłyszałem płaczliwy ton głosu. Gdybym to ja rzucił Orbis, łatwiej byłoby mi skupić się na przyciągnięciu szarpiącego się w zwolnionym tempie zwierzęcia bliżej; nie zamierzałem jednak narzekać, że zajęcia tego podjęła się moja towarzyszka. Ot, zadziałała szybciej. Tylko... co teraz? Niewiele myśląc, próbowałem pochwycić świetlistą linę między spracowane palce, a tym samym wesprzeć pannę Multon siłą moich mięśni. Nie chcieliśmy zrobić lelkowi krzywdy, tego byłem akurat pewien; ani ja nie miałem tego na myśli, ani tym bardziej drżąca ze strachu młódka. Musieliśmy jednak zrobić coś, by go powstrzymać, uspokoić, a także zająć się Zawilcem, bo chyba tak właśnie nazwała go Maria. – Słuchaj, zrobimy tak... – przełknąłem ślinę, zezując jednym okiem w kierunku tej złowróżbnej komety, jej nęcącego blasku. Skup się. Nie przychodziło mi do głowy żadne zaklęcie, które byłoby idealne na tę okazję. Pozostawało więc zaufać instynktowi. – Przyciągnijmy go jeszcze trochę... I złapię go. W ręce. A wtedy ty rzucisz Incarcerous. Dobra? – Nie żeby był to najlepszy z możliwych planów, aczkolwiek brzmiał jak coś, co mogło się udać, zwłaszcza dopóki agresywny ptaszor wciąż poruszał się wolniej niż zwykle. Spojrzałem na blondynkę przez ramię, czyżby zbladła z przejęcia?, by upewnić się, że usłyszała i zrozumiała me słowa. Jeszcze chwila. Jeszcze moment. – Teraz! – krzyknąłem w końcu, nie potrafiąc zamaskować przemawiającego przeze mnie napięcia; oby tylko utrzymała go wystarczająco mocno, obym tylko wymierzył ten skok odpowiednio.

| k3:
1 - Everettowi udaje się doskoczyć do lelka i go pochwycić, przyciągnąć do klatki piersiowej; zwierzę udaje się względnie unieruchomić
2 - Everettowi udaje się doskoczyć do lelka i go pochwycić, przyciągnąć do klatki piersiowej; jednak zwierzę dzielnie się szarpie, drapie szponami, próbuje dziobać, a utrzymanie go w miejscu nie jest wcale takie proste jak mogłoby się wydawać
3 - Everettowi udaje się doskoczyć do lelka i go pochwycić, ale przy lądowaniu źle stawia stopę i leci do tyłu, obijając sobie przy tym plecy


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Solsbury Hill [odnośnik]14.06.23 19:42
The member 'Everett Sykes' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Solsbury Hill - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Solsbury Hill [odnośnik]23.06.23 14:49
Pulsowanie w skroniach nie słabło, zamiast tego wzmagało się coraz śmielej. Odbierało zdolność myślenia czystego, niezmąconego bólem. A to tego teraz — wbrew wszystkiemu, co rozgrywało się na ich oczach — najbardziej potrzebowali. Planu, struktury, która mogłaby pomóc odnaleźć się w tym chaosie, choćby zakładać miała na oczy klapki ograniczające pełną widoczność. Gdy było się równie strachliwym, równie wrażliwym co Maria Multon, wymyślanie kolejnych planów wcale nie było trudne. Najważniejsze i najbardziej wymagające było przezwyciężenie pierwszego szoku, skupienie się na pojedynczych detalach, wszak obraz całości obezwładniał, paraliżował, wbijał w ziemię. Nie mogła przecież po prostu stać i patrzeć — nie mogła, nie chciała być jak lalka na czyichś sznurkach, bezsilnie próbująca uciec przeznaczeniu. Elvira powtarzała jej często, że jest w stanie osiągnąć wiele, że jest zdolna. I zdolna była, bo być musiała. Bo ktoś zawsze strącał pierwszy klocek domina, który opadając na kolejne, rozpoczynał jakąś zmianę. Wprawiał sprawy w ruch.
W którym kierunku pójdą wysiłki Marii i Everetta — tego jeszcze nie mogli przewidzieć.
Everett odpowiedział na niewypowiedziane wezwanie, znalazł się obok i tą swoją obecnością, prawdopodobnie nieświadomy impaktu, który wywierał, dodał jej więcej sił. Problem po problemie, zabiorą się za wszystkie przeszkody. Najpierw należało jak najprędzej uspokoić lelka, który mógł próbować zrobić krzywdę nie tylko Zawilcowi, ale także i sobie.
Zwolnienie ptaka i pochwycenie go w magiczne lasso było pierwszym — i jak się okazuje skutecznym — planem, który wpadł jej do głowy. Czasami opiekunki jednorożców musiały w ten sposób obezwładniać zwierzęta, które zbliżały się zbyt mocno do ich podopiecznych, stanowiąc zagrożenie dla siebie samych i ich najbliższego otoczenia. Można powiedzieć więc, że zachowanie to przyszło jej naturalnie, jednak nigdy jeszcze nie miała do czynienia z agresywnym lelkiem. Zazwyczaj jej ofiarami były małe zwierzęta leśne: lisy, borsuki, zające, jeże. Może dlatego ciężko było jej utrzymać lelka na wodzy, może dlatego prosiła Everetta o pomoc, choć — jak słusznie zauważył, byłoby zdecydowanie prościej gdyby to on operował lassem. Warto pamiętać, że Maria w pogoni za jednorożcem przebiegła niezwykle długi dystans, wciąż nie mogła do końca opanować oddechu; większość jej sił została już skonsumowana, ale całe szczęście wciąż miała na kim polegać.
Bo to właśnie pochwały płynące z ust mężczyzny sprawiły, że chciała starać się jeszcze bardziej. Słaby, pewnie ledwo dostrzegalny uśmiech przemknął przez jej skupioną twarz, podziękowała skinieniem głowy i jeszcze większą dawką siły włożoną w przyciąganie lelka. Przy pomocy Everetta zadanie to nie wydawało się znów takie straszne jak na początku, odnaleźli w swej złączonej mocy wystarczająco wyczucia, by nie sprawić lelkowi dodatkowej krzywdy. Nie było potrzeby ukarania zwierzęcia, w końcu ono również się bało. I stąd mogła pochodzić jego nagła, niespotykana dla tego gatunku agresja.
— Na twój znak — odpowiedziała na plan Everetta, zgadzając się na jego wykonanie. Jeżeli bowiem pan Sykes wierzył w powodzenie tej akcji, nie było powodu, aby mu nie zaufać. Zupełnie skupiona na zadaniu, starała się wybić z głowy myśl o świecącej złowrogo nad nimi gwieździe, przynajmniej na kilka sekund. Przynajmniej na okres, w którym liczyła się prędkość reakcji, bo ten miał nastąpić za trzy... dwa...
Teraz.
W mgnieniu oka lasso, które wcześniej trzymało lelka, zniknęło, uwalniając moc różdżki Marii gotową do dalszego działania. Everett wyskoczył przed siebie, wydawało się, że objął rękoma ptaka, także i ona musiała dopełnić swej roli. Różdżka skierowała się na tarmoszące się w ramionach mężczyzny stworzenie.
Przepraszam, mały.
Incarcerous! — liny owinęły się wokół ciała stworzenia, które nie przyjęło kolejnego zniewolenia z entuzjazmem. Lelek zawył raz jeszcze, wydając z siebie tony złowrogiej pieśni. Maria otarła czoło z kropelek potu krystalizujących się na skórze. Oddychała ciężko, wciąż przepełniona wrażeniami, które spadły na nich jak grom z jasnego nieba; jak przyniesione przez tajemniczą, złowrogą gwiazdę. — On się boi — powiedziała wreszcie, mając wrażenie, że mówi rzeczy oczywiste; Everett był przecież pasjonatem magicznych stworzeń, sam musiał to wiedzieć. — Trzeba go uspokoić, inaczej będzie niebezpieczny nie tylko dla reszty, ale i dla siebie... — zestresowane ptactwo miało tendencje zarówno do agresji, jak i autoagresji, musieli być ostrożni. Może Everett będzie w stanie dostrzec charakterystyczne paski na upierzeniu lelka, które spowodowane były stresem właśnie?
Ale nie mogła poświęcić lelkowi więcej czasu. Zza pleców usłyszała rżenie jednorożca, pełne żalu i bólu. Natychmiast odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem do swego podopiecznego. Kucnęła tuż obok, przyglądając się mu z uwagą, szukając jakiejkolwiek oznaki, że coś było nie tak. Gładziła konia z wyczuciem, aż wreszcie, dochodząc w okolicę mięśnia naramiennego, poczuła pod palcami niespodziewaną twardość. Jednorożec musiał upaść ze względu na skurcz w mięśniu.
— To nic poważnego! — zakrzyknęła w stronę Everetta, niespodziewanie radośnie, choć głos wciąż drżał od nerwów, a w oczach zakręciły się łzy. Tym razem jednak były to łzy ulgi, tak potrzebnej, smakującej inaczej pod światłem komety. Musiała rozmasować spięty mięsień, później podnieść zwierzę i wyruszyć z nim do rezerwatu, do domu. Ale najpierw musiała być pewna, że jej ludzki towarzysz, tak bardzo pomocny w tym strasznym dniu, również był bezpieczny.
Złączona trudem walki nie mogła go opuścić.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Solsbury Hill [odnośnik]26.08.23 16:51
Zaproponowany przeze mnie plan działania w dużej mierze opierał się na tym, czego dokonać zdołała już Maria. Wszak nie tylko skutecznie spowolniła lelka, ale i spętała go świetlistą liną – nie mogliśmy więc zmarnować takiej okazji. Szczerze wierzyłem, że powinniśmy iść za ciosem, i to możliwie jak najszybciej, o ile oczywiście nie zamierzamy poddać się złowróżbnemu wpływowi wiszącej na niebie komety czy mrowiącemu skórę niepokojowi bez walki. Sapnąłem raz i drugi, gdy tak próbowałem utrzymać magiczny splot między naznaczonymi zgrubieniami palcami, jednocześnie zapierając się nogami o najbliższą skałę; z każdym wspólnym ruchem przyciągaliśmy szarpiące się dziko zwierzę coraz bliżej i bliżej, zaś zdrowy rozsądek nakazywał unikać jego dzioba czy ryjących powietrze szponów. Wtedy też, na widok pobłyskującej w oku ptaszyska iskry, na skraju mej świadomości zamajaczyła pewna niewesoła myśl: czy naprawdę było to już wszystko, co może nas tutaj zaskoczyć...? Co może nam zagrozić? Skupiliśmy się – ja się skupiłem – na złożu fluorytu, a później pikującym w kierunku jednorożca lelku. Nie musiało to jednak oznaczać, że na tym koniec. Że za najbliższym pagórkiem nie czai się jeszcze jakieś stworzenie, które, najpewniej za sprawą tego tajemniczego ciała niebieskiego, zaczęło ni stąd, ni zowąd pałać żądzą mordu albo że ziemia pod naszymi stopami nie rozstąpi się zaraz, naznaczona podobnymi pęknięciami, co i odnaleziony przeze mnie minerał...
Skup się, Sykes.
Zareagowałem na tyle szybko, na ile byłem w stanie. Panna Multon wycofała działanie zaklęcia Orbis, tak jak się umówiliśmy, przyszła więc pora na to, bym odegrał nieco większą rolę, a może raczej wystawił się na nieco większe niebezpieczeństwo. Na szczęście lelek wciąż poruszał się wolniej niż zwykle, podejrzewam, że tylko i wyłącznie dzięki temu byłem w stanie pochwycić go, nim ten odleciałby poza zasięg mych ramion. Kiedy tylko poczułem pod palcami jego pióra, przycisnąłem stworzenie do piersi, próbując przy tym nie zrobić mu krzywdy; choć zachowywał się agresywnie, chciał zagrozić jednorożcowi, a teraz najpewniej i mnie, i Marii, postrzegając nas w roli wrogów czy ciemiężców, to nie miałem mu tego za złe. Znaczy, nie tak naprawdę. Bo zdawałem sobie sprawę z faktu, że jego zachowanie nie było naturalne, nie pasowało do natury wróżebników; mój kuzyn przygarnął jednego, zdążyłem go już poznać i przez myśl mi nawet nie przeszło, by mógł on kiedykolwiek i kogokolwiek skrzywdzić. Poza tym, Ministerstwo niekiedy popuszczało wodze fantazji w kontekście klasyfikacji magicznych stworzeń, lecz oznaczenie przypominających sępy ptaków dwoma iksami, to znaczy wliczenie ich do grona zwierząt niegroźnych, wydawało się więcej niż adekwatne. W takim razie... co się stało? Czy to naprawdę wina tej dziwacznej komety, która przecięła niebo ledwie chwilę temu? Na jej widok trzewia skręcały mi się w supeł, a w myślach rozgaszczała przygnębiająca pustka. Najpewniej wpływała więc nie tylko na nas, czarodziejów, ale i wszystko inne, siejąc w ten sposób zamęt.
Zakląłem cicho pod nosem w reakcji na stawiany przez lelka opór. No kto by się spodziewał, że będzie w nim tyle woli walki, tyle siły; nim jeszcze moja towarzyszka zdołałaby go spętać linami – tylko przez chwilę błagałem w myślach, by dłoń jej nie zadrżała, a różdżka nie wycelowała we mnie zamiast w panikujące zwierzę – dorobiłem się kilku paskudnych, czerwieniących się szram i dziobnięć. – Tak, boi się, ewidentnie – przytaknąłem bez choćby cienia zawahania, wznosząc głos na tyle, by dziewczyna na pewno mogła mnie usłyszeć; wszak ściskane w ramionach ptaszysko wciąż nie przestawało raczyć nas swą przygnębiającą, mrożącą krew w żyłach pieśnią. – Zajmę się nim – sapnąłem jeszcze, próbując w ten sposób ukrócić zmartwienia przejętej młódki; powinna sprawdzić, co z jej podopiecznym, skoro sytuacja została mniej lub bardziej opanowana. Choć nigdy nie poświęcałem wielkiej uwagi akurat ptactwu, no, może poza goszczącymi w domu sowami, to wiedziałem, że są niezwykle wrażliwe. O ile mnie pamięć nie myliła, to kluczowe było zasłonięcie oczu, by lelek przestał widzieć światło, a już zwłaszcza to konkretne światło, które roztaczała wokół siebie kometa. – Shh, no kolego, przecież nie chcemy ci zrobić krzywdy – zwróciłem się wprost do pierzastego nerwusa, próbując usiąść z nim na trawie, a to po to, by ułatwić sobie zajęcie. Wciąż trzymałem go przy sobie, blisko, musiałem jednak puścić go jedną z rąk – zamierzałem poszukać w plecaku serwetki czy chustki, powinienem mieć przy sobie kawałek materiału, który mógłby nadać się na lekką przepaskę dla mojego nowego kolegi – dlatego zacząłem pomagać sobie nogami.
To wspaniale! – odparłem głośno, gdy wyraźnie rozpogodzona opiekunka jednorożców dokonała oględzin Zawilca i wykluczyła wystąpienie urazu, który mógłby zagrozić jego życiu. Naprawdę poczułem się lepiej, a kamień spadł mi z serca. Ostatnim, czego chciałbym się dowiedzieć, to że to majestatyczne, przepełnione magią stworzenie umrze. – Co mu się stało? Lelek chyba nic mu nie zrobił? – zapytałem, jednocześnie ostrożnie przytrzymując łepek irlandzkiego feniksa z zamiarem jak najszybszego zakrycia ptasich oczu kawałkiem chustki. – No, no, spokojnie, bo jeszcze sobie coś zrobisz – mruknąłem do niego, gdy szarpnął się nieco gwałtowniej, niezbyt zadowolony ze swego położenia, z palców błądzących po jego zielono-czarnym upierzeniu. Czy coś mu dolegało? Przez nas, przeze mnie, lub jeszcze wcześniej, nim w ogóle pojawiliśmy się na tym pagórku. W tamtym momencie doszedłem do jakże rozsądnego wniosku, że powinienem go gdzieś zabrać, oddać w ręce specjalisty; może w rezerwacie znikaczy znaleźliby się magizoologowie, którzy potrafiliby ocenić jego stan z nieco większą wprawą...? [bylobrzydkobedzieladnie]


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands


Ostatnio zmieniony przez Everett Sykes dnia 05.09.23 13:12, w całości zmieniany 1 raz
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Solsbury Hill [odnośnik]27.08.23 17:04
Kometa wymuszała strach — innego wytłumaczenia na nagłe, agresywne zachowania lelka oraz na popłoch, który zmusił młodego jednorożca do ucieczki, Maria nie miała. Wydawało się, że nie miał go również Everett, pomimo większej ilości lat i doświadczenia, za którymi niezmiennie szła życiowa mądrość. Cokolwiek wisiało na niebie, źle wpływało nie tylko na zwierzęta, ale także na ludzi — przebudzając kolejne drzemiące demony, nakazując włosom stawać dęba, a skórze pokrywać się gęsią skórką. Najchętniej uciekłaby z tego miejsca, gdyby tylko chodziło o nią. Zawsze ucieczka była bezpieczniejszą opcją od ślepego stawania do walki, zwłaszcza bez znajomości przeciwnika. Ale nie wchodziła w grę, gdy w lepkość niewiadomej pochłaniała tych, którym przyrzekła ochronę. Tych, których zdążyła już polubić, względem których nieświadomie wyrobiła sobie nić zaufania. Teraz nie było miejsca na branie nóg za pas. Byli w tym razem — całą czwórką rozpaczliwie próbując znaleźć wyjście z patowej sytuacji.
Ale dadzą radę. Kto, jak nie oni.
Napięte mięśnie i wstrzymany oddech. Dopiero gdy Everett zgodził się z jej zdaniem i zaoferował pomoc magicznemu ptakowi na twarzy blondynki, dotychczas sparaliżowanej strachem, pojawiło się pierwsze pęknięcie. Pierwsze drżenie kącików ust, które wreszcie, po kilku sekundach głębokiego, prędkiego oddechu ustabilizowało się do uśmiechu.
— Dziękuję — powiedziała, opuszczając nieco wzrok. Dziękowała w imieniu swoim i lelka, tym samym oddając wolne pole mężczyźnie. Była zupełnie pewna, że ten sobie poradzi. Może gdyby nie wiedziała o jego pasji względem zwierząt i sama nie poznała jego dobrego, bezinteresownego serca, chciałaby mieć jakiś nadzór nad jego działaniami. Teraz nie było przecież takiej potrzeby. Zaufanie przyszło naturalnie, nawet opór, spodziewany, stawiany przez ptaka nie miał siły nim zachwiać. — Powodzenia — dodała, nim w kilku susach dotarła do swego podopiecznego. Miała nadzieję, że gdyby lelek wciąż pragnął zemsty, Sykes da jej znać. Ale może nie będzie aż tak źle? Może należało mieć nadzieję, że... Że to wszystko przypadek?
Tak chyba byłoby prościej. Pozwoliłoby otrzepać się z cząstek strachu osiadających wokół nich, na nich i ruszyć dalej. Ale czy uciekanie przed problemem kiedykolwiek go rozwiązało?
Skupienie się na problemie tak. Dlatego też klęknąwszy przy jednorożcu, Maria skupiła się na gładzeniu mięśnia, który padł ofiarą skurczu. Musiała rozpocząć od ostrożnych i delikatnych ruchów, stopniowo zwiększając nacisk tak, aby rozgrzać mięsień stopniowo i nie doprowadzić do wzrostu dyskomfortu odczuwanego przez zwierzę. Z lekcji odebranych w rezerwacie pamiętała, że każdy masaż zwierzęcia należało rozpoczynać głaskaniem tak, aby w zależności od konieczności podwyższyć lub obniżyć pobudliwość nerwów, które odpowiadały za odczuwanie bólu. Teraz pragnęła skupić się na wyciszeniu zwierzęcia, odjęciu mu chociaż odrobiny stresu.
— Nie, to nie wina lelka! Złapał go skurcz, a lelek musiał myśleć, że... — nie żyje, ale Maria nie była w stanie dokończyć tej myśli na głos. Miała nadzieję, że Everett będzie w stanie sam domyśleć się końca tej wypowiedzi, przede wszystkim przez pokrewieństwo lelków z niemagicznymi sępami.
Następnie ułożyła dłonie płasko na skórze jednorożca, rozpoczynając bardziej intensywne rozcieranie. Ciepło miało nie tylko pobudzić krążenie, ale także przez odpowiednio ukierunkowane ruchy przesunąć ewentualne krwiaki, których Zawilec mógł się nabawić poprzez upadek. Przez cały czas nie odrywała wzroku od głowy jednorożca, obserwując jego reakcje. Gdy zauważyła, że opuścił nieco głowę i przymrużył oczy, uśmiechnęła się do siebie, a serce napełniło się nową nadzieją. Wszystkie te drobne gesty świadczyły o tym, że dyskomfort powoli odchodził, a jej starania miały rację bytu.
Gdy poczęła ugniatać mięsień, Zawilec parsknął dość głośno, aby później ziewnąć, lecz nie poderwał się, nie próbował uciekać przed dotykiem. Z boku jego zachowanie mogło wyglądać jak ostrzeżenie, lecz przyzwyczajona i nauczona zachowań wspomagających jednorożce (oraz — w mniejszym stopniu — innych magicznych i niemagicznych koniowatych) opiekunka wiedziała, że zwierzę właśnie pozbywało się kolejnych oznak stresu. Dało jej to także przepustkę do przejścia do najbardziej inwazyjnej części masażu w postaci oklepywania. Krótkie dźwięki klepania niosły się po Solsbury Hill, częściowo wyciszane przez szepty Marii. Te ostatnie były jednak na tyle ciche, że prawdopodobnie w pełni ich sensu mógł słyszeć je jedynie Zawilec; do Everetta pewnie dotarły ich strzępki, przede wszystkim obietnice, że będzie dobrze, pochwalne jesteś dzielny, Zawilcu i jeszcze tylko trochę i wrócimy do domu. Na sam koniec, gdy powróciła do uspokajającego głaskania, zauważyła, że oddech jednorożca znacząco się unormował. Jedyna anormalność, choć w żadnym stopniu nie niepokojąca, występowała w formie kilkukrotnego wzdychania.
Sytuacja wydawała się opanowana, przynajmniej z Zawilcem.
— Potrzebuje jeszcze chwili i... Będziemy mogli wracać — oznajmiła, podnosząc się z kolan. Otrzepała sukienkę z resztek ziemi i kurzu, spoglądając z przejęciem w kierunku Everetta oraz lelka. Zajęta jednorożcem zupełnie wyrzuciła z głowy to, że ptakiem również należało się zająć. Tylko jak? — Masz... Masz jakiś pomysł jak mu pomóc? — zapytała, brodą wskazując na ptaka. Podeszłaby bliżej, ale miała wrażenie (pewnie uzasadnione), że ptak nie musiał szczególnie za nią przepadać, zwłaszcza po numerze z Orbis.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Solsbury Hill [odnośnik]05.09.23 20:38
Wzajemnie – sapnąłem tylko, gdy towarzyszka życzyła mi powodzenia, i odruchowo wzmocniłem chwyt na szamoczącym się to silniej, to słabiej lelku. Jej również się ono przyda, tak przynajmniej czułem. Jednorożec nie sprawiał wrażenia agresywnego, raczej pozbawionego sił, najpewniej w wyniku odniesionych obrażeń. Oznaczało to, że z jednej strony panna Multon nie musiała obawiać się jego gniewu, do którego najpewniej nie byłby teraz nawet zdolny, z drugiej – na jej barkach spoczywał ciężar nie tylko dokonania wprawnej oceny stanu Zawilca, ale i poradzenia czegoś na ewentualne dolegliwości stworzenia. Z tym drugim mógłbym spróbować jej pomóc, choć tak po prawdzie, to żaden ze mnie zwierzęcy medyk. Owszem, w swoim życiu opiekowałem się już różnymi istotami, zarówno tymi znanymi z hogwarckich zajęć, jak i takimi, w których ciałkach na próżno byłoby szukać iskry magii, wierzyłem jednak, że ich powrót do zdrowia zależał w dużej mierze od moich cierpliwości i ostrożności. Nie bez powodu zwróciłem się z prośbą o pomoc do mądrzejszej, bardziej doświadczonej Evelyn, gdy chciałem zyskać pewność, że z garborogiem – wtedy jeszcze bezimiennym, teraz już Wilfredem – nie działo się nic, co mogłoby zagrozić jego życiu. I choć jednorożce przypomniały aetonany, z którymi miałem przecież do czynienia na co dzień, to do rżącego cicho, boleśnie, Zawilca podchodziłem z pewną dozą rezerwy. Może dlatego, że nigdy wcześniej nie miałem okazji, by obcować z tymi majestatycznymi stworzeniami z bliska...?
Z rozmyślań wyrwała mnie kolejna próba ataku; dziób niezadowolonego ptaszyska minął mnie ledwie o cal. Pokręciłem lekko, z niedowierzaniem, głową, łudząc się, że jak tylko zasłonię mu oczy kawałkiem chustki, dam chwilę czy dwie na uspokojenie skołatanych nerwów, poziom odczuwanego przez zwierzę stresu spadnie, a wraz z nim – agresywne tendencje wróżebnika odejdą w niepamięć. Nie wykonywałem gwałtownych ruchów, nie wywierałem na ciało spętanego ptaka nacisku, starałem się jedynie utrzymać go blisko, by móc zareagować odpowiednio szybko w razie potrzeby; owszem, to sprawiało, że ryzyko bycia podrapanym czy dziobniętym wzrastało, lecz moje obecne położenie miało również swoje plusy. Gdybym zauważył, że lelek próbuje zrobić krzywdę sobie, zacząć wyrywać pióra czy ściągnąć z głowy prowizoryczną opaskę, mogłem spróbować go powstrzymać.
Naprawdę? To tylko skurcz? – dopytałem z pewną dozą niedowierzania, choć nie powiedziałbym przecież, że niespodzianka ta należała do grona nieprzyjemnych. Moje myśli mimowolnie gnały w kierunku diagnoz, które stawiałyby dalsze losy źrebięcia pod znakiem zapytania, lecz nie zdziwiłbym się, gdyby była to tylko i wyłącznie wina wiszącej nad nimi, niczym topór kata, komety. – Całe szczęście – dodałem z ulgą, próbując nie skupiać się nad tym, co Maria chciała powiedzieć, a co nie przeszło jej przez usta. Jeszcze do niedawna i ja myślałem, że stan jednorożca jest dużo poważniejszy. Czy i lelek zinterpretował sytuację na opak? Lecz nawet jeśli tak, to... dlaczego? Na dietę tychże ptaków składały się owady i niezbyt inteligentne elfy, przynajmniej o ile nie zawodziła mnie właśnie pamięć. Czyżby coś uległo zmianie? A może ten akurat osobnik upodobał sobie zgoła odmienne pożywienie? Nie wiedziałem. – Zwracam ci honor, jednak jesteś niewinny – zwróciłem się do wciąż niezadowolonego, lecz mniej wyrywającego się już wróżebnika. Zaskrzeczał cicho, z wyrzutem, obracając zakrytą materiałem głowę w moją stronę. Może i mnie nie widział, ale bez problemu był w stanie ocenić, z którego kierunku dobiegał głos. Spędziłem z nim tak kolejnych kilka minut, albo i kilkanaście, nie śledziłem biegu wskazówek zegara, dając Marii tyle czasu, ile tylko mogła potrzebować. Raz po raz dobiegały do mnie jakieś urwane, zabarwione czułością słowa, nie przejmowałem się tym jednak zbytnio, bo wiedziałem, że zarezerwowane one były dla wciąż leżącego na ziemi Zawilca. Miło było przekonać się na własne oczy, iż dziewczyna wiedziała, co robi i nie bała się wziąć sprawy w swoje ręce. Niekiedy uciekałem wzrokiem ku czerwieniącemu się niebu, kiedy tylko łapałem się na tym odruchu, dokładałem wszelkich starań, by spojrzenie wlepić w coś znacznie bliższego, a w ten sposób zakotwiczyć się w normalności. Kiedy czarownica otrzepywała kolana z ziemi, przemówiła do mnie, obserwowałem akurat upierzenie mojego nowego znajomego. – Jak daleko jest stąd do rezerwatu? Myślisz, że będzie tam w stanie dojść o własnych siłach? – Zawilec znaczy. Skurcz skurczem, ten mógł już minąć, lecz czy przy upadku nie nadwyrężył sobie żadnej z kończyn? Oby nie. – Mam też nadzieję, że to już koniec atrakcji... Chociaż za cholerę nie wiem, czym jest to paskudztwo – mruknąłem, niedbale wskazując na wciąż wiszącą nad nami kometę. Nie poruszała się. Nie spadała. Po prostu była. I to wystarczyło, by wzbudzić we mnie strach. – Jakiś... Tak przyszło mi do głowy, że może w rezerwacie znikaczy znalazłbym kogoś, kto umiałby ocenić jego stan i upewnić się, czy coś mu dolega, czy po prostu najadł się strachu. Znikacze to nie lelki, naturalnie, ale... – Wzruszyłem ramieniem, nie zamierzając kończyć tej wypowiedzi; wciąż siedziałem na ziemi, toteż spoglądałem na młódkę z dołu, mrużąc przy tym oczy, gdyż raziło je intensywne, sięgające i ciała, i duszy światło. Pozostawała jeszcze kwestia tego, jak miałbym przetransportować zwierzę do Somerset, lecz najwyżej wpakuję je ze sobą na miotłę i będę wznosić modły do samego Merlina, by ptak nie dostał w trakcie podróży ataku paniki lub szału.


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Solsbury Hill [odnośnik]16.10.23 13:13
Słaby, aczkolwiek szczery uśmiech na moment rozjaśnił dotychczas pogrążoną w strachu twarz Marii. Niedaleka obecność kogoś życzliwego zawsze dodawała jej energii i siły na walkę z przeciwnościami losu. Nie wiedziała, co mogłaby począć, gdyby nie napotkała dziś Everetta. Nie liczyły się nawet przyczyny, które sprawiły, że ich drogi skrzyżowały się w niedalekiej odległości Solsbury Hill. Liczyło się to, co najważniejsze.
Że był.
Zawilec najwyraźniej też był tej okoliczności wdzięczny. Poddawał się masażowi Marii z cudowną, nieoczekiwaną wręcz cierpliwością, chociaż gdy tylko miał Everetta w zasięgu wzroku, nie spuszczał z niego złotego spojrzenia. W idealnych warunkach Maria z przyjemnością poprosiłaby Sykesa, aby podszedł bliżej — Zawilec był wszak wciąż młodym jednorożcem, lepiej znoszącym towarzystwo szerszego kręgu ludzi niż tylko młode panny, które zajmowały się, chociażby jego rodzicami czy starszym rodzeństwem. Niewiele osób miało okazję widzieć jednorożce na żywo — jeszcze mniejszej ich ilości udawało się znaleźć tak blisko, aby móc w pełni poczuć jego magiczną prezencję. Opiekunka jednorożców wiedziała jednak, że zapraszanie mężczyzny bliżej (pomijając fakt, że wciąż w ramionach trzymał potencjalnie agresywnego ptaka) w chwili, gdy jednorożec wciąż znajdował się w sytuacji bolesnej i stresowej, nie było dobrym pomysłem. Jeżeli odpowiednio zadba o jego samopoczucie, wkrótce zwierzę odwdzięczy się jej najpiękniej, jak potrafił.
— Tak. Popatrz tylko — odsunąwszy się od jednorożca na kilka kroków, podarowała mu wystarczającą przestrzeń na długo wyczekiwany manewr. Jednocześnie nie odrywała od niego wzroku, gotowa do ruszenia z pomocą, gdyby tylko zauważyła najmniejszy niepokojący sygnał. Zawilec jednakże powoli stawał na nogi, choć Maria widziała, że wymaga to od niego więcej wysiłku niż zazwyczaj. Zwierzę sapnęło dwukrotnie, wypuszczając kłęby pary z ust, lecz ostatecznie ustawiło się na nogach z zaskakującą gracją.
Dopiero wtedy podeszła do zwierzęcia. Miękko i powoli, z otwartą dłonią wyciągniętą przed siebie, a Zawilec odpowiedział jej wysunięciem pyska w tym samym kierunku. Oczekiwał na smakołyki, to było pewne, lecz teraz Maria nie miała ich przy sobie — wszelkie ziarenka, które mogła trzymać pochowane w kieszeniach sukienki, musiały wypaść z nich w trakcie morderczego biegu, który doprowadził całą ich czwórkę — Everetta, bezimiennego jeszcze lelka, Zawilca i Marię — na łąkę. Wreszcie ciepła dłoń zetknęła się z sierścią jednorożca, gładząc go powoli po boku pyska.
— Jest trochę drogi, ale powinniśmy zdążyć przed świtem. Powoli, aby nic sobie nie nadwyrężył — odpowiedziała, zerkając kątem oka na Everetta, żeby powrócić znów wzrokiem do swego podopiecznego. W obecności jednorożca strach przed kometą, przed chwilą jeszcze tak wyraźny, tak żywy, tak lepki, zmalał tylko do niezdolnej do zignorowania obecności, gdzieś na krańcu pola widzenia. Dopiero uwaga mężczyzny sprawiła, że z trudem przełknęła ślinę i zmusiła wzrok do zwrócenia się ku niebu.
— Dlaczego się nie rusza? — spytała, brodą wskazując na to, co musiało być kometą. A przynajmniej tak podpowiadała jej podstawowa wiedza z zakresu astronomii nabyta jeszcze w szkole. Wszystkie ciała niebieskie miały się ruszać — niektóre robiły to żwawiej od innych, pozwalając gołemu oku ludzkiemu na zaobserwowanie tych zmian. Inne potrzebowały więcej czasu, a oczy astronoma lepszego wsparcia, stąd te wszystkie zaczarowane teleskopy, których ustawianie na odpowiednią ostrość potrafiło zająć większość lekcji.
— To rezerwat lordów Abbott? — zapytała ściszonym, ostrożnym głosem. Mówiono, że ściany mają uszy, lecz rośliny, niedaleki las... One słyszały nawet więcej. I choć blondynka starała się oddzielać kwestie życia codziennego od wojny, znajdowali się w hrabstwie sąsiadującym z Somerset lecz zamieszkałym przez ludzi o drastycznie innych poglądach. Nie chciała, aby Everett wpadł w jakieś kłopoty, aby umyślnie się w nie zaplątał. Nie mogli być pewni, że nie są podsłuchiwani — może lelek miał swojego pana, który właśnie go szukał? To nie byłoby jeszcze najgorsze. Ostatnim razem, gdy odwiedziła Solsbury Hill wpadła na brygadzistę. Tamten człowiek o przerażająco niebieskich oczach nie zawahałby się zrobić Sykesowi krzywdy z byle powodu, a utrzymywanie kontaktów z lordami rebelii było lepszym powodem niż żaden.
— Pracują tam znani magiornitolodzy — szepnęła, tym razem z kontrastującą do wcześniejszej ostrożności zachętą. — Pani Hopkirk, magiweterynarz z naszego rezerwatu często o nich wspominała. Pracowali razem zanim... Stało się to wszystko — zdradziła, wreszcie odrywając spojrzenie do komety, kierując je w dół, na siedzącego z ptaszyskiem Sykesa. — Jeżeli to pomoże, proszę się na nią powołać. Myślę, że... Powinni wam pomóc, chociażby z racji na starą znajomość — wytłumaczenie takiego nagłego skorzystania ze znajomości weźmie Maria na siebie, jeżeli pani Hopkirk kiedykolwiek się o tym dowie. Może będą mieli tyle szczęścia, że jej mały plan pozostanie wieczną tajemnicą.
Zawilec potrząsnął grzywą i przestąpił z jednej nogi na drugą, wyraźnie się niecierpliwiąc.
— Pora ruszać — oznajmiła, przesuwając palcami po grzywie jednorożca z niemalże matczyną czułością. — Gdy tylko będziecie bezpieczni, proszę, wyślij mi sowę — poprosiła, nim Zawilec ruszył przed siebie, prowadzony spokojną ręką swej opiekunki. — I koniecznie nie zapomnij nadać mu imienia!

| z/t


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Solsbury Hill [odnośnik]20.10.23 16:34
Mimo całego odczuwanego stresu, mimo zagnieżdżonego pod skórą napięcia, widok powoli dźwigającego się na nogi jednorożca przywrócił na me usta niewielki, lecz wdzięczny uśmiech. Przez chwilę syciłem wzrok obrazem jego – z pewnością – miękkiej sierści, jedwabistej grzywy, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że kolejna taka okazja nie nadejdzie prędko, o ile w ogóle. Przestałem się mu przyglądać dopiero w momencie, w którym lelek znów szarpnął łepkiem, tym samym zmuszając mnie do poprawienia chwytu, wyszeptania kilku uspokajających słów. Na szczęście podobne drgania były coraz rzadsze; wyglądało na to, że mój pierzasty podopieczny powoli godził się ze swym losem. Może również przekonywał się, że nie chcę mu zrobić krzywdy; próbowałem być na tyle delikatny, na ile tylko potrafiłem, a jednocześnie tak stanowczy, by nie sprawił mi żadnej nieprzyjemnej niespodzianki, celowo lub zupełnym przypadkiem. Kiedy znów odnalazłem Zawilca spojrzeniem – kątem oka zahaczając o hipnotyzującą, wabiącą krwistą czerwienią kometę – ufnie sięgał on pyskiem w kierunku dłoni młodziutkiej czarownicy, najpewniej po to, by ją powąchać, a przy okazji przekonać się, czy przypadkiem nie miała dla niego żadnej smakowitej przekąski. – To dobrze – odparłem, gdy rozwiała moje wątpliwości dotyczące tego, jak daleko stąd ulokowany został rezerwat. Przez chwilę rozważałem, czy nie powinienem jej, im, pomóc; odeskortować aż pod samą bramę, byleby upewnić się, że na ich drodze nie stanie żadne inne agresywne stworzenie, albo co gorsze – sprowokowany mocą przedziwnego ciała niebieskiego człowiek. – Mam nadzieję, że podczas powrotu nie natraficie na żadne inne niespodzianki – dodałem, nieznacznie się przy tym krzywiąc; choć na co dzień daleko mi było do pesymizmu, to dzisiaj, w tej chwili, nie potrafiłem wyzbyć się obaw i lęków, które na dobre zagościły w mych myślach. – Tak czy inaczej, miej oczy dookoła głowy. – Spojrzałem na nią z powagą, próbując podchwycić przy tym wzrok Marii, w ten sposób wzmocnić zaklęty w słowach przekaz. Koniec końców uznałem, że powinniśmy się rozstać. Ona musiała zadbać o Zawilca, ja zaś zaopiekować się bezimiennym lelkiem, nim znów postanowi kogoś zaatakować; nie żebym miał do niego żal, wszak najpewniej była to w jakimś stopniu wina łypiącej na nas komety. Sam czułem się inaczej, gorzej, odkąd przecięła niebo. Z otchłani pamięci wypływały wspomnienia dziwnych koszmarów, od których włos jeżył się na głowie; historii, które nie miały prawa zaistnieć, mimo to jawiły się jako prawdziwe, bliskie, niemalże namacalne.
Nie mam pojęcia – odparłem szczerze, bo taka właśnie była prawda. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Nigdy wcześniej nie obserwowałem komety, która z upartością godną kozy trwałaby w tym samym miejscu, a przy okazji wzbudzała w sercu nieposkromiony niepokój. – Ale mój kuzyn jest astronomem. Może on cokolwiek z tego zrozumie – wymruczałem pod nosem. Kiedy pomyślałem o Jaydenie, między mymi brwiami wykwitła niewielka zmarszczka, oznaka niewypowiedzianej troski. Gdzie teraz był? W Hogwarcie? We własnym domu? I czy widział już to dziwo...?
Tak, leży na ich ziemiach, w Somerset – odparłem bez choćby śladu zawahania, nie rozumiejąc przy tym, skąd ten ściszony głos, pobrzmiewająca w nim nuta czegoś, co można byłoby nazwać obawą czy nawet strachem. Już miałem zapytać Marię, co się stało, wszak jej reakcja stanowiła dla mnie nie lada zagadkę, lecz w porę ugryzłem się w język, nim wyszedłbym na kompletnego ignoranta; nie żeby mi to jakoś wybitnie przeszkadzało, bycie ignorantem, ale chyba żaden mieszkaniec Wysp nie potrafiłby na długo zapomnieć o wojnie, nie tak naprawdę, z całym jej wachlarzem okropieństw i wyrzeczeń. – Hopkirk powiadasz? W porządku, będę pamiętać. – I ja przemawiałem już trochę ciszej, skoro moja rozmówczyni zdecydowała się na szept; nie martwiłem się jednak, że ktoś nas podsłucha, nie tutaj, nie w tej chwili. – Wierzę, że udzielą nam pomocy, nie zostawią w potrzebie – dodałem jeszcze; jeśli nie z dobroci serca, to po powołaniu się na Rhennarda, albo też wspomnianą już panią Hopkirk. Podejrzewałem przy tym, że nikt nie odprawiłby mnie z kwitkiem, gdybym zdołał opisać im zaistniałą sytuację. W rezerwacie musieli pracować pasjonaci, pasjonaci zaś nie pozwoliliby cierpieć niewinnemu stworzeniu. – Dobrze. Ale pamiętaj, że będę oczekiwać sowy zwrotnej – zaznaczyłem, kiedy już przyszedł czas pożegnania, a mnie jakimś cudem udało dźwignąć się z ziemi, z lelkiem w ramionach. – Spokojnej drogi, Mario – rzuciłem na koniec, po czym posłałem jej ostatni blady uśmiech. Śledziłem sylwetkę czarownicy wzrokiem, aż nie zniknęła z mojego pola widzenia. Dopiero wtedy zabrałem się do własnych przygotowań; wyciągnąłem z plecaka miotłę, powiększyłem ją odpowiednim zaklęciem.
Imię, imię. Cóż, na pewno się tym zajmiemy, później, kiedy już dotrzemy do Somerset w jednym kawałku. Wszak czekał nas jeszcze daleki lot, do tego lot pod czujnym okiem komety.

| zt


I'd like to feel at home again
Drowning peaceful through your hands
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Solsbury Hill [odnośnik]08.01.24 12:04
1. września 1958

Dzięki niezłomnemu zaangażowaniu Ptasiego Radia i sukcesywnemu rozpowszechnianiu korzystania z radioodbiorników, Podziemne Ministerstwo Magii otrzymało w ostatnim czasie kilka zawiadomień o wybuchach w okolicach Solsbury Hill. Anteny odbiorcze przyjmowały raporty o atakach, które miały charakter podjazdowy. Zdarzały się nieregularnie, pochłaniając coraz więcej ofiar w Anglii i Walii.  Sytuacja była nie do opanowania, zarówno z powodu braku kadr do zatrudnienia w Podziemiu, jak również wciąż zmieniających się celów ataku. Większość miejscowości opustoszała, ludzie zawijali w szmaty dorobek swojego życia, krzyczeli w trwodze na swoje dzieci, by te trzymały się blisko, aż w końcu porzucali swoje dotychczasowe życie i wyruszali w nieznane. Nie wszyscy jednak mogli tak po prostu opuścić swoje ziemie - wiele rodzin wybierało trwanie przy swoim, szczególnie starsi ludzie, którzy nie przetrwaliby życia w drodze za czymś, czego nikt nie mógł obiecać, że odnajdą.
Artemis na zlecenie działających w ścisłej współpracy Memortka i Oddziału Operacyjnego Hipogryf miał stawić się w okolicznych miejscowościach, by zebrać informacje od naocznych świadków i poszkodowanych. Był jednym z kilku zaangażowanych w sprawę, ale wszyscy szybko się rozdzielili, sporządzając raporty, szukając śladów i przepytując straumatyzowanych mieszkańców.
Tym ostatnim zajmował się właśnie Artemis - rozmawiał aktualnie ze starą, wysusozną kobietą, której głowa opatulona była pomarańczową chustą. Siedziała na drewnianej ławeczce nieopodal swojego domu, w którym dwie szyby były wybite. Babinka była już zupełnie siwa - wiek i przeżycia wyzuły ją ze wszelkich barw, pozostawiająć paletę szarości jako dojmującą stałą. Piękno tutejszych łąk nie wystarczało pokolorować świat, zupełnie powszedniejąc zmęczonym oczom mieszkańców.
Babinka nie patrzyła wcale na Artemisa - kierowała swoje utyskiwania do Dyrdymała, który lewitując tuż obok archiwisty, czekał na dokumenty, które mógłby przyjąć między swoje okładki. Artemis robił szybkie notatki piórem, zapisując nazwiska zaginionych po ostatnich wybuchach. Zapytał, czy wiedziała, gdzie miał miejsce ostatni atak.
- Alders Green. - wypowiedziała nazwę ulicy zupełnie beznamiętnie i wskazała palcem ścieżkę, która prowadziła w stronę kolejnego zniszczonego domu. - Państwo Brown... proszę, niech okaże się, że nie było ich w domu!
Artemis dostrzegł powykręcane od artretyzmu palce i plamy wątrobowe na dłoniach staruszki. Zapewnił ją, że za parę godzin zjawi się ktoś z wolontariuszy Podziemnego Ministerstwa, by naprawić wybite okna. Podziękował za pomoc i ruszył ścieżką, którą wcześniej mu wskazała. Wokół ludzie gasili pożary, komunikując się pojedynczymi hasłami - głośno i nie znosząć jakiegokolwiek sprzeciwu.
Artemis dowiedział się, że większość wybuchów spowodowana była zastawianymi magicznymi pułapkami przez nieznanych sprawców. Te aktywowały się o różnym czasie, zupełnie losowo, tak aby nikt nie poczuł się bezpiecznie. Należało więc stać w bezpiecznej odległości i czekać na specjalistów od rozbrajania tych magicznych ustrojstw.
Dom państwa Brown przy ulicy Alders Green trawiony był przez ogień. Okna pękały z trzaskiem, wypluwając z siebie kłęby gęstego dymu. Wokół biegało kilkoro ludzi, zarówno ratownicy, jak i mieszkańcy miasteczka, którzy chcieli nieść pomoc swoim sąsiadom.
Artemis złamał zasady bezpieczeństwa i podbiegł do domu Brownów, celująć w wejściowe drzwi swoją różdżką.
- Nebula exstiguere!
Dyrdymał zrobił nerwowy fikołek w powietrzu, nie odstępując swojego właściciela o krok. Jego zakładkowa wstążka bezwiednie fajtała wzdłóż grzbietu.
- Przesuń się, Dyrdymale, nie chcę byś się spopielił! Nieco dalej! - rozkazał woluminowi Lovegood, mając nadzieję, że jego zaklęcie się powiedzie.


Ostatnio zmieniony przez Artemis Lovegood dnia 08.01.24 12:10, w całości zmieniany 3 razy
Artemis Lovegood
Artemis Lovegood
Zawód : archiwista
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
W skroni szum i tętent
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11947-artemis-lovegood https://www.morsmordre.net/t11998-fado https://www.morsmordre.net/t12220-artemis-lovegood#376218 https://www.morsmordre.net/f304-somerset-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t12046-skrytka-bankowa-2593 https://www.morsmordre.net/t12030-artemis-lovegood
Re: Solsbury Hill [odnośnik]08.01.24 12:04
The member 'Artemis Lovegood' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 60
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Solsbury Hill - Page 5 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Solsbury Hill [odnośnik]11.01.24 7:45
Po tragicznej nocy trzynastego sierpnia i równie pracowitych kilku następnych dniach przyszedł spokój. Względny, bo trwający zaledwie tydzień, w trakcie którego Merja większość swojego czasu spędzała we własnym łóżku, zwyczajnie odsypiając. Nic jednak nie trwa wiecznie, zwłaszcza stan ciszy, jaka zawsze zwiastuje kolejną burzę. Tego dnia, siedząc w kanciapie ratowników, pochylona nad aktualnym wydaniem Walczącego Maga, mieszała zawartość kubka łyżeczką, aby cukier lepiej rozpuścił się w herbacie.
- Zbieraj się, Zabini. Idziesz z resztą do pożaru. Wybuchy bomb - odzywa się głos przełożonego, który wychyla się przez drzwi i sięga wzrokiem jasnowłosą kobietę. Ta podnosi tylko głowę znad artykułu i kiwa nią oszczędnie. Przywykła już do tego, że na palcach jednej ręki może policzyć okazje, kiedy udaje jej się rzeczywiście wypić herbatę ciepłą, bo zawsze coś.
W Gloucestershire bywała w swej karierze niejednokrotnie. Malownicza kraina, której mieszkańcy dostają po dupie w równej mierze, co reszta Anglików. Tym razem zmasowany atak przygotowany był przez nieznanych sprawców. Zaalarmowani odpalanymi w różnym czasie bombami mieszkańcy stwierdzili, że wezwą pogotowie, zanim ktoś jeszcze zostanie ranny.
- M-moja córka, jest w środku! - mówi kobieta o osmolonej twarzy, którą Zabini wydostaje na zewnątrz jednego z budynków. Biegający wokół ratownicy zajmują się już gaszeniem pożaru i przywracaniem go do porządku, aby nikt więcej nie został skrzywdzony. Cholera, przemyka jej przez myśl i nie zastanawiając się dużo dłużej, wchodzi z powrotem do środka, przesłaniając twarz ramieniem. Przedarłszy się przez najwyższe płomienie w salonie, dociera na piętro, gdzie ogień nie zdołał jeszcze strawić kolejnych pokoi. Trzęsąca się jak osika sześcioletnia dziewczynka zalewa się łzami, tkwiąc w bezruchu na swoim łóżku. Obejmuje dziecko ciasno ramionami i teleportuje się na zewnątrz budynku, gdzie na trawniku czekają już jej spanikowani rodzice.
- Nic się jej nie stało, jest zwyczajnie przestraszona - rzuca z bladym uśmiechem do pary i pocieszającym gestem kładzie dłoń na ramieniu matki dziewczynki.
To wtedy dostrzega, jak przez furtkę wbiega czarodziej i heroicznie rzuca się do pomocy ratownikom. No naprawdę wszystkich tu chyba pogięło.
- Hej! Proszę się nie zbliżać! - woła do młodzieńca, który znalazł się zaraz koło wejścia z wyciągniętą różdżką. Kiedy jego zaklęcie wystrzeliwuje fioletem, odruchowo wykonuje krok wstecz, dopiero wtedy orientując się, że to jedno mu się udało. Jedno, bo zaraz z sąsiedniego okna wyciągają się języki ognia, oblizując ścianę budynku. Merja pospiesznie chwyta mężczyznę za przedramię i ciągnie z dala od drzwi. - To skrajnie nierozsądne. Nie wie pan, że w podobnych przypadkach należy zachowywać szczególną ostrożność?! - fuczy na niego nieco zbyt ostrym tonem, osadzając w błękitnych tęczówkach wyczekujące spojrzenie. Ze zdziwieniem rejestruje, że z chłopakiem jest coś nie tak, żezaraz za nim podąża latający wolumin. - Nie martwi się pan o istnienie swojego towarzysza? - dodaje jeszcze, chcąc nacisnąć w osobiste tony i wprowadzić go w poczucie winy. Wszystko wskazuje przecież na to, że nie jest odpowiedzialny wyłącznie za siebie.
Szybują kolejne zaklęcia, tym razem rzucane z bezpieczniejszej odległości przez otaczających dom ratowników. Sama nieszczególnie zajmuje się podobnymi stratami, zawsze na wyższym miejscu stawiając dobro drugiego człowieka, nie zaś jego dobytek. Szczęśliwie dziś nie jest tutaj sama i państwo Brown nie zostaną bez domu.
Merja Zabini
Merja Zabini
Zawód : Czarodziejskie Pogotowie Ratownicze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
hope
is the only thing
stronger than fear
OPCM : 2 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 21 +4
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12125-merja-zabini https://www.morsmordre.net/t12157-penelope#374243 https://www.morsmordre.net/t12164-merja-zabini#374667 https://www.morsmordre.net/f458-city-of-london-pokatna-38-2 https://www.morsmordre.net/t12131-merja-zabini#373315
Re: Solsbury Hill [odnośnik]14.01.24 22:31
Zadowolony z udanego zaklęcia, czując piekący żar na swoich policzkach, Artemis obserwował, jak płomień w tej części domu słabnie. Ustępował deszczowi z wyczarowanej fioletowej chmurki - wyglądało to doprawdy uroczo! Gdyby tylko inne pomieszczenia domu wciąż nie byłyby trawione ogniem...
Wbiegając na posesję domu Brownów, zupełnie nie dosłyszał wołań nieznajomej kobiety. Widział jedynie potencjalne niebezpieczeństwo, dlatego skupił całe swoje mentalne zasoby, by je wyeliminować. Widać było zdeterminowanie wymalowane na jego twarzy. Rysy nieco się wyostrzyły, a sam Artemis zachowywał się jakby nie było wokół sztabu czarodziejskiego pogotowia. Tuż za nim, szybciutko i jakby wesoło pomykał Dyrdymał, robiąc kółka w powietrzu. Stronice rozwiewały mu się na wietrze, podobnie jak mulinowy sznureczek robiący za książkową zakładkę. Nic jednak nie gubił, żadna z treści nie opuszczała tomiska. Jednak z jakiegoś powodu dyrdymał zignorował prośbę swojego właściciela. Prawdopodobnie chciał być świadkiem przygody w Solsbury Hill. Artemis nigdy nie zabierał tego narzędzia pracy - Dyrdymał, obdarzony swoistą świadomością, był wyjątkowo ważny i musiał być chroniony za wszelką cenę. Był przechowalnią poczynań Ministerstwa, tego prawdziwego, rzecz jasna. Dziś jednak Artemis poniósł się swojemu naturalnemu roztargnieniu, a nieznajoma mu Merja miała oczywiście rację, dając dosadnie do zrozumienia, że wystawił Dyrdymała na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
No właśnie - ta kobieta właśnie na niego krzyczała! I wzbudzała poczucie winy! Co więcej, złapała go za ramię i odciągnęła od wyczarowanej chmurki. Gdy to robiła zdołał wyrzucić z siebie tylko zaskoczone: hej, hej, ejże!, ale nie stawiał oporu. Po stroju kobiety Artemis mógł dostrzec, że pracowała w Czarodziejskim Pogotowiu Ratowniczym. Miała więc autorytet, a on wparował na teren wysokiego ryzyka. Tak więc ton ratowniczki wcale nie był zbyt ostry, to Artemis w tej sytuacji zachował się jakby trochę tępawo.
- Ja... to... dostałem informację od miejscowej kobiety, że potrzebna jest tutaj pomoc. Myślałem, że jeszcze nie przybiliście na miejsce.
Spojrzał na swoją różdżkę, którą wciąż w gotowości trzymał w prawej dłoni. Schował ją, po czym zerknął na Dyrdymała, który wciąż robił powolne kółka w powietrzu. Jak gdyby nigdy nic. Artemis dotknął jego skórzanej okładki, która była nieco nagrzana. Nie zareagował na to ani słowem, choć było mu trochę głupio. Pewnie można było odczytać zakłopotanie z jego twarzy.
- Mój towarzysz powinien był się mnie słuchać. Kazałem mu trzymać się z dala od domu. A ja powinienem był się rozejrzeć dokładnie, zanim rzuciłem się do gaszenia pożaru. Za to przepraszam!
Po wypowiedzeniu tych słów podrapał się po głowie, a drugą rękę schował do kieszeni. Nie wiedząc co dalej, zerknął na panią Brown z dzieckiem, które w bezpiecznej odległości i pod opieką ratownika, wtulały się w siebie. Ich twarze okopcone były od dymu, mokre od łez. Niech oszczędzą je na inny dzień - ich dom wyglądał całkiem nieźle, tylko kilka pomieszczeń wymagać będzie odnowienia. Pozostali ratownicy odzyskali kontrolę nad pożarem.
Artemis przemykał spojrzeniem to na dom, to na Dyrdymała, to na rodzinę Brown. Ledwie ułamek sekundy poświęcił kobiecie, która wciąż łypała na niego złowrogo. Unikał jej niezręcznie. Gdy zaś w końcu odważył się zawiesić na niej spojrzenie, uderzyło go, jak piękna była. Nawet pomimo munduru, mimo zaczerwienionego od żaru twarzy i nieułożonych włosów. Wciąż jednak pozostawała tak... dystyngowana. Znój pracy i stresujące okoliczności niczego nieznajomej nieodebrany. Pod Artemisem niemal ugięły się kolana, ale odchrząknął tylko i zrobił krok w tył. Czuł na sobie jej niebieskie oczy. Kobieta bez wątpienia wychwytywała wszystkie jego niezgrabności. Co teraz zrobić? Stanąć na głowie? Może to by ją trochę udobruchało? A może zrobić salto w tył, synchronicznie z Dyrdymałem zrobić fikołka?
Jej niebieskie oczy odcięły piękno piętno na duszy Lovegooda. Było to uczucie mu nieznane, nie zidentyfikował więc, że wszystkie zakamarki jego osoby zachłysnęły się ratowniczką. Po prostu trwał w rozdygotaniu, popłochu zauroczenia.
- No ale zaklęcie to mi się udało! - dodał jeszcze, zupełnie niepotrzebnie. Uśmiechnął się, bo cóż innego mu pozostało?
Artemis Lovegood
Artemis Lovegood
Zawód : archiwista
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
W skroni szum i tętent
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11947-artemis-lovegood https://www.morsmordre.net/t11998-fado https://www.morsmordre.net/t12220-artemis-lovegood#376218 https://www.morsmordre.net/f304-somerset-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t12046-skrytka-bankowa-2593 https://www.morsmordre.net/t12030-artemis-lovegood
Re: Solsbury Hill [odnośnik]15.01.24 7:17
Pożary nie są najtrudniejszym zadaniem dla ratownika, lecz wielce niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo, skąd bierze się dany ogień i czy nie został umagiczniony. Z czarodziejskimi płomieniami walczy się inaczej, niż zwykłymi i nie wiadomo też, czy można je ugasić zwykłym zaklęciem czy lepiej wziąć nogi za pas i pozwolić mu trawić okolicę.
Dziś trafia jej się wyjątkowo zwyczajny przypadek od pozbawionych kreatywności napastników. Już sam fakt, że bomb jest w tym miasteczku wiele sprawia, że należy zachować szczególną ostrożność i najlepiej przeszukać każdy z domów. To jednak nie jest zadanie dla Merji i nie ma pojęcia, czy ktokolwiek się go podejmie. Czy komórki Ministerstwa mają na tyle sił przerobowych, aby wysłać swoich ludzi do wioski na końcu świata? Czy może tak, jak zazwyczaj, pozostanie im łatanie tego, co mają, ratowanie tych, co szczęśliwie przeżyją?
Przykra jest czasem ratownicza rzeczywistości, ale Zabini stara się na nią nie narzekać. Czy nie przynosi ukojenia strudzonym, czy nie ratuje życia pokrzywdzonym? Tym jednym podnosi się jeszcze na duchu i dryfuje na powierzchni, nie pozwalając sobie utonąć.
- Nie trzeba się już niczym obawiać, sytuację mamy pod kontrolą. - Wspiera obie ręce na biodrach i prostuje plecy, nie spuszczając wzroku z czarodzieja. Wydaje się być mocno zagubiony, jak oddzielony od matki szczeniak, lub przyłapany na gorącym uczynku student. Także z takimi przychodzi jej mieć styczność, z wielkimi bohaterami, co to próbują za wszelką cenę pomóc, nieświadomi, że mogą przecież szkodzić.
Wyjaśnienia przyjmuje ze spokojem, acz jasne brwi nadal pozostają ściągnięte. Ze swoją wrodzoną łagodnością musi się dwukrotnie starać, by rzeczywiście wyglądać groźnie. Do czasu. Pochmurność twarzy znacznie traci na sile, wprowadzając na jasne policzki zwyczajowy spokój. Nie nawykła do ciągłych złości czy irytacji, czasem tylko będąc w pełnej gotowości do upominania cywilów. Ci to miewali czasem szalone pomysły, chcąc chwalić się swoją niezwykłą heroicznością, nie bacząc na własne zdrowie i życie. Jegomość przed nią nie wydawał się być jednym z nich, a entuzjazm z rzuconego poprawnie zaklęcia zadziwia.
- Tak, brawo - wzdycha tylko ciężko, bo nie ma powodu, dla którego miałaby nadal utrzymywać się w stanie napięcia. Wystarczy jedno spojrzenie na otaczający ich plac, by zrozumieć, że reszta ratowników ma już wszystko pod kontrolą. Odchrząkuje zaraz i kiwa tylko głową, powracając wzrokiem do młodego mężczyzny. - Pana postawa obywatelska jest godna pochwały. Dobrze jest mieć w swoim otoczeniu takiego sąsiada - rzuca kilka cieplejszych, całkiem szczerych słów, odnosząc się do jego zachowania. Nawet jeśli nie zrobił tego dla komplementów, potrzebował to usłyszeć.
- A czy panu nic nie jest? I książce? - Wskazuje dłonią w kierunku Dyrdymała, szczerze zaciekawiona jego obecnością. Ma tylko nadzieję, że ta nie porusza się za swoim właścicielem, spisując jego bohaterskie czyny. Swoją drogą, to bardzo ciekawy zabieg, powinna podsunąć go Corneliusowi, z pewnością będzie zachwycony.
Przestępuje z jednej nogi na drugą, zastanawiając się, czy tak potencjalnie dobrze poinformowany jegomość, nie będzie mieć informacji o kolejnych niebezpieczeństwach. Może wie coś o kręcących się w okolicy obcych, mogących stać się ich podejrzanymi?
- Jest pan stąd? Czy zechciałby pan pomóc w rozwikłaniu tej sprawy? Skąd wzięły się tu materiały wybuchowe? Gdzie mogą być kolejne? - Zbliża się do niego o te kilka kroków, by nie krzyczeć przez pół trawnika, a jednocześnie nie wprowadzając państwa Brown w zakłopotanie. To, czego obecnie potrzebują, to świętego spokoju.
Merja Zabini
Merja Zabini
Zawód : Czarodziejskie Pogotowie Ratownicze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
hope
is the only thing
stronger than fear
OPCM : 2 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 21 +4
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12125-merja-zabini https://www.morsmordre.net/t12157-penelope#374243 https://www.morsmordre.net/t12164-merja-zabini#374667 https://www.morsmordre.net/f458-city-of-london-pokatna-38-2 https://www.morsmordre.net/t12131-merja-zabini#373315

Strona 5 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Solsbury Hill
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach